Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Le Revenant to urokliwa, zaczarowana restauracja. Składa się z wielu identycznych, bliźniaczych pomieszczeń - choć zdarzają się wyjątki od tej reguły. Oddzielone są one od siebie zaklętymi kotarami lub drzwiami, co sprawia, że trudno się w niej odnaleźć. Gdy przekraczasz bowiem jedno z tych przejść, wchodzisz do wylosowanej sali restauracyjnej, lecz gdy chcesz wrócić - nie masz pewności, że natrafisz na swoją salę. Niebezpiecznie jest więc opuszczać swój stolik i spacerować po krętym wnętrzu lokalu, ponieważ istnieje możliwość, że samodzielnie nie dasz rady do niego wrócić, a obsługa wydaje się niezwykle niechętna do rozmowy i jakiejkolwiek pomocy.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:00, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Parys Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 2
'Le Revenant' : 2
Pojawienie się na stypie organizowanej przez szlachecki ród dla pozostałej części czystego świata – kto zwracałby większą uwagę na przewijających się brudnokrwistych – oznaczało dla mnie ponowne wejście na salony – oznajmienie, że wróciłam. Chciałam ten moment odroczyć, jak najdłużej tylko mogłam głównie przez trawiącą mnie wściekłość, jak i niechęć do otrzymywania, jak i rozdawania sztucznych uśmiechów, sztucznego żalu i łez. Wieść o śmierci Horacy’ego, mojego dawnego nauczyciela, potrafiła wyciągnąć mnie z zaciemnionego pokoju, w którym się schowałam na kilka dni, po fenomenalnych wieściach o własnych zaręczynach z… No właśnie, z kim? Wybranek mojego ojca nie raczył się stawić, obdarować drogim podarkiem oraz pierścionkiem. To małżeństwo było ugrane, nawet bez całej szopki z zaręczynami – kto wie, może po raz pierwszy spotkam go przed ołtarzem? Co ciekawsze nawet mój najukochańszy brat, Samael, po brutalnym ściągnięciu mnie do domu... Dał mi spokój. Czyżby był zbyt zaabsorbowany swoją młodą żonką – biedna istota!, czy już wie jakie piekło ją czeka? Oczywiście, nie liczyłam na to, że całkiem o mnie zapomni – taki typ jak on nie potrafi odpuścić dawnych urazów. Póki co nie pozostawało mi nic innego jak cieszyć się życiem, a przynajmniej tym co z niego pozostało. Pogrzeb stał się jednak nie tylko smutną powinnością, a świetną okazją na wyrwanie się z ponurych, cichych ścian dworu, a także szansą na odbudowanie znajomości. Przed długie sześć lat nieobecności na terenie Wielkiej Brytanii, wszyscy na salonach zdołali o mnie zapomnieć. Przesuwając wzrokiem po obecnych osobach, powoli przypominałam sobie ich pochodzenie, jednak nie dostrzegłam ani jednej życzliwej twarzy. Błędem było przyjście na pogrzeb bez towarzystwa, czy choćby zawiadomienia którejkolwiek z przyjaciółek o powrocie do kraju. Czy poczują się urażone, jeśli przypadkiem się na siebie natkniemy?
Spokojnie przeszłam przez całą, jakże dziwaczną salę i odgarnęłam pierwszą lepszą z ciężkich, krwistoczerwonych kotar nawet nie zastanawiając się dokąd trafię.
Spokojnie przeszłam przez całą, jakże dziwaczną salę i odgarnęłam pierwszą lepszą z ciężkich, krwistoczerwonych kotar nawet nie zastanawiając się dokąd trafię.
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Allison Avery' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 4
'Le Revenant' : 4
Nie miała zielonego pojęcia, czemu poszła na pogrzeb szkolnego profesora i to w dodatku uczącego przedmiotu, z którym miała sporo kłopotów. Może to po prostu jej wrodzone poczucie odpowiedzialności, czasem zupełnie abstrakcyjnej, które nakazywało jej spłacać bliżej nieokreślone długi? A może czuła się w obowiązku pojawić na uroczystości pogrzebowej osoby, która mimo wszystko w czasie szkolnych lat dawała jej ciągle nowe i nowe szanse i nie przekreślała jej po pierwszych niepowodzeniach? Patrzyła na odbywającą się uroczystość z perspektywy osoby niezaangażowanej, a jednocześnie odczuwała pewien smutek, bo oto odchodziła pewna epoka w dziejach Hogwartu. Oczywiście Slughorn nie mógł się równać z prawdziwie wielkimi czarodziejami w Anglii, ale przecież nadal był Slughornem, mistrzem eliksirów, który nie miał sobie równych.
W zatłoczonym wejściu do restauracji minęła kilka osób, a w tłumie mignęła jej nawet znajoma twarz z ministerstwa, ale Rhian nie zatrzymała się, by się przywitać. Nie chciała być dzisiaj sama, dlatego przyszła na stypę, ale jednocześnie nie pragnęła towarzystwa osób, wśród których spędziłaby bezużytecznie czas. Pragnęła z kimś porozmawiać o czymkolwiek, co jednak nie ograniczałoby się do dyskusji o ostatnich mariażach, polityce, ucieczce pannic z bogatych domów z paniczami z mniej bogatych domów albo odwrotnie. Zbyt długo siedziała sama, separując się od ludzi i teraz nade wszystko pragnęła towarzystwa kogoś rozsądnego i twardo stąpającego po ziemi.
W zatłoczonym wejściu do restauracji minęła kilka osób, a w tłumie mignęła jej nawet znajoma twarz z ministerstwa, ale Rhian nie zatrzymała się, by się przywitać. Nie chciała być dzisiaj sama, dlatego przyszła na stypę, ale jednocześnie nie pragnęła towarzystwa osób, wśród których spędziłaby bezużytecznie czas. Pragnęła z kimś porozmawiać o czymkolwiek, co jednak nie ograniczałoby się do dyskusji o ostatnich mariażach, polityce, ucieczce pannic z bogatych domów z paniczami z mniej bogatych domów albo odwrotnie. Zbyt długo siedziała sama, separując się od ludzi i teraz nade wszystko pragnęła towarzystwa kogoś rozsądnego i twardo stąpającego po ziemi.
Gość
Gość
The member 'Rhian Riordan' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 4
'Le Revenant' : 4
Pogrzeby zawsze wprawiały go w pewnego rodzaju melancholię. Pierwszy, na którym był, pogrzeb Marcolfa, uświadomił Sørenowi, że żadna potęga nie trwa wiecznie. Drugi, kiedy śmierć przedwcześnie zabrała żonę Samaela był prawdziwym ciosem. Lubił tę dziewczyną, wydawała się normalna w porównaniu do brata. Kiedy stał nad jej trumnę oprócz przytłaczającego smutku czuł również gniew. Nie był wymierzony w nikogo konkretnego, ale rozsadzał go od środka, burzył krew i zalewał mu głowę jednym pytaniem – dlaczego?
Nie sądził, że otrzyma odpowiedź na pogrzebie Slughorna, którego śmierć również uważał za niesprawiedliwą i bezsensowną. Lubił profesora w czasach szkolnych, w końcu był jego opiekunem i wprowadził w niesamowity świat eliksirów, więc tym bardziej nie rozumiał, co mogło być przyczyną jego śmierć. Na pewno nie odszedł z przyczyn naturalnych, bo zbyt wielka aura tajemnicy unosiła się nad całą sprawą. Nie miał jednak ochoty zagłębiać się w teorie spiskowe, których szeptanie po kątach było uniknione. Dlatego najchętniej odpuściły sobie całą tę stypę. Nawet darmowy alkohol nie przekonywał go zbytnio do wznoszenia toastów za duszę świętej już pamięci nauczyciela. Nie przepadał też za większością ludzi, która postanowiła uraczyć to wydarzenie swoją obecnością. Istny zlot hipokrytów, których w większości zapewne przygnał tu obowiązek, a nie rzeczywiste poczucie straty.
Po złożeniu kondolencji wdowie miał ochotę teleportować się prosto do swojego mieszkania, ale w tłumie mignęła mu gdzieś twarz Samaela. Tak bardzo jak nie chciał go spotkać wiedział, że nie zostawi Allison samej. Bo to, że gdzieś tutaj jest było dla niego oczywiste, czuło to. Więc chcąc, nie chcąc powędrował razem z tłumem odzianych w czerń żałobników do restauracji, o której nigdy wcześniej nie słyszał. Pretendował do roli obserwatora, zdecydowanie nie był w nastroju na pogaduszki o niczym, ale w tłumie wypatrzył znajomą twarz. Jeśli ona tam była to jego przyjaciel też musi się gdzieś czaić.
- Nevarel – rzucił tytułem powitania, gdy w końcu udało mu się przedrzeć do niej przez tłum. Była dobrym kompanem, bo przynajmniej w jego towarzystwie nigdy nie paplała bez sensu jak natchniona.
Nie sądził, że otrzyma odpowiedź na pogrzebie Slughorna, którego śmierć również uważał za niesprawiedliwą i bezsensowną. Lubił profesora w czasach szkolnych, w końcu był jego opiekunem i wprowadził w niesamowity świat eliksirów, więc tym bardziej nie rozumiał, co mogło być przyczyną jego śmierć. Na pewno nie odszedł z przyczyn naturalnych, bo zbyt wielka aura tajemnicy unosiła się nad całą sprawą. Nie miał jednak ochoty zagłębiać się w teorie spiskowe, których szeptanie po kątach było uniknione. Dlatego najchętniej odpuściły sobie całą tę stypę. Nawet darmowy alkohol nie przekonywał go zbytnio do wznoszenia toastów za duszę świętej już pamięci nauczyciela. Nie przepadał też za większością ludzi, która postanowiła uraczyć to wydarzenie swoją obecnością. Istny zlot hipokrytów, których w większości zapewne przygnał tu obowiązek, a nie rzeczywiste poczucie straty.
Po złożeniu kondolencji wdowie miał ochotę teleportować się prosto do swojego mieszkania, ale w tłumie mignęła mu gdzieś twarz Samaela. Tak bardzo jak nie chciał go spotkać wiedział, że nie zostawi Allison samej. Bo to, że gdzieś tutaj jest było dla niego oczywiste, czuło to. Więc chcąc, nie chcąc powędrował razem z tłumem odzianych w czerń żałobników do restauracji, o której nigdy wcześniej nie słyszał. Pretendował do roli obserwatora, zdecydowanie nie był w nastroju na pogaduszki o niczym, ale w tłumie wypatrzył znajomą twarz. Jeśli ona tam była to jego przyjaciel też musi się gdzieś czaić.
- Nevarel – rzucił tytułem powitania, gdy w końcu udało mu się przedrzeć do niej przez tłum. Była dobrym kompanem, bo przynajmniej w jego towarzystwie nigdy nie paplała bez sensu jak natchniona.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do grupy skromnych obserwatorów należała również Nevarel. Nie miała zamiaru zagłębiać się w to czarujące i jakże eleganckie towarzystwo, wolała patrzeć, czuwać. Większość czarodziejów, którzy przyszli na tę niecodzienną imprezę, na pewno gardziłoby nią, gdyby tylko dowiedzieli się, że jej matka nie wyszła za tego, za kogo wyjść miała. Nie lubiła tego. Osobiście nie czuła się ograniczona, ale kiedyś w końcu musiał nadejść moment, w którym wychodziła do świata odsuwającego ludzi jej pokroju na dalszy plan. Ale czym tu się przejmować! Póki nie spotkała kogoś, kto wiedział o niej więcej niż trzeba, nie musiała się martwić.
Mimowolnie przygładziła czarną sukienkę i westchnęła bezgłośnie. Drzwi i kotary odrobinę kusiły, zapraszały ją do pokoi i sal, które się za nimi kryły. A nóż widelec zobaczy jakąś znajomą twarz? Byłaby w raju, gdyby za którymś tajemniczym przejściem chował się Dean. To prawda, że nauczyła się bez niego żyć, ale zaczynała tęsknić. Tak po ludzku, jak to w rodzinie zazwyczaj bywa.
Z głębokich kontemplacji wyrwał ją głos wypowiadający jej imię. Drgnęła delikatnie, jakby to ją przestraszyło i obróciła się w kierunku źródła owego głosu. Nawet nie musiała prosić ust, by ułożyły się w łagodny, przepełniony radością uśmiechem.
- Soren! - ucieszyła się na jego widok. - Jak dobrze zobaczyć tutaj kogoś znajomego. Jak się miewasz?
Nie widziała go dobry kawał czasu i chyba nie do końca wiedziała jak powinna z nim rozmawiać. Pytanie o samopoczucie było na miejscu? Może i nie, ale to zawsze jakiś początek rozmowy, prawda?
Mimowolnie przygładziła czarną sukienkę i westchnęła bezgłośnie. Drzwi i kotary odrobinę kusiły, zapraszały ją do pokoi i sal, które się za nimi kryły. A nóż widelec zobaczy jakąś znajomą twarz? Byłaby w raju, gdyby za którymś tajemniczym przejściem chował się Dean. To prawda, że nauczyła się bez niego żyć, ale zaczynała tęsknić. Tak po ludzku, jak to w rodzinie zazwyczaj bywa.
Z głębokich kontemplacji wyrwał ją głos wypowiadający jej imię. Drgnęła delikatnie, jakby to ją przestraszyło i obróciła się w kierunku źródła owego głosu. Nawet nie musiała prosić ust, by ułożyły się w łagodny, przepełniony radością uśmiechem.
- Soren! - ucieszyła się na jego widok. - Jak dobrze zobaczyć tutaj kogoś znajomego. Jak się miewasz?
Nie widziała go dobry kawał czasu i chyba nie do końca wiedziała jak powinna z nim rozmawiać. Pytanie o samopoczucie było na miejscu? Może i nie, ale to zawsze jakiś początek rozmowy, prawda?
Gość
Gość
Stawienie się na uroczystości pogrzebowej stanowiło dla Samaela obowiązek, od którego nie mógł się wymówić bólem głowy. Migrena zaś dotknęła go od razu po przybyciu na cmentarz, widok zgromadzonych tam ludzi spowodował skok ciśnienia oraz chęć zaciśnięcia palców na gardle swojej żony (należała do niego, więc miał do tego prawo). Avery jednak pozostał chłodnie obojętny na tłum, przeciskających się obok niego mugolaków, powtarzając sobie, iż przybył na cmentarz, by złożyć ostatni hołd Horacemu Slughornowi. Mężczyzna był jego mentorem i pomimo licznych przywar, Samael darzył go szacunkiem. Oprócz tego, jako reprezentant rodu musiał pojawić się na ceremonię. Wiedział, iż nieobecność zostałaby potraktowana jak zniewaga, więc uczestniczył zarówno w uroczystym pochówku, jak i zdecydował się wziąć udział w stypie na cześć zmarłego.
W restauracji widział wiele znajomych twarzy, jednakże uznał, iż może darować sobie opowieści o błahostkach. Nie lubił nadaremno strzępić języka, a poważne rozmowy w towarzystwie mugolaków (nie miał pojęcia, co wyobrażali sobie Slughronowie, spraszając do lokalu taką hołotę) stanowczo uwłaczały jego godności. Wszystkich znanych mu mężczyzn witał skinieniem, nie zaprzątając sobie głowy uszanowaniem kobiet. Wchodząc, otrzymał od jednego z przechadzających się po restauracji kelnerów kieliszek wina, które powoli sączył, obserwując pojawiających się w środku gości. Nagle, jego uwagę zwróciła znajoma postać. Charakterystyczna, jasnowłosa kobieta, która nawet po kilkuletniej nieobecności potrafiła doprowadzić go do szału, samą swoją obecnością. Avery dotąd nie zdążył zająć się swoją siostrzyczką i uznał, że to idealnie nadarzająca się okazja, by przypomnieć jej o kochającym starszym bracie. Wypił do końca wino, po czym odstawił pusty kieliszek na tacy innego kelnera i zniknął za tą zasłoną, co chwilę wcześniej Allison.
W restauracji widział wiele znajomych twarzy, jednakże uznał, iż może darować sobie opowieści o błahostkach. Nie lubił nadaremno strzępić języka, a poważne rozmowy w towarzystwie mugolaków (nie miał pojęcia, co wyobrażali sobie Slughronowie, spraszając do lokalu taką hołotę) stanowczo uwłaczały jego godności. Wszystkich znanych mu mężczyzn witał skinieniem, nie zaprzątając sobie głowy uszanowaniem kobiet. Wchodząc, otrzymał od jednego z przechadzających się po restauracji kelnerów kieliszek wina, które powoli sączył, obserwując pojawiających się w środku gości. Nagle, jego uwagę zwróciła znajoma postać. Charakterystyczna, jasnowłosa kobieta, która nawet po kilkuletniej nieobecności potrafiła doprowadzić go do szału, samą swoją obecnością. Avery dotąd nie zdążył zająć się swoją siostrzyczką i uznał, że to idealnie nadarzająca się okazja, by przypomnieć jej o kochającym starszym bracie. Wypił do końca wino, po czym odstawił pusty kieliszek na tacy innego kelnera i zniknął za tą zasłoną, co chwilę wcześniej Allison.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 04.08.15 13:47, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 3
'Le Revenant' : 3
- Tak, jednorożce to cudowna sprawa. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że przez działania mugoli tracą one swoje naturalne środowisko - powiedziałam.
Czuć było, że jednorożce są w pewnym sensie moją miłością. Potrafiłam całe dnie spędzać w ich towarzystwie, niestety na bagnach nie było dla nich miejsca. Gdyby było inaczej, od razu poprosiłabym ojca, aby je sprowadzić. I obok hodowli trolli mielibyśmy własną hodowlę jednorożców.
Linette opowiedziała mi o tym miejscu, tyle co wiedziała. Słuchałam jej z zainteresowaniem, to było naprawdę ciekawe miejsce. Szkoda, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. Kiedy miałam jej odpowiadać, poczułam czyiś dotyk na moim ramieniu. Odwracając głowę zauważyłam swojego ojca. Przywitał mnie i poinformował, że będzie w środku.
- Dobrze, ojcze - odpowiedziałam mu.
Odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął mi z zasięgu moich oczu, a następnie ponownie zwróciłam się w stronę mojej towarzyszki.
- Mówisz, że można się zgubić? Ciekawe w jakim sensie - zadałam sama sobie to pytanie i rozejrzałam. - Ciekawe, czy jakiś przystojny czarodziej umili nam dzisiejszy wieczór. Będziemy szły w stronę jednego z pomieszczeń, czy jeszcze poczekamy? - spytałam.
Czuć było, że jednorożce są w pewnym sensie moją miłością. Potrafiłam całe dnie spędzać w ich towarzystwie, niestety na bagnach nie było dla nich miejsca. Gdyby było inaczej, od razu poprosiłabym ojca, aby je sprowadzić. I obok hodowli trolli mielibyśmy własną hodowlę jednorożców.
Linette opowiedziała mi o tym miejscu, tyle co wiedziała. Słuchałam jej z zainteresowaniem, to było naprawdę ciekawe miejsce. Szkoda, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. Kiedy miałam jej odpowiadać, poczułam czyiś dotyk na moim ramieniu. Odwracając głowę zauważyłam swojego ojca. Przywitał mnie i poinformował, że będzie w środku.
- Dobrze, ojcze - odpowiedziałam mu.
Odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął mi z zasięgu moich oczu, a następnie ponownie zwróciłam się w stronę mojej towarzyszki.
- Mówisz, że można się zgubić? Ciekawe w jakim sensie - zadałam sama sobie to pytanie i rozejrzałam. - Ciekawe, czy jakiś przystojny czarodziej umili nam dzisiejszy wieczór. Będziemy szły w stronę jednego z pomieszczeń, czy jeszcze poczekamy? - spytałam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ciężko mu było uwierzyć, że Stary Ślimak nie żyje. Zapowiadało się, że będzie miał przed sobą jeszcze wiele, długich lat życia, wypełnionych jego ulubionymi, wystawnymi przyjęciami. Zabawa i te jego cenne układy. Wydawałoby się, iż to on pomaga swoim lśniącym eksponatom, lecz nie, było zupełnie inaczej. Dla niego to była gra, a uczniowie, członkowie Klubu Ślimaka, to po prostu duże pionki, które przesuwał po swojej planszy? Po co? Tego właśnie Amodeus nigdy nie mógł zrozumieć. Jaki cel miał w tym ten pocieszny Staruch? To chyba pozostanie tajemnicą, w końcu osoba, która mogła mu odpowiedzieć na to pytanie, znajdowała się już w grobie.
Prince miał to dziwne uczucie, które od czasu do czasu odczuwają ludzie. Nie był pewien, jak je nazwać. Ale to właśnie przez nie, pojawił się na dzisiejszym pogrzebie. Lubił tego starego Zgreda, to między innymi dzięki niemu poznał wiele interesujących dziedzin związanych z magią. Pomimo tego, że Amodeus nigdy nie przepadał za eliksirami, to do nauczyciela tego przedmiotu żywił bardzo specyficzne uczucia. Profesor Slughorn był chyba jego ulubionym nauczycielem, przynajmniej z oficjalnej kadry Hogwartu. Z tym swoimi wszystkimi dziwactwami, ale... tak, po prostu go lubił.
Naturalną rzeczą dla niego, było pojawienie się na dzisiejszej uroczystości, jak i na spotkaniu, które nastąpiło po niej. Powiedzmy, że był lekko nie w sosie. Chociaż uwielbiał otaczać się wyśmienitymi ludźmi, jakby mógł przez to poudawać, że jest ciut bliżej swojej nieznanej rodziny. Któż to wie, może jego biologiczny ojciec jest wśród tłumu? Nie zwracał za dużej uwagi na otocznie, po dał się ponieść ludziom. Nawet zaczarowana restauracja niewiele go teraz interesowała. Po prostu szedł, szedł, mając nadzieję, że trafi w jakieś spokojne, pozbawione trajkotających ludzi miejsce.
Prince miał to dziwne uczucie, które od czasu do czasu odczuwają ludzie. Nie był pewien, jak je nazwać. Ale to właśnie przez nie, pojawił się na dzisiejszym pogrzebie. Lubił tego starego Zgreda, to między innymi dzięki niemu poznał wiele interesujących dziedzin związanych z magią. Pomimo tego, że Amodeus nigdy nie przepadał za eliksirami, to do nauczyciela tego przedmiotu żywił bardzo specyficzne uczucia. Profesor Slughorn był chyba jego ulubionym nauczycielem, przynajmniej z oficjalnej kadry Hogwartu. Z tym swoimi wszystkimi dziwactwami, ale... tak, po prostu go lubił.
Naturalną rzeczą dla niego, było pojawienie się na dzisiejszej uroczystości, jak i na spotkaniu, które nastąpiło po niej. Powiedzmy, że był lekko nie w sosie. Chociaż uwielbiał otaczać się wyśmienitymi ludźmi, jakby mógł przez to poudawać, że jest ciut bliżej swojej nieznanej rodziny. Któż to wie, może jego biologiczny ojciec jest wśród tłumu? Nie zwracał za dużej uwagi na otocznie, po dał się ponieść ludziom. Nawet zaczarowana restauracja niewiele go teraz interesowała. Po prostu szedł, szedł, mając nadzieję, że trafi w jakieś spokojne, pozbawione trajkotających ludzi miejsce.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Amodeus Prince' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 3
'Le Revenant' : 3
Całą uroczystość czuł w ustach gorzki posmak porażki, jakoby śmierć wybitnego profesora miała nadwyrężyć jego dumę kolejną przegraną. Uparcie starał się nie wsłuchiwać w melodyjne Ave Maria wygrywane na trąbce, nie wpatrywać się w imiona i nazwisko wyryte na bogatym, szlachetnym nagrobku, nie poddawał się nastrojowi chwili, choć niewątpliwie byłoby mu żal, zatraciłby się w tymczasowej rozpaczy, denerwowałby się częściej i nerwowo przebierał nogami. Toma nie wiedział, choć starał się dopatrzeć go w tłumie odzianych w czarne aksamity gości, ten albo mu umykał, albo faktycznie się nie pojawił. Sympatyczny, o ile Caesar byłby w stanie porwać się na podobne określenie, nauczyciel z wiecznie nierównym, komplementowanym przedziałkiem odchodził w zapomnienie, pseudo-mentor, motywator ich wspólnych spotkań, które w pokraczny, lecz namacalny sposób zjednoczyły grupkę roztargnionych, dążących ku jednemu celu nastolatków.
Niezwykłe.
Grindelwald rósł w siłę – bajeczne.
Starał się skupić na sprawach mniej istotnych, z pewnością mniej bolesnych, choć również dokuczliwych. Wypatrywał Evelyn, która uparcie wymykała się jego uwadze, choć mignęła mu przed oczyma – znów taka sama, odziana w czerń, ponura, niepokojąco obojętna. I smutna, choć powinna cieszyć się, że wróciła do rodzimej Anglii. Jednocześnie kurczowo trzymał przy sobie Evandrę, bacznie i jednocześnie zachowując dyskrecję, obserwował ją, aby porwać bez ogródek przy końcu ceremonii, na stypie pojawili się więc wspólnie. Nie życzył sobie przecież, aby uczynił to ktokolwiek inny, zwłaszcza konkretny niechciany gość, który gwałtem wtargnął do ich domu, porwał ich prywatność i nieudolnie starał się wkupić do rodziny. Ktoś kto w teorii do niej należał, lecz Caesar wypychał tę świadomość, ubierał ją w inne, mniej brutalne słowa. Nie potrzebował bowiem, jakkolwiek okrutnie miałoby to zabrzmieć, przy każdych najszczerszych odwiedzinach spotykać się z własnym, karykaturalnym odbiciem. Nie chciał, aby ktoś taki opiekował się jego siostrą. Potrzebowała czegoś stałego, a nie rozhuśtanej na samym środku oceanu tratwy, która w przypływie sztormu roztrzaska się o żelazne fale.
Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, że do głosu dopuszczał także chorobliwą, braterską zazdrość. I tę żałosną troskę, na jaką zdobywał się w ostateczności, która ściskała mu serce na myśl, że czyjeś kalekie zapijaczone ramiona będą ochroną dla jego schorowanej, młodszej siostrzyczki.
Slughorn stał się więc najmniejszym z jego problemów, choć nadal był kolcem u boku, dokuczał i rwał.
Pogrzeb dłużył się na rozmyślaniach, choć Lestrange liczył na to, że minie prędko i że prędzej będzie mógł oddać się swobodnym rozmowom, jakże wesołej integracji z zasmuconym, ponurym towarzystwem – nie mógł się doczekać tego wieczoru i ludzi widm błąkających się po żywej, oblanej czerwienią restauracji, a ta niewątpliwie go pobudzała. Lecz nadal był spokojny, zrównoważony, skoro Tristan póki co trzymał się od nich z daleka, i pozwolił sobie na wystudiowany, słaby uśmiech, którym obdarzył dwójkę wyraźnie rozkojarzonych – o czym lub o kim myślały? - dziewcząt.
Oto jestem?
Lecz nie było mu do śmiechu.
-Przepraszam...? - ujął Evandrę nieco mocniej, ścisnął jej ramię porozumiewawczo, aby zatrzymała się na moment, czuł się bowiem w obowiązku, aby... nie, to tylko zgorszenie, którego nie można było po nim poznać- czy dobrze słyszałem, że już się Panienki zgubiły?
...jak całej gamy sprzecznych emocji.
Niezwykłe.
Grindelwald rósł w siłę – bajeczne.
Starał się skupić na sprawach mniej istotnych, z pewnością mniej bolesnych, choć również dokuczliwych. Wypatrywał Evelyn, która uparcie wymykała się jego uwadze, choć mignęła mu przed oczyma – znów taka sama, odziana w czerń, ponura, niepokojąco obojętna. I smutna, choć powinna cieszyć się, że wróciła do rodzimej Anglii. Jednocześnie kurczowo trzymał przy sobie Evandrę, bacznie i jednocześnie zachowując dyskrecję, obserwował ją, aby porwać bez ogródek przy końcu ceremonii, na stypie pojawili się więc wspólnie. Nie życzył sobie przecież, aby uczynił to ktokolwiek inny, zwłaszcza konkretny niechciany gość, który gwałtem wtargnął do ich domu, porwał ich prywatność i nieudolnie starał się wkupić do rodziny. Ktoś kto w teorii do niej należał, lecz Caesar wypychał tę świadomość, ubierał ją w inne, mniej brutalne słowa. Nie potrzebował bowiem, jakkolwiek okrutnie miałoby to zabrzmieć, przy każdych najszczerszych odwiedzinach spotykać się z własnym, karykaturalnym odbiciem. Nie chciał, aby ktoś taki opiekował się jego siostrą. Potrzebowała czegoś stałego, a nie rozhuśtanej na samym środku oceanu tratwy, która w przypływie sztormu roztrzaska się o żelazne fale.
Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, że do głosu dopuszczał także chorobliwą, braterską zazdrość. I tę żałosną troskę, na jaką zdobywał się w ostateczności, która ściskała mu serce na myśl, że czyjeś kalekie zapijaczone ramiona będą ochroną dla jego schorowanej, młodszej siostrzyczki.
Slughorn stał się więc najmniejszym z jego problemów, choć nadal był kolcem u boku, dokuczał i rwał.
Pogrzeb dłużył się na rozmyślaniach, choć Lestrange liczył na to, że minie prędko i że prędzej będzie mógł oddać się swobodnym rozmowom, jakże wesołej integracji z zasmuconym, ponurym towarzystwem – nie mógł się doczekać tego wieczoru i ludzi widm błąkających się po żywej, oblanej czerwienią restauracji, a ta niewątpliwie go pobudzała. Lecz nadal był spokojny, zrównoważony, skoro Tristan póki co trzymał się od nich z daleka, i pozwolił sobie na wystudiowany, słaby uśmiech, którym obdarzył dwójkę wyraźnie rozkojarzonych – o czym lub o kim myślały? - dziewcząt.
Oto jestem?
Lecz nie było mu do śmiechu.
-Przepraszam...? - ujął Evandrę nieco mocniej, ścisnął jej ramię porozumiewawczo, aby zatrzymała się na moment, czuł się bowiem w obowiązku, aby... nie, to tylko zgorszenie, którego nie można było po nim poznać- czy dobrze słyszałem, że już się Panienki zgubiły?
...jak całej gamy sprzecznych emocji.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie mogła powstrzymać żalu wstępującego na twarz za każdym razem, gdy przed jej oczami sunęły się tłumy równie smutnych, niepewnych jutra czarodziejów, większość bardziej przerażonych faktem ulotności ich istnienia, niż samej śmierci tego człowieka. Mentora, Horacego Slughorna, którego Burke wspominała ciepło, pomimo upływających lat. Człowiek, który pozwalał jej rozwijać pasje i talenty, choć z trudem sprawował pieczę nad ciekawością młodych ludzi, aż w końcu stracił pozycję lidera w ich sercach, na rzecz pewnego młodego człowieka. Nie mogło zabraknąć kobiety na uroczystości na jego cześć. Pojawiła się jako jedna z pierwszych, zapewne wyjdzie jako ostatnia, trwając w zamyśleniu o wiele mocniej niż inni. Widać ją było u boku brata, niczym zjawę, ubraną w ciemne barwy, z twarzą o barwie oczu, wędrujących niepewnie po grupie zebranych tu ludzi. Wypatrywały, po pierwsze, Toma Riddle'a, którego profesor uznawał od początku za wyjątkowego młodzieńca, nie myląc się w tej kwestii ni trochę. Po drugie zaś, co przyszło jej z o wiele większą łatwością – udało jej się dostrzec Caesara Lestrange'a, współpracownika. Jej spojrzenie utkwione było w mężczyźnie niemal przez całą ceremonię, lecz gdy jego błękitne oczy choć zwróciły się w jej stronę, umykała im jak zjawa, niepewna swojej pozycji. Rozstali się przed ostatnim wyjazdem po burzliwej kłótni, która to zostawiła na portrecie w jej gabinecie kolejną szramę i ślady sadzy, a po paru miesiącach, patrzcie ludzie!, otrzymała od mężczyzny sowę, zupełnie jakby jej powrót był wart jego cennej uwagi! Pf!
Zgubiła brata w tłumie, gdy mieli udać się do restauracji. Weszła tam jak zwykle – ze spojrzeniem królowej śniegu, choć i tak o wiele cieplejszym niż prezentowała większość podobnych jej dam. Czarna sukienka stworzona była wręcz do jej pewnego siebie chodu – falowała w rytmie wybijanych przez niewysokie obcasy kroków. Oczywiście, że od wejścia nie umknęła jej obecność zarówno pięknych i młodych dziewcząt jak i jej błękitnookiego znajomego, którego tak sprawnie unikała. I choć naprawdę chciała poświęcić im choć odrobinę uwagi, kroki od razu pokierowały ją w stronę korytarza. Którego? A czy to ważne, skoro w tej restauracji budynek i tak poprowadzi ją tam, gdzie będzie chciał? Ważne, aby nie zwrócić na siebie uwagi, a to było bardzo proste – ginęła przy półwilach, jak mak między różami.
Zgubiła brata w tłumie, gdy mieli udać się do restauracji. Weszła tam jak zwykle – ze spojrzeniem królowej śniegu, choć i tak o wiele cieplejszym niż prezentowała większość podobnych jej dam. Czarna sukienka stworzona była wręcz do jej pewnego siebie chodu – falowała w rytmie wybijanych przez niewysokie obcasy kroków. Oczywiście, że od wejścia nie umknęła jej obecność zarówno pięknych i młodych dziewcząt jak i jej błękitnookiego znajomego, którego tak sprawnie unikała. I choć naprawdę chciała poświęcić im choć odrobinę uwagi, kroki od razu pokierowały ją w stronę korytarza. Którego? A czy to ważne, skoro w tej restauracji budynek i tak poprowadzi ją tam, gdzie będzie chciał? Ważne, aby nie zwrócić na siebie uwagi, a to było bardzo proste – ginęła przy półwilach, jak mak między różami.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Evelyn Burke' has done the following action : Rzut kością
'Le Revenant' : 7
'Le Revenant' : 7
Wejście
Szybka odpowiedź