Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 19:20, w całości zmieniany 3 razy
Nigdy nie brał udziału w tej zabawie, którą najwidoczniej wielu śmiałków uznało za godną uwagi. Chciał chyba poczuć cokolwiek innego od nieustępującego żalu, który trawił jego całe ciało. To zabawne, że właśnie tak to się prezentowało. Że musiał szukać emocji w takim właśnie miejscu, ale Roselyn nie wydawała się być specjalnie urażona tym pomysłem. Wręcz przeciwnie. Postanowiła mu towarzyszyć w nocnych zmaganiach z wielkim zamkiem. Lub pałacem. Lub hotelem. Cokolwiek to było — było przerażające i patrząc na okazałość tego miejsca, Vane czuł, że być może coś się w nim dzisiaj ruszy. Panna Wright była pewna tego, że jej córka ma właściwą opiekę, dlatego bez zbędnych skrupułów ruszyli dalej, ku przygodzie, która zapowiadała się ciemnością, strachem i spięciem. Po przygotowaniu się na noc pełną wrażeń — w tym zabraniu odpowiedniego prowiantu, bo nie wiadomo, ile miało trwać to całe przedstawienie — Jay pokierował ich dwójką ku jednemu z tajemnych przejść, do których ich oddelegowano. Czy na tym w ogóle ktoś czuwał? Chyba szczerze w to wątpił, ale nie zmniejszyło to szczególnie jego zamiarów. Zanim zagłębili się w mroki niezliczonych korytarzy, wyciągnął rękę, oferując, by Roselyn ją pochwyciła. W końcu nie chodziło tylko o jakieś wsparcie czy zapewnienie o swojej obecności. Jeśli tak łatwo było się tu zgubić, musieli trzymać się razem. Nie mieli pojęcia, co kryło się we wnętrzu zamczyska, ale wkrótce mieli to odkryć. Wiedzieli jedynie, że przyjdzie im się zmierzyć z własnymi lękami. A Vane z chęcią dowiedziałby się, co takiego infekowało jego umysł. Niech więc się ukaże i będzie wiedział. Krążyli tak, zdawać by się mogło, wiele godzin, gdy JD dostrzegł uchylone drzwi na końcu jednej z alejek. Ostrożnie podszedł, puszczając na chwilę rękę przyjaciółki i chcąc zobaczyć, co mogłoby się kryć w następnej części ich zmagań. - Idziemy? - spytał, patrząc na swoją towarzyszkę z półuśmiechem czającym się na jego ustach. Nie mieli chyba zresztą większego wyboru.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 12:00, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 12
'k15' : 12
Wspaniałe pomysły Caileen zaczęły przyjmować coraz to nowsze formy. Zatracenie się w odmętach Hotelu Transylvania przyszło jej na myśl od razu, gdy tylko usłyszała pierwsze plotki o jego ponownym pojawieniu się i nie musiała długo układać sobie w głowie powodu, dla którego miałaby zaciągnąć ze sobą Tuilelaith. "Och Tujka, przecież to taka wspaniała zabawa! Taka terapia, takie zmierzenie się z własnymi strachami, to nawet lepsze, niż ćwiczenia na boginach!" Słodziutkim głosem przekonywała żonę i nawet raz nie zwróciła uwagi na jej skrzywioną twarz, wyraźnie zgłaszającą sprzeciw. Czasem po prostu nie było możliwości, aby Findlayównie odmówić, zwłaszcza gdy już raz a dobrze uparła się na jeden ze swoich wspaniałych planów. Tak i tym razem, choć musiała prosto z doków lecieć na Pokątną 22, w błyskawicznym tempie przebierać się, a potem na łeb na szyję pędzić do Hotelu – wszystko w towarzystwie okrutnego deszczu i stosunkowo częstych grzmotów i błyskawic. Rzecz jasna, zobaczenie nieco niecharakterystycznej dla samej siebie Tuile było warto wszystkich tych znojów. Wyglądała na trochę niepewną, może nawet po prostu bardziej drażliwą niż normalnie. Czy to zasługa straszliwego budynku? Kaja uśmiechnęła się szelmowsko, wzięła ukochaną pod ramię i poprowadziła ją bez słowa powitania do środka. Przynajmniej mogła mieć całkowitą pewność, że nie będą w swoich błądzeniach całkowicie same: gdzieś przy wejściu mignęły jej znajome twarze Marcelli i Elyon, a w oddali słyszała chyba bohaterskiego Johnny'ego Barra – najwidoczniej bardzo chciał dodać do swojej legendy coś prawdziwie makabrycznego.
Wszystko pięknie ładnie, Kajka żwawym krokiem prowadziła Tujkę w głąb kolejnych korytarzy, odbijając z nich w naprawdę losowe kierunki, za każdym zresztą razem zapewniając żonę, że doskonale wiedziała, co robi. Nietrudno chyba odkryć w tym całkowite kłamstwo, do którego nawet bohaterska Caileen Findlay musiała się w końcu przyznać. Stanęła wreszcie w miejscu, oparła dłonie na biodrach i rozejrzała się dookoła.
– Nie mam zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy – oznajmiła, zawieszając trochę zmartwione spojrzenie na rzeźbionych głowach tworzących jeden z bliższych do czarownic słupów. Choć może nawet niezamierzenie, zamek już zdołał dotknąć jednego z jej strachów.
– Nie próbowałaś przypadkiem zapamiętać naszej drogi, co?
200 PO / 0 PN
Wszystko pięknie ładnie, Kajka żwawym krokiem prowadziła Tujkę w głąb kolejnych korytarzy, odbijając z nich w naprawdę losowe kierunki, za każdym zresztą razem zapewniając żonę, że doskonale wiedziała, co robi. Nietrudno chyba odkryć w tym całkowite kłamstwo, do którego nawet bohaterska Caileen Findlay musiała się w końcu przyznać. Stanęła wreszcie w miejscu, oparła dłonie na biodrach i rozejrzała się dookoła.
– Nie mam zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy – oznajmiła, zawieszając trochę zmartwione spojrzenie na rzeźbionych głowach tworzących jeden z bliższych do czarownic słupów. Choć może nawet niezamierzenie, zamek już zdołał dotknąć jednego z jej strachów.
– Nie próbowałaś przypadkiem zapamiętać naszej drogi, co?
200 PO / 0 PN
The member 'Caileen Findlay' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 4
'k15' : 4
Kicham i kaszlę, kiedy tumany kurzu otulają moją głowę aż po same ramiona. Macham ręką przed twarzą, mrużąc przy tym oczy, ale pył wciąż atakuje płuca - daję więc za wygraną, lekko tylko przysłaniając usta dłonią. Może trzeba było poszukać innego wejścia? Mniej... zakurzonego? No nie wiem, w każdym razie byliśmy już we wnętrzu, więc rozejrzałem się dookoła - raczej nic konkretnego nie rzuciło mi się w oczy - ostatecznie zatrzymując spojrzenie na mojej dzisiejszej towarzyszce.
- Widzisz? Mówiłem ci, że nic tu nie ma. Żadnych duchów, żadnych nieumarłych, żadnych wilkołaków i żadnych wampirów. - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie miałem pojęcia czy jakieś monstrum nie wyskoczy z następnego korytarza, ale wolałem nie dzielić się tym spostrzeżeniem z Gwen. To i tak był cud, że tu ze mną przyszła, namawiałem ją chyba z godzinę, przysięgając, że nie spotka jej tu nic złego, co najwyżej przerażająco dobra zabawa. Sięgam po piersiówkę, spijając z niej porządnego łyka, po czym powoli ruszam dalej, wgłąb ciemnego korytarza, pokrytego firanami pajęczyn.
- Cykasz się? - pytam półszeptem, co rusz zerkając na dziewczynę kątem oka. Ja właściwie bałem się tylko trochę... chociaż może nawet to była zwyczajna ekscytacja. Lubiłem takie przygody, jak adrenalina buzowała w żyłach, po prostu wiedziałem od dawna, że muszę tu dzisiaj być. Stąpam lekko dalej, zostawiając za sobą wytarte z kurzu ślady podeszew. Napieram dłonią na każdą kolejną klamkę, ale żadna nie chce ustąpić i serio, zaczyna mnie to denerwować... Więc by dodać tej wyprawie trochę smaczku (a głównie po to by po prostu nastraszyć Gwen), zatrzymuję się nagle w miejscu i patrzę na dziewczynę szeroko otwartymi oczami.
- Słyszałaś to?... - pytam, chociaż ja sam nie słyszałem kompletnie nic. Mrużę jednak ślepia, na moment przykładając palec wskazujący do ust - Teraz! Słyszałaś? Coś jakby... szuranie? Gwen, chyba ktoś tu idzie... - przez kolejne trzy sekundy trzymam ją w niepewności, a w końcu wybucham! Krzyczę głośno - Wiejmy! - i rzucam się do ucieczki wzdłuż korytarza; byłem od Gweni znacznie szybszy, więc nic dziwnego, że już za moment zacząłem zostawiać ją w tyle. Wrzeszczałem co jakiś czas, żeby jeszcze straszniej to wyglądało, a gdy dostrzegłem wreszcie lekko uchylone drzwi, od razu w nie wbiegłem, chowając się za drewnianym skrzydłem, by w momencie, w którym i panna Grey będzie tędy przebiegać, wciągnąć ją do środka. Tym razem ciszę przerywał tylko mój przyspieszony oddech oraz cichy chichot, gdy patrzyłem na przerażone lico mojej towarzyszki.
- Ciiiiii!... - starałem się ją uspokoić, dopiero po chwili przesuwając spojrzeniem po pomieszczeniu.
- Widzisz? Mówiłem ci, że nic tu nie ma. Żadnych duchów, żadnych nieumarłych, żadnych wilkołaków i żadnych wampirów. - przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie miałem pojęcia czy jakieś monstrum nie wyskoczy z następnego korytarza, ale wolałem nie dzielić się tym spostrzeżeniem z Gwen. To i tak był cud, że tu ze mną przyszła, namawiałem ją chyba z godzinę, przysięgając, że nie spotka jej tu nic złego, co najwyżej przerażająco dobra zabawa. Sięgam po piersiówkę, spijając z niej porządnego łyka, po czym powoli ruszam dalej, wgłąb ciemnego korytarza, pokrytego firanami pajęczyn.
- Cykasz się? - pytam półszeptem, co rusz zerkając na dziewczynę kątem oka. Ja właściwie bałem się tylko trochę... chociaż może nawet to była zwyczajna ekscytacja. Lubiłem takie przygody, jak adrenalina buzowała w żyłach, po prostu wiedziałem od dawna, że muszę tu dzisiaj być. Stąpam lekko dalej, zostawiając za sobą wytarte z kurzu ślady podeszew. Napieram dłonią na każdą kolejną klamkę, ale żadna nie chce ustąpić i serio, zaczyna mnie to denerwować... Więc by dodać tej wyprawie trochę smaczku (a głównie po to by po prostu nastraszyć Gwen), zatrzymuję się nagle w miejscu i patrzę na dziewczynę szeroko otwartymi oczami.
- Słyszałaś to?... - pytam, chociaż ja sam nie słyszałem kompletnie nic. Mrużę jednak ślepia, na moment przykładając palec wskazujący do ust - Teraz! Słyszałaś? Coś jakby... szuranie? Gwen, chyba ktoś tu idzie... - przez kolejne trzy sekundy trzymam ją w niepewności, a w końcu wybucham! Krzyczę głośno - Wiejmy! - i rzucam się do ucieczki wzdłuż korytarza; byłem od Gweni znacznie szybszy, więc nic dziwnego, że już za moment zacząłem zostawiać ją w tyle. Wrzeszczałem co jakiś czas, żeby jeszcze straszniej to wyglądało, a gdy dostrzegłem wreszcie lekko uchylone drzwi, od razu w nie wbiegłem, chowając się za drewnianym skrzydłem, by w momencie, w którym i panna Grey będzie tędy przebiegać, wciągnąć ją do środka. Tym razem ciszę przerywał tylko mój przyspieszony oddech oraz cichy chichot, gdy patrzyłem na przerażone lico mojej towarzyszki.
- Ciiiiii!... - starałem się ją uspokoić, dopiero po chwili przesuwając spojrzeniem po pomieszczeniu.
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 8
'k15' : 8
Rose pewnością nie była jedną z tych osób, które odnajdywały odskocznię w niebezpiecznych rozrywkach. Nie była typem poszukiwaczki przygód. Całą swoją edukację poświęciła na studiowanie ciężkich tomiszczy poświęconych anatomii, naturze zaklęć leczniczych, aby w końcu przejść do praktycznego ich użycia, diagnozowania chorych. Zawsze starała się być rozsądna i zapobiegawcza, bo właśnie takie zachowanie było jej najbliższe, najbardziej naturalne. Nie można jednak powiedzieć, że nie była zdolna do jakichkolwiek szaleństw. Nawet jej, szczególnie w czasach Hogwartu, zdarzało się robić rzeczy głupie, bezmyślne i nieodpowiedzialne. Jakże naturalne dla tego okresu życia każdego człowieka. Więc dawała się namawiać Joemu na brawurowe latanie na miotle, chociaż swoimi umiejętnościami znacznie mu ustępowała. Pozwoliła przekonać się do wyprawy do Zakazanego Lasu, by młodszy kuzyn mógł pokazać jej jakąś przedziwną roślinę. Zresztą z Jaydenem również zdarzało jej się robić rzeczy, które nie przystoiły spokojnej, wyważonej uczennicy. Z czasem jednak nabrała więcej rozwagi, porzuciła dawną beztroskę, bo nadeszła dorosłość i zabrakło w niej miejsca na szaleństwa.
Do samego pomysłu podeszła z dużym dystansem i po cichu liczyła, że gdzieś tam w drodzę przekona Vane, żeby zamiast tego poszli do teatru czy posłuchać muzyki w jakimś kulturalnym miejscu. Jednakże ani razu z jej ust nie padły słowa, które wyrażały by jakikolwiek opór. Ciekawość najzwyczajniej w świecie wygrała, wątpliwą potyczkę ze zdrowym rozsądkiem, który zdawał się wziąć dzisiaj urlop. To było dziwna, pierwotna potrzeba przeżycia strachu, która towarzyszyła prawdopodobnie każdemu. Wszakże dlatego zaczytywaliśmy się w strasznych historiach, ciągnęło nas do miejsc w jakiś sposób tym naznaczonych. Bo były intrygujące, zadziwiające i pragnęliśmy odkryć jego tajemnicę. Więc nie zaprotestowała, kierowana tą dziwną ciekawością pokonywała kolejne korytarze, nie wiedząc za bardzo czego szukają. Czuła chłód bijący od starych, zniszczonych murów, który sprawił że opatuliła się ciaśniej płaszczem. Szli w milczeniu, badając wzrokiem pomieszczenie. Czuła zapach zgnilizny, wskazujący na to że pomieszczenia były bardzo długo nie używane.
Czymże było to miejsce?
Starała się nie zaciskać dłoni zbyt mocno na tej Jaydena, by nie pomyślał że się bała. Bała się owszem, ale póki co był to dobry rodzaj strachu. Taki, który nie przeszkadzał w robieniu kolejnych kroków. W końcu dostrzegli uchylone drzwi.
Mogła się wycofać, ale odpowiedziała mu jedynie podobnym półuśmiechem, wyprzedzając go w drzwiach i ciągnąc lekko w głąb pomieszczenia.
Do samego pomysłu podeszła z dużym dystansem i po cichu liczyła, że gdzieś tam w drodzę przekona Vane, żeby zamiast tego poszli do teatru czy posłuchać muzyki w jakimś kulturalnym miejscu. Jednakże ani razu z jej ust nie padły słowa, które wyrażały by jakikolwiek opór. Ciekawość najzwyczajniej w świecie wygrała, wątpliwą potyczkę ze zdrowym rozsądkiem, który zdawał się wziąć dzisiaj urlop. To było dziwna, pierwotna potrzeba przeżycia strachu, która towarzyszyła prawdopodobnie każdemu. Wszakże dlatego zaczytywaliśmy się w strasznych historiach, ciągnęło nas do miejsc w jakiś sposób tym naznaczonych. Bo były intrygujące, zadziwiające i pragnęliśmy odkryć jego tajemnicę. Więc nie zaprotestowała, kierowana tą dziwną ciekawością pokonywała kolejne korytarze, nie wiedząc za bardzo czego szukają. Czuła chłód bijący od starych, zniszczonych murów, który sprawił że opatuliła się ciaśniej płaszczem. Szli w milczeniu, badając wzrokiem pomieszczenie. Czuła zapach zgnilizny, wskazujący na to że pomieszczenia były bardzo długo nie używane.
Czymże było to miejsce?
Starała się nie zaciskać dłoni zbyt mocno na tej Jaydena, by nie pomyślał że się bała. Bała się owszem, ale póki co był to dobry rodzaj strachu. Taki, który nie przeszkadzał w robieniu kolejnych kroków. W końcu dostrzegli uchylone drzwi.
Mogła się wycofać, ale odpowiedziała mu jedynie podobnym półuśmiechem, wyprzedzając go w drzwiach i ciągnąc lekko w głąb pomieszczenia.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Nadal nie miała pewności, czy pomysł, by wybrać się wraz z Urquartem do jakiegoś hotelu Transylwania, nie był zwykłym głupstwem. Co prawda napisał do niej list z prośbą o spotkanie, na którą nie potrafiła odmówić - brzmiał on jednak tak niejednoznacznie, co zazwyczaj. Próbowała jednak wierzyć, że wszelkie nieprecyzyjne, aluzyjne komentarze wynikały z roztrzepania chłopaka, nie zaś z jego złych intencji. Dlatego też pojawiła się na miejscu o wskazanej porze, w Święto Duchów, nie do końca wiedząc, czego powinna się spodziewać... Zarówno po swym towarzyszu, jak i po tym tajemniczym zamku - jak co roku pojawił się znikąd, by zniknąć wraz ze świtem. Odnalazła Elphiego stojącego przed wejściem do hotelu; miała nadzieję, że nie przegada całego spotkania, nie zaleje jej potokiem zbędnych słów, nie będzie pytać o jej pracę czy opowiadać o Panu Malfoyu. Jednak jak będzie naprawdę, miała się tego dowiedzieć już niebawem.
- Elphinstone - przywitała się z nim krótko, oszczędnie, skinąwszy mu przy tym głową. Poprawiła pasek zsuwającej się z ramienia torby, odgarnęła przydługie włosy, które opadały na twarz i przeniosła wzrok z chłopaka na znajdującą się za nim budowlę. - Wiesz, czego możemy się spodziewać? Byłeś tam kiedyś? - odezwała się po chwili, zmierzając już w stronę jednego z wejść do zamczyska. Bez większych emocji zauważyła, że nie byli jedynymi, którzy postanowili spędzić Święto Duchów w ten sposób. Nie zwracała się do niego per pan, a przynajmniej już nie; to spotkanie stałoby się przez to jeszcze dziwniejsze. Skoro mieli spędzić w swym towarzystwie kilka najbliższych godzin, chciała sprawdzić, by były one jak najmniej niezręczne i krępujące.
Z ostrożnością zagłębili się we wnętrzu opuszczonej warowni, powoli przemierzając obrany korytarz. Maeve wodziła dookoła wzrokiem, mając nadzieję, że zobaczy coś, co mogło być wskazówką, gdzie zmierzać lub chociaż - co robić. Ich kroki odbijały się echem od surowych, zimnych kamieni, z których wzniesiony został hotel Transylwania. Woń stęchlizny była przytłaczająca, jednak po kilku chwilach udało jej się wyczuć coś jeszcze, coś dziwnego i nie pasującego do wnętrza zamku - zapach... lasu? Wymieniła się spojrzeniem z Elphiem, czy on również to poczuł, czy może po prostu się myliła. Wtedy jednak dostrzegła, że jedne z mijanych drzwi są uchylone. Zauważyła też symbol drzewa, który się nad nimi znajdował. - Wchodzimy? - zapytała. Nie czekając na odpowiedź pchnęła znajdujące się przed nimi drzwi i przekroczyła próg komnaty.
- Elphinstone - przywitała się z nim krótko, oszczędnie, skinąwszy mu przy tym głową. Poprawiła pasek zsuwającej się z ramienia torby, odgarnęła przydługie włosy, które opadały na twarz i przeniosła wzrok z chłopaka na znajdującą się za nim budowlę. - Wiesz, czego możemy się spodziewać? Byłeś tam kiedyś? - odezwała się po chwili, zmierzając już w stronę jednego z wejść do zamczyska. Bez większych emocji zauważyła, że nie byli jedynymi, którzy postanowili spędzić Święto Duchów w ten sposób. Nie zwracała się do niego per pan, a przynajmniej już nie; to spotkanie stałoby się przez to jeszcze dziwniejsze. Skoro mieli spędzić w swym towarzystwie kilka najbliższych godzin, chciała sprawdzić, by były one jak najmniej niezręczne i krępujące.
Z ostrożnością zagłębili się we wnętrzu opuszczonej warowni, powoli przemierzając obrany korytarz. Maeve wodziła dookoła wzrokiem, mając nadzieję, że zobaczy coś, co mogło być wskazówką, gdzie zmierzać lub chociaż - co robić. Ich kroki odbijały się echem od surowych, zimnych kamieni, z których wzniesiony został hotel Transylwania. Woń stęchlizny była przytłaczająca, jednak po kilku chwilach udało jej się wyczuć coś jeszcze, coś dziwnego i nie pasującego do wnętrza zamku - zapach... lasu? Wymieniła się spojrzeniem z Elphiem, czy on również to poczuł, czy może po prostu się myliła. Wtedy jednak dostrzegła, że jedne z mijanych drzwi są uchylone. Zauważyła też symbol drzewa, który się nad nimi znajdował. - Wchodzimy? - zapytała. Nie czekając na odpowiedź pchnęła znajdujące się przed nimi drzwi i przekroczyła próg komnaty.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 14
'k15' : 14
Świat magii nieustannie ją zaskakiwał.
Desmond urodziła się w rodzinie mugoli, jako córka wyjątkowo bogobojnych i wierzących mugoli z walijskiej wioski, w ich domu słowo magia było wręcz zakazane, kojarzyło się wyłącznie z szatanem. Nawet zamiast baśni i bajek na dobranoc, Maxine i Jean słuchały biblijnych przypowieści, bądź opowieści o dobrych chrześcijanach - brakowało w tych historiach magicznych stworzeń, czarów i fantazji. Dowiedziawszy się, że one istnieją naprawdę - doznała niemal szoku. Od tego momentu minęło już przeszło czternaście lat, wciąż jednak nie poznała świata czarodziejów w pełni - niektórych jego aspektów poznawać wcale nie chciała tak po prawdzie - nadal się go uczyła, wiele rzeczy było przyjemną niespodzianką.
Legendy o Hotelu Transylvania brzmiały co najmniej intrygująco.
To ciekawe, ale dopiero tej jesieni usłyszała o nim po raz pierwszy. Ponoć na obrzeżu Londynu pojawiało się stare zamczysko, gdy zachodziło słońce trzydziestego pierwszego października. Kilkoro jej znajomych opierało się, że dostali się do środka w zeszłych latach - i że było to mrożącym krew w żyłach doświadczeniem. Podczas ostatniego spotkania z Wrightem, kiedy ścigali się po szklanym lodowisku, rzuciła mu wyzwanie - czy bałby się pójść z nią? Wiedziała, że wystarczy jedynie zasugerować mu lęk, aby podjął rękawicę. Mężczyźni bywali tak prości w obsłudze, że aż nie do wiary.
- Gotowy? Potrzymać cię za rękę? - zażartowała Maxine, gdy wylądowała nieopodal Wrighta w wieczór Nocy Duchów. Odsunęła lekko kaptur nieprzemakalnej peleryny, by przekonał się, że to ona. Na ustach miała blady uśmiech, złociste włosy splecione w warkocz, w oczach iskrzyło się podekscytowanie. Co naprawdę czekało ich w tajemniczym zamczysku, które naprawdę wyrosło przed ich oczyma?
- Myślisz, że ten hotel naprawdę znika o świcie, czy może ktoś po prostu ukrywa go zaklęciami? - zastanawiała się, kiedy krążyli wokół murów budynku, moknąc w obfitym deszczu; niekiedy potężny huk sprawiał, że Maxine niemal przewracały się wnętrzności. Tej nocy rozpętała się dziwaczna burza.
W końcu znaleźli drzwi, Joseph je otworzył, Maxine wepchnęła się do środka jako pierwsza.
- Boisz się duchów, Joe? Te z Hogwartu były całkiem sympatycznie, nie? - rzekła, cichutko podążając korytarzem w głąb zamku. Czego właściwie szukali? Wyciągnęła z kieszeni zwykłe, mugolskie zapałki i zapaliła jedną, by rozświetlić im drogę - ponoć nie można było używać tu czarów, nie chciała także ryzykować przyciągnięciem nieprzyjemnej anomalii.
Desmond urodziła się w rodzinie mugoli, jako córka wyjątkowo bogobojnych i wierzących mugoli z walijskiej wioski, w ich domu słowo magia było wręcz zakazane, kojarzyło się wyłącznie z szatanem. Nawet zamiast baśni i bajek na dobranoc, Maxine i Jean słuchały biblijnych przypowieści, bądź opowieści o dobrych chrześcijanach - brakowało w tych historiach magicznych stworzeń, czarów i fantazji. Dowiedziawszy się, że one istnieją naprawdę - doznała niemal szoku. Od tego momentu minęło już przeszło czternaście lat, wciąż jednak nie poznała świata czarodziejów w pełni - niektórych jego aspektów poznawać wcale nie chciała tak po prawdzie - nadal się go uczyła, wiele rzeczy było przyjemną niespodzianką.
Legendy o Hotelu Transylvania brzmiały co najmniej intrygująco.
To ciekawe, ale dopiero tej jesieni usłyszała o nim po raz pierwszy. Ponoć na obrzeżu Londynu pojawiało się stare zamczysko, gdy zachodziło słońce trzydziestego pierwszego października. Kilkoro jej znajomych opierało się, że dostali się do środka w zeszłych latach - i że było to mrożącym krew w żyłach doświadczeniem. Podczas ostatniego spotkania z Wrightem, kiedy ścigali się po szklanym lodowisku, rzuciła mu wyzwanie - czy bałby się pójść z nią? Wiedziała, że wystarczy jedynie zasugerować mu lęk, aby podjął rękawicę. Mężczyźni bywali tak prości w obsłudze, że aż nie do wiary.
- Gotowy? Potrzymać cię za rękę? - zażartowała Maxine, gdy wylądowała nieopodal Wrighta w wieczór Nocy Duchów. Odsunęła lekko kaptur nieprzemakalnej peleryny, by przekonał się, że to ona. Na ustach miała blady uśmiech, złociste włosy splecione w warkocz, w oczach iskrzyło się podekscytowanie. Co naprawdę czekało ich w tajemniczym zamczysku, które naprawdę wyrosło przed ich oczyma?
- Myślisz, że ten hotel naprawdę znika o świcie, czy może ktoś po prostu ukrywa go zaklęciami? - zastanawiała się, kiedy krążyli wokół murów budynku, moknąc w obfitym deszczu; niekiedy potężny huk sprawiał, że Maxine niemal przewracały się wnętrzności. Tej nocy rozpętała się dziwaczna burza.
W końcu znaleźli drzwi, Joseph je otworzył, Maxine wepchnęła się do środka jako pierwsza.
- Boisz się duchów, Joe? Te z Hogwartu były całkiem sympatycznie, nie? - rzekła, cichutko podążając korytarzem w głąb zamku. Czego właściwie szukali? Wyciągnęła z kieszeni zwykłe, mugolskie zapałki i zapaliła jedną, by rozświetlić im drogę - ponoć nie można było używać tu czarów, nie chciała także ryzykować przyciągnięciem nieprzyjemnej anomalii.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 3
'k15' : 3
Stała pod szerokim parasolem, a obok niej Charlene, nieopodal ponurego, starego zamczyska, które pojawiło się na obrzeżach Londynu, kiedy zaszło słońce. Spojrzenie Poppy było pełne wątpliwości i lęku.
- Och, Charlie, co my tu właściwie robimy... - jęknęła cicho, poprawiając parasol, aby żadna kropla deszczu nie spadła towarzyszkę.
Otuliła się cieplej szerokim szalem, pomimo założenia grubszego, ocieplanego płaszcza o granatowej barwie, zaczynała marznąć. A może zadrżała ze strachu przed tym, co czekało na nie w środku zamczyska?
Cóż je podkusiło, aby tu przyjść?
Poppy wychowała się w rodzinie czarodziejów, od lat słyszała o tym tajemniczym, przerażającym miejscu, które nazywano Hotelem Transylvania. Pojawiał się wyłącznie na jedną noc w roku, w Noc Duchów, a jego komnaty kryły skarby. Nigdy nie była zainteresowana podobnymi przygodami. Nie miała natury odważnej Gryfonki, nie miała ochoty na eksploracje starych, niebezpiecznych miejsc, naprawdę nie wiedziała co sobie myślała w tym roku, że tu przyszła - i to jeszcze z Charlene. Obydwie nie potrafiły się ani bronić, ani walczyć; żadna z nich nie nadawała się do takiej przygody, a mimo to tu były - dlaczego? Chyba wyłącznie z naukowej ciekawości, z powodu dociekliwej natury badacza, która nakazywała sprawdzać podobne sekrety. Czy mogły odnaleźć w zamczysku coś, co przydałoby im się w pracy badawczej? Sekretne zwoje z dawno zapomnianymi alchemicznymi recepturami? Tylko wizja podobnych skarbów zmusiła Poppy do kolejnych kroków i odnalezienia wejścia do środku zamka.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... A jeśli coś się nam stanie? - szeptała, nie starając się nawet ukryć tego, że się boi, kiedy otwierały z Charlene odnalezione drzwi.
Rozejrzała się wokół siebie, szukając spojrzeniem ludzkich sylwetek; ponoć Hotel Transylvania przyciągał co roku wiele śmiałków, chcących dowieść swej odwagi, ale było dziwnie pusto.
- No dobrze, wejdźmy, ale jeśli coś się stanie, to... - nie dokończyła. Jeśli coś się stanie, to co? Miała nadzieję, że uda im się wtedy po prostu uciec w bezpieczne miejsce. Wzięła głęboki oddech i weszła do zamczyska przez jedno z sekretnych przejść; natychmiast wyciągnęła z kieszeni mugolskie zapałki i świecę w kaganku, aby rozjaśnić im drogę. Zapaliła ją i ruszyła przodem, trochę się trzęsąc.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 13
'k15' : 13
Od zawsze ciągnęło ją do tego, co ciemne, tajemnicze i nieznane. Być może odziedziczyła to wszystko po matce, która odeszła zbyt wcześnie, by przekazać jedynej córce jakąkolwiek ze swoich mądrości. Ojciec przecież od zawsz był tchórzem, najgorszym typem człowieka z możliwych, a sama Esther ilekroć patrzyła na swojego męża krzywiła się nieznacznie, bo widok ten przypominał jej o wszystkim, czym od zawsze gardziła. Nic więc dziwnego, że gdy za oknem jej sypialni przysiadła sowa niosąca propozycję spędzenia nocy w Hotelu Transylvania, miejscu, o którym czarodzieje wypowiadali się z podekscytowaniem bądź przerażeniem, nie potrafiła odmówić.
Chociaż, z drugiej strony, być może o wiele bardziej chodziło o to, od kogo otrzymała ową propozycję. W Caley Goyle było coś, czego nie potrafiła do końca opisać słowami, i czego obecności nie spodziewałaby się dostrzec w na pierwszy rzut oka niepozornej blondynce. Dawno temu nauczyła się, że nie warto oceniać książkę po okładce, a Caley zdawała się być jedną z tych, którą Esther umieściłaby na najwyższej półce daleko poza zasięgiem tych, którzy nie zasługiwali na to, by odkryć skrywane w niej sekrety.
Noc zapowiadała się co najmniej intrygująco. Gdy słońce schowało się za horyzontem, ustępując miejsca srebrzystemu księżycowi, Esther odczuła lekkie ukłucie podekscytowania; uczucie, które nie było jej obce, ale którego nie doświadczyła od dłuższego czasu, wiodąc w większości dość monotonne życie w poszukiwaniu ucieczki od tego, co więziło ją w miejscu. Na tle ciemniejącego nieba zamek wyglądał majestatycznie. Jakby dla podkreślenia nastroju, gdy kobieta zmierzała w stronę budynku, szukając wzrokiem zarówno wejścia jak i swojej partnerki, chłodny wiatr owiał jej sylwetkę, wyrywając pojedyncze kosmyki z upiętych elegancko włosów. Nie do końca wiedziała, czego się spodziewać. To uczucie z kolei było dość niecodziennym, tak bardzo przyzwyczajona była do szukania odpowiedzi w kartach, herbacianych fusach czy swoich wizjach, ukazujących się w formie szarego dymu czy, trochę rzadziej, w snach. Tym razem jednak powstrzymała się przed poszukiwaniem jakichkolwiek wskazówek, chcąc zachować element zaskoczenia. Cieszyła się, że tym razem nie otrzymała żadnej wizji. W niektóre sytuacje o wiele lepiej było wkraczać na ślepo.
Znajdując się bezpośrednio pod zamkiem, jej uwagę przykuła znajoma sylwetka. Nie próbowała nawet powstrzymać się przed lekkim uśmiechem, który wkradł się na jej wargi.
- Dobry wieczór – powiedziała, podchodząc do Caley i bez zastanowienia pochylając się w jej stronę, by złożyć na jej policzku swobodny pocałunek, lekki niczym muśnięcie piórkiem – Gotowa? – zapytała i, po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, otworzyła drzwi, przepuszczając w nich swoją towarzyszkę, zanim sama zrobiła pierwszy krok w stronę nieznanego.
Przez chwilę błądziły ciemnymi korytarzami, prowadząc swobodną rozmowę. Od kamiennych ścian bił niemalże przyjemny chłód, a cisza wyjątkowo wydawała się być kojąca, choć coś podpowiadało jej, że nie miała pozostać taka na długo. Gdy na końcu jednego z korytarzy uwagę Esther przykuły uchylone lekko drzwi, rzuciła Caley krótkie spojrzenie wraz z uśmiechem, który wydawał się być zdecydowanie nieodpowiedni w stosunku do miejsca, w którym się znajdowały. Bez dalszej zwłoki podążyła w kierunki drzwi, tym razem jako pierwsza wchodząc do pomieszczenia w pełni gotowa na to, co zamek miał im do zaoferowania.
Chociaż, z drugiej strony, być może o wiele bardziej chodziło o to, od kogo otrzymała ową propozycję. W Caley Goyle było coś, czego nie potrafiła do końca opisać słowami, i czego obecności nie spodziewałaby się dostrzec w na pierwszy rzut oka niepozornej blondynce. Dawno temu nauczyła się, że nie warto oceniać książkę po okładce, a Caley zdawała się być jedną z tych, którą Esther umieściłaby na najwyższej półce daleko poza zasięgiem tych, którzy nie zasługiwali na to, by odkryć skrywane w niej sekrety.
Noc zapowiadała się co najmniej intrygująco. Gdy słońce schowało się za horyzontem, ustępując miejsca srebrzystemu księżycowi, Esther odczuła lekkie ukłucie podekscytowania; uczucie, które nie było jej obce, ale którego nie doświadczyła od dłuższego czasu, wiodąc w większości dość monotonne życie w poszukiwaniu ucieczki od tego, co więziło ją w miejscu. Na tle ciemniejącego nieba zamek wyglądał majestatycznie. Jakby dla podkreślenia nastroju, gdy kobieta zmierzała w stronę budynku, szukając wzrokiem zarówno wejścia jak i swojej partnerki, chłodny wiatr owiał jej sylwetkę, wyrywając pojedyncze kosmyki z upiętych elegancko włosów. Nie do końca wiedziała, czego się spodziewać. To uczucie z kolei było dość niecodziennym, tak bardzo przyzwyczajona była do szukania odpowiedzi w kartach, herbacianych fusach czy swoich wizjach, ukazujących się w formie szarego dymu czy, trochę rzadziej, w snach. Tym razem jednak powstrzymała się przed poszukiwaniem jakichkolwiek wskazówek, chcąc zachować element zaskoczenia. Cieszyła się, że tym razem nie otrzymała żadnej wizji. W niektóre sytuacje o wiele lepiej było wkraczać na ślepo.
Znajdując się bezpośrednio pod zamkiem, jej uwagę przykuła znajoma sylwetka. Nie próbowała nawet powstrzymać się przed lekkim uśmiechem, który wkradł się na jej wargi.
- Dobry wieczór – powiedziała, podchodząc do Caley i bez zastanowienia pochylając się w jej stronę, by złożyć na jej policzku swobodny pocałunek, lekki niczym muśnięcie piórkiem – Gotowa? – zapytała i, po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, otworzyła drzwi, przepuszczając w nich swoją towarzyszkę, zanim sama zrobiła pierwszy krok w stronę nieznanego.
Przez chwilę błądziły ciemnymi korytarzami, prowadząc swobodną rozmowę. Od kamiennych ścian bił niemalże przyjemny chłód, a cisza wyjątkowo wydawała się być kojąca, choć coś podpowiadało jej, że nie miała pozostać taka na długo. Gdy na końcu jednego z korytarzy uwagę Esther przykuły uchylone lekko drzwi, rzuciła Caley krótkie spojrzenie wraz z uśmiechem, który wydawał się być zdecydowanie nieodpowiedni w stosunku do miejsca, w którym się znajdowały. Bez dalszej zwłoki podążyła w kierunki drzwi, tym razem jako pierwsza wchodząc do pomieszczenia w pełni gotowa na to, co zamek miał im do zaoferowania.
Saw the stars out in front of you
Too tempting not to touch but even though it
shocked you something's electric in your blood
shocked you something's electric in your blood
Pojawił się tak, jak co roku - na obrzeżach Londynu. Straszył z daleka swą monumentalnością i przerażał zawartością magicznych komnat. Z tym mieszkającym w murach strachem pragnął się skonfrontować. Jego własny nękał go wystarczająco długo objadając z nerwów oraz wagi. Dziś było już lepiej. Nie tak, jak przed, lecz zwyczajnie lepiej. Jednak czy niepokój który nosił od dnia feralnego w skutkach starcia na pewno zelżał? Chciał znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Wraz z ostatnim dniem października znalazł się pod warownią. Pną się spojrzeniem po strzelistych, ciągnących się ku niebu wieżach i choć to one przykuły początkowo jego uwagę gdy wyłaniał się z cienia oddali to stojąca pod bramą kobieta wkupiła się w jego uwagę. Stała i spoglądała w wejście z dziwnym wyrazem wymalowanym na twarzy. Nie był to jednak strach, a coś bliższego poznawczej ciekawości. Bądź jakaś mieszanka tegoż.
- Chcesz wejść do środka... - odezwał się ku niej ujawniając tym samym swoją obecność. Zupełnie jakby był przez chwilę nęcącą ją ciekawością. Głosem jej myśli. Ruchy miał spokojnie, nieco leniwie. Nie chciał wzbudzić w niej obaw swoim pojawieniem się. Nie przestawał się zbliżać do drzwi prowadzących do wnętrza zamczyska, których klamkę nacisną - Idziemy...? - zaproponował swoje towarzystwo, a po chwili oboje przemierzali ciemne korytarze zamczyska.
- Pierwszy raz odwiedzasz Hotel? - podpytał niezobowiązująco - Jestem Antohony - przedstawił się chcąc zasiać nieco swobody w oplatającą ich aurę ptasiego cmentarza, który zaczął wychodzić im na przeciw na którym każdy nieuważnie postawiony krok niósł za sobą echo trzaskających pod stopami pustych, zwierzęcych kości. Specyficzna ścieżka prowadziła ku uchylonym drzwiom. Skamander pchnął je do przodu.
Wraz z ostatnim dniem października znalazł się pod warownią. Pną się spojrzeniem po strzelistych, ciągnących się ku niebu wieżach i choć to one przykuły początkowo jego uwagę gdy wyłaniał się z cienia oddali to stojąca pod bramą kobieta wkupiła się w jego uwagę. Stała i spoglądała w wejście z dziwnym wyrazem wymalowanym na twarzy. Nie był to jednak strach, a coś bliższego poznawczej ciekawości. Bądź jakaś mieszanka tegoż.
- Chcesz wejść do środka... - odezwał się ku niej ujawniając tym samym swoją obecność. Zupełnie jakby był przez chwilę nęcącą ją ciekawością. Głosem jej myśli. Ruchy miał spokojnie, nieco leniwie. Nie chciał wzbudzić w niej obaw swoim pojawieniem się. Nie przestawał się zbliżać do drzwi prowadzących do wnętrza zamczyska, których klamkę nacisną - Idziemy...? - zaproponował swoje towarzystwo, a po chwili oboje przemierzali ciemne korytarze zamczyska.
- Pierwszy raz odwiedzasz Hotel? - podpytał niezobowiązująco - Jestem Antohony - przedstawił się chcąc zasiać nieco swobody w oplatającą ich aurę ptasiego cmentarza, który zaczął wychodzić im na przeciw na którym każdy nieuważnie postawiony krok niósł za sobą echo trzaskających pod stopami pustych, zwierzęcych kości. Specyficzna ścieżka prowadziła ku uchylonym drzwiom. Skamander pchnął je do przodu.
Find your wings
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź