Crimson Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Crimson Street
Londyńska Crimson Street nie wygląda zachęcająco. Ulica leżąca nieopodal cmentarza, otoczona gęstymi zabudowaniami i magazynami odstrasza potencjalnych spacerowiczów stertami śmieci zalegającymi po kątach, powybijanymi oknami i odrapanymi ścianami w większości opuszczonych domów, a także panującymi tu zazwyczaj mgłami, które tworzą atmosferę grozy. W powietrzu unosi się intensywny odór stęchlizny, a kilka starych dachówek spadło na brukowaną ulicę, roztrzaskując się z hukiem. Zewsząd słychać straszliwe zawodzenie głodnych kotów mieszające się z szumem wody - zardzewiałe rynny popękały i zwisają teraz żałośnie z dachów, rozbryzgując dookoła wodospady deszczu. Crimson Street sprawia wrażenie wymarłej i opuszczonej.
15 marca?
Wstając dziś rano (no, rano to pojęcie względne, prawdopodobnie nieobejmujące godziny dwunastej, ale trzeba się wysypiać - to pomaga na urodę) uświadamiam sobie, że czeka mnie pracowity dzień. Właściciel opery przebąkiwał coś ostatnio o rychłym koncercie, w którym mam wziąć udział. Wiadomość ta okazuje się być nie tyle wspaniała, co w dużej mierze uświadamiająca - należy odświeżyć swoją garderobę. Nie mogę nawet na próby przychodzić w starych, opatrzonych już sukniach. Aspiruję do bycia prawdziwą gwiazdą, najjaśniejszą z nich wszystkich - a to zobowiązuje. Paradoksalnie ciążąca w umyśle świadomość nie sprawia, że dzikim susem niczym sarenka opuszczam rozbebeszone łoże - wręcz przeciwnie. Szczelniej owijam się w rozmemłaną pościel starając się odnaleźć w sobie poległe zapasy energii oraz silnej woli. Będących w mocnym deficycie. Od czasu ostatnich wydarzeń zastanawiam się w kółko czy tak naprawdę jest sens w moich usilnych staraniach, skoro w żaden sposób nie zostają one nagrodzone. Czy znalezienie bogatego męża ma być jedyną furtką do murów kariery z prawdziwego zdarzenia? Włos się jeży na głowie.
Wreszcie stawiam bose stopy na zimnej posadzce, a owinięta w pościel znikam w łazience. Przyszykowanie się do wyjścia wbrew pozorom nie zajmuje mi całego dnia - geny matki są bardzo przydatne, co właśnie stwierdzam podziwiając swoje odbicie w pięknym lustrze o złotej ramie.
Zadowolona z siebie teleportuję się do Londynu. Prędko odnajduję najlepsze butiki w mieście (sądzę, że mam jakiś radar wszczepiony podskórnie) czując się jak ryba w wodzie. Poranne wątpliwości odchodzą w niepamięć kiedy podziwiam jedwabne suknie nienagannie prezentujące się na moim ciele. Szybko tracę poczucie czasu - nie zauważam, że wdzięcząc się przed lustrem ostatniego sklepu za oknem zapada ciemność. Uświadamiam to sobie dopiero wychodząc na chłodną uliczkę. Krzyżuję ramiona na piersi, co nie jest łatwe z taką ilością toreb, ale za wszelką cenę chcę zachować ulatniające się do atmosfery ciepło.
Trochę na oślep kroczę kolejnymi chodnikami w poszukiwaniu dogodnego miejsca do teleportacji. Stukot obcasów niesie się po brukowanych uliczkach, a ja nagle tracę orientację w terenie. Gdzie ja jestem? I od kiedy wokół jest tak cicho? Rozglądam się wystraszona dookoła szukając jakiegokolwiek punktu odniesienia. Przyspieszam kroku, znów się zatrzymuję. Nic nie wydaje mi się znajomego w tej okolicy. Stoję tam dobrą chwilę, aż obracam głowę w kierunku zielonego światła, co mi mignęło przed sekundą, a które zobaczyłam kątem oka. I uzmysławiam sobie, że na końcu zaułku, którego kawałek widzę, znajduje się mężczyzna. I… ciało? Serce przyspiesza wręcz boleśnie obijając się o klatkę piersiową, zamieram w bezruchu patrząc rozszerzonymi oczami na napastnika, który chyba mnie jeszcze nie dostrzega.
Nie mogę się ruszyć.
Wstając dziś rano (no, rano to pojęcie względne, prawdopodobnie nieobejmujące godziny dwunastej, ale trzeba się wysypiać - to pomaga na urodę) uświadamiam sobie, że czeka mnie pracowity dzień. Właściciel opery przebąkiwał coś ostatnio o rychłym koncercie, w którym mam wziąć udział. Wiadomość ta okazuje się być nie tyle wspaniała, co w dużej mierze uświadamiająca - należy odświeżyć swoją garderobę. Nie mogę nawet na próby przychodzić w starych, opatrzonych już sukniach. Aspiruję do bycia prawdziwą gwiazdą, najjaśniejszą z nich wszystkich - a to zobowiązuje. Paradoksalnie ciążąca w umyśle świadomość nie sprawia, że dzikim susem niczym sarenka opuszczam rozbebeszone łoże - wręcz przeciwnie. Szczelniej owijam się w rozmemłaną pościel starając się odnaleźć w sobie poległe zapasy energii oraz silnej woli. Będących w mocnym deficycie. Od czasu ostatnich wydarzeń zastanawiam się w kółko czy tak naprawdę jest sens w moich usilnych staraniach, skoro w żaden sposób nie zostają one nagrodzone. Czy znalezienie bogatego męża ma być jedyną furtką do murów kariery z prawdziwego zdarzenia? Włos się jeży na głowie.
Wreszcie stawiam bose stopy na zimnej posadzce, a owinięta w pościel znikam w łazience. Przyszykowanie się do wyjścia wbrew pozorom nie zajmuje mi całego dnia - geny matki są bardzo przydatne, co właśnie stwierdzam podziwiając swoje odbicie w pięknym lustrze o złotej ramie.
Zadowolona z siebie teleportuję się do Londynu. Prędko odnajduję najlepsze butiki w mieście (sądzę, że mam jakiś radar wszczepiony podskórnie) czując się jak ryba w wodzie. Poranne wątpliwości odchodzą w niepamięć kiedy podziwiam jedwabne suknie nienagannie prezentujące się na moim ciele. Szybko tracę poczucie czasu - nie zauważam, że wdzięcząc się przed lustrem ostatniego sklepu za oknem zapada ciemność. Uświadamiam to sobie dopiero wychodząc na chłodną uliczkę. Krzyżuję ramiona na piersi, co nie jest łatwe z taką ilością toreb, ale za wszelką cenę chcę zachować ulatniające się do atmosfery ciepło.
Trochę na oślep kroczę kolejnymi chodnikami w poszukiwaniu dogodnego miejsca do teleportacji. Stukot obcasów niesie się po brukowanych uliczkach, a ja nagle tracę orientację w terenie. Gdzie ja jestem? I od kiedy wokół jest tak cicho? Rozglądam się wystraszona dookoła szukając jakiegokolwiek punktu odniesienia. Przyspieszam kroku, znów się zatrzymuję. Nic nie wydaje mi się znajomego w tej okolicy. Stoję tam dobrą chwilę, aż obracam głowę w kierunku zielonego światła, co mi mignęło przed sekundą, a które zobaczyłam kątem oka. I uzmysławiam sobie, że na końcu zaułku, którego kawałek widzę, znajduje się mężczyzna. I… ciało? Serce przyspiesza wręcz boleśnie obijając się o klatkę piersiową, zamieram w bezruchu patrząc rozszerzonymi oczami na napastnika, który chyba mnie jeszcze nie dostrzega.
Nie mogę się ruszyć.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie lubił marnować czasu jak każdy inteligentny człowiek, a kiedy już do tego dochodziło, czuł się oszukany. Ogołocony z tego, co najcenniejsze. Okradziony. Więc jak każdego przestępce i tego czarodzieja musiała spotkać zasłużona kara. Za każdą straconą sekundę Mulcibera miał zapłacić jak za zboże, a kto lepiej mógł dokonać procesu i egzekucji jak nie ministerski kat.
Stał pod zamkniętym od dawna sklepem, paląc magicznego papierosa. Czuł, że za chwilę będzie padać. Wilgoć w powietrzu wskazywała na to, że chmury nie były w stanie udźwignąć już więcej wody i lada moment wszystko lunie. Przykrywały księżyc, więc na ulicy było całkiem ciemno i gdyby nie światło odległych latarni, mało co byłoby widać. Większość domów tutaj była kompletnie opustoszała, w oknach nie paliły się świece. Tylko blady żar jego papierosa odznaczał się na ciemnej plamie dookoła, i błysk w jego szarych oczach, gdy zaciągał się dymem.
W końcu klient przybył na miejsce i z marszu oświadczył, że chciałby zmodyfikować swoje zamówienie. Nie potrzebował już tak dramatycznych skutków klątwy. Szlag by go.Powinni się spotkać na nokturnie, wtedy od razu rzuciłby go na pożarcie psom, ale tamten zbyt kochał swoje życie, by wkraczać pomiędzy złoczyńców i szemrane typy. To znaczy, że lekceważył Mulcibera. Myślał, że gdy spotkają się tutaj, nic mu nie będzie grozić. Lecz był w błędzie.
Zaciągnął się jeszcze raz i zatrzymał papierosa między wargami, bo potrzebował wolnych dłoni, by go złapać za szaty i popchnąć na ścianę. Przycisnął zaciśnięte dłonie w pięści do jego klatki piersiowej, czując odbijające się pod nimi serce. Kołatało jak urwana część w lalce, którą się trzęsło z nadzieją, że jeszcze coś mądrego powie. Może rzeczywiście coś się oderwało, przestało pracować jak należy. Ale prędzej podejrzewałby głowę i mózg, niż serce. Głupiec.
— Teraz to już i tak nieaktualne — odpowiedział przez zaciśniete zęby i przeciągnął go, powalając na ziemię prostym sposobem — wykorzystując brak równowagi. Nie był barczystym mężczyzną, który bez trudu przerzuciłby go sobie przez ramię, lecz potrafił wykorzystywać słabe strony innych. Dlatego właśnie niedoszły klient leżał już na ziemi z rozbitą o krawężnik głową. To był przypadek, niefortunnie upadł, ale miał szczęście, że nie rozłupał sobie czaszki. — Na drugi raz, nie zawracaj mi głowy, okej? — spytał leniwie, wyciągając papierosa z ust i gasząc go pomiędzy oczami. Nie ruszał się, bo ból rozsadzał mu głowę. Pewnie nie poczuł swądu palonego ciała, bo receptory ściągały jego uwagę w stronę potylicy, ale nie szkodzi. Poczuje jutro, gdy na poparzonym miejscu urosną bąble, a potem zostanie idiotyczna blizna.
Dopiero gdy wstał, dostrzegł wytwornie ubraną niewiastę, która stała jak słup soli, patrząc w ich kierunku. Niechciany świadek, którego nie powinno być, ale w końcu nikogo nie zamordował, nie miał czego się obawiać. Poprawił kapelusz, naciągając go bardziej na oczy i ruszył w jej kierunku.
— Zgubiła się pani?— spytał, uśmiechając się szarmancko. Gdy podszedł bliżej, mimo panującej wokół ciemności dostrzegł, że jest piękna. Naprawdę piękna. Lubił pięknych ludzi. Przyjemnie się z nimi rozmawiało, mógł cieszyć oczy widokiem zupełnie za darmo. Prawdziwa pożywka dla zmysłów. — Służę pomocą.— Wierutne bzdury, ale musiał ją czymś zająć i udowodnić jej, że był nieszkodliwy. Nie chciał by się awanturowała. Wtedy musiałby ją uciszyć.
Stał pod zamkniętym od dawna sklepem, paląc magicznego papierosa. Czuł, że za chwilę będzie padać. Wilgoć w powietrzu wskazywała na to, że chmury nie były w stanie udźwignąć już więcej wody i lada moment wszystko lunie. Przykrywały księżyc, więc na ulicy było całkiem ciemno i gdyby nie światło odległych latarni, mało co byłoby widać. Większość domów tutaj była kompletnie opustoszała, w oknach nie paliły się świece. Tylko blady żar jego papierosa odznaczał się na ciemnej plamie dookoła, i błysk w jego szarych oczach, gdy zaciągał się dymem.
W końcu klient przybył na miejsce i z marszu oświadczył, że chciałby zmodyfikować swoje zamówienie. Nie potrzebował już tak dramatycznych skutków klątwy. Szlag by go.Powinni się spotkać na nokturnie, wtedy od razu rzuciłby go na pożarcie psom, ale tamten zbyt kochał swoje życie, by wkraczać pomiędzy złoczyńców i szemrane typy. To znaczy, że lekceważył Mulcibera. Myślał, że gdy spotkają się tutaj, nic mu nie będzie grozić. Lecz był w błędzie.
Zaciągnął się jeszcze raz i zatrzymał papierosa między wargami, bo potrzebował wolnych dłoni, by go złapać za szaty i popchnąć na ścianę. Przycisnął zaciśnięte dłonie w pięści do jego klatki piersiowej, czując odbijające się pod nimi serce. Kołatało jak urwana część w lalce, którą się trzęsło z nadzieją, że jeszcze coś mądrego powie. Może rzeczywiście coś się oderwało, przestało pracować jak należy. Ale prędzej podejrzewałby głowę i mózg, niż serce. Głupiec.
— Teraz to już i tak nieaktualne — odpowiedział przez zaciśniete zęby i przeciągnął go, powalając na ziemię prostym sposobem — wykorzystując brak równowagi. Nie był barczystym mężczyzną, który bez trudu przerzuciłby go sobie przez ramię, lecz potrafił wykorzystywać słabe strony innych. Dlatego właśnie niedoszły klient leżał już na ziemi z rozbitą o krawężnik głową. To był przypadek, niefortunnie upadł, ale miał szczęście, że nie rozłupał sobie czaszki. — Na drugi raz, nie zawracaj mi głowy, okej? — spytał leniwie, wyciągając papierosa z ust i gasząc go pomiędzy oczami. Nie ruszał się, bo ból rozsadzał mu głowę. Pewnie nie poczuł swądu palonego ciała, bo receptory ściągały jego uwagę w stronę potylicy, ale nie szkodzi. Poczuje jutro, gdy na poparzonym miejscu urosną bąble, a potem zostanie idiotyczna blizna.
Dopiero gdy wstał, dostrzegł wytwornie ubraną niewiastę, która stała jak słup soli, patrząc w ich kierunku. Niechciany świadek, którego nie powinno być, ale w końcu nikogo nie zamordował, nie miał czego się obawiać. Poprawił kapelusz, naciągając go bardziej na oczy i ruszył w jej kierunku.
— Zgubiła się pani?— spytał, uśmiechając się szarmancko. Gdy podszedł bliżej, mimo panującej wokół ciemności dostrzegł, że jest piękna. Naprawdę piękna. Lubił pięknych ludzi. Przyjemnie się z nimi rozmawiało, mógł cieszyć oczy widokiem zupełnie za darmo. Prawdziwa pożywka dla zmysłów. — Służę pomocą.— Wierutne bzdury, ale musiał ją czymś zająć i udowodnić jej, że był nieszkodliwy. Nie chciał by się awanturowała. Wtedy musiałby ją uciszyć.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Wszystko dociera do mnie z nieukrywanym opóźnieniem - błyski, może to migawki wspomnień lub przestające działać lampy? Jak właściwie działają lampy? Chaos myśli zatruwa moją zdolność do odpowiedniej reakcji. Wrastam w ziemię sparaliżowana strachem. Gdzie jestem? Kto tu jest? Dlaczego widzę krew, słyszę głuche plaśnięcie ciała o twarde podłoże? Nie powinno mnie tu być. To nie miejsce dla delikatnych kobiet, to nie miejsce na powrót z zakupami. Przeklęta niezdolność do zorientowania się w terenie - gdyby nie ona, już dawno pozostałby po mnie raptem trzask teleportacji oraz niewielki kłębek dymu w mig rozpływający się w powietrzu. Zasycha mi w gardle, czuję niecodzienną suchość w ustach, spierzchnięte wargi. Nie reaguję kiedy nieznany mężczyzna idzie w moim kierunku. To chyba ten, którego powinnam określić mianem napastnik. Gubię się w tych wszystkich bodźcach prześcigających się w zyskaniu mojej uwagi. Serce kołacze się w mojej piersi jak oszalałe, czuję ból kiedy uderza o moje kości, bolą mnie żebra od dłuższego wstrzymywania oddechu. Cicho wypuszczam nagromadzone w płucach powietrze, zaciskam mocniej palce na sznureczkach należących do sklepowych torebek. Czuję potrzebę rozejrzenia się wokół, odnalezienia pomocy - ale kark odmawia posłuszeństwa. Nie drgnął nawet o milimetr, jedynie oczy rozszerzają się z przestrachu wraz ze zmniejszaniem się odstępu między mną a nieznajomym. Jestem w tym momencie tak głupia, że aż zastanawiam się nad tym jakim cudem mnie zauważył. A nietrudno mnie zauważyć na tle obskurnych kamienic, wybitych krawężników oraz dziur w ulicach. Wyróżniam się wszystkim, czym tylko mogę, sprawiam wrażenie sylwetki na siłę doklejonej do niepasującego tła. Tylko ślepiec nie dostrzegłby mnie w tym paskudnym miejscu.
Zgubiła się pani?
Naturalnie, że się zgubiłam. Czy wyglądam na stałą bywalczynię podobnych miejsc? Na kogoś, kto pewnie prześlizguje się między kolejnymi uliczkami? Naprawdę wątpię, aby którakolwiek kobieta zakładała szpilki w tak wybrakowany asfalt czy chodnik. Niestety nic nie wydobywa się z moich lekko uchylonych ust. Panika przychodzi dopiero po czasie; to ona napędza mnie do tego, żeby cofnąć się gwałtownie o dwa kroki. Cienki obcas lewej nogi zachybotał niebezpiecznie, co tylko potęguje moje uczucie przestrachu.
- Proszę się nie zbliżać! - Dość wysoki pisk opuszcza moje zasuszone gardło. Mija kilka sekund nim orientuję się, że mężczyzna może wcale nie rozumieć co do niego mówię - z powodu zdenerwowania wyrzucam z siebie francuskie słowa, które pierwsze przychodzą mi na myśl. - Ja… ja… ja… ja odejść, pan odejść - mówię coś kulawo, jąkając się z przestrachem. Zaczynam majtać torebkami orientując się, że to moja jedyna broń w starciu z tym kryminalistą - choćbym chciała, nie zdążę wyciągnąć z torebki różdżkę. I wtedy w myślach przemyka cień nadziei - może to mugol?
Zgubiła się pani?
Naturalnie, że się zgubiłam. Czy wyglądam na stałą bywalczynię podobnych miejsc? Na kogoś, kto pewnie prześlizguje się między kolejnymi uliczkami? Naprawdę wątpię, aby którakolwiek kobieta zakładała szpilki w tak wybrakowany asfalt czy chodnik. Niestety nic nie wydobywa się z moich lekko uchylonych ust. Panika przychodzi dopiero po czasie; to ona napędza mnie do tego, żeby cofnąć się gwałtownie o dwa kroki. Cienki obcas lewej nogi zachybotał niebezpiecznie, co tylko potęguje moje uczucie przestrachu.
- Proszę się nie zbliżać! - Dość wysoki pisk opuszcza moje zasuszone gardło. Mija kilka sekund nim orientuję się, że mężczyzna może wcale nie rozumieć co do niego mówię - z powodu zdenerwowania wyrzucam z siebie francuskie słowa, które pierwsze przychodzą mi na myśl. - Ja… ja… ja… ja odejść, pan odejść - mówię coś kulawo, jąkając się z przestrachem. Zaczynam majtać torebkami orientując się, że to moja jedyna broń w starciu z tym kryminalistą - choćbym chciała, nie zdążę wyciągnąć z torebki różdżkę. I wtedy w myślach przemyka cień nadziei - może to mugol?
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie potrzebował w tym miejscu histeryczki. Kobiety nie pasującej do samotnych spacerów i noszenia jakichkolwiek toreb. Wyglądała na arystokratkę, lecz powinna mieć przy sobie towarzyszkę, a przynajmniej skrzata. Co więc tu robiła ta urocza młoda dama? Z pewnością zapyta ją o to, gdy wymaże jej pamięć, lecz wolał uniknąć trzaskania w jej kierunku jakimikolwiek zaklęciami. Bała się — nic dziwnego. Była świadkiem nieprzyjemnej rozmowy, która zakończyła się dla jegomościa przykrym upadkiem. Bolesną nauczką. Ale żył… pewnie. Był nieprzytomny, a tak zakładał po niezbyt wnikliwej diagnozie. Oczywiste było, iż powinna zareagować tak, jak ją uczono, jak wpajano jej do głowy w każdej dziwnej i odbiegającej od normy sytuacji — choć czy jej obecność tutaj nie była ironiczna samą w sobie? — wystraszyć się, uciec w popłochu, krzyczeć na pomoc i błagać o ratunek, nawet jeśli jej reakcja byłaby o wiele przesadzona. Wpasowywała się dzięki temu w kanon, a on ze spokojem czekał, aż to zrobi i zmusi go do reakcji, której wcale nie chciał.
— Najmocniej przepraszam— odpowiedział po francusku, poprawnie, choć bez akcentu. Nie przykładał się nigdy do nauki tego języka, więcej z niego rozumiał niż sam gotów był wypowiedzieć, lecz w tej sytuacji nawet się nie zawahał, odpowiadając niemalże tak samo odruchowo jak i ona. — Nie chciałem panienki wystraszyć— dodał jeszcze, powoli unosząc obie dłonie w geście kapitulacji. Kiedy ona zrobiła dwa kroki w tył, hybocząc się na obcasach, on wykonał dwa kroki w przód. Powoli i spokojnie. — Jeśli pozwolę ci odejść, młoda damo, źle zinterpretujesz tę sytuację. A ten tam…— Wskazał na nieruchomego mężczyznę za sobą. — To mój kolega ze szkoły. Poróżniliśmy się. Nie pierwszy raz. Nic mu nie będzie — wyjaśnił, uśmiechając się niewinnie. Różdżkę miał wetkniętą pod płaszcz i w każdej chwili był gotów do jej użycia. — Nie bój się, nie skrzywdzę cię.
Starał się ją zapewnić, że wszystko będzie dobrze, lecz ręka go świerzbiła, by sięgnąć pod ubranie. Puszczając ją wolno i nie upewniając się, że dobrze się zrozumieli popełniłby głupi błąd, który pewnie zaowocowałby w przyszłości podczas jakiegoś idiotycznego przypadkowego spotkania(na przykład ślubu). Narobiłaby mu pewnie dużo smrodu z powodu głupiego zrządzenia losu, który skrzyżował ich drogi.
Wziął głęboki wdech i opuścił ręce. Otaksował ją spojrzeniem, oceniając jej możliwości na pierwszy rzut oka. Możliwości ewentualnej obrony, bo nie był nią zainteresowany w żaden sposób, którego mogłaby się obawiać. Kiedy skończyła wymachiwać swoimi gałązkami i strzepnęła na zimię kilka liści, w postaci torebek, które upadły, podszedł bliżej.
— Zabiorę cię stąd — powiedział w końcu głosem, nieznoszącym sprzeciwu i chwycił ją lekko pod ramię. — Chodźmy stąd, zanim ktoś nas zauważy, księżniczko. — Spojrzał na nią, posyłając kolejny, szybki uśmiech i pochylił się, dodając konspiracyjnym szeptem: — Zanim wścibskie oczy nas wyśledzą i dopowiedzą kilka pikantnych szczegółów.
— Najmocniej przepraszam— odpowiedział po francusku, poprawnie, choć bez akcentu. Nie przykładał się nigdy do nauki tego języka, więcej z niego rozumiał niż sam gotów był wypowiedzieć, lecz w tej sytuacji nawet się nie zawahał, odpowiadając niemalże tak samo odruchowo jak i ona. — Nie chciałem panienki wystraszyć— dodał jeszcze, powoli unosząc obie dłonie w geście kapitulacji. Kiedy ona zrobiła dwa kroki w tył, hybocząc się na obcasach, on wykonał dwa kroki w przód. Powoli i spokojnie. — Jeśli pozwolę ci odejść, młoda damo, źle zinterpretujesz tę sytuację. A ten tam…— Wskazał na nieruchomego mężczyznę za sobą. — To mój kolega ze szkoły. Poróżniliśmy się. Nie pierwszy raz. Nic mu nie będzie — wyjaśnił, uśmiechając się niewinnie. Różdżkę miał wetkniętą pod płaszcz i w każdej chwili był gotów do jej użycia. — Nie bój się, nie skrzywdzę cię.
Starał się ją zapewnić, że wszystko będzie dobrze, lecz ręka go świerzbiła, by sięgnąć pod ubranie. Puszczając ją wolno i nie upewniając się, że dobrze się zrozumieli popełniłby głupi błąd, który pewnie zaowocowałby w przyszłości podczas jakiegoś idiotycznego przypadkowego spotkania(na przykład ślubu). Narobiłaby mu pewnie dużo smrodu z powodu głupiego zrządzenia losu, który skrzyżował ich drogi.
Wziął głęboki wdech i opuścił ręce. Otaksował ją spojrzeniem, oceniając jej możliwości na pierwszy rzut oka. Możliwości ewentualnej obrony, bo nie był nią zainteresowany w żaden sposób, którego mogłaby się obawiać. Kiedy skończyła wymachiwać swoimi gałązkami i strzepnęła na zimię kilka liści, w postaci torebek, które upadły, podszedł bliżej.
— Zabiorę cię stąd — powiedział w końcu głosem, nieznoszącym sprzeciwu i chwycił ją lekko pod ramię. — Chodźmy stąd, zanim ktoś nas zauważy, księżniczko. — Spojrzał na nią, posyłając kolejny, szybki uśmiech i pochylił się, dodając konspiracyjnym szeptem: — Zanim wścibskie oczy nas wyśledzą i dopowiedzą kilka pikantnych szczegółów.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Żyję w swojej pięknej bajce. Wielka Brytania miała być dla mnie taką bajką. We Francji borykałam się z wieloma problemami - napaść w Beauxbatons, następnie sprawa z zadurzonym na zabój ordynatorem… to wszystko żyło tam, nie tutaj. Czy w tym deszczowym kraju mogło czyhać na mnie niebezpieczeństwo podobne do tego pozostawionego w ojczyźnie? Do tej pory żyłam w naiwnym przekonaniu, że tu jestem bezpieczna. Zostawiłam za sobą przeszłość, pochmurną, a tu zawsze świeci słońce - nawet jeśli tylko metaforycznie. Tymczasem bańka ochronna właśnie pęka zalewając mnie świadomością nieuchronności. Pierwszy raz zjawiam się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. I trach, koniec. Nie wiem czy mężczyzna leżący nieopodal żyje - nie rusza się, nie mówi. Czy i mnie czeka taki los? A może o wiele gorszy? Ten, który nie spełnił się we francuskiej szkole magii? Myśli pędzą jak oszalałe, serce w galopie podchodzi mi do gardła. Przełykam ślinę, ale nic to nie daje. Oddycham coraz szybciej, zaciskam mocniej palce na uchwytach torebek. Nie powinno mnie tu być. Chciałabym zniknąć. Rozpłynąć się w cichym odgłosie teleportacji - jestem jednak na to zbyt wzburzona. I wiem jak może się to skończyć. Coś mi zostało w głowie po szpitalnym stażu.
Z trudem utrzymuję równowagę na obcasach pośród tych wszystkich ulicznych dziur. Ze zdziwieniem (i lekkim spóźnieniem) orientuję się, że potrafisz mówić po francusku. W głowie pojawia się nagle milion teorii spiskowych rodem z najczarniejszych przedstawień. O ściganiu aż w innym kraju, co jest przecież bzdurą – jestem tylko przypadkowym świadkiem. No właśnie, świadkiem. To stawia mnie w mocno niekomfortowej sytuacji.
- To nic, to nic - staram się na ciebie wpłynąć, uspokoić. Nerwowo rozglądam się na wszystkie strony, nadal szukam wyjścia z tego bałaganu. Jeszcze nie czuję się doprowadzona na skraj nerwów. Jeszcze. - Nie, nie, ja nic nie widziałam - mówię w popłochu, zaprzeczając oczywistym rzeczom. Chcąc w pierwszym momencie ratować swój tyłek. Odczuwam jednak bardzo silny dyskomfort widząc, jak zmniejsza się między nami dystans. Moje oczy rozszerzają się wprost proporcjonalnie do skracania długości drogi pomiędzy tobą a mną.
Trochę się może uspokajam tymi zapewnieniami, ale nie trwają one długo. Czuję przejmujący, palący dotyk na wątłym ramieniu. Gdzie chcesz mnie zabrać? Dokąd zaciągnąć? Pikantne szczegóły… to wszystko działa na mnie jak płachta na byka, tylko ja jestem raczej wystraszoną gąską, a nie silnym buhajem. Źle to wszystko interpretuję i wpadam w panikę.
- Nie! Puść, mnie, nie! - Masz to, czego chciałeś. Krzyczę. Świadomość, że nawet jeśli ktoś mnie usłyszy, to nie zareaguje jest niszcząca. Wbrew rozsądkowi zaczynam się szamotać, okładać torebkami (wolną ręką?), czymkolwiek. Nie chcę, chcę do domu. Dlaczego musiałam się zgubić… tak na śmierć?
Z trudem utrzymuję równowagę na obcasach pośród tych wszystkich ulicznych dziur. Ze zdziwieniem (i lekkim spóźnieniem) orientuję się, że potrafisz mówić po francusku. W głowie pojawia się nagle milion teorii spiskowych rodem z najczarniejszych przedstawień. O ściganiu aż w innym kraju, co jest przecież bzdurą – jestem tylko przypadkowym świadkiem. No właśnie, świadkiem. To stawia mnie w mocno niekomfortowej sytuacji.
- To nic, to nic - staram się na ciebie wpłynąć, uspokoić. Nerwowo rozglądam się na wszystkie strony, nadal szukam wyjścia z tego bałaganu. Jeszcze nie czuję się doprowadzona na skraj nerwów. Jeszcze. - Nie, nie, ja nic nie widziałam - mówię w popłochu, zaprzeczając oczywistym rzeczom. Chcąc w pierwszym momencie ratować swój tyłek. Odczuwam jednak bardzo silny dyskomfort widząc, jak zmniejsza się między nami dystans. Moje oczy rozszerzają się wprost proporcjonalnie do skracania długości drogi pomiędzy tobą a mną.
Trochę się może uspokajam tymi zapewnieniami, ale nie trwają one długo. Czuję przejmujący, palący dotyk na wątłym ramieniu. Gdzie chcesz mnie zabrać? Dokąd zaciągnąć? Pikantne szczegóły… to wszystko działa na mnie jak płachta na byka, tylko ja jestem raczej wystraszoną gąską, a nie silnym buhajem. Źle to wszystko interpretuję i wpadam w panikę.
- Nie! Puść, mnie, nie! - Masz to, czego chciałeś. Krzyczę. Świadomość, że nawet jeśli ktoś mnie usłyszy, to nie zareaguje jest niszcząca. Wbrew rozsądkowi zaczynam się szamotać, okładać torebkami (wolną ręką?), czymkolwiek. Nie chcę, chcę do domu. Dlaczego musiałam się zgubić… tak na śmierć?
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ludzie oddający życie emocjom popełniają o wiele więcej błędów niż Ci, którzy potrafią je kontrolować. Tak uważał. Nerwowość, panika, strach podsycają się wzajemnie i szepczą do ucha przeróżne rozwiązania, najczęściej te najbardziej oczywiste — dla siebie jak i innych. Tych, którzy obserwują i bacznym okiem przyglądają się, czekając na najmniejszy błąd. Kiedy on nadejdzie, czynią tak samo oczywiste rzeczy, prowadzące do najbardziej oczywistych końców.
To spotkanie było z góry przesądzone.
Przez pewną chwilę sądził, że będzie mądra, cwana. Była w końcu ładna, a on nie lekceważył kobiet — szczególnie ładnych. Większość przypadków, które znał potwierdzały, że kobiety doskonale przekształcają swoje słabości w siłę i świetnie radzą sobie w trudnych warunkach. Lecz ta kobieta nie była Cassandrą, nie była Ritą, Mią, Alisą, czy Dei. Przecenił ją. Z góry uznał, że jest zbyt mało oczywista, by w ten sposób postąpić, a jednak wpisała się w jakiś odległy schemat. Nie uświadomiła sobie prawdziwych zagrożeń i nie pomyślała o najmądrzejszych posunięciach, nie zrobiła nic, by uratować swoją pozycję, stawiając się w roli najsłabszej ofiary, której jedyną bronią jest krzyk, a ratunkiem obecność innych — mądrzejszych, bardziej heroicznych postaci. Postąpiła dokładnie tak, jak każda głupia kobieta. Przepełniona strachem i obawą o własne życie ulegała panice, która pchała ją do ucieczki. Nie goniłby jej, nie musiał przecież. Gdyby tylko mu się wymknęła, wycelowałby różdżką między jej łopatki, nie trwoniąc na nią krzty energii. Później sądził, że skoro jest tak lekkomyślna postanowi przyswoić sobie jego słowa. W tym świecie o pomyłkę bardzo łatwo, szczególnie w takiej dzielnicy, o takiej porze. Nie chciała go słuchać. Zaprzeczała wszystkiemu, powtarzając w kółko jak zacieta pozytywka.
— Nie bądź taka na nie — powiedział cicho, wręcz z ironią, zaciskając palce na jej przedramieniu. Pewnie na tyle mocno, że na bladej skórze pozostanie siniak. Prowadził ją wzdłuż ulicy, z dala od tamtego miejsca. Szedł równym, zdecydowanym krokiem, powoli ciągnąć ją za sobą, bo z każdym pokonanym metrem go spowalniała. Lada moment będzie wlókł ją jak psa, który nie chce się słuchać właściciela.
Nie odzywał się chwilę, rozglądając się tylko dookoła, w poszukiwaniu ewentualnych gapiów. Nie znosił takich problemów. Były męczące. Jak usuwanie plam z ulubionej koszuli — pomimo chęci i starań, nie chciały zejść, więc trzeba było ją wyrzucić do śmieci. Dziewuchę też trzeba było tak potraktować, choć przez pewien czas starał się traktować ją należycie, aż w końcu uczyniła to co nieuniknione, a on musiał udowodnić, że nie żartuje. Podniosła głos, zaczęła się szarpać. Nie odeszli zbyt daleko. Musiał ja puścić, by sięgnąć po różdżkę i ochronić się przed wytrąceniem jej z dłoni uderzeniem żałośnie wiuchającej torby z zakupami. Groteska tej sytuacji uderzyła w niego wraz z odorem kanalizacji. Czuł się jak małolat, który zaczepił nieodpowiednią kobietę. Pchnął ją więc na ścianę tuż obok, zwiększając dystans, pozwalający na wyciągnięcie różdżki i wycelowanie w nią.
— Silencio — warknął bez wahania. Najpierw pozbawi ją głosu, a później... Wolał by współpracowała, by rozeszli się w przyjaźni, a ona zapomniała o całym zdarzeniu, lecz czuł, że wybuch kobiecej histerii był jedynie kwestią czasu. Wzbudziła w nim lekka irytację. Leciutką. Była problemem, którego trzeba było się pozbyć.
To spotkanie było z góry przesądzone.
Przez pewną chwilę sądził, że będzie mądra, cwana. Była w końcu ładna, a on nie lekceważył kobiet — szczególnie ładnych. Większość przypadków, które znał potwierdzały, że kobiety doskonale przekształcają swoje słabości w siłę i świetnie radzą sobie w trudnych warunkach. Lecz ta kobieta nie była Cassandrą, nie była Ritą, Mią, Alisą, czy Dei. Przecenił ją. Z góry uznał, że jest zbyt mało oczywista, by w ten sposób postąpić, a jednak wpisała się w jakiś odległy schemat. Nie uświadomiła sobie prawdziwych zagrożeń i nie pomyślała o najmądrzejszych posunięciach, nie zrobiła nic, by uratować swoją pozycję, stawiając się w roli najsłabszej ofiary, której jedyną bronią jest krzyk, a ratunkiem obecność innych — mądrzejszych, bardziej heroicznych postaci. Postąpiła dokładnie tak, jak każda głupia kobieta. Przepełniona strachem i obawą o własne życie ulegała panice, która pchała ją do ucieczki. Nie goniłby jej, nie musiał przecież. Gdyby tylko mu się wymknęła, wycelowałby różdżką między jej łopatki, nie trwoniąc na nią krzty energii. Później sądził, że skoro jest tak lekkomyślna postanowi przyswoić sobie jego słowa. W tym świecie o pomyłkę bardzo łatwo, szczególnie w takiej dzielnicy, o takiej porze. Nie chciała go słuchać. Zaprzeczała wszystkiemu, powtarzając w kółko jak zacieta pozytywka.
— Nie bądź taka na nie — powiedział cicho, wręcz z ironią, zaciskając palce na jej przedramieniu. Pewnie na tyle mocno, że na bladej skórze pozostanie siniak. Prowadził ją wzdłuż ulicy, z dala od tamtego miejsca. Szedł równym, zdecydowanym krokiem, powoli ciągnąć ją za sobą, bo z każdym pokonanym metrem go spowalniała. Lada moment będzie wlókł ją jak psa, który nie chce się słuchać właściciela.
Nie odzywał się chwilę, rozglądając się tylko dookoła, w poszukiwaniu ewentualnych gapiów. Nie znosił takich problemów. Były męczące. Jak usuwanie plam z ulubionej koszuli — pomimo chęci i starań, nie chciały zejść, więc trzeba było ją wyrzucić do śmieci. Dziewuchę też trzeba było tak potraktować, choć przez pewien czas starał się traktować ją należycie, aż w końcu uczyniła to co nieuniknione, a on musiał udowodnić, że nie żartuje. Podniosła głos, zaczęła się szarpać. Nie odeszli zbyt daleko. Musiał ja puścić, by sięgnąć po różdżkę i ochronić się przed wytrąceniem jej z dłoni uderzeniem żałośnie wiuchającej torby z zakupami. Groteska tej sytuacji uderzyła w niego wraz z odorem kanalizacji. Czuł się jak małolat, który zaczepił nieodpowiednią kobietę. Pchnął ją więc na ścianę tuż obok, zwiększając dystans, pozwalający na wyciągnięcie różdżki i wycelowanie w nią.
— Silencio — warknął bez wahania. Najpierw pozbawi ją głosu, a później... Wolał by współpracowała, by rozeszli się w przyjaźni, a ona zapomniała o całym zdarzeniu, lecz czuł, że wybuch kobiecej histerii był jedynie kwestią czasu. Wzbudziła w nim lekka irytację. Leciutką. Była problemem, którego trzeba było się pozbyć.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
To nie mój świat. W moim świecie brakuje brutalności, problemów, z którymi należy się mierzyć. Mój świat jest lekki niczym piórko. Opiewa w operę, teatr, sztukę, w zakupy i spotkania ze znajomymi. Nigdy nie walczyłam o własne życie. Może jedynie wtedy, chociaż nie dosłownie, kiedy uciekłam z domu nie chcąc stać się marionetką własnych rodziców. To jedyna, heroiczna rzecz, jaką przedsięwzięłam w swoim krótkim życiu. Nigdy nie zaznałam głodu, biedy, strachu – wszystko miałam podstawione pod nos. Idę przez życie dość lekkomyślnie, pamiętając tylko o błędzie, który doprowadził ordynatora francuskiego szpitala na sam skraj poczytalności. Czuję się winna, ale nie robię z tym nic. Tak samo jak ta jedna napaść na mnie, jeszcze w szkole - tak, znalazł się ktoś, kto mnie obronił. I przez to żyję w słodkiej ułudzie wierząc, że tak będzie już zawsze. Ze ktoś roztacza nade mną parasol ochronny, na co mi więc spryt oraz inne przymioty?
Jestem kobietą, tak mocno uczuciową. Wychowywana na delikatny kwiat, nie myślę ani o zagrożeniach, ani o własnej obronie. Dopiero dziś, tego felernego wieczora mam zdać sobie sprawę z tego, jak mocno nierozsądna jestem. Jak wiele czasu roztrwoniłam na przyziemne przyjemności zamiast zadbać o instynkt przetrwania. Z góry postawiłam się w miejsce ofiary niezdolnej do niczego. Uznając wyższość siły mężczyzny nad swoją. Niepodjęte działania odbijają się boleśnie wewnątrz czaszki - czy zdążyłabym wyciągnąć różdżkę? Czy dałabym radę uchronić się przed tym marnym losem? Jeszcze do ostatniej chwili wierzę, że mój napastnik jest mugolem, który posprzeczał się z innym mugolem. Że jakoś uda mi się jeszcze sięgnąć po magiczną broń, że zdołam uciec. Jeszcze nie wiem jak. Odliczam w głowie kolejne sekundy poszukując odpowiedniego momentu, a ten nie nadchodzi.
Zamiast tego czuję ogromną panikę. Nie zostałam stworzona do walki - jestem stworzona do umilania ludziom czasu śpiewem. Do błyszczenia na salonach, do zachwycania wyglądem. Nic z tych rzeczy nie jest w stanie wybawić mnie z opresji, w którą wpadłam z własnej głupoty. Może nawet dałabym radę go zauroczyć swoją aparycją, tylko czy to działa w stanach silnego wzburzenia? I co jeśli ktoś jeszcze by mnie tu zauważył? Och, tyle dylematów, a tak mało czasu!
Ten znacząco się urywa, kiedy czuję zaciskającą się rękę na moim ramieniu. To boli, chcę nawet to powiedzieć, ale nagle okazuje się, że nie mogę. Mogę przysiąc, że poruszam ustami, że chcę, żeby słowa wypływały z mojego gardła - ale nic nie słyszę. Mężczyzna okazuje się być wprawnym czarodziejem, który zna się na magicznym uciszaniu, bez dwóch zdań. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Nagle wszystkie rozwiązania wydają mi się bezsensowne, a ja… czyżbym się właśnie poddawała? Nie, nie mogę - próbuję wbić obcas w stopę napastnika chcąc zyskać dla siebie kilka cennych sekund, ale zbyt wiele emocji mną targa, by to mogło potoczyć się wedle moich pragnień.
Jestem kobietą, tak mocno uczuciową. Wychowywana na delikatny kwiat, nie myślę ani o zagrożeniach, ani o własnej obronie. Dopiero dziś, tego felernego wieczora mam zdać sobie sprawę z tego, jak mocno nierozsądna jestem. Jak wiele czasu roztrwoniłam na przyziemne przyjemności zamiast zadbać o instynkt przetrwania. Z góry postawiłam się w miejsce ofiary niezdolnej do niczego. Uznając wyższość siły mężczyzny nad swoją. Niepodjęte działania odbijają się boleśnie wewnątrz czaszki - czy zdążyłabym wyciągnąć różdżkę? Czy dałabym radę uchronić się przed tym marnym losem? Jeszcze do ostatniej chwili wierzę, że mój napastnik jest mugolem, który posprzeczał się z innym mugolem. Że jakoś uda mi się jeszcze sięgnąć po magiczną broń, że zdołam uciec. Jeszcze nie wiem jak. Odliczam w głowie kolejne sekundy poszukując odpowiedniego momentu, a ten nie nadchodzi.
Zamiast tego czuję ogromną panikę. Nie zostałam stworzona do walki - jestem stworzona do umilania ludziom czasu śpiewem. Do błyszczenia na salonach, do zachwycania wyglądem. Nic z tych rzeczy nie jest w stanie wybawić mnie z opresji, w którą wpadłam z własnej głupoty. Może nawet dałabym radę go zauroczyć swoją aparycją, tylko czy to działa w stanach silnego wzburzenia? I co jeśli ktoś jeszcze by mnie tu zauważył? Och, tyle dylematów, a tak mało czasu!
Ten znacząco się urywa, kiedy czuję zaciskającą się rękę na moim ramieniu. To boli, chcę nawet to powiedzieć, ale nagle okazuje się, że nie mogę. Mogę przysiąc, że poruszam ustami, że chcę, żeby słowa wypływały z mojego gardła - ale nic nie słyszę. Mężczyzna okazuje się być wprawnym czarodziejem, który zna się na magicznym uciszaniu, bez dwóch zdań. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Nagle wszystkie rozwiązania wydają mi się bezsensowne, a ja… czyżbym się właśnie poddawała? Nie, nie mogę - próbuję wbić obcas w stopę napastnika chcąc zyskać dla siebie kilka cennych sekund, ale zbyt wiele emocji mną targa, by to mogło potoczyć się wedle moich pragnień.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
— Nie płacz — powiedział oschle, bez cienia emocji. Łzy nie mogły jej pomóc w tej sytuacji. Nie rozładują jej napięcia i stresu wystarczająco szybko, by zaczęła myśleć racjonalnie i znaleźć sposób na wyjście z opresji. Nie wpływały również w żaden sposób na jego sumienie. Nie miał go. A jeśli ktokolwiek szukał w nim jego resztek to ta osoba również nie płakała, a przynajmniej nie na głos, nie przy nim. Nie rozpaczliwie, tarzając się w chaosie własnych myśli, nie umiejąc znaleźć żadnej drogi i rozwiązania. Mia była silna, swój ból, lęk i niemoc zmieniała w gniew i agresję. I to nie było dla niej najrozsądniejsze, ale do tej pory miała wystarczająco dużo farta, by nie dać się zranić. A gdyby ktokolwiek próbował — zginąłby.
Kobieta, którą prowadził ze sobą jeszcze chwilę wcześniej jęczała w sposób irracjonalny, łzy napływały jej do oczu, a ona sama wyglądała tak, jakby była bliska obłędu. Jeszcze nie wydarzyło się nic, co mogłoby ją zaboleć.
— Płaczesz ze strachu? — spytał ni stąd, ni zowąd, zerkając na nią leniwie. — Dobrze.
Dobrze, że się bała. Powinna. Trafiła na człowieka, który mógł z nią zrobić wszystko, w zależności od kaprysu jaki miał danego dnia. Był rozgniewany, bo jego spotkanie nie poszło tak, jak powinno, a jeszcze nabawił się dodatkowego świadka, który zacznie panikować nad sprawą, która nie miała znaczenia. Tamten człowiek pewnie żył. A jeśli nie — trudno. Może po niego wróci, by oddać ciało handlarzom kości. Może skontaktuje się ze swoim ojcem, który z pewnością na tym skorzysta. Może dostarczy je Cassandrze do lecznicy. Miał w końcu narządy, z których wciąż był jakiś pożytek.
Nadepnęła go. Zatrzymał się od razu, cofając stopę, na której czuł nieprzyjemny, tępy ból. Miała za mało siły, by w ten sposób cokolwiek złamać, a on był za bardzo odporny na to, by odskoczyć w bok jak nastolatka. Tylko go nadepnęła, choć to było wyjątkowo głupie posunięcie z jej strony.
— Nie pomagasz sobie wcale — wycedził przez zęby, spoglądając jej w oczy. Nie pozostawało mu nic innego, jak rzucić w nią klątwą. Nawet przez chwilę miał ochotę wycelować w nią i po prostu ją zabić. Ale narobiłby sobie kolejnego kłopotu. Nie potrzebował następnego ciała.
Popchnął ją w tył, łapiąc ją za nadgarstek. Za sobą miała tylko drewniane drzwi kamienicy, więc dłonią trzymającą różdżkę pchnął je, a później ją, do środka. Jeśli sądziła, że będzie ją targał przez pół Londynu, a później ją wypuści to niestety chwytała się złudnej nadziei.
Uniósł lewą rękę wyżej i wycelował w nią:
— Obliviate.
|rzucam na siłę pchnięcia x 2 i zaklęcie.
Kobieta, którą prowadził ze sobą jeszcze chwilę wcześniej jęczała w sposób irracjonalny, łzy napływały jej do oczu, a ona sama wyglądała tak, jakby była bliska obłędu. Jeszcze nie wydarzyło się nic, co mogłoby ją zaboleć.
— Płaczesz ze strachu? — spytał ni stąd, ni zowąd, zerkając na nią leniwie. — Dobrze.
Dobrze, że się bała. Powinna. Trafiła na człowieka, który mógł z nią zrobić wszystko, w zależności od kaprysu jaki miał danego dnia. Był rozgniewany, bo jego spotkanie nie poszło tak, jak powinno, a jeszcze nabawił się dodatkowego świadka, który zacznie panikować nad sprawą, która nie miała znaczenia. Tamten człowiek pewnie żył. A jeśli nie — trudno. Może po niego wróci, by oddać ciało handlarzom kości. Może skontaktuje się ze swoim ojcem, który z pewnością na tym skorzysta. Może dostarczy je Cassandrze do lecznicy. Miał w końcu narządy, z których wciąż był jakiś pożytek.
Nadepnęła go. Zatrzymał się od razu, cofając stopę, na której czuł nieprzyjemny, tępy ból. Miała za mało siły, by w ten sposób cokolwiek złamać, a on był za bardzo odporny na to, by odskoczyć w bok jak nastolatka. Tylko go nadepnęła, choć to było wyjątkowo głupie posunięcie z jej strony.
— Nie pomagasz sobie wcale — wycedził przez zęby, spoglądając jej w oczy. Nie pozostawało mu nic innego, jak rzucić w nią klątwą. Nawet przez chwilę miał ochotę wycelować w nią i po prostu ją zabić. Ale narobiłby sobie kolejnego kłopotu. Nie potrzebował następnego ciała.
Popchnął ją w tył, łapiąc ją za nadgarstek. Za sobą miała tylko drewniane drzwi kamienicy, więc dłonią trzymającą różdżkę pchnął je, a później ją, do środka. Jeśli sądziła, że będzie ją targał przez pół Londynu, a później ją wypuści to niestety chwytała się złudnej nadziei.
Uniósł lewą rękę wyżej i wycelował w nią:
— Obliviate.
|rzucam na siłę pchnięcia x 2 i zaklęcie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 72
--------------------------------
#3 'k100' : 35
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 72
--------------------------------
#3 'k100' : 35
Strach, bezsilność, panika oraz chaos myśli - to wszystko jest dobrym powodem do płaczu. A nawet powodami, które nie znikają, a wręcz nasilają się z każdym krokiem. Chcę zniknąć, ale strach przed rozszczepieniem jest silniejszy niż… przed śmiercią? Nie wiem co chcesz mi zrobić, na pewno nie będzie to nic dobrego. Wszystkie refleksje kotłują się na przemian w mojej główce nie pozwalając podjąć żadnej adekwatnej do sytuacji decyzji. Odnoszę wrażenie, że i tak już wszystko zaprzepaściłam - różdżka była zbyt daleko, stan emocjonalny zbyt wątły na próbę teleportacji, instynkt przetrwania na poziomie zerowym. Gdybym dostała do ręki nóż to nawet nie wiedziałabym jak go użyć - jedyne przeznaczenie, jakie znam to smarowanie masłem chleba lub krojenie warzyw, czego i tak nigdy sama nie robiłam, gdyż od tego są skrzaty. Teraz wiem jak bezcelowe to było. Nie spodziewałam się, że umiejętność przeżycia w okrutnym świecie przyda mi się kiedykolwiek. Zaczynam więc prosić w myślach (nie wiem nawet kogo…) żebym mogła w przyszłości naprawić swój błąd. Szkoda, że nie będę później o niczym pamiętać.
Nie potrafię powstrzymać bezgłośnego potoku łez cieknącego ciurkiem po mocno czerwonych już policzkach. Czuję się bezsilna nawet do tego, żeby zebrać ten słony strumień dłonią, jestem jak sparaliżowana. Czy tak mają wyglądać ostatnie chwile mojego życia? Fatalnie. Beznadziejnie. Nie taki koniec sobie wymarzyłam - w dodatku jeszcze przed osiągnięciem szczytu kariery! Gdybym była gwiazdą światowego formatu, to byłaby nawet dobra, męczeńska śmierć pozwalająca na opłakiwanie mnie aż po kres naszej ziemi. Teraz natomiast moje zniknięcie nie miałoby żadnej ceny. Nikt by nawet za mną nie zapłakał - no, może Clemmie, ale to dlatego, że jest z natury wrażliwa. Jak strasznie to wszystko wygląda. Rachunek sumienia, całe życie w kalejdoskopowym skrócie, brak możliwości podejścia do naprawy tych wszystkich zniszczeń.
Powoli zaczyna brakować mi tchu, klatka piersiowa unosi się oraz opada coraz szybciej. Nadchodzi nowa fala paniki, na zamianę ze zrezygnowaniem. Pierwsze pchnięcie boli, ale niezbyt mocno, drugie z kolei wywołuje tępe pulsowanie - wydawałoby się, że nie do zniesienia. Mój wystraszony wzrok napotyka na ten twój, nienaturalnie obojętny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Nie ma w nim nawet fascynacji, jak mogłoby się zdawać, typowej dla psychopatów. Ta nieskończona pustka przeraża mnie jeszcze bardziej, a nieudane oblivate nastręcza kolejnych problemów oraz pytań. Czy zamierzasz próbować do skutku, aż mój mózg zmieni się w całkowitą ruinę, czy za którymś z kolei razem stracisz cierpliwość zabijając mnie na miejscu? Serce łomocze w mostku, a ja próbuję się stąd wyszarpnąć. Nie bacząc na irracjonalność swoich działań. A może spróbować wzbudzić w sobie tak wielki gniew, żebyś i ty podzielił ten ból? O ile jeszcze zdążę…
Nie potrafię powstrzymać bezgłośnego potoku łez cieknącego ciurkiem po mocno czerwonych już policzkach. Czuję się bezsilna nawet do tego, żeby zebrać ten słony strumień dłonią, jestem jak sparaliżowana. Czy tak mają wyglądać ostatnie chwile mojego życia? Fatalnie. Beznadziejnie. Nie taki koniec sobie wymarzyłam - w dodatku jeszcze przed osiągnięciem szczytu kariery! Gdybym była gwiazdą światowego formatu, to byłaby nawet dobra, męczeńska śmierć pozwalająca na opłakiwanie mnie aż po kres naszej ziemi. Teraz natomiast moje zniknięcie nie miałoby żadnej ceny. Nikt by nawet za mną nie zapłakał - no, może Clemmie, ale to dlatego, że jest z natury wrażliwa. Jak strasznie to wszystko wygląda. Rachunek sumienia, całe życie w kalejdoskopowym skrócie, brak możliwości podejścia do naprawy tych wszystkich zniszczeń.
Powoli zaczyna brakować mi tchu, klatka piersiowa unosi się oraz opada coraz szybciej. Nadchodzi nowa fala paniki, na zamianę ze zrezygnowaniem. Pierwsze pchnięcie boli, ale niezbyt mocno, drugie z kolei wywołuje tępe pulsowanie - wydawałoby się, że nie do zniesienia. Mój wystraszony wzrok napotyka na ten twój, nienaturalnie obojętny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Nie ma w nim nawet fascynacji, jak mogłoby się zdawać, typowej dla psychopatów. Ta nieskończona pustka przeraża mnie jeszcze bardziej, a nieudane oblivate nastręcza kolejnych problemów oraz pytań. Czy zamierzasz próbować do skutku, aż mój mózg zmieni się w całkowitą ruinę, czy za którymś z kolei razem stracisz cierpliwość zabijając mnie na miejscu? Serce łomocze w mostku, a ja próbuję się stąd wyszarpnąć. Nie bacząc na irracjonalność swoich działań. A może spróbować wzbudzić w sobie tak wielki gniew, żebyś i ty podzielił ten ból? O ile jeszcze zdążę…
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obezwładniona, niewinna, niepróbująca się nawet bronić, nie wspominając juz o próbie uciekania. Mała, zagubiona sarenka. Wyglądała uroczo, słodko, patrząc tymi błyszczącymi oczami prosto w niego, jakby miała szansę zmienić jego zdanie. Krzywdzenie jej nie sprawiało mu przyjemności, nie był przecież sadystą (nie był?). Była książkową ofiarą, damą, która po takim przeżyciu powinna przebyć traumę, lecz przecież usiłował jej wyczyścić pamięć. Zaklęcie się nie powiodło. Od razu pomyślał, że tak miało się zdarzyć, a przeznaczenie ukazało mu drogę. Nie próbował po raz kolejny. Nadinterpretowała fakty, kiedy ujrzała go przed sobą w towarzystwie człowieka, który upadł bezwładnie na ziemię(i zapewne wciąż tam leżał, może jednak martwy).
Przyłożył różdżkę do ust, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób przeprowadzić z tą piękną dziewczyną moralizatorskie kazanie, po którym zrozumie, że nie miał nic złego na myśli i był dobrym, porządnym człowiekiem. Przede wszystkim prawym! Chrząknął w końcu, kończąc zaklęcie uciszające. Pomyślał, że być może przemyślała swoje postępowanie i zechce się podzielić z nim wrażeniami.
— Porozmawiajmy — zaproponował, a jego melodyjny głos rozniósł się echem po klatce schodowej. Wolnym krokiem ruszył w jej kierunku, by podać jej rękę, ale brak cierpliwości zmusił go do chwycenia ją za nadgarstek i przyciągnięcia ku sobie. Dalej nalegał na spacer. Tym razem ruszą schoami w górę, na dach. Nie pamiętał juz, czy pogoda im sprzyjała. Może nad ich głowami rozciągnie się piękne, gwieździste niebo? Może spędzą miłą resztę wieczoru na skraju spadzistego dachu, rozmyślając o tym, co może i co mogłoby się stać, gdyby nie doszli do porozumienia?
— Jak masz na imię?— spytał, ciągnąc ją w kierunku schodów. Każdy miał jakieś imię. Każdy miał tożsamość historie, a poznanie jej danych było dla niego bajką, która umiliłaby mu czas. Z przyjemnością zamiast ciszy posłuchałby jej dźwięcznego głosu z francuskim akcentem. Mieli do pokonania dwa, albo trzy piętra, więc przed nimi droga była długa, a schody kręte i strome. Istniało prawdopodobieństwo, że jeśli nie zechce udać się z nim na górę dobrowolnie po prostu się potknie. Oczywiście, nie życzył jej źle, chyba, ze mogło ja to uciszyć. Na dobre.
Przyłożył różdżkę do ust, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób przeprowadzić z tą piękną dziewczyną moralizatorskie kazanie, po którym zrozumie, że nie miał nic złego na myśli i był dobrym, porządnym człowiekiem. Przede wszystkim prawym! Chrząknął w końcu, kończąc zaklęcie uciszające. Pomyślał, że być może przemyślała swoje postępowanie i zechce się podzielić z nim wrażeniami.
— Porozmawiajmy — zaproponował, a jego melodyjny głos rozniósł się echem po klatce schodowej. Wolnym krokiem ruszył w jej kierunku, by podać jej rękę, ale brak cierpliwości zmusił go do chwycenia ją za nadgarstek i przyciągnięcia ku sobie. Dalej nalegał na spacer. Tym razem ruszą schoami w górę, na dach. Nie pamiętał juz, czy pogoda im sprzyjała. Może nad ich głowami rozciągnie się piękne, gwieździste niebo? Może spędzą miłą resztę wieczoru na skraju spadzistego dachu, rozmyślając o tym, co może i co mogłoby się stać, gdyby nie doszli do porozumienia?
— Jak masz na imię?— spytał, ciągnąc ją w kierunku schodów. Każdy miał jakieś imię. Każdy miał tożsamość historie, a poznanie jej danych było dla niego bajką, która umiliłaby mu czas. Z przyjemnością zamiast ciszy posłuchałby jej dźwięcznego głosu z francuskim akcentem. Mieli do pokonania dwa, albo trzy piętra, więc przed nimi droga była długa, a schody kręte i strome. Istniało prawdopodobieństwo, że jeśli nie zechce udać się z nim na górę dobrowolnie po prostu się potknie. Oczywiście, nie życzył jej źle, chyba, ze mogło ja to uciszyć. Na dobre.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Smutek przebijający się zza kurtyny przerażenia uwypukla się coraz mocniej. Nagle rusza lawina wszystkich wspomnień, emocji, wszystkich przemyśleń, na które kiedyś mogłam sobie pozwolić. Od dłuższego czasu nie. Ostatnim czego chciałam miało być pogrążanie się we własnych błędach z przeszłości. Wolałam iść do przodu nawet jeśli wiązało się to z zapomnieniem. Może to było moim głównym problemem. Brak wyciągania wniosków na przyszłość - raptem swobodna egzystencja pozbawiona nauki wyniesionej z dotychczasowego życia. To wszystko właśnie we mnie uderza ze zdwojoną siłą. Ten żal za popełnionym błędem oraz niemożnością jego naprawy. Drżę cała wewnętrznie, jak i w ramionach kogoś, kto na pewno c h c e mnie skrzywdzić. W przeciwnym razie nastraszyłby mnie i puścił wolno. Nikomu bym o tym nie powiedziała - minimum instynktu samozachowawczego jeszcze posiadam. Niestety nie zdobywam jego zaufania w żaden możliwy sposób, co przeraża mnie jeszcze mocniej. Tysiące pytań na raz - co chce ze mną zrobić i dlaczego? Nie odnajdują odpowiedzi w żadnej sekundzie tej fatalnej pomyłki oraz druzgocącej sytuacji. Panika nabiera na mocy, skutecznie przynajmniej w części maskowana przez uczucie żalu.
Porozmawiajmy - rozbrzmiewa w mojej głowie, ale przecież nie mogę mówić. Nie mogę?
- Ja… - rzucam niepewnie, drżącym, słabym głosem. Słyszalnym. Zatem naprawdę zdjął ze mnie zaklęcie wyciszające. Może powinnam w tej chwili krzyczeć - tylko kto usłyszałby mnie w zatęchłej klatce bez żywego ducha w pobliżu? Nie chcę go denerwować j e s z c z e b a r d z i e j, dlatego zaraz milknę nie wiedząc już co robić. Wywoływanie w sobie złości mi nie wychodzi. Szansa, że uda mi się włączyć w to wszystko ogień, a następnie uciec jest znikoma. Nawet nie wiem gdzie jestem. Teleportacja w stanie silnego wzburzenia nie może skończyć się dobrze. Więc czuję się jak w potrzasku nie wiedząc do końca co zrobić.
Wtem czuję szarpnięcie - mocne, gwałtowne, zmuszające mnie do wędrówki po schodach. Na górę. To nie zwiastuje niczego dobrego. Sama już nie wiem czy wolałabym rzeczywiście udać się tam, czy żeby jednak ten kryminalista wyczyścił mi pamięć, nawet jeśli miałoby się to udać dopiero za dwudziestym razem… przechodzi mnie dreszcz.
- Odette - odpowiadam po długiej chwili milczenia. Bez emocji, bez wielkich nadziei. Tylko to drżenie oraz skraplający się w kącikach oczu smutek zdradza moje przerażenie. Odette, artystka, której nikt już nie pozna. Ta wizja jest na tyle przerażająca, że zapiera mi dech w piersiach. - Co chcesz ze mną zrobić? - pytam teraz ja. Może czas przyzwyczaić się do tej myśli.
Porozmawiajmy - rozbrzmiewa w mojej głowie, ale przecież nie mogę mówić. Nie mogę?
- Ja… - rzucam niepewnie, drżącym, słabym głosem. Słyszalnym. Zatem naprawdę zdjął ze mnie zaklęcie wyciszające. Może powinnam w tej chwili krzyczeć - tylko kto usłyszałby mnie w zatęchłej klatce bez żywego ducha w pobliżu? Nie chcę go denerwować j e s z c z e b a r d z i e j, dlatego zaraz milknę nie wiedząc już co robić. Wywoływanie w sobie złości mi nie wychodzi. Szansa, że uda mi się włączyć w to wszystko ogień, a następnie uciec jest znikoma. Nawet nie wiem gdzie jestem. Teleportacja w stanie silnego wzburzenia nie może skończyć się dobrze. Więc czuję się jak w potrzasku nie wiedząc do końca co zrobić.
Wtem czuję szarpnięcie - mocne, gwałtowne, zmuszające mnie do wędrówki po schodach. Na górę. To nie zwiastuje niczego dobrego. Sama już nie wiem czy wolałabym rzeczywiście udać się tam, czy żeby jednak ten kryminalista wyczyścił mi pamięć, nawet jeśli miałoby się to udać dopiero za dwudziestym razem… przechodzi mnie dreszcz.
- Odette - odpowiadam po długiej chwili milczenia. Bez emocji, bez wielkich nadziei. Tylko to drżenie oraz skraplający się w kącikach oczu smutek zdradza moje przerażenie. Odette, artystka, której nikt już nie pozna. Ta wizja jest na tyle przerażająca, że zapiera mi dech w piersiach. - Co chcesz ze mną zrobić? - pytam teraz ja. Może czas przyzwyczaić się do tej myśli.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uparcie parł do przodu, stąpając po kolejnych stopniach. Wciąż zaciskał kurczowo długie palce na nadgarsku kobiety, ciągnąc ją w górę. Minęli pierwsze piętro, a ona nawet nie próbowała się wyrwać. Potulnie kroczyła u jego boku, nie wykonując przy tym żadnych gwałtownych, niepewnych ruchów, na jej szczęście, gdyż w innej sytuacji byłby zmuszony potraktować ją znacznie ostrzej, a przecież nie chciał jej zranić.
— Odette, jak miło — powiedział z nutą entuzjazmu w głosie, podążając spojrzeniem w kierunku szczytu schodów. Próbował na ich końcu wypatrzeć właz na dach lub drzwi, a kiedy w ciemności dostrzegł kontur metalowego przejścia, uśmiechnął się do siebie pod nosem. — Słuchaj, Odette. Ten wieczór zaczął się kiepsko zarówno dla mnie, jak i dla ciebie, dlatego proponuję go nieco poprawić. Tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy zagrać w grę. Co ty na to?— Zatrzymał się w końcu, gdy dotarli na górę i westchnął teatralnie, jakby się zmęczył tą wędrówką. — Lubisz gry, cherie?— spytał, stawiając ją przed sobą, bo zajęty otwieraniem drzwi lewą ręką chciał ją mieć na oku, lub przynajmniej w zasięgu wzroku. Mówił, licząc na to, że zamiast na strachu skupi się na jego głosie, a może ku jego zdziwieniu na konkretnych słowach. Przy odrobinie szczęścia zacznie się zastanawiać, co tak naprawdę ma na myśli w całej tej swojej paplaninie, która przychodziła mu nagle z zadziwiającą łatwością. — Ja lubię gry. Stosuję je dla zabicia czasu. Albo nudy.
W końcu udało mu się otworzyć drzwi, więc bez zastanowienia pchnął ją przez próg, zamykając za sobą drzwi, na wypadek gdyby coś głupiego przyszło jej do głowy. Byli sami na niewielkiej powierzchni, na szczycie jednego z budynków. Otaczała ich zupełna cisza. Dookoła wznosił się dym z pobliskich kominów, a nad ich głowami, nisko wisiały ciemne chmury, przysłaniające nocne niebo.
— Liczyłem na atrakcyjne widoki, ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego — skwitował, uniosłszy wzrok ku górze i sięgnął do kieszeni płaszcza. We wnętrzu, pomiędzy srebrną papierośnicą, a paczką cytrynowych landrynek odnalazł sykla, którego wyciągnął i wystawił przed siebie, zastępując nim widok jej lewego oka.— Jak wypadnie reszka to decyzja będzie należeć do ciebie. — Obrócił srebrną monetę w palcach i przygotował do rzutu, przytrzymując ją kciukiem na wskazicielu.— Albo jeśli wypadnie prawa strona skoczysz z dachu, jeśli lewa stracisz pamięć. Sprawiedliwe. Świetnie.— Pstryknięciem palców wyrzucił sykla w powietrze jeszcze zanim zdążył skończyć mówić. Nie zamierzał czekać na jej reakcję. Obserwował jak moneta obraca się w powietrzu i z cichym brzdękiem spada na ziemię.
| Rzucam kością:
- parzyste - awers
- nieparzyste - rewers
— Odette, jak miło — powiedział z nutą entuzjazmu w głosie, podążając spojrzeniem w kierunku szczytu schodów. Próbował na ich końcu wypatrzeć właz na dach lub drzwi, a kiedy w ciemności dostrzegł kontur metalowego przejścia, uśmiechnął się do siebie pod nosem. — Słuchaj, Odette. Ten wieczór zaczął się kiepsko zarówno dla mnie, jak i dla ciebie, dlatego proponuję go nieco poprawić. Tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy zagrać w grę. Co ty na to?— Zatrzymał się w końcu, gdy dotarli na górę i westchnął teatralnie, jakby się zmęczył tą wędrówką. — Lubisz gry, cherie?— spytał, stawiając ją przed sobą, bo zajęty otwieraniem drzwi lewą ręką chciał ją mieć na oku, lub przynajmniej w zasięgu wzroku. Mówił, licząc na to, że zamiast na strachu skupi się na jego głosie, a może ku jego zdziwieniu na konkretnych słowach. Przy odrobinie szczęścia zacznie się zastanawiać, co tak naprawdę ma na myśli w całej tej swojej paplaninie, która przychodziła mu nagle z zadziwiającą łatwością. — Ja lubię gry. Stosuję je dla zabicia czasu. Albo nudy.
W końcu udało mu się otworzyć drzwi, więc bez zastanowienia pchnął ją przez próg, zamykając za sobą drzwi, na wypadek gdyby coś głupiego przyszło jej do głowy. Byli sami na niewielkiej powierzchni, na szczycie jednego z budynków. Otaczała ich zupełna cisza. Dookoła wznosił się dym z pobliskich kominów, a nad ich głowami, nisko wisiały ciemne chmury, przysłaniające nocne niebo.
— Liczyłem na atrakcyjne widoki, ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego — skwitował, uniosłszy wzrok ku górze i sięgnął do kieszeni płaszcza. We wnętrzu, pomiędzy srebrną papierośnicą, a paczką cytrynowych landrynek odnalazł sykla, którego wyciągnął i wystawił przed siebie, zastępując nim widok jej lewego oka.— Jak wypadnie reszka to decyzja będzie należeć do ciebie. — Obrócił srebrną monetę w palcach i przygotował do rzutu, przytrzymując ją kciukiem na wskazicielu.— Albo jeśli wypadnie prawa strona skoczysz z dachu, jeśli lewa stracisz pamięć. Sprawiedliwe. Świetnie.— Pstryknięciem palców wyrzucił sykla w powietrze jeszcze zanim zdążył skończyć mówić. Nie zamierzał czekać na jej reakcję. Obserwował jak moneta obraca się w powietrzu i z cichym brzdękiem spada na ziemię.
| Rzucam kością:
- parzyste - awers
- nieparzyste - rewers
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Crimson Street
Szybka odpowiedź