Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Martwe drzewo
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Martwe drzewo
Na skraju otaczającego Dolinę Godryka lasu, tuż przy końcu jednej z uliczek, rośnie rozłożyste, martwe drzewo: przez cały rok pozbawione liści, rozciąga nad niewielką polaną łyse gałęzie, dla niektórych z mieszkańców stanowiąc sól w oku, dla innych – ulubione miejsce spotkań. Chociaż nie wiadomo, dlaczego właściwie obumarło, to okoliczni czarodzieje jednogłośnie łączą ten moment z dniem, w którym Albus Dumbledore, przez wiele lat mieszkający w Dolinie Godryka, odszedł, przegrywając sławny pojedynek z Gellertem Grindelwaldem. O ile wierzyć można tym opowieściom, to właśnie wtedy z drzewa opadły wszystkie liście, a kora zaczęła wysychać, przybierając jasną, prawie białą barwę, na której ciemniejszymi liniami wyryte są inicjały poległego czarodzieja.
Drzewo samo w sobie wygląda dosyć tajemniczo, najpiękniejsze staje się jednak późnym wieczorem, gdy robi się ciemno, a na jego gałęziach zasiadają setki zamieszkujących pusty pień elfów, które z jakiegoś powodu – być może ze względu na porzucenie tego miejsca przez nieśmiałki – szczególnie upodobały sobie martwą roślinę. Ich skrzydełka, lśniące jasno w świetle księżyca, przypominają poruszane wiatrem, srebrzyste liście, a z samej korony przez całą noc dobiegają elfie śpiewy i radosne chichoty, rozpoznawalne tylko dla zaznajomionych z tym gatunkiem czarodziejów.
Elfy zamieszkujące drzewo rzadko kiedy zaczepiają ludzi, uwielbiają jednak słuchać opowieści. Jeżeli historia im się podoba, zlatują niżej, obsiadając mówiącego i obsypując go kolorowym brokatem; mówi się też, że za najpiękniejsze historie odwdzięczają się dobrymi życzeniami, a te wypowiedziane w ich kierunku lubią się spełniać. Należy jednak uważać, bo próżne elfy łatwo jest urazić, narażając się na ich gniew.
Aby opowiedzieć historię elfom, należy – znajdując się bezpośrednio pod drzewem – zawrzeć ją w poście, a następnie wykonać rzut kością k100, do wyniku doliczając bonus z biegłości retoryki. Otrzymany wynik należy zinterpretować zgodnie z poniższą rozpiską:
krytyczna porażka – opowiadającemu udaje się, dosyć pechowo, urazić elfią dumę; podnoszą zbiorowy krzyk, otaczają delikwenta chmurą i zmuszają do opuszczenia polany (należy opuścić lokację); mimo że zazwyczaj nie bywają pamiętliwe, będą reagować podobnie przez kolejny miesiąc – za każdym razem, gdy osoba, która wypadła z ich łask, znajdzie się blisko;
10 lub mniej – elfy stają się rozdrażnione i zdenerwowane; zlatują niżej, ale tylko po to, by dmuchnąć opowiadającemu kolorowym brokatem w oczy;
11 - 50 – elfy przysiadają na niższych gałęziach i przysłuchują się uprzejmie, ale zachowują dystans;
51 - 90 – elfy przysiadają na niskich gałęziach, trawie i szacie czarodzieja, śpiewają w akompaniamencie do historii i obsypują opowiadającego (oraz jego ewentualnych towarzyszy) kolorowym pyłkiem;
90 i więcej – elfy są oczarowane opowieścią; nie tylko zlatują na polanę, przyozdabiając ją całą trzepoczącymi skrzydełkami, ale też obdarowują opowiadającego dobrymi życzeniami, chroniącymi przed nieszczęściem: przez cały trwający miesiąc fabularny nie dotyczą go efekty krytycznych porażek;
krytyczny sukces – zachwycone elfy godzą się na spełnienie jednego życzenia postaci* – należy skontaktować się z Mistrzem Gry.
*Na miarę swoich możliwości; magia elfów jest słabsza niż ta należąca do czarodziejów, nie są zdolne do odebrania komuś życia urokiem ani zaprowadzenia pokoju na świecie.
Drzewo samo w sobie wygląda dosyć tajemniczo, najpiękniejsze staje się jednak późnym wieczorem, gdy robi się ciemno, a na jego gałęziach zasiadają setki zamieszkujących pusty pień elfów, które z jakiegoś powodu – być może ze względu na porzucenie tego miejsca przez nieśmiałki – szczególnie upodobały sobie martwą roślinę. Ich skrzydełka, lśniące jasno w świetle księżyca, przypominają poruszane wiatrem, srebrzyste liście, a z samej korony przez całą noc dobiegają elfie śpiewy i radosne chichoty, rozpoznawalne tylko dla zaznajomionych z tym gatunkiem czarodziejów.
Elfy zamieszkujące drzewo rzadko kiedy zaczepiają ludzi, uwielbiają jednak słuchać opowieści. Jeżeli historia im się podoba, zlatują niżej, obsiadając mówiącego i obsypując go kolorowym brokatem; mówi się też, że za najpiękniejsze historie odwdzięczają się dobrymi życzeniami, a te wypowiedziane w ich kierunku lubią się spełniać. Należy jednak uważać, bo próżne elfy łatwo jest urazić, narażając się na ich gniew.
Aby opowiedzieć historię elfom, należy – znajdując się bezpośrednio pod drzewem – zawrzeć ją w poście, a następnie wykonać rzut kością k100, do wyniku doliczając bonus z biegłości retoryki. Otrzymany wynik należy zinterpretować zgodnie z poniższą rozpiską:
krytyczna porażka – opowiadającemu udaje się, dosyć pechowo, urazić elfią dumę; podnoszą zbiorowy krzyk, otaczają delikwenta chmurą i zmuszają do opuszczenia polany (należy opuścić lokację); mimo że zazwyczaj nie bywają pamiętliwe, będą reagować podobnie przez kolejny miesiąc – za każdym razem, gdy osoba, która wypadła z ich łask, znajdzie się blisko;
10 lub mniej – elfy stają się rozdrażnione i zdenerwowane; zlatują niżej, ale tylko po to, by dmuchnąć opowiadającemu kolorowym brokatem w oczy;
11 - 50 – elfy przysiadają na niższych gałęziach i przysłuchują się uprzejmie, ale zachowują dystans;
51 - 90 – elfy przysiadają na niskich gałęziach, trawie i szacie czarodzieja, śpiewają w akompaniamencie do historii i obsypują opowiadającego (oraz jego ewentualnych towarzyszy) kolorowym pyłkiem;
90 i więcej – elfy są oczarowane opowieścią; nie tylko zlatują na polanę, przyozdabiając ją całą trzepoczącymi skrzydełkami, ale też obdarowują opowiadającego dobrymi życzeniami, chroniącymi przed nieszczęściem: przez cały trwający miesiąc fabularny nie dotyczą go efekty krytycznych porażek;
krytyczny sukces – zachwycone elfy godzą się na spełnienie jednego życzenia postaci* – należy skontaktować się z Mistrzem Gry.
*Na miarę swoich możliwości; magia elfów jest słabsza niż ta należąca do czarodziejów, nie są zdolne do odebrania komuś życia urokiem ani zaprowadzenia pokoju na świecie.
Lokacja zawiera kości.
| Poszukiwanie skarbów.
Nie zauważyła tej istotnej zależności. Wszyscy kucharze jakich znała, poza Bertiem, mieli przynajmniej porządny brzuszek. Z tego powodu od razu założyła, że podobny los czeka obżerającego się słodyczami mężczyznę - ciągły dostęp do imponujących zapasów słodyczy w ogrodzie na pewno przeobraziłby Botta w kulistego łasucha o wyjątkowo miękkich krawędziach. Ten odsuwał od siebie podobne przypuszczenia, aczkolwiek uśmiech na twarzy Clary nie znikał; nie, nie wierzyła mu ani odrobinę. - Ależ oczywiście. Tu podgryziesz lukrecję, tam lizaka… i po paru miesiącach jesteś tłuściutką sferą - przytaknęła podszywając słowa słodką ironią. Powinna mieć wyrzuty sumienia, ale nie, nic z tego. Przecież i tak zgrywali się jedynie. Szatynka nie wyobrażałaby sobie rzeczywistych roślin będących w istocie łakociami. Tak abstrakcyjne pomysły to jedynie wytwory wyobraźni, nie prawdy. - Chcesz mnie utuczyć, żebyś nie był sam w tej niedoli? Sprytne, mój drogi - przyznała, choć wizja żelkowego bukietu wyjątkowo przypadła Waffling do gustu. Uśmiechnęła się szerzej do swoich myśli, podskakując przy tym nad zmrożoną ziemią. Czarownicy udzielił się dobry humor, stąd zaśmiała się dźwięcznie na któreś z kolei zapewnienia mężczyzny. Pokręciła głową. - Nie mogę doczekać się tej wiekopomnej chwili. Zapiszesz się w annałach historii - a może nawet na kartach czekoladowych żab - wyrzekła rozbawiona, idąc dalej. Aż dotarli na staw, natomiast Clarence wysłuchała uważnie odpowiedzi niejakiej Tonks. Lokal to ciekawa opcja. Tak samo jak nauka z panem cukiernikiem; nie zmieniało to jednak faktu, że Clara oczekiwała raczej tego, że będą robić cokolwiek innego niż studiować książki, ponieważ Bertie nie wykazywał większych zdolności do uspokojenia drzemiącej w niej energii. - Czekam - odpowiedziała jedynie, później koncentrując się już na zadaniu. Tak naprawdę to zdziwiła się, że jej zakradnięcie się do kudłonia nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Pozostała w końcu ostrożna, stworzenie nie zauważyło jej starań. Waffling nie zamierzała nad tym rozpaczać, grunt, że drugiej z kobiet udało się pochwycić klucz wiszący na szyi zwierzęcia. Dzięki temu mogli opuścić lokalizację oraz udać się według wskazówek do następnej z nich.
- Nie znam się na runach - przyznała ze smutkiem, choć w oczach czaiła się iskierka nadziei na numerologię. Co prawda Clarence nie posiadała w tej dziedzinie żadnej imponującej wiedzy, acz zwyczajnie uwielbiała ten odłam magii. Z chęcią spróbowałaby rozwiązać zagadkę dotyczącą właśnie numerologii. - Najwyżej będziemy improwizować. Ten pan tutaj ma niebywałe szczęście, może się przydać - rzuciła, po czym puściła Bottowi oczko. Podążyła też wraz z innymi oczekując na następne pytanie.
Nie zauważyła tej istotnej zależności. Wszyscy kucharze jakich znała, poza Bertiem, mieli przynajmniej porządny brzuszek. Z tego powodu od razu założyła, że podobny los czeka obżerającego się słodyczami mężczyznę - ciągły dostęp do imponujących zapasów słodyczy w ogrodzie na pewno przeobraziłby Botta w kulistego łasucha o wyjątkowo miękkich krawędziach. Ten odsuwał od siebie podobne przypuszczenia, aczkolwiek uśmiech na twarzy Clary nie znikał; nie, nie wierzyła mu ani odrobinę. - Ależ oczywiście. Tu podgryziesz lukrecję, tam lizaka… i po paru miesiącach jesteś tłuściutką sferą - przytaknęła podszywając słowa słodką ironią. Powinna mieć wyrzuty sumienia, ale nie, nic z tego. Przecież i tak zgrywali się jedynie. Szatynka nie wyobrażałaby sobie rzeczywistych roślin będących w istocie łakociami. Tak abstrakcyjne pomysły to jedynie wytwory wyobraźni, nie prawdy. - Chcesz mnie utuczyć, żebyś nie był sam w tej niedoli? Sprytne, mój drogi - przyznała, choć wizja żelkowego bukietu wyjątkowo przypadła Waffling do gustu. Uśmiechnęła się szerzej do swoich myśli, podskakując przy tym nad zmrożoną ziemią. Czarownicy udzielił się dobry humor, stąd zaśmiała się dźwięcznie na któreś z kolei zapewnienia mężczyzny. Pokręciła głową. - Nie mogę doczekać się tej wiekopomnej chwili. Zapiszesz się w annałach historii - a może nawet na kartach czekoladowych żab - wyrzekła rozbawiona, idąc dalej. Aż dotarli na staw, natomiast Clarence wysłuchała uważnie odpowiedzi niejakiej Tonks. Lokal to ciekawa opcja. Tak samo jak nauka z panem cukiernikiem; nie zmieniało to jednak faktu, że Clara oczekiwała raczej tego, że będą robić cokolwiek innego niż studiować książki, ponieważ Bertie nie wykazywał większych zdolności do uspokojenia drzemiącej w niej energii. - Czekam - odpowiedziała jedynie, później koncentrując się już na zadaniu. Tak naprawdę to zdziwiła się, że jej zakradnięcie się do kudłonia nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Pozostała w końcu ostrożna, stworzenie nie zauważyło jej starań. Waffling nie zamierzała nad tym rozpaczać, grunt, że drugiej z kobiet udało się pochwycić klucz wiszący na szyi zwierzęcia. Dzięki temu mogli opuścić lokalizację oraz udać się według wskazówek do następnej z nich.
- Nie znam się na runach - przyznała ze smutkiem, choć w oczach czaiła się iskierka nadziei na numerologię. Co prawda Clarence nie posiadała w tej dziedzinie żadnej imponującej wiedzy, acz zwyczajnie uwielbiała ten odłam magii. Z chęcią spróbowałaby rozwiązać zagadkę dotyczącą właśnie numerologii. - Najwyżej będziemy improwizować. Ten pan tutaj ma niebywałe szczęście, może się przydać - rzuciła, po czym puściła Bottowi oczko. Podążyła też wraz z innymi oczekując na następne pytanie.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
JUSTINE, BERTIE, CLARENCE
Dotarliście w pobliże rozłożystego, łysego drzewa o jasnym pniu, którego korona tego dnia zdawała się rozświetlona setkami światełek – w rzeczywistości będących trzepoczącymi, odbijającymi światło skrzydełkami elfów. Wokół kręciło się sporo czarodziejów, powietrze wypełniała muzyka i szepty, nikt jednak was nie zaczepił; nie dostrzegliście też żadnych pułapek: ani pod samym drzewem, ani dalej, w stronę pogrążonego w półmroku lasu. Jeżeli jednak spojrzeliście wyżej, na ośnieżone gałęzie, to mogliście zauważyć, że oprócz latających stworzonek, połyskują tam klucze: przywiązane białymi wstążkami do co cieńszych gałązek, znajdowały się wysoko nad waszymi głowami, kompletnie poza zasięgiem rąk. Waszych; drobne rączki elfów muskały je od czasu do czasu, a niektóre z nich próbowały nawet przeglądać się w lśniącym metalu, zaraz jednak odlatywały, przestraszone wykrzywiającymi obraz nierównościami.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Dotarliście w pobliże rozłożystego, łysego drzewa o jasnym pniu, którego korona tego dnia zdawała się rozświetlona setkami światełek – w rzeczywistości będących trzepoczącymi, odbijającymi światło skrzydełkami elfów. Wokół kręciło się sporo czarodziejów, powietrze wypełniała muzyka i szepty, nikt jednak was nie zaczepił; nie dostrzegliście też żadnych pułapek: ani pod samym drzewem, ani dalej, w stronę pogrążonego w półmroku lasu. Jeżeli jednak spojrzeliście wyżej, na ośnieżone gałęzie, to mogliście zauważyć, że oprócz latających stworzonek, połyskują tam klucze: przywiązane białymi wstążkami do co cieńszych gałązek, znajdowały się wysoko nad waszymi głowami, kompletnie poza zasięgiem rąk. Waszych; drobne rączki elfów muskały je od czasu do czasu, a niektóre z nich próbowały nawet przeglądać się w lśniącym metalu, zaraz jednak odlatywały, przestraszone wykrzywiającymi obraz nierównościami.
- zadanie:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie znaleźć sposób na zdjęcie go z korony drzewa. W tym celu możecie spróbować skłonić do pomocy latające wokół gałęzi elfy, wykorzystując jeden (lub więcej) ze sposobów opisanych w pierwszym poście tego tematu, zakładając, że powodzenie w przypadku każdego wymaga osiągnięcia ST równego 70. Możecie też zastosować inną, dowolną taktykę i użyć dowolnych zaklęć, pamiętając o zasadach mechaniki. Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
- Jakbym miał być gruby to dawno bym był. Szczególnie, że bywały dni kiedy żywiłem się głównie wypiekami. Uwierz, nawet najlepszych rzeczy z czasem nie chce się podjadać. - uśmiechnął się szeroko. Teraz szło mu dobrze. Nie doskonale, ale lęki o finanse powoli go opuszczały, a dni w których jadł głównie część tego co miał sprzedać odeszły w niepamięć. I oby nie wracały.
- Tak na prawdę to ci się po prostu nie podobam i mi sugerujesz że powinienem się rozrosnąć. Ja znam takie aluzje, wychowałem się w nich. Ale nic z tego. - zapewnił zaraz. Nikt kto to przeżył nie zapomina szczypania po policzkach i ciągłych wspomnień o dzieciach zdmuchiwanych przez wiatr. Dobre tyle, że w pewnym momencie Bott w górę wystrzelił! Choć niezbyt imponująca budowa raczej na zawsze z nim zostanie. Mówił to jednak z uśmiechem i raczej bez kompleksów, choć tych w Zakonie zdecydowanie nie trudno byłoby się dorobić.
- Hmm. Chyba moje niecne plany są zbyt proste, że wciąż odkrywasz je zanim zacznę działać. Muszę nad tym popracować. - westchnął, porzucając już temat nauki i żab, w końcu to oczywiste ze się na tych kartach znajdzie. Zerknął za to na Just, bo ta go szczerze zainteresowała swoim pomysłem.
- O! To brzmi super. Ale chcę współpracować przy recepturze. - stwierdził, bo przecież skoro coś ma rozsławiać jego wspaniały ród to trzeba dopilnować żeby było odpowiednio wspaniałe, prawda? A wyrazić zalety Bottów w drinku to wcale nie taka prosta sprawa. Z drugiej z kolei strony - w czym jak nie w drinku?
- Na pewno powinien być na bimbrze. - zadecydował jeszcze, choć nie był przekonany jakie podejście do pędzenia bimbru może mieć przyszła pani auror, więc darował sobie opowieść o wuju Paulu, który robi najlepszy bimber tego świata. A szkoda, bo byłaby to wspaniała opowieść o wspaniałym człowieku.
- Nigdy nie byłem pewien. Jakieś rysunki. Jakby pismo obrazkowe? - wzruszył ramionami. - Liczmy, że to nie to. - przyznał wierząc w to swoje cholerne szczęście i ruszając przed siebie.
Niebawem już dotarli do jasnego drzewa, które trzeba przyznać, wyglądało tego dnia nieziemsko. Idealnie wpasowywało się w sylwestrowy nastrój. Kiedy przystanęli, przechylił głowę i przyglądał się drzewu, po części nawet zadowolony, że zobaczyli po prostu przywiązane do niego klucze.
- Chyba jednak obejdziemy się bez run. Na szczęście. - stwierdził. Dużo lepszy był w gadaniu niż w runach, choć nie wiadomo czy to o czymś świadczy jeśli nie ma wielu rzeczy w których był gorszy niż w runach. Tak czy inaczej zbliżył się do drzewa, dokładnie pod nie. W pierwszej chwili chciał usiąść, jednak lekki powiew chłodu skutecznie go do tej myśli zniechęcił.
Tylko co im opowiedzieć? Bertie miał dużo historii, swoich i nieswoich, pewnie paplał o nich aż za dużo, ale żeby coś konkretnego tak o nagle wyjąć z rękawa?
- To... to może opowieść o dzieciakach które spotkały trolla. - zaczął w końcu. Nie wiedział czy taka historia wystarczy ale nie był dobry w wymyślaniu bajek, a te które znał elfy pewnie słyszały już milion razy. - Było ich dwóch i znali się prawie od zawsze. Uciekli z domu, a za cel obrali sobie najwyższy szczyt Szkocji i szli byle przed siebie nie bacząc na nic mimo niewygód, a warto nadmienić że jeden z nich był wyżej urodzony. - uśmiechnął się. Dziwnie było mu o tym opowiadać z perspektywy osoby trzeciej, ale nie chciał żeby brzmiało aż tak strasznie anegdotycznie. A, że Titusa wtedy nie wydziedziczono to dopiero magia musiała się zadziać. Bertie uśmiechnął się pod nosem. Nawet jeśli więcej nie zrobiłby czegoś tak okropnego swoim rodzicom, te myśli niezmiennie przywoływały wesołość.
- Spali w namiocie, w środku gęstego lasu, rzeczy mieli rozwieszone na drzewach bo cośtam się udało w rzece przeprać, tylko że z rana nagle do ich uszu dobiegają trzaski i uderzenia. Czym prędzej wyskoczyli z namiotu jak oparzeni co się dzieje, a tam głaz z mchem zaczyna się poruszać i co gorsza burczeć coś w ich stronę i pluć. Nawet nie znając się na trollińskim można spodziewać się, że nie było to zaproszenie na herbatkę.
Wzruszył lekko ramionami. Zerknął ku górze.
- Chłopcom nie trzeba było powtarzać, ani nic nie złapali, tylko dali w długą. Troll ruszył rzecz jasna za nimi, żeby bronić swojego terytorium. Stworzenie było jednak od dzieciaków dużo większe i zaplątało się w linki od namiotów czy te od prania, co prawda tylko na chwilę, jednak na tyle uciążliwie by stracić zainteresowanie chłopcami.
Stwierdził z uśmiechem. Nie był przekonany czy to historia z cyklu tych które mogą zainteresować elfy, w sumie to w to wątpił ale z drugiej strony chciał spróbować czegokolwiek.
- Podobno od tamtego czasu w szkockim lesie można spotkać trolla, który chodzi w szkolnej, Hogwarckiej szacie. - podsumował, choć były to w gruncie rzeczy wakacje, a rzeczy odzyskali. Niechaj będzie w ten sposób.
- Tak na prawdę to ci się po prostu nie podobam i mi sugerujesz że powinienem się rozrosnąć. Ja znam takie aluzje, wychowałem się w nich. Ale nic z tego. - zapewnił zaraz. Nikt kto to przeżył nie zapomina szczypania po policzkach i ciągłych wspomnień o dzieciach zdmuchiwanych przez wiatr. Dobre tyle, że w pewnym momencie Bott w górę wystrzelił! Choć niezbyt imponująca budowa raczej na zawsze z nim zostanie. Mówił to jednak z uśmiechem i raczej bez kompleksów, choć tych w Zakonie zdecydowanie nie trudno byłoby się dorobić.
- Hmm. Chyba moje niecne plany są zbyt proste, że wciąż odkrywasz je zanim zacznę działać. Muszę nad tym popracować. - westchnął, porzucając już temat nauki i żab, w końcu to oczywiste ze się na tych kartach znajdzie. Zerknął za to na Just, bo ta go szczerze zainteresowała swoim pomysłem.
- O! To brzmi super. Ale chcę współpracować przy recepturze. - stwierdził, bo przecież skoro coś ma rozsławiać jego wspaniały ród to trzeba dopilnować żeby było odpowiednio wspaniałe, prawda? A wyrazić zalety Bottów w drinku to wcale nie taka prosta sprawa. Z drugiej z kolei strony - w czym jak nie w drinku?
- Na pewno powinien być na bimbrze. - zadecydował jeszcze, choć nie był przekonany jakie podejście do pędzenia bimbru może mieć przyszła pani auror, więc darował sobie opowieść o wuju Paulu, który robi najlepszy bimber tego świata. A szkoda, bo byłaby to wspaniała opowieść o wspaniałym człowieku.
- Nigdy nie byłem pewien. Jakieś rysunki. Jakby pismo obrazkowe? - wzruszył ramionami. - Liczmy, że to nie to. - przyznał wierząc w to swoje cholerne szczęście i ruszając przed siebie.
Niebawem już dotarli do jasnego drzewa, które trzeba przyznać, wyglądało tego dnia nieziemsko. Idealnie wpasowywało się w sylwestrowy nastrój. Kiedy przystanęli, przechylił głowę i przyglądał się drzewu, po części nawet zadowolony, że zobaczyli po prostu przywiązane do niego klucze.
- Chyba jednak obejdziemy się bez run. Na szczęście. - stwierdził. Dużo lepszy był w gadaniu niż w runach, choć nie wiadomo czy to o czymś świadczy jeśli nie ma wielu rzeczy w których był gorszy niż w runach. Tak czy inaczej zbliżył się do drzewa, dokładnie pod nie. W pierwszej chwili chciał usiąść, jednak lekki powiew chłodu skutecznie go do tej myśli zniechęcił.
Tylko co im opowiedzieć? Bertie miał dużo historii, swoich i nieswoich, pewnie paplał o nich aż za dużo, ale żeby coś konkretnego tak o nagle wyjąć z rękawa?
- To... to może opowieść o dzieciakach które spotkały trolla. - zaczął w końcu. Nie wiedział czy taka historia wystarczy ale nie był dobry w wymyślaniu bajek, a te które znał elfy pewnie słyszały już milion razy. - Było ich dwóch i znali się prawie od zawsze. Uciekli z domu, a za cel obrali sobie najwyższy szczyt Szkocji i szli byle przed siebie nie bacząc na nic mimo niewygód, a warto nadmienić że jeden z nich był wyżej urodzony. - uśmiechnął się. Dziwnie było mu o tym opowiadać z perspektywy osoby trzeciej, ale nie chciał żeby brzmiało aż tak strasznie anegdotycznie. A, że Titusa wtedy nie wydziedziczono to dopiero magia musiała się zadziać. Bertie uśmiechnął się pod nosem. Nawet jeśli więcej nie zrobiłby czegoś tak okropnego swoim rodzicom, te myśli niezmiennie przywoływały wesołość.
- Spali w namiocie, w środku gęstego lasu, rzeczy mieli rozwieszone na drzewach bo cośtam się udało w rzece przeprać, tylko że z rana nagle do ich uszu dobiegają trzaski i uderzenia. Czym prędzej wyskoczyli z namiotu jak oparzeni co się dzieje, a tam głaz z mchem zaczyna się poruszać i co gorsza burczeć coś w ich stronę i pluć. Nawet nie znając się na trollińskim można spodziewać się, że nie było to zaproszenie na herbatkę.
Wzruszył lekko ramionami. Zerknął ku górze.
- Chłopcom nie trzeba było powtarzać, ani nic nie złapali, tylko dali w długą. Troll ruszył rzecz jasna za nimi, żeby bronić swojego terytorium. Stworzenie było jednak od dzieciaków dużo większe i zaplątało się w linki od namiotów czy te od prania, co prawda tylko na chwilę, jednak na tyle uciążliwie by stracić zainteresowanie chłopcami.
Stwierdził z uśmiechem. Nie był przekonany czy to historia z cyklu tych które mogą zainteresować elfy, w sumie to w to wątpił ale z drugiej strony chciał spróbować czegokolwiek.
- Podobno od tamtego czasu w szkockim lesie można spotkać trolla, który chodzi w szkolnej, Hogwarckiej szacie. - podsumował, choć były to w gruncie rzeczy wakacje, a rzeczy odzyskali. Niechaj będzie w ten sposób.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Nie potrafiła w to uwierzyć. Naprawdę? Patrzyła na niego z ukosa, ale uważnie, jakby ważąc w myślach jego słowa. Zwykle Bertie nie mówił poważnie, stąd ciężko jednoznacznie dostosować się do barwnych opowieści. Uniosła lewą brew, zastanawiając się czy było w tym choćby ziarnko prawdy. - Na pewno. Ile czasu, miesiąc może? To o niczym nie świadczy - odpowiedziała lekko. - Trzeba więcej, żeby zrobić się kuleczką - dodała, pomimo wszystko rozbawiona. Dobrze czasem oderwać myśli od nauki, skomplikowanych obliczeń oraz zmartwień na rzecz przyjemnych tematów szybujących daleko w chmurach. Z dala od przyziemności, okrutnej rzeczywistości. Dziś tak ma być - jedynie zabawa, beztroska.
Momentalnie spojrzała na Botta zaskoczona, czując, jak policzki zaczynają piec żywym ogniem. Na pewno zaczerwieniły się szalenie, nie dając możliwości przeoczenia tego istotnego faktu. - Podobasz mi się - wymamrotała zawstydzona, nie wiedząc, co począć ze spojrzeniem. Po kilku nieznośnie długich sekundach zebrała się w sobie, żeby odchrząknąć i powrócić to podjętych wcześniej tematów. W końcu żartował sobie z niej - znów. Jak nic śmiejąc się z jej nieporadności. Oby jednak nie podjął tego tematu, Clara dostatecznie już umierała wewnętrznie, nie potrzebowała żadnego gwoździa do przysłowiowej trumny.
- Zdecydowanie powinieneś. Pragnę wyzwania - odparła już całkiem wesoło, choć twarz pozostawała muśnięta szkarłatem. To mróz, prawda? Oczywiście, że tak. Dobrze, że z pomocą przyszły zagadki dotyczące poszukiwania skarbu. Pozwoliło to Waffling na oderwanie myśli od żenujących wyznań. I wyśmiewania biednej kobieciny. Całe szczęście, że była przy nich Tonks, która też stanowiła idealny bufor między dwojgiem czarodziejów.
- Z taką wiedzą do niczego nie dojdziemy - zaśmiała się na wzmiankę o piśmie obrazkowym. Śmiech szybko zanikł, gdy pojawiły się elfy. Clarence przyglądała się stworzonkom z zainteresowaniem, w myślach odszukując wszystkich informacji dotyczących ich niewielkich osóbek. Nad nimi wisiały klucze. Jeden z nich należał do nich; powinni spróbować go odzyskać. W tym celu potrzebowali aprobaty skrzydlatych przyjaciół. - Tak, opowieść powinna ich zabawić - mruknęła cicho do Bertiego, gestem dłoni zachęcając mężczyznę do czynienia honorów. Szatynka nie wiedziała jak ich towarzyszka, acz ona sama nie potrafiła się zbyt pięknie wysławiać, nie znała się na retoryce, nie posiadała charyzmy. Zanudziłaby biedne elfy na śmierć, czego nie chciałaby - musieli zgarnąć kolejny klucz.
W miarę wsłuchiwania się w historię Botta musiała zatykać sobie usta dłonią oraz zdusić w gardle donośny dźwięk rozbawienia. Clara znała go na tyle, żeby wiedzieć, że to żadna fikcja, a najprawdziwsza z prawd. Aż pożałowała, że nie została uczestniczką tej pasjonującej sytuacji. Musiała być jedyną w swoim rodzaju.
Momentalnie spojrzała na Botta zaskoczona, czując, jak policzki zaczynają piec żywym ogniem. Na pewno zaczerwieniły się szalenie, nie dając możliwości przeoczenia tego istotnego faktu. - Podobasz mi się - wymamrotała zawstydzona, nie wiedząc, co począć ze spojrzeniem. Po kilku nieznośnie długich sekundach zebrała się w sobie, żeby odchrząknąć i powrócić to podjętych wcześniej tematów. W końcu żartował sobie z niej - znów. Jak nic śmiejąc się z jej nieporadności. Oby jednak nie podjął tego tematu, Clara dostatecznie już umierała wewnętrznie, nie potrzebowała żadnego gwoździa do przysłowiowej trumny.
- Zdecydowanie powinieneś. Pragnę wyzwania - odparła już całkiem wesoło, choć twarz pozostawała muśnięta szkarłatem. To mróz, prawda? Oczywiście, że tak. Dobrze, że z pomocą przyszły zagadki dotyczące poszukiwania skarbu. Pozwoliło to Waffling na oderwanie myśli od żenujących wyznań. I wyśmiewania biednej kobieciny. Całe szczęście, że była przy nich Tonks, która też stanowiła idealny bufor między dwojgiem czarodziejów.
- Z taką wiedzą do niczego nie dojdziemy - zaśmiała się na wzmiankę o piśmie obrazkowym. Śmiech szybko zanikł, gdy pojawiły się elfy. Clarence przyglądała się stworzonkom z zainteresowaniem, w myślach odszukując wszystkich informacji dotyczących ich niewielkich osóbek. Nad nimi wisiały klucze. Jeden z nich należał do nich; powinni spróbować go odzyskać. W tym celu potrzebowali aprobaty skrzydlatych przyjaciół. - Tak, opowieść powinna ich zabawić - mruknęła cicho do Bertiego, gestem dłoni zachęcając mężczyznę do czynienia honorów. Szatynka nie wiedziała jak ich towarzyszka, acz ona sama nie potrafiła się zbyt pięknie wysławiać, nie znała się na retoryce, nie posiadała charyzmy. Zanudziłaby biedne elfy na śmierć, czego nie chciałaby - musieli zgarnąć kolejny klucz.
W miarę wsłuchiwania się w historię Botta musiała zatykać sobie usta dłonią oraz zdusić w gardle donośny dźwięk rozbawienia. Clara znała go na tyle, żeby wiedzieć, że to żadna fikcja, a najprawdziwsza z prawd. Aż pożałowała, że nie została uczestniczką tej pasjonującej sytuacji. Musiała być jedyną w swoim rodzaju.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Gdy znaleźli się pod martwym drzewem, po pierwszych przypuszczeniach naprawdę spodziewała się dziwacznych znaczków, a zapewnienia jej kompanów sprawiały, że była niemal pewna, że drugie z zadań zwyczajnie położą. Jednak dostrzegając klucze wiszące nad ich głowami i latające obok nich elfy sprawy zaczynał powoli się klarować.
- Jasne, jak to się kiedyś zdarzy, pierwszy się się dowiesz. - odpowiedziała, częstując go uśmiechem, chociaż szczerze wątpiła, że rzeczywiście kiedykolwiek uda jej sie otworzyć własny bar. Oddała się walce i to na niej miała zamiar się skupić. Nie miała czasu, żeby pielęgnować dodatkowe miejsce. Nawet, jeśli miałoby być tylko jej.
Uniosła głowę by przyjrzeć się dokładniej kluczom, które wisiały zdecydowanie zbyt wysoko, by którekolwiek z nich było w stanie je sięgnąć. Ale, mogli skorzystać z pomocy niewielkich istot, jeśli wiedzieli jak. Zmarszczyła brwi nadal zadzierając głowę ku górze gdy Bertie zaczął snuć swoją opowieść. Nie zwróciła w jego kierunku spojrzenia niezmiennie obserwując zachowania istot, które znajdowały się wokół nich. Historia o dzieciach które spotkały trolla? Zastanawiała się, czy Bott sam ją wymyślił, czy też słyszał gdzieś wcześniej. Ona słyszała ją po raz pierwszy, tego jednego była pewna. Ale w jej domu królowały na dobranoc mugolskie bajki. Chyba dobrze mu szło, choć nie była pewna. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie jakieś informacje z ONMS. Elfy były… próżne.
- Nie wiem, czy widziałam coś równie pięknego. Prawdziwe zdaje się powiedzenie, że coś jest równie piękne, jak elfia natura. Czy jesteście równie sprawnie, co piękne? Zależy nam na jednym z tych kluczy. - powiedziała, wskazując nad głowę. Trochę plotła bez sensu, ale w końcu była to tylko zabawa. Miała jedynie nadzieję, że jej słowa nie zaprzepaszczą ich szansy. Z drugiej znów strony, trochę obawiała się pomysłu Bertiego na całe to bogactwo, wiec może lepiej by było, gdyby zawody przegrali? Zaśmiała się do własnych myśli. Cukierkowe szaleństwo z pewnością byłoby czymś.
rzucam na komplement (ONMS)
- Jasne, jak to się kiedyś zdarzy, pierwszy się się dowiesz. - odpowiedziała, częstując go uśmiechem, chociaż szczerze wątpiła, że rzeczywiście kiedykolwiek uda jej sie otworzyć własny bar. Oddała się walce i to na niej miała zamiar się skupić. Nie miała czasu, żeby pielęgnować dodatkowe miejsce. Nawet, jeśli miałoby być tylko jej.
Uniosła głowę by przyjrzeć się dokładniej kluczom, które wisiały zdecydowanie zbyt wysoko, by którekolwiek z nich było w stanie je sięgnąć. Ale, mogli skorzystać z pomocy niewielkich istot, jeśli wiedzieli jak. Zmarszczyła brwi nadal zadzierając głowę ku górze gdy Bertie zaczął snuć swoją opowieść. Nie zwróciła w jego kierunku spojrzenia niezmiennie obserwując zachowania istot, które znajdowały się wokół nich. Historia o dzieciach które spotkały trolla? Zastanawiała się, czy Bott sam ją wymyślił, czy też słyszał gdzieś wcześniej. Ona słyszała ją po raz pierwszy, tego jednego była pewna. Ale w jej domu królowały na dobranoc mugolskie bajki. Chyba dobrze mu szło, choć nie była pewna. Gorączkowo próbowała przypomnieć sobie jakieś informacje z ONMS. Elfy były… próżne.
- Nie wiem, czy widziałam coś równie pięknego. Prawdziwe zdaje się powiedzenie, że coś jest równie piękne, jak elfia natura. Czy jesteście równie sprawnie, co piękne? Zależy nam na jednym z tych kluczy. - powiedziała, wskazując nad głowę. Trochę plotła bez sensu, ale w końcu była to tylko zabawa. Miała jedynie nadzieję, że jej słowa nie zaprzepaszczą ich szansy. Z drugiej znów strony, trochę obawiała się pomysłu Bertiego na całe to bogactwo, wiec może lepiej by było, gdyby zawody przegrali? Zaśmiała się do własnych myśli. Cukierkowe szaleństwo z pewnością byłoby czymś.
rzucam na komplement (ONMS)
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
JUSTINE, CLARENCE, BERTIE
Zwróciliście uwagę elfów niemal od razu – uwielbiające towarzystwo stworzonka przyglądały się wam z zainteresowaniem, a gdy Bertie zaczął opowiadać historię, zwróciły swoją uwagę w jego kierunku. Początkowo wydawały się zdezorientowane biegiem opowieści, w miarę wypowiadania kolejnych słów przez Botta, zaczęły jednak podlatywać bliżej, przysiadając na jego ramionach i trzepocząc skrzydełkami nad waszymi głowami. Kilka z nich radośnie obsypało was błyszczącym pyłem, który miał zostać na waszych włosach i twarzach już do końca zabawy.
Kiedy odezwała się Justine, przysłuchujące się historii elfy zachichotały z zadowoleniem; dwa z nich pofrunęły w stronę drzewa, skąd ściągnęły jeden z obwiązanych wstążką kluczy, po czym wróciły, kładąc go na dłoni Tonks – razem z pergaminowym blankiecikiem, zawierającym kolejną wskazówkę.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Zwróciliście uwagę elfów niemal od razu – uwielbiające towarzystwo stworzonka przyglądały się wam z zainteresowaniem, a gdy Bertie zaczął opowiadać historię, zwróciły swoją uwagę w jego kierunku. Początkowo wydawały się zdezorientowane biegiem opowieści, w miarę wypowiadania kolejnych słów przez Botta, zaczęły jednak podlatywać bliżej, przysiadając na jego ramionach i trzepocząc skrzydełkami nad waszymi głowami. Kilka z nich radośnie obsypało was błyszczącym pyłem, który miał zostać na waszych włosach i twarzach już do końca zabawy.
Kiedy odezwała się Justine, przysłuchujące się historii elfy zachichotały z zadowoleniem; dwa z nich pofrunęły w stronę drzewa, skąd ściągnęły jeden z obwiązanych wstążką kluczy, po czym wróciły, kładąc go na dłoni Tonks – razem z pergaminowym blankiecikiem, zawierającym kolejną wskazówkę.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
poszukiwanie skarbów
— Myślałam, że znajomość zasad dobrego wychowania uniemożliwia bycie świnią, Weasley — syknęła, marszcząc brwi. Że niby co właściwie miał na myśli? Że była za wolna? Za mało wysportowana? A może miał na myśli, że jest za gruba? Co za drań, nie spodziewała się tego po nim. Zacisnęła zęby i odwróciła głowę przed siebie. Była kiedyś bardziej korpulentna, to prawda, ale sądziła, że już dawno wyrosła z bycia Grubcią i pozostała nią wyłącznie sentymentalnie dla Bena. Cóż, nawet jeśli się myliła nie musiał jej tego wypominać. Intuicyjnie wciągnęła brzuch i wygładziła sukienkę w talii, pod płaszczem, dumnie wypinając pierś do przodu.
Kamień wskrzeszenia wpadł jej do głowy nagle i nie robiła sobie względem niego żadnych planów, a jej obawy, możliwe, że też większość, były całkiem bezpodstawne. Usłyszawszy jednak o inferiusowym perpetum mobile pomyślała, że z niej żartuje. Uniosła brew i zerknęła na niego wciąż poirytowana jego poprzednim komentarzem.
— Nie drwij ze mnie, traktuję to poważnie. I przejmuję się tym naprawdę — dodała, łagodniejąc. Myśli plątały jej się w głowie, sama nie wiedziała, co myśleć o tym wszystkim. Ucichła na moment, wysłuchując go uważnie i trawiąc jego słowa. Słowa, który były jej potrzebne, do tego by zrozumieć, by zaakceptować pewne fakty i spróbować spojrzeć na nie pod innym kątem.
— Nie wiem— jak mogliby go wykorzystać, co mogliby chcieć z nim zrobić. Do głowy przychodziły jej najbardziej abstrakcyjne myśli i teorie spiskowe z jego udziałem, jakby podświadomość bardzo chciała znaleźć na niego coś, co zwyczajnie wykluczy go z listy problemów Zakonu Feniksa. Spojrzała na Brendana w końcu i pokiwała głową na znak zrozumienia. Niechętnie i niepewnie. — Przepraszam — mruknęła też po dłuższej chwili. To wszystko o czym mówił wydawało się oczywiste, a ona podważała ich decyzje — najpierw Bena, a teraz Brendana. Nawet jeśli wykazał się większymi pokładami cierpliwości, zachowała się tak, jakby im nie ufała, a to przecież nieprawda. Nie ufała tylko Percivalowi. — Na pewno nie ma szans na to, by zdradził, nam zaszkodził, czy zrobił coś przeciwko nam w takim razie. Nie wiem, co sobie myślałam. — Percival nie mógł być zagrożeniem, dla żadnego z nich, dla organizacji. Zadbali o to. Bren, Ben, Just i inni. Zadbali o to, by lis, który kręcił się między nimi był zwierzęciem oswojonym. Wychowanym przez nich. Na ich smyczy — lepszy taki, niż dziki, nieznany i obcy. — Powiedział coś o nich? O tych jego dawnych sprzymierzeńcach?— Czy pomógł im jakoś, czy tylko szukał u nich azylu? Westchnęła na wspomnienie Floreana. — Ja też. Całe szczęście, nic mu się nie stało.
Czy rozmawiała z bratem? Uniosła na niego wzrok i westchnęła bezsilnie; słowa przychodziły jej z trudem. Szukała właściwych, ale nie wiedziała, jak to precyzyjnie określić.
— Rozmawiałam. Powiedział, że skreślam Percivala zbyt szybko, napadam na niego, a w końcu podważam jego decyzje i gwardii, traktuję go jak kretyna, a na koniec wyrzucił mnie z domu — bąknęła. W gruncie rzeczy wcale nie miała mu tego za złe. Nawet jeśli dotknęło ją to w pierwszej chwili, szybko minęło; gryzło ją co innego. — Po prostu boję się, że patrzy na to przez pryzmat swoich błędów, sądzi, że Percival jest taki sam. — I tym kieruje się w swym osądzie, sercem, które otrzymało od innych drugą szansę i chce ją teraz ofiarować Percivalowi. Nie wiedziała wciąż jakie relacje ich łączą, kim dla niego był, że zaoferował mu wspólne mieszkanie, ale czuła, że to zbyt wiele, by mogła to pojąć wszystko na raz.
Nie chciała obrazić ducha, choć zdawała sobie dobrze sprawę, że bywały drażliwe i bardzo delikatne. Nietakt nie uszedł jej płazem, a dalsze słowa jedynie pogorszyły i tak już nieprzyjemną sytuację pomiędzy całą trójką. Otworzyła usta, by zaprotestować, kiedy dziewczyna prychnęła z oburzeniem, ale nie pozwoliła jej wejść w słowo. Zerknęła na Brendana z niepokojem, po części też przepraszająco — była już właściwie przekonana o rychło nadchodzącej porażce. Śpiewający wóz nie pomógł również — choć dla niej nie brzmiał wcale tak źle, skrzypienie drewna było dla niej zawsze najsłodszą melodią. Cofnęła się z przestrachem, choć jej twarz przybrała butną i niezadowoloną minę. W tej samej chwili wiatr porwał siano z wozu. Cofnęła się jeszcze raz i przysłoniła twarz rękami, ale wióry wysuszonej słomy i tak poleciały prosto na nich. Czuła, że na języku miała drobiny siana, którego spróbowała się pozbyć, majstrując palcami przy ustach. Głupie, rozkapryszone duszysko, pomyślała, po chwili wzdychając i uświadamiając sobie, że dziewczyna miała rację — była zwyczajnie nieszczęśliwa, zawieszona pomiędzy dwoma światami. Błąkała się tu bez celu, bez możliwości zaznania spokoju, bez szansy na dalsze kosztowanie żywota. I poczuła współczucie względem niej. Mina jej złagodniała — rozejrzała się wokół, na śniegu błysnęły klucze. Wzięła je do ręki, zerkając z niezadowoleniem na lamentującą duszycę.
— Lepiej chodźmy stąd — zaproponowała, zbierając się i oddalając od wozu szybkim krokiem. Zerknęła na wskazówkę, przypietą do jednego z kluczy i pokiwała głową. Wiedziała, gdzie to jest. Zdawało jej się to najbardziej popularnym i jednocześnie istotnym w Dolinie Godryka miejscem. — Myślę, że chodzi o drzewo z inicjałami Albusa Dumbledore’a— mruknęła, podnosząc wzrok na Brendana, ale kiedy tylko to uczyniła, parsknęła śmiechem, szybko zasłaniając usta dłonią. Próba powstrzymania śmiechu okazała się jednak mało skuteczna, w kącikach oczu zalśniły łzy rozbawienia. — Masz tu…— szepnęła niepewnie, wskazując na ucho; po chwili jednak zdecydowała się sięgnąć ręką do grubej słomy zakończonej sporym źdźbłem. Palcami lekko wyciągnęła ją spomiędzy jego włosów. — Ehm…— mruknęła, wyrzucając to na bok. Nie mieli na to czasu, przetykana w jego rdzawych włosach pszenica błyskała istnym złotem. — Od początku wiedziałam, że prędzej czy później to z ciebie wyjdzie. Szlachcic, czy nie, słoma z butów wychodzi— dodała, próbując z trudem zatrzymać pęczniejącą w piersi salwę śmiechu, nawiązując do jego nietaktownego komentarza. — Chodźmy, później ci to powyciągam — zaproponowała, omiatając go pobieżnie spojrzeniem. Drobiny były na nim całym, ale szybko zdała sobie sprawę, że ją również to dopadło, gdy ususzone źdźbła zaczęły kłuć ją w kark i szyję. Pobieżnie otrzepała tylko rękawy czarnego płaszcza, na którym, podobnie jak na sukience, widać było każdy paproch, nie wspominając już o sianie, która całe ją oblazło. Szybko dotarli do celu. Ku ich oczom pojawiło się imponujące, choć smutne drzewo zupełnie pozbawione liści, odznaczające się na tle innych jasną korą. Jego korona mieniła się magicznie wokół; z pewnością za sprawką biesiadujących tu elfów. Wzrokiem spróbowała odszukać klucze, ale wciąż byli zbyt daleko. Niestety, wokół nie było tak pusto. W pobliżu drzewa gromadzili się ludzie świętujący nadchodzący Nowy Rok.
— Myślisz, że elfy nam pomogą?— spytała Brendana, przełykając ślinę na myśl o wspinaczce. Wetknęła sobie jeszcze palec dyskretnie do ucha — wciąż słyszała świst lamentującej dziewczyny na wozie. Wdrapywanie się na drzewa nie wydawało się dla niej wielkim wyzwaniem — pod względem niebezpieczeństwa, nie wiedziała, czy miała jeszcze na tyle siły, by to zrobić. Ostatni raz zaliczała podobne rozrywki, kiedy była mała. Od podjęcia próby zniechęcał ją strój; długa sukienka nie pomoże jej szybko i bezpiecznie wejść na górę w poszukiwaniu kluczy.
— Myślałam, że znajomość zasad dobrego wychowania uniemożliwia bycie świnią, Weasley — syknęła, marszcząc brwi. Że niby co właściwie miał na myśli? Że była za wolna? Za mało wysportowana? A może miał na myśli, że jest za gruba? Co za drań, nie spodziewała się tego po nim. Zacisnęła zęby i odwróciła głowę przed siebie. Była kiedyś bardziej korpulentna, to prawda, ale sądziła, że już dawno wyrosła z bycia Grubcią i pozostała nią wyłącznie sentymentalnie dla Bena. Cóż, nawet jeśli się myliła nie musiał jej tego wypominać. Intuicyjnie wciągnęła brzuch i wygładziła sukienkę w talii, pod płaszczem, dumnie wypinając pierś do przodu.
Kamień wskrzeszenia wpadł jej do głowy nagle i nie robiła sobie względem niego żadnych planów, a jej obawy, możliwe, że też większość, były całkiem bezpodstawne. Usłyszawszy jednak o inferiusowym perpetum mobile pomyślała, że z niej żartuje. Uniosła brew i zerknęła na niego wciąż poirytowana jego poprzednim komentarzem.
— Nie drwij ze mnie, traktuję to poważnie. I przejmuję się tym naprawdę — dodała, łagodniejąc. Myśli plątały jej się w głowie, sama nie wiedziała, co myśleć o tym wszystkim. Ucichła na moment, wysłuchując go uważnie i trawiąc jego słowa. Słowa, który były jej potrzebne, do tego by zrozumieć, by zaakceptować pewne fakty i spróbować spojrzeć na nie pod innym kątem.
— Nie wiem— jak mogliby go wykorzystać, co mogliby chcieć z nim zrobić. Do głowy przychodziły jej najbardziej abstrakcyjne myśli i teorie spiskowe z jego udziałem, jakby podświadomość bardzo chciała znaleźć na niego coś, co zwyczajnie wykluczy go z listy problemów Zakonu Feniksa. Spojrzała na Brendana w końcu i pokiwała głową na znak zrozumienia. Niechętnie i niepewnie. — Przepraszam — mruknęła też po dłuższej chwili. To wszystko o czym mówił wydawało się oczywiste, a ona podważała ich decyzje — najpierw Bena, a teraz Brendana. Nawet jeśli wykazał się większymi pokładami cierpliwości, zachowała się tak, jakby im nie ufała, a to przecież nieprawda. Nie ufała tylko Percivalowi. — Na pewno nie ma szans na to, by zdradził, nam zaszkodził, czy zrobił coś przeciwko nam w takim razie. Nie wiem, co sobie myślałam. — Percival nie mógł być zagrożeniem, dla żadnego z nich, dla organizacji. Zadbali o to. Bren, Ben, Just i inni. Zadbali o to, by lis, który kręcił się między nimi był zwierzęciem oswojonym. Wychowanym przez nich. Na ich smyczy — lepszy taki, niż dziki, nieznany i obcy. — Powiedział coś o nich? O tych jego dawnych sprzymierzeńcach?— Czy pomógł im jakoś, czy tylko szukał u nich azylu? Westchnęła na wspomnienie Floreana. — Ja też. Całe szczęście, nic mu się nie stało.
Czy rozmawiała z bratem? Uniosła na niego wzrok i westchnęła bezsilnie; słowa przychodziły jej z trudem. Szukała właściwych, ale nie wiedziała, jak to precyzyjnie określić.
— Rozmawiałam. Powiedział, że skreślam Percivala zbyt szybko, napadam na niego, a w końcu podważam jego decyzje i gwardii, traktuję go jak kretyna, a na koniec wyrzucił mnie z domu — bąknęła. W gruncie rzeczy wcale nie miała mu tego za złe. Nawet jeśli dotknęło ją to w pierwszej chwili, szybko minęło; gryzło ją co innego. — Po prostu boję się, że patrzy na to przez pryzmat swoich błędów, sądzi, że Percival jest taki sam. — I tym kieruje się w swym osądzie, sercem, które otrzymało od innych drugą szansę i chce ją teraz ofiarować Percivalowi. Nie wiedziała wciąż jakie relacje ich łączą, kim dla niego był, że zaoferował mu wspólne mieszkanie, ale czuła, że to zbyt wiele, by mogła to pojąć wszystko na raz.
Nie chciała obrazić ducha, choć zdawała sobie dobrze sprawę, że bywały drażliwe i bardzo delikatne. Nietakt nie uszedł jej płazem, a dalsze słowa jedynie pogorszyły i tak już nieprzyjemną sytuację pomiędzy całą trójką. Otworzyła usta, by zaprotestować, kiedy dziewczyna prychnęła z oburzeniem, ale nie pozwoliła jej wejść w słowo. Zerknęła na Brendana z niepokojem, po części też przepraszająco — była już właściwie przekonana o rychło nadchodzącej porażce. Śpiewający wóz nie pomógł również — choć dla niej nie brzmiał wcale tak źle, skrzypienie drewna było dla niej zawsze najsłodszą melodią. Cofnęła się z przestrachem, choć jej twarz przybrała butną i niezadowoloną minę. W tej samej chwili wiatr porwał siano z wozu. Cofnęła się jeszcze raz i przysłoniła twarz rękami, ale wióry wysuszonej słomy i tak poleciały prosto na nich. Czuła, że na języku miała drobiny siana, którego spróbowała się pozbyć, majstrując palcami przy ustach. Głupie, rozkapryszone duszysko, pomyślała, po chwili wzdychając i uświadamiając sobie, że dziewczyna miała rację — była zwyczajnie nieszczęśliwa, zawieszona pomiędzy dwoma światami. Błąkała się tu bez celu, bez możliwości zaznania spokoju, bez szansy na dalsze kosztowanie żywota. I poczuła współczucie względem niej. Mina jej złagodniała — rozejrzała się wokół, na śniegu błysnęły klucze. Wzięła je do ręki, zerkając z niezadowoleniem na lamentującą duszycę.
— Lepiej chodźmy stąd — zaproponowała, zbierając się i oddalając od wozu szybkim krokiem. Zerknęła na wskazówkę, przypietą do jednego z kluczy i pokiwała głową. Wiedziała, gdzie to jest. Zdawało jej się to najbardziej popularnym i jednocześnie istotnym w Dolinie Godryka miejscem. — Myślę, że chodzi o drzewo z inicjałami Albusa Dumbledore’a— mruknęła, podnosząc wzrok na Brendana, ale kiedy tylko to uczyniła, parsknęła śmiechem, szybko zasłaniając usta dłonią. Próba powstrzymania śmiechu okazała się jednak mało skuteczna, w kącikach oczu zalśniły łzy rozbawienia. — Masz tu…— szepnęła niepewnie, wskazując na ucho; po chwili jednak zdecydowała się sięgnąć ręką do grubej słomy zakończonej sporym źdźbłem. Palcami lekko wyciągnęła ją spomiędzy jego włosów. — Ehm…— mruknęła, wyrzucając to na bok. Nie mieli na to czasu, przetykana w jego rdzawych włosach pszenica błyskała istnym złotem. — Od początku wiedziałam, że prędzej czy później to z ciebie wyjdzie. Szlachcic, czy nie, słoma z butów wychodzi— dodała, próbując z trudem zatrzymać pęczniejącą w piersi salwę śmiechu, nawiązując do jego nietaktownego komentarza. — Chodźmy, później ci to powyciągam — zaproponowała, omiatając go pobieżnie spojrzeniem. Drobiny były na nim całym, ale szybko zdała sobie sprawę, że ją również to dopadło, gdy ususzone źdźbła zaczęły kłuć ją w kark i szyję. Pobieżnie otrzepała tylko rękawy czarnego płaszcza, na którym, podobnie jak na sukience, widać było każdy paproch, nie wspominając już o sianie, która całe ją oblazło. Szybko dotarli do celu. Ku ich oczom pojawiło się imponujące, choć smutne drzewo zupełnie pozbawione liści, odznaczające się na tle innych jasną korą. Jego korona mieniła się magicznie wokół; z pewnością za sprawką biesiadujących tu elfów. Wzrokiem spróbowała odszukać klucze, ale wciąż byli zbyt daleko. Niestety, wokół nie było tak pusto. W pobliżu drzewa gromadzili się ludzie świętujący nadchodzący Nowy Rok.
— Myślisz, że elfy nam pomogą?— spytała Brendana, przełykając ślinę na myśl o wspinaczce. Wetknęła sobie jeszcze palec dyskretnie do ucha — wciąż słyszała świst lamentującej dziewczyny na wozie. Wdrapywanie się na drzewa nie wydawało się dla niej wielkim wyzwaniem — pod względem niebezpieczeństwa, nie wiedziała, czy miała jeszcze na tyle siły, by to zrobić. Ostatni raz zaliczała podobne rozrywki, kiedy była mała. Od podjęcia próby zniechęcał ją strój; długa sukienka nie pomoże jej szybko i bezpiecznie wejść na górę w poszukiwaniu kluczy.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
BRENDAN, HANNAH
Dotarliście w pobliże rozłożystego, łysego drzewa o jasnym pniu, którego korona tego dnia zdawała się rozświetlona setkami światełek – w rzeczywistości będących trzepoczącymi, odbijającymi światło skrzydełkami elfów. Wokół kręciło się sporo czarodziejów, powietrze wypełniała muzyka i szepty, nikt jednak was nie zaczepił; nie dostrzegliście też żadnych pułapek: ani pod samym drzewem, ani dalej, w stronę pogrążonego w półmroku lasu. Jeżeli jednak spojrzeliście wyżej, na ośnieżone gałęzie, to mogliście zauważyć, że oprócz latających stworzonek, połyskują tam klucze: przywiązane białymi wstążkami do co cieńszych gałązek, znajdowały się wysoko nad waszymi głowami, kompletnie poza zasięgiem rąk. Waszych; drobne rączki elfów muskały je od czasu do czasu, a niektóre z nich próbowały nawet przeglądać się w lśniącym metalu, zaraz jednak odlatywały, przestraszone wykrzywiającymi obraz nierównościami.
Mistrz Gry uwzględnił zgłoszoną nieobecność Brendana, zgodnie z treścią posta Hannah zakładając, że pojawił się w lokacji razem z nią. Oboje możecie wziąć udział w dalszej zabawie (nie ma konieczności nadrabiania brakującego posta).
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Dotarliście w pobliże rozłożystego, łysego drzewa o jasnym pniu, którego korona tego dnia zdawała się rozświetlona setkami światełek – w rzeczywistości będących trzepoczącymi, odbijającymi światło skrzydełkami elfów. Wokół kręciło się sporo czarodziejów, powietrze wypełniała muzyka i szepty, nikt jednak was nie zaczepił; nie dostrzegliście też żadnych pułapek: ani pod samym drzewem, ani dalej, w stronę pogrążonego w półmroku lasu. Jeżeli jednak spojrzeliście wyżej, na ośnieżone gałęzie, to mogliście zauważyć, że oprócz latających stworzonek, połyskują tam klucze: przywiązane białymi wstążkami do co cieńszych gałązek, znajdowały się wysoko nad waszymi głowami, kompletnie poza zasięgiem rąk. Waszych; drobne rączki elfów muskały je od czasu do czasu, a niektóre z nich próbowały nawet przeglądać się w lśniącym metalu, zaraz jednak odlatywały, przestraszone wykrzywiającymi obraz nierównościami.
- zadanie:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie znaleźć sposób na zdjęcie go z korony drzewa. W tym celu możecie spróbować skłonić do pomocy latające wokół gałęzi elfy, wykorzystując jeden (lub więcej) ze sposobów opisanych w pierwszym poście tego tematu, zakładając, że powodzenie w przypadku każdego wymaga osiągnięcia ST równego 70. Możecie też zastosować inną, dowolną taktykę i użyć dowolnych zaklęć, pamiętając o zasadach mechaniki. Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Mistrz Gry uwzględnił zgłoszoną nieobecność Brendana, zgodnie z treścią posta Hannah zakładając, że pojawił się w lokacji razem z nią. Oboje możecie wziąć udział w dalszej zabawie (nie ma konieczności nadrabiania brakującego posta).
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Podchodząc do drzewa dostrzegła je bez problemu: iskrzące skrzydełka małych elfów latających wokół gałęzi i sprawiających, że drzewo naprawdę otaczała wyjątkowa magia. Zapatrzyła się w nie przez chwilę, zamyślając też. Klucze połyskiwały wysoko, w koronie, przywiązane do cienkich gałązek jasnymi wstążkami. Wskazała Brendanowi palcem górę. Nie miała szans wspiąć się po drzewie po pniu, by je zerwać, ale mogła poprosić elfy, by jej pomogły. Przeczuwała, że najprostsze zaklęcia nie sprostają wyzwaniu, a małe stworzonka dobrze strzegą swoich skarbów. Przygryzła lekko wargę w zamyśleniu, po czym obejrzała się przez ramię, oceniając przez chwilę otoczenie i ludzi, którzy ewentualnie mogli jej się przyglądać. Wiedziała, że cokolwiek nie zrobi, nie wygłupi się przed Weasleyem. To była misja, zarówno dla niej jak i dla niego i oboje gotowi byli na wszystko, by prześcignąć resztę i wygrać. Nie było więc mowy o nieporozumieniu, czy ośmieszeniu. Nie czuła się na siłach, by je przyciągnąć za pomocą języka, nie sądziła, aby mogła je w ten sposób przekonać. Nie znała elfów też na tyle, by znaleźć na nie odpowiedni sposób. Ale gdyby tylko zwróciły na nią uwagę i zleciały niżej, może zechciałyby spełnić jej życzenie — w końcu drzewo było magiczne i to dzięki nim. W końcu, zdecydowawszy, wygładziła sukienkę i wpierw lekko i niepewnie zakołysała się zgodnie z rytmem melodii, nie cichnącej ani na moment. Wokół czarodzieje tańczyli, śpiewali, ona też zamierzała, ale mogło jej się to udać tylko jeśli zdoła się odprężyć i wczuć w muzykę, dobrze się bawić.
— Przyłączysz się?— spytała wyzywająco aurora, unosząc brew i próbując powstrzymać się przed śmiechem. Liczyła na to, że pomimo zgromadzonych nieopodal czarodziejów to ona zwróci uwagę elfów. Odeszła kilka kroków wzdłuż pnia, przenosząc spojrzenie piwnych oczu nad siebie. Wzniosła ręce do góry i przymknęła powieki, oddając się muzyce, subtelnie i płynnie zatańczyć, oddając się muzyce o pozytywnych, wesołych brzmieniach. Nie myślała za wiele o tym, co robić, starała się bawić dobrze przy tym, co robiła. Okręciła się wokół własnej osi, a sukienka zatrzepotała niesiona wiatrem, podobnie, jak jej rozpuszczone, ciemne włosy, które na moment zakryły jej twarz. Biodra kołysały się do taktu, ręce przetykały powietrze, na ustach tańczył błogi uśmiech.— Chciałabym dostać jeden z kluczy wiszących nade mną — zażyczyła sobie głośno, spoglądając znów spod długich rzęs na elfy. — Chodźcie, chodźcie do mnie — zaproponowała z uśmiechem, znów obracając się w muzyce.
— Przyłączysz się?— spytała wyzywająco aurora, unosząc brew i próbując powstrzymać się przed śmiechem. Liczyła na to, że pomimo zgromadzonych nieopodal czarodziejów to ona zwróci uwagę elfów. Odeszła kilka kroków wzdłuż pnia, przenosząc spojrzenie piwnych oczu nad siebie. Wzniosła ręce do góry i przymknęła powieki, oddając się muzyce, subtelnie i płynnie zatańczyć, oddając się muzyce o pozytywnych, wesołych brzmieniach. Nie myślała za wiele o tym, co robić, starała się bawić dobrze przy tym, co robiła. Okręciła się wokół własnej osi, a sukienka zatrzepotała niesiona wiatrem, podobnie, jak jej rozpuszczone, ciemne włosy, które na moment zakryły jej twarz. Biodra kołysały się do taktu, ręce przetykały powietrze, na ustach tańczył błogi uśmiech.— Chciałabym dostać jeden z kluczy wiszących nade mną — zażyczyła sobie głośno, spoglądając znów spod długich rzęs na elfy. — Chodźcie, chodźcie do mnie — zaproponowała z uśmiechem, znów obracając się w muzyce.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
- I bardzo dobrze myślałaś - odparł spokojnie, bo wcale nie był świnią; nie mając wglądu w jej myśli nawet nie bardzo zrozumiał, dlaczego go właściwie wyzwała - nie wziął tego jednak nadto do siebie.
- Więc zacznij słuchać, Hannah, nie tylko mówić - mówił dalej, nie drwiłby z niej, gdyby nie dała mu ku temu powodów; dobrze, że Hannah przejmowała się kwestią Percivala, dobrze, że miała na uwadze dobro Benjamina, dobrze, że to wszystko nie przeszło jej ot tak koło nosa. Ale podważanie sensu przysięgi wieczystej nie prowadziło donikąd. Była faktem, po to został jej gwarantem, by mieć co do tego całkowitą pewność - na przekór otaczającym go wtedy ludziom, darzącym Notta zaufaniem, którego nie potrafił pojąć. Był gwarantem, sam podyktował tekst przysięgi, którą powtórzył potem brat Hanny, sam wysłuchał tych samych słów z ust Percivala. Nie, nie oszukał: złożył tę przysięgę naprawdę. A od wieczystej nie było ucieczki - innej niż śmierć. - Przepraszam - To nie było uprzejme - wszyscy jesteśmy nerwowi - dodał, tonem usprawiedliwienia. Tak, denerwował się. Tak, wspomnienie Percivala budziło wiele jego wątpliwości. Tak, ta odpowiedzialność ciążyła również na nim - ostatecznie zgodził się na wprowadzenie go w szeregi Zakonu. Poniekąd. Nie miała go za co przepraszać, potrząsnął przecząco głową.
- Powiedział wszystko, co wiedział. Wypił veritaserum z własnej woli - Choć może własna wola była tutaj określona nieco na wyrost; nikt nie pytał go o zdanie, nawet jeśli Selwyn Szwajcaria początkowo sprawiał takie wrażenie. - Podał nam nazwiska. Opowiedział o tym, co sam zrobił. Opowiedział nam o ich strukturze. Dzięki niemu wiemy wszystko - włączając w to wiedzę o ich nietykalności. To w przeważającej większości wysoko postawieni czarodzieje, którym nigdy nikt nic nie zrobi za ich potworne zbrodnie. - I było w tym coś równie potwornie przykrego.
Spojrzał przed siebie, nie odpowiadając na jej słowa; nie podobało mu się to, nie podobało mu się, że Benjamin w obronie Percivala wyrzucił z domu własną siostrę. Zwłaszcza po tym, co widział - keidy gwardia solidarnie opowiedziała się po stronie tego człowieka. Nie cała, ale prawie. Ściągnął brew, nie wiedział nic o błędach Benjamina - nie było go w Zakonie Feniksa, kiedy po Wrighta upomniały się duchy przeszłości, ale ta informacja wydała mu się w tym momencie kluczowa, by zrozumieć problem.
- O czym ty mówisz, Hannah? Jakie błędy? - Nie usłyszał jednak odpowiedzi, gdy naprzeciw objawił się duch; właściwie duszyca, zjawa, nie wyłowił ze słów swojej towarzyszki tych, które wzburzyły niewiastę. Zebrał się silny wicher, który uderzył prosto na nich - niosąc siano, w którym skryty był błyszczący klucz. I on osłonił się przed tym, co poniósł wiatr - ale wiedział, że nie był w stanie powstrzymać żywiołu.
- Naprawdę ci się wydaje, że wyglądasz lepiej? - zagaił, spoglądając na nią krytycznie, kiedy wyjęła z jego włosów źdźbło. - Jesteśmy doskonale dobrani - oznajmił, gwałtownym ruchem dłoni wyciągając mniejszą słomkę z jej włosów - i okazując jej, by miała ku temu pewność. - Chodź - zacisnął dłoń na przegubie jej dłoni, ciągnąc ją dalej - nie mamy na to czasu - słoma nie słoma, czas uciekał, a oni wciąż nie mieli trzeciego klucza. Skinął głową, drzewo, musieli dostać się do drzewa.
A przy drzewie - tego sie z pewnością nie spodziewał - latały śliczne elfy. Zupełnie nie miał pojęcia, co z nimi zrobić. Nie był ładny, nie miał w sobie gracji, nie władał też siłą komplementu, właściwie nawet niewiele wiedział o elfach. Zadanie było wszystkim tym, czego nie potrafił najbardziej. Na szczęście - Hannah znalazła na nie sposób. Obserwował najpierw dziewczynę, z gracją poruszającą się w rytm muzyki, potem subtelne poruszenie pośród niewielkich stworzonek. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej - wiotkiej, subtelnej, niesionej dźwiękami w wyjątkowej harmonii - nie odjął od niej spojrzenia, kiedy jej sukienka uniosła się w górę i okręciła wokół niej, otrzeźwiony dopiero jej pytaniem. W pierwszej chwili sądził, że wdrapie się na drzewo, ale szybko pojął, że byłoby to bezcelowe - Hannah doskonale sobie poradziła. Nie chciał jej przeszkadzać, ani strasząc elfy, ani stojąc jak słup soli - rozłożył ręce zaciśnięte w pięści na boki, ruszając nimi w górę i w dół, co jakiś czas uginając kolana i dreptając w miejscu w wyjątkowo sztywnej próbie tanecznej. Pozostał w pewnej odległości od Hanny, tak, by elfy na wszelki wypadek nie połączyły ich ze sobą zbyt blisko.
- To chyba działa - szepnął, przenosząc wzrok na niewielkie stworzonka.
- Więc zacznij słuchać, Hannah, nie tylko mówić - mówił dalej, nie drwiłby z niej, gdyby nie dała mu ku temu powodów; dobrze, że Hannah przejmowała się kwestią Percivala, dobrze, że miała na uwadze dobro Benjamina, dobrze, że to wszystko nie przeszło jej ot tak koło nosa. Ale podważanie sensu przysięgi wieczystej nie prowadziło donikąd. Była faktem, po to został jej gwarantem, by mieć co do tego całkowitą pewność - na przekór otaczającym go wtedy ludziom, darzącym Notta zaufaniem, którego nie potrafił pojąć. Był gwarantem, sam podyktował tekst przysięgi, którą powtórzył potem brat Hanny, sam wysłuchał tych samych słów z ust Percivala. Nie, nie oszukał: złożył tę przysięgę naprawdę. A od wieczystej nie było ucieczki - innej niż śmierć. - Przepraszam - To nie było uprzejme - wszyscy jesteśmy nerwowi - dodał, tonem usprawiedliwienia. Tak, denerwował się. Tak, wspomnienie Percivala budziło wiele jego wątpliwości. Tak, ta odpowiedzialność ciążyła również na nim - ostatecznie zgodził się na wprowadzenie go w szeregi Zakonu. Poniekąd. Nie miała go za co przepraszać, potrząsnął przecząco głową.
- Powiedział wszystko, co wiedział. Wypił veritaserum z własnej woli - Choć może własna wola była tutaj określona nieco na wyrost; nikt nie pytał go o zdanie, nawet jeśli Selwyn Szwajcaria początkowo sprawiał takie wrażenie. - Podał nam nazwiska. Opowiedział o tym, co sam zrobił. Opowiedział nam o ich strukturze. Dzięki niemu wiemy wszystko - włączając w to wiedzę o ich nietykalności. To w przeważającej większości wysoko postawieni czarodzieje, którym nigdy nikt nic nie zrobi za ich potworne zbrodnie. - I było w tym coś równie potwornie przykrego.
Spojrzał przed siebie, nie odpowiadając na jej słowa; nie podobało mu się to, nie podobało mu się, że Benjamin w obronie Percivala wyrzucił z domu własną siostrę. Zwłaszcza po tym, co widział - keidy gwardia solidarnie opowiedziała się po stronie tego człowieka. Nie cała, ale prawie. Ściągnął brew, nie wiedział nic o błędach Benjamina - nie było go w Zakonie Feniksa, kiedy po Wrighta upomniały się duchy przeszłości, ale ta informacja wydała mu się w tym momencie kluczowa, by zrozumieć problem.
- O czym ty mówisz, Hannah? Jakie błędy? - Nie usłyszał jednak odpowiedzi, gdy naprzeciw objawił się duch; właściwie duszyca, zjawa, nie wyłowił ze słów swojej towarzyszki tych, które wzburzyły niewiastę. Zebrał się silny wicher, który uderzył prosto na nich - niosąc siano, w którym skryty był błyszczący klucz. I on osłonił się przed tym, co poniósł wiatr - ale wiedział, że nie był w stanie powstrzymać żywiołu.
- Naprawdę ci się wydaje, że wyglądasz lepiej? - zagaił, spoglądając na nią krytycznie, kiedy wyjęła z jego włosów źdźbło. - Jesteśmy doskonale dobrani - oznajmił, gwałtownym ruchem dłoni wyciągając mniejszą słomkę z jej włosów - i okazując jej, by miała ku temu pewność. - Chodź - zacisnął dłoń na przegubie jej dłoni, ciągnąc ją dalej - nie mamy na to czasu - słoma nie słoma, czas uciekał, a oni wciąż nie mieli trzeciego klucza. Skinął głową, drzewo, musieli dostać się do drzewa.
A przy drzewie - tego sie z pewnością nie spodziewał - latały śliczne elfy. Zupełnie nie miał pojęcia, co z nimi zrobić. Nie był ładny, nie miał w sobie gracji, nie władał też siłą komplementu, właściwie nawet niewiele wiedział o elfach. Zadanie było wszystkim tym, czego nie potrafił najbardziej. Na szczęście - Hannah znalazła na nie sposób. Obserwował najpierw dziewczynę, z gracją poruszającą się w rytm muzyki, potem subtelne poruszenie pośród niewielkich stworzonek. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej - wiotkiej, subtelnej, niesionej dźwiękami w wyjątkowej harmonii - nie odjął od niej spojrzenia, kiedy jej sukienka uniosła się w górę i okręciła wokół niej, otrzeźwiony dopiero jej pytaniem. W pierwszej chwili sądził, że wdrapie się na drzewo, ale szybko pojął, że byłoby to bezcelowe - Hannah doskonale sobie poradziła. Nie chciał jej przeszkadzać, ani strasząc elfy, ani stojąc jak słup soli - rozłożył ręce zaciśnięte w pięści na boki, ruszając nimi w górę i w dół, co jakiś czas uginając kolana i dreptając w miejscu w wyjątkowo sztywnej próbie tanecznej. Pozostał w pewnej odległości od Hanny, tak, by elfy na wszelki wypadek nie połączyły ich ze sobą zbyt blisko.
- To chyba działa - szepnął, przenosząc wzrok na niewielkie stworzonka.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Jeśli była jedna rzecz, z której Lucan się cieszył w całym tym zamieszaniu z Azkabanem, to był to fakt, ze jego siostra nie uczestniczyła osobiście w tej misji. Nie potrafił sobie wyobrazić, że musiałaby się w ten sposób narażać. To była wyprawa, na której każde z nich, nawet to najbardziej zaprawione w bojach, mogło zginąć. A wszyscy ci, którzy powrócili, zostali w pewien sposób odmienieni, naznaczeni ciężarem tego, co tam zobaczyli. Lorraine nie musiała... ba, nie mogła przechodzić przez to samo co jej brat. Była żywą ostoją - ciepłem i światłem. Przez niemal całe jego życie wpierała go jak tylko mogła, trwając przy jego boku nawet gdy wszystkich innych odtrącił. Dziś była oparciem dla znacznie większej liczby osób - miała męża, dzieci. Lucan nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby jej osoba, jej spojrzenie, zostały skażone cieniem zła i okrucieństwa, które tamtego dnia zobaczyli w Azkabanie. Bał się, że to mogłoby ją zmienić - tak jak w pewnym stopniu z pewnością zmieniło to jego samego.
Pojawienie się Lorraine wyrwało go z rozmyślań. Jego twarz nieco się rozjaśniła, zniknęły cienie zalegające w spojrzeniu - jej widok zawsze przynosił mu otuchę. Nie odpowiadając na jej pytanie, przygarnął ją do siebie i zamknął w uścisku. Z jednej strony bardzo chciał jej opowiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu - zdradzić każdy szczegół masakrycznej przygody, którą musiał odbyć, zwierzyć się ze swojego strachu, z koszmarów, które nocą nawiedzały jego sny. Z drugiej jednak strony miał opory. Czy w ogóle powinien jej opowiadać o tym horrorze? Martwić ją jeszcze bardziej? Jak długo jednak da radę trzymać to wszystko w sobie?
- O tym, jakie to miejsce jest spokojne - przez te wszystkie lata nauczył się doceniać te krótkie momenty, gdy panował spokój. Dni takie jak ten, gdy ludzie zbierali się w grupy, by świętować - i to pomimo wszechobecnego chaosu - przynosiły nadzieję. Pozwalały wierzyć w to, że następny dzień będzie jaśniejszy, a zamiast kolejnych śmierci i strachu obdaruje ludzi czymś dobrym. Szczęściem, poczuciem bezpieczeństwa. Miłością.
- Dobrze cię widzieć... - dodał jeszcze, wypuszczając siostrę z uścisku. Jego słowa zdawały się urywać, jakby przerwał w pół zdania, nie będąc pewnym czy powinien je dokańczać. Bo co właściwie chciał powiedzieć? "Dobrze cię widzieć całą i zdrową"? "Bezpieczną"? Wiedział, że Lorraine i tak odczyta te słowa z jego oczu. Zawsze to robiła.
Pojawienie się Lorraine wyrwało go z rozmyślań. Jego twarz nieco się rozjaśniła, zniknęły cienie zalegające w spojrzeniu - jej widok zawsze przynosił mu otuchę. Nie odpowiadając na jej pytanie, przygarnął ją do siebie i zamknął w uścisku. Z jednej strony bardzo chciał jej opowiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu - zdradzić każdy szczegół masakrycznej przygody, którą musiał odbyć, zwierzyć się ze swojego strachu, z koszmarów, które nocą nawiedzały jego sny. Z drugiej jednak strony miał opory. Czy w ogóle powinien jej opowiadać o tym horrorze? Martwić ją jeszcze bardziej? Jak długo jednak da radę trzymać to wszystko w sobie?
- O tym, jakie to miejsce jest spokojne - przez te wszystkie lata nauczył się doceniać te krótkie momenty, gdy panował spokój. Dni takie jak ten, gdy ludzie zbierali się w grupy, by świętować - i to pomimo wszechobecnego chaosu - przynosiły nadzieję. Pozwalały wierzyć w to, że następny dzień będzie jaśniejszy, a zamiast kolejnych śmierci i strachu obdaruje ludzi czymś dobrym. Szczęściem, poczuciem bezpieczeństwa. Miłością.
- Dobrze cię widzieć... - dodał jeszcze, wypuszczając siostrę z uścisku. Jego słowa zdawały się urywać, jakby przerwał w pół zdania, nie będąc pewnym czy powinien je dokańczać. Bo co właściwie chciał powiedzieć? "Dobrze cię widzieć całą i zdrową"? "Bezpieczną"? Wiedział, że Lorraine i tak odczyta te słowa z jego oczu. Zawsze to robiła.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Martwe drzewo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka