Wydarzenia


Ekipa forum
Sala Burz
AutorWiadomość
Sala Burz [odnośnik]12.01.19 23:42
First topic message reminder :

Sala Burz

Jeden z przeznaczonych dla gości salonów posiadłości Chaeau Rose, obszerny elegancki pokój wyłożony jedwabnym dywanem w orientalne wzory, podobnie jak reszta wnętrz urządzona w jasnym, delikatnym francuskim stylu. Stoliki pomiędzy krzesłami są dość wysokie, by można podać na nich przekąski, jednak nie dość szerokie, by mogły zastąpić jadalnię. Widok z przestronnych okien nie pada jednak na kwieciste ogrody Rosierów, a na morską wodę, nad którą czasem pojawiają się smoki. We wschodnim skrzydle, gdzie mieści się Sala Burz, najmocniej odczuwalne są efekty sztormów - stąd zwyczajowa nazwa pokoju.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala Burz [odnośnik]27.03.23 23:10
Ponaglenie o odpowiedź na pytanie puściła mimo uszu nie po to, by podpuszczać ciekawość Śmierciożerczyni, ale dlatego, że nadal nie była ze sobą szczera. Jeszcze w maju liczyła na ułożenie myśli, zrozumienie czego tak naprawdę chce i którą drogą chce dalej podążać. Nie przewidziała nieszczęśliwych wypadków, które zatrzymały ją w miejscu i kazały cofnąć o krok. Czy w innym przypadku byłyby już ze sobą bliżej? A może do tej szczerej rozmowy nigdy by nie doszło?
Już zdążyła przywyknąć, że zaprzeczanie słowom Deirdre w kwestii opinii i uczuć Tristana nie przynosi żadnego rezultatu. Fanatyzm czarownicy kuł w oczy, zmuszał do zastanowienia. Madame Mericourt nie pozowała na silną kobietę, tylko nią była. Co więc zrobił Tristan, by tak ją do siebie przywiązać? Zasznurowała usta, zostawiając dalsze słowa dla siebie. Może któregoś dnia Deirdre przejrzy na oczy.
- Dla mnie jesteś pierwszą - wyznała połowiczną prawdę, o czym Śmierciożerczyni nie mogła wiedzieć. Wspomnienie lady Black przychodziło Evandrze z coraz mniejszym trudem, bez większego żalu. Mimo iż ją zraniła, nadal się przyjaźniły, ale romantyczne uczucie przygasło. Niezasklepiona w sercu dziura domagała się uwagi, szczerości, czułego traktowania. Choć dotąd Deirdre swoją złością i gorącymi pocałunkami zapełniała wyłącznie potrzebę atencji, tak dziś, zupełnie nieświadomie, wręczała i resztę. - Czy w ten sposób mogę odpowiedzieć na twoje pytanie? - No bo jak inaczej mówić na głos o tym, co zakazane, o uczuciach, czy pragnieniach? Wodziła wzrokiem po rysach czarownicy, na zbyt długo zatrzymując się przy jej wargach. Powstrzymywała pragnienie bliskości, nie chcąc by nadała ich spotkaniu mniej poważnego wydźwięku. Zamierzała ją dzisiaj przekonać, nie zaś zmanipulować.
”Nie chcę”, z namaszczeniem przyjęła wypowiedziane ściszonym głosem wyznanie, doskonale je rozumiejąc. Przecież też nie chciała kłócić się z Deirdre, odczuwana zazdrość wcale nie odeszła w zapomnienie, nadal nie do końca chciała widzieć Tristana w objęciach innej - poza nią. Posłuchała rady przyjaciółki, jak obie stwierdziły, nazbyt mocno biorąc ją sobie do serca, lecz teraz wcale tego nie żałowała. - Chciałabym się podpisać pod wspaniałomyślną empatią, ale nie sądzę, że nadal mogę, czerpiąc z tego przyjemność dla siebie. - Czy naprawdę musiała mówić o tym na głos? Przyznać, że już bez rumieńca wstydu wracała myślami do ich spotkań? Jak wieczorem w półmroku sennych pieleszy oddawała się przyjemności, myśląc właśnie o niej? Postanawiając o nauce zaklęć obronnych, Deirdre była pierwszą, która nasunęła się jej na myśl. W oczach Evandry była ona tą, która wyłamuje się poza wyznaczone schematy, chce zaistnieć w męskim świecie i dociera doń z powodzeniem. Nawet jeśli ta droga rozpoczęła się w dusznych pokojach Wenus, ciężko pracowała, by znaleźć się tu, gdzie była się dziś. - Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz. - Szukała jej wzroku, by spojrzeniem przekazać to, czego nie potrafią słowa. - Ale też wierzę, iż nie pozwolisz mi długo czekać. - Uśmiechnęła się szerzej, przyjmując szczerość i dzieląc się własną. Takiego przełomowego momentu oczekiwała, starając się nazbyt nie naciskać, zostawić przestrzeń do oddechu. Zdołała oswoić ją na tyle, aby odsłoniła kilka masek, dała się poznać z innej, niż oficjalna, strony. Czuła, że pod tą fasadą kryje się potrzeba bliskości, a lady Rosier chciała do niej dotrzeć, zrozumieć.
Już zdążyła się uśmiechnąć na grymaśne słowa Deirdre, kiedy oddech zatrzymał się w jej piersi. Na propozycję o wezwanie uzdrowiciela pokręciła tylko przecząco głową. Atak w płucach zdarzał się rzadko - był krótki, ale gwałtowny. Z błękitnych oczu popłynęły łzy, naznaczyły policzki i materiał jasnej bluzki. Evandra wsparła się na ramieniu Śmierciożerczyni i dotarłszy na sofę ukryła twarz w dłoniach. W głowie zadźwięczała stara myśl - czy wreszcie nadszedł ten moment, wyczekiwany z mieszaniną ciekawości i strachu? Zgadzała się ze stłumionymi, jakby pochodzącymi znad tafli wody słowami Deirdre, nie chciała tu dziś umrzeć. Wola walki zapłonęła już w niej na nowo, w takim momencie poddanie się nie było opcją.
Wreszcie ściskający pierś skurcz osłabł, pozwalając na moment złapać oddech. Oczy łapały ostrość, a kotłujące się w brzuchu mdłości stały się mniej dokuczliwe. Półwila chwyciła dłoń czarownicy i lekko zacisnęła palce.
- Spokojnie, nie umrę - odparła zduszonym głosem. Drżącymi dłońmi wytarła usta chusteczką i złożyła ją na dwa razy, by ukryć plamy krwi. - Jeszcze… - Gorzki żart, którego nie mogła sobie oszczędzić. Przesuwając językiem po zębach nadal czuła metaliczny posmak. - To serpentyna, Od kiedy pamiętam choroba osłabia moje ciało. Nigdy nie wiadomo który z ataków będzie ostatnim - wyjaśniła lekkim, jak na zaistniałą sytuację tonem. - Podczas ciąży częściej daje o sobie znać. Przepraszam, że byłaś tego świadkiem. - Nienaganna prezencja, zawsze obecny uśmiech, nie okazywać słabości ani gorszego humoru - o stanie choroby nie wspominając. Pamiętała dzień na pierwszym roku Hogwartu, kiedy serpentyna zaatakowała na lekcji latania. Krztusząc się krwią spadła z wysokości, wprawiając tym wszystkich w zdumienie, ale i strach. Oczami wyobraźni wciąż widziała wlepione w siebie ciekawskie spojrzenia, czuła ciężar niezadanych pytań. To przez niezrozumienie przez długi czas rówieśnicy stronili od jej towarzystwa, niechętni kontaktu z tą dziwną od Lestrange. Pisma do rodziców, usilne prośby o nieodsyłanie do Thorness Manor; Evandra pragnęła być taka, jaka jak inni. Choroba miała odebrać jej życie, lecz nie mogła dopuścić do tego, by pozbawiła ją także szczęścia. - Podałabyś mi proszę wody? - Serce z wolna wracało do równego rytmu, oddech stał się mniej urywany. Półwila wyprostowała się na sofie i uniosła wzrok na Deirdre, wskazując wolną dłonią w kierunku stojącej na pobliskim stoliku karafki.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Sala Burz [odnośnik]31.03.23 15:57
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Nalegała na nią, rozpaczliwie pragnąc ustanowienia jakichkolwiek ram ich relacji, lecz krótkie wyznanie wcale nie budowało wyraźnych ram, a wręcz przeciwnie, rozmywało chwiejne fundamenty, jakie - pełna niepewności i podejrzliwości - do tej pory budowała z okruchów zdrowego rozsądku. Zupełnie nie działającego w tej konkretnej sytuacji. Nic nie było takie, jakie powinno. Tristan nie był wiernym mężem, wzorem cnót, nestorem o nienagannej reputacji i nienaruszalnym kręgosłupie moralnym. Deirdre nie była interesowną kochanką, obliczającą bilans zysków i strat, pasożytującą na bogatym mentorze. A Evandra - nie była tylko klaczą rozpłodową, reagującą słusznym gniewem na wieść o wierności mężczyzny, który przysięgał jej wierność przed całym liczącym się światem. Wszystko to sprawiało, że Mericourt traciła rezon; w środku, bo na zewnątrz ciągle, w coraz bardziej zauważalnej, chaotycznej panice, starała się go utrzymać, mając naiwną nadzieję, że w jakiś sposób przybrana maska władczości i obojętności przykryje wylewające się na zewnątrz uczucia.
Głównie - zdziwienie. Dla mnie jesteś pierwszą. Pierwszą - kim? Na usta cisnęła się odruchowa riposta, pierwszą kochanką Tristana, o której wiesz? pierwszą kurwą, jaka zdołała umknąć przed twoim ogniem?, lecz drapieżność z początku spotkania prawie zniknęła, pozostawiając Śmierciożerczynię niemal nagą. Dezorientacja zakwitła na jej twarzy, brwi zmarszczyły się, a spojrzenie czarnych oczu stało się jeszcze bardziej przeszywające, jakby szukając fałszu w tym odważnym wyznaniu - nie, przyznaniu się. Czy się nie przesłyszała?
- Pierwszą...? - zawiesiła głos, być może wykazując się skrajną głupotą, licząc na skonkretyzowanie tego nie do końca zwerbalizowanego pytania. Pierwsza kobietą? W ten chory, wypaczony, wymagający leczenia sposób? Kolejna niespodzianka, warstwa szaleństwa, skryta pod pozorami półwilej perfekcji, obnażona teraz wprost, w pełnej krasie, podkreślonej tylko następnymi wstydliwymi słowami. Powinna to przewidzieć, zrozumieć, spodziewać się tego, napięcie narastające między nimi dwiema tworzyło się przecież powoli, rosło niczym prawdziwe uczucie, przeobrażało się, wyjątkowo uparte i silne ze strony Evandry. Czy to była odpowiedź, tak oczywista, i zarazem tak trudna do zauważenia dla Deirdre, ciągle doszukującej się wrogości, drugiego dna pełnego złych intencji? Czy działania półwili wcale nie były wynikiem pogardliwego planu zemsty? Pragnieniem zaspokojenia rozpustnych pragnień męża, by ten pozostał jej - choć w ten pokręcony sposób - wierny? Trudno było uwierzyć w prawdziwe intencje Evandry, choć teraz przynajmniej stały się w pewien sposób zrozumiałe. Poniekąd, nie przypuszczałaby, że podobna dewiacja sięga i najwyższych warstw społecznych, choć, na Merlina, czyż Lestrange'owie nie słynęli właśnie ze słabości opętanych urojeniami umysłów?
Milczenie, które między nimi zapadło, trwało długo, nawet jak na standardy Deirdre, czującej się komfortowo bez akompaniamentu słów. Wykazałaby się skrajną hipokryzją, gdyby wyznanie czarownicy ją obrzydziło; już dawno minęła ten etap, zdławiony w Wenus, które na dobre pozbawiło ją jakichkolwiek hamulców. Dobrze pamiętała, że początkowo saficzne spektakle wydawały się jej czymś skrajnie złym i wypaczonym, ale jej konserwatywne przekonania szybko uległu rozluźnieniu, zwłaszcza w cieniu przemocy, jakiej doznawała z męskich rąk. Te kobiece traktowały ją delikatniej i nawet jeśli nie cieszyła się wśród pozostałych kapłanek Wenus sympatią, to w tych krótkich momentach gry potrafiła odnaleźć spokój. Nie przyjemność, ta nadeszła dopiero z czasem. I bliskością innego rodzaju, bez odblasku sypiących się obok galeonów.
- Nie sądziłam, że jesteś... - zaczęła w końcu ostrożnie, dopiero teraz uświadamiając sobie, że do tej pory nieświadomie wykręcała sobie dłonie złożone na podołku. Uspokoiła je i zacisnęła usta, nie wiedząc właściwie, jak skategoryzować Evandrę. Była...szalona? Spaczona? Niemoralna? Chora? Była safonką, trybadką, zagubioną w swoich pragnieniach młodą kobietą? A może była po prostu sobą, szukającą zaspokojenia wzbudzonej przez Rosiera żądzy w każdym pięknym ciele? - Tristan wiedział?- dopytała, powoli uzupełniając kolejne elementy układanki. Tak, to tłumaczyło jego pozbawioną zazdrości reakcję, nie traktował słabości żony poważnie, widocznie do tej pory ta nie ujawniła się w zagrażający - ich związkowi i reputacji - sposób. I oby tak pozostało, ich sekret był bezpieczny, teraz we troje nieśli jego słodki ciężar. - To nie jest podstęp, prawda? - spytała ostatni raz, jak zwykle potrzebując setek zapewnień dla swej nadwrażliwej ostrożności. Wyznanie Evandry wiele ułatwiało, lecz niektóre kwestie pozostały dzikie, nieprzewidywalne, komplikujące się. Wolałaby, by w grę nie wchodziły uczucia, te zawsze były najgorszym doradcą. Czyż teraz nie znalazła się w potrzasku? W nierównym kole przywiązania i pragnień, w jakim tylko ona pozostała tą zagubioną i pozbawioną sprawczości? Nie wiedziała przecież, czego potrzebuje, ile czasu musi upłynąć, nim zrzuci choć wierzchnią warstwę lęku i stałej gotowości na najgorsze. - To wszystko...Przejdzie ci, gdy mnie poznasz, tak naprawdę - powiedziała głucho, szczerze i zadziwiająco lojalnie, jakby pocieszająco. Nie nadawała się do miłości, tej zdrowej i pełnej wzajemnego szacunku, wolała przestrzec arystokratkę przed prawdą, jaka miała zawieść jej oczekiwania. Tristan miał rację, musiała mu to przyznać mimo bólu - w kurwieniu się nie miała sobie równych, w finezyjnym zabijaniu niewielu dotrzymało jej kroku, lecz poza tym co miała do zaoferowania? Niewiele, nie było jej jednak dane, by zabrnąć dalej w wir irytujących wątpliwości, krwawy kaszel przerwał wszystko w jednym momencie. Nieprzyjemne dźwięki, osłabienie, brak tchu; Deirdre zachowała stoicki spokój, chociaż każda sekunda ataku naprężała postronki pozornego opanowania. Lubiła obserwować cierpienie - lecz nie takie, już nie, krew i drżenie łopatek przestały cieszyć. Delikatnie dotknęła ramienia kobiety, tak, jakby ciężar jej ręki mógł dodać jej sił, poza tym pozostawała bezradna. Tuż przed podjęciem decyzji o wezwaniu służby kaszel zaczął ustawać, a w pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Zwiastująca kolejną nowinę, tym razem tą złą, rozciągającą się groźną chmurą nad świetlistą aurą półwili. Serpentyna. Wspaniale. Jakie brzemienne w konsekwencje sekrety skrywała jeszcze lady doyenne?
- Naprawdę powinnaś się cieszyć, że Tristan nie przykuł cię do łóżka klątwą, na stałe - powiedziała cicho, spokojnie, na swój sposób okazując prawdziwe zaniepokojenie stanem szlachcianki. Nie znała szczegółów tej choroby, wiedziała jednak, że serpentyna jest poważna. Śmiertelnie. Doznała kolejnego objawienia, jeszcze dokładniej pojęła wściekłość i gniew Rosiera; Evandrze groziło więcej niż sądziła wcześniej, nie tylko ze strony szalonych terrorystów. - Chcesz w tym stanie rozwijać umiejętności magiczne? - zaczynała żałować propozycji nauki, teraz z zupełnie innych powodów. - Nie wątpię w twoją wewnętrzną siłę i odwagę, ale ciało niestety czasem wygrywa z umysłem i wolą. A przegrana w tym wypadku może kosztować za dużo - ją, ich, rodzinę nestorstwa, ba, całą szlachtę, rozkochaną mniej lub bardziej jawnie w przepięknej czarownicy. Przelotnie przesunęła dłonią po skrytym pod miękkim materiałem brzuchem półwili; sama nie czuła się w ciąży najlepiej, teraz pojmowała po części dlaczego, lecz jej życie nie było stale zagrożone. Evandry już tak. Nie wycofywała się jednak z oferty pomocy w nauce, pozostawiała tę decyzję szlachciance. Chciała jej pomóc.- Nie masz za co przepraszać - podsumowała już nieco swobodniej, bez lęku o kolejny oddech czarownicy, pomagając Evandrze wyprostować się na szezlongu. Puściła jej dłoń tylko na moment, by nalać chłodnej wody do jednej z kryształowych szklanek - podała naczynie półwili, przysiadając obok niej, drugą ręką odgarniając z jej lodowatego i pokrytego zimnym potem czoła jasne włosy. Mimo osłabienia wyglądała pięknie. Krucho, lecz oszałamiająco; Deirdre była pewna, że nawet podczas porannych mdłości półwila mogłaby zmącić w głowie niejednemu mężczyźnie. I, najwidoczniej, kobiecie. Teraz wpatrującej się w lady doyenne z nową uwagą, czulszą i dziwnie szczerą, tak obcą w przypadku Mericourt. Palce Śmierciożerczyni przemknęły wzdłuż policzka kobiety, gładząc go pieszczotliwie, w zamyśleniu. - Wiele dziś zrozumiałam - dodała jeszcze prawie bezgłośnie, mówiąc raczej do siebie niż do niej; rozumiała gorące pragnienia przeżyć, pochwycenia kolejnych doświadczeń, wyrwania się z okowów choroby - i serpentyny, i tej drugiej, skrytej, o nieco łagodniejszych konsekwencjach.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Sala Burz [odnośnik]26.04.23 15:05
Zawieszone na twarzy Deirdre spojrzenie poszukiwało odpowiedzi, jakichkolwiek reakcji, które mogłyby podpowiedzieć, co też siedzi w jej głowie. Spodziewać się mogła wszystkiego, od gniewu po kpiący uśmiech, lecz otwartość i wyciągnięcie ręki zachęcały do szczerości. Tej zaś nie mogła jej odmówić.
- Pierwszą czarownicą, z którą chciałabym być tak blisko - dokończyła myśl, będąc pewną, że Mericourt zrozumie kryjący się pod wyznaniem przekaz. Któż mógłby się spodziewać, że tak daleko zabrnie w swej relacji, pozwoli uczuciom żyć własnym życiem, nieskrępowanym? Idealna arystokratka, perfekcyjna żona, dostojna lady doyenne - takie jak ona nie skrywały podobnych tajemnic, a tym bardziej nie wypowiadały ich na głos. Nawet teraz tkwiła w przestrachu, próbując złączonymi dłońmi ukryć ich drżenie, dać jak najmniej odznak swego zdenerwowania. Miała zachować je dla siebie, zamieść pod dywan i nigdy się nie przyznawać - przed światem, samą sobą, a tym bardziej przed kochanką męża. Czy Śmierciożerczyni nie dała jej wystarczająco wielu powodów, by nie pozwolić sobie ufać? Czy nie trzymała bezpiecznego dystansu, starając się w żaden sposób nie angażować? Coś w głębi duszy lady Rosier, ten cichy, nieśmiały głos podpowiadał, że należy zaryzykować, że bez starań oraz prób, będzie tkwiła w tym przestrachu do końca swoich dni i pluć sobie w brodę, że nie wykorzystała szansy, kiedy ta się nadarzyła.
- Nikt nie wiedział - mruknęła pod nosem, choć czarownicy z dobrego domu nie wypadało odzywać się w podobny sposób. Nikt nie wiedział, nawet ona sama - zarówno kilka dni temu, w dniu poznania Deirdre, a nawet wtedy, gdy spowiadała się ze swych uczuć Aquili. Miała to być przelotna słabość, coś, do czego się nie wraca, o czym nie mówi się na głos, ani tym bardziej nie brnie ze śmiałością, ryzykując wystawienie się na pośmiewisko, jak i ponowne złamanie i tak zranionego już serca. - Ależ skąd. - Potrząsnęła głową, a policzki spąsowiały w zawstydzeniu. Czy z takich odczuć powinna spowiadać się mężowi? Dotąd dzieliła się z nim wyłącznie sprawami dotyczącymi ich oboje, nie prosiła zaś o pozwolenie na darzenie uczuciem innych. Zwłaszcza, że wcale tego nie planowała. - Jak sądzisz, co by odpowiedział? Zbagatelizowałby sprawę, podobnie jak wiele innych. - Drugą część dodała nieco ściszonym głosem. - Jesteś sprytna, Deirdre. Myślisz, że nie przejrzałabyś mnie wcześniej? Przez cały ten czas byłaś wobec mnie ostrożna, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie chcesz się ze mną przyjaźnić, ani tym bardziej… - urwała znów, nabierając w płuca więcej powietrza. Kolejne, bardziej precyzyjne słowa nie chciały przecisnąć się przez gardło; na to nadal nie była gotowa.
Chciała odpowiedzieć, sprzeciwić się, po raz kolejny zapewnić o swojej cierpliwości. Mogła przecież podać za przykład Tristana, którego kochała bez względu na to, do jak wielu poświęceń był skłonny, aby wyzwolić czarodziejów spod mugolskiego jarzma. Miłość ta nie była łatwa, ale z biegiem lat coraz więcej rozumiała, dopasowywała kolejne elementy układanki, oswajała się z nową dla siebie rzeczywistością. Chciała spróbować, chciała zrozumieć, była gotowa, aby się otworzyć. Tyle że zanim otworzyła usta, by podzielić się szczerością, pojawił się krwawy kaszel.
Lekki uśmiech rozciągnął się na bladej twarzy. Była wdzięczna mężowi, że mimo tych wszystkich komplikacji, nie powstrzymywał jej przed osiąganiem kolejnych celów. Poza zaistniałym przed dwoma tygodniami porwaniem.
- Po ataku choroby ciało wraca do poprzedniego stanu. Serpentyna ma to do siebie, że mimo wyniszczających cech, pozwala na regenerację - wyjaśniła, nie mając pewności jak bardzo Mericourt zaznajomiona jest z charakterystyką zapisanej w szlachetnej krwi słabości. - Jestem pewna, że chcę spróbować. - Muszę spróbować. - Znam swoje ograniczenia. W ciągu całego życia zdążyłam się z nimi poznać. - Śmierciożerczyni miała rację, porażka mogła kosztować ją - ich - wiele. Tyle że półwila nigdy nie dotarłaby do miejsca, w którym znajdowała się dzisiaj, gdyby paraliżował ją strach przed przegraną. Przyjęła wręczoną sobie szklankę, upiła kilka łyków wody i odetchnęła z ulgą, czując jak ciało z wolna wraca do normalności. Choroba atakowała gwałtownie, ale i równie prędko odpuszczała, by w przyszłości znów zjawić się bez zapowiedzi.
- Dziękuję, że zgodziłaś się spróbować. - Wysłuchać, zrozumieć, choć na moment odrzucić dzielące je uprzedzenia. Wcale nie musiała tego robić, zmieniać punktu widzenia, ryzykować - a jednak zdecydowała się postawić krok do przodu na ich wspólnej drodze, zamiast barykadować się za wzniesionym z uprzedzeń murem. Evandra przymrużyła powieki z wdzięcznością i wtuliła policzek w obejmujące go palce Deirdre, po raz pierwszy tak bardzo czułe.

| zt x2



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Sala Burz [odnośnik]30.08.23 21:23
30/07/1958
Długo zbierał się do tej rozmowy. Wiele nakładających się na siebie czynników wpływało na to, że unikał tych nieoficjalnych rozmów z Tristanem. Pomijając, że czerwiec nie był najlepszym miesiącem dla jego drogiego kuzyna – dla niego również, to później… jakby to powiedzieć, Mathieu sam nie był w najlepszej formie i próbował to wszystko poukładać we własnej głowie, po raz pierwszy chyba pozwalając sobie na potknięcia i błędy. Każdy je popełniał, ale wszyscy przecież chcieli uchodzić za tych idealnych, perfekcyjnych, którzy nigdy ich nie popełniali. Niemniej jednak, lista jego przewinień była długa i bolesna. Lawina nietrafionych wyborów i idiotyczność postępowania doprowadziła go do momentu, kiedy zatrzymał się, stanął i po raz pierwszy chyba nie wiedział co powinien ze sobą zrobić. Przemyślał sobie wszystko, do uporządkowania własnego życia było jeszcze bardzo daleko, do poukładanie własnego życia również, ale musiał znaleźć punkt wyjścia ze swojej beznadziejnej sytuacji umysłowej, a obawiał się, że bez szczerej rozmowy z Tristanem to nie będzie mogło zaistnieć.
Od czego powinien zacząć? Callisto? Primrose? Diana? Kenneth? Tristan? Corinne? Bez sensu. Zawahał się stojąc przed gabinetem kuzyna. Miał dość tego, że próba poszukiwania odpowiedniej drogi skończyła się dla niego katastrofalnie złamanym sercem. Kochał Primrose i bardzo dobrze, że Burke nie zgodziła się na warunki Tristana. Była piękną, niesamowitą kobietą, którą była dlatego, że miała swoją wolność. To małżeństwo byłoby podcięciem jej skrzydeł i zamknięciem w złotej klatce. Nie krzywdziło się tych, których się kochało. Nie wiedział jeszcze czy kiedykolwiek będzie w stanie powiedzieć jej to prosto w oczy. Poukładanie własnych rozterek między Callisto i Primrose próbował wyjaśnić sobie wyprawą statkiem z Fernsbym, co miało rozjaśnić jego umysł i otworzyć mu oczy. Zamiast tego wyszło zupełnie odwrotnie. Okazało się, że matka okłamywała go przez większość jego życia, a Fernsby jest jego bratem bękartem, który szczerze go nienawidził. Rozumiał, że zawalił wiele kwestii, ale pogubił się i chciałby, aby Tristan to w końcu usłyszał, bo bez tego Mathieu nie będzie mógł zostawić przeszłości za sobą i skupić się na przyszłości.
No właśnie, kwestia jeszcze Tristana. Wydawało mu się całe życie, że są ze sobą blisko, jak bracia i mogą sobie ufać w każdej kwestii. Miał wrażenie, że ta więź między nimi zaczęła się zatracać, zanikać i być coraz słabsza. Nie rozmawiali ze sobą, pochłonięciu własnymi obowiązkami Mathieu miał wrażenie, że żyjąc w jednym domu, żyją obok. Sytuacja w Kaplicy tylko utwierdziła go to w przekonaniu i choć od tej sytuacji minęło równo dwa miesiące, zwątpił we wszystko. Nawet nie wiedział już czy właściwie znał go choć trochę. Nie żył w idiotycznym przekonaniu, że Tristan będzie prowadził go za rękę, co to, to nie. Byli dorosłymi mężczyznami, którzy mieli swoje rodziny i wiele, ogrom wręcz obowiązków. Mathieu udowodnił sobie sam, że potrafi zdziałać bardzo dużo, bez stania w cieniu kuzyna. W tym wszystkim jednak nie chodziło o to… Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza, Tristan o tym wiedział. Wszyscy o tym wiedzieli. Nie chciałby, aby żyli obok siebie, bez rozmów. Widział już do czego to wszystko doprowadzało. Owszem, Mathieu uznawał jego słowo za święte, wszak był Nestorem Rodu, jednak nie wiedział sam, dlaczego nie potrafił tak po prostu powiedzieć mu, że ma z czymś problem czy coś go dręczyć. Przed drzwiami Sali Burz stał już kilka minut, przetarł twarz dłońmi zastanawiając się czy teraz będzie w stanie powiedzieć mu, że pogubił się, zapadł w mrok, tęskni za wojną i nie potrafi znaleźć jasnego punktu, który przywróci jego życie na właściwe tory.
Nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Spojrzał na Tristana i przywołał na twarz jeden ze swoich wyuczonych uśmiechów. I znów to robił, znów ta gra, znowu kurtuazja i wyuczone schematy zachowania. Dlaczego nie potrafił się tego wyzbyć choć na moment.
- Mam nadzieję, że Wasza wyprawa do Rumunii była wyjątkowo udana. – powiedział na wstępie, zbliżając się do kuzyna. Sala Burz była jedną z jego ulubionych. Jasne kolory pomieszczenia działały na niego wyjątkowo kojąco, uspokajająco. Zdecydowanie preferował rozmowy właśnie w tej Sali. Spojrzał na kuzyna i usiadł obok niego. – Mam nadzieję, że moja prośba o rozmowę nie zakłóciła Twojego wieczornego planu. – dodał. I znów to robił, znów ta wyuczona grzeczność i irytujące zasady, których nie potrafił się wyzbyć. Dobrze przecież wiedział, że nie musiał w ten sposób rozmawiać z Tristanem w ten sposób. Dlaczego więc to robił? Rozmawiał z kuzynem, a nie z przełożonym.




Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]30.08.23 21:25
Miniatura albiona z ichniejszego rezerwatu pełzała mu pomiędzy palcami, rozpościerając delikatne błoniaste skrzydła; błyszczące pazurami łapy maszerowały i przeskakiwały przez kolejne przeszkody na dłoniach, a drobna paszczka raz za razem chwytała oddech, chcąc wyrzucić z siebie płomień ognia, choć spomiędzy szczęk wymykał się tylko rzadki dymek. Obracał dłonią, pozwalając mu pokonywać dalszą odległość, przyglądając się figurce z zaintrygowaniem. Została wykonana i podarowana mu przez lokalnego artystę, po drodze stając się obiektem transmutacyjnych ćwiczeń Evandry, za sprawą których została ożywiona. Obserwował - z zaciekawieniem - ruch jego mięśni, gdy dzieło zostało ożywione, znacznie lepiej ukazywało detale podkreślone dłutem twórcy, a on zastanawiał się nad ich poprawnością, z wolna dostrzegając kruszejące się fragmenty. Figurka była chyba jednak zbyt delikatna jak na podobne ekscesy, ruchem łap zostawiała na jego skórze białe fragmenty przypominające bardziej odciski nóg kaczek, niż ślady smoka. Na blacie kawkowego stolika obok wspierał wyprostowane skrzyżowane nogi,  obok leżała szklaneczka wypełniona szmaragdowym Toujour Pour i świeżo otwarta butelka alkoholu, a także kilka połówek świeżych moreli.
- Mathieu - powitał go, kątem oka wychwytując jego wyuczony uśmiech. Wychowali się razem, po cóż ta szopka? Nie do końca rozumiał formalny ton, który przybrał Mathieu, zakładając, że stała za tym poważna sprawa - z drugiej strony, gdyby coś wydarzyło się pod ich nieobecność, zdążyliby to chyba odnotować. A może nie. - Ależ tak, rumuński rezerwat jest niesamowity. Chciałbym przenieść na nasz grunt kilka stosowanych przez nich rozwiązań, nade wszystko powiązanych z bezpieczeństwem i komfortem magicznych stworzeń. Stosują znacznie silniejsze szkło, niż my, hartowane zaawansowaną magią transmutacyjną. Jest nie tylko bardziej wytrzymałe i silniejsze, ale cechuje się wysokim wskaźnikiem pochłaniania dźwięków, dzięki czemu warunki wewnątrz są mocniej zbliżone do naturalnych. Mam niebawem otrzymać szczegółowe projekty, przekażę je naszym konstruktorom - objaśnił, z zapałem, bo każdy krok w przód należało odpowiednio celebrować. - Bardzo odpocząłem. Pogoda jest dużo ładniejsza niż w Anglii, a niektóre widoki nieskażonego mugolską ręką krajobrazu pozostaną niezapomniane - mówi dalej, choć wyraz twarzy Mathieu, podobnie jak okoliczności, zdradzają, że jego wyjazd bynajmniej nie był tym, co kuzyn pragnął omówić na osobności.
- Chcesz mi przedstawić kolejną narzeczoną? Już po ptakach, Mathieu - odparł półżartem, gdy spytał o jego wieczorne plany. Dopiero co wrócił, przed wielkim świętem zaplanowali odpoczynek, Evandra musiała przygotować swoją kreację. Nienaturalna grzeczność kuzyna wzbudzała obawy Tristana. - Co się dzieje? - zapytał wprost, sądząc, że najprościej mu będzie, jeśli po prostu przejdzie do rzeczy.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]19.09.23 22:43
Idąc na rozmowę z Tristanem nie czuł się tak, jakby miał rozmawiać z własnym bratem… czuł się tak, jakby szedł do przełożonego wyjaśniać swoje zachowanie i brak logiki postępowania ostatnich miesięcy. Stracił z oczu moment, w którym jego życie stało się właśnie tą szopką, festiwalem wyuczonych gestów, kurtuazji i dziwnego zakłamania. Kiedy patrzył w lustro nie widział już samego siebie, a obraz… portret, który sam wykreował. To właśnie był ten bohater, który przyjmował Order Czaszki i Węża, Srebrny Medal Zasługi? Niby znajoma twarz, a jednocześnie tak bardzo obca. Wystarczy tylko przywołać jeden z uśmiechów, poprawić srebrne guziki z symbolem róż i ruszyć przez drzwi prosto w objęcia świata, prezentować się tak, jak chcą widzieć to inni.
Umknął mu początek odpowiedzi kuzyna. Rumuński rezerwat z pewnością był niesamowity, rozwiązaniami na pewno mogli się podzielić, to nie podlegało wątpliwością. Tristan robił wszystko, aby Smocze Ogrody były miejscem kwitnącym i rozwojowym, dokładał wszelkich starań, jako najważniejsza osoba w tym miejscu. Mathieu robił wszystko, aby wspierać jego działania, dbał o Smocze Ogrody jak o własne dziecko i… przez niektóre sytuacje zaczął odczuwać niechęć nawet do tego miejsca.
Idąc na tą rozmowę widział, że nic nie zmieni, a Tristan co najwyżej może dojść do wniosku, że jego kuzyn to słabe ogniwo, które… jak mogłoby być mocnym, skoro jest tylko tym mniej znaczącym Rosierem. Stawiał wszystko w tej rozmowie na jedną kartę, ale miał dość duszenia się w tym wszystkim. Najchętniej wpakowałby się na statek, jakikolwiek… nawet największą ruderę jaką widziało morze, odpłynął i …
- Cieszę się, że wyprawa się udała. – odpowiedział spokojnie i usiadł. Nie musiał przecież czuć się jak uczniak, którego dyrektor wezwał na rozmowę za naganne zachowanie. Chociaż to… było naganne. Nie tak powinien się zachować, nie tego od niego oczekiwani. Ostatnimi czasy jego ulubione słowo, oczekiwania.
- Ja… – zaczął. Na żart zareagował uniesieniem kącika ust ku górze, choć był to raczej płaski gest. Od czego powinno się zacząć tą rozmowę? Wziął głęboki oddech, zastanawiają się przez chwilę. Jego wzrok był jakby nieobecny, zawieszony w jednym punkcie. – Pogubiłem się. – powiedział cicho i podniósł wzrok ku górze. Nie przyznawaj się do błędów, my ich nie popełniamy. Nie pokazuj słabości, my tego nie robimy. To jak mantra, którą kierował się całe swoje życie, a i tak zaprowadziła go donikąd. Oczekiwali od niego zbudowania silnego małżeństwa z Corinne, a tymczasem on nie potrafił odciąć się od swojej przeszłości. – Grunt zaczął chwiać się pod moimi nogami dużo wcześniejsze, niż gdy dowiedziałem się o bracie bękarcie. Chcąc zadowolić oczekiwania wobec mojej osoby, usilnie starałem się znaleźć kogoś, kto sprosta stawianym wymaganiom. Popełniałem błąd za błędem, aż… zgubiłem w tym samego siebie. – dodał podnosząc wzrok i patrząc przez chwilę w oczy kuzyna. Zaśmiał się nerwowo i pokiwał głową. – Nawet nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że potrzebuję tej rozmowy. – dodał przecierając nerwowo twarz, albo miał mylne wrażenie albo zaczęły trząść mu się dłonie.
- Kocham Primrose, ale dziś wiem już, że dobrze się stało, że to nie ona została moją żoną. – wypalił nagle. Primrose Burke rozbudziła w nim coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie czuł i nie potrafił tego zrozumieć za żadne skarby, ale… nie czuł, aby było to złe. Za to cholernie bolała konieczność rezygnacji z tego. Dziś, jak wracał myślami do ostatniej rozmowy z nią, wiedział, że właśnie wtedy zrozumiał… wtedy dotarło do niego, że małżeństwo z nim byłoby największą krzywdą, jaka mogła ją w życiu spotkać. Każdego dnia wracał myślami do niej, do jej uśmiechu i brak tego był jak rozżarzone pręty, które paliły jego ciało. – Małżeństwo ze mną by ją zabiło. To jak zamknięcie pięknego ptaka w klatce, aby mieć go tylko na wyłączność. Patrzyłbym jak umiera, a piękny śpiew zmienia się w przerażającą ciszę. – dodał po chwili namysłu. Nie pasowała do nich, męczyłaby się będąc jedną z nich.
- Później pojawił się Kenneth. Wiesz… wiesz doskonale jakim szacunkiem i uwielbieniem obdarzałem obraz własnego ojca, który tkwił w mojej głowie, który tak skrzętnie Diana przygotowała dla mnie, gdy byłem jeszcze małym dzieckiem. Nie rozczarowało mnie to, że zdradził moją matkę tylko to…, że najbliższa mi osoba, okłamywała mnie większość mojego życia. – powiedział, zaciskając mocniej palce dłoni. – Zawsze pragnąłem mieć brata. Z zazdrością patrzyłem na Was, bo mieliście siebie i choć wszyscy byliśmy blisko. Ty jesteś mi jak brat, Marianne… – odwrócił głowę w bok. Byli z jego roku, chowali się razem, była mu bardzo bliska, a utracili ją tak dawno temu. – Rozbiło mnie to, jeszcze bardziej… – mruknął. Właśnie taki się czuł, kompletnie rozbity, jakby ktoś potłukł go na tysiące drobnych kawałków.
Odchrząknął i podniósł wzrok. Została mu chyba tylko jedna kwestia do poruszenia.
- I Ty Tristanie… Wiesz, że jesteśmy jak bracia, a przez ostatnie miesiące oddalamy się od siebie. – zaczął, nie spuszczając wzroku z jego tęczówek. – Długo zastanawiałem się co tak właściwie stało się wtedy w Kaplicy. – powiedział przekręcając lekko głowę w bok. – Jedyny wniosek, do którego doszedłem był taki, że nie wiem już kim jesteś… co się z Tobą dzieje. – dodał po chwili namysłu. Tristan wtedy na pewno nie było sobą, to było coś dziwnego, mrożącego krew w żyłach, zastanawiającego i … strasznego. Długo nie umiał zebrać po tym myśli, zastanawiał się i nie potrafił zrozumieć co właściwie miało miejsce. Na razie postanowił nie wspominać o tym, co usłyszał od Rigela. Mieli przecież czas, żeby poruszyć wszelkie kwestie.
- Jeśli oczekujecie ode mnie zbudowania silnego małżeństwa z Corinne, muszę… najpierw zamknąć za sobą przeszłość, bo bez tego nie widzę takiej możliwości. – mruknął, jakby chcąc wytłumaczyć lawinę informacji, słów i odczuć, którą właśnie z siebie wypuścił. Spojrzał gdzieś w bok. Coś w nim było innego… Ciemnym tęczówkom brakowało blasku, a sam Mathieu był przeraźliwie zobojętniały. Zupełnie tak, jakby nie był sobą.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]20.09.23 2:05
Zastukał palcami w drewno bocznego oparcia, z zastanowieniem, kiedy wsłuchiwał się w kolejne słowa Mathieu. Nie podobało mu się to, co słyszał. Mathieu się pogubił. Od dawna wydawał się być na uboczu, niechętny pozostałym, ale Tristan był zbyt zajęty, żeby w ogóle to dostrzec; pochłonięty nienawiścią, złością, gniewem wobec tych, którzy odebrali mu żonę i omal nie zamordowali jego dziecka nie interesował się niczym innym, wszak to rodzinę stawiał na pierwszym miejscu. Słowa kuzyna odbierał jako miałką słabość, do której nikt nie dał mu prawa. Oczekiwano od niego, że będzie dumnym synem ważnego rodu, silnym, Tristan oczekiwał, że Mathieu go wspomoże - tymczasem wykruszał się jak spłoszona sarna wobec nie aż tak ciężkich kłód rzucanych mu przez los. Czy fakt zatajenia brata bękarta rzeczywiście był takim dramatem? Trudno było mu to zrozumieć - jako ojcowi bękarcich bliźniąt skrywanych nie tylko przed Evanem, ale i przed jego żoną i większością świata. Uważał, że to rozsądne, że przemilczano jego istnienie, gdy nikt nie zamierzał mu niczego zaoferować. Mathieu nie potrafił podejść do tego na chłodno - i być może właśnie dlatego nie usłyszał prawdy wcześniej. Zawsze wydawało mu się, że chowani razem byli sobie bliscy, on miał takie poczucie, jednak jego kuzyn czuł się osamotniony. Nie wiedział, co mógł mu na to powiedzieć. Uniósł wyżej brew, gdy oznajmił mu, że kocha Primrose. Tristan o tym nie wiedział. Nigdy mu o tym nie powiedział. Nie próbował mu o tym powiedzieć, gdy mówił o swoich deklaracjach względem tej dziewczyny. Czy decyzja Tristana byłaby taka sama, gdyby o nich wiedział? Pamiętał złośliwe uśmiechy, gdy kolejny raz zapewniał rodzinę, że zamierza iść w konkury do Evandry. Pamiętał ich rozbawienie, gdy zapewniał ich, że zdobędzie jej rękę. Pragnął jej całym sobą, a w swojej determinacji był gotów walczyć o jej ręke z każdym - z własnym nestorem, jej, i zastępem trytonów strzegących jej wyspy. Czy Mathieu naprawdę kochał Primrose czy po prostu tęsknił za ułudą, którą sam przed sobą stworzył? Młodziutka córka Burke'ów słynęła z wielkich ambicji i niepohamowanego temperamentu. Nie widział możliwości, by ten temperament nie ucichł w murach Chateu Rose. Uniósł ku niemu spojrzenie, wciąż w milczeniu, czy to dlatego odpuścił tak łatwo? Nie chciał ponosić takiego kosztu?
- Uszanowała wolę twojego ojca - przypomniał mu, nie odejmując od niego wzroku. Nie podzielał złości Mathieu na ciotkę a ich konflikt odbijał się przedłużającym się nonsensem. Powinni być silni jako rodzina, a Diana od dawna już była częścią tej rodziny - i jako wdowa po jego ojcu cieszyła się szacunkiem. - To był jej obowiązek. - Spodziewałby się, że po jego śmierci Evandra nie wywlecze na światło dzienne tego, czego sam nie chciał przed nim odkryć. Diane zachowała się tak, jak powinna, do końca lojalna wobec męża. Kim był, by tak otwarcie kwestionować honor własnego ojca? Jego też nie żył - a Tristan wiele miał mu za złe - lecz ten żal pozostawał w sercu ukryty, bo wyrzucony na zewnątrz nie przysłużyłby się już nikomu. Musieli być silni, a ich siła tkwiła w jednym silnym korzeniu. Niestety butwiejącym, być może nie radził sobie w tej roli najlepiej. Być może, mógł przecież stanowczym gestem uciąć te dywagacje, zdyscyplinować kuzyna i zatrzymać to bzdurne koło. Miał opory, bo byli braćmi. Miał opory, które bladły z każdym kolejnym słowem Mathieu.
Nie był pierwszym, który mówił mu, że zmienił się w ostatnim czasie. Może pewnego dnia pojmą - że zmienić się musiał. Że gdyby pozwoliłby sobie na taką słabość jak Mathieu teraz, róża ich herbu straciłaby wpierw płatki, potem barwy, na końcu zaś kolce. Dziś jej ciężar dźwigał sam, bo nie miał jego wsparcia - i miał mu to za złe. Czy był to moment, w którym miał chęć wyznać mu, z czym mierzył się przez ostatnie tygodnie, miesiące? Mathieu unikał go, kiedy zawładnął nim gniew, kiedy w trwodze martwił się o los Evandry, maskując to złością kierowaną wobec wszystkich - ni myślał go wesprzeć. Sądził, że oddalali się z winy Tristana? Być może. Być może tak było. Któreś z nich musiało pozostać silnym, kiedy Mathieu już nie był. Los postanowił oddać sygnet rodu Tristanowi, a on wiedział, że nie wolno mu było zawieść. Sądził, że wiedza o tym, co wydarzyło się w kaplicy, mogłaby dziś przytłoczyć kuzyna. Chwycił za ogon figurkę smoka wędrującego po jego ręce, obracając ją w dłoniach beznamiętnie.
- Nie musisz z nią niczego budować, potrzebujesz tylko syna - odparł ze wzruszeniem ramienia. Jeśli kochał Primrose, żony nie pokocha nigdy. - Potem możesz się jej pozbyć. - Jeśli tego pragnął, jeśli nie potrafił z nią niczego budować, Tristan nie widział sensu, by robić to na siłę. Nigdy mu tego nie życzył. Nigdy tego od niego nie pragnął. Linia musiała trwać dalej, Corinne nie była istotna tak długo, jak długo nie stała się jeszcze jedną z nich. - Na litość, Mathieu, weź się w garść - to nie jest takie trudne. Przeleć ją parę razy, w końcu zajdzie w ciążę, a ty możesz żyć jak dawniej. - Koncept wierności małżeńskiej był mu obcy, uważał, że Mathieu niepotrzebnie nadmiernie przywiązywał się do swojej przysięgi. Być może udałoby mu się utrzymać relację z samą Primrose, nie sądził, by jej staropanieński status prędko uległ zmianie. Westchnął, milcząc dłuższą chwilę, gdy zastanawiał się, co miał mu odpowiedzieć; ostatecznie w jego oku błysnęła prowokacyjna iskra.
- Czego ode mnie oczekujesz? Że zmartwię się, naleję ci wina, przytulę, poklepię po plecach i obiecam, że wszystko będzie dobrze? Jesteśmy w środku pieprzonej wojny, zawieszenie broni, które pozwoliło nam na oddech, skończy się lada moment, mugole mogą wedrzeć się do pałacu. Słyszysz ich krzyk, kiedy zasypiasz? Słyszysz krzyk czarownic palonych na stosach? Widzisz obrazy tamtych ludzi z Warwick, okaleczonych, zniszczonych, torturowanych przez siły niemagicznych? Ja co noc, nawiedzają mnie w snach grozą i terrorem, widzę w snach Evandrę, traktowaną w ten sposób przez rebeliantów. A te chrzanione cienie? Spowijają cały świat, dzień po dniu, a my nie rozumiemy nawet, czym są. A oswobodzone duchy, od których być może nigdy już nie będziemy wolni? I teraz, w takiej chwili ty mówisz mi, że nie możesz się pozbierać, bo ktoś zataił przed tobą istnienie bękarta. Bękarta! Merlinie, naprawdę nazywasz bratem człowieka o plebejskim rodowodzie? Uważasz go za rodzinę? To tylko nasienie twojego ojca, na dodatek źle zasiane, owoc zabawy, przygody albo przelotnego romansu. Zarodek, który wykiełkował, choć nikt go o to nie prosił. Zarodek, który wykiełkował ze złej jałowej ziemi, choć nie miał do tego prawa. Twój ojciec go spłodził, to wszystko. Nic mu nigdy nie dał. Nic nie chciał mu dać. Nie jest twoim bratem, jest tylko niechcianym pomiotem, zagubionym i problematycznym lęgiem ze slumsów, który w slumsach powinien pozostać. Lęgiem równie nieistotnym co bezwartościowym. Odpuść, mazgaisz się jak młokos. Jedyna lekcja, jaką powinieneś z tego wyciągnąć, jest taka, że kochance warto zapobiegawczo wlać do gardła rue. Nawet nie masz pewności, czy to naprawdę jest syn twojego ojca, przecież masz na to tylko słowo! - Nie potrafił go zrozumieć. Nie, gdy sam prowadził rozwiązłe życie. Mówił szybko, bogato gestykulując, silniej akcentując każde mocniejsze słowo, uniósł się. Pokręcił głową, częściowo z dezaprobatą a częściowo z niedowierzaniem. Mathieu musiał stanąć na nogi. Nie mieli teraz na to ani czasu ani miejsca. Potrzebował go całego, w gotowości. Musieli być silni, jeśli nie chcieli sami odsłonić się przed wrogiem - gdy wróg mógł być wszędzie. I mógł być każdym. - Nie znamy dalszych planów Czarnego Pana. Nie wiemy, kto z nas dożyje końca tej wojny. Co jeśli wojna zabierze mnie, Mathieu? Najsilniejszym mężczyzną w tym domu zostanie mój półtoraroczny syn - myślisz że przejmie po mnie obowiązki? Moja żona zostanie jego regentką? - Jak Morgana, bo nie będzie przy niej mężczyzny dostatecznie silnego, by to uczynił? - Nie mamy na to czasu, Mathieu - stwierdził dobitnie. - Na twój żal do matki, na twój werteryzm względem Primrose. Świat się nie zatrzyma po to, żebyś mógł się nad sobą poużalać!



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]01.10.23 19:31
Wywrócił oczami, kiedy Tristan wyskoczył mu z szanowaniem woli jego zmarłego ojca. Stracone zaufanie do matki było kwestią, która mierziła go od wewnątrz i nie pozwalała na poukładanie sobie tego wszystkiego. Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza, dla ich poświęciłby naprawdę wszystko nie zważając na konsekwencje. Teraz zaczął zadawać sobie pytanie czy oni byliby w stanie zrobić dla niego to samo, skoro matka przez tyle lat go okłamywała, a Tristan najwyraźniej nie słuchał tego, co Mathieu do niego mówi. Pamiętał ich ostatnią rozmowę na terenach jeździeckich i zdaje się, że powiedział mu wtedy wszystko na temat tej całej niepoważnej sytuacji… Wziął lekki wdech, aby nie pozwolić poirytowaniu wziąć górę, ta rozmowa powinna przebiegać spokojnie. Zdradzać go mógł jedynie ciemniejący kolor jego oczu.
- Jaką wolę mojego ojca? Jaki obowiązek? – powiedział z nutą goryczy w głosie. – Nie słuchałeś mnie podczas przejażdżki? – spytał, stukając palcami o podłokietnik fotela, w którym usiadł. – Ojciec nie wiedział o jego istnieniu i jak sam stwierdziłeś wtedy, nie zdążył wyrazić swojej woli odnośnie do Kennetha, więc jaką wolę do cholery uszanowała moja matka? – spytał ponownie, unosząc lekko brew ku górze. Właśnie o to mu od początku chodziło. O kłamstwo, którego nie powinno być. Diana mając jednego syna powinna postąpić inaczej wobec Mathieu, a nie karmić go kłamstwem. Jak miał jej ufać? W jaki sposób miał wysłuchać jej słów, nie mając pewności czy nie jest to kolejne kłamstwo, które miało na celu rzekomą ochronę jego osoby? Miał dwadzieścia osiem lat, potrafił obronić się sam. Na tym świecie nie ma nic równie trudnego do zdobycia i równie łatwego do stracenia jak zaufanie. A Mathieu przestał ufać własnej matce i właśnie to zapoczątkowało reakcję łańcuchową, którą nazwał katastrofą ostatnich miesięcy.
Dziwny rodzaj irytacji zaczął w nim kiełkować, kiedy Tristan stwierdził, że wystarczy mu syn, a potem można się pozbyć Corinne. Uniósł brew ku górze, nie bardzo w pierwszym momencie wiedząc, co w ogóle powinien kuzynowi odpowiedzieć na jego błyskotliwe stwierdzenie, późniejsze słowa tylko pogorszyły sytuację. Przetarł dłonią twarz. Ciekawe był czy Evandra podzielała jego zdanie w tym temacie.
- To nie jest klacz rozpłodowa, która po wydaniu na świat źrebaka traci wszelkie walory i oddaje się ją na ubój. – powiedział zniesmaczony tym, co właśnie powiedział do niego Tristan. Mieli budować rodzinę silną i mocną, a on wyskakiwał mu z czymś takim? A może kwestie rodziny uległy w ostatnim czasie swoistym zmianom, a głupi Mathieu po prostu za nimi nie nadążał? A może po prostu zaczęli w różny sposób traktować kwestie rodzinne i tego, w jaki sposób powinna być ona budowana. Nie, to nie to… Tristan właśnie pokazał mu, że szczerze wisi mu ta gałąź rodziny, bo najważniejsze jest, żeby się rozmnażali, pozbywali balastów, ale żeby świat widział, że są potęgą. Gra pozorów, która była przecież kwintesencją ich życia. Po co ufać osobie, która śpi w komnacie obok, jak można po wszystkim tak po prostu się jej pozbyć. Ciekawe czy chciałby, aby w ten sposób została potraktowana, którakolwiek z jego sióstr przecież… Corinne też była czyjąś siostrą, prawda? Tristan zawsze patrzył tylko na siebie. Nie powinno go to dziwić.
Wysłuchał za to jego monologu, nie zamierzając mu przerywać. Nie rozumiał i nigdy nie zrozumie dlaczego to wszystko tak dotknęło Mathieu, bo nigdy nawet nie spróbuje postawić się w jego sytuacji. Miał tylko jeden punkt widzenia i tylko z tej perspektywy potrafił postrzegać świat. Nawet nie chciał przyjąć do wiadomości, że ktoś może myśleć inaczej niż on, postrzegać świat inaczej niż on. Wychował się wśród sióstr, miał je zawsze przy sobie, byli ze sobą blisko. Mathieu był sam, nie miał rodzeństwa, był jak ten podrzutek wśród nich, ale wszyscy to akceptowali. Obaj wiedzieli, że Anselme miał prawo uznać Kennetha i wychowałby się tak, jak Mathieu – byłby jego bratem. Ojciec postąpiłby w ten sposób, a Mathieu to wiedział. Z Dianą nie mogli mieć więcej dzieci choć bardzo chcieli, dlaczego miałby nie skorzystać z okazji, jaką podarował mu los? Tego się nie dowiedzą już nigdy, za to wywód na temat błędnie posianego nasienia był pięknie skwitowany.
- Swojej kochance też wlewasz do gardła rue? – spytał unosząc lekko brew ku górze, kiedy już Tristna zakończył swój wywód. Nie rozumiał o co chodzi Mathieu, a może ten po prostu wypowiadał się źle i niezrozumiale? Zaczynał wątpić już w cokolwiek. Postawił na chwilę ciszy, podczas której zebrał myśli i przełknął ślinę.
- Tak, słyszę. Szepty, które przywołują krzyki ofiar. Szepty, które przywołują dźwięk bezdusznie łamanych kości. Czasem też otacza mnie zapach śmierci, potężnej i wspaniałej, a świat traci pieprzone kolory. Więc tak, nie jesteś jedynym, na którym to wszystko odbiło swoje piętno. Walka pozwalała mi odciągnąć od tego myśli, byłem skupiony, nastawiony na działanie i to pozwoliło mi odtrącać w głowie myśli, że nie mogę ufać nawet najbliższym mi osobom. Widzisz efekt zawieszenia broni, drogi kuzynie i nie potrafisz zrozumieć jednej rzeczy. Ja mam głęboko w poważaniu to, że mój ojciec przeleciał jakąś portową dziewkę i zrobił jej bachora, rozumiesz? Mam problem z tym, że nie zaufam więcej Dianie, bo mnie okłamywała. Nie usprawiedliwisz jej tym, że wypełniała wolę ojca, bo on swojej woli nie wyraził i nie wyrazi. Kłamała, bo chciała, bo tak jej było wygodniej. Nie brzydzę się kłamstwem, ale nigdy nie pomyślałbym nawet, żeby okłamywać kogokolwiek z Was, bo jesteśmy rodziną. Powinniśmy sobie ufać. Wszyscy. – powiedział nieco ostrzej niż planował. Nie ufał matce, nie zaufa jej pewnie już nigdy, to coś, co zburzyło fundament.
- Nie oczekuję nawet, że choć spróbujesz zrozumieć to, w jakim miejscu się znalazłem. Może chociaż spróbujesz pojąć fakt, że nie jestem i nigdy nie będę Tobą. Nie otruję żony po tym, jak ją przelecę i urodzi mi syna. Chciałbyś, żeby Manannan w ten sposób potraktował Melisande? Bo ja nie. Nie podam kochance rue, bo nie potrzebuję kochanek. – mruknął i pokręcił lekko głową. – Mam wystarczająco dużo obowiązków, żeby w grafik wcisnąć jeszcze przelatywanie jakichś panienek. – dodał rozkładając ręce. – Może nie spełniał Twoich oczekiwań, kto wie… pewnie nigdy ich nie spełnię, bo nigdy nie będę Tobą. Spróbuj chociaż przyjąć to do wiadomości. – dodał, podnosząc się z fotela. Musiał to rozchodzić. Ta rozmowa, nie była dla niego łatwa, ale… nie oczekiwał od Tristana zbyt wiele, chciał po prostu, aby kuzyn zrozumiał, że brak formy u Mathieu w ostatnim czasie jest efektem wewnętrznych rozterek, choć… jak dla niego to przecież tylko słabość.
- To nie użalanie się Tristanie, a rozważanie dlaczego rodzina przestaje działać tak, jak powinna.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]01.10.23 23:30
Brew Tristana powędrowała w górę, a dłoń, po której przechadzał się kredowy smok zatrzymała się w powietrzu, gdy Mathieu upomniał go, że Tristan nie słuchał dostatecznie uważnie podczas rozmowy odbytej przed trzema miesiącami. W istocie spraw miał na głowie wiele, a kwestia bękarta w rodzinie nie była dla niego w żadnym stopniu istotna. Wymienili na jego temat kilka zdań, Mathieu zapewnił go, że zajmie się problemem. Uwierzył, że rzeczywiście to zrobi, nie sądząc, by była to kwestia szczególnie trudna - widocznie mylnie zaufał bratu. Widocznie jednak sobie z tym nie poradził.
- Próbujesz mnie strofować? - spytał, niezobowiązującym tonem, przyglądając mu się z zainteresowaniem, choć było w tym zainteresowaniu coś przypominającego skrytego w trawie kota wyglądającego za ptakiem osiadłym na pobliskim krzewie. Jeśli Mathieu rzucał mu rękawicą w twarz, nie powinien sądzić, że Tristan jej nie podejmie. Podejmie. Koty traktowały swoje łowy jak zabawę, ale była to krwawa i mało przewidywalna zabawa. Gorycz w głosie Mathieu przywołało do tonu jego głosu coś ostrzejszego. - Tę, której nigdy nie wypowiedział. Sądzisz, że masz prawo decydować za swojego ojca, Mathieu? Naprawdę sądzisz, że wyraziłby życzenie zainteresowania rodziny dzieckiem bezimiennej kurwy? Wypadki chodzą po ludziach, a kobiety zachodzą w ciąże, czy to cię zaskakuje? Potrzebujesz lekcji, żeby zrozumieć, jak kobiety zachodzą w ciąże? Twój ojciec, jak sądzę, zdawał sobie z tego sprawę, a jednak nie zrobił nic, by swoją kochankę zabezpieczyć. Oznacza to ni mniej, ni więcej, a tyle, że nie była warta naszej uwagi. Nie masz prawa wyciągać na wierzch brudów własnego ojca. Jesteś mu winien szacunek. Jego czci i jego pamięci. Czy istnieje jakiś szczególny powód, dla którego postanowiłeś nagle wykonać wiwisekcję jego życia? Twoja matka próbowała ukryć jego grzechy i to właśnie miała obowiązek zrobić. - Prawda nie zawsze miała znaczenie. Prawdą było to, co należało za prawdę uznać. Ich świat był światem gier i światem pozorów. A matka Mathieu doskonale wiedziała, jak należy w nią grać. Zachowała to dziecko żywe, zaopiekowała się nim, to więcej, niż dałaby mu niejedna kobieta. Z jakiegoś powodu uznała, że tak należy, lecz nie widział w tym powodu innego, niż szacunek względem zmarłego męża.
Wzruszył ramieniem, gdy Mathieu wziął żonę w obronę przed słowami Tristana.
- Jednak zaczęliście coś budować - zauważył, spoglądając na niego pytająco. Corinne nie była dla niego klaczą rozpłodową - kim zatem była? Unikał jej, nie wydawał się nią szczególnie zainteresowany. Nie do końca rozumiał, co Mathieu miał na myśli, mówiąc, że aby zacząć budować z nią związek, musiał zamknąć za sobą przeszłość, nie do końca rozumiał też, czego od niego w związku z tym oczekiwał, jednak sposób, w jaki sformułował swoją myśl brzmiał jak żądanie, a tych Tristan nie lubił. Uważał, że to od Mathieu zależeć miało jego małżeństwo, a Tristan nie zamierzał starać się o jego udane pożycie bardziej od kuzyna. Miał zbudować ten związek, jeśli tego chciał, a nie dlatego, że ktokolwiek tego od niego oczekiwał. Bo Tristan tego nie oczekiwał, zaakceptowałby jego decyzję o pozbyciu się młodej ślicznotki, kiedy da im już to, czego potrzebują. To samo przecież zrobiłby dla każdej z sióstr, pozbyłby się mdłego współmałżonka, gdyby jego perspektywy okazały się mierne, a ich wspólna droga prowadziłaby donikąd. Nie pozwoliłby ich skrzywdzić, bo były częścią rodziny - tak samo jak Mathieu, którego zawsze wszyscy czworo traktowali jak własnego brata, choć bratem był tylko ciotecznym. Dalsze pokrewieństwo nie miało znaczenia, gdy chodziło o najcenniejszą krew czerwonej róży.
- Nie ma tego w zwyczaju, ale tym razem wypluła - odparł tonem tak lekkim, że trudno było wyłapać, czy to kpina, czy prawda, gdy Mathieu spytał, czy wlał kochance do ust rue. Chciał, ale o brzemienności Deirdre dowiedział się zbyt późno, by spędzić płód w ten sposób - gdyby było to możliwe, dziś zniknęłoby wiele jego rozterek. Czy żałował? Niekoniecznie, ale w tym rachunku nie miało to żadnego znaczenia.
Słusznie sądził, że Mathieu, jak każdy z nich, został wojną naznaczony. Odpoczynek był mu potrzebny, słychać to było w każdym jego słowie. Powinien wykorzystać ten czas konstruktywniej, niżeli na pranie rodzinnych brudów, których dawno już zdecydowali się pozbyć - tak tylko pogłębiał swoje demony.
- I co dalej? Oczekujesz, że matka wyliczy ci wszystkie kochanki ojca? Znajdzie całe jego - potencjalnie - dorosłe nasienie? Może zapytasz ją też o ulubione miejsca i pozycje, w których się kochali? Jak mocno zamierzasz im wejść do sypialni? Mathieu, uszanuj ich prywatne życie, nie jest twoje. Jeśli chcesz szacunku - oddaj go pozostałym. A w szczególności własnym rodzicom. - Nie uważał, by ciotka zrobiła cokolwiek, co zasługiwałoby na banicję w rodzinie. Martwiła się o jedynego syna, bo była dobrą i oddaną matką, ale tak naprawdę powinna być na niego zła. Traktował ją jak popychadło, choć byłą częścią rodziny. Była jego matką. Dała mu życie. - Spodziewasz się, że po tym, co teraz wyprawiasz, ona  jeszcze kiedyś zaufa tobie? W twoją zdolność trzeźwego osądu? Czy widzisz, żeby ktokolwiek inny dramatyzował, że nie usłyszał tej informacji? - Czy rzeczywiście mieli ufać sobie wszyscy, czy też wszyscy mieli skakać wokół Mathieu? Tristan nigdy nie oczekiwał, że inni zdejmą z jego barków ciężar jego decyzji, jego odpowiedzialności, jego walki, jego przeszłości, jego życia, jego tęsknoty. Dźwigał swoje ciężary sam, bo obarczając nimi wszystkich, nie wzmocni siebie, a przeciąży pozostałych.
- Co ty bredzisz, Mathieu? Co ma z tym wspólnego Melisande? - Nie ona jedna była czyjąś siostrą, czyjąś siostrą była też każda zamordowana przez Mathieu mugolka. Czy nagle obudziły się w nim wyrzuty sumienia? Obcy nigdy nie obchodzili go równie mocno, jak ci, którzy wyszli spod herbu jego rodu. Wzruszył ramieniem, gdy wyznał, że nie chciał kochanek, przecież nie zamierzał go z żadnymi swatać. Przyglądał się mu z uwagą, gdy finalnie kazał przyjąć mu do wiadomości, że nie zamierzał być nim.
Ależ zamierzał.
Przyglądał mu się intensywnie, niemal nie mrugając, jakby zamierzał zbadać każdy fragment faktury jego skóry. Oparł nogę na nogę, przechwyciwszy ze stolika szklaneczkę alkoholu, z której jednak nie skosztował. Obrócił ją w dłoni, przyglądając się jej zawartości, gdy Mathieu spacerował już po sali. Odezwał się po dłuższej chwili martwej ciszy.
- Kim więc zamierzasz być? Chować się za moim cieniem do śmierci, uciekać przed odpowiedzialnością, nie stawiać czoła obowiązkom? Żalić się, że nikt nie traktuje cię dobrze, że matka nie opowiedziała ci o nieślubnym dziecku własnego męża, choć pewnie wspomnienie wbite miała w serce jak ostry cierń róży? Ignorując wszystkich wokół w dalszym ciągu narzekać na to, jak bardzo jesteś pokrzywdzony przez okrutny i bezwzględny świat? Pogardzanym tchórzem, tym zamierzasz być? Francuskim kanapowym pieskiem? Mazgajem i beksą? Nie? Więc posłuchaj mnie teraz uważnie - świat jest okrutny, choć sądziłem, że czarodziej w twoim wieku, o twojej pozycji i twoich przejściach, od dawna już to wie. Dostałeś po dupie, przykro mi, dostaniesz jeszcze niejeden raz, a za każdym razem będzie bolało coraz mniej - w końcu się zahartujesz, a twoja dupa będzie jak ze stali. Nikt nie obroni cię przed upadkiem, bo to ty masz być ostoją, która chroni. Ty masz nieść ciężar odpowiedzialności i ty musisz wspierać innych swoją siłą. Twierdzisz, że się nad sobą nie użalasz, a jednak zachowujesz się jak panienka, która nie dostała tego, czego chce, i to od mamy - mówił ostro, sucho i mówił długo, trudno było mu wejść w słowo.
- Stajesz przeciwko własnej matce. Stajesz przeciwko nas, twojej rodzinie. Cieszy mnie, że dostrzegasz swoje błędy i ufam, że naprawisz je czym prędzej, a funkcjonowanie naszej rodziny ulegnie dzięki temu poprawie. Im szybciej, tym lepiej - oznajmił ostrzejszym tonem, nieprzerwanie wpatrując się prosto w jego oczy. Nie mógł zaakceptować tego, co usłyszał. Nie mógł zwrócić się przeciwko ciotce bez powodu. I nie zamierzał pozwalać na to dłużej kuzynowi, który najwyraźniej potrzebował otrzeźwienia.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]23.10.23 21:06
Nie zakładał, że Tristan kiedykolwiek spróbuje choć zrozumieć co chodziło po głowie Mathieu. Zawsze patrzył na świat jedynie przez pryzmat swojej osoby i usilnie próbował każdego wpasować w postępowanie, którego sam by się podjął. Nie chodziło o rozliczanie ojca z jego grzechów czy błędów, które popełnił. Każdy je popełniał i trzeba było to przyjąć ze zrozumieniem. Nie skomentował jego pytania. Mathieu miał chyba prawo odebrać to w taki właśnie sposób – rozmowy, które przeprowadzali nie były wystarczająco interesujące lub ważne, aby zajmowały miejsce w głowie Tristana.
- Nie wiem czy istotne jest to co ja sądzę. – odpowiedział, przesuwając wzrok na oczy kuzyna. Całą tą rozmowę odbierał w taki sposób, że jego zdanie nie powinno mieć znaczenia, a tym bardziej poruszać tych tematów z Tristanem, który na pewno miał wiele ciekawszych rzeczy do zrobienia. Słuchając kolejnych słów kuzyna zaczynał powątpiewać czy rozmawiają na ten sam temat. Problemem nie było to, że Anselme miał kochankę, czy tam raz przeleciał jakąś portową panienkę i w ten sposób na świecie pojawił się Kenneth. Chodziło o zasadę. O zaufanie i prawdę w rodzinie, a nie ukrywanie czegoś przez przeszło dwadzieścia lat i dokładanie własnych pieniędzy na wychowanie bękarta, zapewne dla własnego komfortu psychicznego. Podejrzewał, że kierowało nią to, że sama nie mogła mieć więcej dzieci, a jakby nie patrzeć – Kenneth będąc synem Anselma, był bratem Mathieu. Diana na pewno chciałaby posiadać wiele pociech, ale miała tylko Mathieu.
Rozmasował czoło zamykając na moment powieki. Nie sądził, że ta rozmowa przyniesie jakiekolwiek efekty, chociaż przynajmniej będzie mógł sobie pogadać – bez zrozumienia, bo Tristan nawet nie zamierzał spróbować zrozumieć.
- Mało interesuje mnie z kim i w jakich pozycjach sypiał mój ojciec, tak samo jak nie interesuje mnie to z kim sypiasz Ty. To Twoje decyzje z kim i gdzie będziesz to robił, choć nie sądzę też, że powinienem tego słuchać od obcych ludzi. – powiedział spokojnie. Black powiedział mu o tym, że Tristan ma kogoś na boku. Niech sobie i ma nawet dziesięć, to jego sprawa, chociaż niezbyt przyjemnym było słuchanie tego akurat od Rigela. Generalnie wiedział jak działa świat, że nie było ludzi idealnych, chociaż niektórzy przez wybujałe ego zapewne tak sądzili. Podobnie było z zaufaniem, które stracił do matki. Nie wściekłby się, gdyby mu powiedziała dawno temu. Nie wściekłby się, bo przeczuwał co dokładnie nią kierowało, kiedy zdecydowała się wziąć pod swoje skrzydła Kennetha i zadbać o jego odpowiednie życie, aby nie było dzieciakowi źle. Wściekał się teraz, bo właśnie tym kłamstwem zburzyła most i nie wiedział czy jeszcze dało się go odbudować. Pokiwał głową z rezygnacją, ta rozmowa nie miała sensu, bo Tristan i tak miał tylko jeden punkt, z którego nie zamierzał ustępować.
Zaczął się za to zastanawiać czy Tristan w ogóle go słucha.
- Bredzę? - pokiwał lekko głową i uśmiechnął się. Niewiarygodne doprawdy. – Sugerujesz mi, że mogę pozbyć się żony, kiedy już urodzi mi syna, stąd pytanie czy sam chciałbyś, aby Manny w ten sposób potraktował Melisande, kiedy już wyda na świat jego potomka? Byłbyś wtedy zadowolony? Relacje z Traversami nadal byłyby tak dobre? Nie po to chyba aranżujecie te małżeństwa, żeby rozwiązywać je w taki sposób. – skwitował. Takie było jego zdanie, ale cóż… Nadal nie wiedział czy kuzyn jakiekolwiek zdanie inne niż swoje własne będzie w stanie przełknąć. Na myśl cisnęło mu się jeszcze jedno, ale wolał nie wchodzić w tym momencie na ten temat.
- Kim zamierzam być? Sobą. - odpowiedział na jego pytanie, prostując się i stając przed nim. Całe życie chował się w jego cieniu, czy nie udowodnił już, że potrafi zdziałać wiele sam, bez boskiej pomocy Tristana? Może jego ego nie pozwalało mu tego dostrzec. Francuski kanapowy piesek? Pogardzony tchórz? Prychnął. – Nie uciekam, nie chowam się i walczę, choć chyba nie chcesz tego dostrzec. Bo przecież po co? – mruknął, przekręcając lekko głowę w bok. Nie uchylił się od żadnego obowiązku, każdy wypełniał sumiennie, robił wszystko tak, jak należy. Walczył, bywał ranny i choć ledwo nieraz stał na nogach – szedł dalej. Przyszedł porozmawiać, jak człowiek, ale chyba przegapił w tym wszystkim moment, w którym przestali być dla siebie ludźmi, a stali się jedynie maszynami wypełniającymi czyjąś wolę i swoje własne przeznaczenie. Może faktycznie był głupi i naiwny, sądząc, że chociaż w rodzinie pozostaną sobą. Nie, nawet tutaj wciągnęły ich pozory i kłamstwa, które najlepiej pielęgnowane rozkwitać będą jak róże w ich ogrodzie.
- Nie staję przeciwko własnej matce, tak samo jak nie staję przeciwko Tobie, choć nasz światopogląd różni się chyba bardziej niż zakładałem. Nie sądziłem, że podważysz moje oddanie sprawie, nazwiesz mnie tchórzem czy kanapowym pieskiem, który nie angażuje się w sprawy ważne. - powiedział, stojąc przed nim wyprostowany jak struna. – Przyszedłem tutaj po rozmowę, jak brat z bratem, kuzyn z kuzynem, rodzina z rodziną. Są kwestie, które zmąciły mój spokój, a które miały prawo go zmącić. Jak już zauważyłem, nie jestem i nie będę Tobą, jestem sobą i mam prawo do własnego poglądu i własnych odczuć. Nie przyjmujesz tego do wiadomości, bo robisz to co zawsze. Stawiasz siebie w mojej sytuacji i analizujesz ją w taki sposób, w jaki rozegrałbyś to Ty. Nie jesteśmy tacy sami. - dodał po chwili, robiąc krok w stronę stolika. – Nie musimy rozmawiać, grajmy w tą grę pozorów dalej, róbmy swoje, odgrywajmy wspaniały spektakl przed światem, niech wszyscy widzą tą siłę, moc i potęgę. Przecież tu tylko o to chodzi, prawda? Będę grał swoją rolę w teatrzyku jak każesz, jak zawsze wierny swojemu Nestorowi. – mruknął, składając ręce za plecami, stając niczym żołnierz w trakcie musztry przed swoim przełożonym. – Będziesz zadowolony, o to nie musisz się martwić.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]29.10.23 21:47
Nie. To nie było istotne, co sądził Mathieu. W rozmowach takich jak ta, Mathieu sam nadał jej oficjalny ton, to, co sądzi ktokolwiek, nie miało większego sensu. Poglądy Mathieu, Tristana, Vivenne, Melisande, Marianne, Evandry, Corinne, nie miały żadnego znaczenia. W oficjalnych rozmowach liczyło się dobro rodu - i tylko ono - bo wszyscy byli ledwie nicią, którą haftowano herb ich rodziny, gałęzią silnego krzewu róży, kroplą w morzu francuskiego wina. Nie chodziło o Mathieu, nie chodziło o Tristana, chodziło o coś więcej. Z chwilą, w której Tristan otrzymał nestorski sygnet, musiał porzucić siebie, własne dążenia, własny bunt, musiał zrozumieć, że to wszystko nie miało znaczenia. Że liczyła się tylko siłą - wspólna siła - i to, co mogli nią osiągnąć. Nigdy nie miał w sobie empatii, która pozwoliłaby mu podejść ze współczuciem do rozterek Mathieu, nie miał dobrego serca, nie był miłosierny, był samolubny, egoistyczny i skupiony na sobie, od urodzenia po dzień dzisiejszy niezmiennie. Daleko mu było do dobrego człowieka, za którego brał go Mathieu, być może zaślepiony autorytetem starszego brata. Wezwał go tu jako nestora i chciał z nim pomówić jako z nestorem, nie z bratem, od początku szukając w tym kontakcie oficjalności. Lecz tak w oficjalności, jak w rzadko otwieranej szczerości, Tristan nie potrafił wykazać się zrozumieniem. Nie nosił go w sobie wiele. Na miejscu Mathieu nie przejąłby się nieuznanym rodzeństwem. Może je miał. Może nie. Nie interesowało go to wcale, bo skoro nigdy nie zostało uznane, jego ojciec nie życzył sobie takiej obecności w jego życiu. Bękart znaczył dla niego tyle co nic. Dzieci Deirdre sobie cenił, lecz mógł mieć dzieci wiecej. Nie wiedział o nich. Nie interesowały go one. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której dorosły, niespełna trzydziestoletni Evan wyrzuca mu ten brak zainteresowania w twarz. Jako nestor Tristan musiał chronić całą rodzinę, nie tylko Mathieu, jego ojca i jego matkę równie mocno. Przewrócił oczyma, gdy Mathieu wypomniał mu, że słyszał od kogoś o jego kochankach. Teraz się przebudził? Na temat jego rozwiązłości w kronikach towarzyskich popełniono kilka tuzinów rozprawek, pierwsze, gdy był jeszcze nastolatkiem. Był hedonistą, skupionym w życiu na wlasnej przyjemności. Szukał przeżyć, nowych doznań, pragnął emocji i czucia, w tym też nigdy się nie zmienił. Sucha informacja nie mogła go zadziwić, a Mathieu nie zdradził nic więcej - brzmiąca jak wyrzut, wymierzona w niego niby ostrze, nie mogła zaboleć. Nie była przecież nowością, był czas, w którym za te rozwiązłość zagrożono mu przepędzeniem. Mathieu o tym wiedział - wiedział o wszystkim - temat wracał, wciąż i wciąż, gdy Tristan pozostawał pod matczyną pieczą. Niejeden raz uderzyła go za to w twarz. Wydała mu się to dość późną porą jak na dostrzeżenie, że ludzie plotkują o libertynizmie Tristana.
- Oczywiście, że bredzisz. Gdyby Maanann choć pomyślał o podniesieniu ręki na moją siostrę, leżałby teraz w kałuży własnej krwi, tęskniąc za odciętą głową. Głowę zaś zmiażdżyłbym na wiór i wcisnął do gęby jego ojcu, który spłodził skurwysyna. Jesteś śmieszny, sądząc, że pozwoliłbym skrzywdzić Melisande. Śmieszny i naiwny - Męczyły go podobne aluzje. Nie były zgodne z rzeczywistością, nie miał prawa ich wypowiadać. Same sugestie drażniły go jak kota niepzryjemnie trącanego w nos podczas snu. Pazury wyciągał powoli, ale wyciągał. Sprawę pozostawiał w kwestiach rozważań abstrakcyjnych. Melisande wydawała się, podczas ich ostatniej rozmowy, na całkiem zadowoloną ze swojej aktualnej pozycji. Myśl, że mogłoby jej coś grozić, była stricte abstrakcyjna. Nie mówił o Melisande, mówił o Corinne, której nie znał. Mówił o Corinne, która stała się niechcianym balastem Mathieu. To on w swoich słowach skarżył się na jej obecność. To on stawiał Tristanowi warunki, które mial spełnić, żeby się dogadali. Zdaniem Tristana wcale nie musieli się dogadywać. Był gotowy nadszarpnąć ich relacje z Averymi w imię wygody Mathieu, sojusz wszak przetrwa, gdy pojawi się dziecko zrodzone z ich wspólnej krwi. Musiałby mieć w sobie empatię, by poczuć współczucie do Corinne, a tej Mathieu szukał w nim na próżno. Nie podobał mu się też zwrot - wy - czuł się od niego lepszy, bo nie otrzymał sygnetu od wuja? Wyprzedził go o rok, czy tylko dlatego to on został wybrany? Czy nie chodziło też o słabość, która Mathieu obnażał przed nim w tym momencie?
- Daruj, Mathieu, ale brzmi to nieco jak bunt dorastającego młokosa. Na czym właściwie polega dziś twój problem?  - spytał wprost, nie rozumiejąc niczego. - Zawieszenie broni trwa. Masz więcej czasu. Znajdź sobie hobby, może rękodzieło? - Podrzucił mu do rak trzymanego w rękach rzeźbionego smoka. - Przejdź się do Wenus, wyładuj emocje. Wyśpij dobrze, wsłuchaj w szum morza. Napij się dobrego wina, zatańcz na imprezie. Żyj. Trochę za późno na bunt wobec świata - Masz prawie trzydzieści lat, Mathieu. - Chwila, moment. Nigdzie nie mówiłem, że nie dostrzegam twojej walki walki. Nie nazwałem cię tez kanapowym pieskiem, ani tchórzem, a jedynie zapytałem, czy pragniesz obrać tę rolę. Swoją drogą, nie doczekałem się odpowiedzi - Patrzył na niego wyzywająco. Bo czuł, że Mathieu cisnął mu pod nogi rękawice. Jeśli chciał podważyć pozycję Tristana - Tristan potrafił ją obronić.
- To dobrze - że nie nastajesz naprzeciw nas. Przynajmniej nie we własnym przekonaniu, bo trudno jest mi inaczej odebrać zarówno ten wybuch, jak i wcześniejszą złość skierowaną ku twojej matce. Matce, Mathieu, kobiecie, która dała ci życie i która jest częścią tej rodziny dłużej, niż ty. Jaki dajesz sobą przykład? Pozwalasz obrażać własnych rodziców? Pokazujesz innym, że starszeństwo w rodzinie nic już nie znaczy? Gdzie się podziały twoje wartości, oddanie tradycji? - Mówił o odmiennym światopoglądzie. Brzmiało to co najmniej niepokojące. - W czym zatem różnią się twoje poglądy? - zapytał wprost, twierdził, że nie stawał naprzeciwko nim. A jednak separował się od nich wyraźnie. A jednak nie chcial stawać z nimi w jednej linii, uznając się za lepszego. Czy rzeczywiście miał ku temu prawo? - Wydaje ci się, że jesteś lepszy? Że jesteś dobrym człowiekiem? Ile mugolek zabiłeś, Mathieu? One nie miały ojców, braci, sióstr, dzieci? Ilu mężczyzn, którzy mieli siostry, matki, córki? Naprawdę uwierzyłeś, że jesteś lepszy? - Nie spodziewał się tego po nim. Nie spodziewał się pogardy słów ni przekonań.
- Znowu chrzanisz - westchnął na jego wywód. - Dorośnij, Mathieu. Dorośli mają swoje sprawy, a ty nie musisz wiedzieć o wszystkich. To tylko bękart. Nędzny, nic nie znaczący. My jesteśmy twoją rodziną, nie on. - Dla Tristana nie miało to żadnego znaczenia. Nie podobał mu się tez oportunistyczny ton Mathieu, wcale nie szukał zrozumienia. Oskarżał, stawał naprzeciw, wyrażał złość. Tak jego zdaniem rozmawiali bracia? Nie potrafił zrozumieć jego rozżalenia. - Doskonale - odparł krótko, gdy dokonał przed nim musztry. Gdy zapewnił go, że będzie posłuszny. Czy sądził, że usłyszy teraz przeprosiny Tristana, że będzie prosił go o przebaczenie, o dawne zachowanie? Tristan taki nie był. Nigdy nie był. Szanował tych, którzy sami szanowali siebie. Szanował tych, którzy okazywali szacunek jemu. Wierzył, że bliskim może zaufać, teraz to zaufanie do Mathieu stracił.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]30.10.23 18:10
Zawsze robił wszystko dla rodu. Nigdy nie podjął działania przeciwko nim, bo wychowany przez najbliższych został w duchu, że ród jest kwestią nadrzędną, najważniejszą i dla nich należy poświęcać wszystko. Nigdy nie zrobiłby nic, co mogłoby im zaszkodzić i kto jak kto, ale Tristan powinien o tym wiedzieć. Może i nie był idealny, potrafił się do tego przyznać i popełniał błędy jak każdy inny, jednak starał się i zawsze robił wszystko, aby błędy naprawić, wyciągał z nich wnioski i działał dalej. Bez zarzutu przez tyle lat, często nawet nie zadając pytań, bo jeśli coś należało zrobić, jakąkolwiek decyzję podjąć – po prostu robił to, bez zadawania zbędnych pytań o sens i istotę danej działania. Dla rodu był w stanie poświęcić wszystko. Może i powinien kompletnie olać temat Kennetha i faktu, że matka ukrywała to przed nim, sponsorując życie chłopaka. Cokolwiek ta wiedza by zmieniła? Zapewne nie, ale czułby świadomość, że matka ufa w jego zdrowy rozsądek i świadomość tego, w jakim świecie funkcjonowali. Może powinien wielokrotnie postąpić dużo inaczej. Z Calypso, Primrose czy z jakąkolwiek inną z tych kwestii. A może po prostu taki już był? Małżeństwo z Corinne też mógł uznać za obowiązkowy element własnego życia i traktować je jak kolejną książkę, którą należy przeczytać, spełnić obowiązek, powołać na świat potomka i położyć na półce, bo przecież o to w aranżowanych małżeństwach chodziło. Takich książek miał już całe regały. Nie kręciły go czynności pozbawione jakiegokolwiek sensu, tyle dlatego, że były obyczajem. On nie został pozbawiony takich możliwości. Nie nosił na barkach ciężaru bycia Nestorem i nie chciałby go nosić. Czasem współczuł kuzynowi tego z czym musi się mierzyć. A czasem zazdrościł tego, że potrafi do tego wszystkiego podchodzić właśnie w ten sposób. No cóż, różnili się od siebie. Mathieu sporą część charakteru odziedziczył po matce, choć cechy ojca były o wiele bardziej intensywne. Każdy był inny, nie każdy jednak potrafił przyjąć to do wiadomości i zaprzestać mierzenia innych swoją miarą.
- O tym właśnie mówię, a nie bredzę, wbrew temu co sądzisz. - mruknął. – Takie samo zdanie może mieć brat Corinne o mnie, czy o Tobie. Tak samo jej ojciec. Ani Ty, ani ja nie pozwolilibyśmy na to, żeby ktoś potraktował ją w ten sposób. – od momentu kiedy Tristan powiedział, że po urodzeniu dziecka może się pozbyć Corinne właśnie to Mathieu miał na myśli. Ani jeden, ani drugi nie pozwoliliby na to, aby ich bliskim stała się krzywda. Dlaczego mieliby traktować sprawy odrębnie, skoro za życzeniem Tristana i Evandry zaprosili Corinne do rodziny, której w dniu ślubu z Mathieu stała się częścią. Raczej Tristan nie byłby zadowolony, gdyby ktoś w ten sposób potraktował jego siostrę, która przecież też była częścią aranżowanego małżeństwa. Nie po to zawierało się sojusze, żeby działać w ten sposób. A przynajmniej tak sądził Mathieu. – Więc może skoro już za sprawą tego małżeństwa jest częścią naszej rodziny, będzie traktowana jak jej część, a nie jak mebel, którego można się pozbyć. – mruknął. Tylko o to mu chodziło. Nie wiedział o czym w tej kwestii myślał Tristan, ale właśnie tak widział to Mathieu. Choć, może skoro to jego żona, to Tristan uznawał to za jego problem. Żona to przecież nie rodzina, nie?
- Chyba na tym, wiesz? - mruknął w odpowiedzi, siadając w końcu w fotelu i przesuwając wzrok na Tristana. – Na tej większej ilości wolnego czasu. Na tym braku dopływu adrenaliny, na tym, że przez długie miesiące… napędzałem się tą wojną, łatwiej było mi ignorować mrok, szepty, głosy i te krzyki we własnej głowie. Chociaż… może to właśnie one były motorem, który napędzał mnie do działania? - dodał po chwili. To był dla niego problem, zafiksował się na punkcie wojny, walki i ciągłych działań. Ten zapach śmierci, potęgi i to, co działo się w jego głowie były jak uzależnienie, piękny narkotyk. Przerażający, ale piękny. – Nie nadaję się do roli kanapowego pieska. Nie jestem też tchórzem. Potrzebuję krwi na rękach, dźwięków łamanych kości, krzyków tych ludzi. W rzeczywistości jest to mniej przytłaczające, niż imaginacja w mojej głowie. – mruknął. Chyba faktycznie miał poważny problem i coś ewidentnie było z nim nie tak. Wielu zapewne cieszyło się z tej chwili wytchnienia, z tej wolności, którą oferowało zawieszenie broni. Nie działo się nic, co mogłoby zmącić spokój. Nie było tu ryzyka i niebezpieczeństwa… No, może poza tymi dziwnymi wydarzeniami, które działy się od początku tego miesiąca. Dziwnie niepokojącymi.
- Lepszy? Nie… Nie jestem ani trochę dobrym człowiekiem. – pokiwał lekko głową. – I nigdy nie będę dobrym człowiekiem. Walczę o słuszność naszej sprawy i wierzę w nią całym sercem. Mugole, szlamy i wszyscy, którzy się z nimi bratają… są pyłem, który należy zmieść z powierzchni ziemi, ale sami sobie zasłużyli na ten los. Nie interesują mnie ich siostry, bracia, matki czy ojcowie. Najważniejsza dla mnie jest czysta krew, której pielęgnowanie jest naszym obowiązkiem. Spełniam go małżeństwem, lecz brat czy ojciec mojej żony są tacy jak my. Lepsi od szlamu i mugoli. Ty tak nie uważasz? – spytał, marszcząc lekko brwi.




Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]30.10.23 20:12
Uniósł nieznacznie brew, kiedy Mathieu wciąż drążył temat - pokręcił głową z rozbawieniem, które wybrzmiało między nimi urwanym uśmiechem. Brat Corinne nie był personą, którą Tristan brałby na poważnie - niewątpliwie w tym układzie byli stroną silniejszą. Czerpiącą korzyści z układu, naturalnie, lecz tego, co on zrobiłby w odwecie za śmierć siostry, jemu, jak wierzył, nie zrobiłby nikt. Bo nie zdołałaby. Zdanie rodziny Corinne, żal po śmierci swojej córki, siostry, bratanicy, nie obchodził go wcale. Dla niego były to naiwne brednie.
- Wydaje ci się, że jeśli będziesz uczciwy wobec świata, ten potraktuje cię tak samo? - spytał, z rozbawionym zaciekawieniem. Nie do końca rozumiał, co się za tym kryło, czy to współczucie, czy strach, czy zwykłe przewiązanie do nowej małżonki. Widząc jednak, jak zagorzale broni jej pozycji, już wcześniej Tristan dostrzegł, że zaczęło mu najwyraźniej na żonie zależeć. Dlaczego zatem rozpoczął tę rozmowę w taki sposób - nie wiedział. Dlaczego grał nieszczęśliwego - nie rozumiał. Może to była sztuczką, którą chciał osiągnąć swoje, ale nie tym razem. - Zatem - ozwał się z rozbawieniem, przenosząc spojrzenie oczu prosto w oczy Mathieu. Jego spojrzenie było nieustępliwe, zadziorne jak spojrzenie rozbudzonego z głębokiego snu kota. Koty, jak on, polowały czasem dla zabawy. Rozdrażnione szukały słabości, którą mogłyby sadystycznie wykorzystać. Dawno porzuciłby temat tego, co stanie się z Corinne, ale Mathieu najwyraźniej chciał przypisać mu inną wolę. Tristan zaś nie należał do tego gatunku ludzi, którzy czuli potrzebę zarzekać się, iż dobrą wolę w istocie mieli. - Daje ci miesiąc. Corinne będzie taką częścią naszej rodziny, jaką będzie za miesiąc twoja matka - oznajmił wyzywająco, chcąc zmusić go do zawarcia zgody z matką. Nie mógł dłużej upokarzać jej wśród rodziny. To było dziecinne. Mathieu przyszedł tu stawiać mu warunki, na jakich gotów był budować z nią związek, ale Tristan nie zamierzał prowadzić rozmowy w taki sposób - po tym jak obnażył się ze swoimi uczuciami do nowej żony, wyjdzie z warunkami postawionymi jemu.
Patrzył na niego, bez żadnego zrozumienia, kiedy zaczął mówić o wojnie. Krew. Łamanie kości. Krzyki ludzi. Czy naprawdę miał przed sobą swojego kuzyna, tego samego, który od początku tej rozmowy obnażał się z zaskakującej wrażliwości? Czy naprawdę nie ruszał go krzyk ludzi, kiedy ruszało go nieszczęście bękarciego brata? Czy naprawdę chciał słyszeć trzask łamanych kości, gdy martwiło go samopoczucie obcej kobiety? Czy naprawdę pragnął przelewać krew, gdy obawiał się nieprzychylnej reakcji na nieszczęśliwy wypadek jego żony? Zmarszczył brew, przez chwilę zastanawiając się, czy nie powinien sprowadzić mu uzdrowiciela, który dokładnie go zbada. Zastanawiał się, czy jego kuzyn nie tracił w tym momencie poczucia rzeczywistości.
- Brzmisz jak psychopata - odparł, tonem sprzecznie z myślami lekkim, wciąż naznaczonym nutą rozbawienia. Lubił znęcać się nad ofiarami, czerpał radość z cudzego nieszczęścia, zadawanie bólu sprawiało mu przyjemność, a pozbawienie ostatniego tchu pięknej kobiety doprowadzało go na skraj ekstazy. Obracał się wśród ludzi okrutnych, apostołów Czarnego Pana, żaden z nich tak lekko nie mówił o ciężarze własnych zbrodni. I żadnego z nich nigdy nie nazwał w ten sposób, bo nigdy nie martwił się, czy nie utracili własnej poczytalności. - Dlaczego martwiło cię, co stało się w kaplicy? - spytał, przyglądając mu się ostrożnie; czy wciąż pamiętał, że o to pytał? Wydawał się przerażony. Zszokowany tym, jak bezdusznie rozlał wtedy krew. Jak wiele jej przelał. Nie okazywał wtedy radości, nie skakał w krwawych kałużach, nie sięgał po krew. Nie łamał kości. Początkiem tej rozmowy wspominał, że z tego powodu martwił się, czy wciąż znał. Tristana Zupełnie jakby w Matheu ścierały się dwie moce, biała i czarna, zbyt nieprzewidywalne, by uznać je za nieszkodliwe. Czy powinni mieć na niego większe oko? - Już ci powiedziałem, Mathieu, znajdź sobie zajęcie i wypełnij nim czas. Może zagadaj z miejscowym rzeźnikiem? Pozwoli ci pewnie zarżnąć parę prosiąt, ale po prawdzie nie jestem pewien, czy zabijanie jako hobby dobrze ci służy - stwierdził, nie przestając mu się przyglądać z uwagą, samemu nie będąc pewnym, na ile ironizował. Martwił się. Czy Mathieu trzymał się jeszcze rzeczywistości? W uszach Tristana nie przestawały dudnić jego słowa o różnicach światopoglądowych. Czy Mathieu gotów byłby zdradzić wspólną sprawę?
Wysłuchał go w ciszy, wzruszając ramieniem. Oczywiście, że czysta krew była cenniejsza od każdej innej, lepsza od szlamu, ale nie do końca się z nim zgadzał.
- Nikt nie jest taki jak ja, Mathieu - odparł otwarcie i szczerze, z niedopowiedzianym, choć trochę zaskoczonym pytaniem: czy Mathieu naprawdę uważał, że inni byle tyle samo warci, co on sam?



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
burz - Sala Burz - Page 9 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]23.11.23 22:21
Współczuł kuzynowi ciężaru, który opadł na jego barki. Bycie Nestorem było wymagającym zadaniem, które wymuszało na nim pewne zachowania i trzymanie się sztywno pewnych zasad. Panowanie nad tym wszystkim z pewnością nie było łatwym zadaniem, dlatego Mathieu nigdy nie żałował, że to nie jemu przypadła ta wspaniała, prestiżowa więc rola. Mógł czuć tą większą swobodę, jeszcze za młodu zdarzało mu się łamać zasady, za które później obrywał również i jego kuzyn. Mathieu miał szczęście do pakowania się w kłopoty, zdążył jednak do tego przywyknąć. Niemniej jednak, dzisiejsza rozmowa była jedną z najcięższych jaką odbywał z Tristanem. Różnice w poglądzie na pewne kwestie były zasadnicze i nawet jeśli przyświecał im ten sam życiowy cel, wyznając te same zasady, różnili się w kilku kwestiach. Nie było więc sensu kontynuowania tego wszystkiego, wszak Tristan miał swoją perspektywę, a Mathieu swoją i nic nie byli w stanie na to poradzić. Tak to już w życiu bywało.
Uniósł brew ku górze, kiedy Tristan powiedział, że daje mu miesiąc. Corinne będzie taką samą częścią rodziny, jaką będzie Diana. Mathieu nie zamierzał przecież wiecznie toczyć bojów z własną rodzicielką, niemniej jednak temat nadal był trudny do przełknięcia. Uniósł kącik ust ku górze. Wspaniała zagrywka, motywacja chociaż może raczej szantaż, ale dokładnie tego spodziewał się po Tristanie. Nestor ugra swoje, będzie miał zgodną rodzinę tylko dlatego, że ucieknie się do takiej zagrywki… trochę słabo to wyglądało.
- Umowa stoi. – rzucił, chociaż jego uśmiech wyglądał jakby nie pasował do obecnej sytuacji. Nie traktował tego jako wyzwanie, ani tym bardziej jako przymuszenie. Co innego mogło się zepsuć? Mathieu mógł nie pogodzić się z matka, mógł też źle traktować Corinne, razem z resztą rodziny, mając gdzieś wszystko. Może jakby był dupkiem pozbawionym wszelkich skrupułów pewnie właśnie tak by postąpił, ale… przez lata jedna rzecz pozostawała niezmienna. Najważniejszą kwestią dla Mathieu była rodzina i nigdy nie chciał, aby stosunki między nimi uległy pogorszeniu. Nie sądził jednak, że nadejdzie moment, gdzie część z tych spraw stanie się pokazową grą pozorów, ale jeśli taki bieg spraw odpowiadał samemu Tristanowi, dlaczego miałby to podważać. Należało to przyjąć takim, jakim było.
- Martwiło? Nie… Zastanawiało. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. – odpowiedział na jego pytanie. Wtedy był w niemałym szoku, nie widział, żeby ktokolwiek kiedykolwiek urządził taką masakrę. Dlatego było to zastanawiające. Tak samo to, co się właściwie stało jego kuzynowi, że był zdolny do takich rzeczy. Nie było się czym martwić, Tristan w pojedynkę był w stanie wybić pewnie niemały tłum ludzi, więc… o kuzyna nie musiał się martwić.
Wywrócił oczami, kiedy Tristan powiedział, żeby wybrał się do rzeźnika i zarżnął parę prosiąt. W tym chyba nie do końca chodziło o zabijanie jakichś tam zwierząt, nie sądził, aby to co wtedy dotknęło jego umysłu, było usatysfakcjonowane kwikiem zarzynanych świń, ale miło, że kuzyn postawił obrócić to w tak wspaniałą ironię.
- Masz rację, nikt nie jest. Świat byłby nudny, jakby wszyscy byli tacy sami. – stwierdził prostując się. – Jeśli pozwolisz… – wstał i kiwnął do niego głową. – Muszę przygotować się na jutrzejsze spotkanie w Dover. Dobrej nocy. – mruknął, choć na usta cisnął mu się komentarz o wizycie u rzeźnika. Po tym jak pożegnał się z Tristanem, oddalił się do swoich komnat, gdzie czekała na niego szklanka wypełniona alkoholem i chwila na przemyślenie.

ZT



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Sala Burz [odnośnik]04.11.24 19:53
19 września?

   Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnej i bogatej panience, a przy tym niezaprzeczalnie ślicznej do szczęścia brakuje jedynie odpowiedniego narzeczonego, co uczyni ją w przyszłości jeszcze bogatszą oraz ciastek. Zanim jednak oba zdarzenia będą mieć miejsce (przy czym nie ukrywajmy, to drugie nastąpi znacznie szybciej), rzeczona panienka powinna wykazać się na tyle, by móc podkreślić swe talenta a przy tym nie uwłaczać własnej rodzinie (i nie męczyć się zbytnio, nie przesadzajmy, nie była przecież z gminu). Co więcej, nie może ona przypadkiem zgnuśnieć, jako że wzór damy idealnej jest cnotliwy, pokorny oraz całkiem standardowy jeśli chodzi o kwestie wychowania, więc coś teoretycznie robić powinna. A że nie miała pojęcia co, tak zwyczajnie potrzebowała pomocy, życzliwego pchnięcia w odpowiednią stronę. Pozbawiona obecności jednej z najmądrzejszych osób, jakie znała, czyli swojej szanownej siostry — tak musiała się zwrócić do następnej w kolejce, jako że maman zajęta była odnową anatomiczną (trochę nie słuchała) i innymi równie istotnymi zagadnieniami. Dlatego też lady Colette zbudziła się skoro świt (czyli idealnie na porę posiłku, na który spóźniła się tylko trochę), spożyła lekkie śniadanie (nikt za złe nie będzie miał jej tego dodatkowego rogalika, w końcu czekało na nią mnóstwo pracy!) nim podjęła się szaleńczych poszukiwań ukochanej żony swojego ulubionego — bo jedynego, mimo okropnych kłamstw o zaginięciu Roberta — brata, ponieważ w pewnym momencie każdy rozszedł się w swoją stronę i straciła ją z oczu.
   — Evandro? — woła łagodnie srebrnowłosą syrenę, wyglądając zza drzwi biblioteki. Odkąd została pouczona, że powinna unikać ich specjalnego gościa, uznawała to za strasznie śmieszną sprawę i zakradanie się wydawało całkiem zabawną grą. Marszczy delikatnie brwi, wślizgując się do pomieszczenia, palcami sunąc po grzbietach książek i zanim się obejrzy, już siedzi w miękkim wyściełanym fotelu dobry kwadrans zagłębiając się w lekturę, nim przypomni sobie, że miała szukać bratowej.
   — Evandro? — pyta miękko Lettie zaglądając do pokoju dziennego, jednak i tam wieje pustką, zdoła dygnąć grzecznie przed portretem Mahaut nim zaleje swoją przodkinię szczebiotem, bardzo dumna oraz zadowolona ze swoich planów. Potem jednak musi udawać chwilową głuchotę, kiedy hrabina pyta ją o pióra, nawet trochę zezuje nim wycofa się plecami do drzwi z pomieszczenia.
   — Evandro? — mówi najmłodsza z róż, z głośnym AHA odsuwając zasłonę, jakby rzeczywiście spodziewała się ujrzeć tam ciężarną arystokratkę zajętą w sumie nie wiedziała czym, pewnie myśleniem, Wanda bardzo często myślała. Na dłuższą metę zdawało się to strasznie męczące.
   — Evandro? — szepce cichutko Rosierówna, znad parującej filiżanki wypełnionej herbatą wymieszaną z suszonymi płatkami róż z ich ogrodów. Nieco przerwy w podjętej misji jest potrzebne nawet najwytrwalszym, a jak wiadomo, brunetka była prawdziwie niezłomną damą.
   Evandrooo, myśli młódka, podpierając buzię na otwartych dłoniach, obserwując jak jej szanowny pan brat zapełnia kolejne połacie pergaminu eleganckim pismem, uprzejmie ją przy tym ignorując w swoich z pewnością ważnych obowiązkach. Więc w swojej absolutnej oraz nieskończonej łaskawości wybacza mu, kiedy ten dźga jej napełnione powietrzem od chwilowego naburmuszenia policzki palcem, tym samym nakazując dziewczęciu opuszczenie jego gabinetu, co wykonuje z niesamowitą gracją oraz bardzo eleganckim pokazaniem języka.
   — Emhddro? — wymamrocze ciemnowłosa do ust wciskając magdalenkę podsuniętą przez skrzata przesiadującego w kuchni. Proces myślowy w tym przypadku był bardzo prosty, jak się jest brzemienną, to się jest wiecznie głodną, więc lady doyenne zdecydowanie nie mogła pojawić się tam, gdzie przygotowuje się posiłki!
   — Evandroooo — nawołuje pośród różanych krzewów, znalezioną gałązką podważając kamyk, przez co wzdryga się zaraz, bo pod nim są jakieś żyjątka. Rozgląda się jeszcze, a dostrzegając kamienne figury, twarz jej rozjaśnia szeroki uśmiech — Widzieliście może lady Evandrę? — pyta kamienne posągi zdobiące fontannę i chichocze zaraz, kiedy wrzuca do niej kilka kwiatowych płatków obserwując jak te wirują w krystalicznie czystej wodzie. Marszczy na moment brwi delikatnie, mrużąc przy tym oczy — Zaraz, byliście tu wcześniej? — zadaje pytanie, nim wzruszy ramionami, bo w sumie niewiele ją to obchodzi, a następnie kieruje się w przeciwną stronę niż została jej wskazana, albowiem nic ani nikt nie będzie mówił lady Colette Rosier gdzie powinna iść.
   — Eva-nnn-droo — nuci pod nosem, obdarzając wijącego się w jej ramionach Evana buziakami w pulchne policzki, który dotąd pod pieczą piastunek zajęty był zabawą oraz próbom wpojenia dwulatkowi podstawowych wartości rodzinnych. Zdoła go cmoknąć jeszcze w czoło, nim ten rączką w absolutnym oburzeniu zdoła pochwycić brązowy kosmyk włosów szlachcianki, po czym ze śmiechem opuści bawialnie, podskakując nieco, zanim portret na korytarzu ją upomni, że ma nie biegać i nie skakać jak jakaś k o z a. Co było okropne, bo kozy śmierdzą, a ona pachniała jak ten wiosenny poranek utopiony w różanych perfumach.
   — Evaaa...oooo tutaj jesteś! — cieszy się dostrzegając smukłą postać przysiadającą przy jednym stoliku w Sali BurzCałe wieki cię szukałam — ni to skarży się, ni to informuje, zajmując miejsce naprzeciwko blondynki, raz jeszcze opierając na dłoniach buzię — Ukrywamy się? Powinnyśmy znaleźć jakieś przebranie? — dopytuje się w zaintrygowaniu, ponieważ pokój ten był przeznaczony dla gości. Może cieszył ją widok morskiej toni? Kojarzył się jej z domem? A może szukała chwili wytchnienia od natłoku obowiązków? Bo bardzo jej nie było przykro, teraz w jej towarzystwie przebywała Lettie i różyczka musiała jej tyle opowiedzieć! I powiedzieć. I poinformować. Generalnie zamierzała mówić. Ale najpierw potrzebowała się dowiedzieć, czy się przed kimś chowają, bo to brzmiało pysznie oraz tak interesująco!
Colette Rosier
Colette Rosier
Zawód : debiutantka
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
it's my right to taste the riches of the earth
OPCM : 1+1
UROKI : 2+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12491-colette-rosier#384615 https://www.morsmordre.net/t12498-jean#384731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t12499-colette-rosier#384776

Strona 9 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Sala Burz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach