Brzeg Tamizy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg Tamizy
Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Jej zawziętość irytowała go jak nic innego. Powinni skończyć tą farsę, zakończyć pojedynek, ale unikała sprawnie jego zaklęć, przynajmniej części. Równie dobrze mogliby po prostu skończyć i ulotnić się, lecz jakże niehonorowe zakończenie pojedynku miałoby miejsce, prawda? Mulciber nie wyobrażał sobie skończyć, choć ledwie powstrzymywał się przed użyciem na dziewczynie Czarnej Magii. Wiedział, że jeden sprawny ruch różdżką zakończyłby szopkę, lecz dziewczyna pracowała w Ministerstwie, to nie było coś, czego potrzebował na tę chwilę. Więcej kłopotów mogło mu przynieść pójście na łatwiznę niż pożytku.
Warknął pod nosem jakieś siarczyste przekleństwo, gdy udało jej się uchylić przed jego zaklęciem. Kiedy jednak ona rzuciła w odpowiedzi w niego kolejnym, aż drgnął, nie ze strachu, rzecz jasna, a z zaskoczenia. Czy oni mieli po pięć lat?
— Ślimaki? Poważnie? Mam ci odpowiedzieć śnieżkami? Drętwota— krzyknął, celując w nią różdżką, licząc, że tym razem uda mu się ją sparaliżować na dobre. Małolata ciskająca w niego klątwami zaczynała mu działać na nerwy, szczególnie, że pewnie sprawa księgi i nieznanego czarodzieja, od którego się to zaczęło, nie było warte zachodu.
Warknął pod nosem jakieś siarczyste przekleństwo, gdy udało jej się uchylić przed jego zaklęciem. Kiedy jednak ona rzuciła w odpowiedzi w niego kolejnym, aż drgnął, nie ze strachu, rzecz jasna, a z zaskoczenia. Czy oni mieli po pięć lat?
— Ślimaki? Poważnie? Mam ci odpowiedzieć śnieżkami? Drętwota— krzyknął, celując w nią różdżką, licząc, że tym razem uda mu się ją sparaliżować na dobre. Małolata ciskająca w niego klątwami zaczynała mu działać na nerwy, szczególnie, że pewnie sprawa księgi i nieznanego czarodzieja, od którego się to zaczęło, nie było warte zachodu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
I znowu się uchylił. Naprawdę był dobry, ciężko było go czymkolwiek trafić, mimo że nie była zupełną ignorantką, zarówno jeśli chodzi o umiejętności zaklęć, jak i pojedynki. Zaklęcie ze ślimakami może faktycznie było trywialną uczniowską zagrywką, ale i w warunkach dorosłego życia potrafiło okazać się przydatne w swej prostocie, zresztą Luna z reguły nie ograniczała się jedynie do stosowania wysublimowanej magii, potrafiąc docenić i bardziej banalne czary. Również kiedyś użyła go w pojedynku, przez co przeciwnik nie był w stanie poprawnie skupić się na zaklęciach, czołgając się po ziemi i wymiotując ślimakami... Co swoją drogą, dla niektórych stanowiło pewnie nawet większy cios w męską dumę niż zwykłe unieruchomienie. Chciałaby zobaczyć obecnego przeciwnika w takim położeniu, to była kusząca wizja, zbyt kusząca, by tak łatwo z niej rezygnować, stąd taki, a nie inny wybór zaklęcia. Podczas gdy on byłby skupiony na ślimakach, ona by go rozbroiła i zakończyła pojedynek na swoją korzyść, no ale niestety, nie udało jej się to, bo był zbyt sprytny, zbyt doświadczony, żeby ot tak dać się załatwić prostą sztuczką rodem ze szkolnych sporów. Może rzeczywiście powinna jednak przejść do trudniejszej magii, żeby go pokonać? Choć początkowo nie dążyła do używania poważniejszych zaklęć, teraz, w obliczu jego zawziętości, także była coraz bardziej zdeterminowana.
- Protego! – po raz kolejny podjęła akcję obronną, mając zamiar odbić zaklęcie, które rzucił.
- Protego! – po raz kolejny podjęła akcję obronną, mając zamiar odbić zaklęcie, które rzucił.
The member 'Luna Spencer-Moon' has done the following action : rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Nie doceniał jej i być może to był błąd. Młoda czarownica miała pojęcie o zaklęciach i choć wyglądała tak niepozornie potrafiła go trafić, choć przecież był o wiele starszy i bardziej doświadczony. Miała talent do tego i sprawnie go wykorzystywała w tym pojedynku nie chcąc dać mu wygrać. Widocznie byli do siebie bardziej podobni niż podejrzewał, a żądza wygranej i chęć czucia satysfakcji ze zwycięstwa było odpowiednio dobrym motywatorem.
Jak to było możliwe, że zdążyła odbić zaklęcie? Nie miał pojęcia, ale odruchowo się spiął. To było jego być albo nie być, a ugodzony własnym zaklęciem sczeznąłby wewnętrznie. Nie mógł do tego dopuścić, dlatego zamachnął się odruchowo ręką, ratując się przed paraliżem, który mógł go dopaść.
— Protego!— warknął z irytacją, lekceważąc ją. Nie uznawał tego za trudny pojedynek, raczej irytujące przedstawienie, które powinno się rychło skończyć. Zanim ją opuści chciał poznać jej tożsamość, dowiedzieć się co robi i gdzie pracuje, a później zakończyć wszystko Obliviate, tak jakby całe to spotkanie nie miało miejsca.
Jak to było możliwe, że zdążyła odbić zaklęcie? Nie miał pojęcia, ale odruchowo się spiął. To było jego być albo nie być, a ugodzony własnym zaklęciem sczeznąłby wewnętrznie. Nie mógł do tego dopuścić, dlatego zamachnął się odruchowo ręką, ratując się przed paraliżem, który mógł go dopaść.
— Protego!— warknął z irytacją, lekceważąc ją. Nie uznawał tego za trudny pojedynek, raczej irytujące przedstawienie, które powinno się rychło skończyć. Zanim ją opuści chciał poznać jej tożsamość, dowiedzieć się co robi i gdzie pracuje, a później zakończyć wszystko Obliviate, tak jakby całe to spotkanie nie miało miejsca.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Tym razem jej tarcza była na tyle mocna, że nie tylko odbiła zaklęcie mężczyzny, ale i skierowała je z powrotem w jego stronę. Patrzyła, jak świetlisty promień mknie w jego stronę, niemal widziała zdziwienie malujące się na jego zirytowanej twarzy (nadal jej nie doceniał) i już miała nadzieję, że w całej swojej pewności siebie nie zdąży na czas zareagować i osłonić się przed własnym odbitym urokiem, ale zrobił to. I teraz to Luna po raz kolejny musiała się bronić, ale czy uda jej się ponownie odbić lub przynajmniej zablokować urok? Okaże się.
- Protego! – poruszyła szybko różdżką, rzucając odpowiednią inkantację. Oby to wystarczyło. Naprawdę nie chciała skończyć nieprzytomna i bezbronna. W końcu kto tam wie, co mu chodziło po głowie i co mógłby z nią zrobić, wykorzystując fakt, że już nie mogła się bronić? Wolała się o tym nie przekonywać.
- Protego! – poruszyła szybko różdżką, rzucając odpowiednią inkantację. Oby to wystarczyło. Naprawdę nie chciała skończyć nieprzytomna i bezbronna. W końcu kto tam wie, co mu chodziło po głowie i co mógłby z nią zrobić, wykorzystując fakt, że już nie mogła się bronić? Wolała się o tym nie przekonywać.
The member 'Luna Spencer-Moon' has done the following action : rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Boom.
Próbowała się uchronić, ale on był szybszy, a zaklęcie ubodło ją i sprowadziło do parteru. Padła na ziemię pod wpływem uroku, który i on od siebie odbił, a on w końcu mógł odetchnąć głośno. Uważał pojedynek za skończony, choć nikomu nie stała się krzywda. Może nie musiała, nie o to mu przecież chodziło a satysfakcję i godność.
Opuścił rękę z różdżką i powoli ruszył w jej kierunku, przystając nad jej nieruchomym ciałem. Zmierzył ją wzrokiem uważnie i dokładnie, butem lekko wytrącając jej różdżkę z ręki, by nie mogła jej pochwycić, gdyby nagle i niespodziewanie się obudziła. I dopiero wtedy kucnął przy niej, swoją różdżką odgarnął jej włosy z twarzy, tak aby mógł jej się uważnie przyjrzeć. Była młoda, śliczna i niewinna. Pewnie nigdy by nie pomyślał, że również i zdolna do tego, by się z nim zmierzyć i w końcu tak długo walczyć. Opierała się jego magii, lecz ta okazała się silniejsza, a on z dziką satysfakcją przyglądał się jej niewinności i woli walki.
— Ostrzegałem cię, mała— szepnął z drwiącym uśmiechem i przeciągnął wzrokiem wzdłuż jej sylwetki. Dostrzegł tam torbę, po którą sięgnął, licząc, że ona rozjaśni mu trochę sytuacje. I rzeczywiście, w środku znajdowała się księga, którą wziął do ręki i przejrzał niezbyt dokładnie. Ledwie rzucił okiem na zawartość, która go wcale nie zainteresowała. Czy należała jej się za to, że walczyła dzielnie jak lwica o nią? Być może.
Ramsey sięgnął jeszcze w głąb torby i ku swojej uciesze znalazł tam również pióro i buteleczkę z atramentem. Miał pięć minut, prawda? Zamierzał zostawić niewiaście list miłosny, aby mogła go odszukać i zdobyć swoją zgubę, która dla niego... była bezwartościowa. Wyrwał więc pierwszą stronę księgi i podpisał ją inicjałami w prawym dolnym rogu.
To dopiero początek. R.M.
A później? Zabrał ze sobą księgę i ruszył przed siebie, zmywając się z uliczki, w której stoczyli ciekawy pojedynek. Upewnił się, że nie mieli żadnych świadków i zniknął, rozmywając się w mroku, pozostawiając po sobie nieprzytomną dziewczynę wraz z torbą i "listem" i powietrze nasycone wonią jego perfum.
/zt Ram Pam Pam
Próbowała się uchronić, ale on był szybszy, a zaklęcie ubodło ją i sprowadziło do parteru. Padła na ziemię pod wpływem uroku, który i on od siebie odbił, a on w końcu mógł odetchnąć głośno. Uważał pojedynek za skończony, choć nikomu nie stała się krzywda. Może nie musiała, nie o to mu przecież chodziło a satysfakcję i godność.
Opuścił rękę z różdżką i powoli ruszył w jej kierunku, przystając nad jej nieruchomym ciałem. Zmierzył ją wzrokiem uważnie i dokładnie, butem lekko wytrącając jej różdżkę z ręki, by nie mogła jej pochwycić, gdyby nagle i niespodziewanie się obudziła. I dopiero wtedy kucnął przy niej, swoją różdżką odgarnął jej włosy z twarzy, tak aby mógł jej się uważnie przyjrzeć. Była młoda, śliczna i niewinna. Pewnie nigdy by nie pomyślał, że również i zdolna do tego, by się z nim zmierzyć i w końcu tak długo walczyć. Opierała się jego magii, lecz ta okazała się silniejsza, a on z dziką satysfakcją przyglądał się jej niewinności i woli walki.
— Ostrzegałem cię, mała— szepnął z drwiącym uśmiechem i przeciągnął wzrokiem wzdłuż jej sylwetki. Dostrzegł tam torbę, po którą sięgnął, licząc, że ona rozjaśni mu trochę sytuacje. I rzeczywiście, w środku znajdowała się księga, którą wziął do ręki i przejrzał niezbyt dokładnie. Ledwie rzucił okiem na zawartość, która go wcale nie zainteresowała. Czy należała jej się za to, że walczyła dzielnie jak lwica o nią? Być może.
Ramsey sięgnął jeszcze w głąb torby i ku swojej uciesze znalazł tam również pióro i buteleczkę z atramentem. Miał pięć minut, prawda? Zamierzał zostawić niewiaście list miłosny, aby mogła go odszukać i zdobyć swoją zgubę, która dla niego... była bezwartościowa. Wyrwał więc pierwszą stronę księgi i podpisał ją inicjałami w prawym dolnym rogu.
To dopiero początek. R.M.
A później? Zabrał ze sobą księgę i ruszył przed siebie, zmywając się z uliczki, w której stoczyli ciekawy pojedynek. Upewnił się, że nie mieli żadnych świadków i zniknął, rozmywając się w mroku, pozostawiając po sobie nieprzytomną dziewczynę wraz z torbą i "listem" i powietrze nasycone wonią jego perfum.
/zt Ram Pam Pam
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uderzona zaklęciem Luna straciła przytomność i osunęła się na ziemię, już nieświadoma dalszych poczynań mężczyzny. Spoczywała na ścieżce zupełnie nieruchomo. Kaptur spadł jej z głowy, a krótkie, czarne włosy rozsypały się wokół bladej twarzy, na której malował się jednak dosyć spokojny, jakby nieobecny wyraz.
Nie czuła tego, że do niej podszedł i wytrącił różdżkę z jej znieruchomiałej dłoni, ani że podniósł leżącą w pobliżu torbę i zabrał księgę, po czym zniknął.
Ocknęła się po pewnym czasie, najprawdopodobniej niezbyt długim. Mężczyzny jednak już nie było. Luna otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że leży na zimnej, wilgotnej nawierzchni pokrytej zeschłymi liśćmi. Przez chwilę zastanawiała się, co w ogóle się stało, ale już po chwili przypomniała sobie mężczyznę, księgę i pojedynek, zakończony trafieniem przez odbite zaklęcie.
Usiadła pospiesznie i przesunęła dłońmi po podłożu, jednak odnalazła tylko pustą torbę, bez księgi. Zamiast niej był tam jedynie świstek papieru, w której rozpoznała wydartą stronę tytułową. Już miała ją zmiąć ze złością, gdy wtedy zauważyła napis u dołu.
Odczytała go, przesuwając palcami po wypisanych atramentem inicjałach. R.M. Kim był ten R.M.? Czyżby to były inicjały tajemniczego ktosia, który ją tak urządził i potem zniknął, wcześniej podsycając w niej negatywne emocje i chęć zwycięstwa w pojedynku?
Jednak to się nie udało. Ostatecznie to on wygrał, a ona została tutaj z ujmą na dumie, ale, szczęśliwie dla niej, w żaden sposób nieuszkodzona. Chociaż tyle dobrze, prawda? Niemniej jednak, ta sprawa nadal ją intrygowała. I chociaż może teraz mniej zależało jej na księdze, a bardziej na odkryciu, kim był ten mężczyzna, obiecała sobie, że się tego dowie.
A później wstała i po przejściu kilkunastu kroków, gdy już była pewna, że czuje się dostatecznie dobrze, zdeportowała się.
| zt.
Nie czuła tego, że do niej podszedł i wytrącił różdżkę z jej znieruchomiałej dłoni, ani że podniósł leżącą w pobliżu torbę i zabrał księgę, po czym zniknął.
Ocknęła się po pewnym czasie, najprawdopodobniej niezbyt długim. Mężczyzny jednak już nie było. Luna otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że leży na zimnej, wilgotnej nawierzchni pokrytej zeschłymi liśćmi. Przez chwilę zastanawiała się, co w ogóle się stało, ale już po chwili przypomniała sobie mężczyznę, księgę i pojedynek, zakończony trafieniem przez odbite zaklęcie.
Usiadła pospiesznie i przesunęła dłońmi po podłożu, jednak odnalazła tylko pustą torbę, bez księgi. Zamiast niej był tam jedynie świstek papieru, w której rozpoznała wydartą stronę tytułową. Już miała ją zmiąć ze złością, gdy wtedy zauważyła napis u dołu.
Odczytała go, przesuwając palcami po wypisanych atramentem inicjałach. R.M. Kim był ten R.M.? Czyżby to były inicjały tajemniczego ktosia, który ją tak urządził i potem zniknął, wcześniej podsycając w niej negatywne emocje i chęć zwycięstwa w pojedynku?
Jednak to się nie udało. Ostatecznie to on wygrał, a ona została tutaj z ujmą na dumie, ale, szczęśliwie dla niej, w żaden sposób nieuszkodzona. Chociaż tyle dobrze, prawda? Niemniej jednak, ta sprawa nadal ją intrygowała. I chociaż może teraz mniej zależało jej na księdze, a bardziej na odkryciu, kim był ten mężczyzna, obiecała sobie, że się tego dowie.
A później wstała i po przejściu kilkunastu kroków, gdy już była pewna, że czuje się dostatecznie dobrze, zdeportowała się.
| zt.
/12 lutego
Selwynowie od wieków utożsamiali się z ogniem i jego niszczycielską siłą. Był to żywioł idealnie opisujący naturę członków rodu, a powodzenie w zaklęciach okalanych płomieniem tylko to podkreślało. Jednakże to woda od zawsze pociągała Lynn bardziej niż ogień. Z jednej strony była uspokajająca. Dzięki niej blondynka potrafiła pozbyć się wszelkich złych myśli. Z drugiej strony jej przerażająca głębia zapierała jej dech w piersiach. Niczym życie człowieka. Spokojne, ale jednocześnie przewrotne, tajemnicze, głębokie i całkowicie niepoznane. Nie wybrała tego miejsca tylko i wyłącznie ze względu na pogodę, która pomimo lekkiego mrozu prezentowała się całkowicie znośnie. Wybrała to miejsce bo brakowało jej możliwości uspokojenia myśli. Jako dziecko przychodziła tu często z bratem, który umiłował sobie wodę w tak samo wielkim stopniu jak Lucinda. Teraz miała wrażenie, że te czasy były zbyt odległe by o nich pamiętać. Otuliła się bardziej płaczem, ale nie przez podmuch wiatru, a dreszcz przebiegający jej po plecach. Wróciła wspomnieniami do ostatniego spotkania z Morgo. Minął prawie miesiąc i Lynn tak naprawdę myślała, że ich sprawa jest już zakończona. Nie ulżyło jej wcale. Po tym czego się dowiedzieli z opowieści Pani Yaxley dokładnie wynikało, że to jest o wiele poważniejsza sprawa niż się spodziewali. Ale nie mogła nic zrobić. Widziała jak bardzo to wszystko wstrząsnęło młodym Yaxleyem i wcale nie byłaby zaskoczona gdyby nie chciał ów sprawy kontynuować, a po prostu wrócić do codziennego funkcjonowania. Sowa od Morgo ucieszyła ją. Nie lubiła kończyć spraw w ten sposób. Była ciekawa jak będzie wyglądała dalsza część ich działań. Wsłuchana w szum Tamizy i wpatrzona w przechadzających się jej brzegiem Mugoli czekała na pojawienie się mężczyzny.
Selwynowie od wieków utożsamiali się z ogniem i jego niszczycielską siłą. Był to żywioł idealnie opisujący naturę członków rodu, a powodzenie w zaklęciach okalanych płomieniem tylko to podkreślało. Jednakże to woda od zawsze pociągała Lynn bardziej niż ogień. Z jednej strony była uspokajająca. Dzięki niej blondynka potrafiła pozbyć się wszelkich złych myśli. Z drugiej strony jej przerażająca głębia zapierała jej dech w piersiach. Niczym życie człowieka. Spokojne, ale jednocześnie przewrotne, tajemnicze, głębokie i całkowicie niepoznane. Nie wybrała tego miejsca tylko i wyłącznie ze względu na pogodę, która pomimo lekkiego mrozu prezentowała się całkowicie znośnie. Wybrała to miejsce bo brakowało jej możliwości uspokojenia myśli. Jako dziecko przychodziła tu często z bratem, który umiłował sobie wodę w tak samo wielkim stopniu jak Lucinda. Teraz miała wrażenie, że te czasy były zbyt odległe by o nich pamiętać. Otuliła się bardziej płaczem, ale nie przez podmuch wiatru, a dreszcz przebiegający jej po plecach. Wróciła wspomnieniami do ostatniego spotkania z Morgo. Minął prawie miesiąc i Lynn tak naprawdę myślała, że ich sprawa jest już zakończona. Nie ulżyło jej wcale. Po tym czego się dowiedzieli z opowieści Pani Yaxley dokładnie wynikało, że to jest o wiele poważniejsza sprawa niż się spodziewali. Ale nie mogła nic zrobić. Widziała jak bardzo to wszystko wstrząsnęło młodym Yaxleyem i wcale nie byłaby zaskoczona gdyby nie chciał ów sprawy kontynuować, a po prostu wrócić do codziennego funkcjonowania. Sowa od Morgo ucieszyła ją. Nie lubiła kończyć spraw w ten sposób. Była ciekawa jak będzie wyglądała dalsza część ich działań. Wsłuchana w szum Tamizy i wpatrzona w przechadzających się jej brzegiem Mugoli czekała na pojawienie się mężczyzny.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miesiąc. Prawie dokładnie tyle czasu minęło od ostatniego spotkania z Lucindą, które ciążyło mu na sercu. Nie chciał jej tak zostawiać, ani zachowywać się w ten sposób. Nie mógł jednak przyznać się do tego, że od tamtej chwili objawy klątwy Ondyny znacznie się nasiliły. Do końca stycznia był praktycznie wyłączony ze wszystkich zachowań towarzyskich, a jego jedyną rozrywką były długie spacery dookoła posiadłości. Kontakt z kuzynem uzdrowicielem odżył i Morgoth żałował, że była to w sumie główna przyczyna ich spotkań. Przesilenia pogodowe miały najgorszy wpływ na jego chorobę. I możliwe że z każdym rokiem nasilały się coraz bardziej, by w końcu zakończyć jego obecność. Jednak nie mogło to nastąpić. A na pewno nie przed jego małżeństwem. Bez niego ród Yaxley’ów wymrze, chyba że jakimś cudem jego objęta klątwą matka urodziłaby kolejnego potomka. Nie. To nie było możliwe. Nadzieja leżała jeszcze w jego stryju, który mógłby się ożenić po raz drugi. Od tylu lat był jednak sam, że to też było mniej niż możliwe. Ale nic nie było stracone. Jeszcze żył.
Gdy tylko poczuł się wystarczająco na siłach, chciał wysłać sowę, jednak przyleciała wiadomość od Wynonny Burke, której nie mógł zignorować. Dlatego napisał dopiero po takim czasie. Miał nadzieję, że Lucinda naprawdę nie miała mu tego za złe. Po rodzinnym obiedzie przeteleportował się do bocznej uliczki i przeszedł przez ulicę w stronę miejsca, gdzie miało się odbyć spotkanie. Zmarszczył charakterystycznie brwi, widząc tych wszystkich mugoli, ale w tej samej chwili zobaczył znajomą sylwetkę. Poczuł małe pudełeczko w kieszeni płaszcza, zupełnie jakby dawało mu o sobie znać. Podszedł do Lucindy wolno i stanął obok.
- Miałaś rację – powiedział zamiast powitania. – Pogoda jest naprawdę wyjątkowa.
Gdy tylko poczuł się wystarczająco na siłach, chciał wysłać sowę, jednak przyleciała wiadomość od Wynonny Burke, której nie mógł zignorować. Dlatego napisał dopiero po takim czasie. Miał nadzieję, że Lucinda naprawdę nie miała mu tego za złe. Po rodzinnym obiedzie przeteleportował się do bocznej uliczki i przeszedł przez ulicę w stronę miejsca, gdzie miało się odbyć spotkanie. Zmarszczył charakterystycznie brwi, widząc tych wszystkich mugoli, ale w tej samej chwili zobaczył znajomą sylwetkę. Poczuł małe pudełeczko w kieszeni płaszcza, zupełnie jakby dawało mu o sobie znać. Podszedł do Lucindy wolno i stanął obok.
- Miałaś rację – powiedział zamiast powitania. – Pogoda jest naprawdę wyjątkowa.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tym razem nie dała mu się zaskoczyć. Pomimo myśli kłębiących się w jej głowie była skupiona na wypatrywaniu Yaxleya. Widząc znajome kroki nie mogła się nie uśmiechnąć. Taka już była. Nawet w najbardziej poważnych i przygnębiających sytuacjach jej uśmiech był elementem, którego nie mogła i nie chciała się pozbyć. Minął tylko miesiąc, a Lynn miała wrażenie jakby nie widzieli się już ponad rok. Może to przez intensywność ich znajomości. Zwykle od spotkania do spotkania mijały krótkie dni. Teraz na dalszy część działań przyszło im czekać dużo więcej. Jednakże nie zmieniło się u niej zbyt wiele. Zirytowana na swój stan zdrowia, nadal pogrążona w złości na swoją niedoszłą miłość i ojca, któremu co raz mniej podobają się eskapady córki, a niepokoi brak męża. Gdyby to tylko było takie proste. Wyzbycie się wszelkich uczuć i powiedzenie sakramentalnego „tak” nieznanej w ogóle osobie. Blokowało ją to, że los przypieczętowany przez kogoś nie jest już dłużej jej losem, a tylko imitacją życia. Uśmiechnęła się delikatnie na słowa mężczyzny. - Zima się kończy. To chyba dobry znak. - odpowiedziała odwracając się w stronę Tamizy. Tak naprawdę do końca zimy było im jeszcze daleko, ale wolała optymistyczny scenariusz topniejących lodów niż ciągłe zimno pod stopami. - Dziękuje za list. Zaczynałam się martwić choć rozumiem, że miałeś pewnie dużo rzeczy na głowie przez resztę miesiąca. Mam nadzieje, że wszystko u Ciebie w porządku. A przynajmniej na tyle na ile w porządku być może. - odparła skupiając na nim wzrok.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Też odetchnął, gdy stanął obok niej. Najwidoczniej podświadomie kojarzyła mu się z zaufaniem i pewną dozą bezpieczeństwa, chociaż na przekór ciągle dookoła nich działo się źle. A oni z każdym spotkaniem dowiadywali się o nowych, druzgocących rzeczach. Ostatnio mających wpływ na życie osobiste jak wizyta i rozmowa z jego matką. Nie spodziewał się takiego zwrotu tej całej akcji, ale kto mógł to przewidzieć? Dopiero gdy wysyłał do niej sowę, zdał sobie sprawę, że minął tylko miesiąc, a faktycznie czas dziwnie się dłużył i wydawało się jakby nie jeden a dwanaście kartek w kalendarzu dzieliło ich od ostatniego spotkania. Morgoth wiedział, że było to spowodowane zaangażowaniem nie tylko intelektualnym, ale również i emocjonalnym. A przynajmniej z jego strony. To, co napisał do niej w liście było szczere. Pomimo pieniędzy które przelewały się regularnie na konto Selwyn, miał ją za osobę zaufaną. I tak. Mógł spokojnie ją nazwać przyjacielem, chociaż teoretycznie ona wiedziała o nim więcej niż on. Ale umiał obserwować ludzi i wiedział, że pomimo uśmiechu Lucindę trawił poważniejszy problem niż sprawa ich spotkania.
- Kolejne miesiące czekania na jesień. Wszystko staje się wtedy złotem – odpowiedział, wspominając swoją zdecydowanie ulubioną porę roku. Zerknął na nią z lekkim uśmiechem, chociaż ten szybko zniknął z jego twarzy, gdy odwrócił się w odwrotną stronę od Selwyn. Patrzył gdzieś poza Tamizę i poza miasto, którego tak nienawidził. – To nie był łatwy miesiąc i, wierz mi, wolałbym, żebyśmy nie musieli znowu widzieć się z powodu sprawy, która mi ciąży.
Westchnął, po czym spojrzał na nią już nieco weselszym wzrokiem.
- To może dla zapamiętania tego dnia… - zaczął, po czym sięgnął do wcześniej wspomnianej kieszeni, by wyjąć z niej małe granatowe pudełeczko. Dlatego właśnie między innymi spóźnił się o tę godzinę. Między wspólnym obiadem, a spotkaniem z nią musiał zajrzeć w jedno miejsce i zakupić odpowiedni przedmiot. – Mam coś dla ciebie – powiedział i złapał ją za prawą dłoń, by włożyć opakowanie.
- Kolejne miesiące czekania na jesień. Wszystko staje się wtedy złotem – odpowiedział, wspominając swoją zdecydowanie ulubioną porę roku. Zerknął na nią z lekkim uśmiechem, chociaż ten szybko zniknął z jego twarzy, gdy odwrócił się w odwrotną stronę od Selwyn. Patrzył gdzieś poza Tamizę i poza miasto, którego tak nienawidził. – To nie był łatwy miesiąc i, wierz mi, wolałbym, żebyśmy nie musieli znowu widzieć się z powodu sprawy, która mi ciąży.
Westchnął, po czym spojrzał na nią już nieco weselszym wzrokiem.
- To może dla zapamiętania tego dnia… - zaczął, po czym sięgnął do wcześniej wspomnianej kieszeni, by wyjąć z niej małe granatowe pudełeczko. Dlatego właśnie między innymi spóźnił się o tę godzinę. Między wspólnym obiadem, a spotkaniem z nią musiał zajrzeć w jedno miejsce i zakupić odpowiedni przedmiot. – Mam coś dla ciebie – powiedział i złapał ją za prawą dłoń, by włożyć opakowanie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Wolę lato – odparła posyłając w jego stronę uśmiech. Wiedziała, że odchodzą od tematu, a pogoda i ulubiona pora roku nie jest czymś o czym mogliby rozmawiać z zainteresowaniem, ale jej to nie przeszkadzało. A wręcz przeciwnie. Była to dla niej przyjemna odmiana. - Kiedy wszystko płonie w słońcu. Taką mamy naturę – my Selwynowie. Lecimy do ognia jak ćmy do światła. - dodała wzruszając ramionami. Nie było w tych słowach nic niepochlebnego. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na obrażenie swojego rodu w jakikolwiek sposób. Powiedziała prawdę. Choć była pewna, że Morgo miał całkowicie inne zdanie o jej rodzinie. Jako lord znał wszelkie relacje łączące rody i ku jej zdziwieniu ich nie łączyły zbyt ciepłe. Właściwie nie wiedziała co zapoczątkowało te waśnie. Ona nigdy na nikogo przez pryzmat relacji rodowych nie patrzyła. - Nie powinno się zostawiać niedokończonych spraw. Zresztą… nie chciałam być nachalna przez ten miesiąc, ale musisz wiedzieć, że nie dałabym tak łatwo za wygraną. Ciężar tej sprawy jest zbyt duży byś samemu mógł to dźwigać. - dodała wpatrzona w tafle wody. Doskonale wiedziała, że niektórych spraw nie powinno się nosić samemu. Choć pewnie gdyby ktoś sam dał jej taką radę to by nie posłuchała. Pomimo swojego wielkiego serca i chęci pomocy innym sama była masochistką. Swoje problemy i cierpienia znosiła w samotności. Co niestety nie zawsze pozwalało jej na szczęśliwe zakończenie. Słysząc następne słowa mężczyzny z zaskoczeniem przeniosła na niego wzrok. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć małe pudełeczko znalazło się w jej dłoniach. - Ale… - taktaktak… chciała powiedzieć, że nie może tego przyjąć, ale czy właśnie wtedy nie okazałaby się być największą hipokrytką na świecie. Odetchnęła i uśmiechnęła się szeroko, ale nie dlatego, że w jej dłoniach znajdował się podarunek, ale dlatego, że wiedziała iż nie mógłby spokojnie spać nic jej nie kupując. To kłóciło się ze wszystkim co szlacheckie. - A mogłabym zapytać z jakiej to okazji, lord mnie obdarowuje? -zapytała unosząc brew.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź