Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
- Raczej dreszczowca - sprostował młodą czarownicę zaraz po tym, jak wyplątała się z jego dłoni. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że od poprzedniej sali szli dalej dłoń w dłoń. Miał nadzieję, że nie uznała go za jednego z tych mężczyzn co wykorzystują strach kobiet do tego by po obcować z ich bliskością. Był czy nie był poczytalny to jednak mimo wszystko się szanował więc uważniej zlustrował lico brunetki. Nie dostrzegł na nim jednak zażenowania, czy oburzenia, a coś przepraszającego. Nic się nie stało.
Zamierzał pchnąć kolejne drzwi spodziewając się spostrzec za nimi różowe, krwiopijcze hipogryfy, lecz tych nawet nie zdołał dotknąć. Zaplatająca się wokół jego nóg, torsu, a co gorsza - krtani, roślina pozbawiała go tchu. Próbował dostrzec w półmroku rodzaj tejże by móc sprawnie się oswobodzić, lecz było to na nic. Już po chwili ciało szarpało się mimowolnie chcąc wyrwać się siłą co sprawiło, że roślina oplotła go jeszcze ciaśniej. Strach przepełnił jego żyły w chwili gdy zrozumiał, że jego ciało stało się wiotkie i nie mogło mu w żaden sposób już pomóc. Stracił przytomność słysząc swoje imię.
Obudził się nagle łapczywym haustem wciągając powietrze by za chwilę nim się zakrztusić. W głowie wciąż mu się kręciło, lecz dostrzegł kobietę.
- Anastasio... - wychrypiał po tym, jak złożył dłoń na jej ramieniu w geście szturchnięcia. Rozejrzał się zaraz po tym niemrawo dookoła szukając źródła dźwięku podobnego do szamoczącego się luźnego elementu w jakimś mechanizmie. Była to klamka przyległa do obdrapanych drzwi. Skamander podniósł się z ziemi i pomógł z tym samym kobiecie. Gdy uznali, że jest w porządku ruszyli dalej. A może tu już miała się kończyć ich podróż?
Pomieszczenie w którym się znaleźli było pozbawione drzwi - przynajmniej pozornie. Te umieszczone na suficie dopiero w drugiej chwili zostały dostrzeżone. Sześć zatrzasków, sześć rozsypanych kluczy. niby proste, a jednak - jak mieli tam doskoczyć? odpowiedź przyszła sama: woda. ta zaczeła wypełniać pomieszczenie wyjątkowo gwałtownie.
- Ana...? - zawołał ją mając wrażenie, że kobieta wraz z wznoszącym się poziomem wody gdzieś odpływa - Nie umiesz pływać? Anastasio, słuchasz mnie? Spójrz na mnie... - złapał ją za ramiona i potrząsnął nią lekko. Nie mieli dużo czasu - Posłuchaj mnie. Trzymaj się mnie mocno. Woda będzie się podnosić ale to nic - utrzymam nas na powierzchni tak długo, jak będzie trzeba. Gdy zbliżymy się do drzwi na suficie puścisz się mnie i przytrzymasz się klamki. Ja wtedy ponurkuję po klucze, wrócę i je otworze. Rozumiesz? - nie miał pojęcia czy mu się to uda, lecz starał się wypaść na tyle przekonująco by przynajmniej ona uwierzyła w to, że to takie proste. tak tez starał się brzmieć pomimo całej tej ponurej sytuacji - jakby wszystko miał pod kontrolą, jakby to wszystko to była tylko drobna niedogodność którą zaraz pokonają jeżeli będą tylko trzymali się planu. Nie tracąc czasu zaczął realizować plan.
|pływanie I, wytrzymałość III
Zamierzał pchnąć kolejne drzwi spodziewając się spostrzec za nimi różowe, krwiopijcze hipogryfy, lecz tych nawet nie zdołał dotknąć. Zaplatająca się wokół jego nóg, torsu, a co gorsza - krtani, roślina pozbawiała go tchu. Próbował dostrzec w półmroku rodzaj tejże by móc sprawnie się oswobodzić, lecz było to na nic. Już po chwili ciało szarpało się mimowolnie chcąc wyrwać się siłą co sprawiło, że roślina oplotła go jeszcze ciaśniej. Strach przepełnił jego żyły w chwili gdy zrozumiał, że jego ciało stało się wiotkie i nie mogło mu w żaden sposób już pomóc. Stracił przytomność słysząc swoje imię.
Obudził się nagle łapczywym haustem wciągając powietrze by za chwilę nim się zakrztusić. W głowie wciąż mu się kręciło, lecz dostrzegł kobietę.
- Anastasio... - wychrypiał po tym, jak złożył dłoń na jej ramieniu w geście szturchnięcia. Rozejrzał się zaraz po tym niemrawo dookoła szukając źródła dźwięku podobnego do szamoczącego się luźnego elementu w jakimś mechanizmie. Była to klamka przyległa do obdrapanych drzwi. Skamander podniósł się z ziemi i pomógł z tym samym kobiecie. Gdy uznali, że jest w porządku ruszyli dalej. A może tu już miała się kończyć ich podróż?
Pomieszczenie w którym się znaleźli było pozbawione drzwi - przynajmniej pozornie. Te umieszczone na suficie dopiero w drugiej chwili zostały dostrzeżone. Sześć zatrzasków, sześć rozsypanych kluczy. niby proste, a jednak - jak mieli tam doskoczyć? odpowiedź przyszła sama: woda. ta zaczeła wypełniać pomieszczenie wyjątkowo gwałtownie.
- Ana...? - zawołał ją mając wrażenie, że kobieta wraz z wznoszącym się poziomem wody gdzieś odpływa - Nie umiesz pływać? Anastasio, słuchasz mnie? Spójrz na mnie... - złapał ją za ramiona i potrząsnął nią lekko. Nie mieli dużo czasu - Posłuchaj mnie. Trzymaj się mnie mocno. Woda będzie się podnosić ale to nic - utrzymam nas na powierzchni tak długo, jak będzie trzeba. Gdy zbliżymy się do drzwi na suficie puścisz się mnie i przytrzymasz się klamki. Ja wtedy ponurkuję po klucze, wrócę i je otworze. Rozumiesz? - nie miał pojęcia czy mu się to uda, lecz starał się wypaść na tyle przekonująco by przynajmniej ona uwierzyła w to, że to takie proste. tak tez starał się brzmieć pomimo całej tej ponurej sytuacji - jakby wszystko miał pod kontrolą, jakby to wszystko to była tylko drobna niedogodność którą zaraz pokonają jeżeli będą tylko trzymali się planu. Nie tracąc czasu zaczął realizować plan.
|pływanie I, wytrzymałość III
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k15' : 11
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k15' : 11
Usta otworzyły się w łapczywej chęci złapania oddechu, powieki uniosły, a spojrzenie powędrowało ku niebu, ledwo widocznemu zza koron drzew. To koniec. Czy to koniec? Nie spodziewała się, że tak prosto... Nie mogła nawet użyć magii do obrony, nie wiedziała co ją atakuje. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby, czując, jak pomimo braku oddechu serce bije coraz mocniej. Zabójcza mieszanka.
Wydawało jej się, że to była chwila, gdy zamknęła oczy, jednak gdy ponownie je otworzyła, była już zupełnie w innym miejscu. Uniosła się na kolana i odkaszlnęła, czując jeszcze na szyi dyskomfort po ucisku przez przedziwne rośliny. Nadal nie miała pojęcia czym były, jednak ich obecność zostawiła na jej skórze widoczny czerwony ślad, który pewnie niedługo zniknie.
Czy to był sen? Teraz, gdy budziła się w kolejnym korytarzu miała wrażenie, że to był tylko sen. Chłód z powodu mokrych ubrań jednak przypomniał jej, że jednak to była prawda. Rozejrzała się po przyjemnym korytarzu i wzrokiem odnalazła jeszcze nieprzytomnego aurora. Zbliżyła się szybko i szturchnęła go w ramię. - Mike, wstawaj. - mruknęła. Lepiej będzie, jeśli zostaną tutaj krócej, niżeli dłużej, czuła, jakby ciągle coś obserwowało ich z daleka, mimo iż gdy się odwracała, niczego nie potrafiła dostrzec. Poczekała aż mężczyzna w końcu się obudzi. On również miał ślady po ostatnim spotkaniu z pnączami. Tym bardziej wiedziała, że nie był to tylko sen...
- Gotów? - spytała po czym już w towarzystwie mężczyzny - ruszyła ku drzwiom.
Wzięła głęboki oddech, gdy pojawili się po środku piaszczystej plaży. Trzeba było przyznać, nie spodziewała się tego. To było zdecydowanie zbyt przyjemne miejsce, żeby coś nie miało się zaraz kompletnie zepsuć. To stało się szybciej niż się spodziewała. Śmiech powiódł jej wzrok w stronę siedzącej na kamieniu syreny, a jej uroda sprawiła, że nawet Marcella, zdecydowanie bardziej odporna na kobiece wdzięki niżeli mężczyzna, westchnęła z szokiem i zachwytem. Nigdy nie widziała jak pięknego... człowieka? Chyba człowieka? Jej spojrzenie od razu powędrowało na Michaela. Czy nie będzie zbyt oszołomiony? W dodatku syrena chciała zacząć śpiewać! Tylko nie to!
Marcella przystąpiła krok do przodu i zaczęła nim syrena zdążyła wydać z siebie dźwięk w rytm przyśpiewki, którą znała z wieczornych ognisk z Caileen, piękną pieśń o whiskey w słoiku.
| śpiew - I, literatura (tworzenie prozy) - I, literatura (tworzenie poezji) - I
Wydawało jej się, że to była chwila, gdy zamknęła oczy, jednak gdy ponownie je otworzyła, była już zupełnie w innym miejscu. Uniosła się na kolana i odkaszlnęła, czując jeszcze na szyi dyskomfort po ucisku przez przedziwne rośliny. Nadal nie miała pojęcia czym były, jednak ich obecność zostawiła na jej skórze widoczny czerwony ślad, który pewnie niedługo zniknie.
Czy to był sen? Teraz, gdy budziła się w kolejnym korytarzu miała wrażenie, że to był tylko sen. Chłód z powodu mokrych ubrań jednak przypomniał jej, że jednak to była prawda. Rozejrzała się po przyjemnym korytarzu i wzrokiem odnalazła jeszcze nieprzytomnego aurora. Zbliżyła się szybko i szturchnęła go w ramię. - Mike, wstawaj. - mruknęła. Lepiej będzie, jeśli zostaną tutaj krócej, niżeli dłużej, czuła, jakby ciągle coś obserwowało ich z daleka, mimo iż gdy się odwracała, niczego nie potrafiła dostrzec. Poczekała aż mężczyzna w końcu się obudzi. On również miał ślady po ostatnim spotkaniu z pnączami. Tym bardziej wiedziała, że nie był to tylko sen...
- Gotów? - spytała po czym już w towarzystwie mężczyzny - ruszyła ku drzwiom.
Wzięła głęboki oddech, gdy pojawili się po środku piaszczystej plaży. Trzeba było przyznać, nie spodziewała się tego. To było zdecydowanie zbyt przyjemne miejsce, żeby coś nie miało się zaraz kompletnie zepsuć. To stało się szybciej niż się spodziewała. Śmiech powiódł jej wzrok w stronę siedzącej na kamieniu syreny, a jej uroda sprawiła, że nawet Marcella, zdecydowanie bardziej odporna na kobiece wdzięki niżeli mężczyzna, westchnęła z szokiem i zachwytem. Nigdy nie widziała jak pięknego... człowieka? Chyba człowieka? Jej spojrzenie od razu powędrowało na Michaela. Czy nie będzie zbyt oszołomiony? W dodatku syrena chciała zacząć śpiewać! Tylko nie to!
Marcella przystąpiła krok do przodu i zaczęła nim syrena zdążyła wydać z siebie dźwięk w rytm przyśpiewki, którą znała z wieczornych ognisk z Caileen, piękną pieśń o whiskey w słoiku.
| śpiew - I, literatura (tworzenie prozy) - I, literatura (tworzenie poezji) - I
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k15' : 3
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k15' : 3
Stracił przytomność. Serce zabiło szybciej, umysł zawirował, mięśnie pozostały jednak rozluźnione - wiedziała, że każdy gwałtowny ruch jedynie rozścierdziłby opinające się wokół ich ciał pnącza, sprowokował do ponownego zaciśnięcia się na jej gardle, do odcięcia tlenu i dołączenia do losu Gabriela; zamiast tego opanowała się rozważnie, zastygła, pozwoliła roślinie przenieść ich w kierunku drzwi, a następnie wyrzucić za ich futrynę z impetem, tak, by boleśnie uderzyli o zimną ziemię następnego pomieszczenia. Czarne macki zatrzasnęły za nimi drogę powrotną do lasu; głośny huk sprawił, że znikła majacząca w oddali ściana ciemnych drzew, zdradliwe diabelskie pnącza pokrywające leśną ściółkę. Byli już gdzieś indziej. Znaleźli się w pokoju równie nieprzyjemnym, szafirowym, kamiennym, gdzie ziemia przypominała chropowatą fakturę skał, nabierała nierówności naturalnych ukształtowań terenu: czarownica rozejrzała się, uspokajając oddech, po czym przesunęła się na kolanach w stronę swojego towarzysza, ułożyła dłonie na jego ramionach i podniosła go na tyle, na ile pozwalała jej nadkruszona zdenerwowaniem siła.
- Gabriel? Obudź się, już jesteśmy bezpieczni. Otwórz oczy. - Bezpieczni przynajmniej na razie, krzyczały zmysły; kapryśny zamek musiał mieć coś jeszcze w zanadrzu, coś równie morderczego, jak poprzednia próba. Elyon odetchnęła z ulgą, gdy czarodziej odzyskał przytomność; zmartwiony grymas rozbłysł chwilowym spokojem, przywielejem, o jaki ciężko było w Hotelu. Drżącą ręką przeczesała jego włosy, pomogła podnieść się z ziemi. - Chyba nie uważałeś za bardzo na lekcjach zielarstwa, co? Diabelskie sidła są dość łagodne jeżeli jesteś w stanie zachować spokój, nie walczyć z nimi. Ostatecznie chyba bardziej chciały nam pomóc niż zaszkodzić - zauważyła cicho, powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, starając się ocenić ich nową sytuację. - Widzisz? - Ruchem ręki wskazała na rozsiane wśród skał klucze. Zmarszczyła brwi. - Tylko gdzie... - Wzrok uniósł się nad ich głowy, zarejestrował namalowane na suficie drzwi. Na broniący ich zamek. I już miała zastanowić się głośno, w jaki sposób mogli się tam dostać, gdy dookoła kostek poczuła charakterystyczne, mokre zimno; sala wypełniała się wodą, a jej poziom wzrastał gwałtownie. - Och. Oczywiście - szepnęła do siebie, do Merlina sprawującego nad nimi pieczę. Czy patrzył? Oby, bo nie zamierzała powtarzać całej tej eskapady jeszcze raz. Zamiast tego spojrzała na Gabriela, kiwnęła głową, dając znak, że jest gotowa.
Całe szczęście, że pluskanie się w przybłoniowym jeziorze za czasów szkolnych pozostawiło swój efekt w postaci zaznajomienia się z pływaniem. Poziom wody niebawem sięgnął ich gardeł; była lodowata, jakby pragnęła zamrozić ich mięśnie, ukrócić starania - Elyon jednak z determinacją nabrała powietrza do płuc i ręką odepchnęła się od sufitu niedługo po Gabrielu, zanurkowała. Wydobycie wszystkich sześciu kluczy, umieszczenie ich w odpowiednio przeznaczonym im zamkom i otwarcie drzwi wcale nie było tak prostym zadaniem, a przez głowę przemknęła nieprzyjemna myśl, że być może to ich pierwsza i ostatnia wspólna kąpiel.
| pływanie I, wytrzymałość fizyczna I
- Gabriel? Obudź się, już jesteśmy bezpieczni. Otwórz oczy. - Bezpieczni przynajmniej na razie, krzyczały zmysły; kapryśny zamek musiał mieć coś jeszcze w zanadrzu, coś równie morderczego, jak poprzednia próba. Elyon odetchnęła z ulgą, gdy czarodziej odzyskał przytomność; zmartwiony grymas rozbłysł chwilowym spokojem, przywielejem, o jaki ciężko było w Hotelu. Drżącą ręką przeczesała jego włosy, pomogła podnieść się z ziemi. - Chyba nie uważałeś za bardzo na lekcjach zielarstwa, co? Diabelskie sidła są dość łagodne jeżeli jesteś w stanie zachować spokój, nie walczyć z nimi. Ostatecznie chyba bardziej chciały nam pomóc niż zaszkodzić - zauważyła cicho, powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, starając się ocenić ich nową sytuację. - Widzisz? - Ruchem ręki wskazała na rozsiane wśród skał klucze. Zmarszczyła brwi. - Tylko gdzie... - Wzrok uniósł się nad ich głowy, zarejestrował namalowane na suficie drzwi. Na broniący ich zamek. I już miała zastanowić się głośno, w jaki sposób mogli się tam dostać, gdy dookoła kostek poczuła charakterystyczne, mokre zimno; sala wypełniała się wodą, a jej poziom wzrastał gwałtownie. - Och. Oczywiście - szepnęła do siebie, do Merlina sprawującego nad nimi pieczę. Czy patrzył? Oby, bo nie zamierzała powtarzać całej tej eskapady jeszcze raz. Zamiast tego spojrzała na Gabriela, kiwnęła głową, dając znak, że jest gotowa.
Całe szczęście, że pluskanie się w przybłoniowym jeziorze za czasów szkolnych pozostawiło swój efekt w postaci zaznajomienia się z pływaniem. Poziom wody niebawem sięgnął ich gardeł; była lodowata, jakby pragnęła zamrozić ich mięśnie, ukrócić starania - Elyon jednak z determinacją nabrała powietrza do płuc i ręką odepchnęła się od sufitu niedługo po Gabrielu, zanurkowała. Wydobycie wszystkich sześciu kluczy, umieszczenie ich w odpowiednio przeznaczonym im zamkom i otwarcie drzwi wcale nie było tak prostym zadaniem, a przez głowę przemknęła nieprzyjemna myśl, że być może to ich pierwsza i ostatnia wspólna kąpiel.
| pływanie I, wytrzymałość fizyczna I
we saw the power to change the future in our dream
The member 'Elyon Meadowes' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k15' : 3
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k15' : 3
Niestety, jego wiedza z zakresu zielarstwa była co najmniej mierna i nigdy nie wpadłby na to, że ma do czynienia z diabelskimi sidłami. To jedynie utwierdziło go w przekonaniu, że powinien podszkolić się w zakresie zielarstwa. Zamroczyło go, jego mięśnie w końcu zwiotczały, a on stracił panowanie nad własnym ciałem i tym, co działo się wokół niego. Otuliła go ciemność i nie czuł nawet, jak diabelskie sidła niosą go w stronę oddalonych drzwi. Merlin jeden wiedział co kryje się za nimi...
Walczył z samym sobą przez chwilę, próbując zmusić ciężkie powieki do uniesienia się i wpuszczenia nikłego światła. Głos Ely - o ironio - na początku dobiegał do niego, jakby znajdował się pod wodą, z czasem docierając do niego w coraz wyraźniejszy sposób. Z zaskoczeniem stwierdził, że żyje, ma się dobrze, a przed sobą widzi zmieniającą się ze zmartwionego grymasu w powiew ulgi, twarz panny Meadowes. - I wszystko się wydało. Chyba powinienem gdzieś to zanotować - humor nadal się go trzymał, więc bez większych obaw powinni przystąpić do kolejnego zadania. Zadarł głowę do góry, chcąc zapoznać się z tym, co zwróciło uwagę Elyon. - Klucze - zdążył tylko rzucić, gdy jego oczy zwróciły się w stronę świecących przetopionych kawałków metalu. Zanim szare komórki Gabriela zdążyły wpaść na jakikolwiek plan działania poczuł jak jego stopy otula przeszywające zimno. A nim się obejrzał zanurzony niemalże po szyję znajdował się pod samym sufitem. I oczywiście, że drzwi były zamknięte, a wszystkie klucze znajdowały się na dole. Wymienił jedynie porozumiewawcze spojrzenie z Ely i nabrał solidną porcję powietrza do płuc po czym zanurzył się, płynąc w dół. Starał się nie myśleć o tym, że lodowata woda zdawała się wbijać chłodne igiełki na powierzchni jego skóry. Musieli złapać te klucze i jak najszybciej udać się na powierzchnię, aby dopasować je do odpowiednich zamków. Zdawał sobie sprawę z tego, że przed chwilą dał ciała i nie mógł pozwolić sobie na to tym razem, prawda?
Chociaż korciło go, aby odwrócić głowę od swojego celu i zerknąć w stronę Ely, wiedział, że nie powinien się rozpraszać, prawda? A mimo to zrobił to, aby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Nie przerywał swojej podwodnej szarży na dno zbiornika wodnego, w którym byli uwięzieni.
| pływanie I, wytrzymałość III
Walczył z samym sobą przez chwilę, próbując zmusić ciężkie powieki do uniesienia się i wpuszczenia nikłego światła. Głos Ely - o ironio - na początku dobiegał do niego, jakby znajdował się pod wodą, z czasem docierając do niego w coraz wyraźniejszy sposób. Z zaskoczeniem stwierdził, że żyje, ma się dobrze, a przed sobą widzi zmieniającą się ze zmartwionego grymasu w powiew ulgi, twarz panny Meadowes. - I wszystko się wydało. Chyba powinienem gdzieś to zanotować - humor nadal się go trzymał, więc bez większych obaw powinni przystąpić do kolejnego zadania. Zadarł głowę do góry, chcąc zapoznać się z tym, co zwróciło uwagę Elyon. - Klucze - zdążył tylko rzucić, gdy jego oczy zwróciły się w stronę świecących przetopionych kawałków metalu. Zanim szare komórki Gabriela zdążyły wpaść na jakikolwiek plan działania poczuł jak jego stopy otula przeszywające zimno. A nim się obejrzał zanurzony niemalże po szyję znajdował się pod samym sufitem. I oczywiście, że drzwi były zamknięte, a wszystkie klucze znajdowały się na dole. Wymienił jedynie porozumiewawcze spojrzenie z Ely i nabrał solidną porcję powietrza do płuc po czym zanurzył się, płynąc w dół. Starał się nie myśleć o tym, że lodowata woda zdawała się wbijać chłodne igiełki na powierzchni jego skóry. Musieli złapać te klucze i jak najszybciej udać się na powierzchnię, aby dopasować je do odpowiednich zamków. Zdawał sobie sprawę z tego, że przed chwilą dał ciała i nie mógł pozwolić sobie na to tym razem, prawda?
Chociaż korciło go, aby odwrócić głowę od swojego celu i zerknąć w stronę Ely, wiedział, że nie powinien się rozpraszać, prawda? A mimo to zrobił to, aby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Nie przerywał swojej podwodnej szarży na dno zbiornika wodnego, w którym byli uwięzieni.
| pływanie I, wytrzymałość III
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Lucinda nie nazwałaby tego cudem. Nie wiedziała dlaczego jej rodzina nadal przymykała oko na te wszystkie rzeczy, które finalnie mogłyby przecież przynieść im hańbę. Nie chciała tego, lubiła być Lucindą Selwyn i zależało jej na tym by to nazwisko brzmiało dumnie, ale nie zapłaciłaby za to tak wysokiej ceny. Choć byłoby jej ciężko to potrafiłaby odnaleźć się w świecie, w którym nie byłaby już szlachcianką. W końcu i tak nie obnosiła się z tym jakoś szczególnie. Po co były ty podziały? Właśnie to sprawiało, że ludzie słysząc słowo tolerancja chowali głowę w piasek.
Na słowa mężczyzny blondynka uniosła kącik ust w leniwym uśmiechu. - I to jest właśnie najbardziej krzywdzące – zaczęła zatrzymując wzrok na mężczyźnie. - Ludzie nauczyli się, że wszystko jest ściśle określone. Musisz urodzić dzieci, założyć rodzinę i znaleźć pracę w określonym czasie. Jeżeli zrobisz coś za wcześnie lub za późno od razu jesteś osądzany. Są tylko lepsi albo gorsi, nie ma nic pomiędzy, a tak naprawdę wszyscy, w którymś momencie znajdujemy się pomiędzy. - dodała wzruszając ramionami. - Lubię być starą panną. Ludzie myślą, że mi się nie układa, że jestem przez to nieszczęśliwa, a czasami mam wrażenie, że jestem szczęśliwsza od nich jakkolwiek to brzmi – odparła z przekąsem. Nie obchodziło jej co ludzie o niej sądzą dopóki wiedziała, że to bzdury mające tylko wbić jej nóż w plecy. Liczyła się tylko opinia tych, którzy byli dla niej ważni. Reszta to tylko niepotrzebny szum.
Selwyn nie znała dobrze historii Foxa. Tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieli, ale dzięki takim spotkaniom mogli poznać się w najlepszy sposób. Był gwardzistą i blondynka zdawała sobie sprawę z tego ile to musiało go kosztować. Nie wyglądał jednak na kogoś kto bał się ryzyka. Może nawet je lubił? - Może w takim razie jestem lepszym lisem od ciebie – mruknęła pod nosem. Ona także nie potrafiła żyć na pół gwizdka. To co trzymało ją w szlacheckim światku było jakieś irracjonalne poczucie obowiązku. - Masz teraz z nimi jakiś kontakt? - zapytała kiedy wspomniał o siostrach. Rozumiała, że wydziedziczenie niesie ze sobą konsekwencje, z którymi człowiek nie zawsze sobie radził. Z perspektywy kogoś kto tego jeszcze nie doświadczył mogło być prościej, ale były to jednak jedynie pozory. - Nie mam w zwyczaju pytać o drogę chociaż czasami powinnam. Nie tylko ty jesteś z tych ciekawskich – odpowiedziała uśmiechając się szeroko. Fox mógłby jej opowiedzieć o tym jak wyglądało życie kiedy jawnie uznają cię za zdrajcę, ale Selwyn wcale nie chciała tego wiedzieć. Życie samo pisało jej scenariusze i nawet jeśli coś sobie zaplanowała to było całkowicie na odwrót.
Blondynka parsknęła śmiechem chociaż temat ich żartów wcale do najzabawniejszych nie należał. To była cena, na którą trzeba było się przygotować kiedy opowiedziało się po którejś ze stron. - Byłam już kiedyś w Czarownicy i no cóż, nie wspominam tego najlepiej – odpowiedziała zgodnie z prawdą i wzruszyła ramionami. - Obym nigdy nie musiała tak świecić. Może jako dobry kolega byś mnie uratował. - dodała jeszcze unosząc brew w pytającym geście.
Przejście obok wilkołaków okazało się nie być aż tak trudne. Lucinda myślała, że jak tylko zbliżą się do drzwi te otworzą oczy i zmuszą ich do ucieczki. W końcu w walce nie mieli żadnych szans bez różdżek. Ale chyba o to w tym wszystkim chodziło – by finalnie stawić czoła własnym lękom.
Kiedy przekroczyli kolejne drzwi blondynka rozejrzała się po pomieszczeniu rozpoznając w nim dawną salę balową. Zamek był na swój sposób piękny i było jej szkoda takiego miejsca, ale nic nie można było na to poradzić. - To był dobry pomysł, żeby tu przyjść, chociaż jak już to powiedziałam to prawdopodobnie sufit spadnie nam na głowę – odparła i w tym samym momencie zauważyła drzwi, które finalnie drzwiami nie były. Zbliżając się do płótna czuła jak jej ciało się zmienia. Blondynka spojrzała na idącego obok Foxa i aż otworzyła szerzej oczy. Czyli o to w tym chodziło? Co się stanie kiedy dotrą do samego obrazu? Czy to miejsce mogło ich zabić, a oni potrwali się dosłownie z motyką na słońce? Selwyn zaczęła się zastanawiać nad zadaniem, które przyjdzie im wykonać. Nigdzie w końcu nie było widać drzwi. - Może trzeba go zniszczyć? - zaczęła zastanawiając się głośno. - Albo… - i zanim powiedziała swoje kolejne złote spostrzeżenie dostrzegła, że cały obraz się zmieniał prócz jednego elementu. - Spójrz na oczy. Może obraz trzeba skończyć? - zapytała szukając w Foxie potwierdzenia.
Selwyn wzięła do ręki pędzel chociaż o samym malowaniu nie wiedziała zbyt wiele. Była naprawdę okropną szlachcianką, ale co można było już na to poradzić? Zaczęła domalowywać oczy odpowiadającemu jej szkieletowi. Jeżeli nie chodziło o to, to zwyczajnie się zbłaźnią. Jakoś jej to nie przeszkadzało, w końcu jak na razie to była dobra zabawa.
Na słowa mężczyzny blondynka uniosła kącik ust w leniwym uśmiechu. - I to jest właśnie najbardziej krzywdzące – zaczęła zatrzymując wzrok na mężczyźnie. - Ludzie nauczyli się, że wszystko jest ściśle określone. Musisz urodzić dzieci, założyć rodzinę i znaleźć pracę w określonym czasie. Jeżeli zrobisz coś za wcześnie lub za późno od razu jesteś osądzany. Są tylko lepsi albo gorsi, nie ma nic pomiędzy, a tak naprawdę wszyscy, w którymś momencie znajdujemy się pomiędzy. - dodała wzruszając ramionami. - Lubię być starą panną. Ludzie myślą, że mi się nie układa, że jestem przez to nieszczęśliwa, a czasami mam wrażenie, że jestem szczęśliwsza od nich jakkolwiek to brzmi – odparła z przekąsem. Nie obchodziło jej co ludzie o niej sądzą dopóki wiedziała, że to bzdury mające tylko wbić jej nóż w plecy. Liczyła się tylko opinia tych, którzy byli dla niej ważni. Reszta to tylko niepotrzebny szum.
Selwyn nie znała dobrze historii Foxa. Tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieli, ale dzięki takim spotkaniom mogli poznać się w najlepszy sposób. Był gwardzistą i blondynka zdawała sobie sprawę z tego ile to musiało go kosztować. Nie wyglądał jednak na kogoś kto bał się ryzyka. Może nawet je lubił? - Może w takim razie jestem lepszym lisem od ciebie – mruknęła pod nosem. Ona także nie potrafiła żyć na pół gwizdka. To co trzymało ją w szlacheckim światku było jakieś irracjonalne poczucie obowiązku. - Masz teraz z nimi jakiś kontakt? - zapytała kiedy wspomniał o siostrach. Rozumiała, że wydziedziczenie niesie ze sobą konsekwencje, z którymi człowiek nie zawsze sobie radził. Z perspektywy kogoś kto tego jeszcze nie doświadczył mogło być prościej, ale były to jednak jedynie pozory. - Nie mam w zwyczaju pytać o drogę chociaż czasami powinnam. Nie tylko ty jesteś z tych ciekawskich – odpowiedziała uśmiechając się szeroko. Fox mógłby jej opowiedzieć o tym jak wyglądało życie kiedy jawnie uznają cię za zdrajcę, ale Selwyn wcale nie chciała tego wiedzieć. Życie samo pisało jej scenariusze i nawet jeśli coś sobie zaplanowała to było całkowicie na odwrót.
Blondynka parsknęła śmiechem chociaż temat ich żartów wcale do najzabawniejszych nie należał. To była cena, na którą trzeba było się przygotować kiedy opowiedziało się po którejś ze stron. - Byłam już kiedyś w Czarownicy i no cóż, nie wspominam tego najlepiej – odpowiedziała zgodnie z prawdą i wzruszyła ramionami. - Obym nigdy nie musiała tak świecić. Może jako dobry kolega byś mnie uratował. - dodała jeszcze unosząc brew w pytającym geście.
Przejście obok wilkołaków okazało się nie być aż tak trudne. Lucinda myślała, że jak tylko zbliżą się do drzwi te otworzą oczy i zmuszą ich do ucieczki. W końcu w walce nie mieli żadnych szans bez różdżek. Ale chyba o to w tym wszystkim chodziło – by finalnie stawić czoła własnym lękom.
Kiedy przekroczyli kolejne drzwi blondynka rozejrzała się po pomieszczeniu rozpoznając w nim dawną salę balową. Zamek był na swój sposób piękny i było jej szkoda takiego miejsca, ale nic nie można było na to poradzić. - To był dobry pomysł, żeby tu przyjść, chociaż jak już to powiedziałam to prawdopodobnie sufit spadnie nam na głowę – odparła i w tym samym momencie zauważyła drzwi, które finalnie drzwiami nie były. Zbliżając się do płótna czuła jak jej ciało się zmienia. Blondynka spojrzała na idącego obok Foxa i aż otworzyła szerzej oczy. Czyli o to w tym chodziło? Co się stanie kiedy dotrą do samego obrazu? Czy to miejsce mogło ich zabić, a oni potrwali się dosłownie z motyką na słońce? Selwyn zaczęła się zastanawiać nad zadaniem, które przyjdzie im wykonać. Nigdzie w końcu nie było widać drzwi. - Może trzeba go zniszczyć? - zaczęła zastanawiając się głośno. - Albo… - i zanim powiedziała swoje kolejne złote spostrzeżenie dostrzegła, że cały obraz się zmieniał prócz jednego elementu. - Spójrz na oczy. Może obraz trzeba skończyć? - zapytała szukając w Foxie potwierdzenia.
Selwyn wzięła do ręki pędzel chociaż o samym malowaniu nie wiedziała zbyt wiele. Była naprawdę okropną szlachcianką, ale co można było już na to poradzić? Zaczęła domalowywać oczy odpowiadającemu jej szkieletowi. Jeżeli nie chodziło o to, to zwyczajnie się zbłaźnią. Jakoś jej to nie przeszkadzało, w końcu jak na razie to była dobra zabawa.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Czuł się wyjątkowo dziwnie, gdy musiał mówić duchom, że... Były duchami. Początkowo jego słowa zdawały się jakby zlepkiem przypadkowych zgłosek, jednak im więcej mówił, tym pewniejszego głosu używał i tym lepiej sobie z tym radził. W końcu lata spędzone w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie nie poszły na marne, a profesorski nawyk wsiąkł w Jaydena niczym świeży deszcz w popękaną suchotą glebę. Wsparcie Roselyn również okazało się nieocenione, gdy wsparła go w wysiłkach związanych z przekonaniem zjaw o prawdziwości ich słów. Najwyraźniej początkowo dawni mieszkańcy szalonego zamczyska nie wyglądali na przekonanych. Wręcz przeciwnie — wydali z siebie oburzone salwy głosów, próbując zaprzeczyć temu, co mówiła dwójka czarodziejów, a Jayden obserwował jedynie jak z każdym momentem jego niematerialność przybierała na sile. Na szczęście chyba coś zaświtało w przejrzystych umysłach zebranych arystokratów, bo powoli, jeden po drugim, rozpływali się w zatęchłym powietrzu jadalni, znikając z oczu astronoma i uzdrowicielki. Vane'owi zdawało się, że słyszał jeszcze kilka rzuconych w końcówce słów, jednak nie potrafił ich rozpoznać. Czy może były to ciche przeprosiny, czy... Nieważne, bo następne drzwi skrzypnęły i rozwarły się na oścież, zapraszając śmiałków do podjęcia kolejnego, ostatniego już zadania. JD zerknął na Roselyn i skinął jej delikatnie głową, po czym pomasował ramię na zachętę i ruszył jako pierwszy.
Za nimi znajdowała się sala zbudowana jakby z jednolitej skały. Na ziemi porozrzucane były klucze, lecz kolejne wyjście znajdowało się... Na suficie. - Jak my się tam dostaniemy? Bez magii? - spytał, postępując krok naprzód, ale ledwie to zrobił, a pomieszczenie zaczęło napełniać się wodą, która pochodziła nie wiadomo skąd. - Znów to samo... - jęknął, ale nie zamierzał tak po prostu się poddawać nurtowi. - Dasz radę? - spytał tylko, utrzymując się na powierzchni, by skontrolować stan przyjaciółki. Pamiętał, że nie umiała pływać, lecz nie wiedział, czy nie zmieniło się to w dorosłym życiu. - Musimy sięgnąć po te klucze. - I liczyć na szczęście, przemknęło mu przez głowę, zanim zanurkował, niknąc w ciemniejących odmętach.
|pływanie I, wytrzymałość fizyczna II
Za nimi znajdowała się sala zbudowana jakby z jednolitej skały. Na ziemi porozrzucane były klucze, lecz kolejne wyjście znajdowało się... Na suficie. - Jak my się tam dostaniemy? Bez magii? - spytał, postępując krok naprzód, ale ledwie to zrobił, a pomieszczenie zaczęło napełniać się wodą, która pochodziła nie wiadomo skąd. - Znów to samo... - jęknął, ale nie zamierzał tak po prostu się poddawać nurtowi. - Dasz radę? - spytał tylko, utrzymując się na powierzchni, by skontrolować stan przyjaciółki. Pamiętał, że nie umiała pływać, lecz nie wiedział, czy nie zmieniło się to w dorosłym życiu. - Musimy sięgnąć po te klucze. - I liczyć na szczęście, przemknęło mu przez głowę, zanim zanurkował, niknąc w ciemniejących odmętach.
|pływanie I, wytrzymałość fizyczna II
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 13:01, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Starała się ze wszystkich sił, by wszystko co ja spotykało, prócz wypływających na wierzch, typowych dla kobiet emocji, przepuścić wszystko przez tę racjonalną stronę jej natury. Tak spoglądała i na wyzwanie postawione w haloowenowym zamczysku, chociaż - kolejne kroki prowadzące ich w głębiny ponurej budowli sprawiały, że traciła pewność siebie. Nieustająca świadomość niepokoju, wierciła się w piersi, nie dając jej odetchnąć na zbyt długo. I właściwie, to obecność mężczyzny nadawała rzeczywistości - realności. Być może to sprawiło, że zapomniała się z dłonią, chłonąć ciepło zaciśniętej ręki. Nie wydawał się tym rozgniewany.
Nie spodziewała się, jak bardzo mogła mieć rację, na temat swoich myśli. Ale nie tych wypowiadanych pospiesznie, pochopnie nawet, a wypływające powoli, sięgające głębiej, niż Ana mogłaby chcieć zaglądać. I ujawniające się z opóźnieniem, niby trącana pajęcza nić, wywołująca akromantulę. Potwora nie spieszyła się, wyczuwając ofiarę, która zaplatała się w sidła strachu. A ten wzrastał wraz z urywanym oddechem, gdy rozpaczliwe starała się chwycić ustami drogocenne powietrze.
Pnącza nie wypuściły jej, odbierając już nie tylko oddech, ale i przytomność, zaścielając ciemnością najpierw spojrzenie, potem urywając świadomość, pozostawiając w pamięci zduszony szept i imię, które wołała. Na próżno. Za późno. Pogrążyła się niebycie.
Powieki rozchyliła powoli, czując niebywały chłód, który okazał się nieść z posadzki, na której leżała. Znowu - czuła się jak podczas wizji, ale wracający do przytomności umysł, uparcie nie chciał wysunąć przed nią obrazów, które miała zobaczyć. Nie - w sposób jaki znała. Dotyk dłoni na ramieniu i jej własne imię, wyrwało ją oplatającego ją odrętwienia. Była w stanie dźwignąć się na kolana, a z pomocą Anthonego, chwiejnie podnieść się do pionu. Halas, który wzmógł się, domagając uwagi, zmusił ją by podniosła spojrzenie góry. Klamka? Drzwi na suficie? - Gdzie... - zaczęła powoli, ale coś zupełnie innego przyciągnęło jej wzrok. Szum. Szum wody. Dopiero to jedno wrażenie przykleiło jej dłoń do sukienki - mokrej. gwałtownie wciągnęła powietrze, a oczy, rozszerzyły się nienaturalnie. Chciała krzyknąć, chciała szarpnąć się, umykając przed napływająca wodą, ale zamiast tego, czuła obejmujący ją paraliż paniki. Prawdziwej, tej, której nie umiała się oprzeć, tej, która zamykała ją szczelnie w szponiastych ramionach przerażenia. Bladość wylała się na jej oblicze i tylko rozbiegane spojrzenie, przywołane imieniem zatrzymała na mężczyźnie. Nogi gięły się pod kolanami - Ni-nie - broda drżała jej, a język stał się dziwnie wiotki. Miała wrażenie, że świat zaczyna się kręcić, gdy pierwsze łzy napłynęły do oczu, a niezatrzymane popłynęły przez policzki, w końcu mieszać się z wodą, która sięgała coraz wyżej. Chciała krzyczeć, ale krtań magicznie zacisnęła się, odbierając oddech - N-n-nie - zdołała powtórzyć raz jeszcze, nie bardzo nawet wiedząc, do czego próbowała się odnieść. Wyciągnęła dłonie, rozpaczliwie wręcz chwytając się najpierw męskiego ramienia, potem przylegając niemal całym ciałem. Słowa docierały do niej niby echo, zwielokrotnione i niemal materialnie odbijając się od wodnej tafli, która w końcu porwała ich do góry. Nie wiedziała nawet, jak znalazła się w górze, tuż przy klamce, nie pamiętała, jak chwytała drgająca klamkę, próbując rzeczywiście znaleźne oparcie i nie opaść w dół, jak kamień. Opróciła głowe rozpaczliwie w kierunku aurora, która własnie zanurzał się w dół. Nie umiała pływać. Nie umiała nawet patrzeć na płynące wartko rzeki, woda przerażała ją, wciąż i wciąż napędzając serce do szaleńczej gonitwy. Nie chciała umierać znowu. A pierwsze wspomnienie, które pamiętała z "nowego" życia, to umieranie i ciemne pokłady wody z Tamizy, które ja pochłonęły.
Jej umysł odpływał i tylko w jednej, świadomej myśli poczuła, jak dłoń ześlizguje się z klamki, a jej ciało opada w dół. Uwolniony w końcu krzyk wyrwał się z gardła, ale woda - znowu porwała jej głos. To co zapamiętała, to rozmazana sylwetka Anthonego. Jasne włosy, niby aureola rozsypały się wokół głowy, nadając mu wyglądy wodnego bóstwa. Potem, była znowu ciemność.
Anastasia nie umie pływać, a woda i tonięcie związane jest z traumą, to jej największy strach związany z jej historią, więc - nie rzucam kością.
Nie spodziewała się, jak bardzo mogła mieć rację, na temat swoich myśli. Ale nie tych wypowiadanych pospiesznie, pochopnie nawet, a wypływające powoli, sięgające głębiej, niż Ana mogłaby chcieć zaglądać. I ujawniające się z opóźnieniem, niby trącana pajęcza nić, wywołująca akromantulę. Potwora nie spieszyła się, wyczuwając ofiarę, która zaplatała się w sidła strachu. A ten wzrastał wraz z urywanym oddechem, gdy rozpaczliwe starała się chwycić ustami drogocenne powietrze.
Pnącza nie wypuściły jej, odbierając już nie tylko oddech, ale i przytomność, zaścielając ciemnością najpierw spojrzenie, potem urywając świadomość, pozostawiając w pamięci zduszony szept i imię, które wołała. Na próżno. Za późno. Pogrążyła się niebycie.
Powieki rozchyliła powoli, czując niebywały chłód, który okazał się nieść z posadzki, na której leżała. Znowu - czuła się jak podczas wizji, ale wracający do przytomności umysł, uparcie nie chciał wysunąć przed nią obrazów, które miała zobaczyć. Nie - w sposób jaki znała. Dotyk dłoni na ramieniu i jej własne imię, wyrwało ją oplatającego ją odrętwienia. Była w stanie dźwignąć się na kolana, a z pomocą Anthonego, chwiejnie podnieść się do pionu. Halas, który wzmógł się, domagając uwagi, zmusił ją by podniosła spojrzenie góry. Klamka? Drzwi na suficie? - Gdzie... - zaczęła powoli, ale coś zupełnie innego przyciągnęło jej wzrok. Szum. Szum wody. Dopiero to jedno wrażenie przykleiło jej dłoń do sukienki - mokrej. gwałtownie wciągnęła powietrze, a oczy, rozszerzyły się nienaturalnie. Chciała krzyknąć, chciała szarpnąć się, umykając przed napływająca wodą, ale zamiast tego, czuła obejmujący ją paraliż paniki. Prawdziwej, tej, której nie umiała się oprzeć, tej, która zamykała ją szczelnie w szponiastych ramionach przerażenia. Bladość wylała się na jej oblicze i tylko rozbiegane spojrzenie, przywołane imieniem zatrzymała na mężczyźnie. Nogi gięły się pod kolanami - Ni-nie - broda drżała jej, a język stał się dziwnie wiotki. Miała wrażenie, że świat zaczyna się kręcić, gdy pierwsze łzy napłynęły do oczu, a niezatrzymane popłynęły przez policzki, w końcu mieszać się z wodą, która sięgała coraz wyżej. Chciała krzyczeć, ale krtań magicznie zacisnęła się, odbierając oddech - N-n-nie - zdołała powtórzyć raz jeszcze, nie bardzo nawet wiedząc, do czego próbowała się odnieść. Wyciągnęła dłonie, rozpaczliwie wręcz chwytając się najpierw męskiego ramienia, potem przylegając niemal całym ciałem. Słowa docierały do niej niby echo, zwielokrotnione i niemal materialnie odbijając się od wodnej tafli, która w końcu porwała ich do góry. Nie wiedziała nawet, jak znalazła się w górze, tuż przy klamce, nie pamiętała, jak chwytała drgająca klamkę, próbując rzeczywiście znaleźne oparcie i nie opaść w dół, jak kamień. Opróciła głowe rozpaczliwie w kierunku aurora, która własnie zanurzał się w dół. Nie umiała pływać. Nie umiała nawet patrzeć na płynące wartko rzeki, woda przerażała ją, wciąż i wciąż napędzając serce do szaleńczej gonitwy. Nie chciała umierać znowu. A pierwsze wspomnienie, które pamiętała z "nowego" życia, to umieranie i ciemne pokłady wody z Tamizy, które ja pochłonęły.
Jej umysł odpływał i tylko w jednej, świadomej myśli poczuła, jak dłoń ześlizguje się z klamki, a jej ciało opada w dół. Uwolniony w końcu krzyk wyrwał się z gardła, ale woda - znowu porwała jej głos. To co zapamiętała, to rozmazana sylwetka Anthonego. Jasne włosy, niby aureola rozsypały się wokół głowy, nadając mu wyglądy wodnego bóstwa. Potem, była znowu ciemność.
Anastasia nie umie pływać, a woda i tonięcie związane jest z traumą, to jej największy strach związany z jej historią, więc - nie rzucam kością.
30
Punkty odwagi:
Artur - 50
Frances - 50
Oboje z całych sił próbowaliście wygrać z syreną. Longbottom postawił na jęcząco-krzyczącą donośność głosu, kiedy z kolei Frances spróbowała faktycznie ułożyć jakąś piosenkę. Niestety wasze wspólne wysiłki okazały się niewystarczające: syrena jedynie pogardliwie wydęła wargi, po czym na cały głos zaczęła śpiewać. Kiedy tylko usłyszeliście pierwsze nuty jej pieśni zamarliście, wpadając w trans. Mogliście jedynie stać na skałach zapatrzeni w syrenę, nieświadomi tego jak z każdą chwilą kłębiąca się dookoła morska toń stawała się coraz bardziej wzburzona. Aż w końcu nakryła was fala. Byliście jednak spokojni, pogrążeni we śnie na jawie prawie nie zarejestrowaliście, jak przestajecie odczuwać wszelkie zmysły. Nagle jednak poczuliście w waszych klatkach piersiowych wpierw otrzeźwiające, palące uczucie, a następnie jakaś siła zaczęła ściągać was w dół, coraz szybciej i szybciej. Aż nagle napierająca na was ze wszystkich stron woda jakby za pstryknięciem palców zniknęła. Spadaliście, teraz już w powietrzu, z głuchym łoskotem uderzając o równą posadzkę.
W kolejnym pokoju panował w nieprzyjazny półmrok, lecz mimo wątłego światła byliście w stanie zorientować się, że wielkie, ciemne wieże wyrastające tuż przed waszymi oczami to ogromne biblioteczne regały. Szybko okazało się, że za waszymi plecami zamiast wejścia również znajduje się jeden z nich - a w dłoni, która przed chwilą złapała za klamkę pojawiła się podniszczona księga, na której matowymi, złotymi literami brzmiało pytanie: Kto szuka wyjścia? Księgi były stare, podarte, niektóre zgniłe - ich woń zamiast zapachu nowego pergaminu przypominała bardziej zatęchły i zawilgotniały loch. Trudno było rozczytać się w zatartych literach, lecz zaskakującym było, że na każdej z nich widniało jedynie imię i nazwisko, żadnych tytułów. Nie jednak zdołaliście na dobre rozejrzeć się po zamkowej bibliotece powietrze przeciął powolny, skrzekliwy śmiech.
- Cóż za głupcy zdecydowali się tu wejść?
Głos przyprawiał o szczękościsk, nieprzyjemnym połączeniem wysokich i niskich tonów wdzierając się do waszych uszu. Pomieszczenie zniekształcało jednak dźwięk - nie byliście pewni skąd on tak dokładnie dociera. Także i wasze kroki odbijały się zwielokrotnionym echem, plącząc się wraz z coraz głośniejszym, chrobotliwym szuraniem brzmiącym tak, jakby coś dużego przemieszczało się coraz bliżej i bliżej pomiędzy regałami.
- Poznam wasze wszystkie sekrety, powie mi to wasze imię… a kogo sekrety poznam, na kim położę swoje oko, ten zostanie tu już na wieczność. Księgi, tyle ksiąg, tyle historii… Cóż za głupcy zdecydowali się więc tu wejść?
Zarówno wyjście, jak i strażnik biblioteki chcieli znać wasze imiona - jednak czy wyjawienie tego prawdziwego było rozsądnym posunięciem?
Wykonujecie rzut na kłamstwo, wasze wyniki sumują się, a do rzutu należy dodać bonus przysługujący z posiadanego poziomu biegłości kłamstwa. ST okłamania pokoju wynosi 60.
Biegłość historii magii pozwoli wam uwiarygodnić swoje alter ego i tym samym obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
- Cóż za głupcy zdecydowali się tu wejść?
Głos przyprawiał o szczękościsk, nieprzyjemnym połączeniem wysokich i niskich tonów wdzierając się do waszych uszu. Pomieszczenie zniekształcało jednak dźwięk - nie byliście pewni skąd on tak dokładnie dociera. Także i wasze kroki odbijały się zwielokrotnionym echem, plącząc się wraz z coraz głośniejszym, chrobotliwym szuraniem brzmiącym tak, jakby coś dużego przemieszczało się coraz bliżej i bliżej pomiędzy regałami.
- Poznam wasze wszystkie sekrety, powie mi to wasze imię… a kogo sekrety poznam, na kim położę swoje oko, ten zostanie tu już na wieczność. Księgi, tyle ksiąg, tyle historii… Cóż za głupcy zdecydowali się więc tu wejść?
Zarówno wyjście, jak i strażnik biblioteki chcieli znać wasze imiona - jednak czy wyjawienie tego prawdziwego było rozsądnym posunięciem?
Wykonujecie rzut na kłamstwo, wasze wyniki sumują się, a do rzutu należy dodać bonus przysługujący z posiadanego poziomu biegłości kłamstwa. ST okłamania pokoju wynosi 60.
Biegłość historii magii pozwoli wam uwiarygodnić swoje alter ego i tym samym obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
[bylobrzydkobedzieladnie]
80
Punkty odwagi:
Elyon - 200
Gabriel - 150
Wzięliście ostatnie, głębokie wdechy i zanurkowaliście. Na szczęście oboje mogliście pochwalić się nie tylko umiejętnością pływania, ale również wytrzymałością. Bez przeszkód dopłynęliście do dna i zebraliście wszystkie klucze. Każdy z nich pasował tylko do jednego zamka, jednak i to rozpracowaliście bezproblemowo. Po przekręceniu ostatniego z nich w wodzie rozeszło się kliknięcie, a drzwi otworzyły się. Różnica ciśnień porwała was na ogromnej fali i, zaprzeczając wszelkim sensownym rozkładom architektonicznym, wyrzuciła na podłodze w kolejnym pokoju.
Znaleźliście się w pokoju, który za czasów swojej świetności musiał być salą balową. Teraz jednak marmurowe posadzki są popękane i zniszczone, ze ścian farba odpada wielkimi płatami, a przez dziury w suficie możecie dostrzec ciemne, nocne niebo. Drzwi za wami niespodziewanie zniknęły, ale na drugim końcu pomieszczenia zauważacie kolejne. W miarę jak się do nich zbliżacie zauważacie swoją omyłkę - nie są to drzwi, a pokaźnych rozmiarów obraz, na którym widzicie stojące obok siebie dwa trupy. Na podłodze przed nim stoją farby i pędzle. Gdy podchodzicie całkiem blisko zauważacie, że rozkładające się ciała zaczynają młodnieć. Z trwogą orientujecie się jednak, że w miarę jak im ubywa lat wy zaczynacie się starzeć. Nie wszystko jednak na obrazie się zmienia: oczodoły namalowanych postaci pozostają puste, zupełnie jakby obraz nie został skończony. Może jeżeli spróbujecie domalować brakujące elementy uda wam się zachować życie?
ST poprawnego namalowania oczu wynosi 35, a wasze rzuty sumują się. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości malarstwo (tworzenie).
Biegłość zręcznych rąk obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST poprawnego namalowania oczu wynosi 35, a wasze rzuty sumują się. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości malarstwo (tworzenie).
Biegłość zręcznych rąk obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
| Wykorzystane kości: 8, 4, 5, 3
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź