Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis
Ben Nevis
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ben Nevis
Ben Nevis (a właściwie Beinn Nibheis), jako najwyższy szczyt Szkocji i całej Wielkiej Brytanii, stanowił niegdyś popularny punkt wycieczek turystycznych, jednak po wybuchu anomalii w maju 1956 roku, cała okolica uległa nieodwracalnemu przeistoczeniu. Niestabilna magia odcisnęła szczególne piętno na tutejszej florze i faunie, które - zwłaszcza po zapadnięciu zmroku - stały się szczególnie niebezpieczne, sprawiając, że mugole zaczęli omijać to miejsce szerokim łukiem. Czarodzieje wciąż jednak lubią się tutaj zapuszczać, choć nie tylko, by podziwiać roztaczające się z wysokości 1345 metrów nad poziomem morza widoki; zbocza Ben Nevis szczególnie upodobali sobie łowcy i badacze magicznych stworzeń, głównie górskich trolli i testrali; z kolei pogłoski o rzekomo pojawiających się w okolicy banshee i leśnych lichach, działają niczym magnes na samozwańczych poszukiwaczy przygód.
Od czasu pojawiania się anomalii, miejsce to słynie również z niespotykanie kapryśnej pogody, zmieniającej się niczym w kalejdoskopie. Próbując zdobyć szczyt, należy mieć więc na uwadze błyskawicznie zmieniające się warunki. Po pojawieniu się w lokacji, jeden z graczy powinien wykonać rzut kością k10, a następnie zinterpretować wynik według poniższej rozpiski:
1, 2 - pogoda nie zmienia się;
3 - w trakcie wspinaczki gwałtownie obniża się temperatura, spadając o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; zrywa się porywisty wiatr;
4 - w trakcie wspinaczki gwałtownie podnosi się temperatura, rosnąc o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; wiatr cichnie całkowicie;
5 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, po czym rozpoczyna się gwałtowna ulewa, a ścieżka staje się niebezpiecznie śliska;
6 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, z których - bez względu na porę roku - zaczyna lecieć gęsty śnieg, utrudniając wam widoczność;
7 - rozpoczyna się burza z piorunami, zmuszając was do jak najszybszego odszukania schronienia;
8 - wokół was podnosi się gęsta, mlecznobiała mgła, która niemal zupełnie ogranicza waszą widoczność;
9 - niezależnie od tego, o której godzinie rozpoczęliście wspinaczkę, w jej trakcie zapada zmrok, otaczając was czarną, bezgwiezdną nocą; na niebie nie widać nawet księżyca;
10 - jeżeli niebo było do tej pory zasnute chmurami, te rozpraszają się - czeka was słoneczny, bezchmurny dzień.
Od czasu pojawiania się anomalii, miejsce to słynie również z niespotykanie kapryśnej pogody, zmieniającej się niczym w kalejdoskopie. Próbując zdobyć szczyt, należy mieć więc na uwadze błyskawicznie zmieniające się warunki. Po pojawieniu się w lokacji, jeden z graczy powinien wykonać rzut kością k10, a następnie zinterpretować wynik według poniższej rozpiski:
1, 2 - pogoda nie zmienia się;
3 - w trakcie wspinaczki gwałtownie obniża się temperatura, spadając o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; zrywa się porywisty wiatr;
4 - w trakcie wspinaczki gwałtownie podnosi się temperatura, rosnąc o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; wiatr cichnie całkowicie;
5 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, po czym rozpoczyna się gwałtowna ulewa, a ścieżka staje się niebezpiecznie śliska;
6 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, z których - bez względu na porę roku - zaczyna lecieć gęsty śnieg, utrudniając wam widoczność;
7 - rozpoczyna się burza z piorunami, zmuszając was do jak najszybszego odszukania schronienia;
8 - wokół was podnosi się gęsta, mlecznobiała mgła, która niemal zupełnie ogranicza waszą widoczność;
9 - niezależnie od tego, o której godzinie rozpoczęliście wspinaczkę, w jej trakcie zapada zmrok, otaczając was czarną, bezgwiezdną nocą; na niebie nie widać nawet księżyca;
10 - jeżeli niebo było do tej pory zasnute chmurami, te rozpraszają się - czeka was słoneczny, bezchmurny dzień.
Lokacja zawiera kości.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 39
--------------------------------
#3 'k100' : 31
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 39
--------------------------------
#3 'k100' : 31
Przyglądał się osmalonym skałom i odbitym na śniegu śladom, czując, jak coś mu umyka. Pozostałości po pogorzelisku wskazywały na pożar – mniejszy lub większy, naturalny lub nie – a odciski butów na obecność ludzką. Czyją? Nie miał pojęcia; mogli to być opiekunowie zwierząt, zwiadowcy, którzy starali się znaleźć jakikolwiek trop przed nimi – lub kłusownicy, przygnani w góry chęcią przekonania się na własnej skórze, czy legendy o nocnych niezwykłościach i latającym nad okolicą smoku były prawdziwe. Percival podniósł się do pozycji stojącej, spoglądając za siebie, na Susanne i Matta, i przez moment obracając w umyśle rozciągające się przed nimi możliwości. Rozdzielenie się nie wchodziło w grę – nie zostawiłby żadnego z nich samego – a chociaż kusiło go, żeby sprawdzić również biegnący w dół szlak, to umówili się przecież z Benem i Corianderem na szczycie.
– Mało prawdopodobne – odpowiedział na pytanie Botta, przenosząc na niego spojrzenie. – Nie mieli w planach górskiej wycieczki, a wątpię, by któryś z nich akurat przez przypadek miał ze sobą mapę terenu. – Zanim odezwał się ponowne, zawahał się na sekundę. Pokręcił głową. – Nie bezpośrednio. Nie widać żadnych pozostałości po powozie, fragmentów konstrukcji, skrzyń, odłamków – niemożliwe, by wszystko przykrył śnieg. Ale mogli wylądować gdzieś w pobliżu – dodał z namysłem. Otworzył usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze – ale wtedy jego uwagę zwrócił szelest, dobiegający ze strony, z której przyszli. Odwrócił się w tamtym kierunku, dostrzegając cień: dziwny, niepokojący; spojrzał w górę, w niebo, nie dostrzegł jednak niczego, co mogłoby go rzucać – wydawało się równo pokryte ciemnymi chmurami. – Idziemy dalej – zawyrokował, nie było sensu stać tutaj zbyt długo i gdybać. – Susanne? Znalazłaś coś? – zapytał, zwracając się w stronę blondynki, po czym sam wyciągnął różdżkę. – Niedługo powinniśmy dotrzeć do tej mgły, więc bądźcie gotowi w razie potrzeby do rzucenia Caelum – dodał; sam miał jednak zamiar sprawdzić coś jeszcze. – Cave Inimicum – mruknął, zataczając palisandrową różdżką okrąg wokół siebie. Strzeżonego Merlin strzeże?..
| 1. spostrzegawczość, 2. zaklęcie, 3. anomalia
– Mało prawdopodobne – odpowiedział na pytanie Botta, przenosząc na niego spojrzenie. – Nie mieli w planach górskiej wycieczki, a wątpię, by któryś z nich akurat przez przypadek miał ze sobą mapę terenu. – Zanim odezwał się ponowne, zawahał się na sekundę. Pokręcił głową. – Nie bezpośrednio. Nie widać żadnych pozostałości po powozie, fragmentów konstrukcji, skrzyń, odłamków – niemożliwe, by wszystko przykrył śnieg. Ale mogli wylądować gdzieś w pobliżu – dodał z namysłem. Otworzył usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze – ale wtedy jego uwagę zwrócił szelest, dobiegający ze strony, z której przyszli. Odwrócił się w tamtym kierunku, dostrzegając cień: dziwny, niepokojący; spojrzał w górę, w niebo, nie dostrzegł jednak niczego, co mogłoby go rzucać – wydawało się równo pokryte ciemnymi chmurami. – Idziemy dalej – zawyrokował, nie było sensu stać tutaj zbyt długo i gdybać. – Susanne? Znalazłaś coś? – zapytał, zwracając się w stronę blondynki, po czym sam wyciągnął różdżkę. – Niedługo powinniśmy dotrzeć do tej mgły, więc bądźcie gotowi w razie potrzeby do rzucenia Caelum – dodał; sam miał jednak zamiar sprawdzić coś jeszcze. – Cave Inimicum – mruknął, zataczając palisandrową różdżką okrąg wokół siebie. Strzeżonego Merlin strzeże?..
| 1. spostrzegawczość, 2. zaklęcie, 3. anomalia
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k100' : 86
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k100' : 86
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcie nie okazało się pomocne, albo to umiejętności Susanne zawiodły ją kolejny raz - nie wnikała, nie próbując ponownie, w obawie przed niepotrzebnym ściągnięciem anomalii na siebie i towarzyszy. Zapowiadało się na to, że wokół będzie ich wystarczająco wiele już bez używania czarów, nieuchronnie zbliżali się zresztą do podejrzanej mgły, każdy skrawek bezpieczeństwa był na wagę złota. Przysłuchiwała się w milczeniu wymianie zdań pomiędzy Percivalem a Mattem - odwróciła się, słysząc wzmianki o ludziach i pytanie o miejsce rozbicia. Nie dostrzegła żadnych wskazówek w tym temacie - rozglądając się na boki, próbując wyłapać w pogorzelisku jakiekolwiek ślady obecności stworzeń lub ludzi, dopiero po chwili zerknęła na to, co rozciągało się u jej własnych stóp. Poszarzały mech był dobrym tłem dla turkusowych kawałków, wyróżniały się na nim, wołając o uwagę, którą oczywiście dostały.
Lovegood pochyliła się nad nimi, oglądając je najpierw uważnie z naturalnej odległości, dyktowanej wzrostem, z lekko przechyloną głową i zmarszczonymi brwiami wysnuwając wnioski - musiały być kawałkami smoczego jaja, o którym mówili podczas porannej narady. Co ze skrzynią? Kucnęła, sięgając do torby po mały materiałowy woreczek, głowiąc się nad tym, czy jajo było wyklute. Równie dobrze mogło być zwyczajnie rozbite. Próbowała oszacować to po kształcie kawałków, lecz nie było to wcale takie proste, zwłaszcza w nietypowych okolicznościach. Tak czy inaczej, chciała zabrać ze sobą turkusowe odłamki.
- Znalazłam - potwierdziła krótko w odpowiedzi na pytanie, odwracając się na kuckach i zerkając na przywódcę grupy. Wskazała odkrycie lekkim przechyleniem głowy, sugerując, że powinien potwierdzić jej przypuszczenia po własnym oglądzie. - Wygląda na skorupkę jaja żmijoząbki - podzieliła się swoją teorią, zdążywszy się już upewnić, że nie ma do czynienia z kamykami. Chwyciła palcami parę odłamków, umieszczając je ostrożnie w woreczku, a jednemu kawałkowi przyglądając się z bardzo bliska. - Wiemy coś o tym, kiedy miały się wykluć? - pamiętała, że była mowa o trzech jajach. W ochronnej skrzyni. - Jeśli wypadły ze skrzyni, miały marne szanse - stwierdziła, równocześnie trochę pytając, bowiem to Percival specjalizował się w smokach. Temperatura, same uszkodzenia mechaniczne, musiałyby mieć naprawdę dużo szczęścia albo odpowiednią opiekę. - Jeśli nie rozbili się tutaj, co robią tu skorupki jaja? I ten ogień? Możliwe, że smoczyca zatroszczyła się o nie sama? - zapytała na głos, szukając odpowiedzi we własnych myślach i ponownie przeczesując otoczenie wzrokiem w poszukiwaniu dalszych wskazówek - nim usłyszała szelest, a wzrok natrafił na cień pokaźnych rozmiarów. Podniosła się, powtarzając sobie w myślach, że to na pewno nie jest śmierciotula. Zacisnęła palce na różdżce, próbując nie zwracać uwagi na bijące zbyt szybko serce. Powinni iść, pytanie tylko, czy to zjawisko postanowi ich śledzić. Może coś kryło się pod zaklęciem? Anomalią?
| spostrzegawczość
Lovegood pochyliła się nad nimi, oglądając je najpierw uważnie z naturalnej odległości, dyktowanej wzrostem, z lekko przechyloną głową i zmarszczonymi brwiami wysnuwając wnioski - musiały być kawałkami smoczego jaja, o którym mówili podczas porannej narady. Co ze skrzynią? Kucnęła, sięgając do torby po mały materiałowy woreczek, głowiąc się nad tym, czy jajo było wyklute. Równie dobrze mogło być zwyczajnie rozbite. Próbowała oszacować to po kształcie kawałków, lecz nie było to wcale takie proste, zwłaszcza w nietypowych okolicznościach. Tak czy inaczej, chciała zabrać ze sobą turkusowe odłamki.
- Znalazłam - potwierdziła krótko w odpowiedzi na pytanie, odwracając się na kuckach i zerkając na przywódcę grupy. Wskazała odkrycie lekkim przechyleniem głowy, sugerując, że powinien potwierdzić jej przypuszczenia po własnym oglądzie. - Wygląda na skorupkę jaja żmijoząbki - podzieliła się swoją teorią, zdążywszy się już upewnić, że nie ma do czynienia z kamykami. Chwyciła palcami parę odłamków, umieszczając je ostrożnie w woreczku, a jednemu kawałkowi przyglądając się z bardzo bliska. - Wiemy coś o tym, kiedy miały się wykluć? - pamiętała, że była mowa o trzech jajach. W ochronnej skrzyni. - Jeśli wypadły ze skrzyni, miały marne szanse - stwierdziła, równocześnie trochę pytając, bowiem to Percival specjalizował się w smokach. Temperatura, same uszkodzenia mechaniczne, musiałyby mieć naprawdę dużo szczęścia albo odpowiednią opiekę. - Jeśli nie rozbili się tutaj, co robią tu skorupki jaja? I ten ogień? Możliwe, że smoczyca zatroszczyła się o nie sama? - zapytała na głos, szukając odpowiedzi we własnych myślach i ponownie przeczesując otoczenie wzrokiem w poszukiwaniu dalszych wskazówek - nim usłyszała szelest, a wzrok natrafił na cień pokaźnych rozmiarów. Podniosła się, powtarzając sobie w myślach, że to na pewno nie jest śmierciotula. Zacisnęła palce na różdżce, próbując nie zwracać uwagi na bijące zbyt szybko serce. Powinni iść, pytanie tylko, czy to zjawisko postanowi ich śledzić. Może coś kryło się pod zaklęciem? Anomalią?
| spostrzegawczość
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Gdy stanął bliżej groty, mógł jedynie bliżej zapoznać się ze ścieżką, która pięła się w górę i ginęła w mrokach. Równocześnie jednak dawała im wyraźny znak, że przejście było możliwe. Do pewnego momentu… Morgoth mimo wszystko nie chciał wierzyć, że tak po prostu urywałaby się w połowie drogi i nie miała żadnego ciągu dalszego. Po chwili jednak wyczuł wyraźne ocieplenie na twarzy, a później i jego skostniałe dłonie mogły nasycić się momentem powiewu kontrastującego silnie z zimnem. Przejście istniało, a więc wizja dalszej wędrówki w krytycznych warunkach oddalała się. Słowa Tristana potwierdzały to, że nie było to żadne złudzenie. Gdy starszy ze szlachciców wspomniał o braku kompatybilności w rozmiarze smoka, Morgoth zastanowił się przez moment. - Nawet młody? - zapytał, nie odrywając wzroku od wnętrza jaskini, która jawiła się dwóm czarodziejom jednakowo jako magnetyczna, ale też kryjąca w sobie iskrę niebezpieczeństwa. Nie mogli wiedzieć, czy coś nie czekało na nich po drugiej stronie. Coś albo ktoś, jeśli brało się pod uwagę możliwość spotkania drugiej grupy, o której wspominał wcześniej Tristan. Kłusownicy? Rzucaliby się na rosłego gada czy może faktycznie mieli do czynienia z młodszym albo mniejszym gabarytowo stworzeniem? Pozwolił przejść kuzynowi pierwszemu, a dopiero później sam poszedł jego śladem. Wpierw jednak obserwował wejście do groty jeszcze przez krótką chwilę, ignorując siekący wiatr i lodowaty powiew powietrza — jak się okazało, słusznie. W pewnym momencie jego spojrzenie trafiło na wyraźnie zaznaczającą się na ciemnych kamieniach linię. Podszedł bliżej i uklęknął, chcąc bliżej zbadać znalezisko. Nie zajęło mu długo, by zrozumieć. - Ktoś tu był. Lub wciąż jest - mruknął cicho, by usłyszał do tylko Tristan. We wnętrzu jaskini dźwięk niósł się inaczej niż na otwartej przestrzeni i musieli mieć to na uwadze. Podniósł głowę, by wyłapać spojrzenie Rosiera. - To nić od Kloste - wyjaśnił swoje spostrzeżenie, wstając i wskazując na ciągnącą się cienką linię po zostawionym zaklęciu. - Rzucenie kolejnego zaklęcia przerywa nić, co znaczy, że możemy mieć najprawdopodobniej towarzystwo. - Po raz drugi zerknął na towarzysza, mając nadzieję, że pomyśleli o tym samym. W takim mroku zauważenie czarnego, zwinnego zwierzęcia było utrudnione, a zwierzęce instynkty i wyczulone zmysły mogły im pomóc bardziej od próby czarów. Yaxley nie wątpił w swojego kuzyna; pamiętając ostatni atak Ondyny na podobnej wyprawie, wolał minimalizować szanse na zostanie jedynie bagażem. - Pójdę przodem - mruknął cicho, przechodząc kilka kroków dalej i po chwili zmieniając formę. Wiedział, że Tristan nie miał specjalnie odczuć różnicy — Morgoth pod ludzką postacią był równie małomówny, dlatego towarzystwo wilka nie miało Śmierciożercy w żaden sposób uciążliwe. Trzymał się na czele, zmieniając raz po raz odległości — wychodził na kilka metrów, by wrócić i zwiększyć dystans, a potem z powrotem iść niemal tuż przed samym Tristanem. Uważnie śledził nić oraz szukał kolejnych śladów, które mogły zaprowadzić ich do smoka lub innych czarodziejów. Nasłuchiwał i węszył, starając się wyczuć cokolwiek, co mogło mu w tym pomóc.
|spostrzegawczość II
+ edit: dorzucam k10 tu
|spostrzegawczość II
+ edit: dorzucam k10 tu
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 03.07.19 14:41, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
12.02.1957r
Bertie poprzedniego dnia już miał dobry humor. Lubił urodziny, nie koniecznie swoje własne. Odbierał je jako taki jeden dzień do roku, w którym w stu procentach chodzi o kogoś, w którym ta jedna osoba ma się cieszyć, bo wszyscy inni po prostu cieszą się, że jest. I oczywiście, że cały rok docenia się bliskich i tak dalej, jednak takie dni-punkty odbierał jako eskalację, moment specjalny.
Zbudził więc Sue w nocy, o pierwszej, powiedział żeby się ubrała, otulił kocem, bo zaspany człowiek to zmarznięty człowiek i zabrał do samochodu w którym mogła przespać się jeszcze trochę. Sam Bertie miał przed sobą dość długą podróż, na szczęście jednak samochód zdecydowanie szybciej lata, niż jeździ, ma też na swojej drodze zdecydowanie mniej przeszkód, mogli więc dotrzeć w miejsce docelowe na czas. Czyli niedługo przed wschodem słońca. Zaparkował na szczycie dość ostrożnie i spojrzał na Lovegood. Zaraz rozejrzał się dookoła. Uwielbiał takie widoki, zawsze miał wrażenie, że są czymś wręcz nierealnym, otaczające ich pasma górskie były zbyt rozległe, zbyt wielkie by gdzieś za nimi tak po prosty mogły sobie być ich zwykłe miasta.
Zaraz wysiadł jednak z samochodu, wyjął z bagażnika zaczarowany wcześniej koc, na nim ustawił tacę z upieczonym specjalnie na tę okazję tortem.
Nad tym tematem też Bertie zastanawiał się długo. Postawił jednak na wyrazisty smak maliny zestawiony z waniliowym kremem. Na wierzchu wyłożył kolejne maliny. W obawie przed deszczem Bertie póki co zakrył tort sporym garnkiem. Zaraz poszedł jeszcze po misę z owocami i termos z kawą. Wiedział, że tutejsza pogoda lubi poszaleć, nie sądził jednak żeby mogło im to bardzo przeszkodzić. W końcu znów otworzył drzwi samochodu, wpuszczając do niego świeże, poranne powietrze.
- Stooo lat stoo lat niech żyje żyje nam. - wyśpiewał w pełni swego braku talentu i uśmiechnął się szeroko. Rześkie powietrze sprawiało, że nie czuł się zmęczony, a wręcz przeciwnie, był całkiem żywy. Wycofał się zaraz, żeby Lovegood mogła wysiąść z auta i wyczekiwał jej reakcji z pewną dozą ekscytacji, w nadziei że urodzinowa niespodzianka faktycznie się jej spodoba. To w końcu jej dzień.
Choć będąc szczerym, w sercu ciągle miał obawę, czy przypadkiem nie pomieszał dat.
Bertie poprzedniego dnia już miał dobry humor. Lubił urodziny, nie koniecznie swoje własne. Odbierał je jako taki jeden dzień do roku, w którym w stu procentach chodzi o kogoś, w którym ta jedna osoba ma się cieszyć, bo wszyscy inni po prostu cieszą się, że jest. I oczywiście, że cały rok docenia się bliskich i tak dalej, jednak takie dni-punkty odbierał jako eskalację, moment specjalny.
Zbudził więc Sue w nocy, o pierwszej, powiedział żeby się ubrała, otulił kocem, bo zaspany człowiek to zmarznięty człowiek i zabrał do samochodu w którym mogła przespać się jeszcze trochę. Sam Bertie miał przed sobą dość długą podróż, na szczęście jednak samochód zdecydowanie szybciej lata, niż jeździ, ma też na swojej drodze zdecydowanie mniej przeszkód, mogli więc dotrzeć w miejsce docelowe na czas. Czyli niedługo przed wschodem słońca. Zaparkował na szczycie dość ostrożnie i spojrzał na Lovegood. Zaraz rozejrzał się dookoła. Uwielbiał takie widoki, zawsze miał wrażenie, że są czymś wręcz nierealnym, otaczające ich pasma górskie były zbyt rozległe, zbyt wielkie by gdzieś za nimi tak po prosty mogły sobie być ich zwykłe miasta.
Zaraz wysiadł jednak z samochodu, wyjął z bagażnika zaczarowany wcześniej koc, na nim ustawił tacę z upieczonym specjalnie na tę okazję tortem.
Nad tym tematem też Bertie zastanawiał się długo. Postawił jednak na wyrazisty smak maliny zestawiony z waniliowym kremem. Na wierzchu wyłożył kolejne maliny. W obawie przed deszczem Bertie póki co zakrył tort sporym garnkiem. Zaraz poszedł jeszcze po misę z owocami i termos z kawą. Wiedział, że tutejsza pogoda lubi poszaleć, nie sądził jednak żeby mogło im to bardzo przeszkodzić. W końcu znów otworzył drzwi samochodu, wpuszczając do niego świeże, poranne powietrze.
- Stooo lat stoo lat niech żyje żyje nam. - wyśpiewał w pełni swego braku talentu i uśmiechnął się szeroko. Rześkie powietrze sprawiało, że nie czuł się zmęczony, a wręcz przeciwnie, był całkiem żywy. Wycofał się zaraz, żeby Lovegood mogła wysiąść z auta i wyczekiwał jej reakcji z pewną dozą ekscytacji, w nadziei że urodzinowa niespodzianka faktycznie się jej spodoba. To w końcu jej dzień.
Choć będąc szczerym, w sercu ciągle miał obawę, czy przypadkiem nie pomieszał dat.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmęczenie odciskało się pod powiekami, muskając bladą skórę łagodnymi, sinymi odcieniami. Spędziła w Oazie cały dzień, walcząc z Marie o życie i bezpieczeństwo szpiczaków oraz wciąż przybywających mieszkańców. Wyłapanie stworzonek zajęło im sporo czasu, podobnie do budowy przystosowanej dla nich zagrody, lecz wdzięczność i radość właścicielki uciekinierów, pani Atwood, w towarzystwie świadomości, że maluchy są już bezpieczne, wynagradzały każdy wysiłek. Do łóżka kładła się ze spokojnym uśmiechem na ustach, a w sen odpłynęła pomiędzy rozmyśleniami, kompletnie zapominając o datach i okazjach.
Znajomy głos delikatnie wyprowadził Sue ze snu i dopiero po momencie półprzytomnego wpatrywania się w Bertiego, rysującego się na tle wątłej łuny światła z pojedynczego płomyka świecy, do myśli dotarła całkiem prawdopodobna i nieprzyjemna myśl - coś się dzieje. Gorączkowym szeptem zaczęła wypytywać, co się stało i czy wszyscy aktualni mieszkańcy Rudery na pewno są bezpieczni - uspokoiła się dopiero po paru zaprzeczeniach, dopuszczając do rozumu uspokajające słowa przyjaciela. Spotykało ich ostatnio tyle zła, czujność zdążyła wejść w krew, lecz gdy tylko dowiedziała się, że Bertie pragnie gdzieś się z nią wybrać i wcale nie jest to żadna misja związana z Zakonem Feniksa, na szczerym sercu od razu zrobiło się cieplej. Uspokoiła Artemisa, który przebudził się przez jej własną panikę i obiecując, że będzie w dobrych rękach, opuściła pokój, już ubrana i przygotowana - mimo wszystko, nie ruszała się z domu bez swojej magicznej torby. Sen wracał raz po raz, przysłaniając jasne oczy lekką mgłą, ale nie licząc paru drzemek, trzymała się naprawdę dzielnie i, otulona kocem, zabawiała Botta abstrakcyjnymi historyjkami w podróży. Jej słowa ledwo się ze sobą kleiły, pojawiały się tuż po przebudzeniu z półsnu, były wytworami majaków i nieprawd, czasem zdanie urwało się w połowie, by skończyć dziesięć minut później, lecz jakimś cudem stanowiły ciąg. Trochę pomieszany, ale jednak dało się z tego stworzyć opowieść, której - niestety - twórczyni nie zapamiętała nawet w połowie, jakby wyrzucała z głowy myśli zanim znowu zmogło ją zmęczenie.
A potem obudziła się, czując chłód i znajomy dotyk, przyjemnie rozpływający się po ciele, by zaraz usłyszeć urodzinowy hymn - zamrugała zdezorientowana i wylgnęła z samochodu na świeże powietrze, zaciągając się nim z zachwytem, zanim jeszcze zdążyła zbadać otoczenia wzrokiem, myśląc sobie, że przecież nie pamięta żeby umawiali się na zrobienie komuś urodzinowej niespodzianki. Na twarz wypłynął wyraz głębokiego zastanowienia, gdy rozglądała się wokół i szukała solenizanta - musiała tym wprowadzić Bertiego w chwilę stresu, mógł uwierzyć, że rzeczywiście pomylił daty, ale gdy zaczynało się robić niezręcznie, coś zaświtało w tej mgle i bardzo szybko jaśniało, po momencie oślepiając Lovegood swoją oczywistością. Przygotował to dla niej? Zabrał ją na szczyt najwyższej góry (poznawała Ben Nevis), na wschód słońca?! Zakryła dłońmi usta, które otworzyła bezwiednie, pozostając w autentycznym szoku przez dwie do trzech sekund, po czym w podskokach pokonała niewielką odległość, dzielącą ją od przyjaciela, i wtuliła się w niego, trochę zapominając, że mogłaby utrzymać jakiś ludzki dystans. Nie szukała słów, w milczeniu obserwując cudowny widok, rozciągający się przed nimi. Słońce nie wychyliło się jeszcze zza gór, ale robiło się coraz jaśniej i - póki co - pogoda pozwalała im zachwycać się krajobrazem w pełnej krasie. Sue uniosła dłoń, szczupłymi palcami błądząc w powietrzu - próbowała zarysować opuszkami szczyty gór, jakby badała ośnieżone pasma z tej odległości. Nie powstrzymywała pojedynczego westchnienia. Para wzbiła się w powietrze jak na zawołanie i dopiero wtedy odsunęła się, czując, że jest jej trochę zbyt ciepło w policzki. Zdradzieckie pomidory, już ona im nagada po powrocie do domu!
- Bertie, jeszcze nigdy nie lepiłam zamku na szczycie góry, do tego w urodziny - przyznała, uznając, że mogliby zbudować sobie tutaj jakiś fort. Wychyliła się ostrożnie, zerkając na lewitujący obrus - kawa, owoce i... garnek? - Rozumiem, że to będą nasze hełmy? - zapytała, wskazując garnek i szczerząc się do Botta. Już jej się nie chciało spać, ani trochę. Schowała na chwilę nos w złoto-czerwony szalik, drepcząc w miejscu z zadowolenia i podziwiając wszystkie strony świata. Już dawno nie czuła się tak lekko i dobrze, z dala od codziennych problemów. Z dala od wszystkiego, tak właściwie, ale blisko Bertiego. - Jesteś mistrzem niespodzianek - uznała, wykonując parę skomplikowanych i nieskładnych gestów w powietrzu, przybierając skoncentrowany wyraz twarzy - by zaraz unieść dłonie do góry, jakby w nich coś trzymała. - Przyjmij tę koronę - wszystko jasne, podniosły ton i prędkie ukoronowanie, nim zabiorą się za budowę i podziwianie widoków.
Znajomy głos delikatnie wyprowadził Sue ze snu i dopiero po momencie półprzytomnego wpatrywania się w Bertiego, rysującego się na tle wątłej łuny światła z pojedynczego płomyka świecy, do myśli dotarła całkiem prawdopodobna i nieprzyjemna myśl - coś się dzieje. Gorączkowym szeptem zaczęła wypytywać, co się stało i czy wszyscy aktualni mieszkańcy Rudery na pewno są bezpieczni - uspokoiła się dopiero po paru zaprzeczeniach, dopuszczając do rozumu uspokajające słowa przyjaciela. Spotykało ich ostatnio tyle zła, czujność zdążyła wejść w krew, lecz gdy tylko dowiedziała się, że Bertie pragnie gdzieś się z nią wybrać i wcale nie jest to żadna misja związana z Zakonem Feniksa, na szczerym sercu od razu zrobiło się cieplej. Uspokoiła Artemisa, który przebudził się przez jej własną panikę i obiecując, że będzie w dobrych rękach, opuściła pokój, już ubrana i przygotowana - mimo wszystko, nie ruszała się z domu bez swojej magicznej torby. Sen wracał raz po raz, przysłaniając jasne oczy lekką mgłą, ale nie licząc paru drzemek, trzymała się naprawdę dzielnie i, otulona kocem, zabawiała Botta abstrakcyjnymi historyjkami w podróży. Jej słowa ledwo się ze sobą kleiły, pojawiały się tuż po przebudzeniu z półsnu, były wytworami majaków i nieprawd, czasem zdanie urwało się w połowie, by skończyć dziesięć minut później, lecz jakimś cudem stanowiły ciąg. Trochę pomieszany, ale jednak dało się z tego stworzyć opowieść, której - niestety - twórczyni nie zapamiętała nawet w połowie, jakby wyrzucała z głowy myśli zanim znowu zmogło ją zmęczenie.
A potem obudziła się, czując chłód i znajomy dotyk, przyjemnie rozpływający się po ciele, by zaraz usłyszeć urodzinowy hymn - zamrugała zdezorientowana i wylgnęła z samochodu na świeże powietrze, zaciągając się nim z zachwytem, zanim jeszcze zdążyła zbadać otoczenia wzrokiem, myśląc sobie, że przecież nie pamięta żeby umawiali się na zrobienie komuś urodzinowej niespodzianki. Na twarz wypłynął wyraz głębokiego zastanowienia, gdy rozglądała się wokół i szukała solenizanta - musiała tym wprowadzić Bertiego w chwilę stresu, mógł uwierzyć, że rzeczywiście pomylił daty, ale gdy zaczynało się robić niezręcznie, coś zaświtało w tej mgle i bardzo szybko jaśniało, po momencie oślepiając Lovegood swoją oczywistością. Przygotował to dla niej? Zabrał ją na szczyt najwyższej góry (poznawała Ben Nevis), na wschód słońca?! Zakryła dłońmi usta, które otworzyła bezwiednie, pozostając w autentycznym szoku przez dwie do trzech sekund, po czym w podskokach pokonała niewielką odległość, dzielącą ją od przyjaciela, i wtuliła się w niego, trochę zapominając, że mogłaby utrzymać jakiś ludzki dystans. Nie szukała słów, w milczeniu obserwując cudowny widok, rozciągający się przed nimi. Słońce nie wychyliło się jeszcze zza gór, ale robiło się coraz jaśniej i - póki co - pogoda pozwalała im zachwycać się krajobrazem w pełnej krasie. Sue uniosła dłoń, szczupłymi palcami błądząc w powietrzu - próbowała zarysować opuszkami szczyty gór, jakby badała ośnieżone pasma z tej odległości. Nie powstrzymywała pojedynczego westchnienia. Para wzbiła się w powietrze jak na zawołanie i dopiero wtedy odsunęła się, czując, że jest jej trochę zbyt ciepło w policzki. Zdradzieckie pomidory, już ona im nagada po powrocie do domu!
- Bertie, jeszcze nigdy nie lepiłam zamku na szczycie góry, do tego w urodziny - przyznała, uznając, że mogliby zbudować sobie tutaj jakiś fort. Wychyliła się ostrożnie, zerkając na lewitujący obrus - kawa, owoce i... garnek? - Rozumiem, że to będą nasze hełmy? - zapytała, wskazując garnek i szczerząc się do Botta. Już jej się nie chciało spać, ani trochę. Schowała na chwilę nos w złoto-czerwony szalik, drepcząc w miejscu z zadowolenia i podziwiając wszystkie strony świata. Już dawno nie czuła się tak lekko i dobrze, z dala od codziennych problemów. Z dala od wszystkiego, tak właściwie, ale blisko Bertiego. - Jesteś mistrzem niespodzianek - uznała, wykonując parę skomplikowanych i nieskładnych gestów w powietrzu, przybierając skoncentrowany wyraz twarzy - by zaraz unieść dłonie do góry, jakby w nich coś trzymała. - Przyjmij tę koronę - wszystko jasne, podniosły ton i prędkie ukoronowanie, nim zabiorą się za budowę i podziwianie widoków.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Patrzył na Sue i czekał na reakcję trochę w napięciu. Na bank pomylił daty. Nie sądził, by Lovegood miała mu to jakoś mocno za złe, najwyżej spędziliby przypadkowy dzień na pikniku w górach, ale czułby się z tym źle. Powinno się pamiętać o urodzinach bliskich osób, dla Bertiego to było ważne. To w końcu taki jeden dzień, kiedy wszystko kręci się wokół jednej osoby i kiedy trzeba się po prostu cieszyć, bo hej! Fajnie, że jesteś między nami.
Sue jednak powoli wygramoliła się z samochodu, widocznie usiłując rozeznać w całej sytuacji w czasie, kiedy Bertie usiłował przewertować w swojej głowie kalendarz, przypominając sobie jaki dzień dziś tak właściwie jest i czy dziś to dziś, a nie jutro, lub - o zgrozo! - wczoraj.
W końcu jednak Sue rzuciła mu się na szyję i wszystko wyglądało na to, że jednak się nie pomylił. Na szczęście. Objął ją więc lekko, uniósł i lekko zakręcił w takim niby tańcu, a niby ludzkim wiatraku. Kiedy ją odstawił, zobaczył że jest cała czerwona na twarzy. Uśmiechnął się na to szeroko. W sumie to zabawnie wyglądała, zazwyczaj blada jak kreda, nagle całkowicie zmieniała kolor i mocno odcinała się twarzą od swoich białych jak śnieg włosów.
- Mogą być. Ostatecznie nie wiemy jaka pogoda nam się tu trafi. Ale w razie czego schowamy się w Miętusie. - przyjemnie było przez chwilę martwić się tylko tym, że pogoda popsuje piknik i trochę ich zmoczy. Właściwie nie było to absolutnie żadne zmartwienie. Mogli na chwilę odpocząć w świecie, który nie był do końca prawdziwy ale był spokojny i pozbawiony problemów.
- Oh, dziękuję. - zaśmiał się, kiedy został koronowany. Ukłonił się przy tym, może królowie się w sumie nie kłaniają, ale on się na temacie za bardzo nie znał, z historii był słaby i poza tym to może być pierwszym takim, co się kłania.
- Póki co zapraszam do królewskiego stołu na śniadanie, spektakl właśnie się rozpoczyna. - dodał wesoło, prowadząc ją pod rękę na koc, bo faktycznie pierwsze promienie zaczęły powoli unosić się nad innymi górami, którymi byli tutaj otoczeni. Pasma w oddali zdawały się szarawe, a wszystko pokrywała lekka mgła. Było chłodno, ale mimo to całkiem rześko i przyjemnie.
Zaraz podniósł też hełm z tortu i zapalił przy pomocy różdżki świeczki na nim.
- Nie zapomnij pomyśleć życzenia. - upomniał ją tylko.
|rzucam na pogodę!
Sue jednak powoli wygramoliła się z samochodu, widocznie usiłując rozeznać w całej sytuacji w czasie, kiedy Bertie usiłował przewertować w swojej głowie kalendarz, przypominając sobie jaki dzień dziś tak właściwie jest i czy dziś to dziś, a nie jutro, lub - o zgrozo! - wczoraj.
W końcu jednak Sue rzuciła mu się na szyję i wszystko wyglądało na to, że jednak się nie pomylił. Na szczęście. Objął ją więc lekko, uniósł i lekko zakręcił w takim niby tańcu, a niby ludzkim wiatraku. Kiedy ją odstawił, zobaczył że jest cała czerwona na twarzy. Uśmiechnął się na to szeroko. W sumie to zabawnie wyglądała, zazwyczaj blada jak kreda, nagle całkowicie zmieniała kolor i mocno odcinała się twarzą od swoich białych jak śnieg włosów.
- Mogą być. Ostatecznie nie wiemy jaka pogoda nam się tu trafi. Ale w razie czego schowamy się w Miętusie. - przyjemnie było przez chwilę martwić się tylko tym, że pogoda popsuje piknik i trochę ich zmoczy. Właściwie nie było to absolutnie żadne zmartwienie. Mogli na chwilę odpocząć w świecie, który nie był do końca prawdziwy ale był spokojny i pozbawiony problemów.
- Oh, dziękuję. - zaśmiał się, kiedy został koronowany. Ukłonił się przy tym, może królowie się w sumie nie kłaniają, ale on się na temacie za bardzo nie znał, z historii był słaby i poza tym to może być pierwszym takim, co się kłania.
- Póki co zapraszam do królewskiego stołu na śniadanie, spektakl właśnie się rozpoczyna. - dodał wesoło, prowadząc ją pod rękę na koc, bo faktycznie pierwsze promienie zaczęły powoli unosić się nad innymi górami, którymi byli tutaj otoczeni. Pasma w oddali zdawały się szarawe, a wszystko pokrywała lekka mgła. Było chłodno, ale mimo to całkiem rześko i przyjemnie.
Zaraz podniósł też hełm z tortu i zapalił przy pomocy różdżki świeczki na nim.
- Nie zapomnij pomyśleć życzenia. - upomniał ją tylko.
|rzucam na pogodę!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Ludzki wiatrak był nadzwyczaj przyjemny, orzeźwiając twarz chłodnym powiewem powietrza - choć i tak czuła swoje piekące policzki, zbyt powoli odkrywające blade lico. Sama też nie musiała się spieszyć, zamierzała wyciągnąć z tej małej wyprawy jak najwięcej. Na słowa przyjaciela poklepała Miętusa po masce. - No tak, to najlepszy hełm - stwierdziła zgodnie z prawdą, w końcu w tej bezkresnej okolicy nie było widać lepszego. Póki co nie zapowiadało się jednak na ulewę, pogoda była nieporównywalna do tej, która zastała ją tu z grupą Percivala podczas anomalii. Okoliczności sprzyjały świętowaniu.
Dygnęła zgrabnie w odpowiedzi do ukłonu, kompletnie nie zastanawiając się nad tym, czy królowie zginają kolana w podobnych gestach - podejrzewała, że przed damami na pewno, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Mogli sobie tworzyć własne zasady, zwłaszcza o tej porze, na tej wysokości, u stój mając cały świat. Pozwoliła zaprowadzić się na koc, nie mogąc przestać podziwiać górskich widoków, choć gdzieś w głębi duszy świtało jej, że obecność Bertiego skutecznie pobudzała tę radość i nadawała jej dodatkowych barw. Patrzyła przez chwilę na tort, jak zwykle zachwycona dziełem cukiernika, nim uniosła na niego błyszczące spojrzenie. Krótkie kiwnięcie głową i jasne tęczówki skryły się pod bladymi powiekami, ale życzenie przyszło prędko i było chyba najbardziej egoistycznym, jakie kiedykolwiek zajaśniało w jej głowie. Nie znikaj z mojego życia. Jeszcze nie miała pojęcia, z jakimi dokładnie uczuciami wiążą się podobne zachcianki, ale nawet teraz w głowie zabrzęczał jakiś nieznajomy alarm. Mimo tego nie zwlekała dłużej - oczy skupiły się na świeczkach, które sprawnie zdmuchnęła, chwilę później obdarzając Bertiego kolejnym uśmiechem, pełnym ciepła i łagodności.
- Wiesz, zawsze traktowałam urodziny jako podziękowanie światu za to, że mogę po nim chodzić. Chyba nie dało się wybrać na to lepszego miejsca - przyznała, czując w sobie przyjemne fale spokoju. Czuła, jak płyną po ciele, gdy wzrok doszukiwał się w przestrzeni szczegółów. Słońce wznosiło się coraz wyżej, było coraz cieplej, wydawało jej się nawet, że wyjątkowo ciepło. Przymknęła oczy, pozwalając promieniom rozlać się po twarzy. Serce szalało za tymi okolicznościami. - Pierwszy kawałek chciałabym więc zadedykować światu, jeśli pozwolisz. Tej górze, mogę go zjeść w imieniu Ben Nevis i założę się, że będzie najlepszym tortem, jaki jadł ten szczyt - oznajmiła bez cienia wątpliwości, już przebierając palcami w powietrzu, łasa na smakołyki.
Dygnęła zgrabnie w odpowiedzi do ukłonu, kompletnie nie zastanawiając się nad tym, czy królowie zginają kolana w podobnych gestach - podejrzewała, że przed damami na pewno, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Mogli sobie tworzyć własne zasady, zwłaszcza o tej porze, na tej wysokości, u stój mając cały świat. Pozwoliła zaprowadzić się na koc, nie mogąc przestać podziwiać górskich widoków, choć gdzieś w głębi duszy świtało jej, że obecność Bertiego skutecznie pobudzała tę radość i nadawała jej dodatkowych barw. Patrzyła przez chwilę na tort, jak zwykle zachwycona dziełem cukiernika, nim uniosła na niego błyszczące spojrzenie. Krótkie kiwnięcie głową i jasne tęczówki skryły się pod bladymi powiekami, ale życzenie przyszło prędko i było chyba najbardziej egoistycznym, jakie kiedykolwiek zajaśniało w jej głowie. Nie znikaj z mojego życia. Jeszcze nie miała pojęcia, z jakimi dokładnie uczuciami wiążą się podobne zachcianki, ale nawet teraz w głowie zabrzęczał jakiś nieznajomy alarm. Mimo tego nie zwlekała dłużej - oczy skupiły się na świeczkach, które sprawnie zdmuchnęła, chwilę później obdarzając Bertiego kolejnym uśmiechem, pełnym ciepła i łagodności.
- Wiesz, zawsze traktowałam urodziny jako podziękowanie światu za to, że mogę po nim chodzić. Chyba nie dało się wybrać na to lepszego miejsca - przyznała, czując w sobie przyjemne fale spokoju. Czuła, jak płyną po ciele, gdy wzrok doszukiwał się w przestrzeni szczegółów. Słońce wznosiło się coraz wyżej, było coraz cieplej, wydawało jej się nawet, że wyjątkowo ciepło. Przymknęła oczy, pozwalając promieniom rozlać się po twarzy. Serce szalało za tymi okolicznościami. - Pierwszy kawałek chciałabym więc zadedykować światu, jeśli pozwolisz. Tej górze, mogę go zjeść w imieniu Ben Nevis i założę się, że będzie najlepszym tortem, jaki jadł ten szczyt - oznajmiła bez cienia wątpliwości, już przebierając palcami w powietrzu, łasa na smakołyki.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Kiedy siedli razem na kocu, poczuł jak powietrze wokół nich się ociepla. Dość nagle, jakby pierwsze wyłaniające się zza horyzontu promienie miały niespodziewanie wielką moc. Było to uczucie dziwne, ale w sumie całkiem przyjemne.
- Podobnie o tym myślę. - przyznał. - To taki jeden dzień, kiedy po prostu uświadamiasz sobie jak dobrze, że ktoś jest w twoim życiu. - powiedział, uśmiechając się przy tym ciepło. Doceniał swoich przyjaciół, oczywiście, ale tak samo jak Boże Narodzenie jest pretekstem do rodzinnego ciepła, tak samo jak Walentynki są dodatkową okazją by powiedzieć komuś kocham cię jeszcze raz więcej, w tym samym czasie urodziny są momentem żeby więcej i głębiej pomyśleć o konkretnej osobie. O tym jak dobrze, że przyszła na ten świat w odpowiednio bliskim czasie i miejscu co my.
Zrobiło się w końcu trochę duszno, jak w cieplejsze letnie dni. Bott zsunął z ramion kurtkę którą chronił się zaledwie chwilę temu przed chłodem.
- Chyba twoje urodziny staną się jednocześnie powitaniem lata. - wiedział, że do lata jeszcze kawałek ale na Ben Nevisie pod tym akurat pogodowym względem wszystko było możliwe.
Zdmuchnęła zaraz świeczki, życząc sobie czegoś, oby szczególnego i oby wartego tego jednego jedynego życzenia przyznawanego każdemu człowiekowi na cały rok. Można było więc wyjąć świeczki i nalać im kawy z termosu.
- Myślę, że Ben doceni że w końcu ktoś o nim pomyślał w kontekście słodyczy. - uśmiechnął się lekko rozbawiony, choć na pewno nie zdziwiony propozycją Sue i zaraz ukroił pierwszy kawałek tortu. Jasny, waniliowy krem i mocny kolor malin przyzdobiły więc zaraz talerzyk wręczony jasnowłosej solenizantce. Sobie też nałożył, choć w sumie kawa na ten moment kusiła go bardziej. I ta miła cisza w której byli tylko oni, miała w sobie coś niesamowicie kojącego. Byli z daleka od całej reszty szalejącego świata. Tak po prostu.
Napił się trochę, mrużąc oczy od ciepłego światła przed nimi.
- Masz takie urodzinowe życzenia które już zdążyły się spełnić? - zagadnął zaraz. Bo w końcu o te jeszcze niespełnione pytać nie wypada.
- Podobnie o tym myślę. - przyznał. - To taki jeden dzień, kiedy po prostu uświadamiasz sobie jak dobrze, że ktoś jest w twoim życiu. - powiedział, uśmiechając się przy tym ciepło. Doceniał swoich przyjaciół, oczywiście, ale tak samo jak Boże Narodzenie jest pretekstem do rodzinnego ciepła, tak samo jak Walentynki są dodatkową okazją by powiedzieć komuś kocham cię jeszcze raz więcej, w tym samym czasie urodziny są momentem żeby więcej i głębiej pomyśleć o konkretnej osobie. O tym jak dobrze, że przyszła na ten świat w odpowiednio bliskim czasie i miejscu co my.
Zrobiło się w końcu trochę duszno, jak w cieplejsze letnie dni. Bott zsunął z ramion kurtkę którą chronił się zaledwie chwilę temu przed chłodem.
- Chyba twoje urodziny staną się jednocześnie powitaniem lata. - wiedział, że do lata jeszcze kawałek ale na Ben Nevisie pod tym akurat pogodowym względem wszystko było możliwe.
Zdmuchnęła zaraz świeczki, życząc sobie czegoś, oby szczególnego i oby wartego tego jednego jedynego życzenia przyznawanego każdemu człowiekowi na cały rok. Można było więc wyjąć świeczki i nalać im kawy z termosu.
- Myślę, że Ben doceni że w końcu ktoś o nim pomyślał w kontekście słodyczy. - uśmiechnął się lekko rozbawiony, choć na pewno nie zdziwiony propozycją Sue i zaraz ukroił pierwszy kawałek tortu. Jasny, waniliowy krem i mocny kolor malin przyzdobiły więc zaraz talerzyk wręczony jasnowłosej solenizantce. Sobie też nałożył, choć w sumie kawa na ten moment kusiła go bardziej. I ta miła cisza w której byli tylko oni, miała w sobie coś niesamowicie kojącego. Byli z daleka od całej reszty szalejącego świata. Tak po prostu.
Napił się trochę, mrużąc oczy od ciepłego światła przed nimi.
- Masz takie urodzinowe życzenia które już zdążyły się spełnić? - zagadnął zaraz. Bo w końcu o te jeszcze niespełnione pytać nie wypada.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiwnęła potwierdzająco głową z leciutkim uśmiechem - nie dziwiła się, że rozumiał. Bertie potrafił cieszyć się życiem, jak mało kto, przekupywał chwile na swoją korzyść, nawet te najmniej sprzyjające. Czasem bardzo dosłownie, używając skomplikowanego zaklęcia zatrzymującego czas, ale nie tę magię miała teraz na myśli. Zapatrzyła się na szczyty i dopiero po komentarzu odnośnie temperatury zwróciła uwagę, że sama powoli zaczyna się topić, na co zamrugała zaskoczona. Anomalie na zawsze pozostały w tych okolicach, może był w tym jakiś urok - musieli to zaakceptować.
- Szkoda byłoby pominąć wiosnę, aaaale na ten jeden dzień nie pogardzę latem - odpowiedziała szczerze, zadowolona, że będzie mogła zjeść tort bez szczękania zębami i przemoknięcia do cna. Oby - z czasem sytuacja miała prawo się zmienić, ale była zbyt tu i teraz na zastanawianie się nad przyszłością. Jej myśli nie wychodziły poza okolicę, nie sięgały niespokojnych sytuacji, niebezpieczeństw, czarnej magii. Tylko ciepłej strony świata oraz przyjaciela, dzielnie dbającego o jej dzień i nią samą. Było jej z tym dobrze, może nawet za dobrze. Zdjęła płaszczyk, nie chcąc powrócić do buraczanej wersji siebie, ale zostawiła na ramionach szalik.
- Oby, może nawet zdoła trochę urosnąć? Można go też podlać kawą, chyba wystarczy wszystkim - dla nas, dla gór i dzikich ptaków. Zawiesiła oko na ogromnym okazie, poruszającym się w oddali. - Orzeł, widzisz? - wskazała spokojnie, odbierając talerzyk z tortem, któremu przyglądała się chwilkę. - Hmm, pokrojony tort też wygląda jak góra - stwierdziła, w tym dziwnym toku rozumowania widząc sens, jakiego pewnie nikt inny by nie dostrzegł. - Inspirowałeś się tym, jak wybierałeś miejsce? - zapytała, trochę rozbawiona, a trochę rozczulona tą wizją. Już widziała, jak Bott ze ściągniętymi brwiami wgapia się w kawałek tortu i analizuje, co najbardziej go przypomina. - Moglibyśmy siedzieć na torcie i jeść góry. W innym świecie - mówiła całkiem serio, gubiąc spojrzenie gdzieś w chmurach, jakby szukała odpowiedniej planety na ten plan. Już zaczynała dumać i płynąć w rozmyślaniach. Jak smakowałyby góry? Musieliby mieć bardzo wytrzymałe zęby. Ta i inne kwestie zaprzątały jej myśli nad jedzonym powoli tortem, dopiero słowa Bertiego zdołały zmienić nurt owej mentalnej rzeki. Łyknęła kawy, wydając z siebie krótkie hmmm - komentujące kawę i zdradzające kopanie we wspomnieniach.
- Kiedyś, jak byłam mała, znalazłam dzień po urodzinach nietoperza i życzyłam sobie żeby poprawił się jego kiepski stan. Miałam wtedy niewykorzystane życzenie, więc może być, że się spełniło, bo wyzdrowiał - przyznała, oblizując łyżeczkę pod koniec tej historii. - Najlepszy tort na górze, na dole też żaden go nie pokona - wyznała, przerywając na chwilę. - Kiedyś chciałam też iść na inną stronę lasu niż zwykle, ale nie mówiłam nic mamie. Parę dni później tam poszłyśmy, może to też się liczy - miała proste marzenia. Nie wszystkie się spełniały, ale parę na pewno. - A ty? - zapytała, unosząc do ust kubek z kawą.
- Szkoda byłoby pominąć wiosnę, aaaale na ten jeden dzień nie pogardzę latem - odpowiedziała szczerze, zadowolona, że będzie mogła zjeść tort bez szczękania zębami i przemoknięcia do cna. Oby - z czasem sytuacja miała prawo się zmienić, ale była zbyt tu i teraz na zastanawianie się nad przyszłością. Jej myśli nie wychodziły poza okolicę, nie sięgały niespokojnych sytuacji, niebezpieczeństw, czarnej magii. Tylko ciepłej strony świata oraz przyjaciela, dzielnie dbającego o jej dzień i nią samą. Było jej z tym dobrze, może nawet za dobrze. Zdjęła płaszczyk, nie chcąc powrócić do buraczanej wersji siebie, ale zostawiła na ramionach szalik.
- Oby, może nawet zdoła trochę urosnąć? Można go też podlać kawą, chyba wystarczy wszystkim - dla nas, dla gór i dzikich ptaków. Zawiesiła oko na ogromnym okazie, poruszającym się w oddali. - Orzeł, widzisz? - wskazała spokojnie, odbierając talerzyk z tortem, któremu przyglądała się chwilkę. - Hmm, pokrojony tort też wygląda jak góra - stwierdziła, w tym dziwnym toku rozumowania widząc sens, jakiego pewnie nikt inny by nie dostrzegł. - Inspirowałeś się tym, jak wybierałeś miejsce? - zapytała, trochę rozbawiona, a trochę rozczulona tą wizją. Już widziała, jak Bott ze ściągniętymi brwiami wgapia się w kawałek tortu i analizuje, co najbardziej go przypomina. - Moglibyśmy siedzieć na torcie i jeść góry. W innym świecie - mówiła całkiem serio, gubiąc spojrzenie gdzieś w chmurach, jakby szukała odpowiedniej planety na ten plan. Już zaczynała dumać i płynąć w rozmyślaniach. Jak smakowałyby góry? Musieliby mieć bardzo wytrzymałe zęby. Ta i inne kwestie zaprzątały jej myśli nad jedzonym powoli tortem, dopiero słowa Bertiego zdołały zmienić nurt owej mentalnej rzeki. Łyknęła kawy, wydając z siebie krótkie hmmm - komentujące kawę i zdradzające kopanie we wspomnieniach.
- Kiedyś, jak byłam mała, znalazłam dzień po urodzinach nietoperza i życzyłam sobie żeby poprawił się jego kiepski stan. Miałam wtedy niewykorzystane życzenie, więc może być, że się spełniło, bo wyzdrowiał - przyznała, oblizując łyżeczkę pod koniec tej historii. - Najlepszy tort na górze, na dole też żaden go nie pokona - wyznała, przerywając na chwilę. - Kiedyś chciałam też iść na inną stronę lasu niż zwykle, ale nie mówiłam nic mamie. Parę dni później tam poszłyśmy, może to też się liczy - miała proste marzenia. Nie wszystkie się spełniały, ale parę na pewno. - A ty? - zapytała, unosząc do ust kubek z kawą.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Uśmiechnął się wesoło, popijając swoją kawę. Nigdy do końca nie pojmował idei ulubionej pory roku, bo przecież każda była inna i można ją było jakoś wykorzystać i po prostu robić inne rzeczy, ale w tej chwili po mrozach i deszczach trochę już zdążył zatęsknić za upałami.
- Potem wrócimy do czasu i miejsca gdzie pory roku same o sobie decydują. - puścił jej oczko, zamierzając cieszyć się tą chwilą lata. Słońce uniosło się już nad górami i powoli poruszało coraz wyżej.
- Może. Ale nie wiem kto go zmierzy, żeby to potwierdzić. Więc urósłby tylko sam dla siebie i własnej satysfakcji. - w sumie to był ciekaw w jaki sposób ludzie pomierzyli góry że wiedzą jak wysoka która jest. Conieco wiedział o mugolskich możliwościach, nie jakoś wybitnie wszystko ale jednak w miarę sporo. Znał też magiczny świat, ale to zagadnienie było dla niego zagadką.
Uniósł zaraz spojrzenie, kiedy Sue pokazała mu punkt w oddali.
- Tak? - sam raczej nie rozpoznałby tego konkretnego ptaka, ale jak już go Sue uświadomiła to nawet fajnie się patrzyło. - Wielki jest. - spróbował tortu, nie spuszczając okazałego, dumnego ptaka ze wzroku.
Zaśmiał się na pytanie o inspirację, ale wzruszył zaraz lekko ramionami.
- Właściwie to nie. Po prostu to pierwsze co przyszło mi do głowy. Wieki temu tu byłem i strasznie mi się podobało. Pomyślałem, że pewnie też to wyczujesz. - dodał. Trochę nie potrafił ująć w słowa co miał na myśli. Po prostu były miejsca w których czuł się dobrze i to było jedno z nich. - Coś tu jest, co sprawia, że wszystko jest dobrze.
Wzruszył ramionami. Może dlatego że otaczająca ich natura była taka olbrzymia i obojętna na jakąś dwójkę małych ludzi. Może dlatego, że było tu tak cicho i byli oddaleni od codzienności. A może to po prostu jakaś szczególna magia, której wcale nie musieli rozumieć.
- Hmm. Ale wtedy ziemia musiałaby być dobrze przyprawiona. - uśmiechnął się weselej, bo sam nigdy nie narzekał na brak wyobraźni ale mimo to za Sue czasem trudno mu było nadążyć. Ale podobał mu się ten jej świat, trochę bardziej kolorowy, trochę bardziej cudaczno-dobry.
- Cieszę się, że ci smakuje. - uśmiechnął się zadowolony, bo w sumie torty były dla niego problematyczne. Zazwyczaj były wszystkie podobne do siebie i w tym wydawały mu się mdłe i poszukiwanie szczególnych nut, specjalnie dla kogoś (na urodziny w końcu wszystko powinno być specjalnie dla kogoś!) było prawdziwym wyzwaniem.
- Mhmm. - uśmiechnął się na opowieści Sue. - Chyba cię nie przebiję. - przyznał, spoglądając na jasnowłosą. - W sumie to zawsze sobie życzyłem prostych rzeczy albo takich na jakie już i tak byłem uparty. Jak to żeby trafić do Gryffindoru. Znaczy najpierw żeby nie być charłakiem, bo mnie Matt nastraszył ale to i to się spełniło. W sumie Sally też była urodzinowym marzeniem i niby sam na nią uzbierałem, ale jednak nie sądziłem, że dam radę. - uśmiechnął się szerzej. - Takie tam. Żadnego lota ani nielota nie uratowałem.
- Potem wrócimy do czasu i miejsca gdzie pory roku same o sobie decydują. - puścił jej oczko, zamierzając cieszyć się tą chwilą lata. Słońce uniosło się już nad górami i powoli poruszało coraz wyżej.
- Może. Ale nie wiem kto go zmierzy, żeby to potwierdzić. Więc urósłby tylko sam dla siebie i własnej satysfakcji. - w sumie to był ciekaw w jaki sposób ludzie pomierzyli góry że wiedzą jak wysoka która jest. Conieco wiedział o mugolskich możliwościach, nie jakoś wybitnie wszystko ale jednak w miarę sporo. Znał też magiczny świat, ale to zagadnienie było dla niego zagadką.
Uniósł zaraz spojrzenie, kiedy Sue pokazała mu punkt w oddali.
- Tak? - sam raczej nie rozpoznałby tego konkretnego ptaka, ale jak już go Sue uświadomiła to nawet fajnie się patrzyło. - Wielki jest. - spróbował tortu, nie spuszczając okazałego, dumnego ptaka ze wzroku.
Zaśmiał się na pytanie o inspirację, ale wzruszył zaraz lekko ramionami.
- Właściwie to nie. Po prostu to pierwsze co przyszło mi do głowy. Wieki temu tu byłem i strasznie mi się podobało. Pomyślałem, że pewnie też to wyczujesz. - dodał. Trochę nie potrafił ująć w słowa co miał na myśli. Po prostu były miejsca w których czuł się dobrze i to było jedno z nich. - Coś tu jest, co sprawia, że wszystko jest dobrze.
Wzruszył ramionami. Może dlatego że otaczająca ich natura była taka olbrzymia i obojętna na jakąś dwójkę małych ludzi. Może dlatego, że było tu tak cicho i byli oddaleni od codzienności. A może to po prostu jakaś szczególna magia, której wcale nie musieli rozumieć.
- Hmm. Ale wtedy ziemia musiałaby być dobrze przyprawiona. - uśmiechnął się weselej, bo sam nigdy nie narzekał na brak wyobraźni ale mimo to za Sue czasem trudno mu było nadążyć. Ale podobał mu się ten jej świat, trochę bardziej kolorowy, trochę bardziej cudaczno-dobry.
- Cieszę się, że ci smakuje. - uśmiechnął się zadowolony, bo w sumie torty były dla niego problematyczne. Zazwyczaj były wszystkie podobne do siebie i w tym wydawały mu się mdłe i poszukiwanie szczególnych nut, specjalnie dla kogoś (na urodziny w końcu wszystko powinno być specjalnie dla kogoś!) było prawdziwym wyzwaniem.
- Mhmm. - uśmiechnął się na opowieści Sue. - Chyba cię nie przebiję. - przyznał, spoglądając na jasnowłosą. - W sumie to zawsze sobie życzyłem prostych rzeczy albo takich na jakie już i tak byłem uparty. Jak to żeby trafić do Gryffindoru. Znaczy najpierw żeby nie być charłakiem, bo mnie Matt nastraszył ale to i to się spełniło. W sumie Sally też była urodzinowym marzeniem i niby sam na nią uzbierałem, ale jednak nie sądziłem, że dam radę. - uśmiechnął się szerzej. - Takie tam. Żadnego lota ani nielota nie uratowałem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ben Nevis
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis