Stadion Harpii, Walia
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
Stadion Harpii z Holyhead
Miejsce treningów i meczy Harpii. Położony w okolicach rodzinnej miejscowości drużyny, czyli Holyhead w Walii. Obłożony zaklęciami chroniącymi przed wtargnięciem mugoli, dla niemagicznych wygląda jak... bagno. Prócz widowni gotowej pomieścić do 3 tysięcy widzów, można tu znaleźć biuro, sklepik z drużynowymi akcesoriami i oczywiście dwie szatnie.
Możliwość gry w quidditcha
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:27, w całości zmieniany 1 raz
Bren nie zostałby by u cioteczki - wiedziałam, że nie. Był od kiedy pamiętam, aż nadto samodzielny i czasem zdawało mi się, że zapomina, że czasem ktoś inny obok się przydaje. Nawet jeśli niewiele może pomóc, to chociaż może wysłuchać. Dlatego zdecydowałam udać się razem z nim, żeby obok kogoś miał, bo mieć powinien. Należał mu się ktoś, a tym kimś byłam ja. I choć kochałam cioteczkę i wujaszka, a Ria i Urien byli dla mnie jak druga siostra i brat, to jednak nie mogłam zostać. Moje serce, ciało i dusza, od zawsze i na zawsze miały trwać u boku starszego brata.
I wiedziałam, ze robię dobrze.
Tak samo jak wiedziałam, że nigdy nie dotknę się czarnej magii, bo przysięgłam i to nie na byle co, a na wszystkie sasanki świata.
Ale cieszyłam się na ten dzień z siostrzyczką. No i chciałam trochę się poruszać, bo ostatnio to niewiele miałam okazji, żeby prawdziwie polatać, a co dopiero zobaczyć stadion Harpii i to od środka! Fenomenalne, fascynujące wręcz miejsce. Moje oczy rozbiegane jak nadpobudliwe chochliki lustrowały całe miejsce, a gdy stopy odbiły się od podłoża przez chwilę nawet prawie poczułam się jak jedna z zawodniczek. Trochę się zastanawiałam, czy jakbym była w Hogwarcie, to czy i do drużyny bym się zgłosiła. Pewnie tak, bo Ria zaszczepiła we mnie mocną chęć do latania na miotle jeszcze lata temu.
- Jestem za fenomenalnie! Fenomenalnie to ładne słowo, takie dźwięczne i oddające fenomen czegoś całkowicie, nie sądzisz? - spytałam jej, zataczając krąg na miotle. Lubiłam latać, latanie zdawało się przynosić wolność. Wiatr we włosach przy nabieraniu prędkości, tak to było coś fenomenalnego!
Dopiero po chwili zauważyłam, że Ria, to normalnie zahamowała na miotle tak nagle, że z początku nie wiedziałam, gdzie się podziała. Obleciałam ją i ustawiłam się na przeciw niej.
- Najprawdziwsza prawda! - zapewniłam ją, ciesząc się z prychnięcia, które tylko świadczyło o tym, że podziela dokładnie moje zdanie. Ale już ostatnie z jej pytań sprawiło, że mimowolnie się skrzywiłam. - Titus to pajac. Tylko żarty mu w głowie. Wiesz co jeszcze powiedział? - zapytałam oburzając się po raz kolejny, bo naprawdę się we mnie gotowało na samo wspomnienie tego dnia. - Że robię się zdatna. - powiedziałam ze zgrozą i złością. - ZDATNA! - powtórzyłam, a właściwie to krzyknęłam raz jeszcze na chwilę puszczając trzon miotły i rozkładając w geście tylko potęgującym oburzenie. - i że to moja lordowska powinność znosić swaty. Rozumiesz to? LORDOWSKA POWINNOŚĆ. - aż zakipiałam ze złości na wspomnienie tej rozmowy. I na te słowa, bo ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jakie mam powinności i wychodzenie za mąż nie było jedną z nich. Aż mi się policzki zaczerwieniły z tego wszystkiego. Wzięłam wdech i zmarszczyłam lekko nos, tylko chwilę się zastanawiając. - Powiedziałam mu, że zdatne to grzyby w occie mogą być. - kontynuowałam dalej swoją opowieść, to nic, że w dość nietypowym miejscy, bo kilka dobrych metrów nad ziemią. - A potem opowiedziałam mu o tym, jakie my mamy powinności. - dodałam pewnie, całkiem poważnie. - Głośno i przy pomocy poduszki. - zakończyłam swoją opowieść, jeszcze przytakując głowę, by wiedziała, że odpowiednio zajęłam się sprawą.
I wiedziałam, ze robię dobrze.
Tak samo jak wiedziałam, że nigdy nie dotknę się czarnej magii, bo przysięgłam i to nie na byle co, a na wszystkie sasanki świata.
Ale cieszyłam się na ten dzień z siostrzyczką. No i chciałam trochę się poruszać, bo ostatnio to niewiele miałam okazji, żeby prawdziwie polatać, a co dopiero zobaczyć stadion Harpii i to od środka! Fenomenalne, fascynujące wręcz miejsce. Moje oczy rozbiegane jak nadpobudliwe chochliki lustrowały całe miejsce, a gdy stopy odbiły się od podłoża przez chwilę nawet prawie poczułam się jak jedna z zawodniczek. Trochę się zastanawiałam, czy jakbym była w Hogwarcie, to czy i do drużyny bym się zgłosiła. Pewnie tak, bo Ria zaszczepiła we mnie mocną chęć do latania na miotle jeszcze lata temu.
- Jestem za fenomenalnie! Fenomenalnie to ładne słowo, takie dźwięczne i oddające fenomen czegoś całkowicie, nie sądzisz? - spytałam jej, zataczając krąg na miotle. Lubiłam latać, latanie zdawało się przynosić wolność. Wiatr we włosach przy nabieraniu prędkości, tak to było coś fenomenalnego!
Dopiero po chwili zauważyłam, że Ria, to normalnie zahamowała na miotle tak nagle, że z początku nie wiedziałam, gdzie się podziała. Obleciałam ją i ustawiłam się na przeciw niej.
- Najprawdziwsza prawda! - zapewniłam ją, ciesząc się z prychnięcia, które tylko świadczyło o tym, że podziela dokładnie moje zdanie. Ale już ostatnie z jej pytań sprawiło, że mimowolnie się skrzywiłam. - Titus to pajac. Tylko żarty mu w głowie. Wiesz co jeszcze powiedział? - zapytałam oburzając się po raz kolejny, bo naprawdę się we mnie gotowało na samo wspomnienie tego dnia. - Że robię się zdatna. - powiedziałam ze zgrozą i złością. - ZDATNA! - powtórzyłam, a właściwie to krzyknęłam raz jeszcze na chwilę puszczając trzon miotły i rozkładając w geście tylko potęgującym oburzenie. - i że to moja lordowska powinność znosić swaty. Rozumiesz to? LORDOWSKA POWINNOŚĆ. - aż zakipiałam ze złości na wspomnienie tej rozmowy. I na te słowa, bo ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jakie mam powinności i wychodzenie za mąż nie było jedną z nich. Aż mi się policzki zaczerwieniły z tego wszystkiego. Wzięłam wdech i zmarszczyłam lekko nos, tylko chwilę się zastanawiając. - Powiedziałam mu, że zdatne to grzyby w occie mogą być. - kontynuowałam dalej swoją opowieść, to nic, że w dość nietypowym miejscy, bo kilka dobrych metrów nad ziemią. - A potem opowiedziałam mu o tym, jakie my mamy powinności. - dodałam pewnie, całkiem poważnie. - Głośno i przy pomocy poduszki. - zakończyłam swoją opowieść, jeszcze przytakując głowę, by wiedziała, że odpowiednio zajęłam się sprawą.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Każdy z Weasley’ów nosił dumę jak dodatkowy pancerz chroniący go przed ciosami z zewnątrz - te zawsze były i zawsze będą. Nie każdy rozumiał istotę równości oraz tolerancji, nie znał też wagi ludzkiego życia. Ria nie spodziewała się innego rozwiązania tamtego dnia, gdy Brendan oznajmił wyprowadzkę. Nie winiła ani jego, ani tym bardziej Neali za podjęte decyzje - Harpia doskonale zdawała sobie sprawę z powinności jakimi zostali obłożeni przez znamienitych przodków. Będąc dzieckiem światłe, patetyczne słowa o odwadze, męstwie oraz odpowiedzialności stawały się jedynie rozmytymi w powietrzu frazami, których nie rozumiała. Dojrzałość nadeszła z czasem - wraz z nią przyszło oczekiwane od tak dawna zrozumienie. Niestety nie zniweczyło ono troski o matkę oraz kuzynostwa zdanych na samych siebie w wielkim mieście. Ottery St. Catchpole było znane Weasley w stopniu perfekcyjnym - rudowłosa wiedziała czego mogła się po nim spodziewać. Londyn widniał na liście obcych miejsc; niezaufanych, stanowiących potencjalne zagrożenie. Choć mama, Elaine, nie czuła się dobrze w samotności, choć otaczały ją znajome lasy i wciąż to samo jezioro czekające na sąsiadów letnią porą. Te wszystkie detale rozrywały Rhiannon na dwa światy - w jednym istniała czekająca na nią samotnie rodzicielka; wyraźnie widziała jej strapioną minę pochylającą się nad podniszczonym stołem kuchennym, jak zatroskana wypatrywała powrotu nie tylko córki, ale również męża. W drugim widniała samodzielność Brendana-aurora, który na pewno potrzebował radości siostry, jej ciepłego uścisku oraz pomocnych dłoni. Ria nie zamierzała mu tego odbierać, nigdy. Pobudki targające piegowatym sercem może nie zaliczały się do grona egocentrycznych, aczkolwiek wciąż egoistycznych. Nie mogła stawiać dobra matki nad dobro całej ludzkości - ta prosta prawda bywała trudna do przełknięcia, ale Weasley nauczyła się z nią już żyć.
Spotkania także były trudniejsze przez wzgląd na oddzielne miejsca zamieszkania, ale czarownicom nie przeszkadzało to ani trochę. Zawsze znajdywały dla siebie czas i Neala mogła być pewna, że starsza siostra była dla niej dyspozycyjna o każdej porze dnia lub nocy. Dla niej zrezygnowałaby z meczu o puchar świata jeśli miałaby akurat potrzebę rozmowy - zrozumiałaby to. Tym bardziej mogły dać się porwać szaleństwu lipcowego dnia i spożytkować go na konwersacji w przestworzach. Na najprawdziwszym boisku Harpii. Pięknym; nie to co podupadłe mokradła w Puddlemere, ale Rhiannon daleka była od wytykania kogokolwiek palcami.
- Tak, zdecydowanie - zaśmiała się donośnie. Uwielbiała rudowłosy entuzjazm - wszystkie rudzielce, jakie Ria zdążyła poznać, były energiczne i gotowe do walki. To w nich (w sobie?) ceniła najmocniej. Nie przepadała za tymi, którzy odpuszczali zbyt łatwo, choć i taką wiedzę należało posiadać. Bywały chwile, w których naprawdę należało spasować. Odsunąć się i nabrać dystansu. - A wiesz jak to zrobić? Najlepiej pochylić się wzdłuż trzonka, o tak - zaczęła instruować Nealę korzystając z chwili uwagi. - Zakręty najlepiej brać po wewnętrznej i przyspieszyć na koniec. Przed zakrętem dobrze jest lekko wyhamować. A prostą pokonywać przy pełnej prędkości - dodała śmiejąc się. Zrobiła nawet popisowy okrąg w powietrzu - zdążyła nim zatrzymała się gwałtownie oburzona śmiałością pewnego młodzieńca. Nie, nie śmiałością, wróć. Bezczelnością. Starsza Weasley’ówna aż się zapowietrzyła po usłyszeniu dalszego ciągu tej historii. Zdatna? Na Gryffindora, co to za głupiec odważył się tak obrazić potomkinię Mac Rossy? Rudowłosa rozdziawiła gębę z powodu zdziwienia. - Bardzo dobrze mu powiedziałaś. Co za tupet! - oburzyła się nie na żarty. Minę miała marsową jak sobie pomyślała o biednej siostrze obrażanej przez tamtego padalca. Czy on się z Malfoy’em na rozumy pozamieniał? - Lordowska. To nawet nie zauważył, że jesteś kobietą? - prychnęła oburzona. Nawet nie spostrzegła, że coraz mocniej zaciska dłonie na miotle. Pobielały jej aż knykcie. - Jestem z ciebie dumna kochana. Byłaś naprawdę dzielna, że to przeżyłaś - orzekła Ria. Złość minęła, spojrzenie oprócz wspomnianej dumy kryło jeszcze zatroskanie typowe dla starszej siostry. Godryku, czym taka niewinna dziewczyna ci się naraziła, że karzesz ją lordowskimi dyrdymałami? Harpia pokręciła głową, powoli wznawiając powolny lot. Wiedziała już, że nie polubi tego całego Titusa. Gardziła osobami, które przez swoje bogactwa mieli w poważaniu biednych - między innymi Weasley’ów. - Lepiej będzie trzymać się od niego z daleka - zawyrokowała rudowłosa. Wystawiła chłopcowi surowy osąd, ale może nie powinna? Może miał wyprany mózg przez arystokratyczną propagandę? Miała za mało informacji.
Spotkania także były trudniejsze przez wzgląd na oddzielne miejsca zamieszkania, ale czarownicom nie przeszkadzało to ani trochę. Zawsze znajdywały dla siebie czas i Neala mogła być pewna, że starsza siostra była dla niej dyspozycyjna o każdej porze dnia lub nocy. Dla niej zrezygnowałaby z meczu o puchar świata jeśli miałaby akurat potrzebę rozmowy - zrozumiałaby to. Tym bardziej mogły dać się porwać szaleństwu lipcowego dnia i spożytkować go na konwersacji w przestworzach. Na najprawdziwszym boisku Harpii. Pięknym; nie to co podupadłe mokradła w Puddlemere, ale Rhiannon daleka była od wytykania kogokolwiek palcami.
- Tak, zdecydowanie - zaśmiała się donośnie. Uwielbiała rudowłosy entuzjazm - wszystkie rudzielce, jakie Ria zdążyła poznać, były energiczne i gotowe do walki. To w nich (w sobie?) ceniła najmocniej. Nie przepadała za tymi, którzy odpuszczali zbyt łatwo, choć i taką wiedzę należało posiadać. Bywały chwile, w których naprawdę należało spasować. Odsunąć się i nabrać dystansu. - A wiesz jak to zrobić? Najlepiej pochylić się wzdłuż trzonka, o tak - zaczęła instruować Nealę korzystając z chwili uwagi. - Zakręty najlepiej brać po wewnętrznej i przyspieszyć na koniec. Przed zakrętem dobrze jest lekko wyhamować. A prostą pokonywać przy pełnej prędkości - dodała śmiejąc się. Zrobiła nawet popisowy okrąg w powietrzu - zdążyła nim zatrzymała się gwałtownie oburzona śmiałością pewnego młodzieńca. Nie, nie śmiałością, wróć. Bezczelnością. Starsza Weasley’ówna aż się zapowietrzyła po usłyszeniu dalszego ciągu tej historii. Zdatna? Na Gryffindora, co to za głupiec odważył się tak obrazić potomkinię Mac Rossy? Rudowłosa rozdziawiła gębę z powodu zdziwienia. - Bardzo dobrze mu powiedziałaś. Co za tupet! - oburzyła się nie na żarty. Minę miała marsową jak sobie pomyślała o biednej siostrze obrażanej przez tamtego padalca. Czy on się z Malfoy’em na rozumy pozamieniał? - Lordowska. To nawet nie zauważył, że jesteś kobietą? - prychnęła oburzona. Nawet nie spostrzegła, że coraz mocniej zaciska dłonie na miotle. Pobielały jej aż knykcie. - Jestem z ciebie dumna kochana. Byłaś naprawdę dzielna, że to przeżyłaś - orzekła Ria. Złość minęła, spojrzenie oprócz wspomnianej dumy kryło jeszcze zatroskanie typowe dla starszej siostry. Godryku, czym taka niewinna dziewczyna ci się naraziła, że karzesz ją lordowskimi dyrdymałami? Harpia pokręciła głową, powoli wznawiając powolny lot. Wiedziała już, że nie polubi tego całego Titusa. Gardziła osobami, które przez swoje bogactwa mieli w poważaniu biednych - między innymi Weasley’ów. - Lepiej będzie trzymać się od niego z daleka - zawyrokowała rudowłosa. Wystawiła chłopcowi surowy osąd, ale może nie powinna? Może miał wyprany mózg przez arystokratyczną propagandę? Miała za mało informacji.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Od dziecka, jeszcze jak mała byłam i jak mama mi opowiadała historię, uczyłam się na nich tego, co prawdziwie ważne jest. Potrafiłam rozróżnić dobro od zła i potrafiłam je też dostrzec w ludziach i ich spojrzeniach. I miałam szczęście, naprawdę dużo szczęścia, że otaczali mnie sami dobrzy ludzie, a złych spotykałam tylko czasem - choć ciągle zdawałam sobie sprawę, że są. Gdyby ich nie było, gdyby nie istnieli Brendan nie miał by pracy, bowiem nie potrzeba by było aurorów, którzy łapali szkodników. Gdyby ich nie było, nie przysięgałaby na sasanki, że nie sięgnę po najczarniejszą z magii. Nie chciała, nie zamierzała, doskonale zdawała sobie sprawę, że magia tego rodzaju wprowadzała też mrok do środka, do serca. Ten, kto krzywdził innych jedynie dla własnej uciechy już dawno musiał zaprzedać swoją duszę.
Nie przeszkadzało mi to, że widujemy się rzadziej. Tak już był skonstruowany ten świat, ze im dalej się w życie szło, tym mniej czasu w ogóle było, tym więcej wypełniał się obowiązkami i powinnościami. A ja, to w ogóle, potrafiłam sobie czas zorganizować, bo i robić miałam co. Cieszyło mnie też to, ze Ria zgodziła się ze mną co do fenomenalności słowa fenomenalnie. Czyż to nie fenomenalne, jak się rozumiałyśmy? Była dla mnie bardziej jak siostra, niż kuzynka. Miałam Brendana na zawsze - wiedziałam, że tak. Taką samą pewność miałam co do Rii, mimo, że miałyśmy inne mamy. To nie miało znaczenia, bo i cioteczka Elaine była dla mnie jak druga mama. Miałam szczęście, mogąc mieć je dwie. Miałam pecha, musząc z jedną pożegnać się tak szybko. Słuchała uważanie wskazówek, kiwając głową, zapisując i zapamiętując każdą. Pochylić się wzdłuż trzonka - odnotowywałam w myślach sumiennie - zakręt od wewnętrznej, a na koniec przyśpieszać. Tych zakrętów oczywiście, a przed nimi lekko wyhamować. Tak, miałam tego spróbować już za chwilę, ale najpierw musiałam jej powiedzieć o mojej ostatniej przygodzie. Bo właściwie mówiłam jej o wszystkim, tak jak Brenowi, cóż, jak właściwie każdemu, komu ochotę powiedzieć miałam.
Jeszcze raz mocno skinęłam głową, dla podkreślenia własnych słów widząc oburzenie malujące się na twarzy kuzynki, które tylko mówiło mi, że bardzo dobrze zrobiłam tego dnia. Trochę winna się czułam z tego powodu, bo zazwyczaj to tak nie wybuchałam. Ale też miałam w sobie trochę z lwa, chyba i jakoś tak te moje gniewne wybuchy były takie, ze najpierw wszystko wybuchało trząsało się i katastrofa, ale chwilę później mi już przechodziło, gdy złość ta ujście znalazła. Wzruszyłam lekko ramionami gdy wspomniała o lordowskiej powinności. Nie zastanawiałam się nad tym jakoś mocniej wcześniej bo nie wydawało mi się to - w porównaniu z resztą - aż tak ważne. Zaśmiałam się lekko, odrzucając głowę, jednak pilnując, coby przypadkiem nie spaść z tej miotły na której latałam właśnie.
- Titus dobre serce ma, ale żart głupie. - wytłumaczyłam siostrze, wiedziałam że istnieje jeszcze duże prawdopodobieństwo, że spotkam się z nim. Pewnie nie raz i nie dwa, zważywszy uwagę na fakt, że Titus za Lottą często biegał. - Zgrywał się, ale ze mnie się tak nie zgrywa. - powiedziałam jej jeszcze, pokazując rząd białych zębów. Może i mała - niska w sensie - byłam, ale głos donośny miałam i z niego użytek zrobić też potrafiłam. Bren aż wcięło wtedy w kuchni, co się o to kawę kłóciliśmy. - Zresztą, on chyba Lottę lubi - a ona jego. A zaręczać mu się mama każe. Tak przynajmniej z jego słów wywnioskowałam. - informowałam ją dalej. O Lottcie to słyszała już ode mnie nie raz. Trochę podziwiałam ją, że taka odważna była. Sama, a pracowała już dawno i no magii nie potrafiła używać, bo nieszczęśliwie los jej jej poskąpił.
Potem ruszyłam, zgodnie ze wskazówkami pochylając się do trzonka i robiąc zakręt wedle wytycznych wróciłam do kuzynki, by zatrzymać się przy niej.
- Dobrze? - zapytałam ciekawa, co jeszcze powinnam poprawić w swoim lataniu - pewnie dużo, ale miałam jeszcze sporo czasu na doszlifowanie umiejętności.
Nie przeszkadzało mi to, że widujemy się rzadziej. Tak już był skonstruowany ten świat, ze im dalej się w życie szło, tym mniej czasu w ogóle było, tym więcej wypełniał się obowiązkami i powinnościami. A ja, to w ogóle, potrafiłam sobie czas zorganizować, bo i robić miałam co. Cieszyło mnie też to, ze Ria zgodziła się ze mną co do fenomenalności słowa fenomenalnie. Czyż to nie fenomenalne, jak się rozumiałyśmy? Była dla mnie bardziej jak siostra, niż kuzynka. Miałam Brendana na zawsze - wiedziałam, że tak. Taką samą pewność miałam co do Rii, mimo, że miałyśmy inne mamy. To nie miało znaczenia, bo i cioteczka Elaine była dla mnie jak druga mama. Miałam szczęście, mogąc mieć je dwie. Miałam pecha, musząc z jedną pożegnać się tak szybko. Słuchała uważanie wskazówek, kiwając głową, zapisując i zapamiętując każdą. Pochylić się wzdłuż trzonka - odnotowywałam w myślach sumiennie - zakręt od wewnętrznej, a na koniec przyśpieszać. Tych zakrętów oczywiście, a przed nimi lekko wyhamować. Tak, miałam tego spróbować już za chwilę, ale najpierw musiałam jej powiedzieć o mojej ostatniej przygodzie. Bo właściwie mówiłam jej o wszystkim, tak jak Brenowi, cóż, jak właściwie każdemu, komu ochotę powiedzieć miałam.
Jeszcze raz mocno skinęłam głową, dla podkreślenia własnych słów widząc oburzenie malujące się na twarzy kuzynki, które tylko mówiło mi, że bardzo dobrze zrobiłam tego dnia. Trochę winna się czułam z tego powodu, bo zazwyczaj to tak nie wybuchałam. Ale też miałam w sobie trochę z lwa, chyba i jakoś tak te moje gniewne wybuchy były takie, ze najpierw wszystko wybuchało trząsało się i katastrofa, ale chwilę później mi już przechodziło, gdy złość ta ujście znalazła. Wzruszyłam lekko ramionami gdy wspomniała o lordowskiej powinności. Nie zastanawiałam się nad tym jakoś mocniej wcześniej bo nie wydawało mi się to - w porównaniu z resztą - aż tak ważne. Zaśmiałam się lekko, odrzucając głowę, jednak pilnując, coby przypadkiem nie spaść z tej miotły na której latałam właśnie.
- Titus dobre serce ma, ale żart głupie. - wytłumaczyłam siostrze, wiedziałam że istnieje jeszcze duże prawdopodobieństwo, że spotkam się z nim. Pewnie nie raz i nie dwa, zważywszy uwagę na fakt, że Titus za Lottą często biegał. - Zgrywał się, ale ze mnie się tak nie zgrywa. - powiedziałam jej jeszcze, pokazując rząd białych zębów. Może i mała - niska w sensie - byłam, ale głos donośny miałam i z niego użytek zrobić też potrafiłam. Bren aż wcięło wtedy w kuchni, co się o to kawę kłóciliśmy. - Zresztą, on chyba Lottę lubi - a ona jego. A zaręczać mu się mama każe. Tak przynajmniej z jego słów wywnioskowałam. - informowałam ją dalej. O Lottcie to słyszała już ode mnie nie raz. Trochę podziwiałam ją, że taka odważna była. Sama, a pracowała już dawno i no magii nie potrafiła używać, bo nieszczęśliwie los jej jej poskąpił.
Potem ruszyłam, zgodnie ze wskazówkami pochylając się do trzonka i robiąc zakręt wedle wytycznych wróciłam do kuzynki, by zatrzymać się przy niej.
- Dobrze? - zapytałam ciekawa, co jeszcze powinnam poprawić w swoim lataniu - pewnie dużo, ale miałam jeszcze sporo czasu na doszlifowanie umiejętności.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zło było obecne od zawsze - bez niego nie byłoby dobra i na odwrót. Niby prosta prawda, a nie wszyscy o tym pamiętali. Duża część ludzi wolała zignorować niewygodne prawdy rządzące światem w celu zapewnienia spokoju własnego sumienia oraz rodziny, ale to nie była właściwa droga. Na szczęście coraz więcej czarodziejów oraz mugoli zauważało istotne przemiany społeczne i te odnoszące się do rzeczywistości; nie tylko związane z anomaliami zaburzającymi magię, acz również trudny temat istoty czystości krwi, zwiększanie się fanatyzmu oraz radykalizmu. Ministerstwo spłonęło trawione atakiem czarnoksiężników, tajemnicze mordy, inferiusy oraz dementorzy chodzący lekko po świecie, w którym nigdy nie powinni się znaleźć - dramaty zbijające się w popapraną całość to już nie tylko skrywane za kurtyną niewygodne przypuszczenia, to już namacalne fakty. Ukazane na forum całego świata, przed publicznością, nabierające realności oraz bolesnej świadomości - ludzie nie mogli już uciec od tego, co działo się na ich oczach. Ria nie mogła podjąć innej decyzji jak przyjęcie z pokorą zastanej rzeczywistości; zewsząd otaczali ją aurorzy, czyli osoby przygotowane na apokalipsę i walkę ze złem, ich miejscem nie był kominek rodzinnego domu oraz wspólne pieczenie ciasta, ktoś musiał walczyć za nich wszystkich - słabych, lękliwych, zbyt młodych, jeszcze niegotowych do walki. Weasley miała o tyle problem, że w jej przekonaniu istnieli tylko aurorzy, że nikt więcej nie podniesie różdżki na wyrządzane krzywdy; nie wiedziała o istnieniu grupy ludzi dzielących jednakie, prawe poglądy i z równie walecznymi sercami. Z drugiej strony stając w obliczu takiej wiedzy serce rudowłosej znów pękłoby na pół - czy lepiej było walczyć za cały świat czy widzieć matkę szczęśliwszą? Albowiem kiedy ona, Rhiannon, jej córka, kiedy i ona chwyci za broń i zmierzy się z przeciwnikiem niosącym śmierć na ustach, czy ma szansę przeżyć? Czy nie zostawi zrozpaczonej matki samej, w wiecznej żałobie, poczuciu winy oraz przygnębienia? Co z Nealą? O nią również kobieta się troszczyła, a Quidditch oraz beztroska jawiła się jako idealny pretekst do tego, żeby na chwilę oderwać się od ziemi. Dosłownie i w przenośni.
Ria nie potrafiła wytłumaczyć tego fenomenu, ale to najprawdziwsza prawda. Lot w przestworzach uspokajał, odejmował z umęczonych skroni wszelkie troski, a z ramion odrywał ciężar wyrzutów sumienia. Były na boisku we dwie, mogły ze sobą spędzić miło czas na rozmowach oraz podniebnych lotach ponad słupami stadionu. Rudowłosa podzieliła się z młodszą siostrą wszystkimi znanymi jej trikami na nabranie odpowiedniego rozpędu oraz aerodynamiki podczas skrętu; te bywały dużo ważniejsze od szybowania po prostej. Rzadko zdarzało się, żeby trzeba było rozwinąć pełną prędkość mknąc wprost przed siebie, raczej walka o kafla czy znicza przebiegała w slalomach oraz innych kaskaderskich popisach.
Weasley zdarzało się żałować, że Neala na pewno nie pójdzie w jej ślady zostając prawdziwą, waleczną Harpią, ale rozumiała poczucie obowiązku oraz serce wyrywne do pomocy innym. Kiedy piegowaty chochlik zaczynał karierę to świat jeszcze nie trząsł się w posadach i wybranie lekkiej kariery nie wydawało się niczym złym bądź niewłaściwym; a sprawiało nieopisaną radość.
Może jednak źle go oceniła? Rhiannon zaczęła się zastanawiać nad wypowiedzianymi przed minutą słowami; nie żałowała, ponieważ nawet żarty okazały się paskudne. Paskudnie krzywdzące i uwłaczające godności prawdziwej lisicy jaką była siostrzyczka - dobrze, że znała swoją wartość i byle żarty dzieciaka nie podkopały jej pewności siebie, ale nie każda czarownica mogła mieć takie szczęście.
- Właśnie, nie powinien tak robić. Żarty żartami, aczkolwiek obrażanie drugiej osoby jest niesmaczne i bezczelne. Dobrze, że dałaś mu nauczkę - odpowiedziała mrugając do Neali. Potem Ria uśmiechnęła się, nie będąc już tak złą jak jeszcze przed chwilą. Ciekawość wynikająca z kolejnych zasłyszanych słów okazała się być ciekawsza - poza tym młodsza Weasley poradziła sobie z niegrzecznym dowcipnisiem. - Lotta? Kim jest Lotta? - spytała poprawiając uchwyt na miotle. Prawdopodobnie powinna kojarzyć to imię, nie pierwszy raz pojawiające się na ustach kuzyneczki, ale rudowłosej musiało to gdzieś umknąć; czas nieubłaganie zacierał pewne ścieżki pamięci. Celowo zresztą zadała pytanie - dlaczego nie mógł się jej oświadczyć? Sprawa musiała rozbijać się o czystość krwi, tak podejrzewała Harpia.
Z letargu myśli wybudziło ją pytanie zawieszone w powietrzu - nieprzytomnie zerknęła na poczynania siostry z zakrętami. Rhiannon uśmiechnęła się szeroko powodując przemieszczenie kilku złocistych piegów. - Dobrze! Technicznie dobrze, acz trochę za bardzo zachowawczo - przyznała, zbliżając się do młodszej czarownicy. Kaskada ognistych włosów falowała wraz z pędem powietrza, aż zatrzymała się na nakrapianej twarzy. Wraz z miotłą. - Chodź, pokażę ci - rzuciła Ria, jedną ręką chwytając za drewniany trzonek służący Neali. Rozpędziła się wraz z nią, pokazując konkretne manewry oraz momenty, w których powinna się zatrzymać. - Wybierasz się na Festwial Lata do Prewettów? - zagadnęła nagle, gdy zwalniały tempa.
Ria nie potrafiła wytłumaczyć tego fenomenu, ale to najprawdziwsza prawda. Lot w przestworzach uspokajał, odejmował z umęczonych skroni wszelkie troski, a z ramion odrywał ciężar wyrzutów sumienia. Były na boisku we dwie, mogły ze sobą spędzić miło czas na rozmowach oraz podniebnych lotach ponad słupami stadionu. Rudowłosa podzieliła się z młodszą siostrą wszystkimi znanymi jej trikami na nabranie odpowiedniego rozpędu oraz aerodynamiki podczas skrętu; te bywały dużo ważniejsze od szybowania po prostej. Rzadko zdarzało się, żeby trzeba było rozwinąć pełną prędkość mknąc wprost przed siebie, raczej walka o kafla czy znicza przebiegała w slalomach oraz innych kaskaderskich popisach.
Weasley zdarzało się żałować, że Neala na pewno nie pójdzie w jej ślady zostając prawdziwą, waleczną Harpią, ale rozumiała poczucie obowiązku oraz serce wyrywne do pomocy innym. Kiedy piegowaty chochlik zaczynał karierę to świat jeszcze nie trząsł się w posadach i wybranie lekkiej kariery nie wydawało się niczym złym bądź niewłaściwym; a sprawiało nieopisaną radość.
Może jednak źle go oceniła? Rhiannon zaczęła się zastanawiać nad wypowiedzianymi przed minutą słowami; nie żałowała, ponieważ nawet żarty okazały się paskudne. Paskudnie krzywdzące i uwłaczające godności prawdziwej lisicy jaką była siostrzyczka - dobrze, że znała swoją wartość i byle żarty dzieciaka nie podkopały jej pewności siebie, ale nie każda czarownica mogła mieć takie szczęście.
- Właśnie, nie powinien tak robić. Żarty żartami, aczkolwiek obrażanie drugiej osoby jest niesmaczne i bezczelne. Dobrze, że dałaś mu nauczkę - odpowiedziała mrugając do Neali. Potem Ria uśmiechnęła się, nie będąc już tak złą jak jeszcze przed chwilą. Ciekawość wynikająca z kolejnych zasłyszanych słów okazała się być ciekawsza - poza tym młodsza Weasley poradziła sobie z niegrzecznym dowcipnisiem. - Lotta? Kim jest Lotta? - spytała poprawiając uchwyt na miotle. Prawdopodobnie powinna kojarzyć to imię, nie pierwszy raz pojawiające się na ustach kuzyneczki, ale rudowłosej musiało to gdzieś umknąć; czas nieubłaganie zacierał pewne ścieżki pamięci. Celowo zresztą zadała pytanie - dlaczego nie mógł się jej oświadczyć? Sprawa musiała rozbijać się o czystość krwi, tak podejrzewała Harpia.
Z letargu myśli wybudziło ją pytanie zawieszone w powietrzu - nieprzytomnie zerknęła na poczynania siostry z zakrętami. Rhiannon uśmiechnęła się szeroko powodując przemieszczenie kilku złocistych piegów. - Dobrze! Technicznie dobrze, acz trochę za bardzo zachowawczo - przyznała, zbliżając się do młodszej czarownicy. Kaskada ognistych włosów falowała wraz z pędem powietrza, aż zatrzymała się na nakrapianej twarzy. Wraz z miotłą. - Chodź, pokażę ci - rzuciła Ria, jedną ręką chwytając za drewniany trzonek służący Neali. Rozpędziła się wraz z nią, pokazując konkretne manewry oraz momenty, w których powinna się zatrzymać. - Wybierasz się na Festwial Lata do Prewettów? - zagadnęła nagle, gdy zwalniały tempa.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Było coraz gorzej, ale ja wiedziałam, że będzie. Znaczy, no nie byłam pewna - oczywiście, że nie i raczej dobrych rzeczy starałam się poszukiwać niźli tych złych. Jednak mina Brendana każdego dnia była coraz bardziej ponura - niektórzy powiedzieliby pewnie, że bardziej się nie da, ale ja potrafiłam dokładnie dojrzeć nawet najmniejsze, milimetrowe zmiany - w końcu znałam go najlepiej. Mocniej rozciągnięte usta, sznurujące się w podłużną linię. Ale najmocniej zdradzały go oczy, ich nie potrafił skryć za powłoką kamiennej twarzy. One zawsze mówiły najwięcej. A od czasu, gdy Brendan wrócił cały w krwi i gdy złożyłam przysięgę wiedziałam, że czegoś się obawia. Czegoś większego. Dużo i o wiele groźniejszego. Bo Brendan martwił się ciągle i o wszystkich, ale ta obawa była wyraźniejsza i mocniejsza niż wszystkie inne. Dostrzegalna. I od tego momentu działo się tylko coraz gorzej, jakby ten moment, ta noc, zmieniła wszystko dla wszystkich.
Nie wiedziałam dokładnie dlaczego, ani jak. Ale ufałam swojemu bratu i ufałam jego spojrzeniu które nigdy nie kłamało - tak jak i on. Nie tylko Bren się zmienił, zmienili się też inni - tak jak i ich spojrzenia. Więc gdzieś podskórnie wiedziałam, że trzeba mocniej rozważnym i uważniejszym się stać. Bo nic już nie było takie samo, jak jeszcze chwilę wcześniej. Ale chyba ogólnie czas miał to do siebie, że zmieniał rzeczy i ludzi. Tylko nie tak, mocno, nagle i drastycznie. Zazwyczaj działał inaczej, wolniej tak jakby trochę. A zmian nie dało się dostrzec od razu. Przychodziły właśnie z tym czasem, powoli, czasem zaskakując tych, którzy sami byli zmianom poddawani. Ja też się zmieniałam, wiedziałam że tak. A jednak jakoś sama zmian tych zauważyć nie mogłam. Bo ja sobie samej, zawsze mną się zdawałam i nikim innym. Tak jak Bren był Brenem, a Ria Rią. Trochę to pogmatwane było, a jednak jakby oczywiste. Przynajmniej dla mnie, ale chyba też nie tylko, bo przecież żadną tajemnicą to nie było. Wystarczyło jedynie zrozumieć. Każdy kto chciał, był w stanie to zrobić. Każdy, kto choć na chwilę się zatrzymał i zastanowił.
Miło było móc na kilka chwil wznieść się w powietrze, porozmawiać i oczyścić myśli. Nie miałam sekretów przed nikim z rodziny, bo też nie sądziłam, że powinnam mieć. Więc naturalnym zdawało się, że zaraz wzięłam i opowiedziałam jej wszystko. Bo przecież nie mogło być tak, żeby siostra wszystkiego nie wiedziała, prawda? No oczywiście, że prawda. Dlatego tym bardziej zadowolona byłam, że przyszło nam się spotkać. Bo ostatnio, to każdy zabiegany i spotkać sie nie ma kiedy. To inaczej, niż jak wtedy gdy mieszkałam w domu cioteczki i wujaszka. Trochę mi głupio było, że tak rzadko pojawiałam się w drugim domy, starałam się chociaż z raz na tydzień wejść do cioci i pomóc jej co tam pomocy potrzebowała. Ale czasem w nauce i gotowaniu i w ogóle wszystkim czasu jakby coraz mniej było.
Zaśmiałam się serdecznie na słowa kuzynki i skinęłam głową. Potem nią zaś pokręciłam - głową oczywiście. Ale śmiech cały czas trochę się rozchodził. Bo złość na Titusa mi już przeszła dawno, właściwie zaraz po tym, jak przepuściłam na niego atak poduszką.
- Chyba nie sądził, że mnie obraża. - wzruszyłam lekko ramionami naprawdę tak uważając. Titus zawsze wydawał mi się typem lekkoducha i żartownisia. I niewiele się zmienił. A głupot tyle gadał, że czasem trudno słuchać go było. Ale serce dobre miał, tylko jeszcze w głowie nie za wiele. - Lotta w zwierzyńcu pracuje. Nie ma magii, anomalie teraz pewnie jej się we znaki mocno dają. - zastanowiłam się chwilę. Właściwie długo nie widziałam się z Lottą i postanowiłam postanowienie, że jak tylko do domu wrócę to poślę do niej Victorię, żeby sprawdzić jak się ma.
- Zachowawczo. - przytaknęłam, zapamiętując sobie, by tak nie robić. Znaczy zachowywać się zachowawczo. W sensie, jeszcze nie wiedziałam jak. Bo to chyba pewność trzeba było mieć co do tego co się robi, by to mocniej nawykiem było i wyczuciem niż zachowawczym poczynaniem, ale nim zdążyłam te myśli zwerbalizować Ria pociągnęła moją miotłę od razu prezentując mi co miała na myśli. Skupiałam się mocno, by zapamiętać wszystko odpowiednio gdy wyrwało mnie z zamyślenia pytanie. Zamrugałam kilka razy, jakby dopiero sobie uświadamiając istnienie tego wydarzenia. Brwi zeszły się ze sobą, gdy zastanawiałam się nad odpowiedzią. - Właściwie nie wiem. - przyznałam szczerze unosząc dłoń i zakładając za ucho kilka rudych kosmyków. - Wianka i tak puszczać nie będę. A we wróżby z wosku nie wierzę. - wzruszyłam ramionami. Bo naprawdę wątpiłam w to, że wosk może mi przyszłość pokazać. A wianek miłość złapać. Zresztą, chłopcy i tak głupi byli. Wszyscy bez wyjątku, a Pan Lis pewnie bo wianek małolaty i tak nie sięgnie. - Chociaż zmagania z Wiklinowym Magiem mogą być ciekawe. - zawyrokowałam rozciągając na twarzy uśmiech i częstując nim Rię.
Nie wiedziałam dokładnie dlaczego, ani jak. Ale ufałam swojemu bratu i ufałam jego spojrzeniu które nigdy nie kłamało - tak jak i on. Nie tylko Bren się zmienił, zmienili się też inni - tak jak i ich spojrzenia. Więc gdzieś podskórnie wiedziałam, że trzeba mocniej rozważnym i uważniejszym się stać. Bo nic już nie było takie samo, jak jeszcze chwilę wcześniej. Ale chyba ogólnie czas miał to do siebie, że zmieniał rzeczy i ludzi. Tylko nie tak, mocno, nagle i drastycznie. Zazwyczaj działał inaczej, wolniej tak jakby trochę. A zmian nie dało się dostrzec od razu. Przychodziły właśnie z tym czasem, powoli, czasem zaskakując tych, którzy sami byli zmianom poddawani. Ja też się zmieniałam, wiedziałam że tak. A jednak jakoś sama zmian tych zauważyć nie mogłam. Bo ja sobie samej, zawsze mną się zdawałam i nikim innym. Tak jak Bren był Brenem, a Ria Rią. Trochę to pogmatwane było, a jednak jakby oczywiste. Przynajmniej dla mnie, ale chyba też nie tylko, bo przecież żadną tajemnicą to nie było. Wystarczyło jedynie zrozumieć. Każdy kto chciał, był w stanie to zrobić. Każdy, kto choć na chwilę się zatrzymał i zastanowił.
Miło było móc na kilka chwil wznieść się w powietrze, porozmawiać i oczyścić myśli. Nie miałam sekretów przed nikim z rodziny, bo też nie sądziłam, że powinnam mieć. Więc naturalnym zdawało się, że zaraz wzięłam i opowiedziałam jej wszystko. Bo przecież nie mogło być tak, żeby siostra wszystkiego nie wiedziała, prawda? No oczywiście, że prawda. Dlatego tym bardziej zadowolona byłam, że przyszło nam się spotkać. Bo ostatnio, to każdy zabiegany i spotkać sie nie ma kiedy. To inaczej, niż jak wtedy gdy mieszkałam w domu cioteczki i wujaszka. Trochę mi głupio było, że tak rzadko pojawiałam się w drugim domy, starałam się chociaż z raz na tydzień wejść do cioci i pomóc jej co tam pomocy potrzebowała. Ale czasem w nauce i gotowaniu i w ogóle wszystkim czasu jakby coraz mniej było.
Zaśmiałam się serdecznie na słowa kuzynki i skinęłam głową. Potem nią zaś pokręciłam - głową oczywiście. Ale śmiech cały czas trochę się rozchodził. Bo złość na Titusa mi już przeszła dawno, właściwie zaraz po tym, jak przepuściłam na niego atak poduszką.
- Chyba nie sądził, że mnie obraża. - wzruszyłam lekko ramionami naprawdę tak uważając. Titus zawsze wydawał mi się typem lekkoducha i żartownisia. I niewiele się zmienił. A głupot tyle gadał, że czasem trudno słuchać go było. Ale serce dobre miał, tylko jeszcze w głowie nie za wiele. - Lotta w zwierzyńcu pracuje. Nie ma magii, anomalie teraz pewnie jej się we znaki mocno dają. - zastanowiłam się chwilę. Właściwie długo nie widziałam się z Lottą i postanowiłam postanowienie, że jak tylko do domu wrócę to poślę do niej Victorię, żeby sprawdzić jak się ma.
- Zachowawczo. - przytaknęłam, zapamiętując sobie, by tak nie robić. Znaczy zachowywać się zachowawczo. W sensie, jeszcze nie wiedziałam jak. Bo to chyba pewność trzeba było mieć co do tego co się robi, by to mocniej nawykiem było i wyczuciem niż zachowawczym poczynaniem, ale nim zdążyłam te myśli zwerbalizować Ria pociągnęła moją miotłę od razu prezentując mi co miała na myśli. Skupiałam się mocno, by zapamiętać wszystko odpowiednio gdy wyrwało mnie z zamyślenia pytanie. Zamrugałam kilka razy, jakby dopiero sobie uświadamiając istnienie tego wydarzenia. Brwi zeszły się ze sobą, gdy zastanawiałam się nad odpowiedzią. - Właściwie nie wiem. - przyznałam szczerze unosząc dłoń i zakładając za ucho kilka rudych kosmyków. - Wianka i tak puszczać nie będę. A we wróżby z wosku nie wierzę. - wzruszyłam ramionami. Bo naprawdę wątpiłam w to, że wosk może mi przyszłość pokazać. A wianek miłość złapać. Zresztą, chłopcy i tak głupi byli. Wszyscy bez wyjątku, a Pan Lis pewnie bo wianek małolaty i tak nie sięgnie. - Chociaż zmagania z Wiklinowym Magiem mogą być ciekawe. - zawyrokowałam rozciągając na twarzy uśmiech i częstując nim Rię.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie istniała inny scenariusz ponad świadomość - z początku nikt Rii nie mówił, że na świecie działo się źle. Zarówno po stronie magicznej jak i tej mugolskiej. Nikt nie przypuszczał widocznie, że drobna, niepozorna istota mogła domyślać się wielu spraw. Ponure miny, strapione spojrzenia - na Gryffindora, znała rodzinę od początku swego istnienia, wiedziała doskonale, że coś się święciło. Swego czasu spędzała z matką i bratem dużo czasu; rudowłosa nauczyła się wyłapywać drobne niuanse rozszyfrowujące te dwa charaktery. Z Elaine sprawa przedstawiała się prościej, ponieważ kobieta stanowiła otwartą księgę pod względem emocji. Urien zawsze skrywał największe bolączki, ale i one wreszcie wypływały na wierzch piegowatej twarzy. Najwięcej problemów z analizą mimiki dostarczał córce ojciec - widywali się z nim coraz rzadziej, co nie wpływało dobrze na poznanie sekretów mężczyzny. Dai skrupulatnie maskował wszystkie obawy, każdą bolączkę i myśl kiełkującą w głowie. Tego od niego wymagano w pracy, którą z naturalnym odruchem przerzucał do życia prywatnego. Ale kiedy i on, wiecznie zaniepokojony auror pozwolił Rhiannon ryzykować zdrowiem dla treningu zaklęć oraz obrony przed czarną magią - to był dla Weasley ostateczny znak, że świat zmierzał ku zagładzie. Bała się, oczywiście, że tak. Drżała na myśl o najbliższych, ale nie tylko. Martwiła się również o wszystkich słabych, uciśnionych oraz niesprawiedliwie szykanowanych i prześladowanych. O tych, którzy nie mogli bronić się sami. Niestety rodzina trzymała swą harpię pod szczelnym kloszem niewiedzy - w przeciwnym razie Ria od razu rzuciłaby się w wir walki, nawet nie zastanawiając się nad tą decyzją. Może w tym tkwił problem? W przesadnej energii, w porywczości oraz brawurze, jaką cechowała się rudowłosa. Matce nigdy nie udało się przytemperowanie ognistego charakterku najmłodszej latorośli i ona, była gryfonka, doskonale widziała odbijający się zawód w ciemnych oczach rodzicielki. Jednak nie mogła inaczej. Poczucie misji było zbyt silne.
Jednocześnie wiedziała, że Neala poradziłaby sobie z zagrożeniem. Niestety będąc tą starszą, to ona wykoncypowała sobie teorię, w której miałaby bronić swą siostrę do utraty tchu. Może nie powinna, patrząc na opiekuńczość młodszej czarownicy. Na to, jak traktowała Brena, jak podawała mu pomocną dłoń (co przez pewne okoliczności brzmi dość groteskowo. Ale wciąż zabawnie), aby on jako auror mógł koncentrować się wyłącznie na szumnemu poczuciu sprawiedliwości. I to, że cierpiały osoby postronne - to nie miało znaczenia. Wojna wymagała poświęceń. Choć Harpia zawsze zgadzała się z tym stwierdzeniem, to jednocześnie nierzadko gdzieś na dnie serca pojawiał się zgrzyt nawołujący cicho do buntu. Nigdy, przenigdy nie dałaby mu dojść do głosu.
Bojowy nastrój jaki trzymał się Weasley’ówny opuszczał ją jedynie sporadycznie. Osiemnasty lipca nie był tym dniem. Gdyby rzeczony Titus znajdował się w zasięgu wzroku zawodniczki, na pewno sprałaby go na kwaśne jabłko nie przejmując się konwenansami. To nie tak, że Rhiannon bawiła przemoc - w sprawie ukochanych osób przejawiała raczej ogromną terytorialność, a każdą krzywdę uważała za powód do wszczęcia działań wymiaru sprawiedliwości, jakim mianowała sama siebie, nieoficjalnie. Nie mogła wytrzymać durnej paplaniny typowego szlachcica, bez względu na jego zamiary - jeśli to był żart, to wyjątkowo niskich lotów. - Głupota nie może być usprawiedliwieniem - westchnęła ostatecznie. Tak jak nieznajomość prawda nie zwalniała z jego przestrzegania. Neala broniła tego patałacha, to musiało coś znaczyć. Ta wiadomość uspokoiła trochę wojowniczą Rię i sprawiła, że rudowłosa zamknęła się na dalsze niewybredne komentarze o tym dzieciaku.
Och, charłak. To rzeczywiście niełatwa sytuacja dla nich obojga. Jednak świat rudzielca malował się nadzwyczaj prosto, ponieważ czystość krwi nie miała żadnego znaczenia. Według niej ten cały Titus powinien rzucić wszystko w cholerę i brać ślub z Lottą skoro się kochają, ale w rzeczywistości arystokracji ta sprawa nie jawiła się aż tak prosto. - I wykoncypowali sobie, że zaręczą go z tobą? Czego to ci szlachcice nie wymyślą… - mruknęła kręcąc z niedowierzaniem głową. Naprawdę, wstydziliby się. Najpierw ubliżają, a później zapraszają na swaty? Pomieszało im się we łbach, to pewne. Jak nic zgubny wpływ Malfoy’ów-idiotów. - To nic takiego. Na początku każdy się trochę cyka. Nawet Weasley - Błysnęła rzędem zębów, zmieniając nastrój; z rozzłoszczonej Rhiannon przemieniła się w czarująco rozbawioną czarownicę. - Kwestia wprawy - poinstruowała ją jeszcze chwilę, nim przeszły na temat festiwalu. - Ja nigdy tam jeszcze nie byłam. Ciekawi mnie za to mecz Quidditcha! - wykrzyknęła radośnie, robiąc kilka piruetów w powietrzu. Z tej radości, oczywiście. - Ale ten wiklinowy mag też brzmi fantastycznie. To głupie, że kobiety nie mogą wziąć w nim udziału, też tak uważasz? - spytała, kiedy znów zrównały lot. Podłużna bruzda przecinająca upstrzone złocistymi plamkami czoło wyraźnie sugerowała niezadowolenie czarownicy. Phi, na pewno poradziłyby sobie z posągiem lepiej od nich!
Jednocześnie wiedziała, że Neala poradziłaby sobie z zagrożeniem. Niestety będąc tą starszą, to ona wykoncypowała sobie teorię, w której miałaby bronić swą siostrę do utraty tchu. Może nie powinna, patrząc na opiekuńczość młodszej czarownicy. Na to, jak traktowała Brena, jak podawała mu pomocną dłoń (co przez pewne okoliczności brzmi dość groteskowo. Ale wciąż zabawnie), aby on jako auror mógł koncentrować się wyłącznie na szumnemu poczuciu sprawiedliwości. I to, że cierpiały osoby postronne - to nie miało znaczenia. Wojna wymagała poświęceń. Choć Harpia zawsze zgadzała się z tym stwierdzeniem, to jednocześnie nierzadko gdzieś na dnie serca pojawiał się zgrzyt nawołujący cicho do buntu. Nigdy, przenigdy nie dałaby mu dojść do głosu.
Bojowy nastrój jaki trzymał się Weasley’ówny opuszczał ją jedynie sporadycznie. Osiemnasty lipca nie był tym dniem. Gdyby rzeczony Titus znajdował się w zasięgu wzroku zawodniczki, na pewno sprałaby go na kwaśne jabłko nie przejmując się konwenansami. To nie tak, że Rhiannon bawiła przemoc - w sprawie ukochanych osób przejawiała raczej ogromną terytorialność, a każdą krzywdę uważała za powód do wszczęcia działań wymiaru sprawiedliwości, jakim mianowała sama siebie, nieoficjalnie. Nie mogła wytrzymać durnej paplaniny typowego szlachcica, bez względu na jego zamiary - jeśli to był żart, to wyjątkowo niskich lotów. - Głupota nie może być usprawiedliwieniem - westchnęła ostatecznie. Tak jak nieznajomość prawda nie zwalniała z jego przestrzegania. Neala broniła tego patałacha, to musiało coś znaczyć. Ta wiadomość uspokoiła trochę wojowniczą Rię i sprawiła, że rudowłosa zamknęła się na dalsze niewybredne komentarze o tym dzieciaku.
Och, charłak. To rzeczywiście niełatwa sytuacja dla nich obojga. Jednak świat rudzielca malował się nadzwyczaj prosto, ponieważ czystość krwi nie miała żadnego znaczenia. Według niej ten cały Titus powinien rzucić wszystko w cholerę i brać ślub z Lottą skoro się kochają, ale w rzeczywistości arystokracji ta sprawa nie jawiła się aż tak prosto. - I wykoncypowali sobie, że zaręczą go z tobą? Czego to ci szlachcice nie wymyślą… - mruknęła kręcąc z niedowierzaniem głową. Naprawdę, wstydziliby się. Najpierw ubliżają, a później zapraszają na swaty? Pomieszało im się we łbach, to pewne. Jak nic zgubny wpływ Malfoy’ów-idiotów. - To nic takiego. Na początku każdy się trochę cyka. Nawet Weasley - Błysnęła rzędem zębów, zmieniając nastrój; z rozzłoszczonej Rhiannon przemieniła się w czarująco rozbawioną czarownicę. - Kwestia wprawy - poinstruowała ją jeszcze chwilę, nim przeszły na temat festiwalu. - Ja nigdy tam jeszcze nie byłam. Ciekawi mnie za to mecz Quidditcha! - wykrzyknęła radośnie, robiąc kilka piruetów w powietrzu. Z tej radości, oczywiście. - Ale ten wiklinowy mag też brzmi fantastycznie. To głupie, że kobiety nie mogą wziąć w nim udziału, też tak uważasz? - spytała, kiedy znów zrównały lot. Podłużna bruzda przecinająca upstrzone złocistymi plamkami czoło wyraźnie sugerowała niezadowolenie czarownicy. Phi, na pewno poradziłyby sobie z posągiem lepiej od nich!
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Lubiłam chwilę które pozwlały choć przez kilka chwil się nie martwić. Jedynie skupiać na sprawach trochę trywialnych - ładne słowo, prawda? - pozwolić sobie na chwilę oddechu. Ale też i zdawałam sobie sprawę, że o nią ostatnio coraz trudniej. Brendan wychodził wcześniej i później wracał. Czasem zjadał obiad i po nim wychodził znów. Nie pytałam go o to co robił i gdzie chodził. Skoro nie powiedział mi tego dotychczas, musiało to być coś, czego nie mógł lub nie chciał mi powiedzieć. Może myślał, że nie może, że nie dam sobie rady i nie udźwignę tych wiadomości, które on nosi ze sobą. Bo nosił, widziałam to w oczach. No i te ostatenie wydarzenia co się działy, też jakby na sile wraz z czasem przybierały. Bo kto by pomyślał, że kiedykolwiek komuś uda się Ministerstwo Magii podpalić. No ja to się tego nie spodziewałam. A jednak komuś się to udało. Na samą myśl, aż czułam dreszcz na ramionach. Bo skoro spalił on Ministerstwo, to czy jest coś, czego by nie zrobił? Nadal też pamiętałam pamiętną noc podczas której przysięgałam Brendanowi na wszystkie sasanki świata. Nadal też nie miałam pojęcia, co wtedy się stało, ale gdzieś w środku czułam, ze musiało to być coś ważnego.
- Nie powinna. - zgodziłam się przytakując lekko głową. - Ale wiesz, Ria. Może nikt mu nie powiedział jak być mądrym? - zapytałam kuzynki, unosząc lekko kącik ust. - Zapatrzeni w te swoje wielkie piękne puste domy, zajęci sami sobą, oddają dzieci do wychowania innym. - wzruszyła lekko ramionami. Ją wychowywała mama, póki nie zmarła, a potem wszyscy po trochu, bo każdy niósł ze sobą jakąś mądrość, której należało wysłuchać. A najlepiej to wynieść coś jeszcze z tego wysłuchania, bo samo słuchanie nic nie przynosi, jak się wniosków odpowiednich nie postawi. - Chyba niekoniecznie chodziło im o mnie, a o kogokolwiek. - zaśmiała się szczerze kręcąc głową. - Jakoś nie byłoby mi dobrze w domu, który większy jest niż kamienica w której mieszkam. - trochę się tak zastanawiałam, jak wiele tych kandydatek Titus musiał już zniechęcić do siebie, że jego mama w desperacji wielkiej chyba, aż mnie zaprosiła. Nie posiadałam przecież nic co się dla nich liczyło. Nic, poza czystą krwią, która dla mnie nie miała żadnego znaczenia. Z ran wszystkich krew leciała w tej samej barwie, czerwieni.
- Brendan mówił mi kiedyś, że to nie wstyd się bać. Że wstydem jest pozwalać, żeby to ten strach kierował nami. - zgodziłam się z kuzynką, kiwając lekko głową, powtarzając kolejne czynności raz jeszcze, jakby dla wprawy, bo przecież wprawić się chciałam. Zmarszczyłam lekko nos, gdy mówiła o Festiwalu lata. A potem westchnęłam. - Mnie to i tak nie pozwolą w tych ciekawszych rzeczach udział wziąć. Ale chyba pójdę popatrzeć, bo wydaje mi się, że będzie na co przy magu. No i kibicować Ci na meczy, oczywiście. - zapewniła kuzynkę z uśmiechem. - Spróbuję jeszcze raz. - powiedziałam i znów ruszyłam wedle instrukcji, nadal trochę kanciasto, ale zdecydowanie lepiej niż wcześniej. I tak właściwie minął nam kolejny czas, tego jednego z niewielu lżejszych dni.
|zt
- Nie powinna. - zgodziłam się przytakując lekko głową. - Ale wiesz, Ria. Może nikt mu nie powiedział jak być mądrym? - zapytałam kuzynki, unosząc lekko kącik ust. - Zapatrzeni w te swoje wielkie piękne puste domy, zajęci sami sobą, oddają dzieci do wychowania innym. - wzruszyła lekko ramionami. Ją wychowywała mama, póki nie zmarła, a potem wszyscy po trochu, bo każdy niósł ze sobą jakąś mądrość, której należało wysłuchać. A najlepiej to wynieść coś jeszcze z tego wysłuchania, bo samo słuchanie nic nie przynosi, jak się wniosków odpowiednich nie postawi. - Chyba niekoniecznie chodziło im o mnie, a o kogokolwiek. - zaśmiała się szczerze kręcąc głową. - Jakoś nie byłoby mi dobrze w domu, który większy jest niż kamienica w której mieszkam. - trochę się tak zastanawiałam, jak wiele tych kandydatek Titus musiał już zniechęcić do siebie, że jego mama w desperacji wielkiej chyba, aż mnie zaprosiła. Nie posiadałam przecież nic co się dla nich liczyło. Nic, poza czystą krwią, która dla mnie nie miała żadnego znaczenia. Z ran wszystkich krew leciała w tej samej barwie, czerwieni.
- Brendan mówił mi kiedyś, że to nie wstyd się bać. Że wstydem jest pozwalać, żeby to ten strach kierował nami. - zgodziłam się z kuzynką, kiwając lekko głową, powtarzając kolejne czynności raz jeszcze, jakby dla wprawy, bo przecież wprawić się chciałam. Zmarszczyłam lekko nos, gdy mówiła o Festiwalu lata. A potem westchnęłam. - Mnie to i tak nie pozwolą w tych ciekawszych rzeczach udział wziąć. Ale chyba pójdę popatrzeć, bo wydaje mi się, że będzie na co przy magu. No i kibicować Ci na meczy, oczywiście. - zapewniła kuzynkę z uśmiechem. - Spróbuję jeszcze raz. - powiedziałam i znów ruszyłam wedle instrukcji, nadal trochę kanciasto, ale zdecydowanie lepiej niż wcześniej. I tak właściwie minął nam kolejny czas, tego jednego z niewielu lżejszych dni.
|zt
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 14.08
To był dzień jakich wiele - pozornie nic nie zapowiadało zmian jakie miał przynieść dzień jutrzejszy. Pozornie, albowiem już od dłuższego czasu świat wywracał się do góry nogami zmieniając szeroko przyjęte normy. Jednak czternasty sierpnia miał pozostać niezwykły w swej zwyczajności; słońce przedzierało się przez szare kłębowiska chmur, zaś przyroda w Ottery St. Catchpole prezentowała się dość standardowo. Cisza okalająca domostwo Weasley’ów trwała nieprzerwanie, ponieważ nie zburzyły jej nawet szumne przygotowania Rii do treningu. Treningi ważna rzecz i powie to każdy zawodowy gracz Qudditcha, ale nie tylko - zwykle żeby coś osiągnąć należało ćwiczyć to i praktykować, żeby stać się jednym z najlepszych w swoim fachu. Rudowłosa nie zamierzała spoczywać na laurach, czekała ją masa przygotowań. Przekonała się o tym boleśnie już podczas towarzyskiego meczu w Dorset, gdzie nie popisała się niczym poza głupią brawurą. Na początku przejęła kafla i na tym zakończyły się sukcesy Rhiannon, co wprawiało kobietę we wściekłość oraz przygnębienie każdego dnia. W kółko rozmyślała nad tym, co powinna zrobić lepiej, co inaczej, jak poprowadzić Lwy w Przestworzach do zwycięstwa - ich wygrana była zasługą jedynie Max. Czarownica czuła niebywałą dumę, że jej przyjaciółka osiągnęła tak fantastyczne rezultaty podczas harpiowskich manewrów na boisku, ale jej młodsza towarzyszka każdego spotkania zapragnęła czegoś więcej. Przede wszystkim sprawności oraz zwinności podczas starć z przeciwnikiem. W większości podczas festiwalu lata byli to amatorzy, co byłoby gdyby natrafiła na profesjonalistów? Nawet nie chciała o tym myśleć.
Ubrana w drużynowe barwy, ze związanymi ciasno włosami oraz determinacją przylegającą do twarzy wraz ze złocistymi plamkami na skórze pożegnała matkę i udała się na miotle aż do Walii. Podróż była dość długa nawet jak na nią, ale nie mogła narzekać. Pęd powietrza nieco ostudził wojowniczy zapał byłej Gryfonki, ale z pewnością nie na wieczność. Ria mogła zmienić w sobie wiele, wiele nad sobą pracować, acz buty zmieszanej z brawurą nie była w stanie wyplenić ze swej rudej duszy. Nawet nie próbowałaby - byłby to zamach na to, kim naprawdę była.
W szeregach Harpii była ścigającą i to nie miało się zmienić. Ani podczas treningu ani podczas jakiegokolwiek meczu. Zwyczajnie nie nadawała się na żadną inną pozycję, stąd brak znaczących zmian w kadrach.
W szatni miały miejsce ostatnie szlify wyglądowe oraz spekulacje na temat sposobu dzisiejszych ćwiczeń. Jak zwykle wszystkie informacje pozostawały ściśle tajne, a dostęp do nich miała jedynie trenerka, która zresztą układała spis zajęć na każde ze spotkań. I tak procedura wyglądała raczej sztampowo - wraz z rezerwowymi odgrywały mecz wcielając w życie nie tylko swoje pomysły, ale przede wszystkim uwagi pani kapitan i trenerki. Szybko okazało się, że nie miało być inaczej - Weasley uśmiechnęła się do Max będącej najbliższą dla niej osobą w drużynie i zmierzyła wzrokiem Cecily. Cecily była drugą ścigającą i choć między dziewczętami próżno było szukać nienawiści, to sympatii raczej też nie. Od zawsze zacięcie rywalizowały - dziś nie miało być inaczej. Rhiannon dostrzegła to w wyzywającym spojrzeniu zawodniczki, ale uścisnęła jej dłoń. Jak zawsze. Bez wyższości, za to z iskrą werwy w oczach. Znalazły się na samym środku murawy, żeby później wzbić się w powietrze. Wciąż chłodne, rześkie; wiatr nie dął zbyt mocno przeszkadzając w ten sposób graczkom. Tak naprawdę był wręcz idealny do podniebnych potyczek, co Ria zamierzała skrzętnie wykorzystać na swoją korzyść.
- Jak zwykle zaczniemy od krótkiego meczu - odezwała się trenerka, wzbijając się w powietrze między Harpiami. - Podczas którego będę was bacznie obserwować, później pokrótce omówię błędy oraz zrobione przez was postępy - dodała szybko, przesuwając uważnym spojrzeniem po wszystkich grających czarownicach. - Później potrenujemy sobie rzuty, łapanie i odbijanie. Dajcie z siebie wszystko - zagrzmiała uśmiechając się subtelnie, wręcz ledwo widocznie. Odgwizdała początek sparingu, co spowodowało, że wszystkie zawodniczki ustawiły się na swoich miejscach. Cecily znalazła się w przeciwnej drużynie, a jakże. Rudowłosa nie poświęciła jej więcej uwagi niż to konieczne, trzymała się swojej kapitan mając nadzieję, że uda jej się przechwycić kilka piłek.
Moment oczekiwania na wzbicie się w powietrze kafla zawsze jest wyjątkowy. Pełen burzliwych emocji. Weasley czuła na zmianę ścisk żołądka jak i podekscytowanie krążące w zawrotnym tempie po całym organizmie. Ciało wręcz wyrywało się z oków zatrzymania, żeby nie zostać posądzoną o falstart. Krew wrzała bezlitośnie napędzając adrenalinę; to wtedy zadźwięczał kolejny gwizdek trenerki i to wtedy kapitan przejęła kafla. Przed Cecily. Cień uśmiechu ozdobił piegowatą twarz, nie pozostawiając jednak miejsca na przedwczesny, pozbawiony sensu tryumf. Czarownica zaszarżowała na pętle przeciwniczek, a Rhiannon poleciała za nią. Niemal równając się z nią miotłami. Sprawnie przechwyciła podanie, szybko odbijając w bok, co miało być ucieczką przed zmasowanym natarciem drugiej drużyny. Rudowłosa wzięła głęboki wdech i porwała się na Woollongong Shimmy, choć Cecily ją doskonale znała, tak jak te wszystkie manewry, więc było to ryzykowne. Na szczęście udało się, dzięki czemu Ria zyskała nieco więcej czasu. W sam raz na podanie do rezerwowej ścigającej będącej z nimi w jednym składzie na czas treningu. Tamta wykonała piękny rzut na lewą obręcz, ale oczywiście Cecily była szybsza i już mknęła z powrotem do bramek przeciwniczek. Rudzielec zacisnął zęby, po czym pomknął pędem wprost za nią. Ani się obejrzała, jak ją przyatakowała słabym ciosem w ramię. Niestety małpa zdążyła zrobić unik, ale za to podanie do innej ścigającej nie wyszło jej tak jak zamierzała. Odbiło się to oczywiście na atakującej, której oddała kuksańca w żebra. Możliwe, że ta przepychanka trwałaby w najlepsze gdyby nie nadlatujący nieobroniony tłuczek. Świsnął między głowami czarownic z zawrotną prędkością, skutecznie rozdzielając awanturnice. Weasley fuknęła wściekle, ale zajęła się czymś innym niż ponownym faulowaniem Cecily. W końcu kapitan znów miała piłkę, więc marnowanie czasu na podłą francę niczego nie zmieni. Zaatakowała środkową pętlę, ale choć ścigające nie zdołały podlecieć tam na czas, to obrońca spisał się na medal uniemożliwiając atakującym na zdobycie punktów. Niech to.
Co więcej, kafel znalazł się w ich ręce, więc to drużyna, w której znajdowała się Ria miała teraz poważne problemy. Dobrze, że i one mogły liczyć na obrońcę, choć dotychczas wisiał na ławce rezerwowych. Młoda, obiecująca osóbka - na pewno zagra jeszcze w niejednym meczu!
- Dobra, wiecie co robić - rzuciła kapitan trzymająca w rękach brązową, cenną piłeczkę. Kolejne tłuczki przelatywały przez całe boisko, ale udało się. Naprawdę zrobiły to - piękna Głowa Jastrzębia przecięła powietrze zdobywając pierwsze punkty dla drużyny numer jeden. Na ten widok Cecily wpadła w trudną do ujarzmienia furię, która objawiła się w ostrych faulach podczas pozostałej części meczu. Co więcej, błąkała się za Weasley niczym cień - bardzo niebezpieczny. To przez jej Transylwankę rudowłosa oberwała tłuczkiem w bark. Syknęła cicho, denerwując się coraz mocniej. Miała ochotę przywalić tej złośnicy prosto w nochala, ale to byłoby aż nazbyt niesportowe zachowanie. Zamiast tego zawsze starała się ją zgubić kiedy dzierżyła pod pachą kafla - raz jej się nie udało, Cecily wydarła go jej niemal z piorunującą siłą, jakiej sama Rhiannon nigdy chyba nie doświadczyła. Na sam koniec przepychały się między słupami, aż trenerka odgwizdała koniec meczu. Znicz nie zdążył zostać złapany, a różnica w punktacji między dwiema grupami wynosiła dziesięć. Walka była prawdziwie zacięta, brutalna i niebywale trudna, aczkolwiek to drużyna pani kapitan mogła pochwalić się zwycięstwem podczas tych ćwiczeń. Mina Cecily była wręcz trudna do opisania - podczas zwyczajowego rzucania piłką do bramek obiła biednego obrońcę tak, że kobieta zeszła z boiska cała w siniakach. Niestety agresywna ścigająca nadal pozostawała nieocenioną, niezwykle utalentowaną zawodniczką, której wybryki w większości uchodziły na sucho - grunt, że cechowała się skutecznością, zaradnością oraz zdyscyplinowaniem połączonym z sumiennością. Ściskanie jej ręki na pożegnanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale Ria kiwnęła czarownicy głową z uznaniem. Nieważne jakie rudzielec żywił do niej uczucia, musiała oddać jej szacunek za naprawdę dobrą grę. Nie doczekała się rewanżu, ale to niczego nie zmieniało.
Była zmęczona, poturbowana i brudna, ale szczęśliwa. Istniała szansa na poprawę harpiowskich umiejętności gry w Quidditcha.
| zt
To był dzień jakich wiele - pozornie nic nie zapowiadało zmian jakie miał przynieść dzień jutrzejszy. Pozornie, albowiem już od dłuższego czasu świat wywracał się do góry nogami zmieniając szeroko przyjęte normy. Jednak czternasty sierpnia miał pozostać niezwykły w swej zwyczajności; słońce przedzierało się przez szare kłębowiska chmur, zaś przyroda w Ottery St. Catchpole prezentowała się dość standardowo. Cisza okalająca domostwo Weasley’ów trwała nieprzerwanie, ponieważ nie zburzyły jej nawet szumne przygotowania Rii do treningu. Treningi ważna rzecz i powie to każdy zawodowy gracz Qudditcha, ale nie tylko - zwykle żeby coś osiągnąć należało ćwiczyć to i praktykować, żeby stać się jednym z najlepszych w swoim fachu. Rudowłosa nie zamierzała spoczywać na laurach, czekała ją masa przygotowań. Przekonała się o tym boleśnie już podczas towarzyskiego meczu w Dorset, gdzie nie popisała się niczym poza głupią brawurą. Na początku przejęła kafla i na tym zakończyły się sukcesy Rhiannon, co wprawiało kobietę we wściekłość oraz przygnębienie każdego dnia. W kółko rozmyślała nad tym, co powinna zrobić lepiej, co inaczej, jak poprowadzić Lwy w Przestworzach do zwycięstwa - ich wygrana była zasługą jedynie Max. Czarownica czuła niebywałą dumę, że jej przyjaciółka osiągnęła tak fantastyczne rezultaty podczas harpiowskich manewrów na boisku, ale jej młodsza towarzyszka każdego spotkania zapragnęła czegoś więcej. Przede wszystkim sprawności oraz zwinności podczas starć z przeciwnikiem. W większości podczas festiwalu lata byli to amatorzy, co byłoby gdyby natrafiła na profesjonalistów? Nawet nie chciała o tym myśleć.
Ubrana w drużynowe barwy, ze związanymi ciasno włosami oraz determinacją przylegającą do twarzy wraz ze złocistymi plamkami na skórze pożegnała matkę i udała się na miotle aż do Walii. Podróż była dość długa nawet jak na nią, ale nie mogła narzekać. Pęd powietrza nieco ostudził wojowniczy zapał byłej Gryfonki, ale z pewnością nie na wieczność. Ria mogła zmienić w sobie wiele, wiele nad sobą pracować, acz buty zmieszanej z brawurą nie była w stanie wyplenić ze swej rudej duszy. Nawet nie próbowałaby - byłby to zamach na to, kim naprawdę była.
W szeregach Harpii była ścigającą i to nie miało się zmienić. Ani podczas treningu ani podczas jakiegokolwiek meczu. Zwyczajnie nie nadawała się na żadną inną pozycję, stąd brak znaczących zmian w kadrach.
W szatni miały miejsce ostatnie szlify wyglądowe oraz spekulacje na temat sposobu dzisiejszych ćwiczeń. Jak zwykle wszystkie informacje pozostawały ściśle tajne, a dostęp do nich miała jedynie trenerka, która zresztą układała spis zajęć na każde ze spotkań. I tak procedura wyglądała raczej sztampowo - wraz z rezerwowymi odgrywały mecz wcielając w życie nie tylko swoje pomysły, ale przede wszystkim uwagi pani kapitan i trenerki. Szybko okazało się, że nie miało być inaczej - Weasley uśmiechnęła się do Max będącej najbliższą dla niej osobą w drużynie i zmierzyła wzrokiem Cecily. Cecily była drugą ścigającą i choć między dziewczętami próżno było szukać nienawiści, to sympatii raczej też nie. Od zawsze zacięcie rywalizowały - dziś nie miało być inaczej. Rhiannon dostrzegła to w wyzywającym spojrzeniu zawodniczki, ale uścisnęła jej dłoń. Jak zawsze. Bez wyższości, za to z iskrą werwy w oczach. Znalazły się na samym środku murawy, żeby później wzbić się w powietrze. Wciąż chłodne, rześkie; wiatr nie dął zbyt mocno przeszkadzając w ten sposób graczkom. Tak naprawdę był wręcz idealny do podniebnych potyczek, co Ria zamierzała skrzętnie wykorzystać na swoją korzyść.
- Jak zwykle zaczniemy od krótkiego meczu - odezwała się trenerka, wzbijając się w powietrze między Harpiami. - Podczas którego będę was bacznie obserwować, później pokrótce omówię błędy oraz zrobione przez was postępy - dodała szybko, przesuwając uważnym spojrzeniem po wszystkich grających czarownicach. - Później potrenujemy sobie rzuty, łapanie i odbijanie. Dajcie z siebie wszystko - zagrzmiała uśmiechając się subtelnie, wręcz ledwo widocznie. Odgwizdała początek sparingu, co spowodowało, że wszystkie zawodniczki ustawiły się na swoich miejscach. Cecily znalazła się w przeciwnej drużynie, a jakże. Rudowłosa nie poświęciła jej więcej uwagi niż to konieczne, trzymała się swojej kapitan mając nadzieję, że uda jej się przechwycić kilka piłek.
Moment oczekiwania na wzbicie się w powietrze kafla zawsze jest wyjątkowy. Pełen burzliwych emocji. Weasley czuła na zmianę ścisk żołądka jak i podekscytowanie krążące w zawrotnym tempie po całym organizmie. Ciało wręcz wyrywało się z oków zatrzymania, żeby nie zostać posądzoną o falstart. Krew wrzała bezlitośnie napędzając adrenalinę; to wtedy zadźwięczał kolejny gwizdek trenerki i to wtedy kapitan przejęła kafla. Przed Cecily. Cień uśmiechu ozdobił piegowatą twarz, nie pozostawiając jednak miejsca na przedwczesny, pozbawiony sensu tryumf. Czarownica zaszarżowała na pętle przeciwniczek, a Rhiannon poleciała za nią. Niemal równając się z nią miotłami. Sprawnie przechwyciła podanie, szybko odbijając w bok, co miało być ucieczką przed zmasowanym natarciem drugiej drużyny. Rudowłosa wzięła głęboki wdech i porwała się na Woollongong Shimmy, choć Cecily ją doskonale znała, tak jak te wszystkie manewry, więc było to ryzykowne. Na szczęście udało się, dzięki czemu Ria zyskała nieco więcej czasu. W sam raz na podanie do rezerwowej ścigającej będącej z nimi w jednym składzie na czas treningu. Tamta wykonała piękny rzut na lewą obręcz, ale oczywiście Cecily była szybsza i już mknęła z powrotem do bramek przeciwniczek. Rudzielec zacisnął zęby, po czym pomknął pędem wprost za nią. Ani się obejrzała, jak ją przyatakowała słabym ciosem w ramię. Niestety małpa zdążyła zrobić unik, ale za to podanie do innej ścigającej nie wyszło jej tak jak zamierzała. Odbiło się to oczywiście na atakującej, której oddała kuksańca w żebra. Możliwe, że ta przepychanka trwałaby w najlepsze gdyby nie nadlatujący nieobroniony tłuczek. Świsnął między głowami czarownic z zawrotną prędkością, skutecznie rozdzielając awanturnice. Weasley fuknęła wściekle, ale zajęła się czymś innym niż ponownym faulowaniem Cecily. W końcu kapitan znów miała piłkę, więc marnowanie czasu na podłą francę niczego nie zmieni. Zaatakowała środkową pętlę, ale choć ścigające nie zdołały podlecieć tam na czas, to obrońca spisał się na medal uniemożliwiając atakującym na zdobycie punktów. Niech to.
Co więcej, kafel znalazł się w ich ręce, więc to drużyna, w której znajdowała się Ria miała teraz poważne problemy. Dobrze, że i one mogły liczyć na obrońcę, choć dotychczas wisiał na ławce rezerwowych. Młoda, obiecująca osóbka - na pewno zagra jeszcze w niejednym meczu!
- Dobra, wiecie co robić - rzuciła kapitan trzymająca w rękach brązową, cenną piłeczkę. Kolejne tłuczki przelatywały przez całe boisko, ale udało się. Naprawdę zrobiły to - piękna Głowa Jastrzębia przecięła powietrze zdobywając pierwsze punkty dla drużyny numer jeden. Na ten widok Cecily wpadła w trudną do ujarzmienia furię, która objawiła się w ostrych faulach podczas pozostałej części meczu. Co więcej, błąkała się za Weasley niczym cień - bardzo niebezpieczny. To przez jej Transylwankę rudowłosa oberwała tłuczkiem w bark. Syknęła cicho, denerwując się coraz mocniej. Miała ochotę przywalić tej złośnicy prosto w nochala, ale to byłoby aż nazbyt niesportowe zachowanie. Zamiast tego zawsze starała się ją zgubić kiedy dzierżyła pod pachą kafla - raz jej się nie udało, Cecily wydarła go jej niemal z piorunującą siłą, jakiej sama Rhiannon nigdy chyba nie doświadczyła. Na sam koniec przepychały się między słupami, aż trenerka odgwizdała koniec meczu. Znicz nie zdążył zostać złapany, a różnica w punktacji między dwiema grupami wynosiła dziesięć. Walka była prawdziwie zacięta, brutalna i niebywale trudna, aczkolwiek to drużyna pani kapitan mogła pochwalić się zwycięstwem podczas tych ćwiczeń. Mina Cecily była wręcz trudna do opisania - podczas zwyczajowego rzucania piłką do bramek obiła biednego obrońcę tak, że kobieta zeszła z boiska cała w siniakach. Niestety agresywna ścigająca nadal pozostawała nieocenioną, niezwykle utalentowaną zawodniczką, której wybryki w większości uchodziły na sucho - grunt, że cechowała się skutecznością, zaradnością oraz zdyscyplinowaniem połączonym z sumiennością. Ściskanie jej ręki na pożegnanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale Ria kiwnęła czarownicy głową z uznaniem. Nieważne jakie rudzielec żywił do niej uczucia, musiała oddać jej szacunek za naprawdę dobrą grę. Nie doczekała się rewanżu, ale to niczego nie zmieniało.
Była zmęczona, poturbowana i brudna, ale szczęśliwa. Istniała szansa na poprawę harpiowskich umiejętności gry w Quidditcha.
| zt
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Noc miała spokojną, sen głęboki i przyjemny, nieskalany przerażającą marą, czy szarością dnia codziennego. W tym śnie szybowała wysoko nad Stadionem Narodowym, pośród chmur, tak szybko, że jedynie wiatr miał śmiałość próbować ją prześcignąć. Wyciągała dłoń w stronę złotej, maleńkiej piłeczki jakby od niechcenia, by zacisnąć na niej palce; już kilka chwil później pikowała w dół jak do zwodu Wrońskiego, a widownia na trybunach, które zapełniła aż po brzegi, zawyła z radości, wykrzykując jej imię. Walia zwyciężyła Mistrzostwa Świata w Quidditchu - i to dzięki niej! Szeroki uśmiech nie schodził z ust, gdy lądowała na murawie. Minister Magii niósł już ku niej wielki, złoty puchar, wszyscy skandowali jej imię, lecz zanim ujęła nagrodę w dłonie... Poczuła silny uścisk na swej wąskiej talii, silne ramiona przyciągnęły ją do siebie, a on, ukochany, bezimienny on, złożył na jej ustach pocałunek, choć... Zaraz, skąd on się tu wziął? I dlaczego całował ją tak dziwnie?
Otworzyła oczy.
Rzeczywistość jak to zazwyczaj bywa okazała się dużo mniej przyjemna, niż sen. Nie stała właśnie na zielonej murawie stadionu narodowego, ani tym bardziej nie grała w reprezentacji Walii. Jeszcze nie. Dzień, w którym uczynią ją szukającą w kadrze jeszcze nadejdzie - może nieprędko, lecz kiedyś z pewnością! Nie mogło być inaczej. Mokry całus natomiast złożył jej nie oszałamiająco przystojny brunet ze snów, a wielkie, włochate bydlę. Poczuła szorstki jęzor Kudłacza na szyi i uchu, a gdy zorientował się, że już nie śpi zaszczekał radośnie i natychmiast wpakował przednie łapska, nieświadomie pazurami zadając ból w okolicy lewego przedramienia. Jęknęła głośno, po prostu przewracając się na drugi bok; wilczarz irlandzki był tak wielki i ciężki, że nie łudziła się nawet, że go stamtąd zwali. Spojrzenie modrych oczu padło na budzik, a po chwili głośny wrzask rozdarł ciszę w jasnej, przestronnej sypialni.
Dlaczego budzik nie zadzwonił?!
Zerwała się z łóżka, zaplątała niechcący w pościel i wylądowała na parkiecie, boleśnie obijając sobie lewy łokieć. Syknęła z bólu, lecz tak paskudnie zaczęty dzień nie mógł jej powstrzymać. Musiała się śpieszyć, jeśli miała zamiar dotrzeć na trening. A musiała przecież dotrzeć, bo dziewczyny ją ukatrupią. Wzięła szybki prysznic i wciągnęła na siebie od razu szatę treningową, aby nie tracić czasu w szatni. Włosów nawet nie rozczesywała, po prostu związała je w ciasny koczek. Na dół zbiegła jakby się paliło; nie szukała Jean, aby się z nią pożegnać, zdążyła jedynie zajrzeć do kuchni, aby złapać słodką bułeczkę i z nią w ustach wybiegła z domu. Od razu dosiadła miotły i wzbiła się wysoko w powietrze. Pędziła na złamanie karku, modląc się w duchu do samej Jocundy Sykes, aby zdążyła.
Prawie się udało. Była kwadrans po czasie, wstyd jej było, ale nie miała innego wyjścia. Biegła korytarzami stadionu. Pracownicy i ochroniarze doskonale ją znali, więc nawet nie próbowali jej zatrzymać, by potwierdzić jej tożsamość. Ze względu na ostatnie wydarzenia było ich więcej. Maxine nie podejrzewała, aby czarnoksiężnicy mieli zamiar wedrzeć się na zamknięty trening Harpii z Holyhead, nie miała jednak zamiaru podważać decyzji władz klubu. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Wbiegła na boisko i nie zatrzymała się, dopóki nie dotarła do zebranych w kręgu na środku murawy Harpii, ubranych w zielone stroje treningowe.
- Któż to zaszczycił nas swą obecnością... - wyrzekła jadowicie Cecily, jedna ze ścigających, gdy Maxine stanęła obok rudowłosej przyjaciółki. Miała ochotę pokazać rywalce Rii środkowy język (albo palec), ale zabrakło jej śmiałości, by się odszczeknąć, gdy poczuła na sobie palące spojrzenie trenerki.
- Nie będę tolerowała spóźnień. Zwłaszcza teraz, gdy mamy niewiele czasu na treningi - pouczyła ją surowo czarownica, mierząc szukającą ostrym spojrzeniem.
- To już się więcej nie powtórzy - obiecała Maxine. Wiedziała jak istotna jest w drużynie dyscyplina, że ich trenerka musi mieć posłuch - i nie toleruje niesubordynacji. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko utrudniał stan wojenny. Nie mogły zaprzestać treningów, to nie wchodziło w rachubę, musiały trenować mimo wszystko... Mecze nie zostały odwołane, choć niektóre stały pod znakiem zapytania. Zdecydowano jednak, że nie będą się odbywać, jak dotąd, wieczorami, lecz o poranku, aby dziewczyny mogły bezpiecznie wrócić do domu.
- Skoro wszystkie już są zacznijmy od rozgrzewki - zawyrokowała czarownica, trenująca ich od lat.
Potrząsnęła głową, gdy Weasleywówna obdarzyła ją pytającym spojrzeniem, niemym pytaniem co się stało? Nic się nie stało, mówiła mina Maxine, gdy machnęła na to wszystko dłonią. Nie było już czasu na pogaduszki i wołała nie ryzykować kolejną burą od trenerki.
Harpie rozstawiły się na boisku w losowych miejscach, tak by każda miała dla siebie wolną przestrzeń i zaczęły od rozgrzewki, rozciągnięcia mięśni i przygotowania ich do cięższego wysiłku. Maxine stanęła niedaleko Rii i rzuciła miotłę na ziemię. Ziewnęła przeciągle (jakim cudem skoro spała tak długo?!) i poczuła jak burczy jej w brzuchu; miała wrażenie, że to będzie długi i ciężki dzień...
Nie myliła się. Dyskomfort psychiczny, zmęczenie i głód wszystko jej dziś utrudniały. Dosłownie wstała dziś lewą nogą. Była wolniejsza niż zwykle, ocierająca się o niezdarność i policzki paliły ją od rumieńców, gdy wzbiły się w końcu w powietrze i jako pierwsza dostała tłuczkiem. Gdzie? Oczywiście w lewą rękę, którą miała dziś już podrapaną i obtłuczoną. No bo dlaczego nie? Dostrzegła okiem zadowoloną minę Andrei, dotąd nieustannie grzejącą ławę rezerwowych. Pewnie byłaby zadowolona, gdyby tłuczki wykluczyły Maxine z rozgrywki w najbliższym meczu...
... albo gdyby zrobiła to trenerka przez podejrzenie gorszej formy u Desmond.
Max posłała Andy pełne wyższości spojrzenie, wyprostowała się z godnością i powróciła do ćwiczeń. Starała się bardziej, była bardziej uważna i skupiona, szło ciut lepiej, lecz wciąż jak na nią - zdecydowanie jak po grudzie. To nie był jej dzień. Czasami się tak zdarzało, lecz wyraźnie popsuło i tak jej to humor. Podczas ostatniego meczu, w którym brała udział, zachwyciła wszystkich nawet pomimo tego, że dostała kilkoma tłuczkami. Nie był to co prawda mecz klubowy, a amatorski, podczas Festiwalu Lata, Maxine jednak pozostała profesjonalistką - i znicz złapała rekordowo szybko, doprowadzając Lwy w Przestworzach do zwycięstwa, a mecz do rychłego końca. Wtedy mogła być z siebie zadowolona.
Dziś nie bardzo.
Ćwiczyła z Rią podstawowe manewry na miotle. Cecily robiła to z trzecią ścigającą, a pałkarki ze sobą. Standard. Podstawowe, czy nie, musiały to robić nader często - bo nie liczył się tylko talent, ale i technika. To technika musiała być opanowana do absolutnej perfekcji. Gdy trenerka wraz z panią kapitan wyraziły zadowolenie z ich pracy, mogły przejść do bardziej skomplikowanych i trudniejszych manewrów. Co prawda Maxine niemal zleciała z miotły podczas zwisu leniwca, bo oślepił ją promień sierpniowego słońca, lecz miała szczęście, że kobiety stały akurat odwrócone tyłem, a Andrea unikała drugiego tłuczka. Jeszcze tego brakowało.
Weź się w garść, Max, nakazała sobie w myślach, zaciskając mocno usta. Co się z nią działo?! Musiała jednak dotrwać do końca, choć dziś trening był jej wyjątkowo ciężkim. Trenerka nie miała zamiaru im odpuszczać. Musiały ćwiczyć, póki wciąż miały taką możliwość. Nikt nie był wszak pewien, czy nazajutrz nie okaże się w Proroku Codziennym informacja o zakazie zgromadzeń publicznych, co równało się odwołaniu wszelkich rozgrywek. A one żyły przecież z quidditcha, co więcej - żyły quidditchem. Dla każdej Harpii sport ten był wyjątkową pasją, sposobem na życie. Maxine nie wyobrażała sobie życia bez niego i siebie w innej roli, choć gdzieś na skraju świadomości majaczyła myśl, że kariera sportowa nie potrwa tak długo jakby sobie tego życzyła - ze względu na wiek.
Wszystkie polecenia trenerki i kapitan wykonywała z zaciśniętymi zębami. Bolały ją mięśnie i dłonie od trzymania trzonka miotły, jak mało kiedy, lecz nie poddała się. Prawie wyrżnęła zjawiskowo o murawę podczas ćwiczenia zwodu Wrońskiego, na całe szczęście jednak - Andrei nie poszło wcale lepiej. Lekko odetchnęła z ulgą. Co prawda nie pomogło jej to wcale w późniejszej pogoni za zniczem, lecz i tak złapała go przed nią. Jak zwykle zresztą. Nie zapomniała się jak się to robi, choć zwykle szło jej szybciej.
Gdy trenerka zarządziła koniec treningu Maxine przyjęła tę wiadomość z wielką ulgą. Była naprawdę zmęczona, obolała - i cholernie głodna. Żołądek miała ściśnięty z bólu. Wzięła Rię pod ramię i z nią udała się do szatni, aby przebrać się w czyste szaty - i powrócić do Swansea nim nastał wieczór.
| zt
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Wezwano ją dosłownie w ostatniej chwili, a gdy wychodziła z domu i całowała Amosa na pożegnanie, jej dziadek zaśmiewał się w głos i żartował, że potrzebują jej niczym uzdrowiciela na oddziale po jakimś poważnym wypadku. Odpowiedziała mu obietnicą, że podobnie jak uzdrowiciel, tym razem także zrobi wszystko, by zatamować krwawienie i wyleczyć pacjentkę. Wybiegła z domu w podskokach, kierując się w stronę szopy, z której wyciągnęła swoją miotłę i już po chwili wzbiła się w powietrze, by dolecieć do najbliższego punktu z dostępnym Świstoklikiem. Czekało ją pół godziny lotu, podczas którego mogła przemyśleć wszystkie za i przeciw oraz ułożyć odpowiednią strategię na dzisiejsze spotkanie. Gdyby to zależało tylko od Jessy, przeleciałaby całą drogę do Holyhead, jednak akurat tego dnia czas jej nie sprzyjał, liczyła się każda cenna godzina. Melanie Cattermole, zdolna pałkarka, którą Jessa zarekomendowała Harpiom w maju tego roku, otrzymała kontrpropozycję od Wędrowców z Wigtown – trenerka jedynej kobiecej drużyny Quidditcha nie mogła pozwolić sobie na taką stratę, dlatego napisała do Jessy długaśny list, w którym niemalże błagała ją o pomoc. Po zapewnieniu, że podwoi wynagrodzenie panny Diggory, rudowłosa właściwie nie miała się nad czym zastanawiać. Gdy tylko wyczytała nazwę drużyny Wędrowców, zgrzytnęła zębami – chociaż bardzo starała się nie faworyzować żadnej z ekip, które przecież zapewniały jej zatrudnienie, nie dało się ukryć, że ekipę z Wigtown darzyła najmniejszą sympatią. Za nastoletnich czasów była do nich nastawiona niemalże nienawistnie i choć wyrosła już z wykrzykiwania obelg na stadionach, pewien niesmak wciąż w niej pozostał.
Dzięki zaczarowanym goglom nie straszne jej były pogodowe zawirowania, a poranna mgła rozstępowała się przed nią i łowczyni talentów miała czyste pole widzenia. Do miejsca ze Świstoklikiem dotarła odrobinę przed czasem, dlatego przed uiszczeniem stosownej opłaty zdecydowała się jeszcze na wypicie kubka gorącej, zielonej herbaty. Nie była jedyną osobą, która przenosiła się dziś z Devon do Walii, lecz nikt znajomy nie chwytał wraz z nią starej ramki na zdjęcia, służącej jako przedmiot mający przetransportować ich na miejsce. Powtarzając sobie w myślach, że o wiele bardziej kocha latanie, przeżyła jakoś wirującą podróż i na walijskiej ziemi stawiała już pewne kroki. Spojrzała na zegarek i pocieszyła się – miała jeszcze ponad godzinę do spotkania z młodą, niezdecydowaną panną Melanią, dlatego wcześniej zamierzała jeszcze spotkać się z poddenerwowaną Veroną.
Wiedziała, że trenerkę Harpii zastanie na stadionie, dlatego udała się tam czym prędzej i z tym samym sentymentem co zawsze przekroczyła jego progi. Na widok starej znajomej uśmiechnęła się promiennie, choć nie bez błysku w oku. Miała ochotę podroczyć się z nią już na wstępie, jako iż miała dobre przeczucie co do tych całych negocjacji.
- Wypuszczasz z rąk taki skarb? – zapytała bez ceregieli, wchodząc do pokoju zajmowanego przez Oakheart i siadając przy biurku naprzeciwko niej – A myślałam, że zależy ci na młodych, kobiecych talentach – droczyła się w najlepsze, lecz trenerce nie było do śmiechu.
- Jessa, daj spokój, nie wiem skąd jej się wzięli ci Wędrowcy, musieli nagabywać ją od tygodni, bo gdy wreszcie się przyznała to miała już dość dużo kontrargumentów do moich obietnic – blondynka westchnęła, opierając się wygodnie na swoim krześle.
Diggory pokiwała głową; doskonale wiedziała kto odpowiadał za kwestie kadrowe w ekipie z Wigtown, lecz wolała nie wypowiadać na głos nazwiska tej osoby. Była ona niczym zaraza, epidemia…
- Spokojnie, porozmawiam z nią. Na próbnych była przecież taka zakochana w idei zespołu, a twoje dziewczyny chyba ją polubiły – rudowłosa była pewna, że słyszała same superlatywy w stosunku do panny Cattermole.
- Musi ci się udać. Cała reszta, którą polecałaś mi w maju, jest już zakontraktowana gdzie indziej, a nie mam zamiaru wpływać na cudze umowy, tak jak zrobili to ci niewdzięczni Szkoci! – Verona wyrzuciła ręce w powietrze i wstała z krzesła, obchodząc biurko i siadając na jego skraju.
Pochyliła się w stronę Jessy i uważnie jej przyjrzała.
- Uważasz, że dobrze robię? Może powinnam kopnąć ją w cztery litery za taką nielojalność?
Diggory tylko przecząco pokręciła głową. Miała na ten temat swoje zdanie, które zamierzała bez ogródek wyłożyć koleżance.
- Jest młoda, nie ma agenta, nie wie, co dla niej lepsze. Skusili ją wypłatą i tyle, nie masz się czego obawiać, za dwie godziny będzie cała twoja – puściła pani Oakheart perskie oko i powstała, by razem z nią zagłębić się w szczegółach kontraktu, jaki Harpie zaoferowały wcześniej Melanie.
Tylko znając najdrobniejszy druczek, Jessa mogła cokolwiek zdziałać. Nie było mowy o żadnych niedomówieniach, musiała mieć przed sobą jasne, klarowne zasady i chociaż na tym etapie zazwyczaj jej praca się kończyła, cieszyła się, ze tym razem będzie inaczej. Kilka lat temu sama była na miejscu młodej pałkarki i aż uśmiechała się pod nosem na myśl o tym, że będzie mogła z nią o tym porozmawiać.
Kilkanaście minut później zeszła do szatni, gdzie była umówiona z Melanie; poza nimi dwiema nie było tam żywej duszy, a brunetka siedziała w ciszy i wpatrywała się w szafkę, która już niebawem mogła być jej. Wystarczyło tylko złożyć jeden, malutki podpis pod umową. Lecz od kiedy Quidditch był dla Jessy tylko biznesem? Nie, o pasji powinno rozmawiać się zupełnie inaczej.
- Zaczynałam w czterdziestym szóstym jako rezerwowa obrończyni – powiedziała przyjemnym, spokojnym tonem głosu, gdy tylko uznała, że nadszedł wreszcie dobry moment na odezwanie się. Cattermole spojrzała na nią uważnie, ale pozwoliła mówić – Dołączenie do Harpii było spełnieniem moich marzeń, chociaż nikt wtedy nie mógł obiecać mi gry w pierwszym składzie. No, ale nie miałam nawet połowy twojego talentu – do jej wypowiedzi nie zakradła się nawet nuta fałszu, mówiła szczerą prawdę. Widziała wyczyny Melanie i właśnie z ich powodu poleciła ją wcześniej Veronie.
Podeszła bliżej dziewczyny i usiadła obok niej na drewnianej ławce. Nie chciała opierać się o szafki i wygłaszać swojego wykładu z pozycji, w której młoda dziewczyna mogłaby czuć się niekomfortowo. Jessa pragnęła podzielić się z nią swoim doświadczeniem i miała wrażenie, że czarownica ją zrozumie.
- Wyższa pensja to nie wszystko, choć niewątpliwie jest to kusząca oferta – przyznała, nie zamierzając owijać w bawełnę – Ale Quidditch i gra w profesjonalnej drużynie to coś więcej, niż tylko comiesięczne wypłaty i blask fleszy. To atmosfera w szatni, to zdobywanie szacunku trenera, ciągła praca nad sobą i przeciąganie granicy własnych możliwości. Verona jest ostra, ale sprawiedliwa. A trener Wędrowców… cóż, rozmawiałaś z nim, wiec na pewno wyczułaś ten sam szowinizm, który poznałam ja – przewróciła oczami na wspomnienie serii nieprzyjemnych rozmów.
- Nie powiedziałam trener Oakheart, że rezygnuje, ja po prostu nie wiedziałam, co mam robić – westchnęła Cattermole, zakładając włosy za uszy i spoglądając na Jessę z nadzieją.
- To normalne, że człowiek ma wątpliwości. Ale przypomnij sobie co czułaś, gdy pierwszy raz postawiłaś stopę na tym stadionie – posłała jej pokrzepiający uśmiech, sięgając po mocny, aczkolwiek szczery argument.
Między kobietami zapadła cisza, a wtedy rudowłosa uznała, że powinna się wycofać i dać młodszej czarownicy czas na przemyślenia. Obiecała jej, że nigdzie się nie wybiera i będzie dostępna na stadionie jeszcze przed kilka godzin, które zamierzała spędzić w towarzystwie Verony. Udała się do gabinetu trenerki, gdzie zapewniła ją o pomyślnym przebiegu rozmowy z niezdecydowaną pałkarką.
- Dlatego właśnie nie przyjmujecie mężczyzn – zażartowała Diggory, popijając kolejną już herbatę tego dnia.
Na efekty swojej małej misji nie musiały czekać długo. Skruszona Melanie pojawiła się w biurze szefowej już po kilkunastu minutach i z największą ochotą podpisała swój kontrakt, oficjalnie dołączając do zespołu. Jessa nie mogła ukryć radości z tego powodu, wyściskała więc dziewczynę i życzyła jej powodzenia, obiecując przy okazji, że na pewno wybierze się na jej pierwszy mecz.
Gdy wszelkie umowy były już podpisane, a Cattermole opuściła pomieszczenie, również rudowłosa złożyła parafkę pod swoją umową, która uprawniała ją do łowienia takich talentów, jak nowa pałkarka Harpii.
- Zawsze do usług – oznajmiła Veronie, odbierając wynagrodzenie i opuszczając jej gabinet.
Czekała ją długa droga do domu, lecz z poczuciem spełnionej misji wracało się do niego o wiele przyjemniej.
| zt
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Pozwoliła, aby maleńka, lśniąca piłeczka uciekła spomiędzy jej palców. Złote skrzydełka zatrzepotały rozpaczliwie, wyraźnie zachęcone do desperackiej ucieczki; piłeczka zdołała oddalić się jednak zaledwie o kilku cali, nim znów utknęła w zaciśniętej w pięść dłoni Desmond, która wystrzeliła w jej stronę w odpowiednim momencie. Powtórzyła ten manewr kilkukrotnie, wyraźnie doskonale się przy tym bawiąc. Za każdym razem pozwalała piłeczce odlatywać coraz dalej i dalej, oczywiście na tyle, by wciąż mogła złapać ją bez miotły. Nie śpieszyła się krocząc w stronę stadionu Harpii z Holyhead. Zgromadził się przed nim niemały tłum, a gdy dostrzegł jej niewysoką, smukłą sylwetkę wyraźnie się ożywił. Wszystkie oooch i aaaach zachęcały Desmond do dalszego popisywania się, było to oczywiście zbędne, ale nie potrafiła się powstrzymać. Czasami po prostu się puszyła jak ostatni buc, jednakże to było silniejsze od niej. Lubiła czuć się znana i lubiana. Kilka jeszcze chwil zabawiała tak zebranych fanów Harpii z Holyhead przed wejściem na stadion. To nie był znicz, który miała złapać podczas zbliżającego się meczu, lecz ten złapany przed nosem Josepha Wrighta podczas festiwalowej rozgrywki w Weymouth. Przez całe to zamieszanie z dementorem przy rozdaniu nagród zapomniano poprosić ją o zwrócenie go, a sama nie zamierzała o tym przypominać. Stał się sentymentalną pamiątką momentu, kiedy znów utarła pewnym Szkotom nosa. Od kilku tygodni lubiła się nim bawić, a wszystkim wkoło powtarzała, że ćwiczy po prostu. Wcisnęła w końcu znicz do kieszeni i pomachała radośnie grupce młodych czarodziejów i czarownic, najpewniej świeżo po Hogwarcie, skandujących jej imię. Na autografy i pamiątkowe fotografie czas będzie później; po meczu, którzy zamierzała oczywiście wygrać. To naprawdę wielkie, że zaplanowana od wielu tygodni rozgrywka mogła się odbyć. W połowie sierpnia ogłoszono wszak stan wojenny, co Maxine gorąco popierała i uważała za słuszny krok, bo wojna wszak nadeszła - i należało stawić jej czoło. Po cichutku cieszyła się, że mimo to nie zakazano zgromadzeń publicznych i wciąż mogła robić, to co kochała. Gdyby odebrano jej quidditcha, poczułaby się nieszczęśliwa i pusta.
Mimo ciemnych chmur, które zebrały się gęsto nad krajem, przed stadionem Harpii z Holyhead zgromadziły się niemałe tłumy. W chwili, gdy weryfikowano bilety i kierowano widzów na odpowiednie trybuny, Desmond została poprowadzona w inną stronę, do szatni, gdzie zgromadziła się już większość drużyny. Dziewczyny przebrane były już w szaty na mecz, które ubierały, grały na swoim stadionie. Ciemnozielone ze złotym pazurem harpii na piersiach. Maxine bez zwłoki zaczęła także zmieniać odzienie, włączając się jednocześnie do prowadzonej przez koleżanki ożywionej dyskusji. Wszystkie miały dobre nastroje, były pozytywnie nastawione do rozgrywki, która lada chwila miała się rozpocząć. Dziś Harpie z Holyhead zmierzyć się miały z drużyną Armat z Chudley, która od dekad nie grała już najlepiej. Dawniej cieszyli się wielką sławą, zdobyli wszak mistrzostwo ligi aż dwadzieścia jeden razy! Godne podziwu, lecz dobra passa ich opuściła. Nie mogło być inaczej - to Harpie z Holyhead miały wysunąć się na pierwszy plan. Maxine uparcie i gorąco w to wierzyła. W ich wielkość i talent.
- Pamiętajcie dziewczyny: pętli jest sześć, piłek jest cztery, albo my wygramy, albo oni! Ale raczej my - zawołała trenerka, gdy zebrała je w kupę przed wyjściem na boisko. Ostatni raz na szybko udzieliła każdej z zawodniczek kilku porad i wskazówek, przypomniała najważniejsze zasady taktyki, jaką miały dziś zastosować i przypomniała, że mają dać z siebie wszystko. Słabe Armaty, czy nie - musiały trzymać właściwy sobie poziom. Tego akurat nie musiała powtarzać. Maxine zawsze starała się dawać z siebie wszystko podczas meczu.
Zanim rozwarły się drzwi, przez które miały wkroczyć na boisko, rozbrzmiała głośna, walijska muzyka. Maxine, ściskając w dłoniach miotłę, zerknęła na Rię, stojącą obok pozostałych ścigających i uśmiechnęła się szeroko. Mrugnęły do siebie porozumiewawczo i po chwili wychodziły już na zieloną murawę z wysoko uniesionymi brodami. Pogoda była wręcz doskonała. Nad stadionem kłębiły się jasne, lekkie chmury, przysłaniające słońce, lecz jednocześnie niezagrażające deszczem. Wiał lekki wiatr, było ciepło, lecz nie za gorąco. Warunki panowały do meczu świetne, Maxine czuła się więc coraz bardziej podekscytowana. Drużyna Harpii maszerowała przez boisko, z drugiej strony nadciągała pomarańczowa plama Armat z Chudley. Spotkali się gdzieś w połowie, gdzie czekał już na nich sędzia - obok niego spoczywały skrzynie z piłkami.
- Kapitanowie, podajcie sobie ręce - zarządził surowy mężczyzna o wysokiej, patykowatej sylwetce.
Barczysty kapitan Armat wyciągnął rękę do najważniejszej z Harpii. Odwzajemniła uścisk pewnie i z uśmiechem.
- To ma być ładna i czysta gra - zastrzegł sędzia takim tonem, który sugerował, że nie odpuści żadnego złamania regulaminu, czy nagięcia zasad.
Maxine zerknęła na szukającego Armat, posyłając w jego stronę kpiący uśmieszek; była przekonana, że nie ma z nią najmniejszych szans. Rozległ się gwizdek, mieli więc wzbić się w powietrze. Desmond zadziałała instynktownie, błyskawicznie dosiadając miotły i odpychając się od ziemi. Wzlatując coraz wyżej i wyżej czuła się cudownie. Czuła, że jest na swoim miejscu. Nie zatracała się jednak w tym poczuciu wolności, musiała pozostać uważna i czujna. Piłki zostały wypuszczone, a więc i znicz powinien zamigotać gdzieś niebawem. Zerknęła w stronę trybun. Większość z nich zapełniona była fanami Harpii. Mieli ciemnozielone szaliki, czapki, chorągiewki. Sokole oko Maxine uchwyciło nawet złoty kapelusz z gigantyczną harpią. Uśmiechnęła się szeroko i poszybowała wyżej.
Gra rozpoczęła się na dobre, od razu nabrała ostrego tempa. Pierwszy kafel przerzucony przez pętlę należał do Armat z Chudley, jednakże ścigające Harpii bardzo szybko odpłaciły pięknym za nadobne i przebiły wynik ten trzykrotnie. Maxine zawisła w powietrzu, aby obserwować jak Weasleyówna pędzi ku pętlom Armat z Chudley, żałowała, że nie może dostrzec dokładnie miny obrońcy w pomarańczowym stroju - i to był jej błąd. Błąd, że straciła czujność, aby obserwować grę koleżanki. Pałkarze przeciwnej drużyny owej czujności nie stracili. Koło Maxine świsnął tłuczek - trafił ją w lewe biodro, a kątem oka dostrzegła, że pędzi ku niej także drugi. Trochę z przymusu, a trochę specjalnie wykorzystała sytuację, gdy zachwiała się na miotle, zdecydowała się na niej zawisnąć wykonując zwis leniwca. Biodro bolało ją cholernie, jednakże zdołała uniknąć drugiego tłuczka.
Warknęła pod nosem ze złości i więcej nie pozwoliła już sobie na taki błąd. Szybowała pośród graczy zwinnie i szybko, wypatrując znicza i unikając tłuczków, choć wcale nie było to takie proste. Raz niemal przydzwonił jej prosto w głowę, uchyliła się w ostatniej chwili. W akcie zemsty zanurkowała w dół szybko i szaleńczo, aby tuż nad ziemią poderwać miotłę do góry. Szukający Armat zwiedziony tym podstępnym manewrem nie miał już tyle szczęścia. Wylądował na ziemi, upadek musiał być bolesny; Maxine wzleciała w powietrze z uśmiechem satysfakcji na ustach, a wtedy dostrzegła złotą plamkę, tuż koło głowy jednego z pałkarzy Armat. Zacisnęła dłonie na trzonku miotły mocniej, pochyliła się nad nią i popędziła w tamtym kierunku. Musiała uchylić się przed tłuczkiem, którego w nią posłał niezwykle silnym uderzeniem, jednakże nie straciła złotej piłeczki z oczu. Na całe szczęście.
Szybciej, szybciej, jęczała w myślach, próbując zmusić miotłę do większego tempa. Znicz uciekał, lawirował pomiędzy graczami, wznosił się coraz wyżej i wyżej, aby zaraz potem zanurkować szaleńczo w dół. Niemal nie wleciał pomiędzy widzów, a Fantine poderwała miotłę w ostatniej chwili, chyba nawet zahaczyła stopą o czyjąś głowę. Nie oglądała się, lecz urywki zdań komentatora, jakie do niej docierały, mówiły, że szukaący Armat siedział jej na ogonie. Przyśpieszyła. Była coraz bliżej. Wyciągnęła rękę w stronę złotej piłeczki, niemal czuła muśnięcie złotych skrzydełek na opuszkach palców.
Jeszcze trochę...
Jest!
Zamknęła złotego znicza w prawej dłoni, ruchem pewnym i zdecydowanym; lewą ręką poderwała miotłę do góry, prawą uniosła w zwycięskim geście. STO PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW DLA HARPII Z HOLYHEAD, DESMOND ZŁAPAŁA ZNICZA! - krzyknął komentator. Rozległ się gwizdek sędziego ogłaszający koniec meczu, lecz nie zdołał przebrzmieć ponad wrzaski kibiców. Wokół Maxine natychmiast znalazły się inne Harpie: wzajemnie się ściskały i całowały po policzkach. Desmond nie wiedziała czyje dłonie należą do kogo, ale czy to było ważne? Wygrały! Na całe szczęście. Minęła dłuższa chwila, zanim opadły na ziemię.
Dziś miały powód do świętowania, lecz to było tylko jedno, drobne zwycięstwo na wyboistej drodze prowadzącej ku mistrzostwom ligi - to jeszcze nie koniec. To dopiero początek.
| zt
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Pogoda zawsze odgrywała duże znaczenie podczas rozgrywek quidditcha. Wiele zależało od siły i kierunku wiatru, który potrafił spowolnić, albo nawet zepchnąć zawodnika z toru lotu; od zachmurzenia, bądź jego braku. Zbyt silne słońce raziło w oczy i utrudniało widzenie. Najlepiej, gdy słońce kryło się za lekkimi, szarymi chmurami, które nie zwiastowały deszczu, a wiatr był - ale delikatny. Niestety rzeczywistość z rzadka odpowiadała na pobożne życzenia graczy qudditcha. Stadiony zawsze znajdowały się pod gołym niebem, należało się więc nauczyć radzić z trudnymi zjawiskami pogodowymi. Zwłaszcza jesienią, gdy aura robiła się coraz bardziej ponura, wietrzna i deszczowa. Listopadowe burze potrafiły zniwecz całą skrupulatnie zaplanowaną taktytę na najbliższy mecz i zaważyć o zwycięstwie.
Piętnastego października czekał ich nie mecz, a trening. Dzień był jednak ponury i mglisty, widoczność była niska, a wilgotne powietrze niemal lepiło się do szat i skóry. Podsumowując: warunki do najlepszych nie należały, ale musiały ćwiczyć i w takich warunkach. Trenerka powtarzała wciąż, ze powinny były cieszyć się z tego, że pomimo wprowadzenia stanu wojennego nie towarzyszył mu zakaz zgromadzeń publicznych i imprez towarzyskich. Rozgrywki brytyjsko-irlandzkiej ligi quidditcha ległyby w gruzach.
Ponura pogoda zdawała się doskonale oddawać nastrój Desmond, którą coraz mocniej przytłaczała świadomość, że niebawem mają wyruszyć do Azkabanu. To znaczy: wyprawa wciąż stała pod znakiem zapytania. Maxine nie była pewna komu udało się odnaleźć starożytne kręgi magiczne i czy udało je się aktywować. Z Jessą dołożyły wszelkich starań, by dołożyć do utworzenia świstoklika swoją cegiełkę. Myśli szukającej krążyły nieustannie wokół Zakonu Feniksa i tego, co przed nimi stało...
Teraz także i przed Rią Weasley.
O jej dołączeniu do organizacji dowiedziała się zaledwie kilka dni wcześniej i nie wiedziała, co powinna była jej powiedzieć. Miała nieco wyrzutów sumienia, że sama ścigającej o tym nie powiedziała, może powinna była? Bała się, że Ria będzie miała jej to za złe. W szatni zjawiła się wcześniej, przebrała w szatę do treningu szybko i czmychnęła na boisko, by zacząć rozgrzewkę. Trenerka rzuciła odpowiednie zaklęcie, by uchronić je przed mżawką, ale i tak gdy wzniosą się wysoko, krople deszczu je dosięgną.
Cóż za ironia losu, że gdy miały wiele do omówienia z Weasleyówną, akurat je rozdzielano, a dziś - trenerka nakazała im ćwiczyć razem. Stanąwszy przed Rudą Maxine ściągnęła usta w wąską kreskę.
- Czytałaś o ostatniej porażce Armat z Tajfunami? - zagadnęła jak gdyby nigdy nic, rzucając w stronę Rii kafel.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Ria była prawdopodobnie jedyną osobą w Wielkiej Brytanii, która zamiast załamywać się smutkiem, żałobą lub strachem miała wyśmienity humor. Od wczoraj. Po powrocie do domu matka zapytała troskliwie czy wszystko w porządku - zauważyła u córki rumiane policzki i błyszczące oczy. Zachorowała? Jeśli miłość była chorobą - w istocie, Weasley zapadła na nią nieuleczalnie. Nie przejmowała się tym. Z podekscytowania nie mogła zasnąć, choć przez ostatnie dni spała tyle, co nic. Emocje buzowały pod usianą piegami skórą, umysł pracował na najwyższych obrotach i sen zmorzył Harpię dużo, dużo później niż moment zakopania się pod chłodną kołdrą. O świcie znów wstała - zwyczajowo rozpoczynając dzień od kubka gorącej czekolady z miętą oraz podziwiania wschodu słońca za oknem. Nie czuła się zmęczona ani o jotę, nadal napędzana energią poprzedniego popołudnia. Przebierała nerwowo nogami oczekując wreszcie czasu, w którym mogłaby przygotowywać się do wyjścia. Oczywiście to nie tak, że problemy świata nagle przestały rudowłosą interesować, nigdy w życiu! Nadal rozmyślała o Stonehenge, o Zakonie Feniksa oraz tych wszystkich potwornych wydarzeniach jakie miały miejsce w ostatnich tygodniach. Jednak pomimo szczerej chęci czarownica nie umiała przybrać poważnego, grobowego wyrazu twarzy. Tę nieustannie zdobił szeroki uśmiech, natomiast oczy wciąż błyszczały ekscytacją. Rhiannon nie umiała zapanować nad tym odruchem - ilekroć pomagała dłońmi kącikom ust opaść, one podnosiły się na nowo sprawiając wrażenie, jakoby kobieta wypełniona została nieskończonym szczęściem. Poniekąd tak właśnie było. Odczuwała taki jego ogrom, że nie umiała sobie poradzić z tak dużą ilością emocji na raz. W mgnieniu oka zleciała na dół, szybko wcinając te same, codzienne tosty szpinakowe. Elaine przyglądała się córce w milczeniu, ale mocno skoncentrowana na wyciągnięciu wniosków z zachowania swego dziecka. Kiedy wśród domysłów pojawiła się ciąża, Ria spojrzała na matkę z pobłażaniem i wywróciła oczami - naprawdę, wyjaśniło się skąd sama miała czasem durne pomysły. Wyssała tę zdolność z mlekiem matki, ot co. Pomimo dość poważnego oskarżenia, które i tak ponoć było żartem, czarownica nie powiedziała rodzicielce skąd w niej tak wiele szczęścia. Zresztą, chwilę później ładowała się już do Błędnego Rycerza.
Denerwując uśmiechem wszystkich pasażerów, później zawodniczki w szatni. - Dzień dobry Cynthio, życzę ci owocnego treningu! - zaświergotała na widok znienawidzonej ścigającej, z którą niestety musiała współpracować podczas meczów. Tamta spojrzała na Weasley z mieszaniną pogardy i zdziwienia, ale rudzielec puścił jej oczko, nie przejmując się natrętnym wzrokiem nielubianej zawodniczki. Przywitała się nawet z Max - wstrętną, oślizgłą Max, która nie powiedziała ani słówka o Zakonie Feniksa. Ciekawe, czy Rowan o nim wie? Musiała zrobić listę osób, które powinna zbić z powodu rażącego zaniedbania jakim było milczenie. Nie powiedzieć jej, Rhiannon? Niedopuszczalne i niewybaczalne!
Zdążyła podrzucić kilka razy jabłko i je zjeść nim trenerka zarządziła rozpoczęcie treningu. Sparowanie ją z Desmond było posunięciem bardzo nieprzemyślanym, ale Ria zamiast robienia wyrzutów rzekomej przyjaciółce uśmiechała się nieprzerwanie szeroko, z niegasnącym zadowoleniem oraz ekscytacją. Zagadka na temat myśli skrywanych pod ognistymi włosami okazywała się być dość trudną. Przynajmniej do pierwszych słów.
- Tak, było mi z tego powodu bardzo przykro - skłamała podczas przyjęcia kafla. Może tembr głosu rzeczywiście brzmiał smutno, ale nieustanny uśmiech rozświetlający bladą twarz ścigającej powodował dysonans między słowami a mimiką. - A ty słyszałaś o tym, że przyjaciele mówią sobie wszystko? - zagadnęła pozornie spokojnie i lekko, choć w podanie zwrotne piłki włożyła całą siłę. Szukająca musiała to poczuć, pewnie z ledwością utrzymując kala w dłoniach. Aluzja w tym momencie stała się aż nazbyt widoczna.
Denerwując uśmiechem wszystkich pasażerów, później zawodniczki w szatni. - Dzień dobry Cynthio, życzę ci owocnego treningu! - zaświergotała na widok znienawidzonej ścigającej, z którą niestety musiała współpracować podczas meczów. Tamta spojrzała na Weasley z mieszaniną pogardy i zdziwienia, ale rudzielec puścił jej oczko, nie przejmując się natrętnym wzrokiem nielubianej zawodniczki. Przywitała się nawet z Max - wstrętną, oślizgłą Max, która nie powiedziała ani słówka o Zakonie Feniksa. Ciekawe, czy Rowan o nim wie? Musiała zrobić listę osób, które powinna zbić z powodu rażącego zaniedbania jakim było milczenie. Nie powiedzieć jej, Rhiannon? Niedopuszczalne i niewybaczalne!
Zdążyła podrzucić kilka razy jabłko i je zjeść nim trenerka zarządziła rozpoczęcie treningu. Sparowanie ją z Desmond było posunięciem bardzo nieprzemyślanym, ale Ria zamiast robienia wyrzutów rzekomej przyjaciółce uśmiechała się nieprzerwanie szeroko, z niegasnącym zadowoleniem oraz ekscytacją. Zagadka na temat myśli skrywanych pod ognistymi włosami okazywała się być dość trudną. Przynajmniej do pierwszych słów.
- Tak, było mi z tego powodu bardzo przykro - skłamała podczas przyjęcia kafla. Może tembr głosu rzeczywiście brzmiał smutno, ale nieustanny uśmiech rozświetlający bladą twarz ścigającej powodował dysonans między słowami a mimiką. - A ty słyszałaś o tym, że przyjaciele mówią sobie wszystko? - zagadnęła pozornie spokojnie i lekko, choć w podanie zwrotne piłki włożyła całą siłę. Szukająca musiała to poczuć, pewnie z ledwością utrzymując kala w dłoniach. Aluzja w tym momencie stała się aż nazbyt widoczna.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
O tym co działo się w Stonehedge dowiedziała się z Proroka Codziennego. Tak jak większość czarodziejskiego społeczeństwa. Arystokracja stanowiła wszak zaledwie ułamek wszystkich czarodziejów i czarownic Wielkiej Brytanii, a najwyraźniej miała w swych rękach władzę po stokroć większą, niż Maxine śmiała przypuszczać. W mugolskim świecie brytyjska królowa pełniła już funkcję głównie reprezentacyjną, Brytyjczycy z sentymentem wciąż pielęgnowali tradycję monarchii, jednakże by miała wpływ na wybór premiera? Cóż za absurd. A czarodziejska arystokracja zdołała dokonać zamachu stanu... I nikt jak na razie nic z tym nie robił. Maxine tak jak większość była w ponurym, parszywym nastroju. Działo się w ich świecie naprawdę coraz gorzej. Jeśli myślała, że pożar Ministerstwa Magii był ostateczną tragedią, to się myliła. To wszystko to dopiero początek, a karuzela tragicznych zdarzeń nabierała rozpędu. Co czekało ich za tydzień, za miesiąc, za rok? Czy będzie w ogóle żywa za rok? Nie miała takiej pewności. W chwili, w której dołączyła do Zakonu Feniksa położyli na szali swoje życie, tak jak wielu innych członków. Podjęła ogromne ryzyko, aby zawalczyć o lepszy świat. Pierwszą potyczkę miała już za sobą. Zaledwie kilka dni wcześniej ona i Diggory zostały zaatakowane przez obcych czarnoksiężników pod sklepem z kociołkami, bez chwili zawahania, bez zastanowienia napastnicy sięgnęli po czarną magię... A przecież to było wciąż nic. Widziała i nasłuchała się na ostatnim spotkaniu w Gospodzie pod Świńskim Łbem do czego byli zdolni ci ludzie. Do najbardziej plugawych okropności. Czuła przed nimi lęk, a jednocześnie wiedziała, że musi ochronić przed nimi swych najbliższych. Jean, przede wszystkim nią, ale i swoich przyjaciół.
Tyle, że Ria nie była jej młodszą siostrą (chociaż Maxine lubiła myśleć, że są siostrami, tyle, że z innej matki po prostu, w końcu były najlepszymi przyjaciółkami), a dorosłą kobietą i utalentowaną czarownicą. Nie musiała jej chronić, Ria potrafiła zrobić to sama.
Promienny uśmiech Rudowłosej wydawał się podejrzany od samego początku. Od chwili, gdy pojawiła się w szatni i tak wylewnie przywitała Cynthię, co Desmond przyjęła z wielkim zdziwieniem, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Dziś wyjątkowo, przytłoczona wyrzutami sumienia, zamierzała trzymać się od Weasleyówny z daleka, lecz los - a raczej trenerka - chcieli inaczej.
Zabawna ironia losu.
Maxine unikała wzroku Rii, ten uśmiech ją niepokoił, działał na nerwy, mocno kontrastował ze smutkiem, pobrzmiewającym w głosie, gdy podjęła temat - i zmieniła go niesłychanie szybko. Ledwie złapała kafla, którego Weasleyówna podała jej z dużą siłą (nawet się po niej takiej nie spodziewała). Brązowa piłka niemal uderzyła ją w klatkę piersiową, aż nieco zabrakło Desmond oddechu.
- Przecież zamierzałam ci powiedzieć, Brendan po prostu mnie ubiegł - żachnęła się od razu, szeptem.
Znowu podała piłkę Rii, wykonując przy tym inne ćwiczenia, nie mogły zapominać, że są na treningu.
Tyle, że Ria nie była jej młodszą siostrą (chociaż Maxine lubiła myśleć, że są siostrami, tyle, że z innej matki po prostu, w końcu były najlepszymi przyjaciółkami), a dorosłą kobietą i utalentowaną czarownicą. Nie musiała jej chronić, Ria potrafiła zrobić to sama.
Promienny uśmiech Rudowłosej wydawał się podejrzany od samego początku. Od chwili, gdy pojawiła się w szatni i tak wylewnie przywitała Cynthię, co Desmond przyjęła z wielkim zdziwieniem, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Dziś wyjątkowo, przytłoczona wyrzutami sumienia, zamierzała trzymać się od Weasleyówny z daleka, lecz los - a raczej trenerka - chcieli inaczej.
Zabawna ironia losu.
Maxine unikała wzroku Rii, ten uśmiech ją niepokoił, działał na nerwy, mocno kontrastował ze smutkiem, pobrzmiewającym w głosie, gdy podjęła temat - i zmieniła go niesłychanie szybko. Ledwie złapała kafla, którego Weasleyówna podała jej z dużą siłą (nawet się po niej takiej nie spodziewała). Brązowa piłka niemal uderzyła ją w klatkę piersiową, aż nieco zabrakło Desmond oddechu.
- Przecież zamierzałam ci powiedzieć, Brendan po prostu mnie ubiegł - żachnęła się od razu, szeptem.
Znowu podała piłkę Rii, wykonując przy tym inne ćwiczenia, nie mogły zapominać, że są na treningu.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Arystokracja znajdowała się w mniejszości, a jednak posiadała siłę perswazji, o jakiej nikt inny nie śmiał myśleć. Do czasu, przełomowego momentu w historii magicznego świata - momentu, który okazał się być jednym, wielkim koszmarem. Nie tylko dla utraconych najbliższych, ale dla wszystkich czarodziejów. Zamach stanu był okrutnym posunięciem, rzutującym na życie każdego obywatela. Czarnoksiężnicy rośli w siłę, choć to był jedynie początek. Zło dopiero się formowało – przynajmniej oficjalnie, ponieważ nieoficjalnie rozwijało się już od dość dawna. Dlaczego to przeoczyli? Dlaczego do tego dopuścili? Nie wiedziała. Ria pozbawiona była szerszej perspektywy, koncentrując się na ludziach dookoła niej, nie patrząc natomiast na tych, których przecież nie znała. To nonsens, skoro również oni potrzebowali pomocy; rudowłosa za bardzo wsiąkła w swoje własne życie zamiast działać szerzej. Może nie była wcześniej gotowa skoro Brendan zdecydował się powiedzieć kuzynce o Zakonie dopiero niedawno - czy Max uważała tak samo? Że jej przyjaciółka nie nadawała się do walki ze złem, o komfort innych ludzi będących w potrzebie, o świat bez terroru oraz zniszczenia? Nie umiała się z tym pogodzić. Prawdopodobnie rana była zwyczajnie zbyt świeża, żeby mogła przejść nad tym do porządku dziennego. Chyba dlatego czuła w sercu żal, choć starała się go ukryć. To tym łatwiejsze, że ostatnio wydarzyło się w życiu Weasley coś przełomowego, miłego oraz zwyczajnie dającego nadzieję na to, że wspólnie mogli przeciwstawić się całemu światu. Nie, nie była niezniszczalna, aczkolwiek tak się po części czuła. Potężna, gotowa na nowe wyzwania. Z tego powodu uśmiechała się promiennie cały czas, pomimo drzazgi wetkniętej w waleczne, choć wrażliwe serce.
Może dlatego właśnie włożyła całą siłę w rzut kafla - naiwnie wierząc, że w ten sposób zdoła wyładować narastającą frustrację. Zaprzeczy temu, że czuła się po prostu gorsza, niedoceniana i lekceważona. Rhiannon starała się myśleć, że przyjaciółka nie chciała jej skrzywdzić, mając konkretny powód, dla którego nie wspomniała o organizacji ani słówkiem; najgorsze w tym wszystkim okazało się to, że nawet nie mogły o tym szczerze porozmawiać. Nie tutaj, nie teraz. Westchnęła więc, nie gubiąc ani odrobiny pogody ducha, acz odpowiedź Desmond, wybitnie wymijająca, nie uspokoiła rozemocjonowanej duszy ścigającej.
- Ach tak? - spytała z niedowierzaniem, dość teatralnie. Uniosła ze zdziwieniem rdzawe brwi. - Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Po śmierci na akcji, może? - kontynuowała zadawanie ironicznych pytań, w międzyczasie odbierając piłkę. Oczywiście podania nie były jedynym elementem ich treningu, ćwiczenie manewrów również, tak jak oblatywanie dookoła partnerów treningu, co też Ria uczyniła bez zawahania. - A Rowan? Powiedziałaś jej? - zadała kolejną serię pytań, ponieważ znajdując się bliżej Max czarownica mogła mówić dość poufniej. Choć jeszcze nie spytała o nic podejrzanego, o co teoretycznie mogła. Grała bezpiecznie.
Może dlatego właśnie włożyła całą siłę w rzut kafla - naiwnie wierząc, że w ten sposób zdoła wyładować narastającą frustrację. Zaprzeczy temu, że czuła się po prostu gorsza, niedoceniana i lekceważona. Rhiannon starała się myśleć, że przyjaciółka nie chciała jej skrzywdzić, mając konkretny powód, dla którego nie wspomniała o organizacji ani słówkiem; najgorsze w tym wszystkim okazało się to, że nawet nie mogły o tym szczerze porozmawiać. Nie tutaj, nie teraz. Westchnęła więc, nie gubiąc ani odrobiny pogody ducha, acz odpowiedź Desmond, wybitnie wymijająca, nie uspokoiła rozemocjonowanej duszy ścigającej.
- Ach tak? - spytała z niedowierzaniem, dość teatralnie. Uniosła ze zdziwieniem rdzawe brwi. - Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Po śmierci na akcji, może? - kontynuowała zadawanie ironicznych pytań, w międzyczasie odbierając piłkę. Oczywiście podania nie były jedynym elementem ich treningu, ćwiczenie manewrów również, tak jak oblatywanie dookoła partnerów treningu, co też Ria uczyniła bez zawahania. - A Rowan? Powiedziałaś jej? - zadała kolejną serię pytań, ponieważ znajdując się bliżej Max czarownica mogła mówić dość poufniej. Choć jeszcze nie spytała o nic podejrzanego, o co teoretycznie mogła. Grała bezpiecznie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Stadion Harpii, Walia
Szybka odpowiedź