Sala Burz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala Burz
Jeden z przeznaczonych dla gości salonów posiadłości Chaeau Rose, obszerny elegancki pokój wyłożony jedwabnym dywanem w orientalne wzory, podobnie jak reszta wnętrz urządzona w jasnym, delikatnym francuskim stylu. Stoliki pomiędzy krzesłami są dość wysokie, by można podać na nich przekąski, jednak nie dość szerokie, by mogły zastąpić jadalnię. Widok z przestronnych okien nie pada jednak na kwieciste ogrody Rosierów, a na morską wodę, nad którą czasem pojawiają się smoki. We wschodnim skrzydle, gdzie mieści się Sala Burz, najmocniej odczuwalne są efekty sztormów - stąd zwyczajowa nazwa pokoju.
Każdy, kto twierdzi, że życie szlachetnie urodzonych czarownic owiane jest nudą, nie wie, o czym mówi, a przynajmniej nie spotkał na swej drodze lady doyenne Rosier. Ta nie zwalnia tempa ani na moment, każdą chwilę nasycając do granic możliwości, zaprzątając swoją głowę kolejnymi informacjami, analizami - myślami, które pozwolą odwrócić uwagę od bezczynności, od świadomości, że czas, który zamierzała wypełnić towarzystwem przyjaciół i nauką nowych umiejętności, błyskawicznie się kurczy.
Tego dnia zdecydowała się nie wybierać do Smoczych Ogrodów. Głowa huczy już od ksiąg, zapisków, rzędów liczb, w które się wpakowała, podejmując decyzję o budowie serpentarium. Gdyby nie noc tysiąca gwiazd, już za kilka dni urządzaliby huczne przyjęcie z okazji otwarcia nowego pawilonu. Z dumą wypinałaby pierś, nieskromnie chwaląc się postępami prac, zwierzętami, jakie sprowadzili tu z Wyspy Węży, czy kunsztem architektów, którzy stawali na rzęsach, byleby spełnić każdą zachciankę doyenne. Pokłosie tragedii sprzed miesiąca zmusiło do zaprzestania prac i przeniesienia wszystkich rąk do zabezpieczenia leży smoków. Badane przez nich obecnie żmije są bezpieczne w laboratorium, ale ich więksi, dalecy krewni potrzebują trwałych, sprawdzonych schronień. Uwolnione przed dwoma laty w anomalii siały spustoszenie na wybrzeżu, dziś opiekunowie smoków nie mogą sobie pozwolić na podobny incydent.
Sala Burz jest dla córy syren jedną z ulubionych w całym Pałacu Róż, zwłaszcza w deszczowe dni. Bębniący w okna deszcz koi zmysły, zachęca do tego, by wystawić się na zimne krople, poczuć ich dotyk na nagiej skórze, pozwolić, by przesiąknęły każdą warstwę ubrań. Podobne ekscesy nie są jednak tym, na co zastęp uzdrowicieli wyraziłby Evandrze zgodę, zwłaszcza teraz, kiedy spodziewa się dziecka i eliksiry łagodzące objawy choroby zostały ograniczone. Należy dmuchać na zimne, być gotowym na najgorsze, nie dopuścić, by cokolwiek stanęło na drodze małej Estelle w przyjściu na świat. Nie wszystkie z tych nakazów półwili odpowiadają, lecz i tak naciąga granicę do skrajnych możliwości, przyprawiając medyków o ból głowy. Tańczą tak w rozdrażnieniu, wymieniając się argumentami, powinnością zderzoną z zachcianką, sprawdzając, kto tym razem postawi na swoim.
Tak, tym razem to uzdrowiciel wyszedł z batalii z uniesioną głową, lecz tylko dlatego, że Evandra mu na to pozwoliła. Wśród ułożonych na regałach książek znalazła pozycję, do jakiej miała okazję wcześniej sięgać, lecz została zepchnięta na dalszy plan przez te wszystkie perturbacje z ostatniego czasu. Animagia, głoszą wytłoczone na okładce złote litery. Prae oculis, nosi tytuł jeden z rozdziałów, przygotowujących czarodzieja do osiągnięcia biegłości w przemianie własnego ciała w zwierzęce. Kusi niezmiernie, by zacząć wykorzystywać to zaklęcie w praktyce, lecz skutki uboczne w postaci utraty przytomności, mogą nie być dobre dla niej i dla noszonego pod sercem dziecka. To nad skomplikowaną formułą się teraz pochyla, dokładnie analizując przedstawioną teorię.
Papier chłonie czerń atramentu, kiedy kryształowe pióro sunie po chropowatej powierzchni, kreśląc smukłą, elegancką linią kolejne znaki. Evandra lubi sporządzać notatki, wyłuskując z lektury to, co najbardziej istotne, zapisując skróty myślowe, dzięki którym łatwiej przyswoić wiedzę i wykorzystać ją później w praktyce. Dla czarownicy zaklęcia nie są wyłącznie inkantacją i ruchem nadgarstka. Traktuje je bardziej, jak zgromadzoną w ciele moc, jaką kształtuje się podług swej woli, stosując tajemne receptury, które to rozkłada na czynniki pierwsze. Nie dlatego uczyła się numerologii, lecz ta z pewnością się przydaje do zrozumienia subtelnych niuansów. Czy nie jest przyjemniej rozumieć, dlaczego różdżką należy machnąć, zamiast pchnąć, niż zwyczajnie powtarzać ślepo wyćwiczone gesty?
Obecność Colette nie przyciąga jej uwagi, kiedy rytm dziewczęcych kroków niesie się korytarzem. Unosi głowę znad pergaminu dopiero wtedy, kiedy rozlega się kliknięcie naciśniętej klamki i w salonie pojawia się drobna sylwetka najmłodszej szwagierki.
- Chowamy? - powtarza za nią zdziwiona, przeczesując wzrokiem salę, jakby coś w tym miejscu miałoby stanowić wskazówkę. - Mam nadzieję, że nic nie przeskrobałaś. Nie sądzę, że z moim wstawiennictwem twoja matka przymknie oko na przewinienia. - Odkłada pióro i usadawia się wygodniej, opadając na oparcie krzesła. Colette jest promykiem, jakiego w Château Rose ostatnio brakowało. Przepełniona energią i radością, jaką wokół siebie roztacza, wprowadza do pałacu powiew świeżości, jakże inny od słonej, morskiej bryzy. Jasnowłosa przechyla lekko głowę na bok, wodząc wzrokiem za młodą buzią, wspartą teraz na dłoniach. Przywodzi na myśl skojarzenie dziecięcej beztroski, która towarzyszyła jej samej jeszcze kilka lat temu, nim nie przywdziała barw Rosierów. Muśnięte lekko czerwoną szminką wargi unoszą się w uśmiechu. - W czym ci mogę pomóc? - pyta łagodnie, splatając ze sobą palce szczupłych dłoni i układając powstały tak koszyczek na zaokrąglonym brzuchu.
Tego dnia zdecydowała się nie wybierać do Smoczych Ogrodów. Głowa huczy już od ksiąg, zapisków, rzędów liczb, w które się wpakowała, podejmując decyzję o budowie serpentarium. Gdyby nie noc tysiąca gwiazd, już za kilka dni urządzaliby huczne przyjęcie z okazji otwarcia nowego pawilonu. Z dumą wypinałaby pierś, nieskromnie chwaląc się postępami prac, zwierzętami, jakie sprowadzili tu z Wyspy Węży, czy kunsztem architektów, którzy stawali na rzęsach, byleby spełnić każdą zachciankę doyenne. Pokłosie tragedii sprzed miesiąca zmusiło do zaprzestania prac i przeniesienia wszystkich rąk do zabezpieczenia leży smoków. Badane przez nich obecnie żmije są bezpieczne w laboratorium, ale ich więksi, dalecy krewni potrzebują trwałych, sprawdzonych schronień. Uwolnione przed dwoma laty w anomalii siały spustoszenie na wybrzeżu, dziś opiekunowie smoków nie mogą sobie pozwolić na podobny incydent.
Sala Burz jest dla córy syren jedną z ulubionych w całym Pałacu Róż, zwłaszcza w deszczowe dni. Bębniący w okna deszcz koi zmysły, zachęca do tego, by wystawić się na zimne krople, poczuć ich dotyk na nagiej skórze, pozwolić, by przesiąknęły każdą warstwę ubrań. Podobne ekscesy nie są jednak tym, na co zastęp uzdrowicieli wyraziłby Evandrze zgodę, zwłaszcza teraz, kiedy spodziewa się dziecka i eliksiry łagodzące objawy choroby zostały ograniczone. Należy dmuchać na zimne, być gotowym na najgorsze, nie dopuścić, by cokolwiek stanęło na drodze małej Estelle w przyjściu na świat. Nie wszystkie z tych nakazów półwili odpowiadają, lecz i tak naciąga granicę do skrajnych możliwości, przyprawiając medyków o ból głowy. Tańczą tak w rozdrażnieniu, wymieniając się argumentami, powinnością zderzoną z zachcianką, sprawdzając, kto tym razem postawi na swoim.
Tak, tym razem to uzdrowiciel wyszedł z batalii z uniesioną głową, lecz tylko dlatego, że Evandra mu na to pozwoliła. Wśród ułożonych na regałach książek znalazła pozycję, do jakiej miała okazję wcześniej sięgać, lecz została zepchnięta na dalszy plan przez te wszystkie perturbacje z ostatniego czasu. Animagia, głoszą wytłoczone na okładce złote litery. Prae oculis, nosi tytuł jeden z rozdziałów, przygotowujących czarodzieja do osiągnięcia biegłości w przemianie własnego ciała w zwierzęce. Kusi niezmiernie, by zacząć wykorzystywać to zaklęcie w praktyce, lecz skutki uboczne w postaci utraty przytomności, mogą nie być dobre dla niej i dla noszonego pod sercem dziecka. To nad skomplikowaną formułą się teraz pochyla, dokładnie analizując przedstawioną teorię.
Papier chłonie czerń atramentu, kiedy kryształowe pióro sunie po chropowatej powierzchni, kreśląc smukłą, elegancką linią kolejne znaki. Evandra lubi sporządzać notatki, wyłuskując z lektury to, co najbardziej istotne, zapisując skróty myślowe, dzięki którym łatwiej przyswoić wiedzę i wykorzystać ją później w praktyce. Dla czarownicy zaklęcia nie są wyłącznie inkantacją i ruchem nadgarstka. Traktuje je bardziej, jak zgromadzoną w ciele moc, jaką kształtuje się podług swej woli, stosując tajemne receptury, które to rozkłada na czynniki pierwsze. Nie dlatego uczyła się numerologii, lecz ta z pewnością się przydaje do zrozumienia subtelnych niuansów. Czy nie jest przyjemniej rozumieć, dlaczego różdżką należy machnąć, zamiast pchnąć, niż zwyczajnie powtarzać ślepo wyćwiczone gesty?
Obecność Colette nie przyciąga jej uwagi, kiedy rytm dziewczęcych kroków niesie się korytarzem. Unosi głowę znad pergaminu dopiero wtedy, kiedy rozlega się kliknięcie naciśniętej klamki i w salonie pojawia się drobna sylwetka najmłodszej szwagierki.
- Chowamy? - powtarza za nią zdziwiona, przeczesując wzrokiem salę, jakby coś w tym miejscu miałoby stanowić wskazówkę. - Mam nadzieję, że nic nie przeskrobałaś. Nie sądzę, że z moim wstawiennictwem twoja matka przymknie oko na przewinienia. - Odkłada pióro i usadawia się wygodniej, opadając na oparcie krzesła. Colette jest promykiem, jakiego w Château Rose ostatnio brakowało. Przepełniona energią i radością, jaką wokół siebie roztacza, wprowadza do pałacu powiew świeżości, jakże inny od słonej, morskiej bryzy. Jasnowłosa przechyla lekko głowę na bok, wodząc wzrokiem za młodą buzią, wspartą teraz na dłoniach. Przywodzi na myśl skojarzenie dziecięcej beztroski, która towarzyszyła jej samej jeszcze kilka lat temu, nim nie przywdziała barw Rosierów. Muśnięte lekko czerwoną szminką wargi unoszą się w uśmiechu. - W czym ci mogę pomóc? - pyta łagodnie, splatając ze sobą palce szczupłych dłoni i układając powstały tak koszyczek na zaokrąglonym brzuchu.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala Burz
Szybka odpowiedź