Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Oaza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oaza
Niedługo po przegnaniu z Azkabanu czarnoksięskiej mocy, na wyspie zaczęło budzić się życie. Drzewa wypuściły szybko, w kilka tygodni przypominając kilkunastoletnie olbrzymy, które rzucały cień na falujące w nadmorskiej wietrze wysokie trawy. Ogromna ilość białej magii wezbranej w tym miejscu zdawała się odżywiać rośliny, wspomagając ich rozrost. Właśnie między nimi wzniesiono pierwsze obozowisko gotowe na przyjęcie uchodźców pochodzących z niemagicznych rodzin, zmuszonych ukrywać się przed nienawistną władzą. Obozowisko nazwane zostało Oazą, przez wielu nazywanych Oazą Harolda lub Oazą Feniksa. Jeden z namiotów zajął zresztą sam Longbottom. Biała magia jest tu nie tylko wyczuwalna, ale i widoczna: jej moc krąży raz za czas pod postacią unoszących się w powietrzu bezpiecznych ciepłych ogników. Wydaje się, że naga ziemia na wyspie jest gorąca - dlatego nisko nad nią, poniżej kolan, na wilgotniejszych terenach wyspy unosi się gęsta mgła. Mówią, że za ten stan rzeczy odpowiadają ostatnie zdarzenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.03.18 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Alexander przychylił głowę, posyłając w kierunku rudej kobiety uśmiech. Nie był on jednak ciepły i przyjemny - jego usta zdawały się wygięte jak ostrze noża, a błysk w oku wyzywał każdą ze stojących przed nim postaci do działania, zupełnie jak gdyby tylko czekał na ich ruch.
- Pożyczyłem - odparł, a jego głos prześlizgnął się po pomieszczeniu niczym wąż. Gniew, który czuł względem prowokatorów wszystkiego, co miało miejsce, wybijał się ponad ból z gojących się, przyjemnie ciepłych od maści ran. Alexander zacisnął powieki kiedy usłyszał inkantacje zaklęć spływające z ust osób, które znał i wiedział, że w normalnych okolicznościach by go nie zaatakowały. Unosząc rękę, w której trzymał różdżkę myślami pomknął ku innemu miejscu, ku wspomnieniu jakby nie z jego życia. Siedział w fotelu przy klejącym się stole, wśród skrytego w półmroku i papierosowym dymie wnętrza klubu, przed sobą mając mężczyznę o rudych włosach i niezwykle zmęczonym, zmartwionym spojrzeniu. ...Zakon Feniksa. I musimy wziąć sprawy w swoje ręce, zanim terror Grindelwalda osiągnie apogeum. Słowa rozbrzmiewały, a Alexander widział już blask wygaszacza, zimowe pustkowie i rzucającego się w jego kierunku węża, czuł w płucach kąsający dym, w uszach dzwonił mu ludzki krzyk i śpiew feniksa, a w nos uderzał go żelaziany zapach jego własnej, przelanej krwi.
Farley otworzył oczy i wymówił inkantację, wołając do magi krążącej w jego żyłach aby ochroniła go jeszcze raz.
- Expecto Patronum!
| Moc Zakonu Feniksa, po raz pierwszy...
- Pożyczyłem - odparł, a jego głos prześlizgnął się po pomieszczeniu niczym wąż. Gniew, który czuł względem prowokatorów wszystkiego, co miało miejsce, wybijał się ponad ból z gojących się, przyjemnie ciepłych od maści ran. Alexander zacisnął powieki kiedy usłyszał inkantacje zaklęć spływające z ust osób, które znał i wiedział, że w normalnych okolicznościach by go nie zaatakowały. Unosząc rękę, w której trzymał różdżkę myślami pomknął ku innemu miejscu, ku wspomnieniu jakby nie z jego życia. Siedział w fotelu przy klejącym się stole, wśród skrytego w półmroku i papierosowym dymie wnętrza klubu, przed sobą mając mężczyznę o rudych włosach i niezwykle zmęczonym, zmartwionym spojrzeniu. ...Zakon Feniksa. I musimy wziąć sprawy w swoje ręce, zanim terror Grindelwalda osiągnie apogeum. Słowa rozbrzmiewały, a Alexander widział już blask wygaszacza, zimowe pustkowie i rzucającego się w jego kierunku węża, czuł w płucach kąsający dym, w uszach dzwonił mu ludzki krzyk i śpiew feniksa, a w nos uderzał go żelaziany zapach jego własnej, przelanej krwi.
Farley otworzył oczy i wymówił inkantację, wołając do magi krążącej w jego żyłach aby ochroniła go jeszcze raz.
- Expecto Patronum!
| Moc Zakonu Feniksa, po raz pierwszy...
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Wszystko działo się za szybko. Przegrał, ale udało mu się unieruchomić przeciwnika. Ściągnął przy tym jednak anomalie. Wiedział już, że teraz każde zaklęcie niesie ze sobą jeszcze poważniejsze konsekwencje niż na codzień, jednak... cóż, wilkołaka się nie spodziewał. Idealnym wyjściem byłoby w tej chwili zatrzymanie czasu, które Bott opanował i wiedział, że w normalnej sytuacji byłby w stanie to zrobić, teraz jednak był osłabiony i potłuczony, czuł że teraz jest ono poza jego zasięgiem. Nadal nie jest wystarczająco silny.
To było irytujące, frustrujące, złość na własną słabość się w nim rozlewała, kiedy idealne rozwiązanie było o kilka centymetrów poza jego zasięgiem. Nie miał jednak czasu na myślenie o tym, nie zastanawiał się długo, widząc że drugi z jeźdźców kieruje się po puchar, także ruszył w tym kierunku. Wiedział, że musi go złapać przed przeciwnikiem. Nie był nawet pewien czy to do końca jest człowiek, podejrzewał że wszyscy ludzie jakich to widzi to twory anomalii i, że podobnie jest z wilkołakiem. Złapał za nagrodę tkwiącą w dłoni nieruchomego mężczyzny. Wiedząc że nie ma czasu już sięgać po różdżkę, starał się jednocześnie przepchnąć tak, by wyścigowi przeciwnicy oddzielali go od wilkołaka, czy wręcz popchnąć jeźdźca łosia w kierunku stworzenia.
To było irytujące, frustrujące, złość na własną słabość się w nim rozlewała, kiedy idealne rozwiązanie było o kilka centymetrów poza jego zasięgiem. Nie miał jednak czasu na myślenie o tym, nie zastanawiał się długo, widząc że drugi z jeźdźców kieruje się po puchar, także ruszył w tym kierunku. Wiedział, że musi go złapać przed przeciwnikiem. Nie był nawet pewien czy to do końca jest człowiek, podejrzewał że wszyscy ludzie jakich to widzi to twory anomalii i, że podobnie jest z wilkołakiem. Złapał za nagrodę tkwiącą w dłoni nieruchomego mężczyzny. Wiedząc że nie ma czasu już sięgać po różdżkę, starał się jednocześnie przepchnąć tak, by wyścigowi przeciwnicy oddzielali go od wilkołaka, czy wręcz popchnąć jeźdźca łosia w kierunku stworzenia.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie jest za późno? Na co? - zapytała nie mając pojęcia o co chodzi mężczyźnie, a raczej jego kopii. Wiedziała, że to nie może być prawdą. Oczywiście w innym miejscu, podczas innej sytuacji może i miałaby co do tego jakieś wątpliwości, ale nie tutaj. Wiedziała za to co może zrobić rzucane w jej kierunku zaklęcie i dziwiła się, że kolejne nie dosięgnęło celu. To była gra, w którą nie chciała już więcej grać. Nie wiedziała co dzieje się u reszty Zakonników, ale miała ciągle świadomość działającego na Bena naszyjnika. Choć prawdopodobnie była tu tylko kilka chwil to dla niej trwało to już wieki. Chciała dostać to czego potrzebuje by go uratować, odnaleźć Emmę, wypełnić misje i uciec stąd jak najdalej, choć podejrzewała, że na to ostatnie może już braknąć jej sił.
Prawidłowo rzucone zaklęcie przywołało do niej bransoletę. W tym samym momencie jednak tuż przed nią zmaterializował się pokryty łuskami chłopiec. Kobieta nie wiedziała jak powinna zareagować, co w takiej sytuacji powinna zrobić. Zanim jednak podjęła jakąkolwiek decyzje chłopiec zionął w jej kierunku ogniem. To był dobrze znany jej żywioł. Ogień płynął w jej krwi od urodzenia i to zwykle ona nim walczyła. Po spaleniu Ministerstwa wiedziała jak niebezpieczny może być. Dziś musiała chronić się przed nim po raz kolejny. - Protego – wypowiedziała unosząc różdżkę przed siebie. Miała nadzieje, że magia ją uchroni. Miała nadzieje, że jednak nie było za późno.
Prawidłowo rzucone zaklęcie przywołało do niej bransoletę. W tym samym momencie jednak tuż przed nią zmaterializował się pokryty łuskami chłopiec. Kobieta nie wiedziała jak powinna zareagować, co w takiej sytuacji powinna zrobić. Zanim jednak podjęła jakąkolwiek decyzje chłopiec zionął w jej kierunku ogniem. To był dobrze znany jej żywioł. Ogień płynął w jej krwi od urodzenia i to zwykle ona nim walczyła. Po spaleniu Ministerstwa wiedziała jak niebezpieczny może być. Dziś musiała chronić się przed nim po raz kolejny. - Protego – wypowiedziała unosząc różdżkę przed siebie. Miała nadzieje, że magia ją uchroni. Miała nadzieje, że jednak nie było za późno.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Czuł pękającą tchawicę, miażdżone gardło, a ostatni oddech Justine owionął jego twarz, mokrą od potu. Walczył z całych sił, nie mógł poddać się przejmującemu nad nim władanie naszyjnikowi, ale wszelkie wysiłki szły na marne: stał się więźniem we własnym ciele, w murach silnych mięśni, niosących zagładę jasnowłosej przyjaciółce. Zagryzł wargi niemal do krwi, nie mógł dopuścić, by wydostało się z nich jakieś słowo lub inkantacja, lecz znów - nie miał na to wpływu, stał się marionetką, zagubioną, bezradną i zarazem silną na tyle, by móc wymierzyć różdżkę w...w Jackie. Kolejna bliska mu osoba, zakonniczka, którą znał i szanował. Źrenice rozszerzyly się a Wright z całej siły chciał powstrzymać magię napływającą do wiodącej ręki. - Unieszkodliw mnie, natychmiast. Drętwota, Petryficus, cokolwiek - spróbował krzyknąć do Rineheart; nie był sobą, musiała to widzieć, spostrzegła przecież, co zrobił Tonks: lub czemuś co Tonks przypominało. Jednocześnie Ben zamierzał odrzucić swoją różdżkę w stronę Jackie; pozbyć się możliwości dalszego krzywdzenia.
| rzucam różdżkę w stronę Jackie?
| rzucam różdżkę w stronę Jackie?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Nie miała pojęcia, co się dzieje - chaos wokół był trudny do ogarnięcia, kiedy nie można było dostrzec, co się dzieje. Lakoniczna odpowiedź sprawiła, że zacisnęła mocniej palce, nie ufając już nikomu poza sobą. Nieudane zaklęcie wyrwało przeciągły dźwięk bólu - zacisnęła zaraz zęby, próbując go stłumić. Trudno, cierpiała na własne życzenie. Musiała się skoncentrować, ale teraz, w stanie tak marnym, nie miała na to najmniejszych szans. Niezależnie od tego, czy miała spadać w wyczarowany przez iluzję brata dół, czy zaraz miała wydać z siebie kolejną oznakę bólu - już na dnie - sięgnęła ponownie do torby, odnajdując eliksir wiggenowy, mieszczący się w kieszonce po lewej stronie, odłożony tam jako najsilniejszy z posiadanych - w miejscu, do którego mogła sięgnąć szybko i sprawnie. Wypiła leczniczą miksturę, wrzucając buteleczkę z powrotem do torby, przy okazji wciskając tam też puchar. Nie była silna fizycznie i choć mogła faszerować się eliksirami, wolała by nikt nie próbował wyrywać jej trofea z dłoni, kiedy ewentualnie się do niej dostaną.
| niezależnie od tego czy spadłam i mam dodatkowe obrażenia, czy nie, piję eliksir wiggenowy - anatomia II. Jeśli mogę, dodatkowo chowam puchar do torby.
| to 2, nie 3 tura eliksiru ochrony
| niezależnie od tego czy spadłam i mam dodatkowe obrażenia, czy nie, piję eliksir wiggenowy - anatomia II. Jeśli mogę, dodatkowo chowam puchar do torby.
| to 2, nie 3 tura eliksiru ochrony
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Jak tylko zaklęcie wystrzeliło z jej różdżki, poczuła, że coś jest nie tak. A co najgorsze - najbardziej ucierpiała w tym Tonks. Taneczne ruchy poniosły jej nogi, ale zdawała się nie zwracać na nie uwagi, w czasie skoków jej wzrok skupiony był na Just i Benie, na tym, jak jego palce zaciskają się na szyi drobnej ratowniczki, jak w końcu duszą, miażdżąc kark. Dźwięk łamanej kości. Kości jej przyjaciółki. Próbowała wołać do niego, ale prócz poruszających się ust, z jej gardła nie wyszedł ani jeden dźwięk. Zacisnęła powieki z bólu, kiedy stopa nie stanęła tak, jak powinna. Jej cała lewa noga zaczynała być tylko atrapą.
Samuel leżący z boku. Czy to ty, Ben?
To nie mógł być on. To n i e m ó g ł być on.
Zacisnęła mocniej palce jednej dłoni na kamieniu, a drugiej na drewnianej rączce różdżki. Była przygotowana, żeby się bronić... ale zaklęcie chybiło. To była jej szansa.
Wyskoczyła do przodu, zagryzając zębami ból w udzie i dopadła do Bena, usiłując ze wszystkich sił wcisnąć mu kamień do wolnego miejsca z runą, która widniała nad wejściem, do którego wbiegła na początku - Ansuz. To musiało się udać.
Samuel leżący z boku. Czy to ty, Ben?
To nie mógł być on. To n i e m ó g ł być on.
Zacisnęła mocniej palce jednej dłoni na kamieniu, a drugiej na drewnianej rączce różdżki. Była przygotowana, żeby się bronić... ale zaklęcie chybiło. To była jej szansa.
Wyskoczyła do przodu, zagryzając zębami ból w udzie i dopadła do Bena, usiłując ze wszystkich sił wcisnąć mu kamień do wolnego miejsca z runą, która widniała nad wejściem, do którego wbiegła na początku - Ansuz. To musiało się udać.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nić opadła na posadzkę, a wraz z nią starsza kobieta. Nadal nie wiedziałem, czy to ona była tą, która potrzebowała pomocy. Nie mogłem już nic zrobić. Zagubiłem się w anomalii, czując, ze z każdym krokiem i z każdą decyzją ponoszę porażkę. W głowie kłębiły mi się różne myśli; gdzie znajdwali się pozostali? Czy byli jeszcze żywi? Czy anomalia była na tyle silna, że pokonywała wszystkich po kolei, łącznie z Emmą, na odnalezienie której zacząłem tracić nadzieję?
Zmarszczyłem brwi, gdy najmłodsza z kobiet wspomniała o mocy zdolnej naprawiać. Czyżby miała na myśli odwracanie skutków anomalii? Chciałem spróbować, sięgnąłem po różdżkę, by rozpocząć dobrze znany mi proces, jednak moje działania zostały przerwane przez wybuch, który rzucił mną o ścianę, która zaczęła pękać. raz z sufitem i posadzką. Silne uderzenie osłabiło mnie jeszcze bardziej - siły opuszczały mnie z każdą sekundą, wiedziałem, że nie dobiegnę do drzwi. Mogłem jedynie spróbować się do nich zbliżyć - wydawały się przecież być na wyciągnięcie ręki - i przywołać ostatnią ostoję bezpieczeństwa.
- Expecto Patronum - wypowiedziałem inkantację, skupiając swoje myśli na ogniu. Potrzebowałem jego mocy. Potrzebowałem nie tylko tarczy stworzonej ze srebrnego lisa, ale i przewodnika. Jeśli miałem zapłacić, byłem gotów ponieść każdą cenę - cel miałem jeden. Powstrzymać ognisko anomalii. Nie mogłem pozwolić na to, by przeze mnie zginął ktokolwiek jeszcze.
Zmarszczyłem brwi, gdy najmłodsza z kobiet wspomniała o mocy zdolnej naprawiać. Czyżby miała na myśli odwracanie skutków anomalii? Chciałem spróbować, sięgnąłem po różdżkę, by rozpocząć dobrze znany mi proces, jednak moje działania zostały przerwane przez wybuch, który rzucił mną o ścianę, która zaczęła pękać. raz z sufitem i posadzką. Silne uderzenie osłabiło mnie jeszcze bardziej - siły opuszczały mnie z każdą sekundą, wiedziałem, że nie dobiegnę do drzwi. Mogłem jedynie spróbować się do nich zbliżyć - wydawały się przecież być na wyciągnięcie ręki - i przywołać ostatnią ostoję bezpieczeństwa.
- Expecto Patronum - wypowiedziałem inkantację, skupiając swoje myśli na ogniu. Potrzebowałem jego mocy. Potrzebowałem nie tylko tarczy stworzonej ze srebrnego lisa, ale i przewodnika. Jeśli miałem zapłacić, byłem gotów ponieść każdą cenę - cel miałem jeden. Powstrzymać ognisko anomalii. Nie mogłem pozwolić na to, by przeze mnie zginął ktokolwiek jeszcze.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Alexander skupił się na wspomnieniu. Silnym, posiadającym moc by przywołać świetlistego obrońcę, jednak tym razem jego moc okazała się zbyt słaba. Niewielka, jasna mgiełka wysunęła się z jego różdżki i schowała się, gdy ta zadrżała pod mocą anomalii. Uroki które pomknęły w jego kierunku uderzyły z pełną mocą. Bombarda Maxima wzmocniona Expulso wyrzuciła Alexandra w powietrze. I to tam, dopadła go siła anomalii, poczuł że dusi się, nie może nabrać oddechu. Róg pomieszczenia, razem z drzwiami i podłogą uległ całkowitemu zniszczeniu. Kawałki drewna i kamieni obijały go boleśnie. Upadł niedaleko ciemnej czeluści, którą spowodowały zaklęcia. Powietrze wyleciało z jego ust, ale to jeszcze nie był koniec. Tamband ruszył w jego kierunku gdy w tym samym momencie nad nimi zajaśniała sylwetka jaśniejącej jaskółki, która spływała z góry. W locie zmieniła swoją formę w ludzką, należącą do mężczyzny, którego Alexander znał. Ten złapał za jego stopę i wskoczył w ciemność, ciągnąc go za sobą.
- Musi dokonać zapłaty. - zagrzmiał Tamband. Jego okrzyk wprawił w drżenie pomieszczenie. Ostatnim co Alexander zobaczył to różdżka wywijająca się i wypuszcza promień zaklęcia, trafiającego w jego lewą rękę. Szczęśliwie, nie trzymał w niej już biżuterii z kamieniem. Urok wbił się w staw łokciowy przecinając rękę szybko, zdecydowanie, aż do kości. Dokładnie w tym samym miejscu co wcześniej. Potem zgarnęła go jasność.
Bertie zdecydował się ruszyć po nagrodę, w której znajdował się kamień. Kamień, którego poszukiwał. Miał mało czasu na decyzję i wiedział, że stworzenie dotrze do niego ledwie chwilę, po podjęciu działania. Jeździec Łosia usunął się z drogi Bott’a, ruszając w tym samym kierunku w którym zniknęła kobieta ze zwierzętami. Dłonie Botta zacisnęły się na nagrodzie. Udało mu się zabrać ją z dłoni mężczyzny. Było jednak już za późno na obronę. Wilkołak zamachnął się z całą posiadaną przez siebie siłą. Ostre pazury Zahaczyły o ucho Botta, zabierając je ze sobą, długie pazury wbiły się w prawą rękę, zostawiając na niej długi, krwisty ślad na całej długości. Rana krwawiła obficie, a Bott czuł skrajne wycieńczenie, miał świadomość, że za kilka chwil straci całkowicie przytomność. Spojrzenie ciążyło mu a Wilkołak szykował się do kolejnego ataku. Ostatnim co zobaczył była jasność, która ogarnęła wszystko wokół zgarniając go do siebie.
- Musisz uiścić zapłatę. - powiedziała postać obracając różdżkę w dłoni ignorując pytania padające z ust kobiety. Lucinda spróbowała obronić się przed atakiem, jednak gdy tylko rzuciła zaklęcie poczuła anomalię. Silną, silniejszą, niż jakąkolwiek inną. Jednak ta nie zaatakowała, umykając przed czymś, lub będąc przepędzoną. Zaklęcie które wybrała było nieskuteczne. Tarcza nie utworzyła się, a nawet utworzona, nie byłaby w stanie ochronić, przed obszarowy atakiem. Ogień dotarł do zakonniczki. Najpierw do dłoni trzymającej różdżkę, która zapiekła. Do nozdrzy Lucindy dotarł swąd palącej się skóry - jej własnej. Ogień uderzył też w jej ciało, zwęglił całkowicie rękawy ubrania, zostawiając oparzenia na prawym ramieniu. Jego siła przewróciła ją. A chłopiec postąpił krok naprzód, nabierając powietrza w płuca. I wtedy ją zobaczyła. Jaskółkę przecinającą niebo, kierującą się w jej stronę. Jej jasność rozświetliła wszystko wokół. Chłopiec cofnął się o krok. - Musi zapłacić. - powtórzył chłopiec. Jasna sylwetka ptaka zmieniła się w mężczyznę, wokół którego jaśniało. Złapał za prawą dłoń Lucindy i pociągnął ją ku górze. Chłopiec zaś przytrzymał ją za lewą na ziemi. Czuła się rozrywana, ostatnim co dostrzegła była sylwetka Drew. Nóż zalśnił w jego dłoni. Uniósł rękę i w chwili, gdy sylwetka mężczyzny unosiła ją ku górze, trafił w nią, tworząc pociągłe nacięcie, od uch, przez szyję, w kierunku lewego żebra. Krew zalśniła na jej ubraniach.
Benjamin tracił kontrolę z każdą chwilą coraz bardziej, coraz mocniej, podczas gdy dziwna siła, zdawała się nie tracić energii na walce z nim, wręcz przeciwnie - zyskując z każdą chwilą. Żadne ze słów nie wydobył się z jego ust, choć usilnie próbował je wypowiedzieć. Różdżka niezmiennie pozostawała w jego dłonie. Jackie wyskoczyła do przodu, czując ból w zranionej nodze, który rozchodził się po całym jej ciele. Znalazła się przed Benem, ale on był silniejszy. Jego dłoń zacisnęła się na jej gardle i uniosła ją do góry. Widocznie drugi raz trzeba ją wysłać na tamtą stronę - usłyszał w swojej głowie Wright, gdy dłoń zaciskała się mocniej na szyi Jackie. Rineheart czuła jak nie może złapać powietrza, ale jej upór był silniejszy. Dłoń uniosła się ciskając kamień w odpowiednie miejsce.
Uścisk na jej gardle zelżał, Wright wypuścił ją z niej całkowicie. Jackie mogła zauważyć, że kolor naszyjnika zmienił się. Nieznacznie rozjaśnił. Ben zatoczył się, by zaraz ze wściekłością uderzyć z pięści w brzuch zakonniczki. Wright poczuł jednak, jak obecność jego sobowtóra wewnątrz słabnie odrobinę. Zabrakło jej powietrza, upadła. Anomalia wokół was zadrżała, wraz z podłożem, z którego wysunęły się ręce chwytające was za kostki, pnące się wzdółż ciał, a może wciągające je w górę. I wtedy ją zauważyli, jasną sylwetkę, która zbliżała się z góry. Jedną dłonią złapała rękę Jackie, drugą zaś Benjamina, obie wciągając w górę, w jasność z której się wyłonił.
Frederick znajdował się w walącym się pomieszczeniu. Gdy pojął znaczenie słów wypowiedzianych przez kobietę było już za późno. Wspomnienie ognia, niszczycielskiej siły, wielkiej mocy pozwoliła przywołać mu srebrzystą sylwetkę lisa, który zakręcił się wokół niego, chroniąc go przed spadającymi na głowę kawałkami gruzu i doprowadziła bezpiecznie do drzwi przez które wszedł. I tam wszystko drżało, waląc się, spadając z pluskiem do wody. Lecz to nie kreatura czekała na niego, a najmłodsza z kobiet. Która podeszła szybko. Łapiąc obiema dłońmi za jego twarz. Na jej policzkach nadal świeciły się łzy.- Coś za coś, mój panie. Zapłata, nie omija nikogo. - powiedziała i zbliżyła swoje wargi do jego. Składając na nich pocałunek. I wtedy ją zobaczył, jaśniejącą jaskółkę, która wleciała do pomieszczenia przez dziurę w suficie. Wszystko wokół powoli pochłaniało światło, a ona zmieniła się w sylwetkę mężczyzny. Jego dłoń zacisnęła się na przegubie Foxa i pociągnęła go ku górze, unosząc coraz wyżej. Wyrywając z objęć kobiety. Fox czuł, jak ta pociąga za sobą jakąś jego część. Coś wewnętrznego, nienamacalnego. Coś będącego jego częścią, niezastąpioną, unikalną.
Susanne spadała. Wszystko wokół drżało za sprawą magii. Słyszała głos Tambanda, wysoki, podniesiony, widocznie zły. Brak wzroku uniemożliwiał jej zobaczenie czegokolwiek. Udało jej się dobyć eliksiru o zapachu trawy i spożyć go. Czuła, jak jej rany zrastają się. Dłoń zaciskała się na pucharze. Miała wrażenie, że szybuje w nicości, niebycie, ciemności. By zaraz pomknąć w dół. Jednak wolniej, rozważnie. Na swoim nadgarstku czuła uścisk. Zdawał się ciepły, wlewał w serce spokój.
Powoli przyzwyczajaliście się do jasności. Wszyscy znaleźliście się w podłużnym, jasnym pomieszczeniu. Otaczała was biel ścian i podłogi. Nie było widać sufitu, z nieba leciała zimna mżawka. Szeroki korytarz ciągnął się w obie strony i nie byliście w stanie dostrzec czy i kiedy się kończy. Lucinda nieprzytomna leżała na posadzce, krew zabarwiła jasną podłogę wokół. Jackie poczuła znużenie, wiedziała że ledwie ostatkami sił trzyma się przytomności, nadal nie była w stanie mówić. Jej ciało powróciło do pierwotnych właściwości, to samo stało się z nieprzytomnym ciałem Lucindy. Bertie stracił ucho, podłużna rana znaczyła się na ramieniu, obie krwawiły. Susanne niezmiennie otaczała ciemność. Fox czuł brak, choć nie wiedział dokładnie czego. Benjamin wyczuwał obecność wewnątrz siebie, ta zdawała się stłamszona, jednak niezmiennie walczyła o kontrolę, dobijając się z każdej strony do jego umysłu. W naszyjniku znajdował się kamień wetknięty przez Jackie. Lewa ręka Alexandra wyglądała okropnie. Nie był w stanie ruszać palcami. Zaklęcie podcięło kończynę w stawie łokciowym. On sam czuł skrajne wycieńczenie.
Przed wami stały dwie sylwetki. Jedną z nich dostrzegliście wcześniej. To sylwetka rudowłosego aurora wyciągnęła was z miejsc w których byliście. Stał spokojnie, obok drugiego mężczyzny, patrząc na was. Drugi był starszy. Trzymał dłonie splecione przed sobą, kciukami kręcąc młynek. Jego sylwetka jaśniała lekko. Długa, fioletowa szata sięgała do ziemi. Spojrzał po kolei na każdego z zakonników jasnym, przenikliwym spojrzeniem znad okularów połówek.
- Udało wam się? - zapytał zatrzymując wzrok na Lucindzie, której lewa dłoń zaciskała się na bransolecie. - Mamy niewiele czasu, a to nie koniec drogi przed wami. Wykorzystajcie go, tylko tyle jesteśmy dla was w stanie zrobić. - zapowiedział poważnie przenosząc spojrzenie na Benjamina. Jego wzrok zawisł na naszyjniku, który znajdował się na jego szyi, naznaczony był nienachalnym zaciekawieniem. Wszyscy poza Benjaminem byliście w stanie dostrzec, że naszyjnik jest dużo ciemniejszy, niż był gdy widzieliście go ostatnio. Tylko Jackie widziała, że kamień zmienia jego kolor na jaśniejszy. Tylko Ben miał świadomość, że każdy z nich osłabia to, co znajduje się w środku.
Nie widzieliście Emmy.
- osłabienie od naszyjnika zabiera PŻ co turę
- starajcie się podejmować jedną akcję na post, chyba że zostanie powiedziane inaczej. Jeśli próbujecie kilku, pierwszą powinna być ta najważniejsza. I ta będzie brana pod uwagę
- Fred trucizna działa zabierając 5PŻ co turę
Działające zaklęcia:
-
Zużyta moc zakonu:
Fred 1
Na odpis czekam do: 11.06.do godziny 23:59
w tej turze nie obowiązuje was kość na anomalie
- Musi dokonać zapłaty. - zagrzmiał Tamband. Jego okrzyk wprawił w drżenie pomieszczenie. Ostatnim co Alexander zobaczył to różdżka wywijająca się i wypuszcza promień zaklęcia, trafiającego w jego lewą rękę. Szczęśliwie, nie trzymał w niej już biżuterii z kamieniem. Urok wbił się w staw łokciowy przecinając rękę szybko, zdecydowanie, aż do kości. Dokładnie w tym samym miejscu co wcześniej. Potem zgarnęła go jasność.
Bertie zdecydował się ruszyć po nagrodę, w której znajdował się kamień. Kamień, którego poszukiwał. Miał mało czasu na decyzję i wiedział, że stworzenie dotrze do niego ledwie chwilę, po podjęciu działania. Jeździec Łosia usunął się z drogi Bott’a, ruszając w tym samym kierunku w którym zniknęła kobieta ze zwierzętami. Dłonie Botta zacisnęły się na nagrodzie. Udało mu się zabrać ją z dłoni mężczyzny. Było jednak już za późno na obronę. Wilkołak zamachnął się z całą posiadaną przez siebie siłą. Ostre pazury Zahaczyły o ucho Botta, zabierając je ze sobą, długie pazury wbiły się w prawą rękę, zostawiając na niej długi, krwisty ślad na całej długości. Rana krwawiła obficie, a Bott czuł skrajne wycieńczenie, miał świadomość, że za kilka chwil straci całkowicie przytomność. Spojrzenie ciążyło mu a Wilkołak szykował się do kolejnego ataku. Ostatnim co zobaczył była jasność, która ogarnęła wszystko wokół zgarniając go do siebie.
- Musisz uiścić zapłatę. - powiedziała postać obracając różdżkę w dłoni ignorując pytania padające z ust kobiety. Lucinda spróbowała obronić się przed atakiem, jednak gdy tylko rzuciła zaklęcie poczuła anomalię. Silną, silniejszą, niż jakąkolwiek inną. Jednak ta nie zaatakowała, umykając przed czymś, lub będąc przepędzoną. Zaklęcie które wybrała było nieskuteczne. Tarcza nie utworzyła się, a nawet utworzona, nie byłaby w stanie ochronić, przed obszarowy atakiem. Ogień dotarł do zakonniczki. Najpierw do dłoni trzymającej różdżkę, która zapiekła. Do nozdrzy Lucindy dotarł swąd palącej się skóry - jej własnej. Ogień uderzył też w jej ciało, zwęglił całkowicie rękawy ubrania, zostawiając oparzenia na prawym ramieniu. Jego siła przewróciła ją. A chłopiec postąpił krok naprzód, nabierając powietrza w płuca. I wtedy ją zobaczyła. Jaskółkę przecinającą niebo, kierującą się w jej stronę. Jej jasność rozświetliła wszystko wokół. Chłopiec cofnął się o krok. - Musi zapłacić. - powtórzył chłopiec. Jasna sylwetka ptaka zmieniła się w mężczyznę, wokół którego jaśniało. Złapał za prawą dłoń Lucindy i pociągnął ją ku górze. Chłopiec zaś przytrzymał ją za lewą na ziemi. Czuła się rozrywana, ostatnim co dostrzegła była sylwetka Drew. Nóż zalśnił w jego dłoni. Uniósł rękę i w chwili, gdy sylwetka mężczyzny unosiła ją ku górze, trafił w nią, tworząc pociągłe nacięcie, od uch, przez szyję, w kierunku lewego żebra. Krew zalśniła na jej ubraniach.
Benjamin tracił kontrolę z każdą chwilą coraz bardziej, coraz mocniej, podczas gdy dziwna siła, zdawała się nie tracić energii na walce z nim, wręcz przeciwnie - zyskując z każdą chwilą. Żadne ze słów nie wydobył się z jego ust, choć usilnie próbował je wypowiedzieć. Różdżka niezmiennie pozostawała w jego dłonie. Jackie wyskoczyła do przodu, czując ból w zranionej nodze, który rozchodził się po całym jej ciele. Znalazła się przed Benem, ale on był silniejszy. Jego dłoń zacisnęła się na jej gardle i uniosła ją do góry. Widocznie drugi raz trzeba ją wysłać na tamtą stronę - usłyszał w swojej głowie Wright, gdy dłoń zaciskała się mocniej na szyi Jackie. Rineheart czuła jak nie może złapać powietrza, ale jej upór był silniejszy. Dłoń uniosła się ciskając kamień w odpowiednie miejsce.
Uścisk na jej gardle zelżał, Wright wypuścił ją z niej całkowicie. Jackie mogła zauważyć, że kolor naszyjnika zmienił się. Nieznacznie rozjaśnił. Ben zatoczył się, by zaraz ze wściekłością uderzyć z pięści w brzuch zakonniczki. Wright poczuł jednak, jak obecność jego sobowtóra wewnątrz słabnie odrobinę. Zabrakło jej powietrza, upadła. Anomalia wokół was zadrżała, wraz z podłożem, z którego wysunęły się ręce chwytające was za kostki, pnące się wzdółż ciał, a może wciągające je w górę. I wtedy ją zauważyli, jasną sylwetkę, która zbliżała się z góry. Jedną dłonią złapała rękę Jackie, drugą zaś Benjamina, obie wciągając w górę, w jasność z której się wyłonił.
Frederick znajdował się w walącym się pomieszczeniu. Gdy pojął znaczenie słów wypowiedzianych przez kobietę było już za późno. Wspomnienie ognia, niszczycielskiej siły, wielkiej mocy pozwoliła przywołać mu srebrzystą sylwetkę lisa, który zakręcił się wokół niego, chroniąc go przed spadającymi na głowę kawałkami gruzu i doprowadziła bezpiecznie do drzwi przez które wszedł. I tam wszystko drżało, waląc się, spadając z pluskiem do wody. Lecz to nie kreatura czekała na niego, a najmłodsza z kobiet. Która podeszła szybko. Łapiąc obiema dłońmi za jego twarz. Na jej policzkach nadal świeciły się łzy.- Coś za coś, mój panie. Zapłata, nie omija nikogo. - powiedziała i zbliżyła swoje wargi do jego. Składając na nich pocałunek. I wtedy ją zobaczył, jaśniejącą jaskółkę, która wleciała do pomieszczenia przez dziurę w suficie. Wszystko wokół powoli pochłaniało światło, a ona zmieniła się w sylwetkę mężczyzny. Jego dłoń zacisnęła się na przegubie Foxa i pociągnęła go ku górze, unosząc coraz wyżej. Wyrywając z objęć kobiety. Fox czuł, jak ta pociąga za sobą jakąś jego część. Coś wewnętrznego, nienamacalnego. Coś będącego jego częścią, niezastąpioną, unikalną.
Susanne spadała. Wszystko wokół drżało za sprawą magii. Słyszała głos Tambanda, wysoki, podniesiony, widocznie zły. Brak wzroku uniemożliwiał jej zobaczenie czegokolwiek. Udało jej się dobyć eliksiru o zapachu trawy i spożyć go. Czuła, jak jej rany zrastają się. Dłoń zaciskała się na pucharze. Miała wrażenie, że szybuje w nicości, niebycie, ciemności. By zaraz pomknąć w dół. Jednak wolniej, rozważnie. Na swoim nadgarstku czuła uścisk. Zdawał się ciepły, wlewał w serce spokój.
Powoli przyzwyczajaliście się do jasności. Wszyscy znaleźliście się w podłużnym, jasnym pomieszczeniu. Otaczała was biel ścian i podłogi. Nie było widać sufitu, z nieba leciała zimna mżawka. Szeroki korytarz ciągnął się w obie strony i nie byliście w stanie dostrzec czy i kiedy się kończy. Lucinda nieprzytomna leżała na posadzce, krew zabarwiła jasną podłogę wokół. Jackie poczuła znużenie, wiedziała że ledwie ostatkami sił trzyma się przytomności, nadal nie była w stanie mówić. Jej ciało powróciło do pierwotnych właściwości, to samo stało się z nieprzytomnym ciałem Lucindy. Bertie stracił ucho, podłużna rana znaczyła się na ramieniu, obie krwawiły. Susanne niezmiennie otaczała ciemność. Fox czuł brak, choć nie wiedział dokładnie czego. Benjamin wyczuwał obecność wewnątrz siebie, ta zdawała się stłamszona, jednak niezmiennie walczyła o kontrolę, dobijając się z każdej strony do jego umysłu. W naszyjniku znajdował się kamień wetknięty przez Jackie. Lewa ręka Alexandra wyglądała okropnie. Nie był w stanie ruszać palcami. Zaklęcie podcięło kończynę w stawie łokciowym. On sam czuł skrajne wycieńczenie.
Przed wami stały dwie sylwetki. Jedną z nich dostrzegliście wcześniej. To sylwetka rudowłosego aurora wyciągnęła was z miejsc w których byliście. Stał spokojnie, obok drugiego mężczyzny, patrząc na was. Drugi był starszy. Trzymał dłonie splecione przed sobą, kciukami kręcąc młynek. Jego sylwetka jaśniała lekko. Długa, fioletowa szata sięgała do ziemi. Spojrzał po kolei na każdego z zakonników jasnym, przenikliwym spojrzeniem znad okularów połówek.
- Udało wam się? - zapytał zatrzymując wzrok na Lucindzie, której lewa dłoń zaciskała się na bransolecie. - Mamy niewiele czasu, a to nie koniec drogi przed wami. Wykorzystajcie go, tylko tyle jesteśmy dla was w stanie zrobić. - zapowiedział poważnie przenosząc spojrzenie na Benjamina. Jego wzrok zawisł na naszyjniku, który znajdował się na jego szyi, naznaczony był nienachalnym zaciekawieniem. Wszyscy poza Benjaminem byliście w stanie dostrzec, że naszyjnik jest dużo ciemniejszy, niż był gdy widzieliście go ostatnio. Tylko Jackie widziała, że kamień zmienia jego kolor na jaśniejszy. Tylko Ben miał świadomość, że każdy z nich osłabia to, co znajduje się w środku.
Nie widzieliście Emmy.
- osłabienie od naszyjnika zabiera PŻ co turę
- starajcie się podejmować jedną akcję na post, chyba że zostanie powiedziane inaczej. Jeśli próbujecie kilku, pierwszą powinna być ta najważniejsza. I ta będzie brana pod uwagę
- Fred trucizna działa zabierając 5PŻ co turę
Działające zaklęcia:
-
Zużyta moc zakonu:
Fred 1
Na odpis czekam do: 11.06.do godziny 23:59
w tej turze nie obowiązuje was kość na anomalie
- Żywotność:
- Benjamin 80/370 -50 [15(elektryczne), 30(psychiczne), 230(osłabienie)]
Frederick 70/270 -50 [15(elektryczne) 30(psychiczne), 35(psychiczne), 75(cięte), 25(zatrucie), 20(obicia)] zatrute pnącza - zabierają 5PŻ ci turę do wyleczenia
Alexander 5/220 -70 [30(psychiczne), 35(psychiczne) 60(cięte) 90(tłuczone) ]
Bertie 40/220, -60 [15(elektryczne), 90(cięta/szarpane), 35(psychiczne) 40(tłuczone)]
Lucinda-/181 → 127/272-14/181 nieprzytomna - [30(psychiczne), 35(psychiczne) 80(tłuczone) 30(cięte), 20(oparzenia)]
Jackie211/211 → 147/31741/211-60 [30(psychiczne), 35(psychiczne), (35) cięte), 70 tłuczone]
Susanne 165/230 -10 [30(psychiczne), 35(psychiczne)96(cięte-rozszczepienie)]
- Ekwipunek:
[size=10]Ben: lusterko dwukierunkowe (z Samuelem), - Mieszanka antydepresyjna (1 porcje, stat. 20
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 20, moc +5)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcje, stat. 20)
- Kameleon, (stat. 12, 1 porcje)
- Eliksir kociego kroku, (stat. 12, 1 porcje)
- Eliksir oczyszczający z toksyn (stat. 12, 1 porcje)
- przedmioty z bonusami, maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 5), maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21), Eliksir garota (1 porcje, stat. 21), propeller żądlibąkowy x2; oprócz tego paczka papierosów, piersiówka Bez Dna
Frederick: kamień, Różdżka, pierścień Zakonu Feniksa, bransoletka z włosem syreny (+3 do zwinności), fluoryt (+1 do OPCM)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 0)- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- czyścioszek (1 porcja, stat. 29)
- eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 15)
- Wężowe usta (1 porcje, stat. 29)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Alexander: naszynik, różdżka, pierścień Zakonu Feniksa, czerwony kryształ, fluoryt, bransoleta z włosów syreny, tabliczka czekolady, butelka wody.
Torba z eliksirami:
- antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 0)
- eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 23, moc = 104)
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 5)
- marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 23)
- wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 5)- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 23)
- złoty eliksir (3 porcje, stat. 23, moc = 108)
- eliksir niezłomności (3 porcje, stat. 23, moc = 106)
- eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117)
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5)
- eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 7)
- eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- eliksir wzmacniający krew (1 porcja, stat. 7)
Bertie: brosza z alabastrowym jednorożcem, propeller żądlibąkowy, czosnkowy amulet, wabik na wilkołaki, różdżka mugolskie bzdety: scyzoryk, zapalniczka, latarka,
eliksir niezłomności (stat. 0),
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat. 30)
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat. 30, moc +10)
eliksir ożywiający stat. 15
Lucinda: eliksir znieczulający od Asbjorna (1), eliksir wzmacniający krew. eliksir kociego kroku (1), eliksir niezłomności (1), antidotum podstawowe (1), różdżkę.
Jackie: różdżkę, 4 tabliczki czekolady,amulet z jeleniego poroża (przekazany Emmie), maść z wodnej gwiazdy (stat. 15, 2 porcje), eliksir kociego kroku (stat. 15, 3 porcje), eliksir Garota (2 porcje, stat. 29), eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 0)
Susanne: miotła dobrej jakości(Frederica - w torbie) różdżka, fluoryt, koral zmiennokształtny, magiczna torba i w niej: miotła (zwykła) oraz miotła Foxa, zawinięty i zabezpieczony nóż (bez bonusów, nie ze sklepiku MG), lina, woda w szklanej butelce, siedem pustych fiolek, woreczek z ciasteczkami, tabliczka czekolady, notatnik, pióro oraz eliksiry:
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5)
- Pasta na odmrożenia (1 porcja, stat. 5)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 5)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir niezłomności (2 porcje, stat. 5)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 5)
- Złoty eliksir (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir Garota (1 porcja)
-Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 35, moc +5)
- Antidotum podstawowe (stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir kociego kroku x1 (stat. 20, 117 oczek)
- Eliksir niezłomności x1 (stat. 23, moc = 106)
- Eliksir kociego wzroku x1 (stat. 23, moc = 104)
- Eliksir byka (2 porcje, stat. 30, moc +10)
- Eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 30)
- Eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 5)
- Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir volubilis (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 15)
- Eliksir ochrony (21 porcje, stat. 30)
- Tabela żywotności Lucindy:
Żywotność
Wartość żywotności postaci: 272żywotność zabronione kara wartość 81-90% brak -5 220 - 244 71-80% brak -10 193 - 219 61-70% brak -15 165 - 192 51-60% potężne ciosy w walce wręcz -20 138 - 164 41-50% silne ciosy w walce wręcz -30 111 - 137 31-40% kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz -40 84 - 110 21-30% uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 -50 57 - 83 ≤ 20% teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz -60 ≤ 56 10 PŻ Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). -70 1 - 10 0 Utrata przytomności
- Żywotność Jackie:
Żywotność
Wartość żywotności postaci: 317żywotność zabronione kara wartość 81-90% brak -5 256 - 285 71-80% brak -10 225 - 255 61-70% brak -15 193 - 224 51-60% potężne ciosy w walce wręcz -20 161 - 192 41-50% silne ciosy w walce wręcz -30 129 - 160 31-40% kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz -40 98 - 128 21-30% uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 -50 66 - 97 ≤ 20% teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz -60 ≤ 65 10 PŻ Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). -70 1 - 10 0 Utrata przytomności
Czuł, że coś jest zupełnie nie tak, jak być powinno. Zamiast świetlistego kruka ujrzał tylko mizerną mgiełkę, która rozwiała się tak prędko jak tylko powietrze zostało przecięte przez promienie zaklęć wymierzonych w Alexandra. Siła eksplozji zdawała się rozdzierać jego ciało, targać nim na wszystkie strony razem z anomalią, która ściskając jego płuca sprawiła, że bezwiednie niczym ryba wyrzucona na brzeg łapczywymi haustami próbował odnaleźć powietrze wyciśnięte z niego siłą uderzenia. Patrzyła w niego ciemność i pustka ziejąca z otchłani. Był już o cal od śmierci - i to przecież przysięgał zrobić, odnieść sukces lub umrzeć próbując. Dlatego w jaskółkę wpatrywał się już lekko nieprzytomnie, na pół przekonany, że oto umiera. Los miał jednak co do niego inne plany.
Farley ściągnął brwi, kiedy ujrzał przed sobą zbyt dobrze znaną twarz. Chciał coś powiedzieć, ale po prostu nie znalazł słów, które i tak zapewne zostałyby zagłuszone krzykiem, który zatrząsł budynkiem. I wrzaskiem, który wyrwał się z gardła Alexandra, kiedy ciągniętego przez Garretta jak worek kartofli uzdrowiciela dosięgnęło mściwe zaklęcie rozcinające jego lewą rękę na pół.
Gdy się ocknął jego głowa była zaskakująco lekka. Otworzył oczy, jednak z początku poza oślepiającym światłem i mroczkami nie był w stanie dojrzeć nic więcej. Spróbował się poruszyć, a ciało odpowiedziało tępym, ogólnoustrojowym sprzeciwem w postaci bólu. Chciał się podnieść, ale nie był w stanie - coś było zdecydowanie nie w porządku, nie mógł się ustabilizować, bo jego lewa ręka...
Nie, nie, nie, nie.
Zalała go fala paniki, ale nim ta zdążyła ogarnąć go zupełnie usłyszał głos. Selwyn podźwignął się do pozycji siedzącej, na co zawroty głowy i nudności tylko się wzmogły. Starszego mężczyznę znał tylko z ksiąg i zdjęć ze starych gazet - Albus Dumbledore, założyciel Zakonu Feniksa. W Alexandrze pozostawało jednak już tak mało siły, że nawet nie przemknęło mu przez myśl, że coś było nie tak, że widział zmarłych. Rozejrzał się i to, co ujrzał sprawiło, ze powróciła do niego jeszcze jakaś namiastka trzeźwości umysłu, coś co było w nim silniejsze od niepamięci - jego powołanie. Musieli być w stanie pójść dalej.
Wszystkie ruchy młodego uzdrowiciela były ociężałe, kiedy walcząc ze swoim ciałem i umysłem wcisnął różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i pokiwał powoli głową w odpowiedzi na słowa profesora, ściągając naszyjnik z kamieniem ze swojej szyi i kładąc go na ziemi. - Niech ktoś... - machnął swoją jedyną sprawną ręką w kierunku kamienia i Benjamina, po czym z wielkim wysiłkiem zaczął przypatrywać się uważnie obrażeniom swoich towarzyszy, w głowie odnajdując informacje, które był w stanie wyrecytować nawet zbudzony w środku nocy.
- Fox, eliksir wiggenowy, zielony o zapachu lasu. Jedna porcja, w standardowej fiolce to wysokość dwóch palców - głos młodzieńca był zachrypnięty, nadwyrężony od krzyczenia i wydobywany z trudem. Przeniósł wzrok dalej, na Jackie. - Rine...heart. Wywar ze szczuroszczeta, wygląda jak siki i śmierdzi zgniłym jajem. Polej rany, jedna standardowa fiolka - pod koniec zdania już lekko zabełkotał, jednak wziął głęboki oddech i patrzył dalej. - Bertie, czy to...? - Alex ściągnął brwi jeszcze mocniej, ale sam ten ruch sprawił, że chłopak poczuł nową falę bólu. Nie było to zbyt przyjemne, ale chociaż trochę go otrzeźwiło. - Wywar ze... srebra i dyptamu. Rozlej na rany, nie więcej niż- - urwał, zastanawiając się, jak najlepiej określić ilość tak, żeby cukiernik nie przedobrzył, jednak zaraz wpadł na pomysł. - Niż trzy łyżki stołowe - skończył zdanie, pozwalając spojrzeniu prześlizgnąć się dalej na Susanne. Ta jednak wydawała się być wzgędnie w formie, mimo że zakrwawione ubrania mogłyby świadczyć inaczej. Nie widział jednak nigdzie otwartych ran, więc przeszedł dalej. - Ben potrzebuje... nie wiem nawet czego. Cudu? Patronusa? - zapytał, nie wiedząc co tak właściwie przeklęty naszyjnik zrobił wielkoludowi. Farley czuł jednak, jak z każdą chwilą traci fokus, dlatego przeszedł dalej. I jak spojrzał na Lynn poczuł prawdziwy lęk. Przesunął się bliżej niej, zagryzając przy tym zęby. Zakręciło mu się w głowie, jednak popchnął się jeszcze dalej na krawędź wytrzymałości. Dopóki był przytomny musiał działać. Sięgnął do swojej torby i wyszukał w niej eliksir ożywiający. Obrócił głowę Lucindy i odkorkował fiolkę przy użyciu zębów, po czym bardzo, bardzo ostrożnie zaczął wlewać eliksir do gardła kuzynki. Wypluł przy tym korek i zaczął mamrotać, właściwie tak cicho, że prawie do samego siebie.
- No chodź, wstajemy. To jeszcze nie twoja pora, nie zamierzam oddać cię bez walki - chrypiał pod nosem, walcząc z zamykającymi się oczami. Jeszcze chwila i będzie mógł się położyć. W końcu odpocząć, raz a dobrze. I na dobre.
Tylko najpierw uratuje swoich towarzyszy walki, swoich przyjaciół, żeby mogli odnaleźć Emmę i zakończyć anomalie.
| Nie wiem czy zmieszczę się z tym jeszcze w kolejce, ale wlewam Lucindzie do gardła eliksir ożywiający z mojego ekwipunku
Farley ściągnął brwi, kiedy ujrzał przed sobą zbyt dobrze znaną twarz. Chciał coś powiedzieć, ale po prostu nie znalazł słów, które i tak zapewne zostałyby zagłuszone krzykiem, który zatrząsł budynkiem. I wrzaskiem, który wyrwał się z gardła Alexandra, kiedy ciągniętego przez Garretta jak worek kartofli uzdrowiciela dosięgnęło mściwe zaklęcie rozcinające jego lewą rękę na pół.
Gdy się ocknął jego głowa była zaskakująco lekka. Otworzył oczy, jednak z początku poza oślepiającym światłem i mroczkami nie był w stanie dojrzeć nic więcej. Spróbował się poruszyć, a ciało odpowiedziało tępym, ogólnoustrojowym sprzeciwem w postaci bólu. Chciał się podnieść, ale nie był w stanie - coś było zdecydowanie nie w porządku, nie mógł się ustabilizować, bo jego lewa ręka...
Nie, nie, nie, nie.
Zalała go fala paniki, ale nim ta zdążyła ogarnąć go zupełnie usłyszał głos. Selwyn podźwignął się do pozycji siedzącej, na co zawroty głowy i nudności tylko się wzmogły. Starszego mężczyznę znał tylko z ksiąg i zdjęć ze starych gazet - Albus Dumbledore, założyciel Zakonu Feniksa. W Alexandrze pozostawało jednak już tak mało siły, że nawet nie przemknęło mu przez myśl, że coś było nie tak, że widział zmarłych. Rozejrzał się i to, co ujrzał sprawiło, ze powróciła do niego jeszcze jakaś namiastka trzeźwości umysłu, coś co było w nim silniejsze od niepamięci - jego powołanie. Musieli być w stanie pójść dalej.
Wszystkie ruchy młodego uzdrowiciela były ociężałe, kiedy walcząc ze swoim ciałem i umysłem wcisnął różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i pokiwał powoli głową w odpowiedzi na słowa profesora, ściągając naszyjnik z kamieniem ze swojej szyi i kładąc go na ziemi. - Niech ktoś... - machnął swoją jedyną sprawną ręką w kierunku kamienia i Benjamina, po czym z wielkim wysiłkiem zaczął przypatrywać się uważnie obrażeniom swoich towarzyszy, w głowie odnajdując informacje, które był w stanie wyrecytować nawet zbudzony w środku nocy.
- Fox, eliksir wiggenowy, zielony o zapachu lasu. Jedna porcja, w standardowej fiolce to wysokość dwóch palców - głos młodzieńca był zachrypnięty, nadwyrężony od krzyczenia i wydobywany z trudem. Przeniósł wzrok dalej, na Jackie. - Rine...heart. Wywar ze szczuroszczeta, wygląda jak siki i śmierdzi zgniłym jajem. Polej rany, jedna standardowa fiolka - pod koniec zdania już lekko zabełkotał, jednak wziął głęboki oddech i patrzył dalej. - Bertie, czy to...? - Alex ściągnął brwi jeszcze mocniej, ale sam ten ruch sprawił, że chłopak poczuł nową falę bólu. Nie było to zbyt przyjemne, ale chociaż trochę go otrzeźwiło. - Wywar ze... srebra i dyptamu. Rozlej na rany, nie więcej niż- - urwał, zastanawiając się, jak najlepiej określić ilość tak, żeby cukiernik nie przedobrzył, jednak zaraz wpadł na pomysł. - Niż trzy łyżki stołowe - skończył zdanie, pozwalając spojrzeniu prześlizgnąć się dalej na Susanne. Ta jednak wydawała się być wzgędnie w formie, mimo że zakrwawione ubrania mogłyby świadczyć inaczej. Nie widział jednak nigdzie otwartych ran, więc przeszedł dalej. - Ben potrzebuje... nie wiem nawet czego. Cudu? Patronusa? - zapytał, nie wiedząc co tak właściwie przeklęty naszyjnik zrobił wielkoludowi. Farley czuł jednak, jak z każdą chwilą traci fokus, dlatego przeszedł dalej. I jak spojrzał na Lynn poczuł prawdziwy lęk. Przesunął się bliżej niej, zagryzając przy tym zęby. Zakręciło mu się w głowie, jednak popchnął się jeszcze dalej na krawędź wytrzymałości. Dopóki był przytomny musiał działać. Sięgnął do swojej torby i wyszukał w niej eliksir ożywiający. Obrócił głowę Lucindy i odkorkował fiolkę przy użyciu zębów, po czym bardzo, bardzo ostrożnie zaczął wlewać eliksir do gardła kuzynki. Wypluł przy tym korek i zaczął mamrotać, właściwie tak cicho, że prawie do samego siebie.
- No chodź, wstajemy. To jeszcze nie twoja pora, nie zamierzam oddać cię bez walki - chrypiał pod nosem, walcząc z zamykającymi się oczami. Jeszcze chwila i będzie mógł się położyć. W końcu odpocząć, raz a dobrze. I na dobre.
Tylko najpierw uratuje swoich towarzyszy walki, swoich przyjaciół, żeby mogli odnaleźć Emmę i zakończyć anomalie.
| Nie wiem czy zmieszczę się z tym jeszcze w kolejce, ale wlewam Lucindzie do gardła eliksir ożywiający z mojego ekwipunku
Nie był sobą. Stracił siebie. Zgubił się w sobie. Ofiara, którą ponosił, była niewyobrażalna, nie dlatego, że cierpiał - ale dlatego, że krzywdził innych, sabotował ich wyprawę do Azkabanu, zmniejszał szansę na powodzenie misji. Obserwował działania sobowtóra, będącego nim samym, jakby z dystansu, lecz jednocześnie czując każdy napięty mięsień, uderzający Jackie w brzuch, każdą kość, każdy ochrypły z wysiłku oddech. Nie mógł mówić, słowa grzęzły w obcym gardle, powtarzał więc w myślach nie, nie, nie, ze złudną nadzieją, że uda mu się przezwyciężyć opetującego go...no właśnie, kogo? Ducha Azkabanu? Jakiś przeklęty byt, przenikający w jego ciało z naszyjnika? Wright chwiał się na granicy przytomności; nagle zauważył jasność, a spokojny dotyk przeniósł go gdzieś indziej.
Do snu? Walka z kimś w środku kosztowała go zbyt wiele sił, by mógł orientować się w sytuacji i rozpoznawać twarze - także twarze zmarłych wzorów do naśladowania, przyjaciół, których tak mu brakowało, idoli, których misję chciał wypełniać - starał się jednak zachować przytomność. - Kamienie...osłabiają tego w środku... - spróbował wychrypieć, czuł się inaczej, odkąd Jackie wsunęła kamień w naszyjnik, ciągle nie mógł jednak zapanować nad samym sobą. - Odbierzcie mi...różdżkę - starał się wycharczeć to jak najgłośniej: z różdżką stanowił śmiertelne zagrożenie, nie mógł skrzywdzić kolejnej osoby, nie mógł.
| próba wydostania się z władzy klona [*]
Do snu? Walka z kimś w środku kosztowała go zbyt wiele sił, by mógł orientować się w sytuacji i rozpoznawać twarze - także twarze zmarłych wzorów do naśladowania, przyjaciół, których tak mu brakowało, idoli, których misję chciał wypełniać - starał się jednak zachować przytomność. - Kamienie...osłabiają tego w środku... - spróbował wychrypieć, czuł się inaczej, odkąd Jackie wsunęła kamień w naszyjnik, ciągle nie mógł jednak zapanować nad samym sobą. - Odbierzcie mi...różdżkę - starał się wycharczeć to jak najgłośniej: z różdżką stanowił śmiertelne zagrożenie, nie mógł skrzywdzić kolejnej osoby, nie mógł.
| próba wydostania się z władzy klona [*]
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Oaza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda