Wydarzenia


Ekipa forum
Sala Burz
AutorWiadomość
Sala Burz [odnośnik]12.01.19 23:42
First topic message reminder :

Sala Burz

Jeden z przeznaczonych dla gości salonów posiadłości Chaeau Rose, obszerny elegancki pokój wyłożony jedwabnym dywanem w orientalne wzory, podobnie jak reszta wnętrz urządzona w jasnym, delikatnym francuskim stylu. Stoliki pomiędzy krzesłami są dość wysokie, by można podać na nich przekąski, jednak nie dość szerokie, by mogły zastąpić jadalnię. Widok z przestronnych okien nie pada jednak na kwieciste ogrody Rosierów, a na morską wodę, nad którą czasem pojawiają się smoki. We wschodnim skrzydle, gdzie mieści się Sala Burz, najmocniej odczuwalne są efekty sztormów - stąd zwyczajowa nazwa pokoju.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala Burz [odnośnik]28.08.21 0:46
Z ich dwójki Edward nie był tym dojrzałym. Jeśli ktokolwiek ściągnął Tristana na złą drogę, całą chlubę w tym wyczynie brał na siebie i patrzył z czystym zadowoleniem na kuzyna i jego niedowierzanie. Czyli pamiętał. Żadne inne potwierdzenie nie było mu w tej chwili potrzebne.
Seksem. Paryż pachnie seksem — skwitował cicho, wreszcie zasiadając w fotelu i przyjmując godną pozę lorda raptem na kilka sekund przed wywodem, któremu przysłuchiwał się z całą uwagą, jaką potrafił w sobie wykrzesać. Jednocześnie dopadło go zmartwienie, jak wielkie zniszczenia mógł przynieść atak przeprowadzony w ten sposób, jak wiele niewinnych istnień, z którymi Edward pozostawał w pewien sposób związany, było zagrożonych w wojnie o czystość czarodziejskiej rasy. W gwałtownym roztargnieniu sięgnął po tytoń, rozpalił szybkim potarciem i ostro zaciągnął się z cichym syknięciem. Dym wypuścił pod siebie, na krótką chwilę opuszczając głowę. Kiedy ją uniósł, na twarzy nie było już rozbawienia ani zwyczajowej kokieterii. Spoważniał, jak przystało na lorda, kiedy sprawy przyjmowały ważny obrót. Nie był już młodzikiem wypierającym politykę. Po prostu nie mógł.
Zarzucił jedną nogę na drugą, ufnie patrząc w oblicze Tristana.
Wiem, że nie zrozumiesz mnie źle, ale chcę, by to wszystko się skończyło — odpowiedział. — Poradź mi, co powinienem zrobić? Broadway nie jest twierdzą, a Parkinsonowie nigdy nie byli wojownikami. Jeśli coś stanie się Odetcie, nie wybaczę sobie. — Umilkł, popadając w głębokie zamyślenie, choć jednocześnie oczekiwał nie pocieszenia ani pustego zapewnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, kim Tristan był, mimo dość oczywistego ignorowania większości wydarzeń z ostatnich miesięcy. Jedzenie nie stanowiło żadnej odpowiedzi, a jedynie na chwilę stanowiło ucieczkę od tematu.
Fantastyczne do herbaty zakrapianej rumem. Jeśli jesteś ciekaw, każę przesłać stronę z gazety. Szczególnie polecam biały ser i plastry ogórka w occie na bułce paryskiej. Myślałem, że to absurdalne połączenie, ale okazało się całkiem smaczne. Wędzona makrela do tego, jeśli lubisz. — Odpowiedział, odzyskując nieco z przerwanego humoru i ponownie zaciągnął się papierosowym dymem. Gęsty opar wydmuchał spokojnie, teraz już do góry, obserwując powoli niewielkie kłęby formujące się w ciepłym powietrzu komnaty. Dłoń pomknęła w stronę popielnicy, popiół lekko opadł i roztrzaskał się o szkło, a wargi chwilę później ponownie zacisnęły się na końcówce papierosa i dopiero teraz Edward poczuł, że tytoń faktycznie nie był najlepszej jakości. Nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo, jakby przypuszczał. Problem zaopatrzenia dotyczył każdego i nie dało się temu zaprzeczyć. Napływ towarów zza granicy był trudny, a wszelkie lokalne wytwórstwa stały pod znakiem zapytania bądź nie istniały. Doskonale przekonał się o tym, śledząc rynek tkanin i to, jak wiele wysiłku wkładał jego ojciec, aby Dom Mody funkcjonował sprawnie. Edward uruchomił nawet swoje dawne kontakty z Francji, lecz i to okazało się trudne w realizacji; ciążyło na barkach, nie pozwalając pracować w doskonałości, do której nawykł jako projektant najwyższej klasy. Wspomnienie Gilberta tylko to wzmacniało.
Bo wiedział, że czekała na niego tylko dobra zabawa do białego rana — westchnął, urywanie wspominając jeden z wieczorów, który skończył się przesiadywaniem nad Sekwaną o świcie ze szkicownikiem i nieprzytomnym od nadmiaru alkoholu Gilbertem. Co to był za czas, co minął bezpowrotnie i Edward mógł już tylko z niepełnym błyskiem w oku patrzeć na Tristana, gdy pytał o jego plany.
Ojciec nie pozwolił mi opuścić kraju dłużej niż na miesiąc, odkąd na stałe osiadłem w Domu Mody. Z resztą to tu szyłem pierwsze stroje i tu pojawi się mój ostatni. Do Paryża mogę wrócić jedynie na chwilę. Może w podróż poślubną? — Zastanowił się, nie myśląc o potencjalnym ożenku szczególnie poważnie. Fakt, że ojciec jeszcze nie zmusił go do tego, stanowił swego rodzaju cud, choć Edward przypuszczał, iż nieustannie projektowanie dawało mu tę szczególną wolność. Mimo to zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. — Myślisz, że powinienem rozejrzeć się w młodszym towarzystwie? — Zapytał całkowicie poważnie, nie udając i nie wymyślając.
Edward Parkinson
Edward Parkinson
Zawód : krawiec, projektant
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wild things that turn me on
Drag my dark into the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9457-edward-parkinson-budowa#288270 https://www.morsmordre.net/t9541-czarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t9572-skrytka-nr-2183 https://www.morsmordre.net/t9573-edward-parkinson#291128
Re: Sala Burz [odnośnik]20.11.21 16:58
Nie odpowiedział, ale uniesione w górę kąciki ust uniosły się wyżej; odgiął głowę w tył, wspierając czaszkę o oparcie fotela, kiedy wypuścił gęsty dym zmieszany z bezdźwięcznym śmiechem. Piękno wspomnień wciąż było w nim żywe, nawet jeśli ich barwy powinny zostać otulone zmową solidarnego milczenia. Nie dbał w tamtym czasie o swoją reputację, lekkodusznie uznając, że grzechy tak daleko od domu pozostaną dalekie na zawsze - to również uległo zmianie, siła autorytetu wymagała opinii adekwatnej do zajmowanego przez niego stanowiska. Nie zaczął bynajmniej odmawiać sobie przyjemności, wciąż lubił ten zapach. Nęcący i pozwalający pozbyć się trosk codzienności - francuski libertynizm nigdy nie stanie się mu obcy, krążyła w nim francuska, nie angielska krew, lecz wobec lordowskich tytulatur musiał nabrać skrytości. Nie dało się ukryć, Londyn w kontrze pachniał głównie śmiercią, a Czarny Pan nie wybaczał błędów. Skandaliczne słowa Edwarda go nie gorszyły, rzucone na drzwi spojrzenie upewniło go w przekonaniu, że nie słyszał go nikt prócz samego Tristana. Ten rozluźniony i rozbawiony grymas pozostał na jego twarzy jeszcze przez chwilę po tym, jak jego gość wyraził swoje troski. Trwała okrutna wojna, ale nim nie targały żadne wątpliwości.
- Nie pozwolimy skrzywdzić żadnej czarownicy - oznajmił z przekonaniem, my, Rycerze, my, lordowie, my, czarodzieje; troska o lepsze jutro wymagała udźwignięcia bagażu obowiązków, pośród których dbanie o słabszą płeć zajmowało istotne miejsce. Jego siostry były równie bezbronne, Evandra, nie dziwił się jego trosce o słodką Odette. Wiedział, że nigdy nie zobaczy Edwarda na froncie, ale był przecież mężczyzną, który był winien coś światu. Noblesse oblige, jak mawiał Paryż. - Stoisz wobec wszystkiego bezczynnie, Edwardzie. Broadway będzie w pełni bezpieczne, kiedy wojna dobiegnie końca, nie wcześniej. A to wymaga solidarności czystej krwi. - Edward nie stanie nigdy na froncie, przyniesie więcej szkód, niż pożytku, rozlewając własną krew. Ale miał talenty, które mogły przybliżyć ich do zwycięstwa. - Chcesz mojej rady? Masz rozległą wiedzę, wykorzystaj ją. Jakiś czas temu gościłem w rezerwacie delegację z Iranu, gdzie smoki są bardziej zajadłe od naszych; jednym ze sposób na radzenie sobie z nimi było ich doskonałe umundurowanie. Nosili szaty, które nie były w stanie zająć się ogniem, a jednocześnie zachowywały zwiewność pozwalające strzec się pustynnego słońca. Czy wiesz, co należy zrobić z tkaniną, by nabrała podobnych właściwości? - Smokologowie z daleka nie zdradzili swoich sekretów, ale nie sposób było nie pomyśleć przy tym o Edwardzie. Pośród wszystkich czarodziejów, których znał - tylko on mógł posiadać w tym temacie odpowiednią wiedzę. - Czy wiesz, jak nadać mundurom służb Ministerstwa Magii właściwości, które uczynią je odporne na działanie mugolskiej broni? - kontynuował myśl, tradycje Parkinsonów, ich wiedza, zebrane manuskrypty, mogły otwierać możliwości, których nie miał nikt inny. Nie znał się na tym. Nie wiedział nawet, czy Irańczycy mówili prawdę. Ale jeśli ktoś mógł to rozsądzić, to tylko Edward. Jego współpraca ze służbami mogłaby znacząco przyśpieszyć ich postępy, musiałby jednak w tym celu porzucić przewagę zainteresowania sukniami i szatami, a zająć się pracą na rzecz militariów. - Wojna od każdego wymaga poświęceń - oznajmił na głos, kontrując wątpliwości, których żadne z nich nie wypowiedziało na głos - a względem których pewien był, że Edward je podzielił.
Wykonał krótki gest dłonią, zbywając temat.
- Dam kucharzowi - rzucił z zastanowieniem, przepadał za korniszonami, podobnie jak za makrelami i białym serem, był smakoszem, wytrawne przysmaki kuchni świata interesowały go intensywnością i różnorodnością. Jedzenie, naturalnie, musiało być odpowiednio przyrządzone, zajmowało jednak dość istotny element życia jego i całego jego domu - podług francuskich tradycji. Westchnął z roztargnieniem na wspomnienie zabawy do białego rana, śladem przyjaciela strzepując popiół z papierosa. Zmienili się nie tylko oni, przede wszystkim zmieniły się czasy.
- Ma rację - przyznał niechętnie, odnosząc się do zdania ojca Edwarda. - Wyjazd z kraju teraz byłby postrzegany jak ucieczka, a ucieczka jak tchórzostwo rujnujące morale. Jesteś lordem, który musi dać świadectwo tego, że Anglia znów będzie bezpieczna i spokojna. Dziedzicem czystej krwi, który winien iść pierwszym szeregiem zmian. - Uniósł spojrzenie na przyjaciela. Poważniejsze, niż wcześniej. Może poważniejsze, niż kiedykolwiek, w życiu łączyła ich głównie beztroska, ale Tristan nie był już beztroski. - Pierwszy kawaler Wielkiej Brytanii zamierza się ożenić? Uważaj, bo sprzedam te informacje Czarownicy - Uniósł nieznacznie kielich z alkoholem w niemym toaście za jego przyszłe życie. - Wojna nie skończy się szybko. Czas zacząć myśleć nad przyszłością. Martwisz się, co stanie się z Odettą - lecz co stanie się z twoją krwią i twoim dziedzictwem, jeśli przyjdzie ci odejść bezdzietnie? - Nieśli schedę pradawnych potężnych rodów. Jak bardzo nieodpowiedzialne było narażanie ich na wymarcie? Czy mieli prawo sabotować świat, o przetrwanie którego walczyli?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]10.01.22 21:47
Zdecydowanym słowom Tristana skinął jedynie w głuchym milczeniu. Nie potrafił, ba, nie chciał uczestniczyć w tym wszystkim. Pragnienia Edwarda opierały się w zdecydowanej większości na nim samym. Jego potrzeby stanowiły środek, wokół którego inni mieli się kręcić. Nigdy odwrotnie. Jeśli coś działo się poza nim, zazdrosne poczucie wykluczenia dopadało go nader szybko, lecz nie w przypadku wojny. Od jakiejkolwiek walki czy zajmowania stanowiska, choć to dawno zostało określone w sposób konsekwentny przez wuja Rubeusa, stronił w sposób wszelaki. W kurtuazyjnych słowach dzielił się z publicznością, przywdziewając jedną z wielu olśniewających masek czarującego lorda–kawalera. Jedynie przy bliskich, najbardziej zaufanych osobach mógł pozwolić sobie na przejaw troski, nikłą słabość, ale nawet przy Odetcie nie odzierał się do naga tak łatwo jak przy Tristanie, jednej jedynej osobie, o której z niewymowną szczerością mówił per l’ami de cœur, prawie nigdy nie mijając się za bardzo z rzeczywistością. Nikt inny nie miał tej szansy, by oglądać Edwarda przywdziewającego kolejne oblicza, a długie, intensywne spojrzenie rzucane najbliższemu kuzynowi w milczeniu, zza niknącej powoli osłony papierosowego dymu, świadczyło o pełnym zrozumieniu oraz pobudzonym zainteresowaniu w dziedzinie, w której Parkinson nie miał sobie równych.
Były chociaż modne? — Zapytał niemal od razu, chcąc wiedzieć więcej, lecz zaraz pokręcił głową w dezaprobacie dla własnych słów, wygaszając resztkę papierosa wyćwiczonym przez lata ruchem nad popielnicą. Wiedział, że Tristan nie odpowie na to pytanie tak, by był usatysfakcjonowany; nawet tego nie chciał, a przecież doskonale rozumieli się bez słów. W milczeniu sięgnął po kolejnego papierosa, wykrzywiając wargi w uśmiechu, z lekkim upokorzeniem dla własnej bezradności wobec paryskich przyzwyczajeń rzucając bratu, kuzynowi i przyjacielowi w jednym spojrzenie. Krótko zaciągnął się, marszcząc brwi. Myślał. Zastanawiał się nad odpowiedziami, których potrafił udzielić z gruntowną znajomością tematu.
Nie ucieszy cię informacja, że jedyne tkaniny, które byłyby w stanie zniwelować płomienie wykonuje się ze skór ognistych salamander. Cienka i elastyczna tkanina ze skóry salamandry na pewno nada się na taki mundur. Smocze skóry — tu spojrzał na Tristana przepraszająco — wprawdzie mają podobne właściwości, ale są grubsze i pozwalają dłużej wytrwać... pod ostrzałem, ale ich wytrzymałość jest co najmniej dyskusyjna. — Zaciągnął się papierosem raz jeszcze, tworząc pauzę, dzięki której zyskiwał nieco przestrzeni dla rozpędzonych nagle myśli. To, co sugerował Rosier, jednocześnie łechtało ego Edwarda, ale i stanowiło pewnego rodzaju, dość osobisty przytyk wobec rozległej niewiedzy w kwestiach wysoce niemagicznych. — Prawdopodobnie. Sam nie wiem. Wełna abraksana, kudłonia... albo skóry tebo i nundu... skóra bystroducha całkowicie się nie sprawdzi jako mundur. Krępuje ruchy, a noszenie jej wymaga niemałej siły. Zadajesz bardzo trudne pytania, wiesz? — Zapytał z przekorą, lekko przekrzywiając głowę z namiastką uśmiechu i powracającego humoru. — Nie kojarzę, żeby ktoś próbował nadać takie właściwości magicznym szatom. Raczej stroniliśmy od konfliktu z mugolami... Ale może rozłożenie zaklęcia Impervius i podobnych na czynniki numerologiczne dałoby jakiś punkt zaczepienia? — Spytał sam siebie, głęboko zastanawiając się nad tym, czy jego nieco przykurzona wiedza numerologiczna była w stanie mu pomóc w tym zakresie. Bawienie się tak zaawansowaną magią niosło ogromne ryzyko, a Edward od tego stronił i bronił się w każdy możliwy sposób. Czynił to nawet teraz, ukrywając twarz za smolistymi oparami palonego tytoniu, mnąc w ustach potok francuskich inwektyw, których nie powstydziłaby się pierwszorzędna dziwka z Montmartre, w zamian wykrzywiając usta w dość osobliwy, całkowicie niezadowolony sposób. Tristan miał cholerną rację w tej jednej rzeczy. Każdy z nich musiał coś poświęcić.
Kielich z winem uniósł w milczącym toaście. Upił solidny łyk, nie szczędząc sobie przyjemności w kolejnym, dość gorzkim zderzeniu ze słowami głęboko osiadającymi w świadomości Edwarda. Za to z kolei mógł nienawidzić Tristana pasjami. Za jego cholernie przenikliwą mądrość, która dała mu to, co dzisiaj miał. Parkinsonowi życie najwyraźniej poskąpiło talentu w tej dziedzinie, ale nie był zazdrosny. Nie wobec rodziny i przyjaciół, ani wobec obcych, którzy nie dorastali mu do pięt. To on znajdował się w znacznie lepszym położeniu. Najlepszym, jakie mógł sobie wymarzyć: wygodna pracownia Domu Mody, towarzystwo lokalnych artystów, z którymi spędzał czas, odcinając się od smutnej i przygnębiającej rzeczywistości, wanna pełna gorącej wody i toaletka ze wszystkimi balsamami, których Edward używał, by zawsze prezentować się doskonale.
Mówisz jak nestor — zakpił udawanie, wyszczerzając się do Rosiera szczerze. — Czarownica już dawno przerobiła ten temat. Kolejne plotki niewiele zmienią w mojej reputacji, dopóki nie pojawi się przy mnie lady Parkinson. Sądzisz, że jest wśród nas dama, która zniosłaby całe to wariactwo? — Spytał, wzrokiem mknąc przez pokój w zamyśleniu. Znał praktycznie każdego wśród szlachty, kto coś znaczył; i był sprzymierzony we właściwy sposób. Zdrajców krwi i szlamolubów omijał szerokim łukiem, unikał spoglądania w tamtych kierunkach, wiedząc doskonale, że ujrzałby jedynie nieskończoną brzydotę raniącą jego wysublimowane poczucie estetyki. Nie, to musiałaby być panna o odpowiednim usytuowaniu, szczególnie w obecnych czasach.


I walk, I talk like I own the place
I play with you like it's a game
Edward Parkinson
Edward Parkinson
Zawód : krawiec, projektant
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wild things that turn me on
Drag my dark into the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9457-edward-parkinson-budowa#288270 https://www.morsmordre.net/t9541-czarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t9572-skrytka-nr-2183 https://www.morsmordre.net/t9573-edward-parkinson#291128
Re: Sala Burz [odnośnik]15.04.22 22:42
- Co? - zapytał, ściągając brew i spoglądając na niego bez wyrazu, spojrzeniem upewniającym się, że Edward nie żartuje; modowe trendy nieszczególnie go interesowały, a konserwatywny nurt, w którym się utrzymywał, sprawiał, że trzymał się też z dala od najnowszej modowej ekstrawagancji - w przeciwieństwie do swojej małżonki. Rzadko sam dobierał sobie stroje, oczekując gotowych propozycji jeśli nie od Edwarda, któremu zdarzało się też przecież zajmować istotniejszymi sprawami, to od jego pracowników. W smoczych ogrodach moda odchodziła na ostatnie miejsce, był estetą i żądał, by stroje jego ludzi prezentowały się schludnie i elegancko, na poziomie przybytku, ale nikt nie wymieniał ich co sezon. Edward notabene doskonale wiedział, że nie uzyska w tej materii satysfakcjonującej odpowiedzi od Tristana. Westchnął ze zrezygnowaniem, po czym ze znacznie większą uwagą skupił się na słowach przyjaciela, kiedy przeszedł do konkretów. Oparł na łokciu brodę, zastanawiając się nad informacjami, które między nimi padły, kręcąc z niezadowoleniem głową.
- Najłatwiej dostępne są we Włoszech u podnóży wulkanów. Przy Wezuwiuszu żyją całe chmary. Potrzebują cieplejszego klimatu, wyspiarski im nie służy. Całość skóry musiałaby pochodzić z importu - A to oznaczało podwyższone koszty, które w czasach kryzysu nie były bynajmniej pozbawione znaczenia. Rozłożył ręce, bezradnie, na wątpliwości Edwarda nie był w stanie mu odpowiedzieć. Mógł słuchać tego, co miał do powiedzenia, miał rozległą wiedzę na temat skór różnych gatunków, ale możliwości przetwarzania ich przez czarodziejów były obcą mu tajniką. - Ty mi powiedz - odparł krótko, w duchu ciesząc się, że Edward chyba popłynął z prądem i na poważnie zastanowił się nad problemem, czy poczuje ducha wyzwania? - Nundu na umundurowanie to bardzo ciekawy pomysł. Zwłaszcza bez wybarwiania, wojownicy w cętkach zrobiliby furorę. Ale zejdź na ziemię, Ed, mundur to nie suknia pojedynczego projektu, będzie musiał zostać uszyty i powielony wiele razy. Skóra musi być dostępna. - I znajdować się w zakresie możliwych wydatków Ministerstwa Magii. Dziś, kiedy trwał kryzys, przybierało to szczególnego znaczenia. Odpowiedział na jego toast, unosząc własny kielich i upijając z niego łyk wina, strzepnął pył z trzymanego między palcami papierosa, lada moment zaciągając się dymem; gęsty kłąb wypuścił na bok, przez chwilę wpatrując się w tańczący w powietrzu rozmyty duszny kształt. - Zawsze miałem cię za artystę pierwszej klasy - dodał, rzucając mu nieme wyzwanie. Czy to, że miał być pierwszy, było przeszkodą? - Człowieka z pasją - dodał, gwałtownie porywając się z krzesła i pochylając się nad dzielącym ich stołem. - Wizjonera, nie naśladowcę - dodał, z subtelnie uniesionym kącikiem ust. Czy ten przytyk obudzi w nim determinację? Zachęci do podjęcia wyzwania?
Westchnął, opadając z powrotem na fotel, sezon nie był w pełni, a Edward, trzymając się z boku wojny, nie stanowił dziś najsilniejszej opoki dla panny na wydaniu - większość ojców chciało zapewnić córkom pozycję i bezpieczeństwo. Póki nie wyjdzie ze swojej strefy komfortu, nie będzie znaczył w towarzystwie więcej.
- Powinieneś porozmawiać o tym z moją żoną. - Byłaby lepszą swatką od niego. Niebawem do kraju miała powrócić kuzynka Evandry, ale Edward nie był dzisiaj partią dla niej. Nieszczególnie też interesował się w ostatnim czasie damami na wydaniu, jego syn odrastał od piersi. - Małżeństwo to nie to samo, co romans na Montmartre za plecami ojca, który na moment stracił czujność. - Czar Edwarda to za mało. Cenił sobie jego towarzystwo, był jego przyjacielem, ale mówili o polityce. Piękna twarz narzeczonej miała swój koszt, na wojnie przed mężczyznami stawiano bardzo dużo obowiązków i wybaczano niewiele błędów. Parkinson przed tym wciąż uciekał. Niekiedy zazdrościł mu wygód, którymi się cieszył, ale te miały swoją cenę. Edward płacił za nie brakiem pozycji. - A ta - zastanowił się przez chwilę. - Ta z ładną buzią, która często kręci się w towarzystwie ze swoimi strojami - Zastanowił się przez chwilę, próbując sobie przypomnieć jej tożsamość. - Panna Baudelaire? - Mieli z Edwardem wspólne zainteresowania, była atrakcyjna, a rodzina, z której pochodzi, nie postawi przed Edwardem zbyt wielu wyzwań, wystarczą im jego pieniądze. - Jest niezła. - Solene zapadała w pamięci swoją fizjonomią. Beztroska niosła błogość chwili, ale nie niosła przyszłości.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]07.11.22 21:46
Bezwiedne wzruszenie ramion stanowiło ciche, milczące podsumowanie tej kwestii, w której on i Tristan stanowili absolutne przeciwieństwa. Z resztą pozostawał niezmiennie pierwszym i ostatnim człowiekiem, który piastował we własnym mniemaniu nieme, niewymagające żadnej wdzięczności stanowisko kreatora tego, w czym pokazywał się publicznie. Naturalnie wtedy, kiedy miał na to czas, a inspiracje wręcz pożerały go i smagały gorącymi językami, by tworzył i dzielił się swoim doskonałym smakiem. Zwykle wtedy tkwił po uszy w wannie pełnej gorącej wody, piany i mydlin, a smukłe palce leniwie głaskały kryształowy kieliszek z winem. Karta z kreślarskiej deski lewitowała w powietrzu tak długo, jak długo pozostawał skupiony, co trwało ledwie kilka wyjątkowo długich minut, gdy Edward wyciągnął stopę spod wody i w cichym zachwycie nad samym sobą wykonywał kilka infantylnych ruchów, chlapiąc stygnącą wodą wokół. Parę chwil później wyklinał wszystko na swojej drodze i zawinięty w puchate ręczniki pędził ratować to, co jeszcze zostało z niedokończonego dzieła. Znacznie łatwiej zatem było osiągnąć skupienie na temacie w obecności drogiego kuzyna, brata, gdy i ten pozostawał zainteresowany tym, co Parkinson myślał, mogąc rzeczywiście podzielić się doświadczeniem oraz ekspercką wiedzą w omawianej kwestii.
Istotnie wymagałoby to dodatkowych konsultacji i zaciągnięciu kilku przysług... o wyłożeniu pieniędzy z własnej skrytki nie wspominając. — Odpowiedział, gasząc niedopałek papierosa, jednocześnie nie wypowiadając dalszych słów. Nie był głupi. Odrobił lekcję i nawet ktoś taki jak on wiedział, że Ministerstwo nie mogło wyłożyć kwoty na coś, czego efektów nie było w stanie przewidzieć. Wojna nie sprzyjała w tym zakresie. Niezbędne cięcia pod względem ekonomicznym pojawiały się wszędzie, a jedynym zmartwieniem Edwarda co do tej części było tylko to, jak poradzi sobie Dom Mody. Oraz fakt, że właśnie urażona została osobista i bardzo wielka duma. Żachnął się, nadymając policzki.
Nie jestem jakimś trzeciorzędnym krawcem. Doskonale o tym wiesz — wymamrotał, rychło zdając sobie sprawę, że podejmował rzuconą rękawicę. Wycofanie się nie wchodziło w grę. Ani teraz, ani nigdy. Splamienie własnego honoru przełknąłby z gorszącym wstydem, lecz deklaracja ta dotyczyła bezpośrednio całego rodu Parkinsonów oraz dziedziny, w której dominowali, szczycąc się niebywałymi talentami, a przede wszystkim niezrównanym smakiem. Westchnął więc, spoglądając na Tristana spode łba, szybko rewidując wypowiedziane słowa, zastanawiając się nad tym, jak bardzo podjęcie się tak ambitnego przedsięwzięcia odsunie codzienne obowiązki. Jeszcze nie pojmował, nie przyjmował do siebie, że faktycznie niewiele miało się zmienić; przynajmniej w tej bliższej perspektywie. Sygnatura Domu Mody stanowiła markę samą w sobie, lecz tym razem nie mógł pozwolić sobie na fantazje. Co do tego zgadzał się z Tristanem; mundur musiał pełnić funkcję ochronną, nie dekoracyjną, choć i kilka takich byłby w stanie przeznaczyć dla Ministerstwa, by podkreślić p r o p a g a n d ę, którą tak skrupulatnie sączono wszelkimi dostępnymi kanałami.
Nie odbiegając od tematu — prawie zganił sam siebie, uzmysłowiwszy sobie, że przeciągał ciszę. — Dom Mody nie powinien sprawiać problemów w oddelegowaniu pracowników, którzy mogliby zająć się szyciem mundurów. Z resztą, ja sam mogę uszyć kilka, jeśli zajdzie taka potrzeba. — A o potrzebę tę Edward chciał zadbać bardzo gorąco, nie mogąc powstrzymać się od osiągnięciem odpowiedniej perfekcji nie tylko wizualnej, ale i przesiąkniętej magicznymi właściwościami. — Oczywiście najpierw należałoby przeprowadzić niezbędne eksperymenty i doprecyzować wszelkie numerologiczne formuły, algebrę, geometrię... nieocenione byłoby wsparcie kogoś, kto zna się w tym temacie lepiej ode mnie... Byłbyś w stanie kogoś polecić? — Pytanie padło niewinnym tonem. Taktowanie Edward nie wspominał, milczał na temat własnej opinii o własnych umiejętnościach i dość skonkretyzowanej znajomości magicznych teorii. Nawet on potrafił przytłumić własne ego w istotnych kwestiach. Zaklinanie tkanin było banalne, lecz czym innym pozostawało wykorzystanie trzonu zaklęcia, by osiągnąć efekt wspomniany przez Tristana. Nawet pokaźny zbiór rodzinnych manuskryptów, tajemnic sukcesu, nie pozwalał Parkinsonowi tego osiągnąć bez stosownej konsultacji z kimś, kto poświęcił się szerszym badaniom i ujarzmił teorie magii.
Westchnął przeciągle, zajęty własnymi myślami.
Oczywiście, porozmawiam z Evandrą. Jak się miewa? — Spytał krótko, by zaraz zmrużyć oczy i zignorować kolejny przytyk ze strony najbliższego człowieka spoza bezpośredniej rodziny. Jeśli od kogoś miał je znosić, to Tristan był pierwszą i ostatnią osobą, wobec której nie żywił żadnej urazy. Przynajmniej nie celowo. — Baudelaire? Chyba nie miałem przyjemności bliżej poznać? Zdaje się ma coś, co przyciąga do niej mężczyzn? — Zastanowił się głośno, przykładając palec do warg, by znowu pogrążyć się we własnych myślach, dosyć łatwo odnajdując piękną czarownicę, której obecność, nawet jeśli oddalona, w pewien niezrozumiały sposób wywracała żołądek Edwarda. Z resztą nie inaczej czuł się w towarzystwie pięknych dam, choć znacznie lepiej panował nad sobą, gdy nie wisiało nad nim widmo zagłady z rąk kogoś tak zjawiskowego jak żona Tristana czy kilku innych czarownic, niekoniecznie obdarzonych takim czarem i wdziękiem.


I walk, I talk like I own the place
I play with you like it's a game
Edward Parkinson
Edward Parkinson
Zawód : krawiec, projektant
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wild things that turn me on
Drag my dark into the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9457-edward-parkinson-budowa#288270 https://www.morsmordre.net/t9541-czarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t9572-skrytka-nr-2183 https://www.morsmordre.net/t9573-edward-parkinson#291128
Re: Sala Burz [odnośnik]04.12.22 21:06
Kącik jego ust uniósł się z zadowoleniem, kiedy Edward podjął rzuconą mu rękawicę. Nie, Tristan dobrze wiedział, że Edward nie był zwyczajnym krawcem: miał talent. Uznany, oczywisty i bezsprzeczny. Stroje, które nosił sam Tristan, pozbawione były ekstrawagancji i awangardy, ale oko Edwarda zawsze nadawały im bezsprzecznej elegancji podkreślającej jego pozycję. Zdawał sobie przecież sprawę z tego, jak ważna była kwestie prezencji. Usiłował sprowokować go, by zainteresował się kwestiami ważniejszymi. Większymi. Wbrew pozorom to, co posiadał, jego talent, otwierał nowe ciekawe możliwości. Tristan przyglądał mu się w milczeniu, kiedy zbierał myśli, pozostawiając mu przestrzeń, której najwyraźniej potrzebował. W końcu kiwnął głową, gdy zapewnił, że pomogą swoimi możliwościami. Mieli je przecież obszerne, choć w kwestii materiałów należało upewnić się, że Ministerstwo Magii wyłoży przynajmniej pewną kwotę pieniędzy  -  w tej kwestii jednak z pewnością zdołają się porozumieć.
Pokręcił głową przecząco, znał tylko jednego biegłego numerologa, mistrza tej dziedziny co prawda, lecz wiedział, ze Ramsey nie znajdzie czasu zająć się mundurami - miał inne zadania, a Edwrad nie zdoła go przekonać, że temat, którym chciał się zająć, był na tyle istotny, by porzucił te zajęcia. Jeśli pracownicy jego przedsiębiorstwa nie byli w stanie podjąć się tematu, jeśli nie potrafił tego sam Edward, tym bardziej nie potrafiłby tego żaden inny krawiec, o jakim słyszał.
- Zapytaj Ramseya, może znajdzie odpowiednią osobę - odparł w końcu, jeśli ktoś mógł mieć znajomości w tym zakresie, to tylko on. Wychował się w Chateau Rose, wierząc, że jest z ich krwi,  choć nieślubny. Edward musiał go pamiętać z tamtych czasów. Sam Tristan nie był w stanie powiedzieć więcej, ta dziedzina zawsze była mu daleka, a smocze ogrody nie korzystały z usług specjalistów tego typu. Nie był w stanie wskazać ich również wśród Rycerzy Walpurgii.
- Zaskakująco dobrze jak na ostatnie wydarzenia - odparł na pytanie o Evandrę, dopiero co podniosła się ze słabości trwającej zdecydowanie zbyt długo po porodzie. Przy Edwardzie mógł być szczery, nie szukać wymówek. Kwestia śmierci i utraty tytułu jej starszego brata wciąż była świeża, z nikim innym nie podjąłby tej kwestii nawet tak okrętnie i niebezpośrednio. Po utracie tytułu Francis nie umarł, on nigdy nie istniał. - Jest silniejsza, niż się wydaje - dodał w zamyśleniu, sprawiała wrażenie kruchej, lecz dostrzegł jej siłę już kilka tygodni temu, gdy nawet nie zmrużyła oka w trakcie egzekucji przeprowadzonej na placu. Śmierć brata ją uderzyła, był przecież jej bratem, ale nosiła w sobie dumę i klasę, której mógł oczekiwać od własnej żony.
- Panna Baudelaire, mimo niskiego urodzenia, jest piękną kobietą - przytaknął na pytanie o Solene, mężczyźni często uciekali za nią spojrzeniem i być może dlatego tak łatwo odnalazła się wśród wyższych sfer. Nie miała dobrego urodzenia, lecz jego zdaniem uroda żony pozostawała kwestią, o którą warto się zatroszczyć jeszcze nim zrobi to ktoś inny. Znacznie trudniej dopasować wówczas potencjalne gusta. - Ale przyznaję, że nie znam jej zbyt dobrze - dodał po chwili zastanowienia, nie wymienił z nią ani słowa, nie potrafił stwierdzić, czy była w stanie poprowadzić kulturalną rozmowę, choć po jej częstej obecności domniemywał, że wiedziała, jak zachować się w towarzystwie. Przeciągnął głowę na bok, gdy obok fotelu pojawiła się Prymulka z klapniętymi uszami i wzrokiem wbitym w podłogę, obracała w dłoniach rulonik z listem. Gdy zwrócił na nią uwagę i wyciągnął dłoń, żeby zapoznać się z jego treścią.
- Mamy zbiega w Smoczych Ogrodach. Kieruje się na zachód, przy odrobinie nieszczęścia wleci na tereny rebeliantów. To bardzo młody smok, jeszcze nieszczególnie groźny. Ci barbarzyńcy pewnie go zeżrą, jeśli znajdą go pierwsi - westchnął, głód wśród ludzi Longbottoma miał pozbawić ich woli walki, a jednak oni wciąż walczyli. - Muszę po niego iść, teraz. Będziemy bardziej niż zadowoleni, jeśli zostaniesz u nas na kolację. - Nagły wypadek odciągał go od jego towarzystwa, ale nie zamierzał go z tego powodu wypraszać. Mogli dokończyć tę rozmowę wieczorem. - Prymulko, ściągnij Edwardowi towarzystwo. Zaraz wrócę - obiecał, odkładając pusty już kielich po winie i pośpiesznie kierując się do wyjścia.

/zt x2



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 8 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]22.01.23 16:35
| 20.06

Nie pierwszy raz pojawiała się w Chateau Rose, nie pierwszy raz szła bocznymi korytarzami w kierunku części gościnnej pałacu, nie pierwszy raz zmierzała do Sali Burz - lecz debiutowała tu w roli nie tylko namiestniczki, ale i przyjaciółki nestorstwa. Przywołana w nieskromne progi francuskiej arystokracji listem nie Tristana, wzywającego na spotkanie śmierciożerców, a Evandry; to jej krągłe, choć drżące od emocji pismo sprawiło, że w niezwykle napiętym kalendarzu upalnych, letnich spotkań znalazła miejsce na te dość prywatne odwiedziny. Nie wzbudzające w niej żadnych skrajnych emocji; nie bała się konfrontacji z półwilą, nie oczekiwała jej z szybko bijącym sercem - ostatnio, jak nigdy, czuła się wygrana, spokojna, syta. Mocą budząca się w ciałach bliźniąt, sukcesami, jakie świętowała w La Fantasmagorii, a także intensywniejszą obecnością w jej życiu - łożu? - kochanka. Wiedziała, z czego wynikała potrzeba ukojenia, z jaką ją odwiedzał, zaspokajała ją więc umiejętnie, ochoczo, niemal czule, w pewien pokrętny sposób nawet spodziewając się kontaktu ze strony wyklętej buntowniczki. Podjęła brzemienną w skutkach decyzję, ponosiła jej - i tak łagodne - konsekwencje, zamknięta w wysokiej wieży, jak na krnąbrną księżniczkę przystało. Spotkanie z uwięzioną, Evandrą, która tymczasowo wypadła z łask, niosło ze sobą słodką dozę ekscytacji. Miło byłoby ujrzeć ją w potrzasku, samej tak śmiało rozkoszując się wolnością. Czy więc wizytą w Chateu Rose spełniała tylko sadystyczne pragnienia? Bynajmniej, podskórnie, gdzieś w głębi splecionego już na zawsze z Tristanem ducha, martwiła się o jego żonę, o to, co mogło się jej stać, jaką tragedia wisiała tuż nad jej złotą głową. Miecz Damoklesa nie przeciął ze świstem powietrza, a lady Rosier stała przed nią jak najbardziej żywa, z kompletem kończyn, piękna jak zwykle, tym razem jej wili czar wydawał się jednakże nieco przytłumiony. Nie raził w oczy, nie rozświetlał całego pomieszczenia, do którego Deirdre śmiało weszła. Dygnęła lekko, wprawnie, czekając, aż wprowadzająca ją służąca zniknie za dębowymi drzwiami. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na szczery, powitalny uśmiech, nijak niepasujący do oficjalnej prezencji madame Mericourt. Tylko lewy kącik ust w górze, zmrużone oczy, intensywne spojrzenie sunące po sylwetce arystokratki.
- W jakiej sprawie mnie wezwałaś, lady Rosier? - przeszła od razu do konkretów, sucho, trochę po męsku, jak zwykle próbując już od progu ustalić swą dominującą pozycję. Zbyt wiele czasu spędzała z czarodziejami o aroganckich skłonnościach. I zbyt niepewnie czuła się tutaj, na włościach półwili, by pozbawić się tego banalnego ratunku w postaci przesadnie śmiałego poprowadzenia rozmowy. Była już tutaj, w Sali Burz, lecz wyłącznie oficjalnie - i to w chwili, w której Tristan okazywał jej wyłącznie gniew pomieszany z pogardą. Teraz pomieszczenie wyglądało zupełnie inaczej, jaśniej, ladniej: być może ze względu na stojącą przy jednym z foteli czarownicę. Omiotła ją wzrokiem jeszcze raz, po czym poprawiła rękaw krwistoczerwonej, obcisłej sukni. Ubrała się elegancko, lecz śmielej niż zazwyczaj, rozszklowane rękawy były jedynym elementem odstającym od sylwetki, nawet włosy upięła wysoko, w ścisły kok, nadający jej twarzy surowej aury. Słusznej, pasującej do sytuacji.
Chętnie od razu podzieliłaby się z Evandrą swymi spostrzeżeniami o idiotycznym zachowaniu oraz dziecinnie podjętych decyzjach, niezwykle ryzykownych, kończących się i tak w miarę akceptowalny sposób, ale jeszcze nie zdradzała się z zakresem posiadanej wiedzy. Wyminęła półwilę i ruszyła w stronę dużych okien, wychodzących na morze. Wzburzone i dzikie tego popołudnia, srebrzyste od fal rozbijających się o brzeg, lśniące w ostrym słońcu niczym smocze łuski. Horyzont rozmywał się w kroplistej tęczy, lecz któraś z ciemniejszych plam zdających się lewitować gdzieś pomiędzy błękitem nieba a granatem toni była jej domem, małą, magiczną wysepką, zaklętą również metaforycznie pomiędzy.
- Lubię ten widok - powiedziała cicho, prawie melancholijnie, trochę do Evandry, trochę do siebie, oglądała przecież niczym w lustrzanym odbiciu pejzaż odmalowujący się również z okien Białej Willi. Niedostępną siedzibę nestorstwa, w jakiej teraz się znajdowała, przychodząc na ratunek uwięzionej przez okrutnego smoka ślicznotce.
- Ten także - dodała, gdy już obróciła się przodem do lady Rosier. Mówiła o niej, zmęczonej, bledszej niż zwykle, lecz wciąż oszałamiająco pięknej - czy może o dopracowanych w każdym szczególe wnętrzach? Odpowiedź wydawała się oczywista, zamknięta w zmrużonych oczach i w wyobraźni; we wspomnieniach dzielonej namiętności, we dwoje, we troje; bez znaczenia. Nie mogła przestać widzieć jej nago. Niezależnie, co miała na sobie i w jakiej narracji się znajdowały. - Co się dzieje, Evandro? - spytała w końcu, siadając na jednym z wygodnych foteli pod ścianą, sięgając przez rozcięcie sukni do pasa pończoch, gdzie zawsze trzymała wąziutką papierośnicę. Nie otworzyła jeszcze zdobionego pudełka, obracała je w dłoniach, patrząc wyczekująco na arystokratkę.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala Burz [odnośnik]08.02.23 17:01
Wypatrywała tego dnia ze szczególnym napięciem, do ostatniej niemal chwili zastanawiając się czy dobrze postąpiła. Rankiem dwudziestego dnia czerwca nie było już odwrotu, o czym zdała sobie sprawę, przyglądając się swojej zmarnowanej twarzy w bogatym zwierciadle. Pod oczami półwili widniały blade sińce, zdradzające zmęczenie i liczne nieprzespane noce. Związane w zwyczajowy, niski kok złote włosy nie nosiły kompletu perłowych szpilek, drobnej sylwetki nie zdobiły dziś wymyślne stroje, bez śladu przepadł precyzyjny makijaż. Czarownica najchętniej schowałaby się pod pierzyną, doczekała końca życia, które nadejść miało już za parę miesięcy. Wcześniejsze zapewnienia o sile i odwadze, o wiarę w przetrwanie zdawały się odejść bezpowrotnie. Gdzie podziała się potomkini Izabeli Bawarskiej, gdzie władająca płomienną mocą wil, gdzie śpiewająca hipnotycznym głosem syren? W odbiciu lustrzanej tafli stała w prostej kreacji złożonej z granatowej, zapinanej rzędem drobnych guzików koszuli oraz sięgającej połowy łydki spódnicy w korespondującym kolorze. Ten zaś dodatkowo uwydatniał marność jej sylwetki, stojąc w wyraźnym kontraście do bladej skóry.
Nie miała pojęcia czy Tristan zdążył zdradzić kochance szczegóły wybryku Evandry. Od tamtego dnia, kiedy przepełniony wściekłością opuścił komnaty małżonki, rzadko się do niej odzywał. Zdawali się wieść zupełnie odrębne od siebie żywoty, przeplatane wspólnymi, acz milczącymi posiłkami, podczas których i tak panował grobowy nastrój. Nikt nie zamierzał denerwować lorda nestora, sama doyenne także nie miała powodu, aby się odzywać, pozwalając mu trwać w tej swojej złości tak długo, jak potrzebował. Z kochanką spędzał z każdy wolny czas, zupełnie jak wtedy, gdy przez pierwszy rok małżeństwa stronili od siebie, tkwiąc po dwóch stronach barykady. Evandra mogła więc spokojnie założyć, że prezentująca się przed nią czarownica została we wszystko wtajemniczona. Tak też podpowiadała poza madame Mericourt, kiedy wkroczyła do Sali Burz przepełniona zwyczajową już dla siebie pewnością.
Lady doyenne Rosier nie zamierzała walczyć z nią o dominację, była już na przegranej pozycji, jakiej nie dało się zmienić. Wszelkie próby pogodzenia ich ze sobą i przekonania do siebie Śmierciożerczyni spełzły na niczym. Kobieta nie uważała jej za swoją sojuszniczkę, wszelkie tłumaczenia czy zapewnienia o czystości oraz szczerości intencji miażdżyła pod obcasem buta z wymalowanym na twarzy trumfem. Czyżby wspólnie spędzona noc podczas uroczystej okazji miała być wyłącznie wyrwaną z kontekstu chwilą, o jakiej woleli zapomnieć? Nie tak chciała to widzieć Evandra, lecz wszystko wskazywało na to, że tak właśnie miało być.
Nie od razu się odezwała, obserwując tylko w milczeniu jak czarownica przechadza się po pomieszczeniu, a następnie rozsiada wygodnie w fotelu, napawając chwilą. Półwila stała wyprostowana ze złączonymi z przodu dłońmi, nerwowo zaciskając palce, które jako jedyne zdradzić teraz mogły jej zdenerwowanie. Powiodła spojrzeniem za ruchem dłoni orientalnej piękności, zawieszając się na krótką chwilę przy pasie pończoch. Nagły ścisk w żołądku przywiódł przed oczy wyobraźni wspomnienie jej nagiego ciała, wijącego się w ekstazie pod Tristanowym naciskiem. Kobiecy oddech od razu się pogłębił, a krew przyspieszyła swój bieg. Nie tam teraz chciała być, nie mogła. Cichym chrząknięciem oczyściła gardło, wracając do twarzy czarownicy. Czekała na ten moment, nie było więc sensu dłużej zwlekać.
- Potrzebuję twojej pomocy - oznajmiła wprost, czując się jak uczennica wezwana na dyrektorski dywanik. Obdarta z pewności siebie stała przed nią naga, pozbawiona ochronnych tarcz, jakże pilnie wypracowanej przez długie lata dumy, którą szczycić się przecież miała przez resztę swego życia. Nie dziś.
Dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie czego tak naprawdę chce, co było jej potrzebne i kto może jej w tym pomóc. Także też dłużej niż zwykle przygotowywała się nie tylko do posłania listu, ale i do samej rozmowy z Deirdre. Powtarzała w myślach słowa, wahając się czy aby na pewno była tą, która sprostałaby zadaniu, czy w ogóle chciała je wykonać. Przestąpiła kilka kroków, by zająć wreszcie miejsce naprzeciw swej rozmówczyni.
- Zapewne wiesz już o przykrym incydencie z udziałem Justine Tonks. Wiesz, dlaczego ostatnimi czasy nie opuszczam tych czterech ścian. - Szlaban, tylko tym jednym określeniem chciałoby się nazwać sytuację, w jakiej się znalazła. Nieistotnym było, że sama rozumiała jego słuszność, a nawet i się z niego cieszyła. Bała się wyjść poza próg domu, nawet do ogrodu czy na plażę u stóp klifu, o wyprawie do Londynu nawet nie wspominając. - Potrzebuję, byś pomogła mi przekonać Tristana.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Sala Burz [odnośnik]10.02.23 20:18
W najśmielszych snach nie przewidywałaby, że lady Rosier kiedykolwiek poprosi ją o pomoc. Od pierwszych chwil, gdy zaistniała w jej wszechświecie - najpierw jako samo imię, szeptane przez Tristana z gardłową tęsknotą, opiewane w poezji, mruczane w namiętnym amoku, jakby szukał jej w półcieniu innych kobiet - wydawała się kimś odległym. Najpierw niedoścignionym ideałem, potem, momentami, wręcz wrogiem. Czarownicą, która wydawała się żywcem wyjęta z baśni, z odległego, skrytego pod taflą wody, królestwa, jakim władała, mącąc w głowie jej, ich, ukochanemu. Deirdre nigdy wcześniej nie widziała takiej miłości, oddania, szaleństwa wręcz, lecz gdy po raz pierwszy zobaczyła Evandrę, już dorosłą i oszałamiająco piękną, pojęła, skąd wziął się niemal narkotyczny amok arystokraty. Szaleństwo, które finalnie podzieliła, dając zawładnąć sobą w typowo męski sposób - półwili urok nie był jednak wytłumaczeniem. Chciała wierzyć, że wtedy uległa jej genetycznemu czarowi a nie palącemu pożądaniu; że dotykała jej nieskazitelnej skóry i smakowała gorącego ciała tylko po to, by spełnić marzenia Tristana. Prawda była inna, lecz czyż Mericourt nie tkała swego życia na kłamstwach? Kolejne nie robiło różnicy, niestety, tak samo jak słodki smak triumfu, towarzyszący temu spotkaniu. Evandra, pobladła, wręcz chorobliwie skrobna, bez blasku ozdób we włosach i kreacji - i ona, czująca się w murach Chateau Rose jak u siebie. Lub doskonale tę swobodę odgrywająca. Srebrzysta papierośnica dalej lśniła pomiędzy jej palcami, gdy nieśpiesznie się nią bawiła - nią i chwilą ciszy, przedłużającą się w niemym dyskomforcie. Nie odrywała wzroku od twarzy Evandry, prawie nie mrugała, sztuka, jaką opanowała w zupełnie innych okolicznościach.
- Pomocy w kolejnej lekkomyślnej wycieczce w nieznane? - odpowiedziała miękko po dłuższej chwili, stukając paznokciem w wieczko pudełka trzymanego w szczupłych dłoniach o przesadnie długich palcach. Wiedziała, co uczyniła Evandra, jak okrutnie ryzykowała swym życiem, a co gorsza - dobrem nestora, najbliższego Czarnemu Panu Śmierciożercy. Mimo nonszalancji i pewności siebie Deirdre poczuła lodowaty dreszcz przemykający po jej plecach: wolała nie myśleć o tym, jak mogła skończyć się ta przygoda lady doyenne. Ile mogła ich kosztować. Ich, jako bliskich sobie ludzi. Ich, jako Śmierciożerców. I ich jako czarodziejów, wiernie służących Czarnemu Panu. Na Merlina, Rosier powierzył Evandrze swą duszę - co ciągle przebijało zardzewiałym gwoździem serce Mericourt - a ona szastała nią w najgłupszy ze sposobów. - Co tym razem? Spotkanie z Haroldem? A może kulturalna pogawędka z jakimś Weasleyem? - kontynuowała swobodnie, finalnie spuszczając oceniające, ostre, rozbierające spojrzenie ze stojącej sztywno półwili. Srebrna papierośnica otworzyła się z trzaskiem, ale w środku nie sposób było znaleźć równo ułożonych fifek. Zamiast tego lśnił tam złocisty proszek o różowawym zabarwieniu, odbijający światło, kuszący przyciągający wzrok.
- Jeśli marzyły ci się łańcuchy i unieruchomienie, mogłaś powiedzieć. Zaspokoiłybyśmy tę potrzebę w inny sposób - wtrąciła ciszej, z niemal sarkastycznym wyrzutem, mrużąc oczy. Wolała widzieć to w ten sposób, lekkomyślną fantazję arystokratki, tak buńczucznie wyrywającej się ze złotej klatki, by poczuć coś więcej. Czy nie otrzymała tego ostatnio? Czy nie przekroczyła granic? Pragnęła niszczyć kolejne? Jakim kosztem? Mericourt stuknęłą w wierzch pudełeczka, na pewno nie znajdowały się w nim papierosy. Spojrzała na siadającą naprzeciw niej Evandrę, szukając w prostym stroju choćby jednego przebłysku nagości, choć względnej; pończochy umykającej spod materiału spódnicy, odstającego dekoltu lub rozchylonego rozcięcia; niestety, bez powodzenia.
- Do czego miałabym go przekonać? - spytała powoli akcentując głoski, skutecznie kryjąc zdziwienie tą prośbą. - Wiesz, że gdybym ja była na jego miejscu, nie mogłabyś się ruszyć nawet ze swojej prywatnej komnaty? Ba, z łoża? Naraziłaś wiele więcej niż swoje życie - rzuciła ostro, prawie nieprzyjemnie, opierając się wygodniej o miękkie poduszki sofy. Coś w jej spojrzeniu dyktowało jednak troskę, nie złość. Troskę, jaką najchętniej utopiłaby w narkotyku, po który jednak jeszcze nie sięgneła, obracając w palcach papierośnicę, nerwowo.  - Potraktował cię niezwykle łagodnie - dodała powoli. Zwinnie wstała z sofy i ominęła dzielący je stolik kawowy, w mgnieniu oka znajdując się tuż obok niej, wspierając biodro na krawędzi fotela, na którym zasiadła lady doyenne. - Ale mów. Choć lojalnie ostrzegam, że przekonanie Tristana do zmiany zdania jest niemal niemożliwe - powiedziała już łagodniej, postanawiając hojnie podzielić się z Evandrą rozluźnieniem. Pstryknięciem palca otworzyła papierośnicę, w środku zalśnił srebrzysty proszek. Wyciągnęła ku półwili dłoń,  podsuwając kuszącą - i niewerbalną - propozycję. Chciała, by ta się zrelaksowała, by otrzymała choć odrobinę przyjemności i wolności, tak brutalnie - i tak słusznie - odebranej jej przez Rosiera. - Nie wyglądasz tak, jak zawsze. I tak, jak wtedy - zniżyła głos, odgarniając drugą dłonią, przyjemnie chłodną, kosmyk włosów z czoła półwili. Pięknej, jak zwykle, lecz spiętej, zagubionej, niemal przygarbionej pod ciężarem...swych przewin? Odpowiedzialności? Wściekłości na zamknięcie? Nieistotne, chciała jej ulżyć lub w pewien sposób ulatwić im tę rozmowę. - To ci pomoże - doradziła czule, Tristan zapewne nie byłby zachwycony, lecz przecież ten wspólny relaks miał zostać ich tajemnicą. Te do tej pory dawały im wszystkim wiele satysfakcji. Wróżkowy pył również powinien zapewnić im dozę rozluźnienia, na jakie obydwie zasługiwały. Mniej lub bardziej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala Burz [odnośnik]19.02.23 21:54
Czy naprawdę musiała się na to godzić? Na mierzone w jej kierunku kolejne, oczywiście że celne ciosy, wstrzymała wyłącznie oddech, spuszczając wzrok i wbijając go na dłuższą chwilę w podłoże. Musiała przeczekać moment, w którym Deirdre będzie się nad nią pastwić, ciesząc jakże niecodziennym triumfem. Mogła również unieść się dumą, obrazić za irracjonalne przytyki, lecz w ten sposób nie osiągnęłaby swojego celu. Zamierzała jej dać to, czego chciała, tak długo wyczekiwanej możliwości bycia górą. Jakiś czas temu wnioskowała z zachowania czarownicy, że niewybredne żarty Mericourt są jej sposobem na obronę, na nakreślenie granic, wewnątrz których czuła się pewnie. Dziś, mając już co do tego pewność, zastanawiała się czy Tristan uważał to za urocze, czy też zwyczajnie podzielał jej poczucie humoru. W obu tych przypadkach wolała zostawić ich samych sobie, ewidentnie nie bawiąc się dobrze w podobnej ironizacji. Teraz, mając przed oczami wciąż żywe wspomnienie znaczących nadgarstki otarć, ból rozrywającej ją od środka magii czy metaliczny posmak stale sączącej się z ust krwi, wcale nie było jej do śmiechu.
- Nie chcę, by zmieniał zdanie, nie w kwestii mojego - szlabanu? - pozostania w domu. - Wodziła wzrokiem za czarownicą, która w kilku kocich ruchach znalazła się tuż obok, zasiadając na oparciu fotela. Błękit tęczówek przesunął się z twarzy orientalnej piękności na wyciągniętą ku sobie papierośnicę. O ile lądujący między palcami Deirdre papieros nie wzbudziłby w Evandrze żadnego zaniepokojenia, o tyle migoczący z słonecznych promieniach pył wywołał nagły ścisk w żołądku. Zacisnęła usta w wąską linijkę, nie będąc pewną czy Mericourt w ogóle zamierza traktować ją poważnie. - Proszę cię, choć raz mogłabyś nie wystawiać mnie na próbę - westchnęła wreszcie, kręcąc przecząco głową na wysuniętą propozycję. - Dobrze wiesz, że nie wpłynie to dobrze ani na mnie, ani na dziecko. - Przekonana była, że Tristan wtajemniczył kochankę w tak istotną kwestię ich życia. To przez nie była teraz słaba, nie wyglądała tak, jak zawsze, ani tak, jak wtedy. To przez nie martwiła się o ich przyszłość, o niewykonane zadania, niespełnione plany. Tristan powtarzał jej, że jedyne, co im pozostało, to wiara, że wszystko pójdzie pomyślnie, ale dla Evandry nie było to wystarczające zapewnienie. Chwyciła dłoń, która przyjemnym chłodem odgarnęła z twarzy jasny kosmyk i zamknęła ją między własnymi palcami.
- Zgadzam się z Tristanem, że wymierzona kara była słusznym posunięciem. Problem w tym, że nie mogę zostać w Château Rose na wieczność. - Nawet jeśli momentami czuła, że nie chce więcej opuszczać murów pałacu, że rozciągająca się poza jego granicami przestrzeń pełna była niebezpieczeństw, z jakimi nie chciała się mierzyć. Własny kąt pozwalał wierzyć, że nic jej tu nie grozi, ale czy nie podobnie myślała o całym Kent? O Anglii, która była jej ojczyzną, miejscem, w którym chciała czuć się swobodnie, zarówno ona sama, jak i cała czarodziejska społeczność? - Zbyt wiele czasu spędziłam w odosobnieniu, stojąc na uboczu, tkwiąc w nieświadomości tego, co może nas spotkać tuż za rogiem. Wśród tłumów powtarzam hasła o bezpieczeństwie, o tym, by ludzie przestali się wreszcie bać wyjść z domu, by być sobą. Nie chcę uciekać i chować się tuż po tym, jak przyjdzie mi inspirować czarodziejów do podjęcia działania. Nie, kiedy sama nie potrafię o siebie zadbać. - Wyzwoliła z uścisku dłoń kobiety, pozwalając jej odsunąć się, jeśli tego by chciała, za bardzo zdumiona wyznaniem półwili. Evandra przywykła już do faktu, że osoby, które nie znały jej zbyt dobrze, uważały za czarownicę delikatną i eteryczną, która nie potrafi ani nie chce o siebie zawalczyć. Za taką, która oczekuje, że to inni będą ją chronić, otaczać szczelnym kloszem, zamykać w ramionach i odsuwać od niebezpieczeństw. Tyle że lady Rosier zdawała sobie sprawę z tego, że życie wcale nie wygląda w ten sposób, że kres kruchości życia może znajdować się na wyciągnięcie ręki. Dotąd zagrożenie wynikało wyłącznie z przekleństwa choroby, teraz namacalna stała się niegodziwość szaleńców. Podniosła się z miejsca i odwróciła gwałtownie w kierunku Deirdre. Delikatny materiał zwiewnej spódnicy zawirował w powietrzu, kiedy zbliżyła się do Śmierciożerczyni z wymalowanym na twarzy przejęciem. - Muszę wiedzieć co zrobić w podobnej sytuacji. Muszę wiedzieć jak tego uniknąć, jak zawalczyć. - Splotła zaraz ręce na piersiach, jasne brwi ściągnęły się ze sobą, a na bladym czole pojawiła się zmarszczka wątpliwości. - Tyle że Tristan chyba nie chce mnie taką widzieć. Łatwiej jest mu zamknąć mnie w domu, niż pokazać jak się obronić. I o to właśnie cię proszę.
Ryzykowała, zwracając się do Mericourt z prośbą o pomoc. Nawet Primrose stwierdziła, że posunęła się o krok za daleko, próbując zjednać sobie kochankę męża, kiedy dla szarego społeczeństwa nienaturalnym było, by mogły ze sobą współpracować i rzekomo nie była szalona, wierząc, że nawiążą między sobą nić porozumienia. Czy powinna była zachować dystans, nie wręczając kobiecie wymierzonej we własną pierś broni? Czy byłoby lepiej, gdyby zwyczajnie posunęła się do manipulacji Tristanem, traktując go wilim urokiem i doprowadzając do upragnionego rezultatu? Musiała zaryzykować, choć ten jeden, ostatni raz.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Sala Burz [odnośnik]20.02.23 14:07
Ulżyło jej, gdy usłyszała pierwsze zapewnienie, padające z ust Evandry, nie zamierzała próbować osiągnąć niemożliwego. Dobrze, że pogodziła się z tym...zamknięciem. Na swój sposób.
- Jaką próbę? To propozycja- żachnęła się lekko, gdy Evandra odmówiła hojnego poczęstunku. Dała jej jeszcze moment, na wszelki wypadek, gdyby zaprzeczenie było jedynie grą w niewinność, dopiero później zamykając z trzaskiem srebrzyste pudełko. - Przecież już nie karmisz - odrzuciła wymówkę szlachcianki od razu, nie zagłębiając się intensywniej w wypowiedziane z taką emocjonalną siłą zdanie. Dziecko. Musiało chodzić o ich syna, o pierworodnego dziedzica Rosierów, o dumę i chwałę ich ojca i całej rodziny. Pojawiające się w gazetach plotki o ciąży lady doyenne nie docierały w pełni do Deirdre, nie poświęcała im też przesadnej uwagi, wiedziała, jak wiele kłamstw nosiły magiczne pergaminy, zresztą nie śmiałaby w takiej sytuacji połączyć faktów w przerażający obraz. Już sam fakt, że porwano i torturowano żonę najważniejszego Śmierciożercy budził w niej lęk, znała Tristana, lecz nawet ona nie wiedziała, do czego jest w pełni zdolny opętany gniewem. Gdyby do tego dodano nienarodzone dziecko...Nie, na pewno nie chodziło o to; całe to rozmyślanie trwało ułamek sekundy, a Mericourt spoglądała wprost w zmęczoną twarz Evandry pewna, że za jej osłabienie odpowiada coś oczywistego. Coś wynikającego z jej głupoty.
Drgnęła lekko, czując delikatne dłonie splecione z jej własnymi. Smukłe palce, kruche kostki, skóra miękka niczym aksamit. Dłonie artystki, najpiękniejszej kobiety Anglii, które tak niedawno pieściły ją tak niepewnie i tak niecierpliwie. Zdekoncentrowała się lekko, lecz kolejne, pełne odwagi, determinacji i nieustępliwości słowa półwili szybko sprowadziły ją na ziemię.
- Na uboczu? Samotnie? Ta posiadłość jest pełna ludzi. Rezydencje innych arystokratów również. Tak samo jak sale balowe, magiczne opery, muzea i restauracje - odparła powoli, jeszcze nie do końca pojmując sens wypowiedzi Evandry. Myślała, że jest mądrzejsza. Że wie, jak wykorzystać swą pozycję. Że docenia możliwości, jakie otrzymała, że sprytnie będzie je eksploatować. Myliła się? Nie chciała tego surowo osądzać, bezpośrednia konfontacja z brudną terrorystką mogła mocno zachwiać umysłem szlachcianki. Poddenerwowanej; wymknęła się jej z rąk, ale Mericourt nie wzmacniała uścisku, pozwoliła jej się oddalić, poruszyć, potrafiła przewidzieć, jak mogłaby zareagować na gwałtowne gesty i unieruchomienie. A może po prostu chciała śledzić wzrokiem jej sylwetkę, roztrzepane fale złotych loków, profil o idealnie zarysowanym, ślicznym nosku i pełnych ustach. Ciągle pamiętała ich smak. Znów wspomnienia rozkwitły w pełni barw - jak mężczyźni byli w stanie opanować się w jej towarzystwie, skoro Eva działała na nią w ten sposób? - nieprzytłumione nawet szarością rzeczywistości, szarej i nierozsądnej, która doprowadziła arystokratkę do wystosowania tej specyficznej prośby.
Deirdre nie ruszyła się z oparcia fotela. Powstrzymała też śmiech, propozycja brzmiała jak nieśmieszny żart, uniosła tylko brwi. Mogła kontynuować zwycięski werbalny marsz, dalej zachowywać się jak wypaczona wersja Tristana, ale coś w błękitnym spojrzeniu półwili złagodziło odruchową reakcję. - Nie musisz się bronić. Po prostu nie zachowuj się lekkomyślnie. Nie szukaj przygód, które są pełne niegroźnej ekscytacji wyłącznie na kartach baśni - zaczęła powoli, bez kpiny, zsuwając się powoli z podłokietnika fotela na siedzisko. Zwinnie przełożyła nogi i przekręciła się w bok, tak, by cały czas móc patrzeć na stojącą czarownicę. Zamilkła na dłuższą chwilę, nie chcąc reagować protekcjonalnie.
- Nie musisz też walczyć. Na Merlina, wiesz, ile kobiet oddałoby wszystko, by zamienić się z tobą miejscami? By nie głodować, nie lękać się o swoje życie, nie musieć unosić różdżki po to, by chronić siebie i najbliższych? Żyć w spokoju i luksusie? Móc działać i mieć realny, ogromny wpływ, bez narażania się na krew, pot i brud? Mieć twoje znajomości, koneksje, sprawczość? - zaczęła od nowa. Sądziła, że Evandra zdaje sobie z tego sprawę, że nie jest jak te buntownicze wiedźmy, których działania przynosiły więcej szkód niż pożytku. - Gdybyś nie postąpiła głupio, nigdy nie zaznałabyś tej krzywdy - wtrąciła, nie powstrzymując irytacji wibrującej w głosie. Nie była to jednak irytacja pełna pogardy, a troski, złości na to, że naraziła siebie. A przez to - Tristana i łączącą ich sprawę. To nic, że wytykała wprost głupotę samej lady doyenne, łamiąc wszelkie zasady dobrego wychowania. Zacisnęła wargi mocniej, mrużąc oczy, po czym westchnęła, kontynuując już łagodniej. - Nie lekceważę twoich uczuć, Evandro. Nie neguję ich. Doceniam potrzebę działania, twój hart ducha i chęć wzięcia sprawy w swoje ręce. Ale twoja nauka obrony...po prostu nie ma sensu - uniosła lekko dłoń, tak, jakby chciała powstrzymać ewentualny sprzeciw. Lub rzut płonącą kulą wprost w jej pierś. - Po pierwsze, taka sytuacja się już nie powtórzy, bo wyciągniesz odpowiednie wnioski z tej bolesnej lekcji. Po drugie, nie będziesz zamknięta w Chateau Rose. Wrócisz na salony, do przyjaciół, do świata, tam, gdzie jest bezpiecznie. Za jakiś czas. Sama chyba nie czujesz się jeszcze na siłach. Jeśli będziesz pojawiać się w miejscach całkowicie publicznych, na pewno będzie towarzyszyć ci jakiś opiekun - zawiesiła głos, taka opcja wydawała się oczywista. Ktoś zdolny, niezawodny, wyszkolony, czujny. - Ktoś, kto naprawdę będzie w stanie cię obronić. Bo przypuśćmy, że spróbuję nauczyć cię tego, co sama umiem. Zajmie to długie tygodnie, jeśli nie miesiące. A i wtedy nie będziesz w stanie obronić się tak dobrze, jak zrobi to wyszkolony profesjonalista z dekadą doświadczenia, który będzie nad tobą czuwał, gdy ty skupisz się tylko na swoich obowiązkach- mówiła płynnie, spokojnie, próbując wyjaśnić półwili jak najdokładniej swoje motywacje. Trochę jak dziecku, młodszej siostrze...lub raczej żonie swojego kochanka. - Nie jestem w stanie wyobrazić sobie żadnej sytuacji, w której znalazłabyś się ponownie w niebezpieczeństwie, a obok ciebie nie byłoby nikogo, kto byłby w stanie cię ochronić. Tristana, czarodziejskich straży, innych Rycerzy - podsumowała, odkładając papierośnicę na stolik. Pochyliła się do przodu, czarne włosy na moment przesłoniły zupełnie jej twarz i bok; odgarnęła je dopiero po chwili, zerkając z ukosa spomiędzy kosmyków na rozmówczynię. - Czy też mnie - dodała po chwili namysłu, ciszej, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Prowokujący, nie pełen politowania. Skoro ufała jej na tyle, by zaprosić ją do swojego domu - i do łoża swojego męża - powinna zaufać także w kwestii bezpieczeństwa. Mówiła szczerze, choć samą zdziwiła ją ta otwarta oferta obecności. Bycia obok, gdyby chciała się gdzieś wymknąć, uciec na moment spod reflektorów wyłuskujących z półmroku prawdziwe pragnienia idealnej lady doyenne. Musiała zrozumieć aluzję, ta skrzyła się w ciemnym spojrzeniu Deirdre. Mericourt wstała z fotela, nie lubiła, gdy Evandra patrzyła na nią z góry. Zbliżyła się do blondynki i położyła na jej ramionach własnie dłonie, delikatnie. Nie uciekaj. Nie obrażaj się. Nie histeryzuj.
- Wiem, że skrajne sytuacje popychają do skrajnych rozwiązań, ale wierz mi, w takich chwilach warto zapanować nad instynktem i kierować się rozsądkiem - poradziła cicho, sama przed laty uległa panice i wybrała najostrzejszą ścieżkę. Doprowadziła ją w końcu do wymarzonego miejsca, lecz jakim kosztem? Eva nie powinna ich ponosić. Palce Deirdre przemknęły ku twarzy półwili, ujęła ją pieszczotliwie w dłonie i pochyliła się ku niej, tak, by skupić na sobie całą jej uwagę. - Przekuj ten lęk i gniew w działanie, ale działanie mądre. A jeśli chcesz spędzić ze mną więcej czasu, wystarczy poprosić o to wprost - szepnęła, nie musiała uciekać się do pretekstów pojedynkowych, by spełnić marzenia o rzuceniu na podłogę i rozdarciu szat mocnym urokiem. - Czego teraz naprawdę potrzebujesz? - spytała po prostu niemal czule, dalej w tym półobjęciu, twarz niemal przy twarzy, tak, by nie umknęła jej żadna reakcja arystokratki.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala Burz [odnośnik]20.02.23 16:22
Mogła się tego spodziewać, przekręcania słów, protekcyjnego traktowania, próby manipulacji. To oczywiste, że trzymała stronę Tristana, zalecając pozostanie na uboczu. Nie widziała w niej silnej czarownicy, potencjalnie gotowej na obronę własnego słowa czy rodziny. Dla Deirdre była wciąż przecież tylko pięknym kwiatem, ozdobą w butonierce, hipnotyzującą pozytywką, której melodia koić miała zszargane nerwy po całym dniu męczącej pracy. Wedle Mericourt miejsce Evandry było w nestorskim łożu, gdzie z kuszącym uśmiechem leżeć ma i pachnieć, czekając na te kilka chwil przypisanej do tytułu powinności. Przez krótki moment, słuchając w milczeniu słów czarownicy, zastanawiała się czy aby na pewno miała ona dotąd styczność z arystokracją, jaką się szczyciła i czy ma pojęcie o tym, jak wyglądają codzienne obowiązki doyenne, o dodatkowych zadaniach czy zainteresowaniach już nie wspominając. Jasne brwi ściągnęły się lekko ze sobą, kiedy zaskoczona delikatnym dotykiem na twarzy wstrzymała oddech, czekając końca jej wypowiedzi.
- Deirdre… - zaczęła z cichym westchnieniem, wodząc wzrokiem po twarzy czarownicy. Uniosła dłonie, pokrywając nimi palce Śmierciożerczyni. - Sądziłam, że spędziłaś ze mną już dostatecznie wiele czasu, by zrozumieć, że moje życie nie ogranicza się do sal balowych czy restauracji. Przykro mi, że nie poświęciłaś go na poznanie mnie, a zamiast tego pozwoliłaś mi uwierzyć, że mogę być dla ciebie kimś więcej, niż żoną twojego kochanka. Widać i ja źle wykorzystałam ten czas, dopowiadając sobie coś, co chciałam w tobie widzieć. - Czy Primrose miała rację stwierdzając, że powinna była trzymać ją na większy dystans? Może i nie rzuciła tego wprost, lecz zagubione, zmieszane spojrzenie mówiło samo za siebie. Tyle że mleko zdążyło się rozlać, nawiązana więź domagała się skonkretyzowania, poprowadzenia jednym z dostępnych nurtów. Nie mogła się teraz zwyczajnie wycofać, odwołać swoich słów. Może i była słaba, niezdolna do obrony na otwartym polu walki, lecz nie zamierzała składać oręża. Jeśli Deirdre nie mogła jej pomóc, znajdzie je gdzieś indziej. - Chciałabym mieć pewność, że jestem bezpieczna, że zawsze już będę, ale nawet ty nie jesteś w stanie tego zagwarantować. Nie będziesz stale trwać u mojego boku, nie będzie też Tristan, nie mogę wymagać, by wszędzie chodzili za mną strażnicy. Justine Tonks pojawiła się wtedy na plaży w biały dzień. Nic nie robiła sobie z ludzi, którzy byli na horyzoncie. Pewna siebie, niepowstrzymana, szalona. Sądzisz, że powstrzyma ją obstawa? Towarzysząca mi straż? Czy nie wdała się w walkę z Tristanem, nie zakpiła z niego, sięgając po moją wolność? - Nie było to życie, które chciała wieść, być stale zdaną na łaskę innych. Obiecała zarówno sobie, jak i mężowi, że podniesie się z kolan, że wyniesie lekcję z pasma porażek. Miała uwierzyć, ale i udowodnić, że jest córą swoich przodków, że z dumą nieść będzie światło nadziei na lepsze jutro, że będzie podporą dla Tristana, jak i całego rodu. Pozwalając, aby do końca życia to strach trzymał ją w szczelnym uścisku swoich ramion, nie mogła w pełni brać za to odpowiedzialności, nie mogła być silną, nie mogła działać. - Jeśli moja obrona nie ma sensu, to dlaczego ty zajmujesz się dyplomacją? Dlaczego nie oddasz jej temu, kto ma w niej większe doświadczenie? Po co ci tytuły, pełnienie pieczy nad artystyczną strefą Londynu? Czy nie istniejesz po to, by walczyć u boku Czarnego Pana? U boku Tristana? - Jak na otwartej dłoni widziała usilne starania Deirdre, ciągłe nawiązania do Rosiera, próby zdobycia jego uwagi, podkreślenia własnej wyższości w jego oczach. Czy naprawdę sądziła, że było to niedostrzegalne, że umykało między wierszami? Evandra doskonale wiedziała jak zachowuje się człowiek pod wpływem emocji, pod wpływem uczuć, drzemiącej w nim miłości, która nie miała przestrzeni, by dotrzeć do ujścia. Znała historie rozpętanych wojen, płonących miast, wściekłość Tristana, który w reakcji na jej uprowadzenie gotów był poruszyć niebo i ziemię, byleby ją odnaleźć. Widziała płonącą w czerni oczu złość, wiedziała że pochodzi ona z miłości oraz pasji, tak jak i dostrzegała ją w oczach Deirdre, kiedy ta mówiła o ich ukochanym. - Byłaś przekonana, że zabiegam o twoją uwagę, bo chcę się na tobie odgryźć, a może i chcę się tobą bawić. Tymczasem kiedy przychodzę do ciebie z prośbą o pomoc, po raz kolejny otwarcie mówiąc o swoich obawach, odbierasz to jako zawoalowany podtekst, ponownie słyszysz słowa, które wcale nie padły. Kto tu chce się kim zabawić? - W błękicie spojrzenia Evandry nie było ani odrobiny złości. Nie winiła też Deirdre za te wszystkie zarzuty, za podejrzenia i niepewności. Czy tamtego dnia grudnia nie zaczęły spotkania od przerzucania się wyzwiskami, od płonących materiałów, pierwszych gestów przemocy? Nic dziwnego, że Mericourt uznała ją za rywalkę, kiedy sama wyszła od pokazania jej swoich szponów. Była wtedy przekonana, że ją spłoszy, że wycofa się choć odrobinę, ustępując miejsca kobiecie, której należne i zaprzysiężone było trwanie u boku Tristana, tymczasem udowodniła jej, jak bardzo się myli. Czy półwila nie dała Śmierciożerczyni wystarczających dowodów na to, że i ona tkwi w błędzie?
- I nie, nie karmię, Deirdre. Jestem w ciąży. - Nie od razu zrozumiała sens słów Deirdre, kiedy ta wspomniała o karmieniu. Czy nie była świadoma, że już podczas ciąży należało zachować szczególną ostrożność, że należy dbać o dziecko od samego dnia poczęcia? Dla Evandry było to oczywiste, dla każdej kobiety powinno być, a lekki ton Śmierciożerczyni świadczyć mógł tylko o jednym - Tristan nie pochwalił się kochance, że ponownie zostanie ojcem.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Sala Burz [odnośnik]22.02.23 15:34
- Kimś więcej? Kim miałabyś dla mnie być? - odpowiedziała nie z kpiną, lecz z drżącą w głosie desperacją, choć tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Nie śmiała otworzyć serca na coś, co mogło zagrażać jej mocniej niż dotychczas. Musiała się zdystansować, ukryć na dobre za maską wyniosłości, grać w tę absurdalną grę, której zasady narzuciła sobie sama, naiwnie wierząc, że zdołają ją ochronić lub pozwolą przewidzieć resztę przeklętego życia. Bzdury, zakleszczyła się jeszcze boleśniej w więzieniu chorobliwej czujności, warkotu, z jakim witała wszystko, co wykraczało poza ściśle zdefiniowaną regułę. Relacja z Evandrą wymykała się ramom, niszczyła kruchy konstrukt, uwypuklała niepewność - i dlatego tak bardzo się jej bała. A strach potrafiła ukryć tylko wycofaniem, w mniej lub bardziej lodowaty sposób. Lecz skuty lodem postument pękał teraz z coraz głośniejszym trzaskiem, gdy półwila raz za razem okazywała jej czułą wyrozumiałość. Wcale nie oznaczającą słabości. - Przyjaciółką? Wzorem do naśladowania? Jak mam się zaprzyjaźnić z kimś, kto ma wszystko, czego ja nie posiadam? - ciągnęła, nagle nie mogąc powstrzymać szczerości, nieprzyjemnie wypełniającej jej usta. Zbyt długo udawała, zbyt długo powstrzymywała zbierający się w niej jad, tak naprawdę nie przeznaczony dla Evandry, a dla niej samej. - I mylisz się, poznałam cię. Ale to, czego się o tobie dowiedziałam, wcale mi się nie spodobało - zaśmiała się krótko, ale bez wesołości. Nie było niczego śmiesznego w tej rozmowie, już nie. - Jesteś zbyt dobra. Zbyt bystra. Zbyt odważna. Otwarta. Z szaleńczą iskrą, z pragnieniem wolności, które czynią cię jeszcze piękniejszą. Wolałam widzieć cię jako głupią wiedźmę, rozpłodową, rasową klacz o nienagannym rodowodzie i mętnym spojrzeniu. Żonę, od której się ucieka, by rozsmakować się w prawdziwym życiu, kobietę, którą mogę po prostu nienawidzić - to, co napotkała w osobie Evandry zupełnie nie zgadzało się z tym opisem. Obydwie o tym wiedziały. A Dei trudno było pogodzić się z prawdziwym obrazem półwii i z skomplikowaniem cementującej się między nimi relacji. - Nienawiść jest czystsza od miłości. Precyzyjna. Bezpieczna - dodała głucho, pusto, wolałaby nią pogardzać niż jej pożądać. Pogarda była prostsza od szacunku, ba, podziwu, jaki czuła wobec rywalki. Już kiedyś o tym rozmawiały, przytaczała niemal te same słowa, ale tym razem były brutalnie szczere, obdarte z manipulacji.
- Tak naprawdę nie wiem, kim dla mnie jesteś. Ale nie wiem też, kim jestem ja - i kim jest dla mnie Tristan - bo przecież nie tylko kochankiem, nie, to słowo było zbyt proste, miałkie, nie mieściło nawet marnego odprysku z kalejdoskopu uczuć. Przez tych kilka lat nie znalazła odpowiedniego określenia. Mentor, ukochany, nauczyciel, egzaminator, wzór do naśladowania, żywy koszmar, manipulator, agresor, morderca, gwałciciel. Ojciec jej dzieci, jej sukcesu, jej nowego życia, postaci madame Mericourt, posążku z tombaku, wystawionego zbyt wcześnie na widok publiczny. - Wiem tylko, że go nienawidzę - szepnęła prawie bezgłośnie, z krzywym uśmiechem. Kochała go, ale równie mocno nienawidziła. Za to, co jej zrobił, jak ją uwięził, spętał, upokorzył, ograniczył; jak wielki miał na nią wpływ. I jak wiele była w stanie dla niego zrobić, mimo sinych śladów po uderzeniach i tych niewidocznych ciosach w zabliźnionym serce. Drgnęła nerwowo, tak, jakby właśnie wymsknęło się jej najgorsze przekleństwo lub mordercza klątwa. - A wolałabym nienawidzieć ciebie. Tak byłoby prościej - zamilkła, przystając przy jednym z okiennych wykuszy, zaplatając dłonie na piersi. Obronnie. Jakby chciała powstrzymać wylewającą się z jej ust prawdę. Być może skutecznie, wolała rozmawiać o konkretach planu przedstawionego przez półwilę, zamilkła na moment, zła na ten wybuch szczerości.
- Magia jest kapryśna, terroryści - nieprzewidywalni. Nawet doskonałe Protego nie da ci całkowitej pewności ochrony, ale rozumiem, że nie o to ci chodzi - wtrąciła po chwili, gdy Evandra znów opisywała Tonks i okoliczności, w których została porwana. Gładko przekręcając ostrze konwersacji, tak, by kolejne słowa wymierzyć w nią. W hipokryzję, jakiej nigdy przecież nie zaprzeczała. Skrzywiła się lekko. - Komu miałabym oddać te tytuły? Zapracowałam na nie. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ciężko.
A my, Evandro, jesteśmy inne, nie rozumiesz? Gdybym tylko mogła, zamieniłabym się z tobą bez wahania. Bez zajmowanego przeze mnie stanowiska, bez oficjalnych nobilitacji, byłabym gorzej niż nikim - a i one nie dają mi realnej władzy. On ciągle trzyma mnie na krótkiej smyczy. Nie znasz mojej historii
- wyrzuciła z siebie z ostrym żalem, szczerze, zerkając na półwilę przez ramię. - I nie znasz mnie. W ogóle cię interesuje? Spytałaś Tristana o cokolwiek związanego ze mną? - więc nie miała prawa oceniać, czy się nią bawi. Nie robiła tego, nie śmiałaby, to ona czuła się jak zabawka dwojga arystokratów, nowa rozrywka, która urozmaici małżeńskie pożycie, egzotyczna ozdóbka, spełniająca zachcianki...I zastępująca brzemienną arystokratkę, tak ciężko znoszącą błogosławiony stan.
Zdrętwiała, słysząc wspaniałą nowinę. Ciąża. Dziecko. Odwróciła się ponownie przodem do Evandry, instynktownie jej wzrok powędrował w dół, na niewidoczną jeszcze krągłość jej brzucha. Ach, tak. Drugie dziecko. Wyczekiwane, hołubione, ukochane przez krewnych. Z tytułami, bogactwem i rodowodem. Ze świetlanym życiem, jeszcze zanim weźmie pierwszy oddech. Syn lub córka Tristana Rosiera. Przyszły czarodziej lub czarownica, posiadający wszystko, czego nigdy nie otrzymają jej dzieci.
- Moje gratulacje - powiedziała po prostu, z niemożliwą do jednoznacznej intepretacji melodią głosu. Przystanęła przy oknie, przyglądając się ponownie morzu. Informacja o dziecku wiele zmieniła. Powinna się tego spodziewać, wieść o kolejnym potomstwie nestorstwa nie była niczym dziwnym - dlaczego więc tak nią wstrząsnęła? Otrzeźwiła? Lub wręcz przeciwnie, zdekoncentrowała, sprawiając, że opuściła protekcjonalną gardę. Milczała dłuższą chwilę, opierając się plecami o przyjemnie chłodny mur pomiędzy wysokimi oknami.
- To dlatego? Chcesz je chronić? - bardziej stwierdziła niż zapytała. Motywacje Evandry nagle stały się jaśniejsze. Paradoksalnie bliższe. Łatwiejsze do zrozumienia. Też zrobiłaby dla swojego potomstwa wszystko, choć tą opartą na prymitywnym instynkcie walecznośc odkryła dopiero niedawno. I potrafiła docenić ją u innej czarownicy, nawet jeśli najkorzystniej dla niej byłoby widzieć kolejnego pretendenta do tronu róż martwego jeszcze przed narodzinami. - Ćwiczenia praktyczne mogą zrobić ci krzywdę, zwłaszcza w tym stanie, musisz więc zadbać o swoje zdrowie. O wytrzymałość. Również psychiczną. Nie akceptuję sprzeciwu, niedbalstwa czy lekkomyślności. Magia obronna jest bardziej wymagająca niż możnaby przypuszczać - odpowiedziała w końcu, nie musząc dokładniej werbalizować swojej zgody. Pomogę ci, mówiło jej spojrzenie, spokojniejsze, ale jakby cichsze niż na początku ich rozmowy. Poruszone. Dotknięte. Bolesną prawdą, którą wylała przed momentem tutaj, w samym sercu Chateu Rose, zdradzając się z własnym żalem? Informacją o ciąży, przekazaną przez nią, tutaj, przypadkiem, a nie usłyszaną od Tristana? A może po prostu osobą Evandry, kruchej i niezłomnej jednocześnie, pełnej sprzeczności, a jednocześnie trwałej, zdającej się dumnie rosnąć w siłę i majestat z każdym trudnym doświadczeniem, jakie zsyłał na nią los.




there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala Burz [odnośnik]14.03.23 22:53
Jeszcze przed miesiącem marzyła o tym, by madame Mericourt zdecydowała się wreszcie przed nią otworzyć, podzielić przemyśleniami innymi, niż boleśnie kąsające uwagi. Sukcesywnie zadawała ból, bez opamiętania wbijając kolejne szpile, byleby skrzywdzić, byle poniżyć. Używała gładkich słów, jakie trafić miały do niedoświadczonej życiem arystokratki. Uświadomić, że prawdziwe życie dalekie jest od roztaczanych wokół wyobrażeń, że świat poza pałacowymi murami wcale nie jest taki piękny. Wstrzymała oddech, a błękit oczu półwili błysnął pełnią barwy, gdy rozwarła szeroko powieki na dźwięk jej słów. Czy to pierwszy raz, gdy zdradziła swoje myśli?
- Swoimi osądami aż tak nadto nie rozmijasz się z prawdą - stwierdziła ton ciszej, z ciężkim sercem, wodząc spojrzeniem za osuwającą się w kierunku okna czarownicą. Krzywdzące były padające określenia, ale też brutalnie rzeczywiste. Czy nie tak wyglądała pozycja kobiet w ich świecie, rozpłodowych klaczy, których rękę bezlitośnie oddaje się tym, kto zaproponuje najlepszy z politycznych układów? W nieco łagodniejszych słowach odnosił się do roli czarownic Ramsey w swym bezczelnym artykule, temu też sprzeciwiała się Primrose, chcąc sprawić, by wreszcie uwierzono w ich siłę. Czasem wciąż jeszcze przyłapywała się na skłębionych myślach, przeplatanych wątpliwościami, bo może jednak stary porządek ma trochę racji? Czy nie należało im się docenienie, podkreślenie prawdziwych zasług, nie tylko tych związanych z matczyną opiekuńczością? Spoglądając z boku na życie Mericourt była przekonana, że to zrozumie, lecz na każdym kroku zdawała się chcieć zrównywać z mężczyznami, jak i uwłaczając przedstawicielkom swojej płci.
- Pytanie Tristana o cokolwiek kończy się zawsze otrzymaniem ponaciąganej prawdy. Wy nie macie przed sobą tajemnic, a ja jestem żoną, od której się ucieka, by rozsmakować się w prawdziwym życiu. Nie chcesz być mną. - Na co jej były komplementy i wyznania miłości, kiedy nie mogła liczyć na zrozumienie? Czy tak dobrze odgrywała swoją rolę wspaniałej, pozbawionej wszelkich skaz szlachetnie urodzonej czarownicy? - Kiedy dowiedziałam się, że łączy cię z Tristanem coś więcej, niż przelotny romans, byłam zła. Wiedziałam, że są inne, ale dotąd mogłam uspokajać się myślą, że prawdziwie kocha tylko mnie, mimo iż czasem okazuje to… w specyficzny sposób. - Ja też go nienawidzę. I także kocham go równie mocno, nie padło nigdy z ust Evandry. Krzywdził i sprawiał ból, by jednocześnie zamknąć w objęciach i ukoić zszargane nerwy. Nie tak dawno zdążyła się do tego przyzwyczaić, jak choćby w chwili porwania, której konsekwencje przyszło jej nadal nieść. Dostrzegała słuszność tej złości, jednocześnie się jej sprzeciwiając. Potrzebowała ciepłego uścisku i słów pocieszenia; wiedziała też, że on nie potrafi inaczej. - Ja również chciałam cię nienawidzić. Czułam się zdradzona, oszukana, okradziona z tego, na czym naprawdę mi zależało. - Najpierw z Francisa, a później i z Tristana. Niegdyś miłość była tym, czego pragnęła najbardziej. Chciała oddania, jak i wrażliwości, dotrzymywania obietnic. Tyle że czarodziej, który jej przysięgał, miał ją za trofeum, nie zaś kobietę, dla jakiej rzucić może wszystko. Na powrót uniosła wzrok na Deirdre, chcąc odczytać z jej twarzy myśli. - Ale kiedy cię poznałam, pomogłaś mi zrozumieć, że to przy tobie może czuć się prawdziwie sobą, a ja chcę już wyłącznie jego dobra. Odsunęłam zazdrość i uprzedzenia, pogodziłam się z tym, że on nigdy nie będzie tylko mój. Chciałam pokazać ci się z jak najlepszej strony, sprawić, byś nie traktowała mnie jak wroga. - Zamiar został zrealizowany, tylko czy sprawiał, że były z nim szczęśliwe? Nie chciała odrzucać szansy - nie tym razem, nie ponownie - próbowała więc z ostrożnością, bez zbędnych wyznań, nie teraz, gdy wciąż trudziła się z układaniem myśli. - Wolę poznać cię sama, odkryć to, co chcesz pokazać. Żebyś przestała mnie unikać. - Miała pewne podejrzenia dlaczego tak bardzo zależy jej na akceptacji Deirdre. Cichy, podświadomy głos, podpowiadający wnioski, jakim nie chciała ulec, bo już raz im zawierzyła. Już raz pozwoliła im złamać sobie serce. Obserwowała to z milczeniem, usilnie ignorując nasuwające się myśli, nie do końca chcąc się im poddać - im oraz idącymi za tym emocjami. Madame Mericourt starała się ją przed sobą przestrzec, powstrzymać przed zaangażowaniem, ale zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, co stoi za decyzją Evandry. Z tego samego powodu przekonała się do pani namiestnik Londynu, pozwoliła głębiej wniknąć do swojego życia, przełamać stojącą na straży przyzwoitość. To dlatego podchodziła do niej z ufnością i dlatego też to właśnie do niej zwróciła się z prośbą o pomoc. Ale i dlatego przeszył ją chłód na widok lustrującego ją spojrzenia Śmierciożerczyni.
Poczuła się winna. Bogactwo, tytuły, liczący się w na politycznej scenie mąż, druga ciąża. Czy tak bardzo była bezduszna i egoistyczna, że nie potrafiła prawdziwie docenić, co ma? Czyżby za mało dziękowała losowi za przychylność, za szczęście i oddanych sobie ludzi, którymi mogła się otaczać? Tym mocniej pragnęła zmienić ten stan rzeczy, swój brak zdecydowania, samodzielności, sprawczości. Powzięte wcześniej decyzje o rozwoju magii musiała ukierunkować w nową stronę, daleką od hobbystycznego zajęcia znudzonej codziennością arystokratki. Dostrzegła zmianę na twarzy Śmierciożerczyni, ostrożnie łagodniejące rysy. Oszczędne gratulacje padały często z ust bliskich Evandrze osób, martwiących się o stan zdrowia doyenne. Tatiana, Rigel, Primrose oraz Tristan podeszli doń sceptycznie, doskonale wiedząc z jak wielkim trudem przyszło jej trwać w poprzedniej ciąży. W czerni oczu Deirdre widziała zawahanie, lecz nie mogła jednoznacznie ocenić, czy to troska czy też bojaźń o swoją pozycję.
Pozwoliła jej milczeć, zawalczyć z własnymi myślami, rozważyć wszelkie za oraz przeciw. Mogła zwyczajnie się zaprzeć, trzymać raz powziętej decyzji, odmówić pomocy. Cóż mogła tym zyskać? Półwila zbliżyła się do stojącej pod ścianą czarownicy, spojrzała na skąpaną w półcieniu zasłon twarz; jej obecność była jedną z nielicznych dobrych chwil tego miesiąca. Ułożyła miękko dłoń na ramieniu Deirdre, kąciki ust Evandry uniosły się w szerszym uśmiechu. - Dziękuję - szepnęła z wdzięcznością. Nie mogła od niej oczekiwać cieplejszych słów nad szorstką ostrożność. W duchu cieszyła się już na możliwość spędzenia więcej czasu z fascynującą pięknością o azjatyckiej urodzie, kiedy do jej nozdrzy dotarł hipnotyczny zapach ciężkich perfum. Pobudzał, zawrócił w głowie, na jedno uderzenie serca przywiódł na myśl duszne spotkanie w ptaszarni, gdy nagle uśmiech półwili stracił na sile, policzki pokryły się bladością, jakby wszelka krew umknęła z ciała. Oddech stał się płytki, twarz przeciął grymas bólu, a z nozdrzy spłynęła wąska strużka krwi. Odsunęła się niczym oparzona; nagły ścisk w klatce piersiowej zdawał się zabrać już dech. Nawet podczas ataku chciała się wycofać, usunąć z widoku, zadbać o nienaganność wizerunku. Drżąca dłoń sięgnęła do kieszeni po śnieżnobiałą chusteczkę opatrzoną inicjałami lady doyenne. Naraz zawirował pokój. Wzrok rozmył się pod pulsującym w skroniach ciśnieniem. Krwawy kaszel zdarzał się niezwykle rzadko, ale w przypadku przymusu ograniczenia eliksiru, częściej niż zwykle. Wolną ręką na oślep złapała za oparcie krzesła, zaniosła się kaszlem, przesłaniając usta chusteczką. Błagam, tylko nie teraz.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Sala Burz [odnośnik]18.03.23 10:32
Zaśmiała się krótko, cicho, bez szczerej wesołości; oczywiście, że nie rozmijała się z prawdą, znała świat błękitnej krwi od najgorszej strony, smakowała goryczy i żółci, zamiast udawanej słodyczy, zaglądała pod przybierane publicznie maski. Doświadczając arystokratów poznawała też życie ich żon, sióstr, kuzynek; nie tak ściśle, nie tak brutalnie, ale jednak potrafiła dojrzeć ich prawdziwe odbicie w wykrzywionym lustrze. W większości przypadków, zwierciadło ukazujące Evandrę wydawało się irytująco prawdziwe, pozbawione skaz. Nawet, jeśli ograniczały ją surowe ramy wychowania, to przecież one wpływały w głównej mierze na jej życie. Jeśli była rozpłodową klaczą - to jedną z najlepszych. Kusiło ją, by powiedzieć to na głos, ugryzła się jednak w język, nie zamierzała dolewać oliwy do ognia, zwłaszcza mając za plecami pełną emocji harpię, gotową spopielić cały dwór. Ceniła ją, szczerze, ale nie potrafiła tego okazać. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - powtórzyła natarczywie, jak półwila widziała ich relację, jak chciała widzieć ? Wiedziała już, że nie chce ustawić kochanki męża w roli wroga, ale ciągle pozostawała głucha na fakty, które z coraz mniejszą swobodą wypowiadała Mericourt. Jak długo mogła zapewniać ją o miłości Tristana? To bolało, lecz czuła się w obowiązku udowodnić Evandrze, że się myli, że Rosier kocha ją tak, jak żadną inną kobietę na świecie. Potrzeba ta wynikała z lojalności wobec mentora? Raczej - z emocjonalnego masochizmu. - Dalej możesz się tak uspokajać, bo taka jest prawda, Evandro. Nie widzisz tego? Dla niego jestem tylko kurwą. I będę tylko nią, niezależnie od tego, co osiągnę i jakie odznaczenie przypną mi do piersi - pierwszy raz mówiła z tak wyraźnym żalem, ostrym, ale nie rozpaczliwym, zaczynała się już przecież do tego przyzwyczajać, akceptować ciągłe upokorzenia. Otrzymała Order Merlina, przejęła władzę nad magiczną stolicą, ale nawet to było za mało, by lord Rosier obdarzył ją choć odrobiną szacunku. Dała mu się zmanipulować, wystarczył okruch czułości, uwagi i dzielonej tylko we dwoje namiętności, a zapominała o otrzymanych ciosach. - Nie różnię się zbyt mocno od reszty jego kobiet. A nawet jeśli, zawsze będę co najwyżej tą drugą - zawiesiła głos, nie miała do Evandry pretensji, łaskawie objaśniała jej świat, zmęczona tym, że półwila zdaje się nie pojmować siły swej pozycji. Nienaruszalności postumentu, na który została wyniesiona przez najbliższego Czarnemu Panu Śmierciożercę. A może jednak miała świadomość swej przewagi? Pasja, z jaką opowiadała o gniewie, zazdrości i zawodzie, zdawała się czynić ją bardziej ludzką. I to ona miała władzę nawet w ich kobiecej relacji.
- Nie wiem, czy jestem dla niego dobra - wyznała cicho, nigdy się nad tym nie zastanawiała, zawsze pragnąc tylko doskoczyć do położonej coraz wyżej poprzeczki. Gotowa była zrobić dla niego wszystko. Czy Evandra miała podobnie? Wydawało się jej, że nie, że robi to dla siebie, nie dla zadowolenia męża. - Ale wiem, że moja obecność u jego boku jest dobra dla ciebie - podniosła na nią wzrok, poważny. Zdanie to brzmiało niedorzecznie, absurdalnie wręcz, szlachcianka mogła go nie zrozumieć, ale im lepiej Deirdre ją poznawała, tym bardziej zdawała sobie sprawę ze swej roli. Wentylu bezpieczeństwa, drogi ujścia dla furii, gniewu i żalu Śmierciożercy. Zabawki na okres ciąży prawowitej ukochanej. I mimo tego - nie potrafiła znienawidzić Evandry, wrażliwej, czułej, tak odważnie mówiącej o tym, że się dla niej starała. Mericourt oblizała nieświadomie usta, nieco nerwowo. Nie przywykła do takich rozmów, do uczuć, do pozbawionej manipulacji szczerości. - Nie traktuję cię jak wroga - zaprzeczyła od razu, gwałtownie, hamując się jednak równie szybko. Nie, to nie była prawda, a przecież miały być ze sobą szczere. - Nie chcę traktować cię jak wroga - poprawiła się już ciszej, obracając się przodem ku kobiecie. - Po prostu trudno mi zrozumieć, dlaczego okazujesz mi taką sympatię. Kochasz Tristana, tak, wiem, chcesz dla niego dobrze, ale...ciężko mi uwierzyć w to, że kieruje tobą tylko ta wspaniałomyślna empatia - odparła wprost, cicho, dalej podejrzliwie, lecz już bez najeżonej agresji. Odsłoniła się - i ku własnemu zdziwieniu, nie otrzymała bolesnego kopniaka w miękki brzuch. Pozostała zdezorientowana, czujna, zdziwiona. Otwarta - jak nigdy.
- Też jestem specyficzna - powiedziała cicho, mrużąc powieki. Evandra miała wiele racji, rzucała światło na to, czego sama Deirdre nie była w stanie dostrzec. Towarzyszyła Tristanowi w krwi i brudzie, w walce i znoju, w wirach czarnej magii, w sytuacjach przekraczających granicę śmierci. I obydwoje odnajdywali w tym chaosie specyficzną przyjemność. - Nie unikam cię. Po prostu chadzam swoimi drogami. Ciężko mnie oswoić - nie pamiętała już, kiedy tak wręcz boleśnie szczerze mówiła o sobie, jawnie ostrzegając przed trudnym charakterem. Przez ostatnie lata ciągle grała, grała czułą matkę, lojalną przyjaciółkę, wyniosłą namiestniczkę, zmysłową kokietkę, władczą przełożoną, ujmującą dyplomatkę. Teraz porzucała te maski, wcale nie czując ulgi, a niepokój; nie lubiła prawdy, ta uwrażliwiała ją na przywiązanie, a to uczucie - na krzywdę. Obiecała sobie przecież, że nie dopuści, by ktokolwiek jeszcze stał się jej bliski, lecz los jak zwykle postanawiał inaczej. Wywracając do góry nogami oczekiwania wobec zachowania żony swojego kochanka. Ciężarnej żony, w dodatku; żony, jaką mimo wszystko chciała otoczyć opieką. Dla Tristana - czy dla siebie samej? Drgnęła lekko, czując jej dłoń na ramieniu, ale nie cofnęła się. Lubiła ten dotyk, delikatny, ciepły, łagodny.
- Jeszcze nie masz za co, Evandro, podziękujesz, kiedy... - zaczęła, przyglądając się z bliska cieniom rzęs, rzucanym na blade policzki półwili, lecz dwuznaczne wytyczne dotyczące wdzięczności przerwał ostry rumieniec rysujący się na jej twarzy. A także krwista wstęga, umykająca spod nosa arystokratki. Stały blisko, Deirdre dostrzegała więc wyraźnie gwałtowną zmianę, przerażenie i zagubienie widoczne w błękitnych oczach, a potem ból, podkreślający tylko piękno rysów czarownicy. Dziwne, że w takiej chwili przypominała sobie tak podobny grymas rozkoszy; zdusiła to wspomnienie, przyglądając się chwiejącej się Evandrze z tylko pozornie beznamiętną uwagą. Nie panikowała, nie miała tego w zwyczaju, dobrze ukrywała, że atak lady Rosier nie tylko ją zaskoczył, ale i zaniepokoił.
- Mam kogoś wezwać? Macie tu uzdrowiciela? Zaciśnij dłoń w pięść, jeśli tak - spytała wyraźnie, podchodząc do przytrzymującej się krzesła kobiety. Chwyciła ją za rękę, nie tylko umożliwiając niewerbalne przekazanie odpowiedzi, ale i chcąc wesprzeć czarownicę i nie pozwolić jej upaść. - Usiądź - poleciła, podprowadzając ją do najbliższej sofy. Kaszel przybierał na sile, biała chustka zabarwiała się krwią, nie wyglądało to dobrze; tego tylko brakowało, by lady doyenne straciła życie w tajemniczych okolicznościach podczas jej odwiedzin. Tristan nigdy nie uwierzy, że to przypadek. - Wolałabym, żebyś nie umierała - dodała swobodnie, prawie czule, przykucając przy wersalce, by utrzymać kontakt wzrokowy z wykasłującą sobie płuca czarownicą. Co się stało? Nie wyglądała za dobrze, jeśli nie złapie oddechu w ciągu kikunastu sekund Mericourt niezależnie od decyzji półwili zamierzała natychmiast odnaleźć służbę i przywołać uzdrowiciela, ale na razie - dawała jej czas. Przyglądając się uważnie kalejdoskopowi emocji, umęczenia, bólu i lęku, wypisanymi na pięknej twarzy półwili. Intrygujący spektakl, skutecznie odciągający jej myśli od gorętszego początku ich konwersacji. Nie miała pojęcia, że Evandra pada ofiarą groźnego ataku, ot, trochę krwi, panika typowa dla delikatnej arystokratki, cierpienie, którego obserwowanie dla Deirdre zawsze miało niemoralnie słodki smak.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Sala Burz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach