Zejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zejście
Strome zejście obleczone niewiarygodną ilością schodków, prowadzących w dół. Wygładzone, proste ściany, na których zostały wyryte symbole i znaki, mające znaczenie, niektóre już całkowicie zapomniane przez upływający czas. Widocznie zadziałały tutaj duże pokłady magii a i poświecono im też odpowiednią ilość czasu by nadać im odpowiedni wygląd i kształt. Zejście prowadzi do obszernej komnaty.
Nie patrzyła w górę, czuła jednak chłód, przenikający przez szatę aż do szpiku kości, coś działo się wokół i Sigrun nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kończy im się czas - tylko na co? Na przejście przez drzwi? Czy wrota ruszą znów i zwyczajnie ich zmiażdżą? Wiedźmie udało się ocalić przed tym losem Mulcibera; pociągnęła go do góry z siłą, o którą sama siebie nawet nie podejrzewała, ale czyż sama adrenalina nie dodawała człowiekowi energii? Tym razem wyszło im to na plus, choć złapała go tak mocno, że wylądował na niej, przygważdżając sobą do brudnej posadzki; gorzej, niż przez ten ciężar, czuła się przez to, że brudny piach odebrał jej wzrok. Przetarła oczy i wtedy zobaczyła jego twarz i szerzej otworzyła własne, czując tak duże zdziwienie, że aż zaniemówiła. Zdrajczyni?!
- O co ci chodzi, przestań! - zdążyła sapnąć, ale Mulciber zdążył już przytknąć różdżkę do jej gardła i wypowiedzieć inkantację morderczego zaklęcia. Serce zabiło Sigrun mocniej z niepokoju, a gdy tylko mrugnęła zobaczyła jak po prostu kasłał i zbierał się na nogi, po czym podał jej dłoń. Obdarzyła go zdziwionym, przeciągłym spojrzeniem, jakby ujrzała ducha, przyjęła jednak dłoń, nie decydując się zdradzać co przed chwilą widziała. Tylko jej się wydawało - to miejsce było pełne czarnej magii.
Dźwignęła się na nogi, otrzepując z pyłu, po czym rozejrzała po komnacie, tym razem bardziej uważnie. Nie zamierzała niczego dotykać, zgodnie z radą Mulcibera, podążyła jednak za nim, by z bliska przyjrzeć się zamkniętym drzwiom. Niewiele rozumiała z szyfrów i wyrytych słów. Nic jej to nie mówiło. W chwili, kiedy Ramsey przy tym majstrował, ona podeszła do Elviry, unosząc dłoń, by złapać ją za jasne kudły i przyciągnąć do siebie bliżej. - Słuchaj, dziewczynko, jeszcze kilka takich słów, a klnę się na Merlina, że gdy tylko stąd wyjdziemy, wyrwę ci język i wepchnę go głęboko do gardła, rozumiesz? - wysyczała wściekle do jej ucha. Nie zamierzała i nie mogła pozwolić sobie na to, aby sojuszniczka zwracała się do niej w ten sposób, nie okazując żadnego szacunku.
- Chcesz wyjść stąd żywa, to słuchaj - dodała, wypuszczając jasne włosy z uścisku.
Wzajemna niechęć powinna była pozostać gdzieś na górze. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia i nie mogło mieć wpływu na wykonanie zadania. Rookwood musiała mieć pewność, że gdy wyda polecenie - Elvira je spełni, że nie zepchnie jej w przepaść.
Zaraz po tym zwróciła spojrzenie na Ramseya, wysłuchując tego, co udało mu się odkryć. Imiona celtyckich bogów brzmiały obco i dziwnie, a to, co za nimi stało bynajmniej nie brzmiało dobrze. Jedyne co przychodziło Rookwood do głowy to to, że po prawej mogło czekać coś dla uczonych, których patronem był Ogmios. Uznawała za niepokojące, że drzwi pozostawały uchylone, lecz tych po lewej sama nie by nie otworzyła.
- Sprawdzimy - potwierdziła jedynie, zerkając na Zacharego i Hellę, kiwając na nich głową, by ruszyli za nią. - Magicus Extremos - wyszeptała, unosząc różdżkę, chcąc wzmocnić ich wszystkich. A potem ruszyła do przodu, pchając uchylone drzwi i próbując przejść dalej, by sprawdzić co się za nimi kryło.
- O co ci chodzi, przestań! - zdążyła sapnąć, ale Mulciber zdążył już przytknąć różdżkę do jej gardła i wypowiedzieć inkantację morderczego zaklęcia. Serce zabiło Sigrun mocniej z niepokoju, a gdy tylko mrugnęła zobaczyła jak po prostu kasłał i zbierał się na nogi, po czym podał jej dłoń. Obdarzyła go zdziwionym, przeciągłym spojrzeniem, jakby ujrzała ducha, przyjęła jednak dłoń, nie decydując się zdradzać co przed chwilą widziała. Tylko jej się wydawało - to miejsce było pełne czarnej magii.
Dźwignęła się na nogi, otrzepując z pyłu, po czym rozejrzała po komnacie, tym razem bardziej uważnie. Nie zamierzała niczego dotykać, zgodnie z radą Mulcibera, podążyła jednak za nim, by z bliska przyjrzeć się zamkniętym drzwiom. Niewiele rozumiała z szyfrów i wyrytych słów. Nic jej to nie mówiło. W chwili, kiedy Ramsey przy tym majstrował, ona podeszła do Elviry, unosząc dłoń, by złapać ją za jasne kudły i przyciągnąć do siebie bliżej. - Słuchaj, dziewczynko, jeszcze kilka takich słów, a klnę się na Merlina, że gdy tylko stąd wyjdziemy, wyrwę ci język i wepchnę go głęboko do gardła, rozumiesz? - wysyczała wściekle do jej ucha. Nie zamierzała i nie mogła pozwolić sobie na to, aby sojuszniczka zwracała się do niej w ten sposób, nie okazując żadnego szacunku.
- Chcesz wyjść stąd żywa, to słuchaj - dodała, wypuszczając jasne włosy z uścisku.
Wzajemna niechęć powinna była pozostać gdzieś na górze. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia i nie mogło mieć wpływu na wykonanie zadania. Rookwood musiała mieć pewność, że gdy wyda polecenie - Elvira je spełni, że nie zepchnie jej w przepaść.
Zaraz po tym zwróciła spojrzenie na Ramseya, wysłuchując tego, co udało mu się odkryć. Imiona celtyckich bogów brzmiały obco i dziwnie, a to, co za nimi stało bynajmniej nie brzmiało dobrze. Jedyne co przychodziło Rookwood do głowy to to, że po prawej mogło czekać coś dla uczonych, których patronem był Ogmios. Uznawała za niepokojące, że drzwi pozostawały uchylone, lecz tych po lewej sama nie by nie otworzyła.
- Sprawdzimy - potwierdziła jedynie, zerkając na Zacharego i Hellę, kiwając na nich głową, by ruszyli za nią. - Magicus Extremos - wyszeptała, unosząc różdżkę, chcąc wzmocnić ich wszystkich. A potem ruszyła do przodu, pchając uchylone drzwi i próbując przejść dalej, by sprawdzić co się za nimi kryło.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 7, 5, 3, 2, 3, 8, 1
--------------------------------
#3 'Gringott' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 7, 5, 3, 2, 3, 8, 1
--------------------------------
#3 'Gringott' :
Magia musiała jej posłuchać - nie była przecież nowicjuszem uzdrowicielstwa, potrafiła pracować pod presją, nie raz była zmuszona pracować pod presją. Wystarczyły sekundy namysłu, zamknięcie oczu na ułamek chwili, jeden głębszy oddech. Cokolwiek było i cokolwiek będzie nie miało znaczenia, jeżeli nie wykona swojego zadania. Właściwie jedynej roli, jaka przypadła jej w udziale - nie potrafiłaby nikomu pomóc w rozwiązywaniu zagadki, nie czytała Run wcale, a z numerologii zaliczyła wyłącznie te podstawy, jakie obowiązywały uzdrowicieli. Niemoc to obrzydliwe uczucie, z którym ciężko sobie poradzić. Frustracja kłębiła się w jej nerwach i krwi cały czas, złośliwie przypominała o sobie w gorszych momentach - szansę na wykorzystanie rozległej wiedzy Elvira przyjęła więc z ulgą, bez zawahania.
Była przekonana, że wszystko przebiegło gładko. Episkey nie należało do skomplikowanych zaklęć, zdaje się, że nauczyła się je rzucać wkrótce po SUMach. Różdżka z pewnością usłuchała jej woli, to dało się wyczuć. Oczami wyobraźni już dostrzegała kurczącą się prędko opuchliznę, niknącego krwiaka... zamiast właściwego efektu, wydarzyło się jednak coś przerażającego. Elvira instynktownie odsunęła się od kobiety, gdy na jej czole pojawiła się czarna maź, spływając gęsto po twarzy, zbyt cienko na krew, zbyt równo na ropę - jak żyły w gnijącym ciele, śmierdzące i brudne.
To się nie powinno zdarzyć - pomyślała gorączkowo, rozglądając się z paniką po pozostałych przy życiu czarodziejach, jakby spodziewała się, że za moment dostrzegą jej błąd i zabiją ją za karę. Odzyskała kontrolę nad sobą dopiero, gdy runistka otworzyła nabiegłe czernią oczy, wyraźnie się krztusząc. Zachowaj spokój. Czy nie tak się mówiło w szpitalu? Nie miała pojęcia, nie wiedziała co robić, nie potrafiła dostrzec, gdzie uczyniła błąd.
Bo przecież nie zrobiła żadnego! To magia tego miejsca musiała wypaczać zaklęcia. Albo to przez tę sukowatą czarownicę, wyprowadziła Elvirę z równowagi i teraz... Wciągnęła ze świstem powietrze i pewniej zacisnęła palce na różdżce.
- Anapneo - powiedziała niemal drżącym głosem, podejmując próbę uratowania sytuacji.
A potem opadła na kolana przy ciele kobiety i bezradnie patrzyła, jak znikają tkanki z jej twarzy, rozpływają się mięśnie, pozostawiając jedynie brudną czaszkę. Elvira zmarszczyła brwi i zadrżała, sięgając dłonią do gołych kości. Merlinie, co ona zrobiła? Jak mogła się tak upokorzyć? Za nieumyślne morderstwo nigdy nie pozwolą jej zostać wśród Rycerzy. Albo zabiją. Na pewno zabiją.
Zacisnęła powieki i spróbowała odsunąć się w tył, w cień, licząc na to, że zdoła jeszcze po prostu z tych podziemi uciec. Gdy jednak otworzyła oczy ponownie, czaszka zniknęła, a na jej miejscu leżała Hella, częściowo wyleczona, z lekko zaczerwienionym okiem, w które Elvira przypadkiem włożyła wcześniej palec.
- Co... - szepnęła skołowana uzdrowicielka, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, czując we włosach bolesne szarpnięcie.
To nie było komfortowe, ale też nie całkiem nieprzyjemne, toteż dreszcz, który przebiegł Elvirze po kręgosłupie z początku niewiele miał wspólnego z lękiem. Zmieniło się to raptownie, gdy usłyszała przy uchu znienawidzony głos.
To nie moja wina! Chciała krzyknąć wpierw, przekonana, że wiedźma zauważyła, co stało się z runistką, czymkolwiek nie byłby ten bliski śmierci stan, i przyszła ją za to ukarać. Z opóźnieniem przypomniała sobie swój uprzedni gniew i nieodpowiedzialną w tamtym momencie żądzę zemsty. Z głową siłą przekrzywioną tak, że aż strzyknęło jej w karku, nie mogła już sobie przypomnieć, dlaczego to zrobiła. Do oczu nabiegły jej łzy wściekłości i strachu, ale odpędziła je. Prędzej na nią napluje, niż sobie na to pozwoli.
Wiele słów cisnęło się Elvirze na usta, od najbardziej instynktownego "Nie dotykaj mnie" po bardziej dosadne "Spierdalaj", ale ostatecznie nie powiedziała nic, przyjęła groźbę w milczeniu, z zębami zaciśniętymi tak mocno, że zaczęła boleć ją szczęka. Kiedy czarownica puściła ją wreszcie, milczała dalej, nie kiwnęła głową ani nie opuściła wzroku, bo skoro nie mogła jej obrazić, to wolała udawać, że straciła głos niż przyznać jej rację.
Obserwowała jeszcze przez chwilę plecy odchodzącej wariatki, a potem, gdy miała pewność, że tego nie zauważy, uniosła dłoń do własnych, rozwichrzonych włosów i zaczęła je z powrotem wygładzać.
Otwierała właśnie usta, aby pod nosem wymamrotać coś złośliwego, ale dostrzegła, że Hella zbiera się na nogi - zrezygnowała więc z obawy, że runistka wszystko potem powtórzy.
- Spadłaś - odpowiedziała cicho i zmarszczyła nos, gdy kobieta zaczęła się na niej uwieszać. - Dasz radę ustać? - zapytała sceptycznie. Nie będę cię niosła, zapomnij, dodała w myślach. - Jeśli tak, to możesz mnie puścić. Spróbuj przejść kilka kroków - zadecydowała, żeby zaobserwować, czy runistka będzie potrzebować jeszcze jakiejś pomocy. Elvira była jak na siebie nadzwyczaj uprzejma, wciąż jednak pamiętała czarne żyłki oplatające młodą twarz i nie pozbierała pełnej pewności po usłyszanej przy uchu groźbie.
Kompleksowego badania po urazie głowy przeprowadzić i tak nie będzie w stanie; nie, gdy w klepsydrze nadal złowieszczo przesypywał się piasek, a czarny wir zwiastował nieznane niebezpieczeństwo. Odeszła kawałek od Helli, zbliżając się do towarzyszących im mężczyzn. Wyglądało na to, że przeżyli wszyscy. To dobrze, Elvira miała zamiar zdać się na ich doświadczenie. Milcząco skinęła głową na polecenie mężczyzny, prawdopodobnie przywódcy, sądząc po jego niemalże absolutnej pewności w głosie. A potem przyłożyła dłoń do własnego mostka, aby wyczuć przyspieszony stresem rytm serca. Przypomnieć sobie, że wszystko to dzieje się na jawie.
k100 na niepotrzebne Anapneo i Gringott
Była przekonana, że wszystko przebiegło gładko. Episkey nie należało do skomplikowanych zaklęć, zdaje się, że nauczyła się je rzucać wkrótce po SUMach. Różdżka z pewnością usłuchała jej woli, to dało się wyczuć. Oczami wyobraźni już dostrzegała kurczącą się prędko opuchliznę, niknącego krwiaka... zamiast właściwego efektu, wydarzyło się jednak coś przerażającego. Elvira instynktownie odsunęła się od kobiety, gdy na jej czole pojawiła się czarna maź, spływając gęsto po twarzy, zbyt cienko na krew, zbyt równo na ropę - jak żyły w gnijącym ciele, śmierdzące i brudne.
To się nie powinno zdarzyć - pomyślała gorączkowo, rozglądając się z paniką po pozostałych przy życiu czarodziejach, jakby spodziewała się, że za moment dostrzegą jej błąd i zabiją ją za karę. Odzyskała kontrolę nad sobą dopiero, gdy runistka otworzyła nabiegłe czernią oczy, wyraźnie się krztusząc. Zachowaj spokój. Czy nie tak się mówiło w szpitalu? Nie miała pojęcia, nie wiedziała co robić, nie potrafiła dostrzec, gdzie uczyniła błąd.
Bo przecież nie zrobiła żadnego! To magia tego miejsca musiała wypaczać zaklęcia. Albo to przez tę sukowatą czarownicę, wyprowadziła Elvirę z równowagi i teraz... Wciągnęła ze świstem powietrze i pewniej zacisnęła palce na różdżce.
- Anapneo - powiedziała niemal drżącym głosem, podejmując próbę uratowania sytuacji.
A potem opadła na kolana przy ciele kobiety i bezradnie patrzyła, jak znikają tkanki z jej twarzy, rozpływają się mięśnie, pozostawiając jedynie brudną czaszkę. Elvira zmarszczyła brwi i zadrżała, sięgając dłonią do gołych kości. Merlinie, co ona zrobiła? Jak mogła się tak upokorzyć? Za nieumyślne morderstwo nigdy nie pozwolą jej zostać wśród Rycerzy. Albo zabiją. Na pewno zabiją.
Zacisnęła powieki i spróbowała odsunąć się w tył, w cień, licząc na to, że zdoła jeszcze po prostu z tych podziemi uciec. Gdy jednak otworzyła oczy ponownie, czaszka zniknęła, a na jej miejscu leżała Hella, częściowo wyleczona, z lekko zaczerwienionym okiem, w które Elvira przypadkiem włożyła wcześniej palec.
- Co... - szepnęła skołowana uzdrowicielka, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, czując we włosach bolesne szarpnięcie.
To nie było komfortowe, ale też nie całkiem nieprzyjemne, toteż dreszcz, który przebiegł Elvirze po kręgosłupie z początku niewiele miał wspólnego z lękiem. Zmieniło się to raptownie, gdy usłyszała przy uchu znienawidzony głos.
To nie moja wina! Chciała krzyknąć wpierw, przekonana, że wiedźma zauważyła, co stało się z runistką, czymkolwiek nie byłby ten bliski śmierci stan, i przyszła ją za to ukarać. Z opóźnieniem przypomniała sobie swój uprzedni gniew i nieodpowiedzialną w tamtym momencie żądzę zemsty. Z głową siłą przekrzywioną tak, że aż strzyknęło jej w karku, nie mogła już sobie przypomnieć, dlaczego to zrobiła. Do oczu nabiegły jej łzy wściekłości i strachu, ale odpędziła je. Prędzej na nią napluje, niż sobie na to pozwoli.
Wiele słów cisnęło się Elvirze na usta, od najbardziej instynktownego "Nie dotykaj mnie" po bardziej dosadne "Spierdalaj", ale ostatecznie nie powiedziała nic, przyjęła groźbę w milczeniu, z zębami zaciśniętymi tak mocno, że zaczęła boleć ją szczęka. Kiedy czarownica puściła ją wreszcie, milczała dalej, nie kiwnęła głową ani nie opuściła wzroku, bo skoro nie mogła jej obrazić, to wolała udawać, że straciła głos niż przyznać jej rację.
Obserwowała jeszcze przez chwilę plecy odchodzącej wariatki, a potem, gdy miała pewność, że tego nie zauważy, uniosła dłoń do własnych, rozwichrzonych włosów i zaczęła je z powrotem wygładzać.
Otwierała właśnie usta, aby pod nosem wymamrotać coś złośliwego, ale dostrzegła, że Hella zbiera się na nogi - zrezygnowała więc z obawy, że runistka wszystko potem powtórzy.
- Spadłaś - odpowiedziała cicho i zmarszczyła nos, gdy kobieta zaczęła się na niej uwieszać. - Dasz radę ustać? - zapytała sceptycznie. Nie będę cię niosła, zapomnij, dodała w myślach. - Jeśli tak, to możesz mnie puścić. Spróbuj przejść kilka kroków - zadecydowała, żeby zaobserwować, czy runistka będzie potrzebować jeszcze jakiejś pomocy. Elvira była jak na siebie nadzwyczaj uprzejma, wciąż jednak pamiętała czarne żyłki oplatające młodą twarz i nie pozbierała pełnej pewności po usłyszanej przy uchu groźbie.
Kompleksowego badania po urazie głowy przeprowadzić i tak nie będzie w stanie; nie, gdy w klepsydrze nadal złowieszczo przesypywał się piasek, a czarny wir zwiastował nieznane niebezpieczeństwo. Odeszła kawałek od Helli, zbliżając się do towarzyszących im mężczyzn. Wyglądało na to, że przeżyli wszyscy. To dobrze, Elvira miała zamiar zdać się na ich doświadczenie. Milcząco skinęła głową na polecenie mężczyzny, prawdopodobnie przywódcy, sądząc po jego niemalże absolutnej pewności w głosie. A potem przyłożyła dłoń do własnego mostka, aby wyczuć przyspieszony stresem rytm serca. Przypomnieć sobie, że wszystko to dzieje się na jawie.
k100 na niepotrzebne Anapneo i Gringott
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Próbował zrozumieć tajemniczy szyfr, ale pomimo wpatrywania się w cyfry, nie był w stanie nic wymyślić. Numerologia nigdy nie była jego mocną stroną, to Quentin zawsze mógł wykazać się rozległą wiedzą naukową, dlatego Edgar wiele by dał, żeby jego brat wspomógł ich w dzisiejszej wyprawie. Mógł jedynie liczyć na Ramseya i całą resztę ich kompanii, chociaż żadnego z nich nie znał szczególnie dobrze – wszelkie wątpliwości musiał zostawić przed wejściem do banku, w przeciwnym razie niewiele udałoby mu się tutaj zdziałać.
A może będzie mógł liczyć na pomoc rodziny? Odwrócił się do Zachary'ego, ale zamiast niego ujrzał swojego młodszego brata. - To niemożliwe... - mruknął pod nosem, chociaż nie potrafił powstrzymać uśmiechu, cisnącego mu się na usta. Jak długo się nie widzieli? Musiało już minąć przynajmniej dziesięć lat odkąd odszedł. - Marcus - w jego głosie zabrzmiała ulga, już nie musiał dłużej roztrząsać tego, co wydarzyło się przed laty. Jego brat żył, w dodatku był cały i zdrowy. Postawią całe Durham na nogi, urządzą ucztę, żeby uczcić jego powrót!
Nim jednak zdążył podejść do brata, uświadomił sobie, że to sylwetka należąca do Zachary'ego. Wstrząsnął nim ogromny zawód, jednocześnie przemieszana ze złością i frustracją. Jak mógł być tak naiwny, żeby sądzić, że gdzieś w odległych korytarzach Gringotta odnajdzie swojego zmarłego przed laty brata? Odwrócił wzrok od Zachary'ego, wbijając go w klepsydrę, z której wciąż niepokojąco sypały się ziarna piasku. Odgłos, jaki wydawały podczas wpadania do misy, świdrował mu w głowie. Nie mógł również wyprzeć z niej Marcusa, chociaż bardzo chciał, by teraz to wspomnienie go nie rozkojarzyło. Było minęło, już nie raz to roztrząsał, nie było sensu tego robić ponownie. Nie lubił, kiedy rządziły nim emocje, a wnętrze Gringotta było ostatnim miejscem, gdzie mógł sobie na to pozwolić. Dopiero słowa Mulcibera okazały się czymś, na czym mógł skupić uwagę. - Carpiene nie wykazało tutaj żadnych pułapek, ale i tak trzeba być ostrożnym - skinął mu głową, chociaż podejrzewał, że reszta doskonale o tym wiedziała. Nie trzeba być łamaczem klątw, żeby wiedzieć, że nie powinno się dotykać podejrzanych przedmiotów. Chociaż może Edgar pokładał zbyt wielkie nadzieje w swoich towarzyszy.
Mulciber jakimś cudem rozgryzł szyfr, co wywarło na nim wrażenie, ale najpierw przeniósł wzrok na klepsydrę, sprawdzając, czy piasek przestał się sypać. - Mico - szepnął, celując w siebie różdżką, bo nauczony doświadczeniem podejrzewał, że przesunięcie kamieni tak czy siak wywrze jakiś skutek na tej komnacie – byle tylko dla nich pomyślny.
A może będzie mógł liczyć na pomoc rodziny? Odwrócił się do Zachary'ego, ale zamiast niego ujrzał swojego młodszego brata. - To niemożliwe... - mruknął pod nosem, chociaż nie potrafił powstrzymać uśmiechu, cisnącego mu się na usta. Jak długo się nie widzieli? Musiało już minąć przynajmniej dziesięć lat odkąd odszedł. - Marcus - w jego głosie zabrzmiała ulga, już nie musiał dłużej roztrząsać tego, co wydarzyło się przed laty. Jego brat żył, w dodatku był cały i zdrowy. Postawią całe Durham na nogi, urządzą ucztę, żeby uczcić jego powrót!
Nim jednak zdążył podejść do brata, uświadomił sobie, że to sylwetka należąca do Zachary'ego. Wstrząsnął nim ogromny zawód, jednocześnie przemieszana ze złością i frustracją. Jak mógł być tak naiwny, żeby sądzić, że gdzieś w odległych korytarzach Gringotta odnajdzie swojego zmarłego przed laty brata? Odwrócił wzrok od Zachary'ego, wbijając go w klepsydrę, z której wciąż niepokojąco sypały się ziarna piasku. Odgłos, jaki wydawały podczas wpadania do misy, świdrował mu w głowie. Nie mógł również wyprzeć z niej Marcusa, chociaż bardzo chciał, by teraz to wspomnienie go nie rozkojarzyło. Było minęło, już nie raz to roztrząsał, nie było sensu tego robić ponownie. Nie lubił, kiedy rządziły nim emocje, a wnętrze Gringotta było ostatnim miejscem, gdzie mógł sobie na to pozwolić. Dopiero słowa Mulcibera okazały się czymś, na czym mógł skupić uwagę. - Carpiene nie wykazało tutaj żadnych pułapek, ale i tak trzeba być ostrożnym - skinął mu głową, chociaż podejrzewał, że reszta doskonale o tym wiedziała. Nie trzeba być łamaczem klątw, żeby wiedzieć, że nie powinno się dotykać podejrzanych przedmiotów. Chociaż może Edgar pokładał zbyt wielkie nadzieje w swoich towarzyszy.
Mulciber jakimś cudem rozgryzł szyfr, co wywarło na nim wrażenie, ale najpierw przeniósł wzrok na klepsydrę, sprawdzając, czy piasek przestał się sypać. - Mico - szepnął, celując w siebie różdżką, bo nauczony doświadczeniem podejrzewał, że przesunięcie kamieni tak czy siak wywrze jakiś skutek na tej komnacie – byle tylko dla nich pomyślny.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Oddaliwszy się nieco od grupy, podjął inicjatywę sprawdzenia jednych z drzwi. Kiedy stanął przed nimi i zdołał poprawnie rzucić obrane zaklęcie, niemal od razu pożałował, iż nie miał wcześniej innej okazji do spraktykowania tego, jak rzeczywiście działało. Intensywne mrowienie w palcach rozeszło się niemal w mgnieniu oka na ramiona, kark oraz plecy. Wolną dłonią wpierw zaczął pocierać zdrętwienie, jasno sygnalizujące, iż coś było zdecydowanie nie tak. Niepokój ogarnął go zewsząd i wzmógł się, objawiając w postaci uporczywego pulsowania w skroniach. Niemal odruchowo sięgnął dwoma palcami ku jednej ze skroni i przyłożył doń opuszki, lekko masując pulsującą pod cienką skórą żyłę. Zamknął oczy. Nie mógł skupić się na niczym innym niż wrażeniach odczuwanych pobudzonym zmysłem
Zagrożenie zdawało się spływać niemal z każdej strony. W pierwszej sekundzie nie uznał tego za niepokojące, bowiem był zbyt zaskoczony, aby sformułować choć prostą myśl, nie mówiąc już o słowach, dzięki którym byłby w stanie zaalarmować pozostałych. Całe skupienie, które posiadał dotychczas, rozeszło się w pył, gdy kolejno lokalizował kolejne punkty oznaczone jako niebezpieczne. Było to przeżycie o tyle znacznie bardziej niepokojące, gdy drzwi przed nim rozpostarły się gwałtownie tuż przed tym, jak odczuł kolejny, wyjątkowo silny dreszcz. Próbując zrobić krok do tyłu, zahaczył niewielkim obcasem pantofla i przewrócił się, finalnie spoglądając przed rozdzierającą się przed jego oczami ciemność niemal wpychającą zagrożenie wewnątrz organizmu. Łańcuch, który dostrzegł, powiódł go prosto do ciała nań zawieszonego. Bezruch, niemal identyczny do ciał, które wszyscy widzieli za poprzednimi drzwiami, zwodził, lecz nie dał mu się. Rozpoznał żywe członki, tkanki, które kiedyś żyły. Przede wszystkim rozpoznał twarz swojego brata i począł podnosić się w odruchu honorowego zabrania martwego ciała, nie myśląc nawet o tym, że Rameses przebywał na zupełnie innym kontynencie bądź gdziekolwiek indziej, gdzie pragnął być. Doznanie to było tak silne, iż wyparł własną wiedzę z pamięci, choć ta powróciła, kiedy wizja rozmyła się, a dłoń Zachary'ego zawisła w pustej przestrzeni. Palce na różdżce rozluźniły się, lecz nie wypuścił jej z ręki, ciężko oddychając; z fizycznego wysiłku, którego się nie podjął.
Stanąwszy na własnych nogach ponownie, spojrzał na pozostałych. Skinął słowom Ramseya i podążył do otwartych drzwi, zza których widział dziwną łunę światła.
— Uważajcie, to miejsce jest... dziwne. — Odezwał się jeszcze do pozostałych, nim finalnie znalazł się przed uchylonymi wrotami, ściskając w palcach różdżkę, jakby była jego jedynym bezpiecznym punktem. — Mico — szepnął jeszcze, zakreślając stosowny gest różdżką ostrożnym ruchem, po czym wolnym ramieniem, okrytym materiałami zaczął popychać jedno ze skrzydeł. Dotykanie go gołą dłonią nie wchodziło w rachubę; nie potrzebowali też otwierać ich zbyt szeroko, by mogli przez nie przejść, skoro z każdą sekundą rosło w nim przeświadczenie, że znalezienie się za kolejnym progiem odetnie im drogę powrotną. Chciał się mylić. Tak bardzo chciał mylić się i nie mieć myśli, które w takt grałyby do szóstego zmysłu, ale i na to było za późno.
Zagrożenie zdawało się spływać niemal z każdej strony. W pierwszej sekundzie nie uznał tego za niepokojące, bowiem był zbyt zaskoczony, aby sformułować choć prostą myśl, nie mówiąc już o słowach, dzięki którym byłby w stanie zaalarmować pozostałych. Całe skupienie, które posiadał dotychczas, rozeszło się w pył, gdy kolejno lokalizował kolejne punkty oznaczone jako niebezpieczne. Było to przeżycie o tyle znacznie bardziej niepokojące, gdy drzwi przed nim rozpostarły się gwałtownie tuż przed tym, jak odczuł kolejny, wyjątkowo silny dreszcz. Próbując zrobić krok do tyłu, zahaczył niewielkim obcasem pantofla i przewrócił się, finalnie spoglądając przed rozdzierającą się przed jego oczami ciemność niemal wpychającą zagrożenie wewnątrz organizmu. Łańcuch, który dostrzegł, powiódł go prosto do ciała nań zawieszonego. Bezruch, niemal identyczny do ciał, które wszyscy widzieli za poprzednimi drzwiami, zwodził, lecz nie dał mu się. Rozpoznał żywe członki, tkanki, które kiedyś żyły. Przede wszystkim rozpoznał twarz swojego brata i począł podnosić się w odruchu honorowego zabrania martwego ciała, nie myśląc nawet o tym, że Rameses przebywał na zupełnie innym kontynencie bądź gdziekolwiek indziej, gdzie pragnął być. Doznanie to było tak silne, iż wyparł własną wiedzę z pamięci, choć ta powróciła, kiedy wizja rozmyła się, a dłoń Zachary'ego zawisła w pustej przestrzeni. Palce na różdżce rozluźniły się, lecz nie wypuścił jej z ręki, ciężko oddychając; z fizycznego wysiłku, którego się nie podjął.
Stanąwszy na własnych nogach ponownie, spojrzał na pozostałych. Skinął słowom Ramseya i podążył do otwartych drzwi, zza których widział dziwną łunę światła.
— Uważajcie, to miejsce jest... dziwne. — Odezwał się jeszcze do pozostałych, nim finalnie znalazł się przed uchylonymi wrotami, ściskając w palcach różdżkę, jakby była jego jedynym bezpiecznym punktem. — Mico — szepnął jeszcze, zakreślając stosowny gest różdżką ostrożnym ruchem, po czym wolnym ramieniem, okrytym materiałami zaczął popychać jedno ze skrzydeł. Dotykanie go gołą dłonią nie wchodziło w rachubę; nie potrzebowali też otwierać ich zbyt szeroko, by mogli przez nie przejść, skoro z każdą sekundą rosło w nim przeświadczenie, że znalezienie się za kolejnym progiem odetnie im drogę powrotną. Chciał się mylić. Tak bardzo chciał mylić się i nie mieć myśli, które w takt grałyby do szóstego zmysłu, ale i na to było za późno.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Gringott' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Gringott' :
Mrużyła oko podczas mierzenia różdżką, bo jej Anioł chciał pozbawić ją wzroku. Pewnie tak w nagrodę pocieszenia, bo zabić Helli się jednak nie dało - iluzja była tylko iluzją.
Hella była podburzona, chciała odpowiedzi, a rzucony na klepsydrę czar nic nie zmienił. Powietrze nadal było tak samo geste i stęchle, a ściany równie niedostępne i milczące. Powinni iść dalej, myślała, mając na uwadze drzwi, z których jedne jakby były uchylone. I wtem padła na kolana i wrażenie miała, ze ktoś ją skarcił za te ambitne myśli, ktoś z tu zebranych.
- Kurwa... - przeklęła nieznanego ktosia, a ból znów dał o sobie znać, tym razem na ręce.
Złapała się za ramię, bo ból rozdzierał je od środka. Znowu coś się jej przytrafiało, a tyle co cieszyła się z zażegnanego bólu głowy. W pośpiechu rozpięła kurtkę, wyjęła z rękawa rękę, następnie podwinęła rękaw swetra, lecz jej oczom ujawnił się tylko niknący znak śmierciożercy, o którego posiadaniu myślała, czasem nawet marzyła. Był piękny, wiązał się z potęgą, lecz gasnął, aż w końcu znikł całkiem. Pogładziła dłonią ten symbol. Duma pojawiła się nagle, lecz nie ustała się na długo, a ulatywała znów gdzieś daleko.
I znowu obok jej uszu przebiegły obelgi wymierzane między Sigrum a Elvirą. Potem dowiedziała się, że spadła. Kiwnęła głową na pytanie, a pamięć już wypełniała jej umysł. Ona nie była Aniołem, tego była pewna. - Dzięki, Elviro. - odparła jej na odchodne.
Przecierała łzy z okolic podrażnionego oka i przysłuchiwała się słowom Ramseya, który odczytywał jakieś znaki i tłumaczył ich znaczenie. Słowami były bóstwa celtyckie. Posłyszała jego rozkazy i odnalazła wzorkiem Sigrum, która od razu przejęła nad ich trójką opiekę. Rzuciła jeszcze wzrokiem na te dwa szyfry i znalazła w nich literki odpowiadające bóstwom. Nie wiedziała, jak z cyfr wywnioskował liczby, ale nie bardzo ją to obchodziło. Ona miała swój język z tajemnicami, były nimi runy i nimi wystarczająco się zadowalała lub przeklinała - w zależności od sytuacji.
Z powrotem ubrała kurtkę i zasunęła zamek. Zbliżyła się do uchylonych drzwi, przez które przejść się nie śpieszyła i mogła iść jako ostatnia.
Myślała nad zaklęciami, które mogłaby rzucić, ale nie bardzo miała na nie pomysły, a że w klepsydrze tylko ćwierć misy była zapełniona, to jeszcze mieli czas, jeszcze nie musiała się śpieszyć. Chyba... Bóg śmierci i bóg uczonych. Jeden krok od przepaści, jeden krok od szyfrów. Jeden będzie bogiem śmierci, drugi weźmie z tego nauki... - rozważała sobie w myślach, starając sobie przy okazji przypomnieć coś ze słów legendy.
Hella była podburzona, chciała odpowiedzi, a rzucony na klepsydrę czar nic nie zmienił. Powietrze nadal było tak samo geste i stęchle, a ściany równie niedostępne i milczące. Powinni iść dalej, myślała, mając na uwadze drzwi, z których jedne jakby były uchylone. I wtem padła na kolana i wrażenie miała, ze ktoś ją skarcił za te ambitne myśli, ktoś z tu zebranych.
- Kurwa... - przeklęła nieznanego ktosia, a ból znów dał o sobie znać, tym razem na ręce.
Złapała się za ramię, bo ból rozdzierał je od środka. Znowu coś się jej przytrafiało, a tyle co cieszyła się z zażegnanego bólu głowy. W pośpiechu rozpięła kurtkę, wyjęła z rękawa rękę, następnie podwinęła rękaw swetra, lecz jej oczom ujawnił się tylko niknący znak śmierciożercy, o którego posiadaniu myślała, czasem nawet marzyła. Był piękny, wiązał się z potęgą, lecz gasnął, aż w końcu znikł całkiem. Pogładziła dłonią ten symbol. Duma pojawiła się nagle, lecz nie ustała się na długo, a ulatywała znów gdzieś daleko.
I znowu obok jej uszu przebiegły obelgi wymierzane między Sigrum a Elvirą. Potem dowiedziała się, że spadła. Kiwnęła głową na pytanie, a pamięć już wypełniała jej umysł. Ona nie była Aniołem, tego była pewna. - Dzięki, Elviro. - odparła jej na odchodne.
Przecierała łzy z okolic podrażnionego oka i przysłuchiwała się słowom Ramseya, który odczytywał jakieś znaki i tłumaczył ich znaczenie. Słowami były bóstwa celtyckie. Posłyszała jego rozkazy i odnalazła wzorkiem Sigrum, która od razu przejęła nad ich trójką opiekę. Rzuciła jeszcze wzrokiem na te dwa szyfry i znalazła w nich literki odpowiadające bóstwom. Nie wiedziała, jak z cyfr wywnioskował liczby, ale nie bardzo ją to obchodziło. Ona miała swój język z tajemnicami, były nimi runy i nimi wystarczająco się zadowalała lub przeklinała - w zależności od sytuacji.
Z powrotem ubrała kurtkę i zasunęła zamek. Zbliżyła się do uchylonych drzwi, przez które przejść się nie śpieszyła i mogła iść jako ostatnia.
Myślała nad zaklęciami, które mogłaby rzucić, ale nie bardzo miała na nie pomysły, a że w klepsydrze tylko ćwierć misy była zapełniona, to jeszcze mieli czas, jeszcze nie musiała się śpieszyć. Chyba... Bóg śmierci i bóg uczonych. Jeden krok od przepaści, jeden krok od szyfrów. Jeden będzie bogiem śmierci, drugi weźmie z tego nauki... - rozważała sobie w myślach, starając sobie przy okazji przypomnieć coś ze słów legendy.
The member 'Hella Borgin' has done the following action : Rzut kością
'Gringott' :
'Gringott' :
Wir nie zwalniał na swej szybkości, podobnie jak piasek spływający nieubłagalnie w dolną część misy. Nie wiedzieliście co odmierzał, co zwiastował, lecz każde kolejne opadające ziarenko dudniło wam w uszach dając jasny sygnał, iż nie należało go lekceważyć. Temperatura wciąż zdawała się spadać i po raz pierwszy poczuliście chłodny podmuch wiatru na swych policzkach. Czarnomagiczna siła rosła, o czym wiedzieli Sigrun oraz Ramsey, a każdy moment waszej zwłoki ją wzmacniał.
Śmierciożerca ruszył do centralnego punktu okrągłej komnaty, aby móc z bliska przyjrzeć się samemu szyfrowi jak i obrotowym kamieniom. Był wirtuozem w dziedzinie numerologii, autorytetem dla innych, a magia liczb nie miała przed nim żadnych tajemnic, co miał okazję udowodnić, dlatego bez pomocy innych zabrał się do pracy. Wpierw podjął się próby rozgryzienia samych napisów i w chwili, gdy z jego ust padło słowo Arawn czarny wir zatrzymał się ponownie tworząc jedynie nieprzeniknioną powłokę. Zapadła nieprzyjemna, zwiastująca niebezpieczeństwo cisza. Po wspomnieniu imienia Ogmios nie stało się względnie nic, bowiem tylko czujne oko mogło dostrzec jakiekolwiek zmiany. Hella, której głowa wciąż nieprzyjemnie pulsowała, ujrzała poświatę w okolicach lewych drzwi i gdy tylko zbliżyła się do nich upewniła się, że zostały nieznacznie otwarte. Na frontowej ich części ukazał się wpierw blady znak – bezbłędnie odczytany przez nią jako runa:
– po czym momentalnie rozbłysnął złotą barwą stając się już widocznym dla wszystkich zebranych.
Tuż po koszmarnej wizji i nieudanej próbie rzucenia czaru Elvira dołączyła do Ramseya zgodnie z jego prośbą. Szybkie bicie jej serca nie ustawało podobnie jak przeczucie, że ktoś ciężko dyszy tuż za jej plecami. Gdy tylko odwróciła się przez ramię jej oczom ukazał się podłużny stół, na którym spoczywał nagi mężczyzna przykuły żelaznymi kajdanami. Jego ciało pokryte było zaschniętą krwią i licznymi, podłużnymi, ciętymi ranami. Pamiętała go, nie mogła zapomnieć – rysy twarzy przypadkowej ofiary stanowiącej obiekt badawczy niczym się nie wyróżniały, lecz zadane obrażenia już owszem. Momentalnie uniósł się do pozycji siedzącej , wolnym ruchem dłoni wydostał się z żelaznych więzów i obrócił twarz w kierunku swej oprawczyni. Jego wargi wygięły się w uśmiechu, a puste oczodoły zdawały się wbić w nią swój wzrok. Nie trwało to długo, bowiem zaraz po tym mężczyzna ruszył z zaśniętą pięścią w kierunku Elviry pragnąc wymierzyć sprawiedliwość.
Poczucie bezsilności nie opuściło Edgara, podobnie jak jego różdżki, która już drugi raz z rzędu odmówiła mu posłuszeństwa. Zamroczony Rycerz za wszelką cenę pragnął pomóc swym towarzyszom, lecz kiedy tylko uniósł wzrok na Ramseya obudziła się w nim nieokiełznana złość. Głos w jego głowie podpowiadał mu, że to on był przywódcą, on był nestorem i najbliższym Czarnemu Panu sługą, więc rozkazy byle kogo nie mają dla niego wartości. Zapewniając go o braku pułapek, mimo nieudanego Carpiene wywołało w nim uczucie satysfakcji i nadziei, że ten czym prędzej wpadnie w sidła najgorszego z możliwych przekleństw. Obudziła się w nim rządza krwi, pragnął zobaczyć go leżącego, bez tchu, bez życia. Mimowolnie skierował różdżkę przeciw swemu wrogowi, a po czym uczucie zniknęło pozostawiając go w niewygodnej sytuacji.
Sigrun otrząsnąwszy się po nieprzyjemnej wizji wysłuchała słów Ramseya i nim skierowała się w odpowiednią stronę wzmocniła swych towarzyszy. Wszyscy – poza samą czarownicą – poczuliście momentalny przypływ sił, jakoby część mocy Rookwood stała się waszą własną. Była to cenna pomoc w szczególności, że prawe wrota zostały właśnie szeroko otwarte i zamiast źródła smug światła zastała was zupełna ciemność. Przywódczyni grupy weszła jako pierwsza, zaraz za nią podążyła Hella, a jako ostatni – godny podziwu dżentelmen – pragnął znaleźć się w środku Zachary, którego zaklęcie przyniosło pożądany skutek. Czarodziej poczuł przypływ energii, jego ruchy były znacznie szybsze. Nim jednak zdążył przekroczyć próg coś lub ktoś szarpnął jego ciałem i przygwoździł do brudnej, zimnej jak lód ściany. Gdy tylko zerknął w kierunku swego oprawcy dostrzegł nikogo innego, jak swego brata, którego pozbawione życia oczy przeszywały go spojrzeniem. Szalony uśmiech wygiął sine wargi, a kościste dłonie zacisnęły się na szyi pragnąc odebrać to, co i mu zabrano – życie. Wciąż znajdował się nad ziemią, jego ciało wisiało w dokładnie w tym samym miejscu tyle, że w innych drzwiach.
Sigrun oraz Hella nie słysząc szamotaniny przemieściły się w głąb ciemnego korytarza i finalnie znalazły się w niewielkim pomieszczeniu. Momentalnie ich oczom ukazały się kule ognia, które mknęły wprost w ich kierunku oświetlając przy tym całe wnętrze. Dwa ogniste kraby poruszyły się złowrogo ewidentnie poruszone ich obecnością. Sigrun bez problemu rozpoznała stworzenia i tym samym wiedziała, że pokonać je będzie niełatwą sztuką, bowiem ich twarda skorupa potrafiła ochronić je przed wszelkimi zaklęciami. Wprawne oko Helli nie dostrzegło żadnych drzwi prowadzących dalej, lecz czym dłużej skupiała się na magicznych istotach, tym większą zyskiwała pewność, że coś pod nimi połyskiwało.
Mulciber wiedział, że jego zadanie jeszcze się nie skończyło. Składając w głowie cyfry wybrał te, które jego zdaniem stanowiły rozwiązanie i ostrożnie obrócił kamienie…
Momentalnie ściany zatrząsnęły się, kurz rozścielił się wzdłuż całego pomieszczenia, a podsufitowa warstwa światła nabrała niewyobrażalnego tempa obnażając waszym oczom swą nieokiełznaną moc. Podmuch wiatru o mało nie powalił was na kolana, kiedy od sklepienia po sam górny fragment klepsydry utworzyła się trąba powietrzna o połyskującej, onyksowej barwie. Odłamki kamieni leżące na podłożu zakołysały się, uniosły na niewielką wysokość, po czym opadły i finalnie po kolei zaczynały być wciągane w pionowy wir.
Edgar oraz Ramsey dostrzegli, że runiczna inskrypcja, będąca rzekomą wskazówką rozbłysnęła, a kamienie ponownie obróciły się do wyjściowej pozycji. Uszu obu mężczyzn dobiegł śmiech; ponury, pełen satysfakcji, a przy tym niezwykle przerażający. Okrągła komnata, na której znajdowali się, runęła w dół, cała trójka poczuła szarpnięcie i finalnie zatrzymała się około metra niżej. Na domiar złego piasek zasypał przeszło połowę dolnej, szklanej misy.
|
Elvira - Zjawa ma sprawność 15 (cios połowicznie udany), rzut kością możesz bronić się lub przełamać iluzję (ST 50, do rzutu dolicza się wartość odporności magicznej).
Zachary - Zjawa poddusza Cię. Przełamanie iluzji (ST 50, do rzutu dolicza się wartość odporności magicznej), możesz bronić się w inny sposób.
Ponadto możesz w tej turze napisać dwa posty (z uwagi na udane zaklęcie) lub skorzystać z rzutu w szafce zniknięć na reakcję związaną z iluzją. Kością Gringott rzuć jednokrotnie.
Elvira, Edgar, Ramsey - proszę o dodatkowy rzut kością k6. Latające kamienie potrafią być wyjątkowo groźne.
Sigrun, Hella - Lecą w was kule ognia, możecie w tej turze rzucić dwa zaklęcia.
Ogniste kraby - unik +30, celny atak (kulą ognia ST 50), obrażenia 30PŻ, żywotność - 120 PŻ.
Wszyscy poza Sigrun - Magicus Extremos (1/3) + 17
Czas na odpis - 48h.
Od tej tury w każdej kolejce dodatkowo rzucacie kością Gringott (nazwa została zmieniona) i proszę nie zapominajcie o tym, bo Mistrz Gry bardzo lubi niekonwencjonalnie przypominać się zapominalskim.
Śmierciożerca ruszył do centralnego punktu okrągłej komnaty, aby móc z bliska przyjrzeć się samemu szyfrowi jak i obrotowym kamieniom. Był wirtuozem w dziedzinie numerologii, autorytetem dla innych, a magia liczb nie miała przed nim żadnych tajemnic, co miał okazję udowodnić, dlatego bez pomocy innych zabrał się do pracy. Wpierw podjął się próby rozgryzienia samych napisów i w chwili, gdy z jego ust padło słowo Arawn czarny wir zatrzymał się ponownie tworząc jedynie nieprzeniknioną powłokę. Zapadła nieprzyjemna, zwiastująca niebezpieczeństwo cisza. Po wspomnieniu imienia Ogmios nie stało się względnie nic, bowiem tylko czujne oko mogło dostrzec jakiekolwiek zmiany. Hella, której głowa wciąż nieprzyjemnie pulsowała, ujrzała poświatę w okolicach lewych drzwi i gdy tylko zbliżyła się do nich upewniła się, że zostały nieznacznie otwarte. Na frontowej ich części ukazał się wpierw blady znak – bezbłędnie odczytany przez nią jako runa:
– po czym momentalnie rozbłysnął złotą barwą stając się już widocznym dla wszystkich zebranych.
Tuż po koszmarnej wizji i nieudanej próbie rzucenia czaru Elvira dołączyła do Ramseya zgodnie z jego prośbą. Szybkie bicie jej serca nie ustawało podobnie jak przeczucie, że ktoś ciężko dyszy tuż za jej plecami. Gdy tylko odwróciła się przez ramię jej oczom ukazał się podłużny stół, na którym spoczywał nagi mężczyzna przykuły żelaznymi kajdanami. Jego ciało pokryte było zaschniętą krwią i licznymi, podłużnymi, ciętymi ranami. Pamiętała go, nie mogła zapomnieć – rysy twarzy przypadkowej ofiary stanowiącej obiekt badawczy niczym się nie wyróżniały, lecz zadane obrażenia już owszem. Momentalnie uniósł się do pozycji siedzącej , wolnym ruchem dłoni wydostał się z żelaznych więzów i obrócił twarz w kierunku swej oprawczyni. Jego wargi wygięły się w uśmiechu, a puste oczodoły zdawały się wbić w nią swój wzrok. Nie trwało to długo, bowiem zaraz po tym mężczyzna ruszył z zaśniętą pięścią w kierunku Elviry pragnąc wymierzyć sprawiedliwość.
Poczucie bezsilności nie opuściło Edgara, podobnie jak jego różdżki, która już drugi raz z rzędu odmówiła mu posłuszeństwa. Zamroczony Rycerz za wszelką cenę pragnął pomóc swym towarzyszom, lecz kiedy tylko uniósł wzrok na Ramseya obudziła się w nim nieokiełznana złość. Głos w jego głowie podpowiadał mu, że to on był przywódcą, on był nestorem i najbliższym Czarnemu Panu sługą, więc rozkazy byle kogo nie mają dla niego wartości. Zapewniając go o braku pułapek, mimo nieudanego Carpiene wywołało w nim uczucie satysfakcji i nadziei, że ten czym prędzej wpadnie w sidła najgorszego z możliwych przekleństw. Obudziła się w nim rządza krwi, pragnął zobaczyć go leżącego, bez tchu, bez życia. Mimowolnie skierował różdżkę przeciw swemu wrogowi, a po czym uczucie zniknęło pozostawiając go w niewygodnej sytuacji.
Sigrun otrząsnąwszy się po nieprzyjemnej wizji wysłuchała słów Ramseya i nim skierowała się w odpowiednią stronę wzmocniła swych towarzyszy. Wszyscy – poza samą czarownicą – poczuliście momentalny przypływ sił, jakoby część mocy Rookwood stała się waszą własną. Była to cenna pomoc w szczególności, że prawe wrota zostały właśnie szeroko otwarte i zamiast źródła smug światła zastała was zupełna ciemność. Przywódczyni grupy weszła jako pierwsza, zaraz za nią podążyła Hella, a jako ostatni – godny podziwu dżentelmen – pragnął znaleźć się w środku Zachary, którego zaklęcie przyniosło pożądany skutek. Czarodziej poczuł przypływ energii, jego ruchy były znacznie szybsze. Nim jednak zdążył przekroczyć próg coś lub ktoś szarpnął jego ciałem i przygwoździł do brudnej, zimnej jak lód ściany. Gdy tylko zerknął w kierunku swego oprawcy dostrzegł nikogo innego, jak swego brata, którego pozbawione życia oczy przeszywały go spojrzeniem. Szalony uśmiech wygiął sine wargi, a kościste dłonie zacisnęły się na szyi pragnąc odebrać to, co i mu zabrano – życie. Wciąż znajdował się nad ziemią, jego ciało wisiało w dokładnie w tym samym miejscu tyle, że w innych drzwiach.
Sigrun oraz Hella nie słysząc szamotaniny przemieściły się w głąb ciemnego korytarza i finalnie znalazły się w niewielkim pomieszczeniu. Momentalnie ich oczom ukazały się kule ognia, które mknęły wprost w ich kierunku oświetlając przy tym całe wnętrze. Dwa ogniste kraby poruszyły się złowrogo ewidentnie poruszone ich obecnością. Sigrun bez problemu rozpoznała stworzenia i tym samym wiedziała, że pokonać je będzie niełatwą sztuką, bowiem ich twarda skorupa potrafiła ochronić je przed wszelkimi zaklęciami. Wprawne oko Helli nie dostrzegło żadnych drzwi prowadzących dalej, lecz czym dłużej skupiała się na magicznych istotach, tym większą zyskiwała pewność, że coś pod nimi połyskiwało.
Mulciber wiedział, że jego zadanie jeszcze się nie skończyło. Składając w głowie cyfry wybrał te, które jego zdaniem stanowiły rozwiązanie i ostrożnie obrócił kamienie…
Momentalnie ściany zatrząsnęły się, kurz rozścielił się wzdłuż całego pomieszczenia, a podsufitowa warstwa światła nabrała niewyobrażalnego tempa obnażając waszym oczom swą nieokiełznaną moc. Podmuch wiatru o mało nie powalił was na kolana, kiedy od sklepienia po sam górny fragment klepsydry utworzyła się trąba powietrzna o połyskującej, onyksowej barwie. Odłamki kamieni leżące na podłożu zakołysały się, uniosły na niewielką wysokość, po czym opadły i finalnie po kolei zaczynały być wciągane w pionowy wir.
Edgar oraz Ramsey dostrzegli, że runiczna inskrypcja, będąca rzekomą wskazówką rozbłysnęła, a kamienie ponownie obróciły się do wyjściowej pozycji. Uszu obu mężczyzn dobiegł śmiech; ponury, pełen satysfakcji, a przy tym niezwykle przerażający. Okrągła komnata, na której znajdowali się, runęła w dół, cała trójka poczuła szarpnięcie i finalnie zatrzymała się około metra niżej. Na domiar złego piasek zasypał przeszło połowę dolnej, szklanej misy.
|
Elvira - Zjawa ma sprawność 15 (cios połowicznie udany), rzut kością możesz bronić się lub przełamać iluzję (ST 50, do rzutu dolicza się wartość odporności magicznej).
Zachary - Zjawa poddusza Cię. Przełamanie iluzji (ST 50, do rzutu dolicza się wartość odporności magicznej), możesz bronić się w inny sposób.
Ponadto możesz w tej turze napisać dwa posty (z uwagi na udane zaklęcie) lub skorzystać z rzutu w szafce zniknięć na reakcję związaną z iluzją. Kością Gringott rzuć jednokrotnie.
Elvira, Edgar, Ramsey - proszę o dodatkowy rzut kością k6. Latające kamienie potrafią być wyjątkowo groźne.
Sigrun, Hella - Lecą w was kule ognia, możecie w tej turze rzucić dwa zaklęcia.
Ogniste kraby - unik +30, celny atak (kulą ognia ST 50), obrażenia 30PŻ, żywotność - 120 PŻ.
Wszyscy poza Sigrun - Magicus Extremos (1/3) + 17
Czas na odpis - 48h.
Od tej tury w każdej kolejce dodatkowo rzucacie kością Gringott (nazwa została zmieniona) i proszę nie zapominajcie o tym, bo Mistrz Gry bardzo lubi niekonwencjonalnie przypominać się zapominalskim.
- Ekwipunek i żywotność:
- Żywotoność:
Ramsey 217/217
Sigrun 215/215
Zachary 210/210
Hella 198/211 | (13 tłuczone)
Elvira 204/204
Edgar 223/223
Ramsey:
Różdżka, maska śmierciożercy, czarna perła, malachitowy pierścień)
1. Świstoklik - stara brosza
2. Oko ślepego
3. Eliksir kociego wzroku
4. Antidotum na niepowszechne trucizny
Sigrun:
Różdżka, maska śmierciożercy na twarzy, oko ślepego na palcu i zaczarowana torba, a w niej:
1. Brzękadło
2. Miotła
3 i 4. Maść z wodnej gwiazdy x2
5 i 6. Eliksir uspokajający x2
7. Marynowana narośl ze szczuroszczeta x1
8. Felix Felicis x1
9. Antidotum na niepowszechne trucizny x1
10. Smocza łza x1
11. Czuwający strażnik x1
12. Eliksir kociego wzroku x1
13. Eliksir byka x1
14. Eliksir wąchacza x1 (od Cassandry)
15. Kryształ
16. Drugi kryształ
Zachary:
Różdżka, magiczny kompas, nakładka na pas:
Eliksir wiggenowy (1 porcja, moc 32) od Cassandry
Czuwający Strażnik (1 porcja, moc 28) od Cassandry
Antidotum podstawowe (1 porcja)
Czarna Mara (1 porcja)
Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, moc 17)
Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 8 )
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcje, stat. 40)
Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 8 )
Hella:
- różdżka,
- eliksiry pochowane po kieszeniach:
1. Maść z wodnej gwiazdy x1 (+31)
2. Eliksir uspokajający x1 (+43)
3. Smocza łza x1
4. Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
Elvira:
1. Kameleon (od Caelana)
2. Eliksir wiggenowy (od Cass)
3. Marynowana narośl ze szczuroszczeta (od Cass)
4. Eliksir przeciwbólowy (mój)
+kryształ o działaniu mikstury buchorożca, różdżka
Edgar:
Różdżka, fluoryt
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat.32)
- Eliksir Banshee (1 porcja, stat. 32)
- [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32)
Cokolwiek działo się w tym miejscu, było cholernie dziwne. Zaczęła się tego domyślać jeszcze zanim Zachary wyraził na głos wątpliwości, z pewnością będące ich wspólnymi wnioskami. Ściśnięty napięciem żołądek, tachykardia, przyspieszony oddech, to mogła sobie do woli wyjaśniać stresem, podobnie jak okazyjne przypływy frustracji lub lęku, pozornie pozbawione przyczyny. Z początku sądziła nawet, że tym był napad nienawiści, jaki odczuła nad przepaścią, jednak im więcej spędzała czasu w tej przepełnionej nieznaną magią sali, tym bardziej wątpiła. Potrafiła się przecież kontrolować - to że od czasu do czasu działała impulsywnie nie oznaczało, że była zupełną wariatką, która niezależnie od okoliczności prosi się o zgubę. Mogła gardzić czarownicą z całego serca, ale od początku miała świadomość, że w tych okolicznościach nie ma z nią najmniejszych szans. Że to byłoby bezrozumne.
Ale w porządku, wybuchy emocji zdarzały się, także niechciane, kiedy rzeczywistość wywracała się do góry nogami. Nie miała jednak pomysłu na to, jak wyjaśnić zdarzenie z runistką. Przecież jej się nie przywidziało! To nie były mroczki przed oczami, widziała dokładnie jak z jej kości spływają tkanki miękkie. Zdezorientowana, rozdrażniona, rozglądała się po kamieniach, śledziła spojrzeniem opadający w klepsydrze piasek i próbowała ustalić coś, cokolwiek logicznego. Najprostszym wyjaśnieniem byłaby magia, ale tę koncepcję starała się na razie przyjmować z dystansem - gdyby tak uznała, musiałaby się bowiem pogodzić z tym, jak słaba jest, jak niewiele potrafi wyczuć, powstrzymać. Zaakceptować fakt, że zapewne będzie zmuszona męczyć się z tym jeszcze, aż może za którymś razem straci nad sobą panowanie i kogoś zabije. Drugi pomysł był bardziej wstydliwy, uderzał prosto w ego; jako uzdrowiciel powinna wiedzieć lepiej, że narkotyki o działaniu halucynogennym mogą powracać echem nawet po wielu tygodniach.
Ale w tym wypadku to byłaby jej wina. Chyba wolała uznać, że to jednak magia.
Skinęła głową runistce, przez krótki moment obserwując jej krok, a potem zacisnęła powieki i skupiła uwagę na śmierciożercy, czekając na polecenie, pomysł, coś, czym mogłaby się zająć, żeby przerwać ciążące wciąż na karku uczucie niepokoju.
Z tym tylko, że ów niepokój, te ciarki, zdały się uzdrowicielce podejrzanie namacalne. Odwróciła się bez namysłu, spodziewając się dostrzec za plecami innego Rycerza, niezaznajomionego z regułami uprzejmego dystansu, lecz zamiast tego zmierzyć musiała się z widokiem, od którego nieomal zmiękły jej kolana.
- To niemożliwe - powiedziała najpierw sama do siebie, względnie spokojnie, jakby po tych słowach stół miał po prostu zniknąć.
Stała w tamtym miejscu przed chwilą, na Merlina!
Mimo logicznych nieścisłości, poczuła chłód cieknący po kręgosłupie, jakby to jej ktoś dopiero co zerwał szatę z pleców, by otworzyć ciało wzdłuż. Wstrzymała oddech i wykonała niepewny krok w stronę stołu, przekonana, że jeżeli dotknie jego krawędzi, zniknie tak jak czaszka runistki. To nie mógł być ten sam człowiek, te same kajdany - widziała go przecież jak dogorywał, słyszała jak Frances rozkazuje swoim przydupasom pozbyć się ciała. Musieli to zrobić. Nawet jeśli nie, minęło tyle czasu... Ona go tak nie okaleczyła, nie pozbawiła go oczu, nie...
Zanim zdążyłaby musnąć palcami blat, potwór zerwał się nagle i zrzucił kajdany. To był impuls, nie mogła się powstrzymać - wrzasnęła przeciągle i odskoczyła. Przed momentem przekonywała jeszcze samą siebie, że to na pewno nie może być prawda, ale gdy obrzydliwe, pokrwawione cielsko rzuciło się w jej stronę, straciła pewność. Czuła zapach krzepnącej krwi, powiew chłodu na plecach, tak jak wtedy, w magazynie... może to naprawdę był inferius? Może go ktoś przemienił, jakiś czarnoksiężnik?
Nie miała czasu długo zastanawiać się nad tym, co zrobić, próbowała przypomnieć sobie zaklęcie defensywne, ale w głowie miała pustkę. Czytała o nich, całe formuły i opisy, ale nie przypominała sobie nic poza zlepkiem liter. Wyrzuciła więc z siebie pierwszą inkantację, jaka wreszcie przyszła jej na myśl
- Rebus calceamenta - nie miała pojęcia, czy to pomoże, musiała jednak zrobić cokolwiek, dać sobie choć chwilę więcej.
Rozdygotana, próbowała cofnąć się w tył. Jeżeli będzie trzeba, złapie któregoś z tych dwóch mężczyzn i się za nim schowa, godność nie była tak ważna jak życie.
k100 na zaklęcie z transmutacji, k6 i kamienie
Ale w porządku, wybuchy emocji zdarzały się, także niechciane, kiedy rzeczywistość wywracała się do góry nogami. Nie miała jednak pomysłu na to, jak wyjaśnić zdarzenie z runistką. Przecież jej się nie przywidziało! To nie były mroczki przed oczami, widziała dokładnie jak z jej kości spływają tkanki miękkie. Zdezorientowana, rozdrażniona, rozglądała się po kamieniach, śledziła spojrzeniem opadający w klepsydrze piasek i próbowała ustalić coś, cokolwiek logicznego. Najprostszym wyjaśnieniem byłaby magia, ale tę koncepcję starała się na razie przyjmować z dystansem - gdyby tak uznała, musiałaby się bowiem pogodzić z tym, jak słaba jest, jak niewiele potrafi wyczuć, powstrzymać. Zaakceptować fakt, że zapewne będzie zmuszona męczyć się z tym jeszcze, aż może za którymś razem straci nad sobą panowanie i kogoś zabije. Drugi pomysł był bardziej wstydliwy, uderzał prosto w ego; jako uzdrowiciel powinna wiedzieć lepiej, że narkotyki o działaniu halucynogennym mogą powracać echem nawet po wielu tygodniach.
Ale w tym wypadku to byłaby jej wina. Chyba wolała uznać, że to jednak magia.
Skinęła głową runistce, przez krótki moment obserwując jej krok, a potem zacisnęła powieki i skupiła uwagę na śmierciożercy, czekając na polecenie, pomysł, coś, czym mogłaby się zająć, żeby przerwać ciążące wciąż na karku uczucie niepokoju.
Z tym tylko, że ów niepokój, te ciarki, zdały się uzdrowicielce podejrzanie namacalne. Odwróciła się bez namysłu, spodziewając się dostrzec za plecami innego Rycerza, niezaznajomionego z regułami uprzejmego dystansu, lecz zamiast tego zmierzyć musiała się z widokiem, od którego nieomal zmiękły jej kolana.
- To niemożliwe - powiedziała najpierw sama do siebie, względnie spokojnie, jakby po tych słowach stół miał po prostu zniknąć.
Stała w tamtym miejscu przed chwilą, na Merlina!
Mimo logicznych nieścisłości, poczuła chłód cieknący po kręgosłupie, jakby to jej ktoś dopiero co zerwał szatę z pleców, by otworzyć ciało wzdłuż. Wstrzymała oddech i wykonała niepewny krok w stronę stołu, przekonana, że jeżeli dotknie jego krawędzi, zniknie tak jak czaszka runistki. To nie mógł być ten sam człowiek, te same kajdany - widziała go przecież jak dogorywał, słyszała jak Frances rozkazuje swoim przydupasom pozbyć się ciała. Musieli to zrobić. Nawet jeśli nie, minęło tyle czasu... Ona go tak nie okaleczyła, nie pozbawiła go oczu, nie...
Zanim zdążyłaby musnąć palcami blat, potwór zerwał się nagle i zrzucił kajdany. To był impuls, nie mogła się powstrzymać - wrzasnęła przeciągle i odskoczyła. Przed momentem przekonywała jeszcze samą siebie, że to na pewno nie może być prawda, ale gdy obrzydliwe, pokrwawione cielsko rzuciło się w jej stronę, straciła pewność. Czuła zapach krzepnącej krwi, powiew chłodu na plecach, tak jak wtedy, w magazynie... może to naprawdę był inferius? Może go ktoś przemienił, jakiś czarnoksiężnik?
Nie miała czasu długo zastanawiać się nad tym, co zrobić, próbowała przypomnieć sobie zaklęcie defensywne, ale w głowie miała pustkę. Czytała o nich, całe formuły i opisy, ale nie przypominała sobie nic poza zlepkiem liter. Wyrzuciła więc z siebie pierwszą inkantację, jaka wreszcie przyszła jej na myśl
- Rebus calceamenta - nie miała pojęcia, czy to pomoże, musiała jednak zrobić cokolwiek, dać sobie choć chwilę więcej.
Rozdygotana, próbowała cofnąć się w tył. Jeżeli będzie trzeba, złapie któregoś z tych dwóch mężczyzn i się za nim schowa, godność nie była tak ważna jak życie.
k100 na zaklęcie z transmutacji, k6 i kamienie
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k6' : 6
--------------------------------
#3 'Gringott' :
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k6' : 6
--------------------------------
#3 'Gringott' :
Sigrun miała w sobie wiele złości i gniewu, brały się właściwie znikąd, jakby tkwiły w niej od zawsze; nawet, kiedy pozornie pozostawała spokojna i opanowana, to tliły się pod skórą i nie trzeba było wiele, by wzniecić ich ogień. Sam widok Elviry przy stole obrad w Białej Wywernie ją rozzłościł, jej nieustanna bezczelność zaś, o której raz już się przekonała, Rookwood denerwował, a na to nie mogła sobie pozwolić. Nie w tej chwili. Tak, jak wspominała Deirdre podczas październikowej nocy sprzed niemal roku, gniew ten powinien być wymierzony w odpowiednią chwilę - a Elvira prosiła teraz o to, by sabotował tę misję. A musiały ze sobą teraz współpracować. Sigrun miała nadzieję, że wyraziła się odpowiednio jasno i do mdłej blondynki w końcu to dotrze. Utną sobie pogawędkę, kiedy już stąd wyjdą.
Sigrun jako pierwsze przeszła przez wybrane drzwi, znów wkraczając w głęboką ciemność. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać w miejscu oznaczonym podobizną patrona uczonych. Za nią kroczyli Hella i Zachary (a przynajmniej tak się wiedźmie wydawało), na pewno nie tego, co na nich czekało. Czując tak mocne natężenie czarnej magii sądziła, że zaatakuje ich coś znacznie potężniejszego - tymczasem trafili na ogniste kraby, które nie traciły ani chwili i natychmiast posłały w ich stronę kule ognia.
- Protego - zażądała od swojej różdżki Sigrun, natychmiast podrywając ją i kreśląc przed sobą tarczę, aby się ochronić; obejrzała się za siebie i dostrzegła jedynie kuzynkę. - Gdzie Shafiq? - spytała ostro. Powinien być z nimi, zgodnie z rozkazem Mulcibera. - To ogniste kraby. Celuj w łby, między skorupę, pancerz jest odporny na czary. Musimy się ich pozbyć - powiedziała do Helli, wyjaśniając jej na prędce jak poradzić sobie ze stworami. Może to nie bazyliszki, lecz i tak mogły narobić im mnóstwo kłopotu, zwłaszcza, że twarde i grube skorupy chroniły je przed czarami. Problemu należało się pozbyć jak najszybciej i trwale. Wymierzyła więc różdżką w tego, który posłał w jej stronę kulę ognia, między skorupę, wypowiadając inkantację morderczego zaklęcia: - Avada Kedavra
1 - protego, 2 - avada, 3 - kamień
Sigrun jako pierwsze przeszła przez wybrane drzwi, znów wkraczając w głęboką ciemność. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać w miejscu oznaczonym podobizną patrona uczonych. Za nią kroczyli Hella i Zachary (a przynajmniej tak się wiedźmie wydawało), na pewno nie tego, co na nich czekało. Czując tak mocne natężenie czarnej magii sądziła, że zaatakuje ich coś znacznie potężniejszego - tymczasem trafili na ogniste kraby, które nie traciły ani chwili i natychmiast posłały w ich stronę kule ognia.
- Protego - zażądała od swojej różdżki Sigrun, natychmiast podrywając ją i kreśląc przed sobą tarczę, aby się ochronić; obejrzała się za siebie i dostrzegła jedynie kuzynkę. - Gdzie Shafiq? - spytała ostro. Powinien być z nimi, zgodnie z rozkazem Mulcibera. - To ogniste kraby. Celuj w łby, między skorupę, pancerz jest odporny na czary. Musimy się ich pozbyć - powiedziała do Helli, wyjaśniając jej na prędce jak poradzić sobie ze stworami. Może to nie bazyliszki, lecz i tak mogły narobić im mnóstwo kłopotu, zwłaszcza, że twarde i grube skorupy chroniły je przed czarami. Problemu należało się pozbyć jak najszybciej i trwale. Wymierzyła więc różdżką w tego, który posłał w jej stronę kulę ognia, między skorupę, wypowiadając inkantację morderczego zaklęcia: - Avada Kedavra
1 - protego, 2 - avada, 3 - kamień
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 10
--------------------------------
#3 'k10' : 3
--------------------------------
#4 'Gringott' :
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 10
--------------------------------
#3 'k10' : 3
--------------------------------
#4 'Gringott' :
Zejście
Szybka odpowiedź