Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Tajny Bunkier
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tajny Bunkier
Skryty w środku lasu bunkier wybudowany w czasach II Wojny Światowej. Po zaprzestaniu walk przejęty, zagospodarowany i dostosowany do potrzeb mugolskich bojowników. Bardzo trudno do niego trafić, jest pilnie strzeżony, a przypadkowi przechodnie są narażeni na atak strażników, którzy nieustannie patrolują okolice prowadząc regularne warty. Wszelkie pojazdy chowane są w bezpiecznej odległości, byle tylko odciągnąć uwagę od przesuwanej, masywnej płyty umożliwiającej wejście do środka.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przejście przez właz pozwoliło im uwolnić się od jednego z zagrożeń - węże pozostały tam, na dole, gdzie prawdopodobnie miały zadusić się od trującego dymu lub zniknąć samoistnie, jeśli właśnie tak działała ta przeklęta anomalia. Nie obchodziło go to szczególnie - nie, kiedy sceneria zmieniła się tak drastycznie. Brudny, obskurny loch zastąpiła biel płytek. Gdy światło odbiło się od ich gładkiej powierzchni, Burke musiał przysłonić ręką oczy. Jakie jeszcze niespodzianki dla nich przygotowano?
Na widok trójki usadowionej za szkłem, Craig poczuł jak zalewa go fala nienawiści. Właściwie bardzo go kusiło, aby w tym momencie wyciągnąć świeżo odzyskaną różdżkę i cisnąć przed siebie deprimo lub coś równie paskudnego. Niestety, żądzę zemsty należało poskromić, chociaż głupkowaty uśmieszek jednego z mężczyzn niemiłosiernie działał mu na nerwy. Coś mu podpowiadało, że to ich święta trójca pseudonaukowców.
Gdy finalnie wziął do ręki list i odczytał swoje imię widniejące na kopercie, zawahał się - ale tylko na moment. Gdy zapoznał się z treścią pergaminu, coś zimnego i oślizgłego przewróciło mu się w żołądku. Zarówno gramatura papeterii, tak dobrze mu znana, jak i eleganckie pismo Edgara, wywołały w Craigu ukłucie strachu. Grubą szpilę wbitą w gardło, która przez kilka chwil nie dawała mu przełknąć śliny. Pomogło oderwanie wzroku od pisma - a także złożenie pergaminu i wsadzenie go do kieszeni. Musiał się z tego otrząsnąć. Sukinsyny ewidentnie sobie z nimi pogrywali. Może Clint był legilimentą i wyciągnął z nich wszystkie informacje, gdy byli uśpieni?
- Brawo - tym razem to Burke postanowił zaklaskać. Dłoń uderzała o dłoń, wydając charakterystyczny dźwięk, którym wcześniej raczył ich jeden z mężczyzn. Wiele wysiłku kosztowało go zachowanie zimnej krwi i przywołanie neutralnego, niemal znudzonego tonu - Brawo, brawo. Moje uszanowanie. A teraz bardzo proszę któreś z panów, niech mi powie, czemu to ma właściwie służyć? Po co to granie na emocjach, po co pochwały, tamten gaz? Clint, to był twój pomysł? - nie czekając na to, czy mężczyzna, do którego zwracał się Ed potwierdzi swoją tożsamość, Burke odezwał się prosto do niego - Naprawdę nie macie lepszych rzeczy do roboty niż tkwienie tutaj, zabijanie Merlinowi ducha winnych ludzi, nie ważne, mugoli czy czarodziejów. Myślę, że każde z nas jest już na tyle zmęczone, że możemy zakończyć tę zabawę. W końcu jesteśmy cywilizowanymi ludźmi prawda? - prawda, ty przeklęty, brudny mugolu? Wypuść nas, albo zrobi się naprawdę, NAPRAWDĘ nieprzyjemnie - Więc którędy do wyjścia?
Retoryka II
Na widok trójki usadowionej za szkłem, Craig poczuł jak zalewa go fala nienawiści. Właściwie bardzo go kusiło, aby w tym momencie wyciągnąć świeżo odzyskaną różdżkę i cisnąć przed siebie deprimo lub coś równie paskudnego. Niestety, żądzę zemsty należało poskromić, chociaż głupkowaty uśmieszek jednego z mężczyzn niemiłosiernie działał mu na nerwy. Coś mu podpowiadało, że to ich święta trójca pseudonaukowców.
Gdy finalnie wziął do ręki list i odczytał swoje imię widniejące na kopercie, zawahał się - ale tylko na moment. Gdy zapoznał się z treścią pergaminu, coś zimnego i oślizgłego przewróciło mu się w żołądku. Zarówno gramatura papeterii, tak dobrze mu znana, jak i eleganckie pismo Edgara, wywołały w Craigu ukłucie strachu. Grubą szpilę wbitą w gardło, która przez kilka chwil nie dawała mu przełknąć śliny. Pomogło oderwanie wzroku od pisma - a także złożenie pergaminu i wsadzenie go do kieszeni. Musiał się z tego otrząsnąć. Sukinsyny ewidentnie sobie z nimi pogrywali. Może Clint był legilimentą i wyciągnął z nich wszystkie informacje, gdy byli uśpieni?
- Brawo - tym razem to Burke postanowił zaklaskać. Dłoń uderzała o dłoń, wydając charakterystyczny dźwięk, którym wcześniej raczył ich jeden z mężczyzn. Wiele wysiłku kosztowało go zachowanie zimnej krwi i przywołanie neutralnego, niemal znudzonego tonu - Brawo, brawo. Moje uszanowanie. A teraz bardzo proszę któreś z panów, niech mi powie, czemu to ma właściwie służyć? Po co to granie na emocjach, po co pochwały, tamten gaz? Clint, to był twój pomysł? - nie czekając na to, czy mężczyzna, do którego zwracał się Ed potwierdzi swoją tożsamość, Burke odezwał się prosto do niego - Naprawdę nie macie lepszych rzeczy do roboty niż tkwienie tutaj, zabijanie Merlinowi ducha winnych ludzi, nie ważne, mugoli czy czarodziejów. Myślę, że każde z nas jest już na tyle zmęczone, że możemy zakończyć tę zabawę. W końcu jesteśmy cywilizowanymi ludźmi prawda? - prawda, ty przeklęty, brudny mugolu? Wypuść nas, albo zrobi się naprawdę, NAPRAWDĘ nieprzyjemnie - Więc którędy do wyjścia?
Retoryka II
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Była za wolna. Wąż zdążył ukąsić ją ponownie, nim uderzył w niego ciężki, toporny mebel, przygniatając do ziemi tak gwałtownie i mocno, że krew zbryzgała obficie szatę. Sigrun nie zwróciła na to najmniejszej uwag, dobrze, że w końcu pozbyła się gada. Skupiła się na zapanowaniu nad ogromną ochotą wbicia różdzki pod żebro Rineheart i potraktowania jej soczystym Crucio, powstrzymywała wizje zaciśnięcia dłoni na jej gardle - grała jednak swoją rolę, póki jeszcze mogła, próbując tym samym sprytnie ugruntować swoją pozycję. Czyż teraz nie była jej czegoś dłużna?
Pojawił się Blake, który wyczarował bańkę z tlenem wokół jej głowy; ruszyły przed siebie, wspinając się po stromych schodach. Przeszły przez niego, a wtedy nastała ciemność i głucha, dziwna cisza. Sigrun puściła Jackie i odsunęła się, mocniej zaciskając palce na różdżce; nasłuchiwała, gdy rozległo się klaśnięcie - jedno, drugie, trzecie.
Zaraz po tym jaskrawe, jasne światło niemal ją oślepiło. Zasłoniła oczy lewą dłonią, mrugając kilkakrotnie, próbując przyzwyczaić wzrok do tak dziwnego sztucznego światła, do jakiego nie przywykła. Całe to pomieszczenie było dziwne. Bardzo jasne, wykafelkowane; nie przypominało żadnej z komnat, w której kiedykolwiek gościła. Posłała wściekłe, jadowite spojrzenie trójce pozostającej za szybą.
Jak ją zbić?/i], od razu przeszło jej przez myśl.
Nie widziała wyjścia, a jakoś wyjść stąd przecież musieli - i z pewnością nie włazem. Czuła się dziwnie podirytowana uśmiechem mężczyzny, jego wesołością i gratulacjami; nie potrzebowała ich, brzydziło ją samo obcowanie z kimś [i]niemagicznym, czuła silną chęć sięgnięcia po czarną magię i miotnięcia w jego klątwą. Mimowolnie podążyła jednak spojrzeniem w stronę stolika, a uwagę przykuło jej własne imię.
Skąd wiedzieli jak się nazywa?
Wahała się chwilę, dłużej niż inni; podeszła jednak i wzięła kopertę podpisaną jej imieniem, otworzyła gwałtownym gestem i rozwinęła kartkę, na której zapisano kilka linijek.
Wściekły grymas zniknął z jej twarzy; przemknął po niej cień, niepokoju i zastanowienia, zmarszczyła brwi i rozchyliła lekko usta, czytając zapisane słowa po kilka razy. Nie, to przecież niemożliwe. Nie chciała wierzyć, że mógł być na skraju wyczerpania; był silny, twardy, nieustępliwy - i pozbawiony sentymentów. Poczuła dziwny ucisk w żołądku.
Złożyła kartkę i schowała ją za pazuchę. Wątpiła w jej autentyczność, choć szept z tyłu głowy podpowiadał, by zabrać go ze sobą - by zażądać później wyjaśnień. By zastanowić się nad tym jeszcze, czy mogła być jego słabością.
Co jednak, jeśli i jego pochwycili? Zdołali uczynić to z nimi. Z aurorami, Śmierciożercą, nią samą. Czy trzymali tu gdzieś i Goyle'a? Na różdżce zacisnęła palce tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.
- Lepiej nie pogrywaj tak ze mną - wycedziła przez zaciśnięte zęby, czyniąc kilka kroków w stronę szyby. Brązowe tęczówki roziskrzyły się od wściekłości. Nie wiedziała skąd wiedzą, ale nie mieli prawa tego wykorzystywać. Chciała się do nich dostać. Rozerwać im gardła. Udusić. Podtopić. Przypalić skórę. Miała ochotę zacząć wrzeszczeć, ale Burke postanowił podejść ich sposobem.
- Porta Creare - zażądała od swojej różdżki, celując w nią w szybę, w miejsce, gdzie stał mężczyzna, który przed chwilą klaskał; chciała utworzyć przejście -i najlepiej od razu cisnąć w niego bolesnym zaklęciem.
Pojawił się Blake, który wyczarował bańkę z tlenem wokół jej głowy; ruszyły przed siebie, wspinając się po stromych schodach. Przeszły przez niego, a wtedy nastała ciemność i głucha, dziwna cisza. Sigrun puściła Jackie i odsunęła się, mocniej zaciskając palce na różdżce; nasłuchiwała, gdy rozległo się klaśnięcie - jedno, drugie, trzecie.
Zaraz po tym jaskrawe, jasne światło niemal ją oślepiło. Zasłoniła oczy lewą dłonią, mrugając kilkakrotnie, próbując przyzwyczaić wzrok do tak dziwnego sztucznego światła, do jakiego nie przywykła. Całe to pomieszczenie było dziwne. Bardzo jasne, wykafelkowane; nie przypominało żadnej z komnat, w której kiedykolwiek gościła. Posłała wściekłe, jadowite spojrzenie trójce pozostającej za szybą.
Jak ją zbić?/i], od razu przeszło jej przez myśl.
Nie widziała wyjścia, a jakoś wyjść stąd przecież musieli - i z pewnością nie włazem. Czuła się dziwnie podirytowana uśmiechem mężczyzny, jego wesołością i gratulacjami; nie potrzebowała ich, brzydziło ją samo obcowanie z kimś [i]niemagicznym, czuła silną chęć sięgnięcia po czarną magię i miotnięcia w jego klątwą. Mimowolnie podążyła jednak spojrzeniem w stronę stolika, a uwagę przykuło jej własne imię.
Skąd wiedzieli jak się nazywa?
Wahała się chwilę, dłużej niż inni; podeszła jednak i wzięła kopertę podpisaną jej imieniem, otworzyła gwałtownym gestem i rozwinęła kartkę, na której zapisano kilka linijek.
Wściekły grymas zniknął z jej twarzy; przemknął po niej cień, niepokoju i zastanowienia, zmarszczyła brwi i rozchyliła lekko usta, czytając zapisane słowa po kilka razy. Nie, to przecież niemożliwe. Nie chciała wierzyć, że mógł być na skraju wyczerpania; był silny, twardy, nieustępliwy - i pozbawiony sentymentów. Poczuła dziwny ucisk w żołądku.
Złożyła kartkę i schowała ją za pazuchę. Wątpiła w jej autentyczność, choć szept z tyłu głowy podpowiadał, by zabrać go ze sobą - by zażądać później wyjaśnień. By zastanowić się nad tym jeszcze, czy mogła być jego słabością.
Co jednak, jeśli i jego pochwycili? Zdołali uczynić to z nimi. Z aurorami, Śmierciożercą, nią samą. Czy trzymali tu gdzieś i Goyle'a? Na różdżce zacisnęła palce tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.
- Lepiej nie pogrywaj tak ze mną - wycedziła przez zaciśnięte zęby, czyniąc kilka kroków w stronę szyby. Brązowe tęczówki roziskrzyły się od wściekłości. Nie wiedziała skąd wiedzą, ale nie mieli prawa tego wykorzystywać. Chciała się do nich dostać. Rozerwać im gardła. Udusić. Podtopić. Przypalić skórę. Miała ochotę zacząć wrzeszczeć, ale Burke postanowił podejść ich sposobem.
- Porta Creare - zażądała od swojej różdżki, celując w nią w szybę, w miejsce, gdzie stał mężczyzna, który przed chwilą klaskał; chciała utworzyć przejście -i najlepiej od razu cisnąć w niego bolesnym zaklęciem.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zabawne, jak bardzo sprzeczne potrafiły być wrażenia. Braki w powietrzu, a właściwie, jego trujący nadmiar, wżerał się w płuca, zaciskał krtań. Dusił. A jednocześnie czuł, jak moc zaklęcie uderza w towarzyszy, wcześniej, zalewając go przyjemną falą gorąca i drażniącego skórę pulsowania. Zupełnie, jakby samo powietrze przepełniło się niewidzialnymi iskrami.
Wstrzymywał oddech, gdy przyjaciel ofiarował mu swoje ramię, pomagając przejść przez pogrążony w ciemności właz. Po drodze uchwycił spojrzenie Percivala, ale nie odzywał się. Mówienie samo w sobie sprawiało ból, wiec ograniczał do minimum, zapewne zbyt chrapliwy głos.
Musiał zmrużyć powieki, blokując dostęp zbyt jaskrawym plamom światła, które zalały pomieszczenie, do którego się dostali. Gdy pierwsze wrażenie minęło, a Skamander mógł złapać haust świeżego powietrza, otworzył oczy, rozglądając się po sali. Trzy sylwetki za ścianą, jedna z różdżką i dwie, które wpisywały się w zebrane skrawki informacji. Zatrzymał się niedaleko włazu i dopiero głos mężczyzny zmusił go do poruszenia. Korespondencja? Jego imię widniejące na kopercie, nie wnosiło żadnych wskazówek. Sam. Tak się przedstawiał. Pozostałe listy przypominały kopie jego własnego, chociaż na każdym widniało inne imię. Właśnie. Ed i Nem, podczas, gdy wiedział dokładnie, jakie prawdziwe personalia kryły się za ich tożsamością. O co, na zęby bahanek chodziło?
Milczał i wtedy, gdy sięgał po kopertę i gdy śledził wzrokiem wyrazy zbyt znajomie kreślone na pergaminie, by mógł zignorować ewentualną prawdziwość. Zacisnął usta przy akompaniamencie podobnego gestu palców. List zgiął się w kilku miejscach, wykrzywiając odręcznie kreślone wyrazy przez nią.
Nie wierzył. Nie mógł. Zbyt wiele mącących w głowie obrazów widział, za dużo słyszał mieszanych z prawdą kłamstw, by teraz mógł do porządku dziennego pójść do uznania całej tej popieprzonej sytuacji za realną. W ciemnych ślepiach błysnęła złowroga iskra, ale wciąż milczał. Potwierdzenie lub faktyczne zaprzeczenie musiał znaleźć gdzieś indziej, niż w otrzymanej kartce. Nie wiedział od kogo i co czytali pozostali, ale musiało być równie... próbujące wytrącić z równowagi.
Podniósł wzrok na szybę i stojących za nią "naukowców". Zrobili sobie z nich obiekty badań i Skamander coraz mocniej musiał trzymać język i działania na wodzy, by nie strzelić czymś znacznie większym. Igrali z ogniem. I to w pięciu rożnych odcieniach, bo chociaż dwójki rycerzy nie znał zbyt dobrze, to było wystarczająco wiele przesłanek by wiedzieć, że nie miał do czynienia ze zwykłymi czarodziejami. Czarnoksiężnicy.
Zacisnął palce mocniej na liście, zgniatając jego powierzchnię i wsuwając kartkę do kieszeni. Różdżka wciąż była opuszczona, ale nie spróbował jej użyć teraz, chociaż pomysł z wysłaniem Patronusa krążył wokół głowy, jak ćma wokół zgubnego światła. Nie. Jeszcze nie teraz. Nie mógł dać się zwariować. Nie mógł dać się ponieść impulsom. Zamiast tego, zdecydował się dużo baczniej rozejrzeć, przyglądając ukrytym za szybą sylwetkom, szukając wskazówek, podpowiedzi lub czegokolwiek, co dałoby mu czas na zdecydowanie w dalszych krokach. Jak wiele ukrywali? Ile kłamstw lub podchodów na nich stosowali?
Rzut na spostrzegawczość
Wstrzymywał oddech, gdy przyjaciel ofiarował mu swoje ramię, pomagając przejść przez pogrążony w ciemności właz. Po drodze uchwycił spojrzenie Percivala, ale nie odzywał się. Mówienie samo w sobie sprawiało ból, wiec ograniczał do minimum, zapewne zbyt chrapliwy głos.
Musiał zmrużyć powieki, blokując dostęp zbyt jaskrawym plamom światła, które zalały pomieszczenie, do którego się dostali. Gdy pierwsze wrażenie minęło, a Skamander mógł złapać haust świeżego powietrza, otworzył oczy, rozglądając się po sali. Trzy sylwetki za ścianą, jedna z różdżką i dwie, które wpisywały się w zebrane skrawki informacji. Zatrzymał się niedaleko włazu i dopiero głos mężczyzny zmusił go do poruszenia. Korespondencja? Jego imię widniejące na kopercie, nie wnosiło żadnych wskazówek. Sam. Tak się przedstawiał. Pozostałe listy przypominały kopie jego własnego, chociaż na każdym widniało inne imię. Właśnie. Ed i Nem, podczas, gdy wiedział dokładnie, jakie prawdziwe personalia kryły się za ich tożsamością. O co, na zęby bahanek chodziło?
Milczał i wtedy, gdy sięgał po kopertę i gdy śledził wzrokiem wyrazy zbyt znajomie kreślone na pergaminie, by mógł zignorować ewentualną prawdziwość. Zacisnął usta przy akompaniamencie podobnego gestu palców. List zgiął się w kilku miejscach, wykrzywiając odręcznie kreślone wyrazy przez nią.
Nie wierzył. Nie mógł. Zbyt wiele mącących w głowie obrazów widział, za dużo słyszał mieszanych z prawdą kłamstw, by teraz mógł do porządku dziennego pójść do uznania całej tej popieprzonej sytuacji za realną. W ciemnych ślepiach błysnęła złowroga iskra, ale wciąż milczał. Potwierdzenie lub faktyczne zaprzeczenie musiał znaleźć gdzieś indziej, niż w otrzymanej kartce. Nie wiedział od kogo i co czytali pozostali, ale musiało być równie... próbujące wytrącić z równowagi.
Podniósł wzrok na szybę i stojących za nią "naukowców". Zrobili sobie z nich obiekty badań i Skamander coraz mocniej musiał trzymać język i działania na wodzy, by nie strzelić czymś znacznie większym. Igrali z ogniem. I to w pięciu rożnych odcieniach, bo chociaż dwójki rycerzy nie znał zbyt dobrze, to było wystarczająco wiele przesłanek by wiedzieć, że nie miał do czynienia ze zwykłymi czarodziejami. Czarnoksiężnicy.
Zacisnął palce mocniej na liście, zgniatając jego powierzchnię i wsuwając kartkę do kieszeni. Różdżka wciąż była opuszczona, ale nie spróbował jej użyć teraz, chociaż pomysł z wysłaniem Patronusa krążył wokół głowy, jak ćma wokół zgubnego światła. Nie. Jeszcze nie teraz. Nie mógł dać się zwariować. Nie mógł dać się ponieść impulsom. Zamiast tego, zdecydował się dużo baczniej rozejrzeć, przyglądając ukrytym za szybą sylwetkom, szukając wskazówek, podpowiedzi lub czegokolwiek, co dałoby mu czas na zdecydowanie w dalszych krokach. Jak wiele ukrywali? Ile kłamstw lub podchodów na nich stosowali?
Rzut na spostrzegawczość
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Cała trójka przyglądała się w skupieniu uwięzionym czarodziejom, gdy Ci otwierali koperty, a następnie czytali listy. Dłoń kobiety nieustannie przesuwała się wzdłuż teczki skrupulatnie tworząc zapiski, co w żaden sposób nie odwróciło uwagi mężczyzn – ewidentnie należało to do jej zadań. Przerwała dopiero wtem, gdy przyszło jej usłyszeć swoje imię, na którego dźwięk wyraźnie zadrżała, a długopis osunął się z jej ręki lądując na ziemi z cichym łoskotem. -Jakim cudem?- spytała zaniepokojona przez zaciśnięte wargi.
Joshua jedynie uśmiechnął się nie odwracając w jej kierunku. -Fakt, że są inni nie czyni ich istotami nierozumnymi. Pewne kwestie bardzo łatwo wywnioskować, nawet jeśli wydają nam się nad wymiar irracjonalne.- odpowiedział doskonale wiedząc, że sam użył jej imienia podczas rozmowy z Edem. Pozostawał aspekt tożsamości Clinta, o którym nie przyszło mu wspomnieć. Kątem oka spostrzegł zbulwersowany wyraz twarzy mężczyzny, bowiem w końcu nie mógł wiedzieć ile na jego temat przyszło dowiedzieć się czarodziejom. -Strażnicy z pewnością nie siedzieli cicho, mieli nóż na gardle i jest to dla mnie zrozumiałe. Każdemu jednak przyjdzie odpowiedzieć za swe czyny.- pokiwał wolno głową wyglądając na zupełnie opanowanego w przeciwieństwie do dwójki pozostałych.
-Masz rację panno Rineheart. Nie zależy mi na waszej śmierci, dlatego też pozwoliłem wam opuścić cele i finalnie znaleźć się tutaj. Proszę opanować swą złość, w przypływie gniewu do niczego nie dojdziemy. Moim celem jest jedynie sprawdzenie waszych możliwości, pragnę je ujrzeć na własne oczy zacierając fałszywy obraz świata, w którym przyszło mi żyć, aż do pierwszomajowej nocy. Dlaczego tak zażarcie chronicie swej tajemnicy? To egoizm? Poczucie wyższości? Nie mi jednak oceniać waszą moralność i brak reakcji na krzywdę drugiej osoby. Jestem tylko naukowcem badającym nadprzyrodzone zdolności.- odpowiedział spokojnym tonem wciąż uśmiechając się, a Clint nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem tylko sięgnął po różdżkę, którą zacisnął w dłoni.
-Ucierpieli tylko Ci, którzy nie mieli oporów, aby zaszkodzić nam, Percivalu. Czyżby obcy był Ci instynkt samozachowawczy?- skierował swe pytanie bezpośrednio do Blakea, na którym skupił swój wzrok – czarodziej mógł odnieść wrażenie, iż ten wiedział zdecydowanie więcej niżeli powinien. Wypowiedziana inkantacja przyniosła oczekiwany skutek i ukazała, a następnie otworzyła drzwi znajdujące się tuż obok stołu. Zza szpary nie dochodziło żadne światło, bez trudu można było wywnioskować, iż panował tam kompletny mrok i chłód, który wdarł się do zajmowanego przez grupę pomieszczenia. Ponadto po obu stronach, pod przeszkloną ścianą, poruszyły się pojedyncze kafelki, które spadły rozpadając się na małe kawałki; odkryte dziury była na głębokość i szerokość przedramienia. Zaraz po tym wokół Skamandera ukazała się ciemna chmura obejmując go swymi ramionami; przypomniała mu ona o bólu, paskudnym cierpieniu i rychłej śmierci. Nie trwało to długo, jednakże auror z pewnością zapamiętał jej przykre skutki.
-Niebywałe.- stwierdził Joshua oglądając z wyraźnym zaciekawieniem opadający dym.
-Potrafisz to kontrolować?- spytał Percivala w chwili, gdy Clint poderwał się na równe nogi.
-Jeden z nich już wie, jakie atrakcje im przygotowałeś. Kończmy z tą zabawą Joshua, oni są niebezpieczni.- czarodziej wskazał dłonią Foxa, którego silne zaklęcie pozwoliło mu dostrzec lewitujący przy suficie kielich oraz wykryć obecność trzech istot w sąsiednim pomieszczeniu, do którego przejście odnalazł Blake. Widział ich kontury, poruszały się na czterech kończynach, więc z pewnością nie byli to ludzie.
Donośny dźwięk szyderczych oklasków ewidentnie wzbudził ciekawość obu mężczyzn, którzy przenieśli swe spojrzenie na Craiga. -Gaz miał przyspieszyć wasze działania. Wiem, że potrzebujecie adrenaliny by wyłuskać z siebie więcej.- stwierdził Joshua, a Clint tylko poruszył się niespokojnie, jakoby samo patrzenie na Burke budziło w nim strach. -To ona zabija.- wyrzucił z siebie przytłoczony perswazją rozmówcy. Joshua posłał mu tylko krótkie, pytające spojrzenie – z pewnością te słowa paść nie powinny. -Wskażę wam drogę, gdy tylko zakończymy ten etap badań. Masz moje słowo.- rzucił szybko naukowiec, a Samuel nie wypatrzył żadnej emocji towarzyszącej kłamstwu, zatem mężczyzna mówił prawdę.
Wiązka zaklęcia opuściła kraniec różdżki Rookwood, lecz w chwili spotkania się z szybą dosłownie odbiła się od niej finalnie rozmywając w powietrzu. Dziewczyna poczuła nietypowe mrowienie, była przekonana, iż magia zdawała się paraliżować jej ciało kumulując swe czarnomagiczne działanie w okolicy twarzy. Oczy nieprzyjemnie zapiekły, utworzyła się półprzezroczysta błona znacznie wpływająca na zmysł wzroku.
Poświęcając uwagę Sarah Skamander nie dostrzegł nic szczególnego, choć skrzynia znajdująca się na półce tuż za nią była łudząco podobna do tej, którą trzymał Percival.
-Chciałbym, aby jedno z Was wypiło zawartość kielicha, drugie udało się do pomieszczenia obok, a pozostali w parach wymierzyli przeciw siebie najcięższe działa. Pragnę widzieć jak walczycie, jak silnymi czarami możecie się posługiwać i jakie one niosą za sobą skutki. Clint zna się na rzeczy, uprzedzi mnie gdy zajdzie oszustwo.- Joshua zachował spokojny ton i dał znak czarodziejowi, by ten umiejscowił kielich na stole, co od razu uczynił. Znajdujący się w nim płyn był bezwonny, niemożliwym było na pierwszy rzut oka określić jego działania. -Czym szybciej się z tym uporacie, tym prędzej opuścicie bunkier.- dodał, choć wyraz twarzy Clinta nie dawał Skamanderowi pewności, czy naukowiec i tym razem był szczery. -Wybierzcie dowolnie, do was należy decyzja kto czego podejmie się.
|
Kostki zadecydowały, że to Samuel znajdował się najbliżej Percivala.
Ściąganie klątw odbywa się zgodnie z mechaniką.
Percival - Bąblogłowa - 5/5 , Magicus Extremos 2/3 (+25)
Sigrun – Bąblogłowa - 4/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Craig – Bąblogłowa - 4/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Frederick – Bąblogłowa - 4/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Jackie - Bąblogłowa - 2/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Na odpisy czekam do 15.01 do godziny 20:00.
Joshua jedynie uśmiechnął się nie odwracając w jej kierunku. -Fakt, że są inni nie czyni ich istotami nierozumnymi. Pewne kwestie bardzo łatwo wywnioskować, nawet jeśli wydają nam się nad wymiar irracjonalne.- odpowiedział doskonale wiedząc, że sam użył jej imienia podczas rozmowy z Edem. Pozostawał aspekt tożsamości Clinta, o którym nie przyszło mu wspomnieć. Kątem oka spostrzegł zbulwersowany wyraz twarzy mężczyzny, bowiem w końcu nie mógł wiedzieć ile na jego temat przyszło dowiedzieć się czarodziejom. -Strażnicy z pewnością nie siedzieli cicho, mieli nóż na gardle i jest to dla mnie zrozumiałe. Każdemu jednak przyjdzie odpowiedzieć za swe czyny.- pokiwał wolno głową wyglądając na zupełnie opanowanego w przeciwieństwie do dwójki pozostałych.
-Masz rację panno Rineheart. Nie zależy mi na waszej śmierci, dlatego też pozwoliłem wam opuścić cele i finalnie znaleźć się tutaj. Proszę opanować swą złość, w przypływie gniewu do niczego nie dojdziemy. Moim celem jest jedynie sprawdzenie waszych możliwości, pragnę je ujrzeć na własne oczy zacierając fałszywy obraz świata, w którym przyszło mi żyć, aż do pierwszomajowej nocy. Dlaczego tak zażarcie chronicie swej tajemnicy? To egoizm? Poczucie wyższości? Nie mi jednak oceniać waszą moralność i brak reakcji na krzywdę drugiej osoby. Jestem tylko naukowcem badającym nadprzyrodzone zdolności.- odpowiedział spokojnym tonem wciąż uśmiechając się, a Clint nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem tylko sięgnął po różdżkę, którą zacisnął w dłoni.
-Ucierpieli tylko Ci, którzy nie mieli oporów, aby zaszkodzić nam, Percivalu. Czyżby obcy był Ci instynkt samozachowawczy?- skierował swe pytanie bezpośrednio do Blakea, na którym skupił swój wzrok – czarodziej mógł odnieść wrażenie, iż ten wiedział zdecydowanie więcej niżeli powinien. Wypowiedziana inkantacja przyniosła oczekiwany skutek i ukazała, a następnie otworzyła drzwi znajdujące się tuż obok stołu. Zza szpary nie dochodziło żadne światło, bez trudu można było wywnioskować, iż panował tam kompletny mrok i chłód, który wdarł się do zajmowanego przez grupę pomieszczenia. Ponadto po obu stronach, pod przeszkloną ścianą, poruszyły się pojedyncze kafelki, które spadły rozpadając się na małe kawałki; odkryte dziury była na głębokość i szerokość przedramienia. Zaraz po tym wokół Skamandera ukazała się ciemna chmura obejmując go swymi ramionami; przypomniała mu ona o bólu, paskudnym cierpieniu i rychłej śmierci. Nie trwało to długo, jednakże auror z pewnością zapamiętał jej przykre skutki.
-Niebywałe.- stwierdził Joshua oglądając z wyraźnym zaciekawieniem opadający dym.
-Potrafisz to kontrolować?- spytał Percivala w chwili, gdy Clint poderwał się na równe nogi.
-Jeden z nich już wie, jakie atrakcje im przygotowałeś. Kończmy z tą zabawą Joshua, oni są niebezpieczni.- czarodziej wskazał dłonią Foxa, którego silne zaklęcie pozwoliło mu dostrzec lewitujący przy suficie kielich oraz wykryć obecność trzech istot w sąsiednim pomieszczeniu, do którego przejście odnalazł Blake. Widział ich kontury, poruszały się na czterech kończynach, więc z pewnością nie byli to ludzie.
Donośny dźwięk szyderczych oklasków ewidentnie wzbudził ciekawość obu mężczyzn, którzy przenieśli swe spojrzenie na Craiga. -Gaz miał przyspieszyć wasze działania. Wiem, że potrzebujecie adrenaliny by wyłuskać z siebie więcej.- stwierdził Joshua, a Clint tylko poruszył się niespokojnie, jakoby samo patrzenie na Burke budziło w nim strach. -To ona zabija.- wyrzucił z siebie przytłoczony perswazją rozmówcy. Joshua posłał mu tylko krótkie, pytające spojrzenie – z pewnością te słowa paść nie powinny. -Wskażę wam drogę, gdy tylko zakończymy ten etap badań. Masz moje słowo.- rzucił szybko naukowiec, a Samuel nie wypatrzył żadnej emocji towarzyszącej kłamstwu, zatem mężczyzna mówił prawdę.
Wiązka zaklęcia opuściła kraniec różdżki Rookwood, lecz w chwili spotkania się z szybą dosłownie odbiła się od niej finalnie rozmywając w powietrzu. Dziewczyna poczuła nietypowe mrowienie, była przekonana, iż magia zdawała się paraliżować jej ciało kumulując swe czarnomagiczne działanie w okolicy twarzy. Oczy nieprzyjemnie zapiekły, utworzyła się półprzezroczysta błona znacznie wpływająca na zmysł wzroku.
Poświęcając uwagę Sarah Skamander nie dostrzegł nic szczególnego, choć skrzynia znajdująca się na półce tuż za nią była łudząco podobna do tej, którą trzymał Percival.
-Chciałbym, aby jedno z Was wypiło zawartość kielicha, drugie udało się do pomieszczenia obok, a pozostali w parach wymierzyli przeciw siebie najcięższe działa. Pragnę widzieć jak walczycie, jak silnymi czarami możecie się posługiwać i jakie one niosą za sobą skutki. Clint zna się na rzeczy, uprzedzi mnie gdy zajdzie oszustwo.- Joshua zachował spokojny ton i dał znak czarodziejowi, by ten umiejscowił kielich na stole, co od razu uczynił. Znajdujący się w nim płyn był bezwonny, niemożliwym było na pierwszy rzut oka określić jego działania. -Czym szybciej się z tym uporacie, tym prędzej opuścicie bunkier.- dodał, choć wyraz twarzy Clinta nie dawał Skamanderowi pewności, czy naukowiec i tym razem był szczery. -Wybierzcie dowolnie, do was należy decyzja kto czego podejmie się.
|
Kostki zadecydowały, że to Samuel znajdował się najbliżej Percivala.
Ściąganie klątw odbywa się zgodnie z mechaniką.
Percival - Bąblogłowa - 5/5 , Magicus Extremos 2/3 (+25)
Sigrun – Bąblogłowa - 4/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Craig – Bąblogłowa - 4/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Frederick – Bąblogłowa - 4/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
Jackie - Bąblogłowa - 2/5, Magicus Extremos 2/3 (+25)
- Żywotność:
- Żywotność:
1. Sigrun "Nem" - 164/213 -10 (obrażenia: -35 psychiczne, -14 kąsane)
2. Craig - 207/248 (obrażenia: -5 psychiczne, -36 kąsane), użycia mgły 1/2
3. Frederick "Ed" - 225/270 -5 (obrażenia: -20 psychiczne, -25 kąsane)
4. Samuel - 168/266 -15 (obrażenia: -80 psychiczne, -18 kąsane)
5. Jackie - 116/211 -20 (obrażenia: -60 psychiczne, -36 kąsane)
6. Percival - 246/266 (obrażenia: -20 kąsane)
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
1. Sigrun "Nem" - różdżka, Rewolwer Enfield No.2 (4 kule w magazynku), pęk kluczy, różdżka należąca do innego czarodzieja, list
2. Craig - różdżka, ręcznie rysowana mapa, zaklęta księga wraz z kartką w środku, list
3. Frederick "Ed" - różdżka, radiotelefon, różdżka należąca do innego czarodzieja, list
4. Samuel - różdżka, list
5. Jackie - różdżka, karteczka z fragmentem listu, kilka papierosów, list
6. Percival - różdżka, uszkodzona różdżka należąca do innego czarodzieja (k10 na powodzenie), skrzynia, list
- Kartka znajdująca się w księdze:
Kliknięcie umożliwi powiększenie obrazu.
- Mapa:
Na odpisy czekam do 15.01 do godziny 20:00.
Sądziła, że zaraz wybuchnie. Pozwoliłem wam opuścić celę i finalnie znaleźć się tutaj, mówił do niej mugol. On im pozwolił. Pieprzony, brudny mugol nie będzie do niej mówił w ten sposób - nie miał do tego prawa. Mylił się. Mylił sugerując, że nie są nierozumni[/i[. Jeśli tylko mieliby za grosz rozsądku w tych pustych łbach, wiedzieliby, że nie należy prowokować ludzi tak jak ona, czy Burke.
- Posłuchaj mnie, nędzny robaku - wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, sącząc w nie jad i gorącą nienawiść - nigdy poznasz tych tajemnic.
Szlam nie miał do tego prawa. To on powinien był żyć w cieniu ich, czarodziejów, którym należne było panowanie nad tym światem. Każde słowo zarozumiałego mugola rozwścieczało ją coraz bardziej.
Zaklęcie nie przyniosło żadnych efektów, wiązka odbiła się od szyby; czyżby była zaczarowana? Ale jak? Musiał jednak pomagać im przecież jakiś czarodziej, pieprzony zdrajca, bo jak inaczej dowiedzieliby się o dyniobraniu? Jakby ich pojmali? Jak napisaliby ten list? O niej i Caelanie nie wiedział nikt oprócz ich dwójki. Musieli w jakichś sposób zajrzeć do jej głowy. Czy pomagał im legilimenta?
Syknęła z bólu, gdy nieprzyjemne mrowienie ogarnęło jej ciała, a na oczach pojawiła się półprzeźroczysta błona, zaburzająca widzenie. Wszystko się rozmazało, ale wciąż słyszała - kolejne, bezczelne słowa. Zacisnęła dłoń w pięść i zaśmiała się.
Głośno, kpiąco, szyderczo zaczęła się śmiać, koncentrując wzrok na mężczyźnie w kilcie, gdy [i]powiedział im co mają uczynić.
- Chyba sobie kpisz, że usłucham mugola - zakpiła głośno, posyłając w jego kierunku spojrzenie mówiące och, naprawdę? Uniosła brew w wyrazie kpiącego niedowierzania. Prędzej podejdzie teraz do Rineheart i uściska ją serdecznie, niż uczyni to, co nakazał jej brudny mugol. - Sama stworzę sobie wyjście, a ty lepiej wróć do rodziny, jeśli ją masz. Spróbuj ją ukryć, choć to niewiele da. Odnajdę ciebie i każdego, kto kiedykolwiek był ci bliski - i wierz mi, że śmierć będzie wtedy łaską - cedziła dalej nienawistne słowa, świecie wierząc, że wszystkie myśli, które miała teraz w głowie - o słodkich torturach przeprowadzanych na nim i pozostałej dwójce - niebawem się ziszczą.
Podpisał na siebie wyrok. Nie teraz, podpisał go samym faktem swego istnienia, ale teraz wyjątkowo nadepnął jej na odcisk. Wycelowała różdżką w sufit. Nigdzie nie było okien, musieli dostać się wyżej. Zamierzała w suficie utworzyć przejście, skoro szyba najwyraźniej była zaczarowana. - Porta Creare - powtórzyła uparcie.
- Posłuchaj mnie, nędzny robaku - wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, sącząc w nie jad i gorącą nienawiść - nigdy poznasz tych tajemnic.
Szlam nie miał do tego prawa. To on powinien był żyć w cieniu ich, czarodziejów, którym należne było panowanie nad tym światem. Każde słowo zarozumiałego mugola rozwścieczało ją coraz bardziej.
Zaklęcie nie przyniosło żadnych efektów, wiązka odbiła się od szyby; czyżby była zaczarowana? Ale jak? Musiał jednak pomagać im przecież jakiś czarodziej, pieprzony zdrajca, bo jak inaczej dowiedzieliby się o dyniobraniu? Jakby ich pojmali? Jak napisaliby ten list? O niej i Caelanie nie wiedział nikt oprócz ich dwójki. Musieli w jakichś sposób zajrzeć do jej głowy. Czy pomagał im legilimenta?
Syknęła z bólu, gdy nieprzyjemne mrowienie ogarnęło jej ciała, a na oczach pojawiła się półprzeźroczysta błona, zaburzająca widzenie. Wszystko się rozmazało, ale wciąż słyszała - kolejne, bezczelne słowa. Zacisnęła dłoń w pięść i zaśmiała się.
Głośno, kpiąco, szyderczo zaczęła się śmiać, koncentrując wzrok na mężczyźnie w kilcie, gdy [i]powiedział im co mają uczynić.
- Chyba sobie kpisz, że usłucham mugola - zakpiła głośno, posyłając w jego kierunku spojrzenie mówiące och, naprawdę? Uniosła brew w wyrazie kpiącego niedowierzania. Prędzej podejdzie teraz do Rineheart i uściska ją serdecznie, niż uczyni to, co nakazał jej brudny mugol. - Sama stworzę sobie wyjście, a ty lepiej wróć do rodziny, jeśli ją masz. Spróbuj ją ukryć, choć to niewiele da. Odnajdę ciebie i każdego, kto kiedykolwiek był ci bliski - i wierz mi, że śmierć będzie wtedy łaską - cedziła dalej nienawistne słowa, świecie wierząc, że wszystkie myśli, które miała teraz w głowie - o słodkich torturach przeprowadzanych na nim i pozostałej dwójce - niebawem się ziszczą.
Podpisał na siebie wyrok. Nie teraz, podpisał go samym faktem swego istnienia, ale teraz wyjątkowo nadepnął jej na odcisk. Wycelowała różdżką w sufit. Nigdzie nie było okien, musieli dostać się wyżej. Zamierzała w suficie utworzyć przejście, skoro szyba najwyraźniej była zaczarowana. - Porta Creare - powtórzyła uparcie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wiedział, że coś poszło nie tak zanim jeszcze magia na dobre spłynęła z jego palców, odsłaniając ukrytą wcześniej parę drzwi, prowadzącą do pogrążonego w mroku pomieszczenia; anomalie dotykające zaklęć i wykrzywiające ich działanie nie były już dla niego nowością – rozpoznawał sposób, w jaki zmieniały krystalizującą się w postaci uroków energię. Nie oznaczało to jednak, że był w stanie je powstrzymać, więc kiedy chmura ciemnej mgły otoczyła Samuela, mógł tylko patrzeć, obserwując zjawisko z mieszaniną przerażenia i wściekłości. – Psidwacza mać – warknął, odwracając się w stronę aurora. – Nic ci nie jest? – zapytał, ale nie podszedł bliżej; nie potrafił mu pomóc, poza tym – jego uwagę skutecznie przyciągnęła trójka zamkniętych za szybą ludzi. Naukowców? Oprawców? Był w trakcie wyrabiania sobie opinii, żadna z nich nie zbliżała się jednak nawet do pozytywnego spektrum.
Przez moment wsłuchiwał się po prostu w wymianę zdań; nie dziwiły go gwałtowne reakcje pozostałych czarodziejów, chociaż nie miał pojęcia, jaka treść kryła się w przeczytanych przez nich listach. Zastanawiał się, co zrobić – i zastanawiał się nad słowami przekazanymi mu przez ducha, oraz nad koleją wydarzeń, która doprowadziła do tego, że w ogóle duchem się stał. Milczał, odzywając się dopiero, gdy mężczyzna o imieniu Joshua po raz drugi zwrócił się bezpośrednio do niego. – To anomalia, nikt nie potrafi tego kontrolować – odpowiedział, z uwagą śledząc zainteresowanie odbijające się w oczach mugola. Starał się zrozumieć, dotrzeć do tego, o co tak naprawdę im chodziło – ale im dłużej mówił, tym bardziej lodowaciała krążąca w jego żyłach krew. List napisany ręką Benjamina prawie parzył go w skórę, promieniując fantomowym gorącem przez materiał spodni. Wpatrywał się w kielich, lewitujący w stronę stołu, a następnie zatrzymujący się na nim z cichym stuknięciem. Wysłuchał w pozornym spokoju instrukcji – a gdy mężczyzna zamilkł, odezwał się ponownie. – Nie – powiedział chłodno, stanowczo, prawie bez emocji. – Nie wierzę ci. Twoje słowo nic nie znaczy, Gudensig powiedział mi, co mu zrobiliście. – Zrobił krok do przodu, wpatrując się w Joshuę. – Twój zdradziecki znajomy na pewno wytłumaczył ci, że w naszym przypadku śmierć nie wystarcza, żeby zamknąć nam usta – dodał. – Chcesz wiedzieć, dlaczego tak zażarcie bronimy swojej tajemnicy? Może dlatego, że kiedy się o nas dowiadujecie, reagujecie właśnie tak. – Rozłożył ramiona, nie wskazując w żadnym konkretnym kierunku, obejmując bardziej całe otoczenie; bunkier, kwadratowe pomieszczenie, samych mugoli. – Człowiek, o którego cię zapytałem, poświęcił swoje życie, żeby bronić takich jak wy. – Odruchowo zacisnął szczęki; musiał się powstrzymać, żeby nie uderzyć pięścią w oddzielającą go od parszywca szybę. – Chcesz pouczać mnie o instynkcie samozachowawczym? A jak myślisz, co mówi czarodziejom ich instynkt samozachowawczy, kiedy ich odurzacie, zamykacie w celi, torturujecie i trujecie? – Opuścił różdżkę, rezygnując z rzucenia jakiegokolwiek zaklęcia. Oni tego właśnie chcieli – sprowokować ich do działania, żeby obserwować magię na żywo, poznać jeszcze lepiej ich słabości, nauczyć się, jak najskuteczniej im zaszkodzić, jak najefektywniej z nimi walczyć; pamiętał zaaferowany wzrok mugola, kiedy Samuel padł ofiarą anomalii; nie miał zamiaru im w tym pomagać.
Podszedł do stolika, na którym spoczywał kielich, po czym ostrożnie wziął naczynie do ręki. Przez moment ważył je w dłoni, żeby w następnej sekundzie przechylić je płynnym ruchem, wylewając ciecz na wykafelkowaną posadzkę. – Chcesz się o nas uczyć, dowiedzieć więcej? Świetnie, podziwiam naukowe zacięcie – ale nie będziemy godzić się na twoje warunki. Jesteśmy ludźmi, nie niuchaczami, którym możesz zaświecić błyskotką, żeby za nią pobiegły. Nie będziemy wypełniać twoich rozkazów, ani walczyć ze sobą dla twojej uciechy. Moi towarzysze są ranni – wypuść nas i pozwól zorganizować pomoc. Wtedy, i tylko wtedy, będziemy mogli porozmawiać o magii. – Najprawdopodobniej dopiero po solidnym Obliviate – tego szczegółu nie miał jednak zamiaru mu tłumaczyć.
| retoryka II (nie wiem, czy mam rzucać, ale rzucam na wszelki wypadek!)
Przez moment wsłuchiwał się po prostu w wymianę zdań; nie dziwiły go gwałtowne reakcje pozostałych czarodziejów, chociaż nie miał pojęcia, jaka treść kryła się w przeczytanych przez nich listach. Zastanawiał się, co zrobić – i zastanawiał się nad słowami przekazanymi mu przez ducha, oraz nad koleją wydarzeń, która doprowadziła do tego, że w ogóle duchem się stał. Milczał, odzywając się dopiero, gdy mężczyzna o imieniu Joshua po raz drugi zwrócił się bezpośrednio do niego. – To anomalia, nikt nie potrafi tego kontrolować – odpowiedział, z uwagą śledząc zainteresowanie odbijające się w oczach mugola. Starał się zrozumieć, dotrzeć do tego, o co tak naprawdę im chodziło – ale im dłużej mówił, tym bardziej lodowaciała krążąca w jego żyłach krew. List napisany ręką Benjamina prawie parzył go w skórę, promieniując fantomowym gorącem przez materiał spodni. Wpatrywał się w kielich, lewitujący w stronę stołu, a następnie zatrzymujący się na nim z cichym stuknięciem. Wysłuchał w pozornym spokoju instrukcji – a gdy mężczyzna zamilkł, odezwał się ponownie. – Nie – powiedział chłodno, stanowczo, prawie bez emocji. – Nie wierzę ci. Twoje słowo nic nie znaczy, Gudensig powiedział mi, co mu zrobiliście. – Zrobił krok do przodu, wpatrując się w Joshuę. – Twój zdradziecki znajomy na pewno wytłumaczył ci, że w naszym przypadku śmierć nie wystarcza, żeby zamknąć nam usta – dodał. – Chcesz wiedzieć, dlaczego tak zażarcie bronimy swojej tajemnicy? Może dlatego, że kiedy się o nas dowiadujecie, reagujecie właśnie tak. – Rozłożył ramiona, nie wskazując w żadnym konkretnym kierunku, obejmując bardziej całe otoczenie; bunkier, kwadratowe pomieszczenie, samych mugoli. – Człowiek, o którego cię zapytałem, poświęcił swoje życie, żeby bronić takich jak wy. – Odruchowo zacisnął szczęki; musiał się powstrzymać, żeby nie uderzyć pięścią w oddzielającą go od parszywca szybę. – Chcesz pouczać mnie o instynkcie samozachowawczym? A jak myślisz, co mówi czarodziejom ich instynkt samozachowawczy, kiedy ich odurzacie, zamykacie w celi, torturujecie i trujecie? – Opuścił różdżkę, rezygnując z rzucenia jakiegokolwiek zaklęcia. Oni tego właśnie chcieli – sprowokować ich do działania, żeby obserwować magię na żywo, poznać jeszcze lepiej ich słabości, nauczyć się, jak najskuteczniej im zaszkodzić, jak najefektywniej z nimi walczyć; pamiętał zaaferowany wzrok mugola, kiedy Samuel padł ofiarą anomalii; nie miał zamiaru im w tym pomagać.
Podszedł do stolika, na którym spoczywał kielich, po czym ostrożnie wziął naczynie do ręki. Przez moment ważył je w dłoni, żeby w następnej sekundzie przechylić je płynnym ruchem, wylewając ciecz na wykafelkowaną posadzkę. – Chcesz się o nas uczyć, dowiedzieć więcej? Świetnie, podziwiam naukowe zacięcie – ale nie będziemy godzić się na twoje warunki. Jesteśmy ludźmi, nie niuchaczami, którym możesz zaświecić błyskotką, żeby za nią pobiegły. Nie będziemy wypełniać twoich rozkazów, ani walczyć ze sobą dla twojej uciechy. Moi towarzysze są ranni – wypuść nas i pozwól zorganizować pomoc. Wtedy, i tylko wtedy, będziemy mogli porozmawiać o magii. – Najprawdopodobniej dopiero po solidnym Obliviate – tego szczegółu nie miał jednak zamiaru mu tłumaczyć.
| retoryka II (nie wiem, czy mam rzucać, ale rzucam na wszelki wypadek!)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Kontakt z czarna magią powinien był go uodpornić na działanie z równie ciemna mocą, która zatańczyła wokół niego mgłą i na kilka chwil, pozbawiła realności (jeśli, to było jeszcze możliwe). Mieszanka otępiającego bólu, strachu i nieuchwytnego przekonania, że oto zbliża się ku własnemu końcowi - zaatakowała na tyle szybko, że nie zdążył nawet odetchnąć. Kiedy ciemność opuściła ramiona, wypuścił skumulowane powietrze, powstrzymując kaszel rękawem podartej kurtki. Wzrok pognał do Percivala, ale nie odpowiedział mu werbalnie. Wolno kiwną głową, potwierdzając powrót do racjonalności myślenia, bo i zmysły wracały do właściwego funkcjonowania. osłabienie wciąż trzymało go w swoich szponach, ale niewystarczająco, by móc zgodzić się na padające tak jawnie propozycje. Coś niebezpiecznie buzowało pod skórą Skamandera, grożąc nieocenionym w skutkach wybuchem. Padające słowa coraz silniej naciskały napiętą strunę opanowania, które - gdyby był młodszy, zapowiedziałaby ciąg prawdopodobnie głupich decyzji. A tych, było już za dużo. Obserwacja znajdujących się za szybą postaci, nie zdała mu się na wiele. W większości, bez problemu wychwytywał kłamstwo. Sztuka jednak nie było jego odkrycie, a zrozumienie, czego samo kłamstwo dotyczyło. Tym bardziej, ze ostatnie słowa mugola zadźwięczały fałszywą iskrą. Czego miała dotyczyć? - Nie - przekręcił różdżkę w palcach, właściwie skupiając wzrok na niej samej, a nie sylwetkach za szybą. Poświęcił życie, właściwie, poświęcił wszystko, by ochronić mugoli przed fanatyzmem czystości krwi. A mimo to, coś burzyło mu krew, rysowało narastającym gniewem ciemne ślepia. Tylko pamięć o tym, że musiał trafić na jednostki, w których głowach ukształtowało się szaleństwo i świadomość własnego położenia utrzymywała opanowanie w ryzach - Nikt z nas nie wyraził zgody na wasze eksperymenty - podniósł wzrok koncentrując się na mężczyźnie z chowaną w kieszeni różdżką - Igracie z ogniem, który szybko może obrócić się przeciw wam - i nie miał na myśli tylko ich samych, przeniósł ciemniejące tęczówki na kobietę - Macie gdzieś tu anomalię. Wypaczenie tego o czym próbujecie się dowiedzieć. Coś, co atakuje nie tylko wasz świat - przeniósł wzrok znowu na własną różdżkę. Niezdrowe zainteresowanie tym, czego nie rozumieli, przerodziło się w zwykły fanatyzm, a jego postaci auror nienawidził najbardziej. Skutki tak wykręconego umysłu mógł oglądać na co dzień w czarodziejskim świecie, ale mugolska forma, była przykrą nowością. Bolesnym zderzeniem ze skostniałym obrazem konserwatystów czystości. Ciemność potrafiła wypaczyć każdą, nawet najbardziej szlachetną ideę.
Nie chciał myśleć o tym, co znajdowało się w liście. prowokacja, kolejny eksperyment, który miał zmusić ich do reakcji, niby pieprzone marionetki w cyrku. Ważył na języku kolejne słowa, ale wystarczająco wiele już miało ich paść.
Obserwacja nie dała mu większych wskazówek, ale zainteresował go obiekt znajdujący się za plecami kobiety. Przypominał ten, z którym przyszedł tu Blake. Samuel wycofał się bliżej ściany za plecami, odnajdując skrzyneczkę, która przypominała pudełko bez zamka. Oglądanie jej z każdej strony, prawdopodobnie nie pomogło, a skoro mugole korzystali z pomocy czarodzieja, można było spróbować po inne środki - Specialis Revelio - nachylił się, przytykając różdżkę do zamkniętego wieczka. Cokolwiek znajdowało się w środku, musiało być ważne. Jeśli nie dla nich, to dla rozwiązania całej szaleńczej wizji, której wbrew woli - byli uczestnikami.
Nie chciał myśleć o tym, co znajdowało się w liście. prowokacja, kolejny eksperyment, który miał zmusić ich do reakcji, niby pieprzone marionetki w cyrku. Ważył na języku kolejne słowa, ale wystarczająco wiele już miało ich paść.
Obserwacja nie dała mu większych wskazówek, ale zainteresował go obiekt znajdujący się za plecami kobiety. Przypominał ten, z którym przyszedł tu Blake. Samuel wycofał się bliżej ściany za plecami, odnajdując skrzyneczkę, która przypominała pudełko bez zamka. Oglądanie jej z każdej strony, prawdopodobnie nie pomogło, a skoro mugole korzystali z pomocy czarodzieja, można było spróbować po inne środki - Specialis Revelio - nachylił się, przytykając różdżkę do zamkniętego wieczka. Cokolwiek znajdowało się w środku, musiało być ważne. Jeśli nie dla nich, to dla rozwiązania całej szaleńczej wizji, której wbrew woli - byli uczestnikami.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Po chwili zacząłem zastanawiać się, czy mężczyzna z różdżką był wspomnienym w rozmowie Clintem, czy może czarodziejem, którego rozmowę musiałem podsłuchać wcześniej w głośniku. Z pewnością jednym z dwóch.
- Słyszałem twoją rozmowę z Serah. - Zwróciłem się do mężczyzny, choć nie byłem do końca pewien, czy trafiłem właściwie. Zaryzykowałem. - Słyszałem o sprzeciwieniu się swojemu światu. Do czego cię zmuszają? - Czy istniała szansa, aby powoływać się na rozsądek? Spotykałem już wcześniej w swoim życiu mugoli, jednak żaden z nich nie próbował na mnie eksperymentować - choć może dlatego, że mało który dowiedział się, że jestem czarodziejem. Anomalia zmieniły wszystko. Zatarły granicę. Przelały czarę goryczy. Nie miałem sumienia, aby prosić o zrozumienie. Chaos, który rozpętaliśmy, był źródłem agresji - nie tylko w świecie mugoli. Nie mogłem jednak pozwalać na to, by ta dalej się napędzała. Nie miałem zamiaru wypełniać rozkazów, ani też popisywać się niczym kelpia w cyrku. Podążyłem wzrokiem za Percivalem, gdy ten zaczął mówić. A choć nie rozmawialiśmy przez lata, kilka słów przywróciło dawne wspomnienia, pozwalając mi ujrzeć już-nie-Notta w świetle, w którym go zapamiętałem. Jako oddanego przyjaciela, zwróconego ku wolności, błyskotliwego i świetnego mówcę.
- Kielich to pułapka. - Ostrzegłem pozostałych. - A w pomieszczeniu obok znajdują się trzy dzikie stworzenia. Nie wiem jakie. Czworonożne. - Przeniosłem gniewne spojrzenie na postacie znajdujące się w azylu. - To, co próbujecie ubrać w piękne słowa eksperymentu, niczym nie różni się od barbarzyńskich igrzysk. Uszanowałbym waszą ciekawość. Ale ona już dawno zgubiła swoje granice. Być może moglibyście zrozumieć. O ile zrozumienie byłoby waszym zamiarem. Ale zbyt wiele widziałem tutaj krwi i wymuszania działania strachem, bym uwierzył, że po tym, jak się powykańczamy, puścicie nas wolno. Jaki to w ogóle ma sens? Myślisz, że różnimy się od was? Poznałem wielu takich jak wy. Niektórzy zostali moimi przyjaciółmi. Inni nie koniecznie. Wiecie co, to zupełnie tak samo jak z czarodziejami. Wy także macie swoją magię, której wielu z nas nie rozumie. Elektryczność. Pojazdy mechaniczne. Broń palną. Radio. Czy z tego powodu czynimy z wami to samo, co wy nam w tym momencie? - Stanąłem w ramię z Percivalem, również opuszczając różdżkę. Wiedziałem, że ani ja, ani on, ani także prawdopodobnie Samuel i Jackie nie mieli zamiaru dokonywać tutaj krwawej rzezi. Czego, niestety, nie mogłem powiedzieć o Rokwood. Ani zapewne nie o Burke'u.
retoryka I
- Słyszałem twoją rozmowę z Serah. - Zwróciłem się do mężczyzny, choć nie byłem do końca pewien, czy trafiłem właściwie. Zaryzykowałem. - Słyszałem o sprzeciwieniu się swojemu światu. Do czego cię zmuszają? - Czy istniała szansa, aby powoływać się na rozsądek? Spotykałem już wcześniej w swoim życiu mugoli, jednak żaden z nich nie próbował na mnie eksperymentować - choć może dlatego, że mało który dowiedział się, że jestem czarodziejem. Anomalia zmieniły wszystko. Zatarły granicę. Przelały czarę goryczy. Nie miałem sumienia, aby prosić o zrozumienie. Chaos, który rozpętaliśmy, był źródłem agresji - nie tylko w świecie mugoli. Nie mogłem jednak pozwalać na to, by ta dalej się napędzała. Nie miałem zamiaru wypełniać rozkazów, ani też popisywać się niczym kelpia w cyrku. Podążyłem wzrokiem za Percivalem, gdy ten zaczął mówić. A choć nie rozmawialiśmy przez lata, kilka słów przywróciło dawne wspomnienia, pozwalając mi ujrzeć już-nie-Notta w świetle, w którym go zapamiętałem. Jako oddanego przyjaciela, zwróconego ku wolności, błyskotliwego i świetnego mówcę.
- Kielich to pułapka. - Ostrzegłem pozostałych. - A w pomieszczeniu obok znajdują się trzy dzikie stworzenia. Nie wiem jakie. Czworonożne. - Przeniosłem gniewne spojrzenie na postacie znajdujące się w azylu. - To, co próbujecie ubrać w piękne słowa eksperymentu, niczym nie różni się od barbarzyńskich igrzysk. Uszanowałbym waszą ciekawość. Ale ona już dawno zgubiła swoje granice. Być może moglibyście zrozumieć. O ile zrozumienie byłoby waszym zamiarem. Ale zbyt wiele widziałem tutaj krwi i wymuszania działania strachem, bym uwierzył, że po tym, jak się powykańczamy, puścicie nas wolno. Jaki to w ogóle ma sens? Myślisz, że różnimy się od was? Poznałem wielu takich jak wy. Niektórzy zostali moimi przyjaciółmi. Inni nie koniecznie. Wiecie co, to zupełnie tak samo jak z czarodziejami. Wy także macie swoją magię, której wielu z nas nie rozumie. Elektryczność. Pojazdy mechaniczne. Broń palną. Radio. Czy z tego powodu czynimy z wami to samo, co wy nam w tym momencie? - Stanąłem w ramię z Percivalem, również opuszczając różdżkę. Wiedziałem, że ani ja, ani on, ani także prawdopodobnie Samuel i Jackie nie mieli zamiaru dokonywać tutaj krwawej rzezi. Czego, niestety, nie mogłem powiedzieć o Rokwood. Ani zapewne nie o Burke'u.
retoryka I
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Tajny Bunkier
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland