Opuszczony plac zabaw
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Opuszczony plac zabaw
Opuszczone place zabaw bywają doprawdy przygnębiającymi widokami, i ten nie stanowi wyjątku od reguły. Pomimo tego, że od końca wojny minęło już sporo czasu, przychodząc w to miejsce można nabrać wrażenia, jakby ciągle ona trwała. Nie słychać śmiechu dzieci, pojawiają się tu bardzo rzadko, częściej można tu spotkać starsze dzieciaki z biedniejszych sfer społecznych, bez przyszłości.
W rozkopanej piaskownicy leży kilka niedbale rozrzuconych foremek, jakby ktoś dopiero co się tutaj bawił, jakby ktoś w popłochu przed czymś uciekał. Tuż obok piętrzył się niski, ceglany murek, umazany czerwono-czarną farbą osiedlowych łobuzów. Barierki zardzewiałych drabinek zdawały się być nieco pokrzywione, jakby choć raz uderzono w nie z wyjątkowo imponującą siłą. Smagana wiatrem huśtawka buja się w tę i wewte, przy wtórze upiornego skrzypu. Po nieprzystrzyżonym trawniku wokół placu tańczą porozrzucane śmierci: folie, papierki.
W rozkopanej piaskownicy leży kilka niedbale rozrzuconych foremek, jakby ktoś dopiero co się tutaj bawił, jakby ktoś w popłochu przed czymś uciekał. Tuż obok piętrzył się niski, ceglany murek, umazany czerwono-czarną farbą osiedlowych łobuzów. Barierki zardzewiałych drabinek zdawały się być nieco pokrzywione, jakby choć raz uderzono w nie z wyjątkowo imponującą siłą. Smagana wiatrem huśtawka buja się w tę i wewte, przy wtórze upiornego skrzypu. Po nieprzystrzyżonym trawniku wokół placu tańczą porozrzucane śmierci: folie, papierki.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa. O ile pamiętał dobrze, zawsze w ten sposób ze sobą rozmawiali. Bez zbędnej uprzejmości, bez udawania, że coś jest nieodpowiednie. Nigdy bowiem nie posuwali się dalej poza żarty, czasem całkiem sprośne, lecz wciąż pozostające jedynie żartami. Tak też odebrał jej odpowiedź. A już po chwili stał twardo na ziemi, spoglądając na nią z góry. Nie było powodu, by jej się przyglądał bardziej uważnie niż zwykle. Czekał aż się zgodzi i będa mogli odbyć spacer po tym terenie, mijając zepsute karuzele, połamane ławki. Wszystko, co uległo upływowi czasu.
Ona miała szczęście — ten był jej przyjacielem. Wyglądała naprawdę zachwycająco.
Gdy złapała go pod ramię, ruszyli wolnym krokiem zupełnie tak, jakby przechadzając się po tych ruinach szli po swoich włościach. Wspólnych. Oceniając ich stan, patrząc na stopień zniszczenia bez cienia przerażenia i smutku. A tak naprawdę szli przecież przez zwykły plac zabaw, opuszczony, zaniedbany, niezachęcający do odwiedzin.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że nie mogła mu odpuścić. Skutecznie odbiła piłeczkę, nie zamierzając kontynuować niewygodnych dla siebie kwestii, dopytując o jego losy. On też tak czasem działał. Dlatego właśnie go to rozbawiło — Rowan nic się nie zmieniła. Zerknął na nią i spytał:
— Nie jest ci zimno?— Pogłaskał ją po gołej dłoni, która była chłodna.— Patrzeniem w przyszłość, Rowan. Nieustannie w nią patrzę, próbując przewidzieć zdarzenia, którym mogę zapobiec. — Prawie się zaśmiał. Brzmiało to bowiem niezwykle patetycznie.— Badam ją, staram się okiełznać w sposób, który mi odpowiada. Czasem się jednak okazuje, że wcale nie przyniesie zbyt wiele dobrego. To trudna wiedza.
Trudna wiedza bagatelizowana przez większość. Wróżbici dla wielu byli szaleńcami, których niekontrolowane wizje mijają się z rzeczywistością. Ale potrafili czytać o wiele lepiej i dostrzegać więcej od innych. Byli uważniejsi na znaki. On również.
Chcesz wiedzieć jaką przyszłość Tobie zapisały gwiazdy, Rowan?
Ona miała szczęście — ten był jej przyjacielem. Wyglądała naprawdę zachwycająco.
Gdy złapała go pod ramię, ruszyli wolnym krokiem zupełnie tak, jakby przechadzając się po tych ruinach szli po swoich włościach. Wspólnych. Oceniając ich stan, patrząc na stopień zniszczenia bez cienia przerażenia i smutku. A tak naprawdę szli przecież przez zwykły plac zabaw, opuszczony, zaniedbany, niezachęcający do odwiedzin.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że nie mogła mu odpuścić. Skutecznie odbiła piłeczkę, nie zamierzając kontynuować niewygodnych dla siebie kwestii, dopytując o jego losy. On też tak czasem działał. Dlatego właśnie go to rozbawiło — Rowan nic się nie zmieniła. Zerknął na nią i spytał:
— Nie jest ci zimno?— Pogłaskał ją po gołej dłoni, która była chłodna.— Patrzeniem w przyszłość, Rowan. Nieustannie w nią patrzę, próbując przewidzieć zdarzenia, którym mogę zapobiec. — Prawie się zaśmiał. Brzmiało to bowiem niezwykle patetycznie.— Badam ją, staram się okiełznać w sposób, który mi odpowiada. Czasem się jednak okazuje, że wcale nie przyniesie zbyt wiele dobrego. To trudna wiedza.
Trudna wiedza bagatelizowana przez większość. Wróżbici dla wielu byli szaleńcami, których niekontrolowane wizje mijają się z rzeczywistością. Ale potrafili czytać o wiele lepiej i dostrzegać więcej od innych. Byli uważniejsi na znaki. On również.
Chcesz wiedzieć jaką przyszłość Tobie zapisały gwiazdy, Rowan?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Szczerze mówiąc tego typu rozmowa bardzo jej odpowiadała, a nawet była przyjemna. Jedynymi osobami, z którymi może w tak swobodny sposób porozmawiać są jej bracia, więc musi przyznać sama przed sobą, że to dzisiejsze spotkanie z Ramseyem należy raczej do tych przyjemniejszych. Aż chciałoby się powiedzieć: "Jak za starych, dobrych czasów", ale aby te słowa brzmiały odpowiednio w ich ustach musi minąć jeszcze kilka lat, bo najwidoczniej nie tylko ją czas oszczędzał, a i jego.
Słysząc pytanie mężczyzny skierowała na niego wzrok lekko unosząc do góry brew. Przez chwilę myślała, że ten spróbuję w dość żałosny sposób odwieść ich od niewygodnego tematu, ale i tym razem miał ją nie zawieść.-Nie, zawsze są zimne.- Jak na znak, że mówi właśnie o swoich dłoniach tą trzymaną przez mężczyznę lekko rozluźniła. Jej chłód spowodowany był chorobą kobiety. Śmiertelna bladość jest przyczyną jej problemów z krążeniem krwi, więc już dawno się do swojej niższej temperatury kończyn przyzwyczaiła.
Zaintrygowana słuchała słów Ramseya przyglądając się mu z zaciekawieniem. -To dość spora ingerencja w czas, a jeszcze większa odpowiedzialność na osobie znającej przyszłość. Czy to w pewien sposób niczego nie...-Przerwała na chwile szukając odpowiedniego słowa.-zachwieje?- Wierzyła, że wszystko jest im z góry pisane i oczywiście, że mogą także zmienić swój los, a szczególnie poznając przyszłość, ale przecież taka ingerencja musi nieść za sobą również pewnego rodzaju konsekwencje. Wszystko miało swoją cenę. Czy ona chciałaby poznać swoją przyszłość? Wielu zabiłoby dla takowej wiedzy. Zapewne i ona oddałaby wiele aby takową posiąść. Nie dziwiła się, że właśnie poznawanie przyszłości zafascynowało tak Ramseya, wręcz to rozumiała. Była to niezwykle potężna i tajemnicza zarazem wiedza. Otwarty wgląd w przyszłość i możliwość jej zmiany mogłaby przynieść mu wiele korzyści, a zarazem być dość sporym brzemieniem. Niektórych rzeczy chyba lepiej jest nie wiedzieć, ale jednak pokusa tej wiedzy jest chyba większa, aniżeli strach przed nią. Podobnie sprawa wyglądała z czarną magią. To byłoby wręcz marnotrawstwem gdyby Ramsey mając możliwości poznania przyszłych losów i modyfikowania ich całkowicie zignorował taką okazję.
Słysząc pytanie mężczyzny skierowała na niego wzrok lekko unosząc do góry brew. Przez chwilę myślała, że ten spróbuję w dość żałosny sposób odwieść ich od niewygodnego tematu, ale i tym razem miał ją nie zawieść.-Nie, zawsze są zimne.- Jak na znak, że mówi właśnie o swoich dłoniach tą trzymaną przez mężczyznę lekko rozluźniła. Jej chłód spowodowany był chorobą kobiety. Śmiertelna bladość jest przyczyną jej problemów z krążeniem krwi, więc już dawno się do swojej niższej temperatury kończyn przyzwyczaiła.
Zaintrygowana słuchała słów Ramseya przyglądając się mu z zaciekawieniem. -To dość spora ingerencja w czas, a jeszcze większa odpowiedzialność na osobie znającej przyszłość. Czy to w pewien sposób niczego nie...-Przerwała na chwile szukając odpowiedniego słowa.-zachwieje?- Wierzyła, że wszystko jest im z góry pisane i oczywiście, że mogą także zmienić swój los, a szczególnie poznając przyszłość, ale przecież taka ingerencja musi nieść za sobą również pewnego rodzaju konsekwencje. Wszystko miało swoją cenę. Czy ona chciałaby poznać swoją przyszłość? Wielu zabiłoby dla takowej wiedzy. Zapewne i ona oddałaby wiele aby takową posiąść. Nie dziwiła się, że właśnie poznawanie przyszłości zafascynowało tak Ramseya, wręcz to rozumiała. Była to niezwykle potężna i tajemnicza zarazem wiedza. Otwarty wgląd w przyszłość i możliwość jej zmiany mogłaby przynieść mu wiele korzyści, a zarazem być dość sporym brzemieniem. Niektórych rzeczy chyba lepiej jest nie wiedzieć, ale jednak pokusa tej wiedzy jest chyba większa, aniżeli strach przed nią. Podobnie sprawa wyglądała z czarną magią. To byłoby wręcz marnotrawstwem gdyby Ramsey mając możliwości poznania przyszłych losów i modyfikowania ich całkowicie zignorował taką okazję.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnął się subtelnie, lekko unosząc kąciki ust, dłużej nie zajmując się chłodem. Jej stwierdzenie go rozbawiło, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. Pomyślał o tych wszystkich nieboszczykach, którymi się zajmowała na co dzień w kostnicy i uznał, że jej chłodne dłonie doskonale pasowały do jej pracy. Gdyby umarli mogli cokolwiek czuć i tak nie czuliby nic.
— To prawda— potwierdził i uniósł wzrok wyżej, gdy tak wolnym krokiem kierowali się przez plac zabaw. Chwilę wstrzymał się z rozwinięciem tematu, obserwując zupełnie opustoszałe otoczenie, pozbawione życia i intensywności. — To dość kontrowersyjna kwestia. Część wróżbitów uważa, że przewidziana przyszłość sprawdzi się i tak, niezależnie od to, co wydarzy się wcześniej. Jest skutkiem wszystkich przewidzianych decyzji. Inni zaś sądzą, że to, co nam się objawi jest efektem teraźniejszości, którą można zmienić, by nie dopuścić do tego, co ma się zdarzyć i tym samym zmienić przyszłość.
Czyż on nie był właśnie takiego zdania? Wierzył, że przyszłość da się zmienić. Wizje dotyczące nadchodzących zdarzeń mogą pozwolić na skrupulatną analizę wszystkich możliwych scenariuszy i wybranie właściwego lub zmiana, która pomoże oszukać przeznaczenie. Właśnie po to były badania nad lustrem. Chciał znaleźć receptę na sukces.
— To źle, jeśli coś się zachwieje?— spytał, zerkając na nią kątem oka. Któż mógłby mieć pretensje, że przyszłość została zmieniona, jeśli nikt poza wizjonerami nie miał do niej dostępu? Każdą decyzją można było zmienić bieg wydarzeń, a razem z nimi wpływać na szereg innych, mniej lub bardziej z nimi połączonych. — Czasem trzeba czymś zachwiać, by poukładało się wedle naszych myśli i oczekiwań. Los jest w naszych rękach, Rowan. — To my decydujemy o tym, co się z nami stanie. To my mamy — powinniśmy mieć — kontrolę nad sobą i naszym życiem.
Zatrzymał się na brzegu opuszczonego placu zabaw, gdyż stąd mogli kontynuować spacer jedynie ulicą.
— To prawda— potwierdził i uniósł wzrok wyżej, gdy tak wolnym krokiem kierowali się przez plac zabaw. Chwilę wstrzymał się z rozwinięciem tematu, obserwując zupełnie opustoszałe otoczenie, pozbawione życia i intensywności. — To dość kontrowersyjna kwestia. Część wróżbitów uważa, że przewidziana przyszłość sprawdzi się i tak, niezależnie od to, co wydarzy się wcześniej. Jest skutkiem wszystkich przewidzianych decyzji. Inni zaś sądzą, że to, co nam się objawi jest efektem teraźniejszości, którą można zmienić, by nie dopuścić do tego, co ma się zdarzyć i tym samym zmienić przyszłość.
Czyż on nie był właśnie takiego zdania? Wierzył, że przyszłość da się zmienić. Wizje dotyczące nadchodzących zdarzeń mogą pozwolić na skrupulatną analizę wszystkich możliwych scenariuszy i wybranie właściwego lub zmiana, która pomoże oszukać przeznaczenie. Właśnie po to były badania nad lustrem. Chciał znaleźć receptę na sukces.
— To źle, jeśli coś się zachwieje?— spytał, zerkając na nią kątem oka. Któż mógłby mieć pretensje, że przyszłość została zmieniona, jeśli nikt poza wizjonerami nie miał do niej dostępu? Każdą decyzją można było zmienić bieg wydarzeń, a razem z nimi wpływać na szereg innych, mniej lub bardziej z nimi połączonych. — Czasem trzeba czymś zachwiać, by poukładało się wedle naszych myśli i oczekiwań. Los jest w naszych rękach, Rowan. — To my decydujemy o tym, co się z nami stanie. To my mamy — powinniśmy mieć — kontrolę nad sobą i naszym życiem.
Zatrzymał się na brzegu opuszczonego placu zabaw, gdyż stąd mogli kontynuować spacer jedynie ulicą.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Z zaciekawieniem słuchała jego słów. Teorii na ten temat najwidoczniej było dość sporo, ale coraz to większa wiedza na ten temat rodziła jeszcze więcej pytań. Teorie niestety to jedno,fakty to drugie, a tych z tego co zauważyła nie było za wiele. Najwidoczniej Ramsey wybrał sobie dobry obiekt badań.
-Z tego co zdążyłam dziś od ciebie usłyszeć zgaduje, że jesteś zwolennikiem tej drugiej opcji.- Bardziej stwierdziła niż zapytała zerkając przy tym na mężczyznę. Mógł mieć rację, zresztą miał większe pojęcie na ten temat niż ona, wiec nie śmiałaby się nawet z nim kłócić.
Szczerze mówiąc teoria, w którą wierzył Ramsey brzmiała dość... pocieszająco.
To zaskakujące jak małe rzeczy, małe decyzje potrafią zmienić cały bieg wydarzeń.
-Nie zawsze.- Smutna prawda, ale jednak.-Może to my podejmujemy decyzje, może to my idziemy we wskazanym przez siebie kierunku, ale zawsze może się znaleźć ktoś kto z wytoczonej ścieżki nas zepchnie.- Dla przykładu najzwyklejsza w życiu śmierć. Możemy mieć zaplanowane całe swoje życie, konsekwentnie iść do swego celu, a i tak może się znaleźć coś, lub ktoś kto pokrzyżuje nam plany. Wiedziała również, że Ramsey ma po części racje. Niektórzy ludzie tak ulegają losowi, że nie są w stanie wziąć własnego życia w swoje ręce. A to przecież od nich zależy tak wiele.
-Wezmę pod uwagę twoje słowa.- I rzeczywiście taki miała zamiar. Na chłodno zanalizować to co dziś tu usłyszała. Jeśli Ramseyowi się uda i naprawdę będzie w stanie ingerować w ten sposób w przyszłe losy on nie tylko coś zachwieje, on wywróci to coś do góry nogami. I choć ludzie nawet nie będą zdawać sobie z tego sprawy, bo przecież tylko wróżbici będą znać przyszłość, to nie zmieni to faktu, że doszło do ingerencji. Niewiedza to okrutna rzecz...
Jeśli faktycznie los uzależniony jest tylko wyłącznie od nas samych to wiedza o tym może wiele zmienić.
-Chyba powinniśmy się pomału zbierać. W domu już na mnie czeka pewien mały mężczyzna. -Uśmiechnęła się lekko ogarniając wzrokiem spowity półmrokiem plac zabaw. Z chęcią jeszcze by tu została i porozmawiała, ale i tak wystarczająco dużo razy brała nadgodziny, przez co dość późno wracała do Fenland.
-Z tego co zdążyłam dziś od ciebie usłyszeć zgaduje, że jesteś zwolennikiem tej drugiej opcji.- Bardziej stwierdziła niż zapytała zerkając przy tym na mężczyznę. Mógł mieć rację, zresztą miał większe pojęcie na ten temat niż ona, wiec nie śmiałaby się nawet z nim kłócić.
Szczerze mówiąc teoria, w którą wierzył Ramsey brzmiała dość... pocieszająco.
To zaskakujące jak małe rzeczy, małe decyzje potrafią zmienić cały bieg wydarzeń.
-Nie zawsze.- Smutna prawda, ale jednak.-Może to my podejmujemy decyzje, może to my idziemy we wskazanym przez siebie kierunku, ale zawsze może się znaleźć ktoś kto z wytoczonej ścieżki nas zepchnie.- Dla przykładu najzwyklejsza w życiu śmierć. Możemy mieć zaplanowane całe swoje życie, konsekwentnie iść do swego celu, a i tak może się znaleźć coś, lub ktoś kto pokrzyżuje nam plany. Wiedziała również, że Ramsey ma po części racje. Niektórzy ludzie tak ulegają losowi, że nie są w stanie wziąć własnego życia w swoje ręce. A to przecież od nich zależy tak wiele.
-Wezmę pod uwagę twoje słowa.- I rzeczywiście taki miała zamiar. Na chłodno zanalizować to co dziś tu usłyszała. Jeśli Ramseyowi się uda i naprawdę będzie w stanie ingerować w ten sposób w przyszłe losy on nie tylko coś zachwieje, on wywróci to coś do góry nogami. I choć ludzie nawet nie będą zdawać sobie z tego sprawy, bo przecież tylko wróżbici będą znać przyszłość, to nie zmieni to faktu, że doszło do ingerencji. Niewiedza to okrutna rzecz...
Jeśli faktycznie los uzależniony jest tylko wyłącznie od nas samych to wiedza o tym może wiele zmienić.
-Chyba powinniśmy się pomału zbierać. W domu już na mnie czeka pewien mały mężczyzna. -Uśmiechnęła się lekko ogarniając wzrokiem spowity półmrokiem plac zabaw. Z chęcią jeszcze by tu została i porozmawiała, ale i tak wystarczająco dużo razy brała nadgodziny, przez co dość późno wracała do Fenland.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie mógł się nie uśmiechnąć w tej chwili. I właśnie to stało się odpowiedzią na jej pytanie, bo nie odezwał się już przez dłuższą chwilę. Nie było prostego rozwiązania, jednej tezy, której należało się uparcie trzymać. Obie przedstawione przez niego miały swoje mocne i słabe strony, obie uznawał. Był jasnowidzem, wróżbitą, więc siłą rzeczy wierzył w los i przeznaczenie, jednocześnie utwierdzając się w przekonaniu, że można je zmienić. Badał to. Chciał sprawdzić, która z tez jest absolutnie prawdziwa i liczył na to, że nie mylił się uznając wyższość kontroli nad własnym życiem.
— Nikt nie mówił, że życie jest proste — odparł cicho, unosząc na nią wzrok. Miała śliczne oczy. Błyszczące intensywnym kolorem, wyraźne, przyciągające uwagę. Czaiła się za nimi wiedza i racjonalność w ocenie sytuacji. — Kontrolowanie naszego życia to również walka z przeciwnościami losu.
Znał wielu ludzi w swoim życiu. Takich, którzy podporządkowywali się i czekali biernie aż ich los się odmieni i takich, którzy walczyli o to, czego w życiu pragnęli. Walka nie miała być bezmyślna i przeciwko wszystkiemu, co uznawało się za stojące na drodze. Należało postępować mądrze, a patrząc na Rowan widział, że tak właśnie czyni. Nie dla siebie, a dla swojego syna, podejmując decyzje, które wydawały jej się słuszne i lepsze od innych, nawet jeśli ponoszone koszty były duże.
— Oczywiście, jest już późno. — Rozejrzał się dookoła. Było już ciemno, a mimo to doskonale widział jej jasną twarz. Nic się nie zmieniła odkąd widział ją po raz ostatni. — Wierzę, że na kolejne spotkanie nie będziemy musieli czekać tyle lat. Gdybyś zechciała zagrać w małą partyjkę czarodziejskich szachów będę do twojej dyspozycji.
Ile razy przegrał, a ile wygrał z nią podczas tej gry? Nie mógł sobie przypomnieć. Pewnie szala przeważała na jej korzyść, inaczej bez trudu przywołałby z pamięci każdy pojedynek. Wtedy było inaczej. Byli młodzi, niczym nie ograniczeni, łaknący żywo wiedzy i informacji o sobie wzajemnie. Dziś, on wciąż myślał o rzeczach wielkich i trudno osiągalnych, a ona skupiała się na tym, co dla niej najważniejsze. Drogi rozeszły się w różne strony, lecz szczerze wierzył, że skrzyżują się jeszcze nie raz.
|zt
— Nikt nie mówił, że życie jest proste — odparł cicho, unosząc na nią wzrok. Miała śliczne oczy. Błyszczące intensywnym kolorem, wyraźne, przyciągające uwagę. Czaiła się za nimi wiedza i racjonalność w ocenie sytuacji. — Kontrolowanie naszego życia to również walka z przeciwnościami losu.
Znał wielu ludzi w swoim życiu. Takich, którzy podporządkowywali się i czekali biernie aż ich los się odmieni i takich, którzy walczyli o to, czego w życiu pragnęli. Walka nie miała być bezmyślna i przeciwko wszystkiemu, co uznawało się za stojące na drodze. Należało postępować mądrze, a patrząc na Rowan widział, że tak właśnie czyni. Nie dla siebie, a dla swojego syna, podejmując decyzje, które wydawały jej się słuszne i lepsze od innych, nawet jeśli ponoszone koszty były duże.
— Oczywiście, jest już późno. — Rozejrzał się dookoła. Było już ciemno, a mimo to doskonale widział jej jasną twarz. Nic się nie zmieniła odkąd widział ją po raz ostatni. — Wierzę, że na kolejne spotkanie nie będziemy musieli czekać tyle lat. Gdybyś zechciała zagrać w małą partyjkę czarodziejskich szachów będę do twojej dyspozycji.
Ile razy przegrał, a ile wygrał z nią podczas tej gry? Nie mógł sobie przypomnieć. Pewnie szala przeważała na jej korzyść, inaczej bez trudu przywołałby z pamięci każdy pojedynek. Wtedy było inaczej. Byli młodzi, niczym nie ograniczeni, łaknący żywo wiedzy i informacji o sobie wzajemnie. Dziś, on wciąż myślał o rzeczach wielkich i trudno osiągalnych, a ona skupiała się na tym, co dla niej najważniejsze. Drogi rozeszły się w różne strony, lecz szczerze wierzył, że skrzyżują się jeszcze nie raz.
|zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
W porównaniu do Ramseya jej wspomnienia z Hogawrtu były bardzo wyraźne, niemal tak jakby te wszystkie wydarzenia miały miejsce zaledwie wczoraj. Pamiętała go i wszystkie związane z nim rzeczy bardzo dobrze, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć czy kiedyś również uśmiechał się w ten sposób... ten obraz w pewien sposób był dla niej abstrakcyjny, ale najwidoczniej nie pamiętała wszystkiego aż tak dobrze.
Lekko zmieszana odwróciła wzrok aby śledzić nim aktualnie unoszący się na wietrze papierek.
To prawda. Niemal od najmłodszych lat była uświadamiana w tym, że życie nieraz da jej w kość.
Gdyby było łatwe nie byłoby pełne wyzwań, których ona podświadomie od niego oczekiwała. Przemilczała jego słowa cicho się z nim zgadzając. Życie łatwe nigdy nie było i nie będzie, ale jeśli faktycznie nasz los jest w naszych rękach, to dopilnuje aby nic, ani nikt nie stanął jej na drodze.
Ramsey najwidoczniej robi podobnie. Jest inteligentnym i silnym mężczyzną nie dałby losowi tak po prostu sobą pomiatać jakkolwiek idiotycznie by to miało nie zabrzmieć.
-Z miłą chęcią cię ogram. - Uśmiechnęła się w jego stronę na samą myśl o tym. Na wygraną trzeba sobie jednak zasłużyć. Z tego co pamiętała póla ich wygranych i porażek rozłożona była na pół. Była szczerze ciekawa czy ich dawna znajomość odrodzi się w jakiś sposób, czy wręcz przeciwnie - znów zostanie tylko wspomnieniem. Miała szczerą nadzieję na tą pierwszą opcje. Ramsey był interesujący i zadziwiająco miło spędziła z nim czas bez względu na dzielące ich różnice. Z chęcią tak jak w czasach Hogwartu ponownie podjęłaby próbę przeanalizowania jego osoby, zgłębienia jej od nowa, odkrycia jak wile się w nim od tamtego czasu zmieniło. A zmieniło się wiele, tego była pewna.
|zt
Lekko zmieszana odwróciła wzrok aby śledzić nim aktualnie unoszący się na wietrze papierek.
To prawda. Niemal od najmłodszych lat była uświadamiana w tym, że życie nieraz da jej w kość.
Gdyby było łatwe nie byłoby pełne wyzwań, których ona podświadomie od niego oczekiwała. Przemilczała jego słowa cicho się z nim zgadzając. Życie łatwe nigdy nie było i nie będzie, ale jeśli faktycznie nasz los jest w naszych rękach, to dopilnuje aby nic, ani nikt nie stanął jej na drodze.
Ramsey najwidoczniej robi podobnie. Jest inteligentnym i silnym mężczyzną nie dałby losowi tak po prostu sobą pomiatać jakkolwiek idiotycznie by to miało nie zabrzmieć.
-Z miłą chęcią cię ogram. - Uśmiechnęła się w jego stronę na samą myśl o tym. Na wygraną trzeba sobie jednak zasłużyć. Z tego co pamiętała póla ich wygranych i porażek rozłożona była na pół. Była szczerze ciekawa czy ich dawna znajomość odrodzi się w jakiś sposób, czy wręcz przeciwnie - znów zostanie tylko wspomnieniem. Miała szczerą nadzieję na tą pierwszą opcje. Ramsey był interesujący i zadziwiająco miło spędziła z nim czas bez względu na dzielące ich różnice. Z chęcią tak jak w czasach Hogwartu ponownie podjęłaby próbę przeanalizowania jego osoby, zgłębienia jej od nowa, odkrycia jak wile się w nim od tamtego czasu zmieniło. A zmieniło się wiele, tego była pewna.
|zt
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| stąd
Żmijoptak niewątpliwie był interesującym stworzeniem, ale w tym momencie zdecydowanie niepożądanym. Zagradzał im dostęp do cmentarza i nie mogli w ogóle zacząć naprawy magii bez unieszkodliwienia go. Po ataku Anthony’ego poruszył się z niezwykłą prędkością, rzucając się na aurora. Sophia wykorzystała ten moment by rzucić swoje zaklęcie, ale stworzenie było zbyt szybkie i jej urok chybił dosłownie o cale. Trudno było trafić w tak szybko poruszające się zwierzę, które w dwójce aurorów dostrzegło zagrożenie dla swojego gniazda. Gdy rzuciła chybiony urok żmijoptak puścił ramię Skamandera i pomknął w jej stronę, uznając ją za większe zagrożenie. Zasłoniła się prawą ręką, którą drasnęły szpony zwierzęcia, rozdzierając materiał kurtki i wbijając się w skórę. Sophia poczuła ból, a chwilę później po ręce zaczęła spływać gorąca krew. Wyszarpnęła się jednak, odskakując do tyłu; jej buty ujechały na śniegu i prawie się wywróciła, ale przynajmniej udało jej się dzięki temu zwiększyć dystans od żmijoptaka, który wydał z siebie głośny skrzek i zatoczył w powietrzu koło nad dwójką aurorów.
Oboje prawdopodobnie mieli dużo szczęścia, że wyszli ze starcia ze żmijoptakiem tylko niegroźnie poturbowani. Ale dzięki znacznej spostrzegawczości także mogła wychwycić odległy blask światła, mogący być światłem mugolskiej latarki... lub, co obecnie było bardziej prawdopodobne, różdżki jakiegoś czarodzieja z Oddziału Kontroli Magicznej. Bardzo możliwe, że okoliczny patrol usłyszał głośne skrzeczenie żmijoptaka i odgłosy kotłowaniny przy bramie, i właśnie tu zmierzał. Musieli więc uciekać, bo w przeciwnym wypadku na pewno zostaliby tu złapani, a to dla obojga byłoby nadzwyczaj niekorzystne. Jako aurorzy powinni stać na straży prawa, a właśnie je łamali.
Ignorując ból poturbowanej ręki pobiegła za Anthonym. Dzięki aurorskim treningom byli szybcy i zwinni, więc szybko zwiększyli dystans między sobą a nadciągającym patrolem, który zapewne właśnie docierał do bram cmentarza. Sophia nie zatrzymywała się, wytrwale biegnąc za kuzynem. Żałowała jednak kolejnej porażki. Tak bardzo pragnęła wreszcie coś zrobić!
- To już trzeci raz, kiedy próbuję naprawić magię i moja kolejna porażka. Aż zaczynam się zastanawiać czy jestem tak nieudolna, czy po prostu prześladuje mnie ostatnio pech? – westchnęła kiedy byli na tyle daleko, że mogli już wreszcie zwolnić. – Jak twoja ręka? Nie zranił cię zbyt dotkliwie? Możemy się gdzieś zatrzymać, żebym na nią spojrzała. – Miała podstawową wiedzę z zakresu anatomii, a nawet potrafiła rzucić parę najprostszych zaklęć leczniczych, by przynajmniej prowizorycznie zabezpieczyć rany póki nie pokażą się komuś bardziej obeznanemu. Choć chyba nie mogli się teraz stawić w Mungu, gdzie uzdrowiciele mogliby rozpoznać rany po żmijoptaku. A gdyby dowiedział się o tym ktoś z Oddziału Kontroli Magicznej... Lepiej było pokazać się komuś zaufanemu, należącemu do Zakonu.
- Gdyby nie ten żmijoptak i to, że na pewno jego krzyki kogoś zaalarmowały, mogło nam się udać – rzekła po chwili. – Naprawdę chciałam to zrobić, choć wiem, że to trudne. I niebezpieczne. To bardzo groźna magia, ale wierzę, że istnieje sposób, by ją pokonać.
W blasku ulicznej latarni spojrzała na swoje przedramię. Na szczęście była leworęczna, więc poranienie prawej ręki nie utrudniało jej czarowania. Rękaw był porwany i pod spodem rysowały się rany, ale na ile mogła to teraz stwierdzić, żmijoptak nie uszkodził kości ani tętnic, a jedynie porozcinał jej skórę; gruby materiał kurtki częściowo zatrzymał szpony, uniemożliwiając zadanie poważniejszych ran. Skoro tak, nie musiała się tym bardzo mocno przejmować, a ból jakoś zniesie. Znosiła przecież gorsze rany.
Rozejrzała się; okolica była raczej odludna, byli daleko od centrum. Ulicę rozświetlały tylko latarnie z których część była przepalona. Okna kilku domostw były ciemne i pozbawione życia; godzina była dość późna. Na niebie nad ich głowami, o dziwo, lśniły gwiazdy. Patrząc w bok, nieco dalej widziała jednak coś, co wyglądało jak stary plac zabaw. Dzieliło ich od niego może kilkadziesiąt metrów.
- Chodźmy tam – wskazała głową w tamtą stronę. Mogli chwilowo przyczaić się za starymi przyrządami do dziecięcych zabaw.
Żmijoptak niewątpliwie był interesującym stworzeniem, ale w tym momencie zdecydowanie niepożądanym. Zagradzał im dostęp do cmentarza i nie mogli w ogóle zacząć naprawy magii bez unieszkodliwienia go. Po ataku Anthony’ego poruszył się z niezwykłą prędkością, rzucając się na aurora. Sophia wykorzystała ten moment by rzucić swoje zaklęcie, ale stworzenie było zbyt szybkie i jej urok chybił dosłownie o cale. Trudno było trafić w tak szybko poruszające się zwierzę, które w dwójce aurorów dostrzegło zagrożenie dla swojego gniazda. Gdy rzuciła chybiony urok żmijoptak puścił ramię Skamandera i pomknął w jej stronę, uznając ją za większe zagrożenie. Zasłoniła się prawą ręką, którą drasnęły szpony zwierzęcia, rozdzierając materiał kurtki i wbijając się w skórę. Sophia poczuła ból, a chwilę później po ręce zaczęła spływać gorąca krew. Wyszarpnęła się jednak, odskakując do tyłu; jej buty ujechały na śniegu i prawie się wywróciła, ale przynajmniej udało jej się dzięki temu zwiększyć dystans od żmijoptaka, który wydał z siebie głośny skrzek i zatoczył w powietrzu koło nad dwójką aurorów.
Oboje prawdopodobnie mieli dużo szczęścia, że wyszli ze starcia ze żmijoptakiem tylko niegroźnie poturbowani. Ale dzięki znacznej spostrzegawczości także mogła wychwycić odległy blask światła, mogący być światłem mugolskiej latarki... lub, co obecnie było bardziej prawdopodobne, różdżki jakiegoś czarodzieja z Oddziału Kontroli Magicznej. Bardzo możliwe, że okoliczny patrol usłyszał głośne skrzeczenie żmijoptaka i odgłosy kotłowaniny przy bramie, i właśnie tu zmierzał. Musieli więc uciekać, bo w przeciwnym wypadku na pewno zostaliby tu złapani, a to dla obojga byłoby nadzwyczaj niekorzystne. Jako aurorzy powinni stać na straży prawa, a właśnie je łamali.
Ignorując ból poturbowanej ręki pobiegła za Anthonym. Dzięki aurorskim treningom byli szybcy i zwinni, więc szybko zwiększyli dystans między sobą a nadciągającym patrolem, który zapewne właśnie docierał do bram cmentarza. Sophia nie zatrzymywała się, wytrwale biegnąc za kuzynem. Żałowała jednak kolejnej porażki. Tak bardzo pragnęła wreszcie coś zrobić!
- To już trzeci raz, kiedy próbuję naprawić magię i moja kolejna porażka. Aż zaczynam się zastanawiać czy jestem tak nieudolna, czy po prostu prześladuje mnie ostatnio pech? – westchnęła kiedy byli na tyle daleko, że mogli już wreszcie zwolnić. – Jak twoja ręka? Nie zranił cię zbyt dotkliwie? Możemy się gdzieś zatrzymać, żebym na nią spojrzała. – Miała podstawową wiedzę z zakresu anatomii, a nawet potrafiła rzucić parę najprostszych zaklęć leczniczych, by przynajmniej prowizorycznie zabezpieczyć rany póki nie pokażą się komuś bardziej obeznanemu. Choć chyba nie mogli się teraz stawić w Mungu, gdzie uzdrowiciele mogliby rozpoznać rany po żmijoptaku. A gdyby dowiedział się o tym ktoś z Oddziału Kontroli Magicznej... Lepiej było pokazać się komuś zaufanemu, należącemu do Zakonu.
- Gdyby nie ten żmijoptak i to, że na pewno jego krzyki kogoś zaalarmowały, mogło nam się udać – rzekła po chwili. – Naprawdę chciałam to zrobić, choć wiem, że to trudne. I niebezpieczne. To bardzo groźna magia, ale wierzę, że istnieje sposób, by ją pokonać.
W blasku ulicznej latarni spojrzała na swoje przedramię. Na szczęście była leworęczna, więc poranienie prawej ręki nie utrudniało jej czarowania. Rękaw był porwany i pod spodem rysowały się rany, ale na ile mogła to teraz stwierdzić, żmijoptak nie uszkodził kości ani tętnic, a jedynie porozcinał jej skórę; gruby materiał kurtki częściowo zatrzymał szpony, uniemożliwiając zadanie poważniejszych ran. Skoro tak, nie musiała się tym bardzo mocno przejmować, a ból jakoś zniesie. Znosiła przecież gorsze rany.
Rozejrzała się; okolica była raczej odludna, byli daleko od centrum. Ulicę rozświetlały tylko latarnie z których część była przepalona. Okna kilku domostw były ciemne i pozbawione życia; godzina była dość późna. Na niebie nad ich głowami, o dziwo, lśniły gwiazdy. Patrząc w bok, nieco dalej widziała jednak coś, co wyglądało jak stary plac zabaw. Dzieliło ich od niego może kilkadziesiąt metrów.
- Chodźmy tam – wskazała głową w tamtą stronę. Mogli chwilowo przyczaić się za starymi przyrządami do dziecięcych zabaw.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Wydaje mi się, że za bardzo gloryfikujesz sukces. Porażka nie jest czymś złym, Sophie. Uczy pokory. Nie będziesz szybsza od zwierzęcia nocą na jego terenie. Pozostaje mieć szczęście. Nam go zabrakło - nie chciał by doszukiwała się za każdym razem winy za niepowodzenie w swojej osobie. Co prawda, samokrytycyzm nie był złą rzeczą pod warunkiem, że zdroworozsądkowo się do niego podchodziło. Odnosił wrażenie, że kuzynka niebezpiecznie przechylała się poza tą zdrową granicę za która nie prowadziła do niczego dobrego. Dopiero rozwijała skrzydła jako auror i zdecydowanie większe porażki niż przegrana konfrontacja ze żmijoptakiem czyhały na nią za rogiem; ciągnące za sobą nieraz znacznie mroczniejsze i boleśniejsze konsekwencje. Wiedział, że przed tym jej nie uchroni, lecz może uda mu się ja na to przygotować.
- Trzyma się jeszcze ramienia więc nie jest źle. Szkoda mi szaty. Była prezentem - Wyciągnął ranioną rękę przed siebie. Ciągle pulsowało, jednak nie wyglądało na toby rana wpłynęła na to, jak zakonnik kontrolował kończynę. Z utrapieniem patrzył jednak na poszarpany,okrwawiony materiał - Skorzystam. Chętnie oszczędzę czasu sobie i innym - z raną musiałby udać się do zaufanego uzdrowiciela. Pofatygować się do niego,jak również zająć czas, który mógł przeznaczyć na coś innego.
- Ale zaalarmowały. Nie zmienisz tego. Zaakceptuj to. Rzeczywistości nie interesuje że czegoś bardzo chcesz, a jątrzenie w przeszłości nie zmieni jej zdania i daj temu spokój, Sophie - być może brzmiał jak starszy brat, ojciec lub jakiś dziad. To go jednak charakteryzowało. Gdy znaleźli się na opuszczonym placu zabaw przystanął przy zasypanym przez śnieg niewysokim murku. Nie martwił się o ślady, które zostawili za sobą. Śnieg zasypie je za kilka chwil i odpowiednio zwodniczymi uliczkami przemykali. Czuł się bezpiecznie. Względnie.
- Pomyśl co możesz zrobić, zamiast krążyć wokół tego czego nie zrobiłaś. Wiemy po jakim czasie pojawił się strażnik, wiemy że natarło na nas z lewej. Możemy zestawić te dane z informacjami poprzednich grup. Może coś się pokrywa. Może to stworzenie ma gniazdo po konkretnej stronie cmentarza, na pewno da się oszacować średni czas reakcji ochrony - porażki też uczą. Dzięki nim, być może kolejna grupa wcale nie będzie musiała mieć szczęścia - dokańczał swój wywód chcąc nauczyć kuzynkę patrzenia na sprawę z innej perspektywy. Dalszej. Podwijał przy tym rękaw odsłaniając ranione przedramię. Chłód działał kojąco. Nocne niebo się rozchmurzyło.
- Trzyma się jeszcze ramienia więc nie jest źle. Szkoda mi szaty. Była prezentem - Wyciągnął ranioną rękę przed siebie. Ciągle pulsowało, jednak nie wyglądało na toby rana wpłynęła na to, jak zakonnik kontrolował kończynę. Z utrapieniem patrzył jednak na poszarpany,okrwawiony materiał - Skorzystam. Chętnie oszczędzę czasu sobie i innym - z raną musiałby udać się do zaufanego uzdrowiciela. Pofatygować się do niego,jak również zająć czas, który mógł przeznaczyć na coś innego.
- Ale zaalarmowały. Nie zmienisz tego. Zaakceptuj to. Rzeczywistości nie interesuje że czegoś bardzo chcesz, a jątrzenie w przeszłości nie zmieni jej zdania i daj temu spokój, Sophie - być może brzmiał jak starszy brat, ojciec lub jakiś dziad. To go jednak charakteryzowało. Gdy znaleźli się na opuszczonym placu zabaw przystanął przy zasypanym przez śnieg niewysokim murku. Nie martwił się o ślady, które zostawili za sobą. Śnieg zasypie je za kilka chwil i odpowiednio zwodniczymi uliczkami przemykali. Czuł się bezpiecznie. Względnie.
- Pomyśl co możesz zrobić, zamiast krążyć wokół tego czego nie zrobiłaś. Wiemy po jakim czasie pojawił się strażnik, wiemy że natarło na nas z lewej. Możemy zestawić te dane z informacjami poprzednich grup. Może coś się pokrywa. Może to stworzenie ma gniazdo po konkretnej stronie cmentarza, na pewno da się oszacować średni czas reakcji ochrony - porażki też uczą. Dzięki nim, być może kolejna grupa wcale nie będzie musiała mieć szczęścia - dokańczał swój wywód chcąc nauczyć kuzynkę patrzenia na sprawę z innej perspektywy. Dalszej. Podwijał przy tym rękaw odsłaniając ranione przedramię. Chłód działał kojąco. Nocne niebo się rozchmurzyło.
Find your wings
- Po prostu nie doceniliśmy przeciwnika – westchnęła. Być może zgubiła ich pewność siebie, przekonanie że dwójka aurorów szybko poradzi sobie z jednym żmijoptakiem który nie spodziewał się ataku. Ale trafienie go okazało się dużo trudniejsze niż myślała, więc osiągnęli tylko tyle, że zwierzę zaczęło skrzeczeć i zaalarmowało patrol, w międzyczasie trochę ich obijając.
- Zastanawiam się tylko, co robię nie tak – powiedziała z goryczą. Czuła się trochę nieudolna po tej trzeciej porażce. – Jestem aurorem, przeszłam trzyletnie szkolenie, wiele razy musiałam udowadniać wszystkim że się do tego nadaję choć niektórzy rzucali mi kłody pod nogi tylko dlatego, że jestem kobietą, a nie potrafię sobie poradzić z głupimi anomaliami czy ze żmijoptakiem. Pewnie nie najlepiej to o mnie świadczy, nawet jeśli nikt tak naprawdę nie wie, czym są anomalie i jak je zwalczać.
Prychnęła cicho pod nosem, rozgoryczona swoją kolejną porażką. Była pewna że jej umiejętności w zakresie zaklęć i magii obronnej stoją na wysokim poziomie, nigdy nie zaniedbywała treningów, doskonaliła się. Może po prostu zabrakło im szczęścia lub czasu? W przypadku anomalii sprawa była bardziej skomplikowana niż w przypadku zwykłych akcji, plus próba ich naprawy była nielegalna, więc mimo szczerych chęci nie mogli zostać tam dłużej, jeśli nie chcieli gęsto tłumaczyć się przed funkcjonariuszami oddziału kontroli magicznej. Musieli uciec. I uciekli. Tu już nie powinno im nic grozić, oddalili się na bezpieczną odległość.
- Chciałabym... być przydatna dla Zakonu – dodała cichym szeptem, patrząc prosto na niego. Jak dotąd nie miała możliwości się zasłużyć i zrobić czegoś znaczącego dla dobra organizacji, poza udziałem w zadaniach mających na celu doprowadzenie do odbudowy kwatery. Jej serce rwało się do działania i chciała zrobić coś więcej niż tylko ścięcie kilku drzew. Teraz, gdy Raidena już nie było, jej życie kręciło się głównie wokół pracy i Zakonu.
Spojrzała na odsłoniętą rękę Anthony’ego, ostrożnie oglądając rany. Oświetlenie nie było najlepsze, ale w miejscu potencjalnie widocznym dla mugoli nie śmiała wyczarować więcej światła; ktoś z pobliskich budynków mógł ich obserwować. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale miał sporo szczęścia, że skończyło się tylko na takich zranieniach.
- Wygląda na to, że kości i tętnice są całe. Niestety rany są głębokie i obawiam się, że moich umiejętności nie wystarczy żeby je całkowicie zaleczyć. Spróbuję zrobić ci tymczasowy opatrunek, by zapobiec dalszemu upływowi krwi – powiedziała. Jej umiejętności lecznicze były bardzo skromne, znała podstawy anatomii i kilka podstawowych zaklęć na drobne urazy, ale czuła że to nie wystarczy na tego rodzaju rozcięcia. Poznała podstawową wiedzę teoretyczną i niewielki wycinek możliwości magii leczniczej podczas pobytu w Ameryce, a później nigdy już nie miała czasu by przysiąść nad tym mocniej i nauczyć się czegoś więcej niż to co pokazał jej James, a od tamtego czasu i tak sporo pozapominała. – Wśród naszych przyjaciół z pewnością są bardzo dobrzy uzdrowiciele, którzy połatają cię tak, że nawet nie zostaną blizny. Chyba sama powinnam się wybrać do nich razem z tobą, lepiej nie pokazywać się w pracy z takimi śladami. Tak... to dobra myśl. – Zasugerowała pokazanie się komuś zaufanemu, najlepiej z Zakonu. Owinęła mu rękę materiałem znalezionym w torbie i zawiązała go starannie, by się nie zsunął. To samo zrobiła po chwili z własną ręką, nie pozwalając sobie na ani jeden jęk podczas zawijania zranień.
- Można tak zrobić. Może nasze błędy pomogą komuś innemu, kto przyjdzie tam po nas – zgodziła się z nim, uznając, że to dobra myśl. – Chciałabym jednak mimo wszystko spróbować kolejny raz. Odwiedzić jakieś inne miejsce z anomalią – dodała po chwili. Zamierzała próbować tak długo, aż odniesie sukces, nie bacząc na ryzyko. Nie myślała nawet o bólu ran zadanych przez żmijoptaka, a tylko o tym, jakie powinno być następne działanie. – Możemy spróbować dyskretnie się dowiedzieć, jakie obszary zostały jeszcze zamknięte z powodu anomalii, i odwiedzić któryś z nich.
- Zastanawiam się tylko, co robię nie tak – powiedziała z goryczą. Czuła się trochę nieudolna po tej trzeciej porażce. – Jestem aurorem, przeszłam trzyletnie szkolenie, wiele razy musiałam udowadniać wszystkim że się do tego nadaję choć niektórzy rzucali mi kłody pod nogi tylko dlatego, że jestem kobietą, a nie potrafię sobie poradzić z głupimi anomaliami czy ze żmijoptakiem. Pewnie nie najlepiej to o mnie świadczy, nawet jeśli nikt tak naprawdę nie wie, czym są anomalie i jak je zwalczać.
Prychnęła cicho pod nosem, rozgoryczona swoją kolejną porażką. Była pewna że jej umiejętności w zakresie zaklęć i magii obronnej stoją na wysokim poziomie, nigdy nie zaniedbywała treningów, doskonaliła się. Może po prostu zabrakło im szczęścia lub czasu? W przypadku anomalii sprawa była bardziej skomplikowana niż w przypadku zwykłych akcji, plus próba ich naprawy była nielegalna, więc mimo szczerych chęci nie mogli zostać tam dłużej, jeśli nie chcieli gęsto tłumaczyć się przed funkcjonariuszami oddziału kontroli magicznej. Musieli uciec. I uciekli. Tu już nie powinno im nic grozić, oddalili się na bezpieczną odległość.
- Chciałabym... być przydatna dla Zakonu – dodała cichym szeptem, patrząc prosto na niego. Jak dotąd nie miała możliwości się zasłużyć i zrobić czegoś znaczącego dla dobra organizacji, poza udziałem w zadaniach mających na celu doprowadzenie do odbudowy kwatery. Jej serce rwało się do działania i chciała zrobić coś więcej niż tylko ścięcie kilku drzew. Teraz, gdy Raidena już nie było, jej życie kręciło się głównie wokół pracy i Zakonu.
Spojrzała na odsłoniętą rękę Anthony’ego, ostrożnie oglądając rany. Oświetlenie nie było najlepsze, ale w miejscu potencjalnie widocznym dla mugoli nie śmiała wyczarować więcej światła; ktoś z pobliskich budynków mógł ich obserwować. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale miał sporo szczęścia, że skończyło się tylko na takich zranieniach.
- Wygląda na to, że kości i tętnice są całe. Niestety rany są głębokie i obawiam się, że moich umiejętności nie wystarczy żeby je całkowicie zaleczyć. Spróbuję zrobić ci tymczasowy opatrunek, by zapobiec dalszemu upływowi krwi – powiedziała. Jej umiejętności lecznicze były bardzo skromne, znała podstawy anatomii i kilka podstawowych zaklęć na drobne urazy, ale czuła że to nie wystarczy na tego rodzaju rozcięcia. Poznała podstawową wiedzę teoretyczną i niewielki wycinek możliwości magii leczniczej podczas pobytu w Ameryce, a później nigdy już nie miała czasu by przysiąść nad tym mocniej i nauczyć się czegoś więcej niż to co pokazał jej James, a od tamtego czasu i tak sporo pozapominała. – Wśród naszych przyjaciół z pewnością są bardzo dobrzy uzdrowiciele, którzy połatają cię tak, że nawet nie zostaną blizny. Chyba sama powinnam się wybrać do nich razem z tobą, lepiej nie pokazywać się w pracy z takimi śladami. Tak... to dobra myśl. – Zasugerowała pokazanie się komuś zaufanemu, najlepiej z Zakonu. Owinęła mu rękę materiałem znalezionym w torbie i zawiązała go starannie, by się nie zsunął. To samo zrobiła po chwili z własną ręką, nie pozwalając sobie na ani jeden jęk podczas zawijania zranień.
- Można tak zrobić. Może nasze błędy pomogą komuś innemu, kto przyjdzie tam po nas – zgodziła się z nim, uznając, że to dobra myśl. – Chciałabym jednak mimo wszystko spróbować kolejny raz. Odwiedzić jakieś inne miejsce z anomalią – dodała po chwili. Zamierzała próbować tak długo, aż odniesie sukces, nie bacząc na ryzyko. Nie myślała nawet o bólu ran zadanych przez żmijoptaka, a tylko o tym, jakie powinno być następne działanie. – Możemy spróbować dyskretnie się dowiedzieć, jakie obszary zostały jeszcze zamknięte z powodu anomalii, i odwiedzić któryś z nich.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Sophie, labiedzisz. Nie wiem czego oczekujesz robiąc to przy mnie - Podsumował wprost po wysłuchaniu kolejnej wypowiedzi traktującej mniej więcej o tym samym co poprzednia - umartwianiu się, traktowanie się jak problemu. Anthony potrafił wyłuskać z pośród jej słów prawdopodobnie problem Sophie, a była nią bez wątpienia potrzeba udowadniania wartości. W tym przypadku zadanie usunięcia anomalii miała przybrać postać kolejnego dowodu zaradności. Nie było jednak sukcesu, nie było zatem i potwierdzenia. Sophie się więc sypała, rozżalała. Anthony nie mógł nie odnieść wrażenia, że poszukuje w nim zapewnienia że jest inaczej bądź też pocieszenia. Niestety auror był sobą i skoro jego słowa nie wywołały żadnej refleksji u kuzynki nie mógł się zachować inaczej jak nazwania jej problemu po imieniu i wyrażenia dezaprobaty - Bycie aurorem to nie zabawa w udowadnianie ale jeżeli uważasz inaczej, Sophie, to zastanów się nad zmianą zawodu zanim zniszczysz siebie lub kogoś - mógł brzmieć szorstko, chłodno nie miał jednak na celu sprawienia jej przykrości. Przyjął rolę nieprzyjemnego profesora dla jej dobra i to go też skłaniało do mówienia tego co mówił. Nie można było zresztą spodziewać się po nim niczego innego. Wrodzony dar silnej empatii zwykł wykorzystywać niestandardowo. Wielu ludzi korzystając z tej umiejętności szukało usprawiedliwienia dla nieodpowiednich zachować, zaś on za jej pomocą wskazywał dosadnie przyczynę dając do zrozumienia, że należy coś zmienić. Zakon, jego idea nie mogła być traktowana jako kolejne pole do czynienia dowodów użyteczności. Ginęli ludzie. To nie było zabawne.
Słuchał cierpliwie diagnostyki Sophie co do stanu jego ręki. Spodziewał się trochę więcej. Trudno. Wychodziło na to, że będzie zmuszony poszukiwać uzdrawiającej różdżki jakiegoś czarodzieja. Nie kipiał na tą myśl entuzjazmem, niemniej trudno.
- W końcu zaczynasz mówić z sensem - gdy powtórzyła to co on sam próbował jej chwilę wcześniej wyłożyć pomyślał, że może jednak jakoś do niej dotarł. Bo faktycznie przegrana walka nie zawsze oznaczała przegraną wojnę. Zamyślił się po chwili na dłużej - Na stadionie Os mówi się o istnieniu niebezpiecznej anomalii przypominającej poruszające się na obiekty, spadające gwiazdy - tak opisują je mugole. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę że to tłuczki które niebezpiecznie uszkodziła anomalia. Moglibyśmy się udać. Przydałoby się jednak przed wyruszeniem przejrzeć mapy stadionu i okolicy by wiedzieć którędy się ulotnić gdyby zrobiło się nieciekawie.
Słuchał cierpliwie diagnostyki Sophie co do stanu jego ręki. Spodziewał się trochę więcej. Trudno. Wychodziło na to, że będzie zmuszony poszukiwać uzdrawiającej różdżki jakiegoś czarodzieja. Nie kipiał na tą myśl entuzjazmem, niemniej trudno.
- W końcu zaczynasz mówić z sensem - gdy powtórzyła to co on sam próbował jej chwilę wcześniej wyłożyć pomyślał, że może jednak jakoś do niej dotarł. Bo faktycznie przegrana walka nie zawsze oznaczała przegraną wojnę. Zamyślił się po chwili na dłużej - Na stadionie Os mówi się o istnieniu niebezpiecznej anomalii przypominającej poruszające się na obiekty, spadające gwiazdy - tak opisują je mugole. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę że to tłuczki które niebezpiecznie uszkodziła anomalia. Moglibyśmy się udać. Przydałoby się jednak przed wyruszeniem przejrzeć mapy stadionu i okolicy by wiedzieć którędy się ulotnić gdyby zrobiło się nieciekawie.
Find your wings
Problem Sophii był dość złożony i nie chodziło tylko o fakt bycia niedocenianą i ocenianą pochopnie przez fakt bycia kobietą, choć to też niewątpliwie miało na nią wpływ i rodziło w niej wyjątkowy, choć pewnie niezbyt dojrzały upór. Duże znaczenie dla jej podejścia miał też fakt, że wcale nie tak bardzo dawno temu straciła aż trzy najważniejsze dla siebie osoby, i mimo swoich umiejętności nie potrafiła temu zapobiec. Chociaż była już wtedy aurorem (co prawda świeżo po kursie ale zawsze), nie zdołała uchronić swoich rodziców, i czasem irracjonalnie się o to obwiniała. O to, że może gdyby była lepsza i sprytniejsza, może tamtej tragedii dałoby się uniknąć. Ale czasu nie dało się cofnąć, więc mogła zrobić tylko jedno – stać się lepszym aurorem, w nadziei że nawet jeśli nie uratowała rodziców to może uda jej się uchronić kogoś innego. Nie zamierzała spocząć póki nie zmaże z siebie poczucia winy, że nie zapobiegła tragedii – której tak naprawdę nikt nie przewidział, choć jej ojciec z pewnością zdawał sobie sprawę, że mógł się komuś narazić, ale nigdy nie zdradził tego córce, a potem zabrał sekret do grobu. Niewielu jednak o tym wszystkim wiedziało, rzadko rozmawiała z kimś o tym, co naprawdę czuła, kiedy umarli jej rodzice. Próbowała samotnie przepracować swoją żałobę i żal.
Trzecia z rzędu porażka podczas próby naprawy magii w jakiś sposób ją ubodła, ugodziła w jej pewność siebie, ale prawdopodobnie była wobec siebie zbyt surowa, biorąc pod uwagę, że nie mogła przeskoczyć tego, że mimo niewątpliwych umiejętności była dopiero na początku swojej drogi – zarówno aurorskiej jak i zakonnej. I jeszcze wiele błędów miała popełnić, ale te popełniały nawet osoby o większym doświadczeniu. Nie byli pierwszą grupą która zawiodła, ale Sophia chciała być tą, która nie zawiedzie. Niestety znowu nie wyszło.
Spojrzenie, które posłała Anthony’emu w odpowiedzi na jego słowa, było zaskakująco chłodne, przynajmniej z początku, bo szybko złagodniała, uświadamiając sobie, że choć brzmiał szorstko, tak naprawdę miał słuszność i dobre intencje.
- Nie ma dla mnie innej drogi niż aurorstwo. Był krótki czas kiedy byłam młoda i głupia i myślałam inaczej, ale szybko okazało się, że to zupełna pomyłka – odpowiedziała z całą pewnością. Choć tak naprawdę wciąż była młoda i głupia. I pewnie przyjdzie czas, kiedy spojrzy na pewne sprawy inaczej, a nie jak teraz przez pryzmat wciąż młodzieńczego podejścia. – Może jeszcze powiesz, że powinnam zamknąć się w kuchni? Choć wtedy chyba stanowiłabym prawdziwe zagrożenie dla otoczenia – uśmiechnęła się pod nosem. – To w sumie zawsze jakiś sposób na walkę. Może moglibyśmy otruć naszych przeciwników moimi nieudolnymi próbami kulinarnymi? Lub rzucać w nich twardymi jak kamień ciastkami? Moje ciastka z pewnością potrafiłyby wybijać szyby – dodała już lżejszym, niemal żartobliwym tonem, który miał nieco rozładować atmosferę. Ale pozostawało faktem, że Sophia i tradycyjne kobiece role nie stanowiły dobrego połączenia, a byłyby raczej przepisem na totalną porażkę. Z pewnością nie podała się do swojej zmarłej matki, która znakomicie radziła sobie w tych rolach.
- Niestety minęło trochę czasu, odkąd miałam do czynienia z magią leczniczą. A w dobie anomalii nie chciałabym nam zaszkodzić – powiedziała do niego; sama też nie była zadowolona bo lubiła w miarę możliwości radzić sobie sama. Ale nie można było być dobrym we wszystkim.
Słuchała go uważnie, z ciekawością chłonąc słowa o prawdopodobnym umiejscowieniu innej anomalii.
- To dobra myśl. Tym razem musielibyśmy przygotować się dużo lepiej, by nie dać się zaskoczyć tak jak dzisiaj. Kto wie, czy i tam nie czai się jakieś groźne stworzenie, lub inne niebezpieczeństwo – powiedziała. – I drogi ucieczki, na mapach na pewno będą zaznaczone wszystkie przejścia i wyjścia. Jestem pewna, że patrole dobrze znają dojścia do miejsc z anomaliami, więc musimy być równie sprytni, żeby dostać się tam i uciec niepostrzeżenie – zamyśliła się na moment, spoglądając w niebo, na którym mrugały gwiazdy. – Kiedyś w Hogwarcie wspominano nam na zajęciach, że kiedy jesteśmy w obcym otoczeniu i nic innego nie widać można próbować kierować się wskazówkami nieba. Szkoda, że tak niewiele pamiętam z tych zajęć... – dodała; nie potrafiłaby nazwać żadnej z widzianych gwiazd.
Trzecia z rzędu porażka podczas próby naprawy magii w jakiś sposób ją ubodła, ugodziła w jej pewność siebie, ale prawdopodobnie była wobec siebie zbyt surowa, biorąc pod uwagę, że nie mogła przeskoczyć tego, że mimo niewątpliwych umiejętności była dopiero na początku swojej drogi – zarówno aurorskiej jak i zakonnej. I jeszcze wiele błędów miała popełnić, ale te popełniały nawet osoby o większym doświadczeniu. Nie byli pierwszą grupą która zawiodła, ale Sophia chciała być tą, która nie zawiedzie. Niestety znowu nie wyszło.
Spojrzenie, które posłała Anthony’emu w odpowiedzi na jego słowa, było zaskakująco chłodne, przynajmniej z początku, bo szybko złagodniała, uświadamiając sobie, że choć brzmiał szorstko, tak naprawdę miał słuszność i dobre intencje.
- Nie ma dla mnie innej drogi niż aurorstwo. Był krótki czas kiedy byłam młoda i głupia i myślałam inaczej, ale szybko okazało się, że to zupełna pomyłka – odpowiedziała z całą pewnością. Choć tak naprawdę wciąż była młoda i głupia. I pewnie przyjdzie czas, kiedy spojrzy na pewne sprawy inaczej, a nie jak teraz przez pryzmat wciąż młodzieńczego podejścia. – Może jeszcze powiesz, że powinnam zamknąć się w kuchni? Choć wtedy chyba stanowiłabym prawdziwe zagrożenie dla otoczenia – uśmiechnęła się pod nosem. – To w sumie zawsze jakiś sposób na walkę. Może moglibyśmy otruć naszych przeciwników moimi nieudolnymi próbami kulinarnymi? Lub rzucać w nich twardymi jak kamień ciastkami? Moje ciastka z pewnością potrafiłyby wybijać szyby – dodała już lżejszym, niemal żartobliwym tonem, który miał nieco rozładować atmosferę. Ale pozostawało faktem, że Sophia i tradycyjne kobiece role nie stanowiły dobrego połączenia, a byłyby raczej przepisem na totalną porażkę. Z pewnością nie podała się do swojej zmarłej matki, która znakomicie radziła sobie w tych rolach.
- Niestety minęło trochę czasu, odkąd miałam do czynienia z magią leczniczą. A w dobie anomalii nie chciałabym nam zaszkodzić – powiedziała do niego; sama też nie była zadowolona bo lubiła w miarę możliwości radzić sobie sama. Ale nie można było być dobrym we wszystkim.
Słuchała go uważnie, z ciekawością chłonąc słowa o prawdopodobnym umiejscowieniu innej anomalii.
- To dobra myśl. Tym razem musielibyśmy przygotować się dużo lepiej, by nie dać się zaskoczyć tak jak dzisiaj. Kto wie, czy i tam nie czai się jakieś groźne stworzenie, lub inne niebezpieczeństwo – powiedziała. – I drogi ucieczki, na mapach na pewno będą zaznaczone wszystkie przejścia i wyjścia. Jestem pewna, że patrole dobrze znają dojścia do miejsc z anomaliami, więc musimy być równie sprytni, żeby dostać się tam i uciec niepostrzeżenie – zamyśliła się na moment, spoglądając w niebo, na którym mrugały gwiazdy. – Kiedyś w Hogwarcie wspominano nam na zajęciach, że kiedy jesteśmy w obcym otoczeniu i nic innego nie widać można próbować kierować się wskazówkami nieba. Szkoda, że tak niewiele pamiętam z tych zajęć... – dodała; nie potrafiłaby nazwać żadnej z widzianych gwiazd.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- To zacznij się zachowywać tak, jak na aurora przystało - jego zdaniem tego nie robiła i jeżeli faktycznie uważała, że to dla niej jedyna droga to powinna szybciej wydorośleć. Mimo wszystko, choć przekonana była o tym, że nie jest młoda to swym zachowaniem manifestowała co innego. Nie bardzo wiedział jak to powinien dokładnie sklasyfikować, miał jednak nadzieję, że Sophie nie gnała za potrzebą osiągnięcia kariery aurora motywowana spotkanymi ją w przeszłości nieszczęściami.
- Nic takiego nie miałem zamiaru powiedzieć. To byłaby despekt wobec Rineheart bądź Bones - obie były kobietami, jednymi z nielicznych w jednostce, lecz jednak były. Nikt nie odważyłby się zakwestionować sumienności wykonywanej przez nie pracy przez wzgląd na płeć. Atnhony nie zamierzał też tego czynić w stosunku do Sophie. Jego zdaniem nie to, ze była kobietą stanowiło problem, a jej charakter. Coś było bowiem na rzeczy skoro sama była gotowa wywoływać i chować się za podobnie absurdalnym argumentem, który podważał nie tylko jej kompetencje, lecz każdej kobiety noszącej mundur aurora - Sama tworzysz swojego demona, Sophie. Przestań go karmić. - nie przystał na próbę zbycia problemu poprzez ubranie go w żart. Sprawę uważał za poważną i tak też do niej się odnosił. Nie używał żadnego wywyższającego się tonu czy też takiego, który mógłby zostać uznany za nieuprzejmy. Starał się być rzeczowy. Wierzył, że dzięki temu Sophie, może nie dziś, lecz może w niedalekiej przyszłości go zrozumie. Stał w końcu po jej stronie.
Przetarł skroń starając się uporządkować swoje myśli. Stadion Os, no tak - zaczął o nim opowiadać. Słyszał o krążącej tam anomalii, o tym jak bardzo była niebezpieczna dla okolicy. Uśmiechnął się nieznacznie słysząc o zatartej wiedzy z astronomii do której czy to w Hogwarcie, czy to na kursie niemalże wszyscy przejawiali awersję, czego on jako krukon nie do końca pojmował.
- Warto byłoby sobie co nieco przypomnieć. Nie mówię tu tylko o tym, że to może się przydać podczas próby ujarzmienia tamtej anomalii, jednak większość bardziej skomplikowanych akcji w terenie będzie wymagała od ciebie umiejętność odnajdywania kierunków bądź korzystania z map. Bez podstaw astronomii nie dasz sobie rady. To nie jest trudne - podniósł wzrok na niebo, po którym to rozbiegły się chmury ukazując nieco gwieździstego nieba - Podstawy astronawigacji opierają się o Gwiazdę Polarną, znajduje się tam. Nie jest najjaśniejszą gwiazdą na niebie, ale najjaśniejszą w gwiazdozbiorze małej niedźwiedzicy zamiennie nazywanej małym wozem bo po połączeniu z gwiazdami znajdującymi się w tym gwiazdozbiorze przypomina mały wóz...widzisz to...? pytał pokazując, i tłumacząc ułożenie gwiazd. Gwaiazda Polarna odpowiadała za wskazywanie północy i możliwością określenia pozostałych kierunków przez wzgląd na to, że przez całą noc niemalże nie zmieniała swojego położenia. Athony nie rozwodził się za długo nad tematem. Chciał Sophie jedynie pokazać podstawę w praktyce co zapewne ułatwi jej późniejszą prac z książką. Niedługo po tym rozeszli się. Dzisiejsza noc nie rozpieszczała.
|zt
- Nic takiego nie miałem zamiaru powiedzieć. To byłaby despekt wobec Rineheart bądź Bones - obie były kobietami, jednymi z nielicznych w jednostce, lecz jednak były. Nikt nie odważyłby się zakwestionować sumienności wykonywanej przez nie pracy przez wzgląd na płeć. Atnhony nie zamierzał też tego czynić w stosunku do Sophie. Jego zdaniem nie to, ze była kobietą stanowiło problem, a jej charakter. Coś było bowiem na rzeczy skoro sama była gotowa wywoływać i chować się za podobnie absurdalnym argumentem, który podważał nie tylko jej kompetencje, lecz każdej kobiety noszącej mundur aurora - Sama tworzysz swojego demona, Sophie. Przestań go karmić. - nie przystał na próbę zbycia problemu poprzez ubranie go w żart. Sprawę uważał za poważną i tak też do niej się odnosił. Nie używał żadnego wywyższającego się tonu czy też takiego, który mógłby zostać uznany za nieuprzejmy. Starał się być rzeczowy. Wierzył, że dzięki temu Sophie, może nie dziś, lecz może w niedalekiej przyszłości go zrozumie. Stał w końcu po jej stronie.
Przetarł skroń starając się uporządkować swoje myśli. Stadion Os, no tak - zaczął o nim opowiadać. Słyszał o krążącej tam anomalii, o tym jak bardzo była niebezpieczna dla okolicy. Uśmiechnął się nieznacznie słysząc o zatartej wiedzy z astronomii do której czy to w Hogwarcie, czy to na kursie niemalże wszyscy przejawiali awersję, czego on jako krukon nie do końca pojmował.
- Warto byłoby sobie co nieco przypomnieć. Nie mówię tu tylko o tym, że to może się przydać podczas próby ujarzmienia tamtej anomalii, jednak większość bardziej skomplikowanych akcji w terenie będzie wymagała od ciebie umiejętność odnajdywania kierunków bądź korzystania z map. Bez podstaw astronomii nie dasz sobie rady. To nie jest trudne - podniósł wzrok na niebo, po którym to rozbiegły się chmury ukazując nieco gwieździstego nieba - Podstawy astronawigacji opierają się o Gwiazdę Polarną, znajduje się tam. Nie jest najjaśniejszą gwiazdą na niebie, ale najjaśniejszą w gwiazdozbiorze małej niedźwiedzicy zamiennie nazywanej małym wozem bo po połączeniu z gwiazdami znajdującymi się w tym gwiazdozbiorze przypomina mały wóz...widzisz to...? pytał pokazując, i tłumacząc ułożenie gwiazd. Gwaiazda Polarna odpowiadała za wskazywanie północy i możliwością określenia pozostałych kierunków przez wzgląd na to, że przez całą noc niemalże nie zmieniała swojego położenia. Athony nie rozwodził się za długo nad tematem. Chciał Sophie jedynie pokazać podstawę w praktyce co zapewne ułatwi jej późniejszą prac z książką. Niedługo po tym rozeszli się. Dzisiejsza noc nie rozpieszczała.
|zt
Find your wings
Choć czasem szczyciła się tym, że nie jest lekkomyślna ani naiwna, i że jej nie wykończą tak łatwo jak jej ojca, bywała impulsywna i emocjonalna, a to mogło przynieść złe skutki, podobnie jak zbyt osobiste pobudki pchające ją do działania. Niezbyt też lubiła popełniać błędy, chciała być dobrym aurorem, wiedziała też, że taki błąd mógł skończyć się gorzej niż tylko kilkoma przecięciami na ręce. Może w tej sytuacji zabrakło pokory? Pozostawało też faktem, że stykała się z dyskryminacją ze względu na płeć, albo przynajmniej z lekceważeniem i powątpiewaniem w jej umiejętności przez coś, na co nawet nie miała wpływu.
Ale postanowiła zamilknąć i nie kontynuować w ogóle tego tematu, nie roztrząsając już swoich dzisiejszych pomyłek i ciążącego jej żalu, że po raz kolejny zawiodła i nie zrobiła tego, co mieli zrobić, żeby uczynić ten teren bezpieczniejszym dla czarodziejów i mugoli. Czas wyciągnąć z tego wnioski i następnym razem zadziałać tak, by odnieść sukces.
Skupiła się mocniej na jego dalszych słowach, poprawiając zawinięty na ręce pas materiału, przez który zaczynała powoli przesiąkać krew. Uparcie ignorowała ból, ale może jednak powinna możliwie szybko udać się do Aldricha, który należał już do Zakonu i był jej przyjacielem, zaufanym uzdrowicielem od urazów magizoologicznych.
- Tak zrobię. Mi samej wstyd, jak niewiele pamiętam ze szkoły, ale zrezygnowałam z tego przedmiotu zaraz po sumach. Nie był potrzebny do ubiegania się o kurs aurorski, a piętnastoletnia ja lekkomyślnie uznałam, że umiejętność kreślenia map nieba mi się do pracy nie przyda – przyznała. Wtedy skupiła się tylko na przedmiotach potrzebnych przyszłym aurorom, a wiedza z pozostałych z biegiem czasu się w jej pamięci zatarła, choć może wystarczyło ją odkurzyć, odnaleźć gdzieś na strychu stary podręcznik i przypomnieć sobie najważniejsze wiadomości.
Popatrzyła w kierunku, który wskazał Anthony, szybko odnajdując na niebie gwiazdę, o której mówił, i po chwili znajdując też gwiazdozbiór.
- To ten? – zapytała, wskazując palcem. – Nie przypomina niedźwiedzicy ani wozu, ale postaram się zapamiętać ten kształt i tą gwiazdę – zauważyła, zastanawiając się, jakich substancji zażywali dawni astronomowie, skoro doszukiwali się w układzie punktów na niebie takich kształtów. Na trzeźwo nie widziała żadnego niedźwiedzia ani wozu, ale ufała Anthony’emu na słowo. Wyglądało na to, że bardziej się przyłożył do tej dziedziny, może ona też powinna. Nigdy nie wiadomo, jakie informacje okażą się przydatne i kluczowe dla powodzenia jakiejś akcji. Nie zawsze wystarczała sama obrona przed czarną magią i zaklęcia.
- Gorzej, jeśli trafi się dzień, kiedy niebo będzie zachmurzone i nie zobaczę żadnych gwiazd...
Ale wysłuchała jego słów, i zanim się rozstali obiecała mu, że zajrzy do książek i postara się odświeżyć sobie wiadomości. Później się rozstali i Sophia teleportowała się prosto do domu. Bliżej ranka odwiedzi przyjaciela.
| zt.
Ale postanowiła zamilknąć i nie kontynuować w ogóle tego tematu, nie roztrząsając już swoich dzisiejszych pomyłek i ciążącego jej żalu, że po raz kolejny zawiodła i nie zrobiła tego, co mieli zrobić, żeby uczynić ten teren bezpieczniejszym dla czarodziejów i mugoli. Czas wyciągnąć z tego wnioski i następnym razem zadziałać tak, by odnieść sukces.
Skupiła się mocniej na jego dalszych słowach, poprawiając zawinięty na ręce pas materiału, przez który zaczynała powoli przesiąkać krew. Uparcie ignorowała ból, ale może jednak powinna możliwie szybko udać się do Aldricha, który należał już do Zakonu i był jej przyjacielem, zaufanym uzdrowicielem od urazów magizoologicznych.
- Tak zrobię. Mi samej wstyd, jak niewiele pamiętam ze szkoły, ale zrezygnowałam z tego przedmiotu zaraz po sumach. Nie był potrzebny do ubiegania się o kurs aurorski, a piętnastoletnia ja lekkomyślnie uznałam, że umiejętność kreślenia map nieba mi się do pracy nie przyda – przyznała. Wtedy skupiła się tylko na przedmiotach potrzebnych przyszłym aurorom, a wiedza z pozostałych z biegiem czasu się w jej pamięci zatarła, choć może wystarczyło ją odkurzyć, odnaleźć gdzieś na strychu stary podręcznik i przypomnieć sobie najważniejsze wiadomości.
Popatrzyła w kierunku, który wskazał Anthony, szybko odnajdując na niebie gwiazdę, o której mówił, i po chwili znajdując też gwiazdozbiór.
- To ten? – zapytała, wskazując palcem. – Nie przypomina niedźwiedzicy ani wozu, ale postaram się zapamiętać ten kształt i tą gwiazdę – zauważyła, zastanawiając się, jakich substancji zażywali dawni astronomowie, skoro doszukiwali się w układzie punktów na niebie takich kształtów. Na trzeźwo nie widziała żadnego niedźwiedzia ani wozu, ale ufała Anthony’emu na słowo. Wyglądało na to, że bardziej się przyłożył do tej dziedziny, może ona też powinna. Nigdy nie wiadomo, jakie informacje okażą się przydatne i kluczowe dla powodzenia jakiejś akcji. Nie zawsze wystarczała sama obrona przed czarną magią i zaklęcia.
- Gorzej, jeśli trafi się dzień, kiedy niebo będzie zachmurzone i nie zobaczę żadnych gwiazd...
Ale wysłuchała jego słów, i zanim się rozstali obiecała mu, że zajrzy do książek i postara się odświeżyć sobie wiadomości. Później się rozstali i Sophia teleportowała się prosto do domu. Bliżej ranka odwiedzi przyjaciela.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
| 11 sierpnia?
Charlie naprawdę chciała zaangażować się w działalność Zakonu. Niestety z racji skromnych umiejętności miała dość ograniczone pole manewru. Nie nadawała się do walki, była alchemiczką. Ale skoro pojawiła się możliwość wykonania zadania, które raczej nie powinno wymagać czynnej walki, a bardziej wiedzy i umiejętności, zgodziła się z chęcią. Chciała być przydatna i pomagać, niekoniecznie tylko warząc eliksiry.
Razem z Floreanem mieli sprawdzić pogłoski o pewnym mugolu, niejakim panu Fitzu, w którego domu i ogrodzie działy się dziwne rzeczy, o których szeptali nawet czarodzieje odwiedzający lodziarnię mężczyzny. Musieli sprawdzić, co się tam stało. Może to były anomalie? Lub, co gorsza, atak jakiegoś czarodzieja, który postanowił skrzywdzić nieszczęsnego mugola? Albo jakiś magiczny, może przeklęty przedmiot, o którym też szeptano?
Pojawiła się w okolicy pod wieczór, docierając tam w postaci kota i nie budząc niczyich podejrzeń. W zwierzęcym ciele obejrzała okolicę, by później w osłoniętym miejscu zmienić się z powrotem w siebie. Czekała na Floreana. Okolicę zaczynała spowijać ciemność; była to dobra pora, by w miarę dyskretnie przedostać się na posesję.
Ale w końcu lodziarz się pojawił.
- Musimy się jakoś dostać do środka domu – powiedziała do niego. Już wcześniej spotkali się, by pobieżnie omówić sytuację i wstępny plan, więc zdążyła usłyszeć co nieco opowieści o tym, co się tu działo, ale dopiero oglądając to na własne oczy będą mogli zweryfikować, ile było w nich prawdy i co dokładnie się wydarzyło. Musieli się upewnić, co stało się z mugolem, czy w ogóle jeszcze żył. Może nie powinni tyle zwlekać? – Ale może najpierw sprawdźmy, co dzieje się w tym ogrodzie? Mogę przemienić się w kota i spróbować ostrożnie się tam przedostać i wybadać grunt – zaproponowała, wiedząc że kot mógł dużo łatwiej przejść przez niestabilne podłoże, był znacznie lżejszy, cichszy i zwinniejszy. Poza tym nikt nie zwróciłby uwagi na kota kręcącego się po podwórzu, nawet gdyby jakimś cudem ktoś patrzył w tę stronę. – Wydaje mi się, że to może działać jak zaklęcie Deserpes, ale żeby mieć pewność, muszę zobaczyć to z bliska. Może powinniśmy spróbować to jakoś... odczarować? – zastanawiała się. Florean raczej nie zmieniał się w zwierzę (przynajmniej nic jej nie było o tym wiadomo), więc musieli zapewnić mu bezpieczne przejście na drugą stronę piasków, do domu mugola.
Charlie naprawdę chciała zaangażować się w działalność Zakonu. Niestety z racji skromnych umiejętności miała dość ograniczone pole manewru. Nie nadawała się do walki, była alchemiczką. Ale skoro pojawiła się możliwość wykonania zadania, które raczej nie powinno wymagać czynnej walki, a bardziej wiedzy i umiejętności, zgodziła się z chęcią. Chciała być przydatna i pomagać, niekoniecznie tylko warząc eliksiry.
Razem z Floreanem mieli sprawdzić pogłoski o pewnym mugolu, niejakim panu Fitzu, w którego domu i ogrodzie działy się dziwne rzeczy, o których szeptali nawet czarodzieje odwiedzający lodziarnię mężczyzny. Musieli sprawdzić, co się tam stało. Może to były anomalie? Lub, co gorsza, atak jakiegoś czarodzieja, który postanowił skrzywdzić nieszczęsnego mugola? Albo jakiś magiczny, może przeklęty przedmiot, o którym też szeptano?
Pojawiła się w okolicy pod wieczór, docierając tam w postaci kota i nie budząc niczyich podejrzeń. W zwierzęcym ciele obejrzała okolicę, by później w osłoniętym miejscu zmienić się z powrotem w siebie. Czekała na Floreana. Okolicę zaczynała spowijać ciemność; była to dobra pora, by w miarę dyskretnie przedostać się na posesję.
Ale w końcu lodziarz się pojawił.
- Musimy się jakoś dostać do środka domu – powiedziała do niego. Już wcześniej spotkali się, by pobieżnie omówić sytuację i wstępny plan, więc zdążyła usłyszeć co nieco opowieści o tym, co się tu działo, ale dopiero oglądając to na własne oczy będą mogli zweryfikować, ile było w nich prawdy i co dokładnie się wydarzyło. Musieli się upewnić, co stało się z mugolem, czy w ogóle jeszcze żył. Może nie powinni tyle zwlekać? – Ale może najpierw sprawdźmy, co dzieje się w tym ogrodzie? Mogę przemienić się w kota i spróbować ostrożnie się tam przedostać i wybadać grunt – zaproponowała, wiedząc że kot mógł dużo łatwiej przejść przez niestabilne podłoże, był znacznie lżejszy, cichszy i zwinniejszy. Poza tym nikt nie zwróciłby uwagi na kota kręcącego się po podwórzu, nawet gdyby jakimś cudem ktoś patrzył w tę stronę. – Wydaje mi się, że to może działać jak zaklęcie Deserpes, ale żeby mieć pewność, muszę zobaczyć to z bliska. Może powinniśmy spróbować to jakoś... odczarować? – zastanawiała się. Florean raczej nie zmieniał się w zwierzę (przynajmniej nic jej nie było o tym wiadomo), więc musieli zapewnić mu bezpieczne przejście na drugą stronę piasków, do domu mugola.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Trudno uwierzyć, że jeszcze parę dni temu bawiłem się na festiwalu lata. Łowiłem wianki, walczyłem z wiklinowym magiem, chodziłem po jarmarku i kupowałem małe upominki. Podczas tamtego tygodnia czas się dla mnie zatrzymał, a uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Przemiła atmosfera, która panowała wówczas w Weymouth, zdecydowanie na mnie podziałała i do tej pory marzy mi się zamieszkanie na tamtych przepięknych terenach. Te zielone łąki, te klify i ocean - ta przestrzeń, zupełne przeciwieństwo mieszkania na ulicy Pokątnej. Uwielbiam tam mieszkać, ale nie da się ukryć, że zarówno moje cztery kąty jak i całe otoczenie jest wyjątkowo ciasne. Ściana obok ściany; nie da się odetchnąć pełną piersią tak jak tam.
Nie mam jednak zamiaru narzekać, bo przecież nie mam do tego powodu. Lubię moje życie takim jakie jest (mniej więcej), a domek na klifie w Dorset jest jedynie moim planem na przyszłość. Bardziej przyziemną rzeczą, którą musiałem się koniecznie zająć, było wypełnienie ważnego zadania. Jak zwykle musiałem okłamać Florence i wcisnąć jej jakąś historyjkę tłumaczącą dlaczego muszę nagle zniknąć - przykro mi, że mówienie nieprawdy stało się dla mnie codziennością.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy wszedłem na opuszczony plac zabaw; wyglądał jak z horroru. Na szczęście od razu zauważyłem Charlene. Nie miałem okazji lepiej jej poznać, ale jej przynależność do Zakonu wystarczała, żebym był w stanie jej zaufać.
Rozejrzałem się po ogrodzie, mrużąc przy tym oczy, bo już zmierzchało. - Nie wiadomo co się będzie działo wewnątrz - raczej chciałem przez to powiedzieć, że jak już wejdziemy to możemy przez naprawdę długi czas nie wyjść. - Dlatego możemy zacząć od ogrodu - chociaż bliższe przyjrzenie się piaskom trochę mnie zaniepokoiło. Nie posiadałem rozległej wiedzy na temat transmutacji, ale ostatnio dużo o niej czytałem i dzięki temu potrafiłem stwierdzić, że wyglądały o wiele niebezpieczniej niż powinny. - Charlene, nie jestem pewien czy nawet jako kot dasz radę tędy przejść - nie chciałem wzbudzać żadnej histerii, po prostu starałem się być w tym momencie realistą.
Cóż, nie było czasu na długie rozmyślanie. - Spróbuję się tego pozbyć - powiedziałem, próbując brzmieć jak pewny siebie człowiek, wyciągając z kieszeni różdżkę. Trochę obawiałem się skutków anomalii, ale starałem się schować ten strach gdzieś głęboko w sobie. - Finite Incantatem
Nie mam jednak zamiaru narzekać, bo przecież nie mam do tego powodu. Lubię moje życie takim jakie jest (mniej więcej), a domek na klifie w Dorset jest jedynie moim planem na przyszłość. Bardziej przyziemną rzeczą, którą musiałem się koniecznie zająć, było wypełnienie ważnego zadania. Jak zwykle musiałem okłamać Florence i wcisnąć jej jakąś historyjkę tłumaczącą dlaczego muszę nagle zniknąć - przykro mi, że mówienie nieprawdy stało się dla mnie codziennością.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy wszedłem na opuszczony plac zabaw; wyglądał jak z horroru. Na szczęście od razu zauważyłem Charlene. Nie miałem okazji lepiej jej poznać, ale jej przynależność do Zakonu wystarczała, żebym był w stanie jej zaufać.
Rozejrzałem się po ogrodzie, mrużąc przy tym oczy, bo już zmierzchało. - Nie wiadomo co się będzie działo wewnątrz - raczej chciałem przez to powiedzieć, że jak już wejdziemy to możemy przez naprawdę długi czas nie wyjść. - Dlatego możemy zacząć od ogrodu - chociaż bliższe przyjrzenie się piaskom trochę mnie zaniepokoiło. Nie posiadałem rozległej wiedzy na temat transmutacji, ale ostatnio dużo o niej czytałem i dzięki temu potrafiłem stwierdzić, że wyglądały o wiele niebezpieczniej niż powinny. - Charlene, nie jestem pewien czy nawet jako kot dasz radę tędy przejść - nie chciałem wzbudzać żadnej histerii, po prostu starałem się być w tym momencie realistą.
Cóż, nie było czasu na długie rozmyślanie. - Spróbuję się tego pozbyć - powiedziałem, próbując brzmieć jak pewny siebie człowiek, wyciągając z kieszeni różdżkę. Trochę obawiałem się skutków anomalii, ale starałem się schować ten strach gdzieś głęboko w sobie. - Finite Incantatem
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuszczony plac zabaw
Szybka odpowiedź