Zejście
Strona 2 z 18 • 1, 2, 3 ... 10 ... 18
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zejście
Strome zejście obleczone niewiarygodną ilością schodków, prowadzących w dół. Wygładzone, proste ściany, na których zostały wyryte symbole i znaki, mające znaczenie, niektóre już całkowicie zapomniane przez upływający czas. Widocznie zadziałały tutaj duże pokłady magii a i poświecono im też odpowiednią ilość czasu by nadać im odpowiedni wygląd i kształt. Zejście prowadzi do obszernej komnaty.
Udało się. Przeżyła ten cholerny skok, choć z początku sama nie do końca wierzyła, że to zrobi. Posiadała jakąś tam zwinność, nie należała do salonowych psów, które całymi dniami leżały na satynie i popijały szampana - nie była też jednak sportowcem, więc odpychając się stopami od ziemi, gdy na kilka obrzydliwie przerażających chwil znalazła się nad świecącą przepaścią, prawie zacisnęła powieki ze strachu. Na całe szczęście zdołała się powstrzymać, bo inaczej upadając po drugiej stronie zapewne straciłaby równowagę i przeorała twarzą po kamieniach. Podparła się jedną ręką, łapczywie chwytając oddech. Jeden, drugi. Koniec, musiała wstać. To, że wylądowała - może niezgrabnie, ale jednak skutecznie - nie oznaczało jeszcze końca niebezpieczeństwa. Poderwała się na kolana tak szybko, że aż zakręciło jej się w głowie, mając w zamiarze rozejrzeć się i ocenić, czy wszystkim się udało.
Nie żałowałaby ich, prawie się nie znali, ale... im ich więcej, tym lepiej, prawda? Mniejsza szansa, że to na nią spadnie klątwa, że to ona pierwsza wdepnie w pułapkę. Poza tym, niech to chuj strzeli, ale naprawdę bałaby się zostać w tych podziemiach sama.
Uniosła głowę, podpierając się dłonią na zimnej podłodze, chcąc się odepchnąć i wstać, ale nagle zmogła ją nienawiść. Zwykle potrafiła wyczuć, gdy zbliżał się nie tak znowu rzadki dla niej przypływ mściwych emocji, tym razem jednak wystarczyło mrugnięcie, wzrok, który opadł na czarnej sylwetce stojącej nieopodal kobiety, by zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie niemal przebiły skórę.
Jakim prawem oni... ona mogła na to pozwolić? Elvira trafiła na tę wyprawę przypadkiem, a ta przeklęta suka wyraźnie dała do zrozumienia, że to dla niej nie pierwszyzna. Miała obowiązek ich chronić! Pomóc najpierw im, a dopiero potem oglądać się na własną tłustą dupę.
Elvira nie zdążyła się jeszcze dobrze podnieść, a z jej ust wyrwało się stłumione warknięcie.
Powinna się zemścić. Tak, tak musiała zrobić. Podciąć nogi tej suki zaklęciem, żeby spadła do szczeliny głową w dół i poczuła ten sam strach, na który naraziła ich wszystkich. Już nakierowywała różdżkę, chcąc wykorzystać element zaskoczenia; furia okazała się jednak zbyt wielka, by zdołała ugryźć się w język.
- Nie za blisko skraju, skarbie? - zawołała jak wariatka. - Uważaj, żebyś nie spadła. Chociaż myślę, że byś nam wszystkim wyrządziła przysługę!
Spróbowała wstać, ale znów zakręciło jej się w głowie, a różdżka niemal wyśliznęła z palców. Uniosła wzrok i zetknęła się spojrzeniem z wiedźmą. Wściekłość uleciała z niej w sekundę, zaczerwieniła się soczyście i błyskawicznie obróciła do kobiety plecami, zmierzając w stronę drzwi. Merlinie, co w nią wstąpiło? Oczywiście, że miały niedokończone sprawy, które w tych warunkach byłoby dokończyć szalenie łatwo, ale przecież nie po to tu były, żeby ze sobą walczyć. Razem miały szukać artefaktu i... Elvira nie chciała z nikim zaczynać, gdy miała świadomość, że stoi na przegranej pozycji. Ci wszyscy Rycerze mogli być jej znajomymi, nawet przyjaciółmi. Znajdowali się setki metrów pod ziemią. Kurwa mać, może jak będzie udawać, że nic się nie stało, to suka uzna, że to nie do niej?
Nie było czasu na nerwy i rozglądanie się za pozostałymi, zwłaszcza, że komnata ewidentnie nie zamierzała pozwalać im na wytchnienie. W klepsydrze przesypał się pierwszy piasek, a Elvira odniosła wrażenie, że każde ziarenko to kolejna kropla potu na jej plecach. Na chwiejnych nogach ruszyła za Edgarem i Zacharym, żeby zobaczyć, co u licha odsłoniły kolejne kamienie, ale zanim zdążyłaby zbliżyć się wystarczająco, czarne światło rozbłysnęło raz jeszcze, a z sufitu spadła kobieta. Elvira szarpnęła różdżką w lichej próbie reakcji, ale i tak nie zdążyłaby nic zrobić - runistka, która wcześniej schodziła z nimi po schodach, rozbiła się na ziemi z paskudnym gruchnięciem.
Jak widać, nie każdemu poszczęściło się nad przepaścią. Widok krwiaka na jasnym czole zdołał jednak uspokoić uzdrowicielkę. To było coś znajomego, z tym mogła sobie poradzić. Na pewno znacznie lepiej niż z kolejnymi inskrypcjami w nieznanym języku. Pierwsza więc dopadła do kobiety. Częściowo liczyła i na to, że jeżeli natychmiast rzuci się w wir wydarzeń, to tamta wiedźma, którą sprowokowała, nie będzie na tyle bezmyślna, by jej teraz przeszkadzać. Uzdrawianie wymagało skupienia.
Uklęknęła przy rannej, nie zwracając uwagi na krew plamiącą kamienie, a potem przysunęła różdżkę bliżej jej roztrzaskanej głowy.
- Episkey - powiedziała spokojnie, wkładając w zaklęcie całą wolę, na krótki moment zapominając o tym, że gdy wstanie, czeka ją konieczność stawienia czoła nie tylko kolejnym pułapkom, ale też konsekwencjom własnych nieopanowanych emocji.
k100 na zaklęcie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie żałowałaby ich, prawie się nie znali, ale... im ich więcej, tym lepiej, prawda? Mniejsza szansa, że to na nią spadnie klątwa, że to ona pierwsza wdepnie w pułapkę. Poza tym, niech to chuj strzeli, ale naprawdę bałaby się zostać w tych podziemiach sama.
Uniosła głowę, podpierając się dłonią na zimnej podłodze, chcąc się odepchnąć i wstać, ale nagle zmogła ją nienawiść. Zwykle potrafiła wyczuć, gdy zbliżał się nie tak znowu rzadki dla niej przypływ mściwych emocji, tym razem jednak wystarczyło mrugnięcie, wzrok, który opadł na czarnej sylwetce stojącej nieopodal kobiety, by zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie niemal przebiły skórę.
Jakim prawem oni... ona mogła na to pozwolić? Elvira trafiła na tę wyprawę przypadkiem, a ta przeklęta suka wyraźnie dała do zrozumienia, że to dla niej nie pierwszyzna. Miała obowiązek ich chronić! Pomóc najpierw im, a dopiero potem oglądać się na własną tłustą dupę.
Elvira nie zdążyła się jeszcze dobrze podnieść, a z jej ust wyrwało się stłumione warknięcie.
Powinna się zemścić. Tak, tak musiała zrobić. Podciąć nogi tej suki zaklęciem, żeby spadła do szczeliny głową w dół i poczuła ten sam strach, na który naraziła ich wszystkich. Już nakierowywała różdżkę, chcąc wykorzystać element zaskoczenia; furia okazała się jednak zbyt wielka, by zdołała ugryźć się w język.
- Nie za blisko skraju, skarbie? - zawołała jak wariatka. - Uważaj, żebyś nie spadła. Chociaż myślę, że byś nam wszystkim wyrządziła przysługę!
Spróbowała wstać, ale znów zakręciło jej się w głowie, a różdżka niemal wyśliznęła z palców. Uniosła wzrok i zetknęła się spojrzeniem z wiedźmą. Wściekłość uleciała z niej w sekundę, zaczerwieniła się soczyście i błyskawicznie obróciła do kobiety plecami, zmierzając w stronę drzwi. Merlinie, co w nią wstąpiło? Oczywiście, że miały niedokończone sprawy, które w tych warunkach byłoby dokończyć szalenie łatwo, ale przecież nie po to tu były, żeby ze sobą walczyć. Razem miały szukać artefaktu i... Elvira nie chciała z nikim zaczynać, gdy miała świadomość, że stoi na przegranej pozycji. Ci wszyscy Rycerze mogli być jej znajomymi, nawet przyjaciółmi. Znajdowali się setki metrów pod ziemią. Kurwa mać, może jak będzie udawać, że nic się nie stało, to suka uzna, że to nie do niej?
Nie było czasu na nerwy i rozglądanie się za pozostałymi, zwłaszcza, że komnata ewidentnie nie zamierzała pozwalać im na wytchnienie. W klepsydrze przesypał się pierwszy piasek, a Elvira odniosła wrażenie, że każde ziarenko to kolejna kropla potu na jej plecach. Na chwiejnych nogach ruszyła za Edgarem i Zacharym, żeby zobaczyć, co u licha odsłoniły kolejne kamienie, ale zanim zdążyłaby zbliżyć się wystarczająco, czarne światło rozbłysnęło raz jeszcze, a z sufitu spadła kobieta. Elvira szarpnęła różdżką w lichej próbie reakcji, ale i tak nie zdążyłaby nic zrobić - runistka, która wcześniej schodziła z nimi po schodach, rozbiła się na ziemi z paskudnym gruchnięciem.
Jak widać, nie każdemu poszczęściło się nad przepaścią. Widok krwiaka na jasnym czole zdołał jednak uspokoić uzdrowicielkę. To było coś znajomego, z tym mogła sobie poradzić. Na pewno znacznie lepiej niż z kolejnymi inskrypcjami w nieznanym języku. Pierwsza więc dopadła do kobiety. Częściowo liczyła i na to, że jeżeli natychmiast rzuci się w wir wydarzeń, to tamta wiedźma, którą sprowokowała, nie będzie na tyle bezmyślna, by jej teraz przeszkadzać. Uzdrawianie wymagało skupienia.
Uklęknęła przy rannej, nie zwracając uwagi na krew plamiącą kamienie, a potem przysunęła różdżkę bliżej jej roztrzaskanej głowy.
- Episkey - powiedziała spokojnie, wkładając w zaklęcie całą wolę, na krótki moment zapominając o tym, że gdy wstanie, czeka ją konieczność stawienia czoła nie tylko kolejnym pułapkom, ale też konsekwencjom własnych nieopanowanych emocji.
k100 na zaklęcie
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 26.09.20 20:16, w całości zmieniany 2 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Gringott' :
To miejsce ich czuło, im intensywniej sięgali po magię, tym mocniej na nich oddziaływało. Zdał sobie z tego sprawę, gdy tempo z jakim drzwi sunęły ku nim nagle się zwiększyło. Różdżka pociągnęła go do przodu, ale nie dała rady przeciągnąć go na drugą stronę, bezpiecznie. Dopadł na skraj, chwytając się rękami, głównie jedną, prawą, cze tylko się dało, choć czuł, jak białe światło go wciąga, jak go wzywa do siebie. Nie puszczał przy tym różdżki, zaciskając ją w dwóch palcach, pozostałymi starając się utrzymać w tej niekomfortowej pozycji. Nagle na jego korzyść zadziałała waga, która jak na mężczyznę jego wzrostu, była stosunkowo niska. Nie mógł się temu poddać, pozwolić, by czeluść go porwała. Trzymając się na przedramionach, spróbował podsunąć się bliżej, podciągnąć. W kamieniu przed sobą ujrzał samego siebie. Nie lubił na to patrzeć; na własne odbicie, w lustrze, zwierciadle, tafli jeziora. Zawsze wydawało mu się groteskowe, oderwany od rzeczywistości i wyobrażenia, jakie miał o sobie. To, co jednak teraz ujrzał, było przedziwne. Wyglądał, jakby już był martwy. Był? Wciąż czuł, a przynajmniej tak mu się zdawało. A później ujrzał całego siebie, siedzącego na krześle z katem za sobą, który udusił go, poderżnął gardło. Czuł, jak jego ciałem mimowolnie wstrząsa dreszcz, a włosy stają mu dęba. Trudno mu było odróżnić jawę od snu, jawę od wizji, które miewał. Oprawca uśmiechał się, był zadowolony, usgtafyskajconowany. Czy to miał być jego los? Jego koniec? Czy Cassandra nie ostrzegła go przed tym umyślnie, pragnąc jego śmierci tak bardzo? Czy stał się ofiarą złożoną a ołtarzu w podziemiach Gringotta, by Czarny Pan mógł otrzymać swój artefakt? Kiedy wizja ustała, wrócił znów do swej beznadziejnej sytuacji, rozbiegany po podłodze wzrok utkwił we własnych dłoniach. Zacisnął zęby i spróbował się podciągnąć i wejść na ziemię, ignorując wszelakie trudności. Był zdeterminowany, by wejść o własnych siłach.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Słowa Ramseya usłyszała, gdy leciała już ponad przepaścią, ciągnięta przez różdżkę. Zaklęcie miało odpowiednią moc, ale naprawdę niewiele zabrakło, aby okazała się niewystarczająca... Wylądowawszy na drugiej stronie posadzki, za przepaścią, Sigrun poczuła, że część jej butów wystaje ponad krawędź i serce zabiło czarownicy mocniej na myśl, że się zachwieje i runie w dół. Od razu postąpiła dwa kroki do przodu, zwracając spojrzenie ku Elvirze, bo wydawało jej się, że ta chce wycelować w nią różdżką - zamiast tego wymierzyła kilka ostrych słów.
- Coś ty do mnie powiedziała, skarbie? - odwarknęła, mrużąc przy tym wściekle oczy; po raz pierwszy sojuszników odzywał się do niej w taki sposób - bezczelnie, chamsko i bez szacunku. Nie zamierzała sobie na to pozwalać. Nie mogła na to pozwalać. Jeśli nie miała do niej szacunku przez wzgląd na pozycję, noszony na przed ramieniu Mroczny Znak, to go odpowiednio wyegzekwuje. - Zaraz cię nauczę...
Coś jednak ją tchnęło, aby się obrócić, nie widziała i nie słyszała obok siebie Ramseya. Zobaczyła jak trzyma się krawędzi i próbuje wspiąć, aby nie runąć w dół jak Hella. Bezczelna odzywka Elviry natychmiast ustąpiła myśli, że musi go wciągnąć - potrzebowali go. Tak szybko jak mogła dopadła do krawędzi, łapiąc Mulcibera za ręce i ciągnąc w swoją stronę, aby pomóc mu wdrapać się na posadzkę. - No dalej, Mulciber, pomóż mi trochę, nigdzie się nie wybierasz... - sapnęła, wkładając w to całą swoją siłę, choć nie miała jej aż tak wiele, a Ramsey trochę ważył...
| pomagam Ramseyowi się wspiąć
- Coś ty do mnie powiedziała, skarbie? - odwarknęła, mrużąc przy tym wściekle oczy; po raz pierwszy sojuszników odzywał się do niej w taki sposób - bezczelnie, chamsko i bez szacunku. Nie zamierzała sobie na to pozwalać. Nie mogła na to pozwalać. Jeśli nie miała do niej szacunku przez wzgląd na pozycję, noszony na przed ramieniu Mroczny Znak, to go odpowiednio wyegzekwuje. - Zaraz cię nauczę...
Coś jednak ją tchnęło, aby się obrócić, nie widziała i nie słyszała obok siebie Ramseya. Zobaczyła jak trzyma się krawędzi i próbuje wspiąć, aby nie runąć w dół jak Hella. Bezczelna odzywka Elviry natychmiast ustąpiła myśli, że musi go wciągnąć - potrzebowali go. Tak szybko jak mogła dopadła do krawędzi, łapiąc Mulcibera za ręce i ciągnąc w swoją stronę, aby pomóc mu wdrapać się na posadzkę. - No dalej, Mulciber, pomóż mi trochę, nigdzie się nie wybierasz... - sapnęła, wkładając w to całą swoją siłę, choć nie miała jej aż tak wiele, a Ramsey trochę ważył...
| pomagam Ramseyowi się wspiąć
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Różdżka posłusznie przeniosła go na drugą stronę, ratując przed upadkiem w niepokojącą wyrwę w ziemi. Nawet nie zerknął za siebie, żeby sprawdzić jak poradziła sobie reszta. Zignorował wszelkie odgłosy, idąc przed siebie na środek okrągłej sali. Równie dobrze mogli spaść i się pozabijać, i tak ich nie potrzebował do odnalezienia artefaktu. Miał z nich wszystkich największe doświadczenie w tego typu wyprawach, dlatego był przekonany, że z powodzeniem uda mu się znaleźć Locus Nihil i przekazać go Czarnemu Panu, tym samym zaskarbiając sobie jego szacunek i zaufanie. Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech triumfu, jakby potężny artefakt już za chwilę miał pojawić się w jego dłoni. Dopiero kobiecy krzyk był w stanie rozbić te myśli. Spojrzał na Zachary'ego, wcześniej nie zauważając, że mężczyzna stoi obok niego. W odczuciu Edgara, wciąż lekko skołowanego wcześniejszymi odczuciami, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Czarne światło, klepsydra, kamienie. Ostrożnie podszedł bliżej drzwi, chcąc lepiej im się przyjrzeć. - Te runy nie mają żadnego sensu... - powiedział, po czym spojrzał na kamienie i wyryte pod nimi szyfry. Nic z tego nie rozumiał. Z niczym mu się nie kojarzyły. - Rozumiesz coś z tego? - Uzdrowiciel powinien posiadać podstawową wiedzę z numerologii. Edgar rozejrzał się, szukając wzrokiem Mulcibera, który mógł poszczycić się lepszą znajomością tej dziedziny. - Oblicze widoczne światu - przeczytał głośno runiczny napis, wyryty pod spodem. Czuł coraz większy niepokój, nie tylko przez piasek wysypujący się z klepsydry. Wyciągnął przed siebie różdżkę i już miał rzucić zaklęcie, kiedy gdzieś z góry spadła młoda Borginówna. Zdziwiło go to, ale nie pozwolił się rozproszyć; zajęcie się nią to zadanie uzdrowicieli. - Carpiene - rzucił, bo miał wrażenie, że w tej komnacie kryje się więcej tajemnic.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Jeśli samo przekraczanie miało być przerażające, to moment działającego zaklęcia, te ułamki sekund, wzbudzały w nim znacznie większy lęk – szczególnie wtedy, gdy znajdował się nad przepaścią, obawiając się, iż magia nagle przestanie działać. Mimo wszystko to miejsce, skryte głęboko pod ziemią, przypominało w kilku swoich miejscach anomalie, z którymi zmagali się przez tyle długich miesięcy. Może to stąd one pochodziły? Nie wiedział tak samo jak tego, czy wszyscy przedostali się na drugą stronę. Stanąwszy tuż obok Edgara, skinął czarodziejowi nieznacznym ruchem głowy, by zaraz zmrużyć oczy w reakcji na podejrzany blask czarnego światła. Sposób, w jaki rozjaśniał pomieszczenie, sprawił, że nabrał jeszcze więcej podejrzeń i nieufności wobec wszystkiego wokół. Różdżkę rozgrzaną ostatnim zaklęciem obrócił nerwowo w palcach, spoglądając na to, co znajdowało się u podstawy wielkiej klepsydry przesypującej piasek. Czas najwyraźniej grał wyjątkowo ważną rolę tutaj, a im przypadło rozgryzienie tego, w jaki sposób go zatrzymać. Przynajmniej metaforycznie, choć słyszał o zaklęciu, które było w stanie tego dokonać, gdyż dosłownie sprowadzało się to do niezrozumiałego dla Shafiqa zapisu.
— Nie — odpowiedział krótko i szczerze. Nie miał najmniejszego pojęcia o szyfrach i nie planował poszerzać swojej wiedzy w tym kierunku, na względzie mając stałe doskonale swoich umiejętności w sztukach uzdrowicielskich. Pojmowanie kolejnego zagadnienia byłoby zbędnym rozproszeniem, na które nie mógł sobie pozwolić. Z tego samego powodu odsunął się, ustępując pola Edgarowi. Spojrzał jeszcze na pozostałych. — Poradzisz sobie — skomentował krótko działania Elviry, pokładając w nią w tej konkretnej chwili sporo zaufania do talentu, którego nie zdążył u niej odpowiednio potwierdzić. Teraz miał szansę, by dokonać tego, choć warunki były iście polowe.
— Ramsey, spojrzysz na to? To zdecydowanie nie moje zagadnienie. — Zaproponował, zwracając się do Śmierciożercy, po czym raz jeszcze obrócił w palcach różdżkę i powiódł wzrokiem po komnacie, na dłużej zatrzymując spojrzenie przy drzwiach, które zdawały się być uchylone. — Vigilia — wypowiedział cicho formułę kolejnego zaklęcia równie ostrożnym tonem jak poprzednie. Potrzebował skupienia, odcięcia się na moment od palącego problemu, który na nich czekał. Musieli iść dalej, jeśli mieli wykonać zadanie powierzone przez Czarnego Pana, a w drzwiach upatrywał drogi. Zmierzał ku nim ze sporą dozą ostrożności, w palcach zaciskając akacjowe drewno, będąc gotowym, jeśli napatoczy się na czyhającą na niego pułapkę. Dowiedzenie się, co znajdowało się za drzwiami, stanowiło priorytet, który miał ich poprowadzić tam, bądź ku wrotom zamkniętym na cztery spusty.
— Nie — odpowiedział krótko i szczerze. Nie miał najmniejszego pojęcia o szyfrach i nie planował poszerzać swojej wiedzy w tym kierunku, na względzie mając stałe doskonale swoich umiejętności w sztukach uzdrowicielskich. Pojmowanie kolejnego zagadnienia byłoby zbędnym rozproszeniem, na które nie mógł sobie pozwolić. Z tego samego powodu odsunął się, ustępując pola Edgarowi. Spojrzał jeszcze na pozostałych. — Poradzisz sobie — skomentował krótko działania Elviry, pokładając w nią w tej konkretnej chwili sporo zaufania do talentu, którego nie zdążył u niej odpowiednio potwierdzić. Teraz miał szansę, by dokonać tego, choć warunki były iście polowe.
— Ramsey, spojrzysz na to? To zdecydowanie nie moje zagadnienie. — Zaproponował, zwracając się do Śmierciożercy, po czym raz jeszcze obrócił w palcach różdżkę i powiódł wzrokiem po komnacie, na dłużej zatrzymując spojrzenie przy drzwiach, które zdawały się być uchylone. — Vigilia — wypowiedział cicho formułę kolejnego zaklęcia równie ostrożnym tonem jak poprzednie. Potrzebował skupienia, odcięcia się na moment od palącego problemu, który na nich czekał. Musieli iść dalej, jeśli mieli wykonać zadanie powierzone przez Czarnego Pana, a w drzwiach upatrywał drogi. Zmierzał ku nim ze sporą dozą ostrożności, w palcach zaciskając akacjowe drewno, będąc gotowym, jeśli napatoczy się na czyhającą na niego pułapkę. Dowiedzenie się, co znajdowało się za drzwiami, stanowiło priorytet, który miał ich poprowadzić tam, bądź ku wrotom zamkniętym na cztery spusty.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Niewiedza. Obcy świat, nieznani ludzie i niezrozumiały cel. Czar, mający być prostą przeprawą na drugą stronę, ją zawiódł, choć w jakiś sposób znalazła się w miejscu, które widziała po tamtej stronie przepaści. Spadała, a nie była na dnie. Spadła, bo wszystko ją bolało. Spadła, czy może ją zrzucili? Myślała tak, bo nie miała żadnej stabilnej rzeczy, której mogła się chwycić. Nie znała tych osób, nawet Sigrum była dla niej obca.
Strach w niej kiełkował. Strach ma wielkie oczy, wielkie jak oczy Helli.
Początkowo postać zbliżającej się ku niej dziewczyny, Elviry, była dla niej rozmazana. Nie poznawała jej, ale potem miała wrażenie, że ją widziała - tam, po drugiej stronie przepaści. Wciąż jednak była dla niej nieznajomą. Ręką chciała ją od siebie odepchnąć, ale nie przyłożyła temu siły. Po chwili zaś różdżka błysnęła, zadziała się magia, magia lecznicza, a Hella wiedziała, że ta czarodziejka jest dobra. Tym bardziej że jej nienawiść do Sigrum wydarzyła się zanim Helli przyszło spaść i strzaskać sobie głowę. Ta blondynka jest dobra, może być jej aniołem, włosy ma przecież takie ładne.
Ale kim jest reszta?
Odnalazła wzrokiem swoją różdżkę i mocno chwyciła. Następnie powstała, skinęła Elvirze w ramach podziękowania i oparła dłonią na jej barku. Rozejrzała się wokoło, lecz nie wiedziała, dlaczego się tu znajduje i kim są ci czarodzieje. Każdy jednak był ubrany tak, jak na trudniejszą wyprawę przystało. Mieli w pogotowiu różdżki, a przy pasach upięte sakiewki. Bez trudu zauważyła, że znajduje się w jaskiniach, pewnie głęboko pod ziemią. Jej wzrok chwycił się kilku znajomych kształtów - run - choć ich treść nie dawała jej większego sensu. Nie miała też wrażenia, aby reszta skupiała się na jej osobie, a zatem czemu ich nie zna? Czy to przez uderzenie się w głowę? Potarła się ręką po włosach, a krew zostawiła na dłoni ślad. Metaliczny zapach przypomniał jej o tym, jak bolesne było spotkanie z podłogą, a wtem jeszcze bardziej zechciała trzymać się Elviry, i tym razem złapała się jej mocno, pod ramię.
- Nie pamiętam. Co się stało? - zapytywała swojego anioła. Wzrokiem obiegła komnatę, w której się znajdowali, a następnie wymierzyła różdżkę w klepsydrę.
- Hexa Revelio! - krzyknęła, rozgoryczona tym, że nic nie wie, więc może przynajmniej coś poczuje. Coś więcej poza promieniującym po głowie bólem.
Strach w niej kiełkował. Strach ma wielkie oczy, wielkie jak oczy Helli.
Początkowo postać zbliżającej się ku niej dziewczyny, Elviry, była dla niej rozmazana. Nie poznawała jej, ale potem miała wrażenie, że ją widziała - tam, po drugiej stronie przepaści. Wciąż jednak była dla niej nieznajomą. Ręką chciała ją od siebie odepchnąć, ale nie przyłożyła temu siły. Po chwili zaś różdżka błysnęła, zadziała się magia, magia lecznicza, a Hella wiedziała, że ta czarodziejka jest dobra. Tym bardziej że jej nienawiść do Sigrum wydarzyła się zanim Helli przyszło spaść i strzaskać sobie głowę. Ta blondynka jest dobra, może być jej aniołem, włosy ma przecież takie ładne.
Ale kim jest reszta?
Odnalazła wzrokiem swoją różdżkę i mocno chwyciła. Następnie powstała, skinęła Elvirze w ramach podziękowania i oparła dłonią na jej barku. Rozejrzała się wokoło, lecz nie wiedziała, dlaczego się tu znajduje i kim są ci czarodzieje. Każdy jednak był ubrany tak, jak na trudniejszą wyprawę przystało. Mieli w pogotowiu różdżki, a przy pasach upięte sakiewki. Bez trudu zauważyła, że znajduje się w jaskiniach, pewnie głęboko pod ziemią. Jej wzrok chwycił się kilku znajomych kształtów - run - choć ich treść nie dawała jej większego sensu. Nie miała też wrażenia, aby reszta skupiała się na jej osobie, a zatem czemu ich nie zna? Czy to przez uderzenie się w głowę? Potarła się ręką po włosach, a krew zostawiła na dłoni ślad. Metaliczny zapach przypomniał jej o tym, jak bolesne było spotkanie z podłogą, a wtem jeszcze bardziej zechciała trzymać się Elviry, i tym razem złapała się jej mocno, pod ramię.
- Nie pamiętam. Co się stało? - zapytywała swojego anioła. Wzrokiem obiegła komnatę, w której się znajdowali, a następnie wymierzyła różdżkę w klepsydrę.
- Hexa Revelio! - krzyknęła, rozgoryczona tym, że nic nie wie, więc może przynajmniej coś poczuje. Coś więcej poza promieniującym po głowie bólem.
The member 'Hella Borgin' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Piasek spływający w dolną misę klepsydry nie zwalniał swego tempa. Mogliście odnieść wrażenie, że każde upadające ziarenko słyszycie, jakby echem odbijało się wśród zimnych, mrocznych ścian okrągłej komnaty. Rozciągające się tuż ponad sufitem, czarne światło zaczęło pulsować czarnomagiczną siłą i powoli przerodziło się w nieznaczny wir, jakoby działały na nie podmuchy wiatru. Takowego jednak nie czuliście, choć ogarnął was przenikliwy chłód, a każdemu wypowiadanemu słowu towarzyszył charakterystyczny obłok skroplonej pary wodnej.
Elvira jako pierwsza ruszyła na pomoc rannej sojuszniczce, która już po chwili mogła poczuć pozytywne działanie zaklęcia. Rana znacznie zmniejszyła się, otarcia wydawały zniknąć, choć rozległy krwiak wywołany silnym uderzeniem nie wchłonął się w całości. Hella wciąż odczuwała ból w okolicy czoła, lecz nie był już on równie intensywny, a przede wszystkim groźny. Uzdrowicielka wpierw nie dostrzegła rezultatów swego czaru, bowiem zaraz po wypowiedzeniu inkantacji jej oczom ukazał się wyjątkowo nieprzyjemny widok. Wprost z krwiaka, którego pragnęła uleczyć, popłynęła wzdłuż twarzy sojuszniczki gęsta maź o niezwykle nieprzyjemnej, wręcz drażniącej woni. Zaczęła ona wolno rozchodzić się wzdłuż skroni, powiek, policzków, warg, żuchwy oraz szyi tworząc sieć cieniutkich żyłek. Momentalnie dziewczyną wzdrygnęło, jej dłonie powędrowały w okolice własnej szyi, a źrenice znacznie powiększyły się – Elvira bez trudu mogła po zachowaniu zrozumieć, że nie mogła złapać powietrza. Siatka linii zaczęła pulsować, oczy pacjentki zalały się czernią, usta rozchyliły szeroko i w tej samej chwili skóra twarzy zaczęła znikać wraz z mięśniami, nerwami oraz narządami, by finalnie na kamienną posadzkę z łoskotem opadła czaszka. Zaraz po tym wizja ustała.
Hella wymierzyła różdżkę wprost w klepsydrę pragnąc upewnić się, że nie ciąży na niej żadna klątwa. Powietrze nie zmieniło się, runistka nie ujrzała charakterystycznej białej barwy zyskując pewność, że pozostała ona wolna od jakiegokolwiek przekleństwa. Ogarniający ją chłód przybrał na swej sile i momentalnie poczuła jak ktoś popycha ją na skutek czego upadła na kolana. Ból głowy zdawał się ustać na rzecz przedramienia, które piekielnie zapiekło i już po chwili zdobił je mroczny znak – identyczny do tych noszonych przez Śmierciożerców. Uczucie dumy zalało jej ciało, po czym dowód przysięgi wieczystej zniknął.
Ramsey roztargniony wizją nie zdołał podciągnąć się na tyle mocno, aby bezpiecznie znaleźć się na kamiennej posadzce. Wrota zbliżały się z nieprzyjemnym dla ucha łoskotem i gdyby tylko zdołał obejrzeć się za siebie z pewnością wizja rychłej śmierci ogarnęłaby jego myśli. W ostatnim momencie Sigrun pociągnęła go, z siłą prawdopodobnie napędzoną impulsem, w swoją stronę i mężczyzna wylądował wprost na niej przygniatając ją swym ciałem do brudnej podłogi. Dwuskrzydłowe drzwi uderzyły o dolną krawędź przepaści i zatrzymały się, a z sufitu poleciał gęsty pył brudząc szaty obu czarodziejów. Kobieta poczuła jak kurz dostał się do jej oczu i gdy tylko je przetarła ujrzała twarz Ramseya, którego wargi wygięte były w groźnym wyrazie. Oczy mężczyzny przepełnione były rządzą krwi oraz swego rodzaju satysfakcji, kiedy bez zastanowienia, pewnym ruchem wbił różdżkę w okolicę jej gardła. -Teraz mi już nie uciekniesz, podła zdrajczyni- wypowiedział. -Avada Kedavra- inkantacja echem odbiła się w jej umyśle, po czym ogarnęło ją jeszcze większe zimno, a ciało zesztywniało. Ocknęła się dopiero w chwili, gdy Mulciber głośno odkaszlnął starając się złapać haust powietrza.
Edgar poprawnie odczytał runiczną inskrypcję, jednakże nie potrafił w żaden sposób połączyć jej z szyfrem oraz obrotowymi kamieniami. Pragnąc przewidzieć oraz uniknąć miejsca kolejnej pułapki zdecydował się na odpowiednie zaklęcie, które finalnie nie przyniosło żadnego rezultatu. Różdżka zadrżała w jego dłoni, poczuł nietypowe szarpnięcie w bok i nagle ujrzał swojego młodszego brata w postaci Zacharego. Żył, był cały i zdrowy wolno zbliżając się do drzwi kryjących za sobą nieznane. Wspomnienie o artefakcie i klątwie zniknęło z odmętów jego pamięci; nigdy nie musiał godzić się z jego śmiercią. Momentalnie wzbudzoną radość przytłoczyła wizja tamtego feralnego wieczora, poczucie winy rozdrapało zabliźnione rany. Wspomnienie wróciło ze zdwojoną siłą, bardziej żywe i bolesne, jakoby właśnie teraz miało miejsce. Ponowne skupienie wzroku na plecach lorda upewniło go, że nie był jego zmarłym bliskim krewnym.
Zachary zbliżył się do drzwi próbując wyostrzyć swe zmysły zaklęciem i zaraz po wypowiedzeniu inkantacji poczuł intensywne mrowienie, a jego skronie nieprzyjemnie zapulsowały. Mimo skupienia nie potrafił sprecyzować źródła niebezpieczeństwa, czuł je wszędzie; w okolicy środka komnaty, tuż przy jej sklepieniu, na podłodze i tuż za ruchomymi wrotami. Jego ciało zadrżało, kiedy największy impuls dobiegł zza drzwi, które otworzyły się z łoskotem. Wpierw dostrzegł przypięty do górnej framugi łańcuch, a następnie upięte na wysokości szyi ciało zwisające bezruchu niczym kamienne posągi przed wejściem do komnaty. Rysy twarzy należały do Ramesesa.
Nim jednak zdążył zbliżyć się do brata, odpiąć go i sprawdzić czy żyje – choć jako wprawiony uzdrowiciel mógł mieć pewność, że szansy były nikłe – ocknął się, wizja ustała, a drzwi nadal pozostawały zamknięte. Będąc wystarczająco blisko dostrzegł zaś za drugimi, nieznacznie uchylonymi, połyskujące smugi światła.
Czarna poświata zaczęła wirować coraz szybciej, a opadające ziarnka piasku wypełniły ćwierć misy.
|Czas na odpis - 48h.
Od tej tury w każdej kolejce dodatkowo rzucacie kością Gringott (nazwa została zmieniona) i proszę nie zapominajcie o tym, bo Mistrz Gry bardzo lubi niekonwencjonalnie przypominać się zapominalskim.
Elvira jako pierwsza ruszyła na pomoc rannej sojuszniczce, która już po chwili mogła poczuć pozytywne działanie zaklęcia. Rana znacznie zmniejszyła się, otarcia wydawały zniknąć, choć rozległy krwiak wywołany silnym uderzeniem nie wchłonął się w całości. Hella wciąż odczuwała ból w okolicy czoła, lecz nie był już on równie intensywny, a przede wszystkim groźny. Uzdrowicielka wpierw nie dostrzegła rezultatów swego czaru, bowiem zaraz po wypowiedzeniu inkantacji jej oczom ukazał się wyjątkowo nieprzyjemny widok. Wprost z krwiaka, którego pragnęła uleczyć, popłynęła wzdłuż twarzy sojuszniczki gęsta maź o niezwykle nieprzyjemnej, wręcz drażniącej woni. Zaczęła ona wolno rozchodzić się wzdłuż skroni, powiek, policzków, warg, żuchwy oraz szyi tworząc sieć cieniutkich żyłek. Momentalnie dziewczyną wzdrygnęło, jej dłonie powędrowały w okolice własnej szyi, a źrenice znacznie powiększyły się – Elvira bez trudu mogła po zachowaniu zrozumieć, że nie mogła złapać powietrza. Siatka linii zaczęła pulsować, oczy pacjentki zalały się czernią, usta rozchyliły szeroko i w tej samej chwili skóra twarzy zaczęła znikać wraz z mięśniami, nerwami oraz narządami, by finalnie na kamienną posadzkę z łoskotem opadła czaszka. Zaraz po tym wizja ustała.
Hella wymierzyła różdżkę wprost w klepsydrę pragnąc upewnić się, że nie ciąży na niej żadna klątwa. Powietrze nie zmieniło się, runistka nie ujrzała charakterystycznej białej barwy zyskując pewność, że pozostała ona wolna od jakiegokolwiek przekleństwa. Ogarniający ją chłód przybrał na swej sile i momentalnie poczuła jak ktoś popycha ją na skutek czego upadła na kolana. Ból głowy zdawał się ustać na rzecz przedramienia, które piekielnie zapiekło i już po chwili zdobił je mroczny znak – identyczny do tych noszonych przez Śmierciożerców. Uczucie dumy zalało jej ciało, po czym dowód przysięgi wieczystej zniknął.
Ramsey roztargniony wizją nie zdołał podciągnąć się na tyle mocno, aby bezpiecznie znaleźć się na kamiennej posadzce. Wrota zbliżały się z nieprzyjemnym dla ucha łoskotem i gdyby tylko zdołał obejrzeć się za siebie z pewnością wizja rychłej śmierci ogarnęłaby jego myśli. W ostatnim momencie Sigrun pociągnęła go, z siłą prawdopodobnie napędzoną impulsem, w swoją stronę i mężczyzna wylądował wprost na niej przygniatając ją swym ciałem do brudnej podłogi. Dwuskrzydłowe drzwi uderzyły o dolną krawędź przepaści i zatrzymały się, a z sufitu poleciał gęsty pył brudząc szaty obu czarodziejów. Kobieta poczuła jak kurz dostał się do jej oczu i gdy tylko je przetarła ujrzała twarz Ramseya, którego wargi wygięte były w groźnym wyrazie. Oczy mężczyzny przepełnione były rządzą krwi oraz swego rodzaju satysfakcji, kiedy bez zastanowienia, pewnym ruchem wbił różdżkę w okolicę jej gardła. -Teraz mi już nie uciekniesz, podła zdrajczyni- wypowiedział. -Avada Kedavra- inkantacja echem odbiła się w jej umyśle, po czym ogarnęło ją jeszcze większe zimno, a ciało zesztywniało. Ocknęła się dopiero w chwili, gdy Mulciber głośno odkaszlnął starając się złapać haust powietrza.
Edgar poprawnie odczytał runiczną inskrypcję, jednakże nie potrafił w żaden sposób połączyć jej z szyfrem oraz obrotowymi kamieniami. Pragnąc przewidzieć oraz uniknąć miejsca kolejnej pułapki zdecydował się na odpowiednie zaklęcie, które finalnie nie przyniosło żadnego rezultatu. Różdżka zadrżała w jego dłoni, poczuł nietypowe szarpnięcie w bok i nagle ujrzał swojego młodszego brata w postaci Zacharego. Żył, był cały i zdrowy wolno zbliżając się do drzwi kryjących za sobą nieznane. Wspomnienie o artefakcie i klątwie zniknęło z odmętów jego pamięci; nigdy nie musiał godzić się z jego śmiercią. Momentalnie wzbudzoną radość przytłoczyła wizja tamtego feralnego wieczora, poczucie winy rozdrapało zabliźnione rany. Wspomnienie wróciło ze zdwojoną siłą, bardziej żywe i bolesne, jakoby właśnie teraz miało miejsce. Ponowne skupienie wzroku na plecach lorda upewniło go, że nie był jego zmarłym bliskim krewnym.
Zachary zbliżył się do drzwi próbując wyostrzyć swe zmysły zaklęciem i zaraz po wypowiedzeniu inkantacji poczuł intensywne mrowienie, a jego skronie nieprzyjemnie zapulsowały. Mimo skupienia nie potrafił sprecyzować źródła niebezpieczeństwa, czuł je wszędzie; w okolicy środka komnaty, tuż przy jej sklepieniu, na podłodze i tuż za ruchomymi wrotami. Jego ciało zadrżało, kiedy największy impuls dobiegł zza drzwi, które otworzyły się z łoskotem. Wpierw dostrzegł przypięty do górnej framugi łańcuch, a następnie upięte na wysokości szyi ciało zwisające bezruchu niczym kamienne posągi przed wejściem do komnaty. Rysy twarzy należały do Ramesesa.
Nim jednak zdążył zbliżyć się do brata, odpiąć go i sprawdzić czy żyje – choć jako wprawiony uzdrowiciel mógł mieć pewność, że szansy były nikłe – ocknął się, wizja ustała, a drzwi nadal pozostawały zamknięte. Będąc wystarczająco blisko dostrzegł zaś za drugimi, nieznacznie uchylonymi, połyskujące smugi światła.
Czarna poświata zaczęła wirować coraz szybciej, a opadające ziarnka piasku wypełniły ćwierć misy.
|Czas na odpis - 48h.
Od tej tury w każdej kolejce dodatkowo rzucacie kością Gringott (nazwa została zmieniona) i proszę nie zapominajcie o tym, bo Mistrz Gry bardzo lubi niekonwencjonalnie przypominać się zapominalskim.
- Ekwipunek i żywotność:
- Żywotoność:
Ramsey 217/217
Sigrun 215/215
Zachary 210/210
Hella 198/211 | (13 tłuczone)
Elvira 204/204
Edgar 223/223
Ramsey:
Różdżka, maska śmierciożercy, czarna perła, malachitowy pierścień)
1. Świstoklik - stara brosza
2. Oko ślepego
3. Eliksir kociego wzroku
4. Antidotum na niepowszechne trucizny
Sigrun:
Różdżka, maska śmierciożercy na twarzy, oko ślepego na palcu i zaczarowana torba, a w niej:
1. Brzękadło
2. Miotła
3 i 4. Maść z wodnej gwiazdy x2
5 i 6. Eliksir uspokajający x2
7. Marynowana narośl ze szczuroszczeta x1
8. Felix Felicis x1
9. Antidotum na niepowszechne trucizny x1
10. Smocza łza x1
11. Czuwający strażnik x1
12. Eliksir kociego wzroku x1
13. Eliksir byka x1
14. Eliksir wąchacza x1 (od Cassandry)
15. Kryształ
16. Drugi kryształ
Zachary:
Różdżka, magiczny kompas, nakładka na pas:
Eliksir wiggenowy (1 porcja, moc 32) od Cassandry
Czuwający Strażnik (1 porcja, moc 28) od Cassandry
Antidotum podstawowe (1 porcja)
Czarna Mara (1 porcja)
Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, moc 17)
Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 8 )
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcje, stat. 40)
Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 8 )
Hella:
- różdżka,
- eliksiry pochowane po kieszeniach:
1. Maść z wodnej gwiazdy x1 (+31)
2. Eliksir uspokajający x1 (+43)
3. Smocza łza x1
4. Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
Elvira:
1. Kameleon (od Caelana)
2. Eliksir wiggenowy (od Cass)
3. Marynowana narośl ze szczuroszczeta (od Cass)
4. Eliksir przeciwbólowy (mój)
+kryształ o działaniu mikstury buchorożca, różdżka
Edgar:
Różdżka, fluoryt
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat.32)
- Eliksir Banshee (1 porcja, stat. 32)
- [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32)
Czas upływał, wszystko rozgrywało się w ułamkach sekund, a dla niego trwało to całą wieczność. W głowie wciąż miał obrazy sprzed chwili, światło wciągało go w dół. Skup się, Ramsey. Dotarł do niego głos Rookwood, gdy tracił siły, by podciągnąć się z przepaść, nad którą ugrzązł niefortunnie. Nigdzie się nie wybierał, nie. Pociągnęła go z impetem, o który by jej nie podejrzewał i siłą, na jaką wcale nie wyglądała. Wpadł na nią, jednocześnie przytomniejąc. Musiał odsunąć od siebie myśli o obrazach, które widział. Cokolwiek to było zaważało na jego koncentracji, nie mógł się pogubić, nie mógł być zdezorientowany i rozkojarzony. Nie teraz, nie tutaj — i nie z nimi. Potrzebowali silnego i pewnego siebie przywódcy, dlaczego więc pozwolił sobie, by wizja tak zawładnęła jego myślami. Drzwi zatrzymały się, kurz opadł prosto na nich, obsypując głównie jego plecy kark i włosy. Przymknął na moment oczy, jakby zaraz po tym miało nastąpić coś jeszcze, jakiś wybuch, zderzenie; coś zawaliłoby im się na głowę, ale nic takiego nie nastąpiło. Jeszcze. Kiedy rozchylił powieki od razu spojrzał za siebie. Kurz i pył dostały mu się do nosa i do oczu, więc odkaszlnął raz i drugi, dopiero wtedy obracając się do Rookwood. Nieszczególnie czuł jakikolwiek dyskomfort z powodu pozycji, w jakiej się znaleźli, znali się zbyt długo, za dużo o sobie wiedzieli, by sądził, żeby ona miała jakąkolwiek awersje. Ich żarty były znacznie brudniejsze od podłogi tutaj. Zmierzył ją tylko wzrokiem, sprawdzając pobieżnie, czy jest cała, a następnie skinął jej głową w ramach milczącego, choć szczerego podziękowania i podniósł się, słysząc głosy czarodziejów. Wyciągnął do Sigrun dłoń, by pomóc jej wstać i spojrzał w górę — dopiero teraz, dostrzegając to coś.
Odkaszlnął jeszcze i ruszył bez zwłoki do kamieni i klepsydry, w której ziarnka przepływały zadziwiająco szybko. Nie mieli wiele czasu, musieli działać prędko. Skinął głową Zachary'emu, przelotnie spojrzał na Edgara, gdy odczytał inkrypcję w piśmie kompletnie mu nieznanym. Oblicze widoczne światu.
Spojrzał na kamienie, wyciągnął ku nim instynktownie dłoń, ale nie zdecydował się by je dotknąć. Jeszcze nie. Przezorność nakazała mu poczekać.
— Nie dotykajcie niczego bez potrzeby — przestrzegł swoich towarzyszy, marszcząc brwi; głównie swoje słowa kierował do sojuszniczki i Shafiqa. Tak doświadczony łamacz klątw jak Edgar z pewnością wiedział, jak wielkie mogło wiązać się z tym ryzyko. — Dotknięcie może aktywować mechanizmy zabezpieczające. — Zerknął na Edgara, jakby pytał go w ten sposób, czy powinni wystrzegać się czegoś jeszcze. Mieli przed sobą dwie pary drzwi, możliwe, że będą musieli się rozdzielić.
Kości wyglądały niczym magiczny, czarodziejski zamek, który odpowiednio ustawiony miał wpłynąć na coś. Na co? Zatrzymanie klepsydry? Tego, co sączyło się z sufitu? Otworzyć drzwi? Najprawdopodobniej chodziło o wszystko. Kiedy ostatnie ziarenko piasku spadnie najprawdopodobniej nastanie ich koniec.
Przyjrzał się uważnie symbolom, nie zatrzymując się jednak na nich na dłużej, od razu odczytując szyfr, który się pod nimi znajdował. Przeskakiwał wzrokiem z cydry na literę, z litery na cyfrę. Znał odpowiedź, znał tę magię. Podstawowy zapis nie mógł sprawić mu trudności. Nim jednak dotknął kamieni i je postanowił obrócić, spojrzał znów na symbole.
— Zapis po lewej układa się w słowo, a raczej imię. Arawn — zmarszczył brwi. Tak przypuszczał, innego sensu być nie mogło. — Arawn to jakieś celtyckie bóstwo. Wojny, śmierci.— To była bardzo zła wróżba dla nich. Nie był pewien, niewiele kojarzył z tego, ale nie dał po sobie poznać, że posiadał znikomą wiedzę na ten temat. Zerknął na klepsydrę, czas uciekał, ale musiał przedstawić to swoim towarzyszom — to mogło okazać się ważne później. Spieszył się więc.— Drugie słowo to Ogmios. Ogmios zaś jest celtyckim bogiem uczonych.— To przyszło mu łatwiej, związany ze światem nauki instynktownie zapamiętywał podobne legendy. — To mógł być jego atrybut. Możliwe, że tym był przedstawiany— wskazał na symbol powyżej, na język z łańcuchami, na których wisiały głowy. Tego też nie był pewien, ale przyjął to za fakt. Być może lekkomyślnie i naiwnie.Czaszka — mogła być symbolem umysłu, który był przez nią chroniony, a pokrywające go żyły mogły być kwintesencją czarnych myśli. Ale sens mógł być i inny. Jeśli jego przypuszczenia mogły okazać się trafne, a słowo, imię prawidłowo przez niego rozszyfrowane oznaczało zwiastun śmierci, czaszka mogła być symbolem duszy, a pokryta czarnymi żyłkami duszy opętanej, złej — i bardzo niebezpiecznej. Patrzył na nią przez chwilę myśląc o tym, czy to co ujrzał przed chwilą, wizję swojej śmierci, dotkliwą i przerażającą, nie było właśnie tym. Czy to umysł płatał mu figle, czy może wręcz przeciwnie, przewidział właśnie własną śmierć? Mało co go w życiu przerażało, ale był egocentrykiem, dążył do odnalezienia sposobu na oszukanie śmierci — ujrzenie własnej było więc najgorszym z możliwych koszmarów. Nie dał jednak po sobie poznać tego wszystkiego. Ani obaw, ani niepokoju, który tak silnie wstrząsnął nim chwilę wcześniej. Oblicze ukazane światu — od razu pomyślał o twarzy, niekoniecznie prawdziwej — lecz tej znanej innym. Ognios, miał jakiś przydomek skojarzony z twarzą; próbował sobie przypomnieć jak właściwie brzmiał.
— Sigrun, sprawdźcie z Zacharym i Hellą, co jest za tymi uchylonymi drzwiami. Trzymajcie się blisko siebie i pilnujcie wzajemnie — tak, by ich nic nie rozdzieliło. Sigrun jako śmierciożerca miała dowodzić, ale o tym mówić raczej nie musiał.— Edgar, Elviro, zostańcie chwilę ze mną— zadecydował, spoglądając na zamknięte drzwi. Jeśli się otworzą, będą musieli się rozdzielić, pójdą więc sami tą drogą. Jeśli coś pójdzie nie tak, rozdzielą swoje szanse. Zerknął jeszcze po wszystkich, a potem obrócił kamienie, ustawiając przodem do siebie cyfry: 3 i 6.
| numerologia IV, historia magii I
Odkaszlnął jeszcze i ruszył bez zwłoki do kamieni i klepsydry, w której ziarnka przepływały zadziwiająco szybko. Nie mieli wiele czasu, musieli działać prędko. Skinął głową Zachary'emu, przelotnie spojrzał na Edgara, gdy odczytał inkrypcję w piśmie kompletnie mu nieznanym. Oblicze widoczne światu.
Spojrzał na kamienie, wyciągnął ku nim instynktownie dłoń, ale nie zdecydował się by je dotknąć. Jeszcze nie. Przezorność nakazała mu poczekać.
— Nie dotykajcie niczego bez potrzeby — przestrzegł swoich towarzyszy, marszcząc brwi; głównie swoje słowa kierował do sojuszniczki i Shafiqa. Tak doświadczony łamacz klątw jak Edgar z pewnością wiedział, jak wielkie mogło wiązać się z tym ryzyko. — Dotknięcie może aktywować mechanizmy zabezpieczające. — Zerknął na Edgara, jakby pytał go w ten sposób, czy powinni wystrzegać się czegoś jeszcze. Mieli przed sobą dwie pary drzwi, możliwe, że będą musieli się rozdzielić.
Kości wyglądały niczym magiczny, czarodziejski zamek, który odpowiednio ustawiony miał wpłynąć na coś. Na co? Zatrzymanie klepsydry? Tego, co sączyło się z sufitu? Otworzyć drzwi? Najprawdopodobniej chodziło o wszystko. Kiedy ostatnie ziarenko piasku spadnie najprawdopodobniej nastanie ich koniec.
Przyjrzał się uważnie symbolom, nie zatrzymując się jednak na nich na dłużej, od razu odczytując szyfr, który się pod nimi znajdował. Przeskakiwał wzrokiem z cydry na literę, z litery na cyfrę. Znał odpowiedź, znał tę magię. Podstawowy zapis nie mógł sprawić mu trudności. Nim jednak dotknął kamieni i je postanowił obrócić, spojrzał znów na symbole.
— Zapis po lewej układa się w słowo, a raczej imię. Arawn — zmarszczył brwi. Tak przypuszczał, innego sensu być nie mogło. — Arawn to jakieś celtyckie bóstwo. Wojny, śmierci.— To była bardzo zła wróżba dla nich. Nie był pewien, niewiele kojarzył z tego, ale nie dał po sobie poznać, że posiadał znikomą wiedzę na ten temat. Zerknął na klepsydrę, czas uciekał, ale musiał przedstawić to swoim towarzyszom — to mogło okazać się ważne później. Spieszył się więc.— Drugie słowo to Ogmios. Ogmios zaś jest celtyckim bogiem uczonych.— To przyszło mu łatwiej, związany ze światem nauki instynktownie zapamiętywał podobne legendy. — To mógł być jego atrybut. Możliwe, że tym był przedstawiany— wskazał na symbol powyżej, na język z łańcuchami, na których wisiały głowy. Tego też nie był pewien, ale przyjął to za fakt. Być może lekkomyślnie i naiwnie.Czaszka — mogła być symbolem umysłu, który był przez nią chroniony, a pokrywające go żyły mogły być kwintesencją czarnych myśli. Ale sens mógł być i inny. Jeśli jego przypuszczenia mogły okazać się trafne, a słowo, imię prawidłowo przez niego rozszyfrowane oznaczało zwiastun śmierci, czaszka mogła być symbolem duszy, a pokryta czarnymi żyłkami duszy opętanej, złej — i bardzo niebezpiecznej. Patrzył na nią przez chwilę myśląc o tym, czy to co ujrzał przed chwilą, wizję swojej śmierci, dotkliwą i przerażającą, nie było właśnie tym. Czy to umysł płatał mu figle, czy może wręcz przeciwnie, przewidział właśnie własną śmierć? Mało co go w życiu przerażało, ale był egocentrykiem, dążył do odnalezienia sposobu na oszukanie śmierci — ujrzenie własnej było więc najgorszym z możliwych koszmarów. Nie dał jednak po sobie poznać tego wszystkiego. Ani obaw, ani niepokoju, który tak silnie wstrząsnął nim chwilę wcześniej. Oblicze ukazane światu — od razu pomyślał o twarzy, niekoniecznie prawdziwej — lecz tej znanej innym. Ognios, miał jakiś przydomek skojarzony z twarzą; próbował sobie przypomnieć jak właściwie brzmiał.
— Sigrun, sprawdźcie z Zacharym i Hellą, co jest za tymi uchylonymi drzwiami. Trzymajcie się blisko siebie i pilnujcie wzajemnie — tak, by ich nic nie rozdzieliło. Sigrun jako śmierciożerca miała dowodzić, ale o tym mówić raczej nie musiał.— Edgar, Elviro, zostańcie chwilę ze mną— zadecydował, spoglądając na zamknięte drzwi. Jeśli się otworzą, będą musieli się rozdzielić, pójdą więc sami tą drogą. Jeśli coś pójdzie nie tak, rozdzielą swoje szanse. Zerknął jeszcze po wszystkich, a potem obrócił kamienie, ustawiając przodem do siebie cyfry: 3 i 6.
| numerologia IV, historia magii I
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'Gringott' :
'Gringott' :
Strona 2 z 18 • 1, 2, 3 ... 10 ... 18
Zejście
Szybka odpowiedź