Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Martwe drzewo
Drzewo samo w sobie wygląda dosyć tajemniczo, najpiękniejsze staje się jednak późnym wieczorem, gdy robi się ciemno, a na jego gałęziach zasiadają setki zamieszkujących pusty pień elfów, które z jakiegoś powodu – być może ze względu na porzucenie tego miejsca przez nieśmiałki – szczególnie upodobały sobie martwą roślinę. Ich skrzydełka, lśniące jasno w świetle księżyca, przypominają poruszane wiatrem, srebrzyste liście, a z samej korony przez całą noc dobiegają elfie śpiewy i radosne chichoty, rozpoznawalne tylko dla zaznajomionych z tym gatunkiem czarodziejów.
Elfy zamieszkujące drzewo rzadko kiedy zaczepiają ludzi, uwielbiają jednak słuchać opowieści. Jeżeli historia im się podoba, zlatują niżej, obsiadając mówiącego i obsypując go kolorowym brokatem; mówi się też, że za najpiękniejsze historie odwdzięczają się dobrymi życzeniami, a te wypowiedziane w ich kierunku lubią się spełniać. Należy jednak uważać, bo próżne elfy łatwo jest urazić, narażając się na ich gniew.
Aby opowiedzieć historię elfom, należy – znajdując się bezpośrednio pod drzewem – zawrzeć ją w poście, a następnie wykonać rzut kością k100, do wyniku doliczając bonus z biegłości retoryki. Otrzymany wynik należy zinterpretować zgodnie z poniższą rozpiską:
krytyczna porażka – opowiadającemu udaje się, dosyć pechowo, urazić elfią dumę; podnoszą zbiorowy krzyk, otaczają delikwenta chmurą i zmuszają do opuszczenia polany (należy opuścić lokację); mimo że zazwyczaj nie bywają pamiętliwe, będą reagować podobnie przez kolejny miesiąc – za każdym razem, gdy osoba, która wypadła z ich łask, znajdzie się blisko;
10 lub mniej – elfy stają się rozdrażnione i zdenerwowane; zlatują niżej, ale tylko po to, by dmuchnąć opowiadającemu kolorowym brokatem w oczy;
11 - 50 – elfy przysiadają na niższych gałęziach i przysłuchują się uprzejmie, ale zachowują dystans;
51 - 90 – elfy przysiadają na niskich gałęziach, trawie i szacie czarodzieja, śpiewają w akompaniamencie do historii i obsypują opowiadającego (oraz jego ewentualnych towarzyszy) kolorowym pyłkiem;
90 i więcej – elfy są oczarowane opowieścią; nie tylko zlatują na polanę, przyozdabiając ją całą trzepoczącymi skrzydełkami, ale też obdarowują opowiadającego dobrymi życzeniami, chroniącymi przed nieszczęściem: przez cały trwający miesiąc fabularny nie dotyczą go efekty krytycznych porażek;
krytyczny sukces – zachwycone elfy godzą się na spełnienie jednego życzenia postaci* – należy skontaktować się z Mistrzem Gry.
*Na miarę swoich możliwości; magia elfów jest słabsza niż ta należąca do czarodziejów, nie są zdolne do odebrania komuś życia urokiem ani zaprowadzenia pokoju na świecie.
Chociaż teren otaczający obumarłe drzewo, rosnące na skraju wioski, zazwyczaj świeci pustkami, to w trakcie sylwestrowej zabawy trudno jest przejść obok niego obojętnie. Rozłożyste gałęzie, pozbawione liści, ale pokryte za to iskrzącym się śniegiem, otaczają dziesiątki dostrzegalnych z daleka światełek, w rzeczywistości będących elfami - a raczej ich lśniącymi skrzydełkami, trzepoczącymi w świetle księżyca. Te magiczne stworzenia, choć na ogół ostrożne i stroniące od ludzi, ze względu na próżną naturę lgną do muzyki, rozmów i śmiechu, przysiadając na niższych gałęziach, pokrytej białym puchem ziemi, lub wprost na ramionach co spokojniejszych czarodziejów, przyciąganych przez krążące po dolinie opowieści. Legendy mówią, że życzenia składane w tym miejscu mają największe szanse się spełnić - w półmroku pod łysą koroną można więc spotkać mniejsze lub większe grupki uczestników zabawy, z kieliszkami szampana w dłoniach, szepczących do siebie i dzielących się nadziejami na przyszły rok.
Magia pomagająca składanym pod drzewem życzeniom nie tkwi w samym pniu, a zamieszkujących go elfach - te jednak nie każdego decydują się obdarzyć swoją uwagą. Ich przychylność zdobyć można na kilka różnych sposobów:
- opowieścią, która - jeśli będzie dobra - sprawi, że ciekawskie stworzenia przysiądą wokół czarodzieja (wymaga biegłości retoryki);
- muzyką, którą elfy cenią sobie wyjątkowo (wymaga biegłości śpiewu lub gry na instrumencie, który postać ma ze sobą);
- tańcem, do którego elfy będą mogły się przyłączyć (wymaga biegłości dowolnego tańca);
- trafnie wymierzonym komplementem, wymagającym znajomości próżnej, elfiej natury (wymaga biegłości opieki nad magicznymi stworzeniami);
- elfy same lgnąć będą do potomkiń wil, które do rzutu dodać mogą bonus przysługujący im za genetykę.
Aby zwrócić na siebie uwagę elfów, należy napisać post opisujący wykorzystanie zastosowanej metody i wykonać rzut kością k100, do wyniku dodając bonus przysługujący za odpowiednią biegłość. Im wyższy wynik, tym większe szanse na spełnienie złożonych życzeń, przy czym nie można składać ich samemu sobie; elfy nie spełniają też życzeń złych ani złośliwych.
Choć dziś należało się cieszyć i świętować, Lucan nie potrafił odnaleźć w sobie tej radosnej iskierki. Właściwie to chętniej zostałby w domu, ale wiedział, że rodzina by mu na to nie pozwoliła. Sam z resztą wiedział, że odcinanie się od wszystkich w czasie, gdy było mu ciężko, było zwyczajnie błędem. Już raz go popełnił, tracąc przy tym spory kawałek swojego życia. Pojawił się więc na sylwestrze - odpowiednio ubrany, bo przecież musiał się godnie prezentować nawet na imprezie. Kazał więc skrzatom domowym odświeżyć jego wyjściowy płaszcz, którego zadaniem było również ochrona Abbotta przed mrozem. Przywdział też porządne buty. Ostatnim akcentem, o którym mężczyzna nie mógł zapomnieć, była błękitna poszetka, którą starannie umieścił w kieszonce na piersi. Ładnie podkreślała jego oczy, chociaż sam Lucan nie był tego zupełnie świadomy. A nawet gdyby był, niewiele by go to zapewne obeszło.
Gdy dołączał do zgromadzonych w Dolinie Godryka wyglądał na niemal pogodnego. Odnalazł odrobinę pociechy, widząc, że inni potrafili nadal się bawić. Że chociaż świat stawał się coraz bardziej niebezpieczny, niektórzy nadal umieli czerpać radość z czegoś tak błahego jak zakończenie starego roku i początek nowego. Z rzucania się śnieżkami, jazdy na łyżwach, picia grzanego wina czy słuchania opowieści. To sprawiało że także i jego serce poczuło odrobinę tego ciepła. Widząc tak wiele roześmianych twarzy, udało mu się na chwilę odgonić swój raczej wisielczy nastrój. Wiedział jednak, że ponure myśli znów zapewne wypełnią jego umysł. Swoje kroki poprowadził więc w miejsce raczej odludne - przynajmniej przez chwilę. Był w końcu świadom tego, że prędzej czy później pod drzewo zejdą się inni - przecież to tutaj składane życzenia miały otrzymać swoją moc i ziścić się w późniejszym czasie. Póki co jednak nie było tu zbyt wielu ludzi, a to było Lucanowi jak najbardziej na rękę.
To miejsce sprawiało, że ogarniała go nostalgia, więc postanowił, że właśnie tutaj spotka się z Lorraine. Po akcji w Azkabanie Lucan bardzo pragnął spotkać się z siostrą, która rozumiała go najlepiej. Nie było jednak ku temu możliwości, z resztą, lada dzień miał nadejść sylwester, na którym mieli znaleźć się oboje. Zaproponował to miejsce - tu, gdzie w przeszłości często wędrowali, wymykając się z posiadłości. Widok drzewa, chociaż pięknego, wcale nie sprawiło mężczyźnie radości. Obserwując delikatne migotanie elfich skrzydełek, Lucan zdobył się jedynie na ciężkie, przygnębione westchnięcie.
Remember what we're fighting for
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
Wcale nie pędził przed siebie szybko, mając baczenie na kroczącą obok niego Figg. Był świadom tego, że każde z nich ma zupełnie inne tempo stawiania kroków. Choć duch rywalizacji wzmógł się w nim nagle, to jednak nie było mądrym posunięciem gnać jak wariat bez oglądania się za siebie. Rzecz jasna nie było konieczności, aby co chwila zerkali do tyłu przez ramię, bo i nikt ich nie ścigał przecież. Kieran zdążył jeszcze raz wnikliwie zapoznać się ze wskazówką, próbując szukać jakichś śladów na samej kartce. Nie odnalazł na niej niczego ciekawego, tylko spisane czarnym atramentem słowa. Nie znał się zbytnio na rymach, dlatego nie mógł mieć pewności, czy to one czasem nie skrywały jakiejś dodatkowej treści, która w pierwszej chwili oczywista nie była. Albo najzwyczajniej w świecie za bardzo próbował drążyć. Wszystko stanie się bardziej zrozumiałe, kiedy dotrą już do miejsca.
– Pamiętaj, że gdybyś miała inny trop, możesz śmiało mówić – zdecydował się jakoś rozpocząć rozmowę z członkinią drużyny numer sześć. – Wydaje mi się, że obrałem dobry kierunek. Sam wskazówkę widziałaś i wydaje się oczywista – co tu więcej komentować, skojarzenie rymowanki z odpowiednim miejscem było dziecinnie proste. Ale jakie zadanie będzie czekać ich na miejscu, to dopiero ciekawe. Muszą zdobyć klucz i kolejną wskazówkę, innej opcji nawet nie brał pod uwagę. Przed opuszczeniem namiotu nabrał odpowiedniej motywacji.
– Dobrze się czujesz, prawda? – rzucił pomiędzy nich pytanie, licząc na to, że Figg zrozumie, skąd się ono wzięło. Azkaban na każdym z uczestników wyprawy odcisnął piętno. Brak lewego ucha czasem mu doskwierał, ale to nie było jego największym zmartwieniem, gdy wierzył, że jeszcze je odzyska. Gorsze było to, że nic nie było takie samo. Zakon położył kres anomaliom, ale wciąż źle się działo. W tym dniu, kiedy wszyscy mogli żegnać stary rok i witać ten nowy, łatwiej było o nieprzyjemnych rzeczach nie myśleć.
Dotarli do miejsca ze wskazówki. Rineheart zatrzymał się kilka metrów przed martwym drzewem, przyglądając mu się z dużą dozą podejrzliwości, jakby to ono samo miało być przeszkodą, o jakich wspominał Lockhart.
Szczerze mówiąc nieco się martwiła. Rozmowa mogła okazać się przynajmniej niezręczna, choć starała się by taka nie była. Nawet jeśli narodzi się w nich szczery duch rywalizacji, nadal chciała, by była to zabawa, którą oboje będą się cieszyli. A niezręczność nie jest ani fajna ani zabawna.
- Będę o tym pamiętać. Myślę jednak, że tym razem nie było lepszego. Myślisz, że będą tutaj jakieś pułapki? - Zastanawiała się czy nie będzie chodziło o jakiś kontakt z elfami. Nie pamiętała kiedy ostatnio widziała elfa. Chyba jeszcze za czasów Hogwartu. Czy to nie dziwne, że czas na magię i zabawę nią ma się tylko pod czas nauki, a później przychodzi czas na pracę i bardziej prozaiczne problemy. Narzeczony, kariera, może jakaś rodzina? Szkoda, że tak łatwo się to rozsypało. Dzisiaj w myślach miała wojnę, rozwój, strach o kolejne dni. Co się stanie, jeśli nie poradzą sobie z kolejnym wyzwaniem? Jeśli następne wyzwania ich podzielą...
- Co? - spytała jakby nieco zdezorientowana jego pytaniem, ale szybko dotarło do niej o co w nim chodziło. Cała taktyka nie-myślenia o problemie przynosiła jej spokój ducha, choć tylko chwilowy.
Potrafiła się uśmiechać, bawić, cieszyć życiem, jednak podczas wychodzenia kłopotom naprzeciw, nie szło już tak dobrze. Stawała się niespokojna, sparaliżowana, atakowały ją obrazy z tamtej nocy. To, że kogoś stracili, strach przed śmiercią mocniejszy niż cokolwiek innego na ziemi. Kolejne kroki postawione na ziemi uścielonej trupami, twarze Justine, Samuela, Arabelli wykrzywione w agonii. Rudowłosa odwróciła lekko spojrzenie, by tylko zerknąć gdzieś indziej, pomyśleć o czymś innym, by nie można było dostrzec, że jej oczy wyrażają dokładnie myśli o tamtej pełnej strachu wizji. Chciała oddać się tej prostocie nie myślenia, dlatego na twarz przyodziała maskę słodką jak eliksir zapomnienia - uśmiechniętą i czułą twarz młodej kobiety.
- Oczywiście, że tak. - Jakże mogłaby odpowiedzieć inaczej. W tym samym momencie kichnięcie niemal rozsadziło mały nos kobiety i zatrzęsła głową jak jakaś fretka. Niebieska apaszka z jej głowy niemal spadła! - Poza tym, że dręczy mnie grypa... Pewnie to widać. - Próbowała wprowadzic odrobinę bardziej wesołą atmosferę. Zapomnieć o problemach. - A Ty? - Ciekawe czy jego również dręczą koszmary.
Rozejrzała się po okolicy. Rzeczywiście mogły być tutaj pułapki.
| rzucam na spostrzegawczość - poziom II
'k100' : 47
Dotarliście w pobliże rozłożystego, łysego drzewa o jasnym pniu, którego korona tego dnia zdawała się rozświetlona setkami światełek – w rzeczywistości będących trzepoczącymi, odbijającymi światło skrzydełkami elfów. Wokół kręciło się sporo czarodziejów, powietrze wypełniała muzyka i szepty, nikt jednak was nie zaczepił; nie dostrzegliście też żadnych pułapek: ani pod samym drzewem, ani dalej, w stronę pogrążonego w półmroku lasu. Jeżeli jednak spojrzeliście wyżej, na ośnieżone gałęzie, to mogliście zauważyć, że oprócz latających stworzonek, połyskują tam klucze: przywiązane białymi wstążkami do co cieńszych gałązek, znajdowały się wysoko nad waszymi głowami, kompletnie poza zasięgiem rąk. Waszych; drobne rączki elfów muskały je od czasu do czasu, a niektóre z nich próbowały nawet przeglądać się w lśniącym metalu, zaraz jednak odlatywały, przestraszone wykrzywiającymi obraz nierównościami.
- zadanie:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie znaleźć sposób na zdjęcie go z korony drzewa. W tym celu możecie spróbować skłonić do pomocy latające wokół gałęzi elfy, wykorzystując jeden (lub więcej) ze sposobów opisanych w pierwszym poście tego tematu, zakładając, że powodzenie w przypadku każdego wymaga osiągnięcia ST równego 60. Możecie też zastosować inną, dowolną taktykę i użyć dowolnych zaklęć, pamiętając o zasadach mechaniki. Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Odnośnie dodatkowych rzutów na spostrzegawczość z głównego opisu wydarzenia (bo pojawiły się wątpliwości): pamiętajcie, że aktualnie znajdujecie się na zabawie o ograniczonym czasie na odpis w kolejce, w której chronologicznie zdarzenia dla poszczególnych drużyn dzieją się jednocześnie. Wchodząc więc w interakcję z Mistrzem Gry, wynikającą z wykonanego rzutu na spostrzegawczość, czynicie to w czasie, w którym trwa zabawa, a pozostałe drużyny zajmują się poszukiwaniem wskazówek i wykonywaniem zadań. Nielogicznym i zakrzywiającym czasoprzestrzeń (oraz nieco niesprawiedliwym w stosunku do innych graczy) byłoby więc rozegranie kilku kolejek w czasie, w którym pozostali rozgrywają jedną. Decydując się na wykonanie dodatkowego rzutu na spostrzegawczość w trakcie zabaw, musicie mieć świadomość, że skazujecie się tym samym na wybór pomiędzy kontynuowaniem zabawy, a rozegraniem interakcji z Mistrzem Gry.
O pannie Figg miał naprawdę dobre zdanie, wszak znał ją dzięki zawartej niegdyś współpracy – Biuro Aurorów znów przejęło jedną ze spraw Patrolu Egzekucyjnego, gdy okazało się, że może rozchodzić się o czarną magię. Raczej nie zrobił wtedy dobrego wrażenia, ale nie wydawało mu się to istotne. Miał też okazję połączyć z nią siły w ramach działalności Zakonu Feniksa i to było o wiele bardziej znaczące. Wciąż jednak nie potrafił zapomnieć o fakcie, iż jest ona właściwie w wieku jego córki. Jednak różnice pokoleniowe bywają czasem barierą nie do przeskoczenia w procesie komunikacji.
Szybko dostrzegł cień zmieszania przemykający przez twarz jego towarzyszki. Przez niego na nowo przypomniała sobie o tym, co stało się w Azkabanie. Ogromna fala spokoju, która zalała ich wraz z poanomaliowym deszczem, w przypadku Kierana dość szybko się rozmyła. Niby się uśmiechnął, choć wyglądało to tak, jakby się krzywił na kichnięcie czarownicy. – Ja jeszcze bez ucha, ale daję radę – odpowiedział całkiem dziarsko, szukając w sobie nowych pokładów siły. Chociaż tej jednej nocy chciałby się nie zmartwiać.
Spojrzał na ogołocone z liści gałęzie, wokół których latały elfy. Dojrzał też przywiązane do nich klucze, od razu dochodząc do wniosku, że jakoś muszą zdobyć jeden z nich. Oczywiście wiedział, że elfy można nakłonić do współpracy, ale naprawdę nie potrafił komunikować się z magicznymi stworzeniami.
– Szanowne elfy – przemówił do nich spokojnym głosem, w tej samej chwili sięgając po różdżkę. – Uprzejmie proszę o niechowanie urazy, ale chciałbym dostać jeden z kluczy – po kolejnych słowach uniósł różdżkę, jednak zawahał się i spojrzał na Figg z lekkim zakłopotaniem. – Marcello, sama im powiedz. Ponoć lubią słuchać różnych historii. Ja się do tego nie nadaję zwyczajnie – poprosił ją i wymierzył różdżką prosto w klucz wysunięty najbardziej w ich stronę. – Uwaga, rzucam zaklęcie! – ostrzegł małe istoty, mając nadzieję, że pojmą jego intencje, wszak nie chciał ich zranić. – Diffindo – wyrzekł inkantację zaraz po wykonaniu odpowiedniego ruchu nadgarstkiem, decydując się na najprostsze rozwiązanie, jakie wpadł.
'k100' : 37
Prewett żałowała, że nie uczestniczyła w wydarzeniach w Azkabanie. Czuła się wycofana i chciałaby zrobić po prostu więcej, ale z drugiej strony nie żyła tylko siebie. Miała dzieci, o które musiała dbać i rodzinę, która potrzebowała jej żywej. To była trudna misja i blondynka zdawała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała tylko jak wielką cenę przyjdzie za ów zwycięstwo zapłacić. Czekała i czekała mając nadzieje, że w końcu usłyszy jakieś wieści. W końcu każdy kto brał udział w misji był narażony, a ona czuła się rozdarta. Z jednej strony egoistycznie pragnęła ich wszystkich zatrzymać lub im towarzyszyć, ale z drugiej wiedziała, że przynależność do Zakonu Feniksa łączy się z ryzykiem, którego nie sposób uniknąć. Wchodząc do organizacji każdy musiał zdawać sobie z tego sprawę. Lorraine się z tym liczyła i była pewna, że jej brat też.
Kiedy szlachcianka dowiedziała się, że jej brat powrócił z Azkabanu cały poczuła niewiarygodną ulgę, ale znała go także na tyle dobrze by wiedzieć, że ta podróż odcisnęła na nim swoje piętno. Może dlatego tak bardzo zależało jej na tym by jak najszybciej się z nim spotkać, ale wiedziała też, że tak delikatne sytuacje należy poruszać w odpowiednim czasie. Skoro jej brat od początku postawił na sylwester w Dolinie Godryka to postanowiła dać mu chwilę na poukładanie sobie w głowie tego co go dręczy. A z pewnością musiało dręczyć wiele.
Sam sylwester jak zwykle przygotowany był z najdrobniejszymi szczegółami. Na ten widok aż uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Pomimo tak wielkiego zamieszania, cierpienia i wojny, w ludziach nadal pozostała chęć celebrowania najmniejszych elementów. To było piękne i warte przeżywania. Tym bardziej, że Dolina Godryka znaczyła dla szlachcianki naprawdę wiele. Tak samo jak dla jej brata. Nie istniało lepsze lub gorsze miejsce na tego typu rozmowy, ale ona chciała po prostu wiedzieć co kotłuje się w głowie mężczyzny. Kiedy dotarła na miejsce i zobaczyła stojącego przy drzewie brata podeszła do niego niemal bezszelestnie. Śnieg ciągle prószył, ale był to delikatny puch, a nie jak jeszcze kilkanaście dni wcześniej wiedziony anomalią huragan. Poczuła spokój choć wiedziała, że ten zaraz się zmieni. Blondynka położyła dłoń na ramieniu brata i uśmiechnęła się do niego delikatnie. – O czym myślisz? – zapytała.
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
A wspólna przygoda, wspólna tragedia łączy ludzi. W tej chwili, choć brzmiało to zupełnie absurdalnie, pomimo zupełnej nieznajomości Kierana, mogła powiedzieć, że mu ufa. Na pewno stanęłaby z nim w jednej linii, gdyby przyszło do walki. On mógł postrzegać ją różnie. Z powodu ich wspólnej pracy w przeszłości, kiedy nie wiedziała zbyt wiele o tym jak powinna zachowywać się podczas misji, nie miała odpowiedniego doświadczenia, pewnie zrobiła okropne wrażenie. Wrażenie zupełnego nowicjusza.
Podjęła temat z elfami, a klucz na drzewie wydawał się dość oczywistą wskazówką. Widziała też, że meżczyzna szykuje się do użycia zaklęcia, co mogło spowodować niezadowolenie całej bandy elfów. A rozwścieczone elfy to nic fajnego. Mogły na przykład zabrać im klucz nim zdąży spaść na ziemię.
- Historie mówisz? - spytała zaskoczona. - Jeśli lubicie historie, szanowne elfy, mam jedną wspaniałą, szkocką legendę, którą opowiadał mi mój ojciec, gdy byłam mała. - Marcella podeszła pod samo drzewo i zerknęła w jego koronę. - Dawno temu, gdy świat nie wyglądał jak dzisiaj, na jeziorze Loch Ness znajdowała się wyspa mówiących drzew, na którą trafić mogły tylko ptaki. Jednak piraci opowiadali, że na wyspie znajduje się skarb, którego strzeże słynny potwór! - Dziewczyna zaczęła, niesamowicie przejętym tonem. - Wielu śmiałków próbowało go zdobyć, bezskutecznie. Jeden z nich jednak, wielki pirat Dziurobrody ubił potwora z jeziora, a gdy wrócił opowiadał wszystkim o swoim sukcesie. By obronić wyspę przed kolejnymi piratami, którzy już tylko szykowali się do kolejnych wypraw po skarb, ptaki zwróciły się do bezimiennej młodej czarownicy, która potrafiła latać na swej miotle tak niesamowicie, że niektórzy uważali, że mogłaby w ogóle nie dosiadać miotły! Niestraszne były jej burze, które nawiedzały jezioro i przedostała się wyspę, by jej bronić. Wkrótce swoim statkiem wpłynął też Dziurobrody! Chciał on wyciąć wszystkie drzewa, na których mieszkały ptaki, a nawet, nie uwierzycie, elfy! Obrończyni wyspy jednak nie pozwoliła im zdobyć skarbu, jednak pod naporem kolejnych napływających statków, musiała poświęcić wszystko to co miała - swoje życie. I tchnęła je w ubitego wcześniej potwora, który dzięki niej, odżył. Duch dziewczyny została zaklęty i przywiązany magią do wyspy! Podobno nadal pilnuje wyspy i skarbu, do którego nie pozwala się dostać. W dodatku by obronić wyspę przed jej zniszczeniem - zatopiła ją i do dzisiaj tam przebywa, spod płytkiej powierzchni wody patrząc w słońce i gwiazdy. Nigdy już nie wzbiła się w powietrze...
| chcę odciągnąć uwagę elfów - retoryka II
I dziękuję MG, będę pamiętać.
'k100' : 33
Elfy spojrzały podejrzliwie na Kierana, gdy ten wyciągnął różdżkę; rzucone przez niego zaklęcie rozcięło sznurek, na którym przywiązany był klucz, ten został jednak złapany w locie przez jedno ze stworzonek. Posypał się biały puch, elf przycisnął zdobycz do drobnego ciałka i przez moment wydawało się, że umieści go z powrotem na gałęzi, ale jego uwagę zwrócił głos Marcelli. Słysząc, że zaczyna opowiadać historię, mała wróżka podleciała bliżej, najpierw przysiadając na niższej gałęzi, a później, ośmielona, na ramieniu opowiadającej czarownicy. Dołączyło do niej kilka innych, wysłuchując opowieści do końca, zakrywając usta maleńkimi dłońmi w bardziej przejmujących momentach. Wróżka trzymająca klucz o nim zapomniała, wypadł jej z rąk – lądując w śniegu u stóp Marcelli, razem z prostokątnym blankiecikiem.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
- Nie zauważasz pewnej istotnej prawidłowości, dokładniej mówiąc; kucharze zwykle są chudzi. Lubię gotować i kombinować, ale jak stoisz już za długo w zapachach to nie masz ochoty aż tak jeść. Mógłbym być za to najlepszym słodyczowym ogrodnikiem świata. - uśmiechnął się szeroko. Wolał ambitne myśli, najlepiej takie prowadzące gdzieś daleko poza pełen wojen świat. Nie musiał jeść słodyczy, one były czymś co sprawiało że ludzie się uśmiechali i robili jacyś tacy weselsi, a w oczach Botta z każdym drobnym uśmiechem świat był ociupinkę lepszym miejscem.
- To dobrze. Jeszcze przyniosę ci bukiet żelkowych kwiatów. - zapewnił, przyglądając jej się z myślą, że to byłoby faktycznie coś. Lubił chwile, kiedy Clara na chwilę dawała się wciągnąć w jego świat. Choć braku wiary w smoka w domku jej nie daruje. - Oswoiłem ghula, oswoję i smoka, zobaczysz. Jak już gobliny przestaną mi się śnić po nocach. - zapewnił jeszcze, przyglądając się Just. W pierwszej chwili sądził, że został zignorowany, po chwili jednak znów uśmiechnął się wesoło.
- Nie zapomnij o zniżce dla wspólników jak już coś otworzysz. - puścił jej oczko. Niebawem ruszyli w kierunku ognia, a jego wzrok znów skierował się ku Clarze.
- Może jeszcze cię zadziwię. A jak nie to przynajmniej będzie zabawnie. - zapewnił. Zaraz jednak dostrzegli zwierzę i zaczęli starać się o klucz. Lubił zwierzęta i raczej miał do nich podejście, nie oczekiwał jednak cudów i w sumie nie był mocno zdziwiony kiedy kudłoń spłoszył się jego zachowaniem. Na szczęście jednak zaufał Just.
- Chyba trzeba pogratulować, wspólniku. Co tam masz? - zagadnął zaraz i zajrzał na kartkę. - Hmm, martwe drzewo? - nie sadził by tylko jemu ono przyszło do głowy, dla mieszkańca Doliny to dość jasny strzał, choć tylko przeglądając mapę nie trudno zwrócić na nie uwagę.
Ruszyli dalej, chłód szczypał w policzki, a dookoła robiło się coraz weselej. Na miejscu było jednak odrobinkę mniej ludzi niż w centrum zabawy.
- Festiwal świateł to pewnie elfy, nas pewnie bardziej te litery będą dotyczyć. Numerologia? Albo jakaś zagadka? - zaczął się zastanawiać, kiedy zbliżyli się do drzewa, wyglądając jakichś podpowiedzi, choć jego spojrzenie co rusz uciekało ku małym, jasnym punkcikom. Widok faktycznie mocno przyciągał uwagę.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
- Może nazwe jakiś drink twoim nazwiskiem. - wzruszyła lekko ramionami. Co prawda nie miała pojęcia kiedy jeszcze znalazłaby czas na bar, ale miejsce tylko jej zdawało się ciekawą perspektywą. Zwierz nie spoglądał w ich kierunku zbyt ufnie. Ale w sumie nie dziwiła się z tego, co gdzieś jej światło w pamięci jeszcze z zajęć Ochrony Nad Magicznymi Stworzeniami, te konkretne nie ufały ludziom. Dlatego gdy kudłoń cofnął się na ruchy Bertiego sama, powoli utrzymując z nim kontakt wzrokowy wysunęła się do przodu o krok. A później o kolejny nie odrywając spojrzenia, mrugając powoli, spojrzeniem starając się przekazać spokój i ciche zapewnienie, że nic mu przy nich nie grozi. Przy niej. I udało się. Dostała się do niego, zgięta w pół, na jej usta wpełz łagodny uśmiech. Dłoń powoli, ostrożnie wyciągnęła w kierunku szyi zwierzęcia. Ściągnęła klucz z szyi zwierzęcia i odczepiła bilecik. Na sam koniec głaszcząc go lekko i równie powoli odwracając się w kierunku pozostałej dwójki, posyłając im tryumfalny uśmiech. Chyba się udało. Powiedziała jeszcze cicho, odchodząc kawałek, żeby dać zwierzakowi chwilę spokoju. Rozwinęła kartkę tak, by wszyscy mogli spojrzeć w jej kierunku. Zmarszczyła brwi czytając słowa i gdy Bertie rzucił miejscem kiwnęła lekko głową.
- Zdaje się, że to tam. - zgodziła się z nim. Zmarszczyła lekko brwi a potem mina jej lekko zrzedła. - Gorzej jeśli to Runy - one chyba mają alfabet jakiś nie? - zapytała niepewnie, bo o nich to nie wiedziała prawie tyle co nic. Jeśli to miały być runy to mieli mieć przekichane. Chyba, że ich towarzyszka wiedziała w tej sprawie więcej niż ona. A może Bott miał ją jeszcze jakoś zaskoczył? Mistrz uroków i ukryty znawca Starożytnych Run? Te niezmiennie kojarzyły jej się z jedną sylwetką. Odległą, dawną, a jednak mocno wyrytą w pamięci. - Chodźmy, nie ma co zwlekać. - zawyrokowała. Wszystkiego przecież mieli się dowiedzieć na miejscu. I to tam będą mogli dopiero albo spróbować zdziałać cokolwiek, albo właściwie zapłakać gorzko, że w czasach szkolnych żadne z nich nie wybrało tego przedmiotu jako dodatkowego.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka