Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
45
Punkty odwagi:
Anthony - 100
Anastasia - 100
Anastasia nie była w stanie pokonać swojej traumy. Ogarnęła ją całkowita panika, myśli krążyły wokół jednego, koszmarnego wspomnienia, a pozbawione logicznej kontroli ciało przestało słuchać się panny Bott. Jednak Anthony wziął ostatni oddech i z całych sił starał się stawić czoła żywiołowi. W pojedynkę nie był jednak w stanie wyłowić wszystkich. Wkoło was było cicho i spokojnie, słyszeliście jedynie pulsujący w uszach szum krwi, dudniąco pompowanej przez rozszalałe serca.
Ale i one zaczęły zwalniać.
Ból w płucach był okropny, brak powietrza zaczynał pchać was w ramiona omdlenia. Wtedy, zupełnie niespodziewanie usłyszeliście huk, a woda stała się niespokojna, porywając was ze sobą - to drzwi nie wytrzymały pod naporem ciśnienia. Cali mokrzy, podduszeni i o krok od śmierci zostaliście wyrzuceni na ogromnej fali... w kolejnym pokoju.
Momentalnie uderzył was podmuch chłodnego, wilgotnego wiatru. Klamka wyślizgnęła się z uścisku palców i z głuchym trzaskiem drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając Was na zasnutym mgłą wzgórzu. Trawy gięły się pod naporem żywiołu, a świszczący wiatr przeszywał was na wskroś, wysysając ciepło z ciał. Nagle zrobiło się jeszcze zimniej, a wasze oddechy przemieniły się w białe obłoczki mieszające się z mleczną mgłą dookoła. Ogarnęło was poczucie beznadziei, wiara w wydostanie się z zamku gdzieś wyparowała wraz z uczuciem szczęścia. I wtedy ich dojrzeliście: kilkunastu dementorów sunęło na was. Nie mogliście czarować, więc jedyną drogą pozostawała ucieczka w zupełnie innym kierunku. Biegliście, aż nagle zza mgły wyłoniła się rzeka zbyt rwąca, aby ją przepłynąć. A na drugim jej brzegu zamajaczył wam obrys kolejnych drzwi. Sponad spienionego nurtu wystawały samotne, zmurszałe pale, a na każdym z nich widniała pojedyncza runa. Nie wiadomo jak długo drewno tkwiło w wodzie i jak bardzo było stabilne, jednak nawet bez znajomości run wiedzieliście, że istnieją runy ochronne, które mogły w jakiś sposób wzmocnić pale. Teraz wystarczyło tylko trafić w te właściwe, tyle że z oddechem dementorów łaskoczącym kark.
Wybór odpowiednich pali ma ST równe 35 dla każdego z was, a do rzutu należy dodać bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości starożytnych run. Jeżeli tylko jedna z postaci posiada biegłość i zdecyduje się ruszyć pierwsza, wtedy druga osoba z pary idąc po jej śladach nie wykonuje rzutu na starożytne runy, a na zapamiętanie ścieżki - do rzutu dolicza więc bonus wynikający z poziomu biegłości: spostrzegawczość.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Wybór odpowiednich pali ma ST równe 35 dla każdego z was, a do rzutu należy dodać bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości starożytnych run. Jeżeli tylko jedna z postaci posiada biegłość i zdecyduje się ruszyć pierwsza, wtedy druga osoba z pary idąc po jej śladach nie wykonuje rzutu na starożytne runy, a na zapamiętanie ścieżki - do rzutu dolicza więc bonus wynikający z poziomu biegłości: spostrzegawczość.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
| Wykorzystane kości: 11, 4, 5, 12
A zatem pierwsza wspólna kąpiel nie okazała się ostatnią. Już niebawem fale wyrzuciły ich na zbawienny brzeg, kamienną, popękaną podłogę kolejnego pomieszczenia przypominającego salę balową; czy znowu mieli mieć do czynienia z zabłąkanymi duchami dawnych arystokratów tym razem pogrążonych w tańcu, w uroczystym spotkaniu błękitnokrwistych przy taktach starych melodii? Elyon odkaszlnęła, łapczywie delektując się powietrzem i podniosła z podłogi, nie zawracając sobie nawet głowy wyciśnięciem wody z ubrań czy włosów. Oboje byli mokrzy, oboje wyglądali jak przegnani batowiem przez pole bitwy, a ostatnim na czym powinni się teraz skupić była odpowiednia prezencja. Chyba że taki był wymóg przebycia do następnych drzwi widocznych na drugiej stronie pomieszczenia.
- Umiesz tańczyć? Ja jestem w tym okropna - przyznała, zastanawiając się, czy charakter sali miał nawiązywać do stojącego przed nimi wyzwania. Jeżeli zamysłem Hotelu było wystawienie ich na taneczną próbę przeciwko duszom zmarłych szlachciców, szkolących się w owej dziedzinie niemalże od urodzenia, mieli dość konkretny problem; wszystko jednak zaczęło układać się w logiczną całość gdy ruszyli przed siebie. Elyon obróciła się kilkakrotnie w centrum sali, robiąc coś na kształt swobodnego piruetu mającego dać ujście dotychczas zgromadzonym nerwom, przyglądała się niebu widocznemu przez wyrwę w suficie - po czym znów skupiła się na krokach w kierunku drzwi, jakie niebawem okazały się jedynie malowidłem.
Kości widocznych obok nich postaci zaczęły przybierać mięsa. Formowały się mięśnie, gdzieniegdzie zaświecił tłuszcz, ponownie nawlekały się żyły; a ona poczuła jak jej własna skóra staje się chropowata, wysuszona. Chłodne włosy zmieniły barwę na szarą, ponurą, martwą - zaczynało boleć ją w krzyżu, zarywały kolana. Czy tym była emerytura? Spojrzała kątem oka na Gabriela, z którym działo się to samo.
- I że cię nie opuszczę... - podsumowała gorzko, przestraszona, aż do śmierci; starzenie wydawało się ją paraliżować, powstrzymać potok myśli. Stała tam jak słup soli - to on wyjaśnił, że powinni domalować brakujące na obrazie szczegóły by zatrzymać postępujący proces. Oczy postaci. Sięgnęła po jeden z pędzli, umoczyła go w farbie - i sprobówała, choć jej artystyczne umiejętności do tej pory nie kwitły zbyt pięknie, a postarzona ręka odmawiała współpracy. Czy wyglądem przypominała teraz swoją matkę? Czy była podobna do ojca? Czy miała zakończyć swój żywot jako kupka kości napędzająca młodość malarskiej postaci? Być albo nie być, oto jest pytanie.
| brak biegłości malarstwa, zręczne ręce II (ST -10 = 25)
- Umiesz tańczyć? Ja jestem w tym okropna - przyznała, zastanawiając się, czy charakter sali miał nawiązywać do stojącego przed nimi wyzwania. Jeżeli zamysłem Hotelu było wystawienie ich na taneczną próbę przeciwko duszom zmarłych szlachciców, szkolących się w owej dziedzinie niemalże od urodzenia, mieli dość konkretny problem; wszystko jednak zaczęło układać się w logiczną całość gdy ruszyli przed siebie. Elyon obróciła się kilkakrotnie w centrum sali, robiąc coś na kształt swobodnego piruetu mającego dać ujście dotychczas zgromadzonym nerwom, przyglądała się niebu widocznemu przez wyrwę w suficie - po czym znów skupiła się na krokach w kierunku drzwi, jakie niebawem okazały się jedynie malowidłem.
Kości widocznych obok nich postaci zaczęły przybierać mięsa. Formowały się mięśnie, gdzieniegdzie zaświecił tłuszcz, ponownie nawlekały się żyły; a ona poczuła jak jej własna skóra staje się chropowata, wysuszona. Chłodne włosy zmieniły barwę na szarą, ponurą, martwą - zaczynało boleć ją w krzyżu, zarywały kolana. Czy tym była emerytura? Spojrzała kątem oka na Gabriela, z którym działo się to samo.
- I że cię nie opuszczę... - podsumowała gorzko, przestraszona, aż do śmierci; starzenie wydawało się ją paraliżować, powstrzymać potok myśli. Stała tam jak słup soli - to on wyjaśnił, że powinni domalować brakujące na obrazie szczegóły by zatrzymać postępujący proces. Oczy postaci. Sięgnęła po jeden z pędzli, umoczyła go w farbie - i sprobówała, choć jej artystyczne umiejętności do tej pory nie kwitły zbyt pięknie, a postarzona ręka odmawiała współpracy. Czy wyglądem przypominała teraz swoją matkę? Czy była podobna do ojca? Czy miała zakończyć swój żywot jako kupka kości napędzająca młodość malarskiej postaci? Być albo nie być, oto jest pytanie.
| brak biegłości malarstwa, zręczne ręce II (ST -10 = 25)
we saw the power to change the future in our dream
The member 'Elyon Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Przegrała. Znowu przegrała z własnym strachem, pozwalając by zawładną całym ciałem, wnikając głębiej, atakując serce i pożerając myśli. A szum wody i dudnienie krwi w uszach, wypłukiwały inne wrażenia, akompaniując rozrywającemu płuca bólowi. Przestała się szarpać, przestała nawet szukać ratunku, pozwalając unieść się otulającej ją toni. I niemal jak powtórzenie koła przeznaczenia w przeszłości i tym razem została wyrwana z ciemności, która ją usypiała snem niebezpiecznym.
Długo kaszlała plując zakleszczona w jej płucach wodą. Był osłabiona i wciąż przerażona, nie mogąc powstrzymać świszczącego oddechu i łez, które i tak mieszały się z wodą, ściekająca z włosów. Ale... żyła. Żyli. I bynajmniej nie z jej zasługi - P-przepraszam - strach mówił, że nie miała prawa podnieść oczu do mężczyzny, który wylądował obok. Narażał własne życie tylko dlatego, że ona okazała się zbyt słaba. Potrafiła przyznać się do błędu, do porażki, a tę - podarowała także Anthonemu - I dziękuję - była mu winna o wiele więcej. Serce dygotało, gdy w końcu rozejrzała się wokoło. Uderzył nią wiatr, przeraźliwie wręcz zimny, a w towarzystwie całkowitego przemoczenia sprawiał, że zatrzęsła się, szczekając zębami. Miała nawet wrażenie, że cieknące łzy zeszkliły się i zapiekły szczypiąc mrozem policzki. Z pomocą aurora podniosła się, ale tym razem to ona chwyciła jego dłoń - Nie puszczaj mnie jeszcze, proszę - prośba mogła wydawać się absurdalna w obliczu konwenansów i ich kruchej, bo tak niedawno zawartej znajomości. Bez fałszywego zażenowania. Ale czuła, że w innym wypadku stanie się coś straszniejszego z nią samą. Nie chciała zostać sama. O tym, co wypadało, a co nie, prawdopodobnie będzie zastanawiała się po wszystkim, a to po wszystkim, wciąż miało miejsce.
O tym, że unosząca się na polanie mgła, coraz bardziej przeraźliwe zimno i opadająca na jej barki bezsilność, to znamiona jeszcze większego niebezpieczeństwa, powiadomił ja auror. Niemal zakrztusiła się własnym oddechem, gdy i ona dostrzegła ziejące czernią sylwetki. szarpniecie zmusiło jej ciało do ruchu, a długi bieg wyciskał resztki sił, jakie w sobie jeszcze posiadała. I znowu, gdyby nie pomoc mężczyzny, prawdopodobnie wyłożyłaby się pod drodze, gubiąc nie tylko własny oddech, ale prawdopodobnie, spotykając się z sunącymi za ich plecami dementorami.
Szum rzeki, który usłyszała i przy której zatrzymali się gwałtownie, sprawił, że chciała upaść na kolana. Strach, który gonił jej serce bez końca, wydawało się pękać od nadmiaru napędzających go wrażeń - Nie, nie znowu - cofnęła się tylko o krok, ale piekące zimno, które osiadło na plecach zbyt dosadnie przypomniało jej, przed czym uciekali. zacisnęła palce, chcąc zwinąć dłoń w pięść, ale ta, zamknięta była w palcach mężczyzny, przypominając, że nie była sama. Dopiero ten jeden impuls wrócił jej wzrok do rzeki, by zlokalizować wystające z wody pale - Tam są runy - przypominała sobie nawet te, które rzeczywiście mogły zapewnić im bezpieczeństwo. Spojrzała na towarzysza niepewnie, jakby szukając potwierdzenia - Znasz się na nich? - być może miała przy sobie kogoś biegłe w tej dziedzinie, ale to ona ruszyła pierwsza w pierwszym odruchu, chcąc zamknąć powieki, gdy zbliżyła się do krawędzi brzegu. Otworzyła je natychmiastowo i całą swoją rozsypującą się wolę, skupiła na tym, co potrafiła. W końcu - to wiedza prowadziła ją zawsze do przodu. Tym razem, nie mogła przegrać.
Ana idzie pierwsza - Znajomość run I, zwinność 5
Długo kaszlała plując zakleszczona w jej płucach wodą. Był osłabiona i wciąż przerażona, nie mogąc powstrzymać świszczącego oddechu i łez, które i tak mieszały się z wodą, ściekająca z włosów. Ale... żyła. Żyli. I bynajmniej nie z jej zasługi - P-przepraszam - strach mówił, że nie miała prawa podnieść oczu do mężczyzny, który wylądował obok. Narażał własne życie tylko dlatego, że ona okazała się zbyt słaba. Potrafiła przyznać się do błędu, do porażki, a tę - podarowała także Anthonemu - I dziękuję - była mu winna o wiele więcej. Serce dygotało, gdy w końcu rozejrzała się wokoło. Uderzył nią wiatr, przeraźliwie wręcz zimny, a w towarzystwie całkowitego przemoczenia sprawiał, że zatrzęsła się, szczekając zębami. Miała nawet wrażenie, że cieknące łzy zeszkliły się i zapiekły szczypiąc mrozem policzki. Z pomocą aurora podniosła się, ale tym razem to ona chwyciła jego dłoń - Nie puszczaj mnie jeszcze, proszę - prośba mogła wydawać się absurdalna w obliczu konwenansów i ich kruchej, bo tak niedawno zawartej znajomości. Bez fałszywego zażenowania. Ale czuła, że w innym wypadku stanie się coś straszniejszego z nią samą. Nie chciała zostać sama. O tym, co wypadało, a co nie, prawdopodobnie będzie zastanawiała się po wszystkim, a to po wszystkim, wciąż miało miejsce.
O tym, że unosząca się na polanie mgła, coraz bardziej przeraźliwe zimno i opadająca na jej barki bezsilność, to znamiona jeszcze większego niebezpieczeństwa, powiadomił ja auror. Niemal zakrztusiła się własnym oddechem, gdy i ona dostrzegła ziejące czernią sylwetki. szarpniecie zmusiło jej ciało do ruchu, a długi bieg wyciskał resztki sił, jakie w sobie jeszcze posiadała. I znowu, gdyby nie pomoc mężczyzny, prawdopodobnie wyłożyłaby się pod drodze, gubiąc nie tylko własny oddech, ale prawdopodobnie, spotykając się z sunącymi za ich plecami dementorami.
Szum rzeki, który usłyszała i przy której zatrzymali się gwałtownie, sprawił, że chciała upaść na kolana. Strach, który gonił jej serce bez końca, wydawało się pękać od nadmiaru napędzających go wrażeń - Nie, nie znowu - cofnęła się tylko o krok, ale piekące zimno, które osiadło na plecach zbyt dosadnie przypomniało jej, przed czym uciekali. zacisnęła palce, chcąc zwinąć dłoń w pięść, ale ta, zamknięta była w palcach mężczyzny, przypominając, że nie była sama. Dopiero ten jeden impuls wrócił jej wzrok do rzeki, by zlokalizować wystające z wody pale - Tam są runy - przypominała sobie nawet te, które rzeczywiście mogły zapewnić im bezpieczeństwo. Spojrzała na towarzysza niepewnie, jakby szukając potwierdzenia - Znasz się na nich? - być może miała przy sobie kogoś biegłe w tej dziedzinie, ale to ona ruszyła pierwsza w pierwszym odruchu, chcąc zamknąć powieki, gdy zbliżyła się do krawędzi brzegu. Otworzyła je natychmiastowo i całą swoją rozsypującą się wolę, skupiła na tym, co potrafiła. W końcu - to wiedza prowadziła ją zawsze do przodu. Tym razem, nie mogła przegrać.
Ana idzie pierwsza - Znajomość run I, zwinność 5
The member 'Anastasia Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Michaelowi wydawało się, że rozpoznał rodzaj pnącza, które go atakuje...ale nie miał pojęcia jak walczyć z nim bez magii i bez dopływu powietrza. Próbował się uspokoić, ale jego ciało reagowało instynktownie, nerwowo. Każdy ruch zacieśniał pnącza wokół jego mięśni, aż zaczęło mu się wydawać, że nie będzie już mógł złapać oddechu. Chyba wtedy stracił przytomność.
Obudził go głos Marcelli. Wziął łapczywy oddech. Zamrugał, widząc przed sobą jej rozmazaną twarz i spróbował szybko ocenić sytuację. Pusty korytarz, drzwi.
-Już, już... - prawdę mówiąc, w przeciwieństwie do Figg, chętnie zostałby tutaj dłużej - namyślił się, ochłonął. Ale widział, że dziewczyna pragnie się stąd wydostać jak najszybciej i nie mógł jej winić. Hotel ewidentnie był niebezpieczny, pułapka mogła czaić się zarówno tutaj, jak i za drzwiami. Z punktu widzenia prawdopodobieństwa, mogli ruszyć przed siebie jak najszybciej i nic nie zmieniało to w ich położeniu - przynajmniej zdaniem Mike'a. Uspokoi się po drodze.
-Tak, chodźmy. - zapewnił policjantkę i przestąpił z nią próg kolejnych drzwi.
-Jakim cudem nasza magia tu nie działa, a w środku hotelu jest morze i znikające drzwi? - mruknął do siebie i do Marcelli, zarazem zdumiony i sfrustrowany tymi fenomenami. Pozostawało im iść przed siebie i szukać...wyjścia? Czy kiedykolwiek je znajdą, czy też każde drzwi będą ich prowadzić przez ten labirynt w nieskończoność?
Z rozmyślań wyrwał go kobiecy śmiech. Podążył wzrokiem za Marcellą i szczęka mu opadła. Nie był odporny na TAKIE kobiece wdzięki - syrena w istocie była przepiękna. Uśmiechnął się odruchowo i zapatrzył na jej atuty, miękkie loki, porcelanową skórę... Marcella mogła zauważyć, że jest wyraźnie oszołomiony. Pewnie nawet nie spostrzegłby niebezpieczeństwa i tego, że syrena zaczyna śpiewać, gdyby nie głos Figg. Pieśń Marcelli uświadomiła mu, zkim czym mają do czynienia. Pomimo tego, że oszołomienie na moment odebrało mu głos, dołączył do Figg z lekkim opóźnieniem. Niestety nie znał jej pieśni o whiskey, więc zaintonował mugolską rock-and-rollową przyśpiewkę o tańcu zwanym twist!
brak biegłości śpiewu i literatury/poezji
Obudził go głos Marcelli. Wziął łapczywy oddech. Zamrugał, widząc przed sobą jej rozmazaną twarz i spróbował szybko ocenić sytuację. Pusty korytarz, drzwi.
-Już, już... - prawdę mówiąc, w przeciwieństwie do Figg, chętnie zostałby tutaj dłużej - namyślił się, ochłonął. Ale widział, że dziewczyna pragnie się stąd wydostać jak najszybciej i nie mógł jej winić. Hotel ewidentnie był niebezpieczny, pułapka mogła czaić się zarówno tutaj, jak i za drzwiami. Z punktu widzenia prawdopodobieństwa, mogli ruszyć przed siebie jak najszybciej i nic nie zmieniało to w ich położeniu - przynajmniej zdaniem Mike'a. Uspokoi się po drodze.
-Tak, chodźmy. - zapewnił policjantkę i przestąpił z nią próg kolejnych drzwi.
-Jakim cudem nasza magia tu nie działa, a w środku hotelu jest morze i znikające drzwi? - mruknął do siebie i do Marcelli, zarazem zdumiony i sfrustrowany tymi fenomenami. Pozostawało im iść przed siebie i szukać...wyjścia? Czy kiedykolwiek je znajdą, czy też każde drzwi będą ich prowadzić przez ten labirynt w nieskończoność?
Z rozmyślań wyrwał go kobiecy śmiech. Podążył wzrokiem za Marcellą i szczęka mu opadła. Nie był odporny na TAKIE kobiece wdzięki - syrena w istocie była przepiękna. Uśmiechnął się odruchowo i zapatrzył na jej atuty, miękkie loki, porcelanową skórę... Marcella mogła zauważyć, że jest wyraźnie oszołomiony. Pewnie nawet nie spostrzegłby niebezpieczeństwa i tego, że syrena zaczyna śpiewać, gdyby nie głos Figg. Pieśń Marcelli uświadomiła mu, z
brak biegłości śpiewu i literatury/poezji
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
PN: 70
"Ani słowa?" Ile jeszcze musiały się znać i jak bardzo kochać, żeby Tuilelaith nauczyła się zauważać absolutną powagę Caileen? Spodziewała się droczenia i żartobliwości, ale o tym dawno nie było mowy. Kaja dryfowała na granicy zawału już przy diabelskich sidłach, a tym razem, gdy przyszło do śpiących wilkołaków, naprawdę niemal padła ze strachu na ziemię. Mogła się skradać, przemykać, uważnie obserwować śpiące bestie, ale i tak najbardziej przejmowała się nie sobą, a swoją żoną. Gdy tylko jeden ze stworów zastrzygł uszami, Findlayówna instynktownie, bez patrzenia nawet w tamtą stronę, złapała Tujkę za dłoń i była gotowa zrywać się do panicznego biegu, byleby tylko uratować i siebie, i ją. Odetchnęła bezgłośnie, gdy zagrożenie jednak minęło, ale znowu nie puściła ukochanej aż do momentu, w którym obie bezpiecznie przekroczyły kolejne drzwi. Podskoczyła w miejscu, gdy te z hukiem się zamknęły, ale przynajmniej nie została rozszarpana na kawałki.
Z drugiej strony, kolejny etap wcale nie był przyjemniejszy. Królowa oddychała płytko i coraz płycej, w miarę jak kolejne szkielety ukazywały się jej oczom, tym bardziej, kiedy zaczęły wstawać i porywać kobiety do tańca. Na przeraźliwe dźwięki wręcz skuliła się w artystycznym bólu, choć nie wiedziała, co tak naprawdę było w tej muzyce niewłaściwe. Uczenie się nut odpuściła zbyt dawno, ale uczenia się folkowych tańców, które czasem widywała pod sceną na swoich koncertach, nadal zamierzała się podjąć. Kto by pomyślał, że od tego może kiedyś zależeć jej życie?
Chciała znowu chwycić tę nieszczęsną dłoń Tuilelaith i upewnić się, ze będzie mogła swoimi wątpliwymi umiejętnościami popisać się przed jedyną osobą, wobec której chciałaby to robić, ale żywe szkielety zdążyły je już porządnie rozdzielić. Spojrzała więc tęskno za żoną i ruszyła samodzielnie w pląsy, starając się trzymać okrutny, powolny rytm wyznaczany przez niewidoczne w tej chwili instrumenty. Cóż: przynajmniej nie były już w lesie, a z tego Tujka z pewnością się cieszyła.
Biegłości tanecznych brak więc -40, Zwinność 2, końcowe ST 20 i świeczka na szczęście
"Ani słowa?" Ile jeszcze musiały się znać i jak bardzo kochać, żeby Tuilelaith nauczyła się zauważać absolutną powagę Caileen? Spodziewała się droczenia i żartobliwości, ale o tym dawno nie było mowy. Kaja dryfowała na granicy zawału już przy diabelskich sidłach, a tym razem, gdy przyszło do śpiących wilkołaków, naprawdę niemal padła ze strachu na ziemię. Mogła się skradać, przemykać, uważnie obserwować śpiące bestie, ale i tak najbardziej przejmowała się nie sobą, a swoją żoną. Gdy tylko jeden ze stworów zastrzygł uszami, Findlayówna instynktownie, bez patrzenia nawet w tamtą stronę, złapała Tujkę za dłoń i była gotowa zrywać się do panicznego biegu, byleby tylko uratować i siebie, i ją. Odetchnęła bezgłośnie, gdy zagrożenie jednak minęło, ale znowu nie puściła ukochanej aż do momentu, w którym obie bezpiecznie przekroczyły kolejne drzwi. Podskoczyła w miejscu, gdy te z hukiem się zamknęły, ale przynajmniej nie została rozszarpana na kawałki.
Z drugiej strony, kolejny etap wcale nie był przyjemniejszy. Królowa oddychała płytko i coraz płycej, w miarę jak kolejne szkielety ukazywały się jej oczom, tym bardziej, kiedy zaczęły wstawać i porywać kobiety do tańca. Na przeraźliwe dźwięki wręcz skuliła się w artystycznym bólu, choć nie wiedziała, co tak naprawdę było w tej muzyce niewłaściwe. Uczenie się nut odpuściła zbyt dawno, ale uczenia się folkowych tańców, które czasem widywała pod sceną na swoich koncertach, nadal zamierzała się podjąć. Kto by pomyślał, że od tego może kiedyś zależeć jej życie?
Chciała znowu chwycić tę nieszczęsną dłoń Tuilelaith i upewnić się, ze będzie mogła swoimi wątpliwymi umiejętnościami popisać się przed jedyną osobą, wobec której chciałaby to robić, ale żywe szkielety zdążyły je już porządnie rozdzielić. Spojrzała więc tęskno za żoną i ruszyła samodzielnie w pląsy, starając się trzymać okrutny, powolny rytm wyznaczany przez niewidoczne w tej chwili instrumenty. Cóż: przynajmniej nie były już w lesie, a z tego Tujka z pewnością się cieszyła.
Biegłości tanecznych brak więc -40, Zwinność 2, końcowe ST 20 i świeczka na szczęście
The member 'Caileen Findlay' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k15' : 2
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'k15' : 2
Syrena pogardliwie wydęła wargi, widząc jak dwójka ludzi nieudolnie próbowała pokonać ją w jej własnej grze. Z jej ust popłynął hipnotyczny śpiew, odbierający resztki woli. Byli w jej mocy, całkowicie bezradni na zbliżające się niebezpieczeństwo. Fale z narastającą wściekłością uderzały o skały, zupełnie jakby głos istoty potęgował furię morza. Zakonnicy trwali niewzruszeni w transie, aż przykryła ich woda. Nie stawili oporu, pogrążeni w błogiej nieświadomości. Tym razem mieli w końcu się utopić?
Nagle woda zniknęła, zamek znów przeniósł ich w inne miejsce, uderzając boleśnie o równą posadzkę. W tym pomieszczeniu panował nieprzyjemny półmrok, ale mogli ocenić, że znajdują się w bibliotece. Coś tu był nie tak, zapachem przypominała bardziej zatęchły loch, toczony przez wilgoć. Artur dostrzegł na regale za nimi napis wykonany złotymi literami, wyraźnie odcinającymi się na tle przygaszonych barw reszty zbioru ksiąg.
- Kto szuka wyjścia? - przeczytał, zerkając zaraz na tytuły książek.
Trudno było rozczytać się w zatartych literach, lecz zaskakującym okazało się, że na każdej z nich widniało jedynie imię i nazwisko. Z reguły wyglądały na stare, byli w jakimś "zbiorze ludzi", może tu są zapisani wszyscy śmiałkowie, którzy próbowali odkryć tajemnice Hotelu Transylvania?
Niespodziewanie przemyślenia przerwał skrzekliwy śmiech, nieprzyjemny głos zadał im pytanie. Jego źródło nikło gdzieś między regałami, w niepokojący sposób zniekształcone. Coś czaiło się w mroku i jeśli wierzyć tym słowom, było niezwykle niebezpieczne. Artur zerknął na Franię, upewniając się, że to nie były tylko jego omamy. Musieli coś wymyślić, nie mogli ryzykować ujawnienia swoich prawdziwych imion i nazwisk. Trzeba było szybko wymyślić jakieś kłamstwo, ale Longbottom nie był mistrzem tej sztuki. Postanowił więc nadać swojej bajce historyczne oparcie, wcielić się w kogoś powiązanego z historią magii.
- Bądź pozdrowiony, strażniku biblioteki. Jestem Alfred Waffling, badacz magii. Zapewne słyszałeś o moim ojcu, Adalbercie Wafflingu, znanym teoretyku - powiedział pokornie, kłaniając się w bliżej nieokreślonym kierunku. - Nie mamy złych zamiarów, zaraz stąd odejdziemy i już nie będziemy się naprzykrzać - obiecał.
| Kłamstwo I, Historia magii II
Nagle woda zniknęła, zamek znów przeniósł ich w inne miejsce, uderzając boleśnie o równą posadzkę. W tym pomieszczeniu panował nieprzyjemny półmrok, ale mogli ocenić, że znajdują się w bibliotece. Coś tu był nie tak, zapachem przypominała bardziej zatęchły loch, toczony przez wilgoć. Artur dostrzegł na regale za nimi napis wykonany złotymi literami, wyraźnie odcinającymi się na tle przygaszonych barw reszty zbioru ksiąg.
- Kto szuka wyjścia? - przeczytał, zerkając zaraz na tytuły książek.
Trudno było rozczytać się w zatartych literach, lecz zaskakującym okazało się, że na każdej z nich widniało jedynie imię i nazwisko. Z reguły wyglądały na stare, byli w jakimś "zbiorze ludzi", może tu są zapisani wszyscy śmiałkowie, którzy próbowali odkryć tajemnice Hotelu Transylvania?
Niespodziewanie przemyślenia przerwał skrzekliwy śmiech, nieprzyjemny głos zadał im pytanie. Jego źródło nikło gdzieś między regałami, w niepokojący sposób zniekształcone. Coś czaiło się w mroku i jeśli wierzyć tym słowom, było niezwykle niebezpieczne. Artur zerknął na Franię, upewniając się, że to nie były tylko jego omamy. Musieli coś wymyślić, nie mogli ryzykować ujawnienia swoich prawdziwych imion i nazwisk. Trzeba było szybko wymyślić jakieś kłamstwo, ale Longbottom nie był mistrzem tej sztuki. Postanowił więc nadać swojej bajce historyczne oparcie, wcielić się w kogoś powiązanego z historią magii.
- Bądź pozdrowiony, strażniku biblioteki. Jestem Alfred Waffling, badacz magii. Zapewne słyszałeś o moim ojcu, Adalbercie Wafflingu, znanym teoretyku - powiedział pokornie, kłaniając się w bliżej nieokreślonym kierunku. - Nie mamy złych zamiarów, zaraz stąd odejdziemy i już nie będziemy się naprzykrzać - obiecał.
| Kłamstwo I, Historia magii II
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Był święcie przekonany, że to były jakieś magiczne stworzenia. W końcu te zawsze się na niego rzucały, nawet jeśli nie dawał im ku temu żadnego konkretnego powodu. Teraz przecież było tak samo, prawda? A te wykrzywione w koszmarnych grymasach twarze i te krzyki i jęki, które słyszał, tylko utwierdziły go w tym przekonaniu. Fakt, chyba nie zrobiły im większej krzywdy, ale Joe i tak czuł jak serce mu mocno bije w piersi i że łapie oddech jak po wyjątkowo długim sprincie.
- Jesteś cała? - zapytał, kiedy w końcu stworzenia odleciały. Odleciały, choć Wright jeszcze długą chwilę nie mógł pozbyć się z głowy tych obrazów i dźwięków.
- Nie mam pojęcia co to było... chodźmy stąd zanim postanowią wrócić - dodał jeszcze wyciągając ku Maxine rękę, by poprowadzić ją do kolejnych drzwi, które skrzypnięciem wskazały im drogę do wyjścia. I dobrze, Joseph miał powoli dość tych rewelacji. Jak mógł zapomnieć, że wcale się tu dobrze nie bawił? Teraz to chyba sobie wbije do głowy porządnie i już więcej nie da się namówić na taką "atrakcję".
Wystarczyło, że przeszli przez próg, a Wright poczuł się jakoś dziwnie... choć w pierwszej chwili nie wiedział do końca dlaczego. Dosłownie pół minuty później, kiedy jego stopy jak gdyby nigdy nic zaczęły odrywać się od podłogi - zorientował się co się dzieje. Jako-tako.
- Pamiętasz festiwal lata? - zapytał, choć przecież nie posądzałby Maxine o to, że zapomniała - w końcu sporo czasu spędziła z nim, a skoro tak, to nie było opcji, żeby się dobrze nie bawiła, prawda? Tak czy siak podobieństwo było uderzające - wtedy też razem lewitowali. I to w tańcu. Choć teraz chyba nie pisane im było tańczyć.
Mimo, że w pierwszej chwili było całkiem przyjemnie, to Joseph szybko spostrzegł, że coś wciąż było nie tak. Zresztą... byli w Hotelu Transylvania, wiadomo było, że budynek nie pozwoli im się odprężyć ani na jedną chwilę.
- Tobie też brakuje powietrza? - zapytał, zerkając na Maxine. Nie musiała nawet odpowiadać, widział, że tak.
Na szybko przetoczył spojrzeniem wokół rozeznając się jako-tako w ich dość opłakanym położeniu. Musieli się jakoś dostać z powrotem na podłogę, ale lewitacja z powodzeniem im to utrudniała. Zapewne musieli coś zrobić... jakieś zadanie...
- Chyba trzeba... złapać te kule... na lasso - powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy. Nie czekając więc dłużej zabrał się za zadanie, choć nie miał pojęcia czy istniał w tym łapaniu kul na świecące liny jakiś klucz. Oby nie.
- Teraz to... naprawdę... jak... western - dodał, choć coraz trudniej mu to przychodziło. Mimo to uśmiechnął się do Maxine zadziornie, łapiąc w locie swój kowbojski kapelusz, który właśnie postanowił wzlecieć ku górze. O nie, nie...! Nie zamierzał go tu zostawiać! I jedną ręką łapiąc za kolejne liny, starał się zarzucić na losowe kule. "IIIIIha!" - chciałby przy tym zakrzyknąć (jak rasowy kowboj), ale na to brakowało mu już tchu.
astronomia 0 (-40)
spostrzegawczość II (+10)
ST 60+40-10 = 90
- Jesteś cała? - zapytał, kiedy w końcu stworzenia odleciały. Odleciały, choć Wright jeszcze długą chwilę nie mógł pozbyć się z głowy tych obrazów i dźwięków.
- Nie mam pojęcia co to było... chodźmy stąd zanim postanowią wrócić - dodał jeszcze wyciągając ku Maxine rękę, by poprowadzić ją do kolejnych drzwi, które skrzypnięciem wskazały im drogę do wyjścia. I dobrze, Joseph miał powoli dość tych rewelacji. Jak mógł zapomnieć, że wcale się tu dobrze nie bawił? Teraz to chyba sobie wbije do głowy porządnie i już więcej nie da się namówić na taką "atrakcję".
Wystarczyło, że przeszli przez próg, a Wright poczuł się jakoś dziwnie... choć w pierwszej chwili nie wiedział do końca dlaczego. Dosłownie pół minuty później, kiedy jego stopy jak gdyby nigdy nic zaczęły odrywać się od podłogi - zorientował się co się dzieje. Jako-tako.
- Pamiętasz festiwal lata? - zapytał, choć przecież nie posądzałby Maxine o to, że zapomniała - w końcu sporo czasu spędziła z nim, a skoro tak, to nie było opcji, żeby się dobrze nie bawiła, prawda? Tak czy siak podobieństwo było uderzające - wtedy też razem lewitowali. I to w tańcu. Choć teraz chyba nie pisane im było tańczyć.
Mimo, że w pierwszej chwili było całkiem przyjemnie, to Joseph szybko spostrzegł, że coś wciąż było nie tak. Zresztą... byli w Hotelu Transylvania, wiadomo było, że budynek nie pozwoli im się odprężyć ani na jedną chwilę.
- Tobie też brakuje powietrza? - zapytał, zerkając na Maxine. Nie musiała nawet odpowiadać, widział, że tak.
Na szybko przetoczył spojrzeniem wokół rozeznając się jako-tako w ich dość opłakanym położeniu. Musieli się jakoś dostać z powrotem na podłogę, ale lewitacja z powodzeniem im to utrudniała. Zapewne musieli coś zrobić... jakieś zadanie...
- Chyba trzeba... złapać te kule... na lasso - powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy. Nie czekając więc dłużej zabrał się za zadanie, choć nie miał pojęcia czy istniał w tym łapaniu kul na świecące liny jakiś klucz. Oby nie.
- Teraz to... naprawdę... jak... western - dodał, choć coraz trudniej mu to przychodziło. Mimo to uśmiechnął się do Maxine zadziornie, łapiąc w locie swój kowbojski kapelusz, który właśnie postanowił wzlecieć ku górze. O nie, nie...! Nie zamierzał go tu zostawiać! I jedną ręką łapiąc za kolejne liny, starał się zarzucić na losowe kule. "IIIIIha!" - chciałby przy tym zakrzyknąć (jak rasowy kowboj), ale na to brakowało mu już tchu.
astronomia 0 (-40)
spostrzegawczość II (+10)
ST 60+40-10 = 90
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Joseph Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 8
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 8
Naprawdę próbowała dośpiewać piosenkę do końca. Wybrała jedną ze swoich ulubionych, z rodzaju tych, które słyszy się tylko w domu podśpiewywane przez mamę i zapamiętuje, nie znając nawet wersji oryginalnej. Nie do końca pasował do niej nieudolny, choć trzeba przyznać, że wojowniczy, śpiew Artura, ale nawet z jego pomocą nie udało im się zagłuszyć syreny. Gdyby Fran potrafiła jeszcze trzeźwo myśleć, prawdopodobnie pomyślałaby, że nie mieli żadnych szans jeszcze zanim podjęli się próby obrony – jak mogli współzawodniczyć z kimś, kogo zdolności wokalne przeszły do legend?
Głos syreny otulił zziębniętą Frances jak ciepły koc, obezwładniając ją tak powoli i podstępnie, że nie zdawała sobie z tego sprawy. Wpatrzona w piękne stworzenie, zapomniała o Transylvanii, o stojącym obok niej mężczyźnie, zapomniała nawet, że nie umie pływać i w związku z tym powinna w miarę możliwości uniknąć kąpieli we wzburzonej, zimnej wodzie. Trwała w tej błogiej niepamięci dopóki silna fala nie zwaliła jej z nóg, porywając ze sobą ich oboje.
I znowu spadali. Frances znowu brakowało powietrza. Znowu z hukiem rąbnęła o podłogę.
Od dziś, jeśli w końcu się stąd wydostaną, jej najgorsze koszmary będą dotyczyć spadania.
(Kiedy potem wracała do tej myśli, wybudzając się z krzykiem ze znacznie gorszych snów dochodziła do wniosku, że spadanie wcale nie byłoby takie złe.)
Tym razem zamek umieścił ich… w jakiejś dużej, ciemnej komnacie. Widząc znajome otoczenie, odetchnęła z ulgą. Kiedy Frances Montgomery jest w bibliotece, nic złego nie może się jej stać. Nic tu jednak nie przypominało hogwarckiej biblioteki, ani tym bardziej „Esów i Floresów”. Wszystko tu było zaniedbane, porzucone, bardzo smutne. A jeśli książki mogły się gniewać, te tutaj wydawały się Frani porządnie wkurzone.
- Otworzysz ją? – szepnęła, odnajdując oglądaną przez Artura książkę. Nie zdążyli nic z niej odczytać – przeszkodził im mrożący krew w żyłach śmiech i przerażająca zapowiedź ich losu, jeśli zdradzą bibliotece swoje imiona.
Frances Montgomery jest w bibliotece. Oby nie została tu już na zawsze.
- Wright. – wypaliła pierwsze nazwisko, jakie wpadło jej do głowy. Dlaczego pomyślała akurat o quidditchu? Artur wspiął się na wyżyny, wiążąc swoje kłamstwo z najlepszymi badaczami natury magii, a ona postawiła na latanie na miotle za piłkami. Pięknie. Na szczęście sport też miał wielowiekową tradycję, do której mogła się odwołać, żeby zabrzmieć równie godnie. – Eleanor Wright, prapraprawnuczka Bowmana Wrighta z Doliny Godryka, wynalazcy złotego znicza. – dokończyła, dyskretnie chwytając Artura za rękę. Jeśli z czymkolwiek się zdradzą, a ich odpowiedzi nie spodobają się… głosowi, będą musieli po prostu wiać. Przestawała już wierzyć w to, że wyjdą z zamku cali i zdrowi.
| kłamstwo I, historia magii I
Głos syreny otulił zziębniętą Frances jak ciepły koc, obezwładniając ją tak powoli i podstępnie, że nie zdawała sobie z tego sprawy. Wpatrzona w piękne stworzenie, zapomniała o Transylvanii, o stojącym obok niej mężczyźnie, zapomniała nawet, że nie umie pływać i w związku z tym powinna w miarę możliwości uniknąć kąpieli we wzburzonej, zimnej wodzie. Trwała w tej błogiej niepamięci dopóki silna fala nie zwaliła jej z nóg, porywając ze sobą ich oboje.
I znowu spadali. Frances znowu brakowało powietrza. Znowu z hukiem rąbnęła o podłogę.
Od dziś, jeśli w końcu się stąd wydostaną, jej najgorsze koszmary będą dotyczyć spadania.
(Kiedy potem wracała do tej myśli, wybudzając się z krzykiem ze znacznie gorszych snów dochodziła do wniosku, że spadanie wcale nie byłoby takie złe.)
Tym razem zamek umieścił ich… w jakiejś dużej, ciemnej komnacie. Widząc znajome otoczenie, odetchnęła z ulgą. Kiedy Frances Montgomery jest w bibliotece, nic złego nie może się jej stać. Nic tu jednak nie przypominało hogwarckiej biblioteki, ani tym bardziej „Esów i Floresów”. Wszystko tu było zaniedbane, porzucone, bardzo smutne. A jeśli książki mogły się gniewać, te tutaj wydawały się Frani porządnie wkurzone.
- Otworzysz ją? – szepnęła, odnajdując oglądaną przez Artura książkę. Nie zdążyli nic z niej odczytać – przeszkodził im mrożący krew w żyłach śmiech i przerażająca zapowiedź ich losu, jeśli zdradzą bibliotece swoje imiona.
Frances Montgomery jest w bibliotece. Oby nie została tu już na zawsze.
- Wright. – wypaliła pierwsze nazwisko, jakie wpadło jej do głowy. Dlaczego pomyślała akurat o quidditchu? Artur wspiął się na wyżyny, wiążąc swoje kłamstwo z najlepszymi badaczami natury magii, a ona postawiła na latanie na miotle za piłkami. Pięknie. Na szczęście sport też miał wielowiekową tradycję, do której mogła się odwołać, żeby zabrzmieć równie godnie. – Eleanor Wright, prapraprawnuczka Bowmana Wrighta z Doliny Godryka, wynalazcy złotego znicza. – dokończyła, dyskretnie chwytając Artura za rękę. Jeśli z czymkolwiek się zdradzą, a ich odpowiedzi nie spodobają się… głosowi, będą musieli po prostu wiać. Przestawała już wierzyć w to, że wyjdą z zamku cali i zdrowi.
| kłamstwo I, historia magii I
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Frances Montgomery' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź