Kwatera główna aurorów
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kwatera główna aurorów
"Winda ponownie ruszyła i po chwili drzwi się otworzyły, a głos oznajmił:
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Minęli róg korytarza, przeszli przez podwójne, ciężkie dębowe drzwi i znaleźli się w obszernym pomieszczeniu podzielonym na boksy, z których dochodziły szmery i rozmowy. Zaczarowane samolociki śmigały jak miniaturowe rakiety, a koślawa tabliczka na najbliższym boksie głosiła: KWATERA GŁÓWNA AURORÓW.
Aurorzy pokryli ściany portretami poszukiwanych czarodziejów, fotografiami swoich rodzin, plakatami ulubionych drużyn quidditcha i artykułami wyciętymi z „Proroka Codziennego”. Jedyną wolną przestrzeń zajmowała mapa świata upstrzona małymi czerwonymi pinezkami, jarzącymi się jak rubiny."
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Minęli róg korytarza, przeszli przez podwójne, ciężkie dębowe drzwi i znaleźli się w obszernym pomieszczeniu podzielonym na boksy, z których dochodziły szmery i rozmowy. Zaczarowane samolociki śmigały jak miniaturowe rakiety, a koślawa tabliczka na najbliższym boksie głosiła: KWATERA GŁÓWNA AURORÓW.
Aurorzy pokryli ściany portretami poszukiwanych czarodziejów, fotografiami swoich rodzin, plakatami ulubionych drużyn quidditcha i artykułami wyciętymi z „Proroka Codziennego”. Jedyną wolną przestrzeń zajmowała mapa świata upstrzona małymi czerwonymi pinezkami, jarzącymi się jak rubiny."
Nie spodziewał się, że przyjdzie mu stanąć ponownie tak szybko w progach Ministerstwa Magii. Wcześniejsza wizyta związana była z przedyskutowaniem czy książka jego autorstwa, mająca zostać oddana do druku na dniach, będzie mogła zostać przepuszczona przez cenzurę. Dlatego też udał się do Komitetu Badań Ministerstwa Magii, gdzie zasiadali starzy czarodzieje mający o wiele szerszą wiedzę niż większość społeczeństwa. Chociaż nie było wśród nich żadnego astronoma i Jay musiał się nieźle nagimnastykować, żeby wytłumaczyć im o co chodziło w jego zapiskach i obliczeniach. Było mu nieco trudniej się skupić niż normalnie, a to z tego względu, że tego samego dnia wieczorem miał się odbyć pogrzeb jego dawnego profesora i kolegi z pracy - Gregory'ego C. Botta, który był zasłużonym członkiem grona pedagogicznego. Nauczał obrony przed czarną magią w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i był niezwykle szanowanym jegomościem. Jayden odkąd został jednym z ludzi odpowiedzialnych za edukację młodych umysłów, wspólnie z panem Bottem i czasem Pomoną szli z Hogsmeade każdego ranka w stronę zamku. Był to jakby ich mały rytuał, podczas którego rozmawiali na wiele tematów. Również tych związanych z poparciem mugolskiej sprawy. Cała trójka profesorów mieszkała w małej magicznej wiosce, która wydawała się tak bezpieczna i oddalona od wszelkiego zła... Niestety. Vane pomylił się i odkrył to dopiero, gdy wracając z ostatnich zajęć wieczorem dwudziestego kwietnia natknął się na grupę stojącą na środku głównej drogi Hogsmeade. Przyglądali się czemuś z uwagą, a gdy zaciekawiony zbiegowiskiem Jayden wszedł w ich grono, zmroziło go od stóp do głów. Przed nim leżało sztywne ciało dawnego mentora i przyjaciela. Posiniała twarz wykrzywiła się w diabelskim grymasie i tylko zdrowy rozsądek sprawił, że Jay nie osunął się zupełnie bez sił na ziemię. Ściągnął płaszcz i zakrył ciało, gdy w tym samym czasie wzywano już aurorów i medyków. Co prawda na tych drugich było za późno. O wiele za późno. Ciężko było sobie wyobrazić, że nie będzie już wspólnych rozmów, spacerów, szczerego wsparcia...
Może właśnie dlatego też JJ tak bardzo szukał towarzystwa bliskich mu osób. Evey nie była jego przyjaciółką. Ich relacja była o wiele bliższa i niektórzy podejrzewali, że oboje są bliźniakami. Można było to tak nazwać, bo bratersko-siostrzane stosunki między nimi były aż nad to widoczne. Howell od początku ich nauki w Hogwarcie miała oko na roztrzepanego Krukona, starając się, żeby wszyscy trzymali się od niego z daleka, a gdy ktoś próbował żartować z Vane'a, musiał liczyć się z tym, że groźna obstawa w postaci jego prawie siostry nigdy nie spała. Byli tak różni, a jednak złapali wspólny język i nikt nie znał go tak dobrze jak właśnie pani auror. Jayden mało kiedy się smucił, ale po pogrzebie poczuł się w jakiś dziwny sposób bardzo przybity do ziemi. Nastroje w czarodziejskim świecie również zaczynały się wyostrzać i możliwe, że za śmiercią profesora stała jakaś grupa antymugolska. Coraz głośniej mówiło się o nienawiści względem brudniejszej krwi, co dla Vane'a było kompletną bzdurą. Chciał porozmawiać i właśnie dlatego wybrał, że najlepszym wyborem będzie Evey. Musiał ją jednak wpierw znaleźć. Po dotarciu do kwatery głównej aurorów okazało się, że była ona większa i bardziej skomplikowana niż się spodziewał. Stanął na środku i przez dłuższą chwilę wodził spojrzeniem po ludziach spieszących się dookoła, aż trafił na jedną postać, która stała bez ruchu i chyba czytała jakieś papiery.
- Przepraszam, że przeszkadzam - zaczął, przejeżdżając dłonią we włosach. Twarz, na którą patrzył wydawała mu się dziwnie znajoma i zapewne dlatego zdecydował się ją zaczepić. - Nie wiesz może gdzie znajdę Evey Howell?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 27.07.17 0:58, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejny dzień pracy na stanowisku stażystki. Dla Aurory jak i dla wielu osób był to stosunkowo dziwny układ. Niby tutaj pracowała, ale tak naprawdę ciężko było powiedzieć, że była pełnoprawną pracownicą. Przecież nie było wiadome czy dziewczyna dotrwa do końca kursu, czy w między czasie ktoś jej nie zabije, albo czy sama nie zrezygnuje, tym bardziej w chwili, że kobieta nie miała wcale łatwo w tym zawodzie. Lady Greengrass za każdym razem musiała udowadniać innym, że nie ma zamiaru zmieniać swojego zdania, chociaż tak naprawdę zaczęła się zastanawiać czy w ogóle musi co kolwiek udowadniać. Przecież to było jej życie, i najważniejsze aby ona wiedziała do czego dąży.
Dzisiejszy dzień dla rudzielca był niezwykle spokojny, a to zdarzało się tak naprawdę niezwykle rzadko. W dzisiejszych czasach mało kiedy auror może narzekać na nudę, chociaż wiele osób najpewniej teraz zaczyna się zastanawiać do czego tak naprawdę są potrzebni aurorzy skoro obecny dyrektor Hogwart'u jawnie sieje zamęt i jak na razie nie zanosi się na to aby kto kolwiek z ministerstwa chciał coś z tym zrobić. Aurora niezwykle cieszyła się, że w chwili kiedy ten dyktator zasiadł na fotelu dyrektora ona akurat kończyła edukację. Niestety myśl o tych biednych dzieciach, które przechodzą tam piekło niezwykle ją smuciła. Pozostało jej tylko liczyć, że znalazł się tam ktoś kto stawi się z tymi słabszymi.
Do uszu dziewczyny doszedł czyiś głos. Oderwała na chwilę wzrok od literek które aktualnie pochłonęły jej umysł. Odwróciła się gwałtownie, a jej długie rude włosy lekko zafalowały pod wpływem pędu powietrza.
-Pan profesor tutaj...- Tak poznała go, dziewczyna miała całkiem dobrą pamięć do twarzy, z resztą ciężko nie pamiętać człowieka którego w szkole widywało się tak naprawdę bardzo często. Na ustach Aurory zakwitł delikatny uśmiech który od razu rozjaśnił jej twarz, a po wcześniejszym skupieniu nie zostało już dosłownie nic. Papiery które pochłaniała schowała aktualnie za plecami, tak aby nie razić nimi swojego rozmówcy. Nie było to nic ściśle tajnego, ale nie chciała aby mężczyzna poczuł się, że przerwał jej pracę.
-Hmmm... jest dzisiaj spory zamęt, i w zasadzie może być wszędzie... dzisiaj jej nie widziałam- Odpowiedziała zgodnie z prawdą. W kwaterze ludzie często gnali przed siebie i rzadko kto miał czas aby zatrzymać się na dłuższą pogawędkę, albo aby obserwować konkretną osobę.
-Nie poznaje mnie pan?- Zapytała się zaciekawiona. Chociaż nie było dla niej to tak naprawdę żadnym zaskoczeniem. W szkole przewijało się naprawdę dużo uczniów, a ona sama na zajęciach astronomii tak naprawdę nie wykazała się niczym co byłoby warte zapamiętania. Skupiła się wówczas bardziej na przedmiotach które pomogły by jej dostać się właśnie do tego miejsca w którym znajdowała się aktualnie.
Dzisiejszy dzień dla rudzielca był niezwykle spokojny, a to zdarzało się tak naprawdę niezwykle rzadko. W dzisiejszych czasach mało kiedy auror może narzekać na nudę, chociaż wiele osób najpewniej teraz zaczyna się zastanawiać do czego tak naprawdę są potrzebni aurorzy skoro obecny dyrektor Hogwart'u jawnie sieje zamęt i jak na razie nie zanosi się na to aby kto kolwiek z ministerstwa chciał coś z tym zrobić. Aurora niezwykle cieszyła się, że w chwili kiedy ten dyktator zasiadł na fotelu dyrektora ona akurat kończyła edukację. Niestety myśl o tych biednych dzieciach, które przechodzą tam piekło niezwykle ją smuciła. Pozostało jej tylko liczyć, że znalazł się tam ktoś kto stawi się z tymi słabszymi.
Do uszu dziewczyny doszedł czyiś głos. Oderwała na chwilę wzrok od literek które aktualnie pochłonęły jej umysł. Odwróciła się gwałtownie, a jej długie rude włosy lekko zafalowały pod wpływem pędu powietrza.
-Pan profesor tutaj...- Tak poznała go, dziewczyna miała całkiem dobrą pamięć do twarzy, z resztą ciężko nie pamiętać człowieka którego w szkole widywało się tak naprawdę bardzo często. Na ustach Aurory zakwitł delikatny uśmiech który od razu rozjaśnił jej twarz, a po wcześniejszym skupieniu nie zostało już dosłownie nic. Papiery które pochłaniała schowała aktualnie za plecami, tak aby nie razić nimi swojego rozmówcy. Nie było to nic ściśle tajnego, ale nie chciała aby mężczyzna poczuł się, że przerwał jej pracę.
-Hmmm... jest dzisiaj spory zamęt, i w zasadzie może być wszędzie... dzisiaj jej nie widziałam- Odpowiedziała zgodnie z prawdą. W kwaterze ludzie często gnali przed siebie i rzadko kto miał czas aby zatrzymać się na dłuższą pogawędkę, albo aby obserwować konkretną osobę.
-Nie poznaje mnie pan?- Zapytała się zaciekawiona. Chociaż nie było dla niej to tak naprawdę żadnym zaskoczeniem. W szkole przewijało się naprawdę dużo uczniów, a ona sama na zajęciach astronomii tak naprawdę nie wykazała się niczym co byłoby warte zapamiętania. Skupiła się wówczas bardziej na przedmiotach które pomogły by jej dostać się właśnie do tego miejsca w którym znajdowała się aktualnie.
Gość
Gość
Ciężko było być uczciwym człowiekiem i nie bać się tego przestrzegać, mając za szefa kogoś takiego jak Gellert Grindelwald. Jay nie był głupi i nie krzyczał swoich przekonań na prawo i lewo; nie namawiał uczniów do żadnego powstania czy innej rewolucji; nie sabotował szkoły. Nie mógł tego robić, by zostać na zamku i przy życiu. W końcu ci promugolscy czarodzieje nie kończyli w ostatnim czasie najlepiej, a musiał zostać ktoś, kto będzie walczył w ich sprawie. Sama się nie wygra. Jednak Jayden robił to inaczej. Był dla swoich uczniów. Pomagał im, gdy nie mogli sobie poradzić z ciężkimi zajęciami z dyrektorem lub gdy po raz kolejny musieli stawić czoła czarnej magii tak paskudnej i haniebnej. Astronom nie miał pojęcia jak to się działo, że Ministerstwo Magii, mimo że potępiające otwarcie te praktyki, przyklaskiwało i nie usuwało czarnoksiężnika ze stołka osoby odpowiedzialnej za edukację młodych czarodziejów i czarownic w Wielkiej Brytanii. Tym bardziej im większy był reżim tym JJ chciał tam zostać, by móc wspomagać te pozostawione na łaskę szaleńca dzieci. Dla niego uczniowie byli chłonnymi młodymi umysłami, które miały tworzyć nadchodzące pokolenia magicznego społeczeństwa. Jeśli odnalazłyby wśród mroku odrobinę światła, sprawa nie była stracona. Wielu już mówiło Vane'owi, że jest nieuleczalnym optymistą i szaleńcem, ale bez tego nie byłby sobą.
Tym razem jednak patrzył na tę twarz, której nie potrafił dopasować do żadnego miejsca ani nazwiska, a usilnie chciałby wiedzieć skąd ją znał. Dość wysoka jak na standardy angielskich panien dziewczyna wpatrywała się w niego swoimi uważnymi, zielonymi oczami. Było to w pewnym sensie krępujące, a mały uśmiech zmieszania pojawił się u profesora. Zaraz jednak usłyszał właściwy tytuł i otworzył szerzej oczy, a usta utworzyły idealne o. Czyli jednak związana była z Hogwartem... Próbował jakoś ją dopasować nawet dzięki tej podpowiedzi, ale... Chyba był dzisiaj jakiś rozkojarzony, co zresztą nowością nie było w jego przypadku.
- Zawsze wydawało mi się, że pracownicy Ministerstwa z natury się wszędzie spieszą - rzucił w odpowiedzi już luźniej i czując jak duży, szczery uśmiech zaczyna wyłaniać mu się na twarzy. Mało kto nie widział tego charakterystycznego grymasu u profesora. - Chociaż chyba nie wszyscy, prawda? - zagadnął, przenosząc z korytarza spojrzenie na swoją towarzyszkę. Zaraz jednak padło kolejne pytanie, a JJ urwał swoją wypowiedź popadając w małą zadumę. Widać było gołym okiem jak trybiki pod tymi nieco za długimi jak na nauczyciela włosami pracują, by odnaleźć w pamięci obraz dziewczyny przed sobą. Nie chciał się przyznać, że jej nie pamiętał, bo przecież większość jego uczniów zapadała mu w pamięci, ale teraz... Ostatnio okazało się, że jednak nie mógł sobie przypomnieć wszystkich jak myślał. W końcu odetchnął i spojrzał na nią przepraszająco. - Wybacz, chciałbym, ale chyba z wiekiem moja pamięć do imion wcale się nie poszerza - odparł, wzruszając ramionami i starając się jakoś przekazać jej swoje przeprosiny za to zapominalstwo. Nie trzeba jednak było go szczególnie dobrze znać, by wiedzieć, że roztrzepanie to jego drugie imię.
Tym razem jednak patrzył na tę twarz, której nie potrafił dopasować do żadnego miejsca ani nazwiska, a usilnie chciałby wiedzieć skąd ją znał. Dość wysoka jak na standardy angielskich panien dziewczyna wpatrywała się w niego swoimi uważnymi, zielonymi oczami. Było to w pewnym sensie krępujące, a mały uśmiech zmieszania pojawił się u profesora. Zaraz jednak usłyszał właściwy tytuł i otworzył szerzej oczy, a usta utworzyły idealne o. Czyli jednak związana była z Hogwartem... Próbował jakoś ją dopasować nawet dzięki tej podpowiedzi, ale... Chyba był dzisiaj jakiś rozkojarzony, co zresztą nowością nie było w jego przypadku.
- Zawsze wydawało mi się, że pracownicy Ministerstwa z natury się wszędzie spieszą - rzucił w odpowiedzi już luźniej i czując jak duży, szczery uśmiech zaczyna wyłaniać mu się na twarzy. Mało kto nie widział tego charakterystycznego grymasu u profesora. - Chociaż chyba nie wszyscy, prawda? - zagadnął, przenosząc z korytarza spojrzenie na swoją towarzyszkę. Zaraz jednak padło kolejne pytanie, a JJ urwał swoją wypowiedź popadając w małą zadumę. Widać było gołym okiem jak trybiki pod tymi nieco za długimi jak na nauczyciela włosami pracują, by odnaleźć w pamięci obraz dziewczyny przed sobą. Nie chciał się przyznać, że jej nie pamiętał, bo przecież większość jego uczniów zapadała mu w pamięci, ale teraz... Ostatnio okazało się, że jednak nie mógł sobie przypomnieć wszystkich jak myślał. W końcu odetchnął i spojrzał na nią przepraszająco. - Wybacz, chciałbym, ale chyba z wiekiem moja pamięć do imion wcale się nie poszerza - odparł, wzruszając ramionami i starając się jakoś przekazać jej swoje przeprosiny za to zapominalstwo. Nie trzeba jednak było go szczególnie dobrze znać, by wiedzieć, że roztrzepanie to jego drugie imię.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aurora w żaden sposób nie nazwałaby go niepoprawnym optymistą czy szaleńcem. Prawda była taka, że w dzisiejszych czasach w coś wierzyć trzeba bo po prostu żyć się odechciewa. Dziewczyna sama starała się podejść do tej sprawy z optymizmem. Liczyła, że któregoś dnia w końcu w proroku codziennym za miast listy kolejnych zamordowanych albo zaginionych osób, przeczyta się, że społeczeństwo czarodziejów może nareszcie spać spokojnie. Również w tym wszystkim bardzo mocno liczyła na młodzież która albo kończyła szkołę, albo dopiero co zaczynali. Wiedziała, że oni mogą dużo. Pamiętała jak ona była za czasów szkoły, beztroska, wszystko wydawało się być możliwe, a słowo "nie" tak naprawdę nie istniało. Był to czas kiedy sama uwierzyła w to, że jest w stanie zmienić świat, bo skoro może zmienić swoje życie to czemu by nie rzeczywistość. Miała tylko nadzieje, że po przez sposób nauczania jaki aktualnie praktykuje się w szkole młodzież nie da się zgnębić, że właśnie to podsyci żar... naprawdę chciała w to wierzyć.
-Stażyści mają różne zadania, często wiąże się to z typowo papierkową robotą która nikomu nie jest potrzebna- Wiadomo, że nie wyślą młodziaka na bardzo poważną misję. Na bycie aurorem trzeba było sobie zasłużyć, nawet jeżeli dziewczynie aktualnie w żaden sposób nie odpowiadało siedzenie w górze różnych dokumentów i raportów... ktoś to zrobić tak czy inaczej musiał. Miało to sens, gdyby taki młodziak, co to jest narwany i w zasadzie głupi poszedł na misje pewnie by zginął przy pierwszej lepszej okazji. Naturalnie, że w ten zawód wpisane jest ryzyko pod postacią śmierci, i każdy kto chce zostać aurorem musi zdawać sobie z tego sprawę, to mimo wszystko gdyby rzucić stażystów od razu na głębokie wody... cóż zawód aurora mógłby powoli wymierać.
-Lady Aurora Greengrass. Byłam w Huffelpuff'ie - Przedstawiła się tak jak nauczono ją w domu czyli pełnym swoim tytułem i uśmiechnęła się w kierunku mężczyzny, kiwnęła w jego kierunku lekko głową i wyciągnęła rękę na znak przywitania. Nie, nie oczekiwała, że zacznie ją całować po rękach. To nie było miejsce w którym należało prezentować swoje szlacheckie pochodzenie... nikogo tutaj to nie obchodziło i na nikim nie robiło tak naprawdę najmniejszego wrażenia, wręcz przeciwnie mogło spotkać się z wyśmianiem. Dlatego dziewczyna liczyła na to, że nauczyciel po prostu uściśnie jej dłoń.
-Stażyści mają różne zadania, często wiąże się to z typowo papierkową robotą która nikomu nie jest potrzebna- Wiadomo, że nie wyślą młodziaka na bardzo poważną misję. Na bycie aurorem trzeba było sobie zasłużyć, nawet jeżeli dziewczynie aktualnie w żaden sposób nie odpowiadało siedzenie w górze różnych dokumentów i raportów... ktoś to zrobić tak czy inaczej musiał. Miało to sens, gdyby taki młodziak, co to jest narwany i w zasadzie głupi poszedł na misje pewnie by zginął przy pierwszej lepszej okazji. Naturalnie, że w ten zawód wpisane jest ryzyko pod postacią śmierci, i każdy kto chce zostać aurorem musi zdawać sobie z tego sprawę, to mimo wszystko gdyby rzucić stażystów od razu na głębokie wody... cóż zawód aurora mógłby powoli wymierać.
-Lady Aurora Greengrass. Byłam w Huffelpuff'ie - Przedstawiła się tak jak nauczono ją w domu czyli pełnym swoim tytułem i uśmiechnęła się w kierunku mężczyzny, kiwnęła w jego kierunku lekko głową i wyciągnęła rękę na znak przywitania. Nie, nie oczekiwała, że zacznie ją całować po rękach. To nie było miejsce w którym należało prezentować swoje szlacheckie pochodzenie... nikogo tutaj to nie obchodziło i na nikim nie robiło tak naprawdę najmniejszego wrażenia, wręcz przeciwnie mogło spotkać się z wyśmianiem. Dlatego dziewczyna liczyła na to, że nauczyciel po prostu uściśnie jej dłoń.
Gość
Gość
Było ciężko, ale nie można było narzekać. Czasy były jakie były i na pewno nie można było się poddawać. Od gadania nikt nie wybudował mostu czy nie podbił narodów. Może i nie wydawał się zbyt akcyjnym człowiekiem, ale akurat Jayden najlepiej czuł się w ruchu. I dotyczyło to wszystkiego. Zarówno nauki, spędzania czasu wolnego czy właśnie podchodzenia do spraw politycznych. Nie lubił marazmu jaki się objawiał teraz u większości osób. Nawet podczas spotkania z Lorraine okazało się, że ta, wydawać by się mogło, aktywna kobieta miała wątpliwości, a sama rozmowa przeminęła w dość monotonnym wydźwięku. Nie podobało mu się to, szczególnie że Ministerstwo Magii weszło również do Hogwartu i zaczęło wyłapywać uczniów krwi mugolskiej. Zabierali ich na przesłuchania, z których dzieci nigdy nie wracały. JJ próbował dowiedzieć się czegoś na ten temat od Evey, ale aurorka niewiele wiedziała. Gdyby miał kogoś bliskiego w magicznej policji.. Lub jeszcze w jakimś innym oddziale Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów... Początkowo sądził, że załatwi coś wspólnie z rodzicami tych studentów, ale oni również znikali. To było przerażające... Do tego przecież Michael Tonks był również pochodzenia mugolskiego. Zaraz jednak dziewczyna przed nim wyrwała go z rozmyślań, za co był jej w jakimś stopniu wdzięczny.
- Ile ja się nabiegałem na stażu w Wieży Astrologów... Całkiem sporo - odparł na jej słowa, przy czym kiwnął głową w celu przytaknięcia. Wysyłano go wszędzie tam, gdzie innym nie chciało się iść, a że Jay był złakniony wiedzy i każde zadanie było dla niego przygodą - podejmował się ich bez mrugnięcia okiem i to jeszcze z uśmiechem na ustach. Jednak gdyby nie to, nie byłby zmuszony nawiązywać kontaktu z centaurami i zapewne nie posiadałby takiej wiedzy, którą mu udostępniły. Nie miałby w nich też swoich przyjaciół i mentorów, którzy kierowali go w związku z badaniami, pomagali i również wspierali, gdy nie mógł sobie poradzić. Miał nadzieję, że panna przed nim również znajdzie takie swoje centaury, które poprowadzą ją przez dalszy rozwój kariery. Zaraz jednak dowiedział się jak nazywała się ów nieznajoma uczennica, co nieco go ożywiło. - O! Kolejna szlachcianka! - zawołał Jayden z szerokim uśmiechem. Ostatnio ciągle dziwnym zrządzeniem losu natykał się na dawne uczennice tego pochodzenia. - Wy, Puchoni zawsze gdzieś znikacie mi na astronomii - zaśmiał się, chociaż wcale nie miał nic złego na myśli. Dzieci z domu Huffelpuff były zdecydowanie cichsze od narwanych Gryfonów, nie wyrywały się do zadań jak Krukoni, ani tym bardziej nie unosiły się dumą i arogancją jak członkowie domu Salazara Slytherina. Ciężko było zapamiętać te mniej udzielające się postacie ze szkolnych ławek, chociaż zawsze wspominał ten dom z pewnym sentymentem. - Widzę, że to nie tylko praca dla Gryfonów. Dobrze. Pokaż im - zaśmiał się, po czym również wyciągnął rękę w jej stronę i uścisnął. - Vane. Jayden Vane, ale to już wiesz, prawda? - dodał, patrząc na nią ciepło. JJ nie był wychowywany w domu z niezwykłym naciskiem na etykietę. Umiał zachować się kulturalnie i taki również był w obyciu, ale daleko było mu do tradycji szlacheckich. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by całować dziewczynę w rękę. - Czyli mówisz, że nie widziałaś mojej Evey, co?
- Ile ja się nabiegałem na stażu w Wieży Astrologów... Całkiem sporo - odparł na jej słowa, przy czym kiwnął głową w celu przytaknięcia. Wysyłano go wszędzie tam, gdzie innym nie chciało się iść, a że Jay był złakniony wiedzy i każde zadanie było dla niego przygodą - podejmował się ich bez mrugnięcia okiem i to jeszcze z uśmiechem na ustach. Jednak gdyby nie to, nie byłby zmuszony nawiązywać kontaktu z centaurami i zapewne nie posiadałby takiej wiedzy, którą mu udostępniły. Nie miałby w nich też swoich przyjaciół i mentorów, którzy kierowali go w związku z badaniami, pomagali i również wspierali, gdy nie mógł sobie poradzić. Miał nadzieję, że panna przed nim również znajdzie takie swoje centaury, które poprowadzą ją przez dalszy rozwój kariery. Zaraz jednak dowiedział się jak nazywała się ów nieznajoma uczennica, co nieco go ożywiło. - O! Kolejna szlachcianka! - zawołał Jayden z szerokim uśmiechem. Ostatnio ciągle dziwnym zrządzeniem losu natykał się na dawne uczennice tego pochodzenia. - Wy, Puchoni zawsze gdzieś znikacie mi na astronomii - zaśmiał się, chociaż wcale nie miał nic złego na myśli. Dzieci z domu Huffelpuff były zdecydowanie cichsze od narwanych Gryfonów, nie wyrywały się do zadań jak Krukoni, ani tym bardziej nie unosiły się dumą i arogancją jak członkowie domu Salazara Slytherina. Ciężko było zapamiętać te mniej udzielające się postacie ze szkolnych ławek, chociaż zawsze wspominał ten dom z pewnym sentymentem. - Widzę, że to nie tylko praca dla Gryfonów. Dobrze. Pokaż im - zaśmiał się, po czym również wyciągnął rękę w jej stronę i uścisnął. - Vane. Jayden Vane, ale to już wiesz, prawda? - dodał, patrząc na nią ciepło. JJ nie był wychowywany w domu z niezwykłym naciskiem na etykietę. Umiał zachować się kulturalnie i taki również był w obyciu, ale daleko było mu do tradycji szlacheckich. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by całować dziewczynę w rękę. - Czyli mówisz, że nie widziałaś mojej Evey, co?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aż tak żywego zareagowania profesora kompletnie się nie spodziewała. Nie był szlachetnie urodzony, nazwisko to zdradzało, ale przecież to nie był tak naprawdę żaden problem. Aurora lubiła takich ludzi. Nie byli związani tak naprawdę niczym, żadną nudną etykietą, czy bzdurnymi obowiązkami, które musieli wypełnić bo w przeciwnym razie zostaną wydziedziczeni bez grosza przy duszy. Wszystkich tych ludzi którzy byli z dala od salonów dziewczyna wspominała naprawdę dobrze, i często z niemałym uśmiechem na twarzy. Dlatego nawet teraz zachowanie tego człowieka sprawiło, że ta zachichotała się cicho. Wyobraziła sobie jak jej matka o mało co nie dostaje zawału gdyby usłyszała sposób w jaki odezwał się profesor. No tak wedle niej jak i wielu arystokratów tytuł szlachecki zobowiązywał tak zwane przez niektórych pospólstwo do okazania im należytego szacunku. Niektórzy nosili się lepiej niż nie jeden król.
-Puchoni z natury są roztrzepani- Ona sama pamiętała jak kilka razy spóźniła się na zajęcia, bo albo pogrążyła się w lekturze tomiku poezji, albo po prostu rozmowa z kimś była na tyle fascynująca, że cały świat nagle przestawał dla niej istnieć.
-Wedle mnie nie tylko Gryfoni są odważni... jest to cecha którą może posiadać każdy- Nigdy nie rozumiała tego przekonania, że do konkretnych domów były przypisane jakieś z góry ustalone zawody. Zawsze ją to irytowało, a Aurora jako osoba która starała się zmieniać świat chciała po raz kolejny się wyłamać.
-Staram się, aczkolwiek nie jest to łatwe. Szkolne stereotypy łatwo przeskoczyć, ale te które zostały wymyślone przez ludzi już nie tak łatwo- Dziewczyna nie była do końca pewna czy profesor zdaje sobie sprawę z tego jak wygląda sytuacja wśród arystokratów. Być może był podobnego zdania co większość osób, że być arystokratą to marzenie. Bale, piękne stroje, wytworne przyjęcia, droga biżuteria i ogólny luksus. Tak było w tym dużo prawdy, ale nie ma nic za darmo. Aby to wszystko mieć bardzo często oddawano własną wolność, a to nie było warte tego wszystkiego co można było dostać.
-Wie pan.... o tej godzinie ciężko znaleźć kogo kolwiek. Ja sama biegam po kilka razy z jednym dokumentem po różnych pomieszczeniach aby znaleźć konkretną osobę po czym dowiaduję się, że ruszyła na jakąś misję. Godzina z resztą panu też nie sprzyja- Lubiła swoją pracę z jednego prostego powodu... tutaj nie musiała sztywno pilnować się etykiety, chodzić wyprostowana, i uważać czy oby na pewno wyraźnie mówi i odpowiednio akcentuje końcówki. Tutaj mogła być sobą... po prostu.
-Puchoni z natury są roztrzepani- Ona sama pamiętała jak kilka razy spóźniła się na zajęcia, bo albo pogrążyła się w lekturze tomiku poezji, albo po prostu rozmowa z kimś była na tyle fascynująca, że cały świat nagle przestawał dla niej istnieć.
-Wedle mnie nie tylko Gryfoni są odważni... jest to cecha którą może posiadać każdy- Nigdy nie rozumiała tego przekonania, że do konkretnych domów były przypisane jakieś z góry ustalone zawody. Zawsze ją to irytowało, a Aurora jako osoba która starała się zmieniać świat chciała po raz kolejny się wyłamać.
-Staram się, aczkolwiek nie jest to łatwe. Szkolne stereotypy łatwo przeskoczyć, ale te które zostały wymyślone przez ludzi już nie tak łatwo- Dziewczyna nie była do końca pewna czy profesor zdaje sobie sprawę z tego jak wygląda sytuacja wśród arystokratów. Być może był podobnego zdania co większość osób, że być arystokratą to marzenie. Bale, piękne stroje, wytworne przyjęcia, droga biżuteria i ogólny luksus. Tak było w tym dużo prawdy, ale nie ma nic za darmo. Aby to wszystko mieć bardzo często oddawano własną wolność, a to nie było warte tego wszystkiego co można było dostać.
-Wie pan.... o tej godzinie ciężko znaleźć kogo kolwiek. Ja sama biegam po kilka razy z jednym dokumentem po różnych pomieszczeniach aby znaleźć konkretną osobę po czym dowiaduję się, że ruszyła na jakąś misję. Godzina z resztą panu też nie sprzyja- Lubiła swoją pracę z jednego prostego powodu... tutaj nie musiała sztywno pilnować się etykiety, chodzić wyprostowana, i uważać czy oby na pewno wyraźnie mówi i odpowiednio akcentuje końcówki. Tutaj mogła być sobą... po prostu.
Gość
Gość
Jayden był za szczery, żeby woalować swoje zachowanie dodatkowymi kilogramami kurtuazji i wyszukanych słów. Gdyby urodził się w rodzinie szlacheckiej, zapewne sprawy przyszłego związku małżeńskiego toczyłyby się swoim życiem i były w rękach ojca czy nestora. On nie miałby do tego ochoty. Kto wie... Może nawet byłby już żonaty, chociaż gdyby ta myśl wpadła profesorowi do głowy, byłby niezwykle zaskoczony, ale potem jak zawsze skomentował to szerokim uśmiechem. Ciężko było z nim żyć, jeśli oczekiwało się od niego zrozumienia niektórych rzeczy tak ważnych dla innych ludzi, a z jego perspektywy zupełnie nierealnych. Małżeństwo nie było mu pisane. Co najwyżej pasja do astronomii. Odpowiadało mu jego życie i nie zamieniłby się z nikim. Największym bogaczem czy królem, bo przecież tak było doskonale. Mógł robić co kochał i przy okazji pomagać innym. Przecież nie było nic piękniejszego, a pieniądze nigdy nie dawały szczęścia. Można było za to kupić niebo? Gwiazdy? Deszcz meteorytów? A może widoki? Tylko szaleniec zamieniłby coś tak wspaniałego i doskonałego na góry galeonów. Nie obserwowanie nieba chociażby przez jedną noc, było dla niego czasem straconym. Pomimo ogólnej teorii, że sklepienie i znajdujące się na nim ciała niebieskie nie zmieniają się, było kłamstwem. Każda minuta, każda godzina różniła się od siebie i wprawne oko mogło to dostrzec. Oj, tak. Taki szlachcic byłby niezłym utrapieniem dla swojej rodziny.
Na słowa panny Greengrass o Puchonach uśmiechnął się z pewnym sentymentem. Oj, tak. Jego uczniowie byli najlepsi. Dla JJa nie istniało nic lepszego jak połączenie pasji z nauką. Do tego przyjemnie było porozmawiać z kimś, kto już skończył edukację i mógł z miłymi wspomnieniami poopowiadać o tym, co się działo w szkole. W końcu sam Hogwart niczemu nie zawinił - teraz było ciężko przez władze, które trzymały w ryzach każdy aspekt życia swoich uczniów.
- Pewnie że nie - odparł Vane, wzruszając ramionami. - Teraz znam już kolejną wojującą ze stereotypami - zaśmiał się delikatnie, myśląc o Howell, która była silną kobietą, która zdecydowanie nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Z ich dwójki to właśnie ona była tą twardo stąpająca po ziemi, by roztrzepany Jayden mógł chodzić z głową w chmurach. Co do arystokratów to może i nie wyglądał na kogoś, kto ich zna, ale miał wśród znajomych kilka osób z tego grona. Nawet jego ciotka w końcu miała szlachetną krew. Mimo że Thea Vane była wyjątkowo marudną osobą, nie patrzył na wszystkich arystokratów z tego pryzmatu. Słuchał jednak czasami na spotkaniach rodzinnych, że jakby urodził się szlachcicem, nie pozwolono by mu tak biegać z mugolskimi dziećmi i oddawać się zbytkom jak astronomia. Zapamiętał te dość gorzkie słowa dość dobitnie, ale nie stracił hartu ducha. Już dziadek o to zadbał i za to był mu wdzięczny. - Merlinie... Nie chciałem w takim razie ci przeszkadzać w pracy. Niepotrzebnie cię więc tak wstrzymuję - odparł Jay, słysząc o wielu obowiązkach, które spoczywały na barkach Aurory. - Pewnie i tak cię zanudziłem tym gadaniem - dodał, posyłając jej wesoły uśmiech. Ktoś przebiegł zaraz obok profesora, lekko szturchając go ramieniem, na co ten pokręcił jedynie głową, nie tracąc humoru. - Będę więc musiał szukać dalej. Zresztą cwana z niej kobieta i może być wszędzie.
Oj, tak. Zdolność metamorfagii zawsze sprawiała Evey wiele frajdy. A szczególnie gdy mogła nieco pożartować z innych. Może nawet była tym jegomościem, co się spieszył jeszcze chwilę temu?
Na słowa panny Greengrass o Puchonach uśmiechnął się z pewnym sentymentem. Oj, tak. Jego uczniowie byli najlepsi. Dla JJa nie istniało nic lepszego jak połączenie pasji z nauką. Do tego przyjemnie było porozmawiać z kimś, kto już skończył edukację i mógł z miłymi wspomnieniami poopowiadać o tym, co się działo w szkole. W końcu sam Hogwart niczemu nie zawinił - teraz było ciężko przez władze, które trzymały w ryzach każdy aspekt życia swoich uczniów.
- Pewnie że nie - odparł Vane, wzruszając ramionami. - Teraz znam już kolejną wojującą ze stereotypami - zaśmiał się delikatnie, myśląc o Howell, która była silną kobietą, która zdecydowanie nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Z ich dwójki to właśnie ona była tą twardo stąpająca po ziemi, by roztrzepany Jayden mógł chodzić z głową w chmurach. Co do arystokratów to może i nie wyglądał na kogoś, kto ich zna, ale miał wśród znajomych kilka osób z tego grona. Nawet jego ciotka w końcu miała szlachetną krew. Mimo że Thea Vane była wyjątkowo marudną osobą, nie patrzył na wszystkich arystokratów z tego pryzmatu. Słuchał jednak czasami na spotkaniach rodzinnych, że jakby urodził się szlachcicem, nie pozwolono by mu tak biegać z mugolskimi dziećmi i oddawać się zbytkom jak astronomia. Zapamiętał te dość gorzkie słowa dość dobitnie, ale nie stracił hartu ducha. Już dziadek o to zadbał i za to był mu wdzięczny. - Merlinie... Nie chciałem w takim razie ci przeszkadzać w pracy. Niepotrzebnie cię więc tak wstrzymuję - odparł Jay, słysząc o wielu obowiązkach, które spoczywały na barkach Aurory. - Pewnie i tak cię zanudziłem tym gadaniem - dodał, posyłając jej wesoły uśmiech. Ktoś przebiegł zaraz obok profesora, lekko szturchając go ramieniem, na co ten pokręcił jedynie głową, nie tracąc humoru. - Będę więc musiał szukać dalej. Zresztą cwana z niej kobieta i może być wszędzie.
Oj, tak. Zdolność metamorfagii zawsze sprawiała Evey wiele frajdy. A szczególnie gdy mogła nieco pożartować z innych. Może nawet była tym jegomościem, co się spieszył jeszcze chwilę temu?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To bezpardonowe mówienie na "ty" za każdym razem budziło w niej dziwny, niewysłowiony zachwyt. Tak, cieszyła się z tego, że ktoś w końcu mówił do niej jak do normalnego człowieka. Bez tych wszystkich zbędnych Lady i innych określeń przesadnie jak dla niej grzecznościowych. Nadal świat ludzi spoza szlacheckiego kręgu był dla niej swego rodzaju tajemnicą, która ją zachwycała za każdym razem kiedy tylko spotykała się z takimi ludźmi. Ich prostota życia, czy chociażby fakt, że skrzaty domowe nie pomagają kobietom w ubraniu, albo uczesaniu się było dla niej czymś niezmiernie fascynującym. Zupełnie tak jak by odkryła inną... lepszą planetę. Chciałaby to połączyć. Gdyby arystokracja chociaż w połowie była tak swobodna w swoich działaniach jak profesor ile byłoby weselej. Chociaż za życia jej ojca w ich domu właśnie tak było. Czasami o tym zapominała bo to było tak dawno temu. Ojciec umarł a czasy i dla niej się zmieniły. Z dziewczynki z niebieskimi wstążkami musiała przemienić się w prawdziwą Lady Greegrass, a to w żaden sposób jej nie odpowiadało.
-Oh naprawdę nic się nie stało... cieszę się, że akurat na pana trafiło. Wspominam zawsze pana jako niezwykle uroczego jegomościa- Naturalnie nie miała tutaj nic zbereźnego na myśli, po prostu mężczyzna wydawał się jej trochę błądzić w chmurach... i raczej nie należał do tych którzy twardo stąpali po ziemi, a tacy ludzie byli naprawdę interesującymi osobnikami, pewnie dlatego, że zaczynali być powoli wymarłym gatunkiem w dzisiejszych czasach.
-Tak naprawdę...- Zniżyła tutaj trochę głos zbliżając się lekko do mężczyzny.
-Jak sprawy wyglądają w szkole... śmiem twierdzić, że nie najlepiej- Ona sama doskonale pamiętała przez co musiała przechodzić, jakie kary otrzymywała za nieposłuszeństwo które głównie spowodowane było tym, że nie chciała uczyć się zaklęć czarno magicznych. Może i były potężne, może i faktycznie sama potęga była ważna, ale... na pewno można było do niej dojść w inny sposób niż po przez sianie zamętu i grozy wśród ludzi.
-Oh naprawdę nic się nie stało... cieszę się, że akurat na pana trafiło. Wspominam zawsze pana jako niezwykle uroczego jegomościa- Naturalnie nie miała tutaj nic zbereźnego na myśli, po prostu mężczyzna wydawał się jej trochę błądzić w chmurach... i raczej nie należał do tych którzy twardo stąpali po ziemi, a tacy ludzie byli naprawdę interesującymi osobnikami, pewnie dlatego, że zaczynali być powoli wymarłym gatunkiem w dzisiejszych czasach.
-Tak naprawdę...- Zniżyła tutaj trochę głos zbliżając się lekko do mężczyzny.
-Jak sprawy wyglądają w szkole... śmiem twierdzić, że nie najlepiej- Ona sama doskonale pamiętała przez co musiała przechodzić, jakie kary otrzymywała za nieposłuszeństwo które głównie spowodowane było tym, że nie chciała uczyć się zaklęć czarno magicznych. Może i były potężne, może i faktycznie sama potęga była ważna, ale... na pewno można było do niej dojść w inny sposób niż po przez sianie zamętu i grozy wśród ludzi.
Gość
Gość
Ciężko było wymuszać podobne zachowania, jeśli widać, że nie przeszkadzały one rozmówcy. Jeśli naprawdę byłoby to konieczne, Jayden by się do tego zmusił, ale ciężko było mu pamiętać o tym, że szlachcice rozmawiali w nieco inny sposób lub wymagali tego od siebie i ludzi, których spotykali. Dziewczyna przed nim może i wraz z urodzeniem była lady, jednak miała te dwadzieścia lat i na pewno dystans budowany między nią, a resztą świata był zdecydowanie niepotrzebny. Szczególnie że Aurora nie wyglądała na kogoś, kto się odgradza od społeczeństwa innego niż szlacheckie wielkim murem. Pracowała jako auror, to już samo w sobie było równe ze spotykaniem osób wszelakiej maści. Do tego pierwsze wrażenie zrobiła jako osoba otwarta. Łatwo było wyczuć, gdy ktoś chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę, a tutaj tego nie było. Jak widać szlachta nie była taka wycofana jak twierdzili niektórzy. Owszem zdarzali się jeszcze ci bardziej wycofani członkowie wielkich rodów, ale miło było widzieć młodzież, która potrafiła żyć w obu światach i jakoś koegzystowała.
- Dobre określenie na kogoś oderwanego nieco od codziennych spraw - odparł z uśmiechem i mrugnął do niej porozumiewawczo, gdy usłyszał uroczego jegomościa. Zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy przepadali za tym specyficznym stylem bycia, ale nie zamierzał jakoś się tym przejmować. Życie zdecydowanie było zbyt krótkie by to robić i zbyt ciekawe, by tracić na to czas. Vane'owie w końcu byli sławni z swojego pociągu do wiedzy, a także odkrywania różnych kawałków ziemi podczas jej poszukiwań. Jego dziadek zapewne przebywał w Ekwadorze czy skąd on tam znowu wysyłał pocztówkę do wnuka. Zapewne badał kolejny meteoryt. Było to tak fascynujące, że Jay nie mógł czasem myśleć o niczym innym. Podróże, astronomia... Czy nie brzmiało to jak spełnienie marzeń? Właśnie dlatego że JJ tak szybko odlatywał myślami w różne strony, nie brał słów wypowiedzianych przez swoich rozmówców w sposób w jaki robiliby to inni ludzie. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, by panna Greengrass mówiła jakieś niestosowne rzeczy. Zaraz też zauważył, że podeszła bliżej i nieco ściszyła głos, by nikt postronny jej nie usłyszał. No, tak... Hogwart... Temat szkoły były niezwykle interesujący dla ludzi, którzy już tam nie przebywali, ale jednocześnie bardzo niebezpieczny dla ciekawskich, którzy nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji. Nie chciał jednak zostawiać Aurory bez żadnej odpowiedzi, bo była mądrą, młodą kobietą, która zasługiwała na prawdę i na pewno znała jej wartość. - Zamek się nie zmienił, jednak nie mogę tego powiedzieć o atmosferze. Ciężko jednak twierdzić, że Grindelwald chociaż odrobinę zachował charakter szkoły, którą znaliśmy pod rządami Albusa - zaczął, a jego twarz natychmiast sposępniała i straciła ten dziecięcy urok. Nawet skrzące się wcześniej oczy jakby przygasły. Oczywiście nie mógł powiedzieć o wszystkim, bo nawet najbliższym nie wspominał o reżimie, który panował wewnątrz dawnego miejsca dzieciństwa. Gwiazdy miały się dobrze. Nic im przecież nie groziło, chociaż nie można było tego powiedzieć o świecie magii, gdzie nikt nie mógł czuć się teraz bezpiecznie. A Hogwart... Czy dalej był tym samym miejscem, co dawniej? Zamek odbierał teraz dzieciństwo uczniom. Czarna magia na zajęciach, wojskowy reżim... Ci, którzy tam nie byli, nie mogli pojąć całkowicie tamtych wydarzeń. A patrzenie i stanie obok podczas tego wszystkiego sprawiało, że Jayden o wiele silniej chciał to zakończyć. Starał się być ostoją, chciał, żeby jego zajęcia były chwilowym zapomnieniem dla studentów. Miał nadzieję, że tak było. Podniósł spojrzenie na czekającą na odpowiedź Aurorę i uśmiechnął się blado. - Dobrze, że skończyłaś ją w odpowiednim czasie - odpowiedział, równocześnie kryjąc za tymi słowami dość gorzką prawdę.
- Dobre określenie na kogoś oderwanego nieco od codziennych spraw - odparł z uśmiechem i mrugnął do niej porozumiewawczo, gdy usłyszał uroczego jegomościa. Zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy przepadali za tym specyficznym stylem bycia, ale nie zamierzał jakoś się tym przejmować. Życie zdecydowanie było zbyt krótkie by to robić i zbyt ciekawe, by tracić na to czas. Vane'owie w końcu byli sławni z swojego pociągu do wiedzy, a także odkrywania różnych kawałków ziemi podczas jej poszukiwań. Jego dziadek zapewne przebywał w Ekwadorze czy skąd on tam znowu wysyłał pocztówkę do wnuka. Zapewne badał kolejny meteoryt. Było to tak fascynujące, że Jay nie mógł czasem myśleć o niczym innym. Podróże, astronomia... Czy nie brzmiało to jak spełnienie marzeń? Właśnie dlatego że JJ tak szybko odlatywał myślami w różne strony, nie brał słów wypowiedzianych przez swoich rozmówców w sposób w jaki robiliby to inni ludzie. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, by panna Greengrass mówiła jakieś niestosowne rzeczy. Zaraz też zauważył, że podeszła bliżej i nieco ściszyła głos, by nikt postronny jej nie usłyszał. No, tak... Hogwart... Temat szkoły były niezwykle interesujący dla ludzi, którzy już tam nie przebywali, ale jednocześnie bardzo niebezpieczny dla ciekawskich, którzy nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji. Nie chciał jednak zostawiać Aurory bez żadnej odpowiedzi, bo była mądrą, młodą kobietą, która zasługiwała na prawdę i na pewno znała jej wartość. - Zamek się nie zmienił, jednak nie mogę tego powiedzieć o atmosferze. Ciężko jednak twierdzić, że Grindelwald chociaż odrobinę zachował charakter szkoły, którą znaliśmy pod rządami Albusa - zaczął, a jego twarz natychmiast sposępniała i straciła ten dziecięcy urok. Nawet skrzące się wcześniej oczy jakby przygasły. Oczywiście nie mógł powiedzieć o wszystkim, bo nawet najbliższym nie wspominał o reżimie, który panował wewnątrz dawnego miejsca dzieciństwa. Gwiazdy miały się dobrze. Nic im przecież nie groziło, chociaż nie można było tego powiedzieć o świecie magii, gdzie nikt nie mógł czuć się teraz bezpiecznie. A Hogwart... Czy dalej był tym samym miejscem, co dawniej? Zamek odbierał teraz dzieciństwo uczniom. Czarna magia na zajęciach, wojskowy reżim... Ci, którzy tam nie byli, nie mogli pojąć całkowicie tamtych wydarzeń. A patrzenie i stanie obok podczas tego wszystkiego sprawiało, że Jayden o wiele silniej chciał to zakończyć. Starał się być ostoją, chciał, żeby jego zajęcia były chwilowym zapomnieniem dla studentów. Miał nadzieję, że tak było. Podniósł spojrzenie na czekającą na odpowiedź Aurorę i uśmiechnął się blado. - Dobrze, że skończyłaś ją w odpowiednim czasie - odpowiedział, równocześnie kryjąc za tymi słowami dość gorzką prawdę.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Faktycznie rozmowy o szkole aktualnie nie były najlepszym tematem do poruszenia podczas spotkań towarzyskich, ale Aurora nie umiała od tak udać, że tematu nie było. Prorok codzienny donosił pewne wiadomości, ale tej gazecie dziewczyna tak naprawdę nigdy nie chciała wierzyć, dlatego też skoro spotkała profesora który na chwilę obecną dla niej był jedynym wiarygodnym źródłem informacji.
-Szkoła jako budynek się nie zmieni, to jest urok tego miejsca- Była o tym przekonana, że nawet za dwadzieścia czy trzydzieści lat zamek będzie nadal stał w tym samym miejscu, miała tylko nadzieje, że uczniowie którzy będą tam uczęszczać odzyskają to co tak brutalnie im się odebrało, a co do nich należało.
-Dyktatorzy rzadko uznają za dobre co kolwiek innego co nie mieści się w ich idealnym świecie- Właśnie w taki sposób patrzyła na tego człowieka, jak na dyktatora, który był owładnięty wizją świata, chorego, i niezwykle niebezpiecznego. Być może nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielka rzeź w tej chwili się szykowała, a nawet jeśli miał tego świadomość to równie dobrze można było nazwać go psychopatą.
-Wszystko to ma na celu złamanie młodych... aby zniechęcić ich do zorganizowania powstania. Ci w szkole są największym zagrożeniem, bo dla nich to czas kiedy mocno wierzą w to, że mogą zmieniać świat.... a ta wiara naprawdę może doprowadzić do zmiany- Naprawdę w to wierzyła, i jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba do wesprze ich z całych swoich sił. Chciała tego aby nikt nigdy więcej nie musiał grzebać swoich bliskich. Aby żadne dziecko podczas rodzinnej kolacji nie dostało informacji o śmierci ojca, matki, siostry czy nawet przyszywanego kuzyna. Aurora przez to przeszła i doskonale wiedziała jakie to uczucie. Jej dało to siłę aby dążyć do wyznaczonego przez siebie celu, ale dla niektórych był to koniec świat, idealna okazja do tego aby się poddać. Właśnie do tego dążył Grindelwald, i każdy kto był chociaż w niewielkim stopniu bardziej bystry bez problemu to zrozumie.
-Nie ominął mnie ten reżim... aczkolwiek ma pan racje, kiedy zmienił się dyrektor szkoły ja akurat byłam chyba na ostatnim roku, ale na własnej skórze poczułam zmiany... chociażby przez kary jakie zaczęto praktykować- To wszystko było tak bardzo głupie, bez sensu. W tej wizji ona sama nie umiała dostrzec niczego pięknego. Naturalnie, że nie była uprzedzona jeżeli chodzi o mugoli, uważała, że świat magii i mugoli może żyć obok siebie i nie ma w tym niczego złego. Mugole nie byli groźni w porównaniu do czarodziei byli słabi, wystarczyło jedno zaklęcie aby ci rozlecieli się, więc czemu silniejszy miałby znęcać się nad słabszym... to nigdy nie mieściło się w jej głowie, i pewnie nigdy nie zmieści.
-A pierwszoroczni jak sobie radzą... rodzice puszczają swoje dzieci?- Była ciekawa czy niektórzy czarodzieje decydują się na wysłanie dziecka do Hogwart'u. Gdyby ona miała dziecko na pewno wolałaby uczyć je w domu niż wysyłać w miejsce gdzie nie wiadomo czy jest bezpieczne. A przecież zamek ten jeszcze jakiś czas temu był nazywany najbezpieczniejszym miejscem.
-Szkoła jako budynek się nie zmieni, to jest urok tego miejsca- Była o tym przekonana, że nawet za dwadzieścia czy trzydzieści lat zamek będzie nadal stał w tym samym miejscu, miała tylko nadzieje, że uczniowie którzy będą tam uczęszczać odzyskają to co tak brutalnie im się odebrało, a co do nich należało.
-Dyktatorzy rzadko uznają za dobre co kolwiek innego co nie mieści się w ich idealnym świecie- Właśnie w taki sposób patrzyła na tego człowieka, jak na dyktatora, który był owładnięty wizją świata, chorego, i niezwykle niebezpiecznego. Być może nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielka rzeź w tej chwili się szykowała, a nawet jeśli miał tego świadomość to równie dobrze można było nazwać go psychopatą.
-Wszystko to ma na celu złamanie młodych... aby zniechęcić ich do zorganizowania powstania. Ci w szkole są największym zagrożeniem, bo dla nich to czas kiedy mocno wierzą w to, że mogą zmieniać świat.... a ta wiara naprawdę może doprowadzić do zmiany- Naprawdę w to wierzyła, i jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba do wesprze ich z całych swoich sił. Chciała tego aby nikt nigdy więcej nie musiał grzebać swoich bliskich. Aby żadne dziecko podczas rodzinnej kolacji nie dostało informacji o śmierci ojca, matki, siostry czy nawet przyszywanego kuzyna. Aurora przez to przeszła i doskonale wiedziała jakie to uczucie. Jej dało to siłę aby dążyć do wyznaczonego przez siebie celu, ale dla niektórych był to koniec świat, idealna okazja do tego aby się poddać. Właśnie do tego dążył Grindelwald, i każdy kto był chociaż w niewielkim stopniu bardziej bystry bez problemu to zrozumie.
-Nie ominął mnie ten reżim... aczkolwiek ma pan racje, kiedy zmienił się dyrektor szkoły ja akurat byłam chyba na ostatnim roku, ale na własnej skórze poczułam zmiany... chociażby przez kary jakie zaczęto praktykować- To wszystko było tak bardzo głupie, bez sensu. W tej wizji ona sama nie umiała dostrzec niczego pięknego. Naturalnie, że nie była uprzedzona jeżeli chodzi o mugoli, uważała, że świat magii i mugoli może żyć obok siebie i nie ma w tym niczego złego. Mugole nie byli groźni w porównaniu do czarodziei byli słabi, wystarczyło jedno zaklęcie aby ci rozlecieli się, więc czemu silniejszy miałby znęcać się nad słabszym... to nigdy nie mieściło się w jej głowie, i pewnie nigdy nie zmieści.
-A pierwszoroczni jak sobie radzą... rodzice puszczają swoje dzieci?- Była ciekawa czy niektórzy czarodzieje decydują się na wysłanie dziecka do Hogwart'u. Gdyby ona miała dziecko na pewno wolałaby uczyć je w domu niż wysyłać w miejsce gdzie nie wiadomo czy jest bezpieczne. A przecież zamek ten jeszcze jakiś czas temu był nazywany najbezpieczniejszym miejscem.
Gość
Gość
Każdy temat był dobry do rozmów tylko trzeba było się liczyć z tym, że nie każdy bywał tak lekki jak wymienianie między sobą uwag dotyczących szukania znajomej osoby w gronie pracowników Ministerstwa Magii. Musiał się też liczyć z tym, że ludzie, widząc go, wypytywali właśnie o Hogwart. Niektórzy z czystej troski o los dzieci i swoich potomków, inni z ciekawości nad sensacją niezależnie jaką, a jeszcze inni zwyczajnie dla informacji. Bo jeśli ktoś był poinformowany, miał pewną wiedzę. A wiedza dawała władzę. W końcu niewiedza nie usprawiedliwiała czynów.
- Dzieci powinny być filarem naszego życia i chociaż sam ich nie mam, uwielbiam nauczać w Hogwarcie. Praca z nimi daje naprawdę wiele satysfakcji. Szczególnie gdy widzisz, że ta ciekawość jest rozwijana - umilkł, jednak tylko na chwilę. - Gwiazdy nie muszą nas o tym informować. Gdy wszystko się zmieni, zabraknie tych którzy teraz chodzą po ziemi, tylko one jedyne będą czuwać - dodał, po czym słuchał słów Greengrass. Uśmiechnął się delikatnie, słysząc jej pełne wiary i prawdy słowa. Owszem. Miała całkowitą rację. Dobrze było widzieć również wśród młodszych od siebie ten zapał i brak jakichkolwiek klapek na oczach. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że wątpliwości pozwalają zachować młodość. Pewność to jakby złośliwy wirus. Ludzie zarażali się nim na starość. Na samo przypomnienie tych słów Jay uśmiechnął się do siebie, zdając sobie sprawę, że ów starość jest tak naprawdę nieokreślonym czasem i metaforą. Spotykał wielu młodych ludzi, którzy byli niesamowicie zdecydowani w działaniach czy podejmowaniu decyzji i wykazywali się przy tym nad wyraz dojrzałym zachowaniem. Niektórzy starcy w opozycji do nich byli jak dzieci i nie tylko przez wzgląd swojego wieku, ale z charakteru. Wiecznie chcieli poznawać daleki świat, nowe kultury, ciągle doznawać niesamowitych rzeczy dnia codziennego. I przy tym zachowywali taką pogodę ducha, którą trzeba było jedynie podziwiać. Oczywiście że Jayden chciał się zaliczać do tej drugiej grupy wesołej starości, nie wyobrażając sobie nigdy, by przekładał sprawy związane z pieniędzmi, polityką czy jakąkolwiek inną materią nad duchowe doznania. Rodzice wpajali mu to od małego, przebywanie z kolegami z podwórka w większości z niemagicznych rodzin nauczyło go, że magia to nie wszystko. Co by się działo bez niej? Nie byłoby problemów w podziałach między mugolami i resztą, ale wszystkim przyszło żyć w takim i nie innym świecie i musieli sobie z tym radzić. Ale co by było, gdyby naprawdę jej nie było? Magii? Vane pewnie szalałby w swojej astronomii. W końcu wielu czarodziejów specjalizujących się w tej dziedzinie odnosiło się właśnie do odkryć członków niemagicznego społeczeństwa. Kopernik czy Heweliusz nie byli czarodziejami a dokonywali niesamowitych odkryć. I to z o wiele gorszymi urządzeniami niż posiadali współcześni ich koledzy po fachu. Będąc tu czy tam, Jayden nigdy by nie zrezygnował z tego, co kochał. Nie chciał więc dopuścić, by ten zapał został umorzony w sercach jego podopiecznych. Za nic w świecie. - Nikt ci nie zwróci tego roku, ale przynajmniej był to tylko rok. Statystycznie dzieci jest coraz mniej. Te przyjmowane na pierwszy rok można liczyć bez problemu i nawet nie dwie klasy, ale trzy lub cztery mieszczą się na zajęciach. Staram się im pomagać jak mogę i tylu, ilu mogę. Nie zawsze oznacza to wszystkim - dodał, całkowicie tracąc wcześniejszy zapał. Zaraz jednak o czymś sobie przypomniał i nieco się ożywił. - Ale nie wszyscy stracili hart ducha. Widzę, że tutaj również - rzucił, posyłając Aurorze łagodniejsze spojrzenie. Potrzebowali każdego kto mógł wspomóc sprawę, o którą walczyli. Bo najwidoczniej byli po tej samej stronie.
- Dzieci powinny być filarem naszego życia i chociaż sam ich nie mam, uwielbiam nauczać w Hogwarcie. Praca z nimi daje naprawdę wiele satysfakcji. Szczególnie gdy widzisz, że ta ciekawość jest rozwijana - umilkł, jednak tylko na chwilę. - Gwiazdy nie muszą nas o tym informować. Gdy wszystko się zmieni, zabraknie tych którzy teraz chodzą po ziemi, tylko one jedyne będą czuwać - dodał, po czym słuchał słów Greengrass. Uśmiechnął się delikatnie, słysząc jej pełne wiary i prawdy słowa. Owszem. Miała całkowitą rację. Dobrze było widzieć również wśród młodszych od siebie ten zapał i brak jakichkolwiek klapek na oczach. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że wątpliwości pozwalają zachować młodość. Pewność to jakby złośliwy wirus. Ludzie zarażali się nim na starość. Na samo przypomnienie tych słów Jay uśmiechnął się do siebie, zdając sobie sprawę, że ów starość jest tak naprawdę nieokreślonym czasem i metaforą. Spotykał wielu młodych ludzi, którzy byli niesamowicie zdecydowani w działaniach czy podejmowaniu decyzji i wykazywali się przy tym nad wyraz dojrzałym zachowaniem. Niektórzy starcy w opozycji do nich byli jak dzieci i nie tylko przez wzgląd swojego wieku, ale z charakteru. Wiecznie chcieli poznawać daleki świat, nowe kultury, ciągle doznawać niesamowitych rzeczy dnia codziennego. I przy tym zachowywali taką pogodę ducha, którą trzeba było jedynie podziwiać. Oczywiście że Jayden chciał się zaliczać do tej drugiej grupy wesołej starości, nie wyobrażając sobie nigdy, by przekładał sprawy związane z pieniędzmi, polityką czy jakąkolwiek inną materią nad duchowe doznania. Rodzice wpajali mu to od małego, przebywanie z kolegami z podwórka w większości z niemagicznych rodzin nauczyło go, że magia to nie wszystko. Co by się działo bez niej? Nie byłoby problemów w podziałach między mugolami i resztą, ale wszystkim przyszło żyć w takim i nie innym świecie i musieli sobie z tym radzić. Ale co by było, gdyby naprawdę jej nie było? Magii? Vane pewnie szalałby w swojej astronomii. W końcu wielu czarodziejów specjalizujących się w tej dziedzinie odnosiło się właśnie do odkryć członków niemagicznego społeczeństwa. Kopernik czy Heweliusz nie byli czarodziejami a dokonywali niesamowitych odkryć. I to z o wiele gorszymi urządzeniami niż posiadali współcześni ich koledzy po fachu. Będąc tu czy tam, Jayden nigdy by nie zrezygnował z tego, co kochał. Nie chciał więc dopuścić, by ten zapał został umorzony w sercach jego podopiecznych. Za nic w świecie. - Nikt ci nie zwróci tego roku, ale przynajmniej był to tylko rok. Statystycznie dzieci jest coraz mniej. Te przyjmowane na pierwszy rok można liczyć bez problemu i nawet nie dwie klasy, ale trzy lub cztery mieszczą się na zajęciach. Staram się im pomagać jak mogę i tylu, ilu mogę. Nie zawsze oznacza to wszystkim - dodał, całkowicie tracąc wcześniejszy zapał. Zaraz jednak o czymś sobie przypomniał i nieco się ożywił. - Ale nie wszyscy stracili hart ducha. Widzę, że tutaj również - rzucił, posyłając Aurorze łagodniejsze spojrzenie. Potrzebowali każdego kto mógł wspomóc sprawę, o którą walczyli. Bo najwidoczniej byli po tej samej stronie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Nikt tak jak pan nie umiał na poczekaniu stworzyć pięknej sentencji- Aurora jako arystokratka była niezwykle uwrażliwiona na punkcie poezji, kochała ją całym sercem, sama pisywała dziecinne wierszyki, które skrywała przed światem niczym swój najcenniejszy skarb. Nikomu tego nie pokazywała bo doskonale wiedziała, że nie wiele osób by to zrozumiało, a już na pewno nikt z grona jej znajomych w którym chciała czy nie przyszło jej się obracać. Ona sama często mówiła, że los sprawiając, że urodziła się w takiej a nie innej rodzinie albo sobie z niej w bardzo brutalny sposób zażartował, i właśnie w tej chwili tarzał się ze śmiechu na widok jak Aurora próbuje coś zdziałać, albo wręcz przeciwnie. Stworzył ją taka aby się przekonać, że los faktycznie można zmienić, zupełnie tak jak by sam nie był pewien czy ktoś może mieć wpływ na jego decyzje.
-Wierzę w te dzieci. Hogwart uczy wielu wartości, w tym pielęgnowanie własnych ideałów.- Nie oczekiwała tego, że nagle nastąpi przewrót, i nawet nie chciałaby tego, bo wiązałoby to się ze stratą naprawdę dużej liczby ludzi, ale miała nadzieję, że uczniowie szkoły nie pozwolą aby ktoś zmusił ich do padnięcia na kolana. I tu jest jedna cecha którą niezwykle ceniła u arystokratów. Każdy jeden posiadał swoją dumę, i to było bardzo cenne. Gdyby nie duma Aurory nie osiągnęła by tego wszystkiego.
-Wszystkim nie da się pomóc, ale jak będzie to chociaż jedna duszyczka to już jest sukces. Niech każdy z nas pomoże jednej osobie a o ile ten świat będzie lepszy- Chodziło o proste czynności, uśmiechnięcie, przepuszczenie kogoś w kolejce, powiedzenie "dzień dobry" albo pomoc staruszce z zakupami. Proste rzeczy które naprawdę mogły zmienić nasz świat, a teraz tego wyjątkowo potrzebował. Zwykłej uprzejmości i uczucia jedności... tego, że każdy czarodziej tak naprawdę jest taki sam. Nie ma gorszych lepszych, czystokrwistych czy nie... to nie miało znaczenia, i mieć nie będzie.
-Jeżeli stracimy hart ducha, to równie dobrze możemy sami podłożyć się pod nasze własne różdżki- Hart ducha, nadzieja i inne wartości były teraz na wagę złota, niektórych to właśnie to motywowało do codziennego wstawania aby iść do pracy. Nadzieja, że będzie lepiej bo musi być lepiej... prawda? Zawsze tak się mówiło, że aby było lepiej najpierw musi być gorzej. Więc skoro tyle osób to mówiło więc jakieś ziarnko prawdy w tym było.
-Czytałam o tym, że mugolaki są odbierane swoim rodzicom i umieszczane w specjalnych placówkach... żyjemy w naprawdę chorych czasach- Jak można odebrać dziecko rodzicom... chociaż Aurora również miała z tym do czynienia, tylko w tym wypadku tą rolę odegrała jej babcia, nie mniej również było to okrutne.
-Wierzę w te dzieci. Hogwart uczy wielu wartości, w tym pielęgnowanie własnych ideałów.- Nie oczekiwała tego, że nagle nastąpi przewrót, i nawet nie chciałaby tego, bo wiązałoby to się ze stratą naprawdę dużej liczby ludzi, ale miała nadzieję, że uczniowie szkoły nie pozwolą aby ktoś zmusił ich do padnięcia na kolana. I tu jest jedna cecha którą niezwykle ceniła u arystokratów. Każdy jeden posiadał swoją dumę, i to było bardzo cenne. Gdyby nie duma Aurory nie osiągnęła by tego wszystkiego.
-Wszystkim nie da się pomóc, ale jak będzie to chociaż jedna duszyczka to już jest sukces. Niech każdy z nas pomoże jednej osobie a o ile ten świat będzie lepszy- Chodziło o proste czynności, uśmiechnięcie, przepuszczenie kogoś w kolejce, powiedzenie "dzień dobry" albo pomoc staruszce z zakupami. Proste rzeczy które naprawdę mogły zmienić nasz świat, a teraz tego wyjątkowo potrzebował. Zwykłej uprzejmości i uczucia jedności... tego, że każdy czarodziej tak naprawdę jest taki sam. Nie ma gorszych lepszych, czystokrwistych czy nie... to nie miało znaczenia, i mieć nie będzie.
-Jeżeli stracimy hart ducha, to równie dobrze możemy sami podłożyć się pod nasze własne różdżki- Hart ducha, nadzieja i inne wartości były teraz na wagę złota, niektórych to właśnie to motywowało do codziennego wstawania aby iść do pracy. Nadzieja, że będzie lepiej bo musi być lepiej... prawda? Zawsze tak się mówiło, że aby było lepiej najpierw musi być gorzej. Więc skoro tyle osób to mówiło więc jakieś ziarnko prawdy w tym było.
-Czytałam o tym, że mugolaki są odbierane swoim rodzicom i umieszczane w specjalnych placówkach... żyjemy w naprawdę chorych czasach- Jak można odebrać dziecko rodzicom... chociaż Aurora również miała z tym do czynienia, tylko w tym wypadku tą rolę odegrała jej babcia, nie mniej również było to okrutne.
Gość
Gość
- Nie żartuj sobie ze mnie, proszę - odparł nieco speszony na jej słowa, ale uśmiechał się szeroko. Nie chciał niczego takiego powiedzieć, po prostu odbierał ten świat właśnie w ten sposób. Jaydenowi daleko było do poezji, chyba że traktowała o kosmosie, a tej było bardzo mało. Jego rodzice nie byli pasjonatami tego rodzaju sztuki, chociaż pani Vane jako słynna pianistka znała się na niej naprawdę dobrze. JJ jako mały chłopiec siedział w salonie i słuchał jak mama wygrywała nawet najbardziej skomplikowane kompozycje. I to bez najmniejszego zadrgania zwinnych palców. Co prawda próbowała go jakoś nauczyć, ale na początku mały chłopiec uderzał całymi rączkami w klawisze i miał z tego niesamowitą radochę. Później wciągnęła go astronomia, a temat fortepianu zszedł na daleki plan, który już nigdy nie miał być reanimowany. Tak samo Jay nie poszedł śladami ojca, który był wraz z bratem uznanym uzdrowicielem na oddziale chorób wewnętrznych. Było to naprawdę interesujące małżeństwo złożone z artystki i medyka. Wspólnie tworzyli wspaniałych, idealnych rodziców, którzy potrafili przekazać swojemu dziecku zarówno delikatność odpowiednią dla kobiety poświęconej sztuce jak i poszanowanie ludzkiego życia obecną w zawodzie uzdrowiciela. Nigdy nie narzucali jedynakowi drogi, którą miał obrać, chociaż sam fakt, że czteroletni Jayden chciał pofrunąć do gwiazd i dosłownie wyleciał z wózka niani w parku o czymś świadczyło. Zwyczajnie nie był człowiekiem stworzonym do twardego stawiania kroków. Bardziej zdecydowaną wydawała mu się właśnie Aurora, w której głosie rozbrzmiewała pewność. Niezwykle pokrzepiająca pewność. - Oczywiście. Jeszcze nie wszyscy pogodzili się z takim traktowaniem dzieci i staramy się złagodzić wszystkie niedogodności. Chyba jednak nie idzie nam wybitnie dobrze - powiedział z lekką przekorą, by nie nadawać tej rozmowie jedynie smutnego wydźwięku. JJ nie śmiał nawet myśleć o zbuntowaniu nastolatków. W końcu nie walczyliby jedynie z samym Grindelwaldem, ale całym Ministerstwem Magii, które ten miał za plecami. Nikt nie był tak głupi. To połączenie między panią minister a dyrektorem było bardzo widoczne. Słysząc kolejne słowa Greengrass, Vane początkowo wyglądał na zaskoczonego, ale później znowu wrócił na jego twarz uśmiech. - Dokładnie! Chyba właśnie dzisiaj to ty mi pomogłaś, bo widzę, że prawda wciąż żyje wśród młodszych!
W Hogwarcie starał się nie rozmawiać o tym z uczniami. Czasem wręcz ich uciszał, nie chcąc, żeby narażali się na gniew rządzącego. Pozwalał sobie na chwilę oddechu, będąc w nocy w Zakazanym Lesie wśród centaurów, badając zjawiska na niebie. Czuł się tam prawdziwie wolny i bezpieczny, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że tylko szaleniec czułby się bezpiecznie w takim miejscu. Będąc jednak z przyjaciółmi, miejsce nie miało znaczenie, a drzewa dookoła szkoły nie mogły wyrządzić mu krzywdy. Gorzej było na zamkowych korytarzach niż na zewnątrz. Tam trzeba było uważać na każdym kroku, by się czymś nie zdradzić lub nie narazić. Wartości które znał z rodzinnego domu, a później od znajomych wciąż żyły i nie tylko wśród archaicznych starców. Aurora dała mu niezbity dowód, że ludzie nie zapomnieli. Odetchnął głęboko znowu czując się jak wcześniej - spokojnym. Chyba nawet już nie potrzebował spotykać się z Evey, bo ta rozmowa pozwoliła w jakiś sposób przelać wszystko, co leżało mu na sercu. Teraz raczej nie miał już zapomnieć tej życzliwej twarzy. - Myślałem, że jako pracownik tego departamentu będziesz bardziej poinformowana - odparł. - I to nie tylko uczniowie. Rodzice również gdzieś znikają i nikt nie wie gdzie. Nawet nie mam jak poinformować rodziny, że Ministerstwo zabrało ich dziecko, bo ich zwyczajnie nie ma. Inne zawody również dostają... - urwał, myśląc o Tonksie, który pracował wraz z nim jako nauczyciel zaklęć. Również ślad po nim przepadł. Dobrze, że Howell nic się nie stało. Jeszcze... - Pewnie macie dużo roboty z tymi wszystkimi przestępstwami. Zabierają cię w teren czy tylko roznosisz te papiery? - zagadnął po dłuższej chwili milczenia, przenosząc spojrzenie na jakąś kobietę po drugiej stronie korytarza. Wpatrywała się w niego dość dziwacznie.
W Hogwarcie starał się nie rozmawiać o tym z uczniami. Czasem wręcz ich uciszał, nie chcąc, żeby narażali się na gniew rządzącego. Pozwalał sobie na chwilę oddechu, będąc w nocy w Zakazanym Lesie wśród centaurów, badając zjawiska na niebie. Czuł się tam prawdziwie wolny i bezpieczny, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że tylko szaleniec czułby się bezpiecznie w takim miejscu. Będąc jednak z przyjaciółmi, miejsce nie miało znaczenie, a drzewa dookoła szkoły nie mogły wyrządzić mu krzywdy. Gorzej było na zamkowych korytarzach niż na zewnątrz. Tam trzeba było uważać na każdym kroku, by się czymś nie zdradzić lub nie narazić. Wartości które znał z rodzinnego domu, a później od znajomych wciąż żyły i nie tylko wśród archaicznych starców. Aurora dała mu niezbity dowód, że ludzie nie zapomnieli. Odetchnął głęboko znowu czując się jak wcześniej - spokojnym. Chyba nawet już nie potrzebował spotykać się z Evey, bo ta rozmowa pozwoliła w jakiś sposób przelać wszystko, co leżało mu na sercu. Teraz raczej nie miał już zapomnieć tej życzliwej twarzy. - Myślałem, że jako pracownik tego departamentu będziesz bardziej poinformowana - odparł. - I to nie tylko uczniowie. Rodzice również gdzieś znikają i nikt nie wie gdzie. Nawet nie mam jak poinformować rodziny, że Ministerstwo zabrało ich dziecko, bo ich zwyczajnie nie ma. Inne zawody również dostają... - urwał, myśląc o Tonksie, który pracował wraz z nim jako nauczyciel zaklęć. Również ślad po nim przepadł. Dobrze, że Howell nic się nie stało. Jeszcze... - Pewnie macie dużo roboty z tymi wszystkimi przestępstwami. Zabierają cię w teren czy tylko roznosisz te papiery? - zagadnął po dłuższej chwili milczenia, przenosząc spojrzenie na jakąś kobietę po drugiej stronie korytarza. Wpatrywała się w niego dość dziwacznie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niektórzy mogliby powiedzieć, że dziewczyna jest wręcz niepoprawnym optymistą, ale ona uważała, że to dobrze. Przynajmniej miała ochotę coś zrobić, a nie jak niektórzy siedzieli sobie gdzieś w domach i tylko narzekali na to jak to jest źle na tym świecie. Od nic nie robienia jeszcze nigdy nic się nie zmieniło. Naturalnie w tej chwili sytuacja była na tyle niebezpieczne, że każdy ruch należało przemyśleć kilka razy. Pójście na żywioł często równało się ze przedwczesnym zgonem, a raczej wszyscy chcieli dożyć swojej starości. Dlatego lepiej aby uczniowie szkoły nie próbowali robić rewolucji na własną rękę. Młoda krew często bywa za bardzo wybuchowa. Najważniejsze to dopilnować aby reżim szkolny nie ugasił w nich tego co jest najważniejsze, a później po ukończeniu szkoły sami będą wiedzieć co zrobić aby naprawić to co ktoś inny zepsuł.
-W takim układzie niezwykle się cieszę, że udało mi się pomóc... chociaż do końca nie wiem w czym- Ona sama czasami kiedy miała problem szukała oparcia w ludziach którzy patrzyli na nią bardziej przychylnie. Nie było ich dużo, ale krótka rozmowa nawet o zupełnie innych sprawach niż jej aktualne problemy pomagały zwalczać cienie codzienności. Teraz również jej samopoczucie się poprawiło. Na pewno wróci do domu ze świadomością, że komuś pomogła, że czyiś dzień być może stał się właśnie lepszy a są to rzeczy wręcz bezcenne.
-Pracownik to za dużo powiedziane... jestem na stażu... za mało aby powiedzieć o mnie jak o prawdziwym pracowniku, ale za dużo aby stwierdzić, że nie jestem tutaj jednym z trybików- Tak stanowisko jakie zajmowała było naprawdę, ale to naprawdę dziwne bo ciężko jej było określić jak ważna może być w tej chwili dla tego departamentu.
-Biedni ludzie- Dziewczyna nie robiła sobie złudzeń, że może jeszcze wrócą. Jeżeli ktoś nagle znika to mała szansa jest na to, że znajdzie się żywy. W końcu pracowała tutaj już trochę i nie raz i nie dwa na szkoleniu często zwracano na to ich uwagę.
-Roboty jest dużo, ale najgorsze jest to, że niektórzy powoli zaczynają wątpić w słuszność swojej pracy. Skoro ministerstwo zaczęło powiedzmy popierać takiego a nie innego człowieka, to i praca aurorów jest utrudniona- Kiedyś było oczywiste, kto używa czarnej magii i czy zabija trafiał do więzienia, teraz to wszystko trochę się pozmieniało. Dziewczyna nie raz i nie dwa zastanawiała się ilu złoczyńców tak naprawdę było krytych przez samo ministerstwo na rozkaz Grindelwald'a
-Czasami zabierają w teren, stażystów muszą wyszkolić, ale też nie chcą spisać ich na pewną śmierć. Dlatego też zdarzają się takie dni jak dzisiaj, że głównie biegam z papierkami.- Powiedziała po czym pomachała lekko dokumentami które aktualnie znajdowały się za jej plecami.
-W takim układzie niezwykle się cieszę, że udało mi się pomóc... chociaż do końca nie wiem w czym- Ona sama czasami kiedy miała problem szukała oparcia w ludziach którzy patrzyli na nią bardziej przychylnie. Nie było ich dużo, ale krótka rozmowa nawet o zupełnie innych sprawach niż jej aktualne problemy pomagały zwalczać cienie codzienności. Teraz również jej samopoczucie się poprawiło. Na pewno wróci do domu ze świadomością, że komuś pomogła, że czyiś dzień być może stał się właśnie lepszy a są to rzeczy wręcz bezcenne.
-Pracownik to za dużo powiedziane... jestem na stażu... za mało aby powiedzieć o mnie jak o prawdziwym pracowniku, ale za dużo aby stwierdzić, że nie jestem tutaj jednym z trybików- Tak stanowisko jakie zajmowała było naprawdę, ale to naprawdę dziwne bo ciężko jej było określić jak ważna może być w tej chwili dla tego departamentu.
-Biedni ludzie- Dziewczyna nie robiła sobie złudzeń, że może jeszcze wrócą. Jeżeli ktoś nagle znika to mała szansa jest na to, że znajdzie się żywy. W końcu pracowała tutaj już trochę i nie raz i nie dwa na szkoleniu często zwracano na to ich uwagę.
-Roboty jest dużo, ale najgorsze jest to, że niektórzy powoli zaczynają wątpić w słuszność swojej pracy. Skoro ministerstwo zaczęło powiedzmy popierać takiego a nie innego człowieka, to i praca aurorów jest utrudniona- Kiedyś było oczywiste, kto używa czarnej magii i czy zabija trafiał do więzienia, teraz to wszystko trochę się pozmieniało. Dziewczyna nie raz i nie dwa zastanawiała się ilu złoczyńców tak naprawdę było krytych przez samo ministerstwo na rozkaz Grindelwald'a
-Czasami zabierają w teren, stażystów muszą wyszkolić, ale też nie chcą spisać ich na pewną śmierć. Dlatego też zdarzają się takie dni jak dzisiaj, że głównie biegam z papierkami.- Powiedziała po czym pomachała lekko dokumentami które aktualnie znajdowały się za jej plecami.
Gość
Gość
- Po prostu potrzebowałem... Dywersji - odparł, przenosząc na nią uwagę z kobiety naprzeciwko. Miał dziwne wrażenie, że go obserwowała chociaż może też ją znał. Na pewno nie z Hogwartu, bo była na to za stara. Miała pewnie co najmniej sto lat. A to dużo. Ale naprawdę poczuł się lepiej po tej wymianie zdań. Potrzebował z kimś porozmawiać i przypadek poprowadził go właśnie do Aurory Greengrass, która od spytania o drogę przeszła z nim na tematy, o które nie podejrzewał, że poruszy tak po prostu na ministerialnym korytarzu. Najwidoczniej gwiazdy, chociaż nie było ich widać w budynku, prowadziły go tam, gdzie powinien się znaleźć. Ufał im i wierzył, że nigdy nie miały go zawieść. - Jednak jesteś tu, prawda? Zaszłaś tak daleko, więc to kwestia czasu. Może podpytaj Evey. Ona zawsze wszystko wie. Nie wiem skąd, ale wie - dodał, instynktownie po raz kolejny szukając znajomej twarzy w biurze aurorów. - Cóż. Nie dziwię się, że mają wątpliwości. Sam je miałem, bo w końcu trudno powiedzieć czy działam dla dobrej strony, czy pracuję już dla tych drugich? Trzeba jednak się zastanowić jaki jest twój cel. Moim jest nauka uczniów. Jeśli odejdę na moje miejsce może przyjść ktoś podobny do mnie, ale może też się okazać kim zupełnie przeciwstawnym. Nie będzie to miało dobrego wpływu ani na studentów, ani na mnie. A co się stanie jeśli ty odejdziesz i na twoje pojawi się ktoś, kto nie wyznaje twoich zasad? Sama mówiłaś, że potrzebny jest hart ducha. Jeśli pokażesz chociaż jednej osobie właściwy tor, jeśli pomożesz jej na niego trafić, będziesz wiedziała, że jesteś we właściwym miejscu - zakończył, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Miał nadzieję, że chociaż trochę jej pomógł w tej rozterce. Owszem. Ministerstwo zatrudniało wielu zbirów, ale działało na jego usługach jeszcze wiele dobrych, uczciwych ludzi. To oni stanowili filar i nie pozwalali, żeby fundamenty wiary w prawo zostały zachwiane. - Przebolejesz. A dokumentacja również jest ważna. Wiele można z niej wynieść, chociaż działam w innej branży, wiele się nauczyłem z tych powierzchownie nic nieznaczących druczków. Chyba już nie powinienem cię dłużej zatrzymywać - dodał, czując się naprawdę o wiele lepiej.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kwatera główna aurorów
Szybka odpowiedź