Wydarzenia


Ekipa forum
Martwe drzewo
AutorWiadomość
Martwe drzewo [odnośnik]16.07.19 21:06
First topic message reminder :

Martwe drzewo

Na skraju otaczającego Dolinę Godryka lasu, tuż przy końcu jednej z uliczek, rośnie rozłożyste, martwe drzewo: przez cały rok pozbawione liści, rozciąga nad niewielką polaną łyse gałęzie, dla niektórych z mieszkańców stanowiąc sól w oku, dla innych – ulubione miejsce spotkań. Chociaż nie wiadomo, dlaczego właściwie obumarło, to okoliczni czarodzieje jednogłośnie łączą ten moment z dniem, w którym Albus Dumbledore, przez wiele lat mieszkający w Dolinie Godryka, odszedł, przegrywając sławny pojedynek z Gellertem Grindelwaldem. O ile wierzyć można tym opowieściom, to właśnie wtedy z drzewa opadły wszystkie liście, a kora zaczęła wysychać, przybierając jasną, prawie białą barwę, na której ciemniejszymi liniami wyryte są inicjały poległego czarodzieja.
Drzewo samo w sobie wygląda dosyć tajemniczo, najpiękniejsze staje się jednak późnym wieczorem, gdy robi się ciemno, a na jego gałęziach zasiadają setki zamieszkujących pusty pień elfów, które z jakiegoś powodu – być może ze względu na porzucenie tego miejsca przez nieśmiałki – szczególnie upodobały sobie martwą roślinę. Ich skrzydełka, lśniące jasno w świetle księżyca, przypominają poruszane wiatrem, srebrzyste liście, a z samej korony przez całą noc dobiegają elfie śpiewy i radosne chichoty, rozpoznawalne tylko dla zaznajomionych z tym gatunkiem czarodziejów.
Elfy zamieszkujące drzewo rzadko kiedy zaczepiają ludzi, uwielbiają jednak słuchać opowieści. Jeżeli historia im się podoba, zlatują niżej, obsiadając mówiącego i obsypując go kolorowym brokatem; mówi się też, że za najpiękniejsze historie odwdzięczają się dobrymi życzeniami, a te wypowiedziane w ich kierunku lubią się spełniać. Należy jednak uważać, bo próżne elfy łatwo jest urazić, narażając się na ich gniew.

Aby opowiedzieć historię elfom, należy – znajdując się bezpośrednio pod drzewem – zawrzeć ją w poście, a następnie wykonać rzut kością k100, do wyniku doliczając bonus z biegłości retoryki. Otrzymany wynik należy zinterpretować zgodnie z poniższą rozpiską:
krytyczna porażka – opowiadającemu udaje się, dosyć pechowo, urazić elfią dumę; podnoszą zbiorowy krzyk, otaczają delikwenta chmurą i zmuszają do opuszczenia polany (należy opuścić lokację); mimo że zazwyczaj nie bywają pamiętliwe, będą reagować podobnie przez kolejny miesiąc – za każdym razem, gdy osoba, która wypadła z ich łask, znajdzie się blisko;
10 lub mniej – elfy stają się rozdrażnione i zdenerwowane; zlatują niżej, ale tylko po to, by dmuchnąć opowiadającemu kolorowym brokatem w oczy;
11 - 50 – elfy przysiadają na niższych gałęziach i przysłuchują się uprzejmie, ale zachowują dystans;
51 - 90 – elfy przysiadają na niskich gałęziach, trawie i szacie czarodzieja, śpiewają w akompaniamencie do historii i obsypują opowiadającego (oraz jego ewentualnych towarzyszy) kolorowym pyłkiem;
90 i więcej – elfy są oczarowane opowieścią; nie tylko zlatują na polanę, przyozdabiając ją całą trzepoczącymi skrzydełkami, ale też obdarowują opowiadającego dobrymi życzeniami, chroniącymi przed nieszczęściem: przez cały trwający miesiąc fabularny nie dotyczą go efekty krytycznych porażek;
krytyczny sukces – zachwycone elfy godzą się na spełnienie jednego życzenia postaci* – należy skontaktować się z Mistrzem Gry.

*Na miarę swoich możliwości; magia elfów jest słabsza niż ta należąca do czarodziejów, nie są zdolne do odebrania komuś życia urokiem ani zaprowadzenia pokoju na świecie.

Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwe drzewo - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Martwe drzewo [odnośnik]19.12.20 13:40
Kerstin było już chyba wszystko jedno. Tyle się w ostatnim tygodniu najadła nerwów, tyle razy wypłakiwała oczy i przez ściskający oskrzela lęk nie mogła znaleźć dla siebie miejsca, że była już zbyt wyczerpana, by tak od razu zerwać się na nogi, kiedy usłyszała chrzęst gałęzi na skraju lasu. Michael nie byłby zadowolony. Pewnie gdyby wiedział, że taka się zrobiła flegmatyczna, nie pozwoliłby jej w ogóle wychodzić samej z domu - nie winiłaby go, ale też nie zamierzała przyznawać do niczego, bo na świeżym powietrzu czuła się minimalnie lepiej niż w ciasnych czterech ścianach.
Nieznajomy mężczyzna na pierwszy rzut oka zaufania nie wzbudzał, nie było co ukrywać - już ze swojej marnej pozycji na pieńku była w stanie dostrzec, że jest raczej zarośnięty, ma szerokie bary i... cóż, jest wielki. Z szoku chyba nie wydusiła na początku żadnej uwagi, ale im bardziej się zbliżał, tym mocniej zdawała sobie sprawę, że nawet jakby stanęła na palcach, pewnie sięgałaby mu niewiele ponad pępek. No ale nie podszedł do niej od razu, a oceniać ludzi tak po pozorach nie wolno; przekonała się o tym już raz boleśnie, chociaż w drugą stronę, gdy dała się oszukać przystojnej buzi i zwodniczemu uśmiechowi mężczyzny na cmentarzu. Tamten nie wyglądał na złego, a był - do szpiku kości, za co później się nasłuchała.
Ten dzisiaj natomiast może sprawiał wrażenie brutalnego, ale przywitał się nerwowo, uprzejmie, trochę chaotycznie, jak taki chłopiec nastoletni, którego nauczyciel przyłapał na wagarach za szkołą. Uśmiechnęła się ostrożnie i powoli wstała, żeby w praktyce sprawdzić, czy tylko jej się zdaje, czy naprawdę jest taki ogromny.
Był.
Nadal musiała zadzierać głowę do góry.
- Tak, jest tam cmentarz - powiedziała najłagodniej jak umiała, bo chociaż była kompletnie wyczerpana, trochę jej zmiękczyło serce, że się tak stresował. - To jak pan wyjdzie z lasu od strony jeziorka, to wtedy drogą prosto przez most aż do rynku, a z rynku w prawo obok kościoła. Będzie widać dużą bramę. - Nie wiedziała, czy w ogóle trzeba wyjaśniać, bo skoro szedł odwiedzić zmarłego znajomego, to raczej wiedział, gdzie idzie, ale sama była z deczka poddenerwowana, zwłaszcza, że żołądek ścisnął jej się z lęku na samo wspomnienie jak tamten sadysta ścigał ją między grobami.
Z każdą chwilą potężny pan stawał się coraz mniej przerażający, ale nadal ściskała w dłoni szydełko jak broń, ostrym krańcem do góry. Na wszelki wypadek, chociaż pewnie w niczym by jej nie pomogło - na ten moment starała się po prostu nie podchodzić bliżej, ale i nie uciekać, bo nie miała siły ani ochoty. Zresztą, kto wie, może mężczyzna był zwyczajnie chory; chorował na gigantyzm albo akromegalię. Z aż tak skrajnymi przypadkami tych chorób się nie spotkała, ale świat bywał dziwny.
Uśmiechnęła się nieco cieplej, kiedy wspomniał o paniowaniu; takie to było sympatyczne, ale kiedy się przedstawił, z ust uciekło jej drobne westchnięcie, a oczy zrobiły wielkie jak monety.
- Pan... - ugryzła się w język. - To ty jesteś Hagrid? Mój... em, ktoś mi o tobie wspominał - Michael mówił o tym, że spotkał kogoś o tym nazwisku i zrobił to bez krztyny jadu, więc chyba nie powinna się obawiać? Nie drążyła szczegółów, a nawet jeśli drążyła, to w tym wszystkim nie mogła ich już sobie przypomnieć. - Ja jestem Kerstin. Kerry. - Odłożyła szydełko i nieukończony kocyk na ziemię, żeby uściskać mu dłoń; co prawda miał ją sporo większą od niej i miała nadzieję, że za mocno nie złapie, bo by jej chyba rękę z łokcia wyciągnął. Jeszcze się chwilę wahała, przygryzała policzek, nie mając pewności, czy tak można, ale ostatecznie poszła na żywioł. - Tonks. I też nie pani.
Za moment przysiadła sobie znowu na pieńku i złapała w spocone palce swoją nieukończoną robótkę. Obok leżał koszyk, miała w nim kanapki i kompot w szklanej butelce.
- Hmmm, mi się wydaje, że nie bzdury, ale nie wiem, bo się nie znam - Słyszała co jakiś czas brzęczenie elfik skrzydełek; niestety nie mogła ich zobaczyć, a przynajmniej tak długo, jak nie chciały jej na to pozwolić. Nie miała czarodziejskich oczu. - Prawda, całkiem tu ładnie. Robię tu koc dla swojego kota - Znowu zaczęła urywać zdania w połowie i nie kończyć myśli, ale krótka euforia spowodowana spotkaniem z nieznajomym powoli opadała, wrzucając ją z powrotem w odmęty depresji. - Nie przeszkadzasz. - Pokręciła głową, próbując znowu nawinąć grubą nić na szydełko. - Możesz zostać, a nawet sobie wziąć kanapkę - Ona pewnie i tak nie da rady ich zjeść.
[bylobrzydkobedzieladnie]


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]24.12.20 20:21
Świateł miasta ani gwaru czy rozmów mieszkańców nie było widać z lasu. Chociaż Dolina Godryka tak na pierwszy rzut oka wydawała się spokojna, to i tak wśród drzewek było jeszcze ciszej. Jakieś świsty jedynie w tle i krótkie trzepoty skrzydeł dawały znać, że coś w tym lesie żyje. No i oczywiście mała pani o takich wielkich szaroniebieskich oczach wpatrujących się teraz w Hagrida. Drogę mu na cmentarz wskazała, ale nie ruszył się ani na krok. Odpocząć chciał, a i głupio mu było tak uciekać po prostu, chociaż na pewno wystraszyć jej nie chciał.
Patrzył tak na kobietę tępym wzrokiem, trochę zawieszonym gdzieś tam daleko, dopóki nie powiedziała jak ma nazwisko. W tym momencie jak w zwolnionym tempie uśmiech zaczął pojawiać się na twarzy Hagrida tak szeroki, że i pięść by mu się w ustach zmieściła.
- Tonksowa?! - niemal wykrzyczał. - Czy to ten od... - a co jeśli to zwykła zbieżność nazwisk, taka przypadkowa? - Od tego, no... - ale przecież poznała go, wiedziała kim jest, prawda?
Nie powiedział już nic dalej, ale myśli kłębiły się w wielkiej łepetynie. To by wychodziło, że być może rodzina. Raczej nie matka czy babka, bo za młodo wyglądało, córka może albo siostra? Tak czy siak, na pewno rodzina! Ile to Tonksów po świecie mogło w końcu chodzić? Uścisnął jej dłoń, tak delikatnie jakby kwiatki z polanki zrywał albo dekorował ciasteczka. Drobna to dziewuszka była i taka miła... Powinien w sumie już iść, do cmentarza jeszcze kawałek, a i tak chwilę potem należało nogi za pas wziąć i do Londynu iść, co by do roboty wracać. Nogi już w tyłek wchodziły po takiej wędrówce i mógł naprawić w końcu ten motor, ale kto by tam o tym myślał gdy na świecie takie rzeczy się działy. Półolbrzym oparł się o jakieś drzewo i dalej wpatrywał w dziewuszkę i szydełko które trzymała w dłoni. Sam chciałby szydełkować, ale znacznie lepiej mu na drutach szło i to też wtedy jak te druty odpowiednio duże były, bo na takim szydełku to prędzej by sobie bród spod paznokcia wyskubał niż szaliczek na zimę zrobił.
- O, kiciusia ma? - znów uśmiechnął się szeroko. - Dzisiaj rano żem kotka spotkał jedno, takiej pańci go gdzieś pod belki przy dachu wywiało, dziwna pańcia, dziwna, ale to żem pomógł i zdjął bo to wiadomo jak nie wiadomo co by się stało, a ja wzrostu mam akurat to chociaż tyle co by kotkom pomóc, bo to wlezie niewiadomo po co i potem zejść nie umie, słodkie kociątko - kotki były urocze, chociaż on wolał większe zwierzaczki to przecież tak samo by takiego kotka, jak i smoczka utulił.
Kanapki brzmiały bardzo smacznie i dwa razy mu powtarzać nie trzeba było żeby się poczęstował. Hagrid lubił w życiu dwie rzeczy. Kanapki i zwierzaczki. I piwo. I dobrą bijatykę. I piec ciasteczka. Nie lubił za to liczyć. Wziął jedną z kosza i od razu ugryzł jakby się w kiełbaskę wgryzał co najmniej. Słodkie powidła smakowały tak jak u taty, a to kojarzyło się dobrze. Zadowolony przykucnął obok niej, co by w górę nie musiała się patrzeć. Rubeus nie lubił zresztą patrzeć na wszystkich z góry, nawet jakby mógł to by się wolał czasem gdzieś schować co by go nikt nie widział, ale po tylu latach z takim wzrostem to już się nawet przyzwyczaił. Jakby tak ktoś z boku spojrzał to by się pewno zdziwił albo niewiadomo co sobie pomyślał.
- Ładny kocyk to - wskazał palcem. - Kicia na pewno zadowolona będzie. Ja dziękuje za kanapkę, bo to bardzo dobre było, powidła klasa, prawdę gadam, ale... - podrapał się po brodzie. - Ale tak mnie zastanawia cosik... Bo mnie to nazwisko to mówi, że... Ja żem takiego kiedyś jednego człeka znał, znaczy znam dalej, ale to tak ten... Może rodzina, może nie wiem... - no śmiało. - Michaela Tonksa to z tej okolicy przywiało? - no i teraz mógł tylko liczyć, że nie pomylił się za bardzo.
Skończyć się to mogło dwojako. Albo go za debila uzna, że jakimiś dziwnymi imionami rzuca, albo wyciągnie różdżkę albo nóż i mu między oczy wbije, bo to wróg mógł być co Tonksa nie lubił i tylko się podszywał, albo faktycznie rodzina.
Gdzieś w oddali zatrzepotały skrzydła i Hagrid niemal dostrzegł dziwnego stworka gdzieś za pniaczkiem, ale ten szybko odleciał.



No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Rubeus Hagrid
Rubeus Hagrid
Zawód : robol w porcie
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I should NOT have said that...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8954-rubeus-hagrid https://www.morsmordre.net/t8983-gog https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8982-skrytka-bankowa-nr-2106 https://www.morsmordre.net/t8963-rubeus-hagrid
Re: Martwe drzewo [odnośnik]25.12.20 13:39
Najgorzej byłoby, gdyby wyszło, że się przeliczyła - że ciągle popełniała te same błędy, zdradzając obcym swoje nazwisko, czego Justine wyraźnie jej zabroniła. Myślałby kto, że jedna brutalna nauczka wystarczy, ale widocznie idąca wraz z bólem obojętność stępiła rozsądek i popchnęła Kerstin z powrotem w te same schematy. W życzliwą, kontaktową naturę, która była dla niej zawsze naturalna; bo dawniej, zanim wybuchła wojna i zmusiła wszystkich do stąpania przez życie jak po kruchym lodzie, lubiła poznawać ludzi, rozmawiać, spędzać z nimi czas, także z tymi chorymi, innymi, niestandardowymi. Tęskniła za tymi czasami, kiedy nie musiała przy każdym spotkaniu zastanawiać się, czy nie palnęła paru słów za dużo, czy ktoś nie wykorzysta informacji przeciw niej, nie okaże się wrogiem. Tęskniła za zaufaniem, jakim pielęgniarki darzyły się wzajemnie w szkole i jakie okazywali im pacjenci.
Niedużo musiało minąć czasu, by zwątpiła w siebie i zaczęła zastanawiać, czy nie próbować wycofać się grzecznie do domu, ale na szczęście ten jeden jedyny raz los okazał się łaskawy - nie pomyliła nazwisk, to naprawdę był Hagrid, o którym Michael wypowiadał się życzliwie, Hagrid, który dobrze wiedział, kim ona jest i był tym poczciwym, dobrym czarodziejem, jakimi Tonksowie starali się zwykle otaczać. Brat zapomniał albo specjalnie nie wspomniał o tym, że powinna się po Hagrdzie spodziewać więcej, na dobrą sprawę nie wiedziała czemu. Wzrost mężczyzny przytłaczał, owszem, ale nie tak mocno jak wetknięta pod brodę różdżka. Minie trochę czasu nim się przyzwyczai, lecz prędzej czy później się tak stanie - tak jak przyzwyczaiła się do wilkołactwa brata, nie rozumiejąc do końca, dlaczego ta klątwa wzbudzała wciąż silny ostracyzm. Wilkołactwo było cykliczne, z epizodami nawrotów pod wpływem silnych emocji - dało się je kontrolować jak chorobę, a gdyby jeszcze w szpitalu przepisywali recepty na ten cały specjalny eliksir, za którym Michael tak wzdychał, to sami rozwiązaliby własny problem.
Może gdyby tak było, Hania dalej mieszkałaby w domu.
- Tak, Tonksowa - przyznała już znacznie lżejszym tonem; kąciki jej pełnych ust wygięły się mimowolnie w skromny uśmiech, na kościach policzkowych zabłysnął róż, gdyż Hagrid cieszył się tak, jakby przyszedł tu specjalnie dla niej, co byłoby absurdem. - Od...? Masz na myśli...? Ech, haha. - Spłoszyła się i zaśmiała niezręcznie, szybciej zawijając pętelki na szydełku. - Po prostu Tonks. - dodała cicho i od razu tych słów pożałowała; w lewym podżebrzu ją zapiekło, na moment skuliła się z bólu. W ten sposób zwykle przedstawiała się Justine, nie powinna... - Kerry Tonks.
Całe szczęście Hagrid odwrócił jej uwagę wyciągniętą dłonią. Złapała za szerokie palce bardzo delikatnie, nieco jeszcze niepewna, czy tego za chwilę nie pożałuje, okazało się jednak, że po raz kolejny pozory myliły, a mężczyzna potrafił być delikatny, a przynajmniej na tyle, by nie pisnęła z bólu. Kostki w palcach odrobinkę jej co prawda strzeliły, ale miała kościstą dłoń po prostu, nawet Michaelowi zdarzało się ją za mocno ścisnąć. Kerstin nie spodziewała się do końca, że Hagrid zdecyduje się zostać, więc gdy usiadł obok poczuła się... chyba spokojniej. Bezpieczniej. Nie miał złych zamiarów, a teraz szydełkując nie musiała już rozglądać się przezornie za każdym dźwiękiem łamanej gałązki przebijającym ponad brzęczenie widmowych skrzydełek.
Przerwała na chwilę wyplatanie ostatnich rzędów kocyka, by unieść brodę i wbić w Hagrida spojrzenie błękitnych, przepłakanych oczu - tak ją mama uczyła, że jak ktoś coś opowiadał, to grzecznie było pokazać, że się uważnie słucha.
- Ooo - skomentowała w końcu może niezbyt elokwentnie, ale za to z wielkim ciepłem w głosie, ze wzruszeniem. - Ale pięknie z twojej strony. Pomaganie zwierzętom to chyba najbardziej bezinteresowna rzecz w świecie. Ja swojego kotka znalazłam pod krzakiem niedaleko Doliny - Wracała tamtego dnia z pracy i żałośliwie miauczenie momentalnie schwyciło ją za serce. - Myślę, że się zgubił albo go ktoś porzucił. Nie miał obróżki i był maleńki, nie przetrwałby. Wzięłam go do domu i już został, u nas ma chociaż ciepło i o jedzenie się też nie martwi - Kerstin nie raz rzucała mu podroby z obiadu, więc zawsze kiedy brała się za garnki, już pilnie czatował w kuchni. - Nazywa się Tom i jest piękny, całkiem czarny - Wzruszyła ramieniem, aż jej trochę złotych włosów na czoło opadło. - Kiedyś bym chciała mieć więcej kotów. I pieska. Albo kozę. Kury... - Westchnęła i z zamyśleniem spojrzała w niebo, osłaniając oczy przed słońcem. Nawet w lesie światło przebijało przez korony. - A tamten kotek jak wyglądał? Już z nim wszystko w porządku?
Z kanapką Hagrid rozprawił się tak szybko, że nawet nie zdążyła zauważyć, kiedy zostały po niej wyłącznie okruszki. Miło jej się zrobiło, bo to chyba znaczyło, że są dobre, więc zachęcająco pchnęła ku niemu koszyk, żeby się częstował do woli, jeszcze z dwie na pewno ze sobą wzięła.
- Sama robiłam, z przepisu mojej mamy - powiedziała cicho, trochę z melancholią, trochę dumnie. Złapała za włóczkę, której resztka zaczęła ciągać się po ziemi. Oby zostało do ostatniego rzędu, bo wełna tego koloru już się chyba skończyła. Zmarszczyła lekko brwi, gdy Hagrid zapowiedział pytanie, ale koniec końców okazało się pokrzepiające. - A i z tej - potwierdziła, nie precyzując, bo i nie miała takiej możliwości; ich dom był zaklęty, choćby chciała, nie mogłaby zdradzić jego lokalizacji. - Michael to mój brat - dodała, żeby sobie nie pomyślał czegoś dziwnego. - Wspominał mi o tobie. - Uniosła brwi. - Mam nadzieję, że nie zabrzmię nieuprzejmie: jak tak, to nie odpowiadaj, się w ogóle nie obrażę, ale... chorujesz na gigantyzm? - Kerstin bywała ciekawska jak kot, a ta kwestia nadal nie dawała jej spokoju. Mimo wszystko jej własna zuchwałość nieco ją zawstydziła; uciekła spojrzeniem w bok, żeby jakby co nie widzieć, jak Hagrid się denerwuje lub z jej winy zawstydza i wtedy zauważyła, że obok głowy mężczyzny w białej korze drzewa przebiegały ciemniejsze linie. Układały się w napis A.D. Cmoknęła cicho językiem i pokręciła głową, bo nie lubiła rycia w drzewach - to prawie jak wandalizm na matce naturze!
- Niektórzy czarodzieje z Doliny mówią, że to drzewo obumarło, kiedy zginął wielki dyrektor Hogwartu - powiedziała cicho, bo tyle zdążyła usłyszeć w lecznicy, kiedy przyjmowali do uzdrowicieli okolicznych mieszkańców, a ona siedziała przy nich w prowizorycznej poczekalni. - Myślałby kto, że nie powinno się po nim skrobać. - Spojrzała z powrotem na swoje szydełko, ale to wyśliznęło jej się z dłoni. Zaczerwieniła się. O litości, Hagrid musiał być magicznym kolegą Michaela, prawda?


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]02.01.21 18:45
W nazwisku niczego złego nie było ani tym bardziej dobrego. To nie mogło być przecież tak, że przez to jak się komu literki w papierach ustawiają, to takim człowiekiem był. Michael mówił, że ta cała londyńska arystokracja to wspiera wszystkich złych oprychów, a oni po samym nazwisku próbowali stwierdzić kto swój, a nie kto swój. Hagrid nigdy tak na to nie patrzył, bo ani wybitnej pamięci do nazwisk nie miał ani go to szczególnie nie obchodziło. Ważniejsze było jak komu z oczu patrzy, co na rękach ma i czy dobry dla zwierząt jest, czy nie krzywdzi. Wielu już spotkał takich co nazwiska mieli niby szanowane, a dupkami zwykłymi byli. Podrapał się po brodzie tak zastanawiając nad sensem tego wszystkiego i gdzie to swój początek miało. Kiedyś podobno to nazwisk nawet nie było, każdy każdego znał jak się w małej wsi mieszkało, to i przydomkami mówili do siebie. Nie żeby kiedyś dumny z bycia z Hagridów nie był. Tatko był dobrym czarodziejem, honorowym bardzo i miłym, wujo też człowiek godny zaufania, to i czego się wstydzić? To Hagrid to ich dobre imię splugawił jak go w Hogwarcie oskarżyli o atak na biedną dziewuszkę co od mugoli pochodziła. Niewinny był, ale to mu tam wierzył. No, poza psorem Dumbledore'm rzecz jasna.
- Kerry Tonks - uśmiechnął się nieco mówiąc jej imię głośniej, ładnie brzmiało. - Bardzo mi miło jest Ciebie poznać - i dłoń też miała ładną.
Smutne oczka miała, takie jakby całą noc pod kocem spędziła i wcale nie zasnęła. Albo i dwie noce. Głupio mu było pytać, ale wziął sobie na cel co by ją rozweselić trochę, chociaż miejsce gdzie szedł wcale wesołe nie było. Może dlatego tak bez wahania zasiadł, co by odwlec ten moment gdy się przyjdzie pożegnać raz na zawsze ze starym psorem. Ciężkie to były czasy. Trupy na ulicach, krew w rynsztoku i te krzywe gęby wpadające i robiące co chcą w całym mieście. W Dolinie Godryka jakby spokojniej czas płynął, jakby ludzie mniej zabiegani się wydawali, ale widocznie też wcale nie za przyjemnie, skoro dziewuszka takie opuchnięte oczka miała.
- E tam pięknie - wzruszył ramionami. - Ja to se myślę, że jak ktoś nie pomaga to wtedy zły jest. A tak to normalnym powinno być, nie? Że jak trza pomóc to trza pomóc - czy to takie niezwykłe było? - Kerry... Na pewno kotek lepij u Ciebie ma niż gdzieś indziej, tak se myślę, bo Ci dobra z oczu patrzy - jak to Tonksowa była to musiała być przecież dobra. - Kurki śliczniusie są, kózki też można. Jak se pod Keswick żyłem to tam niedaleko taka babuszka była, milutka kobitka, pielęgniarka stara. To ona kózki hodowała, kurki i krowy nawet dwie, a te krowy to jak się kiedyś na spacerek na pola wybrały to ich 3 dni wieś szukała... - śmieszne to były czasy jak nie wiedział co się na świecie dzieje.
Matka kozy też lubiła, ale głównie jeść. Zamiast z małym Hagridem siedzieć to chodziła po skałach i szukała tych rogatych zwierząt, polowania na kozy zresztą ważniejsze dla niej były niż rodzina, matka to była z niej kiepska, ale co się dziwić. Olbrzymka w końcu. Rubeus za to pociągu do kóz nie czuł szczególnie żeby na nie polować. Uznał, że kozy powinny sobie żyć, a on nie musiał się wcale do nich zbliżać co by się jakiś krwiożerczy olbrzym w środku nie odezwał. Za takiego też już przecież mieli. Na przypadek felerny to właśnie Tom, ale nie kot Tonksowej, tylko ten kłamca parszywy co go w morderstwo wrobił, bo się pouśmiechać chciał, takim go też w oczach innych zrobił.
- Bardzo smaczne to - wyszczerzył zęby, choć do końca nie wiedział co powiedzieć.
Jak to siostra Michaela była, jak to ta co ciało jego matki znalazła... To może i dlatego te oczka opuchnięte miała, mogło być. Pojęcia bladego nie miał jak z tej sytuacji wybrnąć co by złych słów nie użyć, więc milczał tak wypatrując dookoła co tak skrzydełkami szeleści. Jak potwierdziła, że faktycznie rodzeństwo to aż go w żołądku ukuło. Z jednej strony wesoły był, że siostrę Tonksa poznał, ale z drugiej czy by go ten Tonks za to zbić nie chciał? Opiekuńczy się wydawał i chociaż się polubili, to Michael siłę półolbrzyma poznał. Chociaż przecież Rubeus nigdy w życiu kobiety to by nie walnął. Nigdy. Zwłaszcza, że jak to siostra to pewnie gdzieś różdżkę miała i może się cieszyć nawet powinien, że w niego nie celowała.
- Pa jaki ten świat to malutki jednak... - pokręcił głową w niedowierzaniu. - Miło, że mówił - powiedział jeszcze z dumą. - Mi też raz wspomniał, że siostrę ma, ale to ten... - no przecież nie zapyta czy ciało matki znalazła. - Jestem podobny do mamy, ale jej to nie pamiętam. Zostawiła mnie jak żem miał 3 lata... Nie no, matula to z niej dobra nie była, a tatce to złamała serducho! Ten mój tatuś to był taki drobny gość, ale mama to z cztery metry na oko mówili - przecież jej wmawiać nie będzie, że to przez czerwone mięso i piwo w kołysce.
Spojrzał się jeszcze na dziewczynę i jakiejś rady chciał jej udzielić, chociaż w radach wcale najlepszy nie był. Ale coś co by ładny uśmiech na buzię przywołać.
- Ja żem... Przykro mnie, że Wasza matulka... A Wy silni jesteście z Tonksem, znaczy. Michaelem w sensie. Silni, że tak się trzymacie i tak no... Pewno nigdy już nie będzie takiego lata ani takich powideł, ale warto se czasem usiąść i z uśmiechem samo wspomnienie powiedzieć. Te wspomnienia to czasem cenniejsze niż złoto są - powiedział co wiedział.
Spojrzał jeszcze na drzewo co mu Kerry wskazała. No jak byk stało A.D., a drzewo martwe, do wycinki jedynie się nadawało. Jak mu powiedziała, że to podobno po psorze Dumbledorze drzewo to aż mu się oczy zaświeciły.
- Po Psorze Dumbledorze to tak? Pa jaki to potężny czarodziej był, że taka magia ładna... Ty do Hogwartu chodziła kiedy? Bo pewno żeśmy się minęli, bo ja to krótko w sumie... - nie chciał mówić czemu tak wyszło, jeszcze by źle o nim myślała.



No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Rubeus Hagrid
Rubeus Hagrid
Zawód : robol w porcie
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I should NOT have said that...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8954-rubeus-hagrid https://www.morsmordre.net/t8983-gog https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8982-skrytka-bankowa-nr-2106 https://www.morsmordre.net/t8963-rubeus-hagrid
Re: Martwe drzewo [odnośnik]05.01.21 22:24
Pilnowanie własnego nazwiska było dla Kerstin koniecznością nową i z tej także przyczyny nie szło jej nadzwyczaj gładko - dotąd nie miała przecież okazji poczuć, jak to jest stać się członkiem poszukiwanej, według reżimu zbrodniczej rodziny, której członkowie widnieją na plakatach w całej zrujnowanej do cna stolicy. Kiedy stała jeszcze nogami bardziej w mugolskim niż czarodziejskim świecie, za nazwiskami nie kryło się wcale wielkie znaczenie; oczywiście mieli dalej swoich celebrytów, nawet swoich arystokratów, ale zlepek kilku niefortunnych liter nie stanowił nigdy kwestii życia i śmierci.
W tych czasach prawdziwym szczęściem było trafić na kogoś, przed kim można było ukazać prawdziwe oblicze bez żadnych obaw. Kerstin może nie miała odpowiedniego nosa i wojennego wyczucia, aby takich ludzi samodzielnie wybierać, ale ufała wyborom Michaela, dała sobie szansę rozluźnić spięte ramiona i w zupełności oddać komfortowi, jaki niosły rozmowy o codzienności.
- I mi ciebie również miło poznać... Hagrid. Mogę tak mówić? Wydaje mi się, że Mike wspominał, że to nazwisko - Starała się zamaskować fakt, że za cholerkę nie mogła sobie przypomnieć imienia; od tamtej pory brat za każdym razem mówił po prostu o "Hagridzie" ale jakoś tak strasznie jej było teraz głupio, że nie zapamiętała wszystkiego na wypadek, gdyby się spotkali.
Miałaby wtedy jakieś podstawy, a mężczyzna wydawał się tak sympatyczny i pełen dobrych emocji, że dawne przyzwyczajenia nakazywały Kerstin robić wszystko, żeby go w takim nastroju utrzymać. Biorąc pod uwagę swój wzrost rzucał raczej więcej cienia niż światła, ale im dalej brnęli w rozmowę, tym powietrze stawało się jakby cieplejsze.
- Myślę dokładnie tak samo! - Musiała aż przyłożyć dłoń do gardła, bo z ekscytacji chyba za mocno podniosła głos. - Całe życie miałam zamiar poświęcić na pomaganie. Chociaż może "poświęcić" to złe słowo. Jak robisz to, co lubisz robić, a ja lubię pomagać, to wtedy wcale się nie poświęcasz, tylko spełniasz. Pielęgniarstwo to trudna praca, ale daje masę satysfakcji. I, jejku, dziękuję - Opuściła skromnie spojrzenie, żeby za złotymi lokami schować wstydliwy uśmiech. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś jej powiedział, że jej dobrze z oczu patrzy. W lecznicy ludzie czasami dziękowali, ale nie w taki sposób; poza tym, oni mieli powód, a Hagrid był chyba po prostu miły. - Pielęgniarka? - podłapała z historii, bo człowiek jakoś tak miał, że kiedy słyszał o innej osobie tej samej profesji, pasji, o podobnej przeszłości, to jakoś tak bezwiednie odczuwał dwukrotnie więcej sympatii. - Brzmi wspaniale. Może ja też na starość dorobię się farmy? Chciałabym, jak już przejdę na emeryturę. To znaczy... teraz to nie mam nawet pracy, a do emerytury to... - zaplątała się, musiała odetchnąć głębiej, żeby się uspokoić. Boże, jak mogła być taka durna, żeby w ogóle zaczynać myśleć o starości? W tej chwili to nie wiadomo, ile pożyje, mordercy równie dobrze mogli znaleźć ich lecznicę za tydzień. - Cóż, pożyjemy zobaczymy. Albo nie pożyjemy - rzuciła z przesadną wesołością, miętoląc w palcach nowo wydziergany kocyk. Potem zadarła brodę do góry, aby spojrzeć Hagridowi w oczy. - Michael ci mówił, że ja, hmm... - Przygryzła usta. - Jestem mugolem - wymamrotała bardzo szybko, żeby na wypadek jakby Hagrid się rozjuszył albo nie wiedział o czym mówi, mogła udać, że mówiła o czymś zupełnie innym.
Na pewien czas zapadła cisza, miała okazję doplątać ostatnie rządki i sprawdzić, czy wszystko na pewno właściwie się trzyma; gotowy kocyk złożyła sobie na okrytych sukienką kolanach, a szydełko schowała do koszyka. Czasami używała go jako awaryjną broń ostatniej desperacji, ale w tym momencie nie czuła takiej potrzeby. Skinęła głową z niewielkim uśmiechem na wieść o tym, że kanapki są dobre, a potem ostrożnie podparła brodę na ściśniętej piąstce. Ponuro jej się trochę zrobiło, tym bardziej, gdy zauważyła, że Hagrid rozgląda się wokół, jakby szukał okazji do odejścia. No tak, w swoim obecnym stanie nie była chyba najlepszym towarzyszem rozmów.
- Wspominał o mnie? - zapytała z uniesioną brwią, a potem parsknęła cicho. - Może mówił o... - Justine, o której gazety huczą, że została złapana i zamknięta. - Mamy jeszcze jedną siostrę. Ja jestem najmłodsza. - Nie miała okazji długo się mazać, wspomnienie Hagrida postawiło ją szybko do pionu. Z początku nie wiedziała, co powiedzieć i tylko nerwowo zaciskała palce, a potem, po chwili zawahania i zbierania odwagi, zbliżyła się do niego na pniaczku i delikatnie objęła ramieniem. Próbowała przynajmniej. Koniec końców wsunęła mu rękę pod łokieć, żeby go pokrzepiająco ścisnąć. - Przykro mi - powiedziała cicho, bez łez, ale z emocją, mając oczywiście na myśli mamę. Rodzice byli różni, nie zamierzała dopytywać ani rozdrapywać starych ran, ale myśl o tym, że mama mogła zostawić takie maluczkie dziecko była dla niej zwyczajnie przykra. - Cztery metry to rzeczywiście wysoka. - wymamrotała trochę stłumionym głosem, bo nie miała jeszcze okazji usłyszeć o ludziach chorujących na gigantyzm, którzy osiągaliby aż tak wymiary. Może to coś czarodziejskiego? Pytać było głupio, ale może spróbuje zaczepić o to Mike'a. Nie spodziewała się, że temat zaraz zejdzie w tak nieprzyjemne rejony, więc miała problem z utrzymaniem suchych oczu. W którymś momencie oparła skroń o przedramię Hagrida, trochę ze zmęczenia, trochę bezwiednie. - Mi też jest przykro. Ale myślę, że mama nie chciałaby, żebyśmy dalej byli smutni - wyznała szeptem. - Myślę, że chciałaby, żebyśmy... mieli nadzieję. - Łezka spłynęła po miękkim policzku, najpierw jedna, potem dwie. - Moja siostra jest... źli czarodzieje ją porwali. - Pokiwała wreszcie głową. Nie było co wiecznie ukrywać, skoro znał Michaela z nazwiska, to jeżeli już nie wiedział, prędzej czy później by do tego dotarł. - Sądzimy, że jest w więzieniu.
Tyle dobrze, że były jeszcze drobne rzeczy, którymi mogła chwilowo zająć myśli. Nie spodziewała się po wyrytych w drzewie inskrypcjach przesadnego znaczenia, ale wyglądało na to, że Hagrid je dostrzegł.
- Profesor Dumbledore? Och, wydaje mi się, że o nim słyszałam, od brata - Odsunęła się lekko i usiadła po turecku, podwijając spódnicę na kolana, żeby dalej było skromnie. - Rzeczywiście jest pięknie. Ale wiesz, ja nie chodziłam do Hogwartu. Jestem mugolem - powtórzyła głośniej, nieco odważniej, dochodząc do wniosku, że jej wcześniejsze mruczenie do siebie na pewno nie było słyszalne; i że przecież, na litość, nie miała czego się wstydzić. - Ale nie raz tu w Dolinie mi się obiło o uszy, że dyrektor Dumbledore to był bardzo dobry człowiek - Wzruszyła lekko ramieniem, a potem spojrzała na niego poważniej, ze śladem zmartwienia. - Coś się stało? - Miała rzecz jasna na myśli jego wcześniejsze opuszczenie szkoły.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]13.01.21 0:26
Hagrid to się nazwiska nie miał co wstydzić. Tonks go dopiero uczulał co by ostrożniej trochę się z ludźmi obchodził, ale to też bez przesady. Miła blondyneczka wcale nie wydawała się jakimś złym szpiegiem albo czarnoksiężnikiem co chciał Hagrida w pułapkę wpędzić. Siedziała sobie po prostu tam i odpoczywała. Nic nikomu winna nie była i już na pewno nie była zła. Przecież to po oczach było widać, że dobra dziewczyna. Poza tym, Tonksowa. Trochę nieswojo się nawet poczuł, jakby speszony.
- Jasna sprawa, że tak - wymamrotał. - Albo Rubeus. Ta, bo ten Hagrid to nazwisko, a Rubeus imię, tak by się składało to tak.
Od kiedy do Londynu przyszedł to coraz bardziej za taką spokojną wsią tęsknił. Miastowy to on nie był i nie dla niego te wszystkie byznesy. Wolał sobie patyk postrugać pod lasem, bo to spokojniej było jak się szum drzew słyszało i wszystko dookoła jakieś takie przyjemniejsze się wydawało. Nie waliło trupem przynajmniej, co najwyżej końskim łajnem i polnymi kwiatkami.
Aż się zachwycił jak Kerry powiedziała, że jest pielęgniarką. To wspaniały zawód był tak ludziom pomagać, ale ile się trzeba było uczyć to głowa mała. Całe życie dla kogoś poświęcić potem, pielęgniarki to zresztą zawsze w pracy były. Nawet jak miały wolne, to i tak gdzieś ktoś mógł potrzebować pomocy. Niczego bardziej Rubeus nie podziwiał niż tego poświęcenia dla kogoś. Sam uciekł, chociaż tak to lepiej pewnie dla jego rodziny było. Teraz chciał nawet te winy odkupić i Londyn odbijać, ale to wcale takie proste nie było.
- Nie no, Kerry, co to takie złe myśli? Pożyjemy, pożyjemy - uśmiechnął się, chociaż pewny to wcale tego nie był. - Tonks to nie za wiele o rodzinie gadał, ale ja się mu tam nie dziwie, to dobry człowiek jest, bardzo porządny chłopina, żem go trochę niespodziewanie spotkał. Nawet heh, no przez przypadek mu żem coś w nogę zrobił, ale to niechcący było, ostatnio jak żem go widział to normalnie stał znaczy nic. Przez przypadek, przysięgam - podniósł rękę i położył ją na piersi.
Jak o matuli własnej gadał to wielkich emocji nie miał, przyzwyczaił się i tyle. Matka to z niej wcale dobra nie była, a tacie złamała serce, więc może i tak lepiej, że poszła gdzieś. Oby jej tylko w Londynie nie spotkał, ale pewnie nawet by nie poznała, bo i jak? Za młody był jak ją wywiało.
Gdy Kerstin mówiła o mamie to zupełnie inaczej to wyglądało, a jak mała łza spłynęła po jej policzku to Hagrid od razu się zasmucił. Chciał jakkolwiek pomóc, ale słowa nie potrafiły czasem powiedzieć ot tak co by się w myślach miało. Wyciągnął więc rękę i delikatnie jej tę łzy z policzka palcem zabrał, trzymając jeszcze chwilę tę małą buźkę w dłoni.
- Silna jesteś, kruszyno. Radę sobie dasz - powiedział tylko.
Straszna to historia była. O więzieniu słyszał i za nic by tam trafić nie chciał. Jeśli ktoś tę siostrę porwał i zamknął gdzieś to należało ratować, chociaż to pewnie Tonks już robił. Hagrid wpatrywał się jeszcze w kobietę, co tu powiedzieć...
- Twój brat jest dobry człowiek i wielki czarodziej. Pójdzie tam i siostrzyczkę znajdzie, ja to wiem - zabrał w końcu dłoń.
Biedna dziewuszka takie katusze przeżywać musiała przez te gnidy śmierdzące. Nic tylko zatłuc. Wziąć pięść i jednemu z drugim łby rozwalić byleby tylko takiego zła na świecie nie czynili, bo i w imię czego? Żeby mugolaczkom źle się żyło? Bzdury.
- A nie mówił, ale to fajno - jakby go to w ogóle nie wzruszyło. - Ja czarodziej akurat, ale żem nie czarował od... hm... no to tak z 14 lat będzie już, na oko licząc.
Z mugolami bardzo dobrze żył, ale rzadko spotykał takich co o czarodziejach wiedzieli. Ale skoro Kerry była siostrą tego Tonksa to ciężko żeby nie wiedziała, jak jej własny brat potężny auror był. Tylko czasy takie teraz dla niej niepewne, dla niego zresztą też. Na ulicach takich wybijali. Przez chwilę spotkał troszkę smutniej na kobietę, jaki los mógł ją czekać tylko dlatego, że nigdy różdżki nie miała? Co to w ogóle za głupi wyznacznik był? Ale logiki próżno szło szukać na tym świecie.
- A bo to ten... Ty mugolek, a ja czarodziej, ale taki bez rożdżki. Zabrali mi i złamali jak żem w trzeciej klasie był. Oskarżyli o coś czego nigdy bym nie zrobił, ale to szkoda gadać nawet - nie wstydził się tego kim był, ale tego, że tak go paskudnie wrobili to wolał nie wspominać przy niej. - No potem żem sobie do Keswick poszedł, bo ja z Forest of Dean jestem. A tam to różdżka by mi się nie przydała nawet....
Trzepot skrzydeł cały czas trwał jakby coraz bliżej były i historię chciały usłyszeć, ale jeszcze za wcześnie na takie rzeczy było.
- A Ty co żeś robiła jak żeś do Hogwartu nie chodziła? Brat chodził, siostra też, bo ja nie wiem? Psora Dumbledore'a to byś polubiła na pewno, dobry człowiek, taki co rozum i godność czarodzieja miał!



No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Rubeus Hagrid
Rubeus Hagrid
Zawód : robol w porcie
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I should NOT have said that...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półolbrzym

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t8954-rubeus-hagrid https://www.morsmordre.net/t8983-gog https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8982-skrytka-bankowa-nr-2106 https://www.morsmordre.net/t8963-rubeus-hagrid
Re: Martwe drzewo [odnośnik]18.01.21 19:33
Czy teraz, gdy wymienili się imionami, mogłaby już bez wątpliwości powiedzieć, że Hagrid jest jej nowym kolegą? Nie lubiła wtrącać się w sprawy brata, a przynajmniej te czarodziejskie, dotyczące wojny, bo z życiem prywatnym zdarzało mu się sobie nie radzić bez troskliwego pokierowania; wychodziła z założenia, że jeżeli Michael nie przedstawił jej kogoś osobiście, to może niekoniecznie mu zależy. Z Hagridem jednak spotkała się czystym przypadkiem, nie wyszła z domu specjalnie po to, by zapolować na magicznych znajomych, Mike nie mógł mieć do niej pretensji. A nawet gdyby jakieś miał, i tak by nie żałowała. Ze wszystkich mężczyzn, których spotykała do tej pory, Hagrid wydawał się jakoś tak najbardziej poczciwy. Miała też - po raz pierwszy od dawna - wrażenie, że drugą osobę naprawdę interesuje, co ma do powiedzenia, nawet jeżeli poruszała proste, a pasjonujące ją tematy.
- Rubeusie... Hagridzie. Mam nadzieję, że to nie nasze ostatnie spotkanie - powiedziała na granicy szeptu, krzyżując ręce na kolanach i opierając plecy o szeroki pień drzewa. - Wybacz to smęcenie. Ciężko mi ostatnio, ale ech... nie chcę ci zadręczać głowy swoimi problemami. - To nie tak, że Hagrid lub ktokolwiek inny, kogo miałaby okazję spotkać w tym lesie, mógłby pomóc rozwiązać sytuację, w jakiej znalazła się ich rodzina. Nie należała do kobiet chętnie zwierzających się z bólu, wolała leczyć i wspierać innych niż samemu wystawiać ranę do opatrzenia. - W nogę? Wypadek? - Pierwsze słyszała, ale nie byłby to pierwszy raz, jak Michael zataja przed nią obrażenia, żeby jej nie martwić.
Musiała przyznać, początkowo nad sercem zakuła ją szpilka wątpliwości; odwróciła głowę i z nieco niepewną miną powiodła spojrzeniem po najbliższych drzewach, w ostateczności powracając uwagą do potężnych barów mężczyzny. Wydawał się szczery, kiedy przykładał rękę do mostka i zapewniał o przypadku. Może był to z jej strony przejaw naiwności, ale naprawdę chciała mu wierzyć. Patrząc na tę postawną sylwetkę, nietrudno było wyobrazić sobie nieszczęśliwą wpadkę, no i Michael wypowiadał się o Hagridzie wyłącznie dobrze. Raczej nie robiłby tego, gdyby spotkanie pozostawiło traumę. Tak, nie było co drążyć, jeszcze sprawiłaby Hagridowi przykrość. Michaelowi też zdarzało się zachować niedelikatnie. Albo śmiertelnie kogoś przerazić.
Wolałaby chyba dalej rozmawiać o zwierzętach, pracy pielęgniarki albo niezręcznościach przeszłości, ponieważ w stanie rozchwiania emocjonalnego nie potrzebowała więcej jak kilku zdań za dużo, by poczuć na policzkach gorące łzy. Jedną ręką zaczęła już gmerać w kieszeni w poszukiwaniu chustki, którą profilaktycznie nosiła zawsze ze sobą, lecz Hagrid okazał się szybszy. Duży palec starł wilgoć za skóry z wyczuwalną delikatnością, nawet jeżeli szorstki opuszek pozostawił niedostrzegalny, piekący ślad. Nie protestowała, kiedy mężczyzna schwycił ją pod brodą, nawet jeżeli czuła leciutkie poddenerwowanie. I było jej ciepło. Miała nadzieję, że się nie zarumieniła.
- Dziękuję, to miłe. Ty jesteś miły. Znaczy... - mamrotała w odpowiedzi na słowa otuchy, chociaż po tej "kruszynie" język jej się trochę plątał i nie do końca wiedziała, do czego zmierza. - Po prostu dziękuję. - Znalazła wreszcie kraciastą chusteczkę i osuszyła nią resztki łez. - Mam nadzieję, że mu... albo komukolwiek... się uda - Nie znała do końca planów Zakonu Feniksa, a nawet jakby jakimś cudem zdołała je podsłuchać, na pewno by ich nie wygadała. - Och, naprawdę? Sam tak wybrałeś? Moja mama przestała używać magii, kiedy wyszła za mąż za mugola. Nie dlatego, że jej kazał, po prostu nie chciała. Mieliśmy bardzo spokojne dzieciństwo. - I nadal wspominała je z tęsknotą.
Pozwoliła przez chwilę, aby słowa wybrzmiały i zamknęła oczy, rozkoszując się szumem liści oraz łagodnym pobrzękiwaniem widmowych skrzydełek. Kiedy nie marszczyła brwi ani nie wyginała ust w podkowę, wyglądała dużo młodziej, niewinniej - jak czerwony kapturek, który zagubił się w lesie, lecz wcale nie musiał obawiać się wilka, ponieważ pozostawił go za zamkniętymi drzwiami w domu. Otworzyła oczy dopiero, gdy Hagrid zdecydował się podzielić historią utraconej różdżki - i momentalnie pożałowała własnego założenia, że mógł dobrowolnie zrezygnować z magii.
- Och, to okropne. Wybacz! - Odwróciła się w jego stronę całym ciałem, podpierając jedną dłoń na korzeniu, a drugą próbując wplątać w jego palce, po przyjacielsku. - Tak mi przykro. Jak można...? Miałeś wtedy trzynaście lat! - Zdała sobie sprawę, nie będąc w stanie powstrzymać napływającego oburzenia. - Jak można w ten sposób ukarać dziecko? - Nie mieściło jej się to w głowie, żeby za jakiekolwiek przewinienie odbierać dziecku przyszłość. Z tym, że teraz było już za późno, to już była historia. Narzekanie i złość zapewne niewiele by pomogły. - Co robiłeś w Keswick? - zapytała łagodniej, zabierając dłoń i niezręcznie zaczesując włosy palcami.
Miała nadzieję, że tym razem nie sprowokowała pytaniem następnej smutnej opowieści. Sama miała ich po dziurki w nosie i może przyszła pora, aby odpowiedzieć na pytanie szczerze, wylewnie i bez rozdrapywania strupów.
- Na pewno bym polubiła. Zawsze miałam szacunek do porządnych profesorów. - Zwilżyła usta, myśląc o tym, od czego powinna zacząć. - Ja, Hagridzie, chodziłam do mugolskiej szkoły. Szkół, nawet. Jako dziecko do szkółki elementarnej, potem do szkoły średniej, a w końcu do King's College w Londynie, gdzie uczyłam się już specyficznie pod zawód pielęgniarki. Najlepiej wspominam właśnie ostatnie, tam znalazłam swoje miejsce. Wiesz, co jest ciekawe? - Zaróżowiła się i opuściła głowę, niepewna, czy Hagrid ma chęć tego słuchać. - Nie zawsze wiedziałam, że chcę być pielęgniarką. W czasie ostatnich wakacji przed dorosłością zgadałyśmy się z koleżankami z klasy, żeby wziąć udział w wolontariacie dla sanitariuszy. Mieliśmy niedaleko domu taki mały szpital i potrzebowali tam pomocy, wiesz... przy przebieraniu chorych, karmieniu, zmienianiu pościeli, takie proste rzeczy, ale zawsze jakieś człowiek nabywał doświadczenie. No i płacili drobne, a ja odkładałam, bo chciałam założyć własny sklep z płytami do gramofonów, słuchałam wtedy dużo muzyki - Przyłożyła palce do ust, niezdarnie próbując ukryć uśmiech. - Tam spotkałam starszą pielęgniarkę oddziałową, Sandrę, dużo rozmawiałyśmy, można powiedzieć, że została moim pierwszym mentorem. Uważała, że mam to coś w sobie, co jest potrzebne, uczyła mnie podstaw anatomii, pożyczała książki, towarzyszyła na salach. Przy niej i przy tych wszystkich potrzebujących ludziach czułam się tak potrzebna jak jeszcze nigdy w życiu. Nie umiem sobie wyobrazić kim bym była, gdyby nie ten wolontariat - Nieśmiało wzruszyła ramieniem.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]18.01.21 19:33
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 26
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwe drzewo - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Martwe drzewo [odnośnik]22.01.21 15:58
2.10 stąd

Hep!
Fenrir wziął łapczywy wdech i rozejrzał się po nieznanym miejscu. A może znanym? W odmętach pamięci wychwycił, że nudziarz chyba już tu kiedyś był, a przynajmniej w okolicy. Zmrużył lekko oczy. Może Michael sobie z nim pogrywał?
Nieważne - nadal był w tym ciele jedynym przytomnym lokatorem i niech tak pozostanie. Wciągnął nosem leśny zapach, upajając się tym, że wreszcie czuł się gdzieś bardziej jak w domu. Przejechał dłonią po korze wielkiego drzewa i nagle cofnął rękę, marszcząc brwi. Wyczuł, że coś tam... żyło?
Przechylił lekko głowę. Pokaż, się cosiu. Czy dałoby się to zjeść?
Zaczął obchodzić pień i dopiero wtedy omal nie potknął się o ludzką sylwetkę, opartą o drzewo z przeciwnej strony.
-O! - rzucił na powitanie, górując nad chłopaczkiem wzrostem. Promienie słońca przebijały się zza drzew, a twarz blondyna-Michaela-Fenrira lśniła srebrzyście, niczym najpiękniejszy brokat. Świetlista poświata otaczała całe jego ciało, srebro igrało we włosach i odbijało się na ubraniu. Dobrze, że to roślinny pyłek, a nie prawdziwy metal - na taki miałby uczulenie.
-Człowieku. Hep! - zwrócił się z powagą do nieznajomego człowieka  i czknął. Zwyczajnie, na szczęście.
-Gdzie - skup się, Fenrir, umiesz przecież mówisz. Ba, z każdą chwilą w ciele Michaela wychodziło mu to coraz lepiej! -tu...taj - tak, tak! -zabawić można się? Samice, jedzenie, inne... hep!... eksssysystacje. To, co ludzie... lubią... najbardziej. - nakreślił rzeczowo, spoglądając na młodzieniaszka wyczekująco. Gdyby wilki miały dumę, proszenie człowieka o pomoc kosztowałoby go sporo ambicji. Ale, po pierwsze, nie miał ambicji. A po drugie, od samego rana bujał się w ciele Michaela i dotychczas zwiedził tylko jakieś odludzia, tak jakby to nudziarz sterował tą dziwną czkawką (zupełnie przypadkową, ale Fenrir nie rozumiał jej natury) i uniemożliwiał mu dobrą zabawę. Niedoczekanie! Skoro poradził sobie ze zniszczeniem psychiki tego frajera, niegościnnego gospodarza ludzkiego ciała, to poradzi sobie również ze znalezieniem rozrywek. Z drobną pomocą, miał nadzieję.
Ach, ludzie jakoś lepiej reagowali, gdy podchodziło się do nich przyjaźnie. Przypomniał sobie o tym po kilku sekundach i wygiął usta w dziwnym grymasie - z założenia wilczym uśmiechu - spoglądając na nieznajomego z góry.



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 05.03.21 22:27, w całości zmieniany 2 razy
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Martwe drzewo - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]24.01.21 10:49
Mam orgazm. Podwójny. Psychiczny i duchowy; po pewnych narkotykach fizyczny jest zwyczajnie niemożliwy, nawet jeśli każdą pojedynczą komórkę ciała przepełnia euforia. Poruszam się ociężale, bo kolana mam jak z waty i kiedy wreszcie docieram do martwego drzewa, z westchnieniem wspieram się o chropowaty pień; moje dłonie suną po nierównej fakturze kory, teraz czuję ją bardziej, albo może po prostu inaczej. Sam nie wiem czy jest przyjemna czy nie, więc opieram się o nią plecami, osuwając się kilka milimetrów w dół, a ciężka, magiczna torba spada mi z ramienia na nagrzany grunt. Powieki opadają powoli. Trwam; nie mam pojęcia ile mija czasu, ale z tego fantazyjnego letargu budzi mnie dopiero nieznajomy głos, który w pierwszej chwili dochodzi do mnie jakby z oddali, chociaż potężna sylwetka góruje tuż nade mną, zasłania promienie słońca przebijające się przez korony drzew, przez liście, które nie zdążyły jeszcze opaść. Niespiesznie otwieram ślepia - źrenice mam malutkie jak główki od igieł, nawet jeśli powiększają się nieznacznie kiedy wbijam spojrzenie w męską twarz. Nieznajomą, chociaż jestem pewien, że gdyby stanął przede mną mój najlepszy przyjaciel, nie poznałbym go w tej chwili. Zabawić, samice, jedzenie, ludzie, najbardziej - docierają do mnie pojedyncze słowa, więc marszczę brwi i odpycham się od drzewa, zataczając na tego drugiego; jedną rękę opieram o jego ramię, drugą wznoszę wyżej, by palcem przesunąć po rozchylonych wargach, tym gestem chcąc go uciszyć - Ciiiiiii - mruczę - Słyszysz to? To elfy śpiewają - mówię, wyciągając usta w szerokim uśmiechu. Ale ich melodie zaczynają być męczące, moje ciało - zbyt ociężałe. Zdejmuję palec z ust nieznajomego i przesuwam dłonią po własnej twarzy, równie powoli miętosząc policzki, w skupieniu ściągam brwi - Kurwa, zaczynam zwałować - czuję jak spinają mi się mięśnie, a dreszcz przebiegający po kręgosłupie już nie jest rozkoszny. Unoszę spojrzenie na mężczyznę, mocniej zaciskając palce na materiale jego ubrania - Ludzie najbardziej lubią to co nielegalne - a w mojej torbie brzęczało dużo nielegalnych rzeczy - Chcesz odpłynąć poza horyzont realności? Mogę cię tam zabrać, jeśli poprosisz - może brzmię jak wariat, tym bardziej kiedy uśmiecham się nieprzytomnie, wlepiając równie odległe spojrzenie w twarz mężczyzny. Co to za grymas wykrzywił jego wargi? Wygląda jakby go brzuch rozbolał, albo jakby zaraz miał się na mnie rzucić, ale w takim stanie nie chce mi się nawet myśleć o ucieczce. Zresztą, zaraz popracujemy nad tym, byśmy obydwoje złagodnieli (chociaż ja byłem już łagodny jak baranek).




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Martwe drzewo [odnośnik]27.01.21 2:21
Nieznajomy człowiek wstał i spojrzał na Michaela Fenrira jakoś dziwnie. Spojrzenie miał jakby półprzytomne, inne od dotychczas poznanych ludzi. Zauważył to nawet wilk. Ociężały młodzieniec nie wydawał się zagrożeniem, ale Fenrir i tak instynktownie napiął mięśnie, jakby spodziewając się ataku. Młodzian przesunął jednak jedynie palcem po jego ustach - czy to pieszczota, jak głaskanie? Wargi blondyna zadrgały, przeszyte dziwnym dreszczem, a spojrzenie skupiło się na brunecie.
-Elfy? - szepnął, posłusznie stosując się do jego prośby. Miał być cicho, to będzie cicho. Wbrew pozorom, można było go tresować albo nawet oswoić, jeśli się ładnie poprosiło. Nudziarz Michael wciąż na niego krzyczał, więc Fenrir się buntował, proste. Przekrzywił głowę, z ciekawością. -Śpiewają? - nic nie słyszał, ale między koroną drzewa mignęły mu jakieś skrzydełka. Zmrużył oczy. -O czym? - skoro nie słyszał, to nie rozumiał, logiczne. Najwyraźniej ten człowiek miał jakieś wyostrzone zmysły. Oblizał lekko wargi, uświadamiając sobie, że też tak by chciał.
-Naucz mnie. Słyszeć więcej. - dopytałby, co to znaczy "zwałować", ale brunet już zmienił temat. Jego myśli biegły jakimś szybkim torem, Fenrir ledwo nadążał. Nielegalne? Kojarzył, że nudziarz Michael był kiedyś zafiksowany na punkcie legalności. Przemierzali razem port, a Fenrir wciąż słyszał, jak auror mówi jakimś ludziom "nielegalne to, nielegalne tamto, nielegalne siamto, jesteś aresztowany." Ale potem nudziarz zaczął pracować gdzie indziej i jakoś przestało mu zależeć, a życie stało się bardziej ekscytujące. Kajdanki i Esposas zamienił na Lamino i Petryficusa, a Fenrir karmił się jego strachem i adrenaliną, zapachem krwi i wojenną pożogą.
-Faajnie. - uznał, z przekory wobec dawnych upodobań Michaela. Uwielbiał wkurzać tego dziada, nawet jeśli praworządny nudziarz zdążył już nieco poluzować swoje poglądy. Spojrzał prosto w oczy mężczyzny, stojącego tak blisko i tarmoszącego jego koszulę. Mógł sobie z nią robić co chciał, ta dziwna sierść i tak była sztuczna.
-Prossssszzzzę. - poprosił, nie rozumiejąc zupełnie metafory o horyzoncie, ale mając nic do stracenia. -Zabierz mnie tam, a kiedyś upoluję dla ciebie, kog...co tylko chcesz. - obiecał, nauczywszy się, że ludzie to interesowne stworzonka. Nie wiedział, czy w trakcie pełni będzie pamiętał bruneta, ale jeśli tak, to chętnie przyniesie mu pod próg jakiegoś szczura albo sarenkę. Zwierzęta budziły w nim obrzydzenie, wolał ludzką krew, ale ludzie jakoś uwielbiali je jeść - to też już wiedział. Był z siebie dumny, taki już był mądry! Nie było w nim nic z przerażonego szczenięcia, które zamieszkało w Michaelu dwa lata temu. Dorastał, stając się coraz potężniejszym cieniem na psychice Tonksa.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Martwe drzewo - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]07.02.21 23:23
Jeszcze przez chwilę milczę, wsłuchując się w szum drzew, który w mojej głowie brzmi jak elfickie pieśni; tylko o czym? To było dobre pytanie - O... o wszystkim - kiwam głową i znowu, kiedy docierają do mnie kolejne słowa nieznajomego - Dobrze - godzę się, bo lepiej ćpać z kimś niż w samotności. W samotności było jakoś... inaczej. Teraz myślę o moim ulubionym ziomeczku od narkotyków i zastanawiam się dlaczego go tu ze mną nie ma. Gdzie jesteś, Morgan? Gdzie jesteś kiedy krwiobieg rozgrzewają smocze pazury? Czemu muszę fazować z kimś innym?... Niemniej powracam do przyglądania się nieznajomemu i znowu kiwam głową - Ładnie prosisz, zrobię to dla ciebie - wyrok zapadł, teraz już nie było odwrotu - Dobrze - powtarzam, ponownie kiwnąwszy łbem. Niech upoluje, najlepiej jakąś rączą sarenkę, którą będę mógł później zaciągnąć do siebie. W sumie to do Philippy, ale jej mieszkanie było teraz także moim mieszkaniem, a przynajmniej dopóki mnie stamtąd nie wyrzuci za znoszenie kolejnych lokatorów - ze mną pojawił się Łapserdak, Majtek, później Nochal, do którego zbyt się przywiązałem, żeby mógł opuścić nasze włości, ten śmierdzący kaktus stojący na oknie i nawet wyrzeźbiona w kamieniu Gruba Baba, której co prawda nie przywlokłem, ale pozwoliłem jej zostać w swoim pokoju, chociaż z Moss dogadywały się co najmniej średnio - Siadaj - zarządzam, sam opadam na ziemię i sięgam do torby wyjmując z niej różne rzeczy - różdżkę, łyżeczkę, worek z prochem, a nawet mugolską strzykawę - Jak mam się do ciebie zwracać? Mnie możesz nazywać - mrużę ślepia, zastanawiając się nad tym przez chwilę, a w końcu coś wpada mi do głowy - Kapitanem - o tak, to prawie jakbym naprawdę miał statek. Kapitan Bojczuk - moim zdaniem brzmi zajebiście godnie. Ten tutaj mógłby nawet zostać kwatermistrzem, jakby się postarał. Macham patykiem, a rzeczy z wolna unoszą się w powietrze i wirują wokół nas w jakimś chaotycznym tańcu - drobiny proszku zlatują z rozgrzanej łyżeczki, ale sporo zostaje we wgłębieniu, wrze rozpuszczając się w kilku kroplach wody. Znowu macham różdżką, całkiem nieźle mi idzie jak na to, że jestem uwalony jak bela, zaś pierwsza porcja narkotyku ląduje w gotowej do działania pompce; druga już zaczyna grzać się na łyżce, a moje palce zaciskają się na wirującej w powietrzu strzykawce - Daj rękę - mówię, proszę? Jeszcze mógł się wycofać, tylko czy chciał? Nie wydaje mi się. Pewnie nie powinienem tego robić, ale rzeczywistość rozmywała się w fantazjach, a ja po prawdzie nawet nie byłem pewien, czy ten siedzący przede mną osobnik nie jest tylko wytworem wyobraźni, fantasmagorią podrzuconą przez umysł bym nie musiał robić tego sam, bym miał się do kogo odezwać, jak już zechcę mówić. Na moment wciskam pompkę między wargi, łapię go mocno za nadgarstek i kilka razy uderzam w odsłonięte żyły - robią się wyraźne, a ja wkłuwam się w nie jednym ruchem, na dnie strzykawki rozkwita krwista róża, tyle, że ginie w tym samym ciele kiedy dociskam tłok. Najpierw on, później ja. Czy już to czuje? Na pewno, za moment do niego dołączę.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Martwe drzewo [odnośnik]08.02.21 16:20
Wszystkim?
-Ciekawe, czym jest dla nich wszystko... - westchnął Fenrir, zadzierając głowę do góry i spoglądając na elfy z ciekawością godną zadumanego poety. Niegdyś wszystkim był dla niego las, światło księżyca, szalona gonitwa, norweski śnieg (zapisany jedynie w pamięci jego ludzkiego gospodarza, ale marzył by powrócić - do lasu, w którym się narodził), krew i jedzenie. W tym ludzkim ciele... sprawy się jednak komplikowały. Bodźców i atrakcji było tak dużo, że z jednej strony sam nie wiedział od czego zacząć, a z drugiej się w tym wszystkim gubił i lękał nudy. Ten świat nie był jego, jeszcze nie. Nie wiedział, gdzie szukać przygód i rozkoszy, a nudziarz był opornym przewodnikiem. Może elfy miały swój własny świat mrocznych pragnień?
-Dzięki. - wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu i usiadł obok nowego przewodnika. Kapitana. -Fenrir, Kapitanie. - przedstawił się chętnie, bo uwielbiał swoje nowe imię. Wreszcie miał imię! To miłe uczucie. Imię dodawało mu siły, by pozostać w tym ciele. Motywacji.
Z podziwem wlepił wzrok w magię uprawianą przez Kapitana. Może sam powinien częściej sięgać po to drewienko, użyteczne były.
Ufnie wyciągnął rękę do swojego kapitana, z fascynacją obserwował własne żyły i rozlewającą się po nich substancję (to dlatego ludzie nie mają futra, żeby było fajnie widać takie rzeczy) i...
...wziął urywany wdech, gdy narkotyk uderzył, wywołując natychmiastową euforię. Rozszerzone źrenice wbił w niebo, tak piękne, we fruwające elfy, w gałęzie drzewa, które poruszały się w jakimś szalonym rytmie. Wszystko było kolorowe, a w powietrzu wirowała każda drobina kurzu, każdy leśny pyłek.
Przez chwilę oddychał ciężko, odpływał poza horyzont świadomości, drżał z przyjemności i rozkoszy. Wreszcie przeniósł ociężałe spojrzenie na Kapitana.
-To lepsze niż... - niż...? -S..s..ezon godowy w lesie. - zawyrokował, bo tylko takie porównanie miał. Może z czasem zgromadzi lepszą listę ludzkich porównań. Na razie jego umysł był szaloną mugolską szosą, która zakręcała wokół Londynu i rzek i oceanów, po której pędził szybko, ale spokojnie, kołysany na fali narkotyku, krążącego w jego żyłach.
A elfy śpiewały.
Do niego.
Do Kapitana.
Tylko dla nich.
-Czego... one od nas chcą...? - zapytał swojego przewodnika, bo stworzonka przyglądały im się ciekawsko.
Były takie śliczne. Mógłby je zjeść. Albo nie, w sumie nie miał apetytu.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Martwe drzewo - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Martwe drzewo [odnośnik]08.02.21 18:04
Ciekawe czym jest dla nich wszystko - kolejne dobre pytanie, filozoficzne wręcz, chociaż elfy wydawały się raczej prostymi stworzeniami. Myślę o tym przez chwilę, zawieszając spojrzenie gdzieś na horyzoncie, albo raczej pniach drzew, które go zasłaniały. Rozchylam wargi, ale zanim cokolwiek powiem, ponownie je łączę i macham ręką - Fenrir? Ciekawe imię - brzmiało jak zlepek przypadkowych liter, a przy tym ostro i wyraziście, podobało mi się. Przyglądam mu się, kiedy doświadcza pierwszego strzału, mrużę nieznacznie ślepia, dając swojemu towarzyszowi rozkoszować się tą chwilą - tymczasem pora na mnie; druga runda, podobna do pierwszej, ale tym razem rozgrzana ciecz ląduje w moim ciele. Resztkami sił wyrywam strzykawkę i odrzucam ją na bok, po czym z błogim westchnieniem opieram się o pień martwego drzewa. Odchylam głowę, wbijając nieobecne spojrzenie w przestrzeń nad nami, gdzie wszystko wygląda inaczej niż jeszcze przed chwilą - lepiej, wyraźniej, bardziej magicznie. A propos magii - lewitujące wokół nas rzeczy opadają na trawę, a moja różdżka ląduje gdzieś obok, już jej nie potrzebuję - Niż cooooo? - opuszczam spojrzenie na mężczyznę, parskając długim, jakby powolnym śmiechem - ha-ha-ha. Sezon godowy w lesie, brzmi jak coś, czego muszę kiedyś spróbować i to koniecznie. Chciałbym zapytać o szczegóły, ale zanim zdążę zebrać myśli, Fenrir znowu się odzywa a ja ściągam brwi. Palcami machinalnie skubię kępkę trawy, która rośnie gdzieś po mojej prawicy - pojedyncze źdźbła mają ostre krawędzie, a blaszki roślin są mocne i szerokie, dobre do grania, więc zrywam jedno i ze skupieniem próbuję umieścić je między złączonymi kciukami - Chcą historii. Bajecznych i niezwykłych. Umiesz zapolować na elfy? - osuwam się niżej, wygodniej rozkładając na trawie, wyciągam przed siebie jedną nogę, drugą, ugiętą w kolanie, podpieram się by nie opaść jeszcze niżej; majtam nią, co jakiś czas trącając mojego towarzysza - Nie potrzeba do tego siły, tylko giętkiego języka. Znasz jakieś historie, które mogłyby zadowolić elfy? Opowiedz mi coś - spoglądam na niego z ukosa. Ja będę grał na tej trawie umieszczonej między palcami; unoszę złączone dłonie i dmucham między kciuki, wydobywając ze źdźbła pierwszy przeciągły gwizd. Presleyem to ja z tym nie zostanę, ale zawsze jakiś podkład muzyczny. Stary Baudelaire mnie tego nauczył, dawno temu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, wystarczyło odpowiednio naprężyć trawę, reszta składała się sama. Przymykam oczy i dmucham znowu - dłużej lub krócej, wydobywając z tego naturalnego instrumentu kolejne gwizdnięcia, splatające się w dziwaczne melodie.




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Martwe drzewo [odnośnik]08.02.21 20:59
-Mhhhm. Krrról wilków. - pochwalił się Fenrir ochoczo, tak jakby miał to wszystko dokładnie przemyślane. Po raz pierwszy usłyszał o jakimś mitycznym Fenrirze dopiero dzisiaj rano, ale to nic. Kapitan był taki mądry, chciał przy nim pozgrywać eksperta.
-Gooody. GoDYYY. No, GODY. - wytłumaczył Kapitanowi cierpliwie i wyraźnie. Akcentowanie słów w ludzki sposób wciąż było pewnym wyzwaniem, ale to nic, narkotyk odebrał mu zdolność do zażenowania. -Wtedy, jak zwierzęta robią nowe zwierzęta. To piękne. - dodał, bo może Kapitan nigdy nie był w lesie i nie słyszał sezonu godowego? Fenrir trafił na niego w jakąś pełnię. Sam, co prawda, nie brał w nim udziału, ale wszystko słyszał...
Nie brał w nim udziału...
Nie brał w nim udziału...
Zmarszczył lekko brwi, uświadomiwszy sobie, że faktycznie nie miał z kim wziąć w tym udziału. Nie znał innych istot podobnych do siebie, nudziarz ich unikał. Nudziarz unikał nawet ludzi, płoszył się bliskością. Nie był taki, zanim się pojawiłem. Na szczęście, euforia uchroniła go przed przykrą świadomością, że to jego wina. Pomyśli o tym później!
Zapolować na elfy? Wydawały się zwinne i małe, po co je jeść? Kapitan, przemądry kapitan, wszystko jednak mu wytłumaczył, a Fenrir ochoczo pokiwał głową. Mógł spróbować!
-No, takiej historii jak moja, to chyba nie ma. Jest niezwykła, ale nie wiem czy bajeczna... - westchnął, opierając się wygodniej o pień. Było tak dobrze, narkotyk był taki dobry, Kapitan był taki dobry, mógł mu opowiedzieć o wszystkim. Po raz pierwszy przedstawić komuś swój punkt widzenia.
-Słuchajcie, więc tańczyłem sobie spokojnie w gwiazdach, w śnieżnej zamieci, w lesie, było wspaniale, byłem wolny, czułem się trochę tak jak, teraz. - zaczął. Nie był pewien, czy w ogóle wtedy istniał, ale milion gwiazd nad ośnieżonym lasem było jego pierwszym wspomnieniem. Nie czuł wtedy bólu ani nie był jeszcze spętany na smyczy. Nudziarz wykrwawiał się na śniegu i był zbyt oszołomiony, by zwrócić uwagę na pojawienie się kogoś nowego.. Fenrir wzniósł wzrok do nieba, na którym w nocy pojawią się gwiazdy i uśmiechnął się z rozmarzeniem, a potem westchnął ciężko.
-Aż nagle obudziłem się w głowie kogoś innego. - dodał, z odpowiednim dramatyzmem. -Ten koleś to jakaś porażka, wewnętrzna rozsypka, sztywniak i nudziarz. Kiedyś pocałował dziewczynę i uciekł, bo przy okazji rozlało się trochę herbaty. - przewrócił oczami, bo nadal miał żal do nudziarza i do ślicznej Hannah. Mogli się tak dobrze bawić!
-Trzymał mnie na smyczy, w kagańcu, w ciemności i wtedy poznałem smak więzienia. - wyjaśnił z nutą pretensji. W jego głosie zabrzmiałby pewnie szczery smutek, ale płynąca we krwi narkotyczna magia uniemożliwiała mu nadmierne rozczulanie się nad sobą. -Wyrywałem się tylko czasem, rzadko, za rzadko. Aż... spotkałem królową utkaną z czarnej mgły, piękną i straszną. Jej magia zerwała na moment moją smycz i chociaż spętał mnie znowu, to spodobało mi się. Jesteście dziwni w tej... Anglii - zapamiętał nazwę krainy, do której został wygnany z pięknej Norwegii. -Ale wolność jest zbyt piękna, zbyt słodka. A ja nie jestem głupi. Przeszkadzałem mu coraz częściej, aż zrobiłem to, gdy miał coś naprawdę ważnego do załatwienia. - drgnął lekko i szybko pominął tą część opowieści. Wspomnienia z Azkabanu wzbudzały strach nie tylko w Michaelu, a w nich obojgu. -Obiecał mi wtedy, że odda mi wolność. Próbował się opierać, więc zabrałem ją sobie sam i zamierzam wspaniale się bawić przez cały dzień, ile to ciało wytrzyma, dopóki on się nie obudzi. A potem zagryzę go, dzień po dniu, rok po roku, aż się jakoś dogadamy albo zostanę sam. - uśmiechnął się triumfalnie, bo plan wydawał się całkiem niezły. Był barrrrrdzo cierpliwy. -Powiedz mi, kapitanie, lepiej się dogadać czy zostać samemu? Bo kiedyś myślałem, że wolność to samotność, ale towarzystwo jest całkiem... miłe. - zmarszczył z namysłem brwi, wiedząc, że to (niestety!) dzięki doświadczeniu i słownictwu nudziarza tak łatwo idzie mu zdobywanie nowych przyjaciół. Kapitan już był przyjacielem - a elfy? Podobało im się?



rzucam na elfy, perswazjoretoryka I



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Martwe drzewo - Page 4 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 4 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Martwe drzewo
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach