Fontanna Magicznego Braterstwa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna Magicznego Braterstwa
"Stali na końcu bardzo długiego, imponującego holu z wypolerowaną, lśniącą posadzką z ciemnego drewna. Na suficie koloru pawiego granatu lśniły złote symbole, nieustannie poruszające się i zmieniające jak jakaś wielka, niebiańska tablica ogłoszeń. W pokrytych błyszczącą drewnianą boazerią ścianach widniało mnóstwo kominków. Co parę sekund z jednego z kominków w ścianie po lewej stronie wynurzała się z cichym poświstem postać czarownicy lub czarodzieja, natomiast po prawej stronie przed kominkami tworzyły się krótkie kolejki czarodziejów czekających na odjazd.
W połowie holu była fontanna. Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższym był posąg nobliwie wyglądającego czarodzieja z różdżką wycelowaną prosto w górę. Wokół niego stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownicę. Z końców ich różdżek, z grotu strzały centaura, z ostro zakończonego szczytu kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a ich łagodny szmer mieszał się z cichymi pyknięciami i trzaskami aportacji i deportacji oraz z tupotem stóp setek czarownic i czarodziejów zmierzających ku złotym wrotom w drugim końcu holu. Większość miała ponure, trochę zaspane twarze.
Poplamiona tabliczka nad sadzawką głosiła:
Wszystkie datki wrzucone do Fontanny Magicznego Braterstwa zostaną przekazane Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Na dnie migotało morze brązowych knutów i srebrnych sykli."
W połowie holu była fontanna. Pośrodku okrągłej sadzawki stały wysokie złote posągi. Najwyższym był posąg nobliwie wyglądającego czarodzieja z różdżką wycelowaną prosto w górę. Wokół niego stały posągi pięknej czarownicy, centaura z napiętym łukiem, goblina i skrzata domowego; ci ostatni wpatrywali się z zachwytem w czarodzieja i czarownicę. Z końców ich różdżek, z grotu strzały centaura, z ostro zakończonego szczytu kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały migotliwe strumienie wody, opadające wdzięcznymi łukami do sadzawki, a ich łagodny szmer mieszał się z cichymi pyknięciami i trzaskami aportacji i deportacji oraz z tupotem stóp setek czarownic i czarodziejów zmierzających ku złotym wrotom w drugim końcu holu. Większość miała ponure, trochę zaspane twarze.
Poplamiona tabliczka nad sadzawką głosiła:
Wszystkie datki wrzucone do Fontanny Magicznego Braterstwa zostaną przekazane Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga.
Na dnie migotało morze brązowych knutów i srebrnych sykli."
| 10 marca
To ani trochę mu się nie podobało.
Od dłuższego czasu przeczuwał, że w ich świecie dzieje się coś niepokojącego. Dekrety, zmiany w ministerstwie, dziwne pogłoski no i oczywiście Zakon Feniksa... To wszystko sprawiało, że Michael miał o czym myśleć. Gdy tylko nie prowadził zajęć, jego myśli często uciekały do sytuacji na świecie i prób rozgryzienia ich przyczyn oraz ewentualnych konsekwencji. Jego zaufanie do ministerstwa od dawno było bardzo nikłe, bo wiedział, że gmaszyskiem tym rządzą rozmaite układy i układziki czystokrwistych, a on, mugolak, nie miał nic do powiedzenia nawet, kiedy tutaj pracował. Był to błąd, ale w ostatecznym rozrachunku nie żałował, bo czy poznałby Annabeth, gdyby nie pracował tu w tamtym okresie? Krótko po jej śmierci zrezygnował z pracy i poświęcił się zaklęciom oraz, oczywiście, samotnemu wychowaniu córki.
To, co mogło się wydarzyć, budziło w nim niepokój także z tego względu, że sam był mugolakiem, a jego córka była mieszańcem, i oboje mogli ucierpieć, gdyby tak nowa polityka weszła w życie. Ale nadal miał nadzieję, że rozsądniejsza część społeczeństwa, w którym nie brakowało czarodziejów mugolskiego lub mieszanego pochodzenia, nie dopuści do tego, żeby te absurdalne przepisy zostały zrealizowane. No chyba, że ministerstwo i tak nie weźmie do siebie wyników głosowania, a całe referendum było z góry ustawione i zorganizowane tylko dla uśpienia czujności.
Pogrążony w tych niewesołych myślach, spojrzał na towarzyszącą mu Eileen. Był ciekaw, co jego kuzynka myśli o tym wszystkim; w Hogwarcie nie mogli swobodnie o tym porozmawiać i tutaj zdecydowanie też nie, więc podrapał się po jednodniowym zaroście, zastanawiając się nad słowami, które powinien wypowiedzieć, i dopiero przemówił.
- Miejmy to za sobą – mruknął. – Mam nadzieję, że moje przeczucia mnie mylą – nie musiał mówić, o co mu chodziło, zapewne doskonale wiedziała, o czym mógł myśleć, jakie obawy nie dawały mu spokoju. Każdy, kto znał Michaela, wiedział, że ten często się czymś martwił. Ale w tym przypadku nie bał się tyle o siebie, co o swoich bliskich, którzy też mogli ucierpieć. Meagan, Justine... Wolałby, żeby nie zostały wmieszane w żadne bagno.
- Co ty na to, żeby po głosowaniu pójść gdzieś i porozmawiać w spokojniejszych warunkach? – zaproponował jeszcze; póki co stali na uboczu gdzieś nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa, czekając na swoją kolej, by oddać głosy. Wokół nich tłoczyło się całkiem sporo czarodziejów.
To ani trochę mu się nie podobało.
Od dłuższego czasu przeczuwał, że w ich świecie dzieje się coś niepokojącego. Dekrety, zmiany w ministerstwie, dziwne pogłoski no i oczywiście Zakon Feniksa... To wszystko sprawiało, że Michael miał o czym myśleć. Gdy tylko nie prowadził zajęć, jego myśli często uciekały do sytuacji na świecie i prób rozgryzienia ich przyczyn oraz ewentualnych konsekwencji. Jego zaufanie do ministerstwa od dawno było bardzo nikłe, bo wiedział, że gmaszyskiem tym rządzą rozmaite układy i układziki czystokrwistych, a on, mugolak, nie miał nic do powiedzenia nawet, kiedy tutaj pracował. Był to błąd, ale w ostatecznym rozrachunku nie żałował, bo czy poznałby Annabeth, gdyby nie pracował tu w tamtym okresie? Krótko po jej śmierci zrezygnował z pracy i poświęcił się zaklęciom oraz, oczywiście, samotnemu wychowaniu córki.
To, co mogło się wydarzyć, budziło w nim niepokój także z tego względu, że sam był mugolakiem, a jego córka była mieszańcem, i oboje mogli ucierpieć, gdyby tak nowa polityka weszła w życie. Ale nadal miał nadzieję, że rozsądniejsza część społeczeństwa, w którym nie brakowało czarodziejów mugolskiego lub mieszanego pochodzenia, nie dopuści do tego, żeby te absurdalne przepisy zostały zrealizowane. No chyba, że ministerstwo i tak nie weźmie do siebie wyników głosowania, a całe referendum było z góry ustawione i zorganizowane tylko dla uśpienia czujności.
Pogrążony w tych niewesołych myślach, spojrzał na towarzyszącą mu Eileen. Był ciekaw, co jego kuzynka myśli o tym wszystkim; w Hogwarcie nie mogli swobodnie o tym porozmawiać i tutaj zdecydowanie też nie, więc podrapał się po jednodniowym zaroście, zastanawiając się nad słowami, które powinien wypowiedzieć, i dopiero przemówił.
- Miejmy to za sobą – mruknął. – Mam nadzieję, że moje przeczucia mnie mylą – nie musiał mówić, o co mu chodziło, zapewne doskonale wiedziała, o czym mógł myśleć, jakie obawy nie dawały mu spokoju. Każdy, kto znał Michaela, wiedział, że ten często się czymś martwił. Ale w tym przypadku nie bał się tyle o siebie, co o swoich bliskich, którzy też mogli ucierpieć. Meagan, Justine... Wolałby, żeby nie zostały wmieszane w żadne bagno.
- Co ty na to, żeby po głosowaniu pójść gdzieś i porozmawiać w spokojniejszych warunkach? – zaproponował jeszcze; póki co stali na uboczu gdzieś nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa, czekając na swoją kolej, by oddać głosy. Wokół nich tłoczyło się całkiem sporo czarodziejów.
Początek marca, prócz zapowiadanych przez naturę zmian w postaci nadciągającego wybuchu kwiatów i zieleni, zapowiadał jeszcze kilka innych transformacji. Wyjście Anglii z Konfederacji Czarodziejów? Gdy tylko Eileen przeczytała dodatek dołączony do Proroka Codziennego, ze zdenerwowania zaczęła wędrować po swojej chatce, pozwalając, by nogi zwiedził każdy jej zakamarek. Poskarżyła się również Rindowi, który lojalnie czatował pod fotelem, z łbem ułożonym na przednich łapach, ale chyba nie do końca została wysłuchana.
Nie chciała iść do Ministerstwa sama, dlatego zdecydowała się poprosić o pomoc Michaela, swojego kuzyna. Zawsze mieli ze sobą dobry kontakt, chociaż ten niedawno przycichł przez tragedię w rodzinie Wilde. Pogrzeb Rossy odcisnął piętno na każdym jej członku, sprawiając, że te kilka miesięcy było dla nich niezwykle ciężkim do przełknięcie, gorzkim przeżyciem. Eileen ucichła, w chaosie swoich myśli próbując ułożyć sobie to, co do tej pory wydawało się nie do ułożenia. Udało jej się dopiero teraz, chociaż wciąż jeszcze nie do końca potrafiła oswoić się z nowościami w swoim życiu. Zakon Feniksa, choć obiecujący dobre zmiany, nadal wywoływał na jej karku gęsią skórkę.
Gdy tylko wyszli z kominków, ich różdżki zostały sprawdzone i podarowane im zostały karty referendalne. To była poważna sprawa, a samo wyjście z Konfederacji Czarodziejów, przynajmniej według Eileen, było ogromną nieodpowiedzialnością ze strony minister magii. Idąc tuż obok kuzyna, czytała pytania, w głowie niemal od razu słysząc odpowiedzi.
- Zdaje się, że mamy co do tego podobne przeczucia, więc oby, Michaelu, oby - odparła na tyle cicho, by tylko on usłyszał jej słowa. - Chętnie. Co powiesz na targ uliczny na Portobello Road? Słyszałam, że dzisiaj wystawiają tam całkiem ciekawą wystawę antyków. Przejdziemy się, porozmawiamy. Po drodze może znajdziemy jakąś kawiarnię.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie i ciepło, chcąc przekazać mu odrobinę dobrych uczuć w ten ponury, upstrzony szpikulcami niepewności dzień. Gdy nadeszła ich kolej, zapisali na pergaminach swoje odpowiedzi i wrzucili je do urn, by mieć to jak najszybciej za sobą. Nie było się nad czym rozwodzić, zagrożenie jak było, tak jest. Mogli jednak porozmawiać o tym wszystkim w bardziej ustronnym miejscu.
| zt x2
Nie chciała iść do Ministerstwa sama, dlatego zdecydowała się poprosić o pomoc Michaela, swojego kuzyna. Zawsze mieli ze sobą dobry kontakt, chociaż ten niedawno przycichł przez tragedię w rodzinie Wilde. Pogrzeb Rossy odcisnął piętno na każdym jej członku, sprawiając, że te kilka miesięcy było dla nich niezwykle ciężkim do przełknięcie, gorzkim przeżyciem. Eileen ucichła, w chaosie swoich myśli próbując ułożyć sobie to, co do tej pory wydawało się nie do ułożenia. Udało jej się dopiero teraz, chociaż wciąż jeszcze nie do końca potrafiła oswoić się z nowościami w swoim życiu. Zakon Feniksa, choć obiecujący dobre zmiany, nadal wywoływał na jej karku gęsią skórkę.
Gdy tylko wyszli z kominków, ich różdżki zostały sprawdzone i podarowane im zostały karty referendalne. To była poważna sprawa, a samo wyjście z Konfederacji Czarodziejów, przynajmniej według Eileen, było ogromną nieodpowiedzialnością ze strony minister magii. Idąc tuż obok kuzyna, czytała pytania, w głowie niemal od razu słysząc odpowiedzi.
- Zdaje się, że mamy co do tego podobne przeczucia, więc oby, Michaelu, oby - odparła na tyle cicho, by tylko on usłyszał jej słowa. - Chętnie. Co powiesz na targ uliczny na Portobello Road? Słyszałam, że dzisiaj wystawiają tam całkiem ciekawą wystawę antyków. Przejdziemy się, porozmawiamy. Po drodze może znajdziemy jakąś kawiarnię.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie i ciepło, chcąc przekazać mu odrobinę dobrych uczuć w ten ponury, upstrzony szpikulcami niepewności dzień. Gdy nadeszła ich kolej, zapisali na pergaminach swoje odpowiedzi i wrzucili je do urn, by mieć to jak najszybciej za sobą. Nie było się nad czym rozwodzić, zagrożenie jak było, tak jest. Mogli jednak porozmawiać o tym wszystkim w bardziej ustronnym miejscu.
| zt x2
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
z alejki
Co mógł jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że nie mieli czego się bać? Skłamałby, a nie zamierzał mówić tego jedynie dlatego, żeby strzępić sobie język. Posłał Peony jedynie długie wymowne spojrzenie, po czym machnął głową, by faktycznie ruszyli oddać głosy. Im szybciej to zrobią, tym szybciej się wyniosą z tego paskudnego miejsca. Bo dzisiaj Ministerstwo Magii nie było przyjazne. Wszyscy chodzili spięci, niektórzy przerażeni, inni mówili o strajkach, pogróżkach, przewałach. Jednym słowem - szaleństwo. Powinni się tym zająć i się stąd wynosić. Dzień wolny od pracy nie zdarzał się, chociaż Raiden wolałby, żeby nie w takich okolicznościach. Nie za taką cenę... Rozumiał swoją kuzynkę i cieszył się, że podzielała jego zdanie. W końcu oni mogli spojrzeć na to z perspektywy czasu, znali przecież więcej świata niż tylko ci czystokrwiści zapaleńcy. Oboje posiadali już kartki, które dostawało się na wejściu, ale Carter zdążył już swoją wygnieść. Stojąc w kolejce do urny, przepuścił przed siebie Sprout i zaczął za jej plecami jakoś wygładzać kawałek papieru na udzie. Nie dało to zbyt wiele, chociaż i tak miał ją złożyć, więc chyba wszystko jedno? Patrzył naokoło, obserwując innych czarodziejów stojących również, by oddać swój głos. Ich miny wyrażały naprawdę wiele, chociaż większość z nich były po prostu bezbarwne. Raidenowi wydawało się, że ci ludzie są jakimiś zmanipulowanymi marionetkami, a on nie może w to uwierzyć. Odwrócił się. Wydawało mu się, że może zauważy swoją siostrę, ale jedynie co dostrzegł to jeszcze większe mrowisko ludzi. Skrzywił się. Zanim Peony podeszła do swojej urny, złapał ją za nadgarstek i lekko uścisnął. Siedzieli w tym razem i nawet jeśli poza murami Ministerstwa nie mogli się dogadać, chociaż w jednym byli jednomyślni.
Oddał głos, po czym odszedł w stronę wyjścia. Ten dzień nie powinien się kończyć niewiadomą.
Co mógł jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że nie mieli czego się bać? Skłamałby, a nie zamierzał mówić tego jedynie dlatego, żeby strzępić sobie język. Posłał Peony jedynie długie wymowne spojrzenie, po czym machnął głową, by faktycznie ruszyli oddać głosy. Im szybciej to zrobią, tym szybciej się wyniosą z tego paskudnego miejsca. Bo dzisiaj Ministerstwo Magii nie było przyjazne. Wszyscy chodzili spięci, niektórzy przerażeni, inni mówili o strajkach, pogróżkach, przewałach. Jednym słowem - szaleństwo. Powinni się tym zająć i się stąd wynosić. Dzień wolny od pracy nie zdarzał się, chociaż Raiden wolałby, żeby nie w takich okolicznościach. Nie za taką cenę... Rozumiał swoją kuzynkę i cieszył się, że podzielała jego zdanie. W końcu oni mogli spojrzeć na to z perspektywy czasu, znali przecież więcej świata niż tylko ci czystokrwiści zapaleńcy. Oboje posiadali już kartki, które dostawało się na wejściu, ale Carter zdążył już swoją wygnieść. Stojąc w kolejce do urny, przepuścił przed siebie Sprout i zaczął za jej plecami jakoś wygładzać kawałek papieru na udzie. Nie dało to zbyt wiele, chociaż i tak miał ją złożyć, więc chyba wszystko jedno? Patrzył naokoło, obserwując innych czarodziejów stojących również, by oddać swój głos. Ich miny wyrażały naprawdę wiele, chociaż większość z nich były po prostu bezbarwne. Raidenowi wydawało się, że ci ludzie są jakimiś zmanipulowanymi marionetkami, a on nie może w to uwierzyć. Odwrócił się. Wydawało mu się, że może zauważy swoją siostrę, ale jedynie co dostrzegł to jeszcze większe mrowisko ludzi. Skrzywił się. Zanim Peony podeszła do swojej urny, złapał ją za nadgarstek i lekko uścisnął. Siedzieli w tym razem i nawet jeśli poza murami Ministerstwa nie mogli się dogadać, chociaż w jednym byli jednomyślni.
Oddał głos, po czym odszedł w stronę wyjścia. Ten dzień nie powinien się kończyć niewiadomą.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie chciała, żeby ją okłamywał. Czuła, że myśli podobnie i choć na chwile zrobiło jej się jakoś lżej. Pewnie gdyby przyszła tutaj sama nie zrobiłaby tego tak szybko. Zawsze miała problem z podejmowaniem szybkich decyzji. Zwykle długo je analizowała, albo w ogóle do siebie nie dopuszczała. Teraz chciała to zrobić. Zdecydowanym krokiem. Bez zbędnego ociągania się. I Raiden w tym momencie jej w tym pomógł. Może dlatego, że nie chciała przy nim okazywać zdenerwowania, a może dlatego, że czasami dobrze jest mieć drugą osobę obok siebie. Skierowali się w stronę urn, a Peony wbiła wzrok w podłogę. Widziała jak ludzie przesuwają się do przodu. Krok za krokiem. Usłyszała dźwięk gniecionej kartki i odwróciła się w stronę Cartera. Nie wiedzieć czemu ten widok nawet ją rozbawił. Przez myśl jej przeszło, że w ogóle się nie zmienił. Nadal był tym samym, irytującym Raidenem. Westchnęła tak jak wzdychała czasami na małego Sprouta, kiedy coś przeskrobał. Nie mogła się oprzeć. To był matczyny odruch. Odwróciła się w stronę kolejki i zobaczyła, że jest następna. Poczuła dotyk dłoni i odwróciła się zaskoczona. Po sekundzie jednak skinęła w jego stronę głową i odwzajemniła uścisk. Wiedziała, że ciężko było im się dogadać. Nie potrafili znaleźć wspólnego języka, a przynajmniej tak się im wydawało. Jednak teraz była mu wdzięczna. Odetchnęła ostatni raz i spojrzała na kartę do głosowania. Odznaczyła odpowiedzi i wyszła. Naprawdę chciała już stąd wyjść. Nie podobał jej się ten dzień nawet w jednym procencie.
/ztx2
/ztx2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 10 marca
Pojawienie się na głosowaniu było niestety obowiązkiem. Niechcianym, ale musiała to zrobić, w nadziei, że im więcej czarodziejów takich jak ona, mieszańców zagłosuje przeciwko bzdurnym wymysłom ministerstwa, tym mniejsza będzie szansa, że te wymysły zostaną zrealizowane. Oczywiście, mogło się okazać, że głosowanie zostało zorganizowane tylko dla zachowania pozorów, że ministerstwo liczy się ze zdaniem ogółu społeczeństwa... Ale miała nadzieję, że ta natrętna myśl jest niczym więcej, jak rozwijającym się stopniowo w każdym aurorze zamiłowaniem do szukania wszędzie spisków. Wolała mieć w sobie jakąś wiarę w to, że wcale nie jest tak źle, jak od jakiegoś czasu jej się wydawało. Może to tylko teoria spiskowa. Oby.
Udało jej się jakoś przedostać przez tłum czarodziejów, uprzednio sprawdzono jej różdżkę i wręczono kartę do głosowania. Sophia łypnęła ponuro na pytania i z gorącą nadzieją, że tak absurdalne wizje nigdy nie wejdą w życie, oddała głosy i wrzuciła pergamin do urny.
Wtedy właśnie, gdy rozglądała się po twarzach stojących w pobliżu czarodziejów, z których wielu wyglądało na równie skonsternowanych, jak ona, nagle odniosła wrażenie, że dostrzegła oddalającą się, ale bardzo znajomą sylwetkę, którą rozpoznałaby dosłownie wszędzie.
Raiden. Który chyba jej nie zauważył lub był czymś zajęty, bo oddalał się coraz bardziej. Po oddaniu głosu Sophia postanowiła więc pobiec za nim, licząc, że jeszcze uda jej się go dogonić i porozmawiać z nim.
| zt.
Pojawienie się na głosowaniu było niestety obowiązkiem. Niechcianym, ale musiała to zrobić, w nadziei, że im więcej czarodziejów takich jak ona, mieszańców zagłosuje przeciwko bzdurnym wymysłom ministerstwa, tym mniejsza będzie szansa, że te wymysły zostaną zrealizowane. Oczywiście, mogło się okazać, że głosowanie zostało zorganizowane tylko dla zachowania pozorów, że ministerstwo liczy się ze zdaniem ogółu społeczeństwa... Ale miała nadzieję, że ta natrętna myśl jest niczym więcej, jak rozwijającym się stopniowo w każdym aurorze zamiłowaniem do szukania wszędzie spisków. Wolała mieć w sobie jakąś wiarę w to, że wcale nie jest tak źle, jak od jakiegoś czasu jej się wydawało. Może to tylko teoria spiskowa. Oby.
Udało jej się jakoś przedostać przez tłum czarodziejów, uprzednio sprawdzono jej różdżkę i wręczono kartę do głosowania. Sophia łypnęła ponuro na pytania i z gorącą nadzieją, że tak absurdalne wizje nigdy nie wejdą w życie, oddała głosy i wrzuciła pergamin do urny.
Wtedy właśnie, gdy rozglądała się po twarzach stojących w pobliżu czarodziejów, z których wielu wyglądało na równie skonsternowanych, jak ona, nagle odniosła wrażenie, że dostrzegła oddalającą się, ale bardzo znajomą sylwetkę, którą rozpoznałaby dosłownie wszędzie.
Raiden. Który chyba jej nie zauważył lub był czymś zajęty, bo oddalał się coraz bardziej. Po oddaniu głosu Sophia postanowiła więc pobiec za nim, licząc, że jeszcze uda jej się go dogonić i porozmawiać z nim.
| zt.
Darcy wybrała się na wybory nie z racji poczucia obowiązku, a w celu poczucia, że ma realny wpływ na to, co dzieje się w magicznym świecie. Każdy szanujący się czarodziej od czasu do czasu chciał się poczuć ważny. Z panienką Rosier nie było inaczej. Zjawiła się w swojej jednej z lepszych sukien – odpowiednio ubrana nawet jeśli chodziło tylko o złożenie krótkich podpisów w odpowiednich rubryczkach. Musiała dobrze prezentować swój dom i swoje nazwisko. Nie sądziła, żeby Tristan w napływie obowiązków miał już czas podejść do Magicznego Braterstwa, albo Druella, która z pewnością miała ważniejsze, bardziej priorytetowe rzeczy do załatwiania, chociażby ucieranie nosa swojemu mężowi czy też opieka nad swoimi słodkimi córami, a może przygotowywanie się do nadchodzącego meczu Quidditcha? Najmłodsza Rosier miała dużo wolnego czasu, była jeszcze młodą panną, a praca, dla niej, była czymś co traktowała poważnie kiedy jej było wygodnie. Raczej zresztą jako pasję i jej kaprys.
Pojawiając się w miejscu, w którym należało złożyć podpisy, sprawiała wrażenie poważniejszej niż wszyscy inni wokół, bardziej dumnej. Tristan i matka, bardzo dobrze wpoili jej tą dumę w dzieciństwie. Dru i Marie pewność siebie, a ojciec kombinowanie i wycofanie. Z tymi wartościami, trudno było odczytać emocje na jej twarzy, kiedy uzupelniała rubryczki. Żaden mięsień na jej twarzy nie zdradził jej prawdziwych intencji z jakimi zaznaczala swoje odpowiedzi na pergaminie.
Wychodząc z magicznego Bractwa, zakorzenila w sobie wiele myśli i pytań, na których odpowiedzi pozostawiła samej sobie. Jako kobieta nie interesowała się polityką w nadmiernym stopniu, ale w wystarczającym, żeby móc inteligentnie podsumować temat w socjecie. A może nawet wiedziała na ten temat więcej niż mogła zdradzić w granicach poprawności wychowania kobiet.
| zt
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Każda władza miała to do siebie, że używała zwyczajnych narzędzi, by wprowadzać nadzwyczajne rzeczy. Mulciber nie łudził się, że jego zdanie cokolwiek zmieni — choć nie musiał się obawiać, był niemalże przekonany, że jego przekonania są dość zbieżne z panującymi w Ministerstwie od jakiegoś czasu nastrojami, a poczynań wcale się nie obawiał. Był tu więc z poczucia obowiązku, pozbawiony złudnej naiwności dotyczącej wpływu jego głosu na decyzję władz.
Ostatnie informacje zawarte w Proroku Codziennym nie podniosły mu ciśnienia, choć zdecydowanie wzmogły jego czujność. Już od jakiegoś czasu coś działo się za ich plecami i to wszystko mogło dążyć tylko do jednego. Ze spokojem udał się do Ministerstwa by wypełnić swój obywatelski obowiązek (jakby go to w ogóle obchodziło), przy okazji sprawdzając humory znajomych, których z pewnością spotka w Atrium.
Od razu gdy wyszedł z kominka i otrzepał płaszcz oddał różdżkę do sprawdzenia, dzięki czemu mógł przystąpić do właściwej części — głosowania. Szybko i zdecydowanie udzielił odpowiedzi na trzy bardzo proste pytania, wierząc, że to jedynie formalność. Wtedy miał chwile, by się rozejrzeć, by spojrzeć po twarzach, gromadzących się licznie osób. Z pewnością rozpoznał kilku znajomych, na których zawiesił oko na chwilę lub dwie, a później opuścił Ministerstwo.
|zt
Ostatnie informacje zawarte w Proroku Codziennym nie podniosły mu ciśnienia, choć zdecydowanie wzmogły jego czujność. Już od jakiegoś czasu coś działo się za ich plecami i to wszystko mogło dążyć tylko do jednego. Ze spokojem udał się do Ministerstwa by wypełnić swój obywatelski obowiązek (jakby go to w ogóle obchodziło), przy okazji sprawdzając humory znajomych, których z pewnością spotka w Atrium.
Od razu gdy wyszedł z kominka i otrzepał płaszcz oddał różdżkę do sprawdzenia, dzięki czemu mógł przystąpić do właściwej części — głosowania. Szybko i zdecydowanie udzielił odpowiedzi na trzy bardzo proste pytania, wierząc, że to jedynie formalność. Wtedy miał chwile, by się rozejrzeć, by spojrzeć po twarzach, gromadzących się licznie osób. Z pewnością rozpoznał kilku znajomych, na których zawiesił oko na chwilę lub dwie, a później opuścił Ministerstwo.
|zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Polityczne wydarzenia w przeciwieństwie do jego drogich kuzynów oraz bliższych czy dalszych krewnych miał - delikatnie ujmując - w głębokim poważaniu. Nie zajmowały go sprawy natury stricte niezwiązane z jego osobą: państwo, prawo, każde z tych pojęć pozostawało dla Marcela głęboką abstrakcją, którą zajmowali się niezidentyfikowani "oni". Póki funkcjonował mały światek Parkinsona, póty ten był zadowolony, choć stosunkowo bierny. Nie wiedział nawet, kto aktualnie pełni funkcję Ministra Magii - nie potrzebował takich informacji do szczęścia, a nie lubił zapychać sobie głowy względnie niekoniecznymi danymi. Wystarczyło, że pamiętał, w jaką uliczkę skręcić po przekroczeniu progu domu, by jak najszybciej dostać się do centrum Londynu (pomimo lenistwa wprost przepadał za spacerami, nie istniały lepsze okoliczności do popodglądania okropnie ubranych ludzi i podniesienia sobie samooceny) - tyle spośród szeregu praktycznych umiejętności oraz wiedzy powszechnej było Marcelowi niezbędne. Mężczyzna prawdopodobnie przegapiłby termin referendum - cóż za dziwne i niezrozumiałe słowo - gdyby nie dyskretna uwaga ulubionej kuzyneczki oraz propozycja towarzyszenia jej, przy wypełnianiu obywatelskiego czynu. Przypuszczał, że w innych okolicznościach niechybnie by się wymówił - najpewniej pracą lub swatami, bo Victoria choć pokorna względem ojca, jemu potrafiła okazać tupet - ale okropnie chciał porozmawiać z nią o jej przyszłym mężusiu. Dłużej niż podczas przymiarki ślubnej sukni, bardziej szczegółowo, w końcu termin wesela zbliżał się wielkimi krokami. Miał zatem idealną wymówkę: on zrobi coś dla niej, ona uczyni coś dla niego. Marcel ofiarował jej męskie ramię, na którym mogła się wesprzeć, zaś Victoria odwdzięczała się ploteczkami z pierwszej ręki. A Parkinson poprzysiągł sobie, że tym razem nie piśnie ani słowa w redakcji Czarownicy!
Czekał na nią pod Fontanną Magicznego Braterstwa, w identycznej pozie jak przystojny czarodziej na złotym cokole. Także uśmiechał się olśniewająco, choć niewątpliwie Marce wyglądał lepiej, gdy przejęty witał Victorię trzema pocałunkami w policzki. Niezmiennie nie zważając na protesty przed zbytnią poufałością.
-To teraz możesz mi wyjaśnić dokładnie, co to jest to ferecośtam - powiedział, chwytając Victorię za rękę - i dlaczego nie ubrałaś tamtych cudownych czółenek, które ci wybrałem - aż jęknął z zawodu, patrząc na niebotycznie wysokie szpilki na nóżkach kuzynki - za chwilę będziesz marudzić, żebym wziął cię na ręce - zamarudził, lecz po chwili wyszczerzył zęby, dając znak, że absolutnie się nie gniewa.
Czekał na nią pod Fontanną Magicznego Braterstwa, w identycznej pozie jak przystojny czarodziej na złotym cokole. Także uśmiechał się olśniewająco, choć niewątpliwie Marce wyglądał lepiej, gdy przejęty witał Victorię trzema pocałunkami w policzki. Niezmiennie nie zważając na protesty przed zbytnią poufałością.
-To teraz możesz mi wyjaśnić dokładnie, co to jest to ferecośtam - powiedział, chwytając Victorię za rękę - i dlaczego nie ubrałaś tamtych cudownych czółenek, które ci wybrałem - aż jęknął z zawodu, patrząc na niebotycznie wysokie szpilki na nóżkach kuzynki - za chwilę będziesz marudzić, żebym wziął cię na ręce - zamarudził, lecz po chwili wyszczerzył zęby, dając znak, że absolutnie się nie gniewa.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Każdy prawdziwy czarodziej lub czarownica powinien interesować się sprawami magicznej społeczności. Librze ojciec wpoił to bardzo dobrze. Kiedy tylko doszła do niej informacja o referendum natychmiast zaczęła się do niego przygotowywać, tak że na miejscu pojawiła się dokładnie wiedząc jak odpowie na pytania. Jej ojciec również się tu pojawił, ale nie w tym samym czasie co ona. Była niemalże pewna, że wybierze dobrze i tak jak nakazują tradycje jej rodu, ale nie zabrakło tutaj też odrobiny jej własnego zdania. Referendum jest teoretycznie anonimowe, ale i tak ostrożnie wszystko przemyślała.
Na sobie miała czarną suknię i równie ciemny, ozdobny płaszcz, a włosy jak zwykle starannie spięte. Jej blada skóra niemal lśniła, niesamowicie kontrastując z ubiorem. Z jej twarzy nie dało się niczego wyczytać, jednak poruszała się i spoglądała na innych w sposób wyraźnie wskazujący na to jak wielki niesmak czuje musząc tłoczyć się wśród plebsu. Wolała więc skupiać się na mijanych czasem arystokratach z którymi wymieniała szybkie uprzejmości. Kiedy jej różdżka została już sprawdzona i otrzymała swój formularz zaznaczyła starannie odpowiedzi, a potem delikatnie złapała kartę w swoje blade, chude palce i wrzuciła ją do urny.
Przez chwilę jeszcze obserwowała odbywające się właśnie głosowanie, a potem opuściła Ministerstwo i wróciła do dworku.
/zt
Na sobie miała czarną suknię i równie ciemny, ozdobny płaszcz, a włosy jak zwykle starannie spięte. Jej blada skóra niemal lśniła, niesamowicie kontrastując z ubiorem. Z jej twarzy nie dało się niczego wyczytać, jednak poruszała się i spoglądała na innych w sposób wyraźnie wskazujący na to jak wielki niesmak czuje musząc tłoczyć się wśród plebsu. Wolała więc skupiać się na mijanych czasem arystokratach z którymi wymieniała szybkie uprzejmości. Kiedy jej różdżka została już sprawdzona i otrzymała swój formularz zaznaczyła starannie odpowiedzi, a potem delikatnie złapała kartę w swoje blade, chude palce i wrzuciła ją do urny.
Przez chwilę jeszcze obserwowała odbywające się właśnie głosowanie, a potem opuściła Ministerstwo i wróciła do dworku.
/zt
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miałam ogromną nadzieję, że na głosowaniu pojawię się wraz ze swoim nowym narzeczonym, ale jak się okazało, nie wyraził on zbyt dużego zainteresowania. Może jeszcze nie nastał odpowiedni czas, aby oficjalnie pojawić się wspólnie i zakończyć wszystkie plotki krążące o naszych zaręczynach? Dlatego też do Ministerstwa przeniosłam się sama, gdzie miał czekać na mnie mój kuzyn Marcel. Trudno było go tam zaciągnąć, spełnianie czarodziejskiego obowiązku nie był dla niego żadnym priorytetem. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby absolutnie nie wiedział kto jest aktualnie Ministrem Magii i co dzieje się w czarodziejskiej polityce. Nawet ja trochę wiedziałam, mimo że wychodziłam z założenia, że mnie jako damie nie wypada się tym zbytnio interesować. Chyba, że była to czyjaś pasja, jak w przypadku Liliany, wtedy nie miałam nic przeciwko.
Marcela nie trudno było przeoczyć, stał przed fontanną i na mnie czekał. Szłam spokojnie w jego stronę. Miałam na sobie długą, kremową i prostą suknie. Tkanina ozdobiona była małymi, jasnymi, nie rzucającymi się w oczy kwiatkami; wysoki kołnierzyk; od połowy zapinana na delikatne guziczki, które zapięte miałam po szyję. Do ozdoby miałam korale, nie tylko na szyi ale także jako bransoletkę i kolczyki.
Marcel jak zawsze przywitał się ze mną zbyt poufnie. Byliśmy w miejscu publicznym i nie czułam się z tym dobrze, że pozwalałam mu na takie coś. Ale Marcel jak zwykle się uparł i miał w nosie moje zdanie w tej kwestii.
- Referendum, Marcelu - westchnęłam cicho. - Referendum, to takie coś, że czarodziej idzie i głosuje wyrażając tym samym swoje zdanie na temat danej opinii. Rozumiesz?
Podążyłam wzrokiem za kuzynem, a gdy wspomniał o moich butach, przewróciłam wzrokiem. No tak, nie miał się do czego przyczepić, jak tylko do moich butów. Spojrzałam na niego z lekkim pobłażaniem.
- Ponieważ te buty bardziej pasują do mojej kreacji - odpowiedziałam. - Nie martw się, urodziłam się w butach na obcasie.
Zaśmiałam się lekko uderzając lekko obcasem o podłogę. Często bolały mnie od nich nogi, ale było to dla mnie absolutnie normalne i naturalne, że przestało mi to przeszkadzać. Traktowałam to w końcu jako część szlacheckiego życia i bycia damą.
Masz swoją kartę do głosowania? - zapytałam, zmieniając temat.
Marcela nie trudno było przeoczyć, stał przed fontanną i na mnie czekał. Szłam spokojnie w jego stronę. Miałam na sobie długą, kremową i prostą suknie. Tkanina ozdobiona była małymi, jasnymi, nie rzucającymi się w oczy kwiatkami; wysoki kołnierzyk; od połowy zapinana na delikatne guziczki, które zapięte miałam po szyję. Do ozdoby miałam korale, nie tylko na szyi ale także jako bransoletkę i kolczyki.
Marcel jak zawsze przywitał się ze mną zbyt poufnie. Byliśmy w miejscu publicznym i nie czułam się z tym dobrze, że pozwalałam mu na takie coś. Ale Marcel jak zwykle się uparł i miał w nosie moje zdanie w tej kwestii.
- Referendum, Marcelu - westchnęłam cicho. - Referendum, to takie coś, że czarodziej idzie i głosuje wyrażając tym samym swoje zdanie na temat danej opinii. Rozumiesz?
Podążyłam wzrokiem za kuzynem, a gdy wspomniał o moich butach, przewróciłam wzrokiem. No tak, nie miał się do czego przyczepić, jak tylko do moich butów. Spojrzałam na niego z lekkim pobłażaniem.
- Ponieważ te buty bardziej pasują do mojej kreacji - odpowiedziałam. - Nie martw się, urodziłam się w butach na obcasie.
Zaśmiałam się lekko uderzając lekko obcasem o podłogę. Często bolały mnie od nich nogi, ale było to dla mnie absolutnie normalne i naturalne, że przestało mi to przeszkadzać. Traktowałam to w końcu jako część szlacheckiego życia i bycia damą.
Masz swoją kartę do głosowania? - zapytałam, zmieniając temat.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miał wyjątkowe szczęście, że towarzyszyła mu Victoria, bo inaczej prawdopodobnie zupełnie by się pogubił. Nie tylko w zawiłości korytarzy ministerstwa, ale i również w skomplikowanym zadaniu, które postawił przed nim naród. Brzmiało to dziwnie i skrajnie pompatycznie, ale Marce miał tendencję do wyolbrzymiania zupełnie zwykłych rzeczy i do robienia hipogryfa z gumochłona. Kuzynka po tylu latach musiała się do tego przyzwyczaić i albo lekceważyć Parkinsonowe skłonności do przesady, albo nawet je polubić - bo jakże nie dało się uwielbiać pełnego szczenięcej rozkoszy mężczyzny? Marcel był słodszy niż pudełko czekoladek z Miodowego Królestwa - a to faktycznie zasługiwało na pewne wyróżnienie. Dość, że Victoria się na niego nie pogniewała i wcale cierpliwie i dokładnie wytłumaczyła, o co chodzi w tym całym zbiegowisku. Marce był więcej, niż szczęśliwy, że zrozumiał za pierwszym razem i że kuzynka nie musi mu niczego powtarzać! Teraz zbiegowisko w atrium gmachu ministerstwa nie zdawało mu się bzdurą - widać wiele osób (zwłaszcza arystokratów) poczuwało się do zsolidaryzowani z rządzącymi (tudzież stanięcia w opozycji) i jak wiele głosów, także i tyle opinii, w jaki sposób można naprawić ich umierający system polityczny.
-Tak! - potwierdził, z zadowolonym uśmiechem, promieniejąc samouwielbieniem, które roztaczał wokół siebie równie silną chmurą, jak najnowszy perfum, sygnowany ich nazwiskiem, jaki zresztą wyszedł spod uroczych dłoni jego kuzynki specjalnie dla niego - to ma sens! - dodał, robiąc mądrą minę i kiwając głową. Nie czuł się przynajmniej tak zagubiony, jak chwilę temu... no i przynajmniej w razie jakichkolwiek zarzutów nestora, który twierdził, że w ogóle się nie interesuje, będzie miał świetny argument, ze ten stary zgred się myli!
-Urodziłaś? Myślałem, że dzieci rodzą się nagie - rzekł niepewnie, marszcząc brwi w zamyśleniu. W czym takim razie on się urodził? W lakierkach? Mokasynach? Zastanawiające...
-Jaką kartę? Może będą je tu rozdawać? Niczego nie mam - powiedział, bezradnie wzruszając ramionami - o zobacz, tam stoją jakieś biedaki z papierami - dodał, ciągnąc Victorię w kierunku dwóch młodych chłopaków, na których napierał dziki tłum ludzi przybyłych na fererendum. Cóż za trudne słowo!
-Tak! - potwierdził, z zadowolonym uśmiechem, promieniejąc samouwielbieniem, które roztaczał wokół siebie równie silną chmurą, jak najnowszy perfum, sygnowany ich nazwiskiem, jaki zresztą wyszedł spod uroczych dłoni jego kuzynki specjalnie dla niego - to ma sens! - dodał, robiąc mądrą minę i kiwając głową. Nie czuł się przynajmniej tak zagubiony, jak chwilę temu... no i przynajmniej w razie jakichkolwiek zarzutów nestora, który twierdził, że w ogóle się nie interesuje, będzie miał świetny argument, ze ten stary zgred się myli!
-Urodziłaś? Myślałem, że dzieci rodzą się nagie - rzekł niepewnie, marszcząc brwi w zamyśleniu. W czym takim razie on się urodził? W lakierkach? Mokasynach? Zastanawiające...
-Jaką kartę? Może będą je tu rozdawać? Niczego nie mam - powiedział, bezradnie wzruszając ramionami - o zobacz, tam stoją jakieś biedaki z papierami - dodał, ciągnąc Victorię w kierunku dwóch młodych chłopaków, na których napierał dziki tłum ludzi przybyłych na fererendum. Cóż za trudne słowo!
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|10 marca
Przyszedł raczej nie mając ochoty robić sobie problemu, niż z poczucia moralnego obowiązku. Był ciekaw, co z tego wyjdzie, choć nie zależało mu na wyniku. Co najwyżej bawiło go ewidentne przerażenie malujące się na twarzach większości mugolaków. Jeśli to szaleństwo, jakim jest ujawnienie magii i antymugolska policja się sprawdzi, powinien powstać taki chaos, że on sam nie będzie już interesował żadnego aurora. Przynajmniej na początku - zakładał, że działoby się w tym czasie... dużo. A może się mylił? Tak czy inaczej był zwyczajnie tym wszystkim zaciekawiony.
Bez zbędnego rozglądania po miejscu, jakie było mu kompletnie obojętne, pozwolił sprawdzić swoją różdżkę, przyjął formularz, wypełnił go i wrzucił do urny, by już zaraz skierować się do wyjścia.
zt
Przyszedł raczej nie mając ochoty robić sobie problemu, niż z poczucia moralnego obowiązku. Był ciekaw, co z tego wyjdzie, choć nie zależało mu na wyniku. Co najwyżej bawiło go ewidentne przerażenie malujące się na twarzach większości mugolaków. Jeśli to szaleństwo, jakim jest ujawnienie magii i antymugolska policja się sprawdzi, powinien powstać taki chaos, że on sam nie będzie już interesował żadnego aurora. Przynajmniej na początku - zakładał, że działoby się w tym czasie... dużo. A może się mylił? Tak czy inaczej był zwyczajnie tym wszystkim zaciekawiony.
Bez zbędnego rozglądania po miejscu, jakie było mu kompletnie obojętne, pozwolił sprawdzić swoją różdżkę, przyjął formularz, wypełnił go i wrzucił do urny, by już zaraz skierować się do wyjścia.
zt
Gość
Gość
Westchnęłam tylko cicho na jego pytanie i pozostawiłam je bez odpowiedzi. Świat Marcela wydawał mi się taki piękny i nie chciałam go niszczyć swoimi poprawnościami. Może będzie dla niego lepiej, jeżeli będzie uważać, że kobieta naprawdę rodzi się w butach na obcasie. Albo ktoś mu kiedyś to wyjaśni, a on nauczy się… chociaż nie, Marcel się nigdy niczego właściwie nie nauczył. Można mu powtarzać i jak groch o ścianę, więc co ja się będę wysilać.
Nagle chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę osób rozdających karty do głosowania, kilka razy na niego napsioczyłam, że to, że urodziłam się w takich butach nie znaczy, że umiem i lubię w nich biegać, co zresztą nie przystoi w miejscu publicznym, i w końcu postawiłam na swoim zwalniając do swojego tempa.
Gdy już wzięliśmy karty wypadało by je wypisać. Ja bym to mogła zrobić od razu, tak jak kazał mi ojciec, jednak obawiałam się, że Marcel może nie do końca rozumieć o co tak naprawdę chodzi w tych pytaniach.
- Usiądźmy - powiedziałam
Skręciłam w stronę ławeczki, która akurat była pusta i pozwoliłam sobie na niej usiąść. Przez krótką chwilę obserwowałam ludzi, którzy krążyli po całym korytarzu w różnych kierunkach jak takie małe mrówki. Widać było, że większość ludzi dzisiaj przybyło tu tylko aby zagłosować. Mężczyźni i kobiety odbierali karty, szybko je wypełniali i wrzucali do urn, by równie szybko jak tu weszli, opuścić całe Ministerstwo. Zastanawiałam się, czy takie tłoki są także w normalne dni i stwierdziłam, że będę musiała zapytać o to Liliany.
- Spójrz - zwróciłam się do Marcela. - Ile ludzi przyszło, aby zagłosować. To chyba oznacza, że jest to coś ważnego, prawda?
Zapytałam, odpowiednio modulując głos, aby Marcel wpadł na to, że powinien mi przytaknąć. Nie był przecież aż tak głupi. Chyba. W każdym razie miałam zamiar zmusić go dzisiaj do myślenia, nie podam mu przecież co powinien zaznaczyć, chociaż wiem jak bardzo by sobie tego życzył. Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco, zerkając na ławkę i zapraszając, aby w końcu spoczął obok mnie.
- Czy czytałeś w Proroku Codziennym pytania, na jakie będziesz musiał dziś odpowiedzieć? - zapytałam, chociaż od razu znałam na to pytanie odpowiedź. - Przeczytaj je sobie, pomyśl… tak, ja wiem, że to trudne - wtrąciłam, uśmiechając się rozbawiona. - I zaznacz.
Nie powiem, miałam trochę zabawy z tym, aby zmuszać kuzyna do tego, czego tak bardzo nie lubił. Myślenie nie było jego dobrą stroną, ale miałam nadzieję, że praktyka czyni mistrza i w końcu się wyrobi.
Nagle chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę osób rozdających karty do głosowania, kilka razy na niego napsioczyłam, że to, że urodziłam się w takich butach nie znaczy, że umiem i lubię w nich biegać, co zresztą nie przystoi w miejscu publicznym, i w końcu postawiłam na swoim zwalniając do swojego tempa.
Gdy już wzięliśmy karty wypadało by je wypisać. Ja bym to mogła zrobić od razu, tak jak kazał mi ojciec, jednak obawiałam się, że Marcel może nie do końca rozumieć o co tak naprawdę chodzi w tych pytaniach.
- Usiądźmy - powiedziałam
Skręciłam w stronę ławeczki, która akurat była pusta i pozwoliłam sobie na niej usiąść. Przez krótką chwilę obserwowałam ludzi, którzy krążyli po całym korytarzu w różnych kierunkach jak takie małe mrówki. Widać było, że większość ludzi dzisiaj przybyło tu tylko aby zagłosować. Mężczyźni i kobiety odbierali karty, szybko je wypełniali i wrzucali do urn, by równie szybko jak tu weszli, opuścić całe Ministerstwo. Zastanawiałam się, czy takie tłoki są także w normalne dni i stwierdziłam, że będę musiała zapytać o to Liliany.
- Spójrz - zwróciłam się do Marcela. - Ile ludzi przyszło, aby zagłosować. To chyba oznacza, że jest to coś ważnego, prawda?
Zapytałam, odpowiednio modulując głos, aby Marcel wpadł na to, że powinien mi przytaknąć. Nie był przecież aż tak głupi. Chyba. W każdym razie miałam zamiar zmusić go dzisiaj do myślenia, nie podam mu przecież co powinien zaznaczyć, chociaż wiem jak bardzo by sobie tego życzył. Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco, zerkając na ławkę i zapraszając, aby w końcu spoczął obok mnie.
- Czy czytałeś w Proroku Codziennym pytania, na jakie będziesz musiał dziś odpowiedzieć? - zapytałam, chociaż od razu znałam na to pytanie odpowiedź. - Przeczytaj je sobie, pomyśl… tak, ja wiem, że to trudne - wtrąciłam, uśmiechając się rozbawiona. - I zaznacz.
Nie powiem, miałam trochę zabawy z tym, aby zmuszać kuzyna do tego, czego tak bardzo nie lubił. Myślenie nie było jego dobrą stroną, ale miałam nadzieję, że praktyka czyni mistrza i w końcu się wyrobi.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lubił szybkość, popędliwość, pośpiech. Z drobnym wyjątkiem leniwych poranków, ale skoro już tu byli, a on nie musiał zmagać się z nieprzyjemnym wynurzeniem nosa i wytknięcia stóp z wygodnego łóżeczka, to chyba mogli nadać swoim czynnościom odpowiedniego tempa. Marcelowi uwiązł w gardle komentarz, że skoro jego droga kuzyneczka urodziła się w szpilkach, to powinna również umieć w nich biegać - jak widać jednak, nie było to jednoznaczne. Pokornie wysłuchał całej gamy narzekań, chociaż oczywiście jednym uchem wpuszczał jej słowa, drugim wypuszczał: kobiety i te ich histerie... czy raczej historie. Parkinson wszakże poszedł Victorii na rękę, zwalniając wprost do ślimaczego kroku, aby mogła swobodnie za nim nadążyć. Nie wypadało przecież, aby młoda lady (a w dodatku zaręczona!) latała za mężczyzną, na którego palcu nie błyszczała obrączka. Owszem, byli spokrewnieni, lecz nie wszyscy musieli o tym wiedzieć. A Czarownica wszędzie miała swoich szpiegów i informatorów.
Tylko i wyłącznie z chęci nienarażenia Victorii na nieprzyjemności, Marce posłuchał jej... nakazu, prośby, sugestii? Ton pasował do każdej z tych opcji, a on wyjątkowo nie zamierzał się wykłócać. Oho, gdyby zaczął, to prawdopodobnie nie doszliby do porozumienia nawet i po miesiącu, bo mimo posiadania w ręku atutowej karty (jestem mężczyzną, więc wiem lepiej!; naturalnie tak nie uważał), Parkinson wolałby, żeby przyznała mu rację z przekonaniem tudzież zmęczeniem sprzeczką. Potrafił być nieprawdopodobnie uparty.
Klapnął jednak ciężko na ławkę, szeroko rozsuwając nogi i wzdychając ciężko, jakby pokonał wiele mil. Przepychanie się wśród ludzi wcale nie należało do najłatwiejszych rzeczy, zwłaszcza, że nie myśleli się zgubić. Zerknął z lekkim niedowierzaniem na Victorię, która zwracała się do niego niczym do pięciolatka. A przecież był starszy! Poczerwieniał na twarzy, starając się uspokoić, aby nie wybuchnąć stekiem bluzg (na własną kuzynkę!), a już po chwili ponownie prezentował się nienagannie. Uroczo uśmiechnięty.
-Masz mnie za debila? - spytał łagodnie, z tym samym słodkim uśmiechem na zarumienionej buzi. Mocno go to uraziło, bo chociaż wiedział, że inteligencją nie grzeszy, to takie protekcjonalne traktowanie ze strony kuzynki... -wiesz, czytanie nie idzie mi najlepiej, ograniczam się do oglądania obrazków - parsknął ironicznie, odwracając się plecami do Victorii i demonstrując najbardziej męskiego focha, jakiego widział świat.
Tylko i wyłącznie z chęci nienarażenia Victorii na nieprzyjemności, Marce posłuchał jej... nakazu, prośby, sugestii? Ton pasował do każdej z tych opcji, a on wyjątkowo nie zamierzał się wykłócać. Oho, gdyby zaczął, to prawdopodobnie nie doszliby do porozumienia nawet i po miesiącu, bo mimo posiadania w ręku atutowej karty (jestem mężczyzną, więc wiem lepiej!; naturalnie tak nie uważał), Parkinson wolałby, żeby przyznała mu rację z przekonaniem tudzież zmęczeniem sprzeczką. Potrafił być nieprawdopodobnie uparty.
Klapnął jednak ciężko na ławkę, szeroko rozsuwając nogi i wzdychając ciężko, jakby pokonał wiele mil. Przepychanie się wśród ludzi wcale nie należało do najłatwiejszych rzeczy, zwłaszcza, że nie myśleli się zgubić. Zerknął z lekkim niedowierzaniem na Victorię, która zwracała się do niego niczym do pięciolatka. A przecież był starszy! Poczerwieniał na twarzy, starając się uspokoić, aby nie wybuchnąć stekiem bluzg (na własną kuzynkę!), a już po chwili ponownie prezentował się nienagannie. Uroczo uśmiechnięty.
-Masz mnie za debila? - spytał łagodnie, z tym samym słodkim uśmiechem na zarumienionej buzi. Mocno go to uraziło, bo chociaż wiedział, że inteligencją nie grzeszy, to takie protekcjonalne traktowanie ze strony kuzynki... -wiesz, czytanie nie idzie mi najlepiej, ograniczam się do oglądania obrazków - parsknął ironicznie, odwracając się plecami do Victorii i demonstrując najbardziej męskiego focha, jakiego widział świat.
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widząc zmieniający się wyraz twarzy mojego kuzyna, wiedziałam już ze przesadziłam. Marcela łatwo było urazić i tylko osoby, które go znały, wiedziały co tak naprawdę go zaboli. I chyba uderzyłam nie tam, gdzie powinnam. Jego łagodny głos był dla mnie gorszy niż jakby, z racji jaką pozycję zajmował (będąc przecież mężczyzną), zaczął przywoływać mnie do porządku. Jakkolwiek by go nie wyglądało z jego strony. Przez chwilę obserwowałam jego plecy, bo odwrócił się szybciej, niż byłam w stanie odpowiedzieć na jego pytanie.
- Ależ oczywiście, że nie uważam cię za… oh, to brzydkie słowo, Marcel - jęknęłam nie zadowolona.
Mój kuzyn zdecydowanie mnie nie zrozumiał. A ja nie chcąc, aby był teraz na mnie obrażony, musiałam mu to wyjaśnić i oczywiście przeprosić. Chociaż, Marcel miał tak duże mniemanie o sobie, że pewnie by chciał, aby padło się do jego stóp. Ja jednak, miałam nadzieję, że nie będę musiała. A już na pewno nie tu!
- Wiem jak bardzo nie interesuje cię polityka, myślałam, że ominąłeś ten fragment w Proroku Codziennym przechodząc od razu do bardziej interesujących cię informacji. Ja już wiem co zaznaczę, ojciec mi tak polecił, dlatego poprosiłam cię, abyś sam sobie przeczytał te pytania i się nad nimi zastanowił, bo ja nie mam nad czym się zastanawiać…
Mówiąc to do jego pleców miałam ogromną nadzieję, że to co wypływało w moich ust brzmiało na tyle logicznie, aby Marcel na to przystał. Mogłabym dać sobie uciąć… albo nie, oddałabym jedną z sukni, zakładając się o to, czy Marcel naprawdę przeczytał ten artykuł w Proroku Codziennym i sądzę, że bym wygrała. Jednak i tak naciągnęłam za bardzo strunę i nie chciałam go już drażnić.
- Oh, kuzynie, proszę nie gniewaj się na mnie, nie chciałam cię urazić - spojrzałam na niego przepraszająco, wpadając na genialny plan. - W ramach przeprosin po referendum pójdziemy na zakupy i wybierzesz dla mnie suknie, która będzie pasować do tamtych czółenek i obiecuje, że założę je następnym razem gdy się spotkamy. Co ty na to?
Zacisnęłam mocno usta, mając nadzieję, że moja mała wymiana przejdzie, a mój kuzyn przestanie się na mnie obrażać. Chciałam mieć te referendum także za sobą i w końcu opuścić mury Ministerstwa Magii.
- Ależ oczywiście, że nie uważam cię za… oh, to brzydkie słowo, Marcel - jęknęłam nie zadowolona.
Mój kuzyn zdecydowanie mnie nie zrozumiał. A ja nie chcąc, aby był teraz na mnie obrażony, musiałam mu to wyjaśnić i oczywiście przeprosić. Chociaż, Marcel miał tak duże mniemanie o sobie, że pewnie by chciał, aby padło się do jego stóp. Ja jednak, miałam nadzieję, że nie będę musiała. A już na pewno nie tu!
- Wiem jak bardzo nie interesuje cię polityka, myślałam, że ominąłeś ten fragment w Proroku Codziennym przechodząc od razu do bardziej interesujących cię informacji. Ja już wiem co zaznaczę, ojciec mi tak polecił, dlatego poprosiłam cię, abyś sam sobie przeczytał te pytania i się nad nimi zastanowił, bo ja nie mam nad czym się zastanawiać…
Mówiąc to do jego pleców miałam ogromną nadzieję, że to co wypływało w moich ust brzmiało na tyle logicznie, aby Marcel na to przystał. Mogłabym dać sobie uciąć… albo nie, oddałabym jedną z sukni, zakładając się o to, czy Marcel naprawdę przeczytał ten artykuł w Proroku Codziennym i sądzę, że bym wygrała. Jednak i tak naciągnęłam za bardzo strunę i nie chciałam go już drażnić.
- Oh, kuzynie, proszę nie gniewaj się na mnie, nie chciałam cię urazić - spojrzałam na niego przepraszająco, wpadając na genialny plan. - W ramach przeprosin po referendum pójdziemy na zakupy i wybierzesz dla mnie suknie, która będzie pasować do tamtych czółenek i obiecuje, że założę je następnym razem gdy się spotkamy. Co ty na to?
Zacisnęłam mocno usta, mając nadzieję, że moja mała wymiana przejdzie, a mój kuzyn przestanie się na mnie obrażać. Chciałam mieć te referendum także za sobą i w końcu opuścić mury Ministerstwa Magii.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Fontanna Magicznego Braterstwa
Szybka odpowiedź