Locus Nihil
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Locus Nihil
Ukryty w odmętach Banku Gringotta ołtarz zwany Locus Nihil przez setki lat pozostawał przekazywaną z ust do ust legendą. Wszyscy śmiałkowie pragnący go odnaleźć i przejąć jego potęgę ginęli bez śladu nie mogąc tym samym potwierdzić lub zdementować zasłyszanych pogłosek. Opowieść o druidach była jednak prawdziwa, podobnie jak ukrycie artefaktu przez Gobliny.
Stożkowaty głaz, okraszony runicznymi symbolami, otoczony był sześcioma lewitującymi kamieniami i znajdował się w centralnym punkcie surowej komnaty. U jego podstawy, wzdłuż całego obwodu, wykutych było sześć otworów. Na sklepienie składały się równomiernie ułożone wiry w kolorach; szmaragdowym, czarnym, granatowym, szkarłatnym, amesyntowym i bursztynowym. Wzdłuż ścian oraz podłogi rozchodziła się sieć żyłek w tych samych barwach. Zdawały się one pulsować, pompować nieznaną, potężną magię wprost do ołtarza i tym samym wprawiać pomieszczenie w życie.
Stożkowaty głaz, okraszony runicznymi symbolami, otoczony był sześcioma lewitującymi kamieniami i znajdował się w centralnym punkcie surowej komnaty. U jego podstawy, wzdłuż całego obwodu, wykutych było sześć otworów. Na sklepienie składały się równomiernie ułożone wiry w kolorach; szmaragdowym, czarnym, granatowym, szkarłatnym, amesyntowym i bursztynowym. Wzdłuż ścian oraz podłogi rozchodziła się sieć żyłek w tych samych barwach. Zdawały się one pulsować, pompować nieznaną, potężną magię wprost do ołtarza i tym samym wprawiać pomieszczenie w życie.
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Nie myślał, kiedy sięgnął po kamień; wszystko wydarzyło się zdecydowanie zbyt szybko, Francis - co on wyprawiał? - wpadł na niego, usłyszał huk, ale nie interesował on go, skupił się na kamieniu: krwistym, szkarłatnym, krwawym; teraz rzeczywiście to poczuł, że kamień był potężniejszy od tego, który trzymał w kieszeni, od tego, który zdołał zdobyć Francis, Francis, który... próbował przejąć kamień - po co? Tuż po tym, jak uchwycił jego spojrzenie, konkluzję poprzednich wynurzeń, Francis świadomie sabotował tę podróż; zamierzał z nim o tym porozmawiać, po wszystkim; nie zwykł dawać drugiej szansy, ale Francis był jego szwagrem, bratem Evandry - i sprawy zaczynały się komplikować. Ale komplikacje umknęły jak sen, kiedy dotknął czerwonego kamienia. Palce powoli oplotły się wokół zdobyczy, ostatecznie zamykając się wokół tajemniczego kryształu. Nie czuł tego, kiedy brał do ręki drugi z kryształów, ten był ważniejszy. Istotniejszy. Większy, w każdym tego sensie.
Nie widział aury, która go otoczyła, nie dostrzegał żyłek we własnych oczach, ale spostrzegł linie, które zaczynały wspinać się po jego dłoni, ramieniu, ściągając brew w obawie przed jego efektem; to działanie znał, spodziewał się istoty, która towarzyszyła im wcześniej, demonicy, boginki?, przecież te same objawy towarzyszyły Lyannie i Francisowi, kiedy przejmowała nad nimi kontrolę. Jesteś tu?, próbował się z nią skontaktować, usunąć ją, pozbyć się jej, ale teraz, w tym momencie, była silniejsza: próbował ją przegnać precz, na próżno, im silniejszy był jego opór, tym mocniej w siłę rosła ona. Rozpaczliwie chwytał strzępy świadomości, które prześlizgiwały mu się przez palce niby suche ziarnka piasku. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył - nie był już wcale sobą. Widział jedynie sylwetkę Francisa, swoją dłoń, unoszącą się w jego stronę gniewnie; zaciągnął go tutaj, bo wierzył, że potrafił podejść do swoich obowiązków poważnie, bo wierzył, że jego niedojrzałość, bojaźliwość, unikanie obowiązków było efektem wciąż niedorosłego życia, nie głupoty. Że wciąż jest dla niego nadzieja, inna droga, że zdoła go ocalić - dla Evandry - mylił się; strzępy świadomości, które usiłowały wynurzyć się ponad wszechmoc potężnej istoty zaszły gniewem, a niepodobny mu głód krwi rozgorzał w pełni; pragnął jej rozlewu, nie wysublimowanej tortury, nie przymuszonego umysłu, pragnął krzyku, posoki i łez. Krew miała zabrudzić skały, krew miała zabrudzić wszystko. Uchwycił jego spojrzenie - tak podobnie do chwili temu, a tak inaczej zarazem.
- Vulnerario - Płynna, melodyjna inkantacja spłynęła z jego ust gładko, kiedy jego różdżka skierowana została w pierś Francisa.
Nie widział aury, która go otoczyła, nie dostrzegał żyłek we własnych oczach, ale spostrzegł linie, które zaczynały wspinać się po jego dłoni, ramieniu, ściągając brew w obawie przed jego efektem; to działanie znał, spodziewał się istoty, która towarzyszyła im wcześniej, demonicy, boginki?, przecież te same objawy towarzyszyły Lyannie i Francisowi, kiedy przejmowała nad nimi kontrolę. Jesteś tu?, próbował się z nią skontaktować, usunąć ją, pozbyć się jej, ale teraz, w tym momencie, była silniejsza: próbował ją przegnać precz, na próżno, im silniejszy był jego opór, tym mocniej w siłę rosła ona. Rozpaczliwie chwytał strzępy świadomości, które prześlizgiwały mu się przez palce niby suche ziarnka piasku. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył - nie był już wcale sobą. Widział jedynie sylwetkę Francisa, swoją dłoń, unoszącą się w jego stronę gniewnie; zaciągnął go tutaj, bo wierzył, że potrafił podejść do swoich obowiązków poważnie, bo wierzył, że jego niedojrzałość, bojaźliwość, unikanie obowiązków było efektem wciąż niedorosłego życia, nie głupoty. Że wciąż jest dla niego nadzieja, inna droga, że zdoła go ocalić - dla Evandry - mylił się; strzępy świadomości, które usiłowały wynurzyć się ponad wszechmoc potężnej istoty zaszły gniewem, a niepodobny mu głód krwi rozgorzał w pełni; pragnął jej rozlewu, nie wysublimowanej tortury, nie przymuszonego umysłu, pragnął krzyku, posoki i łez. Krew miała zabrudzić skały, krew miała zabrudzić wszystko. Uchwycił jego spojrzenie - tak podobnie do chwili temu, a tak inaczej zarazem.
- Vulnerario - Płynna, melodyjna inkantacja spłynęła z jego ust gładko, kiedy jego różdżka skierowana została w pierś Francisa.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k8' : 7, 1, 3, 5, 6, 6, 2, 6, 3, 4, 4, 2, 8
'k8' : 7, 1, 3, 5, 6, 6, 2, 6, 3, 4, 4, 2, 8
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Za wolno, karcę się w duchu, w tym tempie nie daję mu rady, a co gorsze, czuję, że tracę równowagę. Macham rękami, ale to nic nie daję i padam na wznak, boleśnie na plery, a moja głowa pulsuje tępym bólem. Kurwa, tego jeszcze mi brakowało, macam się po czaszce, ale na szczęście nie wyczuwam lepkiej krwi. Tyle dobrego, chociaż jak nic będę mieć z tego tytułu niezłego guza. Zaciskam zęby, trudno: przegrywam w tym starciu, które ma udowadniać: właściwie co? Skoro już tu jestem, no to chcę, powiedzmy, zasłużyć, zabrnąłem za daleko by realnie sabotować tą wyprawę, a mój, tymi ręcyma wygrzebany z wnętrzności fałszywego Tristana kamień - nawet nim nie zdążyłem się nacieszyć. Wstaję, masuję sobie skroń i spode łba łypię na Rosiera, pamiętając o rozluźnieniu piersi. Nie chcę z nim problemów, prawda, chociaż wydaje mi się, że już i tak sobie nagrabiłem. Trudno, rozwiążemy to później - a nie w podziemiach Gringotta, tuż przy wibrującym czarną magią kamiennym kręgiem. Słabo mi od samego patrzenia, czuję zawroty - a może to wcześniejsze przyrżnięcie o twarde podłoże tak działa? Ciężko orzec, ale... dzieje się tu coś niepokojącego. Włosy literalnie stają mi dęba od mrocznej aury, a potem łapię wzrok Tristana i już do reszty oblatuje mnie strach. Typ dosłownie świeci się na czerwono, jakby przymierzył napromieniowaną suknię madame Curie, a w jego oczach przelewa się coś groźnego. I już wiem, zanim jeszcze ten zdołał unieść różdżkę, że mi się oberwie. Nieważne, czy słusznie, czy niesłusznie: pamiętam, co zrobiła ze mną tamta kobieta, pamiętam, że byłem wówczas spętany i pozbawiony swej woli. Co to za Pan, który sprowadza na swych ludzi podobne próby? Te kamienie robią mu sieczkę z mózgu, sam sobie wybrał taki los, dlaczego ja mam za to odpowiadać? Pośpiesznie odkorkowuję pozostałą fiolkę eliksiru, ofiarowaną mi przez Cassandrę i przechylam ją do dna.
-On oszalał, Rosier oszalał. Pomóżcie mi - wrzeszczę, po wypłukaniu gardła, moi towarzysze to zobaczą, reszta - nie sądzę, ale może ktoś, coś, jakoś? Póki jeszcze ten tylko patrzy, odsuwam się od niego, spokojnie, jakbym ratował się ucieczką przed czujnym zwierzęciem.
|piję marynowaną narośl szczuroszczeta i idę stanąć na polu przy Lyannie i Caelanie
-On oszalał, Rosier oszalał. Pomóżcie mi - wrzeszczę, po wypłukaniu gardła, moi towarzysze to zobaczą, reszta - nie sądzę, ale może ktoś, coś, jakoś? Póki jeszcze ten tylko patrzy, odsuwam się od niego, spokojnie, jakbym ratował się ucieczką przed czujnym zwierzęciem.
|piję marynowaną narośl szczuroszczeta i idę stanąć na polu przy Lyannie i Caelanie
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Obserwowanie działania zaklęć leczniczych, własnej, poświęcanej mocy na rzecz kogoś innego zawsze traktował jako proces fascynujący i wymagający dłuższej analizy. Choć nie było na to miejsca, przyglądał się wiązkom magii oplatających ciało Rookwood, boleśnie dla samego siebie odczuwając skutki w stawach. Już nie tylko niesprawna ręka dawała się we znaki. Zmęczenie postępowało, a wraz z nim tępe kłucie w skroniach, dziwne wrażenia utraty władzy nad własnymi kończynami, trudność w wykonywaniu nawet najprostszych czynności.
— Widzę. To postępuje zbyt szybko, żeby było prawdziwe — odpowiedział cicho, kierując słowa jedynie do czarownicy. Pozostali nie mieli potrzeby, by wsłuchiwać się w krótką, uzdrowicielską naradę, doglądać ich starań w przywróceniu Śmierciożerczyni do świata żywych. To, że ocierała się o krainę zmarłych, stało się dla Zachary'ego oczywiste, gdy czar Multon nie zadziałał zgodnie z oczekiwaniami. Tępym spojrzeniem przyglądał się nieruchomemu ciału, nie do końca rejestrując poczynania czarownicy ani nie przyswajając niewerbalnych wniosków, do których dotarła samodzielnie. Moc czarnego odłamka zaślepiała go nadal, lecz nie zamierzał doń sięgać, nie upewniając się, iż podobne konsekwencje nie dosięgnęłyby także i jego.
— Nie wytrzymamy tu długo. Gdybym stracił przytomność, a magia zawiedzie, w sakiewce jest fiolka eliksiru ożywiającego. — Zwrócił się do Elviry, nie patrząc na nią, a nieustannie utrzymując spojrzenie na ciele Sigrun. — Niech ktoś wezwie Czarnego Pana — głucho wypowiedział słowa, brzmiąc przy tym błagalnie i żałośnie, raz jeszcze obracając różdżkę w palcach, by powoli przycisnąć jej koniec do własnej skroni. — Paxo Maxima — wyszeptał tym samym tonem, ostrożnie wykonując ruch nadgarstkiem, będąc do głębi przerażonym spustoszeniem, które najwyraźniej postępowało u każdego z nich. Wiedział, że nie uratowanie ich wszystkich było niemożliwe. Ani on, ani Elvira nie byli w pełni sił, by im pomóc. Musieli jak najszybciej pozbyć się kamieni, sprowadzić Czarnego Pana i wynieść stąd, jeśli chcieli przeżyć.
— Widzę. To postępuje zbyt szybko, żeby było prawdziwe — odpowiedział cicho, kierując słowa jedynie do czarownicy. Pozostali nie mieli potrzeby, by wsłuchiwać się w krótką, uzdrowicielską naradę, doglądać ich starań w przywróceniu Śmierciożerczyni do świata żywych. To, że ocierała się o krainę zmarłych, stało się dla Zachary'ego oczywiste, gdy czar Multon nie zadziałał zgodnie z oczekiwaniami. Tępym spojrzeniem przyglądał się nieruchomemu ciału, nie do końca rejestrując poczynania czarownicy ani nie przyswajając niewerbalnych wniosków, do których dotarła samodzielnie. Moc czarnego odłamka zaślepiała go nadal, lecz nie zamierzał doń sięgać, nie upewniając się, iż podobne konsekwencje nie dosięgnęłyby także i jego.
— Nie wytrzymamy tu długo. Gdybym stracił przytomność, a magia zawiedzie, w sakiewce jest fiolka eliksiru ożywiającego. — Zwrócił się do Elviry, nie patrząc na nią, a nieustannie utrzymując spojrzenie na ciele Sigrun. — Niech ktoś wezwie Czarnego Pana — głucho wypowiedział słowa, brzmiąc przy tym błagalnie i żałośnie, raz jeszcze obracając różdżkę w palcach, by powoli przycisnąć jej koniec do własnej skroni. — Paxo Maxima — wyszeptał tym samym tonem, ostrożnie wykonując ruch nadgarstkiem, będąc do głębi przerażonym spustoszeniem, które najwyraźniej postępowało u każdego z nich. Wiedział, że nie uratowanie ich wszystkich było niemożliwe. Ani on, ani Elvira nie byli w pełni sił, by im pomóc. Musieli jak najszybciej pozbyć się kamieni, sprowadzić Czarnego Pana i wynieść stąd, jeśli chcieli przeżyć.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 8, 1, 4, 1
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 8, 1, 4, 1
Wpatrywał się w Locus Nihil przez chwilę, obserwując jak skalny stożek zajął się błękitnym ogniem. Poczuł ból w skroniach, zdawało mu się też, że czuł moc promieniującą z zaciskanego w dłoni odłamka, jakby ciągnął ku artefaktowi. Chciał tego. Wewnętrznie, podświadomie. Chciał tej potężnej mocy dla siebie, chciał ją posiąść, zdobyć. Zawsze do tego dążył; obietnica potęgi Czarnego Pana uczyniła z niego wiernego i lojalnego sługę. Mogli to zrobić. Mogli użyć kamieni, spróbować wypełnić odłamki mocą artefaktu, jak druidzi w legendzie, którą przedstawił im Czarny Pan. Ale nie takie było ich zadanie. Choć wspomnienia z podróży zachodziły mgłą zapomnienia, potrafił przywołać słowa Lorda Voldemorta z podziemi Białej Wywerny. Ich zadaniem było dotrzeć do artefaktu i wezwać go, nie mniej, nie więcej. To on miał prawo zadecydowania o tym, co wydarzy się dalej. To on mógł wymagać od nich poświęcenia — ofiar wokół było coraz więcej. Zaczynał podejrzewać, z czego brały się kłopoty z pamięcią. To miejsce, ten artefakt, a może kamienie oddziaływały na nich nie tylko w szaleńczy sposób. Być może niosąc je tu musieli ponieść ofiarę. Inną niż myślał przy stole, spoglądając w zapiski na otrzymanym pergaminie; nie ofiarę z krwi i ciała. Inną. Taką, której jeszcze żadne z nich nie rozumiało — choć wszystko było już w trakcie.
Dostrzegł pojawiających się Rycerzy, ujrzał nieprzytomnego Drew. Był martwy? Podobnie jak Sigrun? Przeniósł na nią wzrok, pomimo tych wszystkich działań uzdrowicieli nie wracała do siebie; jej oczy były otwarte, bez życia, wpatrzone tępo w jakiś punkt, którego sam nie dostrzegał. Drew nie był w stanie nic uczynić. Deirdre zdawała się mieć dobrze; dalej ujrzał Burke'a, który na głowie miał imponujące poroże. Nie był pewien, czy było prawdziwe; czy tylko mu się zdawało. Nie pomyślał nawet o tym, by się zaśmiać; wyglądało to raczej złowróżebnie. Jeśli było to poroże jelenia, mogło symbolizować męstwo i odwagę kroczenia wytyczoną przez siebie ścieżką; witalność, mądrość i szacunek. Na początku ich ścieżki natknął się na Ogmiosa, celtyckiego boga uczonych. Idąc tą drogą, Craig mógł natknąć się na coś podobnego; jeleń był królem lasu. Zdawało mu się, że widział, jak szkarłat otacza Tristana. Nie umknęło mu, że podobną barwę posiadał w swej palecie ołtarz. Nie był pewien, co miało miejsce tak daleko, widział za to, jak jego przyjaciel wyciąga rękę przeciwko przyprowadzonemu przez siebie sojusznikowi, Lestrange'owi, usłyszał? echo jego głosu, wypowiadanej inkantacji. Świadomie?
— Trzeba wziąć kamień — zwrócił się do Edgara, obracając ku niemu głowę. Wiedział, że Edgar zachowa wszelkie zasady bezpieczeństwa; był łamaczem klątw, wiedział, jak obchodzić się z magicznymi artefaktami. Ktoś odpowiedzialny powinien to uczynić. — Nie możemy dłużej zwlekać.— Spojrzał na rozjuszoną Elvirę, a później na Zachary'ego, który próbował wciąż wskrzesić Rookwood. A jednak nie była jedyna. — Multon, Drew jest w podobnej sytuacji, musisz mu pomóc — skierował swoje słowa do uzdrowicielki. Mieli dwóch uzdrowicieli, dwóch nieprzytomnych, martwych śmierciożerców. To zbyt wielka strata, nie mogli na to przystać bezczynnie. Później ruszył w stronę ołtarza, podciągając prawy rękaw szaty. Różdżkę trzymaną w lewej dłoni, przyłożył krańcem do tatuażu, który zdobił jasną skórę; w myślach skoncentrował się na czarnej magii, na morsmordre, chcąc wezwać na miejsce Czarnego Pana. Wiedział, że odczyta jego prośbę, tylko on to potrafił. Powinien się tu zjawić, wykonali swoje zadanie, zrobili to, co należy, reszta należała do niego.
Dostrzegł pojawiających się Rycerzy, ujrzał nieprzytomnego Drew. Był martwy? Podobnie jak Sigrun? Przeniósł na nią wzrok, pomimo tych wszystkich działań uzdrowicieli nie wracała do siebie; jej oczy były otwarte, bez życia, wpatrzone tępo w jakiś punkt, którego sam nie dostrzegał. Drew nie był w stanie nic uczynić. Deirdre zdawała się mieć dobrze; dalej ujrzał Burke'a, który na głowie miał imponujące poroże. Nie był pewien, czy było prawdziwe; czy tylko mu się zdawało. Nie pomyślał nawet o tym, by się zaśmiać; wyglądało to raczej złowróżebnie. Jeśli było to poroże jelenia, mogło symbolizować męstwo i odwagę kroczenia wytyczoną przez siebie ścieżką; witalność, mądrość i szacunek. Na początku ich ścieżki natknął się na Ogmiosa, celtyckiego boga uczonych. Idąc tą drogą, Craig mógł natknąć się na coś podobnego; jeleń był królem lasu. Zdawało mu się, że widział, jak szkarłat otacza Tristana. Nie umknęło mu, że podobną barwę posiadał w swej palecie ołtarz. Nie był pewien, co miało miejsce tak daleko, widział za to, jak jego przyjaciel wyciąga rękę przeciwko przyprowadzonemu przez siebie sojusznikowi, Lestrange'owi, usłyszał? echo jego głosu, wypowiadanej inkantacji. Świadomie?
— Trzeba wziąć kamień — zwrócił się do Edgara, obracając ku niemu głowę. Wiedział, że Edgar zachowa wszelkie zasady bezpieczeństwa; był łamaczem klątw, wiedział, jak obchodzić się z magicznymi artefaktami. Ktoś odpowiedzialny powinien to uczynić. — Nie możemy dłużej zwlekać.— Spojrzał na rozjuszoną Elvirę, a później na Zachary'ego, który próbował wciąż wskrzesić Rookwood. A jednak nie była jedyna. — Multon, Drew jest w podobnej sytuacji, musisz mu pomóc — skierował swoje słowa do uzdrowicielki. Mieli dwóch uzdrowicieli, dwóch nieprzytomnych, martwych śmierciożerców. To zbyt wielka strata, nie mogli na to przystać bezczynnie. Później ruszył w stronę ołtarza, podciągając prawy rękaw szaty. Różdżkę trzymaną w lewej dłoni, przyłożył krańcem do tatuażu, który zdobił jasną skórę; w myślach skoncentrował się na czarnej magii, na morsmordre, chcąc wezwać na miejsce Czarnego Pana. Wiedział, że odczyta jego prośbę, tylko on to potrafił. Powinien się tu zjawić, wykonali swoje zadanie, zrobili to, co należy, reszta należała do niego.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Przeżycie brutalnej wizji własnego końca było zbyt drastycznym doświadczeniem, od którego umysł Blacka nie był w stanie się uwolnić. Co chwila myślami powracał do chwili, w której jego głowa jednym mocnym cięciem była odseparowywana od reszty ciała. A katowska ręka należała do osoby najbliższej, do jego stwórcy, który powołał go do życia i ukształtował. W ojcowskich oczach dostrzegł zniesmaczenie, ewidentnie wynikające z dogłębnego rozczarowania. Naprawdę próbował o tym nie myśleć i powrócić do pełni zmysłów, lecz nad wszelką racjonalnością zwyciężały obawy, większe z każdym krokiem prowadzącym do kamiennej komnaty, w której ostatecznie odnaleźli ołtarz. Nadszedł kres wyprawy.
Skronie zapulsowały tępym bólem, gdy kamienna konstrukcja pośrodku sali zapłonęła błękitem. Czuł jakby się dusił, zbyt mocno przejęty swoimi własnymi emocjami, aby zwrócić uwagę na to, co działo się wokół. Obecne w tym miejscu natężenie magii prawie go obezwładniło, był blady, wzdłuż jego kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz, jakby znów wyczuwał nadejście końca. Śmierć wisiała w powietrzu i nie mylił się. Z opóźnieniem dostrzegł martwe ciało Rookwood, pochyloną nad nią uzdrowicielkę, której próby ratunku zdawały się nieskuteczne. Chwilę później ciemne spojrzenie Alpharda powędrowało za czarnym kamieniem, który odbijał jasny blask bijący od płomieni.
Trzeba wziąć kamień.
Był świadom tego, że te słowa nie są kierowane do niego, a jednak musiał podjąć się tego zadania. Osłabiony wewnętrzną walką umysł zaprzestał dalszej batalii, ciało poruszył się instynktownie. Nim ktokolwiek mógłby go ubiec, wykonał kilka długich kroków, aby minąć osoby przed nim i pochylił się po kamień, zagarniając go tylko dla siebie. Blade palce mocno ścisnęły minerał, nie pozwalając mu nęcąco błyszczeć. Mógł przynieść mu zgubę, oczywiście, lecz nie czuł strachu, sam siebie postrzegał jako puste naczynie, z którego wypłynęła bezradność i fałsz. Nieco powolniejszym krokiem zawędrował przed ołtarz, w jego pobliżu czekając na jakikolwiek znak od tajemniczej potęgi wypełniającej przestrzeń.
Dopadło go zmęczenie, rezygnacja i dziwne pragnienie, aby to rzeczywiście był koniec wszystkiego.
Skronie zapulsowały tępym bólem, gdy kamienna konstrukcja pośrodku sali zapłonęła błękitem. Czuł jakby się dusił, zbyt mocno przejęty swoimi własnymi emocjami, aby zwrócić uwagę na to, co działo się wokół. Obecne w tym miejscu natężenie magii prawie go obezwładniło, był blady, wzdłuż jego kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz, jakby znów wyczuwał nadejście końca. Śmierć wisiała w powietrzu i nie mylił się. Z opóźnieniem dostrzegł martwe ciało Rookwood, pochyloną nad nią uzdrowicielkę, której próby ratunku zdawały się nieskuteczne. Chwilę później ciemne spojrzenie Alpharda powędrowało za czarnym kamieniem, który odbijał jasny blask bijący od płomieni.
Trzeba wziąć kamień.
Był świadom tego, że te słowa nie są kierowane do niego, a jednak musiał podjąć się tego zadania. Osłabiony wewnętrzną walką umysł zaprzestał dalszej batalii, ciało poruszył się instynktownie. Nim ktokolwiek mógłby go ubiec, wykonał kilka długich kroków, aby minąć osoby przed nim i pochylił się po kamień, zagarniając go tylko dla siebie. Blade palce mocno ścisnęły minerał, nie pozwalając mu nęcąco błyszczeć. Mógł przynieść mu zgubę, oczywiście, lecz nie czuł strachu, sam siebie postrzegał jako puste naczynie, z którego wypłynęła bezradność i fałsz. Nieco powolniejszym krokiem zawędrował przed ołtarz, w jego pobliżu czekając na jakikolwiek znak od tajemniczej potęgi wypełniającej przestrzeń.
Dopadło go zmęczenie, rezygnacja i dziwne pragnienie, aby to rzeczywiście był koniec wszystkiego.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zdawała sobie sprawę, że znaleźli się w miejscu pełnym pradawnej mocy, w którym od dawna, może nawet od wieków, nikt nie był. Miejscu prawie zapomnianym, o którym dowiedział się Czarny Pan i którego potencjał pragnął wykorzystać. Lyanna zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze robili, igrając z taką mocą. W przypadku anomalii nie wyniknęło z nich przecież nic dobrego, ona sama cierpiała przez ich skutki i w głębi duszy, nie przyznając się do tego nikomu z rycerzy, powitała z ulgą dzień, kiedy się skończyły – nawet jeśli oznaczało to zwycięstwo ich wrogów. Anomalie były złem godzącym w każdego czarodzieja, także tych o czystej i prawdziwie magicznej krwi, a czym miało być to, co widzieli teraz przed sobą? Nie miała dobrych przeczuć, nawet jeśli towarzyszyła jej pewna fascynacja artefaktem, jakiego nie widział żaden ze znanych jej niegdyś klątwołamaczy. Jej dawni ministerialni przełożeni nadal zajmowali się nudnymi bzdurami, kiedy ona sięgała po to, co wyjątkowe, wszystko dzięki temu, że za młodu zboczyła z utartego szlaku i pewnego dnia poparła jedyną słuszną stronę. Tylko jak Locus Nihil miało przysłużyć się ich sprawie? To jednak należało do Czarnego Pana, oni swoje zrobili, czyli dotarli tutaj. Ktoś na pewno go wezwie, ktoś kto mógł to zrobić. Lyanna stała w miejscu, poświęcając ten czas na uważne rozglądanie się po otoczeniu i próbie dostrzeżenia czegoś więcej, co mogłoby okazać się istotne. Poza tym zwyczajnie była ciekawa i głodna wiedzy, więc tym bardziej chłonęła wzrokiem osobliwy widok, dostrzegając też, że w komnacie pojawiło się więcej postaci niż czarodzieje stojący wokół niej. Czyżby innym rycerzom również udało się pokonać przeszkody i tu dostać? Ostatni raz widziała ich sylwetki w komnacie z czerwoną krową i Zakonnikami, ale nie wiedziała już, co w tych podziemiach jest prawdą, a co jedynie złudzeniem. Może to co widziała teraz też było jedynie senną marą?
Nie dostrzegł niczego dziwnego w komnacie. Nic, co mogłoby wzbudzić większy niepokój niż ten z którym się już teraz zmagał. Przynajmniej jeśli nie brać pod uwagę dwójki leżącej trupem śmierciożerców. Wzdrygnął się, to prawda, lecz dopiero niosący się echem głos Lestrange'a sprawił, że Claude dostał gęsiej skórki. Poruszył się w stronę grupy do której przynależał sir Tristan Rosier. O ile spanikowany głos Francisa nie wzbudzał w nim podobnej emocji o tyle pomysł, że nestor nie panował nad sobą już tak. Czyżby nosił kamień? Czy istniała szansa, że z tego powodu skończy jak Rookwood? Mancair...? Merlinie, nie.
Lokaj miał możliwość odczucia na sobie wpływu magicznego artefaktu, choć ten jedynie znajdował się w jego pobliżu. Nie było mu trudno sobie wyobrazić co mogło dziać się z osobami, które taki władały. Nie był pewien czy z tego samego powodu mądrym było, że odwracał się do Mulcibera, Mericour oraz Blacka. Nie wiedział też, czy mądrym było wychodzenie pozostałym na przeciw. Jednocześnie zbliżał się do centralnej części pomieszczenia w której znajdował się mieniący kolami ołtarz. Będąc tuż przy nim spróbował raz jeszcze zwrócić uwagę na to co widział i na to co działo się z śmierciożercą noszącym nazwisko Rosier.
|dalej dalej oczy kloda...? I:
Lokaj miał możliwość odczucia na sobie wpływu magicznego artefaktu, choć ten jedynie znajdował się w jego pobliżu. Nie było mu trudno sobie wyobrazić co mogło dziać się z osobami, które taki władały. Nie był pewien czy z tego samego powodu mądrym było, że odwracał się do Mulcibera, Mericour oraz Blacka. Nie wiedział też, czy mądrym było wychodzenie pozostałym na przeciw. Jednocześnie zbliżał się do centralnej części pomieszczenia w której znajdował się mieniący kolami ołtarz. Będąc tuż przy nim spróbował raz jeszcze zwrócić uwagę na to co widział i na to co działo się z śmierciożercą noszącym nazwisko Rosier.
|dalej dalej oczy kloda...? I:
The member 'Claude Cunningham' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Zmrużył oczy, dostrzegając w oddali majaczące zza przedziwnej konstrukcji sylwetki pozostałych czarodziejów. Próbował rozpoznać wśród nich dwie znajome twarze, okolone blond puklami lico Rookwood, zaczepny uśmiech Drew – na próżno. Co to miało oznaczać? Chowali się za Locus Nihil, przesłaniało ich poroże Craiga, a może jeszcze nie zdołali dostać się do komnaty oznaczającej kres wyprawy…? Próbował stłumić narastający niepokój, choć podskórnie czuł, że stało się – lub dopiero stanie – coś złego. Że może cała ta wyprawa nie powinna mieć miejsca, że igrali z mocą, której nie rozumieli. A władające tym miejscem duchy cieszą się, mogąc uczynić z nich swe zabaweczki.
Wtedy też zza pleców dobiegła go mrożąca krew w żyłach inkantacja, zmieszała się ona z dzikimi, spanikowanymi krzykami Francisa. Rosier oszalał…? Przez krótką chwilę, ledwie mgnienie oka, bał się, że to w niego uderzy niewidzialny miecz, że padnie rażony czarnomagicznym zaklęciem. Odruchowo odwrócił się w kierunku lorda, który postanowił zaatakować, wznosząc swą różdżkę wyżej. Nie zwykł kwestionować decyzji Śmierciożerców, zawsze starał się wypełniać ich zadania możliwie jak najlepiej, lecz – co tu się, u diabła, stało? Czyżby Tristan postanowił zemścić się za zatłuczenie sobowtóra, tu i teraz? A może to wcale nie był on, zamiast tego mieli tu tę władającą szkarłatem demonicę? Zgrzytnął zębami, szybko rachując w głowie, rozważając za i przeciw. – Craig…? – powiedział głośno, pełnym napięcia głosem, szukając w drugim Śmierciożercy wsparcia; chciał zwrócić jego uwagę na scenkę, która rozgrywała się tuż za nimi – choć zapewne do uszu wszystkich dotarły dramatyczne wrzaski Lestrange’a. Kurwa mać, zaraz do tego dojdzie, powybijają się tu wzajemnie ku uciesze jeleni i mieszających im w głowach widm. Francis nie spróbował nawet postawić przed sobą tarczy, spróbować się bronić, idiota – pewnie wiele z niego nie zostanie, Rosier przewodził im w arkanach plugawej magii. Tylko co się stanie, kiedy upora się już z zaciągniętym tu na siłę krewnym? Żeglarz czuł od niego dziwną, przytłaczającą aurę, zaś w oczach Śmierciożercy widział szkarłat. Ten sam szkarłat, o którym wcześniej rozmawiali. Czy to możliwe? Czy jedynie wyobraźnia płatała mu figla? Powiódł wzrokiem niżej, aż napotkał nim kurczowo ściskany przez lorda nestora kamień. Znaleziona wcześniej błyskotka sprawiała, że Burke dorobił się pokaźnego poroża – ta musiała działać w inny sposób. Nie chciał jednak przekonywać się na własnej skórze, jak dokładnie. – Kamień – dodał lakonicznie, nie mając czasu, by budować pełne zdania. Łudził się, że stojący najbliżej czarodzieje zrozumieją go w lot. – Accio – spróbował, celując różdżką w trzymane przez spowitego dziwnym mrokiem czarodzieja ogniwo. Gdyby zaś mu się udało, nie zamierzał łapać go w dłoń; miał zamiar pozwolić upaść przeklętemu kamulcowi na podłoże, tam poczekać na decyzję, co dalej.
Wtedy też zza pleców dobiegła go mrożąca krew w żyłach inkantacja, zmieszała się ona z dzikimi, spanikowanymi krzykami Francisa. Rosier oszalał…? Przez krótką chwilę, ledwie mgnienie oka, bał się, że to w niego uderzy niewidzialny miecz, że padnie rażony czarnomagicznym zaklęciem. Odruchowo odwrócił się w kierunku lorda, który postanowił zaatakować, wznosząc swą różdżkę wyżej. Nie zwykł kwestionować decyzji Śmierciożerców, zawsze starał się wypełniać ich zadania możliwie jak najlepiej, lecz – co tu się, u diabła, stało? Czyżby Tristan postanowił zemścić się za zatłuczenie sobowtóra, tu i teraz? A może to wcale nie był on, zamiast tego mieli tu tę władającą szkarłatem demonicę? Zgrzytnął zębami, szybko rachując w głowie, rozważając za i przeciw. – Craig…? – powiedział głośno, pełnym napięcia głosem, szukając w drugim Śmierciożercy wsparcia; chciał zwrócić jego uwagę na scenkę, która rozgrywała się tuż za nimi – choć zapewne do uszu wszystkich dotarły dramatyczne wrzaski Lestrange’a. Kurwa mać, zaraz do tego dojdzie, powybijają się tu wzajemnie ku uciesze jeleni i mieszających im w głowach widm. Francis nie spróbował nawet postawić przed sobą tarczy, spróbować się bronić, idiota – pewnie wiele z niego nie zostanie, Rosier przewodził im w arkanach plugawej magii. Tylko co się stanie, kiedy upora się już z zaciągniętym tu na siłę krewnym? Żeglarz czuł od niego dziwną, przytłaczającą aurę, zaś w oczach Śmierciożercy widział szkarłat. Ten sam szkarłat, o którym wcześniej rozmawiali. Czy to możliwe? Czy jedynie wyobraźnia płatała mu figla? Powiódł wzrokiem niżej, aż napotkał nim kurczowo ściskany przez lorda nestora kamień. Znaleziona wcześniej błyskotka sprawiała, że Burke dorobił się pokaźnego poroża – ta musiała działać w inny sposób. Nie chciał jednak przekonywać się na własnej skórze, jak dokładnie. – Kamień – dodał lakonicznie, nie mając czasu, by budować pełne zdania. Łudził się, że stojący najbliżej czarodzieje zrozumieją go w lot. – Accio – spróbował, celując różdżką w trzymane przez spowitego dziwnym mrokiem czarodzieja ogniwo. Gdyby zaś mu się udało, nie zamierzał łapać go w dłoń; miał zamiar pozwolić upaść przeklętemu kamulcowi na podłoże, tam poczekać na decyzję, co dalej.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Pozornie wiedział, że ryzykuje i spodziewał się wszystkiego wraz z chwilą, gdy sięgnie po granatowy odłamek. Mimo to warknął cicho pod nosem, czując jak ciało zadrżało po zetknięciu skóry z kamieniem na którym zacisnął mocno palce, jakby w obawie, że wypuści go z poparzonej dłoni. Nieprzyjemny chłód i nagła fala agresji zalała umysł, przywołując znane i finalnie przyjemne odczucie, gdy kierowała nim jedynie impulsywna złość, zagłuszając wszystko inne; rozsądek czy logika przestawały wieść prym. Pamiętał miesiące, kiedy właśnie tak egzystował, nie zwracając uwagi na nic innego, kierując się własnymi krótkotrwałymi celami i pozostawiając z tyłu innych, tych którzy mu przeszkadzali spowalniając. Teraz to powróciło, równie silne, pozwalając zignorować wszystkich na około. Byli nieważni, a póki nie wchodzili mu w drogę stawali się tylko mniej istotni. Spojrzał gniewnie na leżącego na ziemi kuzyna. Dlaczego musiał brać na siebie coś czemu ten nie dał rady? Obiecywał przewagę i siłę, a sam jej nie posiadał? Dlaczego nikt inny się do tego nie garnął?
Złapał głębszy wdech, unosząc wzrok na ołtarz znajdujący się pośrodku, błękitne rozpalone tęczówki prześlizgnęły się po każdym szczególe, poszukując rozwiązania sytuacji. Sześć sztuk, tak samo jak kamieni dzierżonych przez czarodziejów ponoć potężniejszych od niego, a teraz z przypadku i jemu przypadał jeden. Nie do końca rozumiał skąd, ale nagle dobrze wiedział co należy zrobić. Odłamek chciał znaleźć się na swoim miejscu, czuł to im dłużej miał go w dłoni. Nie oglądając się na innych, przeszedł obok Deirdre, aby podejść bliżej centralnej części. Przyjrzał się uważniej całości, by już po chwili zrobić to, co uciążliwie kołatało się w myślach i nieustępliwie skłaniało do działania. Umieścił granatowy kamień u podstawy na odpowiednim miejscu.
Złapał głębszy wdech, unosząc wzrok na ołtarz znajdujący się pośrodku, błękitne rozpalone tęczówki prześlizgnęły się po każdym szczególe, poszukując rozwiązania sytuacji. Sześć sztuk, tak samo jak kamieni dzierżonych przez czarodziejów ponoć potężniejszych od niego, a teraz z przypadku i jemu przypadał jeden. Nie do końca rozumiał skąd, ale nagle dobrze wiedział co należy zrobić. Odłamek chciał znaleźć się na swoim miejscu, czuł to im dłużej miał go w dłoni. Nie oglądając się na innych, przeszedł obok Deirdre, aby podejść bliżej centralnej części. Przyjrzał się uważniej całości, by już po chwili zrobić to, co uciążliwie kołatało się w myślach i nieustępliwie skłaniało do działania. Umieścił granatowy kamień u podstawy na odpowiednim miejscu.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Locus Nihil
Szybka odpowiedź