Wejście
AutorWiadomość
Wejście
Le Revenant to urokliwa, zaczarowana restauracja. Składa się z wielu identycznych, bliźniaczych pomieszczeń - choć zdarzają się wyjątki od tej reguły. Oddzielone są one od siebie zaklętymi kotarami lub drzwiami, co sprawia, że trudno się w niej odnaleźć. Gdy przekraczasz bowiem jedno z tych przejść, wchodzisz do wylosowanej sali restauracyjnej, lecz gdy chcesz wrócić - nie masz pewności, że natrafisz na swoją salę. Niebezpiecznie jest więc opuszczać swój stolik i spacerować po krętym wnętrzu lokalu, ponieważ istnieje możliwość, że samodzielnie nie dasz rady do niego wrócić, a obsługa wydaje się niezwykle niechętna do rozmowy i jakiejkolwiek pomocy.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:00, w całości zmieniany 3 razy
Wbrew oczekiwaniom Ministerstwa Magii, ceremonia pogrzebowa Horacy’ego Slughorna przebiegła bez zakłóceń ze strony osób trzecich; być może spokój zapewniła obecność kilku przedstawicieli magicznej policji, jak i aurorów. Na cmentarzu stawili się nie tylko reprezentacji rodów czystokrwistych, ale także dziesiątki czarodziejów krwi czystej, jak i mieszanej, nie zabrakło także uczniów nauczanych przez Horacy’ego wraz z rodzicami. Po mowach pożegnalnych pogrążona w żałobie rodzina, a także zgromadzeni bliscy i znajomi pożegnali zmarłego z wszelkimi magicznymi honorami, wznosząc różdżki w kierunku nieba. Ciało Horacy’ego spoczęło w rodowej mogile na magicznej części cmentarza.
W ramach podziękowania bliskim za przybycie, Udolf Slughorn – obecna głowa rodu Slughornów zaprosił wszystkich na stypę do pobliskiej restauracji przed drogą powrotną do domów. Jedzcie, pijcie i z szacunkiem wspominajcie pamięć Horacy’ego – to wszystko oczywiście na koszt rodu.
W ramach podziękowania bliskim za przybycie, Udolf Slughorn – obecna głowa rodu Slughornów zaprosił wszystkich na stypę do pobliskiej restauracji przed drogą powrotną do domów. Jedzcie, pijcie i z szacunkiem wspominajcie pamięć Horacy’ego – to wszystko oczywiście na koszt rodu.
UWAGA. Prosimy zapoznać się z opisem restauracji i ustosunkować się do jej dziwactw. Z góry dziękujemy.
Weszłam do restauracji wraz z inną grupką czarodziei. Miałam na sobie długą, czarną, rozkloszowaną suknie żałobną. Idąc na pogrzeb tak wspaniałego czarodzieja, jakim był Horacy Słughorn, nie mogłam wyglądać inaczej. W dłoni trzymałam chusteczkę i co jakiś czas przecierałam wilgotne od płaczu oczy i policzki. Profesor Slughorn był moim nauczycielem, wychowawcą, którego bardzo lubiłam. Tak, Yaxley'ówna kogoś lubiła. Może dla innych, było to ogromnym zdziwieniem, ja jednak wcale się tym nie przejmowałam. Dlaczego miałabym się nie pojawić tylko dlatego, że ktoś myśli o mnie dziwne rzeczy? Wejście restauracji, której nota bene nigdy nie znałam, wyglądało dosyć normalnie. Dopiero po przekroczeniu progu zdałam sobie sprawę, że jestem w przedziwnym miejscu. Było tu pełni drzwi i kotar, każde pomieszczenie po otwarciu wyglądało dokładnie tak samo jak inne. Czarodzieje pochowali się do środka, a ja nie wiedziałam do końca gdzie mam się udać. Udałam więc, że czekam na kogoś. Miałam nadzieję, że zaraz dołączy do mnie ktoś znajomy, z kim będę mogła spędzić jakże dla mnie smutny wieczór.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Spieszyła się na pogrzeb jak mogła, ale wrodzony niefart nie pozwolił jej na przyjście na czas. Spóźnić się na pogrzeb profesora, z którym miało się zajęcia, który tak wiele cię nauczył i który szanował cię tak, jak jeszcze nikt inny! Faux-pas jakich mało! Dobrze chociaż, że zdążyła usłyszeć ostatnie słowa pożegnania. Omińmy fakt, że słyszała je biegnąc alejką, będąc jakieś trzysta metrów od trumny.
Jedynie, co jej zostało, to udać się na stypę. Prawda, że to trochę wstyd wybierać się na stypę bez zaliczenia pogrzebu, no ale cóż... co zrobić?
Neva przepuściła kilka osób w przejściu, by potem sama mogła wejść do środka. W dłoniach trzymała małą, zgrabną kopertówkę, w której schowała najpotrzebniejsze, drobne rzeczy. Prosta, czarna sukienka do kolan, bez żadnych zdobień, byłą jedyną, która pasowała do takiej okazji. Będzie musiała w końcu znaleźć tę przeklętą pracę i zarobić sobie na coś ładniejszego.
Ciekawa była, czy Dean też zjawi się na stypie... przy trumnie go nie widziała. Było tylu ludzi, że zwyczajnie jego persona mogła umknąć jej uwadze.
Odetchnęła po cichu i rozejrzała się dyskretnie po sali. To wszystko wyglądało na swój sposób... czarująco i... dostojnie... ale też i dość skomplikowanie. Neva zaczęła się zastanawiać, po co tu tyle tych drzwi i kotar. Czyżby na stypie miało pojawić się towarzystwo, które ceni sobie anonimowość i odosobnienie? A może najzwyczajniej w świecie właściciel restauracji miał całkiem zbzikowany gust i chciał zaimponować całkiem zbzikowanym gustom innych klientów takimi ozdobami? Ciekawe, ciekawe...
Jedynie, co jej zostało, to udać się na stypę. Prawda, że to trochę wstyd wybierać się na stypę bez zaliczenia pogrzebu, no ale cóż... co zrobić?
Neva przepuściła kilka osób w przejściu, by potem sama mogła wejść do środka. W dłoniach trzymała małą, zgrabną kopertówkę, w której schowała najpotrzebniejsze, drobne rzeczy. Prosta, czarna sukienka do kolan, bez żadnych zdobień, byłą jedyną, która pasowała do takiej okazji. Będzie musiała w końcu znaleźć tę przeklętą pracę i zarobić sobie na coś ładniejszego.
Ciekawa była, czy Dean też zjawi się na stypie... przy trumnie go nie widziała. Było tylu ludzi, że zwyczajnie jego persona mogła umknąć jej uwadze.
Odetchnęła po cichu i rozejrzała się dyskretnie po sali. To wszystko wyglądało na swój sposób... czarująco i... dostojnie... ale też i dość skomplikowanie. Neva zaczęła się zastanawiać, po co tu tyle tych drzwi i kotar. Czyżby na stypie miało pojawić się towarzystwo, które ceni sobie anonimowość i odosobnienie? A może najzwyczajniej w świecie właściciel restauracji miał całkiem zbzikowany gust i chciał zaimponować całkiem zbzikowanym gustom innych klientów takimi ozdobami? Ciekawe, ciekawe...
Gość
Gość
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Legenda znajduje się również w opisie lokacji. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Legenda znajduje się również w opisie lokacji. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Burza. Właśnie tego się spodziewał, idąc na ponurą uroczystość, która miała zgromadzić tłumy czarodziejów. Burza, przepychanki, nienawiść, spojrzenia przepełnione niechęcią, wszystko co kojarzyło mu się z arystokratycznym spędem,na który przypadkowo natrafili również ci, którym natura pożałowała błękitnej krwi. I ci, którym dostało się nieco mniej tej sławnej czystości, która dla wielu wciąż była wyznacznikiem magicznej godności. Stojąc z tyłu, za plecami zgromadzonego tłumu, przesuwał wzrokiem od jednej sylwetki do drugiej, zastanawiając się, czy przywiodła ich tu chęć pożegnania osoby, którą znali, czy byli też tu wyłącznie z czystej ciekawości, a może tylko dlatego, że po prostu wypadało tu być.
Obserwował te same sylwetki, gdy jedna za drugą przestępowały próg Le Revenant, rozpraszając się po obszernym pomieszczeniu. Głosy mieszały się z innymi głosami, zapachy z zapachami, a żałobna atmosfera u co niektórych już dawno ustąpiła miejsca cokolwiek niewskazanej wesołości. Ale może to dobrze? Może ten ekscentryczny potomek Slughornów właśnie tego by sobie życzył? Westchnął i ruszył za grupką osób, która kierowała się w bliżej nieokreślonym kierunku.
Obserwował te same sylwetki, gdy jedna za drugą przestępowały próg Le Revenant, rozpraszając się po obszernym pomieszczeniu. Głosy mieszały się z innymi głosami, zapachy z zapachami, a żałobna atmosfera u co niektórych już dawno ustąpiła miejsca cokolwiek niewskazanej wesołości. Ale może to dobrze? Może ten ekscentryczny potomek Slughornów właśnie tego by sobie życzył? Westchnął i ruszył za grupką osób, która kierowała się w bliżej nieokreślonym kierunku.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 6
'Le Revenant' : 6
Nigdy nie przepadał za wielkimi, wystawnymi przyjęciami; wymyślne i kompletnie niepotrzebne konwenanse wymagały od niego ujarzmienia wiecznie roztrzepanych włosów i przywdziania jednego z kolekcji niewygodnych, eleganckich strojów opatrzonych umowną etykietką na wielkie triumfy i pogrzeby. Mimochodem poprawił ciemny atłas wyłogów swojej marynarki, z trudem powstrzymując westchnienie.
Skłamałby, gdyby z przejęciem opowiadał o swoim związku emocjonalnym ze zmarłym niedawno Horacym Slughornem; jego śmierć przygnębiła go jednak jak każda inna, z którą miał do czynienia w swoim życiu - bez wahania mógł dodać ją do rozrastającej się niebezpiecznie kolekcji pogrzebów i cmentarnych uroczystości, w jakich wziął udział. Szanował go jednak, tak, jak starał się szanować wszystkich profesorów z Hogwartu i zasłużonych czarodziejów przekuwających swoje godne podziwu uzdolnienia w niezrównane sukcesy. Mimo tego przeżywał wewnętrzne katusze, rwał z głowy metaforyczne włosy i wbijał jakby nieobecny wzrok w zdobione ramy jednego z licznych obrazów. Mógłby przysiąc, że na jego oczach drewniane struktury układały się w wirujące szalenie struktury; wszystko zrzucił jednak na karb chronicznego przemęczenia odtańcowującego dzikie harce w jego głowie, grającego irytujące melodyjki na nadwyrężonych nerwach i powoli, stopniowo, mozolnie oraz konsekwentnie zaprowadzającego go wprost w mroczne otchłanie szaleństwa.
Nie do końca spodobał mu się ten lokal, zresztą tak jak wszystko, co okryte jest cienką nicią tajemnicy; może i stał się nudny, ale lata spędzone na wykonywaniu zawodu aurora wypracowały w nim nadmierną ostrożność oraz niechęć do wszystkiego, co nieznane i co może zaskakiwać. Najwidoczniej nigdy nie wyrósł ze strachu przed potworami wypadającymi z łoskotem z odmętów wnętrza wielkiej szafy z drugiego końca dziecięcego pokoju.
Spojrzał na stojącą tuż obok niego siostrę, na ukryty za mapą piegów nos. Próbował doszukiwać się w kosmykach jej włosów zmian barw, tak różnorodnych, jak na paletach, w których mogłaby teraz maczać pędzle. Być może to ze względu na dar metamorfomagii, jakim ją obdarzono, ale już od paru lat nie mógł patrzeć na nią i nie wędrować myślami do Margaux.
Westchnął.
- Jak się czujesz? - zapytał Lyrę, obdarzając ją troskliwym spojrzeniem; w tym samym momencie przeszli przed drzwi, a Garrett, chociaż podświadomie wyczuwał przepełnioną magią atmosferę tego miejsca, nie miał pojęcia, że mogli zaraz znaleźć się absolutnie wszędzie.
rzucam dla siebie i Lyry!
Skłamałby, gdyby z przejęciem opowiadał o swoim związku emocjonalnym ze zmarłym niedawno Horacym Slughornem; jego śmierć przygnębiła go jednak jak każda inna, z którą miał do czynienia w swoim życiu - bez wahania mógł dodać ją do rozrastającej się niebezpiecznie kolekcji pogrzebów i cmentarnych uroczystości, w jakich wziął udział. Szanował go jednak, tak, jak starał się szanować wszystkich profesorów z Hogwartu i zasłużonych czarodziejów przekuwających swoje godne podziwu uzdolnienia w niezrównane sukcesy. Mimo tego przeżywał wewnętrzne katusze, rwał z głowy metaforyczne włosy i wbijał jakby nieobecny wzrok w zdobione ramy jednego z licznych obrazów. Mógłby przysiąc, że na jego oczach drewniane struktury układały się w wirujące szalenie struktury; wszystko zrzucił jednak na karb chronicznego przemęczenia odtańcowującego dzikie harce w jego głowie, grającego irytujące melodyjki na nadwyrężonych nerwach i powoli, stopniowo, mozolnie oraz konsekwentnie zaprowadzającego go wprost w mroczne otchłanie szaleństwa.
Nie do końca spodobał mu się ten lokal, zresztą tak jak wszystko, co okryte jest cienką nicią tajemnicy; może i stał się nudny, ale lata spędzone na wykonywaniu zawodu aurora wypracowały w nim nadmierną ostrożność oraz niechęć do wszystkiego, co nieznane i co może zaskakiwać. Najwidoczniej nigdy nie wyrósł ze strachu przed potworami wypadającymi z łoskotem z odmętów wnętrza wielkiej szafy z drugiego końca dziecięcego pokoju.
Spojrzał na stojącą tuż obok niego siostrę, na ukryty za mapą piegów nos. Próbował doszukiwać się w kosmykach jej włosów zmian barw, tak różnorodnych, jak na paletach, w których mogłaby teraz maczać pędzle. Być może to ze względu na dar metamorfomagii, jakim ją obdarzono, ale już od paru lat nie mógł patrzeć na nią i nie wędrować myślami do Margaux.
Westchnął.
- Jak się czujesz? - zapytał Lyrę, obdarzając ją troskliwym spojrzeniem; w tym samym momencie przeszli przed drzwi, a Garrett, chociaż podświadomie wyczuwał przepełnioną magią atmosferę tego miejsca, nie miał pojęcia, że mogli zaraz znaleźć się absolutnie wszędzie.
rzucam dla siebie i Lyry!
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 2
'Le Revenant' : 2
Przyszłam na pogrzeb w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki Wenus oraz jej narzeczonego Luno. Trochę w głowie mi się kręciło przez fakt, że oni są teraz oficjalnie razem. Słyszałam wiele razy o ich mniej lub bardziej tajnych spotkaniach w mieszkaniu jej lub jego. Trochę martwiłam się o nich, nie wyglądają mi na szczęśliwych, ale może po prostu powściągają się przy mnie? W restauracji zostawiłam ich samym sobie, niech trochę pogruchają, i podeszłam do ciebie, Rosalie, całując w oba policzki na powitanie.
- Dawno się nie widziałyśmy – mówię ze smutną miną, w końcu dla mnie to nie był pogrzeb tylko wybitnego nauczyciela, ale także i familii, chociaż tak naprawdę byliśmy piątą wodą po kisielu. - Niestety, spotykamy się w takich okropnych warunkach. – Zawsze mnie bawił ten salonowy język, ale czasem lubię tak mówić. Kiedy z Venus byłyśmy małe często nabiłam się z jej sposobu mówienia, chociaż ona straszna sztywniara nie chciała ze mną śmiać się śmiechem szaleńca. Z czasem pozbyła się tej drętwości, ale to chyba popadła w drugą skrajność i lubi mieć przerywane oddechy z różnymi panami albo podrywać ich dla samego podrywu. Niekiedy żałowałam, że nie jestem taka jak ona i nie potrafię mówić rzeczy odpowiednich, dlatego zapewne umrę jako dziewica. Smutne jest życie szalonego niedoszłego alchemika.
Obok nas właśnie przechodzi kelner, proszę więc go o kieliszek wina, on trochę naburmuszony odpowiada mi, że zaraz przyniesie i rzeczywiście, po raptem chwili otrzymuję od niego zamówienie.
- Co u ciebie słychać? – zagaduję po chwili, aby nie tkwić w milczeniu. Przechylam czerwoną ciecz do ust i wsłuchuję się w twoją odpowiedź.
- Dawno się nie widziałyśmy – mówię ze smutną miną, w końcu dla mnie to nie był pogrzeb tylko wybitnego nauczyciela, ale także i familii, chociaż tak naprawdę byliśmy piątą wodą po kisielu. - Niestety, spotykamy się w takich okropnych warunkach. – Zawsze mnie bawił ten salonowy język, ale czasem lubię tak mówić. Kiedy z Venus byłyśmy małe często nabiłam się z jej sposobu mówienia, chociaż ona straszna sztywniara nie chciała ze mną śmiać się śmiechem szaleńca. Z czasem pozbyła się tej drętwości, ale to chyba popadła w drugą skrajność i lubi mieć przerywane oddechy z różnymi panami albo podrywać ich dla samego podrywu. Niekiedy żałowałam, że nie jestem taka jak ona i nie potrafię mówić rzeczy odpowiednich, dlatego zapewne umrę jako dziewica. Smutne jest życie szalonego niedoszłego alchemika.
Obok nas właśnie przechodzi kelner, proszę więc go o kieliszek wina, on trochę naburmuszony odpowiada mi, że zaraz przyniesie i rzeczywiście, po raptem chwili otrzymuję od niego zamówienie.
- Co u ciebie słychać? – zagaduję po chwili, aby nie tkwić w milczeniu. Przechylam czerwoną ciecz do ust i wsłuchuję się w twoją odpowiedź.
Już od progu widziałam jak do pomieszczenia wchodzą Linette razem z Venus i jej narzeczonym. Oczywiście, te jakże dobre wieści do mnie dotarły, nie zrobiło to jednak na mnie większego wrażenia. Może dlatego, że mało mnie interesowało, to co działo się z, jeszcze, panną Parkinson. Na szczęście ona i jej mężczyzna oddalili się, za to do mnie podeszła Linette, koleżanka z Hogwartu.
- Oh, Linette, tak strasznie ci współczuje. To taka ogromna strata, profesor Slughorn był przecież dla nas taki dobry, a jeszcze w dodatku byliście przecież rodziną - powiedziałam z żalem w głosie, znowu ocierając policzki.
Śmierć profesora była dla mnie okropnym szokiem. Nie spodziewałam się, że coś takiego się wydarzy. Każdy, tylko nie profesor Slughorn.
- Jak się dowiedziałaś? Ja akurat byłam w Ministerstwie, przeczytałam o tym w Proroku. Nie wierzę, że to w taki sposób dotarła do mnie ta informacja - powiedziałam z wyczuwalnym żalem w głosie.
Może nie dowiedziałam się o tym w normalny sposób, ponieważ z samego rana wyszłam z domu, a informacja dotarła właśnie tam? Wracając, wpadłam do środka z gotową informacją chcąc wszystkich uświadomić. Cóż, teraz już nie ważne, następnym razem byłoby lepiej, gdyby sowa przyleciała bezpośrednio do mnie.
- U mnie nic specjalnego, ostatnio słabo się czuje, ale daję radę. Często bywam w Ministerstwie, załatwiam różne sprawy. Jednorożce same się nie odezwą przecież, prawda? - odpowiedziałam jej.
Rozejrzałam się, kolejni ludzie wchodzili do poszczególnych pomieszczeń znikając za drzwiami. Bardzo mnie to interesowało, byłam ciekawa co się za nimi kryje.
- Swoją drogą, wiesz co to za miejsce? Jestem tu po raz pierwszy i ilość tych pomieszczeń mnie trochę przeraża. Nawet nie wiem, który wybrać - stwierdziłam patrząc na koleżankę.
- Oh, Linette, tak strasznie ci współczuje. To taka ogromna strata, profesor Slughorn był przecież dla nas taki dobry, a jeszcze w dodatku byliście przecież rodziną - powiedziałam z żalem w głosie, znowu ocierając policzki.
Śmierć profesora była dla mnie okropnym szokiem. Nie spodziewałam się, że coś takiego się wydarzy. Każdy, tylko nie profesor Slughorn.
- Jak się dowiedziałaś? Ja akurat byłam w Ministerstwie, przeczytałam o tym w Proroku. Nie wierzę, że to w taki sposób dotarła do mnie ta informacja - powiedziałam z wyczuwalnym żalem w głosie.
Może nie dowiedziałam się o tym w normalny sposób, ponieważ z samego rana wyszłam z domu, a informacja dotarła właśnie tam? Wracając, wpadłam do środka z gotową informacją chcąc wszystkich uświadomić. Cóż, teraz już nie ważne, następnym razem byłoby lepiej, gdyby sowa przyleciała bezpośrednio do mnie.
- U mnie nic specjalnego, ostatnio słabo się czuje, ale daję radę. Często bywam w Ministerstwie, załatwiam różne sprawy. Jednorożce same się nie odezwą przecież, prawda? - odpowiedziałam jej.
Rozejrzałam się, kolejni ludzie wchodzili do poszczególnych pomieszczeń znikając za drzwiami. Bardzo mnie to interesowało, byłam ciekawa co się za nimi kryje.
- Swoją drogą, wiesz co to za miejsce? Jestem tu po raz pierwszy i ilość tych pomieszczeń mnie trochę przeraża. Nawet nie wiem, który wybrać - stwierdziłam patrząc na koleżankę.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Słyszałam wielokrotnie o waszych relacjach, które były dalekie od ideału, acz bliższe od tych łączących moją drogą przyjaciółkę z twoją siostrą – Connie.
Kiwam głową na twoje słowa, choć odkąd poznałam Franza, śmierć nie wydaje mi się taka straszna. Wynika to z pewnością również z tego, że nikt bliski mojemu serce nie odszedł ode mnie precz z tego świata. Rodziców wciąż mam, rodzeństwo też, nawet do dziadków wciąż biegam i robię z nimi nie-wybuchy w kociołkach. Nie potrafię więc dziś smucić się nad wyraz, bo kto wie, czy zaraz go gdzieś nie spotkamy niczym Franza mojego drogiego, który mówi mi wiele rzeczy o sztuce.
- Moi rodzice przekazali mi tę informację podczas moich odwiedzin – upijam kolejny łyk wina, patrząc na ciebie. Wydajesz się tak przeżywać śmierć profesora aż mi wstyd, że na mojej fizjonomii czai się jedynie pół smutek.
- Och, pracujesz z jednorożcami? – Udaję zaskoczenie, chociaż tak naprawdę podśmiewałyśmy się z tego trochę wraz z Wenus. Przepraszam cię za to, ale te jednorożce mają taki potencjał i te śmiechy, że przestaniesz widzieć je tuż po ślubie i moje dokuczania, że moja droga przyjaciółka nie widzi ich już teraz. Można pranie wieszać na moich tekstach takich nieśmiesznych wcale. - Czym konkretnie się zajmujesz?
Również rozglądam się po sali. Nigdy tu nie byłam, tak jak i ty, jednak kilkakrotnie słyszałam o nagannie nieuprzejmej obsłudze tego lokalu. Podali mi wino, więc w moim odczuciu nie są aż tacy źli o ile mnie tym nie otrują lub mi nie napluli do kieliszka.
- Nie wiem, ale słyszałam, że łatwo tu się zgubić i obsługa ani trochę nie jest skora do pokazania wówczas wyjścia – szepczę do ciebie, coby nie usłyszeli mnie obgadywani. - Rzekomo jak im się podsunie kilka galeonów to wezmę, ale i tak odejdą bez słowa – teraz już zmyślam, żeby ciebie trochę przestraszyć. Wszystko wina Wenus!
Kiwam głową na twoje słowa, choć odkąd poznałam Franza, śmierć nie wydaje mi się taka straszna. Wynika to z pewnością również z tego, że nikt bliski mojemu serce nie odszedł ode mnie precz z tego świata. Rodziców wciąż mam, rodzeństwo też, nawet do dziadków wciąż biegam i robię z nimi nie-wybuchy w kociołkach. Nie potrafię więc dziś smucić się nad wyraz, bo kto wie, czy zaraz go gdzieś nie spotkamy niczym Franza mojego drogiego, który mówi mi wiele rzeczy o sztuce.
- Moi rodzice przekazali mi tę informację podczas moich odwiedzin – upijam kolejny łyk wina, patrząc na ciebie. Wydajesz się tak przeżywać śmierć profesora aż mi wstyd, że na mojej fizjonomii czai się jedynie pół smutek.
- Och, pracujesz z jednorożcami? – Udaję zaskoczenie, chociaż tak naprawdę podśmiewałyśmy się z tego trochę wraz z Wenus. Przepraszam cię za to, ale te jednorożce mają taki potencjał i te śmiechy, że przestaniesz widzieć je tuż po ślubie i moje dokuczania, że moja droga przyjaciółka nie widzi ich już teraz. Można pranie wieszać na moich tekstach takich nieśmiesznych wcale. - Czym konkretnie się zajmujesz?
Również rozglądam się po sali. Nigdy tu nie byłam, tak jak i ty, jednak kilkakrotnie słyszałam o nagannie nieuprzejmej obsłudze tego lokalu. Podali mi wino, więc w moim odczuciu nie są aż tacy źli o ile mnie tym nie otrują lub mi nie napluli do kieliszka.
- Nie wiem, ale słyszałam, że łatwo tu się zgubić i obsługa ani trochę nie jest skora do pokazania wówczas wyjścia – szepczę do ciebie, coby nie usłyszeli mnie obgadywani. - Rzekomo jak im się podsunie kilka galeonów to wezmę, ale i tak odejdą bez słowa – teraz już zmyślam, żeby ciebie trochę przestraszyć. Wszystko wina Wenus!
Śmierć Horacego przerażała go z wielu powodów. Istnieli na świecie ludzie, którzy, zdawałoby się, nie mieli wrogów - nie wszyscy uczniowie kochali starego Ślimaka, ale wszyscy go szanowali. Był mistrzem eliksirów, opiekunem Slytherinu i, co najgorsze, członkiem jednego z arystokratycznych rodów, z którym ktoś odważył się zadrzeć. Horacy nie popełnił samobójstwa ani nie zmarł z powodu choroby, nie był też czarodziejem, którego mógłby zabić zwykły mugol. A brak jakiejkolwiek informacji w tej sprawie był jeszcze bardziej podejrzany. Fortinbras naturalnie pojawił się na pogrzebie i w nostalgicznej zadumie przetrwał uroczystość. Nie będzie nosił po nim żałoby, ale wydarzenia nie przetrawi szybko. Nawet wobec śmierci nie wszyscy byli równi, jego niechęć względem Slughornów nie miała nic do rzeczy.
Gdy znalazł się w środku, minął tłum zebranych ludzi, wśród którego dostrzegł córkę - przechodząc, położył dłoń na jej wątłym ramieniu, by zwrócić na siebie jej uwagę. Napierający do Le Revenant tłum był gromadny, głosy szumne, porozumienie się samym wołaniem zapewne pozostałoby bezskuteczne.
- Rose - powitał ją. - Będę w środku - zawiadomił krótko i rzeczowo, dopiero teraz przenosząc spojrzenie na przyjaciółkę, z którą stała. Rozpoznał Linette jako córkę Greengrassów, po czym skinął jej głową.
- Witaj - powitał ją lakonicznie. Nie zatrzymał się jednak na dłużej, pozostawiając młodzież samej sobie i po krótkim grzecznościowym powitaniu skierował się do wnętrza zaczarowanych pomieszczeń.
Gdy znalazł się w środku, minął tłum zebranych ludzi, wśród którego dostrzegł córkę - przechodząc, położył dłoń na jej wątłym ramieniu, by zwrócić na siebie jej uwagę. Napierający do Le Revenant tłum był gromadny, głosy szumne, porozumienie się samym wołaniem zapewne pozostałoby bezskuteczne.
- Rose - powitał ją. - Będę w środku - zawiadomił krótko i rzeczowo, dopiero teraz przenosząc spojrzenie na przyjaciółkę, z którą stała. Rozpoznał Linette jako córkę Greengrassów, po czym skinął jej głową.
- Witaj - powitał ją lakonicznie. Nie zatrzymał się jednak na dłużej, pozostawiając młodzież samej sobie i po krótkim grzecznościowym powitaniu skierował się do wnętrza zaczarowanych pomieszczeń.
Ostatnio zmieniony przez Fortinbras Yaxley dnia 03.08.15 14:01, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Fortinbras Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 5
'Le Revenant' : 5
Czarodzieje, nawet ci najbardziej szlachetni i opanowani, przejawiali pewną rodzaju radość związaną z imprezami i spotkania w szerszym gronie. Jakby od wieków zostało to wpisane w ich geny. Uroczystość nie grała żadnej roli. Żywili chore szczęście nawet z czegoś takiego jak pogrzeby oraz obiady im towarzyszące. Sama rodzina, oczywiście przejęta żałobą, za uszami skrywała dziką satysfakcję z organizacji wystawnego przyjęcia w dobrej restauracji, gdzie ilość gości (także galeonów) nie miała najmniejszego znacznie, a później przychylne słowa Proroka zdawały się posiadać wartość żywego złota lub syntetycznej pochodnej legendarnego Kamienia Filozoficznego.
Czysta krew nie zapewniała wiecznego immunitetu towarzyskiego. Nauczyła go tego matka, a on z upływem kolejnych wiosen, rozumiał wszystko coraz mocniej, więc nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie ostatniej drogi tak wybitnego pedagoga, jakim był Slughorn… W dodatku wiązało się to z wizją uroczego spotkania z dekadami absolwentów Hogwartów. I dałby sobie odciąć rękę, że po kilku szklankach Starej Ognistej Whisky Ogde cel wizyty miał stać się rozmyty, a grupy niedoszłych przyjaciół parsknęłyby szczerym śmiechem, wspominając wszystkie nieudane żarty.
Zerknął po raz ostatni w lustro, porzucając wszystkie niezbyt chlubne myśli. Lekki uśmiech zginął z jego ust, gdy popchnął skrzypiące drzwi toalety. Jednocześnie poczuł, jakby dostał angaż w teatrze o kiepskiej renomie, ponieważ pojedyncze kobiety ocierały łzy, przytulając się do swoich mężów, inne gubiły kroki w niebotyczny obcasach. Ogólny sztuczny smutek przyprawiłby o ból głowy nawet duchy samobójców, które podczas krótkich rozmów zazwyczaj stwierdzały, że było im wszystko jedno, a sprawy świata doczesnego pozostawiały osiem kroków za sobą.
Każdemu, nawet mniej bystremu magowi udałoby się namierzyć postać Udolfa Slughorna, który razem z najbliższą rodziną oraz przy pomoc wsparcia przyjaciół, wchodził właśnie do środka, zachowując niezbyt wzruszoną minę… Czyżby złe wieści jeszcze nie przeszły jego serca na wskroś? Ewentualnie niezmiernie cieszył go fakt zorganizowanej imprezy, aczkolwiek kulejąca moralność nie pozwoliła na wykrzywianie się w lekkim uśmiechu. Przyjmował pojedyncze kondolencje bez gorliwego zapału, od czasu do czasu przepraszając na dłuższą chwilę.
Pan Bulstrdoe rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie napływały tłumy żałobników, hipotetycznie oczekujące dłuższej chwili zadumy nad życiem i śmiercią lub chcących wesprzeć ród swoich przyjaciół w ciężkich chwilach. Niestety, rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. Pośród tego wszechobecnego smutku, nie mógł dostrzec swojego dzisiejszego partnera, z którym zdążył zamienić zaledwie kilka urywanych słów podczas ostatniej ceremonii.
Bruke, mawiali, że nadgorliwość bywałą gorsza od czarnej magii!
Ruszył przed siebie, wnioskując jedno - w czerni nielicznym było do twarzy, ale to on wyglądał najlepiej… A wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że cześć zdania przed ale nie miała już żadnego znaczenia.
Czysta krew nie zapewniała wiecznego immunitetu towarzyskiego. Nauczyła go tego matka, a on z upływem kolejnych wiosen, rozumiał wszystko coraz mocniej, więc nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie ostatniej drogi tak wybitnego pedagoga, jakim był Slughorn… W dodatku wiązało się to z wizją uroczego spotkania z dekadami absolwentów Hogwartów. I dałby sobie odciąć rękę, że po kilku szklankach Starej Ognistej Whisky Ogde cel wizyty miał stać się rozmyty, a grupy niedoszłych przyjaciół parsknęłyby szczerym śmiechem, wspominając wszystkie nieudane żarty.
Zerknął po raz ostatni w lustro, porzucając wszystkie niezbyt chlubne myśli. Lekki uśmiech zginął z jego ust, gdy popchnął skrzypiące drzwi toalety. Jednocześnie poczuł, jakby dostał angaż w teatrze o kiepskiej renomie, ponieważ pojedyncze kobiety ocierały łzy, przytulając się do swoich mężów, inne gubiły kroki w niebotyczny obcasach. Ogólny sztuczny smutek przyprawiłby o ból głowy nawet duchy samobójców, które podczas krótkich rozmów zazwyczaj stwierdzały, że było im wszystko jedno, a sprawy świata doczesnego pozostawiały osiem kroków za sobą.
Każdemu, nawet mniej bystremu magowi udałoby się namierzyć postać Udolfa Slughorna, który razem z najbliższą rodziną oraz przy pomoc wsparcia przyjaciół, wchodził właśnie do środka, zachowując niezbyt wzruszoną minę… Czyżby złe wieści jeszcze nie przeszły jego serca na wskroś? Ewentualnie niezmiernie cieszył go fakt zorganizowanej imprezy, aczkolwiek kulejąca moralność nie pozwoliła na wykrzywianie się w lekkim uśmiechu. Przyjmował pojedyncze kondolencje bez gorliwego zapału, od czasu do czasu przepraszając na dłuższą chwilę.
Pan Bulstrdoe rozejrzał się po pomieszczeniu, gdzie napływały tłumy żałobników, hipotetycznie oczekujące dłuższej chwili zadumy nad życiem i śmiercią lub chcących wesprzeć ród swoich przyjaciół w ciężkich chwilach. Niestety, rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. Pośród tego wszechobecnego smutku, nie mógł dostrzec swojego dzisiejszego partnera, z którym zdążył zamienić zaledwie kilka urywanych słów podczas ostatniej ceremonii.
Bruke, mawiali, że nadgorliwość bywałą gorsza od czarnej magii!
Ruszył przed siebie, wnioskując jedno - w czerni nielicznym było do twarzy, ale to on wyglądał najlepiej… A wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że cześć zdania przed ale nie miała już żadnego znaczenia.
Gość
Gość
Wejście
Szybka odpowiedź