Cukiernia "Czekoladowa Rzeka"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Cukiernia "Czekoladowa Rzeka"
Cukiernia "Czekoladowa Rzeka" była w rodzinie Thorne'ów od pokoleń. Pomimo zmiany właściciela dalej skupia się ona - jak sama nazwa wskazuje - bardziej na wyrobach czekoladowych niżeli na żelatynowych. Na zewnątrz często wystawiane są stoliki dla tych, którzy chcą cieszyć się słodkościami na świeżym powietrzu. Dla tych jednak, którzy decydują się na posiłek na wynos, produkty pakowane są w urocze paczuszki nie tylko dla zabezpieczenia, ale i dla estetyki.
Na samym progu klienta wita słodka woń i brak gwaru. Z miłą chęcią odbywa się rozmowy w towarzystwie rozmaitego jedzenia. Można więc powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Oprócz tej mieszczącej się na Pokątnej, na świecie istnieje również wiele innych cukierni pod tą samą nazwą, między innymi w Rosji. Nic więc dziwnego, że linia tych cukierni jest nie tylko uwielbiana przez wzgląd na jakość towarów czy atmosferę, ale i dość znana wśród przeciętnych czarodziejów.
Na samym progu klienta wita słodka woń i brak gwaru. Z miłą chęcią odbywa się rozmowy w towarzystwie rozmaitego jedzenia. Można więc powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Oprócz tej mieszczącej się na Pokątnej, na świecie istnieje również wiele innych cukierni pod tą samą nazwą, między innymi w Rosji. Nic więc dziwnego, że linia tych cukierni jest nie tylko uwielbiana przez wzgląd na jakość towarów czy atmosferę, ale i dość znana wśród przeciętnych czarodziejów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 1 raz
Jej brwi drgnęły w niedokończony geście oburzenia który zdążyła opanować, nim ktokolwiek byłby w stanie go dostrzec. Choć właściwie zwrócona w stronę reportera, któremu łaskawie uzupełniła słowa Evandry, się nie obawiała. Bo zajęty był każdą z kobiet obok niej, nie poświęcając jej nawet uncji uwagi. Jednej kapki. Pytając na zmianę to jedną, to drugą, jakby była niewidzialna. Te flesze które błyskały prawdopodobnie nawet ją obejmowały. Co za potwarz straszna. Poczuła jak zaczyna się w niej gotować. Dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść. Oburzająca ignorancja, stała przecież obok. Obok obu, nikt nie rzucił na nią kameleona, ramię w ramię, zignorował ją świadomie? Bo przecież nie przypadkiem. Jak mógł?! Jak śmiał w ogóle?! Nie była anonimowa, nie była pierwszą lepszą damą, młódką której nie widział wcześniej. Była Melisande Travers, była siostrą najwierniejszego sługi czarnego pana i żoną bohatera odznaczonego za zasługi, udzielała się na rzecz hrabstw, wygłaszała prelekcje podasz sympozjów międzynarodowych a on zachowywał się, jakby jej w ogóle nie widział. Umrze. Postanowiła w nagłej (i całkowicie logicznej) myśli. Artykuł który właśnie składał będzie ostatnim, który napisze w życiu. Lepiej, żeby stąpił na niego jakiś patron wszystkich pisarzy i pozwolił opublikować dzieło życie, bo kolejnej szansy mieć już nie będzie. Zanim wyda ostatnie tchnienie może jeszcze połamiemy mu ręce? - zastanawiała się, uśmiechając przepięknie, choć jej spojrzenie biło niemal namacalną chęcią mordu. - Tak, obie, po kilka razy najlepiej. - przytaknęła sama sobie unosząc brodę ku górze. Fenomenalnie. Będzie musiała jedynie zaplanować potem jakich kolejnych podjąć się kroków. Miała ochotę stać nad nim i patrzeć jak cierpi za zniewagę, której się dopuścił. Ale to potem, teraz musiała skupić się na płynącej między nimi rozmowie.
Zwróciła swoje ciemne spojrzenie ku Hypatii, mierząc ją uważnie wzrokiem kiedy umówiła. Uśmiech - uprzejmie wysłuchujący, czarujący od lat nie zszedł z jej twarzy nawet na sugestię, że istniała szansa że szkoła która ją wykształciła mogła nie poradzić sobie z upadkiem komety - nie miała pojęcia, ale nie była Hogwartem o którym miała coraz gorsze zdanie i coraz mocniej czuła rosnące niezadowolenie na myśl, że jej dzieci zostaną skierowane w tamtą stronę. Może powinna pomówić z Manannem? Nie pozwoliła drgnąć brwią na niemal teatralne westchnienie kuzynki a przynajmniej tak jawiło się w jej oczach, może dlatego, że sama odgrywała empatię ku tym którzy stracili swoje życie. Nie było jej ich szkoda, póki nie dotykali jej bezpośrednio nie miały dla lady Travers żadnego znaczenia.
- Z pewnością, Hypatio. - zgodziła się uprzejmie choć trudno było z całkowitą pewnością określić do których z jej słów odnosiła się w tym momencie - czy do wspomnianej drogi, czy do możliwości reakcji znajdując się na miejscu, pozostawiając wiele wątpliwości jedynie dla siebie, zadziwiająco zastanawiając się podobnie jak Deirdre, dlaczego kształceniem zajmowała się sama nie któraś z guwernantek - wszak każdy szanujący się dom posiadał takie. Ale te myśli i pytania nie miały dzisiaj znaczenia - przynajmniej nie w atmosferze celebracji i radości z powoli odbudowywanej stolicy po ataku natury.
Ciemne spojrzenie skrzyżowało się też z tym należącym do Bartemiusa, dołączając do niego chwilę później, po tym jak zawiesił swoje własne na niej.
- Oh, po części skora jestem przyznać ci rację, Bartemiusie. - powiedział przesuwając odrobinę głowę w prawą stronę. - Jednak czyż wszystko nie zależy od odpowiednio powziętych planów i przygotowań? Zostawiając sprawy przypadkowi istotnie, nie zawsze da się przewidzieć całkowity efekt końcowy - ale znów, któż rozsądny oddawałby to całkowicie właśnie jemu? - zapytała tonem lekkich rozważań, ile podobnych przeprowadzili wcześniej? Teraz niewiele już z nich pamiętała. Ból i strata ścisnęły jej serce pod nazwiskiem, które nosił. Które miało mu towarzyszyć przez całe życie - tak jak miało towarzyszyć Marianne przez resztę jej. I towarzyszyło, stracili ją za szybko, bez powodu tak naprawdę. A przynajmniej takiego, który mogłaby zaakceptować Melisande.
Przesunęła tęczówki najpierw ku marynarzowi jej męża, który zdawał się czuć nader swobodnie, może niezauważalnie, ale nie zamierzała przegapić ani jednego jego kroku licząc, że nie doprowadzi do czegoś haniebnego - skoro głośno ubierał płaszcz z jej nazwiska, winien być w stanie unieść jego ciężar. Odnalazła Macnaira kiedy jej odpowiedział i otwierała już usta, chcąc przekazać pozdrowienia dla Iryny i Drew - bo co więcej było do powiedzenia, ale mężczyzna zdawał się uznać, że to odpowiedni moment na pokazanie się w samych superlatywach. Może spojrzałaby na niego łaskawszym wzrokiem rozumiejąc, że ich obecność może wprowadzać w niepewność, ale tląca się nadal w ciele irytacja (trochę zgaszona powziętym planem morderstwa) sprawiła, że nie miała ochoty na wspaniałomyślność. Nie pytała o to, czym się zajmował. Może by to zrobiła, by potrzymać rozmowę - ale może to i lepiej, skupi się na sobie. Jednak nie, bo pytanie zawisło między nimi. Ciemne spojrzenie skrzyżowało się z tęczówkami Macnaira. - Prawdopodobnie. - połowiczna zgoda, nachyliła się, niemal poufale w żartobliwym geście, nadal czując znamiona irytacji na ramionach. - choć możliwe, że większość z nas jest tutaj dla słodyczy, panie Macnair. - wyprostowała plecy, splatając przed sobą dłonie. - Nie uważa pan swoich obowiązków za normalność? - zapytała z zaskoczoną ciekawością. Zaraz jednak wyłapując nowe imię, przesuwając spojrzenie od Mitcha do Bartemiusa. - Igor Macnair? - zapytała uprzejmie rozciągając wargi zdecydowana wysłuchać więcej tej części historii.
Wypowiadająca się w jej stronę kobieta pochłonęła na dłużej jej uwagę. Nachyliła się odrobinę, by spojrzeć ku czarno białemu zdjęciu.
- Oh! - zaskoczyła się uprzejmie wzrokiem dokładnie przesuwając po trzymanej w jej dłoni fotografii. - Twój opis lady świadczy, że dobrze zrobiłam postanawiając się dziś tutaj pojawić. - zgodziła się z nią, choć o większości przysmaków nie słyszała wcześniej. - Czy sorbetowe smoki były warte uwagi? - zapytała, cóż nie bez przyczyny zainteresowane właśnie nimi, czyż nie? Podtrzymując uprzejmą rozmowę, mimo że jej dobry humor odszedł kilka chwil wcześniej i Melisande wątpiła, że jeszcze dzisiaj w ogóle postanowi się pojawić. Jedyne na co miała w tej chwili ochotę to powrót do domu by rozpocząć planowanie własnej zemsty. Potaknęła krótkim skinieniem głowy właścicielowi “Czekoladowej Rzeki”, częstując go ujmującym uśmiechem. - Nie wątpię. - zgodziła się usłużnie, do pieniędzy nie przywiązywała przecież większej wagii, choć zdawała sobie sprawę, że zostawiła jej dużo więcej niż wcześniej gości - świadczyła o tym sposób podania wybranych babeczek. Ale i ten sposób nie pomógł jej przywrócić sobie własnej równowagi. Wskazała na Evandrę i Deirdre, bo pozostałe dwie babeczki były właśnie dla nich. Pewnie zaśmiałaby się serdecznie chwilę wcześniej na ulubioną “lawendę” Deirdre, nie potrafiąc w nią uwierzyć ani trochę. Może. Wcześniej. Teraz. Zamilkła całkiem przesuwając spojrzenie na miejsce z którego dochodziły dźwięki na zapowiedź starszej lady, ale straciła zainteresowanie całkiem. Mimo to nie ruszyła się o krok patrząc na wystawiany spektakl. Który ku niezadowoleniu Melisande był całkowicie przemyślany i interesujący, więc odbierał jej opcje na to, by pokręcić na cokolwiek nosem i w ten sposób dac upust kłębiącej się w niej irytacji. Zwróciła tęczówki na Scarpelliego wysłuchując co miał do powiedzenia. Smak dostosowywał się do myśli? Ciekawe, do fantazji? Obróciła pióro w dłoni. Straciła ochotę. Na słodkie - nie lubiła zajadać irytacji, jedzenie było dla niej celebracją, nie sposobem na zażegnanie frustracji. Obróciła w palcach pióro - było zimne w dotyku i jedyne co mogła przyznać, że umiejętności transmutacyjne robiły wrażenie. Uniosła tęczówki na Deirdre.
- Czasem bywa też problematyczna. - podsunęła, bo przecież w pierwszych misiach poznawania zamku nie raz natknęła się na transmutacyjne eksperymenty jego mieszkańców. Przeniosła spojrzenie na obiekt w dłoni. Przez chwilę w nie patrzyła, pióro w ręce - coś zdawało w nim się odbijać - zamkowy korytarz z ich zamku, ten sam który widziała we śnie jakiś czas temu? - ale nie czuła już wcześniejszej ekscytacji. Z trudem powstrzymała westchnienie, ale mimowolnie zastanowiła się, czy jeśli w istocie odpowiadała fantazją z aktualnych myśli, tym, czego pragnęło się najbardziej, to czy jej przypadkiem nie przyjmie za chwilę smaku posoki, mogąc jedynie mieć nadzieję, że smak nie dopasował się do znanych schematów(albo wspomnianej limonki i cukru) nie chwilowych myśli które wyraźnie pojawiały się w jej głowie - krwawych, bolesnych szczególnie dla jednostki która zaszła jej chwilę wcześniej za skórę. Zapłaci jej za to, to jedno było więcej niż pewne.
Zwróciła swoje ciemne spojrzenie ku Hypatii, mierząc ją uważnie wzrokiem kiedy umówiła. Uśmiech - uprzejmie wysłuchujący, czarujący od lat nie zszedł z jej twarzy nawet na sugestię, że istniała szansa że szkoła która ją wykształciła mogła nie poradzić sobie z upadkiem komety - nie miała pojęcia, ale nie była Hogwartem o którym miała coraz gorsze zdanie i coraz mocniej czuła rosnące niezadowolenie na myśl, że jej dzieci zostaną skierowane w tamtą stronę. Może powinna pomówić z Manannem? Nie pozwoliła drgnąć brwią na niemal teatralne westchnienie kuzynki a przynajmniej tak jawiło się w jej oczach, może dlatego, że sama odgrywała empatię ku tym którzy stracili swoje życie. Nie było jej ich szkoda, póki nie dotykali jej bezpośrednio nie miały dla lady Travers żadnego znaczenia.
- Z pewnością, Hypatio. - zgodziła się uprzejmie choć trudno było z całkowitą pewnością określić do których z jej słów odnosiła się w tym momencie - czy do wspomnianej drogi, czy do możliwości reakcji znajdując się na miejscu, pozostawiając wiele wątpliwości jedynie dla siebie, zadziwiająco zastanawiając się podobnie jak Deirdre, dlaczego kształceniem zajmowała się sama nie któraś z guwernantek - wszak każdy szanujący się dom posiadał takie. Ale te myśli i pytania nie miały dzisiaj znaczenia - przynajmniej nie w atmosferze celebracji i radości z powoli odbudowywanej stolicy po ataku natury.
Ciemne spojrzenie skrzyżowało się też z tym należącym do Bartemiusa, dołączając do niego chwilę później, po tym jak zawiesił swoje własne na niej.
- Oh, po części skora jestem przyznać ci rację, Bartemiusie. - powiedział przesuwając odrobinę głowę w prawą stronę. - Jednak czyż wszystko nie zależy od odpowiednio powziętych planów i przygotowań? Zostawiając sprawy przypadkowi istotnie, nie zawsze da się przewidzieć całkowity efekt końcowy - ale znów, któż rozsądny oddawałby to całkowicie właśnie jemu? - zapytała tonem lekkich rozważań, ile podobnych przeprowadzili wcześniej? Teraz niewiele już z nich pamiętała. Ból i strata ścisnęły jej serce pod nazwiskiem, które nosił. Które miało mu towarzyszyć przez całe życie - tak jak miało towarzyszyć Marianne przez resztę jej. I towarzyszyło, stracili ją za szybko, bez powodu tak naprawdę. A przynajmniej takiego, który mogłaby zaakceptować Melisande.
Przesunęła tęczówki najpierw ku marynarzowi jej męża, który zdawał się czuć nader swobodnie, może niezauważalnie, ale nie zamierzała przegapić ani jednego jego kroku licząc, że nie doprowadzi do czegoś haniebnego - skoro głośno ubierał płaszcz z jej nazwiska, winien być w stanie unieść jego ciężar. Odnalazła Macnaira kiedy jej odpowiedział i otwierała już usta, chcąc przekazać pozdrowienia dla Iryny i Drew - bo co więcej było do powiedzenia, ale mężczyzna zdawał się uznać, że to odpowiedni moment na pokazanie się w samych superlatywach. Może spojrzałaby na niego łaskawszym wzrokiem rozumiejąc, że ich obecność może wprowadzać w niepewność, ale tląca się nadal w ciele irytacja (trochę zgaszona powziętym planem morderstwa) sprawiła, że nie miała ochoty na wspaniałomyślność. Nie pytała o to, czym się zajmował. Może by to zrobiła, by potrzymać rozmowę - ale może to i lepiej, skupi się na sobie. Jednak nie, bo pytanie zawisło między nimi. Ciemne spojrzenie skrzyżowało się z tęczówkami Macnaira. - Prawdopodobnie. - połowiczna zgoda, nachyliła się, niemal poufale w żartobliwym geście, nadal czując znamiona irytacji na ramionach. - choć możliwe, że większość z nas jest tutaj dla słodyczy, panie Macnair. - wyprostowała plecy, splatając przed sobą dłonie. - Nie uważa pan swoich obowiązków za normalność? - zapytała z zaskoczoną ciekawością. Zaraz jednak wyłapując nowe imię, przesuwając spojrzenie od Mitcha do Bartemiusa. - Igor Macnair? - zapytała uprzejmie rozciągając wargi zdecydowana wysłuchać więcej tej części historii.
Wypowiadająca się w jej stronę kobieta pochłonęła na dłużej jej uwagę. Nachyliła się odrobinę, by spojrzeć ku czarno białemu zdjęciu.
- Oh! - zaskoczyła się uprzejmie wzrokiem dokładnie przesuwając po trzymanej w jej dłoni fotografii. - Twój opis lady świadczy, że dobrze zrobiłam postanawiając się dziś tutaj pojawić. - zgodziła się z nią, choć o większości przysmaków nie słyszała wcześniej. - Czy sorbetowe smoki były warte uwagi? - zapytała, cóż nie bez przyczyny zainteresowane właśnie nimi, czyż nie? Podtrzymując uprzejmą rozmowę, mimo że jej dobry humor odszedł kilka chwil wcześniej i Melisande wątpiła, że jeszcze dzisiaj w ogóle postanowi się pojawić. Jedyne na co miała w tej chwili ochotę to powrót do domu by rozpocząć planowanie własnej zemsty. Potaknęła krótkim skinieniem głowy właścicielowi “Czekoladowej Rzeki”, częstując go ujmującym uśmiechem. - Nie wątpię. - zgodziła się usłużnie, do pieniędzy nie przywiązywała przecież większej wagii, choć zdawała sobie sprawę, że zostawiła jej dużo więcej niż wcześniej gości - świadczyła o tym sposób podania wybranych babeczek. Ale i ten sposób nie pomógł jej przywrócić sobie własnej równowagi. Wskazała na Evandrę i Deirdre, bo pozostałe dwie babeczki były właśnie dla nich. Pewnie zaśmiałaby się serdecznie chwilę wcześniej na ulubioną “lawendę” Deirdre, nie potrafiąc w nią uwierzyć ani trochę. Może. Wcześniej. Teraz. Zamilkła całkiem przesuwając spojrzenie na miejsce z którego dochodziły dźwięki na zapowiedź starszej lady, ale straciła zainteresowanie całkiem. Mimo to nie ruszyła się o krok patrząc na wystawiany spektakl. Który ku niezadowoleniu Melisande był całkowicie przemyślany i interesujący, więc odbierał jej opcje na to, by pokręcić na cokolwiek nosem i w ten sposób dac upust kłębiącej się w niej irytacji. Zwróciła tęczówki na Scarpelliego wysłuchując co miał do powiedzenia. Smak dostosowywał się do myśli? Ciekawe, do fantazji? Obróciła pióro w dłoni. Straciła ochotę. Na słodkie - nie lubiła zajadać irytacji, jedzenie było dla niej celebracją, nie sposobem na zażegnanie frustracji. Obróciła w palcach pióro - było zimne w dotyku i jedyne co mogła przyznać, że umiejętności transmutacyjne robiły wrażenie. Uniosła tęczówki na Deirdre.
- Czasem bywa też problematyczna. - podsunęła, bo przecież w pierwszych misiach poznawania zamku nie raz natknęła się na transmutacyjne eksperymenty jego mieszkańców. Przeniosła spojrzenie na obiekt w dłoni. Przez chwilę w nie patrzyła, pióro w ręce - coś zdawało w nim się odbijać - zamkowy korytarz z ich zamku, ten sam który widziała we śnie jakiś czas temu? - ale nie czuła już wcześniejszej ekscytacji. Z trudem powstrzymała westchnienie, ale mimowolnie zastanowiła się, czy jeśli w istocie odpowiadała fantazją z aktualnych myśli, tym, czego pragnęło się najbardziej, to czy jej przypadkiem nie przyjmie za chwilę smaku posoki, mogąc jedynie mieć nadzieję, że smak nie dopasował się do znanych schematów(albo wspomnianej limonki i cukru) nie chwilowych myśli które wyraźnie pojawiały się w jej głowie - krwawych, bolesnych szczególnie dla jednostki która zaszła jej chwilę wcześniej za skórę. Zapłaci jej za to, to jedno było więcej niż pewne.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie uczestniczy w tej całej dyskusji o wielkości Londynu i chwale, jaka mu się należy. Górnolotność słów przechodzi gdzieś w zapomnienie, nie zatrzymując się na dłużej w umyśle, kiedy do jej uszu trafia metafora z różami.
- Natura jest harmonią, ogród powinien ją odzwierciedlać - zwraca się do Bartemiusa łagodnym tonem i z równie ciepłym uśmiechem, ale coś w jej głosie wyraża zdecydowany sprzeciw. - Dzięki zachowaniu różnorodności wśród roślin możemy sprawić, że będą się one wzajemnie wspierać. Róże, pomimo swych kolców, nie poradzą sobie same w starciu z chwastami, ale też nie do końca należy je stale wyręczać w walce. Lawenda, szałwia, macierzanka, to rośliny, które zasiane na stałe w ogrodzie potrafią zdziałać cuda, wprowadzić należytą równowagę bez potrzeby gwałtownych ingerencji. - Obyłoby się bez bezksiężycowych nocy, spływającej ulicami krwi. - Londynowi, tak, jak i różanym ogrodom, warto dać warunki do spójnego, samodzielnego wzrostu. - Nie, nie wydaje jej się, że Bartemius zrozumie porównanie, jest wszak wyłącznie zapatrzonym w dokumentacje Crouchem i jedyne, co wzbudza on teraz w lady Rosier, to łagodna pobłażliwość.
Z zadowoleniem przyjmuje zgodę Hypatii, która roztacza wokół siebie niesamowicie świeży czar. Już chce wyrazić swój zachwyt związany z wizją współpracy, kiedy ponownie zjawia się jej brat, tym razem chwaląc się coraz to bardziej szorstkimi słowami. Byli w Hogwarcie na jednym roku, dzielili także pokój wspólny — dlaczego przez te wszystkie lata nie zapałała do niego sympatią? Dzisiejsza rozmowa nadto obrazuje powody.
- Rozumiem, że zrobił pan w tej kwestii pełne rozeznanie - stwierdza z uznaniem, a dzięki latom praktyki kłamstwa, próżno doszukać się w jej głosie złośliwości. - Chętnie zapoznam się z porównaniem wspomnianych przez pana placówek. Czy istnieją statystyki z zapisem dalszego rozwoju absolwentów szkół?
Uprzejmość Mildred nie różni się wcale od tej, jaką częstowała ją w czasach hogwarckich. Dziewczyna świetnie lawiruje wśród zwrotów grzecznościowych, co sprawia, że serce półwili rośnie - czy to dlatego, że przedstawia swoją dawną znajomą obecnym bliskim? Zależy jej, by ci, których poleca, wiedzieli, jak odnaleźć się w towarzystwie, zwłaszcza tak krytycznie oceniającym.
Kiedy nagle do ich grona dołącza jeszcze jeden czarodziej, wznosi tylko wysoko jasne brwi, dochodząc do wniosku, że i tę twarz skądś kojarzy. Nazwisko Fernsby nic jej nie mówi, ale całkiem możliwe, że mijali się niegdyś na szkolnych korytarzach. Świadczy też o tym zażyłość, z jaką Kenneth wita się z Mitchem.
- Lady Evandra Rosier, miło pana poznać - zwraca się do nowego rozmówcy w ich kręgu, usłużnie podsuwając tytuły. Niejednokrotnie zdarza się, że ludzie w jej otoczeniu nie wiedzą, jak się do niej zwracać, pomijając jakże istotne w socjecie szczegóły. Wprawdzie nie wymaga ich od swoich bliskich znajomych, jednak znajdujący się tuż obok gapie mogą zacząć wysuwać bzdurne przypuszczenia. Na komentarz Kennetha względem śmiałych fantazji uśmiech Evandry nie schodzi z jej twarzy, ale też nie towarzyszy mu zawstydzony rumieniec. Zbyt wiele czasu spędziła wśród oczarowanych mężczyzn, by czerwienić się od byle komentarza.
- Jest pan nadto łaskawy - rzuca do dziennikarza, nie spuszczając wstydliwie wzroku. - Swoje działania skupiam na tym, co bliskie mojemu sercu. Chcę dzielić się tą wartością z innymi, by móc zainspirować i zmotywować do zadbania o wspólne dobro. - Kolejne górnolotne hasła, ale czy nie tego się właśnie od niej oczekuje? - Oczywiście! - zgadza się z połowiczną radością, bo przed zdjęciami wolałaby najpierw dorwać się do którejś z babeczek.
Kiedy każdy zaczyna dzielić się swoimi ulubionymi smakami, wszystkie z przytoczonych kombinacji pobudzają ślinianki, zmuszają do zwilżenia ust i sięgnięcia tęsknym wzrokiem ku cukierniczej wystawie. Kiedy skończą się uprzejmości? Tylko na słowa Deirdre półwila parska krótkim śmiechem, momentalnie odchrząkując, chcąc zamaskować tym swoją reakcję. Lawenda, doprawdy? Londyńska namiestniczka często wywołuje rozbawienie na jej twarzy, ale czasem przechodzi samą siebie.
- Ah wspaniały pomysł - stwierdza podekscytowana już na samą myśl o sprawdzeniu, czy logika łączy się z sercem (i kubkami smakowymi). Propozycja Melisande raduje nie tylko jej zachcianki, ale i intryguje, by się przekonać, kto trafił ze swym strzałem. I wtedy tuż przed nimi wyrasta pomocnik cukiernika ze srebrną tacą i trzema biszkopcikami zdobionymi kwiatami. Sam ich widok zapiera dech, ale to nie powstrzymuje lady Rosier przed sięgnięciem po jeden z nich. Biszkopt jest miękki, idealnie wilgotny, a smak - Oh! wydostaje się z kobiecej piersi, gdy okazuje się, że ten w istocie odpowiada określonym wcześniej przypuszczeniom, jednak w tle, tuż obok porzeczki, pojawia się coś, czego nie potrafi nazwać.
Wtem po cukierni roznosi się mglisty, błyszczący obłok, zasunięto kotary. W pomieszczeniu zapanował półmrok, ustały głosy rozemocjonowanej klienteli, bo oto wszyscy wyczekują nadejścia mistrza. Widowisko pozwala, by uwaga Evandry na moment skupiła się na czymś innym, niż jedzeniu, więc wyciąga głowę ponad innymi zgromadzonymi, by dostrzec cokolwiek z racji swego przeciętnego wzrostu. Tańczące ogniki i zaczarowany paw pozwalają rozciągnąć usta w szerokim uśmiechu, a wysuwająca się spomiędzy kotar sylwetka cukiernika mobilizuje do bicia braw. Magia transmutacji jest niezwykła, a lady Rosier jest jej wielbicielką. Wprost marzy jej się władanie magią, jaka pozwoli na tworzenie tak zachwycających iluzji, ale mnogość zajęć i zainteresowań doyenne zwyczajnie wykracza poza dostępną w ciągu dnia liczbę godzin — gdzie w tym wszystkim czas na odpoczynek?
Zaaferowana wychodzącym na środek Mitchem nie od razu orientuje się, że jeden z pomocników podsuwa jej niezwykłe pióro. Mimo cienkich koronkowych rękawiczek wyczuwa jego chłód, a mnogość mieniących się światłem drobinek sprawia, że na myśl nasuwają się wspomnienia ze szkolnych korytarzy. Z Hogwartem wiąże same ciepłe myśli, nawet jeśli okres nastoletni nie zawsze usłany był różami. Półwila rozgląda się wokół, kiedy gnana skojarzeniem próbuje dostrzec w tłumie tych, z którymi była wtedy najbliżej, jednak w cukierni nie ma Primrose, Rigela, ani tym bardziej Aquili.
- Jest - przytakuje Deirdre, zwracając na moment spojrzenie w jej stronę. - To fascynujące, jak można wpłynąć na rzeczywistość, dostosować ją do własnych potrzeb. Zaklęcia z tej dziedziny potrafią być prawdziwie satysfakcjonujące. I masz rację - tu przenosi wzrok na szwagierkę - może być problematyczna, ale czy nie jest tak w przypadku każdej magii, dzierżonej w nieodpowiednich dłoniach?
| rzut
- Natura jest harmonią, ogród powinien ją odzwierciedlać - zwraca się do Bartemiusa łagodnym tonem i z równie ciepłym uśmiechem, ale coś w jej głosie wyraża zdecydowany sprzeciw. - Dzięki zachowaniu różnorodności wśród roślin możemy sprawić, że będą się one wzajemnie wspierać. Róże, pomimo swych kolców, nie poradzą sobie same w starciu z chwastami, ale też nie do końca należy je stale wyręczać w walce. Lawenda, szałwia, macierzanka, to rośliny, które zasiane na stałe w ogrodzie potrafią zdziałać cuda, wprowadzić należytą równowagę bez potrzeby gwałtownych ingerencji. - Obyłoby się bez bezksiężycowych nocy, spływającej ulicami krwi. - Londynowi, tak, jak i różanym ogrodom, warto dać warunki do spójnego, samodzielnego wzrostu. - Nie, nie wydaje jej się, że Bartemius zrozumie porównanie, jest wszak wyłącznie zapatrzonym w dokumentacje Crouchem i jedyne, co wzbudza on teraz w lady Rosier, to łagodna pobłażliwość.
Z zadowoleniem przyjmuje zgodę Hypatii, która roztacza wokół siebie niesamowicie świeży czar. Już chce wyrazić swój zachwyt związany z wizją współpracy, kiedy ponownie zjawia się jej brat, tym razem chwaląc się coraz to bardziej szorstkimi słowami. Byli w Hogwarcie na jednym roku, dzielili także pokój wspólny — dlaczego przez te wszystkie lata nie zapałała do niego sympatią? Dzisiejsza rozmowa nadto obrazuje powody.
- Rozumiem, że zrobił pan w tej kwestii pełne rozeznanie - stwierdza z uznaniem, a dzięki latom praktyki kłamstwa, próżno doszukać się w jej głosie złośliwości. - Chętnie zapoznam się z porównaniem wspomnianych przez pana placówek. Czy istnieją statystyki z zapisem dalszego rozwoju absolwentów szkół?
Uprzejmość Mildred nie różni się wcale od tej, jaką częstowała ją w czasach hogwarckich. Dziewczyna świetnie lawiruje wśród zwrotów grzecznościowych, co sprawia, że serce półwili rośnie - czy to dlatego, że przedstawia swoją dawną znajomą obecnym bliskim? Zależy jej, by ci, których poleca, wiedzieli, jak odnaleźć się w towarzystwie, zwłaszcza tak krytycznie oceniającym.
Kiedy nagle do ich grona dołącza jeszcze jeden czarodziej, wznosi tylko wysoko jasne brwi, dochodząc do wniosku, że i tę twarz skądś kojarzy. Nazwisko Fernsby nic jej nie mówi, ale całkiem możliwe, że mijali się niegdyś na szkolnych korytarzach. Świadczy też o tym zażyłość, z jaką Kenneth wita się z Mitchem.
- Lady Evandra Rosier, miło pana poznać - zwraca się do nowego rozmówcy w ich kręgu, usłużnie podsuwając tytuły. Niejednokrotnie zdarza się, że ludzie w jej otoczeniu nie wiedzą, jak się do niej zwracać, pomijając jakże istotne w socjecie szczegóły. Wprawdzie nie wymaga ich od swoich bliskich znajomych, jednak znajdujący się tuż obok gapie mogą zacząć wysuwać bzdurne przypuszczenia. Na komentarz Kennetha względem śmiałych fantazji uśmiech Evandry nie schodzi z jej twarzy, ale też nie towarzyszy mu zawstydzony rumieniec. Zbyt wiele czasu spędziła wśród oczarowanych mężczyzn, by czerwienić się od byle komentarza.
- Jest pan nadto łaskawy - rzuca do dziennikarza, nie spuszczając wstydliwie wzroku. - Swoje działania skupiam na tym, co bliskie mojemu sercu. Chcę dzielić się tą wartością z innymi, by móc zainspirować i zmotywować do zadbania o wspólne dobro. - Kolejne górnolotne hasła, ale czy nie tego się właśnie od niej oczekuje? - Oczywiście! - zgadza się z połowiczną radością, bo przed zdjęciami wolałaby najpierw dorwać się do którejś z babeczek.
Kiedy każdy zaczyna dzielić się swoimi ulubionymi smakami, wszystkie z przytoczonych kombinacji pobudzają ślinianki, zmuszają do zwilżenia ust i sięgnięcia tęsknym wzrokiem ku cukierniczej wystawie. Kiedy skończą się uprzejmości? Tylko na słowa Deirdre półwila parska krótkim śmiechem, momentalnie odchrząkując, chcąc zamaskować tym swoją reakcję. Lawenda, doprawdy? Londyńska namiestniczka często wywołuje rozbawienie na jej twarzy, ale czasem przechodzi samą siebie.
- Ah wspaniały pomysł - stwierdza podekscytowana już na samą myśl o sprawdzeniu, czy logika łączy się z sercem (i kubkami smakowymi). Propozycja Melisande raduje nie tylko jej zachcianki, ale i intryguje, by się przekonać, kto trafił ze swym strzałem. I wtedy tuż przed nimi wyrasta pomocnik cukiernika ze srebrną tacą i trzema biszkopcikami zdobionymi kwiatami. Sam ich widok zapiera dech, ale to nie powstrzymuje lady Rosier przed sięgnięciem po jeden z nich. Biszkopt jest miękki, idealnie wilgotny, a smak - Oh! wydostaje się z kobiecej piersi, gdy okazuje się, że ten w istocie odpowiada określonym wcześniej przypuszczeniom, jednak w tle, tuż obok porzeczki, pojawia się coś, czego nie potrafi nazwać.
Wtem po cukierni roznosi się mglisty, błyszczący obłok, zasunięto kotary. W pomieszczeniu zapanował półmrok, ustały głosy rozemocjonowanej klienteli, bo oto wszyscy wyczekują nadejścia mistrza. Widowisko pozwala, by uwaga Evandry na moment skupiła się na czymś innym, niż jedzeniu, więc wyciąga głowę ponad innymi zgromadzonymi, by dostrzec cokolwiek z racji swego przeciętnego wzrostu. Tańczące ogniki i zaczarowany paw pozwalają rozciągnąć usta w szerokim uśmiechu, a wysuwająca się spomiędzy kotar sylwetka cukiernika mobilizuje do bicia braw. Magia transmutacji jest niezwykła, a lady Rosier jest jej wielbicielką. Wprost marzy jej się władanie magią, jaka pozwoli na tworzenie tak zachwycających iluzji, ale mnogość zajęć i zainteresowań doyenne zwyczajnie wykracza poza dostępną w ciągu dnia liczbę godzin — gdzie w tym wszystkim czas na odpoczynek?
Zaaferowana wychodzącym na środek Mitchem nie od razu orientuje się, że jeden z pomocników podsuwa jej niezwykłe pióro. Mimo cienkich koronkowych rękawiczek wyczuwa jego chłód, a mnogość mieniących się światłem drobinek sprawia, że na myśl nasuwają się wspomnienia ze szkolnych korytarzy. Z Hogwartem wiąże same ciepłe myśli, nawet jeśli okres nastoletni nie zawsze usłany był różami. Półwila rozgląda się wokół, kiedy gnana skojarzeniem próbuje dostrzec w tłumie tych, z którymi była wtedy najbliżej, jednak w cukierni nie ma Primrose, Rigela, ani tym bardziej Aquili.
- Jest - przytakuje Deirdre, zwracając na moment spojrzenie w jej stronę. - To fascynujące, jak można wpłynąć na rzeczywistość, dostosować ją do własnych potrzeb. Zaklęcia z tej dziedziny potrafią być prawdziwie satysfakcjonujące. I masz rację - tu przenosi wzrok na szwagierkę - może być problematyczna, ale czy nie jest tak w przypadku każdej magii, dzierżonej w nieodpowiednich dłoniach?
| rzut
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
– Pozwolę sobie wrócić do pań, gdy tylko pojawi się sposobność na wspólną fotografię – zapewnił dziennikarz z oddaniem i raz jeszcze skłonił głowę. Samopiszące pióro dopisało kolejnych parę słów na stronie lewitującego notesu, po czym umknęło do kieszeni marynarki właściciela, tam oczekując dalszych poleceń.
Stojąca parę kroków dalej starsza lady westchnęła cicho, jakby w reakcji na własne wspomnienie, teraz żywe i jak najbardziej przygnębiające. Uśmiechnęła się jednak krótko w stronę Hypatii, skinieniem głowy przyjęła pokrzepiające słowa młodej damy. Mimo smutku czającego się na dnie starszego serca, dama wyraźnie ożywiła się, gdy Melisande podjęła temat słodyczy.
– Jak najbardziej – odparła żarliwie i rozejrzała się, najwyraźniej poszukując wzrokiem omawianego smakołyku. – Nie dostrzegam ich w tym momencie, ale być może pojawią się później. Przypominają ożywione smocze figurki, niepilnowane potrafią narozrabiać, według mnie zatem warte są każdego sykla. Rzadko człowiek ma okazję obcować z taką magią zaklętą w jadalnym produkcie.
Trwające rozmowy przycichły wraz z momentem zasunięcia kotar, rozpoczął się długo wyczekiwany spektakl uwieńczony pojawieniem się Mistrza Scarpelliego w otoczeniu kryształowych dzieł. Słowa jego przemowy docierały nawet do najdalszych zakamarków sali, do spółki z wypuszczoną wcześniej chłodną mgiełką, która wciąż kłębiła się po pomieszczeniu. Siwe pasma zastygały w powietrzu pomiędzy ludźmi niby srebrna pajęczyna, by po chwili podjąć ruch. Temperatura zdawała się opaść, zrobiło się chłodniej, choć wciąż przyjemnie. Drobne ogniki odbijały się fantazyjnym blaskiem w piórach pawia, błądziły po jego sylwetce, raz po raz gubiąc swój kształt. Goście dostrzegali różne rzeczy, choć w znakomitej większości szepty nawiązywały do rzeczy i miejsc ze szkolnej przeszłości. Sam Mistrz także sięgnął po pióro; kruchy kryształ pękł pod palcami cukiernika, a przyniesiona magią fantazja musiała zabrać go w jakieś lepsze miejsce i lepszy czas.
Zaklęte w krysztale wspomnienia przyniosły nostalgię, pilną potrzebę przymknięcia oczu jeszcze na chwilę, odpłynięcia myślami do czasów w których problemy dorosłości wydawały się odległe i niezrozumiałe, a im dłużej ogniki gubiły swój kształt w kryształowym odbiciu, tym mocniej granica pomiędzy rzeczywistością a wspomnieniem wydawała się cieńsza. Widmo Pokoju Wspólnego zyskało na ostrości, słodki zapach ciast i kremów rozmył się, pozostawiając po sobie znajomy zapach zamkowego kurzu. Rozlewająca się po cukierni mgła gęstniała wraz z każdą kolejną sekundą, a kolejne oddechy przynosiły spokój ducha. Nic nie mogło zagrozić czarodziejom zebranym w sercu oczyszczonej stolicy.
Rozgrywkę kontynuujecie tutaj.
Stojąca parę kroków dalej starsza lady westchnęła cicho, jakby w reakcji na własne wspomnienie, teraz żywe i jak najbardziej przygnębiające. Uśmiechnęła się jednak krótko w stronę Hypatii, skinieniem głowy przyjęła pokrzepiające słowa młodej damy. Mimo smutku czającego się na dnie starszego serca, dama wyraźnie ożywiła się, gdy Melisande podjęła temat słodyczy.
– Jak najbardziej – odparła żarliwie i rozejrzała się, najwyraźniej poszukując wzrokiem omawianego smakołyku. – Nie dostrzegam ich w tym momencie, ale być może pojawią się później. Przypominają ożywione smocze figurki, niepilnowane potrafią narozrabiać, według mnie zatem warte są każdego sykla. Rzadko człowiek ma okazję obcować z taką magią zaklętą w jadalnym produkcie.
Trwające rozmowy przycichły wraz z momentem zasunięcia kotar, rozpoczął się długo wyczekiwany spektakl uwieńczony pojawieniem się Mistrza Scarpelliego w otoczeniu kryształowych dzieł. Słowa jego przemowy docierały nawet do najdalszych zakamarków sali, do spółki z wypuszczoną wcześniej chłodną mgiełką, która wciąż kłębiła się po pomieszczeniu. Siwe pasma zastygały w powietrzu pomiędzy ludźmi niby srebrna pajęczyna, by po chwili podjąć ruch. Temperatura zdawała się opaść, zrobiło się chłodniej, choć wciąż przyjemnie. Drobne ogniki odbijały się fantazyjnym blaskiem w piórach pawia, błądziły po jego sylwetce, raz po raz gubiąc swój kształt. Goście dostrzegali różne rzeczy, choć w znakomitej większości szepty nawiązywały do rzeczy i miejsc ze szkolnej przeszłości. Sam Mistrz także sięgnął po pióro; kruchy kryształ pękł pod palcami cukiernika, a przyniesiona magią fantazja musiała zabrać go w jakieś lepsze miejsce i lepszy czas.
Zaklęte w krysztale wspomnienia przyniosły nostalgię, pilną potrzebę przymknięcia oczu jeszcze na chwilę, odpłynięcia myślami do czasów w których problemy dorosłości wydawały się odległe i niezrozumiałe, a im dłużej ogniki gubiły swój kształt w kryształowym odbiciu, tym mocniej granica pomiędzy rzeczywistością a wspomnieniem wydawała się cieńsza. Widmo Pokoju Wspólnego zyskało na ostrości, słodki zapach ciast i kremów rozmył się, pozostawiając po sobie znajomy zapach zamkowego kurzu. Rozlewająca się po cukierni mgła gęstniała wraz z każdą kolejną sekundą, a kolejne oddechy przynosiły spokój ducha. Nic nie mogło zagrozić czarodziejom zebranym w sercu oczyszczonej stolicy.
Adriana Tonks
Widowisko i degustacja słodyczy trwały w najlepsze. Pomagierzy mistrza Scarpelliego wciąż krążyli w tłumie, raz na jakiś czas błyskał także flesz aparatu, a całe pomieszczenie wypełniał gwar rozmów i brzdęk monet wrzucanych do skrzynki dla sierot.
Deirdre jako pierwsza otrząsnęła się z przedziwnej, dziecięcej iluzji. Gdy się rozejrzała, gdy jej umysł powrócił już do tego co tu i teraz, bez trudu mogła oszacować, że wszystko co rozegrało się w murach Hogwartu trwało jedynie parę krótkich sekund. Przez moment mogła poddać swój osąd pod wątpliwość – wyglądało na to, że nawet nie ruszyła się z miejsca, a inni goście także zdawali się nieświadomi szkolnego ambarasu z pawiami w roli głównej – ale wspomnienia zapisane w pamięci były żywe i świeże. Cokolwiek się stało, było prawdziwe i nieprawdziwe zarazem, jak zręcznie utkana iluzja.
W następnej kolejności oprzytomniał Kenneth obok którego wylądował jeden z kryształowych pawi. Rzeźba otaksowała czarodzieja uważno-obrażonym spojrzeniem, w przeźroczystym oku błysnęła iskra niezadowolenia.
Gdy błysnął kolejny flesz, Evandra poczuła znajome mrowienie w koniuszkach palców. Uczucie skutecznie ściągnęło ją do rzeczywistości akurat gdy rozległa się kolejna fala braw, a arystokratka kątem oka mogła dostrzec przemykającego przy ścianie skrzata łudząco podobnego do pozostawionej w chatce Farbki. Ten skrzat jednak nie zaniedbywał swoich obowiązków, zdawał się skupiony tylko na tym, by nie upuścić kolejnej tacy wypełnionej słodkościami.
Kolejne sekundy przywróciły do cukierniczej rzeczywistości pozostałych uczestników wydarzeń w szkolnym korytarzu. Melisande podniosła powieki w chwili gdy tuż obok niej, w powietrzu, przemknął niewielki, cukrowy zajączek, pozostawiając za sobą smugę jasnych drobinek pachnących wanilią. Hypatia i Bartemius – połączeni bliźniaczą nicią – złapali kolejny oddech równocześnie, Mitcha przypadkowo potrąciła urocza reporterka, a tuż obok Mildred przepłynęła taca pełna świeżych czekoladowych babeczek w okazyjnej cenie.
Wszyscy mogli dostrzec gromadzone za ladą cukierni eleganckie kosze z ciemnej wikliny z których każdy został odpowiednio sprawdzony przez pracownika i jednego z ludzi Scarpelliego. Słodkie drobnostki w postaci czekoladowych żab, Fasolek Wszystkich Smaków, karmelowych myszy, marcepanowych mandragor i sorbetowych smoków stanowiły upominek za wsparcie zbiórki na rzecz wojennych sierot i przysługiwały każdemu obecnemu w cukierni czarodziejowi lub czarownicy. Wystarczyło jedynie podać adres przy ladzie, a kosz – dostarczony przez elegancką, dużą sowę – miał trafić tam, gdzie zażyczył sobie tego odbiorca.
Za udział każde z Was dostaje darmowy rzut na czekoladową żabę - jako link do zakupu podepnijcie ten post - pudełko Fasolek Wszystkich Smaków, a także 50 PD i odznakę wydarzenia.
Adriana Tonks
Otis Lockhart; nic nie mówiły jej te personalia, ale chyba nie powinno wywoływać to żadnego zdziwienia, na zajęciach z historii magii wspaniały profesor Binns nie poruszał nudnej tematyki malarstwa, skupiając się głównie na wojnach goblinów oraz innych, niezwykle istotnych dla każdego małego czarodzieja, wydarzeniach. Sama Deirdre nie pałała też wielkim uczuciem do sztuk wszelakich, owszem, lubiła ładne - a raczej interesujące - obrazy, ale w Hogwarcie takich nie znajdowała. Uśmiechnęła się jednak na wypowiedź artysty uprzejmie, tak, jak czyniła to zawsze, gdy chciała zachować się grzecznie, a nie do końca wiedziała, co może rozmówcy odpowiedzieć. Na usta cisnęła się jej bowiem krytyka - jakże ktoś mógł zostawić bez opieki i bez zamknięcia te niebezpieczne, magiczne zwierzęta? Co z tego, że działo się to w nie-rzeczywistości, gdzie plamy żółtej farby skrzyły się niczym słońce; te światy mieszały się ze sobą zbyt często, by pozwalać sobie na taką lekkomyślność!
Szczęśliwie jej działania przyniosły skutek, paw wrócił bezpiecznie blisko obrazu, co nie sprawiło, by Tsagairt odetchnęła z ulgą. Wręcz przeciwnie, napięcie tylko wzrosło po informacji o tym, że po szkole szaleją jeszcze gorsze od tych okropnych ptaków o ostrych zębach bestie...Pewnie zadrżałaby z niepokoju - co, jeśli przez to wszystko odwołają resztę dzisiejszych zajęć? Na które się tak drobiazgowo przygotowała? I napisała doskonały esej? I planowała zgłosić się z dodatkowym referatem? - ale nie zdążyła naprawdę się wystraszyć, bo świat wokół niej zaczął się dziwnie rozmywać. Cisza pokoju nauczycielskiego ustąpiła narastającemu gwarowi rozmów, a zapach kurzu i atramentu upajającej woni słodkości. Do pełni świadomości przywrócił ją kłujący ból, przeszywający lewe przedramię: machinalnie przesunęła po nim ręką, a gdy mrugnęła raz jeszcze, znajdowała się znów w "Czekoladowej Rzece", w gęstniejącym, rozradowanym tłumie, zajadającym się wyjątkowymi słodkościami.
Wszystko wydawało się...normalne. Obok niej stały te same osoby, zachowujące się całkiem normalnie, nigdzie nie fruwał Irytek, w powietrzu nie śmigały łajnobomby, a dzikie pawie nie rozpleniły się w przytulnym wnętrzu cukierni. Deirdre zmarszczyła lekko brwi, podejrzliwie zerkając na wystawione obok w gablocie nowe, piórkowe słodokości - czy to była wina (zasługa?) transmutacyjnych przysmaków? Powrót do czasów Hogwartu nie był nieprzyjemny, lecz nie czuła się też nim radośnie nasycona; nigdy nie lubiła Irytka a brak kadry nauczycielskiej stanowił jeden z jej najbardziej frustrujących koszmarów z czasów dzieciństwa. Wspomnienia pozostawały żywe, absurdalne, lecz prawdopodobne; mogłaby zapytać towarzyszy niedoli, czy też odnaleźli się w innym świecie, lecz wydało się jej to nie na miejscu. Nigdy nie obnażała swej niewiedzy, zwłaszcza w sytuacjach towarzyskich, uśmiechnęła się więc promiennie do otaczających ją czarodziejów, dobrze ukrywając lekką dezorientację.
- Te słodkości faktycznie zasługują na wszystkie nagrody - podsumowała gładko i nieco teatralnie. - Wybaczcie, proszę, obowiązki wzywają. Muszę osobiście pogratulować mistrzowi Scarpelliemu - skinęła uprzejmie głową swym towarzyszom, po czym ruszyła w stronę podestu, by zamienić z cukiernikiem kilka słów i zapozować do obiecanego przed chwilą zdjęcia. Zamierzając dopytać subtelnie artystę o tajemnicę pawich piórek: jeśli udało mu się zakląć w nich krótkotrwałą podróż do czasów młodości, chciała wiedzieć, jak tego dokonał - choć wątpiła, by ten zdradziłby ten sekret.
| Deirdre zt, dziękuję za słodką szkolną przygodę Mistrzowi a także Towarzyszom
Szczęśliwie jej działania przyniosły skutek, paw wrócił bezpiecznie blisko obrazu, co nie sprawiło, by Tsagairt odetchnęła z ulgą. Wręcz przeciwnie, napięcie tylko wzrosło po informacji o tym, że po szkole szaleją jeszcze gorsze od tych okropnych ptaków o ostrych zębach bestie...Pewnie zadrżałaby z niepokoju - co, jeśli przez to wszystko odwołają resztę dzisiejszych zajęć? Na które się tak drobiazgowo przygotowała? I napisała doskonały esej? I planowała zgłosić się z dodatkowym referatem? - ale nie zdążyła naprawdę się wystraszyć, bo świat wokół niej zaczął się dziwnie rozmywać. Cisza pokoju nauczycielskiego ustąpiła narastającemu gwarowi rozmów, a zapach kurzu i atramentu upajającej woni słodkości. Do pełni świadomości przywrócił ją kłujący ból, przeszywający lewe przedramię: machinalnie przesunęła po nim ręką, a gdy mrugnęła raz jeszcze, znajdowała się znów w "Czekoladowej Rzece", w gęstniejącym, rozradowanym tłumie, zajadającym się wyjątkowymi słodkościami.
Wszystko wydawało się...normalne. Obok niej stały te same osoby, zachowujące się całkiem normalnie, nigdzie nie fruwał Irytek, w powietrzu nie śmigały łajnobomby, a dzikie pawie nie rozpleniły się w przytulnym wnętrzu cukierni. Deirdre zmarszczyła lekko brwi, podejrzliwie zerkając na wystawione obok w gablocie nowe, piórkowe słodokości - czy to była wina (zasługa?) transmutacyjnych przysmaków? Powrót do czasów Hogwartu nie był nieprzyjemny, lecz nie czuła się też nim radośnie nasycona; nigdy nie lubiła Irytka a brak kadry nauczycielskiej stanowił jeden z jej najbardziej frustrujących koszmarów z czasów dzieciństwa. Wspomnienia pozostawały żywe, absurdalne, lecz prawdopodobne; mogłaby zapytać towarzyszy niedoli, czy też odnaleźli się w innym świecie, lecz wydało się jej to nie na miejscu. Nigdy nie obnażała swej niewiedzy, zwłaszcza w sytuacjach towarzyskich, uśmiechnęła się więc promiennie do otaczających ją czarodziejów, dobrze ukrywając lekką dezorientację.
- Te słodkości faktycznie zasługują na wszystkie nagrody - podsumowała gładko i nieco teatralnie. - Wybaczcie, proszę, obowiązki wzywają. Muszę osobiście pogratulować mistrzowi Scarpelliemu - skinęła uprzejmie głową swym towarzyszom, po czym ruszyła w stronę podestu, by zamienić z cukiernikiem kilka słów i zapozować do obiecanego przed chwilą zdjęcia. Zamierzając dopytać subtelnie artystę o tajemnicę pawich piórek: jeśli udało mu się zakląć w nich krótkotrwałą podróż do czasów młodości, chciała wiedzieć, jak tego dokonał - choć wątpiła, by ten zdradziłby ten sekret.
| Deirdre zt, dziękuję za słodką szkolną przygodę Mistrzowi a także Towarzyszom
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jak rozróżnić sen od jawy? Skąd rozpoznać, co jest prawdą, a co iluzją, kiedy wszystko zdaje się być tak namacalne, tak prawdziwe i rzeczywiste? Umysł zatraca się w obrazach i emocjach, o których nie sposób stwierdzić, skąd dokładnie pochodzą. No bo skąd, jeśli serce zdaje się znać je od zawsze? Kiedy przemawia do cna, przekonuje każdą komórkę i zaświadcza, że to najprawdziwsza z prawd?
To nie pierwszy raz, kiedy Evandra odnosi wrażenie, że różne światy zderzają się ze sobą. Błysk migawki aparatu wyrywa z objęć fantazyjnego snu i siłą wrzuca na powrót w gęstwinę spragnionych słodkości czarodziei. Półwila czuje, że kąciki jej ust unoszą się wciąż w uśmiechu. To zwyczajny gest, zacisk mięśnia, który nie potrafi się rozluźnić i wrócić do naturalnego stanu, a może jest to echo szkolnej, hogwarckiej beztroski, do której chciałaby znów wrócić i nie przejmować się trudami bolesnej codzienności? Mieszanina aromatycznych zapachów cukru i czekolady skutecznie rozwiewa potencjalne smutek oraz żal z rozwianego snu. W kąciku oka majaczy się skrzacia sylwetka, więc to za nią podąża błękit spojrzenia, chcąc wysupłać granicę między światami, bądź potwierdzić, że zlewają się one w jedno. Namalowana Farbka bezczelnie zignorowała swoje obowiązki, zaś tutejsza uwija się w pocie czoła, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Czy któraś z nich jest nie-prawdziwa?
Pospieszna ucieczka Deirdre nie jest niczym zaskakującym, to znaczy w sytuacjach, w których wypadałoby podzielić się z towarzystwem kilkoma ciepłymi słowami, bo co do świadomości, kiedy należy odejść w swoim kierunku i przestać nadużywać czyjejś szczodrej gościnności, madame Mericourt musi się jeszcze wiele nauczyć. Ta jedna z boleśnie irytujących myśli uświadamia, że powracają właśnie doń przyziemne sprawy, co jednocześnie wiąże się z niechęcią względem odsuwania się od słodkości. Evandra nieszczególnie więc odprowadza namiestniczkę spojrzeniem, by móc przenieść swoją uwagę na innych.
- To było… intrygujące - mówi miękkim tonem, przesuwając wzrokiem po Bartemiusie, który to towarzyszył jej we śnie. Czy otrzymał podobną wizję, a może jego wiązała się z czymś zupełnie innym? - Miałam wrażenie, że znów jestem w Hogwarcie. Wokół były pawie, obrazy, farby…. - próbuje choć szczątkowo złapać charakterystyczne dla tego całego zajścia elementy, już teraz dostrzegając, że poza faktem, iż na miejscu znajdował się Irytek, a sama odziana była w ślizgoński mundurek, to niewiele miało ono wspólnego z samą szkołą. Ściąga muśnięte czerwienią wargi w wąską linijkę i powstrzymuje się przed dalszymi słowami, kiedy dociera doń, iż dla osoby postronnej plecie jakieś mało składne farmazony.
- Widziałaś ekspozycję pralin? Koniecznie muszę ją zobaczyć - zwraca się niemal od razu do szwagierki i wsuwa rękę pod jej ramię, by subtelnie pociągnąć czarownicę w kierunku ustawionych na piedestale słodyczy. - Szalenie miło było was spotkać. Życzę smacznej degustacji. - Przesuwa wzrokiem po czarodziejach znajdujących się najbliżej niej, w szczególności przytrzymując spojrzenie na Mildred i Mitchu. Oboje przywodzą na myśl beztroskie lata Hogwartu, są kotwicą, jaka przypomina, że to, co zostało w przeszłości, nie musi być zamknięte za żelaznymi drzwiami. Czy będzie mieć jeszcze okazję, by ponownie z nimi pomówić?
- Mam ochotę na słoną słodycz - dodaje szeptem, nieznacznie schylając się ku Melisande, zdradzając swoje obecne największe pragnienie. Cukrowe pióro wyłącznie spotęgowało jej chęć na próbowanie kolejnych smaków, a takim potrzebom nie można odmawiać.
| Evandra zt
To nie pierwszy raz, kiedy Evandra odnosi wrażenie, że różne światy zderzają się ze sobą. Błysk migawki aparatu wyrywa z objęć fantazyjnego snu i siłą wrzuca na powrót w gęstwinę spragnionych słodkości czarodziei. Półwila czuje, że kąciki jej ust unoszą się wciąż w uśmiechu. To zwyczajny gest, zacisk mięśnia, który nie potrafi się rozluźnić i wrócić do naturalnego stanu, a może jest to echo szkolnej, hogwarckiej beztroski, do której chciałaby znów wrócić i nie przejmować się trudami bolesnej codzienności? Mieszanina aromatycznych zapachów cukru i czekolady skutecznie rozwiewa potencjalne smutek oraz żal z rozwianego snu. W kąciku oka majaczy się skrzacia sylwetka, więc to za nią podąża błękit spojrzenia, chcąc wysupłać granicę między światami, bądź potwierdzić, że zlewają się one w jedno. Namalowana Farbka bezczelnie zignorowała swoje obowiązki, zaś tutejsza uwija się w pocie czoła, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Czy któraś z nich jest nie-prawdziwa?
Pospieszna ucieczka Deirdre nie jest niczym zaskakującym, to znaczy w sytuacjach, w których wypadałoby podzielić się z towarzystwem kilkoma ciepłymi słowami, bo co do świadomości, kiedy należy odejść w swoim kierunku i przestać nadużywać czyjejś szczodrej gościnności, madame Mericourt musi się jeszcze wiele nauczyć. Ta jedna z boleśnie irytujących myśli uświadamia, że powracają właśnie doń przyziemne sprawy, co jednocześnie wiąże się z niechęcią względem odsuwania się od słodkości. Evandra nieszczególnie więc odprowadza namiestniczkę spojrzeniem, by móc przenieść swoją uwagę na innych.
- To było… intrygujące - mówi miękkim tonem, przesuwając wzrokiem po Bartemiusie, który to towarzyszył jej we śnie. Czy otrzymał podobną wizję, a może jego wiązała się z czymś zupełnie innym? - Miałam wrażenie, że znów jestem w Hogwarcie. Wokół były pawie, obrazy, farby…. - próbuje choć szczątkowo złapać charakterystyczne dla tego całego zajścia elementy, już teraz dostrzegając, że poza faktem, iż na miejscu znajdował się Irytek, a sama odziana była w ślizgoński mundurek, to niewiele miało ono wspólnego z samą szkołą. Ściąga muśnięte czerwienią wargi w wąską linijkę i powstrzymuje się przed dalszymi słowami, kiedy dociera doń, iż dla osoby postronnej plecie jakieś mało składne farmazony.
- Widziałaś ekspozycję pralin? Koniecznie muszę ją zobaczyć - zwraca się niemal od razu do szwagierki i wsuwa rękę pod jej ramię, by subtelnie pociągnąć czarownicę w kierunku ustawionych na piedestale słodyczy. - Szalenie miło było was spotkać. Życzę smacznej degustacji. - Przesuwa wzrokiem po czarodziejach znajdujących się najbliżej niej, w szczególności przytrzymując spojrzenie na Mildred i Mitchu. Oboje przywodzą na myśl beztroskie lata Hogwartu, są kotwicą, jaka przypomina, że to, co zostało w przeszłości, nie musi być zamknięte za żelaznymi drzwiami. Czy będzie mieć jeszcze okazję, by ponownie z nimi pomówić?
- Mam ochotę na słoną słodycz - dodaje szeptem, nieznacznie schylając się ku Melisande, zdradzając swoje obecne największe pragnienie. Cukrowe pióro wyłącznie spotęgowało jej chęć na próbowanie kolejnych smaków, a takim potrzebom nie można odmawiać.
| Evandra zt
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Powrót do cukierni był gwałtowny i szybki, ale niewiele potrzebował czasu, aby zorientować się, że upłynęło raptem parę sekund, w których to przeniósł się w czasie. Ale czy rzeczywiście? Czy kiedykolwiek taka sytuacja w szkole miała miejsce? Nie przypominał sobie, ale też nie mógł z pełną stanowczością stwierdzić, że takie zdarzenie nigdy się nie wydarzyło.
Za dzieciaka i to w Hogwarcie robiło się dużo, dziwnych rzeczy. Wylatujące malunki, rzucanie sorbetami w Irytka - to brzmiało jak dzień z życia w szkole.
Spojrzał na piórko marszcząc nieznacznie brwi, bo możliwe, że uległ kolejnym czarom i iluzji. Jako dorosły czarodziej powinien być do tego przyzwyczajony, a jednak nadal magia i to co z niej można było wykrzesać potrafiła być zaskoczeniem.
Uśmiechnął się do własnych myśli, a potem puścił oczko do pawia, który spoglądał na niego z oburzeniem. Prowadził z nim przez chwilę niemą rozmowę. Nie jego wina, że miał dobry pomysł i on zadziałał! A nieczęsto się zdarzało, aby poszło to tak gładko i łatwo.
Zaraz jednak jego uwagę przyciągnęły kosze pełne słodkości. W pierwszym odruchu pomyślał o matce, ale tą pochował nie tak dawno. Czarna opaska nadal zdobiła jego ramię jako symbol noszonej żałoby.
Uznał, że nie miałby komu podarować takiego kosza, chyba, że marynarzom na statku, ale to na pewno zostałby źle odebrane. A panna Mildred, która mu wpadła w oko też takowy otrzyma, skoro tutaj się znalazła. Nie pozostało mu nic innego jak podać swój adres - może dostarczy słodkości do tych biednych dzieciaków, które mogą na takie łakocie popatrzeć przez szybę co najwyżej. Jakoś miał do nich słabość. Choć sam sierotą w pełni nigdy nie był, tak rozumiał potrzebę przynależności i poszukiwania własnej tożsamości.
Ostatecznie uznał, że czas na niego. Miał co robić.
Statek wymagał dalszego doglądania, podobnie port, a na biurku w biurze portowym rosła sterta listów, a miał też Cooka do złapania. Był na wyciągnięcie ręki więc nie mógł przepuścić takiej okazji.
|Kenneth zt
Za dzieciaka i to w Hogwarcie robiło się dużo, dziwnych rzeczy. Wylatujące malunki, rzucanie sorbetami w Irytka - to brzmiało jak dzień z życia w szkole.
Spojrzał na piórko marszcząc nieznacznie brwi, bo możliwe, że uległ kolejnym czarom i iluzji. Jako dorosły czarodziej powinien być do tego przyzwyczajony, a jednak nadal magia i to co z niej można było wykrzesać potrafiła być zaskoczeniem.
Uśmiechnął się do własnych myśli, a potem puścił oczko do pawia, który spoglądał na niego z oburzeniem. Prowadził z nim przez chwilę niemą rozmowę. Nie jego wina, że miał dobry pomysł i on zadziałał! A nieczęsto się zdarzało, aby poszło to tak gładko i łatwo.
Zaraz jednak jego uwagę przyciągnęły kosze pełne słodkości. W pierwszym odruchu pomyślał o matce, ale tą pochował nie tak dawno. Czarna opaska nadal zdobiła jego ramię jako symbol noszonej żałoby.
Uznał, że nie miałby komu podarować takiego kosza, chyba, że marynarzom na statku, ale to na pewno zostałby źle odebrane. A panna Mildred, która mu wpadła w oko też takowy otrzyma, skoro tutaj się znalazła. Nie pozostało mu nic innego jak podać swój adres - może dostarczy słodkości do tych biednych dzieciaków, które mogą na takie łakocie popatrzeć przez szybę co najwyżej. Jakoś miał do nich słabość. Choć sam sierotą w pełni nigdy nie był, tak rozumiał potrzebę przynależności i poszukiwania własnej tożsamości.
Ostatecznie uznał, że czas na niego. Miał co robić.
Statek wymagał dalszego doglądania, podobnie port, a na biurku w biurze portowym rosła sterta listów, a miał też Cooka do złapania. Był na wyciągnięcie ręki więc nie mógł przepuścić takiej okazji.
|Kenneth zt
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strach przebiegał przez wszystkie arterie ciała Hypatii, wpatrzonej w obraz w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek, które mogłyby zwrócić jej brata do świata. Nabrała głęboki oddech, spodziewając się poczuć w nozdrzach chociaż delikatny zapach farb, tymczasem zapach, który ją uderzył był przyjemny i słodki. Przymknęła na moment powieki, rozkoszując się nim, nie myśląc nawet o tym, że mogła to być jedna z zasadzek Irytka, a gdy je otworzyła...
... Znajdowała się tuż przy Bartemiusie, w ustach wciąż czując smak pistacji po spróbowanym przed kilkoma chwilami deserze. Hogwart pozostał za nią, znów miała osiemnaście lat, zamiast szkolnego mundurka miała na sobie suknię w rodowych barwach, nie znajdowała się nawet na szkolnym korytarzu — a w cukierni w Londynie, w Czekoladowej Rzece, która gościć miała dziś cenionego artystę—cukiernika. Towarzyszyły jej już nie dzieci, a dorośli, Irytek i groźba jego psikusów wyblakła nagle, stając się zupełnie nieistotną. Potrzebowała chwili — drobnego przymknięcia powiek, próby nabrania kolejnego oddechu — aby zupełnie ugruntować się w rzeczywistości. Co właśnie przeżyła? Co z obrazem i pawiami? Jeden, kryształowy, stał wciąż niedaleko nich. Dorosła Evandra znajdowała się w zasięgu wzroku, widok ten ucieszył Hypatię do tego stopnia, że posłała w jej stronę szerszy uśmiech. Obecność brata była jednak największą nagrodą, Hypatia ostrożnie wsunęła rękę pod jego ramię, bez słów prosząc o jego towarzystwo i eskortę.
— Słowa nie są zdatne wyrazić, jak bardzo cieszę się, że jesteś moim bratem — wyszeptała, starając się, aby owe słowa trafiły wyłącznie do Bartemiusa. Dzieliła ich spora różnica wieku, nie zawsze łatwo przychodziło im wypowiadać się o swoich uczuciach, ale jeżeli kiedykolwiek miała wątpliwości co do siły łączącej ich więzi — ta specyficzna przygoda rozwiała je na dobre, pozostawiając po sobie wyłącznie pewność, że kochała brata i była wdzięczna, że był dla niej wsparciem. — Pójdźmy złożyć datek — dodała po chwili, pomimo duchoty zdając się być pełną energii. Nim ruszyli, zadbała o ułożenie włosów i przywdziała na twarz swój najśliczniejszy, najbardziej uroczy uśmiech. Reprezentowali dziś swoją rodzinę, moment złożenia datków z pewnością zostanie uwieczniony przez któregoś z fotografów. Miała nadzieję, że sowita kwota datku również zostanie odpowiednio odnotowana. Crouchowie nigdy nie porzucili swoich ludzi, a przed przedstawicielami mediów gotowi byli do największych poświęceń.
| z/t
... Znajdowała się tuż przy Bartemiusie, w ustach wciąż czując smak pistacji po spróbowanym przed kilkoma chwilami deserze. Hogwart pozostał za nią, znów miała osiemnaście lat, zamiast szkolnego mundurka miała na sobie suknię w rodowych barwach, nie znajdowała się nawet na szkolnym korytarzu — a w cukierni w Londynie, w Czekoladowej Rzece, która gościć miała dziś cenionego artystę—cukiernika. Towarzyszyły jej już nie dzieci, a dorośli, Irytek i groźba jego psikusów wyblakła nagle, stając się zupełnie nieistotną. Potrzebowała chwili — drobnego przymknięcia powiek, próby nabrania kolejnego oddechu — aby zupełnie ugruntować się w rzeczywistości. Co właśnie przeżyła? Co z obrazem i pawiami? Jeden, kryształowy, stał wciąż niedaleko nich. Dorosła Evandra znajdowała się w zasięgu wzroku, widok ten ucieszył Hypatię do tego stopnia, że posłała w jej stronę szerszy uśmiech. Obecność brata była jednak największą nagrodą, Hypatia ostrożnie wsunęła rękę pod jego ramię, bez słów prosząc o jego towarzystwo i eskortę.
— Słowa nie są zdatne wyrazić, jak bardzo cieszę się, że jesteś moim bratem — wyszeptała, starając się, aby owe słowa trafiły wyłącznie do Bartemiusa. Dzieliła ich spora różnica wieku, nie zawsze łatwo przychodziło im wypowiadać się o swoich uczuciach, ale jeżeli kiedykolwiek miała wątpliwości co do siły łączącej ich więzi — ta specyficzna przygoda rozwiała je na dobre, pozostawiając po sobie wyłącznie pewność, że kochała brata i była wdzięczna, że był dla niej wsparciem. — Pójdźmy złożyć datek — dodała po chwili, pomimo duchoty zdając się być pełną energii. Nim ruszyli, zadbała o ułożenie włosów i przywdziała na twarz swój najśliczniejszy, najbardziej uroczy uśmiech. Reprezentowali dziś swoją rodzinę, moment złożenia datków z pewnością zostanie uwieczniony przez któregoś z fotografów. Miała nadzieję, że sowita kwota datku również zostanie odpowiednio odnotowana. Crouchowie nigdy nie porzucili swoich ludzi, a przed przedstawicielami mediów gotowi byli do największych poświęceń.
| z/t
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Mildred stała w rogu pomieszczenia, nieznacznie wycofana z tłumu, obserwując widowisko z cichym uśmiechem. Uwielbiała atmosferę takich wydarzeń – pełne przepychu, barw i zapachów, gdzie każdy szczegół wydawał się być dokładnie zaplanowany. Kosze z wikliny, skrupulatnie sprawdzane przez pracowników i ludzi Scarpelliego, przyciągały jej uwagę. Miała nadzieję, że nikt nie zauważył, jak długo się im przyglądała, ale prawda była taka, że skrywały one dla niej więcej niż tylko czekoladowe żaby i sorbetowe smoki. Wiedziała, że Scarpelli, mistrz cukiernik, słynął z doskonałości i precyzji, ale jego doskonałość miała drugie dno – szczególnie w przypadku zbiórek na sieroty.
Tylko że... coś było nie tak. Przez oszołomienie wywołane słodkościami i możliwością bezgranicznego częstowania się nimi, przebijało się do świadomości coś innego. Coś niepokojącego. Coś... O, Merlinie! Mruganie nie pomagało odgonić dziwnych myśli, czegoś na kształt wspomnień i szaleństwa w jednym. Hogwart? Pawie? Gadający obraz? No dobrze, to ostatnie było najmniej dziwne, ale mimo wszystko wyrywało się poza nomen omen, ramy normalności.
Mildred rozejrzała się dookoła, szukając na twarzach swoich przypadkowych towarzyszy tego samego zmieszania i zaskoczenia, które ona sama odczuwała aż za bardzo, szybko jednak się rozproszyła, kiedy tacka z czekoladowymi babeczkami przepłynęła tuż obok. Dziewczyna podniosła jedną rękę, jakby chciała po nią sięgnąć, ale jej myśli wciąż były gdzieś indziej. Spojrzała zdezorientowana na Mitcha, szukając u niego odpowiedzi na rodzące się pytania. Jeśli to był sen, to cholernie wyraźny, bardzo dokładny i niebezpiecznie prawdziwy; jeśli jedynie efekt jakiegoś zaklęcia albo magicznego zatrucia, to pozostało jej tylko liczyć, by jego skutki nie utrzymywały się zbyt długo. Lubiła Hogwart i czasy szkoły, gdy była prefektem, ale wolała jednak swoje dorosłe życie. To, co się wydarzyło przed chwilą, nieważne czy sen, zaklęcie czy dziwne wspomnienie, lepiej było odłożyć na półkę z niewyjaśnionymi zjawiskami.
- Czy widziałeś to samo, co ja? – zapytała cicho, bardziej dla siebie niż do niego. - Pawie? Hogwart? Czasy szkoły? - rzuciła hasłami i potarła skronie, próbując zebrać myśli. Coś było niepokojącego w tym, jak wyraźne były obrazy, które na moment opanowały jej umysł. Hogwart, prefekci, korytarze pełne echa przeszłości – wszystko to czuła tak namacalnie, jakby naprawdę cofnęła się w czasie. Ale przecież nie miało to sensu. Wróciła do dorosłego życia, do rzeczywistości pełnej odpowiedzialności i decyzji, które były dalekie od beztroski szkolnych lat. A teraz to... co to właściwie było? Sen? Wizja?
Zamrugała, próbując otrząsnąć się z tego uczucia. Spojrzała w stronę lad cukierni, na zebranych wokół ludzi, a potem znów na Mitcha. Wszyscy wokół wydawali się wracać do normalności – do rozmów, śmiechu i wrzucania monet do skrzynki dla sierot. Zerknęła ponownie na tłum, a potem na skrzynki z wikliny, które jeszcze przed chwilą ją intrygowały. Coś w niej drgnęło, jakby jakaś ukryta część jej świadomości próbowała przekazać jej sygnał. Może to nie przypadek, że wróciły te wspomnienia z Hogwartu. Zawsze istniały w magicznym świecie siły, o których nie mówiło się głośno. Scarpelli, mistrz cukiernik, mógł mieć swoje powody, by ukrywać coś więcej niż słodycze w tych eleganckich koszach.
Ale to była zagadka na inny dzień.
z/t
Tylko że... coś było nie tak. Przez oszołomienie wywołane słodkościami i możliwością bezgranicznego częstowania się nimi, przebijało się do świadomości coś innego. Coś niepokojącego. Coś... O, Merlinie! Mruganie nie pomagało odgonić dziwnych myśli, czegoś na kształt wspomnień i szaleństwa w jednym. Hogwart? Pawie? Gadający obraz? No dobrze, to ostatnie było najmniej dziwne, ale mimo wszystko wyrywało się poza nomen omen, ramy normalności.
Mildred rozejrzała się dookoła, szukając na twarzach swoich przypadkowych towarzyszy tego samego zmieszania i zaskoczenia, które ona sama odczuwała aż za bardzo, szybko jednak się rozproszyła, kiedy tacka z czekoladowymi babeczkami przepłynęła tuż obok. Dziewczyna podniosła jedną rękę, jakby chciała po nią sięgnąć, ale jej myśli wciąż były gdzieś indziej. Spojrzała zdezorientowana na Mitcha, szukając u niego odpowiedzi na rodzące się pytania. Jeśli to był sen, to cholernie wyraźny, bardzo dokładny i niebezpiecznie prawdziwy; jeśli jedynie efekt jakiegoś zaklęcia albo magicznego zatrucia, to pozostało jej tylko liczyć, by jego skutki nie utrzymywały się zbyt długo. Lubiła Hogwart i czasy szkoły, gdy była prefektem, ale wolała jednak swoje dorosłe życie. To, co się wydarzyło przed chwilą, nieważne czy sen, zaklęcie czy dziwne wspomnienie, lepiej było odłożyć na półkę z niewyjaśnionymi zjawiskami.
- Czy widziałeś to samo, co ja? – zapytała cicho, bardziej dla siebie niż do niego. - Pawie? Hogwart? Czasy szkoły? - rzuciła hasłami i potarła skronie, próbując zebrać myśli. Coś było niepokojącego w tym, jak wyraźne były obrazy, które na moment opanowały jej umysł. Hogwart, prefekci, korytarze pełne echa przeszłości – wszystko to czuła tak namacalnie, jakby naprawdę cofnęła się w czasie. Ale przecież nie miało to sensu. Wróciła do dorosłego życia, do rzeczywistości pełnej odpowiedzialności i decyzji, które były dalekie od beztroski szkolnych lat. A teraz to... co to właściwie było? Sen? Wizja?
Zamrugała, próbując otrząsnąć się z tego uczucia. Spojrzała w stronę lad cukierni, na zebranych wokół ludzi, a potem znów na Mitcha. Wszyscy wokół wydawali się wracać do normalności – do rozmów, śmiechu i wrzucania monet do skrzynki dla sierot. Zerknęła ponownie na tłum, a potem na skrzynki z wikliny, które jeszcze przed chwilą ją intrygowały. Coś w niej drgnęło, jakby jakaś ukryta część jej świadomości próbowała przekazać jej sygnał. Może to nie przypadek, że wróciły te wspomnienia z Hogwartu. Zawsze istniały w magicznym świecie siły, o których nie mówiło się głośno. Scarpelli, mistrz cukiernik, mógł mieć swoje powody, by ukrywać coś więcej niż słodycze w tych eleganckich koszach.
Ale to była zagadka na inny dzień.
z/t
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Sny były kuszące. Tworzyły iluzje, którą chciało się złapać, nadzieje, która nigdy nie mogłaby zaistnieć w ich świecie. Wabiły, nęciły trzeźwość umysłu, jakby nie chciały się pożegnać ze swoimi ofiarami. Zapraszały do wielkich biesiad utopii, arkadii, która znana była tylko z obrazów. Powrót do rzeczywistości był jednak na swój sposób uspokajający. Na początku ponownie dotknął swoich dłoni, chcąc posiadać namacalny dowód materialności swojej osoby. Następnie rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdywał. Wrócili do miejsca, z którego wybyli. Choć Hogwart wydawał się najbardziej naturalnym środowiskiem, do którego należał, to pozostawał jednak iluzją. Ścisnął dłoń, tak, to było prawdziwe. Ponownie był w znanym sobie miejsce w czasoprzestrzeni. Przy jego boku stała jego siostra, już nie bliźniaczka, lecz najmłodsza siostra, która zwykła podążać kilka lat za jego krokami. Ścieżkami, które starsze rodzeństwo winne jest tworzyć dla tych młodszych. Spojrzał na Evandre, towarzyszkę niemożliwej podróży.
– Wydawało się takie prawdziwe, nieprawdaż? – skomentował, choć teraz ta idea wydawała się taka nieznośnie głupia. Przecież skrzaty nie mają prawa tak spać! Tylko zmroczony słodyczą umysł mógł stworzyć taką niedorzeczność. Jednakże wtedy wydawało się realne, tak prawdziwe jak obecny jego pobyt w tym pomieszczeniu. Miał wrażenie, że przez długi czas będą go jeszcze czasem nachodziły wątpliwości o tym co było prawdziwe, a co tylko słodkim kłamstwem. Podał ramię Hypatii, by mogła oprzeć się o niego.
– Ja za to mogę znaleźć liczna słowa, która wyraziliby moją wdzięczność za posiadanie takiej siostry – odpowiedział Hypatii, z małą chęcią, by się podroczyć i dużą dozą szczerości. Razem na pewno o wiele szybciej rozwiązaliby wszelkie zagadki, które przygotowały dla nich pralinki, lecz teraz ponownie byli razem. Inni wrogowie czyhali na każdym kroku, czego innego powinni się obawiać. Przychylił się do jej zdania i obydwoje udali się, aby złożyć odpowiedni datek. Czuł na sobie wzrok innych gości, a co najważniejsze mediów. Niektóre przedstawienia nie potrzebują magicznej iluzji, aby osiągnąć swój cel. Wymagają lat nauki, sporej dozy uroku osobistego i przekonania, że dosłownie było się urodzonym do odgrywania pewnych ról.
zt
– Wydawało się takie prawdziwe, nieprawdaż? – skomentował, choć teraz ta idea wydawała się taka nieznośnie głupia. Przecież skrzaty nie mają prawa tak spać! Tylko zmroczony słodyczą umysł mógł stworzyć taką niedorzeczność. Jednakże wtedy wydawało się realne, tak prawdziwe jak obecny jego pobyt w tym pomieszczeniu. Miał wrażenie, że przez długi czas będą go jeszcze czasem nachodziły wątpliwości o tym co było prawdziwe, a co tylko słodkim kłamstwem. Podał ramię Hypatii, by mogła oprzeć się o niego.
– Ja za to mogę znaleźć liczna słowa, która wyraziliby moją wdzięczność za posiadanie takiej siostry – odpowiedział Hypatii, z małą chęcią, by się podroczyć i dużą dozą szczerości. Razem na pewno o wiele szybciej rozwiązaliby wszelkie zagadki, które przygotowały dla nich pralinki, lecz teraz ponownie byli razem. Inni wrogowie czyhali na każdym kroku, czego innego powinni się obawiać. Przychylił się do jej zdania i obydwoje udali się, aby złożyć odpowiedni datek. Czuł na sobie wzrok innych gości, a co najważniejsze mediów. Niektóre przedstawienia nie potrzebują magicznej iluzji, aby osiągnąć swój cel. Wymagają lat nauki, sporej dozy uroku osobistego i przekonania, że dosłownie było się urodzonym do odgrywania pewnych ról.
zt
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
To wszystko było tak pokręcone, że już nie wiedziałem jak z tego wszystkiego wyjść. Dei gdzieś zniknęła, Hypatia wpadła w panikę, Melidande zaczęła pouczać, Evandra i Crouch utknęli w obrazie… w tej chwili oczekiwałem, że zza kolumny za moment wyskoczy smok i wszystkich nas zje. To był po prostu jakiś cyrk, kto w ogóle dopuścił do tego by grupa nastolatków znalazła się w takiej sytuacji?
Obserwowałem pawia kiedy ten rozkładał skrzydła, ale widząc jak robi to w zwolnionym tempie nie czułem zagrożenia z jego strony. Zauważyłem, że moim kolegom poszło całkiem nieźle z drugim ptakiem. Chociaż było widać, że żaden z pawi nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, to kiedy pierwszy z nich postanowił wrócić do obrazu, odetchnąłem z ulgą. Może za chwilę wszystko wróci do normy i będziemy mogli po prostu udać się na zajęcia i o wszystkim zapomnieć? Naprawdę na to liczyłem. Z nadzieją odwróciłem się w kierunku Mildred by zaproponować jej współprace przy zagonieniu kolejnego ptaszyska do obrazu kiedy poczułem szturchnięcie.
Szkolny korytarz się rozmył i znów byłem w cukierni, a reporterka, która na mnie wpadła, uśmiechnęła się przepraszająco, by po chwili znów zacząć przepychać się między ludźmi. Wszystko wróciło, dorosłe życie, obowiązki i plany, chociaż wydawało się, że to co wydarzyło się przed chwilą było prawdziwe. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to wszystko trwało zaledwie chwilkę, chociaż nie wiedziałem czy tylko w mojej głowie. Rozejrzałem się po cukierni by spojrzeć na osoby, w których towarzystwie stałem, ale wydawało się, że większość z nich nie doświadczyła tego co ja...a może po prostu otrząsnęli się po tym szybciej niż ja.
Moje spojrzenie zatrzymało się na Mildred, która nie była już tą dwunastolatką, którą widziałem przed chwilą, a słysząc jej słowa uniosłem brwi ku górze.
- Ty też?! Czyli to było wspólne… - nachyliłem się do niej lekko – Cholernie dziwne… - pokręciłem głową starając się ogarnąć umysłem jak cukiernik był w stanie dokonać czegoś takiego.
Zbiorowa wizja? A może zbiorowy trans, w który wprowadziła ich ta jego słodkość? Była to zdecydowanie bardzo zaawansowana magia, ale nie powiedziałbym, że zła. Lubiłem wspominać czasy szkolne, nie miałem raczej złych wspomnieć związanych z czasem spędzonym w murach Hogwartu. Dzisiejszy dzień pozwolił też znów zobaczyć znajome twarzy, których nie wiedziałem odkąd opuściłem mury zamku. Tak, zdecydowanie był to dzień zakrawający o nostalgię.
Rozejrzałem się ponownie po cukierni i lekki uśmiech wpłynął na moje usta. Widząc kosze pełne słodyczy, podałem adres Warowni, trochę cukru przyda się w domu, na pewno nikt nie będzie narzekał. Po chwili przepchnąłem się do skrzyneczki na datki i wrzuciłem tam trochę pieniędzy, po czym zgarnąłem z lewitującej tacy babeczkę i rzucając ostatnie spojrzenie na cukrowego pawia, opuściłem przybytek, cały czas rozpamiętując dziwną przygodę sprzed chwili.
zt dziękuję wszystkim za zabawe
Obserwowałem pawia kiedy ten rozkładał skrzydła, ale widząc jak robi to w zwolnionym tempie nie czułem zagrożenia z jego strony. Zauważyłem, że moim kolegom poszło całkiem nieźle z drugim ptakiem. Chociaż było widać, że żaden z pawi nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, to kiedy pierwszy z nich postanowił wrócić do obrazu, odetchnąłem z ulgą. Może za chwilę wszystko wróci do normy i będziemy mogli po prostu udać się na zajęcia i o wszystkim zapomnieć? Naprawdę na to liczyłem. Z nadzieją odwróciłem się w kierunku Mildred by zaproponować jej współprace przy zagonieniu kolejnego ptaszyska do obrazu kiedy poczułem szturchnięcie.
Szkolny korytarz się rozmył i znów byłem w cukierni, a reporterka, która na mnie wpadła, uśmiechnęła się przepraszająco, by po chwili znów zacząć przepychać się między ludźmi. Wszystko wróciło, dorosłe życie, obowiązki i plany, chociaż wydawało się, że to co wydarzyło się przed chwilą było prawdziwe. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to wszystko trwało zaledwie chwilkę, chociaż nie wiedziałem czy tylko w mojej głowie. Rozejrzałem się po cukierni by spojrzeć na osoby, w których towarzystwie stałem, ale wydawało się, że większość z nich nie doświadczyła tego co ja...a może po prostu otrząsnęli się po tym szybciej niż ja.
Moje spojrzenie zatrzymało się na Mildred, która nie była już tą dwunastolatką, którą widziałem przed chwilą, a słysząc jej słowa uniosłem brwi ku górze.
- Ty też?! Czyli to było wspólne… - nachyliłem się do niej lekko – Cholernie dziwne… - pokręciłem głową starając się ogarnąć umysłem jak cukiernik był w stanie dokonać czegoś takiego.
Zbiorowa wizja? A może zbiorowy trans, w który wprowadziła ich ta jego słodkość? Była to zdecydowanie bardzo zaawansowana magia, ale nie powiedziałbym, że zła. Lubiłem wspominać czasy szkolne, nie miałem raczej złych wspomnieć związanych z czasem spędzonym w murach Hogwartu. Dzisiejszy dzień pozwolił też znów zobaczyć znajome twarzy, których nie wiedziałem odkąd opuściłem mury zamku. Tak, zdecydowanie był to dzień zakrawający o nostalgię.
Rozejrzałem się ponownie po cukierni i lekki uśmiech wpłynął na moje usta. Widząc kosze pełne słodyczy, podałem adres Warowni, trochę cukru przyda się w domu, na pewno nikt nie będzie narzekał. Po chwili przepchnąłem się do skrzyneczki na datki i wrzuciłem tam trochę pieniędzy, po czym zgarnąłem z lewitującej tacy babeczkę i rzucając ostatnie spojrzenie na cukrowego pawia, opuściłem przybytek, cały czas rozpamiętując dziwną przygodę sprzed chwili.
zt dziękuję wszystkim za zabawe
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cukiernia "Czekoladowa Rzeka"
Szybka odpowiedź