Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Le Revenant to urokliwa, zaczarowana restauracja. Składa się z wielu identycznych, bliźniaczych pomieszczeń - choć zdarzają się wyjątki od tej reguły. Oddzielone są one od siebie zaklętymi kotarami lub drzwiami, co sprawia, że trudno się w niej odnaleźć. Gdy przekraczasz bowiem jedno z tych przejść, wchodzisz do wylosowanej sali restauracyjnej, lecz gdy chcesz wrócić - nie masz pewności, że natrafisz na swoją salę. Niebezpiecznie jest więc opuszczać swój stolik i spacerować po krętym wnętrzu lokalu, ponieważ istnieje możliwość, że samodzielnie nie dasz rady do niego wrócić, a obsługa wydaje się niezwykle niechętna do rozmowy i jakiejkolwiek pomocy.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:00, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Verethe Catwright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Udało się. Wcześniejsza kompromitacja wprawdzie nie mogła zostać zmazana, jednak przynajmniej nie została pogłębiona. Wreszcie mogła uciekać - zwyczajnie zignorować resztę dziwacznej zbieraniny, która najwyraźniej nie odczuwała silnego związku ze sobą, bo jak na razie wszyscy parli do przodu, chcąc umknąć przed rozdającymi hojnie Drętwoty policjantami.
Oprócz mężczyzny, który zapewne już trafił do Tower. I kobiety, która również stanęła w obronie nieznajomych, a teraz była w opałach. Dlaczego Cornelia się tym przejmowała? W końcu nikogo prosiła o ratunek; gdyby tamten z różdżką (idiota) posłuchał jej, właściciela dałoby się udobruchać. Policjantów też, ale pan wybawiciel chyba nie znał takiego słowa jak dyplomacja. Miała więc mnóstwo argumentów, żeby interesować się tylko i wyłącznie sobą - biorąc przykład z reszty, zwyczajnie zwiać. Egoistyczny instynkt przetrwania, to chyba całkiem naturalne, prawda?
Niestety wciąż była Cornelią. I zwyczajnie nie mogła tchórzliwie uciec, choć zdawała sobie sprawę z ryzyka.
Zaklęcia mijały ich o włos, przerażone serce biło szybko, kiedy wbrew chęci ratowania tyłka za wszelką cenę przystanęła i obróciła za siebie. - Everte stati! - rzuciła, lecz nie w policjantów, lecz ciemnowłosą dziewczynę. Nie była pewna, czy będzie w stanie w takim stresie rzucić Protego Maxima, a nie widziała innej możliwości, by ją ochronić. Może pogarszała tylko sytuację - może zareagowała o sekundę za późno, ale przecież chyba była bliżej... trudno było ocenić.
Miała nie wyciągać różdżki - nie powinna dodatkowo się narażać. Chciała po prostu, żeby wszyscy wyszli z tego cało. A przynajmniej w większych kawałkach.
Oprócz mężczyzny, który zapewne już trafił do Tower. I kobiety, która również stanęła w obronie nieznajomych, a teraz była w opałach. Dlaczego Cornelia się tym przejmowała? W końcu nikogo prosiła o ratunek; gdyby tamten z różdżką (idiota) posłuchał jej, właściciela dałoby się udobruchać. Policjantów też, ale pan wybawiciel chyba nie znał takiego słowa jak dyplomacja. Miała więc mnóstwo argumentów, żeby interesować się tylko i wyłącznie sobą - biorąc przykład z reszty, zwyczajnie zwiać. Egoistyczny instynkt przetrwania, to chyba całkiem naturalne, prawda?
Niestety wciąż była Cornelią. I zwyczajnie nie mogła tchórzliwie uciec, choć zdawała sobie sprawę z ryzyka.
Zaklęcia mijały ich o włos, przerażone serce biło szybko, kiedy wbrew chęci ratowania tyłka za wszelką cenę przystanęła i obróciła za siebie. - Everte stati! - rzuciła, lecz nie w policjantów, lecz ciemnowłosą dziewczynę. Nie była pewna, czy będzie w stanie w takim stresie rzucić Protego Maxima, a nie widziała innej możliwości, by ją ochronić. Może pogarszała tylko sytuację - może zareagowała o sekundę za późno, ale przecież chyba była bliżej... trudno było ocenić.
Miała nie wyciągać różdżki - nie powinna dodatkowo się narażać. Chciała po prostu, żeby wszyscy wyszli z tego cało. A przynajmniej w większych kawałkach.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cornelia Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Tym razem Cressidzie nie dopisało tyle szczęścia; rzucone przez policjantów zaklęcia z łatwością przełamały jej tarczę. Expelliarmus wytrącił jej różdżkę z ręki, a Drętwota skutecznie ją unieruchomiła. Przed oczami kobiety zatańczyły mroczki, które szybko przemieniły się w całkowitą ciemność.
Zaklęcie Cornelii zdawało się być celne, ale niestety, w tym wypadku zaważyła odległość. Urok wyminął Cressidę ledwo o cal, ale zamiast trafić w któreś z pobliskich drzew, uderzyło prosto w jednego z trzech policjantów. Niespodziewający się ataku mężczyzna został wystrzelony w powietrze i zaraz z impetem uderzył o chodnik, tracąc przytomność.
Tymczasem pozostali funkcjonariusze nie próżnowali - jeden z nich podbiegł do chwilowo sparaliżowanej Cressidy i chwycił ją za ramię, by deportować się wspólnie do Tower. Ostatni z policjantów nie wyglądał, jakby miał zamiar puścić atak Cornelii płazem. Jednak zamiast rzucić się w pogoń, jeszcze raz zaryzykował zaklęciem. Okazało się ono jednak wyjątkowo źle rzucone - zamiast w Cornelię, trafiło w uliczną latarnię. Ta z wyjątkowo głośnym łoskotem przewróciła się na ulicę.
Roger i Cornelia mogli wykorzystać zaistniałą chwilę chaosu i bezproblemowo kontynuować ucieczkę. Alan i Verethe wysunęli się za to na prowadzenie; wkrótce im również udało się zgubić pościg i znaleźć wyjście z krętych uliczek.
| Cressida - zostałaś aresztowana za zaatakowanie funkcjonariuszy na służbie. Twoja różdżka została skonfiskowana, a ty straciłaś przytomność. Budzisz się dopiero w celi.
Roger, Cornelia - uciekacie dalej, chwilowo nikt was nie goni; przedłużający się bieg zaczyna was męczyć. (k100)
Alan, Verethe - wreszcie dobiegacie do celu. Piszecie tutaj.
Na odpis macie 48 godzin.
Zaklęcie Cornelii zdawało się być celne, ale niestety, w tym wypadku zaważyła odległość. Urok wyminął Cressidę ledwo o cal, ale zamiast trafić w któreś z pobliskich drzew, uderzyło prosto w jednego z trzech policjantów. Niespodziewający się ataku mężczyzna został wystrzelony w powietrze i zaraz z impetem uderzył o chodnik, tracąc przytomność.
Tymczasem pozostali funkcjonariusze nie próżnowali - jeden z nich podbiegł do chwilowo sparaliżowanej Cressidy i chwycił ją za ramię, by deportować się wspólnie do Tower. Ostatni z policjantów nie wyglądał, jakby miał zamiar puścić atak Cornelii płazem. Jednak zamiast rzucić się w pogoń, jeszcze raz zaryzykował zaklęciem. Okazało się ono jednak wyjątkowo źle rzucone - zamiast w Cornelię, trafiło w uliczną latarnię. Ta z wyjątkowo głośnym łoskotem przewróciła się na ulicę.
Roger i Cornelia mogli wykorzystać zaistniałą chwilę chaosu i bezproblemowo kontynuować ucieczkę. Alan i Verethe wysunęli się za to na prowadzenie; wkrótce im również udało się zgubić pościg i znaleźć wyjście z krętych uliczek.
| Cressida - zostałaś aresztowana za zaatakowanie funkcjonariuszy na służbie. Twoja różdżka została skonfiskowana, a ty straciłaś przytomność. Budzisz się dopiero w celi.
Roger, Cornelia - uciekacie dalej, chwilowo nikt was nie goni; przedłużający się bieg zaczyna was męczyć. (k100)
Alan, Verethe - wreszcie dobiegacie do celu. Piszecie tutaj.
Na odpis macie 48 godzin.
K u r w a.
Nawet damie czasem wypada przekląć - przynajmniej w myślach - w wyrazie kompletnej bezsilności budzącej zwyczajną, ludzką złość. Gdyby zaklęcie tak po prostu się nie udało; chybiło, ze złego zaakcentowania wyszło jako nieco inne, no cokolwiek, wtedy Cornelia nie czułaby się tak podle. Ale brakowało tak niewiele. Może udałoby się uratować dziewczynę przed trafieniem i aresztowaniem. Nawet fakt przypadkowego trafienia w jednego z policjantów nie był w stanie poprawić humoru... a właściwie tylko sprawę pogorszył. W głowie Cornelii zajaśniał wielki napis słodki Merlinie, trafiłam policjanta. Czy spisała testament? Czy ktoś odwiedzi ją w więzieniu?
A gdyby tak wcale do niego nie trafić? Nie mogła przecież nic już zrobić - po teleportacji nieszczęsnej dziewczyny - wybacz mi - i policjanta nie pozostawało nic innego, jak tylko wziąć nogi za pas. Ciągłe podejmowanie trudnych decyzji było nużące, a gwałtowne zrywy do biegu i przystawanie, by rzucić w miarę (za mało) celne zaklęcie były gorsze od maratonu.
Nie miała nawet siły - chwilowo - denerwować się na prowodyra całego zamieszania, który, choć nie wykazywał już takiej inicjatywy, by zapewnić komuś bezpieczeństwo (dobre sobie) miał najwyraźniej problem z ucieczką. Nie chciała myśleć o tym, że gdyby nie machał różdżką na prawo i lewo, nikt nie trafiłby do więzienia, nikt nie musiałby uciekać...
Po prostu chciała wydostać się stąd jak najszybciej i zapomnieć o całej sprawie, choć z pewnością wyrzuty sumienia szybko nie znikną.
Nawet damie czasem wypada przekląć - przynajmniej w myślach - w wyrazie kompletnej bezsilności budzącej zwyczajną, ludzką złość. Gdyby zaklęcie tak po prostu się nie udało; chybiło, ze złego zaakcentowania wyszło jako nieco inne, no cokolwiek, wtedy Cornelia nie czułaby się tak podle. Ale brakowało tak niewiele. Może udałoby się uratować dziewczynę przed trafieniem i aresztowaniem. Nawet fakt przypadkowego trafienia w jednego z policjantów nie był w stanie poprawić humoru... a właściwie tylko sprawę pogorszył. W głowie Cornelii zajaśniał wielki napis słodki Merlinie, trafiłam policjanta. Czy spisała testament? Czy ktoś odwiedzi ją w więzieniu?
A gdyby tak wcale do niego nie trafić? Nie mogła przecież nic już zrobić - po teleportacji nieszczęsnej dziewczyny - wybacz mi - i policjanta nie pozostawało nic innego, jak tylko wziąć nogi za pas. Ciągłe podejmowanie trudnych decyzji było nużące, a gwałtowne zrywy do biegu i przystawanie, by rzucić w miarę (za mało) celne zaklęcie były gorsze od maratonu.
Nie miała nawet siły - chwilowo - denerwować się na prowodyra całego zamieszania, który, choć nie wykazywał już takiej inicjatywy, by zapewnić komuś bezpieczeństwo (dobre sobie) miał najwyraźniej problem z ucieczką. Nie chciała myśleć o tym, że gdyby nie machał różdżką na prawo i lewo, nikt nie trafiłby do więzienia, nikt nie musiałby uciekać...
Po prostu chciała wydostać się stąd jak najszybciej i zapomnieć o całej sprawie, choć z pewnością wyrzuty sumienia szybko nie znikną.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cornelia Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Czas mijał nieubłaganie. Mijały również sylwetki - przepadały nieuchronnie, wraz z rozmywanym coraz bardziej obrazem, do którego intensywniej zapuszczała się ciemność. Zaklął cicho pod nosem, teraz bardzo żałując - że nie może choć chwilę odetchnąć (przy okazji rzucając w ciągnący się za nim ogon jakimś zaklęciem), zapalić papierosa i być pewnym, iż jego siostra jest bezpieczna. Nadal nie było dobrze, nadal biegł, już niemal potykając się o wyrastające z podłoża nierówności. Cholera jasna. Wolał się nie oglądać (co, jeśli ilość policjantów uległa cudownemu zwiększeniu?), choć wiedział, że całe wydarzenie jest wyłącznie końcem początku. Początkiem końca. Cóż, w tym przypadku, pojęcia te przyjmowały wartość niemal synonimiczną. I pomyśleć, że wszystko przez jakiegoś idiotycznego właściciela restauracji, który NIE pojmował i nawet nie chciał pojąć, kto właściwie tutaj się znajduje! Na dodatek ten sen... Czyżby - całość była ze sobą powiązana? Poprzedni towarzysze niedoli nie mogą przecież zostać tak bez pomocy w Tower. O co mieliby ich oskarżyć? Zdenerwował się bardzo, myśląc dokładniej o tym wszystkim. O nic, na litość Merlina, o nic. Zajmując się ściganiem przestępców, całość wydawała mu się niemal uwłaczająca. Najgorszym jednak okazywał się fakt, iż do tej pory nie zdołał dogonić własnej siostry. Czy biegł we właściwym kierunku? Czy zrobił wszystko właściwie?
Poddawał się wyłącznie impulsom. Oddech jego przyspieszał, a każde zaczerpnięcie powietrza zdawało się znacznie bardziej utrudnione, balansując niejako na granicy bólu. Ale wciąż mógł biec. Wciąż... Wolał nie zastanawiać się, zmuszając ciągle mięśnie do pracy. Biegnąc, biegnąc, pokonując ową monotonną przestrzeń. Mogło być tylko lepiej. Rzucane za jego plecami zaklęcia od jakiegoś czasu zdawały się ustać.
Poddawał się wyłącznie impulsom. Oddech jego przyspieszał, a każde zaczerpnięcie powietrza zdawało się znacznie bardziej utrudnione, balansując niejako na granicy bólu. Ale wciąż mógł biec. Wciąż... Wolał nie zastanawiać się, zmuszając ciągle mięśnie do pracy. Biegnąc, biegnąc, pokonując ową monotonną przestrzeń. Mogło być tylko lepiej. Rzucane za jego plecami zaklęcia od jakiegoś czasu zdawały się ustać.
Gość
Gość
The member 'Roger Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Rzeczywiście, po przebiegnięciu długości następnych dwóch ulic zauważacie, że dźwięki rzucanych zaklęć wreszcie ucichły. Ostatni trzymający się na nogach policjant przestał was gonić - być może skupił się na przywoływaniu pomocy dla swoich ogłuszonych kolegów? W tej chwili jest to najmniej ważne; zmęczeni biegiem, wreszcie trafiacie do celu.
| Piszecie tutaj.
| Piszecie tutaj.
Niezbyt podobało mu się spotkanie w takim miejscu. Jayden nie miał nic przeciwko wpatrzonym w niego oczom uczniów, uważnych spojrzeń gwiazd prosto z nieba, ale większe tłumy go przerażały. Wolał być w towarzystwie swoich przyrządów i mniejszego natężenia istot ludzkich. Może miał też coś niecoś z centaura, skoro tyle czasu z nimi przebywa. Na pewno nie zamieniał się w jedno z nich, bo nie mógł za nimi nadążyć, ale z chęcią odebrałby im umysły. Były niesamowicie błyskotliwe i potrafiły zapamiętać ogromną ilość informacji. Wciąż go zadziwiały! Vane niestety nie pamiętał wszystkiego tak idealnie jak one, więc potrzebne mu były nowe księgi. Lub stare ale nowe dla niego. Korespondencji rozsiani po wszystkich kontynentach były wspaniałą rzeczą. Szkoda tylko że rozwiązano Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i kontakt z zagranicą nie był już taki łatwy jak wcześniej. Cenzura sprawdzała każdą poważniejszą korespondencję lub ładunek przychodzących do portu statków. Jednak gdy podawało się, że chodziło o badania naukowe, Ministerstwo Magii jakoś jeszcze przymykało oko. Szczególnie że Jayden miał już na koncie wydaną książkę, niezliczoną liczbę krótszych artykułów no i był profesorem w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Do tego elitarnego miejsca nie dostawali się pierwsi lepsi ludzie z łapanki, a restrykcyjnie prześwietlani obywatele, którzy na tytuł profesora musieli zasłużyć. Zresztą pracownicy Ministerstwa nie chcieli najwidoczniej mieć za dużo wspólnego z kimś pod batutą Grindelwalda. Nikt nie musiał wiedzieć, że nauczyciele wcale nie byli tacy przychylni dyrektorowi, jednak chcieli mieć pracę i spełniać się jako tych, którzy kształtowali nowe pokolenie. Wypowiadanie na głos swoich poglądów politycznych nie było do tego mądre. W zaufanym towarzystwie można było rozprawiać bez końca, ale poza nimi... Nie. Jayden może i chodził z głową w chmurach, ale nie był samobójcą. Kochał gwiazdy. Uwielbiał ciała niebieskie. Wielką frajdę sprawiało mu też przekazywanie wiedzy młodym umysłom, co według innych szło mu całkiem nieźle. Czego chcieć więcej? Ale żeby poszerzać swoją wiedzę Vane potrzebował informacji. Nawet centaury uznały, że potrzebuje dowiedzieć się jak to było w starożytnej Syrii - tamten obszar słynął z dobrych astronomów. Belfer musiał więc załatwić sobie księgi z tamtego regionu. Nie było to takie łatwe, ale udało się! Mężczyzna miał na niego czekać w restauracji Le Revenant w jednej z sali z płaszczem z wyszytym kolibrem. Jayden stanął w wejściu do lokalu, ale zaraz powstrzymało go dwóch osiłków, którzy spojrzeli na profesora groźnie. Byli od niego niżsi, ale o wiele bardziej... Szersi.
- Chciałbym wejść do środka - odezwał się Vane, jednak ci tylko pokręcili głowami.
- Tylko artyści - burknęli równocześnie i wskazali na jakiś plakat na drzwiach mówiący o zlocie entuzjastów przeróżnych dziedzin sztuki. Jayden zmarszczył, a zaraz potem otworzył szerzej oczy, nie rozumiejąc co się działo.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nagle zatrzymała się przed wystawą jednej z księgarni, pragnąc przez chwilę zatrzymać się przy nieznanych jej dotąd dziełach. Same okładki już prezentowały się dość dobrze, tytuły zaś nie pozwalały przejść wobec siebie obojętnie. Wystarczyło przeczytać kilka z nich, by mogła stwierdzić, iż chętnie weszłaby do środka sklepu, by móc przybliżyć sobie treść nieznanych tomików. Przepadała za takimi miejscami, napawając się samym kontaktem z papierem i czyjąś wyobraźnią. Zawarte pomiędzy stronicami historie pozwalały oderwać się od codzienności, żyć życiem bohatera i jego problemami, zapomnieć o własnych... Niestety, dzisiaj nie mogła sobie pozwolić na dłuższe postoje, toteż już po chwili z lekkim żalem ruszyła dalej. Celem jej dość wolnej wędrówki była restauracja Le Revenant, w której odbywało się spotkanie dla artystów. Jeżeli coś jej pozostało z czasów Hogwartu, to z pewnością była to chęć do nawiązywania znajomości z osobami o podobnych zainteresowaniach, szczególnie gdy nie były to osoby z rodzin szlacheckich. Szanowała czarodziejów pokroju matki i jej rodziny, jednakże Ci mieli zupełnie inne podejście do sztuki. Wydawało się być bardziej wyszukane, dumne i w jakiś sposób klasyczne. Często trzymali się utartych schematów, nie akceptując nowych rzeczy. Jakże przyjemniej zatem było posłuchać kogoś, mającego całkowicie różne od tego poglądy. Kogoś, pragnącego innowacji, czegoś co wyróżniałoby jego twórczość, jakakolwiek ona by była, od innych. Wiadomym jest, że nie każdy może być nowoczesny i dobry zarazem, lecz to była już sprawa drugorzędna. Jeżeli w danej osobie wyraźna była pasja, często to wystarczyło do porywającej konwersacji. Dzisiejsze spotkanie w restauracji miało więc dać jej szansę na odrobinę swobody, przyjemności i relaksu. A wszystko to miało się zacząć za kilka minut - właśnie zbliżała się do celu podróży. Zwolniła nieco kroku, by nadać mu jeszcze więcej gracji i płynności. Zatrzymała się nieco za mężczyzną, czekając aż będzie mogła zaraz za nim wkroczyć do pomieszczenia. Z pewnością nie będzie miała z tym żadnych problemów, w porównaniu do poprzednika. Mimowolnie zaczęła słuchać ich wymiany zdań, zastanawiając się jak długo to jeszcze może potrwać. Biedak, najwyraźniej nie wiedział o spotkaniu artystów, sam pewnie też do nich nie należał. Co do tego ostatniego jednak, to nie byłaby tego taka pewna - na pierwszy rzut oka wydawał się mieć w sobie coś z typowej duszy artystycznej aczkolwiek nie potrafiła nazwać powodu swoich wniosków. Mimowolnie jednak zrobiło jej się szkoda mężczyzny, chociaż nie było tego widać na jej twarzy, która nie wyrażała żadnych emocji. W głowie jej jednak rodził się mały plan - chciała dostać się szybko do środka, ugasić uczucie które żywiła do nieznajomego i nieco się zabawić. Wykorzystała odległość, którą dzieliła od tamtych i nagle zaczęła przyglądać się plecom tamtego, jakby starała się dostrzec twarz. W pewnym momencie na twarzy pojawił się uśmiech pełen ulgi i szczęścia i ruszyła pewnie w ich stronę.
- To jednak ty - powiedziała wesoło do próbującego się dostać do środka mężczyzny, tym samym kładąc mu rękę na ramieniu. - Nie chciałam podchodzić na początku, bo nie wiedziałam czy to aby na pewno ty... Panowie, ten mężczyzna jest dzisiaj moim towarzyszem, a ja mam zaproszenie na odbywające się wewnątrz spotkanie.
W słowach skierowanych do ochroniarzy było czuć lekkość, ale i swoistą dumę. Wyciągnęła z kieszonki w sukience małą karteczkę w kolorze pudrowego różu, by okazać ją im przed nosem. W między czasie jej dłoń z ramienia, powędrowała na samą rękę mężczyzny, ściskając go nie co. Tym samym chciała mu dać znak, by nie odzywał się.
- A zatem, możemy wejść czy mam wysłać sowę z zażaleniem do waszego przełożonego?- przy tych słowach znacząco uniosła wargę, oczekując reakcji tamtych.
|ztx2
- To jednak ty - powiedziała wesoło do próbującego się dostać do środka mężczyzny, tym samym kładąc mu rękę na ramieniu. - Nie chciałam podchodzić na początku, bo nie wiedziałam czy to aby na pewno ty... Panowie, ten mężczyzna jest dzisiaj moim towarzyszem, a ja mam zaproszenie na odbywające się wewnątrz spotkanie.
W słowach skierowanych do ochroniarzy było czuć lekkość, ale i swoistą dumę. Wyciągnęła z kieszonki w sukience małą karteczkę w kolorze pudrowego różu, by okazać ją im przed nosem. W między czasie jej dłoń z ramienia, powędrowała na samą rękę mężczyzny, ściskając go nie co. Tym samym chciała mu dać znak, by nie odzywał się.
- A zatem, możemy wejść czy mam wysłać sowę z zażaleniem do waszego przełożonego?- przy tych słowach znacząco uniosła wargę, oczekując reakcji tamtych.
|ztx2
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Ostatnio zmieniony przez Belle Cattermole dnia 24.03.17 22:36, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Belle Cattermole' has done the following action : rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Wejście
Szybka odpowiedź