Cukiernia "Czekoladowa Rzeka"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Cukiernia "Czekoladowa Rzeka"
Cukiernia "Czekoladowa Rzeka" była w rodzinie Thorne'ów od pokoleń. Pomimo zmiany właściciela dalej skupia się ona - jak sama nazwa wskazuje - bardziej na wyrobach czekoladowych niżeli na żelatynowych. Na zewnątrz często wystawiane są stoliki dla tych, którzy chcą cieszyć się słodkościami na świeżym powietrzu. Dla tych jednak, którzy decydują się na posiłek na wynos, produkty pakowane są w urocze paczuszki nie tylko dla zabezpieczenia, ale i dla estetyki.
Na samym progu klienta wita słodka woń i brak gwaru. Z miłą chęcią odbywa się rozmowy w towarzystwie rozmaitego jedzenia. Można więc powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Oprócz tej mieszczącej się na Pokątnej, na świecie istnieje również wiele innych cukierni pod tą samą nazwą, między innymi w Rosji. Nic więc dziwnego, że linia tych cukierni jest nie tylko uwielbiana przez wzgląd na jakość towarów czy atmosferę, ale i dość znana wśród przeciętnych czarodziejów.
Na samym progu klienta wita słodka woń i brak gwaru. Z miłą chęcią odbywa się rozmowy w towarzystwie rozmaitego jedzenia. Można więc powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Oprócz tej mieszczącej się na Pokątnej, na świecie istnieje również wiele innych cukierni pod tą samą nazwą, między innymi w Rosji. Nic więc dziwnego, że linia tych cukierni jest nie tylko uwielbiana przez wzgląd na jakość towarów czy atmosferę, ale i dość znana wśród przeciętnych czarodziejów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna wydawała się naprawdę sympatyczna. Nie grzmiała na Clementine ani nic z tych rzeczy. A Thorne znała takich, którzy chętnie karaliby za swoje błędy innych, oj znała! Pytanie – po co? Przecież Clementine nie pokaże nikomu języka ani nic to na co się sprzeczać?
Nieznajoma najwyraźniej miała nawet już dość samych problemów z teleportacją. Clementine nigdy takowych nie doświadczyła, ale domyślała się, że musi to być trochę kłopotliwe. Tak przemieszczać się z miejsca na miejsce i nie móc się o nic zaczepić... zupełnie jak jej gołąb, gdy oślepł niemal na zawsze na jedno oko. Strasznie się męczył biedaczek. Z tą dziewczyną pewnie było tak samo.
Pokręciła głową, słysząc wzmiankę o pieniądzach. Miała sporo kanapek, pomimo problemów finansowych w rodzinie, Thorne'om kanapek akurat nigdy nie brakowało. Ba, nawet taniej było robić je samemu zamiast kupować! W ten sposób mieli nieraz dwie kanapki za pół ceny sklepowej, więc opłacało się i to jak!
– To miłe, ale nie trzeba, to tylko kanapki. Zresztą, mam ich pełno – odpowiedziała, wzruszając ramionami, po czym chwilę później się zaśmiała. – I jeśli chcesz, to możesz wziąć to, co mam w torbie. Zawsze zabieram ze sobą kilka czekoladek do domu w ramach dobrze wykonanej pracy, właściciel na to pozwala.
Mówiła całą prawdę. O ile z całego serca nienawidziła tego mężczyzny, to rzeczywiście dawał codziennie pracownikom kilka czekoladek na drogę. Miała co prawda wrażenie, że próbuje ich tym przekupić, ale no. Nie protestowała. Kto by się wkurzał o darmowe czekoladki?
Wyjęła z torby pudełko czekoladek i wyciągnęła w jej stronę. Znajdowało się tam wiele typów łakoci, z każdego jednak była tylko jedna sztuka. Clementine miała ich pod dostatkiem, niech tym razem kto inny się nacieszy! Poza tym nie były jej teraz szczególnie potrzebne, niektóre nawet zostały w domu jeszcze z poprzedniego dnia.
– Ach, rozumiem. – pokiwała głową na wytłumaczenie. – Czyli to taka wasza tradycja?
Nie zamierzała ciągnąć jej za język, ale dobrze by było umilić sobie czas. Będą w końcu sprzątać, a to trochę zajmie. Warto zawsze pracować w dobrej atmosferze, bo to lepsze niż praca w kompletnej ciszy, jakby ktoś się na kogoś obraził. W ciszy Clementine po prostu czułaby się dziwnie i nieswojo.
Na szczęście nieznajoma się przystała na propozycję i nie miała nic przeciwko sprzątaniu razem. Clementine odetchnęła z ulgą w myślach. Jeżeli będą razem, zdecydowanie będzie pewniejsza, bo nie będzie się martwić o ewentualną szkodę sklepu, no i szybciej skończą.
Przystąpiły zatem do sprzątania i – tak jak myślała – szło im sprawniej i żwawiej niż w pojedynkę. Najpierw biurko, potem krzesła, podłoga... aż robota była skończona. Cukiernia lśniła w tym momencie jak nigdy dotąd.
Widząc, że dziewczyna się rozgrzewa, poszła po drewno położone tuż obok kominka i dorzuciła je do ognia. Szturchnęła palenisko pogrzebaczem, czekając, aż buchnie płomień i w końcu odsunęła się nieco.
Poszła po dwa krzesła stojące obok lady. Nie zanosiło się na to, by dzisiaj było dużo klientów, więc na razie i tak nie będą nikomu potrzebne. Dostawiła krzesła do kominka, jednak na tyle, by czasem nie zapłonęły.
– Um... – Usiadła na krześle swobodnie. – Tak, sprzedaję i przygotowuję. Jestem nawet całkiem w tym dobra.
Powiedziała wszystko zgodnie z prawdą. Nie siliła się na skromność, wiedziała, że w dziedzinie Thorne'ów ten talent był dość powszechny. Większość jej krewniaków go miała – jedni byli lepsi w pieczeniu, a drudzy w gotowaniu. Wszyscy jednak byli w tym bardzo dobrzy.
– A właściwie to czemu pytasz? – spytała, wlepiając w nią wzrok. Czyżby była z konkurencji? Chciała im wykraść przepisy i serwować to samo u siebie?!
Nieznajoma najwyraźniej miała nawet już dość samych problemów z teleportacją. Clementine nigdy takowych nie doświadczyła, ale domyślała się, że musi to być trochę kłopotliwe. Tak przemieszczać się z miejsca na miejsce i nie móc się o nic zaczepić... zupełnie jak jej gołąb, gdy oślepł niemal na zawsze na jedno oko. Strasznie się męczył biedaczek. Z tą dziewczyną pewnie było tak samo.
Pokręciła głową, słysząc wzmiankę o pieniądzach. Miała sporo kanapek, pomimo problemów finansowych w rodzinie, Thorne'om kanapek akurat nigdy nie brakowało. Ba, nawet taniej było robić je samemu zamiast kupować! W ten sposób mieli nieraz dwie kanapki za pół ceny sklepowej, więc opłacało się i to jak!
– To miłe, ale nie trzeba, to tylko kanapki. Zresztą, mam ich pełno – odpowiedziała, wzruszając ramionami, po czym chwilę później się zaśmiała. – I jeśli chcesz, to możesz wziąć to, co mam w torbie. Zawsze zabieram ze sobą kilka czekoladek do domu w ramach dobrze wykonanej pracy, właściciel na to pozwala.
Mówiła całą prawdę. O ile z całego serca nienawidziła tego mężczyzny, to rzeczywiście dawał codziennie pracownikom kilka czekoladek na drogę. Miała co prawda wrażenie, że próbuje ich tym przekupić, ale no. Nie protestowała. Kto by się wkurzał o darmowe czekoladki?
Wyjęła z torby pudełko czekoladek i wyciągnęła w jej stronę. Znajdowało się tam wiele typów łakoci, z każdego jednak była tylko jedna sztuka. Clementine miała ich pod dostatkiem, niech tym razem kto inny się nacieszy! Poza tym nie były jej teraz szczególnie potrzebne, niektóre nawet zostały w domu jeszcze z poprzedniego dnia.
– Ach, rozumiem. – pokiwała głową na wytłumaczenie. – Czyli to taka wasza tradycja?
Nie zamierzała ciągnąć jej za język, ale dobrze by było umilić sobie czas. Będą w końcu sprzątać, a to trochę zajmie. Warto zawsze pracować w dobrej atmosferze, bo to lepsze niż praca w kompletnej ciszy, jakby ktoś się na kogoś obraził. W ciszy Clementine po prostu czułaby się dziwnie i nieswojo.
Na szczęście nieznajoma się przystała na propozycję i nie miała nic przeciwko sprzątaniu razem. Clementine odetchnęła z ulgą w myślach. Jeżeli będą razem, zdecydowanie będzie pewniejsza, bo nie będzie się martwić o ewentualną szkodę sklepu, no i szybciej skończą.
Przystąpiły zatem do sprzątania i – tak jak myślała – szło im sprawniej i żwawiej niż w pojedynkę. Najpierw biurko, potem krzesła, podłoga... aż robota była skończona. Cukiernia lśniła w tym momencie jak nigdy dotąd.
Widząc, że dziewczyna się rozgrzewa, poszła po drewno położone tuż obok kominka i dorzuciła je do ognia. Szturchnęła palenisko pogrzebaczem, czekając, aż buchnie płomień i w końcu odsunęła się nieco.
Poszła po dwa krzesła stojące obok lady. Nie zanosiło się na to, by dzisiaj było dużo klientów, więc na razie i tak nie będą nikomu potrzebne. Dostawiła krzesła do kominka, jednak na tyle, by czasem nie zapłonęły.
– Um... – Usiadła na krześle swobodnie. – Tak, sprzedaję i przygotowuję. Jestem nawet całkiem w tym dobra.
Powiedziała wszystko zgodnie z prawdą. Nie siliła się na skromność, wiedziała, że w dziedzinie Thorne'ów ten talent był dość powszechny. Większość jej krewniaków go miała – jedni byli lepsi w pieczeniu, a drudzy w gotowaniu. Wszyscy jednak byli w tym bardzo dobrzy.
– A właściwie to czemu pytasz? – spytała, wlepiając w nią wzrok. Czyżby była z konkurencji? Chciała im wykraść przepisy i serwować to samo u siebie?!
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiedy Arabella przyglądała się niewielkiemu pomieszczeniu, w którym Clementine sprzedawała wyroby czekoladowe, przypomniała jej się kuchnia z posiadłości ojca. Spędziła w niej połowę swojego dzieciństwa; pamiętała, jak wspólnie z Marcellą obsypywała się mąką i piekły cynamonowe pierniczki, będące prawdziwym hitem urodzin i świąt organizowanych w domu. Robiły również inne ciasta, ciastka i słodkości, raz nawet przygotowały paszteciki dyniowe. Torty i czekoladki Clementine skryte za przezroczystą szybą uświadomiły jej, jak wiele straciła przez wyjazd z Bargaly. Gdyby nie była charłakiem i trafiła do Hogwartu, codziennie wymykałaby się do kuchni z Marcellą i podbijałby podniebienia swoich współlokatorek z dormitorium. Rozwijałaby swój talent rok w rok i kto wie - może w przyszłości założyłyby własną cukiernię? Przez rozłąkę Arabella znienawidziła gotowanie, zwłaszcza, że od tamtej pory przygotowywała tylko mugolskie jedzenie. Brakowało jej przysmaków zawierających dynię. Uch, ale miała ochotę na tort dyniowy. Na szczęście Clementine wspomniała o czekoladkach ze swojej torby - poczekała, aż dziewczyna wyjmie pudełeczko z czekoladkami i zjadła dwie. Miała ochotę na więcej, ale chciała chociaż zachować pozory grzeczności. Kto to słyszał, żeby z takiej panny był taki żarłok? - Dziękuję, są dokładnie takie, jak zapamiętałam - uśmiechnęła się Arabella, gdy kończyła jeść drugą czekoladkę. Do tej pory Arabella nie zdawała sobie sprawy z przeszłości Thorne. Nie wiedziała, że kiedyś lokal należał do jej rodziny, a obecnie - do kogoś innego. Nie była zaznajomiona z sytuacją, ale kto wie - może kiedyś Arabella pozna tę historię? Na razie wiedziała tylko tyle, że zjadła właśnie dokładnie te same czekoladki, które jadła czternaście lat temu w swoje urodziny. - Można tak powiedzieć. Ja zwykle jej wysyłałam ciasto marchewkowe albo żelki w różnych smakach, ona mi czekoladki - wzruszyła ramionami. - A ty masz rodzeństwo? - spytała mimochodem, stojąc obok kominka i chwilowo odwracając głowę w kierunku swojej rozmówczyni, która akurat w tym momencie przyniosła im krzesła. Znowu posłała jej uśmiech pełen wdzięczności i przysiadła na krzesełku, gdy jej ciało rozgrzewało rozkoszne ciepło emanujące z kominka. Pokiwała głową na odpowiedź Klementynki - a więc sprzedawała swoje wyroby! I na dodatek poczęstowała Arabellę czekoladą swojej roboty. - Kurczę, robisz świetne czekoladki, będę twoją stałą klientką - stwierdziła Figg. Czekoladki Klementynki konsumowane raz do roku w ramach prezentu to stanowczo za mało. Z rozmyślań Arabellę wyrwało pytanie. A czemu pytasz? - Byłam po prostu ciekawa - wzruszyła ramionami. - Uwielbiam czekoladę i czasem coś przygotowujemy z siostrą, ale w porównaniu z twoimi czekoladkami to zwykły pic na wodę - dodała. Owszem, dużo pichciła z siostrą, ale ich wypieki nawet nie umywały się do czekoladek Thorne. Były obłędne! - Wiesz... po prostu zabijam czas rozmową, przynajmniej dopóki znowu się nie teleportuję - dodała niechętnie. Nie chciała opuszczać uroczego sklepiku na ulicy Pokątnej i jeszcze bardziej sympatycznej rozmówczyni.
Może faktycznie trochę źle ją oceniła. Ta dziewczyna nawet nie wyglądała groźnie! W sensie "groźnie"... Nie jak potencjalny cukiernik. Bardziej przypominała gapę niż kogoś znającego się na pichceniu.
Słysząc pochwałę, uśmiechnęła się dumnie:
– Nie ma za co. Cieszę się, że ci smakują.
Gdy tak słuchała wypowiedzi Arabelli w milczeniu to wychodziło na to, że obie były silnie związane z rodziną. Pokiwała głową w odpowiedzi na pytanie:
– Mam, nawet dwoje. To moi mali bracia, choć obecnie to już nie tacy mali.
Zaśmiała się ciepło. Pomimo dzielącej ich różnicy wieku, obaj ją już przerośli. Naprawdę zaskakujące jak w tak krótkim czasie stali się z chłopców mężczyznami.
Skinęła głową, wyczuwając niewerbalne podziękowania. Nieznajoma nie musiała jej dziękować – to po prostu leżało w naturze Clementine, że tak reagowała. Zresztą, nietrudno było zgadnąć, że po prostu wygodniej jest siedzieć przy kominku niż stać czy kucać. Po jakimś czasie ból nóg i pleców dawał się przecież we znaki. Sama niejednokrotnie go doświadczyła, zaznając ciężkiej pracy w kawiarni.
Otuliła się ciaśniej zużytym przerobionym przez matkę kocoprochowcem i rozsiadła się wygodniej w krześle. Miała nadzieję, że wkrótce zrobi się cieplej, choć było to niemal niemożliwe. Chciała jednak jak w lato chodzić w samych pantofelkach i przewiewnej sukience, brakowało jej tego.
– Rozumiem, rozumiem. – odparła, słysząc wyjaśnienia. Czemu nie? Mogły trochę porozmawiać, co tam Clementine szkodzi. – Czyli pewnie za chwilę przeniesiesz się w inne miejsce zgadza się? Może opowiedz mi dokładniej, co dotąd cię spotkało tak dla relaksu i upustu emocji.
Dawno temu porzuciła książki o bajecznych stworzeniach, zamieniając je na praktykę, a słodziutkie pastelowe wstążki zamieniając na brudny fartuch. Nie oznaczało to jednak, że nie mogła posłuchać czasem czyichś opowieści. Nie bardzo wierzyła w te fikcyjne – choć naprawdę chciała – ale takie małe opowiastki z życia... Dlaczego by nie? Zawsze to jakaś rozrywka dla ucha. Szczególnie że przecież i tak na razie nie miały nic w cukierni do roboty.
Słysząc pochwałę, uśmiechnęła się dumnie:
– Nie ma za co. Cieszę się, że ci smakują.
Gdy tak słuchała wypowiedzi Arabelli w milczeniu to wychodziło na to, że obie były silnie związane z rodziną. Pokiwała głową w odpowiedzi na pytanie:
– Mam, nawet dwoje. To moi mali bracia, choć obecnie to już nie tacy mali.
Zaśmiała się ciepło. Pomimo dzielącej ich różnicy wieku, obaj ją już przerośli. Naprawdę zaskakujące jak w tak krótkim czasie stali się z chłopców mężczyznami.
Skinęła głową, wyczuwając niewerbalne podziękowania. Nieznajoma nie musiała jej dziękować – to po prostu leżało w naturze Clementine, że tak reagowała. Zresztą, nietrudno było zgadnąć, że po prostu wygodniej jest siedzieć przy kominku niż stać czy kucać. Po jakimś czasie ból nóg i pleców dawał się przecież we znaki. Sama niejednokrotnie go doświadczyła, zaznając ciężkiej pracy w kawiarni.
Otuliła się ciaśniej zużytym przerobionym przez matkę kocoprochowcem i rozsiadła się wygodniej w krześle. Miała nadzieję, że wkrótce zrobi się cieplej, choć było to niemal niemożliwe. Chciała jednak jak w lato chodzić w samych pantofelkach i przewiewnej sukience, brakowało jej tego.
– Rozumiem, rozumiem. – odparła, słysząc wyjaśnienia. Czemu nie? Mogły trochę porozmawiać, co tam Clementine szkodzi. – Czyli pewnie za chwilę przeniesiesz się w inne miejsce zgadza się? Może opowiedz mi dokładniej, co dotąd cię spotkało tak dla relaksu i upustu emocji.
Dawno temu porzuciła książki o bajecznych stworzeniach, zamieniając je na praktykę, a słodziutkie pastelowe wstążki zamieniając na brudny fartuch. Nie oznaczało to jednak, że nie mogła posłuchać czasem czyichś opowieści. Nie bardzo wierzyła w te fikcyjne – choć naprawdę chciała – ale takie małe opowiastki z życia... Dlaczego by nie? Zawsze to jakaś rozrywka dla ucha. Szczególnie że przecież i tak na razie nie miały nic w cukierni do roboty.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W przeszłości Arabella może i zostałaby cukiernikiem i założyłaby rodzinną ciastkarnię; obecnie jej jedynym marzeniem i zajęciem, które ją spełniało, było leczenie zwierząt. Uwielbiała nieść ulgę nie tylko zwierzętom żyjącym na terenach mugoli, ale również magicznym. Sowy, koty, papugi - raz nawet miała okazję towarzyszyć przy badaniu hipogryfa, który mimo złamanej nogi pięknie i dostojnie jej się ukłonił. Głęboko wierzyła, że każdy człowiek na ziemi, nieważne czy czarodziej czy mugol, miał przeznaczone sobie miejsce i rolę, jaką musiał odegrać. Klementynka uszczęśliwiała ludzi za pomocą czekolady, a Arabella leczyła ich pupili, gdy chorowali na zwykłe przeziębienie lub - czasami - na coś gorszego. - Gdyby nie to, że je tutaj sprzedajesz, spytałabym o przepis - zaśmiała się Figg, wskazując palcem na czekoladki. Nie chciała kraść rodzinnej receptury na czekoladę, która rozpływała się w ustach; tak samo jak ona nigdy nikomu nie powtórzyłaby przepisu na ciasteczka cynamonowe swojej babci, które robiły furorę wśród całej rodziny od wielu pokoleń. - Twoi bracia też będą czekoladowymi rzeźbiarzami? - spytała, z zaciekawieniem przyglądając się Thorne i przechylając głowę na bok. - Jest między wami duża różnica wieku? - dodała chwilę później, gdy ponownie przeniosła wzrok na pomarańczowe płomienie buchające z kominka. Ognisko przypominało jej domowe palenisko, które często - nazbyt często - szturchała pogrzebaczem, kiedy była mała. A chwilę później ojciec sypał szarym proszkiem przypominającym popiół prosto w płomienie i wykrzykiwał nazwy miejsc, do których chciał się udać. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięczny głos cukierniczki. - A chcesz o tym słuchać? To dość dziwna historia... Siedziałam w domu, kiedy wiatr porwał ostatni kawałek papieru do pakowania prezentów na podwórze, dlatego ubrałam się i wyszłam. A wtedy czknęłam i... znalazłam się w Londynie. Wpadłam na koleżankę mojej siostry, więc nie było tak źle. Jednak kolejnym razem wpadłam na jakichś obrzydliwych opryszków w porcie i gdyby nie pewna dziewczyna, pewnie nie byłoby mnie tutaj - wzdrygnęła się Arabella. - Naprawdę, nie chcę cię zanudzać swoimi przygodami. Nie chcę ci też przeszkadzać w pracy - zauważyła w końcu Figg, jednak ciągle siedziała na krześle, starając się, aby jej ubranie choć trochę zdołało wyschnąć.
Pokręciła smutno głową na wzmiankę o przepisie. Był w jej rodzinie od pokoleń, nie dzielili się nim z nikim. Wyznawali zasadę, że ciężka praca popłaca, ale się nie narażali. Gdyby tak zabrano im pielęgnowane tak długo dziedzictwo, nie byliby już Thorne'ami. Clementine mogła więc tylko ciężko westchnąć:
– Wiesz, że to niemożliwe. Nawet jeśli bardzo bym chciała.
Mogła nie bać się ostrych kłów i pazurów wilkołaka, ale martwiła się o swoich bliskich jak nikt inny. Już teraz byli w kiepskiej sytuacji, a co dopiero jeśli ponieśliby kolejne straty. Wówczas wylądowaliby najpewniej na bruku albo musieliby się solidnie przebranżowić, sprzedać dom i wyprowadzić do jakiegoś małego zaułka. Już raz poznała smak bycia okradaną i nie zamierzała powtarzać tego więcej.
Co do braci to sama nie wiedziała. Mieli większy wybór odnośnie prac niż ona – w końcu byli mężczyznami. Mogli wyprowadzić się równie dobrze do innego kraju i tam zacząć swoje w pełni dorosłe życie. Poza tym nie każdy w jej rodzinie miał talent typowo do gotowania, niektórzy bardziej pasjonowali się malarstwem i przekładali to również na słodycze, przy których pracowali. Mimo to postanowiła jakoś zdawkowo jej odpowiedzieć.
– Tak sądzę, chociaż myślę, że to pytanie bardziej do nich niż do mnie. Tylko oni znają swoje plany. – zaśmiała się rozbawiona. – Tak, dzieli nas kilka lat różnicy. Ale nie dużo.
Rozsiadła się wygodniej, szykując na opowieść. Początek był raczej typowy, ale potem... Wpadła na opryszków z portu? Jaka szkoda że Clementine tam nie było! Chętnie by ich poznała, może przy okazji nauczyliby ją, jak się prawidłowo bać. Po tylu latach wciąż było to kłopotliwe.
– Uchm, rozumiem, a co było dalej? – Pochyliła się na krześle, jakby chciała lepiej słyszeć. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Nieprzewidywalnie, ale ciekawie. Zastanawiała się, czy jeśli ją trafi czkawka teleportacyjna to czy też wyrzuci ją w tak przypadkowych miejscach. A może by tak wyrzuciłaby ją tuż po zamknięciu sklepu, od razu do salonu w jej przytulnym domu? Byłoby świetnie!
– Wiesz, że to niemożliwe. Nawet jeśli bardzo bym chciała.
Mogła nie bać się ostrych kłów i pazurów wilkołaka, ale martwiła się o swoich bliskich jak nikt inny. Już teraz byli w kiepskiej sytuacji, a co dopiero jeśli ponieśliby kolejne straty. Wówczas wylądowaliby najpewniej na bruku albo musieliby się solidnie przebranżowić, sprzedać dom i wyprowadzić do jakiegoś małego zaułka. Już raz poznała smak bycia okradaną i nie zamierzała powtarzać tego więcej.
Co do braci to sama nie wiedziała. Mieli większy wybór odnośnie prac niż ona – w końcu byli mężczyznami. Mogli wyprowadzić się równie dobrze do innego kraju i tam zacząć swoje w pełni dorosłe życie. Poza tym nie każdy w jej rodzinie miał talent typowo do gotowania, niektórzy bardziej pasjonowali się malarstwem i przekładali to również na słodycze, przy których pracowali. Mimo to postanowiła jakoś zdawkowo jej odpowiedzieć.
– Tak sądzę, chociaż myślę, że to pytanie bardziej do nich niż do mnie. Tylko oni znają swoje plany. – zaśmiała się rozbawiona. – Tak, dzieli nas kilka lat różnicy. Ale nie dużo.
Rozsiadła się wygodniej, szykując na opowieść. Początek był raczej typowy, ale potem... Wpadła na opryszków z portu? Jaka szkoda że Clementine tam nie było! Chętnie by ich poznała, może przy okazji nauczyliby ją, jak się prawidłowo bać. Po tylu latach wciąż było to kłopotliwe.
– Uchm, rozumiem, a co było dalej? – Pochyliła się na krześle, jakby chciała lepiej słyszeć. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Nieprzewidywalnie, ale ciekawie. Zastanawiała się, czy jeśli ją trafi czkawka teleportacyjna to czy też wyrzuci ją w tak przypadkowych miejscach. A może by tak wyrzuciłaby ją tuż po zamknięciu sklepu, od razu do salonu w jej przytulnym domu? Byłoby świetnie!
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rodzina była najważniejsza. Trzeba było dbać o swoich bliskich, bo tylko oni pozostawali na zawsze, na dobre i na złe. Przelotne miłostki, koleżanki i znajomi - żadne z nich nie mogło zastąpić siostry, brata czy rodziców. Arabella zawsze stawiała rodzinę na pierwszym miejscu; nawet kiedy okazało się, że nie jest czarownicą, robiła wszystko, aby jej bliscy nie musieli cierpieć bardziej niż ona. Była pogodna, uśmiechała się i nauczyła się ukrywać swoje uczucia, aby pozwolić sobie na łzy dopiero w zaciszu sypialni. Mimowolnie sięgnęła po jeszcze jedną czekoladkę, jakby chciała osłodzić sobie ogrom łez wylanych w latach dziecięcych. Uśmiechnęła się jeszcze raz do Thorne, jakby chciała jej powiedzieć, że te czekoladki są obłędne. Bardziej obłędne niż chwilę wcześniej, wręcz uzależniające. Jednak nie powiedziała nic; zamiast tego wstała i musnęła palcami swój płaszcz. Był suchy, dlatego narzuciła go na siebie, ponieważ mimo że w kominku wesoło trzaskał ogień, w cukierni było dość chłodno. Zapewne był to zamierzony zabieg, aby czekolada znajdująca się w sklepiku nie topiła się. Sprytne. - Rodzinny interes zawsze jest w cenie - zauważyła. Jednocześnie pomyślała sobie, że gdyby była czarownicą, zapewne tak samo jak ojciec i siostra pracowałaby w Ministerstwie. Tak samo jak dziadek, pradziadek i prapradziadek. Od wielu lat Figgowie okupowali różne departamenty Ministerstwa Magii - pytanie brzmiało, czy to ją interesowało? Raczej nie. Wolała swoje obecne zajęcie; leczenie zwierząt satysfakcjonowało ją i widziała w swoich konkretnych zabiegach efekty. - Cóż, dalej... znikąd pojawiła się ta dziewczyna, kazała im zostawić mnie w spokoju. I posłuchali jej, tak po prostu. Pracuje w tamtejszej knajpie... Jak się nazywa ta knajpa? Parszywy Pasażer, jeśli mnie pamięć nie myli. Później chwilkę porozmawiałyśmy i miała iść ze mną na sowią pocztę, żeby zawiadomić moją siostrę, ale... znowu mnie przeniosło, tym razem do ciebie - wzruszyła ramionami Arabella. Znowu przysiadła na skraju krzesła, ponieważ zaczęła czuć dziwne mdłości. Czyżby znowu...? - O nie - jęknęła Figg, a po tym żałosnym jęknięciu... czknęła. Poczuła ostre szarpnięcie w okolicach brzucha i z trzaskiem znikła z cukierni, zostawiając po sobie jedynie opadający powoli papierek po pralince z orzechami.
[zt]
[zt]
Cała ta opowieść brzmiała niewiarygodnie, ale niezaprzeczalnie interesująco. Pobudzała ciekawość młodej Thorne, sprawiała, że chciała poznać ciąg dalszy. Ta nieznajoma naprawdę przeżywała niesamowite przygody!
Po pierwsze: Ciekawe, kim była ta dziewczyna, o której mówiła. Wydawała się trochę jak łowcy wilkołaków – specyficzna, ale wyjątkowo bohaterska! A poza tym nieustraszona, bo kto inny sprzeciwiłby się oprychom? No, nie licząc Clementine... Ale u Clementine była to raczej kwestia tego, że niezbyt się bała. Nie tego że przełamywała własne słabości.
Po drugie: Jakie miała szczęście, że innym razem wpadła na koleżankę siostry! Gdyby Clementine miała takowe za każdym razem, kiedy otwierała kawiarnię, nie mogłaby się opędzić od klientów. Co za tym idzie – udałoby jej się może w końcu spłacić dług, który przed latami zaciągnęła jej rodzina. Ach, marzenie!
I po trzecie, po raz kolejny: Jakie Clementine miała szczęście, że trafiła właśnie na tę dziewczynę! Jeżeli trafiłaby na jakiegoś rzezimieszka, musiałaby go pogonić miotłą, żeby niczego z jej ukochanego sklepu nie ukradł. Miała tu już raz taką sytuację, okropieństwo. Do tego jeżeli trafiłby tutaj to była bardziej niż pewna, że nawet by po sobie nie posprzątał i sama musiałaby wszystko oporządzić, uch!
Rozmowa toczyła się naprawdę miło, ale została gwałtownie przerwana przez czkawkę. Po zniknięciu nieznajomej Clementine westchnęła ciężko. Czas wracać do pracy.
Wzięła papierek z ziemi i wyrzuciła. Odstawiła z powrotem krzesła i dorzuciła do kominka. Wszystko wróciła na swoje miejsce.
Okazało się, że zrobiła to w porę – otwierające się drzwi zwiastowały nadejście klienta. Dziecko? Mężczyzna? Kobieta? Sama jeszcze tego do końca nie widziała, była jednak pewna, że będzie to naprawdę pracowity dzień. Bo przecież... ilu czarodziejów ma okazję w ciągu jednego dnia przyjmować ofiarę czkawki i normalnego klienta?
– Dzień dobry, w czym mogę służyć? – zagaiła wesoło. – Ach, to pan! Faktycznie, składał pan ostatnio zamówienie, pamiętam je dokładnie – tort czekoladowy z truskawkami, zgadza się?
Sprzątanie, sprzedaż, robienie słodkości, sprzątanie, sprzedaż... I tak jakoś dzień zleciał. Może nie należał do tych najunikatowszych, ale Clementine wiedziała jednak, że niewątpliwie po dziś dzień go zapamięta.
[z/t]
Po pierwsze: Ciekawe, kim była ta dziewczyna, o której mówiła. Wydawała się trochę jak łowcy wilkołaków – specyficzna, ale wyjątkowo bohaterska! A poza tym nieustraszona, bo kto inny sprzeciwiłby się oprychom? No, nie licząc Clementine... Ale u Clementine była to raczej kwestia tego, że niezbyt się bała. Nie tego że przełamywała własne słabości.
Po drugie: Jakie miała szczęście, że innym razem wpadła na koleżankę siostry! Gdyby Clementine miała takowe za każdym razem, kiedy otwierała kawiarnię, nie mogłaby się opędzić od klientów. Co za tym idzie – udałoby jej się może w końcu spłacić dług, który przed latami zaciągnęła jej rodzina. Ach, marzenie!
I po trzecie, po raz kolejny: Jakie Clementine miała szczęście, że trafiła właśnie na tę dziewczynę! Jeżeli trafiłaby na jakiegoś rzezimieszka, musiałaby go pogonić miotłą, żeby niczego z jej ukochanego sklepu nie ukradł. Miała tu już raz taką sytuację, okropieństwo. Do tego jeżeli trafiłby tutaj to była bardziej niż pewna, że nawet by po sobie nie posprzątał i sama musiałaby wszystko oporządzić, uch!
Rozmowa toczyła się naprawdę miło, ale została gwałtownie przerwana przez czkawkę. Po zniknięciu nieznajomej Clementine westchnęła ciężko. Czas wracać do pracy.
Wzięła papierek z ziemi i wyrzuciła. Odstawiła z powrotem krzesła i dorzuciła do kominka. Wszystko wróciła na swoje miejsce.
Okazało się, że zrobiła to w porę – otwierające się drzwi zwiastowały nadejście klienta. Dziecko? Mężczyzna? Kobieta? Sama jeszcze tego do końca nie widziała, była jednak pewna, że będzie to naprawdę pracowity dzień. Bo przecież... ilu czarodziejów ma okazję w ciągu jednego dnia przyjmować ofiarę czkawki i normalnego klienta?
– Dzień dobry, w czym mogę służyć? – zagaiła wesoło. – Ach, to pan! Faktycznie, składał pan ostatnio zamówienie, pamiętam je dokładnie – tort czekoladowy z truskawkami, zgadza się?
Sprzątanie, sprzedaż, robienie słodkości, sprzątanie, sprzedaż... I tak jakoś dzień zleciał. Może nie należał do tych najunikatowszych, ale Clementine wiedziała jednak, że niewątpliwie po dziś dzień go zapamięta.
[z/t]
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| :clubs: | 10.11.1956 r. | :clubs: |
Drzwi ani na chwilę się nie zamykały, a usta nie przestawały mówić. Nikt nie spodziewał się, że będzie dzisiaj aż tyle klientów. Zwykle liczba kupujących zwiększała się wraz ze spadkiem temperatur, szczyt osiągając w grudniu, ale tego dnia najwyraźniej było inaczej. Clementine krzątała się, mknąc od lady do konsumentów, bo drugi i trzeci pracownik nie wyrabiał. Zastanawiała się, co było powodem tak nagłego przyrostu chętnych na czekoladki, ale musiała zepchnąć tę myśl na bok, bowiem już moment później była wołana przez kolejnego klienta.
– Tak, w czym mogę pomóc? – Uśmiechnęła się promieniście, maskując zmęczenie wywołane pracą.
– Chciałbym kupić czekoladki dla córki, ale nie wiem, jakie... – Jegomość z zawstydzeniem ściągnął kapelusz. – I-i wystarczy, że będą dobre, nie muszą być wybitne i drogie...
Miała ochotę westchnąć ze współczuciem dla tego mężczyzny. Sama dobrze wiedziała, czym jest bieda.
– Oczywiście, zawsze coś się znajdzie! – odparła wesoło. – Proszę jednak pamiętać, że w tej cukierni nie ma czegoś takiego jak "dobre", są "najlepszej jakości" tylko i wyłącznie! – Uniosła kąciki ust, ukazując wyrośnięte kiełki. Klientowi najwyraźniej poprawił się nastrój, bo lekko się uśmiechnął.
Przystąpiła do szukania idealnego podarunku dla nieznajomej jej dziewczyny. Miała mniej więcej zamysł, chciała zaproponować coś pastelowego i taniego, żeby spełnić potrzeby i ojca, i córki. Najpierw potrzebowała jednak więcej informacji.
– Mogę zapytać, ile ma lat? W ten sposób łatwiej będzie mi dopasować czekoladki, a później także opakowanie. – spojrzała na mężczyznę badawczo. Była w wieku nastoletnim czy może była jeszcze dzieckiem? A może w tym roku wychodziła już za mąż?
Klient zmieszał się odrobinę, po czym odpowiedział:
– To jej jedenaste urodziny. W zeszłym roku zmarła jej matka, która uwielbiała czekoladki stąd, więc pomyślałem...
– ... że prezent przypomni jej mamę? – dokończyła, po czym pokiwała głową ze zrozumieniem. – Jeżeli pan chce, może mi pan podać imię i nazwisko żony i pójdę sprawdzić rozpiskę. Wtedy czekoladki będą dokładnie takie, jak tamte. – zaproponowała życzliwie.
– Nie... – Mężczyzna odchrypnął, a jego twarz nabrała surowszego wyrazu. Czyżby Clementine mu czymś podpadła? Była przecież taka miła! – Nie trzeba. Zostańmy przy tych półkach. Sądzę, że mojej córce może się coś stąd spodobać.
Kiwnęła głową i przystąpiła do rozkładania wszystkich dostępnych aktualnie i przystępnych cenowo towarów. Musiała kłaść po jednym z każdego rodzaju na stole, bo niestety książka je zawierająca była cały czas okupowana to przez jednego, to przez drugiego klienta.
– Wszystkie tutaj zawierają po dziesięć czekoladek na opakowanie. – Wtrąciła rzeczowo. – Od lewej mamy smaki owocowe, od prawej inne.
Mężczyzna rozejrzał się po rozłożonych przedmiotach. Wyglądał na niezdecydowanego.
– Jeśli mogę coś polecić to poleciłabym owocowe – młodsi je uwielbiają! – dodała wesolutko. Miała nadzieję, że mężczyzna szybko skończy zakupy i sobie pójdzie. Mieli w cukierni już wystarczające urwanie głowy.
– Myśli pani? – Klient podrapał się w zamyśleniu po brodzie. – Moja córka uwielbia maliny i poziomki. Które są według pani lepsze?
I maliny, i poziomki jadła nieustannie – w końcu mieszkała przy lesie. Były pyszne, choć nie dorównywały swoim niecodziennym połączeniom. Szczerze mówiąc, nie wiedziała, które owoce leśne są najlepsze, ale jeśli miało to uspokoić klienta to...
– Myślę, że poziomki! Są takie słodziutkie i urocze! – odrzekła dość dziecinnie, ale na tyle przekonująco, by klient to kupił.
– Ach tak? – zdziwił się mężczyzna. – Proszę mi zatem wskazać, które z tych czekoladek zawierają poziomki.
Wskazała posłusznie cztery opakowania ze wspomnianymi czekoladkami. Oby tym razem już nie był tak wybredny, nogi ją już bolały od chodzenia w tę z i powrotem.
– Hm... Każde wygląda tak pięknie. – rozmarzył się ze smutkiem w głosie. – Jak mam wybrać?
Coś czuła, że tak będzie. Musiała pośpieszyć mu z pomocą, nim nadejdzie noc. Tacy klienci potrafiliby siedzieć nawet do rana, nie mogąc podjąć decyzji!
– Um, jeżeli mogę to... – Pokazała na opakowanie z czekoladkami w kształcie różnych owoców. – Te prezentują się niezwykle sympatycznie i zabawnie. Na pewno przyniosą pańskiej córce uśmiech.
Była tego pewna. Czemu? Dopiero rano je zrobiła! A jej czekoladki zawsze przynosiły uśmiech, zwłaszcza dzieciakom.
– Naprawdę? – spytał niepewnie ojciec. – Zaufam pani, skoro pani tak mówi.
Podeszli do lady, żeby klient mógł zapłacić. Przy okazji musiała go oczywiście zapytać o dodatkowe opakowanie. Wstążka? Koronka? A może co innego?
– Życzy pan sobie opakowanie bezpieczne czy z elementami ozdobnymi? – rzuciła standardową frazą powtarzaną od dawna.
– A-a ile będę musiał zapłacić przy dekoracjach? – zmieszał się mężczyzna.
– Och, nie, dzisiaj mamy taką samą cenę przy obu. Zatem opłaca się teraz o wiele więcej brać wersję z ozdobnikami, skoro jest za darmo. – zapewniła gorąco.
Myślała nad tym, czy właściciel czasem sam nie zgromadził tu tej kupy klientów... Skąd miałby wiedzieć, że w tym czasie przybędzie tu taki tłum? I w dodatku zezwolił na dawanie wydumanych opakowań za darmo, co dotąd nigdy się nie zdarzało! Albo miał niezłą głowę do interesów, albo był świetnym intrygantem – jedno z tych dwóch na pewno.
– No to poproszę.
Wzięła się za dekorowanie opakowania z największą delikatnością. Opasała pudełko wstążką, po czym przyszyła na górze koronkową kokardkę chwytającą za serce. Taki prezent powinien być dla tego córki tego mężczyzny idealny, prawda?
– Już, oto cena.
Podała mężczyźnie zapisany na skrawku pergaminu, zsumowany na boku przez innego pracownika wynik. Nieznajomy niechętnie wygrzebał kilka zaskórniaków z kieszeni płaszcza, odliczając potrzebną kwotę, po czym położył je na ladzie.
– Dziękuję. – Wzięła pieniądze, po czym po szybkich obliczeniach, wydała klientowi resztę. – Mam nadzieję, że pana córka będzie zadowolona z prezentu. Do widzenia, panu.
– Ja też, proszę pani, ja też... – westchnął ciężko, chowając pozostałe monety. – Do widzenia!
Widziała, jak znika za progiem cukierni i już go potem nie zobaczyła. No cóż, jeżeli jego córka będzie szczęśliwa, to będzie dwóch klientów w dobrym samopoczuciu, nie jeden!
Jej chwilę zamyślenia przerwało rozsypanie się czekoladowych cukierków. Dosłownie usłyszała, jak tysiące cukierków uderza z impetem w podłogę. Okazało się, że jakieś dziecko – które spoglądało na nią teraz jak zbity szczeniaczek – biegnąc, nieumyślnie wpadło na słoik, rozsypując całą jego zawartość.
Westchnęła ciężko, ale tylko potarmosiła czuprynę malca. Nie zamierzała na niego krzyczeć, zamiast tego wzięła miotłę i zaczęła sprzątać ubrudzoną podłogę.
– Oj, j-ja... przepraszam za niego! – jakaś kobieta lamentowała głośno. – Jest jeszcze mały, mówiłam, żeby nie biegał, a on...
– W porządku. Po prostu niech go pani następnym razem pilnuje i będzie dobrze. – Clementine uśmiechnęła się do niej ciepło w odpowiedzi, uważnie zamiatając. Jak nikt inny znała trud opiekowania się brzdącami. Jej bracia też przecież nimi byli, nierzadko po nich sprzątała.
Dzisiaj jej praca niewiele się różniła – z tym, że zamiast układać zabawki w domu, używała starej miotły w cukierni. Wkrótce dołączył do niej inny pracownik i w dziesięć minut uporali się z bałaganem.
Zaczęło się ściemniać – dzień dobiegał końca. Obsłużeni klienci wychodzili, a tłok w cukierni się zmniejszał. Zostało ostatnie sprzątanie i można było się rozejść.
Po zmiataniu Clementine z zapałem chwyciła za wiadro i szmatkę i pomknęła wycierać podłogę. Energicznie wycierała każdy cal, starając się jednak robić to dokładnie, żeby nie musieć tego powtarzać. Dzisiejszy dzień był okropnie wyczerpujący. Naprawdę była spragniona zjedzenia czegoś ciepłego i pójścia spać w swoim starym dębowym łóżku. Nie mogła się doczekać, aż spotka swoich braci i opowie im, co się jej przydarzyło podczas pracy.
Kiedy wreszcie skończyła wycieranie, zauważyła, że podłoga niemal błyszczy się dzięki czerwonym od wysiłku rąk Thorne. Dokoła nie było żywej duszy. Clementine była teraz jak zwykle ostatnią osobą w cukierni. Zawsze zostawała dla własnego spokoju, ale i dodatkowego pieniądza przy pensji. Zamknęła wszystkie zamki i z uwagą sprawdziła. Nie mogła pozwolić, by ktoś się włamał. Na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko zamknęła. Tak – wszystko wydawało się być w jak najlepszej formie.
Jeszcze raz spojrzała z tęsknotą na cukiernię, po czym narzuciła na siebie swój charakterystyczny czerwony kapturek. Wreszcie mogła udać się do domu!
[z/t]
Drzwi ani na chwilę się nie zamykały, a usta nie przestawały mówić. Nikt nie spodziewał się, że będzie dzisiaj aż tyle klientów. Zwykle liczba kupujących zwiększała się wraz ze spadkiem temperatur, szczyt osiągając w grudniu, ale tego dnia najwyraźniej było inaczej. Clementine krzątała się, mknąc od lady do konsumentów, bo drugi i trzeci pracownik nie wyrabiał. Zastanawiała się, co było powodem tak nagłego przyrostu chętnych na czekoladki, ale musiała zepchnąć tę myśl na bok, bowiem już moment później była wołana przez kolejnego klienta.
– Tak, w czym mogę pomóc? – Uśmiechnęła się promieniście, maskując zmęczenie wywołane pracą.
– Chciałbym kupić czekoladki dla córki, ale nie wiem, jakie... – Jegomość z zawstydzeniem ściągnął kapelusz. – I-i wystarczy, że będą dobre, nie muszą być wybitne i drogie...
Miała ochotę westchnąć ze współczuciem dla tego mężczyzny. Sama dobrze wiedziała, czym jest bieda.
– Oczywiście, zawsze coś się znajdzie! – odparła wesoło. – Proszę jednak pamiętać, że w tej cukierni nie ma czegoś takiego jak "dobre", są "najlepszej jakości" tylko i wyłącznie! – Uniosła kąciki ust, ukazując wyrośnięte kiełki. Klientowi najwyraźniej poprawił się nastrój, bo lekko się uśmiechnął.
Przystąpiła do szukania idealnego podarunku dla nieznajomej jej dziewczyny. Miała mniej więcej zamysł, chciała zaproponować coś pastelowego i taniego, żeby spełnić potrzeby i ojca, i córki. Najpierw potrzebowała jednak więcej informacji.
– Mogę zapytać, ile ma lat? W ten sposób łatwiej będzie mi dopasować czekoladki, a później także opakowanie. – spojrzała na mężczyznę badawczo. Była w wieku nastoletnim czy może była jeszcze dzieckiem? A może w tym roku wychodziła już za mąż?
Klient zmieszał się odrobinę, po czym odpowiedział:
– To jej jedenaste urodziny. W zeszłym roku zmarła jej matka, która uwielbiała czekoladki stąd, więc pomyślałem...
– ... że prezent przypomni jej mamę? – dokończyła, po czym pokiwała głową ze zrozumieniem. – Jeżeli pan chce, może mi pan podać imię i nazwisko żony i pójdę sprawdzić rozpiskę. Wtedy czekoladki będą dokładnie takie, jak tamte. – zaproponowała życzliwie.
– Nie... – Mężczyzna odchrypnął, a jego twarz nabrała surowszego wyrazu. Czyżby Clementine mu czymś podpadła? Była przecież taka miła! – Nie trzeba. Zostańmy przy tych półkach. Sądzę, że mojej córce może się coś stąd spodobać.
Kiwnęła głową i przystąpiła do rozkładania wszystkich dostępnych aktualnie i przystępnych cenowo towarów. Musiała kłaść po jednym z każdego rodzaju na stole, bo niestety książka je zawierająca była cały czas okupowana to przez jednego, to przez drugiego klienta.
– Wszystkie tutaj zawierają po dziesięć czekoladek na opakowanie. – Wtrąciła rzeczowo. – Od lewej mamy smaki owocowe, od prawej inne.
Mężczyzna rozejrzał się po rozłożonych przedmiotach. Wyglądał na niezdecydowanego.
– Jeśli mogę coś polecić to poleciłabym owocowe – młodsi je uwielbiają! – dodała wesolutko. Miała nadzieję, że mężczyzna szybko skończy zakupy i sobie pójdzie. Mieli w cukierni już wystarczające urwanie głowy.
– Myśli pani? – Klient podrapał się w zamyśleniu po brodzie. – Moja córka uwielbia maliny i poziomki. Które są według pani lepsze?
I maliny, i poziomki jadła nieustannie – w końcu mieszkała przy lesie. Były pyszne, choć nie dorównywały swoim niecodziennym połączeniom. Szczerze mówiąc, nie wiedziała, które owoce leśne są najlepsze, ale jeśli miało to uspokoić klienta to...
– Myślę, że poziomki! Są takie słodziutkie i urocze! – odrzekła dość dziecinnie, ale na tyle przekonująco, by klient to kupił.
– Ach tak? – zdziwił się mężczyzna. – Proszę mi zatem wskazać, które z tych czekoladek zawierają poziomki.
Wskazała posłusznie cztery opakowania ze wspomnianymi czekoladkami. Oby tym razem już nie był tak wybredny, nogi ją już bolały od chodzenia w tę z i powrotem.
– Hm... Każde wygląda tak pięknie. – rozmarzył się ze smutkiem w głosie. – Jak mam wybrać?
Coś czuła, że tak będzie. Musiała pośpieszyć mu z pomocą, nim nadejdzie noc. Tacy klienci potrafiliby siedzieć nawet do rana, nie mogąc podjąć decyzji!
– Um, jeżeli mogę to... – Pokazała na opakowanie z czekoladkami w kształcie różnych owoców. – Te prezentują się niezwykle sympatycznie i zabawnie. Na pewno przyniosą pańskiej córce uśmiech.
Była tego pewna. Czemu? Dopiero rano je zrobiła! A jej czekoladki zawsze przynosiły uśmiech, zwłaszcza dzieciakom.
– Naprawdę? – spytał niepewnie ojciec. – Zaufam pani, skoro pani tak mówi.
Podeszli do lady, żeby klient mógł zapłacić. Przy okazji musiała go oczywiście zapytać o dodatkowe opakowanie. Wstążka? Koronka? A może co innego?
– Życzy pan sobie opakowanie bezpieczne czy z elementami ozdobnymi? – rzuciła standardową frazą powtarzaną od dawna.
– A-a ile będę musiał zapłacić przy dekoracjach? – zmieszał się mężczyzna.
– Och, nie, dzisiaj mamy taką samą cenę przy obu. Zatem opłaca się teraz o wiele więcej brać wersję z ozdobnikami, skoro jest za darmo. – zapewniła gorąco.
Myślała nad tym, czy właściciel czasem sam nie zgromadził tu tej kupy klientów... Skąd miałby wiedzieć, że w tym czasie przybędzie tu taki tłum? I w dodatku zezwolił na dawanie wydumanych opakowań za darmo, co dotąd nigdy się nie zdarzało! Albo miał niezłą głowę do interesów, albo był świetnym intrygantem – jedno z tych dwóch na pewno.
– No to poproszę.
Wzięła się za dekorowanie opakowania z największą delikatnością. Opasała pudełko wstążką, po czym przyszyła na górze koronkową kokardkę chwytającą za serce. Taki prezent powinien być dla tego córki tego mężczyzny idealny, prawda?
– Już, oto cena.
Podała mężczyźnie zapisany na skrawku pergaminu, zsumowany na boku przez innego pracownika wynik. Nieznajomy niechętnie wygrzebał kilka zaskórniaków z kieszeni płaszcza, odliczając potrzebną kwotę, po czym położył je na ladzie.
– Dziękuję. – Wzięła pieniądze, po czym po szybkich obliczeniach, wydała klientowi resztę. – Mam nadzieję, że pana córka będzie zadowolona z prezentu. Do widzenia, panu.
– Ja też, proszę pani, ja też... – westchnął ciężko, chowając pozostałe monety. – Do widzenia!
Widziała, jak znika za progiem cukierni i już go potem nie zobaczyła. No cóż, jeżeli jego córka będzie szczęśliwa, to będzie dwóch klientów w dobrym samopoczuciu, nie jeden!
Jej chwilę zamyślenia przerwało rozsypanie się czekoladowych cukierków. Dosłownie usłyszała, jak tysiące cukierków uderza z impetem w podłogę. Okazało się, że jakieś dziecko – które spoglądało na nią teraz jak zbity szczeniaczek – biegnąc, nieumyślnie wpadło na słoik, rozsypując całą jego zawartość.
Westchnęła ciężko, ale tylko potarmosiła czuprynę malca. Nie zamierzała na niego krzyczeć, zamiast tego wzięła miotłę i zaczęła sprzątać ubrudzoną podłogę.
– Oj, j-ja... przepraszam za niego! – jakaś kobieta lamentowała głośno. – Jest jeszcze mały, mówiłam, żeby nie biegał, a on...
– W porządku. Po prostu niech go pani następnym razem pilnuje i będzie dobrze. – Clementine uśmiechnęła się do niej ciepło w odpowiedzi, uważnie zamiatając. Jak nikt inny znała trud opiekowania się brzdącami. Jej bracia też przecież nimi byli, nierzadko po nich sprzątała.
Dzisiaj jej praca niewiele się różniła – z tym, że zamiast układać zabawki w domu, używała starej miotły w cukierni. Wkrótce dołączył do niej inny pracownik i w dziesięć minut uporali się z bałaganem.
Zaczęło się ściemniać – dzień dobiegał końca. Obsłużeni klienci wychodzili, a tłok w cukierni się zmniejszał. Zostało ostatnie sprzątanie i można było się rozejść.
Po zmiataniu Clementine z zapałem chwyciła za wiadro i szmatkę i pomknęła wycierać podłogę. Energicznie wycierała każdy cal, starając się jednak robić to dokładnie, żeby nie musieć tego powtarzać. Dzisiejszy dzień był okropnie wyczerpujący. Naprawdę była spragniona zjedzenia czegoś ciepłego i pójścia spać w swoim starym dębowym łóżku. Nie mogła się doczekać, aż spotka swoich braci i opowie im, co się jej przydarzyło podczas pracy.
Kiedy wreszcie skończyła wycieranie, zauważyła, że podłoga niemal błyszczy się dzięki czerwonym od wysiłku rąk Thorne. Dokoła nie było żywej duszy. Clementine była teraz jak zwykle ostatnią osobą w cukierni. Zawsze zostawała dla własnego spokoju, ale i dodatkowego pieniądza przy pensji. Zamknęła wszystkie zamki i z uwagą sprawdziła. Nie mogła pozwolić, by ktoś się włamał. Na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko zamknęła. Tak – wszystko wydawało się być w jak najlepszej formie.
Jeszcze raz spojrzała z tęsknotą na cukiernię, po czym narzuciła na siebie swój charakterystyczny czerwony kapturek. Wreszcie mogła udać się do domu!
[z/t]
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
❍ 17 stycznia, 1957 r. ❍
Westchnęła, zabierając się do roboty. Korzystając z chwili przerwy, miała uprzątnąć tu trochę, zanim wpadną tutaj kolejni klienci. Tego dnia szczególnie jej się nie chciało – nawet jej, szczególnie energicznej osobie brakowało promieni słońca. Było po prostu zbyt szaro, by rzeczywiście coś chętnie robić.
Tego dnia miała również załatwić sprawę z nową rysowniczką, która miała wykonywać rysunki na opakowania dla cukierni. Domyślała się, że trochę to zajmie, w końcu musiały wszystko ustalić. Co jednak działało jej na nerwy to to, że nie podjęła się tego właściwa osoba – jej pracodawca jak zwykle musiał zwalić wszystko na nią. Jakby rzeczywiście miała uprawnienia do takich rzeczy. Chociaż nie, w sumie to miała, bo to nadal była jej cukiernia. Po prostu pewnie figurowała w banku Gringotta jako własność obcego mężczyzny.
Wiśniowa kita zawirowała, gdy Clementine obróciła się w celu odhaczenia kolejnej rzeczy. Podłoga to jedno, ale kurz na blacie… jejku, czy ktoś poza nią w ogóle tu sprzątał? Czasem miała wrażenie, że jako jedyna przykłada się do swojej pracy w pełni, bo tylko dla niej ważna jest ta cukiernia.
No nic, trzeba było odłożyć narzekania na bok i zająć tym, czym się powinno. Wzięła zmiotkę i szmatkę i po kolei przetarła wszystkie nawierzchnie. Najpierw na sucho, potem na mokro. W takich chwilach przydałaby się pomoc jakichś magicznych umiejących w mig wyczyścić każdy brud szczurów albo gołębi. Szkoda że takowe nie istniały.
Sprzątanie w końcu dobiegło końca i sklep niemal zalśnił od czystości. Thorne odetchnęła z ulgą – w takim środowisku od razu przyjemniej się przebywa! No i klienci pewnie też będą bardziej zainteresowani niż wcześniej.
Odłożyła przybory na bok i wróciła do lady. Zbliżało się właśnie południe. Czy powinna jeszcze trochę zaczekać czy może zjeść coś dobrego? Nie żeby była jakoś bardzo głodna, po prostu uwielbiała szamać wszystko, co było według niej smaczne. Dzisiejsze śniadanie to kanapki z serem, ogórkami kiszonymi i miodem – delicje!
Westchnęła, zabierając się do roboty. Korzystając z chwili przerwy, miała uprzątnąć tu trochę, zanim wpadną tutaj kolejni klienci. Tego dnia szczególnie jej się nie chciało – nawet jej, szczególnie energicznej osobie brakowało promieni słońca. Było po prostu zbyt szaro, by rzeczywiście coś chętnie robić.
Tego dnia miała również załatwić sprawę z nową rysowniczką, która miała wykonywać rysunki na opakowania dla cukierni. Domyślała się, że trochę to zajmie, w końcu musiały wszystko ustalić. Co jednak działało jej na nerwy to to, że nie podjęła się tego właściwa osoba – jej pracodawca jak zwykle musiał zwalić wszystko na nią. Jakby rzeczywiście miała uprawnienia do takich rzeczy. Chociaż nie, w sumie to miała, bo to nadal była jej cukiernia. Po prostu pewnie figurowała w banku Gringotta jako własność obcego mężczyzny.
Wiśniowa kita zawirowała, gdy Clementine obróciła się w celu odhaczenia kolejnej rzeczy. Podłoga to jedno, ale kurz na blacie… jejku, czy ktoś poza nią w ogóle tu sprzątał? Czasem miała wrażenie, że jako jedyna przykłada się do swojej pracy w pełni, bo tylko dla niej ważna jest ta cukiernia.
No nic, trzeba było odłożyć narzekania na bok i zająć tym, czym się powinno. Wzięła zmiotkę i szmatkę i po kolei przetarła wszystkie nawierzchnie. Najpierw na sucho, potem na mokro. W takich chwilach przydałaby się pomoc jakichś magicznych umiejących w mig wyczyścić każdy brud szczurów albo gołębi. Szkoda że takowe nie istniały.
Sprzątanie w końcu dobiegło końca i sklep niemal zalśnił od czystości. Thorne odetchnęła z ulgą – w takim środowisku od razu przyjemniej się przebywa! No i klienci pewnie też będą bardziej zainteresowani niż wcześniej.
Odłożyła przybory na bok i wróciła do lady. Zbliżało się właśnie południe. Czy powinna jeszcze trochę zaczekać czy może zjeść coś dobrego? Nie żeby była jakoś bardzo głodna, po prostu uwielbiała szamać wszystko, co było według niej smaczne. Dzisiejsze śniadanie to kanapki z serem, ogórkami kiszonymi i miodem – delicje!
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Można było rzec, że Gwen była już doświadczona w tworzeniu opakowań słodkości. Przygotowała w końcu dość dużo projektów dla Botta. Mimo tego, trochę się stresowała przed przyjściem do „Czekoladowej Rzeki”. To w końcu praca twórcza i kto wie, czy jej dzieła przypadną do gustu pracodawcom? Ponadto miała wrażenie, że Clementine albo jej szef nie do końca rozumie, jak działa artystyczny rynek. Rąk Gwen nie dało się ot tak, zatrudnić, na kilka godzin dziennie. Wykonywała co najwyżej zlecenia. Nie miała zamiaru dać się uwiązać na etacie. To nie był sposób, który motywowałby twórczą pracę.
Odziana w granatową, zimową sukienkę, trzymała w ręki dużą teczkę, w której spoczywały wszystkie jej prace. Przez ramię przewiesiła torebkę, zaś różdżkę ukryła w kieszeni grubego płaszcza. Rude włosy dziewczyny schowane były pod ciemną czapką.
Gdy dotarła do drzwi cukierni, pchnęła je i zajrzała do środka. Policzki panny Grey były zaróżowione od zimna, a na jej ustach malował się nieco niepewny, grzecznościowy uśmiech.
– Dzień dobry – powiedziała.
Wewnątrz wiało pustkami. Jedyną obecną osobą była przeciętnego wzrostu, młoda dziewczyna, która niewątpliwie musiała być Clementine Thorne. W końcu wspominała jej, że będzie na miejscu w liście. Kobieta wyglądała dość młodo, jednak Gwen wydawało się, że musi dzielić je co najmniej kilka lat. Nie pamiętała jej twarzy ze szkoły. Z drugiej jednak strony wspomnienia malarki z okresu szkoły były raczej rozmyte.
– To z panią korespondowałam? Jestem Gwendolyn Grey. – Podeszła do dziewczyny, uspokajając się nieco; były w podobnym wieku, co zapowiadało dobry początek rozmowy. Zwykle łatwiej porozumieć się z osobami z tego samego pokolenia, czyż nie?
Wyciągnęła rękę na powitanie przez ladę, kątem oka rozglądając się po cukierni. Pomieszczenie pachniało i wyglądało niezwykle przytulnie. Wokół roznosiła się woń czekolady, a ciemne meble dodawały wnętrzu przyjemnego klimatu. Same rozłożone słodkości sprawiały, że do ust napływała ślinka. Co prawa, na pierwszy rzut oka nie wydawały się tak pomysłowe i barwne jak te tworzone przez Botta, ale w dalszym ciągu wyglądały niezwykle apetycznie.
Odziana w granatową, zimową sukienkę, trzymała w ręki dużą teczkę, w której spoczywały wszystkie jej prace. Przez ramię przewiesiła torebkę, zaś różdżkę ukryła w kieszeni grubego płaszcza. Rude włosy dziewczyny schowane były pod ciemną czapką.
Gdy dotarła do drzwi cukierni, pchnęła je i zajrzała do środka. Policzki panny Grey były zaróżowione od zimna, a na jej ustach malował się nieco niepewny, grzecznościowy uśmiech.
– Dzień dobry – powiedziała.
Wewnątrz wiało pustkami. Jedyną obecną osobą była przeciętnego wzrostu, młoda dziewczyna, która niewątpliwie musiała być Clementine Thorne. W końcu wspominała jej, że będzie na miejscu w liście. Kobieta wyglądała dość młodo, jednak Gwen wydawało się, że musi dzielić je co najmniej kilka lat. Nie pamiętała jej twarzy ze szkoły. Z drugiej jednak strony wspomnienia malarki z okresu szkoły były raczej rozmyte.
– To z panią korespondowałam? Jestem Gwendolyn Grey. – Podeszła do dziewczyny, uspokajając się nieco; były w podobnym wieku, co zapowiadało dobry początek rozmowy. Zwykle łatwiej porozumieć się z osobami z tego samego pokolenia, czyż nie?
Wyciągnęła rękę na powitanie przez ladę, kątem oka rozglądając się po cukierni. Pomieszczenie pachniało i wyglądało niezwykle przytulnie. Wokół roznosiła się woń czekolady, a ciemne meble dodawały wnętrzu przyjemnego klimatu. Same rozłożone słodkości sprawiały, że do ust napływała ślinka. Co prawa, na pierwszy rzut oka nie wydawały się tak pomysłowe i barwne jak te tworzone przez Botta, ale w dalszym ciągu wyglądały niezwykle apetycznie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Szczerze mówiąc, niezbyt interesowała się jakoś malowaniem czy czymś takim – jej wzrok nigdy nie wędrował w stronę farb, o wiele częściej za to zatrzymując się na długo przy pianinie. Wolała komponować, ale i również grać opublikowane już wcześniej przez innych utwory. Nie miała wielkich zdolności w kwestii rysowania, robiąc nieustannie tylko głupie maziepki. Naciskając jednak klawisze, czuła się jak ryba w wodzie. Nie przypominała sobie, by czuła się tak dobrze, robiąc cokolwiek innego. No i podobno całkiem ładnie jej to wychodziło! Szkoda że wszystko potoczyło się jak potoczyło i nie mogła za specjalnie rozwinąć tego talentu…
Domyślała się, że niektórzy woleli pracę w domu i na zlecenie. Czuli się pewnie wtedy swobodniej. Jej to nie robiło jednak szczególnej różnicy – cukiernia dalej była poniekąd jej domem, spadkiem rodzinnym chwilowo zagarniętym przez nieodpowiednią osobę.
Poza tym uwielbiała pracować z ludźmi! Jasne, czasami bywali denerwujący. W kółko paplali bez sensu, bywali niezdecydowani… Ale nie był to dla niej wystarczający powód, żeby robiła coś w samotności.
Już, już miała zabierać się za jedzenie, kiedy do sklepu weszła nieznajoma. Clementine spojrzała na nią uważnie – całkiem odświętnie ubrana nieznajoma. Dziewczyna najwyraźniej przyszła w sprawie pracy albo żeby załatwić inną równie ważną sprawę z właścicielem. Ale w sumie chyba niepotrzebnie, skoro pracodawcy nie było i została skazana jedynie na towarzystwo pracownicy, która o ubiór dbała tyle co o śnieg w zimie. Co prawda zawsze starała się nie nosić brudnego fartucha, a włosy spinać w kucyka, ale to chyba do strojenia się nie zaliczało?
– Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie, składając przed sobą ręce. Jeszcze raz: Czemu to jej przypadło całe to przeprowadzanie rozmowy kwalifikacyjnej?
Nawet po bliższym przyjrzeniu się Thorne jej sobie nie skojarzyła, więc albo musiała chodzić do innej szkoły, albo być innym rocznikiem. Ciężko byłoby jej zapomnieć czyjąś twarz, będąc dość otwartą osobą w Hogwarcie, jeżeli nie najbardziej spośród Gryfonów.
– Tak, najwyraźniej to o mnie chodzi. – odparła, mówiąc największą oczywistość z oczywistości, ale z rozbrajającym śmiechem. – Miło poznać, Clementine Thorne… chociaż to pewnie pani już wie. Możemy zacząć?
Uśmiechnęła się wesoło, wskazując na pobliskie krzesło. Nie umiała prowadzić bardzo oficjalnych rozmów, nie była do tego przyzwyczajona. Nawet pytając o gusta klientów, nie umiała zachować do końca powagi. Po prostu to nie leżało w jej entuzjastycznej, żywiołowej wręcz naturze.
Kawiarnia miała tabliczkę z napisem „zaraz wracam”, więc nikt nie powinien im przeszkadzać. Usiadła na krześle naprzeciwko wskazanego. Dziewczyny dzielił teraz stolik, ale tak było nawet lepiej. Clementine mogła swobodnie wyciągnąć notes z pytaniami i pióro z atramentem, żeby zanotować co ważniejsze rzeczy.
– Na początek… Czy widzi to pani jako długoterminową czy raczej jednorazową współpracę oraz jakiej mniej więcej oczekuje pani pensji?
Domyślała się, że niektórzy woleli pracę w domu i na zlecenie. Czuli się pewnie wtedy swobodniej. Jej to nie robiło jednak szczególnej różnicy – cukiernia dalej była poniekąd jej domem, spadkiem rodzinnym chwilowo zagarniętym przez nieodpowiednią osobę.
Poza tym uwielbiała pracować z ludźmi! Jasne, czasami bywali denerwujący. W kółko paplali bez sensu, bywali niezdecydowani… Ale nie był to dla niej wystarczający powód, żeby robiła coś w samotności.
Już, już miała zabierać się za jedzenie, kiedy do sklepu weszła nieznajoma. Clementine spojrzała na nią uważnie – całkiem odświętnie ubrana nieznajoma. Dziewczyna najwyraźniej przyszła w sprawie pracy albo żeby załatwić inną równie ważną sprawę z właścicielem. Ale w sumie chyba niepotrzebnie, skoro pracodawcy nie było i została skazana jedynie na towarzystwo pracownicy, która o ubiór dbała tyle co o śnieg w zimie. Co prawda zawsze starała się nie nosić brudnego fartucha, a włosy spinać w kucyka, ale to chyba do strojenia się nie zaliczało?
– Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie, składając przed sobą ręce. Jeszcze raz: Czemu to jej przypadło całe to przeprowadzanie rozmowy kwalifikacyjnej?
Nawet po bliższym przyjrzeniu się Thorne jej sobie nie skojarzyła, więc albo musiała chodzić do innej szkoły, albo być innym rocznikiem. Ciężko byłoby jej zapomnieć czyjąś twarz, będąc dość otwartą osobą w Hogwarcie, jeżeli nie najbardziej spośród Gryfonów.
– Tak, najwyraźniej to o mnie chodzi. – odparła, mówiąc największą oczywistość z oczywistości, ale z rozbrajającym śmiechem. – Miło poznać, Clementine Thorne… chociaż to pewnie pani już wie. Możemy zacząć?
Uśmiechnęła się wesoło, wskazując na pobliskie krzesło. Nie umiała prowadzić bardzo oficjalnych rozmów, nie była do tego przyzwyczajona. Nawet pytając o gusta klientów, nie umiała zachować do końca powagi. Po prostu to nie leżało w jej entuzjastycznej, żywiołowej wręcz naturze.
Kawiarnia miała tabliczkę z napisem „zaraz wracam”, więc nikt nie powinien im przeszkadzać. Usiadła na krześle naprzeciwko wskazanego. Dziewczyny dzielił teraz stolik, ale tak było nawet lepiej. Clementine mogła swobodnie wyciągnąć notes z pytaniami i pióro z atramentem, żeby zanotować co ważniejsze rzeczy.
– Na początek… Czy widzi to pani jako długoterminową czy raczej jednorazową współpracę oraz jakiej mniej więcej oczekuje pani pensji?
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zdecydowanie powinna rozmawiać z właścicielem tego przybytku. Sprawy artystyczne były delikatne i bardzo subiektywne, a chcąc nie chcąc, to on a nie panna Thorne będzie Gwen płacić. Z drugiej strony, nie każdy znał się na sztuce. Może Clementine wiedziała więcej od swojego szefa i miała lepszy gust? Nie znała ich relacji… i właściwie nie musiała ich poznawać, tak długo, jak cukiernia miała zamiar płacić jej za pracę.
Ściągnęła płaszcz, a następnie usiadła przy wskazanym przez czekoladniczkę krześle, kładąc na stoliku teczkę z pracami. Uśmiechała się, a nerwowość powoli znikała z jej twarzy. Nikt jej przecież nie próbował zabić, rozmawiała z młodą dziewczyną, wszystko przecież powinno pójść w porządku. A jeśli nie pójdzie to nie umrze z głodu. Nie narzekała ostatnio na brak zleceń.
Gdy jednak Clementine się odezwała, na twarzy Gwen w pierwszej chwili pojawiło się zdziwienie. Cóż… chyba panna Thorne naprawdę nie miała większej wiedzy na temat tego, jak działają artyści. Malarka musiała więc to jej wyjaśnić – w grzeczny, ale konkretny sposób.
– To chyba nie do końca ode mnie zależy, panno Thorne. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało i że chętnie stworzymy razem kolejne projekty, jednak sztuka jest kwestią niezwykle indywidualną. Mój styl musi pasować pani… bądź pani szefowi, byśmy mogli kontynuować współpracę w przyszłości – mówiła spokojnym, profesjonalnym tonem, wciąż się uśmiechając. – Koszty także zależą od tego, co dokładnie miałabym zrobić. Może najpierw po prostu pokaże pani moje prace i dojdziemy wspólnie do tego, co chcemy razem osiągnąć? – zaproponowała.
Sięgnęła po teczkę i otworzyła ją, wyciągając z niej swoje wcześniejsze projekty. Podniosła się, aby przedstawić je Clementine.
– To projekty pudełek, które wykonałam dla Cukierni Wszystkich Smaków. Można więc powiedzieć, że mam już doświadczenie w podobnych sprawach… choć charakter tego lokalu jest zdecydowanie bardziej elegancki i stonowany, co oczywiście powinny oddawać też opakowania. Tu ma pani też kilka moich szkiców… i rysunków – tłumaczyła. – Na czym dokładnie zależy cukierni? Samej ilustracji, która ozdobi opakowanie, czy na całych pudełkach? Specjalizuje się w samym rysowaniu, ale jak pani widzi, narysowanie pudełek na kartce też nie wykracza poza moje zdolności. Końcowym wykonaniem oczywiście zajmują się już profesjonaliści.
Zamilkła, obserwując reakcje pracownicy cukierni.
Ściągnęła płaszcz, a następnie usiadła przy wskazanym przez czekoladniczkę krześle, kładąc na stoliku teczkę z pracami. Uśmiechała się, a nerwowość powoli znikała z jej twarzy. Nikt jej przecież nie próbował zabić, rozmawiała z młodą dziewczyną, wszystko przecież powinno pójść w porządku. A jeśli nie pójdzie to nie umrze z głodu. Nie narzekała ostatnio na brak zleceń.
Gdy jednak Clementine się odezwała, na twarzy Gwen w pierwszej chwili pojawiło się zdziwienie. Cóż… chyba panna Thorne naprawdę nie miała większej wiedzy na temat tego, jak działają artyści. Malarka musiała więc to jej wyjaśnić – w grzeczny, ale konkretny sposób.
– To chyba nie do końca ode mnie zależy, panno Thorne. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało i że chętnie stworzymy razem kolejne projekty, jednak sztuka jest kwestią niezwykle indywidualną. Mój styl musi pasować pani… bądź pani szefowi, byśmy mogli kontynuować współpracę w przyszłości – mówiła spokojnym, profesjonalnym tonem, wciąż się uśmiechając. – Koszty także zależą od tego, co dokładnie miałabym zrobić. Może najpierw po prostu pokaże pani moje prace i dojdziemy wspólnie do tego, co chcemy razem osiągnąć? – zaproponowała.
Sięgnęła po teczkę i otworzyła ją, wyciągając z niej swoje wcześniejsze projekty. Podniosła się, aby przedstawić je Clementine.
– To projekty pudełek, które wykonałam dla Cukierni Wszystkich Smaków. Można więc powiedzieć, że mam już doświadczenie w podobnych sprawach… choć charakter tego lokalu jest zdecydowanie bardziej elegancki i stonowany, co oczywiście powinny oddawać też opakowania. Tu ma pani też kilka moich szkiców… i rysunków – tłumaczyła. – Na czym dokładnie zależy cukierni? Samej ilustracji, która ozdobi opakowanie, czy na całych pudełkach? Specjalizuje się w samym rysowaniu, ale jak pani widzi, narysowanie pudełek na kartce też nie wykracza poza moje zdolności. Końcowym wykonaniem oczywiście zajmują się już profesjonaliści.
Zamilkła, obserwując reakcje pracownicy cukierni.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie mogło im pójść znowu aż tak źle, co nie? Były najpewniej w tym samym wieku, obie były dziewczynami… No bez przesady! Co mogło niby pójść nie tak?
– Rozumiem, ale nie musi być pani taka oficjalna. Mogę do pani zwracać się po prostu Gwen, a pani do mnie Clem? – zaśmiała się Clementine. Nie potrafiła się złościć za zwrócenie jej uwagi, była na to zbyt optymistyczna, nawet w taką pogodę jak obecna. Zresztą, przeczuwała, że jej towarzyszka stresuje się może nawet bardziej od niej – niepotrzebnie, bo Clem wolała utrzymywać przyjazną atmosferę zamiast profesjonalnej. Oczywiście, niezbędne uwagi dawało się zawsze, ale uśmiech i motywacja zawsze robiły przy współpracy swoje! No i dziwnie było pracować z kimś o takim samym stopniu, mniej więcej tym samym wieku i jakoś go tytułować.
Pokiwała głową na pytanie. W porządku, co jej szkodziło? Pierwszy raz przeprowadzała rozmowę kwalifikacyjną i nigdzie jej się nie spieszyło, więc czemu nie?
Młoda Thorne posłusznie zaczęła przebiegać wzrokiem po kartkach. Ta dziewczyna naprawdę miała talent! Co prawda Clem ani trochę nie rozumiała, z czym to się je i tak dalej, ale rysunki wyglądały naprawdę ładnie. Ona po prostu podziwiała każdego, kto coś umiał. Taka była prawda.
– Musi być pani z siebie bardzo dumna. – zagadnęła Clementine życzliwie. Wszystko to robiło wielkie wrażenie. – Ogólnie w całym zleceniu chodzi o ilustrację na każde pudełko, wieczko dokładnie. Na każdym ma być wersja jedna lub druga. O, może być coś podobnego.
Wskazała na jeden z rysunków. Miały przyciągać uwagę i radować oczy, takie właśnie było ich zadanie. Z opakowaniami miało być tak samo.
– Konkretnie chodzi o sam wzór, bo projekt pewnie będzie ktoś od nas w stanie już powielić, a pani będzie otrzymywać za to nadal stosowne wynagrodzenie i figurować wciąż autor wymieniony na opakowaniu jak i na plakacie w oknie. – wyjaśniła rzeczowo. O wiele łatwiej było stworzyć wzór i potem go kopiować niż żeby Gwen miała robić wszystko sama. Inaczej tempo produkcji czekoladek mogłoby się sporo opóźnić. – Pudełka nie są duże, formatu podręcznego. Pewnie dałaby pani radę co tydzień wymyślać nowe tła dla nich razy dwa, skoro mają być dostępne w dwóch wariantach? Ile zwykle zajmuje pani taka praca i ile mniej więcej by to kosztowało?
– Rozumiem, ale nie musi być pani taka oficjalna. Mogę do pani zwracać się po prostu Gwen, a pani do mnie Clem? – zaśmiała się Clementine. Nie potrafiła się złościć za zwrócenie jej uwagi, była na to zbyt optymistyczna, nawet w taką pogodę jak obecna. Zresztą, przeczuwała, że jej towarzyszka stresuje się może nawet bardziej od niej – niepotrzebnie, bo Clem wolała utrzymywać przyjazną atmosferę zamiast profesjonalnej. Oczywiście, niezbędne uwagi dawało się zawsze, ale uśmiech i motywacja zawsze robiły przy współpracy swoje! No i dziwnie było pracować z kimś o takim samym stopniu, mniej więcej tym samym wieku i jakoś go tytułować.
Pokiwała głową na pytanie. W porządku, co jej szkodziło? Pierwszy raz przeprowadzała rozmowę kwalifikacyjną i nigdzie jej się nie spieszyło, więc czemu nie?
Młoda Thorne posłusznie zaczęła przebiegać wzrokiem po kartkach. Ta dziewczyna naprawdę miała talent! Co prawda Clem ani trochę nie rozumiała, z czym to się je i tak dalej, ale rysunki wyglądały naprawdę ładnie. Ona po prostu podziwiała każdego, kto coś umiał. Taka była prawda.
– Musi być pani z siebie bardzo dumna. – zagadnęła Clementine życzliwie. Wszystko to robiło wielkie wrażenie. – Ogólnie w całym zleceniu chodzi o ilustrację na każde pudełko, wieczko dokładnie. Na każdym ma być wersja jedna lub druga. O, może być coś podobnego.
Wskazała na jeden z rysunków. Miały przyciągać uwagę i radować oczy, takie właśnie było ich zadanie. Z opakowaniami miało być tak samo.
– Konkretnie chodzi o sam wzór, bo projekt pewnie będzie ktoś od nas w stanie już powielić, a pani będzie otrzymywać za to nadal stosowne wynagrodzenie i figurować wciąż autor wymieniony na opakowaniu jak i na plakacie w oknie. – wyjaśniła rzeczowo. O wiele łatwiej było stworzyć wzór i potem go kopiować niż żeby Gwen miała robić wszystko sama. Inaczej tempo produkcji czekoladek mogłoby się sporo opóźnić. – Pudełka nie są duże, formatu podręcznego. Pewnie dałaby pani radę co tydzień wymyślać nowe tła dla nich razy dwa, skoro mają być dostępne w dwóch wariantach? Ile zwykle zajmuje pani taka praca i ile mniej więcej by to kosztowało?
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie mogła się nie zgodzić. Miała do czynienia z wieloma klientami, dzięki czemu wiedziała, jak różni są ludzie. Nie każdy zleceniodawca chciał, aby mówiła mu po imieniu, co w pełni rozumiała i szanowała. Zwykle brakowało jej też pewności siebie, by sama to zaproponować. Wolała jednak mówić do innych po imieniu, zwłaszcza, jeśli druga strona była podobna wiekiem.
– Oczywiście! – przytaknęła więc tylko.
Zawsze dawała czas na to, by klient obejrzał jej prace. Clementine chyba spodobały się tworzone przez Gwen prace. Widziała to w jej spojrzeniu. Panna Thorne właściwie nie musiała nic mówić.
– Dziękuję. Cóż, to przede wszystkim ciężka praca – stwierdziła. Gwen nie sądziła, aby w rysowaniu czy malowaniu naprawdę chodziło o talent. Zamiłowanie i praca nad zdolnościami były najważniejsze. Każdy wprawdzie miał pewne predyspozycje, jednak naprawdę bardzo wielu rzeczy dało się nauczyć. Jeśli ktoś był w stanie narysować prostą kreskę przy odrobinie pracy nad zdolnościami mógł tworzyć naprawdę niezwykłe dzieła.
Wysłuchała słów panny Thorne i na chwilę zakryła dłonią usta, myśląc nad jej słowami. Nie wiedziała, czy miałaby na tyle czasu, aby regularnie tworzyć tak dużą ilość ilustracji. Nie lubiła pracować na czas. Chwilę później wpadł jej jednak do głowy pomysł.
– Na tworzenie ilustracji co tydzień niestety, mogę nie mieć czasu. Ale mogę przygotować kilka na zapas, o ile będą to dość proste prace. Wtedy moglibyście je zmieniać regularnie, a na przykład co sezon mogłabym przygotowywać nowe. Dzięki temu klienci nie byliby znudzeni, a cukiernia nie musiałaby tyle na to wydać – zaproponowała.
Chwilę później podała też cenę ilustracji, by zaraz po zamknięciu ust niemal zachłysnąć się powietrzem. Miała pomysł.
– Nie wiem, na czym by do końca wam zależało pod względem ilustracji, ale… – wyciągnęła z teczki szkicownik oraz ołówek – …ale chyba najlepiej działałaby jakieś proste… ale niezbyt szczegółowe ilustracje. Tak myślę, że mogłyby wyglądać, jakby zostały namalowane rozpuszczoną czekoladą. – Zaczęła szkicować na kawałku papierów prosty domek, skupiając się na liniach, starając się, aby imitowały właśnie czekoladę. – Wszystko w brązowych barwach kojarzących się z czekoladą. Mleczne byłyby oczywiście nieco jaśniejsze. Coś takiego może być?
Pokazała Clementine wykonany na szybko szkic.
– Oczywiście! – przytaknęła więc tylko.
Zawsze dawała czas na to, by klient obejrzał jej prace. Clementine chyba spodobały się tworzone przez Gwen prace. Widziała to w jej spojrzeniu. Panna Thorne właściwie nie musiała nic mówić.
– Dziękuję. Cóż, to przede wszystkim ciężka praca – stwierdziła. Gwen nie sądziła, aby w rysowaniu czy malowaniu naprawdę chodziło o talent. Zamiłowanie i praca nad zdolnościami były najważniejsze. Każdy wprawdzie miał pewne predyspozycje, jednak naprawdę bardzo wielu rzeczy dało się nauczyć. Jeśli ktoś był w stanie narysować prostą kreskę przy odrobinie pracy nad zdolnościami mógł tworzyć naprawdę niezwykłe dzieła.
Wysłuchała słów panny Thorne i na chwilę zakryła dłonią usta, myśląc nad jej słowami. Nie wiedziała, czy miałaby na tyle czasu, aby regularnie tworzyć tak dużą ilość ilustracji. Nie lubiła pracować na czas. Chwilę później wpadł jej jednak do głowy pomysł.
– Na tworzenie ilustracji co tydzień niestety, mogę nie mieć czasu. Ale mogę przygotować kilka na zapas, o ile będą to dość proste prace. Wtedy moglibyście je zmieniać regularnie, a na przykład co sezon mogłabym przygotowywać nowe. Dzięki temu klienci nie byliby znudzeni, a cukiernia nie musiałaby tyle na to wydać – zaproponowała.
Chwilę później podała też cenę ilustracji, by zaraz po zamknięciu ust niemal zachłysnąć się powietrzem. Miała pomysł.
– Nie wiem, na czym by do końca wam zależało pod względem ilustracji, ale… – wyciągnęła z teczki szkicownik oraz ołówek – …ale chyba najlepiej działałaby jakieś proste… ale niezbyt szczegółowe ilustracje. Tak myślę, że mogłyby wyglądać, jakby zostały namalowane rozpuszczoną czekoladą. – Zaczęła szkicować na kawałku papierów prosty domek, skupiając się na liniach, starając się, aby imitowały właśnie czekoladę. – Wszystko w brązowych barwach kojarzących się z czekoladą. Mleczne byłyby oczywiście nieco jaśniejsze. Coś takiego może być?
Pokazała Clementine wykonany na szybko szkic.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
To co proponowała Gwen, wydawało się Clem logiczne. Malarka dobrze znała się na rzeczy, więc Thorne nie pozostało nic innego jak jej przytakiwać. Nie za bardzo wiedziała, co można powiedzieć o sztuce malarskiej, ale to na tę chwilę nie było ważne. Grunt by dziewczyny doszły do obopólnego porozumienia.
– Cóż, cokolwiek by to nie było – czy ciężka praca, czy talent – rezultaty są naprawdę świetne. Strasznie zazdroszczę. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nie widziała piękniejszych rysunków niż te, ale też nieszczególnie wiele ich w życiu widziała.
Pomyślała chwilę nad propozycją dziewczyny. Zdawała się całkiem w porządku, Clementine musiałaby jeszcze dopytać pracodawcy o szczegóły, ale przewidywała się, że poprze ten pomysł. Pokiwała więc głową, nie chcąc pozostawiać rozmówczyni bez odzewu:
- Zgoda. Możemy tak zrobić.
Potem cierpliwie wysłuchała ogólnego cennika w zależności od zlecenia. Wszystko przebiegało sprawnie, nie napotkała żadnych problemów, więc powinny załatwić sprawę w ciągu kilku minut. W końcu to tylko wstępna rozmowa i ogarnianie projektu, później dopiero miała się rozpocząć współpraca na całego.
– Huh?
Spojrzała nagle na Gwen, którą najwyraźniej oświeciło. Zaczekała, aż malarka narysuje to, co zamierzała, do końca i skończy wypowiedź. Thorne zwróciła wzrok na kartkę.
– Ładne! – Znowu, ale czy mogła powiedzieć coś więcej?
Teraz jednak przetrawiła to, co powiedziała Gwen dokładnie i przyłożyła palec do buzi w ramach zastanowienia. No, brzmiało cudnie! Naprawdę zazdrościła dziewczynie, że ma taką wyobraźnię – gdyby potrafiła wymyślać tyle co ona, wybudowałaby sobie domek z piernika, a może i zamek?
– I wydaje mi się, że to całkiem dobra alternatywa. Na pewno pracuje się wygodniej, gdy ma się większe pole do samodzielnego popisu, coś o tym wiem. – zaśmiała się Clem, sięgając do szuflady. – Zapłacę pani póki co zaliczkę, czyli połowę umówionej kwoty, może być? Do piątku da się pani wyrobić czy potrzebuje pani więcej czasu?
Wszystko co powiedziała, było odgórnie ustalone z przełożonym. Gdyby tak nie było, rozmowę kwalifikacyjną i całą dalszą procedurę poprowadziłaby po swojemu.
– Cóż, cokolwiek by to nie było – czy ciężka praca, czy talent – rezultaty są naprawdę świetne. Strasznie zazdroszczę. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nie widziała piękniejszych rysunków niż te, ale też nieszczególnie wiele ich w życiu widziała.
Pomyślała chwilę nad propozycją dziewczyny. Zdawała się całkiem w porządku, Clementine musiałaby jeszcze dopytać pracodawcy o szczegóły, ale przewidywała się, że poprze ten pomysł. Pokiwała więc głową, nie chcąc pozostawiać rozmówczyni bez odzewu:
- Zgoda. Możemy tak zrobić.
Potem cierpliwie wysłuchała ogólnego cennika w zależności od zlecenia. Wszystko przebiegało sprawnie, nie napotkała żadnych problemów, więc powinny załatwić sprawę w ciągu kilku minut. W końcu to tylko wstępna rozmowa i ogarnianie projektu, później dopiero miała się rozpocząć współpraca na całego.
– Huh?
Spojrzała nagle na Gwen, którą najwyraźniej oświeciło. Zaczekała, aż malarka narysuje to, co zamierzała, do końca i skończy wypowiedź. Thorne zwróciła wzrok na kartkę.
– Ładne! – Znowu, ale czy mogła powiedzieć coś więcej?
Teraz jednak przetrawiła to, co powiedziała Gwen dokładnie i przyłożyła palec do buzi w ramach zastanowienia. No, brzmiało cudnie! Naprawdę zazdrościła dziewczynie, że ma taką wyobraźnię – gdyby potrafiła wymyślać tyle co ona, wybudowałaby sobie domek z piernika, a może i zamek?
– I wydaje mi się, że to całkiem dobra alternatywa. Na pewno pracuje się wygodniej, gdy ma się większe pole do samodzielnego popisu, coś o tym wiem. – zaśmiała się Clem, sięgając do szuflady. – Zapłacę pani póki co zaliczkę, czyli połowę umówionej kwoty, może być? Do piątku da się pani wyrobić czy potrzebuje pani więcej czasu?
Wszystko co powiedziała, było odgórnie ustalone z przełożonym. Gdyby tak nie było, rozmowę kwalifikacyjną i całą dalszą procedurę poprowadziłaby po swojemu.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cukiernia "Czekoladowa Rzeka"
Szybka odpowiedź