Brama
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brama
Niewielu zdawało sobie sprawę z istnienia wielkiej kamiennej bramy, która obłożona wieloma zabezpieczeniami chroniła wejście do Locus Nihil. Potężnego, magicznego artefaktu, na który przed wieloma latami odnalazły gobliny i które po tym, co wydarzyło się z całą rasą olbrzymów postanowiły na zawsze zamknąć znalezisko i skryć sekret przed czarodziejskim światem. Mawia się, że ci, którzy nałożyli zabezpieczenia zostali pozbawieni wspomnień, że rzeczywiście się tego podjęli. Wejście znajduje się głęboko, głęboko pod ziemią w miejscu skrytym za jedną z kamiennych ścian obleczonej iluzją. W przestrzennej, komnacie wyciosane zostały złote wrota, które ostrzegają w runicznym języku każdego, kto jest w stanie je zrozumieć. Napis na nich głosi: strzeżcie się wszyscy, którzy tu wejdziecie
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Udało jej się odpędzić moc próbującą przejąć nad nią kontrolę, a to było w tym momencie najważniejsze. Nie stracić swojego ja, pozostać sobą z jasnym umysłem i jasno określonym celem. Cokolwiek się działo i na ile rzeczywiste to było. Te podziemia były miejscem innym niż wszystko z czym zetknęła się do tej pory.
Skupiona najpierw na wyzwoleniu się spod wpływu obecności, a potem na obronie przed zaklęciem, nie mogła się należycie skoncentrować na prawidłowym zeskoku z dywanu i znalazła się na ziemi dość koślawo, przy upadku obijając sobie kostkę. Nie należała do najsprawniejszych, bo minęły całe lata, odkąd grała w szkolnej drużynie i po Hogwarcie bardziej pielęgnowała swoje umiejętności magiczne niż siłę i sprawność, może powinna nad tym popracować, by nie obijać się jak łamaga. Lekko się skrzywiła, ale zaraz się wyprostowała; na tyle, ile mówiła jej podstawowa wiedza anatomiczna, niczego sobie nie złamała ani nie skręciła, mogła wciąż ustać na nogach i zaraz skierowała różdżkę z powrotem w stronę Lucindy. Nienawidziła plugawych zdrajców krwi, którzy dobrowolnie odrzucili to, czego ona tak pożądała przez całe swoje życie – czystokrwisty status i idący za nim szacunek społeczny.
- Petryficus totalus – rzuciła w kierunku zdrajczyni, a biała magia wciąż pozostawała dziedziną, w zakresie której była najbardziej pewna swoich umiejętności. Oczywiście bardzo ją kusiło, by użyć czegoś dużo paskudniejszego, ale w tej chwili liczyła się największa szansa unieszkodliwienia zdrajczyni – przynajmniej na pewien czas. To nie była odpowiednia chwila na zabawę, nie były tu same, walka wciąż trwała i im szybciej się skończy, tym szybciej rycerze będą mogli ruszyć dalej, ku krowie i znajdującym się za nią przejściom. To oni musieli odnaleźć artefakt pierwsi.
Skupiona najpierw na wyzwoleniu się spod wpływu obecności, a potem na obronie przed zaklęciem, nie mogła się należycie skoncentrować na prawidłowym zeskoku z dywanu i znalazła się na ziemi dość koślawo, przy upadku obijając sobie kostkę. Nie należała do najsprawniejszych, bo minęły całe lata, odkąd grała w szkolnej drużynie i po Hogwarcie bardziej pielęgnowała swoje umiejętności magiczne niż siłę i sprawność, może powinna nad tym popracować, by nie obijać się jak łamaga. Lekko się skrzywiła, ale zaraz się wyprostowała; na tyle, ile mówiła jej podstawowa wiedza anatomiczna, niczego sobie nie złamała ani nie skręciła, mogła wciąż ustać na nogach i zaraz skierowała różdżkę z powrotem w stronę Lucindy. Nienawidziła plugawych zdrajców krwi, którzy dobrowolnie odrzucili to, czego ona tak pożądała przez całe swoje życie – czystokrwisty status i idący za nim szacunek społeczny.
- Petryficus totalus – rzuciła w kierunku zdrajczyni, a biała magia wciąż pozostawała dziedziną, w zakresie której była najbardziej pewna swoich umiejętności. Oczywiście bardzo ją kusiło, by użyć czegoś dużo paskudniejszego, ale w tej chwili liczyła się największa szansa unieszkodliwienia zdrajczyni – przynajmniej na pewien czas. To nie była odpowiednia chwila na zabawę, nie były tu same, walka wciąż trwała i im szybciej się skończy, tym szybciej rycerze będą mogli ruszyć dalej, ku krowie i znajdującym się za nią przejściom. To oni musieli odnaleźć artefakt pierwsi.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 6, 1, 7, 5, 6
--------------------------------
#3 'Gringott' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 6, 1, 7, 5, 6
--------------------------------
#3 'Gringott' :
Francis. Początkowo nie pojął, co jest z nim nie tak, patrzył, jak czarodziej zmierza w jego stronę, omijając Zakonników znajdujących się przecież na polu walki - którzy zresztą zignorowali samego Tristana. Coś zaczynało wyglądać nie tak jak powinno, coś ich od siebie odseparowało: potężna magia tego, co go tutaj przywiodło, jednego z runicznych kamieni. Tarcza powstrzymała urok, a on wyparł z siebie przedziwną moc - na własnej twarzy nie był w stanie dostrzec pulsującej siateczki krwistych żył, ale doskonale widział ją na ciele Lestrange'a - widział i wiedział, że oznaczać może tylko jedno.
Szkarłatny kamień.
Uniósł lekko brodę, łapiąc spojrzeniem oczy Francisa, nie należące teraz do niego. Myślami wracał do legendy, szukając w niej odpowiedzi. Czerwony kamień pozwolił nadać moc tym, którzy jej nie posiadali - czy jest w stanie ofiarować potęgę również im? Czy moc, która się przed nim objawiła, była mocą pojedynczego kamienia, czy całego artefaktu? Czy to istotne - stąpali po właściwej ścieżce, zagubieni w podziemiach odnaleźli swój cel i najwyraźniej zrobili to jeszcze zanim Zakon Feniksa zdołał im przeszkodzić. Z umiarkowaną ostrożnością przeciągnął wzrokiem na boki, upewniając się, że nikt nie próbował go atakować. Zakonnicy wiedzieli, kim był. Wiedzieli, że to jego musieli się pozbyć. Ale tego nie robili.
Nie dostrzegł wcześniej srebrnej misy znajdującej się przed krową. Czerwoną krową, lecz sens jej barwy dopiero teraz nabierał znaczenia. Pozostawała kwestia natury samej istoty. Czy mogła być samym kamieniem, jego duszą, strażniczką, czy też zbłąkanym bytem uwiązanym do jego mocy. Nic, co powie, nie będzie ostrożne. Nic, na co znajdzie słowa, nie będzie bezpieczne. Więc zamierzał mówić wprost:
- Chcę odnaleźć twój arfefakt, zjawo - oznajmił, ze zdecydowaniem, oznajmił tonem człowieka, który miał zwyczaj dostawać to, czego chciał i wtedy, kiedy tego chciał. Nie miał powodów się jej bać - potrafił się jej pozbyć, a moc jaką zyskał w trakcie służby u Czarnego Pana zdawała mu się nieograniczona i pozwalała poczuć, że byty takie jak ten winny co najwyżej kłaniać mu się w pas. Czuł tę moc. Potężną, wibrującą, wzywającą ich w to miejsce. Ta dusza była jej częścią, ale nie była nią całą. Wyczułby to. Prawdopodobnie. Czerwony kamień musiał być ukryty tutaj: sposób, w jaki byt działał na Francisa ukazywał to dosadnie. - Gdzieś tu musi być czerwony kamień. Powiedz mi, gdzie - zażądał, obracając w dłoni różdżkę. Mógłby spróbować zrobić cokolwiek, co pomoże Francisowi wyswobodzić się spod władzy tej istoty, ale w tym momencie wydawało mu się to niezasadne. Musiał się z nią rozmówić. Niegdyś była wszystkim: musiała być powiązana z mocą artefaktu, choć nie pojmował, w jaki sposób. - Zmierzch twej potęgi nadszedł dawno temu, dziś wszystkim jest mój pan. Ale mój pan pozwoli ci zabawić się na nowo. Da ofiary, które cię nasycą. Zasiejesz grozę, jakiej nie zaznał dotąd świat. Mój pan toczy krwawą wojnę, w której nie zamierza brać jeńców. Wyprowadzę cię stąd i zabiorę do niego, w zamian wskażesz mi drogę do sekretów tych podziemi. - Czy nie tego pragnęła każda zła mara, niszczyć, siać grozę i czerpać siłę z ludzkiego cierpienia? Czarny Pan mógł jej na to wszystko pozwolić, kiedy tylko stanie się również jej panem. Czy to po nią tu przyszli? Nie wiedział. Nie rozumiał. Podążał za instynktem i przeczuciem.
Szkarłatny kamień.
Uniósł lekko brodę, łapiąc spojrzeniem oczy Francisa, nie należące teraz do niego. Myślami wracał do legendy, szukając w niej odpowiedzi. Czerwony kamień pozwolił nadać moc tym, którzy jej nie posiadali - czy jest w stanie ofiarować potęgę również im? Czy moc, która się przed nim objawiła, była mocą pojedynczego kamienia, czy całego artefaktu? Czy to istotne - stąpali po właściwej ścieżce, zagubieni w podziemiach odnaleźli swój cel i najwyraźniej zrobili to jeszcze zanim Zakon Feniksa zdołał im przeszkodzić. Z umiarkowaną ostrożnością przeciągnął wzrokiem na boki, upewniając się, że nikt nie próbował go atakować. Zakonnicy wiedzieli, kim był. Wiedzieli, że to jego musieli się pozbyć. Ale tego nie robili.
Nie dostrzegł wcześniej srebrnej misy znajdującej się przed krową. Czerwoną krową, lecz sens jej barwy dopiero teraz nabierał znaczenia. Pozostawała kwestia natury samej istoty. Czy mogła być samym kamieniem, jego duszą, strażniczką, czy też zbłąkanym bytem uwiązanym do jego mocy. Nic, co powie, nie będzie ostrożne. Nic, na co znajdzie słowa, nie będzie bezpieczne. Więc zamierzał mówić wprost:
- Chcę odnaleźć twój arfefakt, zjawo - oznajmił, ze zdecydowaniem, oznajmił tonem człowieka, który miał zwyczaj dostawać to, czego chciał i wtedy, kiedy tego chciał. Nie miał powodów się jej bać - potrafił się jej pozbyć, a moc jaką zyskał w trakcie służby u Czarnego Pana zdawała mu się nieograniczona i pozwalała poczuć, że byty takie jak ten winny co najwyżej kłaniać mu się w pas. Czuł tę moc. Potężną, wibrującą, wzywającą ich w to miejsce. Ta dusza była jej częścią, ale nie była nią całą. Wyczułby to. Prawdopodobnie. Czerwony kamień musiał być ukryty tutaj: sposób, w jaki byt działał na Francisa ukazywał to dosadnie. - Gdzieś tu musi być czerwony kamień. Powiedz mi, gdzie - zażądał, obracając w dłoni różdżkę. Mógłby spróbować zrobić cokolwiek, co pomoże Francisowi wyswobodzić się spod władzy tej istoty, ale w tym momencie wydawało mu się to niezasadne. Musiał się z nią rozmówić. Niegdyś była wszystkim: musiała być powiązana z mocą artefaktu, choć nie pojmował, w jaki sposób. - Zmierzch twej potęgi nadszedł dawno temu, dziś wszystkim jest mój pan. Ale mój pan pozwoli ci zabawić się na nowo. Da ofiary, które cię nasycą. Zasiejesz grozę, jakiej nie zaznał dotąd świat. Mój pan toczy krwawą wojnę, w której nie zamierza brać jeńców. Wyprowadzę cię stąd i zabiorę do niego, w zamian wskażesz mi drogę do sekretów tych podziemi. - Czy nie tego pragnęła każda zła mara, niszczyć, siać grozę i czerpać siłę z ludzkiego cierpienia? Czarny Pan mógł jej na to wszystko pozwolić, kiedy tylko stanie się również jej panem. Czy to po nią tu przyszli? Nie wiedział. Nie rozumiał. Podążał za instynktem i przeczuciem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'Gringott' :
'Gringott' :
Bita dalej trwała. Zaklęcia światły, rozblyskiwały i rozmywały się o tarcza. Tristan widział, jak Hella atakuje Hannah, która z powodzeniem obroniła się, ognistym zaklęciem traktując powstałe zwłoki. Dalej, Ramsey, walczył z byłym szefem Biura Aurorów. Tarcza Drew właśnie zawiodła przepuszczając zaklęcie Skamandera. Sigrun ścierała się z Selwynem, oboje zdawali się oberwać wcześniej silnym zakleciem. Blake obronił się przed zaklęciem, które posłał w jego stronę Cillian. Po chwili odpłacając mu się tym samym. Kilku rycerzy poległo, walka nadal pozostawała nierozstrzygnięta.
Lyanna z powodzeniem rzuciła zaklęcie, które pomknęło w kierunku Lucidny. Ta nie zdołała się obronić. Upadając spętana zaklęciem. W tym samym czasie na nogi stanął ponownie Anthony. Mierząc różdżką w kierunku czarownicy.
Francis tymczasem pozostawał pod kontrolą kobiecej obecności. Czuł ją, dokładnie, oczy widziały dłonie, oplecione żyłkami.
“Franc” - powtórzyła po nim smakując słowa. Widocznie zadowolona, połechtana słowami, które wypowiadał w jej kierunku. Czuł, jak jego ręka unosi się do góry i odgarnia nieistniejące włosy na plecy. Zaśmiała się na kolejne ze słów. “Mogę wyglądać jak zechcę.” - zapewniła go stawiając kolejne kroki w kierunku interesującego ją Tristana. Poczuł też, jak jego brwi marszczą się na kolejne słowa. “Miałabym ci pokazać? “ zapytał głos w jego głowie, a ona sama pokręciła nią przecząco. I nagle poczuł, miażdżąca siłę w sobie samym, przyciskając jego własną obecność, sprawiając, że prawie się dusił. Nagłą świadomość, że nawet oddając kontrolę, była w stanie przynieść mu psychiczny ból. Czuł jak porusza się po jego wspomnieniach, do których dopuścił ją, odrzucając walkę o kontrolę. “JA. Decyduje. Znaj swoje miejsce. Odpuściłam atak na twoich przyjaciół, bo jesteś miły. Ale nie licz na więcej. Szybko chcesz zmieniać swoich panów, wątpię, że szczery jesteś w wypowiadanym słowie.” - zapowiedziała mu tracąc ochotę na rozmowę. Przynajmniej z nim.
- Zrób to więc, człowiecze. - usta Francisa wypowiedziały słowa, zawieszając na nim mieniące się czerwienią tęczówki. Kolejne ze słów sprawiły, że Francis odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się w głos widocznie rozbawiony. - To chcesz znaleźć, czy chcesz żeby cisnąć ci nim w twarz? - pytanie wymknęło się na powierzchnię. Zanim z jej ust potoczyły się kolejne słowa, chwilę po tym, co powiedział jak ostatni Tristan, poczuł inną obecność, która próbowała do niego podejść. Francis tupnął nogą i machnął rękę. - Znikaj. - wypowiedziały jego usta w nieokreślonym kierunku, wykrzywiając twarz Francisa w złości. Tristan czuł, jak obecność odciągana jest od niego i w końcu znika. - Odnajdź mnie sam. Udowodnij, że twój Pan wart jest mej mocy. Kiedy to zrobisz, zastanowię się nad twoją ofertą. Przemyśl dokładnie, jakim imieniem wtedy mnie wezwiesz. - zapowiedziała odwracająca się na pięcie. Za jej plecami na ziemię padł Drew. Skamander odwrócił się w kierunku Tristana, idąc w jego stronę.
Macie jedną akcję
Francis, jak wcześniej
W głowie Craiga rozległ się śmiech. Przypominał trochę rżenie konia. Rozlegał się głośno, wręcz boleśnie odbijając wewnątrz umysłu Craiga. Wbijał, drażnił, widocznie będąc rozbawionym słowami, które wypowiedział mężczyzna. “Bo mogę” rozległo się w jego umyśle w końcu odpowiadając zarówno po pierwszym jak i drugim pytaniu, po długiej chwili przerywając drażniący śmiech. “Dobrze się bawię wami, jeśli potraficie znajdziecie mnie sami. Wybierzcie drogę”. Głos nie odezwał się ponownie. Zaklęcie puściło, opuszczając go na posadzkę.
Theodore nie zdołał uchronić się przed upadkiem. Ból rozlał się po jego ciele, a obecność zaatakowała ponownie, dosłownie zapierając mu dech w piersiach. Jego zaklęcie było nieudane.
Calean również się obił, co odczuł. Rzucone przez niego zaklęcie nie wykazało wiele. Ale wystarczająco wiele, żeby zrozumieć, że kamienne kolumny, połączone były z podłożem. Uruchomienie którejś, z pewnością miało w jakiś sposób na nie zadziałać.
Tymczasem wąż, którym obecnie był Craig, przesunął się pomiędzy gruzami w kierunku mężczyzn, dźwignął ciało do góry, a obecność w jego głowie wypowiedziała słowa.
- Wybierajcie. Inaczej sssssam wam pomogę. - na koniec zasyczał, wystawiając węży język.
Macie jedną akcję
Craig - jak w innych postach
W razie pytań piszcie <3
- Ekwipunek i żywotność:
- Żywotoność:
Tristan 160/220 -10 (-60 kłute, trzy ślady na plecach)
Lyanna 197/202 (5 obita kostka)
Francis 185/215 (-20 kłute lewa ręka, 10 psychiczne)
Craig 173/248; -10 (15 psychiczne, 60, cztery szramy na lewej ręce, dodatkowe złamania)
Caelan 187/240; -10 (15 psychiczne, 28 rany szarpane - pociągła na piersi i lewej ręce, 10 tłuczone kostka)
Theodore 210/220 (10, obity bark)
Tristan:
1. Eliksir kociego wzroku
2. Kryształ
3. Eliksir siły
4. Brzękadło
+ Rękawice
Lyanna:
Różdżka, Oko Ślepego jako biżuteria na palcu, nakładka na pas z sakwami, a w niej eliksiry:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir przeciwbólowy x1
- Antidotum podstawowe x1
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
Francis:
magiczny dywan (pomniejszony)
różdżka
eliksir siły (+31)
marynowaną narośl ze szczuroszczeta
maść z wodnej gwiazdy (+31)
petki i skręcik
Criag:
Różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, kamień runiczny
- Wywar wzmacniający x1
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Wywar ze szczuroszczeta x1
Claean:
- miotła (pomniejszona, w kieszeni)
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Czuwający Strażnik x1 (+28)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek)
ten kryształ (+10 do transmutacji).
Theodore:
- wywar ze szczuroszczeta
- eliksir banshee
- eliksir kociego wzroku (+30)
- czuwający strażnik (+28)
+ kryształ[/size]
Jatka trwa w najlepsze, ale mnie nie imają się zaklęcia padające z dwóch stron. Nie mam pojęcia, jak olbrzymią moc posiada to, co we mnie weszło, ale... czyni mnie nietykalnym. Czuję się jak pieprzony Mojżesz, kiedy robił sztuczkę z Morzem Czerwonym, chociaż pewnie coś pojebałem i ta analogia pasuje do sytuacji, jak pięść do nosa. Tak zresztą wolałbym oberwać, niż gnieździć się z pasożytem w środku, pomimo tego, że chyba jest seksowny? Nawet głos w mojej głowie wydobywa ze mnie najniższe instynkty - może właśnie o to mu chodzi, by pokazać mi, że jestem zwierzęciem?
A ty? Jak mam się do ciebie zwracać? Jak chciałabyś, bym mówił? - myślę, tak, jakbym mówił do kochanki, bo wciąż drga między nami jakaś pokręcona chemia. Rozerotyzowane wibracje aż brzęczą, jej się to chyba podoba, kokietka poznaje moje ciało, bawi się nim: czuję przecież, jak wplata palce we włosy i próbuje nimi zarzucić - ale jak wyglądasz, jako ty - próbuję dalej, namówić, by oddała mi naparstek swej wiedzy - myślę, że jesteś jednocześnie groźna i zmysłowa. Masz wspaniałe, długie włosy, które pachną świeżą ziemią i szałwią. Masz długą szyję i nosisz na niej liczną biżuterię - zgaduję, starając się zabawić ją opowieścią, uśpić czujność. Uwodzę ją, naprawdę się w to wczuwam. Dalej idziemy w kierunku Tristana, ale może uda mi się...
Aaaaa kurwa, jak to boli. Nie wiem sam, czy ja, tylko moja jaźń przykłada ręce do czaszki i stara się opanować to parujące cierpienie. Boję się, że zaraz wypłyną mi oczodoły, padam na kolana - to chyba już tylko w głowie - i zwijam się w kłębek, czując się jak dziecko skopane przez szkolnych dręczycieli. Kopalniane powietrze też daje mi się we znaki i po chwili brakuje mi tchu - oddechu nie mogę złapać przez dobrą chwilę, a każdy kolejny zbieram chciwie, niby wędrowiec, co dorwał się do wody na pustyni.
Czemu to zrobiłaś - stękam, z wyraźnym wyrzutem - słaby ci się do niczego nie przydam - warczę, zdenerwowany, podnosząc się z mentalnych klęczek - zdradziłem ci swoje imię, pozwoliłem, byś posłużyła się moim ciałem, dlaczego miałabyś mi nie wierzyć - zapieram się, choć bestia jest sprytniejsza, niż myślałem - jego sobie nie wybrałem - popluję się z wysiłku, ale wycharczę to jeszcze - sprawdzę się bardziej, służąc ci całym sobą. Pozwól mi - namawiam, już nie rozpaczliwie, a z ogniem, dobytym gdzieś z wewnątrz. Nie wiem, ile jeszcze zniosę, mając ją na głowie. Dyskusja z Rosierem rozgrywa się już poza moją mocą, użyczam jej ust i głosu, użyczam też oczu, to naprawdę dziwaczne, będąc w sobie zepchniętym do roli obserwatora - możemy zapalić? - pytam niewinnie, mam tam swoje zioło, od jednego blanta to mnie przecież nie zetnie, a chuj wie, jak ona na to zareaguje. Może ma jakieś uczulenie, z którego będzie wstrząs anafilaktyczny?
|kłamstwo II poziom/perswazja I
A ty? Jak mam się do ciebie zwracać? Jak chciałabyś, bym mówił? - myślę, tak, jakbym mówił do kochanki, bo wciąż drga między nami jakaś pokręcona chemia. Rozerotyzowane wibracje aż brzęczą, jej się to chyba podoba, kokietka poznaje moje ciało, bawi się nim: czuję przecież, jak wplata palce we włosy i próbuje nimi zarzucić - ale jak wyglądasz, jako ty - próbuję dalej, namówić, by oddała mi naparstek swej wiedzy - myślę, że jesteś jednocześnie groźna i zmysłowa. Masz wspaniałe, długie włosy, które pachną świeżą ziemią i szałwią. Masz długą szyję i nosisz na niej liczną biżuterię - zgaduję, starając się zabawić ją opowieścią, uśpić czujność. Uwodzę ją, naprawdę się w to wczuwam. Dalej idziemy w kierunku Tristana, ale może uda mi się...
Aaaaa kurwa, jak to boli. Nie wiem sam, czy ja, tylko moja jaźń przykłada ręce do czaszki i stara się opanować to parujące cierpienie. Boję się, że zaraz wypłyną mi oczodoły, padam na kolana - to chyba już tylko w głowie - i zwijam się w kłębek, czując się jak dziecko skopane przez szkolnych dręczycieli. Kopalniane powietrze też daje mi się we znaki i po chwili brakuje mi tchu - oddechu nie mogę złapać przez dobrą chwilę, a każdy kolejny zbieram chciwie, niby wędrowiec, co dorwał się do wody na pustyni.
Czemu to zrobiłaś - stękam, z wyraźnym wyrzutem - słaby ci się do niczego nie przydam - warczę, zdenerwowany, podnosząc się z mentalnych klęczek - zdradziłem ci swoje imię, pozwoliłem, byś posłużyła się moim ciałem, dlaczego miałabyś mi nie wierzyć - zapieram się, choć bestia jest sprytniejsza, niż myślałem - jego sobie nie wybrałem - popluję się z wysiłku, ale wycharczę to jeszcze - sprawdzę się bardziej, służąc ci całym sobą. Pozwól mi - namawiam, już nie rozpaczliwie, a z ogniem, dobytym gdzieś z wewnątrz. Nie wiem, ile jeszcze zniosę, mając ją na głowie. Dyskusja z Rosierem rozgrywa się już poza moją mocą, użyczam jej ust i głosu, użyczam też oczu, to naprawdę dziwaczne, będąc w sobie zepchniętym do roli obserwatora - możemy zapalić? - pytam niewinnie, mam tam swoje zioło, od jednego blanta to mnie przecież nie zetnie, a chuj wie, jak ona na to zareaguje. Może ma jakieś uczulenie, z którego będzie wstrząs anafilaktyczny?
|kłamstwo II poziom/perswazja I
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
A więc to nie miało sensu. Śmiech, który niemal bolesnym echem odbił się wewnątrz jego czaszki, był bardzo wyraźnym sygnałem. Z poczwarą, która zalęgła się w jego umyśle nie było sensu się dogadywać. Po prostu. Właściwie to się nawet nie dziwił, sam postąpił by przecież podobnie. W chwili, gdy w jego garści znalazła by się jakaś zabawka, zdecydowanie nie próbowałby jej odpuszczać, ani - Merlinie uchowaj - oddawać jej uzyskanej przewagi. Bo skurczysyn oczywiście miał przewagę. A zabaweczki były od tego, żeby tańczyć jak się im zagra. Niczym marionetki przytwierdzone na stałe do żyłek marionetkarza. W tym wypadku to on sam był taką właśnie lalką. Bezwładną, maleńką iskierką jaźni uwięzionej w we własnym ciele i przemienionej w formę obcą, zimną i bezduszną. Zamilkł, rozważając swoje opcje, ale nie było ich zbyt wiele. Zarówno walka jak i współpraca z istotą wydawały się być bezsensownym marnowaniem energii. Ciężko było mu się skupić, zebrać siły na kolejny atak, kolejną próbę. Mężczyzna w napięciu obserwował, jak jego wężowe ciało porusza się - sunie po kamieniu, kierowane obcą wolą, obcą siłą. Obawiał się, że ta nieznana jaźń zmusi go do zaatakowania jego towarzyszy... tak się jednak nie stało. Póki co. Jak długo miał jednak czekać na moment, gdy stwór w siedzący w jego głowie uzna, że zabawa się skończyła? W końcu rzuci się na Theo lub Caelana. Skończą tak samo jak on - z połamanymi kończynami, zmuszeni do walki z naprawdę potężną, złowrogą obecnością. Do tego Craig dopuścić nie mógł - dlatego też, gdy kierująca jego ciałem jaźń na chwilę skupiła się na pozostałej dwójce mężczyzn, Burke ponowił atak. No przecież nie mógł skończyć jako potrawka dla jakiegoś czarnomagicznego pożeracza umysłów.
Chce odzyskać panowanie nad sobą
Chce odzyskać panowanie nad sobą
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Pytanie Caelana, złożone wyłącznie z jego imienia, ledwie przedarło się przez warstwę otumanienia, splecionego ze strachu przed uduszeniem - usłyszał je tak, jakby dobiegało z oddali, albo spod wody, zresztą - przez moment sam czuł się jakby tonął; dopiero, kiedy krewniak odezwał się do niego po raz drugi, zdołał zaczerpnąć tchu, ale również nie odpowiedział mu od razu, najpierw dźwigając się z podłogi i dysząc ciężko. - Potrzebuję chwili - wychrypiał, unosząc w górę dłoń w uspokajającym geście i czekając, aż posadzka przestanie wirować. Dopiero później mógł stanąć na własnych nogach i ocenić szkody. Spore - Goyle nie wyglądał najlepiej, powinni się tym zająć - ale póki co zdawali się mieć bardziej naglące problemy na głowie. - Nic mi nie jest - odpowiedział, choć nie był do końca przekonany, czy była to prawda - niechciana obecność zdawała się powracać jak bumerang, atakując z różnych stron.
Na pytanie kuzyna, przytaknął. - Tak mi się wydaje. Wcześniej - jeszcze na górze - zmieniał się w coś, co przypominało jelenia, pamiętasz? - Do niego samego poprzednie wydarzenia powracały fragmentami, w miarę, jak umysł otrząsał się z chwilowej słabości. Nie podobało mu się to; chociaż spodziewał się, że w podziemiach Gringotta natrafią na opór, że coś przecież musiało strzec cennego artefaktu, to na walkę z niewidzialnym wrogiem nie był już przygotowany. Jak mieli go pokonać, skoro nie mogli wymierzyć w niego zaklęcia ani dotknąć? Czy w ogóle dało się go pokonać? - Nie mam pojęcia - odpowiedział szczerze, unosząc wolną dłoń, żeby otrzeć z czoła warstewkę chłodnego potu; nie był pewien, kiedy się tam pojawił, ani czy był wytworem emocji czy zmęczenia. Może jednego i drugiego.
Musiał wciąż być zbyt rozkojarzony, kiedy sięgał po zaklęcie, bo magia rozproszyła się, nim zdołałaby dotrzeć do węża; a ten przemówił - ponaglając ich, kpiąc? Theodore zatrzymał na nim spojrzenie, nie potrafiąc odepchnąć od siebie kiełkującego w klatce piersiowej strachu; źle czuł się wyrwany z poczucia kontroli nad sytuacją, wepchnięty w rzeczywistość dziwną i odrealnioną, której nie rozumiał - i która najwidoczniej miała za nic panujące w ich świecie prawa. Jak mógł rozumieć mowę węża, skoro nigdy nie posiadł daru wężoustości? - Spróbuję jeszcze raz - powiedział, rzucając spojrzenie Caelanowi. - Mam ze sobą czuwającego strażnika, jeśli udałoby się odmienić go choćby na chwilę... - Nie był pewien, czy nieposiadający kontroli nad własnymi myślami Craig wziąłby od niego eliksir, ale jeśli okazałoby się to konieczne, sam wlałby mu go do gardła. - Reparifarge - powtórzył, po raz kolejny kierując różdżkę w stronę węża. - Widzisz coś? Przyciski są bezpieczne? - zapytał zaraz potem; słyszał inkantację wypowiedzianą przez krewniaka. - Na górze jeleń zdawał się podążać właściwą drogą, być może jego symbol tam właśnie nas doprowadzi - zasugerował, choć wcale nie był tego pewien; metaforyczne znaki i zagadki nigdy nie były jego mocną stroną. Żałował, że nie było z nimi Lyanny; gdzie się podziewała?
Na pytanie kuzyna, przytaknął. - Tak mi się wydaje. Wcześniej - jeszcze na górze - zmieniał się w coś, co przypominało jelenia, pamiętasz? - Do niego samego poprzednie wydarzenia powracały fragmentami, w miarę, jak umysł otrząsał się z chwilowej słabości. Nie podobało mu się to; chociaż spodziewał się, że w podziemiach Gringotta natrafią na opór, że coś przecież musiało strzec cennego artefaktu, to na walkę z niewidzialnym wrogiem nie był już przygotowany. Jak mieli go pokonać, skoro nie mogli wymierzyć w niego zaklęcia ani dotknąć? Czy w ogóle dało się go pokonać? - Nie mam pojęcia - odpowiedział szczerze, unosząc wolną dłoń, żeby otrzeć z czoła warstewkę chłodnego potu; nie był pewien, kiedy się tam pojawił, ani czy był wytworem emocji czy zmęczenia. Może jednego i drugiego.
Musiał wciąż być zbyt rozkojarzony, kiedy sięgał po zaklęcie, bo magia rozproszyła się, nim zdołałaby dotrzeć do węża; a ten przemówił - ponaglając ich, kpiąc? Theodore zatrzymał na nim spojrzenie, nie potrafiąc odepchnąć od siebie kiełkującego w klatce piersiowej strachu; źle czuł się wyrwany z poczucia kontroli nad sytuacją, wepchnięty w rzeczywistość dziwną i odrealnioną, której nie rozumiał - i która najwidoczniej miała za nic panujące w ich świecie prawa. Jak mógł rozumieć mowę węża, skoro nigdy nie posiadł daru wężoustości? - Spróbuję jeszcze raz - powiedział, rzucając spojrzenie Caelanowi. - Mam ze sobą czuwającego strażnika, jeśli udałoby się odmienić go choćby na chwilę... - Nie był pewien, czy nieposiadający kontroli nad własnymi myślami Craig wziąłby od niego eliksir, ale jeśli okazałoby się to konieczne, sam wlałby mu go do gardła. - Reparifarge - powtórzył, po raz kolejny kierując różdżkę w stronę węża. - Widzisz coś? Przyciski są bezpieczne? - zapytał zaraz potem; słyszał inkantację wypowiedzianą przez krewniaka. - Na górze jeleń zdawał się podążać właściwą drogą, być może jego symbol tam właśnie nas doprowadzi - zasugerował, choć wcale nie był tego pewien; metaforyczne znaki i zagadki nigdy nie były jego mocną stroną. Żałował, że nie było z nimi Lyanny; gdzie się podziewała?
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Wpatrywał się w twarz Francisa, kiedy Lestrange przemawiał cudzymi ustami; słuchał tego, co przez niego przemawiało, czymkolwiek to właściwie było. Obejrzał się, szukając czegoś, czegokolwiek, co przepędzała właśnie kobieta. Kolejna moc? Moc innego kamienia? Źródła, które czuł, moce, zdarzenia zaczynały nabierać sensu, stanowić spójną całość, choć ich istota pozostawała nierozstrzygnięta. Nie wiedział, jak miałby ją wezwać, nie znał jej imienia. Stała przed nim namacalna, mógłby ją wziąć siłą, zawładnąć jej umysłem klątwą imperiusa, ale nie znał jej mocy: jeśli była wystarczająco duża, by oprzeć się zaklęciu, mogło ją to tylko rozjuszyć. Tymczasem, zjawa odpędzając inne zdawała się przychylać do ich towarzystwa. Nie wątpił, że w tej formie Francis będzie skuteczniejszy, nie zamierzał ingerować w ich połączenie. Mogło mu to wyjść na dobre.
- Chcę poznać drogę - odparł na jej rechot, tak samo jak wcześniej - żądając. Sądził, że ma ku temu prawo, dawno utracił prowadzącą go pokorę. Lubił igrać z losem, zwłaszcza takim, którego nie rozumiał. Zdawał się być godnym przeciwnikiem. - Zostań z nami - zwrócił się do niej, z propozycją. - Jeśli my nie odnajdziemy artefaktu, ty z pewnością nie ujrzysz świata - a dzisiejsze ciała to wszystko, co dostaniesz przez kolejne setki lat. Jest rok 1957. Od jak dawna tkwisz tu zamknięta? - Podejrzewał, że była tu w jakiś sposób uwiązana, może do jego mocy. Gniła, kurzyła się, wegetowała, zamiast siać chaos, do którego została stworzona. Może zrodziła się z kamieni, może była ich duchem, trudno powiedzieć: dla żadnego chochlika nie było radością, kiedy nikt nie widział ich czarów. Ale zjawa - cokolwiek uczyniła na czas ich rozmowy - puściła już swój czar, dostrzegł Skamandera, kątem oka uchwycił misę znajdującą przed krową. Jeśli był to ołtarz czerwonego kamienia, łaknął mocy. Jeśli krowa czekała na ofiarę, dostanie ją.
Moc gwardzisty powinna tu wystarczyć.
- Vulnerario - wypowiedział szorstko, celując w krtań, zamierzając oddzielić jego czaszkę od ciała. Potrzebował jej teraz bardziej. Chaos na polu bitwy nie przestawał gęstnieć, nie widział różnicy między znajdującymi się tu rycerzami a jego sojusznikami, najważniejszym było nie dopuścić, by Zakon jako pierwszy dotarł do celu. Na zemstę przyjdzie jeszcze czas, musieli ruszać dalej - o ile to w ogóle było w tym momencie możliwe.
- Chcę poznać drogę - odparł na jej rechot, tak samo jak wcześniej - żądając. Sądził, że ma ku temu prawo, dawno utracił prowadzącą go pokorę. Lubił igrać z losem, zwłaszcza takim, którego nie rozumiał. Zdawał się być godnym przeciwnikiem. - Zostań z nami - zwrócił się do niej, z propozycją. - Jeśli my nie odnajdziemy artefaktu, ty z pewnością nie ujrzysz świata - a dzisiejsze ciała to wszystko, co dostaniesz przez kolejne setki lat. Jest rok 1957. Od jak dawna tkwisz tu zamknięta? - Podejrzewał, że była tu w jakiś sposób uwiązana, może do jego mocy. Gniła, kurzyła się, wegetowała, zamiast siać chaos, do którego została stworzona. Może zrodziła się z kamieni, może była ich duchem, trudno powiedzieć: dla żadnego chochlika nie było radością, kiedy nikt nie widział ich czarów. Ale zjawa - cokolwiek uczyniła na czas ich rozmowy - puściła już swój czar, dostrzegł Skamandera, kątem oka uchwycił misę znajdującą przed krową. Jeśli był to ołtarz czerwonego kamienia, łaknął mocy. Jeśli krowa czekała na ofiarę, dostanie ją.
Moc gwardzisty powinna tu wystarczyć.
- Vulnerario - wypowiedział szorstko, celując w krtań, zamierzając oddzielić jego czaszkę od ciała. Potrzebował jej teraz bardziej. Chaos na polu bitwy nie przestawał gęstnieć, nie widział różnicy między znajdującymi się tu rycerzami a jego sojusznikami, najważniejszym było nie dopuścić, by Zakon jako pierwszy dotarł do celu. Na zemstę przyjdzie jeszcze czas, musieli ruszać dalej - o ile to w ogóle było w tym momencie możliwe.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k10' : 8
--------------------------------
#3 'Gringott' :
#1 'k100' : 54
--------------------------------
#2 'k10' : 8
--------------------------------
#3 'Gringott' :
Jej zaklęcie było udane, widziała jak trafiło zdrajczynię, powalając ją na ziemię. Sama wiedziała, że spetryfikowanie, choć pozornie bezbolesne, wcale nie jest przyjemnym doznaniem. Białej magii uczyła się znacznie dłużej niż tej czarnej czy uroków, dlatego właśnie zdecydowała się na taką opcję, ignorując pokusę zadania parszywej zdrajczyni bólu, na który zasługiwała. Każdy, kto odrzucał czystą krew i dobrowolnie równał się z brudem, zasługiwał na wszystko co najgorsze. W innych okolicznościach, gdyby była sam na sam ze zdrajcą krwi, pewnie uległaby pokusie, ale tutaj, dzisiaj, nie było na to czasu. Liczyło się szybkie unieruchomienie wrogów, by znaleźć artefakty przed nimi. Jeśli Zakonnicy naprawdę tu dotarli, to nie można było im pozwolić zajść dalej. Byli tu niemal wszyscy z rycerzy, którzy wybrali się w podziemia. Theo nie widziała, ale zajęta Lucindą mogła przegapić jego nadejście, zaraz też poruszył się drugi ze zdrajców, parszywy Macmillan, i to na nim się skupiła, prawie nie zauważając odejścia Francisa.
- Petryficus totalus – wypowiedziała ponownie, chcąc, by Macmillan także znalazł się na ziemi niezdolny do żadnego ruchu, mogąc tylko biernie patrzeć na to, jak rycerze pozbędą się niedobitków szlamolubów jednego po drugim. Póki co nic nie mąciło jej w głowie, ale nie wiadomym było, kiedy niepokojąca moc znowu wślizgnie się do jej umysłu. Tutaj niczego nie można było być pewnym, choć była ciekawa, co kryje się dalej w tych labiryntach korytarzy. Ale jednocześnie czuła przed tym pewien ostrożny respekt, może nawet obawę przed tym, co nieznane i co mogło okazać się znacznie potężniejsze od każdego z nich.
- Petryficus totalus – wypowiedziała ponownie, chcąc, by Macmillan także znalazł się na ziemi niezdolny do żadnego ruchu, mogąc tylko biernie patrzeć na to, jak rycerze pozbędą się niedobitków szlamolubów jednego po drugim. Póki co nic nie mąciło jej w głowie, ale nie wiadomym było, kiedy niepokojąca moc znowu wślizgnie się do jej umysłu. Tutaj niczego nie można było być pewnym, choć była ciekawa, co kryje się dalej w tych labiryntach korytarzy. Ale jednocześnie czuła przed tym pewien ostrożny respekt, może nawet obawę przed tym, co nieznane i co mogło okazać się znacznie potężniejsze od każdego z nich.
Brama
Szybka odpowiedź