Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
30
Punkty odwagi:
Esther - 200
Caley - 200
Z chwili na chwilę coraz mniej powietrza dostawało się do waszych płuc. Jednak na dobrą sprawę nawet nie zdążyły wam zamigotać przed oczami mroczki - dopasowanie miniaturowych planet do właściwych promieni zajęło wam dosłownie mgnienie oka. A kiedy wszystko było już na swoim miejscu świetlik w suficie bezszelestnie rozsunął się, ukazując wam kolejne drzwi. Niewidzialna siła przyciągnęła was do nich - a tam czekał już kolejny pokój. Na szczęście, grawitacja w środku była już całkiem normalna.
Wchodzicie do kolejnego pokoju, a drzwi zamykają się za wami bezszelestnie - wszelkie próby otworzenia ich nie zdają rezultatu, więc jedyne co pozostaje to rozejrzenie się po pokoju, do którego trafiliście. Nazwanie tego miejsca pokojem jest jednak całkowicie błędnym określeniem, ponieważ za drzwiami znajdował się las. Rozświetlał go chłodny blask wiszącego wysoko nad czubkami łysych drzew księżyc w pełni. Dzięki niemu byliście w stanie dostrzec kolejne drzwi, znajdujące się właściwie na wprost przed wami. Podeszliście bliżej, lecz wtedy zauważyliście, że nie jesteście sami. Między wami a drzwiami leżały dwa cielska - zbyt duże, żeby były wilkami, zbyt włochate, żeby można je uznać za ludzi. Na środku niewielkiej polany spały dwa wilkołaki, odgradzając was od ucieczki. Obudzenie ich mogło skończyć się - w najlepszym wypadku - śmiercią.
ST bezszelestnego przedostania się do drzwi wynosi 40 dla każdego z was, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości: ukrywanie się.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST bezszelestnego przedostania się do drzwi wynosi 40 dla każdego z was, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości: ukrywanie się.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
30
Punkty odwagi:
Elyon - 200
Gabriel - 200
Duchy zatrzymały się przed wami, patrząc wielce zaintrygowane. Podniosły z początku głosy sprzeciwu: jak to? brednie!, jednak im dłużej mówiliście tym butne miny na twarzach duchów stawały się coraz bardziej zmieszane - wasze argumenty zdecydowanie do nich dotarły, lecz nie mogli przecież przyznać, że się mylą. Byli w końcu szlachcicami. Z tej całej złości i upokorzenia zaczęli jeden po drugim rozpływać się w powietrzu, zabierając ze sobą chłód i aurę śmierci. A wy, z każdą chwilą jak robiło się cieplej widzieliście i czuliście, że stajecie się znów materialni. Drzwi skrzypnęły cicho, stając otworem: przekraczając ich próg nie znaleźliście się jednak z powrotem na korytarzu.
Weszliście do pokoju, a w środku czekał na was zatopiony w półmroku las. Strzeliste pnie drzew ginęły wśród czarnych chmur, a miękkie podłoże porośnięte było gąszczem pnączy. Drzwi przez które jeszcze chwilę temu przeszliście okazały się postawioną na środku polany futryną, prowadzącą donikąd. Ruszyliście przed siebie, zapadając się coraz głębiej w zarośla. Kiedy już nie możecie wykonać kolejnego kroku zauważacie przed sobą wielkie drzewo, w którego pniu dostrzegacie kolejne drzwi. Pnącza oplatają Was jednak mocno, zaciskając się na gardłach. Jest ciemno, las tętni echem niepokojących odgłosów, a wy zaczynacie się dusić. Musicie w jakiś sposób wymyślić, jak wydostać się ze śmiertelnego uścisku i uciec stąd, jak najdalej od tego koszmarnego lasu. Może jeżeli dostatecznie się skupicie to w półmroku dostrzeżecie, jakie rośliny próbują was zabić.
Wykonujecie rzut na zielarstwo, ST poprawnego rozpoznania diabelskich sideł wynosi 40 dla każdego z was.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Wykonujecie rzut na zielarstwo, ST poprawnego rozpoznania diabelskich sideł wynosi 40 dla każdego z was.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Odchodzili w oparach wzburzonego upokorzenia, w objęciach niezrozumienia - ale odchodzili, ich półprzezroczyste formy niczym dmuchawce na wietrze rozwiewały się w błyszczącą mgłę, niknąc na zawsze; a wraz z ich spokojem do pomieszczenia powracało ciepło. Zatracające się w przedwczesnej agonii kończyny znów stawały się materialne, skóra owijała mięśnie i kości, przez żyły płynęła zbawienna krew. Zamiast przyglądać się duchom odpływającym w zaświaty, Elyon skupiła spojrzenie na własnych dłoniach, przyglądała się jak znów nabierają zdrowego, zarumienionego koloru; czuła z błogością, jak opuszki dotykały środka dłoni, pajęcze palce ocierały się o siebie. Kto by pomyślał, że już w pierwszym pomieszczeniu kapryśny zamek zdecyduje się postąpić wobec nich tak nieczysto? Być może w swojej naiwności przewidywała, że stojące przed nimi zadania będą łatwiejsze; mniej krwiożercze, mniej ryzykowne.
Hotel jednak bardzo szybko obnażył zębiska.
Odetchnęła w końcu z ulgą, spojrzała na stojącego obok Gabriela - i bez słowa chwyciła jego dłoń w swoją, gdy po raz kolejny musieli przejść przez drzwi. Tym razem prowadziła ona. Pociągnęła za sobą czarodzieja, przekroczyła próg i wprowadziła ich oboje do... Czegoś, na co pozwalała tylko magia. Gdzie jeszcze chwilę temu widoczny był ciągnący się w ciemnościach korytarz o ścianach przypominających twarze płaczących niewiast, teraz królował skąpany w półmroku las. Wysokie drzewa górowały nad ich głowami, sięgały czarnych chmur kłębiących się na szarym niebie; ścieżka natomiast wydawała się przypominać rozmiękczony mech z łatwością uginający się pod podeszwami butów.
- Jeżeli już miałabym wybierać - odezwała się Elyon, półszeptem, - to chyba wolałabym umrzeć właśnie w lesie, niż jadalni zaplątanych w czasie szlachciców. - A moje życzenie być może spełni się już niebawem. To, co uważała za zwykłą, podmokłą ściółkę leśną zaczynało pochłaniać ich kroki; sięgały najpierw pasa, oplatały się wokół talii, wokół ramion, aż sięgnęły gardła. A im bardziej próbowali je zwalczyć, tym mocniejszy stawał się ich uścisk.
Z trudem obróciła głowę, szukała wzrokiem Gabriela. Opleciona czarnym szponem ręka uniosła się, dłoń wyciągnęła w jego kierunku, bezskutecznie próbując go dosięgnąć; słowa ugrzęzły w gardle, gdy roślina oplotła się wokół niego z uwielbieniem, z miłością, pragnąc zamrozić w tchawicy ostatni oddech.
Czy to możliwe?
Na języku czuła smak wspomnień z zajęć zielarstwa - jeżeli tylko mogłaby sobie przypomnieć nazwę i specyfikację zdradliwego gatunku, być może mogłaby wyswobodzić się z objęć sideł, dosięgnąć drzwi malujących się wśród kory pobliskiego drzewa. Dzielił ich od nich tylko kawałek, tylko kawałeczek, kilka kroków - a oni musieli się do nich dostać.
| zielarstwo I, spostrzegawczość II
Hotel jednak bardzo szybko obnażył zębiska.
Odetchnęła w końcu z ulgą, spojrzała na stojącego obok Gabriela - i bez słowa chwyciła jego dłoń w swoją, gdy po raz kolejny musieli przejść przez drzwi. Tym razem prowadziła ona. Pociągnęła za sobą czarodzieja, przekroczyła próg i wprowadziła ich oboje do... Czegoś, na co pozwalała tylko magia. Gdzie jeszcze chwilę temu widoczny był ciągnący się w ciemnościach korytarz o ścianach przypominających twarze płaczących niewiast, teraz królował skąpany w półmroku las. Wysokie drzewa górowały nad ich głowami, sięgały czarnych chmur kłębiących się na szarym niebie; ścieżka natomiast wydawała się przypominać rozmiękczony mech z łatwością uginający się pod podeszwami butów.
- Jeżeli już miałabym wybierać - odezwała się Elyon, półszeptem, - to chyba wolałabym umrzeć właśnie w lesie, niż jadalni zaplątanych w czasie szlachciców. - A moje życzenie być może spełni się już niebawem. To, co uważała za zwykłą, podmokłą ściółkę leśną zaczynało pochłaniać ich kroki; sięgały najpierw pasa, oplatały się wokół talii, wokół ramion, aż sięgnęły gardła. A im bardziej próbowali je zwalczyć, tym mocniejszy stawał się ich uścisk.
Z trudem obróciła głowę, szukała wzrokiem Gabriela. Opleciona czarnym szponem ręka uniosła się, dłoń wyciągnęła w jego kierunku, bezskutecznie próbując go dosięgnąć; słowa ugrzęzły w gardle, gdy roślina oplotła się wokół niego z uwielbieniem, z miłością, pragnąc zamrozić w tchawicy ostatni oddech.
Czy to możliwe?
Na języku czuła smak wspomnień z zajęć zielarstwa - jeżeli tylko mogłaby sobie przypomnieć nazwę i specyfikację zdradliwego gatunku, być może mogłaby wyswobodzić się z objęć sideł, dosięgnąć drzwi malujących się wśród kory pobliskiego drzewa. Dzielił ich od nich tylko kawałek, tylko kawałeczek, kilka kroków - a oni musieli się do nich dostać.
| zielarstwo I, spostrzegawczość II
we saw the power to change the future in our dream
The member 'Elyon Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Charlie uśmiechnęła się.
- Mogę panować nad instynktami, bo zachowuję swój ludzki umysł, ale jakaś ich część czasem odzywa się w mojej głowie – przyznała. Będąc kotem odczuwała czasem przemożne pragnienie zapolowania na mysz czy wskakiwania na meble, odczuwała też pociąg do kocimiętki. – Cóż, nie hoduję kocimiętki na swoim kuchennym parapecie wyłącznie do celów alchemicznych – dodała, leciutko się rumieniąc. Wąchanie kocimiętki stanowiło taką małą, grzeszną przyjemność. – W ludzkim ciele również jakoś tak... polubiłam jej zapach.
Animagia była ważną częścią jej życia, choć ostatnio nie miała zbyt wiele czasu na dłuższe kocie przechadzki. Niemniej jednak przebywanie w ciele kota pomagało jej uporządkować myśli, bo wszystko wydawało się wtedy prostsze.
Niestety było całkiem prawdopodobne, że nie znajdą nic ważnego, bo skoro co roku przychodzili tu liczni śmiałkowie, wnętrza mogły być już dawno ograbione ze wszystkiego co mogło mieć wartość. Oprócz czarodziejów pragnących przygód na pewno przychodziło tu wiele ciekawskich dusz lub poszukiwaczy skarbów.
- Warto przynajmniej sprawdzić, choć również obawiam się, że jeśli coś tu było, ktoś mógł to już dawno znaleźć i zabrać – zauważyła.
Co do Very zmarszczyła brwi. Och, chciałaby, żeby tak było, ale nawet jej optymizm i naiwność miały swoje granice.
- Ona jest łamaczem klątw, nie aurorem ani wiedźmim strażnikiem. Nie miewa tajnych misji – odezwała się. Praca łamacza klątw różniła się dość zasadniczo od zawodów, o których wspomniała, a w których tajne misje zapewne miały miejsce. Ale Vera po prostu zdejmowała klątwy z przedmiotów, ludzi i miejsc. – W tym problem, że nic nie zostawiła. Rodzicom również nie, więc nasza matka prawie umiera z niepokoju. Wspominała tylko, że muszą sprawdzić pewne miejsce z grupą łamaczy i aurorów, ale... już nie wróciła. – Może to tam wydarzyło się coś złego? Charlie musiała dowiedzieć się, z kim Vera tam była. Do tej pory ociągała się z wizytą w ministerstwie, bo po przewrocie nie ufała służbom które mogły sprzyjać ich przeciwnikom, nie chciała zwracać na Verę większej uwagi przez wzgląd na przynależność ich obu do Zakonu. Ale zawsze mogła podpytać zaufanych aurorów z Zakonu, czy coś wiedzieli. Ta niepewność była coraz gorsza, choć na początku też się łudziła, że może to misja się przedłużyła, ale w końcu nie mogła dłużej się oszukiwać. Nie w tych czasach. Nie po tym, co spotkało Bena, Hannah, Alexa i innych.
Później ich rozmowę przerwało spotkanie ze zbrojami. Słabowitej, wątłej Charlie nawet nie udało się unieść w obu dłoniach miecza. Kiedy zbroja zamachnęła się na nią, wrzasnęła jeszcze głośniej, pewna że zaraz straci głowę (i to dosłownie) ale na szczęście Poppy udało się obronić, i dzięki temu obie zbroje wywróciły się, nie czyniąc im krzywdy.
Była w takim szoku, że prawie nie odnotowała momentu, kiedy Poppy ścisnęła jej ramię i pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Zmusiła jednak nogi do biegu i pognała za nią do kolejnych drzwi. Nie wiadomo było, co zastaną za nimi, ale... liczyła, że tam będą bezpieczne i żadne zbroje nie będą ich tam ścigać.
Było to jednak krótkie złudzenie, bo ledwie zamknęły się za nimi drzwi, dostrzegły coś w rodzaju ciemnej groty. Było tu przeraźliwie cicho; jedynie echo zatrzaskujących się drzwi rozbrzmiewało przez chwilę w jej głowie, a potem pozostała już tylko cisza. Do momentu, póki nagle nie zmącił ich dźwięk niezliczonej ilości trzepotów, które w tym pomieszczeniu zniekształcały się, brzmiąc niemal jak ludzkie głosy wypowiadające naprawdę okropne rzeczy. A może to tylko działała ich wyobraźnia? W słabym świetle kłębiące się ciała o skórzastych skrzydłach układały się w wykrzywione złowieszczo twarze. Również Charlie się wystraszyła, mocno ściskając dłoń Poppy, tak, że nawzajem prawie miażdżyły sobie palce. Wbiła jednak wzrok w kłębiącą się przed nią masę zwierząt, próbując ocenić, z czym naprawdę miały do czynienia i czy było to niebezpieczne.
| ONMS II (+30), spostrzegawczość I
- Mogę panować nad instynktami, bo zachowuję swój ludzki umysł, ale jakaś ich część czasem odzywa się w mojej głowie – przyznała. Będąc kotem odczuwała czasem przemożne pragnienie zapolowania na mysz czy wskakiwania na meble, odczuwała też pociąg do kocimiętki. – Cóż, nie hoduję kocimiętki na swoim kuchennym parapecie wyłącznie do celów alchemicznych – dodała, leciutko się rumieniąc. Wąchanie kocimiętki stanowiło taką małą, grzeszną przyjemność. – W ludzkim ciele również jakoś tak... polubiłam jej zapach.
Animagia była ważną częścią jej życia, choć ostatnio nie miała zbyt wiele czasu na dłuższe kocie przechadzki. Niemniej jednak przebywanie w ciele kota pomagało jej uporządkować myśli, bo wszystko wydawało się wtedy prostsze.
Niestety było całkiem prawdopodobne, że nie znajdą nic ważnego, bo skoro co roku przychodzili tu liczni śmiałkowie, wnętrza mogły być już dawno ograbione ze wszystkiego co mogło mieć wartość. Oprócz czarodziejów pragnących przygód na pewno przychodziło tu wiele ciekawskich dusz lub poszukiwaczy skarbów.
- Warto przynajmniej sprawdzić, choć również obawiam się, że jeśli coś tu było, ktoś mógł to już dawno znaleźć i zabrać – zauważyła.
Co do Very zmarszczyła brwi. Och, chciałaby, żeby tak było, ale nawet jej optymizm i naiwność miały swoje granice.
- Ona jest łamaczem klątw, nie aurorem ani wiedźmim strażnikiem. Nie miewa tajnych misji – odezwała się. Praca łamacza klątw różniła się dość zasadniczo od zawodów, o których wspomniała, a w których tajne misje zapewne miały miejsce. Ale Vera po prostu zdejmowała klątwy z przedmiotów, ludzi i miejsc. – W tym problem, że nic nie zostawiła. Rodzicom również nie, więc nasza matka prawie umiera z niepokoju. Wspominała tylko, że muszą sprawdzić pewne miejsce z grupą łamaczy i aurorów, ale... już nie wróciła. – Może to tam wydarzyło się coś złego? Charlie musiała dowiedzieć się, z kim Vera tam była. Do tej pory ociągała się z wizytą w ministerstwie, bo po przewrocie nie ufała służbom które mogły sprzyjać ich przeciwnikom, nie chciała zwracać na Verę większej uwagi przez wzgląd na przynależność ich obu do Zakonu. Ale zawsze mogła podpytać zaufanych aurorów z Zakonu, czy coś wiedzieli. Ta niepewność była coraz gorsza, choć na początku też się łudziła, że może to misja się przedłużyła, ale w końcu nie mogła dłużej się oszukiwać. Nie w tych czasach. Nie po tym, co spotkało Bena, Hannah, Alexa i innych.
Później ich rozmowę przerwało spotkanie ze zbrojami. Słabowitej, wątłej Charlie nawet nie udało się unieść w obu dłoniach miecza. Kiedy zbroja zamachnęła się na nią, wrzasnęła jeszcze głośniej, pewna że zaraz straci głowę (i to dosłownie) ale na szczęście Poppy udało się obronić, i dzięki temu obie zbroje wywróciły się, nie czyniąc im krzywdy.
Była w takim szoku, że prawie nie odnotowała momentu, kiedy Poppy ścisnęła jej ramię i pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Zmusiła jednak nogi do biegu i pognała za nią do kolejnych drzwi. Nie wiadomo było, co zastaną za nimi, ale... liczyła, że tam będą bezpieczne i żadne zbroje nie będą ich tam ścigać.
Było to jednak krótkie złudzenie, bo ledwie zamknęły się za nimi drzwi, dostrzegły coś w rodzaju ciemnej groty. Było tu przeraźliwie cicho; jedynie echo zatrzaskujących się drzwi rozbrzmiewało przez chwilę w jej głowie, a potem pozostała już tylko cisza. Do momentu, póki nagle nie zmącił ich dźwięk niezliczonej ilości trzepotów, które w tym pomieszczeniu zniekształcały się, brzmiąc niemal jak ludzkie głosy wypowiadające naprawdę okropne rzeczy. A może to tylko działała ich wyobraźnia? W słabym świetle kłębiące się ciała o skórzastych skrzydłach układały się w wykrzywione złowieszczo twarze. Również Charlie się wystraszyła, mocno ściskając dłoń Poppy, tak, że nawzajem prawie miażdżyły sobie palce. Wbiła jednak wzrok w kłębiącą się przed nią masę zwierząt, próbując ocenić, z czym naprawdę miały do czynienia i czy było to niebezpieczne.
| ONMS II (+30), spostrzegawczość I
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k15' : 6
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k15' : 6
Uśmiechnął się półgębkiem, gdy usłyszał o teatrze. - Jeśli dożyjemy - odparł jej krótko, chociaż wdarło się w jego głos trochę przekomarzania. Wszak nie czuli się bezpieczni. Nie w takim miejscu jak to, ale udało im się. Jakimś cudem Hotel przesunął ich dalej, mimo że nie podołali poprzedniemu wyzwaniu. Jednak nic dziwnego, skoro na to nie zasługiwali, a przed nimi miały czaić się jeszcze trzy trudne zadania. Czy miało im się udać przejść je wszystkie? Nie zdołał podzielić się swoimi obiekcjami z przyjaciółką, gdy grawitacja zanikła i pociągnęła ich w górę, podnosząc aż ku modelom, które tworzyły poszczególne trajektorie ruchu planet w ich Układzie Słonecznym. I same planety, które z daleka wyglądały niczym pół jaśniejące kule bez większego zastosowania. Na szczęście ani Jayden, ani Roselyn nie byli ignorantami w tej dziedzinie i zanim jeszcze poczuli ucisk w klatkach piersiowych, mieli rozstrzygniętą całą zagadkę. - Dobrze! - rzucił astronom ku towarzyszce ostatnim haustem, lecz najwyraźniej to wyzwanie nie miało w żaden sposób ich karać. Wręcz przeciwnie — wynagrodziło, gdy świetlik ponad ich głowami i ponad Układem Słonecznym rozsunął się, ukazując kolejne drzwi. Przejście, za którym czekało następnie wyzwanie. Jay instynktownie wyciągnął rękę w stronę Roselyn, by się nie rozdzielili i po chwili przeniknęli przez granicę. Tym razem grawitacja działała, jak należy, jednak pomieszczenie było pełne. I nie ludźmi, a krzesłami, stołami, sztućcami, zastawą. - Czy to jadalnia? - spytał Vane, przenosząc pytające spojrzenie na Wright i robiąc krok w przód. Wszystko w pomieszczeniu było zniszczone i zakurzone, jakby nie używano tego przez stulecia. Po chwili jednak wszystko miało nabrać większego sensu. O ile w ogóle o sensie można było tutaj mówić. W ich stronę sunęła zgraja duchów. Jay rozpoznał je od razu, gdyż przyszło mu spotykać się z tymi niematerialnymi nieszczęśnikami w Hogwarcie. Był tylko jeden problem. Ich słowa... Ich słowa zupełnie jakby wciąż żyli. - Przepraszam, ale... - zaczął profesor, wyciągając dłoń w kierunku jednego z przedstawicieli jaśniejących dusz, gdy urwał w pół zdania. Jego palce! Przez chwilę sądził, że się przewidział, lecz nie. Znikał! Obrócił się szybko ku Roselyn i zobaczył, że ona również bladła. Rozpływała się w niematerializmie zupełnie jak on.
- Ależ cieszymy się, że jesteście! Udamy się jutro wszyscy na Pokątną! I czytaliście najnowszego Proroka Codziennego? Co też za bzdury tam pisali! I twierdzili, że Hogwart upadnie w pierwszym roku od istnienia! Niedoczekanie! Istnieje już całe sto! - przekrzykiwały się duchy, śmiejąc się głośno i wymieniając raz po raz uwagi. Zupełnie jakby wszystko było dobrze... A nie było. Jeśli nie zdawali sobie sprawy, że są martwi, oznaczało to, że pochłaniali wszystko, co żywe. Z Roselyn i Jaydenem na czele.
- Przestańcie, proszę - zaczął, próbując zwrócić na siebie uwagę zjaw. - Hogwart istnieje o wiele dłużej i istnieć wciąż będzie!
- Dobrze mówi! - krzyknął jeden i klepnął profesora w plecy. I czarodziej to poczuł... A więc mieli mniej czasu, niż podejrzewał.
- Jestem profesorem w Hogwarcie i mamy rok pięćdziesiąty szósty. Tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty szósty. A wy tkwicie tu już tak długo... Jesteście duchami i właśnie wysysacie z nas życie. Spójrzcie. Jesteśmy materialni. - Czy miało mu się udać przekonać tę całą gromadę? Na to liczył, bo nie chciał skończyć w ten sposób. Kompletnie nie tak wyobrażał sobie swój koniec.
|retoryka II, brak szlacheckiej etykiety
- Ależ cieszymy się, że jesteście! Udamy się jutro wszyscy na Pokątną! I czytaliście najnowszego Proroka Codziennego? Co też za bzdury tam pisali! I twierdzili, że Hogwart upadnie w pierwszym roku od istnienia! Niedoczekanie! Istnieje już całe sto! - przekrzykiwały się duchy, śmiejąc się głośno i wymieniając raz po raz uwagi. Zupełnie jakby wszystko było dobrze... A nie było. Jeśli nie zdawali sobie sprawy, że są martwi, oznaczało to, że pochłaniali wszystko, co żywe. Z Roselyn i Jaydenem na czele.
- Przestańcie, proszę - zaczął, próbując zwrócić na siebie uwagę zjaw. - Hogwart istnieje o wiele dłużej i istnieć wciąż będzie!
- Dobrze mówi! - krzyknął jeden i klepnął profesora w plecy. I czarodziej to poczuł... A więc mieli mniej czasu, niż podejrzewał.
- Jestem profesorem w Hogwarcie i mamy rok pięćdziesiąty szósty. Tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty szósty. A wy tkwicie tu już tak długo... Jesteście duchami i właśnie wysysacie z nas życie. Spójrzcie. Jesteśmy materialni. - Czy miało mu się udać przekonać tę całą gromadę? Na to liczył, bo nie chciał skończyć w ten sposób. Kompletnie nie tak wyobrażał sobie swój koniec.
|retoryka II, brak szlacheckiej etykiety
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 13:01, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Joe tylko stłumił parsknięcie śmiechu, kiedy Maxine obruszyła się na jego ripostę niczym rozjuszona kotka. Tak, tak ją właśnie teraz widział i, nie wiedzieć czemu, uważał to za wyjątkowo urokliwe zjawisko.
Proszę, proszę, do kapelusza też się przyczepiła? Uśmiechnął się półgębkiem niezrażony przekrzywianiem mu nakrycia głowy.
- Ten kapelusz ma bardzo długą i ciekawą historię, która z pewnością by ci się spodobała... ale to opowieść na inną, może trochę mniej deszczową randkę - odparł wesoło, celowo używając właśnie tego słowa. Bo trzeba tu zaznaczyć, że jakby na to nie patrzeć, to Maxine zaprosiła Joe. Na randkę.
Ale dobrze, dobrze, bo ktoś tu chyba powątpiewał w Josephową wiedzą na temat tego miejsca!
Wright lekko zmarszczył brwi i spoważniał trochę. Przytaknął na pytanie czy tu kiedyś był, a na następne zerknął na Maxine. Jak udało mu się wyjść?
- Ledwo - odparł bez chwili namysłu. Zabrzmiało nawet szczerze, choć to wyjątkowo nietypowe, żeby Joe się do czegoś takiego przyznał, zawsze przecież strugał chojraka, a teraz?
- Ale to dawne dzieje - dorzucił - dziś z pewnością pójdzie nam lepiej.
Optymista.
Przemierzali wyjątkowo nieprzyjazny korytarz, a Joe, choć starał się to ukrywać, był czujny przez cały czas i póki co nie miał w planach robić Maxine durnych żartów. Jeśli miał za to oberwać z łokcia, to może nawet i lepiej.
- To, że ciebie żaden do tej pory nie nawiedził, wcale nie oznacza, że nie mogą tego robić - odpowiedział jeszcze mruknięciem. W sumie chciał powiedzieć to już normalnym głosem... ale zdał sobie sprawę z tego, że i tak szepcze. Dziwna sprawa. Nie zastanawiał się nad tym jednak dłużej, bo dotarli właśnie do drzwi, które Maxine postanowiła jak gdyby nigdy nic otworzyć. Joe mimowolnie się skrzywił, kiedy z taką pewnością siebie postanowiła przekroczyć próg. Nie pozwolił jej tego zrobić pierwszej, aleniedżentelmeńsko bohatersko wkroczył na nieznany teren pierwszy, a upewniwszy się pobieżnie, że w okolicy nie widać nic strasznego, dopiero wtedy wpuścił ją za sobą do... sali balowej? Pomieszczenie było długie i przestronne i chyba dawno temu właśnie tutaj urządzano w hotelu wystawne przyjęcia z tańcami. Bardzo romantycznie... gdyby posadzka nie była popękana, a ściany nie wyglądały, jakby schodziły z nich stare strupy farby.
- Tak wygląda - przytaknął na domysły Maxine uważnie się wokół rozglądając w gotowości. Był w tym hotelu raz i wiedział, był przekonany o tym w stu procentach, że nie było tu ani pół pomieszczenia, w którym nie czekało na zwiedzającego... coś. Tylko czym miało być ich obecne coś?
Powoli ruszył w stronę drugiego końca pomieszczenia, ale w pół kroku zatrzymało go syknięcie Maxine. Odwrócił się i zobaczył... że drzwi przez które tu weszli zniknęły. Ekstra. Skrzywił się malowniczo i ponownie rozejrzał wokół.
- Chodźmy do tamtych - zaproponował wskazując inne drzwi - na drugim końcu sali. Ruszył też w ich stronę pewnym krokiem... choć w miarę zbliżania się do nich zorientował się, że...
- Zaraz... to nie drzwi - mruknął czy to do siebie czy do Maxine - ciężko stwierdzić. Zwolnił za to kroku zbliżając się do obrazu, który wcześniej wziął za drzwi. I to dość paskudnego trzeba przyznać, choć gdyby mu się tak bliżej przyjrzeć... te koszmarne postacie na nim jakby... młodniały? Zrobił jeszcze jeden krok wprzód i kolejny... zmrużył oczy...
- Na litość Merlina, co cię opętało? - wzdrygnął się na niespodziewany wybuch Maxine. To on tu próbuje dociec o co chodzi, a ta... Spojrzał na Harpię i rozdziawił usta.
- Niech mnie tłuczek świśnie - wymamrotał nie potrafiąc od niej oderwać wzroku. To wciąż była ona bez dwóch zdań... ale w błyskawicznym tempie robiła się... no, po prostu stara.
- Nie, no... nie jest najgorzej... W sensie... nie jesteś brzydka... jak na czterdziesto...eee...letnią babkę - spróbował ją pocieszyć trochę rozbawiony jej gwałtowną reakcją. Do śmiechu jednak mu nie było, bo chyba plecy same zaczęły mu się wyginać, a on sam jakby... malał i czuł jak wycieka z niego powoli energia. Koszmarne uczucie.
- Ale co? Że mamy ten obraz pomaziać, żeby tamtych postarzeć? - zapytał, ale posłusznie złapał za pędzel. A że Maxine domalowywała już jednej postaci oczy... (dziwny pomysł), to spróbował zrobić to samo. Choć mistrzem pędzla z pewnością nie był. Był mistrzem DŁUTA. Wszak takie kolorowanki powinny być domeną kobiet, nie?
brak malarstwa, brak zręcznych rąk
Proszę, proszę, do kapelusza też się przyczepiła? Uśmiechnął się półgębkiem niezrażony przekrzywianiem mu nakrycia głowy.
- Ten kapelusz ma bardzo długą i ciekawą historię, która z pewnością by ci się spodobała... ale to opowieść na inną, może trochę mniej deszczową randkę - odparł wesoło, celowo używając właśnie tego słowa. Bo trzeba tu zaznaczyć, że jakby na to nie patrzeć, to Maxine zaprosiła Joe. Na randkę.
Ale dobrze, dobrze, bo ktoś tu chyba powątpiewał w Josephową wiedzą na temat tego miejsca!
Wright lekko zmarszczył brwi i spoważniał trochę. Przytaknął na pytanie czy tu kiedyś był, a na następne zerknął na Maxine. Jak udało mu się wyjść?
- Ledwo - odparł bez chwili namysłu. Zabrzmiało nawet szczerze, choć to wyjątkowo nietypowe, żeby Joe się do czegoś takiego przyznał, zawsze przecież strugał chojraka, a teraz?
- Ale to dawne dzieje - dorzucił - dziś z pewnością pójdzie nam lepiej.
Optymista.
Przemierzali wyjątkowo nieprzyjazny korytarz, a Joe, choć starał się to ukrywać, był czujny przez cały czas i póki co nie miał w planach robić Maxine durnych żartów. Jeśli miał za to oberwać z łokcia, to może nawet i lepiej.
- To, że ciebie żaden do tej pory nie nawiedził, wcale nie oznacza, że nie mogą tego robić - odpowiedział jeszcze mruknięciem. W sumie chciał powiedzieć to już normalnym głosem... ale zdał sobie sprawę z tego, że i tak szepcze. Dziwna sprawa. Nie zastanawiał się nad tym jednak dłużej, bo dotarli właśnie do drzwi, które Maxine postanowiła jak gdyby nigdy nic otworzyć. Joe mimowolnie się skrzywił, kiedy z taką pewnością siebie postanowiła przekroczyć próg. Nie pozwolił jej tego zrobić pierwszej, ale
- Tak wygląda - przytaknął na domysły Maxine uważnie się wokół rozglądając w gotowości. Był w tym hotelu raz i wiedział, był przekonany o tym w stu procentach, że nie było tu ani pół pomieszczenia, w którym nie czekało na zwiedzającego... coś. Tylko czym miało być ich obecne coś?
Powoli ruszył w stronę drugiego końca pomieszczenia, ale w pół kroku zatrzymało go syknięcie Maxine. Odwrócił się i zobaczył... że drzwi przez które tu weszli zniknęły. Ekstra. Skrzywił się malowniczo i ponownie rozejrzał wokół.
- Chodźmy do tamtych - zaproponował wskazując inne drzwi - na drugim końcu sali. Ruszył też w ich stronę pewnym krokiem... choć w miarę zbliżania się do nich zorientował się, że...
- Zaraz... to nie drzwi - mruknął czy to do siebie czy do Maxine - ciężko stwierdzić. Zwolnił za to kroku zbliżając się do obrazu, który wcześniej wziął za drzwi. I to dość paskudnego trzeba przyznać, choć gdyby mu się tak bliżej przyjrzeć... te koszmarne postacie na nim jakby... młodniały? Zrobił jeszcze jeden krok wprzód i kolejny... zmrużył oczy...
- Na litość Merlina, co cię opętało? - wzdrygnął się na niespodziewany wybuch Maxine. To on tu próbuje dociec o co chodzi, a ta... Spojrzał na Harpię i rozdziawił usta.
- Niech mnie tłuczek świśnie - wymamrotał nie potrafiąc od niej oderwać wzroku. To wciąż była ona bez dwóch zdań... ale w błyskawicznym tempie robiła się... no, po prostu stara.
- Nie, no... nie jest najgorzej... W sensie... nie jesteś brzydka... jak na czterdziesto...eee...letnią babkę - spróbował ją pocieszyć trochę rozbawiony jej gwałtowną reakcją. Do śmiechu jednak mu nie było, bo chyba plecy same zaczęły mu się wyginać, a on sam jakby... malał i czuł jak wycieka z niego powoli energia. Koszmarne uczucie.
- Ale co? Że mamy ten obraz pomaziać, żeby tamtych postarzeć? - zapytał, ale posłusznie złapał za pędzel. A że Maxine domalowywała już jednej postaci oczy... (dziwny pomysł), to spróbował zrobić to samo. Choć mistrzem pędzla z pewnością nie był. Był mistrzem DŁUTA. Wszak takie kolorowanki powinny być domeną kobiet, nie?
brak malarstwa, brak zręcznych rąk
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k15' : 1
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k15' : 1
Syknęła cicho, gdy oblała ją parząca, kleista wydzielina z dźgniętej brodawki. Zaczęła machać ręką, by złagodzić ból, wtedy jednak nastąpiła reakcja łańcuchowa, i całe pomieszczenie - czy gdzie oni się tam znajdowali - zaczęło wypełniać się drapiącym w gardło dymem. Temperatura zdawała się rosnąć, czego Maeve miała już dosyć. Mroczki przed oczami, zawroty głowy... Do tego ściany napierające na nich ze wszystkich stron. Czy naprawdę mieli tutaj zginąć, czy była to tylko iluzja, sen na jawie...?
Z cichym jękiem wylądowała na podłożu kolejnej komnaty; powoli, nie bez trudu, wstała z klęczek i powiodła dookoła nieobecnym wzrokiem, spoglądając to na Urquarta, to na leżące między skałami klucze. Dopiero po chwili zorientowała się, że drzwi, które mieli nimi otworzyć, znajdowały się nad nimi, w suficie. - Co to ma znaczyć? - zapytała wyraźnie poddenerwowana, mając już dosyć tych sztuczek i zagrywek starego zamku. I nie czekając na reakcję młodszego kolegi zrobiła krok w kierunku najbliższego klucza. To był błąd; pomieszczenie zaczęło wypełniać się wodą, i to w tak szybkim tempie, że ledwie chwilę później znajdowali się już pod samym sklepieniem, z trudem łapiąc oddech. Spróbowała podchwycić spojrzenie Elphiego, nie mieli wyboru, musieli zanurkować. Wzięła ostatni głęboki oddech i z całej siły odbiła się od sufitu, by skierować się w dół, ku miejscu, gdzie ostatnio widziała klucze. Nie umiała jednak pływać, nie wiedziała więc, czy uda jej się dosięgnąć którykolwiek z nich.
| wytrzymałość fizyczna II, brak pływania
Z cichym jękiem wylądowała na podłożu kolejnej komnaty; powoli, nie bez trudu, wstała z klęczek i powiodła dookoła nieobecnym wzrokiem, spoglądając to na Urquarta, to na leżące między skałami klucze. Dopiero po chwili zorientowała się, że drzwi, które mieli nimi otworzyć, znajdowały się nad nimi, w suficie. - Co to ma znaczyć? - zapytała wyraźnie poddenerwowana, mając już dosyć tych sztuczek i zagrywek starego zamku. I nie czekając na reakcję młodszego kolegi zrobiła krok w kierunku najbliższego klucza. To był błąd; pomieszczenie zaczęło wypełniać się wodą, i to w tak szybkim tempie, że ledwie chwilę później znajdowali się już pod samym sklepieniem, z trudem łapiąc oddech. Spróbowała podchwycić spojrzenie Elphiego, nie mieli wyboru, musieli zanurkować. Wzięła ostatni głęboki oddech i z całej siły odbiła się od sufitu, by skierować się w dół, ku miejscu, gdzie ostatnio widziała klucze. Nie umiała jednak pływać, nie wiedziała więc, czy uda jej się dosięgnąć którykolwiek z nich.
| wytrzymałość fizyczna II, brak pływania
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'k15' : 2
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'k15' : 2
Zdecydowanie szalone... Tak właśnie określiłby swoje doświadczenia z Hotelem Transylwania i chociaż nie było ich przecież zbyt wiele, na pewno należały do niezwykle intensywnych. Czy to w ogóle była prawda, czy jedynie sprawnie wyczarowana iluzja, która stawała się dla umysłu ludzkiego czymś materialnym i rzeczywistym? Nie był specem od białej magii, więc w sumie nie umiał powiedzieć dokładnie, z czym się mierzyli. Jeśli wyjdą z zamku, zamierzał zasypać swoją towarzyszkę gradem pytań na ten temat — czy coś wiedziała? Czy wyczuwała jakieś zmiany? Sam podobno miał jakiś pajęczy zmysł do wykrywania podejrzanych i śledzenia ich, jednak to nie było to samo. Plus w Hotelu Transylwania obowiązywał zakaz czarowania. I tak znaleźli się w czyimś brzuchu... Ale cuchnęło! - O, jasny pigmejski - rzucił znów, gdy przerzuciło ich już do drugiego pomieszczenia. Tego się nie spodziewał! Nagle z dziwnego wnętrza przenieśli się gdzieś indziej i to zupełnie bez żadnego zrozumienia sytuacji. Szaleństwo! Jak? Dlaczego? Urquart próbował pojąć to, co się działo, ale chyba nie potrafił. Albo zwyczajnie nikt nie umiał tego zrozumieć. Maeve jedynie została opryskana jakąś dziwną mazią, której pochodzenia Elphie nie potrafił w żaden sposób przypisać do znanych sobie substancji. Był beznadziejny z eliksirów, ale chyba coś podobnego ochlapało mu buty na trzecim roku... Chyba. Po tej dziwnej klatce przenieśli się do kolejnego, nie tak strasznego na pierwszy rzut oka lokalu. Próbował znaleźć coś, co miało im pomóc znaleźć odpowiedź jak się stąd wydostać i po chwili znalazł klucze! - Widzisz je? - spytał, przenosząc spojrzenie na Maeve. Potwierdziła. Postąpili krok naprzód, gdy nagle znikąd zaczęła pojawiać się woda i zalewać wszystko dokoła. Równocześnie z kluczami... Nie umiał pływać, ale musiał spróbować dosięgnąć chociażby jednego z kluczy. Musiał, żeby wydostać ich z tego szalonego miejsca! Zachciało mu się przygód... Maeve zapewne miała go zabić po wyjściu stąd. Albo co gorsza — ożywi go, gdy Elphie zginie podczas wykonywania jednego z zadań i zabije ponownie.
| wytrzymałość fizyczna III, brak pływania
[bylobrzydkobedzieladnie]
| wytrzymałość fizyczna III, brak pływania
[bylobrzydkobedzieladnie]
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Ostatnio zmieniony przez Elphie Urquart dnia 18.07.19 21:54, w całości zmieniany 1 raz
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elphie Urquart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
20
Punkty odwagi:
Caileen Findlay - 200
Tuilelaith Meadowes - 150
Las nie chciał, żebyście go opuszczały, grubymi pnączami próbując zachować was przy sobie, szczelnie otulając wasze ciała pnączami niosącymi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. Duszący uścisk w ciemnościach pozbawiał nadziei na wydostanie, a rośliny z szelestem zaczęły was gdzieś ciągnąć. Caileen jednak udało się w zbłąkanym promieniu światła ujrzeć charakterystyczne cechy diabelskich sideł. Kiedy tylko spróbowała się rozluźnić to poczuła, jak nacisk roślin słabnie, ostatecznie przestając dusić czarownicę. Niestety, Tuilelaith nie była w stanie zapanować nad własnym, przerażonym ciałem, wciąż poruszając się zbyt nerwowo. Pnącza ściskały ją i ściskały, aż na krótką chwilę straciła przytomność. Caileen jednak doskonale widziała, że pnącza ciągną zarówno ją, jak i jej towarzyszkę w stronę drzwi. Wyrzuciły was za nie i puściły, z szelestem chowając się znów w ciemnościach.
Wchodzicie do kolejnego pokoju, a drzwi zamykają się za wami bezszelestnie - wszelkie próby otworzenia ich nie zdają rezultatu, więc jedyne co pozostaje to rozejrzenie się po pokoju, do którego trafiliście. Nazwanie tego miejsca pokojem jest jednak całkowicie błędnym określeniem, ponieważ za drzwiami znajdował się las. Rozświetlał go chłodny blask wiszącego wysoko nad czubkami łysych drzew księżyc w pełni. Dzięki niemu byliście w stanie dostrzec kolejne drzwi, znajdujące się właściwie na wprost przed wami. Podeszliście bliżej, lecz wtedy zauważyliście, że nie jesteście sami. Między wami a drzwiami leżały dwa cielska - zbyt duże, żeby były wilkami, zbyt włochate, żeby można je uznać za ludzi. Na środku niewielkiej polany spały dwa wilkołaki, odgradzając was od ucieczki. Obudzenie ich mogło skończyć się - w najlepszym wypadku - śmiercią.
ST bezszelestnego przedostania się do drzwi wynosi 40 dla każdego z was, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości: ukrywanie się.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST bezszelestnego przedostania się do drzwi wynosi 40 dla każdego z was, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości: ukrywanie się.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź