Lazaret
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Lazaret
Odrapane ściany i drewniana posadzka odbarwiona krwią nie budzą zaufania, sala, w której Cassandra przyjmuje chorych, niczym nie przypomina sal w Mungu. Kilka podpróchniałych szafek zajmują głównie stare prześcieradła służące do odrywania opatrunków i, najpewniej, chowania zwłok tych, których nie dało się już odratować. Stare okna chronione są solidnymi okiennicami, dobrze chroniącymi pomieszczenie przed światłem. Wzdłuż ściany ustawiono trzy łóżka, na przeciw których znajduje się również prowizoryczny siennik, na parapetach lśnią fiolki i gliniane miseczki wypełnione różnobarwnymi maziami, których pochodzenia ani przeznaczenia lepiej jest się nie domyślać.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Ale wiązka zaklęcia wydawała się perfekcyjnie złożona - z łatwością otoczyła utracony organ i przygładziła skórę wokół niego, złączając jedno z drugim: Cassandra nie opuściła różdżki, stała tuż obok, podtrzymując zaklęcie i szepcząc mantry mające przyśpieszyć zagojenie się trudnej rany. Blizny zostaną na długo, ale nos będzie sprawny. Miał szczęście, że trafił na świetnego uzdrowiciela - skromność nigdy nie weszła w szeroki wachlarz jej zalet.
- Prawdopodobnie byłbyś martwy - odpowiedziała, kolejny raz odbijając piłeczkę; bez niej wielu czarodziejów byłoby martwych, bo paskudne rany, z którymi przychodzili, często nie nadawały się do leczenia w Mungu. Rana otrzymana podczas akcji dywersyjnej w Azkabanie należała do takich właśnie obrażeń. Lubiła im o tym przypominać, zamiast misji niesienia pomocy czując z tego dziwną satysfakcję. - A na pewno nie miałbyś nosa - dookreśliła łagodniej, wciąż przyglądając się operacji: ale przebiegła jak z płatka. - Dzień, dwa, i wszystko powinno wrócić do normy - stwierdziła bez entuzjazmu. - Znów zaczniesz czuć, ale do tygodnia możesz odczuwać ból. Dyskomfort potrwa dłużej, kwestia przyzwyczajenia jest osobnicza, trudną ją przewidzieć. - Odsunęła się odeń, wycofując pół kroku, by zacisnąć dłoń na czystej szmatce leżącej w pobliskim wiadrze z wodą. Wycisnęła z niej wilgoć, po czym przyłożyła do okolic nosa, wpierw ścierając drobiny krwi - później jedynie przykładając chłód do miejsc, które musiały kuć najsilniejszym bólem. - Przytrzymaj to - poleciła. - Diagno haemo - wymamrotała, upewniając się, że wszystko poszło tak, jak powinno. - Z pewnością od was odebrał odpowiednia lekcję - Nie sądziła, by jego przewiny uszły płazem - znała Mulcibera zbyt dobrze.
- Wietrzyć to można pranie, nie ranę, Goyle, tym tylko straszysz dzieci i żonę - dodała monotonnie - ale to bez znaczenia, dbaj o siebie, a wszystko pójdzie ku lepszemu. Jeśli ból stanie się mocniejszy, możesz bez przeszkód zażywać eliksiry znieczulające. Nie przesadź z nimi. Informuj mnie, jak się czujesz - lepiej mieć rękę na pulsie. - Umilkła, zastanawiając się nad jego słowami odnośnie metamorfomaga, po chwili odnajdując jego wzrok szmaragdowymi tęczówkami; z powagą, niemą prośbą. - Zrobiłbyś to dla mnie? - zapytała, zupełnie jakby prosiła o pożyczenie soli lub wyprowadzenie psa na spacer.
- Gratuluję, znów jesteś przystojny - Obejrzała się przez ramię na czarodzieja stojącego u progu. - Pił? - dopytała go ostro, na kaca najlepsza była woda z cytryną, nie jej praca, ale w ostateczności to cenne remedium mogła mu sprzedać za zawyżoną cenę. Pijaków nigdy nie było jej szkoda.
- Prawdopodobnie byłbyś martwy - odpowiedziała, kolejny raz odbijając piłeczkę; bez niej wielu czarodziejów byłoby martwych, bo paskudne rany, z którymi przychodzili, często nie nadawały się do leczenia w Mungu. Rana otrzymana podczas akcji dywersyjnej w Azkabanie należała do takich właśnie obrażeń. Lubiła im o tym przypominać, zamiast misji niesienia pomocy czując z tego dziwną satysfakcję. - A na pewno nie miałbyś nosa - dookreśliła łagodniej, wciąż przyglądając się operacji: ale przebiegła jak z płatka. - Dzień, dwa, i wszystko powinno wrócić do normy - stwierdziła bez entuzjazmu. - Znów zaczniesz czuć, ale do tygodnia możesz odczuwać ból. Dyskomfort potrwa dłużej, kwestia przyzwyczajenia jest osobnicza, trudną ją przewidzieć. - Odsunęła się odeń, wycofując pół kroku, by zacisnąć dłoń na czystej szmatce leżącej w pobliskim wiadrze z wodą. Wycisnęła z niej wilgoć, po czym przyłożyła do okolic nosa, wpierw ścierając drobiny krwi - później jedynie przykładając chłód do miejsc, które musiały kuć najsilniejszym bólem. - Przytrzymaj to - poleciła. - Diagno haemo - wymamrotała, upewniając się, że wszystko poszło tak, jak powinno. - Z pewnością od was odebrał odpowiednia lekcję - Nie sądziła, by jego przewiny uszły płazem - znała Mulcibera zbyt dobrze.
- Wietrzyć to można pranie, nie ranę, Goyle, tym tylko straszysz dzieci i żonę - dodała monotonnie - ale to bez znaczenia, dbaj o siebie, a wszystko pójdzie ku lepszemu. Jeśli ból stanie się mocniejszy, możesz bez przeszkód zażywać eliksiry znieczulające. Nie przesadź z nimi. Informuj mnie, jak się czujesz - lepiej mieć rękę na pulsie. - Umilkła, zastanawiając się nad jego słowami odnośnie metamorfomaga, po chwili odnajdując jego wzrok szmaragdowymi tęczówkami; z powagą, niemą prośbą. - Zrobiłbyś to dla mnie? - zapytała, zupełnie jakby prosiła o pożyczenie soli lub wyprowadzenie psa na spacer.
- Gratuluję, znów jesteś przystojny - Obejrzała się przez ramię na czarodzieja stojącego u progu. - Pił? - dopytała go ostro, na kaca najlepsza była woda z cytryną, nie jej praca, ale w ostateczności to cenne remedium mogła mu sprzedać za zawyżoną cenę. Pijaków nigdy nie było jej szkoda.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Poczuł się lepiej. Miał nawet ochotę zmacać swój nowy nos, lecz ręka Cadana jedynie drgnęła, nie odnajdując drogi do organu. Przypomniał sobie wszystkie gadki o zarazkach oraz delikatności przeszczepionych organów - nie chciał ryzykować. Nie zdążył co prawda polubić nowego pochłaniacza zapachów, lecz już się doń przyzwyczaił. Tak, że myśl o jego utracie napawała Goyle'a lękiem oraz frustracją. Chciał też pokiwać głową; miał się nie ruszać, dlatego ostatecznie i ten pomysł zarzucił. Musiał ufać Cassandrze - i poniekąd tego chciał.
- To wielka szkoda dla magicznej społeczności - potwierdził ze smutkiem przypuszczenie, że mógłby być martwy. - Przyznaj, że uroniłabyś łzę. Albo pięć - rzucił zaczepnie, znając oczywiście prawdę. - Drugiego takiego przystojniaka to ze świecą szukać - kontynuował, jednakże postanowił wspaniałomyślnie na tym zakończyć serię niewygodnych uwag. Wszakże nie mógł winić Vablatsky, że nie była typem śmieszka, w dodatku na dość niskim poziomie. Podobne żarty bardziej pasowały do karczmianych dziewoi lub wilków morskich, zatem blondyn nie miał pretensji ani nie czuł zawodu. - Z drugiej strony co to za przystojniak bez nosa? - uznał w zastanowieniu nad poruszoną kwestią. Pytanie oczywiście było retorycznym, niewymagającym odpowiedzi - na świecie nie istniały fetyszystki uznające brak niniejszego organu za atut.
Słuchał uważnie wytycznych uzdrowicielki, chcąc kiwać głową, lecz nie mógł, dlatego po prostu wpatrywał się w widok przed sobą. - Rozumiem. Czy zostaną mi po tym blizny? - dopytał, nie do końca wiedząc czy przy takich operacjach występują takie skutki uboczne. Borykanie się z nimi do końca życia wydawało się dość nędzną opcją, lecz skoro już miał żonę, to może nie musiał strać się wyglądać pięknie? Tak, Cadan uczepił się tej rozpaczliwej myśli.
- Miałaś kiedyś pacjenta bez nosa? - wypalił nagle, będąc ciekawym czy był odosobnionym przypadkiem czy jednak takie rzeczy się zdarzały. Bardziej pragnął tej drugiej opcji. Chwilę później zgodnie z poleceniem Goyle przytrzymał szmatkę, oczekując ostatecznego werdyktu. Czy był już zdrowy? Na pewno tak, przecież Cassandra była najlepszym magomedykiem jakiego znał, wszystko musiało przebiec pomyślnie od początku do końca. - Dobrze, tak zrobię. Dzięki za poradę - powiedział już spokojnie, neutralnie. - Jasne - przytaknął na koniec. Wciąż naiwnie wierząc, że uda mu się odnaleźć Selwyna i go wypatroszyć. Ponoć nadzieja umiera ostatnia. - Czy to już? Mogę zapłacić i wyjść? - dopytał, nie wiedząc czy mógł już powstać z kozetki. Pewnie tak, skoro już kolejny klient znalazł się w progu lecznicy. Vablatsky nie próżnowała. - Pomóc ci z nim? - dopytał. Mógł go wyprowadzić, jeśli miał okazać się pijakiem oraz kimś szukającym rozróby zamiast pomocy.
- To wielka szkoda dla magicznej społeczności - potwierdził ze smutkiem przypuszczenie, że mógłby być martwy. - Przyznaj, że uroniłabyś łzę. Albo pięć - rzucił zaczepnie, znając oczywiście prawdę. - Drugiego takiego przystojniaka to ze świecą szukać - kontynuował, jednakże postanowił wspaniałomyślnie na tym zakończyć serię niewygodnych uwag. Wszakże nie mógł winić Vablatsky, że nie była typem śmieszka, w dodatku na dość niskim poziomie. Podobne żarty bardziej pasowały do karczmianych dziewoi lub wilków morskich, zatem blondyn nie miał pretensji ani nie czuł zawodu. - Z drugiej strony co to za przystojniak bez nosa? - uznał w zastanowieniu nad poruszoną kwestią. Pytanie oczywiście było retorycznym, niewymagającym odpowiedzi - na świecie nie istniały fetyszystki uznające brak niniejszego organu za atut.
Słuchał uważnie wytycznych uzdrowicielki, chcąc kiwać głową, lecz nie mógł, dlatego po prostu wpatrywał się w widok przed sobą. - Rozumiem. Czy zostaną mi po tym blizny? - dopytał, nie do końca wiedząc czy przy takich operacjach występują takie skutki uboczne. Borykanie się z nimi do końca życia wydawało się dość nędzną opcją, lecz skoro już miał żonę, to może nie musiał strać się wyglądać pięknie? Tak, Cadan uczepił się tej rozpaczliwej myśli.
- Miałaś kiedyś pacjenta bez nosa? - wypalił nagle, będąc ciekawym czy był odosobnionym przypadkiem czy jednak takie rzeczy się zdarzały. Bardziej pragnął tej drugiej opcji. Chwilę później zgodnie z poleceniem Goyle przytrzymał szmatkę, oczekując ostatecznego werdyktu. Czy był już zdrowy? Na pewno tak, przecież Cassandra była najlepszym magomedykiem jakiego znał, wszystko musiało przebiec pomyślnie od początku do końca. - Dobrze, tak zrobię. Dzięki za poradę - powiedział już spokojnie, neutralnie. - Jasne - przytaknął na koniec. Wciąż naiwnie wierząc, że uda mu się odnaleźć Selwyna i go wypatroszyć. Ponoć nadzieja umiera ostatnia. - Czy to już? Mogę zapłacić i wyjść? - dopytał, nie wiedząc czy mógł już powstać z kozetki. Pewnie tak, skoro już kolejny klient znalazł się w progu lecznicy. Vablatsky nie próżnowała. - Pomóc ci z nim? - dopytał. Mógł go wyprowadzić, jeśli miał okazać się pijakiem oraz kimś szukającym rozróby zamiast pomocy.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaklęcie się powiodło, a fakt, że nie poczuła nic, jedynie utwierdził ją w przekonaniu, że jej zadanie zostało wykonane: nos działał tak jak powinien, z czasem wrośnie się w ciało całkiem. Z czasem - problem zniknie tak, jakby nie było go nigdy.
- Nie dotykaj - przestrzegła, dostrzegając subtelny ruch jego dłoni - który jednak zwolnił i zawrócił jeszcze nim słowa w pełni wybrzmiały z jej ust, zapewne sam zdołał się opamiętać. - Będziesz musiał trzymać ręce przy sobie jeszcze przez pełen księżyc, do tego czasu - traktuj go, jakby był ze szkła. Na wszelki wypadek, naruszone tkanki potrzebują czasu, by związać się z nowym organem na stałe. Alchemicy twierdzą, że czasu potrzeba mniej, jednak oni nie znają w pełni meandrów ludzkiego ciała. Jeśli nie chcesz ryzykować powrotu do dawnego stanu, a jestem pewna, że nie - choć ponowne uwarzenie eliksiru zapewne nie byłoby wyzwaniem - zapamiętasz moje słowa. Nos to bardzo delikatna część ciała, wrażliwa na bodźce. - Położyła dłoń na podbródku Cadana, uważnie manewrując jego głową tak, by obejrzeć organ ze wszystkich stron dokładniej - w poszukiwaniu nieprawidłowości. Wydawało się jednak, że proces przebiegł bez zarzutu.
- Zapłakałabym rzewnie razem z niebem i smutnym chórem zrozpaczonych syren - zapewniła go bez zająknięcia, z powagą wymalowaną na twarzy. Do rubasznego flirtu ciągnęło ją równie mocno, co do karczemnych żartów. - Nieczuły, podobno kobiety to uwielbiają - odparła na jego pytanie, choć jej usta wciąż nie drgnęły w uśmiechu. Mogła podjąć grę słów, ale nie, nie uwielbiały tego. - Jeśli będziesz przestrzegał zaleceń blizny znikną bezpowrotnie. - Odsunęła się od niego lekko, zabiegając z jednej z półeczek niewielki słoik; ledwie go otworzyła, a pomieszczenie wypełnił dławiący zapach palonych ziół. Nabrała gram maści na palec i roztarła go po skórze Cadana, delikatnie. - Do kilku dni w lustrze nie będziesz widział różnicy. Ale pamiętaj, że twój organizm tę różnicę czuł będzie: i będzie potrzebował czasu, aby ją zaakceptować. Postaraj się nie przemęczać; dbaj o siebie, spędź kilka dni z rodziną. - W spokoju, ciszy, wśród ciepła.
- Co? - zmarszczyła brew, wpierw nie pojmując sensu jego pytania. - Nie - odpowiedziała jednak również na jego treść, zgodnie z prawdą. - Jesteś pierwszy. Sądzisz, że mam prawo nazwać temu naukową nazwę? - Zastanawiała się, czy w księgach, czytanych czy to jeszcze na kursie, czy teraz, kiedy nieustannie dokształcała się na własną rękę, czytała o takim przypadku. Nie przypominała sobie: czy to oznaczała, że oto odkryła nową przypadłość? Wątpliwe, przytwierdzenie organu nie przebiegało inaczej niż w przypadku ręki lub nogi - a jednak nie potrafiła wyzbyć się wątpliwości, że coś mogło jeszcze pójść nie tak. Nos był delikatny - nawet u wilka morskiego. - To już - przytaknęła, wysuwając smukłą dłoń po monety; kątem oka odnalazła chłopca, który gestem gorliwie zaprzeczał, że nie wziął w usta alkoholu. Wiedziała, że kłamał, był skacowany jak bela.
- Nie trzeba, dziękuję - zwróciła się do Cadana - ze szczerą wdzięcznością, w innym przypadku, w innej sytuacji, jego interwencja mogła się okazać zbawienna. Nie chciała nadużywać tego, co mógł jej ofiarować.
- Nie dotykaj - przestrzegła, dostrzegając subtelny ruch jego dłoni - który jednak zwolnił i zawrócił jeszcze nim słowa w pełni wybrzmiały z jej ust, zapewne sam zdołał się opamiętać. - Będziesz musiał trzymać ręce przy sobie jeszcze przez pełen księżyc, do tego czasu - traktuj go, jakby był ze szkła. Na wszelki wypadek, naruszone tkanki potrzebują czasu, by związać się z nowym organem na stałe. Alchemicy twierdzą, że czasu potrzeba mniej, jednak oni nie znają w pełni meandrów ludzkiego ciała. Jeśli nie chcesz ryzykować powrotu do dawnego stanu, a jestem pewna, że nie - choć ponowne uwarzenie eliksiru zapewne nie byłoby wyzwaniem - zapamiętasz moje słowa. Nos to bardzo delikatna część ciała, wrażliwa na bodźce. - Położyła dłoń na podbródku Cadana, uważnie manewrując jego głową tak, by obejrzeć organ ze wszystkich stron dokładniej - w poszukiwaniu nieprawidłowości. Wydawało się jednak, że proces przebiegł bez zarzutu.
- Zapłakałabym rzewnie razem z niebem i smutnym chórem zrozpaczonych syren - zapewniła go bez zająknięcia, z powagą wymalowaną na twarzy. Do rubasznego flirtu ciągnęło ją równie mocno, co do karczemnych żartów. - Nieczuły, podobno kobiety to uwielbiają - odparła na jego pytanie, choć jej usta wciąż nie drgnęły w uśmiechu. Mogła podjąć grę słów, ale nie, nie uwielbiały tego. - Jeśli będziesz przestrzegał zaleceń blizny znikną bezpowrotnie. - Odsunęła się od niego lekko, zabiegając z jednej z półeczek niewielki słoik; ledwie go otworzyła, a pomieszczenie wypełnił dławiący zapach palonych ziół. Nabrała gram maści na palec i roztarła go po skórze Cadana, delikatnie. - Do kilku dni w lustrze nie będziesz widział różnicy. Ale pamiętaj, że twój organizm tę różnicę czuł będzie: i będzie potrzebował czasu, aby ją zaakceptować. Postaraj się nie przemęczać; dbaj o siebie, spędź kilka dni z rodziną. - W spokoju, ciszy, wśród ciepła.
- Co? - zmarszczyła brew, wpierw nie pojmując sensu jego pytania. - Nie - odpowiedziała jednak również na jego treść, zgodnie z prawdą. - Jesteś pierwszy. Sądzisz, że mam prawo nazwać temu naukową nazwę? - Zastanawiała się, czy w księgach, czytanych czy to jeszcze na kursie, czy teraz, kiedy nieustannie dokształcała się na własną rękę, czytała o takim przypadku. Nie przypominała sobie: czy to oznaczała, że oto odkryła nową przypadłość? Wątpliwe, przytwierdzenie organu nie przebiegało inaczej niż w przypadku ręki lub nogi - a jednak nie potrafiła wyzbyć się wątpliwości, że coś mogło jeszcze pójść nie tak. Nos był delikatny - nawet u wilka morskiego. - To już - przytaknęła, wysuwając smukłą dłoń po monety; kątem oka odnalazła chłopca, który gestem gorliwie zaprzeczał, że nie wziął w usta alkoholu. Wiedziała, że kłamał, był skacowany jak bela.
- Nie trzeba, dziękuję - zwróciła się do Cadana - ze szczerą wdzięcznością, w innym przypadku, w innej sytuacji, jego interwencja mogła się okazać zbawienna. Nie chciała nadużywać tego, co mógł jej ofiarować.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Nie mógł doczekać się chwili, w której na nowo przestanie zwracać uwagę na własny nos. Problem był taki, że dopóki dany organ nie zaczynał szwankować, to jego obecność była po prostu czymś naturalnym i oczywistym. Jak widać pomyłka mogła zdarzyć się bardzo szybko. Do tego mieć opłakane skutki. Cadan pragnął, żeby ten koszmar zakończył się wreszcie - po długich dniach rekonwalescencji. Żeby oddychanie przez nos nie było niczym dziwnym, a na nowo stało się czymś co mógł na co dzień ignorować. Teraz musiał zapanować nad odruchami - naprawdę zamierzał obmacać nowe nozdrza i stwierdzić czy pasowały do jego jakże przystojnej twarzy, jednakże wreszcie zwyciężył zdrowy rozsądek. Chociaż ten jeden raz.
Wysłuchał szorstkiej reprymendy i uśmiechnął się - poczuł się jak krnąbrny chłopiec kiedy starał się uciec z domu w celu przedostania się na statek ojca. Matka zawsze jakimś cudem wiedziała co się święciło i potrafiła jednym spojrzeniem przywołać syna do porządku. Cassandra miała coś podobnego w swoich zielonych oczach. To było dość zabawne.
- Zapamiętam. Wolę zaufać tobie niż alchemikom - przyznał w końcu bez ogródek. Miał ochotę westchnąć, lecz mając w głowie słowa uzdrowicielki postanowił nie ryzykować uszkodzeniem tkanek. Poważna sprawa. Na anatomii znał się tyle o ile, wystarczająco, żeby wiedzieć, że nie chciał tracić nosa i jak wiele ryzykował.
Musiał również powstrzymać parsknięcie śmiechem na dźwięk roztaczanej przez Vablatsky wizji. - To nawet więcej niż mógłbym oczekiwać. Widać, że jestem ci niezwykle bliski - zażartował ponownie. Nie przeszkadzała mu kamienna twarz kobiety, wyraźnie sugerująca, że nieszczególnie podobają jej się te dowcipy. Rzadko kiedy się tym przejmował. - Podobno? Jesteś jedną z nich - spytał tak o, bez większego pomyślunku. Powinna chyba wiedzieć czy lubi nieczułych mężczyzn. Może się nie utożsamiała z ogółem czarownic? Nieważne, nie interesowało go to tak mocno. - To dobra wiadomość - skwitował temat blizn. - Chociaż kobiety podobno lecą na facetów z bliznami. - Nie mógł się powstrzymać. Rzadko to robił. Zresztą, zaraz zafrapowało go to, że chyba poczuł… zapach? Ziół? Nie był pewien. Złudzenie było delikatne i krótkie, skończyło się równie szybko co zaczęło. Ulotne niczym… woń. Potem zdawało się, że czuł dotyk na… nosie. Zdumiało go to i ucieszyło jednocześnie. Kamień wątpliwości potoczyłby się po podłodze z donośnym hukiem robiąc miejsce uldze, gdyby nie pozostawało to w sferze metaforycznej.
- Tak zrobię, dziękuję - powiedział wciąż oszołomiony. - Jasne. Wolałbym jednak pozostać anonimowy - uznał z lekkim uśmiechem. Mógł być wzorowym pacjentem, cudownym królikiem doświadczalnym i idealnym portfolio medycznym o ile nie wyciągałaby na wierzch jego personaliów. Nie był dumny ze swojego dokonania.
Wreszcie usiadł, aż ostatecznie postawił stopy na ziemi. Odetchnął. Wygrzebał z kieszeni niewielką sakiewkę, z której wydobył monety - złożył je na dłoni Cassandry. Nieco więcej niż zażądała. Naprawdę doceniał jej profesjonalizm oraz to, że wszystko odbyło się sprawnie i bez komplikacji. - W porządku. Jeszcze raz dzięki i powodzenia - rzucił na zakończenie wizyty. Bez przekonania spojrzał w kierunku intruza, lecz ostatecznie ominął go i wyszedł z lecznicy. Zgodnie z zaleceniem - wypocząć w domu.
zt
Wysłuchał szorstkiej reprymendy i uśmiechnął się - poczuł się jak krnąbrny chłopiec kiedy starał się uciec z domu w celu przedostania się na statek ojca. Matka zawsze jakimś cudem wiedziała co się święciło i potrafiła jednym spojrzeniem przywołać syna do porządku. Cassandra miała coś podobnego w swoich zielonych oczach. To było dość zabawne.
- Zapamiętam. Wolę zaufać tobie niż alchemikom - przyznał w końcu bez ogródek. Miał ochotę westchnąć, lecz mając w głowie słowa uzdrowicielki postanowił nie ryzykować uszkodzeniem tkanek. Poważna sprawa. Na anatomii znał się tyle o ile, wystarczająco, żeby wiedzieć, że nie chciał tracić nosa i jak wiele ryzykował.
Musiał również powstrzymać parsknięcie śmiechem na dźwięk roztaczanej przez Vablatsky wizji. - To nawet więcej niż mógłbym oczekiwać. Widać, że jestem ci niezwykle bliski - zażartował ponownie. Nie przeszkadzała mu kamienna twarz kobiety, wyraźnie sugerująca, że nieszczególnie podobają jej się te dowcipy. Rzadko kiedy się tym przejmował. - Podobno? Jesteś jedną z nich - spytał tak o, bez większego pomyślunku. Powinna chyba wiedzieć czy lubi nieczułych mężczyzn. Może się nie utożsamiała z ogółem czarownic? Nieważne, nie interesowało go to tak mocno. - To dobra wiadomość - skwitował temat blizn. - Chociaż kobiety podobno lecą na facetów z bliznami. - Nie mógł się powstrzymać. Rzadko to robił. Zresztą, zaraz zafrapowało go to, że chyba poczuł… zapach? Ziół? Nie był pewien. Złudzenie było delikatne i krótkie, skończyło się równie szybko co zaczęło. Ulotne niczym… woń. Potem zdawało się, że czuł dotyk na… nosie. Zdumiało go to i ucieszyło jednocześnie. Kamień wątpliwości potoczyłby się po podłodze z donośnym hukiem robiąc miejsce uldze, gdyby nie pozostawało to w sferze metaforycznej.
- Tak zrobię, dziękuję - powiedział wciąż oszołomiony. - Jasne. Wolałbym jednak pozostać anonimowy - uznał z lekkim uśmiechem. Mógł być wzorowym pacjentem, cudownym królikiem doświadczalnym i idealnym portfolio medycznym o ile nie wyciągałaby na wierzch jego personaliów. Nie był dumny ze swojego dokonania.
Wreszcie usiadł, aż ostatecznie postawił stopy na ziemi. Odetchnął. Wygrzebał z kieszeni niewielką sakiewkę, z której wydobył monety - złożył je na dłoni Cassandry. Nieco więcej niż zażądała. Naprawdę doceniał jej profesjonalizm oraz to, że wszystko odbyło się sprawnie i bez komplikacji. - W porządku. Jeszcze raz dzięki i powodzenia - rzucił na zakończenie wizyty. Bez przekonania spojrzał w kierunku intruza, lecz ostatecznie ominął go i wyszedł z lecznicy. Zgodnie z zaleceniem - wypocząć w domu.
zt
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęła lekko głową, Cassandra nie lubiła, kiedy dawała komukolwiek powody by podejrzewał, że nie dopełniła staranności przy wykonywaniu swoich obowiązków. Zamierzała poprowadzić sprawę Cadana do samego końca, najlepiej, jak potrafiła, ostrzegając go przed każdym możliwym działaniem niepożądanym. Jeśli zostanie uprzedzony o tym, co może się stać - i nie będzie przestrzegał zaleceń - ewentualne skutki uboczne będzie mógł zarzucić wyłącznie sobie, nie jej. Długo pracowała na swoją reputację na Nokturnie i strzegła jej niemal tak pilnie, jak swojego dziecka. Na swój sposób - lecznica też nim była.
- Podobno - przytaknęła, nie rozwijając swojej wypowiedzi; nie otwierała się na tyle przed mężczyznami, by zdradzić mu historię, która kryła się za tymi słowy. Podobno, była kobietą, naturalnie, nigdy nie wypierała się swojej seksualności, nie miała też problemu z tożsamością, Cassandra nie identyfikowała się nie tyle z kobietami, co z innymi ludźmi, słusznie zauważając, że była od nich inna. Dar jasnowidzenia wypaczył jej życie, usadził ją w miejscu, w którym była, a z którego poznała trzech braci, pośród których dwóm nie mogła ufać, a jeden był już martwy. Wszyscy trzej byli nieczuli, ale z nich wszystkich - to Ramsey był najgorszy. A ona - nie potrafiła wyrwać się spod jarzma więzi, które go do niego przyciągało - jak ogień wabiący nocą ćmy, które spopielały się w jego blasku. Nie chciała zostać spalona. Nie mogła zostać spalona, była matką: dziecko potrzebowało jej nie tylko żywej, ale i zdrowej. - Podobno - powtórzyła, przywołując przed oczy każdą pojedynczą bliznę Mulcibera, znała jego ciało lepiej, niż znał je on sam: opiekowała się nim, zajmowała, za każdym razem, gdy tego potrzebował. Wiódł niebezpieczne życie - zatem potrzebował tego często. - Życzysz sobie maści, które pomogą ci ją owrzodzić? - Czym obrzydliwsze blizny, tym mocniej dawały dowód męskości; panny z dobrych domów na ich widok krzywiły usta i zasłaniały oczy, ale panny z Nokturnu brały je za dobry omen i doświadczenia związane ze szkołą przetrwania - poprawiały rokowania, uprawdopodabniały przeżycie. Przytaknęła głową, odbierając sakiewkę; zważywszy ją w dłoni prędko wyczuła, że była większa, niż być powinna. Doceniała ten gest - w przyszłości zajmie się nim odpowiednio troskliwie. Nim i jego rodziną.
- Dziękuję - odparła, powoli odprowadzając go do drzwi, gestem prosząc pijanego dryblasa, by odczekał na swoją kolej. - Bądź zdrów i uważaj na siebie - pożegnała go u progu, powracając do lazaretu - gdzie czekał już na nią kolejny pacjent. - Cadanum nosanum - mruknęła pod nosem - cadanum brakum nosanum - mamrotała, zastanawiając się nad nazwą rzadkiego schorzenia - beznosanum - chciał przecież pozostać anonimowy...
zt
- Podobno - przytaknęła, nie rozwijając swojej wypowiedzi; nie otwierała się na tyle przed mężczyznami, by zdradzić mu historię, która kryła się za tymi słowy. Podobno, była kobietą, naturalnie, nigdy nie wypierała się swojej seksualności, nie miała też problemu z tożsamością, Cassandra nie identyfikowała się nie tyle z kobietami, co z innymi ludźmi, słusznie zauważając, że była od nich inna. Dar jasnowidzenia wypaczył jej życie, usadził ją w miejscu, w którym była, a z którego poznała trzech braci, pośród których dwóm nie mogła ufać, a jeden był już martwy. Wszyscy trzej byli nieczuli, ale z nich wszystkich - to Ramsey był najgorszy. A ona - nie potrafiła wyrwać się spod jarzma więzi, które go do niego przyciągało - jak ogień wabiący nocą ćmy, które spopielały się w jego blasku. Nie chciała zostać spalona. Nie mogła zostać spalona, była matką: dziecko potrzebowało jej nie tylko żywej, ale i zdrowej. - Podobno - powtórzyła, przywołując przed oczy każdą pojedynczą bliznę Mulcibera, znała jego ciało lepiej, niż znał je on sam: opiekowała się nim, zajmowała, za każdym razem, gdy tego potrzebował. Wiódł niebezpieczne życie - zatem potrzebował tego często. - Życzysz sobie maści, które pomogą ci ją owrzodzić? - Czym obrzydliwsze blizny, tym mocniej dawały dowód męskości; panny z dobrych domów na ich widok krzywiły usta i zasłaniały oczy, ale panny z Nokturnu brały je za dobry omen i doświadczenia związane ze szkołą przetrwania - poprawiały rokowania, uprawdopodabniały przeżycie. Przytaknęła głową, odbierając sakiewkę; zważywszy ją w dłoni prędko wyczuła, że była większa, niż być powinna. Doceniała ten gest - w przyszłości zajmie się nim odpowiednio troskliwie. Nim i jego rodziną.
- Dziękuję - odparła, powoli odprowadzając go do drzwi, gestem prosząc pijanego dryblasa, by odczekał na swoją kolej. - Bądź zdrów i uważaj na siebie - pożegnała go u progu, powracając do lazaretu - gdzie czekał już na nią kolejny pacjent. - Cadanum nosanum - mruknęła pod nosem - cadanum brakum nosanum - mamrotała, zastanawiając się nad nazwą rzadkiego schorzenia - beznosanum - chciał przecież pozostać anonimowy...
zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
| 3 X, stąd ->
- Jak spotkasz tam małe puchate zwierzątko to znak, że dolega ci coś poważniejszego niż sinica - burknąłem nie śmiejąc się i nie kupując tego poczucia humoru. Przynajmniej nie w tym momencie. Osobiście nie uważałem Nokturnu za tak złe miejsce na jakie wyglądało. Wiele ludzi zwyczajnie tu sobie żyło z dnia na dzień tak, jak wszędzie indziej. Wystarczyło umieć się zainteresować wyłącznie samym sobą i zaakceptować to, że empatia tu kosztowała. Trochę to mnie właśnie zresztą gryzło. To, że Cass szukała chętnych do testowania leku nie oczekując niczego w zamian poza możliwością obserwowania efektów. Przygotowałem jednak mimo wszystko sakiewkę chcąc się jednak wkupić w umiejętności czarownicy, która jakby nie było wywoływała we mnie niepokój. Dobrze było zresztą żyć w zgodzie z uzdrowicielem na Nokturnie.
Zerknąłem w stronę witryny wskazanej przez Bertiego.
- Będziesz grzecznym pacjentem to tak, tak - kupimy ci jakąś kurzą łapkę do cmotkania, a teraz staraj się patrzeć pod nogi - no dobra, trochę jednak uchyliłem wiadra swojej żartobliwości. Chociaż może to dlatego, że byliśmy w zasadzie już niedaleko. Wyglądało na to, że obyło się bez żadnych dziwnych niespodzianek. Było co świętować.
- Bo nie ma oficjalnych papierów. Jest tak jakby bardziej praktykiem niż teoretykiem. Robi w interesie już trochę, do tego jest tu na kim pracować - zna się więc na rzeczy - co do tego, że była uzdrowicielem w tej dziurze do którego naprawdę chciało się trafić nie miałem wątpliwości - Teraz za Longbottoma jeszcze bardziej nikt z poza Alei nie wziąłby jej na poważnie - sądząc po agresywnych antyczarnoksieskich postulatach nowego ministra wątpiłem by ktokolwiek kto otarł się o nokturn mógł spleść swoją przyszłość z ministerstwem w jakiejkolwiek formie. Cass była skazana na lazaret, lecz mając z nią styczność szczerze wątpiłem by jej to jakoś szczególnie przeszkadzało.
Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami lecznicy potem ostrożnie je uchylając zerkając przez szparę do przedsionka w którym leżało to bydle. Widziałem jak na mnie łypnęło z wzajemnością.
- Cass?! Powiesz mu by zluzował? Chcielibyśmy wejść - ogłosiłem swoje przybycie, a więc również to, że nie byłem sam. Pora nie była typowa bo wciąż jeszcze tak w miarę jasno na zewnątrz było, a więc jakoś mnie nie zaskoczyły niespokojne ruchy trolla. Wolałbym jednak by się ogarnął i żebyśmy mogli wejść z kręgosłupami których ciągłość zostałaby zachowana. Czarownica na pewno się nas spodziewała. Gadałem z nią jakiś czas temu, kiedy to z powodu nasilających się deszczów robiłem poprawki w tym nieszczęsnym dachu. To wtedy dowiedziałem się o jej badaniach i wynikających z nich potrzebach próbek.
- Jak spotkasz tam małe puchate zwierzątko to znak, że dolega ci coś poważniejszego niż sinica - burknąłem nie śmiejąc się i nie kupując tego poczucia humoru. Przynajmniej nie w tym momencie. Osobiście nie uważałem Nokturnu za tak złe miejsce na jakie wyglądało. Wiele ludzi zwyczajnie tu sobie żyło z dnia na dzień tak, jak wszędzie indziej. Wystarczyło umieć się zainteresować wyłącznie samym sobą i zaakceptować to, że empatia tu kosztowała. Trochę to mnie właśnie zresztą gryzło. To, że Cass szukała chętnych do testowania leku nie oczekując niczego w zamian poza możliwością obserwowania efektów. Przygotowałem jednak mimo wszystko sakiewkę chcąc się jednak wkupić w umiejętności czarownicy, która jakby nie było wywoływała we mnie niepokój. Dobrze było zresztą żyć w zgodzie z uzdrowicielem na Nokturnie.
Zerknąłem w stronę witryny wskazanej przez Bertiego.
- Będziesz grzecznym pacjentem to tak, tak - kupimy ci jakąś kurzą łapkę do cmotkania, a teraz staraj się patrzeć pod nogi - no dobra, trochę jednak uchyliłem wiadra swojej żartobliwości. Chociaż może to dlatego, że byliśmy w zasadzie już niedaleko. Wyglądało na to, że obyło się bez żadnych dziwnych niespodzianek. Było co świętować.
- Bo nie ma oficjalnych papierów. Jest tak jakby bardziej praktykiem niż teoretykiem. Robi w interesie już trochę, do tego jest tu na kim pracować - zna się więc na rzeczy - co do tego, że była uzdrowicielem w tej dziurze do którego naprawdę chciało się trafić nie miałem wątpliwości - Teraz za Longbottoma jeszcze bardziej nikt z poza Alei nie wziąłby jej na poważnie - sądząc po agresywnych antyczarnoksieskich postulatach nowego ministra wątpiłem by ktokolwiek kto otarł się o nokturn mógł spleść swoją przyszłość z ministerstwem w jakiejkolwiek formie. Cass była skazana na lazaret, lecz mając z nią styczność szczerze wątpiłem by jej to jakoś szczególnie przeszkadzało.
Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami lecznicy potem ostrożnie je uchylając zerkając przez szparę do przedsionka w którym leżało to bydle. Widziałem jak na mnie łypnęło z wzajemnością.
- Cass?! Powiesz mu by zluzował? Chcielibyśmy wejść - ogłosiłem swoje przybycie, a więc również to, że nie byłem sam. Pora nie była typowa bo wciąż jeszcze tak w miarę jasno na zewnątrz było, a więc jakoś mnie nie zaskoczyły niespokojne ruchy trolla. Wolałbym jednak by się ogarnął i żebyśmy mogli wejść z kręgosłupami których ciągłość zostałaby zachowana. Czarownica na pewno się nas spodziewała. Gadałem z nią jakiś czas temu, kiedy to z powodu nasilających się deszczów robiłem poprawki w tym nieszczęsnym dachu. To wtedy dowiedziałem się o jej badaniach i wynikających z nich potrzebach próbek.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Jakim cudem ty tu mieszkasz? - wywrócił lekko oczami. Ostatecznie trudno mu było wierzyć, że o guza jest tu AŻ TAK łatwo, skoro Matt po prostu tutaj żył z dnia na dzień i w sumie to no żył sobie, nic mu poważnego nie było, a wszelkie urazy głowy to raczej jeszcze te z dzieciństwa. Bertie spodziewał się, że ten będzie raczej spokojny, może że będzie się popisywał jaki to nokturnowy kozak z niego nie jest, tym czasem starszy Bott wydawał się dość mocno spięty i przejęty całą sytuacją. Matt jednak zna to miejsce lepiej więc skoro tak to nie zagadywał go jakoś więcej po drodze i po prostu się go trzymał. Niespecjalnie chciał się w końcu ładować w jakieś kłopoty.
- Mhmm... - nie to żeby nie wierzył w samouków, ale cała ta historia średnio go cieszyła. No, ale wiedział od samego początku że będzie królikiem doświadczalnym i chyba mógł mieć nadzieję, że to ma jakiś sens. Nie sądził, żeby Matt reklamował mu każdego byle kogo. Choć z drugiej strony nie, w sumie to uwierzy, że ktoś mógłby mu to wkręcić jako super niezawodny patent, w dodatku za darmo.
No, w każdym razie chyba warto zaryzykować.
Choć w sumie to miejsce nie zachęcało już od wejścia.
- Dziwna...farba. - mruknął zauważając że podłoga pokryta jest czymś dziwnym. Nie rozglądał się z resztą mocniej bo jak Matt lekko się przesunął żeby zawołać do środka, Bertie także zobaczył tutejsze zwierzątko domowe. Lekko mu w sumie opadła szczęka, po chwili też sobie pomyślał, że nie wie czy mu się podoba że jeśli ta cała lekarka nie będzie chciała żeby wyszedł to on nie wyjdzie. Ale nie marudził tylko gapił się na stworzenie.
- To coś robi poza tym że tu leży? W sensie, trochę mało tu miejsca na trolla. - odezwał się na tyle cicho, żeby raczej tylko Matt go usłyszał, bo w sumie to nie chciałby żeby wielkie stworzenie się zaraz postanowiło zbuntować i walczyć o wolność, pozbywając się tak przy okazji ich dwójki.
- Mhmm... - nie to żeby nie wierzył w samouków, ale cała ta historia średnio go cieszyła. No, ale wiedział od samego początku że będzie królikiem doświadczalnym i chyba mógł mieć nadzieję, że to ma jakiś sens. Nie sądził, żeby Matt reklamował mu każdego byle kogo. Choć z drugiej strony nie, w sumie to uwierzy, że ktoś mógłby mu to wkręcić jako super niezawodny patent, w dodatku za darmo.
No, w każdym razie chyba warto zaryzykować.
Choć w sumie to miejsce nie zachęcało już od wejścia.
- Dziwna...farba. - mruknął zauważając że podłoga pokryta jest czymś dziwnym. Nie rozglądał się z resztą mocniej bo jak Matt lekko się przesunął żeby zawołać do środka, Bertie także zobaczył tutejsze zwierzątko domowe. Lekko mu w sumie opadła szczęka, po chwili też sobie pomyślał, że nie wie czy mu się podoba że jeśli ta cała lekarka nie będzie chciała żeby wyszedł to on nie wyjdzie. Ale nie marudził tylko gapił się na stworzenie.
- To coś robi poza tym że tu leży? W sensie, trochę mało tu miejsca na trolla. - odezwał się na tyle cicho, żeby raczej tylko Matt go usłyszał, bo w sumie to nie chciałby żeby wielkie stworzenie się zaraz postanowiło zbuntować i walczyć o wolność, pozbywając się tak przy okazji ich dwójki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szło jej coraz lepiej; w skupieniu ciosała niedużym dłutkiem w kości, obserwując coraz śmielej wyłaniający się z niej kształt sześcianu, zamierzała zrobić z niej sześcienną kostkę, jak do pokera, naznaczając ją wróżebnymi znakami; nie spodziewała się, że to polubi, jednak odkąd jej stan stawał się bardziej zaawansowany, unikała dłuższego stania na nogach przy pacjentach, coraz częściej korzystając z pomocy dziewczyny z sąsiedztwa, która odkryła w sobie pielęgniarski talent. Cassandra wolała wszystko robić sama, ale nawet ona musiała w końcu stać się realistką - przechodziła tę ciążę wyjątkowo źle, a tym razem nie zamierzała ukryć się przed światem u matki, miała na Nokturnie zbyt wiele zobowiązań, a jej przyszłość wciąż owiana była tajemnicą. Nie mogła podjąć tej decyzji nagle, nieprzemyśliwszy tego dokładnie - od tej ucieczki miało już przecież nie być powrotu. Wbite w kant kości dłutko ześlizgnęło się w bok niezdarnie, kiedy wzdrygnęła się, słysząc głos - oddalony w pierwszej chwili pozostał nierozpoznany, w drugiej uzmysłowiła sobie, że Matt musiał wreszcie przyprowadzić swojego przyjaciela.
- Przepuść ich, Umhra, on tylko tak wygląda - rzuciła z korytarza, nie wychodząc po nich, troll był posłuszny i rozumiał podstawowe zwroty - z jego gardła wydobył się chrapliwy pomruk, kiedy błysnął okiem ku Bertiemu, wnet jednak stracił zainteresowanie obojgiem, przewracając się na swoje posłanie, plecami do gości. - Dobrze cię widzieć, Matt - powitała go, wpierw zwracając uwagę na tę twarz, którą dobrze znała. Rzadko wypowiadała te słowa szczerze, ale i szczerze była mu wdzięczna za pomoc z dachem. - Zwłaszcza w towarzystwie - dookreśliła, bo bez wątpienia jego wizyta nie byłaby tak wyczekiwana, gdyby pojawił się bez obiektu doświadczalnego. Dobrze było przetestować lek najpierw na czarodziejach, którzy nie służyli celowi, jaki zdecydowała się wesprzeć. Przeniosła tym samym spojrzenie na mężczyznę, którego nie znała, a który wizerunek - była pewna - z kimś jej się kojarzył. Zapewne przewinął się kiedyś przez jej lecznicę w przeszłości. - Mówią na mnie Cassandra - przedstawiła się również jemu, nie wykonując jednak zadnego powitalnego gestu. - Rozgośćcie się, proszę - stwierdziła bez emocji, przystając w pół kroku przed drzwiami lazaretu - w ostatniej chwili zawahawszy się, by poprowadzić ich po schodkach ku piwnicy, gdzie miała swoją pracownię. Bose stopy mijały kolejne schody, kiedy dłonią szarpnęła w górę czarny materiał szaty - teraz musiała być ostrożniejsza, niż zwykle. Jej poły były szerokie, na tyle, by dyskretnie maskować ciążowy brzuch.
- Przepuść ich, Umhra, on tylko tak wygląda - rzuciła z korytarza, nie wychodząc po nich, troll był posłuszny i rozumiał podstawowe zwroty - z jego gardła wydobył się chrapliwy pomruk, kiedy błysnął okiem ku Bertiemu, wnet jednak stracił zainteresowanie obojgiem, przewracając się na swoje posłanie, plecami do gości. - Dobrze cię widzieć, Matt - powitała go, wpierw zwracając uwagę na tę twarz, którą dobrze znała. Rzadko wypowiadała te słowa szczerze, ale i szczerze była mu wdzięczna za pomoc z dachem. - Zwłaszcza w towarzystwie - dookreśliła, bo bez wątpienia jego wizyta nie byłaby tak wyczekiwana, gdyby pojawił się bez obiektu doświadczalnego. Dobrze było przetestować lek najpierw na czarodziejach, którzy nie służyli celowi, jaki zdecydowała się wesprzeć. Przeniosła tym samym spojrzenie na mężczyznę, którego nie znała, a który wizerunek - była pewna - z kimś jej się kojarzył. Zapewne przewinął się kiedyś przez jej lecznicę w przeszłości. - Mówią na mnie Cassandra - przedstawiła się również jemu, nie wykonując jednak zadnego powitalnego gestu. - Rozgośćcie się, proszę - stwierdziła bez emocji, przystając w pół kroku przed drzwiami lazaretu - w ostatniej chwili zawahawszy się, by poprowadzić ich po schodkach ku piwnicy, gdzie miała swoją pracownię. Bose stopy mijały kolejne schody, kiedy dłonią szarpnęła w górę czarny materiał szaty - teraz musiała być ostrożniejsza, niż zwykle. Jej poły były szerokie, na tyle, by dyskretnie maskować ciążowy brzuch.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Może bym się zgrywał, nadymał swoje ego i żartował z całej tej wycieczki gdyby nie fakt, że cała rodzina chuchała na Bertiego jakby był cennym, rodowym artefaktem, a ja właśnie przechadzałem się z nim uliczkami, gdzie takie lubiły przepadać. Byłoby trochę słabo gdyby po powrocie Any tuż przed świętami mu by się coś stało, a nie oszukujmy się - miał talent by co chwilę próbować sobie coś zrobić. Byłem więc spięty. Z chwili na chwilę było mi co prawda lżej, lecz jak na razie na miałem wciąż za bardzo humoru na żarty. Starałem się nas prowadzić tak byśmy bez większego kłopotu dotarli do Lecznicy. Nie chciałem się natknąć na kumpli czy wrogów i właściwie udało mi się to śpiewająco.
- Robi za przycisk do papieru, a w sezonie to i za dziadka do orzechów - wyjaśniłem z powagą konspiracyjnym szeptem by zaraz wywrócić oczami - ...pilnuje jej świętego spokoju, debilu, a co innego mógłby tu robić - Ściągnąłem ku sobie brwi nie przestając podejrzliwie łypać zza prześwitu na podobnie łypiącego na mnie trolla. Napięcie wymarło w chwili w której rozległ się nakaz uzdrowicielki, a zwierze odpuściło. Dopiero wówczas rozchyliłem drzwi na oścież wprowadzając siebie i Bertiego do wnętrza.
- Nawzajem - dźwignąłem kąciki bo mi się w sumie bardzo podobała taka perspektywa odwiedzin u Cass. W sensie nic mi nie dolegało i nie istniało zagrożenie, że będę musiał podkładać się pod jej różdżkę. Lżej mi było dzięki temu na sercu i uczucie to mnie wcale nie odpuszczało w chwili w której zostaliśmy prowadzeni po schodach wgłąb piwnicy. Włożyłem ręce do kieszeni i by nie robić sztucznego tłumu krążyłem przy ścianach po których błądziłem spojrzeniem przeskakując z jednej świecy na drugą połyskującą w jej blasku fiolkę. Zapach ingrediencji oraz dziwnych specyfików jeżył mi włos na karku - przytulnie...- chrząknąłem- Jak to w zasadzie będzie wyglądało? Ta próba leczenia. Będzie wstanie chodzić o własnych siłach...?
- Robi za przycisk do papieru, a w sezonie to i za dziadka do orzechów - wyjaśniłem z powagą konspiracyjnym szeptem by zaraz wywrócić oczami - ...pilnuje jej świętego spokoju, debilu, a co innego mógłby tu robić - Ściągnąłem ku sobie brwi nie przestając podejrzliwie łypać zza prześwitu na podobnie łypiącego na mnie trolla. Napięcie wymarło w chwili w której rozległ się nakaz uzdrowicielki, a zwierze odpuściło. Dopiero wówczas rozchyliłem drzwi na oścież wprowadzając siebie i Bertiego do wnętrza.
- Nawzajem - dźwignąłem kąciki bo mi się w sumie bardzo podobała taka perspektywa odwiedzin u Cass. W sensie nic mi nie dolegało i nie istniało zagrożenie, że będę musiał podkładać się pod jej różdżkę. Lżej mi było dzięki temu na sercu i uczucie to mnie wcale nie odpuszczało w chwili w której zostaliśmy prowadzeni po schodach wgłąb piwnicy. Włożyłem ręce do kieszeni i by nie robić sztucznego tłumu krążyłem przy ścianach po których błądziłem spojrzeniem przeskakując z jednej świecy na drugą połyskującą w jej blasku fiolkę. Zapach ingrediencji oraz dziwnych specyfików jeżył mi włos na karku - przytulnie...- chrząknąłem- Jak to w zasadzie będzie wyglądało? Ta próba leczenia. Będzie wstanie chodzić o własnych siłach...?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Zapewne wywróciłby oczami na słowa Matta, taki miał w końcu zwyczaj - przyzwyczajony do jego drobnego zrzędzenia - jednak w tej chwili zajęty był wgapianiem tych, wytrzeszczonych w owym momencie oczu na trolla. W jego głowie płynęło w tej chwili wiele myśli, część była głupia, część genialna, był jednak pewien że jeśli siądzie przy trollu który (wydawało się, że) stracił morderczy zapał i wyciągnie do niego rękę to Matt do Cassandry zaciągnie go za włosy.
Lęk w sumie mieszał się u niego z ekscytacją, kiedy przechodzili obok trolla, zaraz jednak odwrócił spojrzenie na Cassandrę.
- Bertie. - odpowiedział, z odruchem podania ręki, jednak jeśli kobieta nie wyciągnęła swojej, po prostu wzruszył ramionami i rozglądał się dalej. Trzeba przyznać, że wygląd tego miejsca odrobinkę (ociupinkę) zmniejszał jego entuzjazm. Troszeczkę. No dobra, zaczynał się wahać czy Matt przypadkiem nie postanowił sprzedać jego nerki, uznając że w ten sposób pomoże mu zarobić na spłatę długów. Tak. Najgorsze w tej wizji jest to, że w sumie to to jest realne. - Miło poznać.
Dodał mimo to, bo w sumie to jednak coś kazało mu wierzyć, że kobieta planuje mu pomóc. To dobrze. Nył jej wdzięczny. Szczerze. A jeszcze bardzie będzie jak wyjdzie stąd z obiema nerkami.
- To bezpieczne? - dosunął więc swoje pytanie do pytania Matta. Chciał się pozbyć sinicy. Przeszkadzała mu i to cholernie, to z resztą dość oczywiste że nie chciał być chory, jednak nie bez względu na koszta, nie chciał żeby jego czaszka stała się piłką dla trolla.
Szedł dalej. Do piwnicy. I nawet jego entuzjazm, wiara w świat, ludzi i dobro w ludziach musiały mieć lekkie problemy w tej chwili. Choć Bertie zwykle przez swoją naturę myślał pozytywnie, w tej chwili raczej zastanawiał się, jaka jest szansa że w razie potrzeby zdoła stąd wybiec i przecisnąć się obok trolla.
Rozglądał się dookoła uważnie, pierwszy raz w swoim życiu będąc w podobnym miejscu. Starał się jednak nie wiercić jakoś mocno i nie wgapiać się w nic za bardzo. Nie tyle dlatego, że byłoby to niegrzeczne, raczej dlatego że nie chciał zauważyć czegoś czego widzieć zdecydowanie nie powinien. Czekał po prostu, co dalej się wydarzy.
Lęk w sumie mieszał się u niego z ekscytacją, kiedy przechodzili obok trolla, zaraz jednak odwrócił spojrzenie na Cassandrę.
- Bertie. - odpowiedział, z odruchem podania ręki, jednak jeśli kobieta nie wyciągnęła swojej, po prostu wzruszył ramionami i rozglądał się dalej. Trzeba przyznać, że wygląd tego miejsca odrobinkę (ociupinkę) zmniejszał jego entuzjazm. Troszeczkę. No dobra, zaczynał się wahać czy Matt przypadkiem nie postanowił sprzedać jego nerki, uznając że w ten sposób pomoże mu zarobić na spłatę długów. Tak. Najgorsze w tej wizji jest to, że w sumie to to jest realne. - Miło poznać.
Dodał mimo to, bo w sumie to jednak coś kazało mu wierzyć, że kobieta planuje mu pomóc. To dobrze. Nył jej wdzięczny. Szczerze. A jeszcze bardzie będzie jak wyjdzie stąd z obiema nerkami.
- To bezpieczne? - dosunął więc swoje pytanie do pytania Matta. Chciał się pozbyć sinicy. Przeszkadzała mu i to cholernie, to z resztą dość oczywiste że nie chciał być chory, jednak nie bez względu na koszta, nie chciał żeby jego czaszka stała się piłką dla trolla.
Szedł dalej. Do piwnicy. I nawet jego entuzjazm, wiara w świat, ludzi i dobro w ludziach musiały mieć lekkie problemy w tej chwili. Choć Bertie zwykle przez swoją naturę myślał pozytywnie, w tej chwili raczej zastanawiał się, jaka jest szansa że w razie potrzeby zdoła stąd wybiec i przecisnąć się obok trolla.
Rozglądał się dookoła uważnie, pierwszy raz w swoim życiu będąc w podobnym miejscu. Starał się jednak nie wiercić jakoś mocno i nie wgapiać się w nic za bardzo. Nie tyle dlatego, że byłoby to niegrzeczne, raczej dlatego że nie chciał zauważyć czegoś czego widzieć zdecydowanie nie powinien. Czekał po prostu, co dalej się wydarzy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wtargnąwszy wgłąb pomieszczenia, skierowała się ku podłużnemu stołowi, obrzucając jego blat niechętnym spojrzeniem; zwykle po prostu kroiła na nim ingrediencje i preparowała proste leki, ale niekiedy służył jej za stół operacyjny - jej uwagę przyciągnęło kilka niedoczyszczonych rdzawych plamek. Miała ostatnio zbyt dużo na głowie, a zmęczenie nie przestawało jej doskwierać; z rozproszoną uwagą traciła nad swoją przestrzenią kontrolę, a poruszające się w jej łonie dziecko nie omieszkało jej o tym przypomnieć silniejszym ruchem. Lysandra nie była tak... reaktywna. Ściągnęła z dwóch krzeseł szare prześcieradła, zwalniając miejsce dla swoich gości.
- Raczej tak - odpowiedziała na pytanie Matta, nie pozwalając, by zawahanie przedarło się do tonu jej głosu. - Dokładne skutki uboczne nie zostały jeszcze do końca przebadane - dodała, już do obojga, słysząc podobne wątpliwości ze strony Bertiego. Mogłaby przysiąc, że gdzieś widziała już jego twarz. - Ich pojawienie się może... zaskoczyć - jak eufemistycznie ująć, że nie była na nie przygotowana? - ale jeśli chcesz ozdrowieć, to twoja jedyna droga - Była pewna, że lek nie istniał, nie słyszała też o nikim, kto równolegle do niej podjąłby podobnych badań. Odkąd czarna magia anomalii rozciągnęła po Anglii swoje czarne macki, sinica stała się znacznie poważniejszą dolegliwością. Podeszła do półek - ściągając z jednej z nich drewnianą szkatułkę, w której lśniło sześć fiolek - była pewna co do skuteczności leku spreparowanego przez Valerija. Sprawdziła swoje wnioski tuzin razy, a tak skrupulatny alchemik nie popełniłby błędu. Obróciła fiolkę w dłoni, jej zawartość mieniła się szmaragdem o jaskrawych przesmykach rozbijających czarnomagiczne cząstki w organizmie. Zamknęła fiolkę w dłoni, wracając do pacjenta - siadając naprzeciw niego.
- Sprawdzimy responsywność organizmu, sinica jest rodzajem autoimmunizacji - należy zneutralizować zakażone komórki, uśmiercić je i usunąć z układu martwe tkanki celem zahamowania ich dalszych przerzutów - wyjaśniła spokojnie, zupełnie jakby sądziła, że Bertie zrozumie każde wypowiedziane przez nią słowo. Zreflektowała się dopiero po chwili. - Oznacza to, że będziesz osłabiony - dodała z rezygnacją - w pierwsze dni objawy sinicy mogą się nasilić, a na skutek ekspozycji na lek i próby obrony przed nim - zaczną pojawiać się niezależnie od czynników zewnętrznych. Bądź na to gotów, to nie będą powody do obaw. Chciałabym być jednak z tobą w kontakcie - jeśli odczujesz nagłą słabość, stracisz przytomność, poczujesz nagły ból lub odczujesz psychiczną dezorientację, powinnam się o tym dowiedzieć natychmiast. Staraj się oszczędzać siły, ale możesz funkcjonować tak, jak poprzednio - o ile dasz radę, krwotoki cię osłabią, ale mało prawdopodobne, by zagroziły twojemu życiu. Dobrze, byś nie zostawał sam, w razie wypadku ktoś musi mnie wezwać. Dużo zależy od rodzaju twojego zarażenia, gorzej zareaguje pacjent z sinicą nabytą za sprawą anomalii - bo ta będzie wymagała bardziej agresywnej terapii. - Sama nie była pewna, na co powinna się przygotować: Bertie był pierwszym czarodziejem, na którym zamierzała przetestować swój medykament. Zasadniczo nie była pewna, czy to przeżyje, ale mówienie o tym nie przysporzyłoby jej popularności, więc zachowała te obawy dla siebie.
- Najpierw potrzebuję jednak pełnego obrazu twojej choroby - Odmierzenie odpowiedniej dawki eliksiru wymagało większej wiedzy - a im więcej będzie wiedziała, tym mniejsza szansa, że popełni błąd. - Powiedz, proszę, kiedy zaobserwowałeś pierwsze objawy? Jak długo to trwa? W jakich sytuacjach objawiała się dotąd? Ściągnij koszulę, proszę - Obserwowała jego twarz, cerę, szukając oznak. Zbyt ogarnęła ją pasja - musiała się najpierw upewnić, że Bertie naprawdę był chory. - Przebadam cię.
- Raczej tak - odpowiedziała na pytanie Matta, nie pozwalając, by zawahanie przedarło się do tonu jej głosu. - Dokładne skutki uboczne nie zostały jeszcze do końca przebadane - dodała, już do obojga, słysząc podobne wątpliwości ze strony Bertiego. Mogłaby przysiąc, że gdzieś widziała już jego twarz. - Ich pojawienie się może... zaskoczyć - jak eufemistycznie ująć, że nie była na nie przygotowana? - ale jeśli chcesz ozdrowieć, to twoja jedyna droga - Była pewna, że lek nie istniał, nie słyszała też o nikim, kto równolegle do niej podjąłby podobnych badań. Odkąd czarna magia anomalii rozciągnęła po Anglii swoje czarne macki, sinica stała się znacznie poważniejszą dolegliwością. Podeszła do półek - ściągając z jednej z nich drewnianą szkatułkę, w której lśniło sześć fiolek - była pewna co do skuteczności leku spreparowanego przez Valerija. Sprawdziła swoje wnioski tuzin razy, a tak skrupulatny alchemik nie popełniłby błędu. Obróciła fiolkę w dłoni, jej zawartość mieniła się szmaragdem o jaskrawych przesmykach rozbijających czarnomagiczne cząstki w organizmie. Zamknęła fiolkę w dłoni, wracając do pacjenta - siadając naprzeciw niego.
- Sprawdzimy responsywność organizmu, sinica jest rodzajem autoimmunizacji - należy zneutralizować zakażone komórki, uśmiercić je i usunąć z układu martwe tkanki celem zahamowania ich dalszych przerzutów - wyjaśniła spokojnie, zupełnie jakby sądziła, że Bertie zrozumie każde wypowiedziane przez nią słowo. Zreflektowała się dopiero po chwili. - Oznacza to, że będziesz osłabiony - dodała z rezygnacją - w pierwsze dni objawy sinicy mogą się nasilić, a na skutek ekspozycji na lek i próby obrony przed nim - zaczną pojawiać się niezależnie od czynników zewnętrznych. Bądź na to gotów, to nie będą powody do obaw. Chciałabym być jednak z tobą w kontakcie - jeśli odczujesz nagłą słabość, stracisz przytomność, poczujesz nagły ból lub odczujesz psychiczną dezorientację, powinnam się o tym dowiedzieć natychmiast. Staraj się oszczędzać siły, ale możesz funkcjonować tak, jak poprzednio - o ile dasz radę, krwotoki cię osłabią, ale mało prawdopodobne, by zagroziły twojemu życiu. Dobrze, byś nie zostawał sam, w razie wypadku ktoś musi mnie wezwać. Dużo zależy od rodzaju twojego zarażenia, gorzej zareaguje pacjent z sinicą nabytą za sprawą anomalii - bo ta będzie wymagała bardziej agresywnej terapii. - Sama nie była pewna, na co powinna się przygotować: Bertie był pierwszym czarodziejem, na którym zamierzała przetestować swój medykament. Zasadniczo nie była pewna, czy to przeżyje, ale mówienie o tym nie przysporzyłoby jej popularności, więc zachowała te obawy dla siebie.
- Najpierw potrzebuję jednak pełnego obrazu twojej choroby - Odmierzenie odpowiedniej dawki eliksiru wymagało większej wiedzy - a im więcej będzie wiedziała, tym mniejsza szansa, że popełni błąd. - Powiedz, proszę, kiedy zaobserwowałeś pierwsze objawy? Jak długo to trwa? W jakich sytuacjach objawiała się dotąd? Ściągnij koszulę, proszę - Obserwowała jego twarz, cerę, szukając oznak. Zbyt ogarnęła ją pasja - musiała się najpierw upewnić, że Bertie naprawdę był chory. - Przebadam cię.
bo ty jesteś
prządką
prządką
- To w sumie luz, heh. W sumie co by cie mogło zaskoczyć - rzucam trochę głupkowato, trochę wesołkowo by jakoś zakamuflować to, że czułem się nieswojo. Lecznica sama z siebie przywoływała nieprzyjemne wspomnienia, a Cass miała w sobie coś takiego co sprawiało, że jednak wolałem jej nie podpadać i ogólnie chyba szło mi to nieźle bo jakby nie patrzeć wciąż miałem odpowiednią ilość kończyn oraz organów.
Pokręciłem się trochę po pracowni jak smród po gaciach nie bardzo wiedząc co z sobą właściwie powinienem zrobić. W tle słuchałem monotonnych wyjaśnień kierowanych do Bertiego. Szczerze to przestałem się skupiać na treści po usłyszeniu słowa responsywność. Brzmiało jakoś gównolotnie i tak jakoś skomplikowanie fachowo, że raczej bym nie ogarną o co chodzi dalej więc nawet się za specjalnie nie starałem. Dochodziły do mnie jednak co któreś słowa. Dokładniej takie jak: "eksplozja", "nie ma powodów do obaw", "nagły ból", czy "agresywna terapia". To ostatnie brzmiało jak materiał na podryw więc sobie za pamięci zapamiętałem, lecz to drugie mnie jakoś zapewniło, że Bertie jest w dobrych rękach. Klepnąłem go w plecy.
- No, mówiłem ci, że zna się na rzeczy. Do byle kogo bym cie nie wziął - przypomniałem by nie mówić suchego a nie mówiłem, a następnie usiadłem na wolnym krześle korzystając z zaoferowanej gościnności czarownicy. Trochę się przez chwile przyglądałem jak się zabiera za Bertiego, lecz rodząca się w jej oczach psychodela sprawiła, że bardziej urzekał mnie kształt jakiejś porośniętej kurzem fiolki o fikuśnych kształtach na jednej z górnych półek. Podrapałem się po brodzie zauważając, że w sumie jak coś pójdzie nie tak to zawsze może się kimnąć u mnie na chacie. Nie mieszkałem daleko. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem...? Nie wiem. Lecz z marszu odrzuciłem pomysł prowadzenia go na powrót do Rudery jeżeli będzie sflaczały.
Pokręciłem się trochę po pracowni jak smród po gaciach nie bardzo wiedząc co z sobą właściwie powinienem zrobić. W tle słuchałem monotonnych wyjaśnień kierowanych do Bertiego. Szczerze to przestałem się skupiać na treści po usłyszeniu słowa responsywność. Brzmiało jakoś gównolotnie i tak jakoś skomplikowanie fachowo, że raczej bym nie ogarną o co chodzi dalej więc nawet się za specjalnie nie starałem. Dochodziły do mnie jednak co któreś słowa. Dokładniej takie jak: "eksplozja", "nie ma powodów do obaw", "nagły ból", czy "agresywna terapia". To ostatnie brzmiało jak materiał na podryw więc sobie za pamięci zapamiętałem, lecz to drugie mnie jakoś zapewniło, że Bertie jest w dobrych rękach. Klepnąłem go w plecy.
- No, mówiłem ci, że zna się na rzeczy. Do byle kogo bym cie nie wziął - przypomniałem by nie mówić suchego a nie mówiłem, a następnie usiadłem na wolnym krześle korzystając z zaoferowanej gościnności czarownicy. Trochę się przez chwile przyglądałem jak się zabiera za Bertiego, lecz rodząca się w jej oczach psychodela sprawiła, że bardziej urzekał mnie kształt jakiejś porośniętej kurzem fiolki o fikuśnych kształtach na jednej z górnych półek. Podrapałem się po brodzie zauważając, że w sumie jak coś pójdzie nie tak to zawsze może się kimnąć u mnie na chacie. Nie mieszkałem daleko. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem...? Nie wiem. Lecz z marszu odrzuciłem pomysł prowadzenia go na powrót do Rudery jeżeli będzie sflaczały.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Ah... - prawdopodobnie każda bardziej rozsądna od Bertiego osoba już dawno by stąd wyszła. Bertie jednak nie był rozsądny i na prawdę chciał odzyskać zdrowie. Może nie cieszyła go perspektywa bycia królikiem doświadczalnym, jednak z drugiej strony chyba doceniał że kobieta jest z nim szczera. I, że raczej nie przewiduje poważniejszych problemów. Ostatecznie - chciał zostać wyleczony, a Archie mówił że nie istnieje na to żadna skuteczna terapia, więc nie miał prawa marudzić kiedy ktoś się jakiejkolwiek chciał podjąć.
Patrzył uważnie na kobietę, która wzięła do ręki jakąś fiolkę, ufał jej - choć nie miał do tego absolutnie żadnych podstaw - a w każdym razie ufał, że wie co robi.
Kiedy Cassandra wyjaśniła co zamierza zrobić, Bott lekko uniósł brwi.
- Chciałbym zażartować w podobnie skomplikowany sposób ale jestem na to za głupi. - uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Część o uśmiercaniu komórek mu się nie podobała ale w sumie to nic poza nią nie zrozumiał, cała ta wypowiedź była w sumie dość długa i nie sądził że gdyby Cassandra właśnie mu groziła zachowywałaby się wcześniej tak uprzejmie.
Ta jednak po chwili objaśniła mu trochę więcej. I no... nie brzmiało to jakoś bardzo źle. Bertie jako osoba która nie jeden dzień i nie tydzień spędziła w Mungu przeszedł już trochę nieprzyjemnych terapii związanych z dość często u niego występującymi głupimi wypadkami i ich konsekwencjami. Właściwie to nie zwrócił nawet większej uwagi na to, że krwotoki nie powinny być, a nie nie będą śmiertelne.
- Okej... nie brzmi tak źle. - stwierdził. Nie brzmiało super dobrze i trochę nie koniecznie miał czas na kiepskie samopoczucie ganiając z pracy do lokalu i tak dalej ale z drugiej strony lepszej opcji raczej nie znajdzie. - Poza tym, że to wynik anomalii, a nie koniecznie mogę sobie pozwolić na leżenie.
Przyznał wprost, zerkając zaraz na Matta który chyba podlizywał się swojej nokturnowej uzdrowicielce i wzruszył ramionami.
- Próbowałeś wyłudzać kasę na mój adres. - przypomniał mu, bo to że Matt się powoływał na zaufanie w sumie go nawet rozbawiło. Nie to, że spodziewał się że Matt celowo chciałby mu zaszkodzić, absolutnie nie! Tylko że jego sposoby pomocy możnaby określić mianem kontrowersyjych. I w sumie to Bertiego nie zdziwiłoby gdyby dzisiaj wycięto mu nerkę, sprzedano ją na czarnym rynku, a on dostałby hajs na spłatę długów. - Wszystkiego się po tobie spodziewam.
Jakoś nie miał krępacji mówienia o tym przy kobiecie, która najwidoczniej wiedziała i tak conieco o jego życiu. No, skoro Matt wolał chodzić do niej niż do szpitala, pewnie unikał szpitala kiedy miał się czego obawiać.
Rozpiął jednak zaraz koszulę i zdjął ją, oczywiście zapominając rozpiąć guzików z jednego rękawu i chwilę się przy tym plącząc, ciesząc się jednocześnie w duchu że Matt też nie jest teraz badany, bo w zestawieniu z nim to chyba by wyglądał jak piętnastolatek co najwyżej. No ale nie ważne, nie można mieć i uroku i talentu i mięśni, prawda?
- W sumie to codzienne sytuacje. W sensie jakiś remont, czy inne takie. Sporo czaruję, za pierwszym razem chyba właśnie przy remoncie poczułem krew w ustach i coś mi się ze skórą działo, a potem coraz częściej. Przy głupim gotowaniu nawet jak pomagałem sobie różdżką. - przyznał, pomijając w sumie jedynie kilka drobiazgów, nie sądził jednak by były szalenie istotne w tej chwili. - Jakoś... w maju? - zmarszczył lekko brwi. - Albo czerwcu. Coś takiego, na początku nie zwracałem za mocno uwagi.
Przyznał szczerze, bo kto by się przejmował, że przez chwilę poczuł się źle, skoro niedługo potem było okej?
- Po takim napadzie zwykle dość długo jakby... swędzą mnie dziąsła? Dziwne uczucie. - dodał nie wiedząc czy jest podobny, ale skoro chciała badać to niech zna szczegóły. - I przy paznokciach dość łatwo krwawię.
Dodał jeszcze.
Patrzył uważnie na kobietę, która wzięła do ręki jakąś fiolkę, ufał jej - choć nie miał do tego absolutnie żadnych podstaw - a w każdym razie ufał, że wie co robi.
Kiedy Cassandra wyjaśniła co zamierza zrobić, Bott lekko uniósł brwi.
- Chciałbym zażartować w podobnie skomplikowany sposób ale jestem na to za głupi. - uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Część o uśmiercaniu komórek mu się nie podobała ale w sumie to nic poza nią nie zrozumiał, cała ta wypowiedź była w sumie dość długa i nie sądził że gdyby Cassandra właśnie mu groziła zachowywałaby się wcześniej tak uprzejmie.
Ta jednak po chwili objaśniła mu trochę więcej. I no... nie brzmiało to jakoś bardzo źle. Bertie jako osoba która nie jeden dzień i nie tydzień spędziła w Mungu przeszedł już trochę nieprzyjemnych terapii związanych z dość często u niego występującymi głupimi wypadkami i ich konsekwencjami. Właściwie to nie zwrócił nawet większej uwagi na to, że krwotoki nie powinny być, a nie nie będą śmiertelne.
- Okej... nie brzmi tak źle. - stwierdził. Nie brzmiało super dobrze i trochę nie koniecznie miał czas na kiepskie samopoczucie ganiając z pracy do lokalu i tak dalej ale z drugiej strony lepszej opcji raczej nie znajdzie. - Poza tym, że to wynik anomalii, a nie koniecznie mogę sobie pozwolić na leżenie.
Przyznał wprost, zerkając zaraz na Matta który chyba podlizywał się swojej nokturnowej uzdrowicielce i wzruszył ramionami.
- Próbowałeś wyłudzać kasę na mój adres. - przypomniał mu, bo to że Matt się powoływał na zaufanie w sumie go nawet rozbawiło. Nie to, że spodziewał się że Matt celowo chciałby mu zaszkodzić, absolutnie nie! Tylko że jego sposoby pomocy możnaby określić mianem kontrowersyjych. I w sumie to Bertiego nie zdziwiłoby gdyby dzisiaj wycięto mu nerkę, sprzedano ją na czarnym rynku, a on dostałby hajs na spłatę długów. - Wszystkiego się po tobie spodziewam.
Jakoś nie miał krępacji mówienia o tym przy kobiecie, która najwidoczniej wiedziała i tak conieco o jego życiu. No, skoro Matt wolał chodzić do niej niż do szpitala, pewnie unikał szpitala kiedy miał się czego obawiać.
Rozpiął jednak zaraz koszulę i zdjął ją, oczywiście zapominając rozpiąć guzików z jednego rękawu i chwilę się przy tym plącząc, ciesząc się jednocześnie w duchu że Matt też nie jest teraz badany, bo w zestawieniu z nim to chyba by wyglądał jak piętnastolatek co najwyżej. No ale nie ważne, nie można mieć i uroku i talentu i mięśni, prawda?
- W sumie to codzienne sytuacje. W sensie jakiś remont, czy inne takie. Sporo czaruję, za pierwszym razem chyba właśnie przy remoncie poczułem krew w ustach i coś mi się ze skórą działo, a potem coraz częściej. Przy głupim gotowaniu nawet jak pomagałem sobie różdżką. - przyznał, pomijając w sumie jedynie kilka drobiazgów, nie sądził jednak by były szalenie istotne w tej chwili. - Jakoś... w maju? - zmarszczył lekko brwi. - Albo czerwcu. Coś takiego, na początku nie zwracałem za mocno uwagi.
Przyznał szczerze, bo kto by się przejmował, że przez chwilę poczuł się źle, skoro niedługo potem było okej?
- Po takim napadzie zwykle dość długo jakby... swędzą mnie dziąsła? Dziwne uczucie. - dodał nie wiedząc czy jest podobny, ale skoro chciała badać to niech zna szczegóły. - I przy paznokciach dość łatwo krwawię.
Dodał jeszcze.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na wyznanie Bertiego początkowo przeniosła pytające spojrzenie na Matta, nie do końca rozumiejąc, co miał właściwie na myśli. Po pierwsze: wcale nie żartowała. Po drugie: nie była pewna, czy wiedział, że przyznawanie się do własnej głupoty nie przysporzy mu przyjaciół. Szybko jednak zrezygnowała z próby uzyskania wyjaśnienia, jeśli tak jak mówił miał problemy z umysłem, nie powinny one wpływać na powodzenie terapii. Nie wiedziała tego na pewno, ale wydawało jej się, że nie ma podstaw, by połączyć sinicę ze schorzeniami mentalnymi - nie wynikało to z żadnych badań, jakie zdołała przeprowadzić. Zdecydowała się więc przejść nad tym aspektem dalej.
- Doskonale - Po części za sprawą jego pierwszych słów, a po części dzięki umiejętności maskowania emocji, jakie opanować w swojej praktyce musiał każdy uzdrowiciel przekazujący przykre wieści, jego dalsze słowa nie wywołały już u niej zdumienia. Nie znała dokładnych skutków spożycia eliksiru, nie była w stanie jasno dookreślić jego konsekwencji. Być może nawet miał rację: być może nie stanie się nic, co brzmiałoby źle. - Sinica prędzej czy później i tak by cię położyła - dodała, fakt, że nie miał na nią czasu powinien go martwić w tym momencie najmniej. - Niegdyś czarodzieje mogli z nią żyć latami, ale dziś - kiedy cząstki czarnej magii dryfują w powietrzu - nie można być pewnym niczego. - Ekspozycja na czarną magię była zbyt duża u przeciętnego czarodzieja - a to utrudniało wszystko. Nie zwróciła większej uwagi na ich przekomarzania, wyłudzenie pieniędzy na adres przyjaciela może i było świństwem, ale ojciec jej dziecka zdolny był do czynów, które sprawiały, że nie szokowało jej to zanadto. Leczyła czarodziejów w najmocniej osłoniętej mrokiem dzielnicy Londynu, nie bywali u niej ludzie o szlachetnych sercach. Ludzie tutaj wiedzieli, że była dyskretna: i mocno dbała o to, by tę reputację zachować.
- Potrzebujesz... pomocy? - zapytała bez przekonania, obserwując, jak szarpał się z nierozpiętym rękawem; całkiem poważnie traktując pierwszą z jego deklaracji nie była pewna, czy sobie poradzi - ale ostatecznie wyszedł z walki z koszulą zwycięsko. Kiwnęła głową, słysząc jego wyjaśnienia: związek z anomaliami niewątpliwy, atak podczas szarej codzienności, brak nadzwyczajnych objawów, wrażliwe dziąsła - przebieg generalnie zwyczajny, typu B.
- W trakcie trwania terapii powinieneś ograniczać korzystanie z magii - poleciła, obmywając przed badaniem dłonie w pobliskiej misie, później przetarła je z wody leżącą nieopodal szmatką. - Może niepotrzebnie narazić cię na ekspozycję, wzmacniając objawy i dając pożywkę reakcjom obronnym na mój eliksir - wyjaśniła rozleglej, choć była niemal pewna, że były to objaśnienia zbyteczne. - Oprzyj się wygodnie i rozluźnij mięśnie - poprosiła, składając dłonie z przodu jego klatki piersiowej, kciukami razem - oddychaj powoli, głęboko - mówiła dalej, obserwując reakcje jego ciała - chwilę, może dwie, uważnie obserwując kciuki. Krwawienie z dziąseł mogło się mylić z krwawieniem płucnym, ale nic nie wskazywało na to, by musiała zachować większą ostrożność. Kontynuowała badanie palpacyjne, sprawdzając podstawowe mięśnie, w końcu kładąc dłoń na jego policzku z prośbą - Powiedz a - By obejrzeć wspomniane zęby. Dziąsła wydawały się nieco osłabione, biorąc pod uwage jego słowa, miało to swoje uzasadnienie. Ale zmiany nie były na tyle daleko posunięte, by nie dało się ich cofnąć. - Kogoś mi przypominasz - stwierdziła w końcu z konsternacją, chwytając jego dłoń - by obejrzeć paznokcie; jeden z nich ścisnęła między własnymi palcami mocniej, wywołując jego bezbolesne ułamanie - sprawdzała kruchość. - Wyglądasz trochę jak ten kucharz z gazet, jak mu... Nott? - Kątem oka odnalazła Matta - Bott! - poprawiła się z zastanowieniem: pomimo zbieżności nazwisk tych dwojga, nie sądziła, by miała przed sobą faktycznie jego; utalentowany kucharz nie byłby przecież tak nieroztropny, była o tym przekonana. Gotowanie na tak wysokim poziomie wymagało skupionego ścisłego umysłu - to była prawdziwa sztuka.
- Doskonale - Po części za sprawą jego pierwszych słów, a po części dzięki umiejętności maskowania emocji, jakie opanować w swojej praktyce musiał każdy uzdrowiciel przekazujący przykre wieści, jego dalsze słowa nie wywołały już u niej zdumienia. Nie znała dokładnych skutków spożycia eliksiru, nie była w stanie jasno dookreślić jego konsekwencji. Być może nawet miał rację: być może nie stanie się nic, co brzmiałoby źle. - Sinica prędzej czy później i tak by cię położyła - dodała, fakt, że nie miał na nią czasu powinien go martwić w tym momencie najmniej. - Niegdyś czarodzieje mogli z nią żyć latami, ale dziś - kiedy cząstki czarnej magii dryfują w powietrzu - nie można być pewnym niczego. - Ekspozycja na czarną magię była zbyt duża u przeciętnego czarodzieja - a to utrudniało wszystko. Nie zwróciła większej uwagi na ich przekomarzania, wyłudzenie pieniędzy na adres przyjaciela może i było świństwem, ale ojciec jej dziecka zdolny był do czynów, które sprawiały, że nie szokowało jej to zanadto. Leczyła czarodziejów w najmocniej osłoniętej mrokiem dzielnicy Londynu, nie bywali u niej ludzie o szlachetnych sercach. Ludzie tutaj wiedzieli, że była dyskretna: i mocno dbała o to, by tę reputację zachować.
- Potrzebujesz... pomocy? - zapytała bez przekonania, obserwując, jak szarpał się z nierozpiętym rękawem; całkiem poważnie traktując pierwszą z jego deklaracji nie była pewna, czy sobie poradzi - ale ostatecznie wyszedł z walki z koszulą zwycięsko. Kiwnęła głową, słysząc jego wyjaśnienia: związek z anomaliami niewątpliwy, atak podczas szarej codzienności, brak nadzwyczajnych objawów, wrażliwe dziąsła - przebieg generalnie zwyczajny, typu B.
- W trakcie trwania terapii powinieneś ograniczać korzystanie z magii - poleciła, obmywając przed badaniem dłonie w pobliskiej misie, później przetarła je z wody leżącą nieopodal szmatką. - Może niepotrzebnie narazić cię na ekspozycję, wzmacniając objawy i dając pożywkę reakcjom obronnym na mój eliksir - wyjaśniła rozleglej, choć była niemal pewna, że były to objaśnienia zbyteczne. - Oprzyj się wygodnie i rozluźnij mięśnie - poprosiła, składając dłonie z przodu jego klatki piersiowej, kciukami razem - oddychaj powoli, głęboko - mówiła dalej, obserwując reakcje jego ciała - chwilę, może dwie, uważnie obserwując kciuki. Krwawienie z dziąseł mogło się mylić z krwawieniem płucnym, ale nic nie wskazywało na to, by musiała zachować większą ostrożność. Kontynuowała badanie palpacyjne, sprawdzając podstawowe mięśnie, w końcu kładąc dłoń na jego policzku z prośbą - Powiedz a - By obejrzeć wspomniane zęby. Dziąsła wydawały się nieco osłabione, biorąc pod uwage jego słowa, miało to swoje uzasadnienie. Ale zmiany nie były na tyle daleko posunięte, by nie dało się ich cofnąć. - Kogoś mi przypominasz - stwierdziła w końcu z konsternacją, chwytając jego dłoń - by obejrzeć paznokcie; jeden z nich ścisnęła między własnymi palcami mocniej, wywołując jego bezbolesne ułamanie - sprawdzała kruchość. - Wyglądasz trochę jak ten kucharz z gazet, jak mu... Nott? - Kątem oka odnalazła Matta - Bott! - poprawiła się z zastanowieniem: pomimo zbieżności nazwisk tych dwojga, nie sądziła, by miała przed sobą faktycznie jego; utalentowany kucharz nie byłby przecież tak nieroztropny, była o tym przekonana. Gotowanie na tak wysokim poziomie wymagało skupionego ścisłego umysłu - to była prawdziwa sztuka.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Lazaret
Szybka odpowiedź