Wybrzeże
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Na terenach posiadłości nie mogło zabraknąć specjalnie wydzielonej części wybrzeża, dostępnej tylko i wyłącznie dla rodziny Lestrange oraz ich znamienitych gości. Piaszczysta plaża w słoneczne dni urokliwie skrzy się w słońcu, a spokojne fale dobijają do brzegu kojąc swoim szumem. W okolicy bardzo często można natknąć się na syrenę lub trytona, lecz ujawniają się one jedynie zaufanym osobom. Na wydmy prowadzą drewniane schody lub szerokie ścieżki, za którymi znajduje się niewielka łąka, a tuż za nią rozpościera się las.
Pamiętała każdą noc, którą spędziła czuwając przy łóżku Evandry, gdy ta była malutka. Najpierw jako prześliczne niemowlę, później jako dziewczynka, uwielbiająca słuchać śpiewu matki, wsłuchana w syrenie opowieści, zafascynowana tym, co piękne, baśniowe i skąpane w odblaskach toni. Giselle chciałaby choć na moment wrócić do tamtych czasów, gdy jedynym zmartwieniem było zdrowie córki oraz to, czy posmakuje jej nowy przysmak przygotowany przez gospodynię. Wtedy mogła schować Evę w ramionach, ukryć przed światem, odebrać od niej choć odrobinę smutku, niezadowolenia czy gniewu, lecz teraz, gdy córka zamieniła się w dorosłą kobietę, nie mogła osłonić ją własnym ciałem przez bolesnymi ciosami, zadanymi z nieprzewidzianej strony. Od własnej rodziny, od naiwnego, zagubionego Francisa, wiecznego chłopca, pogrążającego się w najgorszym, krzywdzącym rodzaju szaleństwa. Wspomnienie syna znów wycisnęło z podkrążonych oczu lady Lestrange łzy, ale teraz ich nie ocierała, jedną dłonią gładząc budzącą się córkę po bladej i lekko wilgotnej twarzy, drugą zaś ściskając jej chłodną, drżącą rękę.
- Skarbie, moja piękna syrenko, cichutko. Jesteś bezpieczna, jesteś w domu - szeptała uspokajającym, melodyjnym tonem, jak wtedy, gdy uspokajała ją po wybudzeniu z paskudnego koszmaru. Mogłaby zdawać się na piastunki, zrzucając na nie ten obowiązek, ale zazwyczaj sama koiła lęki córki. I syna, syna, którego już nie miała, który nie istniał, który zawiódł. Nie znała szczegółów, ale zbyt wiele informacji docierało do jej usztu, by pozostawała kompletnie ślepa na działania Francisa. Serce pękło jej na pół, nie spodziewała się tego tak szybko, ale wychowano ją na damę, na posłuszną żonę i godną arystokratkę, dlatego pomimo matczynego cierpienia, już zaczynała pojmować, że tak będzie lepiej. Dla nich - i dla niego. Nie chciała widzieć go w kajdanach, nie chciała widzieć go wyśmiewanego i wytykanego palcami, nie chciała, by sprowadził na ród zniewagę. - Odszedł, Evandro - potwierdziła cicho, choć to ona właściwie powinna dopytać co się stało. Szczegóły szeptane przez służbę były wciąż niejasne i tylko nestor oraz jej mąż zdawali się pojmowac, co właściwie się stało. Ona: nie chciała nawet wiedzieć, nie teraz, gdy zmagała się z otwartą żałobą. - Tak będzie lepiej, dla rodziny, dla nas, dla Ciebie - dodała jeszcze, starając się przekazać córce swoją siłę i wiarę, pomimo gorących łez, skapujących na suknię córki. - Musisz być silna, Evandro. Odnajdź w sobie skałę, opokę, niewzruszenie. Wiem, że potrafisz. A wody po najstraszniejszym sztormie są najczystsze, najpiękniejsze Przyniosą ci ukojenie - przemawiała cicho, czule, metaforycznie, ściskając pokrzepiająco dłoń Evy. Tak drobną, tak chłodną; nie mogłą się powstrzymać, podniosła ją i przycisnęła do własnego policzka, by ukoić choć na moment i swój ból.
- Skarbie, moja piękna syrenko, cichutko. Jesteś bezpieczna, jesteś w domu - szeptała uspokajającym, melodyjnym tonem, jak wtedy, gdy uspokajała ją po wybudzeniu z paskudnego koszmaru. Mogłaby zdawać się na piastunki, zrzucając na nie ten obowiązek, ale zazwyczaj sama koiła lęki córki. I syna, syna, którego już nie miała, który nie istniał, który zawiódł. Nie znała szczegółów, ale zbyt wiele informacji docierało do jej usztu, by pozostawała kompletnie ślepa na działania Francisa. Serce pękło jej na pół, nie spodziewała się tego tak szybko, ale wychowano ją na damę, na posłuszną żonę i godną arystokratkę, dlatego pomimo matczynego cierpienia, już zaczynała pojmować, że tak będzie lepiej. Dla nich - i dla niego. Nie chciała widzieć go w kajdanach, nie chciała widzieć go wyśmiewanego i wytykanego palcami, nie chciała, by sprowadził na ród zniewagę. - Odszedł, Evandro - potwierdziła cicho, choć to ona właściwie powinna dopytać co się stało. Szczegóły szeptane przez służbę były wciąż niejasne i tylko nestor oraz jej mąż zdawali się pojmowac, co właściwie się stało. Ona: nie chciała nawet wiedzieć, nie teraz, gdy zmagała się z otwartą żałobą. - Tak będzie lepiej, dla rodziny, dla nas, dla Ciebie - dodała jeszcze, starając się przekazać córce swoją siłę i wiarę, pomimo gorących łez, skapujących na suknię córki. - Musisz być silna, Evandro. Odnajdź w sobie skałę, opokę, niewzruszenie. Wiem, że potrafisz. A wody po najstraszniejszym sztormie są najczystsze, najpiękniejsze Przyniosą ci ukojenie - przemawiała cicho, czule, metaforycznie, ściskając pokrzepiająco dłoń Evy. Tak drobną, tak chłodną; nie mogłą się powstrzymać, podniosła ją i przycisnęła do własnego policzka, by ukoić choć na moment i swój ból.
I show not your face but your heart's desire
Bezpieczna? W domu? Podłużna zmarszka zmąciła czoło Evandry na dźwięk melodyjnego tonu. Oczy piekły nieznośnie, ale mimo złamanego serca żadna łza nie chciała spłynąć po twarzy. Rozgrzany policzek kochanej matki palił chłodną dłoń, jej bliskość wyjątkowo nie dawała ukojenia. Oni nic nie wiedzą. Mętne słowa pokrzepienia tylko ją rozdrażniły, nie były tym, co chciała usłyszeć. Pokręciła tylko głową, nie mówiąc ani słowa, przecież śmierć nie jest rozwiązaniem.
Nie, to nieprawda!, wołała w myślach, nie chcąc zgodzić się z żadnym z jej słów, Nie widziałaś go, nie słyszałaś… Argumenty grzęzły w gardle na widok cierpienia tej bliskiej jej czarownicy. Co zrobić? Wyznać jej prawdę czy tak, jak Francis przez lata, nakarmić ją bajkami, które mają przecież na celu wyłącznie dobro. Podkuliła nogi i przysunęła się bliżej starszej półwili, by objąć ramieniem jej drżącą postać; zebrała w sobie resztki sił, wtulając się nieco mocniej. Wyczuwała jej ból i choć ich powody nieznacznie różniły się od siebie, dzieliła go wraz z nią. Okrucieństwem byłoby stać się dla niej kolejną kroplą do przelewającej się czary. Francis był jej równie bliski, jedynym synem, nadzieją - teraz już doszczętnie pogrzebaną.
- Wiem. Tak będzie lepiej - powtórzyła za nią, chowając twarz w złotych włosach lady Lestrange. Kłamstwo z łatwością przeszło przez gardło, zrobiłaby wszystko, by powstrzymać jej cierpienie. “Czasami robi się straszne rzeczy, by chronić tych, na których nam zależy”, obracała w myślach słowa, jakie padły wtedy w szpitalnej sali, z każdym dniem coraz lepiej rozumiejąc ich znaczenie. Dziś wyjątkowo dotkliwie kuły jej serce.
Czy on wciąż gdzieś tu był? Zdawało jej się, czy rzeczywiście pozostał na tym świecie pod niematerialną postacią? Zamierzał nawiedzać twierdzę, a może odleciał, zniknął w przestrachu, zatonął w swym wstydzie?
Z głębokiej otchłani powróciły do niej ostatnie słowa Francisa. Wspomnienie tego, który mu to zrobił. Podarował mu życie, które właśnie zmarnował. A może podsunął mu przysięgę, a którą wiedział, że złamie? Tu nie dostanie żadnej odpowiedzi. W Thorness Manor nie mogła zostać już ani chwili dłużej.
Zwolniła swój uścisk, by wytrzeć kciukiem łzy z twarzy zapłakanej czarownicy. Na dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na opuchniętych oczach. Nawet w tak tragicznej chwili zniewalała swą urodą; jej urok przyciągał, sprawiając że z każdą sekundą Evandra łamała się, by zostać z nią jeszcze trochę, na godzinę, miesiąc, na zawsze.
- Chcę do domu - odważyła się wreszcie zachrypniętym głosem, widząc że za moment będzie gotowa uwierzyć w każde jej słowo pocieszenia, odpychając do siebie nurtujące wątpliwości, a o których nie mogła ot tak zapomnieć. To nie w żalu miała się teraz pogrążyć, potrzebowała wyjaśnień.
Nie, to nieprawda!, wołała w myślach, nie chcąc zgodzić się z żadnym z jej słów, Nie widziałaś go, nie słyszałaś… Argumenty grzęzły w gardle na widok cierpienia tej bliskiej jej czarownicy. Co zrobić? Wyznać jej prawdę czy tak, jak Francis przez lata, nakarmić ją bajkami, które mają przecież na celu wyłącznie dobro. Podkuliła nogi i przysunęła się bliżej starszej półwili, by objąć ramieniem jej drżącą postać; zebrała w sobie resztki sił, wtulając się nieco mocniej. Wyczuwała jej ból i choć ich powody nieznacznie różniły się od siebie, dzieliła go wraz z nią. Okrucieństwem byłoby stać się dla niej kolejną kroplą do przelewającej się czary. Francis był jej równie bliski, jedynym synem, nadzieją - teraz już doszczętnie pogrzebaną.
- Wiem. Tak będzie lepiej - powtórzyła za nią, chowając twarz w złotych włosach lady Lestrange. Kłamstwo z łatwością przeszło przez gardło, zrobiłaby wszystko, by powstrzymać jej cierpienie. “Czasami robi się straszne rzeczy, by chronić tych, na których nam zależy”, obracała w myślach słowa, jakie padły wtedy w szpitalnej sali, z każdym dniem coraz lepiej rozumiejąc ich znaczenie. Dziś wyjątkowo dotkliwie kuły jej serce.
Czy on wciąż gdzieś tu był? Zdawało jej się, czy rzeczywiście pozostał na tym świecie pod niematerialną postacią? Zamierzał nawiedzać twierdzę, a może odleciał, zniknął w przestrachu, zatonął w swym wstydzie?
Z głębokiej otchłani powróciły do niej ostatnie słowa Francisa. Wspomnienie tego, który mu to zrobił. Podarował mu życie, które właśnie zmarnował. A może podsunął mu przysięgę, a którą wiedział, że złamie? Tu nie dostanie żadnej odpowiedzi. W Thorness Manor nie mogła zostać już ani chwili dłużej.
Zwolniła swój uścisk, by wytrzeć kciukiem łzy z twarzy zapłakanej czarownicy. Na dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na opuchniętych oczach. Nawet w tak tragicznej chwili zniewalała swą urodą; jej urok przyciągał, sprawiając że z każdą sekundą Evandra łamała się, by zostać z nią jeszcze trochę, na godzinę, miesiąc, na zawsze.
- Chcę do domu - odważyła się wreszcie zachrypniętym głosem, widząc że za moment będzie gotowa uwierzyć w każde jej słowo pocieszenia, odpychając do siebie nurtujące wątpliwości, a o których nie mogła ot tak zapomnieć. To nie w żalu miała się teraz pogrążyć, potrzebowała wyjaśnień.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Giselle Lestrange długo pozostawała dzieckiem. Niewinnym, nieco rozkapryszonym, skupionym tylko na sobie, nieprzywykłym do bólu i trudności. Dopiero narodziny własnego potomstwa sprawiły, że w niezwykle szybkim czasie dorosła, wypełniona niespotykaną miłością, ale także równie intensywnym bólem. Każde przypadkowe uderzenie, gorszy dzień, siniak powstały w wyniku nadmorskich zabaw; każda łza wywołana deszczową pogodą albo niesmacznym deserem, spływająca po twarzy Francisa i Evandry, raniła ją do głębi tak, jakby to ona sama cierpiała dziecięce katusze. Później było tylko gorzej - i lepiej. Doskonale pamiętała obezwładniające szczęście, gdy widziała swą prześliczną Evę na ślubnym kobiercu, stającą się żoną potężnego czarodzieja; już wtedy przeczuwała, że córka wyszła za mąż najlepiej jak tylko mogła - pod wyzbytymi z uczuć względami, oczywiście, te niezbyt się liczyły, ważniejszy był szacunek, galeony oraz rosnąca pozycja rodu - a z każdym miesiącem te przypuszczenia tylko się potwierdzały. Giselle potrafiła też bez trudu przywołać zachwyt wywołany pojawieniem się na świecie wnuka, zdrowego, silnego i ślicznego Evana. Więcej bólu przynosił jej Francis, Evandra równoważyła brata, uzupełniała go, a choć syn wielokrotnie lady Lestrange zawodził, kochała go przecież do dziś dnia, gdy zniknął.
I będzie kochała go dalej, mimo wszystko. Płakała coraz ciszej, łzy coraz rzadziej skapywały na kosmyki włosów córki, którą tuliła do siebie tak, jak przed wieloma laty, kołysząc lekko w swych ramionach. Chciałaby odebrać choć część jej bólu, ale pozostawała bezradna. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić, kochanie? Jakoś ci ulżyć? - spytała jeszcze, gładząc ją po włosach, po plecach i po ramionach, ciągle - mimo szoku i rozpaczy - zdziwiona, jak szybko Evandra z malutkiej dziewczynki, którą całą mogła schować w jedwabnym beciku i utulić w kołysce, stała się dorosłą kobietą.
Mającą już swoją rodzinę. Swój dom. Ciągle się z tym nie pogodziła, dom Evandry był przecież tutaj, na Wyspie Wight, wśród morskiej bryzy, śpiewu syren i piękna, nie w ogrodach pełnych zdradzieckich cierni róż, których urodę przykrywał posępny cień fruwających nad Kent smoków. Słowa o domu zakłuły Giselle, ale nie okazałą tego; była jej klejnotem, jej skarbem, jej młodszą wersją, teraz już jedyną. - Oczywiście, Evandro, rozkażę przygotować twoją podróż. Jesteś na nią gotowa? - upewniła się, rozczulona opiekuńczym gestem. Ostatni raz przesunęła opuszkami palców po twarzy córki, po czym - gwałtownie i niespodziewanie - znów ją przytuliła, wdychając głęboko zapach jasnych włosów. - Jesteś silna, pamiętaj, kochanie - szepnęła ostatni raz, mówiąc nie tylko do niej, ale i do siebie, po czym chwiejnie wstała z łoża, wychodząc z komnaty, by polecić służbie zająć się bezpieczną podróżą Evandry do Kent. Nie chciała, by ta ryzykowała teleportację, nie w tym stanie.
| ztx2
I będzie kochała go dalej, mimo wszystko. Płakała coraz ciszej, łzy coraz rzadziej skapywały na kosmyki włosów córki, którą tuliła do siebie tak, jak przed wieloma laty, kołysząc lekko w swych ramionach. Chciałaby odebrać choć część jej bólu, ale pozostawała bezradna. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić, kochanie? Jakoś ci ulżyć? - spytała jeszcze, gładząc ją po włosach, po plecach i po ramionach, ciągle - mimo szoku i rozpaczy - zdziwiona, jak szybko Evandra z malutkiej dziewczynki, którą całą mogła schować w jedwabnym beciku i utulić w kołysce, stała się dorosłą kobietą.
Mającą już swoją rodzinę. Swój dom. Ciągle się z tym nie pogodziła, dom Evandry był przecież tutaj, na Wyspie Wight, wśród morskiej bryzy, śpiewu syren i piękna, nie w ogrodach pełnych zdradzieckich cierni róż, których urodę przykrywał posępny cień fruwających nad Kent smoków. Słowa o domu zakłuły Giselle, ale nie okazałą tego; była jej klejnotem, jej skarbem, jej młodszą wersją, teraz już jedyną. - Oczywiście, Evandro, rozkażę przygotować twoją podróż. Jesteś na nią gotowa? - upewniła się, rozczulona opiekuńczym gestem. Ostatni raz przesunęła opuszkami palców po twarzy córki, po czym - gwałtownie i niespodziewanie - znów ją przytuliła, wdychając głęboko zapach jasnych włosów. - Jesteś silna, pamiętaj, kochanie - szepnęła ostatni raz, mówiąc nie tylko do niej, ale i do siebie, po czym chwiejnie wstała z łoża, wychodząc z komnaty, by polecić służbie zająć się bezpieczną podróżą Evandry do Kent. Nie chciała, by ta ryzykowała teleportację, nie w tym stanie.
| ztx2
I show not your face but your heart's desire
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wybrzeże
Szybka odpowiedź