Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
Tym razem poszło im dużo lepiej. Choć skradanie się w obecności śpiących wilków - wilkołaków? - było stresujące, to wiedzieli, co robią. Urquart znany był już ze swych umiejętności w śledzeniu podejrzanych, ona zaś, choć praktykę może i miała mniejszą, kończyła wieloletnie szkolenie na pełnoprawnego wiedźmiego strażnika. Po kilku dłużących się chwilach dotarli do wrót wiodących do kolejnej komnaty. Ich oczom ukazała się rozległa, okazała jadalnia - Maeve nigdy nie miała okazji znaleźć się w takim miejscu, gdzie byli? Wrócili do zwiedzania zamczyska, w którym rozpoczęli swoją przygodę, czy może była to kolejna pułapka? Nie chciała odzywać się na głos, by nie zwracać na siebie uwagi; co prawda nikogo jeszcze nie dostrzegła, lecz instynkt oraz doświadczenie wyniesione z poprzednich pokojów podpowiadały jej, by zachowała czujność.
- Widzisz to, co ja? - zapytała po chwili chłopaka, nie odrywając wzroku od zmierzających w ich kierunku duchów. Oboje spotkali się ze zjawami w Hogwarcie, jednak Prawie Bezgłowy Nick czy Gruby Mnich nie roztaczali wokół siebie takiej aury... Wzdrygnęła się, gdy znalazły się bliżej; uczucie chłodu przybrało tylko na sile, zaś do ich uszu dotarły fragmenty jednej z rozmów. Na twarzy Maeve pojawił się grymas, który prędko zmienił się w przerażenie; przypadkiem spojrzała na swe półprzezroczyste dłonie. - Elphie... - zaczęła słabo, kręciło jej się w głowie. - Spójrz na siebie, my znikamy.
Odetchnęła kilka razy, chcąc w ten sposób uspokoić kołaczące dziko serce. Jak mieli rozprawić się z tą... pułapką? Bo przecież był to kolejny test, z którym - jakoś - musieli sobie poradzić. - Ja... przepraszam bardzo, sir - zwróciła się do przelatującego obok nich ducha, wyniosłego lorda, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z faktu, że jego czas już dawno przeminął. - Nie chcę zabrzmieć nieuprzejmie, lecz ten artykuł Proroka Codziennego, o którym rozmawiacie, został wydany bardzo dawno temu, zaś sala, w której się znajdujemy, jest w okropnym stanie. Gdziekolwiek jesteśmy, miejsce to od dawna nie jest już zamieszkane. Zaś pan... państwo... są martwi. - Zrobiła krótką przerwę, zdając sobie sprawę z tego, że brzmi idiotycznie, nie było jednak czasu na przygotowanie lepszej przemowy; zerknęła ku Elphiemu, próbując nakłonić go spojrzeniem, by i on coś powiedział. - Państwo są duchami.
| retoryka II, brak szlacheckiej etykiety
- Widzisz to, co ja? - zapytała po chwili chłopaka, nie odrywając wzroku od zmierzających w ich kierunku duchów. Oboje spotkali się ze zjawami w Hogwarcie, jednak Prawie Bezgłowy Nick czy Gruby Mnich nie roztaczali wokół siebie takiej aury... Wzdrygnęła się, gdy znalazły się bliżej; uczucie chłodu przybrało tylko na sile, zaś do ich uszu dotarły fragmenty jednej z rozmów. Na twarzy Maeve pojawił się grymas, który prędko zmienił się w przerażenie; przypadkiem spojrzała na swe półprzezroczyste dłonie. - Elphie... - zaczęła słabo, kręciło jej się w głowie. - Spójrz na siebie, my znikamy.
Odetchnęła kilka razy, chcąc w ten sposób uspokoić kołaczące dziko serce. Jak mieli rozprawić się z tą... pułapką? Bo przecież był to kolejny test, z którym - jakoś - musieli sobie poradzić. - Ja... przepraszam bardzo, sir - zwróciła się do przelatującego obok nich ducha, wyniosłego lorda, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z faktu, że jego czas już dawno przeminął. - Nie chcę zabrzmieć nieuprzejmie, lecz ten artykuł Proroka Codziennego, o którym rozmawiacie, został wydany bardzo dawno temu, zaś sala, w której się znajdujemy, jest w okropnym stanie. Gdziekolwiek jesteśmy, miejsce to od dawna nie jest już zamieszkane. Zaś pan... państwo... są martwi. - Zrobiła krótką przerwę, zdając sobie sprawę z tego, że brzmi idiotycznie, nie było jednak czasu na przygotowanie lepszej przemowy; zerknęła ku Elphiemu, próbując nakłonić go spojrzeniem, by i on coś powiedział. - Państwo są duchami.
| retoryka II, brak szlacheckiej etykiety
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 82
'k100' : 82
Obok wilkołaków przemknęliśmy bezszelestnie - na całe szczęście, zdecydowanie miałem po dziurki w nosie spotkań z tymi stworzeniami. Szarpane blizny na klatce piersiowej za każdym razem przypomiały nie tylko o poświęceniu, ale i o niezbyt przyjemnej potyczne.
Kolejne pomieszczenie wydawało się na swój sposób piękne. Rozdarcia w suficie ukazujące nocne niebo w niczym nie zdradzało niespodzianek tajemniczego kotelu. W drugim końsu już dostrzegłem drzwi - a przed nimi obraz. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co się dzieje. Dopiero gdy odewrałem oczy od obrazu, przenosząc wzrok na Lucindę, zorientowałem się, że obraz czerpał od nas... młodość?
I zdaje się, że to właśnie oczy miały być kluczem do wszystkiego.
Przytaknąłem Selwyn bez słowa; choć nie potrafiłem malować, złapałem za pędzle, postanawiając dokończyć to upiorne dzieło, nie widząc innego wyjścia.
Kolejne pomieszczenie wydawało się na swój sposób piękne. Rozdarcia w suficie ukazujące nocne niebo w niczym nie zdradzało niespodzianek tajemniczego kotelu. W drugim końsu już dostrzegłem drzwi - a przed nimi obraz. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co się dzieje. Dopiero gdy odewrałem oczy od obrazu, przenosząc wzrok na Lucindę, zorientowałem się, że obraz czerpał od nas... młodość?
I zdaje się, że to właśnie oczy miały być kluczem do wszystkiego.
Przytaknąłem Selwyn bez słowa; choć nie potrafiłem malować, złapałem za pędzle, postanawiając dokończyć to upiorne dzieło, nie widząc innego wyjścia.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k15' : 8
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k15' : 8
Tak. To wszystko przechodziło jego najśmielsze oczekiwania i jeszcze poważniejszą wyobraźnię, a Elphie naprawdę był niezły w te klocki. Musiał oddać twórcy całego Hotelu Transylwania, że potrafił zaskoczyć. A może to nagromadzona zła magia tak wypaczyła to miejsce? Coś w stylu Azkabanu? Miał nadzieję, że nie było to aż tak złe, ale mimo wszystko czuł pewien dyskomfort. Na szczęście tym razem z Maeve przeszli kolejny etap, ale co to było za szaleństwo. Wilki wciąż drzemały i nie zauważyły ich obecności, jednak wolał nie myśleć, co by się wydarzyło, gdyby je trącili lub gdyby stworzenia wybudziły się ze snu... Ktoś go powinien walnąć w głowę za te pomysły z Hotelem, ale jednak nie było tak źle. Teraz się trochę stresował, ale później mogły być z tego same dobre wspomnienia. Prawda? Miał taką nadzieję i od czasu do czasu zerkał w stronę Clearwater, czy nie zamierzała go zostawić za sobą za to, że ją zaciągnął do zamku. Przeszli kolejne drzwi, a Urquart nie zdążył się zorientować, co się działo aktualnie, gdy znikąd wyskoczyły do nich... Duchy? Nie... A jednak! Chwila, duchy jak nic! Skąd one się tutaj w ogóle pojawiły? Wyglądały dość staroświecko i wyjątkowo... Żałośnie? Z tego, co pamiętał duchy z Hogwartu nie prezentowały się w ten sposób, chyba że mówiło się o Krwawym Baronie, jednak on był jedyny w swoim rodzaju. Nie spodziewał się spotkać tutaj żadnej zjawy, ale w sumie to kompletnie nie orientował się w zasadach, które rządziły tym miejscem. Mogły tu mieszkać nawet i trolle, skoro przed momentem czaili się nad śpiącymi wilkami. Czy innymi wilkołakami. Nie zdążył się odezwać, gdy próbował podrapać się po nosie i krzyknął. Jego ręka zrobiła się przezroczysta! Czy to nie było już skończone szaleństwo? Duchy, wilki... Do tego jeszcze zaczęli znikać! Jasny pigmejski! Co teraz?! Na szczęście Maeve szybko wkroczyła do akcji, a on za nią. Nieudolnie. Oj, bardzo nieudolnie. - Ona ma rację. Słuchajcie się jej, bo... No, bo my żyjemy, a wy nie - co on w ogóle gadał? Przecież to był jakiś absurd! Czy miał jednak jakiś wybór? Musiał spróbować. Nie chciał zostawać duchem!
|brak biegłości
[bylobrzydkobedzieladnie]
|brak biegłości
[bylobrzydkobedzieladnie]
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Ostatnio zmieniony przez Elphie Urquart dnia 19.07.19 17:20, w całości zmieniany 1 raz
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elphie Urquart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Nie spodziewała się droczenia czy żartobliwości, nie spodziewała się właściwie niczego, bardziej zła na siebie niż oczekująca ataku ze strony Caileen. Ale to nie miało już znaczenia, skoro znalazły się z dala od diabelskich sideł. I od wilkołaków, które zdawały się jeszcze gorsze – w gruncie rzeczy, takie też były. Choć nie nazwałaby tego posunięciem najmądrzejszym, Tuile odczuwała w duchu mimo wszystko nieznaczną ulgę i wdzięczność wobec ukochanej, że ta chwyciła ją za rękę. Nieszczególnie pomagało się to skradać, ale dodawało mimo wszystko odrobiny odwagi; świadomość, że są tu z drugą połówką. Nawet jeśli cały ten pomysł okazywał się z każdym kolejnym pomieszczeniem coraz durniejszy.
Widok kościstych, upiornych postaci wcale nie pomógł Tuilelaith zmienić zdania. Odruchowo wykonała pół kroku w tył, aczkolwiek nie zdołało to uratować kobiety z białych, lodowatych szponów. Wszystko działo się dla Meadowes za szybko, krew huczała w uszach niemal głośniej niż upiorna, nienaturalna muzyka, a Caileen zniknęła nie tylko z zasięgu jej rąk, ale i wzroku. Instynkt kazał podążać Tujce za krokami szkieletów, naśladując je, usiłując nadążać za narzucanym przez nie rytmem, choć przecież nadal nie odzyskała pełni sił po pierwszej z zamkowych prób. Wolała jednak męczyć się, chwilami zahaczając czubkiem butów o własne stopy, walcząc z ciężkim oddechem, niż się zatrzymać – być może byłoby to ostatnie, co zrobiłaby w życiu. W głowie huczało Tuile, że powinna znaleźć Caileen, że musi znaleźć Caileen; zaczęła więc rozglądać się niespokojnie, wreszcie odnajdując pomiędzy nagimi, spękanymi czaszkami niepokorną czuprynę towarzyszki. Jak bardzo żałowała, że nie ma sposobu, by do niej dotrzeć! Nad ramieniem szkieletu ściskającego dłoń, którą powinna ściskać Tujka, widniały uchylone drzwi. Musiał być jakiś sposób, by do nich dotrzeć... Prawdopodobnie ten sam, który zmuszał Tuilelaith do niezarzucania upiornego rytmu. Usiłując znów się wyciszyć, podziękowała w duchu Merlinowi, że na samym tańcu zna się nieźle. Wciąż jednak rozpraszała ją myśl o Caileen. Ona nie posiadła tujkowych zdolności. Co, jeśli nie podoła próbie...?
Taniec balowy – I | Zwinność – 3
Widok kościstych, upiornych postaci wcale nie pomógł Tuilelaith zmienić zdania. Odruchowo wykonała pół kroku w tył, aczkolwiek nie zdołało to uratować kobiety z białych, lodowatych szponów. Wszystko działo się dla Meadowes za szybko, krew huczała w uszach niemal głośniej niż upiorna, nienaturalna muzyka, a Caileen zniknęła nie tylko z zasięgu jej rąk, ale i wzroku. Instynkt kazał podążać Tujce za krokami szkieletów, naśladując je, usiłując nadążać za narzucanym przez nie rytmem, choć przecież nadal nie odzyskała pełni sił po pierwszej z zamkowych prób. Wolała jednak męczyć się, chwilami zahaczając czubkiem butów o własne stopy, walcząc z ciężkim oddechem, niż się zatrzymać – być może byłoby to ostatnie, co zrobiłaby w życiu. W głowie huczało Tuile, że powinna znaleźć Caileen, że musi znaleźć Caileen; zaczęła więc rozglądać się niespokojnie, wreszcie odnajdując pomiędzy nagimi, spękanymi czaszkami niepokorną czuprynę towarzyszki. Jak bardzo żałowała, że nie ma sposobu, by do niej dotrzeć! Nad ramieniem szkieletu ściskającego dłoń, którą powinna ściskać Tujka, widniały uchylone drzwi. Musiał być jakiś sposób, by do nich dotrzeć... Prawdopodobnie ten sam, który zmuszał Tuilelaith do niezarzucania upiornego rytmu. Usiłując znów się wyciszyć, podziękowała w duchu Merlinowi, że na samym tańcu zna się nieźle. Wciąż jednak rozpraszała ją myśl o Caileen. Ona nie posiadła tujkowych zdolności. Co, jeśli nie podoła próbie...?
Taniec balowy – I | Zwinność – 3
Gość
Gość
The member 'Tuilelaith Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Sytuacja zaczynała się robić naprawdę nieprzyjemna. Było niemal oczywistością, że Florence nie da sobie rady z tymi kulami, cokolwiek by one nie miały przedstawiać. Próbowała i próbowała, rozpaczliwie chcąc ułożyć je w jakiejś sensownej kombinacji, ale nic jej nie wychodziło. Dodatkowo w grę wchodziła panika - Florence czuła jak coraz mniej powietrza dostaje się do jej płuc. Spojrzała nieco przerażonym spojrzeniem w stronę Randalla. Chyba organizatorzy ich tu nie pozabijają? Nie mieli do tego prawa, przecież to miała być tylko zabawa!
W momencie gdy kobieta miała już wrażenie, że zaraz bezpowrotnie pochłonie ją ciemność - bo rzeczywiście, nagle zaczęli spadać przez bezkresną czerń, tracąc z oczu jakiekolwiek źródła światła - w jej oczach wezbrały już nawet łzy. Tak bardzo przeraziła się możliwości śmierci, i to jeszcze w jeden z okrutniejszych sposobów - przez uduszenie. I to jeszcze w samotni! Lupin gdzieś zniknął! W którymś momencie chyba krzyknęła, ale nie mogła być tego pewna. Czy dźwięk roznosi się w całkowitej pustce?
Mocne bolesne spotkanie z podłogą powitała niemalże z radością. Znów mogła oddychać. Florence rozkaszlała się okrutnie, czując jak powietrze na powrót zapełnia jej płuca. Potrzebowała dłuższej chwili, aby być w stanie podnieść się na nogi.
- ...Randall? - zawołała, i, ku władnej uldze, dostrzegła znajomą, wredną czuprynę nieopodal. Wyglądał na całego i zdrowego, tak jak ona. Na ten widok kamień spadł jej z serca. Podeszła do mężczyzny i pomogła mu również wstać. - Chodź, chodźmy jak najdalej stąd - burknęła, spoglądając wrogo na otaczającą ich ciemność. W oddali dostrzegła kolejne drzwi i to w ich kierunku się skierowała. Trochę z lękiem, a trochę z determinacją, Florence weszła do następnego pokoju, rozglądając się szybko na boki. Bardzo prędko zobaczyła, że na podłodze leży pełno kluczy... a drzwi, które należało otworzyć, znajdowały się w suficie. Wysoko.
- Och na litość Goryka - jęknęła, robiąc pierwszy krok. Widok wody wcale jej nie przeraził. Zrobiła to za to prędkość, z którą pomieszczenie zaczęło się wypełniać. - No rusz się, cholera jasna, nurkuj - walnęła Randalla w ramię, samej wahają się przez chwilę - ale tylko przez chwilę, bo wiedziała, że nie mają wiele czasu. Płuca, wciąż obolałe po wcześniejszym braku tlenu, boleśnie zaprotestowały, ale Florence wiedziała, że musi spróbować.
W momencie gdy kobieta miała już wrażenie, że zaraz bezpowrotnie pochłonie ją ciemność - bo rzeczywiście, nagle zaczęli spadać przez bezkresną czerń, tracąc z oczu jakiekolwiek źródła światła - w jej oczach wezbrały już nawet łzy. Tak bardzo przeraziła się możliwości śmierci, i to jeszcze w jeden z okrutniejszych sposobów - przez uduszenie. I to jeszcze w samotni! Lupin gdzieś zniknął! W którymś momencie chyba krzyknęła, ale nie mogła być tego pewna. Czy dźwięk roznosi się w całkowitej pustce?
Mocne bolesne spotkanie z podłogą powitała niemalże z radością. Znów mogła oddychać. Florence rozkaszlała się okrutnie, czując jak powietrze na powrót zapełnia jej płuca. Potrzebowała dłuższej chwili, aby być w stanie podnieść się na nogi.
- ...Randall? - zawołała, i, ku władnej uldze, dostrzegła znajomą, wredną czuprynę nieopodal. Wyglądał na całego i zdrowego, tak jak ona. Na ten widok kamień spadł jej z serca. Podeszła do mężczyzny i pomogła mu również wstać. - Chodź, chodźmy jak najdalej stąd - burknęła, spoglądając wrogo na otaczającą ich ciemność. W oddali dostrzegła kolejne drzwi i to w ich kierunku się skierowała. Trochę z lękiem, a trochę z determinacją, Florence weszła do następnego pokoju, rozglądając się szybko na boki. Bardzo prędko zobaczyła, że na podłodze leży pełno kluczy... a drzwi, które należało otworzyć, znajdowały się w suficie. Wysoko.
- Och na litość Goryka - jęknęła, robiąc pierwszy krok. Widok wody wcale jej nie przeraził. Zrobiła to za to prędkość, z którą pomieszczenie zaczęło się wypełniać. - No rusz się, cholera jasna, nurkuj - walnęła Randalla w ramię, samej wahają się przez chwilę - ale tylko przez chwilę, bo wiedziała, że nie mają wiele czasu. Płuca, wciąż obolałe po wcześniejszym braku tlenu, boleśnie zaprotestowały, ale Florence wiedziała, że musi spróbować.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k15' : 4
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k15' : 4
Przypatrywała się minie Norwega z ciekawością, lekko zastanawiając nad przyczyną tej zmiany - co go tak nagle ugryzło? Nie sądziła, że powiedziała coś nie w porządku, ale poczekała grzecznie na wyjaśnienie, nie zrażając się tym zdenerwowaniem. Z takim samym zainteresowaniem obserwowała, jak lico okolone rudymi włosami łagodnieje. Na odpowiedź uniosła nieco brwi, słuchając każdego słowa - ciekawa opowieść była tak samo angażująca jak dostrzeżenie alchemika w fazie tak zaawansowanej ekspresji. Początkowo uśmiechała się, ale po drodze uśmiech zgubiła.
- Biedne jelenie - odpowiedziała gdzieś w trakcie ze zmartwieniem. Po co ludziom takie trofea? - Ja nawet wolę żeby te hełmy nie miały rogów, może wtedy zginie mniej jeleni - dodała, widząc temat zupełnie naokoło, ale zapamiętując to, co Asbjorn jej przekazał. Nawet jeśli to nie jelenie rogi ozdabiały hełmy. Niektóre, to znaczy te niecodzienne. Zrobiła zwinny unik, uśmiechając się nawet na ten pokaz walki, a raczej ataku. - Najłatwiej bez hełmu, bo nie przeszkadza - wypaliła szybko, zgodnie z prawdą. Miało być łatwiej, a nie bezpieczniej.
Pokręciła głową, wyjątkowo poważnie traktując śmierciotule. Poza tym... - Jesteś zbyt kolorowy na śmierciotulę - stwierdziła, bo one na pewno były całe czarne - i trochę zbyt mało płaski - zachichotała, bo przecież stworzenia te wyglądały zupełnie jak płachty. Mimo tego - doceniła ten żart. - Ale następnym razem może się nabiorę - wystawiła Ingissonowi koniuszek języka.
- To brzmi pięknie, tylko trochę strasznie - stwierdziła, mając na myśli ogień. Wcale nie zasnęłaby lekko przy jego blasku, wręcz przeciwnie, wywoływał w niej masę okropnych skojarzeń, kompletnie niepasujących do spokoju i odpływaniu w senne krainy.
Z kolejnym zadaniem poradzili sobie świetnie - zupełnie lepiej niż mogłaby się spodziewać, przynajmniej po sobie. Zebrane części udało się odpowiednio ułożyć, zegary wróciły do normy, pozostawiając po sobie jeszcze trochę niepokoju, ale mogli ruszyć dalej. Na dźwięk drzwi Susanne spróbowała go powtórzyć - nawet jej wyszło, zaśmiała się więc nim ruszyli dalej. Tam zaś natychmiast odczuli ciężkie powietrze, przez którego zapach zmarszczyła nieco nos. Chwilę później rośliny zaczęły zmieniać miejsce, lecz Lovegood nie cofnęła się nawet o krok, obserwując z zainteresowaniem ten proces.
- To labirynt? - zapytała zaskoczona, rozglądając się po zielonych ścianach, jakie uformowały się wokół nich. Zmarszczyła brwi, dostrzegając tabliczkę, przy której znalazła się szybko i tak samo szybko podsumowała ją westchnieniem. - Czy to naprawdę numerologia? - nie znała się na niej zupełnie. Mimo tego przyjrzała się zapisom, czując też drapanie w gardle i łzy w oczach. Zakaszlała kilka razy. - I trucizna - jeszcze mało! - Chyba musimy się spieszyć zanim nas to położy - uznała, próbując dostrzec jakieś zależności w tych liczbach i mając nadzieję, że Ingisson rozszyfruje je sprawniej niż ona.
| As pewnie pomoże mi z numerologią, której nie mam; spostrzegawczość I - ST 55
- Biedne jelenie - odpowiedziała gdzieś w trakcie ze zmartwieniem. Po co ludziom takie trofea? - Ja nawet wolę żeby te hełmy nie miały rogów, może wtedy zginie mniej jeleni - dodała, widząc temat zupełnie naokoło, ale zapamiętując to, co Asbjorn jej przekazał. Nawet jeśli to nie jelenie rogi ozdabiały hełmy. Niektóre, to znaczy te niecodzienne. Zrobiła zwinny unik, uśmiechając się nawet na ten pokaz walki, a raczej ataku. - Najłatwiej bez hełmu, bo nie przeszkadza - wypaliła szybko, zgodnie z prawdą. Miało być łatwiej, a nie bezpieczniej.
Pokręciła głową, wyjątkowo poważnie traktując śmierciotule. Poza tym... - Jesteś zbyt kolorowy na śmierciotulę - stwierdziła, bo one na pewno były całe czarne - i trochę zbyt mało płaski - zachichotała, bo przecież stworzenia te wyglądały zupełnie jak płachty. Mimo tego - doceniła ten żart. - Ale następnym razem może się nabiorę - wystawiła Ingissonowi koniuszek języka.
- To brzmi pięknie, tylko trochę strasznie - stwierdziła, mając na myśli ogień. Wcale nie zasnęłaby lekko przy jego blasku, wręcz przeciwnie, wywoływał w niej masę okropnych skojarzeń, kompletnie niepasujących do spokoju i odpływaniu w senne krainy.
Z kolejnym zadaniem poradzili sobie świetnie - zupełnie lepiej niż mogłaby się spodziewać, przynajmniej po sobie. Zebrane części udało się odpowiednio ułożyć, zegary wróciły do normy, pozostawiając po sobie jeszcze trochę niepokoju, ale mogli ruszyć dalej. Na dźwięk drzwi Susanne spróbowała go powtórzyć - nawet jej wyszło, zaśmiała się więc nim ruszyli dalej. Tam zaś natychmiast odczuli ciężkie powietrze, przez którego zapach zmarszczyła nieco nos. Chwilę później rośliny zaczęły zmieniać miejsce, lecz Lovegood nie cofnęła się nawet o krok, obserwując z zainteresowaniem ten proces.
- To labirynt? - zapytała zaskoczona, rozglądając się po zielonych ścianach, jakie uformowały się wokół nich. Zmarszczyła brwi, dostrzegając tabliczkę, przy której znalazła się szybko i tak samo szybko podsumowała ją westchnieniem. - Czy to naprawdę numerologia? - nie znała się na niej zupełnie. Mimo tego przyjrzała się zapisom, czując też drapanie w gardle i łzy w oczach. Zakaszlała kilka razy. - I trucizna - jeszcze mało! - Chyba musimy się spieszyć zanim nas to położy - uznała, próbując dostrzec jakieś zależności w tych liczbach i mając nadzieję, że Ingisson rozszyfruje je sprawniej niż ona.
| As pewnie pomoże mi z numerologią, której nie mam; spostrzegawczość I - ST 55
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k15' : 11
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k15' : 11
Pływanie I, wytrzymałość fizyczna II
Jestem bardzo szarmancki. Nienawidzę jednak nadużywania swojej pozycji. Nie uważam się za psychopatę czy agresora, ale każdy powinien odpowiadać za swoje czyny. W moim jakże idealnym przekonaniu nikt nie stoi ponad prawem, chociaż podejrzewam, że to dość relatywne stwierdzenie. Jak na ten wojenny czas. - Wiem, wiem, autografy później - mruczę bez szczególnego entuzjazmu, ale najpierw jakiś gość nazywa mnie od głupków, a później baba mi grozi. Ciężko mieć w tej sytuacji dobry humor oraz niezachwianą pewność siebie. No weź, nie sądziłem, że jesteś jedną z tych panienek co zadowalają się tymi wszystkimi romantycznymi bzdetami - stwierdzam ze wzruszeniem ramion. Chyba nie jestem w tym dobry. Znaczy, potrafię być naprawdę słodki i uroczy kiedy chcę, ale przez zdecydowaną większość czasu nie chcę. Unikam tego. Uczucia zawsze są zdradzieckie, lepiej pozostać niewzruszonym dupkiem. Tacy kolesie zdecydowanie wolą nawiedzony hotel od kolejnej różowej scenki z taniego romansidła.
Niestety, tak jak kłamstwo wyszło mi świetnie, tak astronomia to jednak nie moja brosza. Wszystko mi się pomyliło, przez co te planety to w zupełnie nie takiej kolejności ułożyłem. Przez to aż zabrakło powietrza w płucach. Dobra, teraz to się trochę wystraszyłem, że umrzemy tutaj z tak durnego powodu jak brak tlenu. I brak grawitacji ściągającej nas w dół, wprost na twardą ziemię. Zaczynam sądzić, że skręcimy kark i żadna resuscytacja nam nie pomoże, to na pewno.
Zderzenie z podłożem jest intensywnie bolesne, ale na szczęście nie śmiertelne. - Szlag by to - warczę trochę obolały, ale podnoszę się z ziemi, trzymając się za plecy. - Trzymaj się Fortescue - rzucam niedbale, po czym wreszcie staję na nogach. Oglądam pokrótce sylwetkę kobiety, ale nie jest chyba poważnie ranna. Ciężko powiedzieć przez te ubrania… - No co ty, nie peniaj tak. To dopiero twoja druga porażka - mówię trochę prześmiewczo, ale nic na to nie poradzę, że się bidulka spięła za mocno. Naprawdę za mocno. Nic tylko na mnie krzyczy kiedy ze mnie jest wrażliwy człowiek. - Zluzuj pośladki - rzucam między kolejnymi próbami złapania powietrza nad powierzchnią cholernie zimnej i cholernie głębokiej wody, sięgającej już niemal sufitu. Zajebiście. Nurkuję więc w poszukiwaniu wszystkich kluczy, które pozwoliłyby nam opuścić to paskudne miejsce. Jak na mój gust to jest tu jednak za mokro.
Jestem bardzo szarmancki. Nienawidzę jednak nadużywania swojej pozycji. Nie uważam się za psychopatę czy agresora, ale każdy powinien odpowiadać za swoje czyny. W moim jakże idealnym przekonaniu nikt nie stoi ponad prawem, chociaż podejrzewam, że to dość relatywne stwierdzenie. Jak na ten wojenny czas. - Wiem, wiem, autografy później - mruczę bez szczególnego entuzjazmu, ale najpierw jakiś gość nazywa mnie od głupków, a później baba mi grozi. Ciężko mieć w tej sytuacji dobry humor oraz niezachwianą pewność siebie. No weź, nie sądziłem, że jesteś jedną z tych panienek co zadowalają się tymi wszystkimi romantycznymi bzdetami - stwierdzam ze wzruszeniem ramion. Chyba nie jestem w tym dobry. Znaczy, potrafię być naprawdę słodki i uroczy kiedy chcę, ale przez zdecydowaną większość czasu nie chcę. Unikam tego. Uczucia zawsze są zdradzieckie, lepiej pozostać niewzruszonym dupkiem. Tacy kolesie zdecydowanie wolą nawiedzony hotel od kolejnej różowej scenki z taniego romansidła.
Niestety, tak jak kłamstwo wyszło mi świetnie, tak astronomia to jednak nie moja brosza. Wszystko mi się pomyliło, przez co te planety to w zupełnie nie takiej kolejności ułożyłem. Przez to aż zabrakło powietrza w płucach. Dobra, teraz to się trochę wystraszyłem, że umrzemy tutaj z tak durnego powodu jak brak tlenu. I brak grawitacji ściągającej nas w dół, wprost na twardą ziemię. Zaczynam sądzić, że skręcimy kark i żadna resuscytacja nam nie pomoże, to na pewno.
Zderzenie z podłożem jest intensywnie bolesne, ale na szczęście nie śmiertelne. - Szlag by to - warczę trochę obolały, ale podnoszę się z ziemi, trzymając się za plecy. - Trzymaj się Fortescue - rzucam niedbale, po czym wreszcie staję na nogach. Oglądam pokrótce sylwetkę kobiety, ale nie jest chyba poważnie ranna. Ciężko powiedzieć przez te ubrania… - No co ty, nie peniaj tak. To dopiero twoja druga porażka - mówię trochę prześmiewczo, ale nic na to nie poradzę, że się bidulka spięła za mocno. Naprawdę za mocno. Nic tylko na mnie krzyczy kiedy ze mnie jest wrażliwy człowiek. - Zluzuj pośladki - rzucam między kolejnymi próbami złapania powietrza nad powierzchnią cholernie zimnej i cholernie głębokiej wody, sięgającej już niemal sufitu. Zajebiście. Nurkuję więc w poszukiwaniu wszystkich kluczy, które pozwoliłyby nam opuścić to paskudne miejsce. Jak na mój gust to jest tu jednak za mokro.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
W spojrzeniu Maxine mógł dostrzec wyraźne powątpiewanie nawet w półmroku.
- Wiesz jak wiarygodne są takie historie? Ja też różne słyszałam. Nawet mugole opowiadają sobie podobne, żeby się wzajemnie nastraszyć. Wiele ile jest w nich prawdy? Tyle ile... - Zjednoczeni mają szansy, by zdobyć Mistrzostwo Europy, ugryzła się jednak w język; uszczypliwość wygenerowałaby sprzeczkę, sama nie pozostałaby na podobną obojętna, a nie chciała wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery podczas tego spotkania - a nawet randki, niech mu będzie, właściwie czem unie? - wystarczyło im ponure zamczysko.
Razem ze wszystkimi niespodziankami, jakie dla nich przyszykowało.
Nie odpowiedziała mu już, zajęta pracą nad malunkiem, która ostatecznie nie przyniosła żadnego efektu; tyle chociaż, że nie skończyli zamknięci w ich obrazie, chociaż o tym nie miała jeszcze pewności. Otoczyło ich stado nietoperzy, ale czy na pewno? W ich włochatych ciałach widziała makabryczne twarze, w uszach rozbrzmiewały obrzydliwe słowa. Nie zaprotestowała, gdy Joseph przyciągnął ją do siebie, splotła swoją dłoń z jego.
- Wiem. To się nie dzieje naprawdę, Joe - powtórzyła za nim, próbując zwalczyć te halucynacje; nie dała się zwieść podszeptom, z każdą chwilą czuła się coraz pewniej - odzyskiwała sprawność własnego ciała i wyostrzający się wzrok pozwolił dostrzec, że to naprawdę tylko nietoperze. Słyszała szybszy oddech Wrighta, będąc tak blisko czuła mocniejsze bicie jego serca, nie zdecydowała się jednak na żaden złośliwy komentarz, nie przyszedł jej nawet na myśl; ścisnęła mocniej jego dłoń. - Tak, nic mi nie jest. To musiała być jakaś pułapka - odpowiedziała, pozwalając, by poprowadził ją dalej.
Ledwie przekroczyli próg, a ich stopy oderwały się od posadzki. Chyba unoszenie się w powietrzu było im przeznaczone.
- Pewnie, że pamiętam - powiedziała, starając się brzmieć pogodnie, choć to, co działo się wokół bynajmniej nie nastrajało Maxine optymistycznie. - Myślisz, że to podobna anomalia? Jeśli tak, to zaraz powinna minąć... - stwierdziła ostrożnie, wracając wspomnieniami do ich tańca, gdy złapał jej wianek - lawirowali w powietrzu tańcząc rock'n'rolla. W zasadzie ta anomalia to przerwała im w ważnym momencie... Tamte chwile niewazkości były nawet przyjemne.
Teraz coś niebezpiecznego wisiało w powietrzu.
- Tak - sapnęła, bo wisiało raczej w jego braku.
Spojrzała z rozpaczą na unoszące się w powietrzu chaotycznie planety. Zawsze czuła się taka śpiąca na lekcjach astronomii. Odbywały się w nocy, kiedy ona była już po wyczerpującym treningu quidditcha i jedyne o czym myślała o to mięciutkie łóżko z czterema kolumienkami w dormitorium Gryffindoru...
- Tak myślisz? Spróbujmy - zaufam Ci, mówiło jej spojrzenie. - Obyś miał rację, kowboju, a na końcu czekał na nas pociąg pełen złota... - siliła się na dowcip, choć z każdą chwilą czuła coraz większy ból w płucach.
Starała się pomóc Josephowi w dopasowaniu kul do odpowiednich promieni, ale wydawało jej się, że sam radzi sobie naprawdę nieźle.
| astronomia 0, spostrzegawczość III
- Wiesz jak wiarygodne są takie historie? Ja też różne słyszałam. Nawet mugole opowiadają sobie podobne, żeby się wzajemnie nastraszyć. Wiele ile jest w nich prawdy? Tyle ile... - Zjednoczeni mają szansy, by zdobyć Mistrzostwo Europy, ugryzła się jednak w język; uszczypliwość wygenerowałaby sprzeczkę, sama nie pozostałaby na podobną obojętna, a nie chciała wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery podczas tego spotkania - a nawet randki, niech mu będzie, właściwie czem unie? - wystarczyło im ponure zamczysko.
Razem ze wszystkimi niespodziankami, jakie dla nich przyszykowało.
Nie odpowiedziała mu już, zajęta pracą nad malunkiem, która ostatecznie nie przyniosła żadnego efektu; tyle chociaż, że nie skończyli zamknięci w ich obrazie, chociaż o tym nie miała jeszcze pewności. Otoczyło ich stado nietoperzy, ale czy na pewno? W ich włochatych ciałach widziała makabryczne twarze, w uszach rozbrzmiewały obrzydliwe słowa. Nie zaprotestowała, gdy Joseph przyciągnął ją do siebie, splotła swoją dłoń z jego.
- Wiem. To się nie dzieje naprawdę, Joe - powtórzyła za nim, próbując zwalczyć te halucynacje; nie dała się zwieść podszeptom, z każdą chwilą czuła się coraz pewniej - odzyskiwała sprawność własnego ciała i wyostrzający się wzrok pozwolił dostrzec, że to naprawdę tylko nietoperze. Słyszała szybszy oddech Wrighta, będąc tak blisko czuła mocniejsze bicie jego serca, nie zdecydowała się jednak na żaden złośliwy komentarz, nie przyszedł jej nawet na myśl; ścisnęła mocniej jego dłoń. - Tak, nic mi nie jest. To musiała być jakaś pułapka - odpowiedziała, pozwalając, by poprowadził ją dalej.
Ledwie przekroczyli próg, a ich stopy oderwały się od posadzki. Chyba unoszenie się w powietrzu było im przeznaczone.
- Pewnie, że pamiętam - powiedziała, starając się brzmieć pogodnie, choć to, co działo się wokół bynajmniej nie nastrajało Maxine optymistycznie. - Myślisz, że to podobna anomalia? Jeśli tak, to zaraz powinna minąć... - stwierdziła ostrożnie, wracając wspomnieniami do ich tańca, gdy złapał jej wianek - lawirowali w powietrzu tańcząc rock'n'rolla. W zasadzie ta anomalia to przerwała im w ważnym momencie... Tamte chwile niewazkości były nawet przyjemne.
Teraz coś niebezpiecznego wisiało w powietrzu.
- Tak - sapnęła, bo wisiało raczej w jego braku.
Spojrzała z rozpaczą na unoszące się w powietrzu chaotycznie planety. Zawsze czuła się taka śpiąca na lekcjach astronomii. Odbywały się w nocy, kiedy ona była już po wyczerpującym treningu quidditcha i jedyne o czym myślała o to mięciutkie łóżko z czterema kolumienkami w dormitorium Gryffindoru...
- Tak myślisz? Spróbujmy - zaufam Ci, mówiło jej spojrzenie. - Obyś miał rację, kowboju, a na końcu czekał na nas pociąg pełen złota... - siliła się na dowcip, choć z każdą chwilą czuła coraz większy ból w płucach.
Starała się pomóc Josephowi w dopasowaniu kul do odpowiednich promieni, ale wydawało jej się, że sam radzi sobie naprawdę nieźle.
| astronomia 0, spostrzegawczość III
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź