Locus Nihil
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Locus Nihil
Ukryty w odmętach Banku Gringotta ołtarz zwany Locus Nihil przez setki lat pozostawał przekazywaną z ust do ust legendą. Wszyscy śmiałkowie pragnący go odnaleźć i przejąć jego potęgę ginęli bez śladu nie mogąc tym samym potwierdzić lub zdementować zasłyszanych pogłosek. Opowieść o druidach była jednak prawdziwa, podobnie jak ukrycie artefaktu przez Gobliny.
Stożkowaty głaz, okraszony runicznymi symbolami, otoczony był sześcioma lewitującymi kamieniami i znajdował się w centralnym punkcie surowej komnaty. U jego podstawy, wzdłuż całego obwodu, wykutych było sześć otworów. Na sklepienie składały się równomiernie ułożone wiry w kolorach; szmaragdowym, czarnym, granatowym, szkarłatnym, amesyntowym i bursztynowym. Wzdłuż ścian oraz podłogi rozchodziła się sieć żyłek w tych samych barwach. Zdawały się one pulsować, pompować nieznaną, potężną magię wprost do ołtarza i tym samym wprawiać pomieszczenie w życie.
Stożkowaty głaz, okraszony runicznymi symbolami, otoczony był sześcioma lewitującymi kamieniami i znajdował się w centralnym punkcie surowej komnaty. U jego podstawy, wzdłuż całego obwodu, wykutych było sześć otworów. Na sklepienie składały się równomiernie ułożone wiry w kolorach; szmaragdowym, czarnym, granatowym, szkarłatnym, amesyntowym i bursztynowym. Wzdłuż ścian oraz podłogi rozchodziła się sieć żyłek w tych samych barwach. Zdawały się one pulsować, pompować nieznaną, potężną magię wprost do ołtarza i tym samym wprawiać pomieszczenie w życie.
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Hella spoglądała w sufit, połyskujący od barw niczym niebo w pewnym mieście z przyszłości. Z pogrążenia w zamyśleniu wyrwały ją obłoki czarnej mgły, krążące w pomieszczeniu i potem formujące się w pewną, potężną personę. Nadszedł, pomyślała, a kącik ust z lekka zawędrował ku górze. Gdzieś zza kurtyny zwanej świadomością dobijała się pełna nadziei myśl, że może ich pan i władca zdoła odmienić niefortunne losy tej wyprawy.
Przebijały się do niej krzyki Elviry, ale nie chciała ich słyszeć. Gęsia skórka pokryła ją, a po plecach popłynęły stróżki potu. Otarła resztki łez z policzków i powiek, chcąc wyglądać w oczach Czarnego Pana na silną czarodziejkę, której nie nęka rozpacz. Ponownie spojrzała na artefakt, próbując na nim skupić myśli, obrać za wyłączny przedmiot zainteresowań. Krzyki, kłótnie, podrygi i rzucane czary nie interesowały jej, były tylko tłem. Dopóki nie była celem, była na to obojętna.
Czarny Pan znów się odezwał, a Hella nie miała odwagi na niego spojrzeć, choć też nie była to w żadnym wypadku oznaka ignorancji - wręcz przeciwnie - każde jego słowo w pełni usłyszała.
Kolory rozeszły się po sali. Ofiara została złożona, kolejna, jak mniemała Hella, bowiem jeszcze nie spostrzegła, ze ciało Sigrun odzyskało swojego ducha i znów będzie mogła być wredną suką, po której przyszło jej uronić cenne, prawdziwe łzy.
Hella, w ślad za innymi, postąpiła kroku w kierunku ołtarza i dotknęła go różdżką.
celuję w 45
Przebijały się do niej krzyki Elviry, ale nie chciała ich słyszeć. Gęsia skórka pokryła ją, a po plecach popłynęły stróżki potu. Otarła resztki łez z policzków i powiek, chcąc wyglądać w oczach Czarnego Pana na silną czarodziejkę, której nie nęka rozpacz. Ponownie spojrzała na artefakt, próbując na nim skupić myśli, obrać za wyłączny przedmiot zainteresowań. Krzyki, kłótnie, podrygi i rzucane czary nie interesowały jej, były tylko tłem. Dopóki nie była celem, była na to obojętna.
Czarny Pan znów się odezwał, a Hella nie miała odwagi na niego spojrzeć, choć też nie była to w żadnym wypadku oznaka ignorancji - wręcz przeciwnie - każde jego słowo w pełni usłyszała.
Kolory rozeszły się po sali. Ofiara została złożona, kolejna, jak mniemała Hella, bowiem jeszcze nie spostrzegła, ze ciało Sigrun odzyskało swojego ducha i znów będzie mogła być wredną suką, po której przyszło jej uronić cenne, prawdziwe łzy.
Hella, w ślad za innymi, postąpiła kroku w kierunku ołtarza i dotknęła go różdżką.
celuję w 45
The member 'Hella Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Uparcie milczał, przysłuchując się słowom Czarnego Pana. Krytyka zwykle budziła złość, rozbudzała agresję, lecz tym razem obawa przed czyimś gniewem była wystarczająca, aby zdławić impulsywność i umożliwić zachowanie pozornego spokoju. Zaskakujący wyjątek od reguły. Słysząc śmiech, powstrzymał grymas, zauważając jedynie, że nikt nie poszedł w ślady mężczyzny. Uśmiechniętego pyska Mulcibera nie liczył, podobnie jak jego samego. Skupił spojrzenie na ołtarzu, obserwując Blacka, a raczej jego ostatnie chwile. Nie znał go, więc dramat chwili, budził naturalną mu obojętność. Po zdecydowanym falstarcie, za który już zgarnął, teraz zrobił to, czego zażądał od wszystkich Czarny Pan. Nie zamierzał zwlekać, nie chcąc kolejnego komentarza, na który ponownie nie odpowiedziałby nic. Przyłożył judaszowiec do ołtarza, robiąc znów to, co już miał okazję jakiś czas wcześniej i raz przyniosło ze sobą niepowodzenie.
| 100
| 100
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Czarny Pan liczył na sukces; pragnął dostrzec potencjał i moc skrytą w każdym z oddanych mu czarodziejów, lecz im dłużej przyglądał się ich poczynaniom, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wciąż nie zdawali sobie sprawy z potęgi Locus Nihil. Było ich tak wielu, wciąż posiadali w swych torbach tudzież szatach zapasy mogące poprawić ich stan zdrowia – w końcu nakazał im się przygotować i dał na to wystarczającą ilość czasu – a zamiast tego długi czas przyglądali się sobie wzajemnie licząc, że trud misji przejmą na własne barki Śmierciożercy lub On sam. Czy było im szkoda specyfików? Zbagatelizowali słowa legendy? Może zaś uważali, że nieprzytomna Sigrun, czy Drew zrobią to za nich? Głupcy.
Obserwował z uwagą Ramseya i kiedy wierny sługa zaczął przelewać czarną magię w kierunku Locus Nihil uniósł nieco wyżej brodę z dumą przyglądając się pulsującym szmaragdem żyłkom. Wędrowały one wzdłuż powierzchni ołtarza, do samego fundamentu i finalnie wierzchołku stożka. Nie powiedział im o ryzyku, które rozpatrywał już wcześniej, nie dał im tej informacji uznając, że nie miała ona większego znaczenia. Skoro byli oddani mu oraz sprawie, to musieli być gotów zrobić wszystko, co im nakazał. Widział, że Mulciber opadał z sił, każda mijająca sekunda wzmagała blednięcie jego skóry, tęczówek i warg. Tętniący ołtarz nie zamierzał poprzestać na przejęciu jego magii, której przekazał nader mało i powoli zaczął wyrównywać bilans wysysając z niego życie. Z takimi samymi odczuciami zmuszeni byli pogodzić się Mathieu oraz Zachary, z tym że ten drugi był znacznie bardziej osłabiony i momentalnie opadł na drugie kolano nie czując już nawet bólu spowodowanego uderzeniem. Oddech uzdrowiciela stał się ciężki, miał przed oczyma mroczki, jego palce zaczęły sztywnieć podobnie jak reszta stawów. Zdawał sobie sprawę, że w tym stanie nie mógł nikomu pomóc, tym bardziej że dodatkowe symptomy były wyjątkowo niepokojące.
Deirdre mimo swych wielkich umiejętności również nie podołała wyzwaniu. Zawiedli Craig, Calean oraz Lyanna, po których Czarny Pan przemknął zniecierpliwionym spojrzeniem. Ruszył po linii okręgu przyglądając się kolejnym porażkom z coraz intensywniej bijącą z oczu złością. -Nie przestawajcie, nie pozwólcie sobie na lęk i obawy- jego głos był donośny, niecierpiący sprzeciwu. Wiedział, że Locus Nihil karmił się ich siłami witalnymi i tym samym rozbudzał swą potęgę, jednakże jeszcze do tego momentu wierzył, iż uczynią to jedynie za pomocą własnych zdolności. Czujnemu spojrzeniu nie umknął nawet drobiazg w postaci konieczności podparcia się przez Edgara, którego charczący oddech wskazywał na znaczne osłabienie i tym samym problemy z równowagą.
Dopiero Tristan spowodował, że w ciemnych tęczówkach pojawił się blask satysfakcji. Jako najwyższy rangą Śmierciożerca wykonał swe zadanie perfekcyjnie – dokładnie tak, jak tego od niego oczekiwał. Pozytywnie zaskoczył go Claude, na którym skupił się przez moment, a zaraz po tym znacznie mniejszy entuzjazm wzbudziła w nim Hella. Dziewczyna najwyraźniej nie chciała ryzykować, podeszła do zadania z ogromnym dystansem i mogła jedynie w duchu dziękować własnemu szczęściu, iż udało się jej przelać odpowiednią ilość mocy, bowiem w innym przypadku mogłaby stać się dla wszystkich przykładem osoby ukaranej za tchórzostwo. Z pewnością każdy Rycerz wiedział jak wielką cenę należało za to zapłacić.
Theodore i Cillian z pewnością nie spodziewali się, że już na pierwszej misji przyjdzie im zmierzyć się z mocą, której potęgi nie przyszło im wcześniej poznać. Obydwoje nie podołali jej, źródło bezlitośnie żywiło się na nich czując nienasycenie magią, którą mu przekazali. Wilkes poczuł zawroty głowy, nieprzyjemne ścisnęło go w żołądku, a starszy Macnair przez dłuższą chwilę nie mógł złapać oddechu.
Lord Voldemort nie przypuszczał, że ktoś z obecnych nie wykona jego rozkazu. Zatracony w feerii barw początkowo nie zwrócił uwagi na sojuszniczkę, która najwyraźniej wiedziała lepiej, co należało uczynić i zamiast wspomóc swą magią zdecydowała się ratować Francisa. Każda różdżka była niezbędna, każda przelana moc miała znaczenie. Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, wygiął wargi w pełnym grozy wyrazie, po czym zatrzymał się nieopodal oczekując finału. Uruchomienie źródła miało wkrótce nastąpić i to było priorytetem. Dopiero po wszystkim zamierzał się ze wszystkimi rozmówić.
Elvira podała rannemu eliksir i już po chwili mogła dostrzec wyraźną poprawę. Twarz Francisa nabrała kolorów i choć nie odzyskał przytomności uzdrowicielka mogła mieć pewność, że uratowała mu życie.
Momentalnie lewitujące głazy zaczęły w dużym tempie obracać się dookoła własnej osi. Na ich powierzchni zaczęła tworzyć się siateczka żyłek barwą tożsamych do przeszywającego ich koloru. Nad wierzchołkiem stożka wzniecił się czarny, nieprzenikniony wir, który wolno zaczął podnosić się ku górze, jakoby chcąc wszystkich zmusić do zerknięcia wyżej. Na górnej części każdej z lewitujących skał pokazała się runa jeszcze bardziej rażąc właściwym dla niej kolorem. Zaraz po tym osadzone kamienie uniosły się do połowy wysokości centralnego głazu, zawisły w powietrzu i spadły w dół z łoskotem. W chwili zetknięcia się ich z otworem poświaty zniknęły, a żyłki wyraźnie zbladły. Komnata ponownie wyglądała identycznie, jak na samym początku.
Czarny Pan nie krył satysfakcji. Wolnym, dumnym krokiem ruszył w kierunku środka ołtarza. -Tak, tak przyjaciele- jego głos echem rozniósł się wzdłuż ścian. Rozłożył przedramiona, nieco uniósł je ukazując zaciśniętą różdżkę i obrócił się próbując choć na moment skupić wzrok na każdym z zebranych. -Dzięki waszemu poświęceniu zyskaliśmy potęgę, o jakiej nawet nie przyszło nam marzyć. Staniemy się twórcami, będą o nas prawić legendy, jak do tej pory o druidach- chłodny uśmiech zagościł na jego twarzy, a w głosie brzmiała pewność, którą zdawał się cały emanować. Z ciemnych oczu nie zniknęły jednak iskierki gniewu, jaką w nim wywołała niemoc zebranych.
-Kamienie zostały naładowane, ale wiedźcie, że nie jest to stałe. Im częściej będą nam czynnie służyć, tym szybciej będzie trzeba powrócić tu i zadbać o wypełnienie ich wielką magią. Jak zdążyliście się przekonać wymaga to pełnego skupienia oraz zdolności, których u wielu dzisiaj zabrakło- pokiwał wolno głową, nie kryjąc zawodu, choć wciąż brzmiał wyjątkowo dumnie.
-Nie posłuchaliście mnie. Mieliście się dobrze przygotować, zadbać o eliksiry. Chyba, że ktoś chce mi powiedzieć, że nie zażył żadnego, mimo iż posiadał odpowiednie?- zatrzymał swe spojrzenie na Theo, który najbardziej ze wszystkich odczuł skutki Locus Nihil, a następnie uniósł w jego kierunku różdżkę. -Avada Kedavra- śmiertelna inkantacja rozbrzmiała w uszach wszystkich, po czym w stronę sojusznika pomknął promień zielonego światła. Wilkes nie miał szans na obronę, klątwa rozbiła się o jego pierś i w jednej chwili odebrała życie. Mężczyzna gruchnął o posadzkę, a jego powieki pozostały otwarte. -Niech to będzie dla was wszystkich nauczka. Niefrasobliwość wyklucza możliwość dosięgnięcia potęgi- wyjaśnił cel podjętego środka, choć wcale nie musiał tego robić. Śmierciożercy i Rycerze doskonale wiedzieli z czym wiązał się jego gniew.
-Ty- ruszył w kierunku Elviry pamiętając o jej bezmyślnym zachowaniu. -Głupia dziewczyno- wypowiedział szorstko, ton miał niezwykle chłodny i pozbawiony sarkazmu, który towarzyszył ocenie Cilliana. Wyciągnięta w kierunku uzdrowicielki różdżka mroziła krew w żyłach zważywszy na to, co stało się chwilę wcześniej. -Masz zadbać o wszystkich rannych, służyć im pomocą, kiedy tylko będą tego potrzebowali, nawet jeśli finalnie umrzesz z wycieńczenia- przeszywał ją spojrzeniem niecierpiącym kolejnego sprzeciwu. Wolną dłonią powędrował do czarnej, skórzanej sakwy, z której wyjął po kolei pięć niewielkich rozmiarów pucharów. -Za ich pomocą wrócicie na powierzchnię- powiedział znacznie głośniej, obrócił się, po czym ustawił je na posadzce. Zaraz po zabraniu wszystkich kamieni zdematerializował się. Kłąb czarnego dymu wzbił się w powietrze, zatrzymał na krótką chwilę w okolicach sklepienia komnaty, a następnie zniknął w tym samym miejscu, co wcześniej pojawił.
|
Mapka przedstawia Locus Nihil w momencie uruchomienia - poglądowo.
Postaci zostały nieco poturbowane, pamiętajcie o tym moi drodzy.
Poniżej lista konsekwencji "poeventowych" trwających cały kolejny okres fabularnych chyba, że zostało napisane inaczej:
Ramsey: w pierwszym poście każdego nowego wątku musisz rzucić kością k3. Jeśli wypadnie 1 rzekomą kontrolę nad twym umysłem przejmuje Ogmios, co jest Twoim wyobrażeniem, lecz musisz się do tego stosować. Przyjmujesz jego charakter, sposób rozmowy i podejście do świata, jednakże zachowujesz własne umiejętności oraz biegłości. Działa to tożsamo do sytuacji, której doświadczyłeś podczas eventu. Nie pamiętasz Cassandry, jednak masz świadomość istnienia syna. Nie pamiętasz kto jest jego matką. Nowe blizny: wzdłuż lewego uda.
Zachary: z uwagi na liczne obrażenia uaktywnił się gen odpowiadający za chorobę genetyczną - Dotyk Meduzy. Oczywiście z uwagi na fakt, iż jest to choroba genetyczna nie "wygaśnie" ona po następnym okresie fabularnym. Nowe blizny: w okolicy podbrzusza, podłużna w kształcie szczęki.
Elvira: straciłaś lewe przedramię. Ponadto z uwagi na częste wizje związane z czarnym kamieniem przez cały następny okres fabularny za każdym razem, kiedy rzucisz na kości k100 mniej niż 10 będziesz czuła obecność zamordowanego mężczyzny. Ponadto często będzie Ci towarzyszyć odór rozkładających się zwłok, a Twoje sny obfitować będą w liczne koszmary. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej. Nowe blizny: wzdłuż pleców - począwszy od dolnego kąta łopatki do linii pośladków.
Sigrun: śmierć będzie twoim codziennym kompanem. Wszędzie będziesz widzieć ciała bliskich osób, towarzyszyć Ci będzie nieustanny strach, a ciało nierzadko paraliżować lęk. W Twoich oczach świat umarłych przeniknął do świata żywych i tym samym nie jesteś w stanie rozróżnić kto stoi po jakiej stronie. Dodatkowo często będziesz widzieć Alpharda, będzie do Ciebie mówić, nierzadko prosić o pomoc, a nawet jeśli dowiesz się, że oddał za Ciebie życie to następnego dnia ta wiedza przepadnie. Jego wyobrażenie powróci. Do końca obecnego okresu będziesz przebywać w Mungu na oddziale magipsychiatrii. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -20 do odporności magicznej. Nowe blizny: runa czarnego kamienia pod lewą piersią kolorem przypominająca mugolski tatuaż.
Hella: często będą mieszać Ci się wspomnienia, teraźniejszość z przeszłością. Będą one znikać, a następnego dnia wracać. Nierzadko będziesz zapominać imion znanych Tobie osób, będziesz się łapać na myleniu dobrze Ci znanych run. Nowe blizny: wzdłuż pleców - począwszy od dolnego kąta łopatki do linii pośladków. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Edgar: nie pamiętasz swego brata, nie masz bladego pojęcia o jego istnieniu. Nieustannie myślisz, że Craig nie żyje i wychodzisz z założenia, iż jest tylko kolejną wizją. Mieszać Ci się będzie przeszłość z teraźniejszością, ciężko będzie Ci określić właściwy czas. Łączeniom oraz modyfikacjom ulegną niektóre wspomnienia, szczególnie te niezwykle Ci bliskie i ważne. Przy każdym rozpoczęciu wątku lub napisaniu w nim pierwszego posta musisz rzucić kością k3. Wypadnięcie 1 oznacza, że czasowo (w trakcie tego wątku) tracisz pamięć - nie wiesz jaki był powód spotkania, kim jest osoba/osoby, z którą/którymi się widzisz.
Deirdre: długotrwałe obcowanie z mocą kamienia jak i Locus Nihil wywołało gwałtowne wyciszenie wszystkich emocji. Do końca września towarzyszyć Ci będzie osłabienie, mętlik myśli, uczuć oraz wspomnień związanych z osobami, wobec których żywiłaś wyjątkowo silne uczucia (wspomnienia związane z tymi osobami są dla Ciebie obojętne, nic nieznaczące). W tym okresie fabularnym, jak i następnym, Twoje emocje będą wywoływać wahania nastrojów, odczucia lękowe, problemy ze snem. Każdy sen będzie naznaczony doświadczeniami z podziemi Gringotta, wybuchami złości, które nie pozwolą spokojnie spać, przeinaczonymi wizjami tak realnymi, iż określenie rzeczywistych pragnień oraz odczuć będzie trudne. Rzeczywiste spotkania z bohaterami snów (pozostałych uczestników wydarzenia) staną się dodatkowym czynnikiem wywołującym emocjonalne rozchwianie – będzie ono objawiać się także fizycznie podczas nagłych napadów gorąca, zimnych dreszczy, zawrotów głowy nasilających się szczególnie mocno podczas korzystania z magii. Organizm stopniowo będzie przyzwyczajać się do nietypowych reakcji, jednak interwencja uzdrowiciela może okazać się konieczna, by spróbować wrócić do normalności. Na początku każdej rozgrywki musisz rzucić kością k3 - jeśli wypadnie 1 dostajesz napad niepohamowanej agresji skierowanej wobec postaci Tobie najbliższej, w kolejnym poście.
Claude: ból pleców po ciosie Aongusa będzie towarzyszyć Ci do końca tego okresu fabularnego. Najbliższe tygodnie będą okute bólem oraz trudnościami w utrzymaniu godnej, wyprostowanej sylwetki lokaja, a siniaki na plecach pozostaną dłużej na po zastosowaniu odpowiednich specyfików mających je wyleczyć. Do końca następnego okresu fabularnego Twoje sny będą wyjątkowo silne, często będziesz śnić świadomie, raz po raz przeżywając pojedynek z Aongusem do momentu, w którym zostaniesz pozbawiony miecza. Zażywanie eliksiru słodkiego snu początkowo złagodzi efekty, lecz w konsekwencji uniemożliwi Ci wybudzenie się pod wpływem uderzenia – śnić będziesz dalej, unieruchomiony, mogąc jedynie obserwować Rycerzy oraz Śmierciożerców kolejno wykańczanych przez rycerza w zbroi. Ten szczególny sen przyniesie depresyjny nastrój, stany lękowe oraz objawy bezsenności, które finalnie staną się nadmiernym zmęczeniem, rozdrażnieniem i wybuchami złości. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Cillian: oparzenia dłoni zostały dopisane do Twoich znaków szczególnych. Będą goić się przez najbliższe dwa miesiące, a w trakcie rekonwalescencji skóra na dłoniach będzie wyjątkowo wrażliwa na wszelkie, nawet najmniejsze zmiany temperatury, co objawiać się będzie bolesnym szczypaniem. Często odnajdziesz się w poczuciu niemożności podjęcia właściwej decyzji, zniechęcenia do wszystkich podejmowanych działań. Brak konsekwencji będzie nawiedzać Cię w snach do złudzenia przypominających doznane wizje. Ich nasilenie wystąpi na przełomie października i listopada, kiedy to towarzyszyć Ci będzie wyjątkowo silne zmęczenie oraz stany lękowe. To właśnie wtedy sny zaczną przybierać kształt ostatnich wydarzeń z Locus Nihil – Drew upadającego na posadzkę, zgładzonego mocą zdobytego kamienia; samego siebie, bezradnego, niezdolnego do podjęcia jakiejkolwiek czynności, mogącego jedynie obserwować, jak pulsujące, granatowe żyłki oplatają Twoje ciało, odbierając oddech. Najmniejszy niespodziewany odgłos czy ruch innej osoby będzie przerażać Cię i drażnić przez kolejne tygodnie. Z czasem doznania te wyciszą się, lecz na stałe wyryją duszące piętno. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Mathieu: blizna po oparzeniu została dopisana do znaków szczególnych. Runa wypalona na wnętrzu niewiodącej dłoni będzie goić się do połowy listopada. Przez cały ten okres blizna będzie Ci dokuczać i sprawiać ból. Pierwsze dwa tygodnie okażą się wyjątkowo bolesne; rana po oparzeniu reaguje na jakikolwiek ruch palców, a tymi poruszać będziesz z trudem. Ich zesztywnienie utrzyma się do połowy października. Sny z początku października będą wyjątkowo silne i powiązane szczególnie mocno z działaniami w podziemiach banku – oparzenie na dłoni będzie rozgrzewać się każdej nocy, wyrywając Cię z krzykiem ze snu, zmuszając do bolesnego zanurzenia dłoni w zimnej wodzie. Prędko doświadczysz lęku przed zaśnięciem i odczuwaniem tego samego bólu. Za dnia często będziesz zmęczony i rozdrażniony, czasami nieprzyjemny wobec innych. Nocą doznasz złudnego poczucia ulgi przeistaczającego się w lęk przed zaśnięciem. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Drew: Twój stan jest nieznany. Potrzebujesz natychmiastowej pomocy uzdrowiciela. Wątek będzie kontynuowany z Mistrzem Gry (Zachary).
Tristan: rozorane plecy, choć zaleczone, jeszcze do końca października będą sprawiać ból i utrudniać utrzymanie wyprostowanej sylwetki. Każdy gwałtowniejsze ruch wymagający angażowania mięśni pleców skutkować będzie ciągnącym bólem od zabliźniających się ran. Przez dwa tygodnie powstałe blizny będą uporczywie swędzieć, a stosowanie odpowiednich maści złagodzi to uczucie. Plecy zagoją się w pełni połową listopada, zostawiając po sobie trzy różowawe blizny. Do końca października towarzyszyć Ci będzie charakterystyczne osłabienie, poczucie senności oraz zawroty głowy – przez ten okresu obowiązywać będzie kara -5 do kości niezależna od wartości ogólnej żywotności. Ponadto, w okresie rekonwalescencji, odnajdziesz w sobie niepohamowaną żądze krwi. W pierwszych swych odruchach zapragniesz zranić towarzyszącą Ci osobę - aby wywołać efekt należy na początku rozgrywanego wątku rzucić kością k3; wyrzucenie 1 wywoła efekt, który należy odegrać w dowolnym momencie rozgrywki.
Lyanna: zaleczone rany cięte po mieczu pozostawiły po sobie bliznę. Odpowiednia jej pielęgnacja przez cały październik pozwoli na zagojenie i zostawienie śladu przypominającego o bolesnych doświadczeniach. W tym czasie lewa ręka przynosić będzie dyskomfort oraz wyraźnie utrudniać wykonywanie czynności wymagających obu rąk - obowiązuje kara -5 do kości niezależnie od ogólnej wartości żywotności. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej. Ponadto nierzadko będziesz słyszeć przeraźliwe krakanie.
Craig: na Twojej głowie zostały ślady pięknego poroża, którego żadne zaklęcia czy eliksiry nie są w stanie zniwelować. Na początku każdej rozgrywki w kolejnym okresie fabularnym musisz rzucić kością k3: wyrzucenie 1 sprawi, że poroże pojawi się. Jakakolwiek próba spiłowania poroża w sposób mechaniczny skutkować będzie jego natychmiastowym odrośnięciem. Pozostałości po ranie ciętej na lewym barku zostawią niewielką bliznę, która zagoi się w ciągu kolejnych dwóch tygodni. Rany zadane przez węża pozostawią trwałe ślady – cztery pociągłe blizny po zębach gada, ciągnące się od połowy ramienia do połowy przedramienia. Ból w ręce doskwierać będzie przez kolejny miesiąc, a każde działanie wymagające użycia obu rąk skutkować będzie karą -5 do kości niezależnie od wartości ogólnej żywotności.
Caelan: wyleczenie odniesionych obrażeń zostawi po sobie blizny na piersi oraz lewej ręce, a także siniaki w kostce, pachwinie i sporego guza z tyłu głowy. Ból w lewym barku, pomimo wyleczenia, utrzymywać się będzie przez najbliższe dwa tygodnie, a każdy poważniejszych ruch wymagać większego niż zazwyczaj wysiłku - każda czynność z użyciem obu rąk w tym okresie ma karę -5 do kości. Przez ten sam okres czasu ból w kostce uniemożliwiać będzie sprawne poruszanie się. Będziesz utykać, a ból z czasem zniknie. Przez cały październik, pomimo wyleczenia ran, blizny będą ciągnąć. Uczucie swędzenia potrwa do połowy miesiąca, a stosowanie maści złagodzi efekt.
Francis: plugawa klątwa Tristana pozostawi po sobie ślad w okolicy wątroby. Do końca tego okresu fabularnego musisz przebywać w Mungu. Ponadto straciłeś ucho na skutek rozszczepienia. Zaczniesz cierpieć na bezsenność na skutek koszmarów, których głównym bohaterem będzie zmora zamordowanego przez Ciebie Tristana. Każdorazowo przy rzucie na k100 pojawienie się kostki mniejszej niżeli 10 powodować będzie uczucie identyczne do tego, które towarzyszyło Ci przy konieczności zmierzenia się z plugawą klątwą Rosiera. Spożywanie środków odurzających w tym alkoholi powoduje automatyczną utratę punktów żywotności (-80).
Zmiany w kartach, punkty PD i PB zostaną dodane w ciągu 24h.
Tristan 140/220 (60 kłute, trzy ślady na plecach, 20 psychiczne)
Lyanna 109/202 (60 psychiczne, 5 obita kostka, 28 cięte lewy bark)
Francis 132/215 (20 kłute lewa ręka, 35 psychiczne, 69 cięte lewy bark, 10 tłuczone, 37 cięte brzuch) | postać nieprzytomna
Craig 124/248 (54 psychiczne, 70 cięte)
Caelan 108/240 (74 psychiczne, 28 rany szarpane, 30 tłuczone kostka, 30 cięte)
Theodore 0/220 | postać martwa
Alphard 0/220 | postać martwa
Claude 166/206 (20 tłuczone, 20 psychiczne)
Deirdre 148/200 (52 psychiczne) |
Cillian 109/232 (10 cięte, 10 osłabienie; 10 duszenie się; 20 oparzenia (dłonie), 73 psychiczne)
Drew 0/215 (10 cięte, 40 osłabienie; 5 duszenie się; 160 psychiczne) | nieznany stan postaci
Mathieu 125/222 (10 cięte, 15 osłabienie, 10 oparzenia, 62 psychiczne)
Ramsey 57/217 (9 cięte, 151 psychiczne)
Sigrun 0/215 (215 psychiczne) | postać nieprzytomna
Zachary 45/210 (70 tłuczone, 95 psychiczne)
Hella 99/211 (32 oparzenia, 60 cięte, 40 psychiczne)
Elvira 109/204 (15 oparzenia, 60 cięte, 20 psychiczne)
Edgar 61/223 (20 cięte, 142 psychiczne)
Obserwował z uwagą Ramseya i kiedy wierny sługa zaczął przelewać czarną magię w kierunku Locus Nihil uniósł nieco wyżej brodę z dumą przyglądając się pulsującym szmaragdem żyłkom. Wędrowały one wzdłuż powierzchni ołtarza, do samego fundamentu i finalnie wierzchołku stożka. Nie powiedział im o ryzyku, które rozpatrywał już wcześniej, nie dał im tej informacji uznając, że nie miała ona większego znaczenia. Skoro byli oddani mu oraz sprawie, to musieli być gotów zrobić wszystko, co im nakazał. Widział, że Mulciber opadał z sił, każda mijająca sekunda wzmagała blednięcie jego skóry, tęczówek i warg. Tętniący ołtarz nie zamierzał poprzestać na przejęciu jego magii, której przekazał nader mało i powoli zaczął wyrównywać bilans wysysając z niego życie. Z takimi samymi odczuciami zmuszeni byli pogodzić się Mathieu oraz Zachary, z tym że ten drugi był znacznie bardziej osłabiony i momentalnie opadł na drugie kolano nie czując już nawet bólu spowodowanego uderzeniem. Oddech uzdrowiciela stał się ciężki, miał przed oczyma mroczki, jego palce zaczęły sztywnieć podobnie jak reszta stawów. Zdawał sobie sprawę, że w tym stanie nie mógł nikomu pomóc, tym bardziej że dodatkowe symptomy były wyjątkowo niepokojące.
Deirdre mimo swych wielkich umiejętności również nie podołała wyzwaniu. Zawiedli Craig, Calean oraz Lyanna, po których Czarny Pan przemknął zniecierpliwionym spojrzeniem. Ruszył po linii okręgu przyglądając się kolejnym porażkom z coraz intensywniej bijącą z oczu złością. -Nie przestawajcie, nie pozwólcie sobie na lęk i obawy- jego głos był donośny, niecierpiący sprzeciwu. Wiedział, że Locus Nihil karmił się ich siłami witalnymi i tym samym rozbudzał swą potęgę, jednakże jeszcze do tego momentu wierzył, iż uczynią to jedynie za pomocą własnych zdolności. Czujnemu spojrzeniu nie umknął nawet drobiazg w postaci konieczności podparcia się przez Edgara, którego charczący oddech wskazywał na znaczne osłabienie i tym samym problemy z równowagą.
Dopiero Tristan spowodował, że w ciemnych tęczówkach pojawił się blask satysfakcji. Jako najwyższy rangą Śmierciożerca wykonał swe zadanie perfekcyjnie – dokładnie tak, jak tego od niego oczekiwał. Pozytywnie zaskoczył go Claude, na którym skupił się przez moment, a zaraz po tym znacznie mniejszy entuzjazm wzbudziła w nim Hella. Dziewczyna najwyraźniej nie chciała ryzykować, podeszła do zadania z ogromnym dystansem i mogła jedynie w duchu dziękować własnemu szczęściu, iż udało się jej przelać odpowiednią ilość mocy, bowiem w innym przypadku mogłaby stać się dla wszystkich przykładem osoby ukaranej za tchórzostwo. Z pewnością każdy Rycerz wiedział jak wielką cenę należało za to zapłacić.
Theodore i Cillian z pewnością nie spodziewali się, że już na pierwszej misji przyjdzie im zmierzyć się z mocą, której potęgi nie przyszło im wcześniej poznać. Obydwoje nie podołali jej, źródło bezlitośnie żywiło się na nich czując nienasycenie magią, którą mu przekazali. Wilkes poczuł zawroty głowy, nieprzyjemne ścisnęło go w żołądku, a starszy Macnair przez dłuższą chwilę nie mógł złapać oddechu.
Lord Voldemort nie przypuszczał, że ktoś z obecnych nie wykona jego rozkazu. Zatracony w feerii barw początkowo nie zwrócił uwagi na sojuszniczkę, która najwyraźniej wiedziała lepiej, co należało uczynić i zamiast wspomóc swą magią zdecydowała się ratować Francisa. Każda różdżka była niezbędna, każda przelana moc miała znaczenie. Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, wygiął wargi w pełnym grozy wyrazie, po czym zatrzymał się nieopodal oczekując finału. Uruchomienie źródła miało wkrótce nastąpić i to było priorytetem. Dopiero po wszystkim zamierzał się ze wszystkimi rozmówić.
Elvira podała rannemu eliksir i już po chwili mogła dostrzec wyraźną poprawę. Twarz Francisa nabrała kolorów i choć nie odzyskał przytomności uzdrowicielka mogła mieć pewność, że uratowała mu życie.
Momentalnie lewitujące głazy zaczęły w dużym tempie obracać się dookoła własnej osi. Na ich powierzchni zaczęła tworzyć się siateczka żyłek barwą tożsamych do przeszywającego ich koloru. Nad wierzchołkiem stożka wzniecił się czarny, nieprzenikniony wir, który wolno zaczął podnosić się ku górze, jakoby chcąc wszystkich zmusić do zerknięcia wyżej. Na górnej części każdej z lewitujących skał pokazała się runa jeszcze bardziej rażąc właściwym dla niej kolorem. Zaraz po tym osadzone kamienie uniosły się do połowy wysokości centralnego głazu, zawisły w powietrzu i spadły w dół z łoskotem. W chwili zetknięcia się ich z otworem poświaty zniknęły, a żyłki wyraźnie zbladły. Komnata ponownie wyglądała identycznie, jak na samym początku.
Czarny Pan nie krył satysfakcji. Wolnym, dumnym krokiem ruszył w kierunku środka ołtarza. -Tak, tak przyjaciele- jego głos echem rozniósł się wzdłuż ścian. Rozłożył przedramiona, nieco uniósł je ukazując zaciśniętą różdżkę i obrócił się próbując choć na moment skupić wzrok na każdym z zebranych. -Dzięki waszemu poświęceniu zyskaliśmy potęgę, o jakiej nawet nie przyszło nam marzyć. Staniemy się twórcami, będą o nas prawić legendy, jak do tej pory o druidach- chłodny uśmiech zagościł na jego twarzy, a w głosie brzmiała pewność, którą zdawał się cały emanować. Z ciemnych oczu nie zniknęły jednak iskierki gniewu, jaką w nim wywołała niemoc zebranych.
-Kamienie zostały naładowane, ale wiedźcie, że nie jest to stałe. Im częściej będą nam czynnie służyć, tym szybciej będzie trzeba powrócić tu i zadbać o wypełnienie ich wielką magią. Jak zdążyliście się przekonać wymaga to pełnego skupienia oraz zdolności, których u wielu dzisiaj zabrakło- pokiwał wolno głową, nie kryjąc zawodu, choć wciąż brzmiał wyjątkowo dumnie.
-Nie posłuchaliście mnie. Mieliście się dobrze przygotować, zadbać o eliksiry. Chyba, że ktoś chce mi powiedzieć, że nie zażył żadnego, mimo iż posiadał odpowiednie?- zatrzymał swe spojrzenie na Theo, który najbardziej ze wszystkich odczuł skutki Locus Nihil, a następnie uniósł w jego kierunku różdżkę. -Avada Kedavra- śmiertelna inkantacja rozbrzmiała w uszach wszystkich, po czym w stronę sojusznika pomknął promień zielonego światła. Wilkes nie miał szans na obronę, klątwa rozbiła się o jego pierś i w jednej chwili odebrała życie. Mężczyzna gruchnął o posadzkę, a jego powieki pozostały otwarte. -Niech to będzie dla was wszystkich nauczka. Niefrasobliwość wyklucza możliwość dosięgnięcia potęgi- wyjaśnił cel podjętego środka, choć wcale nie musiał tego robić. Śmierciożercy i Rycerze doskonale wiedzieli z czym wiązał się jego gniew.
-Ty- ruszył w kierunku Elviry pamiętając o jej bezmyślnym zachowaniu. -Głupia dziewczyno- wypowiedział szorstko, ton miał niezwykle chłodny i pozbawiony sarkazmu, który towarzyszył ocenie Cilliana. Wyciągnięta w kierunku uzdrowicielki różdżka mroziła krew w żyłach zważywszy na to, co stało się chwilę wcześniej. -Masz zadbać o wszystkich rannych, służyć im pomocą, kiedy tylko będą tego potrzebowali, nawet jeśli finalnie umrzesz z wycieńczenia- przeszywał ją spojrzeniem niecierpiącym kolejnego sprzeciwu. Wolną dłonią powędrował do czarnej, skórzanej sakwy, z której wyjął po kolei pięć niewielkich rozmiarów pucharów. -Za ich pomocą wrócicie na powierzchnię- powiedział znacznie głośniej, obrócił się, po czym ustawił je na posadzce. Zaraz po zabraniu wszystkich kamieni zdematerializował się. Kłąb czarnego dymu wzbił się w powietrze, zatrzymał na krótką chwilę w okolicach sklepienia komnaty, a następnie zniknął w tym samym miejscu, co wcześniej pojawił.
|
Mapka przedstawia Locus Nihil w momencie uruchomienia - poglądowo.
To już jest koniec, nie ma już nic!
Serdecznie Wam dziękuję za spędzony wspólnie czas. Mam nadzieję, że wszyscy dobrze bawili się <3
Serdecznie Wam dziękuję za spędzony wspólnie czas. Mam nadzieję, że wszyscy dobrze bawili się <3
Postaci zostały nieco poturbowane, pamiętajcie o tym moi drodzy.
Poniżej lista konsekwencji "poeventowych" trwających cały kolejny okres fabularnych chyba, że zostało napisane inaczej:
Ramsey: w pierwszym poście każdego nowego wątku musisz rzucić kością k3. Jeśli wypadnie 1 rzekomą kontrolę nad twym umysłem przejmuje Ogmios, co jest Twoim wyobrażeniem, lecz musisz się do tego stosować. Przyjmujesz jego charakter, sposób rozmowy i podejście do świata, jednakże zachowujesz własne umiejętności oraz biegłości. Działa to tożsamo do sytuacji, której doświadczyłeś podczas eventu. Nie pamiętasz Cassandry, jednak masz świadomość istnienia syna. Nie pamiętasz kto jest jego matką. Nowe blizny: wzdłuż lewego uda.
Zachary: z uwagi na liczne obrażenia uaktywnił się gen odpowiadający za chorobę genetyczną - Dotyk Meduzy. Oczywiście z uwagi na fakt, iż jest to choroba genetyczna nie "wygaśnie" ona po następnym okresie fabularnym. Nowe blizny: w okolicy podbrzusza, podłużna w kształcie szczęki.
Elvira: straciłaś lewe przedramię. Ponadto z uwagi na częste wizje związane z czarnym kamieniem przez cały następny okres fabularny za każdym razem, kiedy rzucisz na kości k100 mniej niż 10 będziesz czuła obecność zamordowanego mężczyzny. Ponadto często będzie Ci towarzyszyć odór rozkładających się zwłok, a Twoje sny obfitować będą w liczne koszmary. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej. Nowe blizny: wzdłuż pleców - począwszy od dolnego kąta łopatki do linii pośladków.
Sigrun: śmierć będzie twoim codziennym kompanem. Wszędzie będziesz widzieć ciała bliskich osób, towarzyszyć Ci będzie nieustanny strach, a ciało nierzadko paraliżować lęk. W Twoich oczach świat umarłych przeniknął do świata żywych i tym samym nie jesteś w stanie rozróżnić kto stoi po jakiej stronie. Dodatkowo często będziesz widzieć Alpharda, będzie do Ciebie mówić, nierzadko prosić o pomoc, a nawet jeśli dowiesz się, że oddał za Ciebie życie to następnego dnia ta wiedza przepadnie. Jego wyobrażenie powróci. Do końca obecnego okresu będziesz przebywać w Mungu na oddziale magipsychiatrii. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -20 do odporności magicznej. Nowe blizny: runa czarnego kamienia pod lewą piersią kolorem przypominająca mugolski tatuaż.
Hella: często będą mieszać Ci się wspomnienia, teraźniejszość z przeszłością. Będą one znikać, a następnego dnia wracać. Nierzadko będziesz zapominać imion znanych Tobie osób, będziesz się łapać na myleniu dobrze Ci znanych run. Nowe blizny: wzdłuż pleców - począwszy od dolnego kąta łopatki do linii pośladków. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Edgar: nie pamiętasz swego brata, nie masz bladego pojęcia o jego istnieniu. Nieustannie myślisz, że Craig nie żyje i wychodzisz z założenia, iż jest tylko kolejną wizją. Mieszać Ci się będzie przeszłość z teraźniejszością, ciężko będzie Ci określić właściwy czas. Łączeniom oraz modyfikacjom ulegną niektóre wspomnienia, szczególnie te niezwykle Ci bliskie i ważne. Przy każdym rozpoczęciu wątku lub napisaniu w nim pierwszego posta musisz rzucić kością k3. Wypadnięcie 1 oznacza, że czasowo (w trakcie tego wątku) tracisz pamięć - nie wiesz jaki był powód spotkania, kim jest osoba/osoby, z którą/którymi się widzisz.
Deirdre: długotrwałe obcowanie z mocą kamienia jak i Locus Nihil wywołało gwałtowne wyciszenie wszystkich emocji. Do końca września towarzyszyć Ci będzie osłabienie, mętlik myśli, uczuć oraz wspomnień związanych z osobami, wobec których żywiłaś wyjątkowo silne uczucia (wspomnienia związane z tymi osobami są dla Ciebie obojętne, nic nieznaczące). W tym okresie fabularnym, jak i następnym, Twoje emocje będą wywoływać wahania nastrojów, odczucia lękowe, problemy ze snem. Każdy sen będzie naznaczony doświadczeniami z podziemi Gringotta, wybuchami złości, które nie pozwolą spokojnie spać, przeinaczonymi wizjami tak realnymi, iż określenie rzeczywistych pragnień oraz odczuć będzie trudne. Rzeczywiste spotkania z bohaterami snów (pozostałych uczestników wydarzenia) staną się dodatkowym czynnikiem wywołującym emocjonalne rozchwianie – będzie ono objawiać się także fizycznie podczas nagłych napadów gorąca, zimnych dreszczy, zawrotów głowy nasilających się szczególnie mocno podczas korzystania z magii. Organizm stopniowo będzie przyzwyczajać się do nietypowych reakcji, jednak interwencja uzdrowiciela może okazać się konieczna, by spróbować wrócić do normalności. Na początku każdej rozgrywki musisz rzucić kością k3 - jeśli wypadnie 1 dostajesz napad niepohamowanej agresji skierowanej wobec postaci Tobie najbliższej, w kolejnym poście.
Claude: ból pleców po ciosie Aongusa będzie towarzyszyć Ci do końca tego okresu fabularnego. Najbliższe tygodnie będą okute bólem oraz trudnościami w utrzymaniu godnej, wyprostowanej sylwetki lokaja, a siniaki na plecach pozostaną dłużej na po zastosowaniu odpowiednich specyfików mających je wyleczyć. Do końca następnego okresu fabularnego Twoje sny będą wyjątkowo silne, często będziesz śnić świadomie, raz po raz przeżywając pojedynek z Aongusem do momentu, w którym zostaniesz pozbawiony miecza. Zażywanie eliksiru słodkiego snu początkowo złagodzi efekty, lecz w konsekwencji uniemożliwi Ci wybudzenie się pod wpływem uderzenia – śnić będziesz dalej, unieruchomiony, mogąc jedynie obserwować Rycerzy oraz Śmierciożerców kolejno wykańczanych przez rycerza w zbroi. Ten szczególny sen przyniesie depresyjny nastrój, stany lękowe oraz objawy bezsenności, które finalnie staną się nadmiernym zmęczeniem, rozdrażnieniem i wybuchami złości. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Cillian: oparzenia dłoni zostały dopisane do Twoich znaków szczególnych. Będą goić się przez najbliższe dwa miesiące, a w trakcie rekonwalescencji skóra na dłoniach będzie wyjątkowo wrażliwa na wszelkie, nawet najmniejsze zmiany temperatury, co objawiać się będzie bolesnym szczypaniem. Często odnajdziesz się w poczuciu niemożności podjęcia właściwej decyzji, zniechęcenia do wszystkich podejmowanych działań. Brak konsekwencji będzie nawiedzać Cię w snach do złudzenia przypominających doznane wizje. Ich nasilenie wystąpi na przełomie października i listopada, kiedy to towarzyszyć Ci będzie wyjątkowo silne zmęczenie oraz stany lękowe. To właśnie wtedy sny zaczną przybierać kształt ostatnich wydarzeń z Locus Nihil – Drew upadającego na posadzkę, zgładzonego mocą zdobytego kamienia; samego siebie, bezradnego, niezdolnego do podjęcia jakiejkolwiek czynności, mogącego jedynie obserwować, jak pulsujące, granatowe żyłki oplatają Twoje ciało, odbierając oddech. Najmniejszy niespodziewany odgłos czy ruch innej osoby będzie przerażać Cię i drażnić przez kolejne tygodnie. Z czasem doznania te wyciszą się, lecz na stałe wyryją duszące piętno. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Mathieu: blizna po oparzeniu została dopisana do znaków szczególnych. Runa wypalona na wnętrzu niewiodącej dłoni będzie goić się do połowy listopada. Przez cały ten okres blizna będzie Ci dokuczać i sprawiać ból. Pierwsze dwa tygodnie okażą się wyjątkowo bolesne; rana po oparzeniu reaguje na jakikolwiek ruch palców, a tymi poruszać będziesz z trudem. Ich zesztywnienie utrzyma się do połowy października. Sny z początku października będą wyjątkowo silne i powiązane szczególnie mocno z działaniami w podziemiach banku – oparzenie na dłoni będzie rozgrzewać się każdej nocy, wyrywając Cię z krzykiem ze snu, zmuszając do bolesnego zanurzenia dłoni w zimnej wodzie. Prędko doświadczysz lęku przed zaśnięciem i odczuwaniem tego samego bólu. Za dnia często będziesz zmęczony i rozdrażniony, czasami nieprzyjemny wobec innych. Nocą doznasz złudnego poczucia ulgi przeistaczającego się w lęk przed zaśnięciem. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej.
Drew: Twój stan jest nieznany. Potrzebujesz natychmiastowej pomocy uzdrowiciela. Wątek będzie kontynuowany z Mistrzem Gry (Zachary).
Tristan: rozorane plecy, choć zaleczone, jeszcze do końca października będą sprawiać ból i utrudniać utrzymanie wyprostowanej sylwetki. Każdy gwałtowniejsze ruch wymagający angażowania mięśni pleców skutkować będzie ciągnącym bólem od zabliźniających się ran. Przez dwa tygodnie powstałe blizny będą uporczywie swędzieć, a stosowanie odpowiednich maści złagodzi to uczucie. Plecy zagoją się w pełni połową listopada, zostawiając po sobie trzy różowawe blizny. Do końca października towarzyszyć Ci będzie charakterystyczne osłabienie, poczucie senności oraz zawroty głowy – przez ten okresu obowiązywać będzie kara -5 do kości niezależna od wartości ogólnej żywotności. Ponadto, w okresie rekonwalescencji, odnajdziesz w sobie niepohamowaną żądze krwi. W pierwszych swych odruchach zapragniesz zranić towarzyszącą Ci osobę - aby wywołać efekt należy na początku rozgrywanego wątku rzucić kością k3; wyrzucenie 1 wywoła efekt, który należy odegrać w dowolnym momencie rozgrywki.
Lyanna: zaleczone rany cięte po mieczu pozostawiły po sobie bliznę. Odpowiednia jej pielęgnacja przez cały październik pozwoli na zagojenie i zostawienie śladu przypominającego o bolesnych doświadczeniach. W tym czasie lewa ręka przynosić będzie dyskomfort oraz wyraźnie utrudniać wykonywanie czynności wymagających obu rąk - obowiązuje kara -5 do kości niezależnie od ogólnej wartości żywotności. Cały kolejny okres obowiązuje Cię kara -10 do odporności magicznej. Ponadto nierzadko będziesz słyszeć przeraźliwe krakanie.
Craig: na Twojej głowie zostały ślady pięknego poroża, którego żadne zaklęcia czy eliksiry nie są w stanie zniwelować. Na początku każdej rozgrywki w kolejnym okresie fabularnym musisz rzucić kością k3: wyrzucenie 1 sprawi, że poroże pojawi się. Jakakolwiek próba spiłowania poroża w sposób mechaniczny skutkować będzie jego natychmiastowym odrośnięciem. Pozostałości po ranie ciętej na lewym barku zostawią niewielką bliznę, która zagoi się w ciągu kolejnych dwóch tygodni. Rany zadane przez węża pozostawią trwałe ślady – cztery pociągłe blizny po zębach gada, ciągnące się od połowy ramienia do połowy przedramienia. Ból w ręce doskwierać będzie przez kolejny miesiąc, a każde działanie wymagające użycia obu rąk skutkować będzie karą -5 do kości niezależnie od wartości ogólnej żywotności.
Caelan: wyleczenie odniesionych obrażeń zostawi po sobie blizny na piersi oraz lewej ręce, a także siniaki w kostce, pachwinie i sporego guza z tyłu głowy. Ból w lewym barku, pomimo wyleczenia, utrzymywać się będzie przez najbliższe dwa tygodnie, a każdy poważniejszych ruch wymagać większego niż zazwyczaj wysiłku - każda czynność z użyciem obu rąk w tym okresie ma karę -5 do kości. Przez ten sam okres czasu ból w kostce uniemożliwiać będzie sprawne poruszanie się. Będziesz utykać, a ból z czasem zniknie. Przez cały październik, pomimo wyleczenia ran, blizny będą ciągnąć. Uczucie swędzenia potrwa do połowy miesiąca, a stosowanie maści złagodzi efekt.
Francis: plugawa klątwa Tristana pozostawi po sobie ślad w okolicy wątroby. Do końca tego okresu fabularnego musisz przebywać w Mungu. Ponadto straciłeś ucho na skutek rozszczepienia. Zaczniesz cierpieć na bezsenność na skutek koszmarów, których głównym bohaterem będzie zmora zamordowanego przez Ciebie Tristana. Każdorazowo przy rzucie na k100 pojawienie się kostki mniejszej niżeli 10 powodować będzie uczucie identyczne do tego, które towarzyszyło Ci przy konieczności zmierzenia się z plugawą klątwą Rosiera. Spożywanie środków odurzających w tym alkoholi powoduje automatyczną utratę punktów żywotności (-80).
Zmiany w kartach, punkty PD i PB zostaną dodane w ciągu 24h.
Tristan 140/220 (60 kłute, trzy ślady na plecach, 20 psychiczne)
Lyanna 109/202 (60 psychiczne, 5 obita kostka, 28 cięte lewy bark)
Francis 132/215 (20 kłute lewa ręka, 35 psychiczne, 69 cięte lewy bark, 10 tłuczone, 37 cięte brzuch) | postać nieprzytomna
Craig 124/248 (54 psychiczne, 70 cięte)
Caelan 108/240 (74 psychiczne, 28 rany szarpane, 30 tłuczone kostka, 30 cięte)
Theodore 0/220 | postać martwa
Alphard 0/220 | postać martwa
Claude 166/206 (20 tłuczone, 20 psychiczne)
Deirdre 148/200 (52 psychiczne) |
Cillian 109/232 (10 cięte, 10 osłabienie; 10 duszenie się; 20 oparzenia (dłonie), 73 psychiczne)
Drew 0/215 (10 cięte, 40 osłabienie; 5 duszenie się; 160 psychiczne) | nieznany stan postaci
Mathieu 125/222 (10 cięte, 15 osłabienie, 10 oparzenia, 62 psychiczne)
Ramsey 57/217 (9 cięte, 151 psychiczne)
Sigrun 0/215 (215 psychiczne) | postać nieprzytomna
Zachary 45/210 (70 tłuczone, 95 psychiczne)
Hella 99/211 (32 oparzenia, 60 cięte, 40 psychiczne)
Elvira 109/204 (15 oparzenia, 60 cięte, 20 psychiczne)
Edgar 61/223 (20 cięte, 142 psychiczne)
- Ekwipunek:
Tristan:
1. Eliksir kociego wzroku
2. Kryształ
3. Eliksir siły
4. Brzękadło
+ Rękawice
Lyanna:
Różdżka, Oko Ślepego jako biżuteria na palcu, nakładka na pas z sakwami, a w niej eliksiry:
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 21)- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 21)
- Eliksir przeciwbólowy x1
- Antidotum podstawowe x1
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
Francis:
magiczny dywan (pomniejszony)
różdżkaeliksir siły (+31)marynowaną narośl ze szczuroszczeta
maść z wodnej gwiazdy (+31)
petki i skręcik
Criag:
Różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, kamień runiczny
- Wywar wzmacniający x1
- Mieszanka antydepresyjna x1- Wywar ze szczuroszczeta x1
Claean:
- miotła (pomniejszona, w kieszeni)
- Mieszanka antydepresyjna x1
- Czuwający Strażnik x1 (+28)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek)
[/url]ten kryształ (+10 do transmutacji).
Theodore:
-wywar ze szczuroszczeta
- eliksir banshee
- eliksir kociego wzroku (+30)- czuwający strażnik (+28)
+ kryształ
Alphard:
różdżka w dłoni, amulet z jeleniego poroża na szyi i zaczarowana torba, w której znajdują się takie przedmioty:
1. miotła (zwykła);
2. szczurza czaszka;
3. Smocza łza (1 porcja);
4. Eliksir ochrony (1 porcja);
5. Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17);
6. Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka);
7. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek);
8. pierwszy kryształ (kilk);
9. drugi kryształ (kilk);
10. Wywar wzmacniający (1 porcja, od Cassandry);
11. Mieszanka antydepresyjna (1 porcja, od Cassandry);
12. Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, od Cassandry);
13. Antidotum podstawowe (1 porcja, Cassandry).
Claude:
- Eliksir siły x1 (+31) - z zebrania od Cass [zużyty]
- Antidotum podstawowe x1 - z zebrania od Cass
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5) - z KP
- Pasta na oparzenia (1 porcje, stat. 20) - z KP
Deidre:
od Cass wywar wzmacniający x1 i eliksir uspokajający x1 (+43), sztylet za pasem pończoch, wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)
Cillian:
- różdżka
- Pasta na oparzenia x1 (+39)
- Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- Kryształ (od Elviry)
Drew:
Różdżka, maska śmierciożercy, nakładka na pas z eliksirami:
-Wywar Żywej Śmierci (1 porcja, stat. 40 )
-Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 15)
-Eliksir niezłomności (1 porcje, stat. 40)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
-Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21)
-Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 20)
-Baza ze szpiku kostnego
-[?] Felix Felicis (1 porcja, stat. 40)
Mathieu:
Różdżka
Wywar wzmacniający
Mieszanka antydepresyjna
Wywar ze szczuroszczeta
Antidotum podstawowe
[Eliksiry wzięte w Białej Wywernie od Cassandry]
Ramsey:
Różdżka, maska śmierciożercy, czarna perła, malachitowy pierścień)
1. Świstoklik - stara brosza
2. Oko ślepego
3. Eliksir kociego wzroku
4. Antidotum na niepowszechne trucizny
Sigrun:
Różdżka, maska śmierciożercy na twarzy, oko ślepego na palcu i zaczarowana torba, a w niej:
1. Brzękadło
2. Miotła
3 i 4. Maść z wodnej gwiazdy x2
5 i 6. Eliksir uspokajający x2
7. Marynowana narośl ze szczuroszczeta x1
8. Felix Felicis x1
9. Antidotum na niepowszechne trucizny x1
10. Smocza łza x1
11. Czuwający strażnik x1
12. Eliksir kociego wzroku x1
13. Eliksir byka x1
14. Eliksir wąchacza x1 (od Cassandry)
15. Kryształ
16. Drugi kryształ
Zachary:
Różdżka, magiczny kompas, nakładka na pas:Eliksir wiggenowy (1 porcja, moc 32) od Cassandry
Czuwający Strażnik (1 porcja, moc 28) od Cassandry
Antidotum podstawowe (1 porcja)
Czarna Mara (1 porcja)
Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, moc 17)
Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 8 )
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcje, stat. 40)
Wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 8 )
Hella:
- różdżka,
- eliksiry pochowane po kieszeniach:1. Maść z wodnej gwiazdy x1 (+31)
2. Eliksir uspokajający x1 (+43)
3. Smocza łza x1
4. Eliksir kociego wzroku x1 (+30)
Elvira:
1. Kameleon (od Caelana)2. Eliksir wiggenowy (od Cass)3. Marynowana narośl ze szczuroszczeta (od Cass)
4. Eliksir przeciwbólowy (mój)
+kryształ o działaniu mikstury buchorożca, różdżka
Edgar:
Różdżka, fluoryt
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat.32)
- Eliksir Banshee (1 porcja, stat. 32)
- [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32)
Z obawą przyglądał się kolejnym czarodziejom, którzy usiłowali przelać na ołtarz cząstkę siebie, nie sposób było nie dostrzec ich porażek i choć sam podołał, niewielka była w tym pociecha: doskonale przecież wiedział, że jego moc nie wystarczy, że był na to za słaby, że nie był w stanie zrobić więcej; do ostatniej chwili łudził się nadzieją, że ktoś zdoła przelać wreszcie szalę na ich korzyść - przegrywali w walce z nieuchronnym. Podróż aż tutaj zostawiła na nich swoje krwawe ślady, na większości z nich. Nie przerywał koncentracji, wzmagając ją na słowa Czarnego Pana, gotów oddać mu wszystko - już to zrobił, kiedy zdobył Mroczny Znak. Wtem wszystko się skończyło: ołtarz został aktywowany, nie dało się tego przeoczyć, wir przybierał na sile, błyski stawały się coraz jaskrawsze; zmrużył oczy, nie potrafił rozróżnić pobłyskujących run, ich znaczeń, aż wreszcie rytuał dobiegł końca: dokonało się - co właściwie? nie był pewien, ale ufał, ufał temu, który ich tutaj sprowadził.
Błysk szmaragdowego promienia zaklęcia oślepił go na krótko, gdy rozległ się głuchy dźwięk uderzającego o posadzkę ciała; Czarny Pan był trudnym, wymagającym panem, dawał wiele - ale nie za darmo. Wilkes nie podołał swojemu zadaniu, był za słaby, a słabli nie mieli prawa kąpać się w Jego chwale. Nie odważył odezwać się ni słowem, gdy czarnoksiężnik zbliżył się do dziewczyny, która ocaliła Francisa. Ten głupiec pewnie nigdy nie zrozumie, ile dla niego zaryzykowała. Czy było warto? Sądził, że prędzej czy później dziewczyna tego pożałuje - choć nie w tej chwili. Czarny Pan zniknął, pozostawił po sobie strzępy czarnej mgły, stygnące ciało i wrzącą w żyłach krew.
Opuścił powieki na krótki moment, zbierając myśli, a gdy je uniósł - wpatrywał się tępo w kielichy pozostawione przez Czarnego Pana, przeżyli - i mogą się stąd wydostać. Pięć kielichów - po trzy osoby, jeden świstoklik zabierze cztery. Ale wcześniej - musieli zorganizować pomoc dla wszystkich.
- Co jest z Rookwood? - zwrócił się do Elviry, która obwieściła jej śmierć wcześniej; nie był w stanie przyjrzeć się zmianom na jej ciele, stał zbyt daleko. Teraz - wydawało się, że jej klatka piersiowa delikatnie się porusza. Obejrzał się na Zachary'ego, on stał bliżej kobiety. - Z Macnairem? - zapytał jeszcze raz, utrzymując spojrzenie na Shafiqu; Drew wydawał się tak samo pozbawiony tchu. Ale żyć musiał, tego pragnął Czarny Pan. Ale Zachary nie był w stanie mu pomóc, sam potrzebował pomocy. Trzeba było ich wszystkich zabrać do magomedyków. Trzeba było im wszystkim - pomóc się tam dostać. Elvira nie zdąży pomóc każdemu.
- Mathieu - zwrócił się do kuzyna, odnajdując jego spojrzenie. - Claude - złapał wzrokiem swojego lokaja, wyglądał na jednego ze zdrowszych. Będzie w stanie to zrobić bez nadmiernego obciążenia. - Zabierzcie ciało Alpharda do domu, na Grimmuald Place. I opowiedzcie jego rodzinie, co się stało - Blackowie stanęli po stronie Lorda Voldemorta, wiedzieli, że czarnoksiężnik musiał zwyciężyć. Alphard zaś wykazał się męstwem i odwagą, jakiej od niego oczekiwano. Zasługiwał na pogrzeb z honorami, zasługiwał na to, by pochowano go w rodzinnym grobowcu - nie w nienazwanych podziemiach opętanych złowieszczą czarnoksięską mocą. Musiał upewnić się, że tam wróci - poselstwo Mathieu miało oddać honory również od jego rodziny. Miał zostać jego szwagrem, ale to o tym, który szwagrem faktycznie był, myślał teraz bardziej. Obejrzał się w kierunku Francisa, Elvira utrzymała go przy życiu; miał krótką myśl w głowie, że dla wszystkich, a na pewno dla niego, byłoby lepiej, gdyby tego nie przeżył. Wciąż nie wiedział, co Francis kombinował - i nie zamierzał czekać, aż się o tym przekona. Nie zamierzał traktować go okrutną klątwą, ale daleki był też litowaniu się nad nim - Lestrange doskonale znał moc tego kamienia, spędził z nią naprawdę dużo czasu. I sprowokował ją własną głupotą - a może źle przeliczonym wyrachowaniem. Trudno było stwierdzić, póki pozostawał nieprzytomny. Jego też należało zabrać do medyków, ale tym zamierzał zająć się sam.
- Imperio - wypowiedział głucho inkantację, kierując kraniec różdżki na nieprzytomne ciało Francisa; nieświadomy klątwy pojmie jej znaczenie w odpowiednim czasie. Był osłabiony, teraz, gdy adrenalina opadła, czuł przeraźliwy ból posiekanych nożami pleców - ale zagryzł zęby, by ten ból nie wytrącił go z koncentracji. Dopiero wówczas kątem oka dostrzegł Deirdre, teraz już wiedząc, że była cała: żywa, że cokolwiek miał pod paznokciami, nie było jej krwią.
Błysk szmaragdowego promienia zaklęcia oślepił go na krótko, gdy rozległ się głuchy dźwięk uderzającego o posadzkę ciała; Czarny Pan był trudnym, wymagającym panem, dawał wiele - ale nie za darmo. Wilkes nie podołał swojemu zadaniu, był za słaby, a słabli nie mieli prawa kąpać się w Jego chwale. Nie odważył odezwać się ni słowem, gdy czarnoksiężnik zbliżył się do dziewczyny, która ocaliła Francisa. Ten głupiec pewnie nigdy nie zrozumie, ile dla niego zaryzykowała. Czy było warto? Sądził, że prędzej czy później dziewczyna tego pożałuje - choć nie w tej chwili. Czarny Pan zniknął, pozostawił po sobie strzępy czarnej mgły, stygnące ciało i wrzącą w żyłach krew.
Opuścił powieki na krótki moment, zbierając myśli, a gdy je uniósł - wpatrywał się tępo w kielichy pozostawione przez Czarnego Pana, przeżyli - i mogą się stąd wydostać. Pięć kielichów - po trzy osoby, jeden świstoklik zabierze cztery. Ale wcześniej - musieli zorganizować pomoc dla wszystkich.
- Co jest z Rookwood? - zwrócił się do Elviry, która obwieściła jej śmierć wcześniej; nie był w stanie przyjrzeć się zmianom na jej ciele, stał zbyt daleko. Teraz - wydawało się, że jej klatka piersiowa delikatnie się porusza. Obejrzał się na Zachary'ego, on stał bliżej kobiety. - Z Macnairem? - zapytał jeszcze raz, utrzymując spojrzenie na Shafiqu; Drew wydawał się tak samo pozbawiony tchu. Ale żyć musiał, tego pragnął Czarny Pan. Ale Zachary nie był w stanie mu pomóc, sam potrzebował pomocy. Trzeba było ich wszystkich zabrać do magomedyków. Trzeba było im wszystkim - pomóc się tam dostać. Elvira nie zdąży pomóc każdemu.
- Mathieu - zwrócił się do kuzyna, odnajdując jego spojrzenie. - Claude - złapał wzrokiem swojego lokaja, wyglądał na jednego ze zdrowszych. Będzie w stanie to zrobić bez nadmiernego obciążenia. - Zabierzcie ciało Alpharda do domu, na Grimmuald Place. I opowiedzcie jego rodzinie, co się stało - Blackowie stanęli po stronie Lorda Voldemorta, wiedzieli, że czarnoksiężnik musiał zwyciężyć. Alphard zaś wykazał się męstwem i odwagą, jakiej od niego oczekiwano. Zasługiwał na pogrzeb z honorami, zasługiwał na to, by pochowano go w rodzinnym grobowcu - nie w nienazwanych podziemiach opętanych złowieszczą czarnoksięską mocą. Musiał upewnić się, że tam wróci - poselstwo Mathieu miało oddać honory również od jego rodziny. Miał zostać jego szwagrem, ale to o tym, który szwagrem faktycznie był, myślał teraz bardziej. Obejrzał się w kierunku Francisa, Elvira utrzymała go przy życiu; miał krótką myśl w głowie, że dla wszystkich, a na pewno dla niego, byłoby lepiej, gdyby tego nie przeżył. Wciąż nie wiedział, co Francis kombinował - i nie zamierzał czekać, aż się o tym przekona. Nie zamierzał traktować go okrutną klątwą, ale daleki był też litowaniu się nad nim - Lestrange doskonale znał moc tego kamienia, spędził z nią naprawdę dużo czasu. I sprowokował ją własną głupotą - a może źle przeliczonym wyrachowaniem. Trudno było stwierdzić, póki pozostawał nieprzytomny. Jego też należało zabrać do medyków, ale tym zamierzał zająć się sam.
- Imperio - wypowiedział głucho inkantację, kierując kraniec różdżki na nieprzytomne ciało Francisa; nieświadomy klątwy pojmie jej znaczenie w odpowiednim czasie. Był osłabiony, teraz, gdy adrenalina opadła, czuł przeraźliwy ból posiekanych nożami pleców - ale zagryzł zęby, by ten ból nie wytrącił go z koncentracji. Dopiero wówczas kątem oka dostrzegł Deirdre, teraz już wiedząc, że była cała: żywa, że cokolwiek miał pod paznokciami, nie było jej krwią.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k8' : 5, 6, 4, 6, 3, 4, 7, 4, 4, 7, 2, 8, 4
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'k8' : 5, 6, 4, 6, 3, 4, 7, 4, 4, 7, 2, 8, 4
Nie było już dłużej czasu na wątpliwości, na zmianę decyzji. Czy była ona właściwa, czy przeciwnie, przynajmniej zdołała doprowadzić rzecz do końca, skutecznie - nawet bez sił na skomplikowane zaklęcia medyczne była nadal porządnym uzdrowicielem, któremu nie straszne były najobrzydliwsze rany, najbardziej beznadziejne przypadki. Wiedziała, że Wiggen podziałał z samej tylko obserwacji zrujnowanej twarzy Francisa; z jego prawego podżebrza przestała także obficie tryskać krew, choć zapewne będzie jeszcze potrzebował jej sowitego uzupełniania. Najważniejsze, że przeżył - jeżeli tylko wyjdą stąd żywi, zajmą się nim na oddziale, nie widziała innej możliwości.
Pozwoliła ciału mężczyzny zsunąć się bezładnie z kolan, wsunęła pustą fiolkę do kieszeni i upewniła się, że jego puls jest stabilny. Potem z różdżką w dłoni wstała na nogi, choć jedynie na kilka sekund, gdyż moc emanująca z artefaktu, nagły rozbłysk świateł i wir, za którym instynktownie uniosła przemęczoną twarz, łącznie posłały ją z powrotem na kolana. Nie spodziewała się, że po całej serii koszmarnych wydarzeń ich misja zakończy się powodzeniem. Może to i lepiej, że tkwiła w takiej pozycji, drżąc konwulsyjnie i przyciskając różdżkę do piersi, gdy Czarny Pan podjął swoją przemowę. Lepiej, że z szoku nie była w stanie skrzywić się na myśl o powrocie do podziemi ani przewrócić z wrażenia, gdy powietrze przecięła zielona wiązka śmiertelnego zaklęcia. Nigdy dotąd nie miała okazji widzieć jej efektu na własne oczy, dlatego gdy ciało Wilkesa głucho uderzyło o stopnie ołtarza, dopadło ją dziwne poczucie odrealnienia, które utrzymało się aż do momentu, gdy potężny czarnoksiężnik zwrócił się bezpośrednio do niej.
Nigdy nie chciała być niczym mniej niż dumną czarownicą pozbawioną słabości, a jednak gdy kraniec czarnej różdżki znalazł się na linii jej wzroku, gdy dobiegła ją przygana, obelga, chłód i nienawiść w bezlitosnej mowie, odniosła wrażenie, że jest niczym więcej jak tylko gołym pisklęciem. Bezbronnym, bezradnym, niemym. Łzy szczypały ją w oczy, nie mogła tego powstrzymać, tak samo jak spięcia mięśni w oczekiwaniu na karę - wyprostowała się jednak na kolanach, by przyjąć konsekwencje z namiastką godności. Skinęła głową i wydusiła ledwie słyszalne "Tak, panie", kiedy otrzymała rozkaz, a choć całe ciało paliło ją ze zmęczenia, wiedziała, że nie jest to zadanie, któremu nie będzie w stanie podołać.
Dość już dziś okazała słabości, by ponadto wycofać się kantem z tej jednej rzeczy, która powinna być jej perfekcyjnie dopracowaną specjalnością i zapewne jedynym powodem, dla którego pozwolono jej uczestniczyć w misji. Odważyła się wypuścić wstrzymywany oddech dopiero wtedy, kiedy Czarny Pan rozpłynął się w czarnej mgle, pozostawiając po sobie puchary - jak się domyśliła, świstokliki. Wstała wreszcie, by chwiejnie i bez wstydu podbiec do ciała, na którym zależało jej najmocniej. Znajdzie czas dla wszystkich, tak jak jej przykazano, ale w pierwszej kolejności i tak powinna zająć się najciężej rannymi. Wyminęła się z Rosierem, przed którym pokornie opuściła głowę.
- Kiedy ją badałam, była martwa. Teraz... nie wiem - Nic nie miało sensu, zdecydowana większość tego, co tu dziś ujrzała, była poza jej pojmowaniem. - Idę do niego. - dodała, gdy wspomniał o Macnairze.
Jeżeli czegoś się obawiała, to tego, że była już zbyt osłabiona, by myśleć jasno. Jej wzmacniające zaklęcie wygasało, coraz mniej tolerowała ból, do tego brodziła we krwi, częściowo swojej własnej, częściowo obcej, która ściekała jej kroplami ze spodni. Uniosła białą różdżkę w kierunku własnych ran, ale w głowie zakuła ją okropna myśl; nawet jeżeli finalnie umrzesz z wycieńczenia. Czuła się tak, jakby już opadała z sił, ale póki mogła chodzić, to nie było ważne, mogła zostawić własne problemy na później, więcej - nie miała innego wyjścia. Wśród rannych odnalazła więc jedyną poza Drew osobę, której szczątkowo ufała.
- Cillian, musisz mi pomóc - wydusiła, zaciskając zęby i patrząc na niego twardo mimo zaróżowionej twarzy, by nie przyszło mu na myśl rzucić głupi komentarz. - Drew jest nieprzytomny, nie wiem, co mu jest, nie dam rady mu sama pomóc, musimy... - Zabrać go do lecznicy, chciała powiedzieć, ale myśli nadgoniły słowa; do lecznicy na pewno zwali się większość rannych, Cassandra była jedna, Zachary również ranny. Drew potrzebował pomocy natychmiast, a ona z nikim nie zamierzała wykłócać się o to, czyje życie jest ważniejsze. Musiała szybko wymyślić coś innego, cokolwiek. - Znam uzdrowicielkę, która na pewno nie odmówi. Mieszka na Grimmauld Place. Chodź, nie ma czasu. - Nie wyobrażała sobie, żeby Cillian miał odmówić pomocy własnemu kuzynowi, ale nie wiedziała, co wydarzyło się w podziemiach, nie chciała niczego zostawiać przypadkowi, więc dodała. - Odwdzięczę się. Jakiekolwiek masz rany, zajmę się wszystkimi. Ale pomóż mi go uratować.
Świstoklików było pięć. Powinno i tak wystarczyć dla wszystkich.
/zt dla mnie i Cilliana, jak ktoś chce jeszcze się podpiąć pod nasz świstoklik to zapraszam
--> tu będę iść z Drew
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pozwoliła ciału mężczyzny zsunąć się bezładnie z kolan, wsunęła pustą fiolkę do kieszeni i upewniła się, że jego puls jest stabilny. Potem z różdżką w dłoni wstała na nogi, choć jedynie na kilka sekund, gdyż moc emanująca z artefaktu, nagły rozbłysk świateł i wir, za którym instynktownie uniosła przemęczoną twarz, łącznie posłały ją z powrotem na kolana. Nie spodziewała się, że po całej serii koszmarnych wydarzeń ich misja zakończy się powodzeniem. Może to i lepiej, że tkwiła w takiej pozycji, drżąc konwulsyjnie i przyciskając różdżkę do piersi, gdy Czarny Pan podjął swoją przemowę. Lepiej, że z szoku nie była w stanie skrzywić się na myśl o powrocie do podziemi ani przewrócić z wrażenia, gdy powietrze przecięła zielona wiązka śmiertelnego zaklęcia. Nigdy dotąd nie miała okazji widzieć jej efektu na własne oczy, dlatego gdy ciało Wilkesa głucho uderzyło o stopnie ołtarza, dopadło ją dziwne poczucie odrealnienia, które utrzymało się aż do momentu, gdy potężny czarnoksiężnik zwrócił się bezpośrednio do niej.
Nigdy nie chciała być niczym mniej niż dumną czarownicą pozbawioną słabości, a jednak gdy kraniec czarnej różdżki znalazł się na linii jej wzroku, gdy dobiegła ją przygana, obelga, chłód i nienawiść w bezlitosnej mowie, odniosła wrażenie, że jest niczym więcej jak tylko gołym pisklęciem. Bezbronnym, bezradnym, niemym. Łzy szczypały ją w oczy, nie mogła tego powstrzymać, tak samo jak spięcia mięśni w oczekiwaniu na karę - wyprostowała się jednak na kolanach, by przyjąć konsekwencje z namiastką godności. Skinęła głową i wydusiła ledwie słyszalne "Tak, panie", kiedy otrzymała rozkaz, a choć całe ciało paliło ją ze zmęczenia, wiedziała, że nie jest to zadanie, któremu nie będzie w stanie podołać.
Dość już dziś okazała słabości, by ponadto wycofać się kantem z tej jednej rzeczy, która powinna być jej perfekcyjnie dopracowaną specjalnością i zapewne jedynym powodem, dla którego pozwolono jej uczestniczyć w misji. Odważyła się wypuścić wstrzymywany oddech dopiero wtedy, kiedy Czarny Pan rozpłynął się w czarnej mgle, pozostawiając po sobie puchary - jak się domyśliła, świstokliki. Wstała wreszcie, by chwiejnie i bez wstydu podbiec do ciała, na którym zależało jej najmocniej. Znajdzie czas dla wszystkich, tak jak jej przykazano, ale w pierwszej kolejności i tak powinna zająć się najciężej rannymi. Wyminęła się z Rosierem, przed którym pokornie opuściła głowę.
- Kiedy ją badałam, była martwa. Teraz... nie wiem - Nic nie miało sensu, zdecydowana większość tego, co tu dziś ujrzała, była poza jej pojmowaniem. - Idę do niego. - dodała, gdy wspomniał o Macnairze.
Jeżeli czegoś się obawiała, to tego, że była już zbyt osłabiona, by myśleć jasno. Jej wzmacniające zaklęcie wygasało, coraz mniej tolerowała ból, do tego brodziła we krwi, częściowo swojej własnej, częściowo obcej, która ściekała jej kroplami ze spodni. Uniosła białą różdżkę w kierunku własnych ran, ale w głowie zakuła ją okropna myśl; nawet jeżeli finalnie umrzesz z wycieńczenia. Czuła się tak, jakby już opadała z sił, ale póki mogła chodzić, to nie było ważne, mogła zostawić własne problemy na później, więcej - nie miała innego wyjścia. Wśród rannych odnalazła więc jedyną poza Drew osobę, której szczątkowo ufała.
- Cillian, musisz mi pomóc - wydusiła, zaciskając zęby i patrząc na niego twardo mimo zaróżowionej twarzy, by nie przyszło mu na myśl rzucić głupi komentarz. - Drew jest nieprzytomny, nie wiem, co mu jest, nie dam rady mu sama pomóc, musimy... - Zabrać go do lecznicy, chciała powiedzieć, ale myśli nadgoniły słowa; do lecznicy na pewno zwali się większość rannych, Cassandra była jedna, Zachary również ranny. Drew potrzebował pomocy natychmiast, a ona z nikim nie zamierzała wykłócać się o to, czyje życie jest ważniejsze. Musiała szybko wymyślić coś innego, cokolwiek. - Znam uzdrowicielkę, która na pewno nie odmówi. Mieszka na Grimmauld Place. Chodź, nie ma czasu. - Nie wyobrażała sobie, żeby Cillian miał odmówić pomocy własnemu kuzynowi, ale nie wiedziała, co wydarzyło się w podziemiach, nie chciała niczego zostawiać przypadkowi, więc dodała. - Odwdzięczę się. Jakiekolwiek masz rany, zajmę się wszystkimi. Ale pomóż mi go uratować.
Świstoklików było pięć. Powinno i tak wystarczyć dla wszystkich.
/zt dla mnie i Cilliana, jak ktoś chce jeszcze się podpiąć pod nasz świstoklik to zapraszam
--> tu będę iść z Drew
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 02.01.21 10:51, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Choć starała się jak mogła, by przelać odpowiednią ilość mocy, najwyraźniej było jej za mało. Wiedziała, że musi podejść do zadania z najwyższą starannością, zwłaszcza że Czarny Pan obserwował ich i z pewnością nie wybaczyłby lekceważenia. Ignorując osłabienie i ból zrobiła użytek z różdżki, ale jej moc była tylko jedną ze składowych, nie mogła sama napełnić kamieni, musieli to zrobić wszyscy.
Kamienie zaczęły obracać się wokół własnej osi, pojawiły się na nich siateczki kolorowych żyłek, Lyanna obserwowała to wszystko co się z nimi działo z zapartym tchem, aż do momentu, kiedy wszystko ustało i komnata znów zaczęła wyglądać jak wcześniej. Nie rozumiała jeszcze, jakie to będzie mieć konsekwencje później, na ten moment była skupiona na tu i teraz. Na tym, że wciąż żyła, że kamienie nie wyssały z niej życia tak, jak wcześniej zrobiły to z niektórymi spośród nich. Odetchnęła głęboko, próbując się wewnętrznie uspokoić, bo choć na zewnątrz wydawała się beznamiętna, w środku wypełniały ją liczne, często sprzeczne doznania.
Ale Czarny Pan nie wydawał się w pełni zadowolony. Czyżby jednak nie udało im się do końca? Napełnili kamienie zbyt słabo? Słuchała w ciszy kolejnych padających słów, ale nic nie mogło przygotować jej na to, co stało się chwilę później. Nie przypuszczałaby, że Czarny Pan może tu i teraz tak po prostu zabić jedno z nich, i to jedyną osobę z tego grona, która była jej w jakiś sposób droga. Zrozumiała to dopiero w chwili, kiedy błysnęło zielone światło i Theo, znajdujący się tak blisko niej, padł martwy na ziemię.
Jak w zwolnionym tempie obserwowała, jak jej dawny ukochany upada niczym marionetka, której ktoś przeciął sznurki. Bez życia osunął się na posadzkę, a jego ciemne oczy, w których przed laty tak często dostrzegała błysk zrozumienia, pozostały szeroko otwarte, ale już puste i martwe. Równie pusta i martwa była w środku ona. Choć przez lata żywiła do niego żal, a kiedy powrócił do jej życia jej odczucia względem niego były skomplikowane i pełne sprzeczności, musiał umrzeć żeby wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że w głębi duszy nigdy nie przestała go kochać. I umarł na jej oczach, podczas gdy ona tylko stała i patrzyła, niezdolna do poruszenia się choćby o cal. Zimna i beznamiętna jak marmurowy posąg, świadoma tego, że w obecności Czarnego Pana nie mogła zrobić nic, tak jak nie mogła ocalić Theo przed śmiercią. Zdawała sobie też sprawę z tego, że równie dobrze to ona mogła tam leżeć, że wystarczyło aby Czarny Pan przesunął różdżkę kawałek dalej, za cel obrał ją… A mógł to zrobić. Mógł zabić każdego z nich, a z jakiegoś nieznanego powodu wybrał właśnie Theo, żeby uczynić go przykładem dla wszystkich. Przykładem tego, jak kończą się porażki i niepowodzenia. Choć pozornie beznamiętna i pozbawiona uczuć, to głęboko w środku rozdzierał ją ból silniejszy od tego, który wciąż czuła w ramieniu, a który stracił na znaczeniu w obliczu tego, że jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek kochała, właśnie został zabity na jej oczach. Choć był kiedyś czas, kiedy pragnęła się na nim zemścić za to, że ją porzucił i złamał jej serce, teraz wolałaby, żeby na jego miejscu leżał każdy z pozostałych rycerzy, tylko nie on.
Odzyskała władzę w ciele dopiero, kiedy Czarny Pan zniknął. Niemal bezwiednie, niewiele myśląc podeszła do martwego ciała dawnego kochanka i ukucnęła przy nim, patrząc na twarz niegdyś drogą, później znienawidzoną, a w ostatnich tygodniach często budzącą skrajne odczucia. Spojrzała w ciemne oczy, już nie dostrzegając w nich znajomych iskier. Były teraz niczym czarne, bezdenne otchłanie. Wyciągnęła rękę, by powoli opuścić jego powieki. Nie płakała, a jej szczęki pozostawały mocno zaciśnięte. Nie mogła okazać słabości ani tego, że śmierć Theo w jakiś silniejszy sposób nią poruszyła. Musiała być silna i niezłomna w obecności innych rycerzy. Wiedziała, że żaden z nich nie jest jej przyjacielem, że żadnemu tak naprawdę nie może w pełni ufać pomimo tego, że łączyła ich wspólna idea. Swój ból przeżywała głęboko w środku, i ten wewnętrzny ból był dużo gorszy niż ten fizyczny doskwierający w rozciętym ramieniu. Wiedziała, że ramię pewnie będzie się dało uleczyć, może zostanie jej blizna, ale ciało wróci do sprawności. Ale ten, którego kiedyś kochała, już nie wróci. Straciła go ponownie, tym razem na zawsze. Kiedy przed laty ją porzucił również cierpiała, ale wtedy wiedziała, że on gdzieś tam był i żył. Teraz pozbawiono ich szansy na pojednanie, na walkę ramię w ramię o wspólną sprawę, choć jeszcze niedawno myśl o tym, że znalazł się wśród rycerzy, była dla niej tak niewygodna i niezręczna.
Teraz, kiedy leżał martwy u jej stóp żałowała, że tylko raz dane im było współpracować, i to tak krótko, ponieważ przez większość wyprawy pozostawali rozdzieleni.
Ale był jeszcze jeden, komu los Theo mógł nie być obojętny. Spojrzała na Caelana, spodziewając się, że kuzyn Theo zrozumie to, co chciała zrobić. Co oboje powinni zrobić mimo tego, że poza osobą Theo nic ich nie łączyło, że byli sobie właściwie obcy. Czarny Pan nie zabronił im przecież go zabrać.
- Musimy zabrać jego ciało – odezwała się do niego, a jej głos zabrzmiał sucho i pusto, jakby od dawna go nie używała. Theo nie zasługiwał na to, żeby tu zgnić zapomniany przez wszystkich, choć jeszcze kilka miesięcy temu życzyłaby mu gorszego losu. Choć zawsze była egoistką myślącą tylko o sobie, teraz wykazała się ludzkim odruchem. Pragnęła zabrać go stąd i oddać jego rodzinie, by został godnie pochowany. Pytanie tylko, co im powiedzą? Sama nie rozumiała, dlaczego Theo zginął. Dlaczego Czarny Pan wybrał właśnie jego.
Finalnie zabrała się jednym ze świstoklików, by móc z ulgą opuścić to miejsce. Zabrała martwego Theo, którego ciało należało zwrócić rodzinie. Chociaż tyle mogła dla niego zrobić, choć niewątpliwie po tym, co wydarzyło się w podziemiach, a zwłaszcza na samym końcu wyprawy, jej serce stanie się jeszcze bardziej stwardniałe i zimne. Coś takiego nie mogło pozostać obojętne nawet dla niej, mimo że latami wmawiała sobie, że Theo już się dla niej nie liczy. Jego śmierć udowodniła, że się oszukiwała. Że nawet jej zimne serce było zdolne do miłości pomimo doznanych krzywd, ale jej dawna miłość umarła i ściskając jego martwą dłoń czuła się jeszcze bardziej samotna niż kiedykolwiek.
| zt. dla Lyanny
Kamienie zaczęły obracać się wokół własnej osi, pojawiły się na nich siateczki kolorowych żyłek, Lyanna obserwowała to wszystko co się z nimi działo z zapartym tchem, aż do momentu, kiedy wszystko ustało i komnata znów zaczęła wyglądać jak wcześniej. Nie rozumiała jeszcze, jakie to będzie mieć konsekwencje później, na ten moment była skupiona na tu i teraz. Na tym, że wciąż żyła, że kamienie nie wyssały z niej życia tak, jak wcześniej zrobiły to z niektórymi spośród nich. Odetchnęła głęboko, próbując się wewnętrznie uspokoić, bo choć na zewnątrz wydawała się beznamiętna, w środku wypełniały ją liczne, często sprzeczne doznania.
Ale Czarny Pan nie wydawał się w pełni zadowolony. Czyżby jednak nie udało im się do końca? Napełnili kamienie zbyt słabo? Słuchała w ciszy kolejnych padających słów, ale nic nie mogło przygotować jej na to, co stało się chwilę później. Nie przypuszczałaby, że Czarny Pan może tu i teraz tak po prostu zabić jedno z nich, i to jedyną osobę z tego grona, która była jej w jakiś sposób droga. Zrozumiała to dopiero w chwili, kiedy błysnęło zielone światło i Theo, znajdujący się tak blisko niej, padł martwy na ziemię.
Jak w zwolnionym tempie obserwowała, jak jej dawny ukochany upada niczym marionetka, której ktoś przeciął sznurki. Bez życia osunął się na posadzkę, a jego ciemne oczy, w których przed laty tak często dostrzegała błysk zrozumienia, pozostały szeroko otwarte, ale już puste i martwe. Równie pusta i martwa była w środku ona. Choć przez lata żywiła do niego żal, a kiedy powrócił do jej życia jej odczucia względem niego były skomplikowane i pełne sprzeczności, musiał umrzeć żeby wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że w głębi duszy nigdy nie przestała go kochać. I umarł na jej oczach, podczas gdy ona tylko stała i patrzyła, niezdolna do poruszenia się choćby o cal. Zimna i beznamiętna jak marmurowy posąg, świadoma tego, że w obecności Czarnego Pana nie mogła zrobić nic, tak jak nie mogła ocalić Theo przed śmiercią. Zdawała sobie też sprawę z tego, że równie dobrze to ona mogła tam leżeć, że wystarczyło aby Czarny Pan przesunął różdżkę kawałek dalej, za cel obrał ją… A mógł to zrobić. Mógł zabić każdego z nich, a z jakiegoś nieznanego powodu wybrał właśnie Theo, żeby uczynić go przykładem dla wszystkich. Przykładem tego, jak kończą się porażki i niepowodzenia. Choć pozornie beznamiętna i pozbawiona uczuć, to głęboko w środku rozdzierał ją ból silniejszy od tego, który wciąż czuła w ramieniu, a który stracił na znaczeniu w obliczu tego, że jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek kochała, właśnie został zabity na jej oczach. Choć był kiedyś czas, kiedy pragnęła się na nim zemścić za to, że ją porzucił i złamał jej serce, teraz wolałaby, żeby na jego miejscu leżał każdy z pozostałych rycerzy, tylko nie on.
Odzyskała władzę w ciele dopiero, kiedy Czarny Pan zniknął. Niemal bezwiednie, niewiele myśląc podeszła do martwego ciała dawnego kochanka i ukucnęła przy nim, patrząc na twarz niegdyś drogą, później znienawidzoną, a w ostatnich tygodniach często budzącą skrajne odczucia. Spojrzała w ciemne oczy, już nie dostrzegając w nich znajomych iskier. Były teraz niczym czarne, bezdenne otchłanie. Wyciągnęła rękę, by powoli opuścić jego powieki. Nie płakała, a jej szczęki pozostawały mocno zaciśnięte. Nie mogła okazać słabości ani tego, że śmierć Theo w jakiś silniejszy sposób nią poruszyła. Musiała być silna i niezłomna w obecności innych rycerzy. Wiedziała, że żaden z nich nie jest jej przyjacielem, że żadnemu tak naprawdę nie może w pełni ufać pomimo tego, że łączyła ich wspólna idea. Swój ból przeżywała głęboko w środku, i ten wewnętrzny ból był dużo gorszy niż ten fizyczny doskwierający w rozciętym ramieniu. Wiedziała, że ramię pewnie będzie się dało uleczyć, może zostanie jej blizna, ale ciało wróci do sprawności. Ale ten, którego kiedyś kochała, już nie wróci. Straciła go ponownie, tym razem na zawsze. Kiedy przed laty ją porzucił również cierpiała, ale wtedy wiedziała, że on gdzieś tam był i żył. Teraz pozbawiono ich szansy na pojednanie, na walkę ramię w ramię o wspólną sprawę, choć jeszcze niedawno myśl o tym, że znalazł się wśród rycerzy, była dla niej tak niewygodna i niezręczna.
Teraz, kiedy leżał martwy u jej stóp żałowała, że tylko raz dane im było współpracować, i to tak krótko, ponieważ przez większość wyprawy pozostawali rozdzieleni.
Ale był jeszcze jeden, komu los Theo mógł nie być obojętny. Spojrzała na Caelana, spodziewając się, że kuzyn Theo zrozumie to, co chciała zrobić. Co oboje powinni zrobić mimo tego, że poza osobą Theo nic ich nie łączyło, że byli sobie właściwie obcy. Czarny Pan nie zabronił im przecież go zabrać.
- Musimy zabrać jego ciało – odezwała się do niego, a jej głos zabrzmiał sucho i pusto, jakby od dawna go nie używała. Theo nie zasługiwał na to, żeby tu zgnić zapomniany przez wszystkich, choć jeszcze kilka miesięcy temu życzyłaby mu gorszego losu. Choć zawsze była egoistką myślącą tylko o sobie, teraz wykazała się ludzkim odruchem. Pragnęła zabrać go stąd i oddać jego rodzinie, by został godnie pochowany. Pytanie tylko, co im powiedzą? Sama nie rozumiała, dlaczego Theo zginął. Dlaczego Czarny Pan wybrał właśnie jego.
Finalnie zabrała się jednym ze świstoklików, by móc z ulgą opuścić to miejsce. Zabrała martwego Theo, którego ciało należało zwrócić rodzinie. Chociaż tyle mogła dla niego zrobić, choć niewątpliwie po tym, co wydarzyło się w podziemiach, a zwłaszcza na samym końcu wyprawy, jej serce stanie się jeszcze bardziej stwardniałe i zimne. Coś takiego nie mogło pozostać obojętne nawet dla niej, mimo że latami wmawiała sobie, że Theo już się dla niej nie liczy. Jego śmierć udowodniła, że się oszukiwała. Że nawet jej zimne serce było zdolne do miłości pomimo doznanych krzywd, ale jej dawna miłość umarła i ściskając jego martwą dłoń czuła się jeszcze bardziej samotna niż kiedykolwiek.
| zt. dla Lyanny
Ogromne poświęcenie spotykało się z gloryfikacją, wszyscy, którzy gotowi byli oddać swoje życie, swoją moc za słuszność ten sprawy znaleźli się w jednym miejscu. Spojrzenie padło na martwe ciało mężczyzny, który stanął na drodze zaklęcia Czarnego Pana, śmiertelna zieleń ugodziła w jego ciało pozbawiając tchu. Stał niedaleko ołtarza, widząc wszystkich – zmęczonych, wyczerpanych mniej lub bardziej, pod wpływem silnych emocji czy wzburzenia, całkowicie wyciszonych. Każdy przeszedł długą drogę, aby znaleźć się w tym miejscu, każdy poświęcił coś i dał z siebie wszystko co tylko mógł, aby zbliżyć się do sukcesu. Jedno poświęcili więcej, inni mniej. Spojrzał na Alpharda i jego ciało leżące na posadzce bez ruchu, oddał życie dla tej sprawy, poświęcił najwięcej… za kilka miesięcy mieli stać się rodziną. Tragiczne, smutne i niezwykle bolesne. Spojrzał na innych, na bardziej i mniej znajome twarze. Udało im się, osiągnęli swój cel.
Głos Tristana wyrwał go z zadumy. Skinął głową. To naturalne, że jeden z nich powinien zjawić się w rezydencji rodu Black, oddając ciało jego najbliższych. Byli świadkami odwagi i męstwa, wszelkich działań które podjął, aby zbliżyć ich do sukcesu i całego poświęcenia, którego doprowadziło do jego śmierci. Mathieu nie był idealnym kandydatem z powodów oczywistych, jednak odda honory zmarłemu i spełni powierzone mu zadanie. Spojrzał na Claude’a, miał towarzyszyć mu w działaniach. W milczeniu przygotowali się do transportowania ciała Alpharda i oddania go jego najbliższym. Słysząc o podróży na Grimmuald Place uznał, że powinni skorzystać z jednego. Z pozostałymi członkami rodziny zobaczy się później, teraz musiał spełnić powierzone mu zadanie, być może jedno z najważniejszych.
Kiedy wszystko było już gotowe, tak jak być powinno spojrzał na Claude'a i inne osoby chętne do transportowania się świstoklikiem w tamtą okolicę, nie mieli daleko, ale zadanie stojące przed nimi było niewątpliwie ważne. Sprawdził czy wszystko ma i razem z pozostałymi, którzy byli gotowi do dalszej podróży ruszył w drogę.
| ZT - Mathieu, Claude, ciało Alpharda
Głos Tristana wyrwał go z zadumy. Skinął głową. To naturalne, że jeden z nich powinien zjawić się w rezydencji rodu Black, oddając ciało jego najbliższych. Byli świadkami odwagi i męstwa, wszelkich działań które podjął, aby zbliżyć ich do sukcesu i całego poświęcenia, którego doprowadziło do jego śmierci. Mathieu nie był idealnym kandydatem z powodów oczywistych, jednak odda honory zmarłemu i spełni powierzone mu zadanie. Spojrzał na Claude’a, miał towarzyszyć mu w działaniach. W milczeniu przygotowali się do transportowania ciała Alpharda i oddania go jego najbliższym. Słysząc o podróży na Grimmuald Place uznał, że powinni skorzystać z jednego. Z pozostałymi członkami rodziny zobaczy się później, teraz musiał spełnić powierzone mu zadanie, być może jedno z najważniejszych.
Kiedy wszystko było już gotowe, tak jak być powinno spojrzał na Claude'a i inne osoby chętne do transportowania się świstoklikiem w tamtą okolicę, nie mieli daleko, ale zadanie stojące przed nimi było niewątpliwie ważne. Sprawdził czy wszystko ma i razem z pozostałymi, którzy byli gotowi do dalszej podróży ruszył w drogę.
| ZT - Mathieu, Claude, ciało Alpharda
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Źle oszacowali swoje siły. Był przekonany o tym, że się uda i tym boleśniejsze było ukłucie porażki, kiedy zbyt nikła ilość jego magii przeniknęła do ołtarza. Jakaś niewidzialna dłoń zacisnęła się mocno wokół jego trzewi, wydusiła wszystkie siły. Zderzenie z rzeczywistością było dotkliwe; czuł, jak jego bezkrytyczna osobowość w jednej chwili pęka. Nie pocieszała go myśl, że nie był w tym osamotniony. Zaszedłszy tak daleko, osiągnąwszy już tak wiele i dotknąwszy mocy, która dla wielu była niedostępna powinien móc więcej. Pomimo tego, ołtarz rozbłysł nagle, a wir nad nim rozszalał się na dobre. Obserwował rozgrywającą się przed nim scenę walcząc wciąż z własnym wewnętrznym gniewem skierowanym na samego siebie, ze słabością, pulsującym potwornie w skroniach przeszywającym bólem głowy. Blask kamieni tylko wzmagał pulsowanie wewnątrz czaszki, ale nie zamknął oczu ani na chwilę. Patrzył na wszystko do samego końca.
Gniew Czarnego Pana był czymś czego z pewnością nie chciał doświadczyć nigdy — kiedy jego niezadowolenie objęło Cilliana, a później skoncentrowało się na Wilkesie, skierował wzrok ku szkolnemu znajomemu, widząc jak blask gaśnie w jego oczach, gdy ciało otulał szmaragdowy błysk. Ludzka śmierć była mu już tak bliska i tak obecna, że sam akt nie wywołał w nim zupełnie niczego, tak jak poprzednio wiadomość o śmierci Rookwood, Macnaira, Blacka. Oni wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ta wyprawa wiązała się w ogromnym ryzykiem. Nie bywał sentymentalny, więc ani przez moment nie przemknęła mu myśl, że możemy któregokolwiek z nich brakować. Był zbyt pragmatyczny — było jednak szkoda ich umiejętności, wiedzy, magii i zdolności. Ofiara jednak została złożona, a lord Black, którego osobiście wcielił w szeregi zaufanych sojuszników Czarnego Pana dokonał największej, oddając swoje życie w imię chwały lorda Voldemorta. Pozostałe zgony nie były więc niezbędne. Prócz Theo — Pan ukarał go i ten widok powinien stać się przestrogą dla wszystkich pozostałych; niewykonywanie jego woli musiało nieść konsekwencje.
Kiedy Czarny Pan, zabrawszy wszystkie wypełnione mocą kamienie zniknął, wypuścił głośniej powietrze z płuc. Rozejrzał się dookoła — dopiero teraz, kiedy zadanie zostało przez nich wykonane mógł skoncentrować się na wszystkich innych, wcześniej wcale nieistotnych, teraz niosących znamiona priorytetów. Tristan zabrał głos jako pierwszy, powiódł więc wzrokiem ku leżących ciałach, a później wypowiedział czarnomagiczną inkantację, różdżkę kierując w stronę swojego szwagra. To przypomniało mu o tym, co widział, gdy tylko znaleźli się w komnacie, a na co wtedy nie mógł zareagować od razu. Przeszedł przez ołtarz, przystając obok Rosiera.
— Zachary — zwrócił się do uzdrowiciela, marszcząc brwi. — Zorganizujesz pomoc wszystkim? — Był tu jednym z dwóch uzdrowicieli, a jednak doświadczonym, zaufanym. Potrzebowali jego trzeźwego umysłu i wsparcia, ale sam nie wyglądał też najlepiej. Jeśli potrzebował czegoś, musiał mówić. zrobią to, co konieczne, by umożliwić mu sprawne działanie.
Pokonał kolejne dwa kroki, by zrównać się z Tristanem i spojrzał na niego kontrolnie, by upewnić się, że moc kamienia odeszła, nie zawładnęła nim ślepo. Był zbyt potężny, zbyt ważny, by dać się opętać i zgubić czarnomagicznej mocy artefaktu. Potrzebowali go trzeźwo myślącego i sprawnego.
— Czym sobie na to zasłużył? — Bo co do tego, że zasłużył nie miał żadnych wątpliwości — żadnych, poza tą jedną, że to moc tego miejsca źle na nich wpływała. Obejrzał się jeszcze na Shafiqa; powinni stąd szybko odejść, chwycić za świstokliki i przenieść się z dala od podziemi Gringotta. Ale oni dwaj, Deirdre i Craig musieli dopilnować, by wszyscy to zrobili, nie zostawiając nikogo za sobą.
Elvira zamierzała już zadbać o nieprzytomnego Drew, Cillian miał jej w tym pomóc. Claude i Mathieu mieli zadbać o dostarczenie ofiarnego truchła Blacka rodzinie. Spojrzał na nieprzytomną Sigrun. Była prawdopodobnie najbardziej potrzebująca z nich wszystkich.
Gniew Czarnego Pana był czymś czego z pewnością nie chciał doświadczyć nigdy — kiedy jego niezadowolenie objęło Cilliana, a później skoncentrowało się na Wilkesie, skierował wzrok ku szkolnemu znajomemu, widząc jak blask gaśnie w jego oczach, gdy ciało otulał szmaragdowy błysk. Ludzka śmierć była mu już tak bliska i tak obecna, że sam akt nie wywołał w nim zupełnie niczego, tak jak poprzednio wiadomość o śmierci Rookwood, Macnaira, Blacka. Oni wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ta wyprawa wiązała się w ogromnym ryzykiem. Nie bywał sentymentalny, więc ani przez moment nie przemknęła mu myśl, że możemy któregokolwiek z nich brakować. Był zbyt pragmatyczny — było jednak szkoda ich umiejętności, wiedzy, magii i zdolności. Ofiara jednak została złożona, a lord Black, którego osobiście wcielił w szeregi zaufanych sojuszników Czarnego Pana dokonał największej, oddając swoje życie w imię chwały lorda Voldemorta. Pozostałe zgony nie były więc niezbędne. Prócz Theo — Pan ukarał go i ten widok powinien stać się przestrogą dla wszystkich pozostałych; niewykonywanie jego woli musiało nieść konsekwencje.
Kiedy Czarny Pan, zabrawszy wszystkie wypełnione mocą kamienie zniknął, wypuścił głośniej powietrze z płuc. Rozejrzał się dookoła — dopiero teraz, kiedy zadanie zostało przez nich wykonane mógł skoncentrować się na wszystkich innych, wcześniej wcale nieistotnych, teraz niosących znamiona priorytetów. Tristan zabrał głos jako pierwszy, powiódł więc wzrokiem ku leżących ciałach, a później wypowiedział czarnomagiczną inkantację, różdżkę kierując w stronę swojego szwagra. To przypomniało mu o tym, co widział, gdy tylko znaleźli się w komnacie, a na co wtedy nie mógł zareagować od razu. Przeszedł przez ołtarz, przystając obok Rosiera.
— Zachary — zwrócił się do uzdrowiciela, marszcząc brwi. — Zorganizujesz pomoc wszystkim? — Był tu jednym z dwóch uzdrowicieli, a jednak doświadczonym, zaufanym. Potrzebowali jego trzeźwego umysłu i wsparcia, ale sam nie wyglądał też najlepiej. Jeśli potrzebował czegoś, musiał mówić. zrobią to, co konieczne, by umożliwić mu sprawne działanie.
Pokonał kolejne dwa kroki, by zrównać się z Tristanem i spojrzał na niego kontrolnie, by upewnić się, że moc kamienia odeszła, nie zawładnęła nim ślepo. Był zbyt potężny, zbyt ważny, by dać się opętać i zgubić czarnomagicznej mocy artefaktu. Potrzebowali go trzeźwo myślącego i sprawnego.
— Czym sobie na to zasłużył? — Bo co do tego, że zasłużył nie miał żadnych wątpliwości — żadnych, poza tą jedną, że to moc tego miejsca źle na nich wpływała. Obejrzał się jeszcze na Shafiqa; powinni stąd szybko odejść, chwycić za świstokliki i przenieść się z dala od podziemi Gringotta. Ale oni dwaj, Deirdre i Craig musieli dopilnować, by wszyscy to zrobili, nie zostawiając nikogo za sobą.
Elvira zamierzała już zadbać o nieprzytomnego Drew, Cillian miał jej w tym pomóc. Claude i Mathieu mieli zadbać o dostarczenie ofiarnego truchła Blacka rodzinie. Spojrzał na nieprzytomną Sigrun. Była prawdopodobnie najbardziej potrzebująca z nich wszystkich.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Starała się z całych sił, złożyła na ołtarzu Locus Nihil wszystko, co posiadała: całą czarnomagiczną moc, wydobywaną z najgłębszych czeluści czarodziejskiej duszy. To jednak nie wystarczyło; starożytny artefakt domagał się ciągle więcej i więcej, wysysał ją z energii, wyszarpywał też resztki przytomności i uczuć. Dłoń trzymająca różdżkę drżała, gdy kamienie nagle uniosły się, a chwilę potem, po pojawieniu się czarnego wiru, opadły. W komnacie zapadła cisza, przerażająca, napięta, majestatyczna, zakończona niskim tonem Lorda Voldemorta. Merciourt odruchowo schyliła głowę; była wyczerpana, ale wiedziała, że nie podołała, że nie udało się jej - im? - przelać w ołtarz wystarczająco wiele mrocznej energii, by czerpać z jego mocy stale. Osiągnęli połowiczny sukces, o ile o jakimkolwiek triumfie mogła w ogóle być mowa: czarownica z drżeniem serca obserwowała blask zielonego promienia, a potem padające na ziemie ciało Wilkesa. Zapłacił najwyższą cenę za słabość, lecz Dei nie była w stanie przejąć się losem sojusznika. Ani sojuszniczki, kątem oka zerknęła na Elvirę, która - cóż, tak jak przewidywała - okazała się krnąbrną i głupią dziewuchą. Nie rozumiała, po co śpieszyła na ratunek Francisowi, który najwyraźniej uczynił coś równie niemądrego. To także nie budziło satysfakcji, dopiero zniknięcie Czarnego Pana sprawiło, że Deirdre poczuła coś w rodzaju ulgi, nie obejmującej jednak całego ciała i psychiki. Zrobiła kilka kroków do tyłu, rozglądając się po pomieszczeniu, by spróbować zrozumieć, co właściwe działo się z resztą Rycerzy Walpurgii. Dopiero wtedy dostrzegła leżące na ziemi ciało Alpharda i w pełni dotarły do niej dyspozycje wydawane przez Rosiera. Coś zakłuło ją w sercu, głęboko, boleśnie; jakiś dawny podszept nakazywał pobiec ku bezwładnemu Blackowi, przyklęknąć przy nim, upewnić się, że ten odszedł, ale śmierciożerczyni nie poruszyła się nawet o cal, pustym wzrokiem wpatrując się w bezwładną sylwetkę arystokraty. Oddychała głęboko, pozornie stoicko spokojna, pozbawiona jakiejkolwiek mimiki; dopiero po kilku długich chwilach odwróciła się do Rosiera, przyglądając się jego zmęczonej twarzy z dziwnym skupieniem, z jakąś niezdrową zapalczywością i jednocześnie zdziwieniem, jakby widziała go po raz ostatni i jednocześnie po raz pierwszy w życiu. Żył, przetrwał to, co przygotowały dla nich czeluści Gringotta, a potem, jako jeden z niewielu, stawił czoła kamieniom Locus Nihil. Chciałaby pochwycić jego nadgarstek, mocno, poczuć pod palcami szybki puls, ścięgna i żyły, ale wszystkie skrajne uczucia zostały dziwnie przyprószone, rozdarte, rozsypane, tak jak cała jej osobowość. Pomimo tego, że fizycznie wyglądała na wręcz niedotkniętą okropieństwami przebytej drogi, ta kosztowała ją naprawdę wiele. Zacisnęła usta, zerkając jeszcze na nieprzytomnego Francisa, pewna, że Rosier poinformuje ich o tym, czego dopuścił się nieudolny Lestrange - na razie jednak czuła, że musi odpocząć. Spróbować poukładać wewnętrzną pustkę, zebrać myśli, przeanalizować to, co się stało. Przez moment wyglądała tak, jakby chciała coś Tristanowi powiedzieć, jakiś blask przebił się przez niepokojące zmatowienie źrenic, ale sekundę później zgasł. Schyliła tylko głowę w geście szacunku, po czym oddaliła się w stronę świstoklików, chcąc opuścić to przeklęte miejsce.
| Dei zt
| Dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Promień jego zaklęcia sięgnął celu, ugodził Francisa w pierś i wziął go pod działanie zaklęcia; pod imperiusem Lestrange nie będzie w stanie sprzeciwić się woli Czarnego Pana, pytanie tylko, jak długo uda mu się tak pociągnąć. Nie chciał dla niego śmierci za zdradę - był bratem Evandry, jego zachowanie miało uderzyć w nią bezpośrednio, nie tylko emocjonalnie, ale również politycznie. Czy on w ogóle był tego świadomy - jak bardzo krzywdził ją swoim zachowaniem? Jak bardzo mógł ją skrzywdzić, wystawić na zagrożenie? Trwała wojna, a podczas wojny każda oznaka niesubordynacji mogła doprowadzić do najgorszego. Na zwątpienie w swoją żonę pozwolić nie mógł nikomu.
Odprowadził spojrzeniem Elvirę, która wraz z Cillianem zabrała z podziemi jego krewnego.
- Oddycha - Sigrun, ale zmierzający ku niej czarodzieje z pewnością zamierzali jej pomóc. Upewniwszy się, że ma przy sobie odpowiednią pomoc, przeniósł spojrzenie na Mulcibera.
- Próbował ukraść kamień - odparł Ramseyowi, przenosząc ku niemu spojrzenie. - Rzucił się za nim - po co? - Nie poradził sobie dzisiaj najlepiej. Nie wiem, czy przytłoczyły go podziemia, opętały moce tego miejsca, czy jest po prostu idiotą - mówił dalej, nie zamierzając ukrywać swoich myśli przed przyjacielem. Nie pojmował, dlaczego jego towarzysze nie zrobili nic, żeby uspokoić jego wyskoki wcześniej. - Układał się z naszym duchem, kiedy nikogo przy nim nie było - dodał, ściszając głos; nie dawał mu się nieść po wnętrzu jaskini, zamierzając zachować te słowa dla Mulcibera. Całe zdarzenie wywołało jego słuszną nieufność, nie wiedział, co Francis wtedy wykombinował, ale był pewien, że nie był nawet w połowie takim durniem, jakiego próbował udawać. - Wybrał własną przyjemność zamiast obowiązku. Tyle zdążył mi opowiedzieć - Co to właściwie oznaczało? Dla niego, dla nich? Czy miało nieść konsekwencje w czasie? Nie wiedział, nie wiedział nic prócz tego, że należało mieć na niego oko - i powinien wiedzieć o tym ktoś więcej prócz niego samego. - Będziesz służył Czarnemu Panu. Kiedy ktoś zapyta, jak się zraniłeś, odpowiesz, że służąc Jemu i walcząc za Niego. Opowiesz, że jesteś dumny z tego, że mogłeś to zrobić, tak jak dumny powinien być każdy czarodziej o twoim pochodzeniu, bo idea niesiona przez Czarnego Pana jest warta każdego poświęcenia - zwrócił się już do Francisa, nachylając się nad jego ciałem, by dźwignąć je z kamiennej posadzki.
- Zabiorę go - zwrócił się do Ramseya, po drodze uchwyciwszy skierowane ku niemu spojrzenie Deirdre. Odwzajemnił je na ułamek sekundy, wiedząc, że musiał z nią pomówić. Skinął głową na Mulcibera, chwytając świstoklik razem z nim i Deirdre, zabierając również Francisa, z zamiarem dostarczenia go do Munga. Nie poświęcił spojrzenia tym, którzy nawoływali do zajęcia się jego szaleństwem - uznawszy, że sami wpadli w jego sidła, zwodzeni tutejszymi mocami.
/zt dla Tristana, Ramseya i Francisa
Odprowadził spojrzeniem Elvirę, która wraz z Cillianem zabrała z podziemi jego krewnego.
- Oddycha - Sigrun, ale zmierzający ku niej czarodzieje z pewnością zamierzali jej pomóc. Upewniwszy się, że ma przy sobie odpowiednią pomoc, przeniósł spojrzenie na Mulcibera.
- Próbował ukraść kamień - odparł Ramseyowi, przenosząc ku niemu spojrzenie. - Rzucił się za nim - po co? - Nie poradził sobie dzisiaj najlepiej. Nie wiem, czy przytłoczyły go podziemia, opętały moce tego miejsca, czy jest po prostu idiotą - mówił dalej, nie zamierzając ukrywać swoich myśli przed przyjacielem. Nie pojmował, dlaczego jego towarzysze nie zrobili nic, żeby uspokoić jego wyskoki wcześniej. - Układał się z naszym duchem, kiedy nikogo przy nim nie było - dodał, ściszając głos; nie dawał mu się nieść po wnętrzu jaskini, zamierzając zachować te słowa dla Mulcibera. Całe zdarzenie wywołało jego słuszną nieufność, nie wiedział, co Francis wtedy wykombinował, ale był pewien, że nie był nawet w połowie takim durniem, jakiego próbował udawać. - Wybrał własną przyjemność zamiast obowiązku. Tyle zdążył mi opowiedzieć - Co to właściwie oznaczało? Dla niego, dla nich? Czy miało nieść konsekwencje w czasie? Nie wiedział, nie wiedział nic prócz tego, że należało mieć na niego oko - i powinien wiedzieć o tym ktoś więcej prócz niego samego. - Będziesz służył Czarnemu Panu. Kiedy ktoś zapyta, jak się zraniłeś, odpowiesz, że służąc Jemu i walcząc za Niego. Opowiesz, że jesteś dumny z tego, że mogłeś to zrobić, tak jak dumny powinien być każdy czarodziej o twoim pochodzeniu, bo idea niesiona przez Czarnego Pana jest warta każdego poświęcenia - zwrócił się już do Francisa, nachylając się nad jego ciałem, by dźwignąć je z kamiennej posadzki.
- Zabiorę go - zwrócił się do Ramseya, po drodze uchwyciwszy skierowane ku niemu spojrzenie Deirdre. Odwzajemnił je na ułamek sekundy, wiedząc, że musiał z nią pomówić. Skinął głową na Mulcibera, chwytając świstoklik razem z nim i Deirdre, zabierając również Francisa, z zamiarem dostarczenia go do Munga. Nie poświęcił spojrzenia tym, którzy nawoływali do zajęcia się jego szaleństwem - uznawszy, że sami wpadli w jego sidła, zwodzeni tutejszymi mocami.
/zt dla Tristana, Ramseya i Francisa
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Otępiały i zrezygnowany spróbował przelać swą moc w ołtarz, wspomóc pozostałych w tym niełatwym zadaniu – i choć myślał, że naładować go mają czarną magią, to im dłużej przy nim trwał, tym wyraźniejszą słabość odczuwał. Nie miał nawet siły, by się zdziwić. To nie pierwsza okazja, gdy sięganie po zakazane arkana musiał opłacić własnym zdrowiem, energią witalną. Czarny Pan zdawał się zniecierpliwiony, niezadowolony z ich poczynań. On zaś nie był w stanie ocenić, jak radzą sobie inni, zbyt zajęty własnymi, jakże dotkliwymi, trudnościami. Jak przez mgłę widział szukających oparcia kompanów, ich pobladłe, wyginane w grymasach bólu twarze – czy zawiedli? Czy to już koniec? Kolory przybrały na sile, żyłki stały się jeszcze wyraźniejsze, a wznoszący się ku sklepieniu wir przyciągał wzrok, wabiąc nieprzeniknioną czernią, pustką. Zaraz jednak wszystko ustały, kamienie powróciły na swe miejsca z cichym łoskotem, a komnata znów zaczęła wyglądać dokładnie tak, jak na samym początku. Niepozornie.
Przymknął powieki, w ciszy wysłuchując kolejnych słów Pana. Na ich szczęście, teraz już zdawał się usatysfakcjonowany, musieli podołać postawionemu przed nimi zadaniu – w ten czy inny sposób. Lecz jak wielką cenę przyszło im za to zapłacić? Wtedy jeszcze nie wiedział. Został oświecony dopiero po chwili, gdy po garści niezbyt radosnych informacji, kamienie zostały naładowane, lecz nie na stałe, będą musieli powtórzyć ten szaleńczy proces, rozbłysło zielone światło, a Wilkes osunął się na kolana, padł bez życia przy potężnym artefakcie. Z początku nie mógł w to uwierzyć. Spośród wszystkich, którzy mu towarzyszyli, przedzierali się przez ten przeklęty labirynt korytarzy, spośród wszystkich tych, którzy pozostawali jeszcze przy życiu – dlaczego on? Akurat on? Dłonie same złożyły się w pięści, usta ściągnęły w wąską kreskę. Był przy nim przez cały ten czas, gdyby nie Theodore, z pewnością ani on, ani nawet lord Burke nie dotarliby do Locus Nihil – a teraz został zabity, okryty hańbą. Dla przykładu.
Z trudem powstrzymał wypływające na powierzchnię emocje, dochodzący do głosu gniew, buzującą we krwi wściekłość. Nie rozumiał. I wiedział, że to jego wina. Gdyby nie powiedział Wilkesowi o działalności Rycerzy, gdyby nie zaprosił go na spotkanie, ten spędziłby tę noc w spokoju, cały i zdrowy. Teraz jednak miał krew na rękach, krew kuzyna, którego nie zdołał uratować, odpowiednio pokierować… Nie próbował nawet wyobrazić sobie, co kto pomyśli na ten temat – wiedział, że musi zabrać stąd jego ciało, nawet jeśli zginął z woli Czarnego Pana. Ofiarować mu godny pochówek. Tak samo uczynić z Rookwood, z Macnairem. Skinął głową, gdy u jego boku pojawiła się Zabini; cieszył się, że znalazła się choć jedna osoba, której los Theodore'a nie był zupełnie obojętny.
- Poczekaj na mnie – powiedział tylko cicho, beznamiętnie, choć w środku przeżywał to wszystko raz za razem; zwycięstwo wydawało mu się nieistotne, zbyt odległe, by mogło ukoić ból. Powoli, kulejąc, ruszył w kierunku leżącej na kamieniach Sigrun. Ktoś powiedział, że oddycha – jakim cudem...? Zbliżył się, ostrożnie wziął ją na ręce, z tej odległości nie miał już wątpliwości, żyła, zapewne potrzebowała pilnej pomocy uzdrowiciela, lecz nie poddała się śmierci. Była silna, silniejsza niż on sam. On zaś odczuł wdzięczność na ten widok; potrzebował jej, by odzyskać wiarę w sens. Stęknął cicho, skrzywił się w reakcji na odzywające się rwaniem ramię, na odmawiającą posłuszeństwa nogę, mimo to nie zamierzał przystawać. Chciał opuścić tę znienawidzoną komnatę możliwie jak najszybciej. A później zaprowadzić Śmierciożerczynię do Cassandry, ona z pewnością mogła jej pomóc, przywrócić do pełni zdrowia. Skinął Lyannie głową, gdy był już gotowy, w końcu doczłapał do jednego z pucharów – a później złapał świstoklik, by bezzwłocznie powrócić na powierzchnię.
| zt dla mnie i Sigrun, lecimy z Lyanną i Theo
Przymknął powieki, w ciszy wysłuchując kolejnych słów Pana. Na ich szczęście, teraz już zdawał się usatysfakcjonowany, musieli podołać postawionemu przed nimi zadaniu – w ten czy inny sposób. Lecz jak wielką cenę przyszło im za to zapłacić? Wtedy jeszcze nie wiedział. Został oświecony dopiero po chwili, gdy po garści niezbyt radosnych informacji, kamienie zostały naładowane, lecz nie na stałe, będą musieli powtórzyć ten szaleńczy proces, rozbłysło zielone światło, a Wilkes osunął się na kolana, padł bez życia przy potężnym artefakcie. Z początku nie mógł w to uwierzyć. Spośród wszystkich, którzy mu towarzyszyli, przedzierali się przez ten przeklęty labirynt korytarzy, spośród wszystkich tych, którzy pozostawali jeszcze przy życiu – dlaczego on? Akurat on? Dłonie same złożyły się w pięści, usta ściągnęły w wąską kreskę. Był przy nim przez cały ten czas, gdyby nie Theodore, z pewnością ani on, ani nawet lord Burke nie dotarliby do Locus Nihil – a teraz został zabity, okryty hańbą. Dla przykładu.
Z trudem powstrzymał wypływające na powierzchnię emocje, dochodzący do głosu gniew, buzującą we krwi wściekłość. Nie rozumiał. I wiedział, że to jego wina. Gdyby nie powiedział Wilkesowi o działalności Rycerzy, gdyby nie zaprosił go na spotkanie, ten spędziłby tę noc w spokoju, cały i zdrowy. Teraz jednak miał krew na rękach, krew kuzyna, którego nie zdołał uratować, odpowiednio pokierować… Nie próbował nawet wyobrazić sobie, co kto pomyśli na ten temat – wiedział, że musi zabrać stąd jego ciało, nawet jeśli zginął z woli Czarnego Pana. Ofiarować mu godny pochówek. Tak samo uczynić z Rookwood, z Macnairem. Skinął głową, gdy u jego boku pojawiła się Zabini; cieszył się, że znalazła się choć jedna osoba, której los Theodore'a nie był zupełnie obojętny.
- Poczekaj na mnie – powiedział tylko cicho, beznamiętnie, choć w środku przeżywał to wszystko raz za razem; zwycięstwo wydawało mu się nieistotne, zbyt odległe, by mogło ukoić ból. Powoli, kulejąc, ruszył w kierunku leżącej na kamieniach Sigrun. Ktoś powiedział, że oddycha – jakim cudem...? Zbliżył się, ostrożnie wziął ją na ręce, z tej odległości nie miał już wątpliwości, żyła, zapewne potrzebowała pilnej pomocy uzdrowiciela, lecz nie poddała się śmierci. Była silna, silniejsza niż on sam. On zaś odczuł wdzięczność na ten widok; potrzebował jej, by odzyskać wiarę w sens. Stęknął cicho, skrzywił się w reakcji na odzywające się rwaniem ramię, na odmawiającą posłuszeństwa nogę, mimo to nie zamierzał przystawać. Chciał opuścić tę znienawidzoną komnatę możliwie jak najszybciej. A później zaprowadzić Śmierciożerczynię do Cassandry, ona z pewnością mogła jej pomóc, przywrócić do pełni zdrowia. Skinął Lyannie głową, gdy był już gotowy, w końcu doczłapał do jednego z pucharów – a później złapał świstoklik, by bezzwłocznie powrócić na powierzchnię.
| zt dla mnie i Sigrun, lecimy z Lyanną i Theo
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Locus Nihil
Szybka odpowiedź