Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Tajny Bunkier
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tajny Bunkier
Skryty w środku lasu bunkier wybudowany w czasach II Wojny Światowej. Po zaprzestaniu walk przejęty, zagospodarowany i dostosowany do potrzeb mugolskich bojowników. Bardzo trudno do niego trafić, jest pilnie strzeżony, a przypadkowi przechodnie są narażeni na atak strażników, którzy nieustannie patrolują okolice prowadząc regularne warty. Wszelkie pojazdy chowane są w bezpiecznej odległości, byle tylko odciągnąć uwagę od przesuwanej, masywnej płyty umożliwiającej wejście do środka.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zaklęcie nie zadziałało, psidwakosyńska, zepsuta różdżka znów go nie usłuchała, rozżarzając się jaśniejszym światłem tylko na moment; zaklął siarczyście, drewno nadawało się jedynie do wyrzucenia, odmawiając posłuszeństwa niemal za każdym razem, gdy starał się wykrzesać z niego odrobinę magicznej mocy. Szybkie przejrzenie dokumentów też nie przyniosło żadnego skutku – nie znalazł tam żadnej przydatnej informacji, a fotografie, choć z całą pewnością niepokojące, również nie przybliżyły go nawet o cal do rozwiązania zagadki zatrzaśniętej skrzyni. Musiał szukać gdzie indziej, ale na to nie było czasu; głos dobiegający z głośników i budzące się do życia węże tylko ten fakt podkreślały, zmuszając go, by ruszył się z miejsca.
Najpierw spojrzał w kierunku otwartego włazu; instynkt nakazywał mu udać się właśnie tam, zwłaszcza, że dwoje mugoli pobiegło do wyjścia wyraźnie bez zawahania, uciekając z trzęsącej się piwnicy jak szczury z pokładu tonącego statku. Szybkie rozejrzenie się dookoła pozwoliło mu jednak zauważyć, że wciąż nie było przy nich Nem, ani Jackie – czarownicy, na którą chwilę wcześniej wskazał mu Fox, jako kogoś, komu powinien ufać. Zastanowienie trwało jedynie ułamek sekundy, po której pozostawił na ziemi rozsypane dokumenty, ignorując atakującego go gada i ruszając prosto do pokoju, w którym zniknęły kobiety. Znalazł je właśnie tam – jedną pomagającą drugiej, pozbawionej osłony w postaci bańki z powietrzem, i wyraźnie słaniającej się na nogach. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć – gdy zauważył, że trzymają w dłoniach różdżki, oraz że pozostałe znajdują się w otwartym sejfie po drugiej stronie pomieszczenia. – Szybko, do włazu – rzucił w ich stronę, mijając je w drzwiach i prędko odnajdując wśród różdżek własną, wykonaną z palisandrowego drewna. Zniszczoną, mimo jej bezużyteczności, zdecydował się zachować, wkładając ją do tylnej kieszeni spodni – chociaż nie nadawała się do rzucania zaklęć, mogła stanowić potencjalne źródło informacji później, gdy już zdołają wydostać się z bunkra.
Na wpół idąc, na wpół biegnąc, wrócił na korytarz, obejmując spojrzeniem całą ich szóstkę. – W pokoju są różdżki – powiedział, kierując te słowa głównie do Freda i Samuela. Swoją własną skierował na kaszlącą Jackie, mając nadzieję, że tym razem jego próba się powiedzie. – Bąblogłowa – rzucił po raz trzeci, chcąc uchronić kobietę przed dalszym działaniem mgły. Dopiero wtedy chwycił pozostawioną wcześniej skrzynię i ruszył w stronę schodów, przechodząc dalej – przez właz, na zewnątrz.
zabieram różdżkę (1 akcja), rzucam Bąblogłowę na Jackie (2 akcja), przez właz przechodzę ze swoją różdżką, zepsutą różdżką i zamkniętą skrzynią
Najpierw spojrzał w kierunku otwartego włazu; instynkt nakazywał mu udać się właśnie tam, zwłaszcza, że dwoje mugoli pobiegło do wyjścia wyraźnie bez zawahania, uciekając z trzęsącej się piwnicy jak szczury z pokładu tonącego statku. Szybkie rozejrzenie się dookoła pozwoliło mu jednak zauważyć, że wciąż nie było przy nich Nem, ani Jackie – czarownicy, na którą chwilę wcześniej wskazał mu Fox, jako kogoś, komu powinien ufać. Zastanowienie trwało jedynie ułamek sekundy, po której pozostawił na ziemi rozsypane dokumenty, ignorując atakującego go gada i ruszając prosto do pokoju, w którym zniknęły kobiety. Znalazł je właśnie tam – jedną pomagającą drugiej, pozbawionej osłony w postaci bańki z powietrzem, i wyraźnie słaniającej się na nogach. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć – gdy zauważył, że trzymają w dłoniach różdżki, oraz że pozostałe znajdują się w otwartym sejfie po drugiej stronie pomieszczenia. – Szybko, do włazu – rzucił w ich stronę, mijając je w drzwiach i prędko odnajdując wśród różdżek własną, wykonaną z palisandrowego drewna. Zniszczoną, mimo jej bezużyteczności, zdecydował się zachować, wkładając ją do tylnej kieszeni spodni – chociaż nie nadawała się do rzucania zaklęć, mogła stanowić potencjalne źródło informacji później, gdy już zdołają wydostać się z bunkra.
Na wpół idąc, na wpół biegnąc, wrócił na korytarz, obejmując spojrzeniem całą ich szóstkę. – W pokoju są różdżki – powiedział, kierując te słowa głównie do Freda i Samuela. Swoją własną skierował na kaszlącą Jackie, mając nadzieję, że tym razem jego próba się powiedzie. – Bąblogłowa – rzucił po raz trzeci, chcąc uchronić kobietę przed dalszym działaniem mgły. Dopiero wtedy chwycił pozostawioną wcześniej skrzynię i ruszył w stronę schodów, przechodząc dalej – przez właz, na zewnątrz.
zabieram różdżkę (1 akcja), rzucam Bąblogłowę na Jackie (2 akcja), przez właz przechodzę ze swoją różdżką, zepsutą różdżką i zamkniętą skrzynią
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie mogłem wiedzieć, czy zaklęcie podziałało, byłem jednak gotowy przejść przez właz - ale nie bez Jackie. Widziałem Samuela i Percivala - wiedziałem, że zdążą. Tymczasem Krzykaczka nie pojawiała się, nadat tkwiąc w pomieszczeniu wraz z... Rokwood. Myśl ta uderzyła mnie niczym deprimo, i choć wyraźnie słyszałem odliczanie, zignorowałem węża i zerwałem się do biegu, by wrócić do pokoju, za którym zniknęły kobiety. Jak mogłem tak lekkomyślnie pozwolić się jej oddzielić, pozostać z kobietą służącą Czarnemu Panu, tym bardziej bez różdżki? Moje tętno przyspieszyło. Jakkolwiek nie wątpiłem w zdolności Rineheart, bałem się, że mogło być już za późno; obie kobiety były jednak żywe. Szybko dostrzegłem wyrwę w ścianie, bezłędnie rozpoznając własną różdżkę. Pochwyciłem ją, po czym przeniosłem wzrok na Jackie.
- Szybko. - Rzuciłem ostro, samemu kierując się do włazu - zaskoczony błyskawiczną reakcją wcale-nie-Nem, która postanowiła pociągnąć za sobą Rineheart. Kiedy ponownie znalazłem się na korytarzu, poszedłem w jej ślady, podając ramię Samuelowi. Trujący gaz musiał paraliżować aurora, który wyraźnie miał problem z zachowaniem równowagi. Nie zamierzałem zostawić tutaj przyjaciela - i wraz z nim pędem skierowałem się na schody.
Akcje: biorę swoją różdżkę i pomagam Samowi
Zaberam: znalezioną różdżkę, swoją różdżkę, radiotelefon
- Szybko. - Rzuciłem ostro, samemu kierując się do włazu - zaskoczony błyskawiczną reakcją wcale-nie-Nem, która postanowiła pociągnąć za sobą Rineheart. Kiedy ponownie znalazłem się na korytarzu, poszedłem w jej ślady, podając ramię Samuelowi. Trujący gaz musiał paraliżować aurora, który wyraźnie miał problem z zachowaniem równowagi. Nie zamierzałem zostawić tutaj przyjaciela - i wraz z nim pędem skierowałem się na schody.
Akcje: biorę swoją różdżkę i pomagam Samowi
Zaberam: znalezioną różdżkę, swoją różdżkę, radiotelefon
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Odpływała, chociaż jej ciało wciąż czuło, że może być do czegoś przydatne, że ma w sobie pokłady energii, dzięki którym byłaby w stanie wykonać jeszcze kilka kroków, kilka absolutnie świadomych i przemyślanych ruchów. A mimo tego zawroty głowy i dławienie się drapiącym w gardło kaszlem kazało jej myśleć, że zaraz zemdleje albo zwyczajnie ciało odmówi jej współpracy i padnie jak długo, nie mogąc się ruszyć. Kiedy na moment udało jej się otworzyć oczy, wciąż krztusząc się okropnym kaszlem, zobaczyła, jak ze ściany spadają kafelki. I odsłania się prowizoryczna skrytka – otwarta, czekająca, aż wszyscy sięgną po swoje różdżki. Bezzwłocznie pochwyciła swoją, ciepłe drewno afromosii zakuło wręcz w skórę, tęsknie odpowiedziało kształtem rączki, tak idealnie pasującej do jej palców. I nagle została pociągnięta przez kobietę, która zaproponowała jej pomoc – nie do końca wiedziała, gdzie ją ciągnęła, ale nogi reagowały za nią, ciągnąć resztę trzęsącego się ciała do przodu. Gdzieś przez mgłę zobaczyła znajomą sylwetkę, usłyszała znajomy głos, ktoś inny z boku jakby w jej kierunku rzucił zaklęcie. Gdy zobaczyła przed sobą schody, wbiegła na nie, zabierając ze sobą swoją różdżkę i papierosy. Butelka z alkoholem musiała jej gdzieś wypaść albo zostawiła ją w ciemnym kącie całkiem nieświadomie. Obejrzała się tylko, czując ukłucie niepokoju.
On gdzieś mógł wciąż tu być.
| zabieram różdżkę, korzystam z pomocy Nemosig i zwijam się na schody
On gdzieś mógł wciąż tu być.
| zabieram różdżkę, korzystam z pomocy Nemosig i zwijam się na schody
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
gdyby okoliczności były inne, a umysł i oddech Skamandera, nie dławił się niezidentyfikowaną trucizną, zaśmiałby się złośliwie, z satysfkacją na myśl, że oślizgłe gadzisze spędza właśnie urocze i duszne chwile w objęciach diabelskich sideł. To, co zaprzątało alarmujący żywo myśl, to fakt, że mieli rzeczywiste kłopoty. Magia odmówiła mu posłuszeństwa, zapewne drocząc się, jak kapryśna kochanka. Ale podobno znał sposoby, jak ją do siebie przekonać. Kochankę, nie magię. Z tą drugą, można było liczyć na więcej ... nieprzewidywalności. Na szczęście, nie spotkał jeszcze kobiety, która plunęłaby w niego ogniem, albo rzucała wężami. Chyba.
Zacisnął dłonie w pięści,a czując gwałtowny zawrót głowy i duszący w gardło ból, oparł się dłonią o ścianę, tuż przy wejściu. Podniósł jedna dłoń do ust, by zatrzymać kaszel, który coraz bardziej dławił mu oddech. Widział, jak Percival go mija. Różdżki? Odepchnął się od ściany i chwiejnie ruszył do wskazanej skrytki, w końcu odnajdując tę, należąca do niego. Chociaż początkowo wydawała się chłodna w dotyku, wiedział, że przy najbliższym czarze, rozgrzeje się, ofiarując coś więcej niż ciepło.
Mimowolnie zacisnął palce na znajomym, chropowatym w niektórych miejscach, drewnie. Był paskudnie zmęczony i czuł się tak, jakby ktoś własnie wgryzał się w jego gardło. nawet jeśli wiedział, że nie było to możliwe, wspomnienie z Próby i paskudnego, wyszczerzonego stwora, który rozerwał jego ciało, pozostawiając paskudną bliznę na szyi.
Wycofał się z pomieszczenia rozumiejąc, że powinien jak najszybciej ruszyć do włazu. A mimo to, ta druga cześć nakazała mu zrobić coś innego, upewnić się, że cała ich dziwaczna gromada dotrze bezpiecznie na górę. Owo bezpieczeństwo sam zbezcześcił, przywołując anomalię. I jak na ironię, zdecydował się powtórzyć inkantacje, która jeszcze przed momentem osiadła na ustach. Zatrzymał się najpierw przy wyjściu z pomieszczenia, starając się objąć zaklęciem wszystkich - Magicus Extremos - wstrzymał powietrze w płucach, by nie kaszlnąć gwałtownie. Z różdżką w ręku, niezależnie od efektu, spojrzał na przyjaciela - Ed - nie wypowiedział prośby, ale imię wystarczyło, by zwrócić uwagę mężczyzny. Skamander nie sądził, by zdołał zwinnie przejść do włazu, do którego miał się skierować. Drażniła go piekąca słabość, otumaniająca ciało, ale nie byłby sobą, gdyby od tak odpuścił. Jeszcze nie dziś.
biorę ze sobą różdżkę, bo nic więcej nie mam (a skórki na rękawiczki z węża nie zdążę zabrać)
1 akcja - biorę swoją różdżkę
2 akcja - czaruję
Zacisnął dłonie w pięści,a czując gwałtowny zawrót głowy i duszący w gardło ból, oparł się dłonią o ścianę, tuż przy wejściu. Podniósł jedna dłoń do ust, by zatrzymać kaszel, który coraz bardziej dławił mu oddech. Widział, jak Percival go mija. Różdżki? Odepchnął się od ściany i chwiejnie ruszył do wskazanej skrytki, w końcu odnajdując tę, należąca do niego. Chociaż początkowo wydawała się chłodna w dotyku, wiedział, że przy najbliższym czarze, rozgrzeje się, ofiarując coś więcej niż ciepło.
Mimowolnie zacisnął palce na znajomym, chropowatym w niektórych miejscach, drewnie. Był paskudnie zmęczony i czuł się tak, jakby ktoś własnie wgryzał się w jego gardło. nawet jeśli wiedział, że nie było to możliwe, wspomnienie z Próby i paskudnego, wyszczerzonego stwora, który rozerwał jego ciało, pozostawiając paskudną bliznę na szyi.
Wycofał się z pomieszczenia rozumiejąc, że powinien jak najszybciej ruszyć do włazu. A mimo to, ta druga cześć nakazała mu zrobić coś innego, upewnić się, że cała ich dziwaczna gromada dotrze bezpiecznie na górę. Owo bezpieczeństwo sam zbezcześcił, przywołując anomalię. I jak na ironię, zdecydował się powtórzyć inkantacje, która jeszcze przed momentem osiadła na ustach. Zatrzymał się najpierw przy wyjściu z pomieszczenia, starając się objąć zaklęciem wszystkich - Magicus Extremos - wstrzymał powietrze w płucach, by nie kaszlnąć gwałtownie. Z różdżką w ręku, niezależnie od efektu, spojrzał na przyjaciela - Ed - nie wypowiedział prośby, ale imię wystarczyło, by zwrócić uwagę mężczyzny. Skamander nie sądził, by zdołał zwinnie przejść do włazu, do którego miał się skierować. Drażniła go piekąca słabość, otumaniająca ciało, ale nie byłby sobą, gdyby od tak odpuścił. Jeszcze nie dziś.
biorę ze sobą różdżkę, bo nic więcej nie mam (a skórki na rękawiczki z węża nie zdążę zabrać)
1 akcja - biorę swoją różdżkę
2 akcja - czaruję
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tajemniczy błysk zniknął, co tylko wprawiło Craiga w niezłą konsternację. Podobną frustrację spowodował brak odnalezienia czegoś, co mogłoby im jeszcze w jakiś sposób pomóc w rozwiązaniu zagadek, której najwyraźniej przygotował dla nich Clint. Gdy do jego uszu dotarł głos Sigrun, Craig postanowił zostawić na razie temat książki i dołączyć do niej, by dowiedzieć się, co znalazła. Włożył więc tomiszcze pod pachę - nie chciał go zgubić, wciąż mogli go potrzebować, nawet jeśli chwilowo próby otwarcia mogłyby skończyć się uwolnieniem klątwy. Zanim jednak Burke skierował się ku jednemu z otwartych pokoi, najpierw musiał ponownie zmierzyć się z wężem, który stanął mu na drodze i zaatakował. Mężczyzna nie miał zamiaru ryzykować jakąś kolejną anomalią, dlatego postanowił wykonać unik - a następnie pobiegł do pokoju skąd właśnie wychodziła Sigrun, pomagająca iść drugiej kobiecie. Na widok skrytki oraz ostatniej różdżki, która znajdywała się w środku, mężczyźnie aż szybciej zabiło serce. Pochwycił ją niemal od razu, czując jak znajoma siła znów przepływa przez jego rękę. Czarowanie bezróżdżkowe było przyjemne, dawało uczucie wolności, jednak nic nie mogło się równać z pewnym chwytem na rękojeści własnej różdżki.
Nie zwlekał jednak dłużej - prędko pobiegł za pozostałymi, do włazu, do wyjścia.
1. unikam ataku wunsza
2. łapię różdżkę
Zabieram: ręcznie rysowana mapa, zaklęta księga wraz z kartką w środku, moja różdżka
Nie zwlekał jednak dłużej - prędko pobiegł za pozostałymi, do włazu, do wyjścia.
1. unikam ataku wunsza
2. łapię różdżkę
Zabieram: ręcznie rysowana mapa, zaklęta księga wraz z kartką w środku, moja różdżka
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Silny czar wypełnił przestrzeń powodując lekkie drżenie powietrza. Mógł początkowo wzbudzić niepokój, choć finalnie przyniósł przyjemne mrowienie w kończynach świadczące o zastrzyku wewnętrznej mocy. Nie poprawiło to stanu fizycznego obecnych, ale byli zdolni do zdecydowanie większych wyczynów niżeli wcześniej i mieli tego pełną świadomość. Skamander zaciskając różdżkę w swej dłoni wspomógł się na ramieniu Foxa, który odzyskując zgubę pomógł przyjacielowi dotrzeć do skraju włazu, a następnie przez niego przejść.
Lewitujący regał bezlitośnie opadł na ziemię przygniatając węża, którego wnętrze rozbryznęło się po pokoju nie oszczędzając szat obu kobiet. Ubrudzona posoką Sigrun została zaledwie draśnięta przez jego kły, o czym sugerować mogły równoległe rany na kostce, jednak nie były one na tyle poważne, aby w jakikolwiek sposób mogły utrudniać swobodne poruszanie się. Podobnego szczęścia nie miała Jackie, towarzyszący jej gad boleśnie wgryzł się w nogę zadając kolejne, znaczne obrażenia i w chwili, gdy aurorka doskoczyła po swą różdżkę kły przerwały ciąg skóry powodując obfite krwawienie.
Zjawienie się Percivala uratowało kobietę przed coraz to trudniejszymi do zahamowania konsekwencjami trującego dymu. Bańka z tlenem utworzyła się dookoła jej głowy zapewniając wystarczającą dawkę powietrza zdatnego do głębokiego oddechu i zachowania względnej równowagi, mimo że nogi odmawiały już posłuszeństwa. Dziewczyna wykazała się jednak olbrzymią wytrwałością i z (nie)wielką pomocą dotarła do włazu.
Blake zignorował atak zwierzęcia, które zdążyło zaledwie zahaczyć jego stopę i przemieszczając się do pomieszczenia z prowizoryczną skrytką odnalazł swą różdżkę. Ta wydawała się służyć mu znacznie lepiej niżeli uszkodzona, bowiem bez trudu wypowiedział względnie prostą inkantację, a jasny promień wystrzelił z jej krańca. Momentalnie wypełnił go gorąc, niewyobrażalne ciepło pompujące krew, jego serce przyspieszyło rytmu napędzając pracę całego organizmu – nie mógł wiedzieć czy było to winą anomalii, czy dobycia upragnionego palisandrowego drewna, ale dostał zastrzyku energii i niezbędnej siły.
Craig chciał minąć węża, choć ten okazał się sprytniejszy i przebił jego skórę uwalniając strużki krwi. Mimo bólu śmierciożerca zachował trzeźwy umysł nie zapominając o żadnym ze znalezionych elementów i wiążących się z nimi wskazówkach. Pozostawało pytanie jak zostały one ukryte i do czego mogły przydać się?
Zaraz po tym jak pozostawił syczące gady za sobą i wspiął się po schodach, by dołączyć do reszty, właz zamknął się z głośnym hukiem. Nastała ciemność i nieprzyjemna dla uszu cisza.
Usłyszeliście klaśnięcie w dłonie - jedno, drugie, trzecie. Mogliście nasłuchiwać skąd dochodziło, jednakże zaraz po tym zapaliło się jaskrawe światło, zdecydowanie intensywniejsze niżeli te piętro niżej. Pomieszczenie, w którym się znaleźliście, było na kształt kwadratu, frontowa ściana przypominała szybę, a pozostałe były wykafelkowane i na błysk czyste, podobnie jak podłoga. Pokój wolny był od trującego dymu.
Po drugiej stronie szkła znajdowały się trzy osoby – dwóch mężczyzn i jedna kobieta, którzy z uwagą was obserwowali. Pierwszy, zajmujący miejsce przy nieznanym wam mugolskim sprzęcie, uśmiechał się szeroko, a jego dłonie złożone były w charakterystycznym geście, którego efekty słyszeliście chwilę wcześniej. Sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego, wręcz szczęśliwego z powodu waszego widoku. Nieopodal stała niska kobieta, o której przedramię oparta była teczka, a w drugiej dłoni spoczywał długopis, choć zapewne nie wszyscy z was wiedzieli czym on był. Notowała w skupieniu plądrując was wzrokiem zza okularów.
Ostatni siedział w kącie z założonymi rękami nie przejawiając sobą tyle optymizmu, co mężczyzna po drugiej stronie pokoju. Łypał na was spojrzeniem, minę miał nieprzyjazną, a nieznaczne poruszanie stóp, mogło świadczyć o podenerwowaniu. Tylko ci o najczujniejszym oku mogli dostrzec kraniec różdżki wystający z kieszeni spodni.
Wszyscy byli ubrani w białe, laboratoryjne fartuchy.
Pomieszczenie, w którym znajdowała się trójka ludzi było równie czyste, co wasze. Liczne regały wypełnione dokumentami, kozetki i medyczny sprzęt mogły sugerować, iż było to główne miejsce ich pracy.
-Brawo. Udało wam się bezbłędnie.- mężczyzna wstał, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. -Te węże, skąd wzięły się te krwiożercze bestie?- spytał wyraźnie zainteresowany, choć zaraz po tym zmienił temat. -Nim przejdziemy dalej chciałbym wam coś przekazać.- rzucił podekscytowany i wskazał dłonią stolik znajdujący się po waszej lewej stronie, na którego blacie ułożone były koperty zaadresowane do każdego z was. -Nie czytam cudzej korespondencji, choć nie ukrywam, iż zawartość bardzo mnie intryguje.- westchnął nie spuszczając z was wzroku. -Tylko uwińcie się z tym szybciej niżeli z opuszczeniem celi. Czas nas goni.- dodał, a następnie zerknął w kierunku drugiego mężczyzny, którego twarz znacznie zbladła.
Sigrun oraz Frederick, w przypadku chęci podejścia do stołu, mogli być przekonani, że na kopertach widniało ich imię, choć dla innych było wyraźnie napisane Ed oraz Nem.
|
Różdżkę w kieszeni spodni mężczyzny mogą dostrzec postaci o spostrzegawczości na poziomie III.
Ściąganie klątw odbywa się zgodnie z mechaniką.
Percival - Bąblogłowa - 4/5 , Magicus Extremos 1/3 (+25)
Sigrun – Bąblogłowa - 3/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Craig – Bąblogłowa - 3/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Frederick – Bąblogłowa - 3/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Jackie - Bąblogłowa - 1/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Na odpisy czekam do 12.01 do godziny 23:59.
Lewitujący regał bezlitośnie opadł na ziemię przygniatając węża, którego wnętrze rozbryznęło się po pokoju nie oszczędzając szat obu kobiet. Ubrudzona posoką Sigrun została zaledwie draśnięta przez jego kły, o czym sugerować mogły równoległe rany na kostce, jednak nie były one na tyle poważne, aby w jakikolwiek sposób mogły utrudniać swobodne poruszanie się. Podobnego szczęścia nie miała Jackie, towarzyszący jej gad boleśnie wgryzł się w nogę zadając kolejne, znaczne obrażenia i w chwili, gdy aurorka doskoczyła po swą różdżkę kły przerwały ciąg skóry powodując obfite krwawienie.
Zjawienie się Percivala uratowało kobietę przed coraz to trudniejszymi do zahamowania konsekwencjami trującego dymu. Bańka z tlenem utworzyła się dookoła jej głowy zapewniając wystarczającą dawkę powietrza zdatnego do głębokiego oddechu i zachowania względnej równowagi, mimo że nogi odmawiały już posłuszeństwa. Dziewczyna wykazała się jednak olbrzymią wytrwałością i z (nie)wielką pomocą dotarła do włazu.
Blake zignorował atak zwierzęcia, które zdążyło zaledwie zahaczyć jego stopę i przemieszczając się do pomieszczenia z prowizoryczną skrytką odnalazł swą różdżkę. Ta wydawała się służyć mu znacznie lepiej niżeli uszkodzona, bowiem bez trudu wypowiedział względnie prostą inkantację, a jasny promień wystrzelił z jej krańca. Momentalnie wypełnił go gorąc, niewyobrażalne ciepło pompujące krew, jego serce przyspieszyło rytmu napędzając pracę całego organizmu – nie mógł wiedzieć czy było to winą anomalii, czy dobycia upragnionego palisandrowego drewna, ale dostał zastrzyku energii i niezbędnej siły.
Craig chciał minąć węża, choć ten okazał się sprytniejszy i przebił jego skórę uwalniając strużki krwi. Mimo bólu śmierciożerca zachował trzeźwy umysł nie zapominając o żadnym ze znalezionych elementów i wiążących się z nimi wskazówkach. Pozostawało pytanie jak zostały one ukryte i do czego mogły przydać się?
Zaraz po tym jak pozostawił syczące gady za sobą i wspiął się po schodach, by dołączyć do reszty, właz zamknął się z głośnym hukiem. Nastała ciemność i nieprzyjemna dla uszu cisza.
*****
Usłyszeliście klaśnięcie w dłonie - jedno, drugie, trzecie. Mogliście nasłuchiwać skąd dochodziło, jednakże zaraz po tym zapaliło się jaskrawe światło, zdecydowanie intensywniejsze niżeli te piętro niżej. Pomieszczenie, w którym się znaleźliście, było na kształt kwadratu, frontowa ściana przypominała szybę, a pozostałe były wykafelkowane i na błysk czyste, podobnie jak podłoga. Pokój wolny był od trującego dymu.
Po drugiej stronie szkła znajdowały się trzy osoby – dwóch mężczyzn i jedna kobieta, którzy z uwagą was obserwowali. Pierwszy, zajmujący miejsce przy nieznanym wam mugolskim sprzęcie, uśmiechał się szeroko, a jego dłonie złożone były w charakterystycznym geście, którego efekty słyszeliście chwilę wcześniej. Sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego, wręcz szczęśliwego z powodu waszego widoku. Nieopodal stała niska kobieta, o której przedramię oparta była teczka, a w drugiej dłoni spoczywał długopis, choć zapewne nie wszyscy z was wiedzieli czym on był. Notowała w skupieniu plądrując was wzrokiem zza okularów.
Ostatni siedział w kącie z założonymi rękami nie przejawiając sobą tyle optymizmu, co mężczyzna po drugiej stronie pokoju. Łypał na was spojrzeniem, minę miał nieprzyjazną, a nieznaczne poruszanie stóp, mogło świadczyć o podenerwowaniu. Tylko ci o najczujniejszym oku mogli dostrzec kraniec różdżki wystający z kieszeni spodni.
Wszyscy byli ubrani w białe, laboratoryjne fartuchy.
Pomieszczenie, w którym znajdowała się trójka ludzi było równie czyste, co wasze. Liczne regały wypełnione dokumentami, kozetki i medyczny sprzęt mogły sugerować, iż było to główne miejsce ich pracy.
-Brawo. Udało wam się bezbłędnie.- mężczyzna wstał, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. -Te węże, skąd wzięły się te krwiożercze bestie?- spytał wyraźnie zainteresowany, choć zaraz po tym zmienił temat. -Nim przejdziemy dalej chciałbym wam coś przekazać.- rzucił podekscytowany i wskazał dłonią stolik znajdujący się po waszej lewej stronie, na którego blacie ułożone były koperty zaadresowane do każdego z was. -Nie czytam cudzej korespondencji, choć nie ukrywam, iż zawartość bardzo mnie intryguje.- westchnął nie spuszczając z was wzroku. -Tylko uwińcie się z tym szybciej niżeli z opuszczeniem celi. Czas nas goni.- dodał, a następnie zerknął w kierunku drugiego mężczyzny, którego twarz znacznie zbladła.
Sigrun oraz Frederick, w przypadku chęci podejścia do stołu, mogli być przekonani, że na kopertach widniało ich imię, choć dla innych było wyraźnie napisane Ed oraz Nem.
|
Różdżkę w kieszeni spodni mężczyzny mogą dostrzec postaci o spostrzegawczości na poziomie III.
Ściąganie klątw odbywa się zgodnie z mechaniką.
Percival - Bąblogłowa - 4/5 , Magicus Extremos 1/3 (+25)
Sigrun – Bąblogłowa - 3/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Craig – Bąblogłowa - 3/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Frederick – Bąblogłowa - 3/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
Jackie - Bąblogłowa - 1/5, Magicus Extremos 1/3 (+25)
- Nem:
Rookwood,
Kiedy ten list dotrze do twych rąk, ja z pewnością będę już martwy. Nie ma nic, co dałoby się zrobić, by temu zapobiec. Nie pozostało mi wiele czasu, słabnę z każdą chwilą, chciałem jednak napisać choć kilka słów, których nigdy nie mogłem lub nie chciałem powiedzieć.
Nie żałuję, że pojawiłaś się w moim życiu. Nie żałowałem tego nawet w najgorszych chwilach. Co więcej, zawsze doceniałem Twoje oddanie sprawie – wierzę, że dożyjesz przyszłości, o którą wspólnie walczyliśmy. Czasów, w których zwycięży rozsądek, a nasze tradycje okażą się ważniejsze od tolerancyjności względem brudnokrwistych.
Trudno zrozumieć i docenić w pełni Twe szaleństwo, po stokroć wolałem je jednak od mdłych, niezajmujących chwil spędzanych z moją małżonką. Bądź zdrowa.
C.
- Craig:
Drogi kuzynie,
pisanie tego listu przychodzi mi z trudem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zdobędę się na taki krok, ale najwidoczniej człowiek zmienia się w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa. Czuję, że mój koniec jest bliski. Przestałem się już łudzić, że kiedykolwiek uda mi się stąd uciec. Dni i noce zlewają mi się w jedno. W związku z tym chcę Cię przeprosić za wszystkie przykrości których przeze mnie doświadczyłeś. Mam nadzieję, że mi wybacz i zgodzisz się zająć rodzinnym sklepem. Quentin sobie z nim nie poradzi, jego żywioł to alchemia, nie prowadzenie interesu. Powinien jednak wiedzieć, gdzie znajdują się wszystkie istotne dokumenty. Zapytaj go.
Kończy mi się czas, więc na tym skończę. Dziękuję Ci za wszystko.
Edgar
- Ed:
Przez cały czas byłam przekonana, że moją zgubą będziesz ty, Fredericku. To ty obdzierałeś mnie z dumy i sprawiałeś, że czułam się naga. Twoje gesty i osoba dziś zdają mi się rozkosznym cierpieniem; teraz, gdy zdarli ze mnie skórę, pozbawili strzępów wiary; drżę... o swój los. Pióro jest mi zastraszająco lekkim i ciężkim, gdy kreślę te słowa w pośpiechu. Czy w świetle, w którym jutra nie będzie, powinnam stać wyprostowana, nie lękając się ostatniego aktu? Brak jednak rąk do oklaskiwania mej dzielności, a świadomość, że moje imię będzie zrównane z setką innych trupów na bitwie za ideą... Daje mi poczucie, że ostatnie chwile pozostaną bez znaczenia. Chciałabym ponownie ujrzeć swoje odbicie w Twoich oczach, by zatrzeć marny obraz, jakim się stałam. Cofnąć się w czasie i zatrzymać się na zawsze w chwilach, gdy zamykałeś mnie bezpiecznie w okowach ciepłego, elektryzującego spojrzenia. Prawie czuję ten sam dreszcz, gdy przymknę powieki. Może wystarczy nie zauważać dzisiaj, by zostać we wczorajszym świecie? Żal, że kiedykolwiek zeszłam z zasięgu Twojego wzroku nie zmyje faktu, że odejdę żałośnie niezauważona.
Ten list dodaje mi otuchy, mimo że pozostanie bez odpowiedzi i być może nigdy nie trafi w Twoje ręce - w końcu zostać nierozwiązaną tajemnicą jest większym wyróżnieniem niż kolejnym nazwiskiem na liście straconych. Nie wpisuj mnie w ranę w swoim sercu, jeśli ból nie ma wypalić ci go doszczętnie. Nie śmiej wypowiadać mojego imienia bez drżenia w głosie, a wspomnienie o mnie nie przejdzie przez gardło lekko.
Zaklinam Cię, jeśli kiedykolwiek o mnie zapomnisz, Lisie.
Mam nadzieję, że świadomość, kto okazał się moim katem i Tobie wręczy zakrwawioną broń w dłoń.
W końcu Twoja,
Selina
- Samuel:
Sammy,
to dziwne, posiadać świadomość tego, co za chwilę nadejdzie. Zawsze sądziłam, że stanie się to szybko. Tak jak wybudza cię koszmar ze snu, chwila, która trwa krócej niż mrugnięcie.
Jednak myliłam się w swoim własnym przypadku. Paradoksy od zawsze znały do mnie najkrótszą drogę.
Nie boję się - choć zdawać by się mogło, że powinnam. Jestem spokojna, pogodziłam się z Tą, która znalazła do mnie drogę szybciej, niż się spodziewałam. Nie miej jej tego za złe, nie miej też sobie. To niczyja wina. Los od zawsze zdawał się mieć plan, widocznie właśnie taki miał wobec mnie.
Żałuję tylko, że nie mogę zobaczyć cię ten ostatni raz, choć pod powiekami Twój obraz jest wyraźny jak zawsze. Wybacz mi, że odchodzę jako pierwsza. Nie obwiniaj siebie, bo koniec drogi do której dotarłam jest wynikiem jedynie mych własnych decyzji. Czas wziąć za nie odpowiedzialność.
Żyłam zgodnie z moim sumieniem, może czasem niepotrzebnie pozwalałam porwać się porywom słabego serca. Jednak gdyby nie ono, nigdy nie zdradziłabym Ci swoich uczuć.
Nie spiesz się też dalej, najpierw zajmij się tym światem, nim spotkamy się w kolejnym. On zawsze potrzebował Cię mocniej niż ja. Ja poczekam. Może tam będzie czekać na nas mały domek, może zapełnimy go miłością. Może tam, czas będzie naszym sprzymierzeńcem i nie pozwoli nam kolejny raz się minąć.
Szczerze na to liczę. Choć nie zdziwię się, jeśli nie spotkamy się już wcale.
Kocham cię Sam, całkowicie i szczerze. Moje serce należy do Ciebie. Nie żałuj mnie, martwym żal bliskich nie pomaga. A ja nie umieram, idę jedynie dalej. To kolejny przystanek, na nim poczekam na Ciebie - tak, jak obiecałam.
Znajdź swoją kotwicę Sam, nie pozwól by prądy pociągnęły Cię w nieodpowiednią stronę. Pokochaj ponownie i pozwól jej podejść - jestem pewna, że będzie świadoma wszystkich konsekwencji.
PS: Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam, a jednocześnie jeszcze tyle chciałabym Ci powiedzieć. Jednak, chyba od zawsze to wszystko już wiedziałeś - znałeś mnie lepiej niż ktokolwiek inny
PS2: I Skamander… skop im wszystkim tyłki. Nie pozwól by ten świat pochłonął mrok. Tylko taki niereformowalny głupek jak ty jest w stanie tego dokonać.
Twoja na zawsze, Justine
- Jackie:
Jackie,
Myślę o swoich błędach. Nienawidziłem ich. Nienawidziłem słabości. Teraz jestem całkowicie słaby i mogę jedynie myśleć. Z bólem. Ledwo piszę, ale tylu rzeczy nie zdążyłem Ci powiedzieć. Bo w naszym domu nie było miejsca na uczucia. Bo częściej krzyczałem niż mówiłem. Przez to muszę Ci o nich napisać, bo nie zdążę już powiedzieć. Córuś… Dawno już tak do Ciebie nie mówiłem. Byłaś bardzo mała ostatnim razem. Córuś.
Gdyby Twojej matce przyszło żyć dłużej, wszystko potoczyłoby się inaczej. Była najlepszą częścią mnie. Żałuję, że nie poznałaś jej lepiej. Nie poznałaś lepiej mnie, kiedy była obok. Mogłem mówić o niej więcej, ale nie potrafiłem. Umarła. Miałem jeszcze Was. Ciebie i Vincenta. Ale Vincent matkę pamiętał i wiedział, że nigdy nie dam mu tyle miłości, ile dawała mu Ona. Gdyby słodka Abigail żyła kilka lat dłużej, Twój brat miałby w niej oparcie. Dalej słuchałby jej kołysanek, jej bajek, uczyłby się od niej o ziołach i runach. Dzięki niej zrozumiałbym, że Vincent nigdy nie stanie się mną. Ona pozwoliłaby być mu sobą. Ja nie potrafiłem z nim rozmawiać. Chciałem go zahartować, ale przez to stawał się tylko gorszy. A na koniec pozwoliłem mu odejść. Też pamiętasz jak trzasnął drzwiami? To mnie prześladuje. Mój wyrzut sumienia.
Dzięki matce byłabyś inna. Byłabyś nią oczarowana. Czesałaby Ci włosy, ubierała sukienki, czytała książki i nie pozwalała przeklinać. Poszłabyś w jej ślady. Interesowałabyś się ziołami i magią leczniczą. Tak jak ona. Byłabyś jak ona. W Twoich oczach widzę jej ślad, ale już niewyraźnie. Zabroniłem Ci o nią pytać. Potem zabroniłem pytać o Vincenta. Wybacz mi. Jackie, wybacz mi to, że musiałaś być taka jak ja. To niczego już nie zmieni, ale przepraszam. Nienawidzę przepraszać, ale Ciebie muszę. Chcę przepraszać Musiałbym przepraszać całą wieczność, a kończy mi się już czas i ten skrawek papieru.
Popełniłem błędy, wiem. Wiele na Tobie wymusiłem. Ale kocham Cię. Dlaczego nie mówiłem tego częściej? Kocham Cię. Jestem z Ciebie dumny. Jesteś moją największą dumą, rozumiesz? Tylko Ty po mnie zostaniesz, gdy zniknę. Kocham Cię i przepraszam, Jacqueline. Jackie.
Córeczko.
Córciu.
Córuś.
- Percival:
Percy,
wiesz, ile się ostatnio wydarzyło, jak wiele tragedii mnie spotkało, jak bardzo przeżyłem to, co stało się Hannah. Nie mówiłem Ci o tym, ale...wiem, że wiesz. Naprawdę chciałem sobie z tym poradzić, wierzyłem w to, że uda mi się zapanować nad rozlewającym się po świecie złem Wieżyłem w siebie, w Zakon Feniksa, w to światło, które pomogło mi wydostać się z własnych wymiotów, gdy gniłem na Nokturnie.
Dalej w nie wieżę. I jestem pewny, że Ty także opowiesz się po słusznej stronie, w końcu słuchając głosu własnego serca. Ja...muszę posłuchać swojego. Nie miałem odwagi powiedzieć Ci tego osobiście,bo kurewsko się bałembo...to zbyt trudne, Percy. Znasz mnie.
Nie wiem, co sobie ubzdurałem, chyba miałem nadzieję, że do mnie wrócisz, że jakoś...że jakoś to wszystko się rozwiąże. Byłem ślepy i naiwnie chciałem wepchnąć Cię znów w rolę kogoś paskudnego, kto zostawia żonę i nienarodzone dziecko - jestem pieprzonym egoistą.
Przez te wszystkie lata nie mogłem o Tobie zapomnieć, Percy, nie mogłem zapomnieć o nas, o tym co nas łączy, jak się przy Tobie czuję. I chyba nie potrafię żyć ze świadomością, że zawsze będziesz obok - a nie ze mną. Że będę obserwował jak starzejesz się wraz z Inarą, jak bawisz kolejne dzieci, jak powoli zamieniasz się w starszą, bardziej pomarszczoną i siwą wersją mężczyzny, którego pokochałem, a ja będę tylko niemym świadkiem tego wszystkiego, spoglądając na Ciebie z roli gościa.
Dziś wyruszam w drogę bez powrotu, Percy, ale idę tam z wysoko podniesionym czołem. W końcu jestem ze sobą szczery - i w końcu jestem szczery z Tobą. Ruszam do gniazda szómowin i morderców, sam, wiem, że to misja samobójcza, ale rozumiem to ryzyko. Chcę zginąć mocno, gwałtownie, zabierając ze sobą tyle potworów, ile tylko zdołam. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Bądź spokojny, Percy, spokojny i zdrowy. Weź do siebie Rogogona, myślę, że spodoba się Twoim dzieciom (lubi jeść bigos, dawaj mu go czasem, w porządku?).Kocham cię
Ale Ty to już wiesz. Zawsze wiedziałeś.
Twój
Ben
- Żywotność:
- Żywotność:
1. Sigrun "Nem" - 164/213 -10 (obrażenia: -35 psychiczne, -14 kąsane)
2. Craig - 207/248 (obrażenia: -5 psychiczne, -36 kąsane), użycia mgły 1/2
3. Frederick "Ed" - 225/270 -5 (obrażenia: -20 psychiczne, -25 kąsane)
4. Samuel - 168/266 -15 (obrażenia: -80 psychiczne, -18 kąsane)
5. Jackie - 116/211 -20 (obrażenia: -60 psychiczne, -36 kąsane)
6. Percival - 246/266 (obrażenia: -20 kąsane)
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
1. Sigrun "Nem" - różdżka, Rewolwer Enfield No.2 (4 kule w magazynku), pęk kluczy, różdżka należąca do innego czarodzieja
2. Craig - różdżka, ręcznie rysowana mapa, zaklęta księga wraz z kartką w środku
3. Frederick "Ed" - różdżka, radiotelefon, różdżka należąca do innego czarodzieja
4. Samuel - różdżka
5. Jackie - różdżka, karteczka z fragmentem listu, kilka papierosów
6. Percival - różdżka, uszkodzona różdżka należąca do innego czarodzieja (k10 na powodzenie), skrzynia
- Kartka znajdująca się w księdze:
Kliknięcie umożliwi powiększenie obrazu.
- Mapa:
Na odpisy czekam do 12.01 do godziny 23:59.
Zaciśnięcie palców na palisandrowej różdżce niemal od razu pozwoliło mu na odzyskanie fragmentów utraconej pewności siebie; poczuł przyjemne ciepło, a drewno charakterystycznie zadrżało pod opuszkami, gdy przepływała przez nie magia. Nie zdziwiło go więc, że czar był udany – zaklęcie należało do prostych, powinien być w stanie rzucać je bez zastanowienia i bez wysiłku, dokładnie tak, jak teraz. Odetchnął bezgłośnie, widząc bańkę zamykającą się wokół głowy Jackie, kiwnął też głową w stronę Skamandera, gdy powietrze przecięła wzmacniająca inkantacja – wiedział, że zadziałała właściwie, był w stanie poczuć rosnącą w siłę energię – i kiedy przekraczał właz, był niemalże pewien, że wspólnie wywalczyli dla siebie przynajmniej część wydartej im brutalnie kontroli nad sytuacją.
Do czasu.
Absolutna cisza połączona z wszechobecnym mrokiem nieco go zaniepokoiła, ale zanim zdążył chociażby pomyśleć o rozjaśnieniu ciemności przy pomocy lumos, jaskrawe, prawie białe światło wdarło się do jego oczu, zmuszając go do natychmiastowego zaciśnięcia powiek. Lewą rękę wciąż miał zajętą podtrzymywaniem skrzyni, więc to ta dzierżąca różdżkę wystrzeliła automatycznie ku jego twarzy, żeby uchronić się przed całkowitym oślepieniem. Głośne, powolne klaskanie również do niego dotarło, ale gdy jego źrenice przyzwyczaiły się wreszcie do jasności, dając mu możliwość oceny sytuacji, nie był pewien, czy nie czułby się lepiej, gdyby zmysł wzroku wcale do niego nie wrócił.
Pierwszym skojarzeniem, jakie przyszło mu do głowy, kiedy z rosnącą dezorientacją rozglądał się dookoła, był szpital – jednak mógłby się założyć o wszystko, co jeszcze mu pozostało, że nie było to żadne z pomieszczeń znajdujących się w Świętym Mungu. Zgadzała się jedynie biel kafelków, chociaż nawet ona wydawała się zbyt czysta; taki był też pokój po drugiej stronie szyby, ubrania nieznajomych ludzi (mugoli?) oraz ich wpatrzone w nich twarze, porysowane emocjami, które – biorąc pod uwagę to, co właśnie stało się piętro niżej – nie miały dla Percivala żadnego sensu. – Co to ma znaczyć? – warknął, mając nadzieję, że lodowaty, wspinający się po jego kręgosłupie strach, nie przedarł się między sylaby. Nie rozumiał nic z tego, co mówił do nich mężczyzna, w ogóle nic nie rozumiał; nie pomyślał też nawet o próbie wyjaśnienia mu istoty anomalii, całkowicie ignorując zadane przez niego pytanie. Początkowo zignorował też listy, ale coś w jego własnym imieniu, wypisanym na wierzchu koperty, nie pozwoliło mu nie ruszyć się z miejsca. Odstawił na moment skrzynię na posadzkę, nie chciał chować różdżki – po czym wziął do ręki jasny kawałek papieru. Nie był pewien, co spodziewał się znaleźć w środku, gdy nieco nerwowo rozdzierał kopertę – odpowiedzi, być może – ale to, co faktycznie tam zobaczył, sprawiło, że na moment cała krew odpłynęła mu z twarzy.
Już sam charakter pisma, tak doskonale znajomy, zmusił jego żołądek do wykonania niebezpiecznej akrobacji, a kiedy przeczytał – dla pewności, dwa razy – zapisane ręką Bena linijki, przez chwilę miał wrażenie, że w pomieszczeniu znowu zgasło światło. Zamrugał gwałtownie, odpędzając czarne, zalewające jego pole widzenia plamy, zanim w jego umyśle pojawiło się stanowcze i naiwne: nie. To nie mogła być prawda, nic tutaj nią nie było – ani widziadła na dole, ani cały ten bunkier, ani list; z jednej strony był tego pewien, pamiętał przecież sylwetki Wrighta i Inary, które zniknęły, gdy tylko spróbował je od siebie odpędzić; z drugiej – szeleszcząca kartka w jego dłoni była namacalna, miała formę, teksturę i słaby zapach papieru, a wypełniające ją skreślenia i błędy ortograficzne wyglądały zbyt realnie, żeby mogły zostać odzwierciedlone przez pastwiącego się nad nimi szaleńca. Zresztą – nawet jeżeli wiadomość była spreparowana, to ktoś musiał wcześniej zadać sobie trud zdobycia jego korespondencji, przewertowania jego życia, jego decyzji, rzeczy, o których nie wiedział nikt oprócz osób mu najbliższych – dlaczego?
Zmiął kartkę w dłoni, ale jej nie wyrzucił, zamiast tego wpychając ją do kieszeni spodni. Nie patrzył na resztę swoich towarzyszy, przez moment widząc tylko mężczyznę po drugiej stronie szyby – tego, który do nich mówił, reszta stanowiła dla Percivala póki co jedynie mdłe tło, element starannej aranżacji wnętrza. Gdzieś za mostkiem zabulgotał wykrystalizowany z połączenia strachu i niewiedzy gniew, sprawiający, że mocniej zacisnął palce na różdżce; przyjrzał się szklanej powierzchni – wyglądała zwyczajnie, ale wątpił, by tak po prostu pozwolili im podejść tak blisko, bez obawy, że zwrócą się przeciwko nim. Z pokoju musiało być wyjście, ukryte, schowane przed ich spojrzeniami; przed nimi przez właz przeszła przecież dwójka strażników, których obecnie nigdzie nie było widać. Musieli się jakoś wydostać. – Nie wiem, w co pogrywacie i, szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi – powiedział, wpatrując się prosto w człowieka, który wydawał się dowodzić tym wszystkim – ale lepiej dla was, żeby autorowi tego listu włos nie spadł z głowy – prawie wywarczał przez zaciśnięte zęby; nie chciał z nimi rozmawiać, chciał się wydostać, odejść – jak najdalej od tego miejsca. Chciał też porozmawiać z Foxem albo Skamanderem, wyciągnąć od nich, czy Wright rzeczywiście wybierał się na jakąś misję – jeżeli była to misja sygnowana przez Zakon Feniksa, powinni o tym wiedzieć – ale nie mógł tego zrobić z Burkiem tuż za plecami.
Uniósł różdżkę, ponownie rozglądając się dookoła. – Dissendium – wypowiedział wyraźnie; gdzieś musiało znajdować się wyjście.
Do czasu.
Absolutna cisza połączona z wszechobecnym mrokiem nieco go zaniepokoiła, ale zanim zdążył chociażby pomyśleć o rozjaśnieniu ciemności przy pomocy lumos, jaskrawe, prawie białe światło wdarło się do jego oczu, zmuszając go do natychmiastowego zaciśnięcia powiek. Lewą rękę wciąż miał zajętą podtrzymywaniem skrzyni, więc to ta dzierżąca różdżkę wystrzeliła automatycznie ku jego twarzy, żeby uchronić się przed całkowitym oślepieniem. Głośne, powolne klaskanie również do niego dotarło, ale gdy jego źrenice przyzwyczaiły się wreszcie do jasności, dając mu możliwość oceny sytuacji, nie był pewien, czy nie czułby się lepiej, gdyby zmysł wzroku wcale do niego nie wrócił.
Pierwszym skojarzeniem, jakie przyszło mu do głowy, kiedy z rosnącą dezorientacją rozglądał się dookoła, był szpital – jednak mógłby się założyć o wszystko, co jeszcze mu pozostało, że nie było to żadne z pomieszczeń znajdujących się w Świętym Mungu. Zgadzała się jedynie biel kafelków, chociaż nawet ona wydawała się zbyt czysta; taki był też pokój po drugiej stronie szyby, ubrania nieznajomych ludzi (mugoli?) oraz ich wpatrzone w nich twarze, porysowane emocjami, które – biorąc pod uwagę to, co właśnie stało się piętro niżej – nie miały dla Percivala żadnego sensu. – Co to ma znaczyć? – warknął, mając nadzieję, że lodowaty, wspinający się po jego kręgosłupie strach, nie przedarł się między sylaby. Nie rozumiał nic z tego, co mówił do nich mężczyzna, w ogóle nic nie rozumiał; nie pomyślał też nawet o próbie wyjaśnienia mu istoty anomalii, całkowicie ignorując zadane przez niego pytanie. Początkowo zignorował też listy, ale coś w jego własnym imieniu, wypisanym na wierzchu koperty, nie pozwoliło mu nie ruszyć się z miejsca. Odstawił na moment skrzynię na posadzkę, nie chciał chować różdżki – po czym wziął do ręki jasny kawałek papieru. Nie był pewien, co spodziewał się znaleźć w środku, gdy nieco nerwowo rozdzierał kopertę – odpowiedzi, być może – ale to, co faktycznie tam zobaczył, sprawiło, że na moment cała krew odpłynęła mu z twarzy.
Już sam charakter pisma, tak doskonale znajomy, zmusił jego żołądek do wykonania niebezpiecznej akrobacji, a kiedy przeczytał – dla pewności, dwa razy – zapisane ręką Bena linijki, przez chwilę miał wrażenie, że w pomieszczeniu znowu zgasło światło. Zamrugał gwałtownie, odpędzając czarne, zalewające jego pole widzenia plamy, zanim w jego umyśle pojawiło się stanowcze i naiwne: nie. To nie mogła być prawda, nic tutaj nią nie było – ani widziadła na dole, ani cały ten bunkier, ani list; z jednej strony był tego pewien, pamiętał przecież sylwetki Wrighta i Inary, które zniknęły, gdy tylko spróbował je od siebie odpędzić; z drugiej – szeleszcząca kartka w jego dłoni była namacalna, miała formę, teksturę i słaby zapach papieru, a wypełniające ją skreślenia i błędy ortograficzne wyglądały zbyt realnie, żeby mogły zostać odzwierciedlone przez pastwiącego się nad nimi szaleńca. Zresztą – nawet jeżeli wiadomość była spreparowana, to ktoś musiał wcześniej zadać sobie trud zdobycia jego korespondencji, przewertowania jego życia, jego decyzji, rzeczy, o których nie wiedział nikt oprócz osób mu najbliższych – dlaczego?
Zmiął kartkę w dłoni, ale jej nie wyrzucił, zamiast tego wpychając ją do kieszeni spodni. Nie patrzył na resztę swoich towarzyszy, przez moment widząc tylko mężczyznę po drugiej stronie szyby – tego, który do nich mówił, reszta stanowiła dla Percivala póki co jedynie mdłe tło, element starannej aranżacji wnętrza. Gdzieś za mostkiem zabulgotał wykrystalizowany z połączenia strachu i niewiedzy gniew, sprawiający, że mocniej zacisnął palce na różdżce; przyjrzał się szklanej powierzchni – wyglądała zwyczajnie, ale wątpił, by tak po prostu pozwolili im podejść tak blisko, bez obawy, że zwrócą się przeciwko nim. Z pokoju musiało być wyjście, ukryte, schowane przed ich spojrzeniami; przed nimi przez właz przeszła przecież dwójka strażników, których obecnie nigdzie nie było widać. Musieli się jakoś wydostać. – Nie wiem, w co pogrywacie i, szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi – powiedział, wpatrując się prosto w człowieka, który wydawał się dowodzić tym wszystkim – ale lepiej dla was, żeby autorowi tego listu włos nie spadł z głowy – prawie wywarczał przez zaciśnięte zęby; nie chciał z nimi rozmawiać, chciał się wydostać, odejść – jak najdalej od tego miejsca. Chciał też porozmawiać z Foxem albo Skamanderem, wyciągnąć od nich, czy Wright rzeczywiście wybierał się na jakąś misję – jeżeli była to misja sygnowana przez Zakon Feniksa, powinni o tym wiedzieć – ale nie mógł tego zrobić z Burkiem tuż za plecami.
Uniósł różdżkę, ponownie rozglądając się dookoła. – Dissendium – wypowiedział wyraźnie; gdzieś musiało znajdować się wyjście.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 38
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nogi prowadziły ją przed siebie, głowa kierowała nimi w stronę schodów, przy których gromadziła się reszta. Czując, jak suche powietrze osiada na jej ustach, gnała przed siebie, ile tylko mogła – a mogła niewiele, była coraz słabsza. Z jej ust wyrwał się zduszony jęk, kiedy wąż zatopił kły w jej skórze. Na szczęście po raz ostatni – jak okazało się, kiedy właz zamknął się, gdy wyszli znaleźli się na górze schodów.
W pierwszej chwili oślepiło ją światło, które rozgoniło witający ich mrok, mgnienie chwili później dotarło do jej uszu klaskanie. Ponure, powolne klaskanie, które nie kojarzyło jej się z niczym pozytywnym. Na poruszenie tych wrażliwych strun w jej ciele zareagowała dreszczami na karku. Płuca chłonęły świeże powietrze, drażniące czystością, ale ozdrowieńcze. Tętno zwalniało, krew tętniąca w uszach, choć z początku zagłuszająca myśli, ginęła w ciszy zalegającej w pomieszczeniu. Zlustrowała wzrokiem wszystkie sylwetki znajdujące się za szybą – och, doskonale, znowu byli w zamknięciu – mimowolnie szukała szczegółów, drobnych niuansów, które coś by jej wskazały. W ten sposób dostrzegła koniec różdżki wyłaniający się z kieszeni jednego z ich oprawców. Oprawców. Co oni mu zrobili, skoro przeszedł na ich stronę? A może to był jedyny sposób, żeby ujść z życiem?
Bądź z nami albo przeciwko nam.
Przełknęła śliną naznaczoną gorzkim smakiem wdychanych gazów. Kiedy mężczyzna wskazał na stolik, spojrzała w jego kierunku. Poczuła ukłucie w okolicach brzucha, skręt kiszek, nagły skurcz. Połączyła fakty wyjątkowo szybko. Jego imię i nazwisko na liście zaginionych i list, który pojawił się nie wiadomo skąd. Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie za szybę – to był ich mugolski szpital? Fartuchy, prócz barwy, nie różniły się zbytnio od tych używanych w Mungu. Wahała się, ale zrozumiała w końcu, że nie ma sensu odwlekać nieuniknionego. Podeszła wymuszonym krokiem do stolika, ujęła kopertę w palce i otworzyła ją, wyciągając z niej list. Zrobiła jej się niedobrze, kiedy rozpoznała pismo – względnie równe, proste, czytelne. Każde kolejne słowo pogłębiało tylko stan, z jakim stanęła do czytania – żołądek ścisnął się w supeł tak mocno, że oczy pokryły się lśniącą powłoką. Poruszała ustami, jakby chciała po raz ostatni usłyszeć jego głos opowiadający historię tego listu. Wszystko, co w sobie miała, przeczyło widokowi przed sobą. Znała Kierana, znała świetnie swojego ojca, nie poddałby się, za wszelką cenę trzymałby się życia, swojego celu. Ale jeśli on zginął, jaki sens miało jej istnienie? Była pusta bez niego. Bez jego zakamuflowanej pod groźnym spojrzeniem miłości, bez nauk, bez jego obecności przy sobie.
Pusta.
Złość zaczynała krążyć w jej żyłach razem z trucizną, napędzała ją do działania, nieprzemyślanych kroków, których mogła potem żałować. Szybkim krokiem ruszyła w stronę szyby i uderzyła o nią otwartą dłonią, pokazując list.
– Cholerne psidwakosyny! Jeśli chodziło wam o naszą śmierć, zabilibyście nas już dawno. – warknęła głośno, świdrując spojrzeniem mężczyznę na przedzie. Spojrzała potem w stronę tego, który miał różdżkę. – A ty? Będziesz patrzył, jak zarzynają twoich pobratymców?! Będziesz tak samo winny, jak i oni! – krzyczała, miała dość; znów uderzyła dłonią w szybę. – No dalej, pomóż nam!
Ciepłe drewno afromosii trzymała w pogotowiu.
| próbuję zastraszyć bladego pana z różdżką (zastraszanie - I)
W pierwszej chwili oślepiło ją światło, które rozgoniło witający ich mrok, mgnienie chwili później dotarło do jej uszu klaskanie. Ponure, powolne klaskanie, które nie kojarzyło jej się z niczym pozytywnym. Na poruszenie tych wrażliwych strun w jej ciele zareagowała dreszczami na karku. Płuca chłonęły świeże powietrze, drażniące czystością, ale ozdrowieńcze. Tętno zwalniało, krew tętniąca w uszach, choć z początku zagłuszająca myśli, ginęła w ciszy zalegającej w pomieszczeniu. Zlustrowała wzrokiem wszystkie sylwetki znajdujące się za szybą – och, doskonale, znowu byli w zamknięciu – mimowolnie szukała szczegółów, drobnych niuansów, które coś by jej wskazały. W ten sposób dostrzegła koniec różdżki wyłaniający się z kieszeni jednego z ich oprawców. Oprawców. Co oni mu zrobili, skoro przeszedł na ich stronę? A może to był jedyny sposób, żeby ujść z życiem?
Bądź z nami albo przeciwko nam.
Przełknęła śliną naznaczoną gorzkim smakiem wdychanych gazów. Kiedy mężczyzna wskazał na stolik, spojrzała w jego kierunku. Poczuła ukłucie w okolicach brzucha, skręt kiszek, nagły skurcz. Połączyła fakty wyjątkowo szybko. Jego imię i nazwisko na liście zaginionych i list, który pojawił się nie wiadomo skąd. Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie za szybę – to był ich mugolski szpital? Fartuchy, prócz barwy, nie różniły się zbytnio od tych używanych w Mungu. Wahała się, ale zrozumiała w końcu, że nie ma sensu odwlekać nieuniknionego. Podeszła wymuszonym krokiem do stolika, ujęła kopertę w palce i otworzyła ją, wyciągając z niej list. Zrobiła jej się niedobrze, kiedy rozpoznała pismo – względnie równe, proste, czytelne. Każde kolejne słowo pogłębiało tylko stan, z jakim stanęła do czytania – żołądek ścisnął się w supeł tak mocno, że oczy pokryły się lśniącą powłoką. Poruszała ustami, jakby chciała po raz ostatni usłyszeć jego głos opowiadający historię tego listu. Wszystko, co w sobie miała, przeczyło widokowi przed sobą. Znała Kierana, znała świetnie swojego ojca, nie poddałby się, za wszelką cenę trzymałby się życia, swojego celu. Ale jeśli on zginął, jaki sens miało jej istnienie? Była pusta bez niego. Bez jego zakamuflowanej pod groźnym spojrzeniem miłości, bez nauk, bez jego obecności przy sobie.
Pusta.
Złość zaczynała krążyć w jej żyłach razem z trucizną, napędzała ją do działania, nieprzemyślanych kroków, których mogła potem żałować. Szybkim krokiem ruszyła w stronę szyby i uderzyła o nią otwartą dłonią, pokazując list.
– Cholerne psidwakosyny! Jeśli chodziło wam o naszą śmierć, zabilibyście nas już dawno. – warknęła głośno, świdrując spojrzeniem mężczyznę na przedzie. Spojrzała potem w stronę tego, który miał różdżkę. – A ty? Będziesz patrzył, jak zarzynają twoich pobratymców?! Będziesz tak samo winny, jak i oni! – krzyczała, miała dość; znów uderzyła dłonią w szybę. – No dalej, pomóż nam!
Ciepłe drewno afromosii trzymała w pogotowiu.
| próbuję zastraszyć bladego pana z różdżką (zastraszanie - I)
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Inscenizjacja, która czekała na nas za włazem, okazała się jeszcze dziwniejsza od wszystkiego, co spotkało nas na dole. Łypnąłem na impertymenckiego mugola, który najwyraźniej bawił się świetnie, rozstawiając nas niczym pionki na swojej planszy. Długo nie chciałem sięgnąć po kopertę, dopóki nie zrobili tego pozostali - jakbym walczył sam ze sobą, by tylko nie pozwolić mu na chwilę triumfu. Ciekawość okazała się jednak silnejsza. Chwilę potem, gdy trzymałem już pergamin w dłoniach, poczułem się jak spetryfikowany.
Chaotycznie posklejane słowa, dobrze znany, nonszalancki ton nie potrzebowały nawet sygnatury na końcu, abym rozpoznał nadawcę. Stałem jak otępiały, na moment zanużając się we wspomnieniach - pięknych i bolesnych, rozrywających moje wnętrzności na kawałki. Na cale szczęście serca już tam nie było, bo w głupim geście oddałem je niewłaściwej osobie.
Słowa ugrzęzły w połowie gardła, zaciskając wokół niego coraz ciaśniejszą pętlę. Strach o życie cholernej Osy zdawał się obezwładniający, ale jenocześnie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to wszystko wydawało się ukartowane. Zbyt proste, by mogło być prawdziwe. Czy przed tym ostrzegał nas Uzdrowiciel?
- Nie wierzę wam. - Nawet z nożem na gardle Lovegood byłaby zbyt dumna, by napisać coś takiego. By kajać się przede mną, by oddawać hołd temu, co przeżyliśmy. Była to wizja zbyt piękna, by mogła okazać się prawdziwa. Kilka miesięcy wystarczyło, bym pogodził się z gorzkim smakiem rzeczywistości, w którym jej usta schwycone w gwałtownym pocałunku były pustą chwilą, pozbawioną szczególnego namaszczenia. Pogodziłem się z tym wyrokiem. I nic nie mogłem z nim zrobić. Ogólnie z wieloma rzeczami nie mogłem nic zrobić.
Ale to... w swojej przerażającej formie było zbyt ckliwe, by mogło okazać się prawdziwe.
- Musisz być Clintem - Chłodnym tonem zwróciłem się do mężczyzny, u którego zauważyłem różdżkę. - A pozostała dwójka, niech zgadnę - Sarah i Joshua. Zapewne cała wasza trójka wie, że jedno zaklęcie dzieli was od podzielenia losu czarodziejów, którzy byli w naszej celi. - Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy pozostawała myśl, że to mogła być prawda. A może zwyczajnie prościej było mi uwierzyć w blef? Miałem ochotę roztrzaskać tę cholerną szybę w drobny mak, ale nie byłoby to najrozsądniejsze rozwiązanie. Poza tym obecność czarodzieja wyraźnie wskazywała na to, że gdzieś tu musiała działać jakaś magia. Nikt za szybą nie wydawał się drżeć ze strachu - cała trójka najwyraźniej czuła, ze nie ma się czego obawiać. Czego więc od nas chcieli? Dlaczego tak łatwo oddali nam różdżki? - Carpiene.
Chaotycznie posklejane słowa, dobrze znany, nonszalancki ton nie potrzebowały nawet sygnatury na końcu, abym rozpoznał nadawcę. Stałem jak otępiały, na moment zanużając się we wspomnieniach - pięknych i bolesnych, rozrywających moje wnętrzności na kawałki. Na cale szczęście serca już tam nie było, bo w głupim geście oddałem je niewłaściwej osobie.
Słowa ugrzęzły w połowie gardła, zaciskając wokół niego coraz ciaśniejszą pętlę. Strach o życie cholernej Osy zdawał się obezwładniający, ale jenocześnie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to wszystko wydawało się ukartowane. Zbyt proste, by mogło być prawdziwe. Czy przed tym ostrzegał nas Uzdrowiciel?
- Nie wierzę wam. - Nawet z nożem na gardle Lovegood byłaby zbyt dumna, by napisać coś takiego. By kajać się przede mną, by oddawać hołd temu, co przeżyliśmy. Była to wizja zbyt piękna, by mogła okazać się prawdziwa. Kilka miesięcy wystarczyło, bym pogodził się z gorzkim smakiem rzeczywistości, w którym jej usta schwycone w gwałtownym pocałunku były pustą chwilą, pozbawioną szczególnego namaszczenia. Pogodziłem się z tym wyrokiem. I nic nie mogłem z nim zrobić. Ogólnie z wieloma rzeczami nie mogłem nic zrobić.
Ale to... w swojej przerażającej formie było zbyt ckliwe, by mogło okazać się prawdziwe.
- Musisz być Clintem - Chłodnym tonem zwróciłem się do mężczyzny, u którego zauważyłem różdżkę. - A pozostała dwójka, niech zgadnę - Sarah i Joshua. Zapewne cała wasza trójka wie, że jedno zaklęcie dzieli was od podzielenia losu czarodziejów, którzy byli w naszej celi. - Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy pozostawała myśl, że to mogła być prawda. A może zwyczajnie prościej było mi uwierzyć w blef? Miałem ochotę roztrzaskać tę cholerną szybę w drobny mak, ale nie byłoby to najrozsądniejsze rozwiązanie. Poza tym obecność czarodzieja wyraźnie wskazywała na to, że gdzieś tu musiała działać jakaś magia. Nikt za szybą nie wydawał się drżeć ze strachu - cała trójka najwyraźniej czuła, ze nie ma się czego obawiać. Czego więc od nas chcieli? Dlaczego tak łatwo oddali nam różdżki? - Carpiene.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tajny Bunkier
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland