Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ratusz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ratusz
Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Deklaracja pełnej gotowości była aktualna. Zdążył podjąć się kolejnych działań, kreśląc dalsze plany na froncie walk. A jednak, miał świadomość, jak wiele rzeczy go ominęło i ile jeszcze potrzebował zaktualizować. Porażki i sukcesy przeplatały się, gdy przy stole padały raporty i relacje i nieprzyjemne ciśnienie kołysało się cieniem przy piersi na wieść o tych pierwszych. Ile razy jeszcze mieli upaść, żeby w końcu do wszystkich dotarła powaga wojennej rzeczywistości? Ich szeregi były rozkruszone, brakowało filarów, na których można było się wesprzeć, a tych kilka, nielicznych zdawało się zbyt obciążonych. Nie miał jednak prawa do utraty wiary. Obecność Longbottoma w ich dowództwie stanowiła podstawę nadziei, że wszystko da się jeszcze zwrócić w stronę sukcesu. Tak, jak jednostki, z którymi ściśle współpracował, trzeźwo i stanowczo myślące, nieugięte.
Nie miał zamiaru powtarzać słów, z którymi się zgadzał. Z Anthonym zdążył już wcześniej rozmawiać na temat dalekosiężnych planów i bieżących działań. Ale nie ograniczali się tylko do tego. Jeśli ich działania w ogóle miały przynieść wymierny do przewidywań skutek, potrzebowali rozszerzać wpływy. I każdy z nich miał na to pomysły - mniej lub bardziej realne. Mniej lub bardziej sensowne. W skupieniu przytaknął słowom Tonks i starszego Skamandera i kolejnym, którzy rozwijali wskazaną kwestię - W tym chyba zgadzają się wszyscy, że podstawą jest umocnienie wpływów na obszarach nam sprzyjającym - powtarzać tego, co już zostało powiedziane nie musiał, ale narada wojenna, a tak postrzegał spotkanie, co jakiś czas zdawała się zahaczać o tematy, których niekoniecznie potrzeba było ruszać. Nie, bez sugestii rozwiązania.
Zmrużył powieki, przecierając wierzchem dłoni skroń - Aby pójść dalej, poza granice, najpierw powinniśmy mieć czym się pochwalić - zatrzymał wzrok na Vincencie, ale nie zatrzymał się na nim długo - jeśli będziemy w stanie utrzymać omawiane wcześniej tereny w naszych rękach, umocnić i połączyć w naszych wpływach mimo przewagi wrogów, da im do myślenia i przestaną lekceważyć. W tym momencie dla wielu, którzy wspierają politykę Malfoya, opcja wyboru była oczywista. Widzieli w tym korzyści dla siebie i kraju. Nikt nie chce stać po przegranej stronie - chyba wielu przyszło do głowy, szukać wsparcia wśród innych krajów. I było w tym wiele racji. Zanim to jednak miało nastąpić, potrzebowali sensownych argumentów do przekonania i korzyści dla zaoferowania - Sprawiedliwość sama w sobie, czy słuszność wartości, niestety nie przekona każdego - dodał, by w końcu zamknąć na moment, dając czas, by wypowiadali się inni.
- Mogę w tym pomóc - wtrącił, gdy została poruszona kwestia potrzebnego rysowania - znam dobrze pewną malarkę - przeniósł wzrok na Billego - zgodzi się - dopowiedział jeszcze krótko, czując pulsujący pod skórą chłód. Zachował pełną powagę, nie dając umknąć na zewnątrz emocji, która świadczyłaby o tym, kim była dokładnie wspomniana czarownica. I jakie znaczenie miała dla niego - w razie konieczności, po zleceniu będę mógł wyczyścić jej pamięć - zimny impuls powędrował przez kręgosłup, ale nie zawahał się żadnym słowem. Robił już tak. I dla osiągniecia pewności i jej własnego bezpieczeństwa - Można na mnie też liczyć w kwestii treningów, ale wolałbym skupić się bezpośrednio na walkach - podążył za kwestią sojuszników i nowych rekrutów - w przeciągu ostatniego miesiąca zdarzyło mi się spotkać wielu młodych, niewyszkolonych czarodziejów, możliwe, ze świeżo po szkole, może trochę starszych. Ci zdecydowanie są chętni do walki, ale konieczne jest ukierunkowanie - w takich chwilach szczególnie żałował, że nie było wśród nich Brendana, który posiadał zdolność docierania do tych młodych. Specjalista do spraw szkoleń. Odetchnął jednak cicho, przez nos, pozostawiać zaciśnięte szczęki. Oparł dłoń na blacie stołu, podnosząc wzrok raz jeszcze do Moora - przydam się przy nakładaniu zabezpieczeń - był biegły w białej magii. I jeśli w ten sposób mógł wspomóc ochronę Oazy - zrobi to. Niezależnie od predyspozycji.
Tematu samego listu, nie komentował. Zmarszczył tylko surowo brwi, gdy tak licznie podejmowano próbę interpretacji celów i zamiarów samej autorki. Miał ochotę warknąć ciężko. Albo w jedną, albo w druga stronę. Głupotą było ufanie kilku listom, nawet, albo nawet dlatego, że zawarte w treści informacje mogły być przydatne - O mniejsze zaangażowanie wśród szeregów wroga bym się nie przejmował, Cattermole - chciał uciąć od razu dywagacje na ten temat - poplecznicy Voldemorta mają bardzo skuteczne sposoby na przekonanie do własnych celów - brakowało tylko, żeby ktoś wpadł na genialny pomysł przekonywania złych do ich racji, szukając w nich ukrytego dobra. Gorycz zaatakowała język, ale ciężkie spojrzenie utrzymał na młodym zakonniku tylko przez moment. I w tym mieściła się przestroga, dosadniej podkreślając ważność słów Ministra. Pojawiały się i słuszności, wśród nowych, jeszcze niezbyt znanych mu zakonników. Ich relacje i zdania przyjmował z pewną ulgą.
- Jeszcze jedno, tak w kwestii twojego pytania - wrócił uwagę do Macmillana, chociaż dalsze słowa kierował do szerszego grona. Coś nie dawało mu spokoju, fakt, że nawet wewnętrznie stawiali się w roli ofiar była po prostu niepokojąca. Z takim podejściem, ciężko byłoby wierzyć w cokolwiek - być może, zamiast zatruwania sobie głowy co by było gdyby złapali... może warto odwrócić sytuację? I pomyśleć, nad sposobami pochwycenia wrogów? Czemu od razu zakładać taki scenariusz? Warto być przygotowanym na kłopoty, ale na Godryka, nie jesteśmy bezbronni. - cień w źrenicach nie rozlał się na twarz, wciąż pozwalając mu zachować obraz opanowania - Po to są teraz omawiane te plany i ustalenia, kto może i chce uczestniczyć bardziej bezpośrednio. Niepewni swoich umiejętności, albo z predyspozycjami do wsparcia sprawy inaczej - przecież nie będą wystawiani na front - zacisnął dłoń i zsunął ją ze stołu. Być może generalizował, ale zadane pytanie nasuwało zbyt wiele czarnych scenariuszy - Nie róbcie z nas ofiar - zakończył twardo.
Nie miał zamiaru powtarzać słów, z którymi się zgadzał. Z Anthonym zdążył już wcześniej rozmawiać na temat dalekosiężnych planów i bieżących działań. Ale nie ograniczali się tylko do tego. Jeśli ich działania w ogóle miały przynieść wymierny do przewidywań skutek, potrzebowali rozszerzać wpływy. I każdy z nich miał na to pomysły - mniej lub bardziej realne. Mniej lub bardziej sensowne. W skupieniu przytaknął słowom Tonks i starszego Skamandera i kolejnym, którzy rozwijali wskazaną kwestię - W tym chyba zgadzają się wszyscy, że podstawą jest umocnienie wpływów na obszarach nam sprzyjającym - powtarzać tego, co już zostało powiedziane nie musiał, ale narada wojenna, a tak postrzegał spotkanie, co jakiś czas zdawała się zahaczać o tematy, których niekoniecznie potrzeba było ruszać. Nie, bez sugestii rozwiązania.
Zmrużył powieki, przecierając wierzchem dłoni skroń - Aby pójść dalej, poza granice, najpierw powinniśmy mieć czym się pochwalić - zatrzymał wzrok na Vincencie, ale nie zatrzymał się na nim długo - jeśli będziemy w stanie utrzymać omawiane wcześniej tereny w naszych rękach, umocnić i połączyć w naszych wpływach mimo przewagi wrogów, da im do myślenia i przestaną lekceważyć. W tym momencie dla wielu, którzy wspierają politykę Malfoya, opcja wyboru była oczywista. Widzieli w tym korzyści dla siebie i kraju. Nikt nie chce stać po przegranej stronie - chyba wielu przyszło do głowy, szukać wsparcia wśród innych krajów. I było w tym wiele racji. Zanim to jednak miało nastąpić, potrzebowali sensownych argumentów do przekonania i korzyści dla zaoferowania - Sprawiedliwość sama w sobie, czy słuszność wartości, niestety nie przekona każdego - dodał, by w końcu zamknąć na moment, dając czas, by wypowiadali się inni.
- Mogę w tym pomóc - wtrącił, gdy została poruszona kwestia potrzebnego rysowania - znam dobrze pewną malarkę - przeniósł wzrok na Billego - zgodzi się - dopowiedział jeszcze krótko, czując pulsujący pod skórą chłód. Zachował pełną powagę, nie dając umknąć na zewnątrz emocji, która świadczyłaby o tym, kim była dokładnie wspomniana czarownica. I jakie znaczenie miała dla niego - w razie konieczności, po zleceniu będę mógł wyczyścić jej pamięć - zimny impuls powędrował przez kręgosłup, ale nie zawahał się żadnym słowem. Robił już tak. I dla osiągniecia pewności i jej własnego bezpieczeństwa - Można na mnie też liczyć w kwestii treningów, ale wolałbym skupić się bezpośrednio na walkach - podążył za kwestią sojuszników i nowych rekrutów - w przeciągu ostatniego miesiąca zdarzyło mi się spotkać wielu młodych, niewyszkolonych czarodziejów, możliwe, ze świeżo po szkole, może trochę starszych. Ci zdecydowanie są chętni do walki, ale konieczne jest ukierunkowanie - w takich chwilach szczególnie żałował, że nie było wśród nich Brendana, który posiadał zdolność docierania do tych młodych. Specjalista do spraw szkoleń. Odetchnął jednak cicho, przez nos, pozostawiać zaciśnięte szczęki. Oparł dłoń na blacie stołu, podnosząc wzrok raz jeszcze do Moora - przydam się przy nakładaniu zabezpieczeń - był biegły w białej magii. I jeśli w ten sposób mógł wspomóc ochronę Oazy - zrobi to. Niezależnie od predyspozycji.
Tematu samego listu, nie komentował. Zmarszczył tylko surowo brwi, gdy tak licznie podejmowano próbę interpretacji celów i zamiarów samej autorki. Miał ochotę warknąć ciężko. Albo w jedną, albo w druga stronę. Głupotą było ufanie kilku listom, nawet, albo nawet dlatego, że zawarte w treści informacje mogły być przydatne - O mniejsze zaangażowanie wśród szeregów wroga bym się nie przejmował, Cattermole - chciał uciąć od razu dywagacje na ten temat - poplecznicy Voldemorta mają bardzo skuteczne sposoby na przekonanie do własnych celów - brakowało tylko, żeby ktoś wpadł na genialny pomysł przekonywania złych do ich racji, szukając w nich ukrytego dobra. Gorycz zaatakowała język, ale ciężkie spojrzenie utrzymał na młodym zakonniku tylko przez moment. I w tym mieściła się przestroga, dosadniej podkreślając ważność słów Ministra. Pojawiały się i słuszności, wśród nowych, jeszcze niezbyt znanych mu zakonników. Ich relacje i zdania przyjmował z pewną ulgą.
- Jeszcze jedno, tak w kwestii twojego pytania - wrócił uwagę do Macmillana, chociaż dalsze słowa kierował do szerszego grona. Coś nie dawało mu spokoju, fakt, że nawet wewnętrznie stawiali się w roli ofiar była po prostu niepokojąca. Z takim podejściem, ciężko byłoby wierzyć w cokolwiek - być może, zamiast zatruwania sobie głowy co by było gdyby złapali... może warto odwrócić sytuację? I pomyśleć, nad sposobami pochwycenia wrogów? Czemu od razu zakładać taki scenariusz? Warto być przygotowanym na kłopoty, ale na Godryka, nie jesteśmy bezbronni. - cień w źrenicach nie rozlał się na twarz, wciąż pozwalając mu zachować obraz opanowania - Po to są teraz omawiane te plany i ustalenia, kto może i chce uczestniczyć bardziej bezpośrednio. Niepewni swoich umiejętności, albo z predyspozycjami do wsparcia sprawy inaczej - przecież nie będą wystawiani na front - zacisnął dłoń i zsunął ją ze stołu. Być może generalizował, ale zadane pytanie nasuwało zbyt wiele czarnych scenariuszy - Nie róbcie z nas ofiar - zakończył twardo.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Oczywiście, sir - skinąłem głową Longbottomowi w odpowiedzi; wiedziałem, co należy zrobić - nie potrzebowałem instrukcji. - Być może Weasley będzie coś wiedział na jej temat. Jak mogę do niego bezpiecznie dotrzeć? - Spojrzałem na Mike'a, zdawał się wiedzieć najwięcej na jego temat.
Nie zabrałem głosu w kwestii działań w poszczególnych hrabstwach - zgadzałem się z działaniami, które zostały ustalone.
- Jeśli chodzi o Faustusa Crabbe, Asbjorn wydaje się najbardziej rzetelnym źródłem informacji - Spojrzałem w kierunku Norwega; Crabbe był jednym z tych, którzy pozwolili oczyścić jego imię. - Mężczyzna macza palce w czarnej magii, to pewne, ale był nie do ruszenia nawet w czasach, kiedy biuro aurorów jeszcze pełniło swoje funkcje. - Być może sytuacja rysowałaby się inaczej, gdyby pewne fakty wyszły na jaw wcześniej, nie było to jednak miejsce ani czas na snucie zaprzepaszczonych scenariuszy. Cattermole mógł jednak przez chwilę poczuć na sobie moje badawcze spojrzenie - nie oceniające, ale i nie pobłażliwe. Nie znałem dobrze tego chłopaka, ale sprawiał wrażenie osoby niezbyt rozgarniętej - a brak rozgarnięcia, niestety, szkodził sprawom Zakonu Feniksa. - Niewykluczone więc, że jego córka może działać pod imperiusem. Ktoś powinien spotkać się z nią osobiście, sugeruję jednak, by nie robić tego w pojedynkę. Ktoś powinien obserwować sytuację z ukrycia, najlepiej osoba, która bezbłędnie będzie w stanie rozpoznać i zdjąć klątwę, lub zadziałać w przypadku pułapki. - Spojrzałem kolejno na Lucindę, a później Vincenta - zdaje się, że w kwestii zdejmowania klątw oboje posiadali doświadczenie, ale czy potrafili poradzić sobie z imperiusem?
- Odnośnie Hagrida... zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz. Dlaczego dziedzic Slytherina trafił do Gryffindoru - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem; ten element układanki nigdy nie pasował mi do całości. Byłem ślepy, czy może wszyscy wokół ignorowali ten oczywisty fakt? Równie zastanawiającym był fakt, że półolbrzym wyłonił się znikąd, teraz, w środku wojny - a wcale nie tak łatwo było przeoczyć półolbrzyma. - Z drugiej strony, olbrzymy popierają Voldemorta, co jest równie mocno alarmujące. Ale to wszystko domysły. Odnalezienie półolbrzyma w Londynie nie powinno być trudne. Uważam, że powinniśmy go przesłuchać, choć może okazać sie to niemożliwe. Jeśli jest jednym z nich, nie da się łatwo złapać - ale ilość nieścisłości pojawiająca się wokół niego jest zastanawiająca. - Zauważyłem.
- Jeśli chodzi o szukanie pomocy poza Wyspami, pozostaje jeszcze kwestia Ameryki - spojrzałem na Vincenta, który podjął temat. - Większość z was nie wie, że przez ponad pół roku mojej nieobecności szukałem pomocy za oceanem. - Rozsądnym było utrzymanie tego w tajemnicy, aby nie przysparzać mi ogona. Ostatnie wydarzenia pokazały, z jaką łatwością wróg potrafił wyciągnąć od nas informacje - nie było to więc kwestią zaufania, a ostrożności. Wierzyłem jednak, że nie musze tłumaczyć tego Zakonnikom - może za wyjątkiem Hannah, na która jednak nie mogłem spojrzeć, nie wychylając się do połowy stołu. - Udało mi się zdobyć zaufanie Royce'a Brodersena, szefa tamtejszego departamentu przestrzegania prawa czarodziejów. Mam adres na Manhattanie, pod którym uchodźcy mogą znaleźć pomoc. Niechciałbym jednak wysyłać za ocean nikogo wbrew jego woli. Myślę, że powinniśmy rozważyć dwie opcje. Albo kierować tam nowych uciekinierów, dla których nie starczy już miejsca w Oazie, albo zrobić rozeznanie wśród ludzi - być może dla niektórych emigracja stanowi lepszy sposób na życie niż pozostawanie w ukryciu. Z drugiej strony - transport dużej grupy ludzi z Oazy mógłby przyciągnąć uwagę wroga. Chciałbym poznać wasze zdanie na ten temat. Zwłaszcza osób, które mieszkają w Oazie. Orientujecie się najlepiej, jakie panują tutaj nastroje.
Nie zabrałem głosu w kwestii działań w poszczególnych hrabstwach - zgadzałem się z działaniami, które zostały ustalone.
- Jeśli chodzi o Faustusa Crabbe, Asbjorn wydaje się najbardziej rzetelnym źródłem informacji - Spojrzałem w kierunku Norwega; Crabbe był jednym z tych, którzy pozwolili oczyścić jego imię. - Mężczyzna macza palce w czarnej magii, to pewne, ale był nie do ruszenia nawet w czasach, kiedy biuro aurorów jeszcze pełniło swoje funkcje. - Być może sytuacja rysowałaby się inaczej, gdyby pewne fakty wyszły na jaw wcześniej, nie było to jednak miejsce ani czas na snucie zaprzepaszczonych scenariuszy. Cattermole mógł jednak przez chwilę poczuć na sobie moje badawcze spojrzenie - nie oceniające, ale i nie pobłażliwe. Nie znałem dobrze tego chłopaka, ale sprawiał wrażenie osoby niezbyt rozgarniętej - a brak rozgarnięcia, niestety, szkodził sprawom Zakonu Feniksa. - Niewykluczone więc, że jego córka może działać pod imperiusem. Ktoś powinien spotkać się z nią osobiście, sugeruję jednak, by nie robić tego w pojedynkę. Ktoś powinien obserwować sytuację z ukrycia, najlepiej osoba, która bezbłędnie będzie w stanie rozpoznać i zdjąć klątwę, lub zadziałać w przypadku pułapki. - Spojrzałem kolejno na Lucindę, a później Vincenta - zdaje się, że w kwestii zdejmowania klątw oboje posiadali doświadczenie, ale czy potrafili poradzić sobie z imperiusem?
- Odnośnie Hagrida... zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz. Dlaczego dziedzic Slytherina trafił do Gryffindoru - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem; ten element układanki nigdy nie pasował mi do całości. Byłem ślepy, czy może wszyscy wokół ignorowali ten oczywisty fakt? Równie zastanawiającym był fakt, że półolbrzym wyłonił się znikąd, teraz, w środku wojny - a wcale nie tak łatwo było przeoczyć półolbrzyma. - Z drugiej strony, olbrzymy popierają Voldemorta, co jest równie mocno alarmujące. Ale to wszystko domysły. Odnalezienie półolbrzyma w Londynie nie powinno być trudne. Uważam, że powinniśmy go przesłuchać, choć może okazać sie to niemożliwe. Jeśli jest jednym z nich, nie da się łatwo złapać - ale ilość nieścisłości pojawiająca się wokół niego jest zastanawiająca. - Zauważyłem.
- Jeśli chodzi o szukanie pomocy poza Wyspami, pozostaje jeszcze kwestia Ameryki - spojrzałem na Vincenta, który podjął temat. - Większość z was nie wie, że przez ponad pół roku mojej nieobecności szukałem pomocy za oceanem. - Rozsądnym było utrzymanie tego w tajemnicy, aby nie przysparzać mi ogona. Ostatnie wydarzenia pokazały, z jaką łatwością wróg potrafił wyciągnąć od nas informacje - nie było to więc kwestią zaufania, a ostrożności. Wierzyłem jednak, że nie musze tłumaczyć tego Zakonnikom - może za wyjątkiem Hannah, na która jednak nie mogłem spojrzeć, nie wychylając się do połowy stołu. - Udało mi się zdobyć zaufanie Royce'a Brodersena, szefa tamtejszego departamentu przestrzegania prawa czarodziejów. Mam adres na Manhattanie, pod którym uchodźcy mogą znaleźć pomoc. Niechciałbym jednak wysyłać za ocean nikogo wbrew jego woli. Myślę, że powinniśmy rozważyć dwie opcje. Albo kierować tam nowych uciekinierów, dla których nie starczy już miejsca w Oazie, albo zrobić rozeznanie wśród ludzi - być może dla niektórych emigracja stanowi lepszy sposób na życie niż pozostawanie w ukryciu. Z drugiej strony - transport dużej grupy ludzi z Oazy mógłby przyciągnąć uwagę wroga. Chciałbym poznać wasze zdanie na ten temat. Zwłaszcza osób, które mieszkają w Oazie. Orientujecie się najlepiej, jakie panują tutaj nastroje.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wszystko, co związane z portem, z oczywistych względów przykuwało jego uwagę; dlatego też przeniósł spojrzenie na Tonksa, gdy tylko ten zaczął opowiadać o mieszkającym tam Weasleyu.
- Jaką tożsamością posługuje się w porcie? - a przynajmniej - na jakie nazwisko zarejestrował różdżkę; najpewniej przypisana do dokumentów twarz była tą, w którą ubierał się najczęściej... być może ich ścieżki już się skrzyżowały?
Przez cały czas, gdy Frederick opowiadał o zdarzeniu w zachodnim porcie, nie odwracał od niego wzroku; starał się zachować neutralny wyraz twarzy, lecz skinął mu głową, ledwie zauważalnie, w podziękowaniu, kiedy tylko były auror postawił kropkę.
- Jasne oczy... - przełknął ślinę, czując znów to samo, co wtedy; czując się tak, jakby ją zdradzał - ciemne, kręcone włosy, najczęściej rozpuszczone - odpowiedział Justine, choć nie był pewien, czy ten opis cokolwiek jej rozjaśni. Lecz miał przy sobie fiolkę ze wspomnieniem, którą planuje przekazać Percivalowi; wspomni o tym później Tonks. - O tym, czy jest legilimentką, nic mi nie wiadomo - może to wcale nie była ta sama kobieta - lecz to wyjaśniałoby to, z jaką łatwością docierała do informacji - wtedy mówiła, że ma wyciągnąć z niego wszystko, co wie o Percivalu - właśnie tak? Wdzierając mu się do głowy?
Drgnął nieznacznie, słysząc, że Alex wspomina o Forsythii; pogrzebał ją w swych wspomnieniach, wtedy, gdy ona zdecydowała się odciąć od swej miłości, od swych znajomych - za jedyny wyznacznik wartości człowieka przyjmując ten narzucony jej przez rodzinę. Ale gdy spotkali się ostatnio... nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć; lecz nie nazwisko, a czyny, powinny definiować człowieka - i jeśli była szansa, by ją sprawdzić, to może warto choć rozważyć podjęcie ryzyka? Spróbować? Tym bardziej, gdy do zyskania jest sporo - dostęp do hermetycznego, snobistycznego środowiska. Sythia miała wiele twarzy - ale któraś musiała być prawdziwa.
- Philippa Moss to moja siostra, a nasza informatorka; powierzyłbym jej własne życie. Jest inteligenta i sprytna, coraz więcej w niej gniewu przeciw temu, czego ona i ludzie z portu doświadczają codziennie. Latem Caelan Goyle został nowym zarządcą w porcie, pierwszego dnia jego człowiek nadział na maszt ciało Picharda, poprzedniego zarządcy. Jeśli liczył na to, że w ten sposób i podobnymi działaniami zastraszy ludzi z portu, to chyba niewiele o nich wie. Phillie nie jest jedyna, tych, którzy buntują się przeciwko Ministerstwu jest więcej. Trudno się dziwić, by było inaczej, skoro po prostu przechodząc przez ulicę można trafić na znudzony patrol, tak jak miało to miejsce w jej przypadku. Towarzyszył jej wspomniany Hagrid, również pracownik Parszywego, trafili do Tower dlatego, że bronili się przed atakującymi ich bez powodu funkcjonariuszami. Zgadzam się, że część osób zamieszkujących port mogłaby nas wspomóc w walce, gdyby tylko uświadomić ich, że najskuteczniej zawalczą o swój dom, wspierając nas poza Londynem, osłabiając Rycerzy i Ministerstwo poza stolicą - odparł, przelotnie zerkając na Skamandera i Hanię, nim nie utkwił spojrzenia w Longbottomie. - Jeśli ktokolwiek miałby dotrzeć do ludzi w porcie i przekonać ich, by działali w naszej sprawie, nie znajdziesz do tego, sir, właściwszej osoby, niż Moss. Proszę o pozwolenie, bym mógł zająć się wcieleniem jej w szeregi Zakonu; by zaczęła działać jako nasza sojuszniczka - teraz już oficjalnie, choć wcześniej robiła to, nie będąc tego do końca świadoma. Nie spodziewał się, że w obecności tych wszystkich ludzi, przed Haroldem Longbottomem, usłyszy jej imię i nazwisko; czuł braterską dumę, nie lęk - wiedział, że Phillie doskonale odnalazłaby się w walce. To był właściwy moment, by spożytkowała swój gniew - i skierowała go w odpowiednią stronę.
W sprawie Hagrida chyba na ten moment zostało powiedziane już wszystko; każdy, kto go znał, wiedział chyba, że trudno byłoby mu zwodzić i manipulować. Uznał jednak, że Longbottoma zainteresują wyłącznie twarde dowody - a informacje na temat Hagrida mogła zdobyć dla nich... Philippa. Nawet Rycerzy nie byłoby stać na to, żeby Hagrid mógł wlewać w siebie co godzinę wężowe usta, co chyba sugerował brat Lizzie; Phillie spędza z Rubeusem po kilka godzin dziennie, bo pracują w tym samym miejscu. Wiedział też, że będzie w stanie wyciągnąć z niego coś więcej na temat przeszłości. O ile już tego nie zrobiła.
Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że powinni jak najszybciej zająć się propozycją Billy'ego; przed zgłoszeniem się do pomocy powstrzymało go tylko to, że nie nazwałby się najbardziej doświadczonym - a to z takimi ludźmi chciał przedyskutować swój plan Moore; niemniej, jeśli będzie okazja, by pomóc na innym etapie, z chęcią to zrobi.
- Postaram się zdobyć szkic albo projekt łodzi - zadeklarował, zerkając na Billy'ego; odezwie się do Dana z portu. - Zdecydowanie powinniśmy zacząć korzystać z tego, do czego mamy najłatwiejszy dostęp. Elizabeth wspominała, że może dla nas zapleść sieci, a jeśli Billy'emu uda się zaprojektować łódkę, to każdego dnia, gdy pozwolą na to warunki, ktoś z Oazy będzie mógł wypływać po świeże ryby - trudno oszacować, ile kilogramów złowi się każdego dnia, ale był pewien, że połowy da się tak skoordynować z propozycją Hani, żeby nikt w Oazie nie poczuł się potraktowany niesprawiedliwie.
- Jaką tożsamością posługuje się w porcie? - a przynajmniej - na jakie nazwisko zarejestrował różdżkę; najpewniej przypisana do dokumentów twarz była tą, w którą ubierał się najczęściej... być może ich ścieżki już się skrzyżowały?
Przez cały czas, gdy Frederick opowiadał o zdarzeniu w zachodnim porcie, nie odwracał od niego wzroku; starał się zachować neutralny wyraz twarzy, lecz skinął mu głową, ledwie zauważalnie, w podziękowaniu, kiedy tylko były auror postawił kropkę.
- Jasne oczy... - przełknął ślinę, czując znów to samo, co wtedy; czując się tak, jakby ją zdradzał - ciemne, kręcone włosy, najczęściej rozpuszczone - odpowiedział Justine, choć nie był pewien, czy ten opis cokolwiek jej rozjaśni. Lecz miał przy sobie fiolkę ze wspomnieniem, którą planuje przekazać Percivalowi; wspomni o tym później Tonks. - O tym, czy jest legilimentką, nic mi nie wiadomo - może to wcale nie była ta sama kobieta - lecz to wyjaśniałoby to, z jaką łatwością docierała do informacji - wtedy mówiła, że ma wyciągnąć z niego wszystko, co wie o Percivalu - właśnie tak? Wdzierając mu się do głowy?
Drgnął nieznacznie, słysząc, że Alex wspomina o Forsythii; pogrzebał ją w swych wspomnieniach, wtedy, gdy ona zdecydowała się odciąć od swej miłości, od swych znajomych - za jedyny wyznacznik wartości człowieka przyjmując ten narzucony jej przez rodzinę. Ale gdy spotkali się ostatnio... nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć; lecz nie nazwisko, a czyny, powinny definiować człowieka - i jeśli była szansa, by ją sprawdzić, to może warto choć rozważyć podjęcie ryzyka? Spróbować? Tym bardziej, gdy do zyskania jest sporo - dostęp do hermetycznego, snobistycznego środowiska. Sythia miała wiele twarzy - ale któraś musiała być prawdziwa.
- Philippa Moss to moja siostra, a nasza informatorka; powierzyłbym jej własne życie. Jest inteligenta i sprytna, coraz więcej w niej gniewu przeciw temu, czego ona i ludzie z portu doświadczają codziennie. Latem Caelan Goyle został nowym zarządcą w porcie, pierwszego dnia jego człowiek nadział na maszt ciało Picharda, poprzedniego zarządcy. Jeśli liczył na to, że w ten sposób i podobnymi działaniami zastraszy ludzi z portu, to chyba niewiele o nich wie. Phillie nie jest jedyna, tych, którzy buntują się przeciwko Ministerstwu jest więcej. Trudno się dziwić, by było inaczej, skoro po prostu przechodząc przez ulicę można trafić na znudzony patrol, tak jak miało to miejsce w jej przypadku. Towarzyszył jej wspomniany Hagrid, również pracownik Parszywego, trafili do Tower dlatego, że bronili się przed atakującymi ich bez powodu funkcjonariuszami. Zgadzam się, że część osób zamieszkujących port mogłaby nas wspomóc w walce, gdyby tylko uświadomić ich, że najskuteczniej zawalczą o swój dom, wspierając nas poza Londynem, osłabiając Rycerzy i Ministerstwo poza stolicą - odparł, przelotnie zerkając na Skamandera i Hanię, nim nie utkwił spojrzenia w Longbottomie. - Jeśli ktokolwiek miałby dotrzeć do ludzi w porcie i przekonać ich, by działali w naszej sprawie, nie znajdziesz do tego, sir, właściwszej osoby, niż Moss. Proszę o pozwolenie, bym mógł zająć się wcieleniem jej w szeregi Zakonu; by zaczęła działać jako nasza sojuszniczka - teraz już oficjalnie, choć wcześniej robiła to, nie będąc tego do końca świadoma. Nie spodziewał się, że w obecności tych wszystkich ludzi, przed Haroldem Longbottomem, usłyszy jej imię i nazwisko; czuł braterską dumę, nie lęk - wiedział, że Phillie doskonale odnalazłaby się w walce. To był właściwy moment, by spożytkowała swój gniew - i skierowała go w odpowiednią stronę.
W sprawie Hagrida chyba na ten moment zostało powiedziane już wszystko; każdy, kto go znał, wiedział chyba, że trudno byłoby mu zwodzić i manipulować. Uznał jednak, że Longbottoma zainteresują wyłącznie twarde dowody - a informacje na temat Hagrida mogła zdobyć dla nich... Philippa. Nawet Rycerzy nie byłoby stać na to, żeby Hagrid mógł wlewać w siebie co godzinę wężowe usta, co chyba sugerował brat Lizzie; Phillie spędza z Rubeusem po kilka godzin dziennie, bo pracują w tym samym miejscu. Wiedział też, że będzie w stanie wyciągnąć z niego coś więcej na temat przeszłości. O ile już tego nie zrobiła.
Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że powinni jak najszybciej zająć się propozycją Billy'ego; przed zgłoszeniem się do pomocy powstrzymało go tylko to, że nie nazwałby się najbardziej doświadczonym - a to z takimi ludźmi chciał przedyskutować swój plan Moore; niemniej, jeśli będzie okazja, by pomóc na innym etapie, z chęcią to zrobi.
- Postaram się zdobyć szkic albo projekt łodzi - zadeklarował, zerkając na Billy'ego; odezwie się do Dana z portu. - Zdecydowanie powinniśmy zacząć korzystać z tego, do czego mamy najłatwiejszy dostęp. Elizabeth wspominała, że może dla nas zapleść sieci, a jeśli Billy'emu uda się zaprojektować łódkę, to każdego dnia, gdy pozwolą na to warunki, ktoś z Oazy będzie mógł wypływać po świeże ryby - trudno oszacować, ile kilogramów złowi się każdego dnia, ale był pewien, że połowy da się tak skoordynować z propozycją Hani, żeby nikt w Oazie nie poczuł się potraktowany niesprawiedliwie.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał na Cedrica, lecz prędko odwrócił wzrok pod wpływem jego spojrzenia z ukosa. Wbił więc oczy w blat stołu, śledząc na nim słoje i wsłuchując się w mówiących. Poznaczonymi od pracy nad ingrediencjami palcami przesunął po krawędzi stołu, czując nierówności niewyszlifowanego na gładko drewna. W pewien sposób odnajdywał w tym skupienie i spokój aby przebrnąć przez to, co miało zostać na spotkaniu poruszone.
Pokiwała głową na skinięcie Harolda Longbottoma, odruchowo nieco, jakby starając się zaznaczyć, że nie umknęło mu to, po czym ponownie wpadł we względny bezruch. Nie był strategiem, nie wiedział jak planować wojnę, lecz jak Tonks i Skamander mówili to wydawało się mieć to sens. I tak szedł za Zakonem gdzie go prowadził, pójdzie i tam. Znaczy najpewniej nie pójdzie dosłownie w sensie walki, ale na swój sposób postara się pomóc, a na pewno nie zaszkodzić.
Nie był pierwszy po temu żeby dołączać do dyskusji. Robił to rzadko, z pewną powolnością i rozmysłem. Znajome nazwisko przykuło jego uwagę na tyle, że jego głowa drgnęła i uniosła się nieco do góry, a palce na moment zaprzestały wędrówki. Wahał się z tym, czy w ogóle się odzywać, jednak kiedy jego imię padło wspomniane przez Foxa, spojrzał na aurora, raz jeden kiwając głową.
– Pracowałem kiedyś dla niego. Jako alchemik na zlecenie. Znam go i jego rodzinę. Faustus Crabbe to człowiek bez skrupułów. Wydałem go wraz z innymi w czasie przesłuchań – powiedział, po czym zacisnął na moment usta i palcem nieznacznie przejechał po łuku niewielkiego słoja. Opuścił spojrzenie na blat, po czym kontynuował. – Poświęca wszystkich stojących mu na drodze. Jest... bezwzględny – zmarszczył brwi. – Plątanie się w... czarną magię i... anomalie przypłacił zdrowiem. W swoje interesy włączył syna. Perseusa Crabbe, brata Forsythii. Pisałem z nim, z Perseusem, pisałem z nim wiele miesięcy – zamilknął na moment, biorąc oddech. Jeden, drugi. Próbował nie myśleć o tym, że słucha go tyle osób. Mówiło mu się ciężko przy takiej presji i takiej świadomości siebie i wszystkich dookoła. Patrzył teraz na Fredericka, choć jego słowa skierowane były do wszystkich. – Syn bał się starego Crabbe'a. Szukał ucieczki. Nie radził sobie z tym, to był dobry chłopak. Za dobry na to co robił jego ojciec. Chore eksperymenty... Bał się. Bał się, że zginie. Że wie za dużo. Że też zacznie ojcu przeszkadzać. Próbowałem mu pomóc ale nie wiedziałem jak. Nie zdążyłem. Teraz... chłopak nie żyje – powiedział ściętym głosem. Winił się. – Przekazałem Forsythii jego listy do mnie. To było dwudziestego drugiego września. Strasznie wyglądała. Naprawdę źle wyglądała tego dnia. Długo jej nie było w kraju, podróżowała, nie widziała go przed śmiercią. To... oddałem. Żeby chociaż te listy jeszcze miała. Jest w niej... coś... z potencjałem. Z jednej strony... chciała uciec od ojca. Od tego dzielenia na lepszych i gorszych... tak powiedziała. Nie potrafi przeżyć tego, jak je... jest zaślepiona. Czystością krwi i tymi wszystkimi innymi kłamstwami. Z drugiej nie wie w którym kierunku miałaby uciekać. Stoi w jakimś rozkroku jakby balansowała na krawędzi fiordu. Była zdania, że poradzi sobie sama – stwierdził, wciąż patrząc się w Foxa jak w jakąś ostatnią deskę ratunku. W końcu spojrzał na Macmillana, a później na Longbottoma i całą resztę. – Nie wiem czy można jej ufać, nie wiem. Nie wiem – pokręcił rudą głową, zapominając powoli o tym, jak się oddychało. Jego palce leżały na stole, jakby próbowały się wcisnąć w lite drewno, aż zbielały mu opuszki. – Ale wiem, że Forsythia ma wiele powodów by nienawidzić ojca. Rodzinę. Rząd. Rycerzy – powiedział, znów ogniskując spojrzenie na Foxie, jakby pytał, czy właśnie dobrze się spisywał. Czy właśnie o to chodziło. Bo czuł się, jakby waśnie przebiegł maraton, a jego głowa całkowicie straciła ciężar. Też nienawidził tego, w czym się wychowywał – a wychowano go w odwrotnej sytuacji. Nie był kimś wyjątkowym, był nikim, nikim miał pozostać. Wypuścił powietrze słyszalnie, ryzykując popatrzenie po zebranych i nerwowy uśmiech, jednak od tego gestu jeszcze bardziej się zestresował i spuścił wzrok. Nietrudno było zauważyć, jak bardzo takie sytuacje go stresowały i jak nieswojo czuł się w dużych ludzkich zgromadzeniach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokiwała głową na skinięcie Harolda Longbottoma, odruchowo nieco, jakby starając się zaznaczyć, że nie umknęło mu to, po czym ponownie wpadł we względny bezruch. Nie był strategiem, nie wiedział jak planować wojnę, lecz jak Tonks i Skamander mówili to wydawało się mieć to sens. I tak szedł za Zakonem gdzie go prowadził, pójdzie i tam. Znaczy najpewniej nie pójdzie dosłownie w sensie walki, ale na swój sposób postara się pomóc, a na pewno nie zaszkodzić.
Nie był pierwszy po temu żeby dołączać do dyskusji. Robił to rzadko, z pewną powolnością i rozmysłem. Znajome nazwisko przykuło jego uwagę na tyle, że jego głowa drgnęła i uniosła się nieco do góry, a palce na moment zaprzestały wędrówki. Wahał się z tym, czy w ogóle się odzywać, jednak kiedy jego imię padło wspomniane przez Foxa, spojrzał na aurora, raz jeden kiwając głową.
– Pracowałem kiedyś dla niego. Jako alchemik na zlecenie. Znam go i jego rodzinę. Faustus Crabbe to człowiek bez skrupułów. Wydałem go wraz z innymi w czasie przesłuchań – powiedział, po czym zacisnął na moment usta i palcem nieznacznie przejechał po łuku niewielkiego słoja. Opuścił spojrzenie na blat, po czym kontynuował. – Poświęca wszystkich stojących mu na drodze. Jest... bezwzględny – zmarszczył brwi. – Plątanie się w... czarną magię i... anomalie przypłacił zdrowiem. W swoje interesy włączył syna. Perseusa Crabbe, brata Forsythii. Pisałem z nim, z Perseusem, pisałem z nim wiele miesięcy – zamilknął na moment, biorąc oddech. Jeden, drugi. Próbował nie myśleć o tym, że słucha go tyle osób. Mówiło mu się ciężko przy takiej presji i takiej świadomości siebie i wszystkich dookoła. Patrzył teraz na Fredericka, choć jego słowa skierowane były do wszystkich. – Syn bał się starego Crabbe'a. Szukał ucieczki. Nie radził sobie z tym, to był dobry chłopak. Za dobry na to co robił jego ojciec. Chore eksperymenty... Bał się. Bał się, że zginie. Że wie za dużo. Że też zacznie ojcu przeszkadzać. Próbowałem mu pomóc ale nie wiedziałem jak. Nie zdążyłem. Teraz... chłopak nie żyje – powiedział ściętym głosem. Winił się. – Przekazałem Forsythii jego listy do mnie. To było dwudziestego drugiego września. Strasznie wyglądała. Naprawdę źle wyglądała tego dnia. Długo jej nie było w kraju, podróżowała, nie widziała go przed śmiercią. To... oddałem. Żeby chociaż te listy jeszcze miała. Jest w niej... coś... z potencjałem. Z jednej strony... chciała uciec od ojca. Od tego dzielenia na lepszych i gorszych... tak powiedziała. Nie potrafi przeżyć tego, jak je... jest zaślepiona. Czystością krwi i tymi wszystkimi innymi kłamstwami. Z drugiej nie wie w którym kierunku miałaby uciekać. Stoi w jakimś rozkroku jakby balansowała na krawędzi fiordu. Była zdania, że poradzi sobie sama – stwierdził, wciąż patrząc się w Foxa jak w jakąś ostatnią deskę ratunku. W końcu spojrzał na Macmillana, a później na Longbottoma i całą resztę. – Nie wiem czy można jej ufać, nie wiem. Nie wiem – pokręcił rudą głową, zapominając powoli o tym, jak się oddychało. Jego palce leżały na stole, jakby próbowały się wcisnąć w lite drewno, aż zbielały mu opuszki. – Ale wiem, że Forsythia ma wiele powodów by nienawidzić ojca. Rodzinę. Rząd. Rycerzy – powiedział, znów ogniskując spojrzenie na Foxie, jakby pytał, czy właśnie dobrze się spisywał. Czy właśnie o to chodziło. Bo czuł się, jakby waśnie przebiegł maraton, a jego głowa całkowicie straciła ciężar. Też nienawidził tego, w czym się wychowywał – a wychowano go w odwrotnej sytuacji. Nie był kimś wyjątkowym, był nikim, nikim miał pozostać. Wypuścił powietrze słyszalnie, ryzykując popatrzenie po zebranych i nerwowy uśmiech, jednak od tego gestu jeszcze bardziej się zestresował i spuścił wzrok. Nietrudno było zauważyć, jak bardzo takie sytuacje go stresowały i jak nieswojo czuł się w dużych ludzkich zgromadzeniach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Asbjorn Ingisson dnia 14.03.21 23:45, w całości zmieniany 1 raz
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odpowiedź w sprawie zagranicznych kontaktów nieco zaskoczyła Ulyssesa, lecz nie wnikał, niekoniecznie mając ochotę spierać się z przywódcą Zakonu na forum całej organizacji. Zresztą, doskonale wiedział, że do polityka czy dyplomaty było mu dalej niż do różdżkarstwa i spraw naukowych, więc zwyczajnie odpuścił temat, nie wiedząc, czy jego przypuszczenia są słuszne oraz uznając, że skoro tak, zwyczajnie nawiąże kontakt z kuzynami we Włoszech, by mieli na względzie rozwój spraw, czekali na wiadomości oraz trzymali rękę na pulsie. Powstrzymał się przed wypowiedzeniem własnego zdania - sądził, że im prędzej odezwą się o pomoc, tym lepiej, zresztą nie znaczyło to przecież, że cały Zakon ma nagle usiąść do dyplomatycznych listów. Mimo tego, Ollivander zdołał już nauczyć się - głównie na działaniach innych - że czasami dyskusja nie miała większego sensu i w ostateczności doprowadziłaby donikąd. Kiwnął jedynie głową i zakończył temat, wedle życzenia Longbottoma.
- Nie mam nic do dodania. Lucinda ujęła sprawę bardzo realistycznie - odpowiedział spokojnie na konkretne pytanie Harolda odnośnie badań nad barierą. Chciałby, jak wszyscy, by projekt zakończył się zaraz, jednak nie było to możliwe z wielu względów. Ollivander osobiście nie był w stanie całkowicie oddać się badaniom, gdy na głowie miał dodatkowo obowiązki nestorskie oraz całe Lancashire, nie pracował też w pojedynkę. - W kwestii natury magii Oazy, chętnie podejmę się zbadania jej, gdy już znajdę na to odpowiedni czas - wspomniał, gdy miał na to szansę, po wypowiedzi lorda Longbottoma o omawianej, tajemniczej mocy wyspy. Nie zamierzał jednak podejmować się zadania przed skończeniem bariery.
Przysłuchiwał się rozmowie, wszystko przepuszczając przez analityczny pryzmat, nad każdym tematem pochylając się w ciszy.
- Zapamiętam, dziękuję za chęci - odpowiedział Michaelowi, zatrzymując na nim poważne i szczerze spojrzenie. Niedługo później przeniósł je również na Maeve. - Wspaniale, Lancaster jest punktem, który wymaga wiele uwagi. Zwłaszcza port, to bardzo strategiczny punkt - podkreślił, kierując te słowa już do wszystkich zainteresowanych. - Będę się z wami kontaktować po spotkaniu. Odnośnie samego Lancashire oraz szerszych planów, na pewno skontaktuję się z lordem Greengrassem, by omówić sytuację z naszej perspektywy - warto byłoby połączyć Derbyshire i Lancashire, choć tak naprawdę jesteśmy otoczeni z każdej strony - przyznał niechętnie. Wszyscy wiedzieli, że takie działania musiały być odpowiednio zaplanowane, w dodatku z uwzględnieniem faktu, iż atak na jedno miejsce odsłaniał ich z drugiej strony, skąd prędko mogły przybyć wrogie siły. Myślał o tym naprawdę wiele, posiłkował się doradcami, ale każde wyjście miało wady.
- Bez szczegółów trudno powiedzieć, jakie dokładnie zaklęcie zostało na niego nałożone. Prawdopodobnie jest po prostu śledzony bez czynnika użycia magii - znają jego położenie - odpowiedział treściwie na pytanie Tonksa, ograniczając się do strony naukowej, kompletnie nie wdając się w inne szczegóły dotyczące Hagrida.
- Zawsze są potrzebni - odpowiedział na kwestię, podjętą przez Marcellę. Już nie raz poruszał ten temat, samodzielnie nie był w stanie zająć się ogromem spraw naukowych, często bagatelizowanych na tle frontu wojennego. Z miejsca mógł wymienić pięć spraw, dosyć naglących. Mogły mieć inne znaczenie niż walka, lecz wcale nie były nieważne. Walczący nie odczuwali braku naukowców tak dotkliwie, jak oni sami. - Niezależnie od ilości tęgich umysłów, zawsze będą rzeczy, przy których będzie potrzeba więcej naukowców - podkreślił. - Mamy do zbadania Oazę, pozostaje kwestia namiaru na różdżkach - tutaj mam już konkretny zamysł, chętnie poddam go dyskusji. Gdyby się postarać, byłaby szansa magicznego zabezpieczenia wyspy przed warunkami pogodowymi, choćby w niewielkim stopniu, pan Skamander wiele razy podejmował temat dementorów... Spraw jest naprawdę wiele, uczonych - za mało - powiedział twardo.
Nie róbcie z nas ofiar - powtórzył w myślach po Samuelu, przypominając sobie z rozgoryczeniem, jak wielką przewagę mieli Rycerze Walpurgii i jak przed momentem Longbottom wypowiadał się o wojnie, wyraźnie podkreślając, w jak złym położeniu się znajdowali, używając nawet sformułowania "przegrana wojna" w kontekście odzewu do innych krajów. Kolejna sprawa, w której Ollivander zwyczajnie milczał, nie czując potrzeby drążenia tematu. Na ten moment, niestety, byli ofiarami. Nie losu, lecz jeśli postawić Zakon naprzeciw Rycerzy... cóż, sprawa przedstawiała się jasno w kontekście ofiar. Zakładanie jednego scenariusza mogło ich zgubić. Nie mogli nastawiać się na zwycięstwo, nie biorąc pod uwagę porażek i potknięć.
- Nie mam nic do dodania. Lucinda ujęła sprawę bardzo realistycznie - odpowiedział spokojnie na konkretne pytanie Harolda odnośnie badań nad barierą. Chciałby, jak wszyscy, by projekt zakończył się zaraz, jednak nie było to możliwe z wielu względów. Ollivander osobiście nie był w stanie całkowicie oddać się badaniom, gdy na głowie miał dodatkowo obowiązki nestorskie oraz całe Lancashire, nie pracował też w pojedynkę. - W kwestii natury magii Oazy, chętnie podejmę się zbadania jej, gdy już znajdę na to odpowiedni czas - wspomniał, gdy miał na to szansę, po wypowiedzi lorda Longbottoma o omawianej, tajemniczej mocy wyspy. Nie zamierzał jednak podejmować się zadania przed skończeniem bariery.
Przysłuchiwał się rozmowie, wszystko przepuszczając przez analityczny pryzmat, nad każdym tematem pochylając się w ciszy.
- Zapamiętam, dziękuję za chęci - odpowiedział Michaelowi, zatrzymując na nim poważne i szczerze spojrzenie. Niedługo później przeniósł je również na Maeve. - Wspaniale, Lancaster jest punktem, który wymaga wiele uwagi. Zwłaszcza port, to bardzo strategiczny punkt - podkreślił, kierując te słowa już do wszystkich zainteresowanych. - Będę się z wami kontaktować po spotkaniu. Odnośnie samego Lancashire oraz szerszych planów, na pewno skontaktuję się z lordem Greengrassem, by omówić sytuację z naszej perspektywy - warto byłoby połączyć Derbyshire i Lancashire, choć tak naprawdę jesteśmy otoczeni z każdej strony - przyznał niechętnie. Wszyscy wiedzieli, że takie działania musiały być odpowiednio zaplanowane, w dodatku z uwzględnieniem faktu, iż atak na jedno miejsce odsłaniał ich z drugiej strony, skąd prędko mogły przybyć wrogie siły. Myślał o tym naprawdę wiele, posiłkował się doradcami, ale każde wyjście miało wady.
- Bez szczegółów trudno powiedzieć, jakie dokładnie zaklęcie zostało na niego nałożone. Prawdopodobnie jest po prostu śledzony bez czynnika użycia magii - znają jego położenie - odpowiedział treściwie na pytanie Tonksa, ograniczając się do strony naukowej, kompletnie nie wdając się w inne szczegóły dotyczące Hagrida.
- Zawsze są potrzebni - odpowiedział na kwestię, podjętą przez Marcellę. Już nie raz poruszał ten temat, samodzielnie nie był w stanie zająć się ogromem spraw naukowych, często bagatelizowanych na tle frontu wojennego. Z miejsca mógł wymienić pięć spraw, dosyć naglących. Mogły mieć inne znaczenie niż walka, lecz wcale nie były nieważne. Walczący nie odczuwali braku naukowców tak dotkliwie, jak oni sami. - Niezależnie od ilości tęgich umysłów, zawsze będą rzeczy, przy których będzie potrzeba więcej naukowców - podkreślił. - Mamy do zbadania Oazę, pozostaje kwestia namiaru na różdżkach - tutaj mam już konkretny zamysł, chętnie poddam go dyskusji. Gdyby się postarać, byłaby szansa magicznego zabezpieczenia wyspy przed warunkami pogodowymi, choćby w niewielkim stopniu, pan Skamander wiele razy podejmował temat dementorów... Spraw jest naprawdę wiele, uczonych - za mało - powiedział twardo.
Nie róbcie z nas ofiar - powtórzył w myślach po Samuelu, przypominając sobie z rozgoryczeniem, jak wielką przewagę mieli Rycerze Walpurgii i jak przed momentem Longbottom wypowiadał się o wojnie, wyraźnie podkreślając, w jak złym położeniu się znajdowali, używając nawet sformułowania "przegrana wojna" w kontekście odzewu do innych krajów. Kolejna sprawa, w której Ollivander zwyczajnie milczał, nie czując potrzeby drążenia tematu. Na ten moment, niestety, byli ofiarami. Nie losu, lecz jeśli postawić Zakon naprzeciw Rycerzy... cóż, sprawa przedstawiała się jasno w kontekście ofiar. Zakładanie jednego scenariusza mogło ich zgubić. Nie mogli nastawiać się na zwycięstwo, nie biorąc pod uwagę porażek i potknięć.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Florean opuścił salę w na tyle krótkim czasie, by móc usłyszeć wszystkie toczone rozmowy, na przyniesionym przez niego krześle mogła spocząć Lucinda.
Harold spoglądał na kolejnych czarodziejów, którzy zabierali głos w kluczowym temacie: planów na najbliższą przyszłość; wpierw Justine, potem Anthony'ego, który przedstawił konkretniejszy plan, a na słowa którego skinął głową, wreszcie Cedrika, Marcellę, Alexandra, Maeve, Arrchibalda, Samuela, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Vincencie.
- Zatem zdanie Zakonu pozostaje zgodne. Priorytetem jest utrzymanie wpływów na terytoriach od nas zależnych, wzmocnienie najbardziej chwiejnych i dalsze rozprzestrzenianie sił wzdłuż zachodniej granicy. - Przeniósł spojrzenie na Lucindę, wsłuchując się w jej słowa. - Czas na półśrodki przeminął już dawno temu - zgodził się z nią bez zawahania. Harold nie był znany z kompromisów. - Ale nigdy nie zapominajcie o cywilach - dodał, znów tonem ogólnej przestrogi. - Pamiętajcie, że nie walczymy o spaloną ziemię tylko o ludzi, którzy pragną żyć jak dawniej. - Widocznie zamyślił się nad słowami o legilimencji, nie wypowiedział jednak przeczącego słowa. Chyba potrafił zrozumieć jej gniew, a zdawało się, że już dawno przeminął moment, w którym należało zastanawiać się nad środkami prowadzącymi do celu. Teraz - liczył się każdy z nich. - Zagrożenie Irlandii jest bezpośrednie. Można się spodziewać, że Lord Voldemort zechce wkrótce przywłaszczyć sobie pozostałe rejony Wielkiej Brytanii. - Odniósł się do słów Vincenta. - To nie będzie łatwa operacja, ale warto się nad nią pochylić nim zrobi to wróg. Samuel ma słuszność, potrzeba nam konkretniejszych planów, a przede wszystkim sukcesów. Najpierw - będziecie musieli przekonać ludzi, że jesteście im potrzebni, a oni wam. Będziecie musieli ich przekonać, że ta walka nie jest stracona. To się wydarzy, jeśli zaczniemy iść do przodu zamiast nieustannie cofać się i ratować sytuację po samych sobie - mówił dalej, wyciągając przed siebie dłoń, by bezdźwięcznie zastukać palcami w blat stołu. - Nie chodzi tylko o brak wiary w ideały, Irlandia znajduje się wystarczająco blisko, by jej mieszkańcy zdawali sobie sprawę z bezpośredniego zagrożenia. Pytanie brzmi: na ile zechcą tej sprawiedliwości chronić, a na ile pozostaną przerażeni widmem porażki i ugną się pod wolą nieustępliwego czarnoksiężnika po to tylko, by przeżyć. Jeśli mieliby stanąć po naszej stronie, muszę uwierzyć, że jesteśmy w stanie ich ochronić. - Pokręcił niechętnie głową. Sam sprawiał wrażenie nieustraszonego, ale przecież zdawał sobie sprawę z oczywistości ludzkich słabości. Skinął głową Ulyssesowi, wizja połączenia zbuntowanych hrabstw na ten moment wydawała się utopią, ale w dalszej perspektywie - też trudną do realizacji a zarazem oczywistą koniecznością. Zakon Feniksa musiał jednak porządkować swoje priorytety i najpierw zająć się tym, co wydawało się realne.
Przytaknął milcząco obietnicom Floreana, na dłużej zastanawiając się nad tymi słowy.
- Przetwory same w sobie są bardziej niż potrzebne - podjął po chwili, aprobując myśli czarodzieja. - Będziesz za to odpowiedzialny, Fortescue. Weź do pomocy czarodziejów, którzy są w stanie ci pomóc. Będę oczekiwał cyklicznych raportów z dokładnym spisem aktualnego zaopatrzenia. - Splótł palce złożonych w piramidkę dłoni razem, wsłuchując się w słowa Vincenta, który podniósł kwestię innego wymiaru zaopatrzenia, kiwając głową na jego słowa, pozostawiając jednak i tę - podobnie jak później poruszane przez Williama - kwestię Zakonnikom. Skinął też głową Keatowi za jego zaangażowanie w budowę łodzi. Wyglądał na zadowolonego z ogólnej organizacji Zakonników w tym temacie.
Przeniósł spojrzenie na Williama, kiedy ten zaczął opowiadać o przygotowanym przez siebie planie z rosnącym zainteresowaniem - oblicze Harolda wydało się w tym momencie jeszcze surowsze, niż chwilę temu, gdy na wizję rzezi ukrywanych czarodziejów i mugoli jego brwi zbiegły się w dół, skinął mu głową na dalsze pytanie, pozwalając tym samym na dyskusję.
- To bardzo rozsądne - skwitował jego pomysł - krótko i żołniersko. Oazę zamieszkiwali przerażeni ludzie którzy bezpieczeństwa łaknęli teraz najbardziej. Niewątpliwie słusznością była też ostrożność wobec mocy należących do wyspy: niedawne pojawienie się krwiożerczego węża morskiego powinno być przestrogą dla wszystkich. - Bierz się do roboty, Moore. Chcę mieć plany na swoim biurku do końca tygodnia, razem z przybliżoną datą ich realizacji - zarządził, pozostając temat otwarty dla pozostałych - nie spodziewając się, że William rozpracuje temat samodzielnie. Szczęśliwie, w Zakonie Feniksa było z pewnością wielu gotowych pomóc czarodziejów - w milczeniu wysłuchiwał kolejnych deklaracji składanych przez Archibalda, - na każdym lokując na moment spojrzenie, pod wszystkie wielkie fortece ktoś kiedyś położył pierwszą cegłę.
- Wright - zwrócił się do Hannah, kiedy zakończyła swoją wypowiedź - odnoszącą się do wcześniej rzucanych pomysłów i związaną z dystrybucją dóbr na wyspie. Przez cały ten czas przyglądał się jej milcząco, nie przerywając długiego wywodu, w trakcie którego musiał wydać się zamyślony. - Będziesz za to odpowiedzialna. Zbierz ludzi, którzy ci pomogą i weź się do pracy, za dwa tygodnie chcę widzieć na biurku raport z tego, jak przebiegają działania - zadecydował, tym samym aprobując jej myśli.
- Moore poruszył istotną kwestię bezpieczeństwa - podjął po chwili. Sam miał parę słów do dodania. - Prócz punktów, które wymienił, podniesiemy też środki ochronne w sposób... personalny. Sojusznicy nie powinni snuć się po Oazie bez celu - to osoby, które darzone są ograniczonym zaufaniem. Odtąd wprowadzenie któregoś z nich na wyspę po raz pierwszy będzie wymagało mojego pozwolenia. Domyślam się, że nie muszę dodawać, że nie należy prosić o to bez poważniejszego powodu - dodał, unoszac spojrzenie na zgromadzonych wokół stołu Zakonników, by spocząć nim na każdym z osobna - upewniając się, że jego słowa zostały przyjęte i zrozumiane przez każdego. - Czekam na raporty w tym temacie - odparł na słowa Ulyssesa, kiedy czarodziej zaoferował zbadanie magii samej wyspy. Wydawało się to nierozerwalnie połączone z tematem podjętym przez Williama.
Z wyraźnym zainteresowaniem wsłuchiwał się też w słowa Foxa snującego plany możliwej ewakuacji czarodziejów na nowy świat i choć sam nie odpowiedział, jego spojrzenie badawczo błądziło po twarzach tych Zakonników, których nazwiska najczęściej odnajdywał na raportach traktujących o ewakuacji czarodziejów - do Oazy i w inne miejsca.
Michael zgłosił do pomocy przy szkoleniach, których sens uściślił Cedrik i o których mówiła dalej Marcella i Maeve - nie wtrącał się w te ustalenia, najwyraźniej dostrzegając i doceniając, że Zakonnicy świetnie radzili sobie w temacie. Przytaknął też Lucindzie na informację odnośnie zabezpieczeń Oazy
Tonks chwilę później szerzej wypowiedział się o Tangwystl Hagrid. Harold wysłuchał tego ze spokojem, ostatecznie skinąwszy głową:
- Niewiele zdążyłem o niej usłyszeć - przyznał. - Niech działa dalej - Wydawał się zadowolony z jej zaangażowania, lecz wciąż było wiele do zrobienia. - Jednakże - dodał, z pewnym roztargnieniem ledwie chwilę później. - Jeśli zdobyła twoje zaufanie, Michaelu, czy nie jest właściwa osobą, by pomówić z nią o półolbrzymie? Mniemam, że zbieżność nazwisk nie jest tu tylko dziełem przypadku - podjął, ogniskując spojrzenie na aurorze. - W mieście rzuca się w oczy, a jego krewniacy pomagają w krwawej wojnie po przeciwnej stronie. - To mówiąc, spojrzał na Cedrika. - Szansa na to, że półolbrzym jest tak wyrachowany wydaje się niewielka, a zrzucenie winy na mieszańca musiało być wygodne - większość z was tego nie pamięta, ale półolbrzym dopuszczony do nauki w szkole budził wśród rodziców uczniów wiele kontrowersji, głównie wśród konserwatywnych rodzin. Wystarczyłby im pretekst, by rozpowiadać pogłoski o tym, że półolbrzym zjadał innych uczniów na kolację. Faktem jednak pozostaje, że zawsze może być użyty do tego celu przez kogoś innego. Należy do sprawdzić i upewnić się, jakie są jego zamiary i jak wyglądała prawda, z uwzględnieniem odpowiedniego doboru środków - podkreślił, odnajdując tym samym wzrok Alexandra, a później Maeve, która podniosła swoje wątpliwości. Przytaknął też na słowa Foxa, który słusznie zauważył, że dziedzic Slytherinu pod opieką Gryffindoru wyglądał co najmniej podejrzanie. - Tonks to rozpoczął, więc on się tym zajmie - zadecydował, rozdzielając ludzi między zadania. - Tonks, dobierz kogoś do pomocy - zarządził, przenosząc spojrzenie na Foxa i choć nie wydał mu rozkazu, zdawał się widzieć go w tej roli - jego zdanie wydawało się najbardziej wyważone.
Harold w milczeniu wysłuchał opowieści Anthony'ego o kobiecie z Londynu, nie ukazując żadnych emocji - przesunął spojrzeniem po twarzach Hannah i Vincenta, do których zwrócił się Skamander, drapiąc się po brodzie na dźwięk nazwiska Kierana. Utrata doświadczonego aurora była dla Zakonu silnym ciosem: lecz mieli ten cios przetrwać. Najwięcej jednak na temat na Philippy maił do powiedzenia Keat - Harold wysłuchał go w nieco zasępionym milczeniu.
- Jestem pewien, że wiesz najlepiej, kim jest twoja siostra, Burroughs, ale nie możemy też zignorować tego, co mieli do powiedzenia Wright i Skamander - oświadczył, przenosząc spojrzenie na tych dwoje. - Należy szukać sojuszników wszędzie tam, gdzie możemy ich zdobyć. Bądź jednak oszczędny w tym, co przekażesz siostrze, póki nie wykaże się jako nasza sojuszniczka. Niech działa jako informatorka - powtórzył słowa samego Keata, chcąc wzmocnić ich wydźwięk i nie pozostawić w tej materii niedomówień. - Jeśli może wesprzeć działania, o których mówiliście, okaże się przydatna bez względu na motywację - zakończył.
Temat panny Crabbe wydał się wzbudzić w Zakonnikach wiele emocji. W jej obronie stanęli nie tylko Marcella i Alexander, ale też Steffen, Harold spojrzał na Anthony'ego Skamandera, przenosząc wzrok na Macmillana, podzielając jego pytanie: co było sednem tej sprawy? Jako głos pierwsza podjęła Marcella, a Harold spojrzał na nią wzrokiem kogoś, kto nie przywykł do podważania sensu jego słów. Chwilę później z konsternacją spojrzał też na Alexandra. Każdy w wątku, kto posiada przynajmniej I poziom biegłości historia magii (a pozostali według własnego sumienia) zdawał sobie sprawę z tego, że na przestrzeni dziejów, lat, wieków, o straszne zbrodnie przeciwko mugolom, niemagicznym, słabszym, bywali oskarżani właśnie czystokrwiste rodziny, które były czyste dlatego, że nie splamiły swojego rodowodu mugolską krwią - pałając do niej niechęcią i pewną wyższością. Jedynym znanym światu wyjątkiem, na skutek którego czysta krew została zachowana zupełnym, absurdalnym i niezrozumiałym przypadkiem, byli Weasleyowie. Że to na półkach biblioteczek czystokrwistych rodzin znajdowało się tak wiele czarnomagicznych woluminów przez wzgląd na pielęgnowaną przez lata tradycję. Że dawne czystokrwiste rody od zarania dziejów, od pierwszych decyzji samego Salazara Slytherina pragnącego zabronić przyjmowania mugolaków do Hogwartu, oddane były idei czystej krwi. Wyjście z tego systemu nie było niemożliwe, co niewątpliwie udowodnili Zakonnicy siedzący przy tym stole, nie było jednak nigdy normą ani sytuacją, na którą należało spojrzeć bez podejrzliwości, jeżeli tylko posiadało się elementarną wiedzę o magicznym świecie. Wiadomym był też fakt, że zdecydowana większość czystokrwistych rodzin przed rokiem nie oponowała przed usunięciem Harolda ze stanowiska i oddała hołd Czarnemu Panu wobec żadnego sprzeciwu swoich członków - poza wyjątkami, które siedziały dziś przy wspólnym stole Zakonu Feniksa. Harold nie podjął tych dywagacji, zamykając oczy wsłuchał się w słowa Lucindy, by po chwili zwrócić się znów do Marcelli:
- Od kiedy wymagamy od Zakonników pojedynczego działania, Figg? Zdajesz sobie sprawę z tego, jaką drogę przeszli siedzący przy nas Nott i Malfoy? - Pierwszy z nich złożył przysięgę wieczystą, o czym chwilę później przypomniał Alexander. Drugi z nich - wyparł się rodziny na wiele lat przed rozpoczęciem otwartych walk, przed rozdmuchaniem konfliktu. Selwynowie nie spotykali się niewątpliwie z tak drastycznym wychowaniem, na inne wartości stawiała też rodzina Harolda Longbottoma - ale ta była w zdecydowanej mniejszości.
Harold wydawał się z umiarkowanym zainteresowaniem przesuwać spojrzeniem z Foxa na wskazanego przez niego Asbjorna jako mogącego rozjaśnić sprawę przedstawioną przez Alexandra. Alchemik wydawał się podkreślać sens słów Harolda, przedstawiając sedno wychowania panny Crabbe.
- Archibald ma słuszność, z listu nie wynika nic, co wymagałoby pilnego działania. Jeśli jednak jesteś pewien, Alexandrze, zrób to - zezwolił na jego działanie, przenosząc jednak spojrzenie na wątpiących: Lucindzie, Maeve, Vincencie, Percivalu, Samuelu, Frederiku. - Weź jednak ze sobą jedną pośród osób, które są ostrożniejsze i podchodzą do tematu z mniejszymi emocjami, niech pomogą ci podjąć dalsze decyzje. - Tym samym odmawiając Steffenowi. - Niezwykły przypadek, jaki sprawił, że panna Crabbe napisała do Macmillana, powinien budzić podejrzliwość - uznał, ogniskując spojrzenie na Anthonym, kiedy snuł swoją opowieść. - Jeśli wie coś więcej, niech powie. Ale pozostańcie czujni i ostrożni. - Pociągnął wzrokiem wzdłuż stołu, zwracając się już do wszystkich. - Nie zapominajcie, że prowadzimy wojnę - mam wrażenie, że niektórym wciąż niekiedy wydaje się, że wyprawiamy domówkę dla znajomych - zakończył gorzko, nie ciągnąć jednak tematu.
Wysłuchał słów Macmillana dalej, w pewnym momencie marszcząc brwi. - Jesteśmy na zebraniu, nie prywatnym spotkaniu. To czas, by przybliżyć temat również pozostałym - Którzy nie mieli zapewne pojęcia, o jakich sercach mówił Anthony, co podjął William.
- Cattermole - westchnął nieco pobłażliwie, kiedy umilkło echo wystawionej z tego samego powodu reprymendy Samuela. - Wciąż nie rozumiesz, że słowo ojca może nie mieć wcale mniejszej wagi niż twoje przekonanie o słuszności twojego i naszego postępowania. Podobny rozkaz jest taką samą motywacją jak każda inna, kiedy rodzinny autorytet jest jedynym, który ma znaczenie - oznajmił niechętnie. Czystokrwiści czarodzieje byli wychowani w smutnych i pustych pałacach, dorastali pośród ich zdobionych ścian, niekiedy wyrywając się do Hogwartu, by następnie powrócić na łono familii i budować dalej równie bezduszne dziedzictwo. Nie było w tym systemie miejsca na wątpliwości, te były zdradą, przed którą budzono paniczny lęk. Lęk przed zapomnieniem, kiedy to pamięć, przetrwanie i dobre imię wydawało się wszystkim. Harold nie był naiwny, stary aurorski wyga przeszedł w życiu wiele, ale jego zadaniem było podzielić się tym doświadczeniem z tymi, którzy faktycznie mieli tę wojnę prowadzić. I którzy mieli ją zwyciężyć.
- Zaplecze - podjął, poruszając temat rozpoczęty przez Marcellę a zakończony przez Ulyssesa, Harold przytaknął głową obojgu, zbierając myśli w przedłużającej się ciszy. Zdawał sobie sprawę z tego, że sedno spotkania spotka się z kontrowersjami, ale było konieczne.
- Próbowaliśmy odmienić losy tej wojny. Zatrzymać ją, nim rozpełznie się po kraju jak zaraza - ale już jest za późno, to już się wydarzyło. Przyszłość pozostaje teraz niepewna. Czas najwyższy przygotować się na to, że trwający konflikt nie skończy się ani w przeciągu miesiąca ani też w przeciągu roku. Dlatego: tymczasowe dowództwo Zakonu Feniksa, jego Gwardia, zostaje z dniem dzisiejszym rozwiązana. Justine, Alexandrze, pełniliście swoje obowiązki z oddaniem - i to pomimo utraty wsparcia bardziej doświadczonych czarodziejów. - Zasępił się na parę chwil, najpewniej uciekając myślami do nazwisk, które zniknęły z ich grona. - Nie złożycie oręża, będziecie walczyć dalej. Ale Zakon Feniksa potrzebuje dzisiaj innych struktur. Profesor Bagshot podjęła się formowania naszych szeregów najprościej, jak się dało, wiele wiedziała o polityce, lecz niewiele o tym, jak prowadzić wojnę - w tamtym okresie to wystarczało. Teraz - czas iść do przodu. Dawny oddział typowo bojowy zastąpi Kapituła Zakonu Feniksa, która zajmie się szeroko rozumianym zarządem organizacją. Jej zadaniem będzie koordynacja działań na najwyższym szczeblu w zakresie wszystkich dziedzin, na których działamy: zaopatrzenia, ekonomii, magomedycyny, nowych odkryć, alchemii, szkoleń, walk również. Członkowie Kapituły utworzą struktury na kształt ministerialnych, znajdując dla siebie obszar, na którym skupią swoją uwagę i który wezmą pod swoją kontrolę. Koordynację. Będą organizować nasza zasoby, w tym ludzkie, i rozdysponować zadania, przekierowywać siły tam, gdzie będą najbardziej potrzebne. Są do tego potrzebne umiejętności zarządzania i zachowania zimnej krwi w obliczu największych kataklizmów, konieczne będzie też poświęcenie w tym celu ogromnej ilości czasu. Są pytania? - Jego słowa nie były propozycją - podjął już decyzję. - Nie jest to czas ani miejsce na to, by zgłaszać swoje kandydatury - to coś, z czym musicie oswoić swoje myśli. Prześlecie mi je listownie. Chcę zobaczyć na tych stanowiskach czarodziejów, którzy w danym obszarze działania zdążyli się już wykazać - tu przeniósł spojrzenie na Marcellę. - Figg, twoja determinacja i wola walki została przeze mnie zauważona. Przeczytałem twoją wiadomość, poradziłabyś sobie jako gwardzistka. Ale teraz - musimy skupić się na ściślej określonych celach - zakończył, przenosząc spojrzenie na kolejne twarze.
Czas na odpis: do końca wtorku (23.03)
Mistrz gry przypomina, że żadna z postaci obecnych na zebraniu nie zna prawdziwej tożsamości Lorda Voldemorta i wiązanie jej z Tomem Riddlem jest niezasadne.
Harold spoglądał na kolejnych czarodziejów, którzy zabierali głos w kluczowym temacie: planów na najbliższą przyszłość; wpierw Justine, potem Anthony'ego, który przedstawił konkretniejszy plan, a na słowa którego skinął głową, wreszcie Cedrika, Marcellę, Alexandra, Maeve, Arrchibalda, Samuela, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Vincencie.
- Zatem zdanie Zakonu pozostaje zgodne. Priorytetem jest utrzymanie wpływów na terytoriach od nas zależnych, wzmocnienie najbardziej chwiejnych i dalsze rozprzestrzenianie sił wzdłuż zachodniej granicy. - Przeniósł spojrzenie na Lucindę, wsłuchując się w jej słowa. - Czas na półśrodki przeminął już dawno temu - zgodził się z nią bez zawahania. Harold nie był znany z kompromisów. - Ale nigdy nie zapominajcie o cywilach - dodał, znów tonem ogólnej przestrogi. - Pamiętajcie, że nie walczymy o spaloną ziemię tylko o ludzi, którzy pragną żyć jak dawniej. - Widocznie zamyślił się nad słowami o legilimencji, nie wypowiedział jednak przeczącego słowa. Chyba potrafił zrozumieć jej gniew, a zdawało się, że już dawno przeminął moment, w którym należało zastanawiać się nad środkami prowadzącymi do celu. Teraz - liczył się każdy z nich. - Zagrożenie Irlandii jest bezpośrednie. Można się spodziewać, że Lord Voldemort zechce wkrótce przywłaszczyć sobie pozostałe rejony Wielkiej Brytanii. - Odniósł się do słów Vincenta. - To nie będzie łatwa operacja, ale warto się nad nią pochylić nim zrobi to wróg. Samuel ma słuszność, potrzeba nam konkretniejszych planów, a przede wszystkim sukcesów. Najpierw - będziecie musieli przekonać ludzi, że jesteście im potrzebni, a oni wam. Będziecie musieli ich przekonać, że ta walka nie jest stracona. To się wydarzy, jeśli zaczniemy iść do przodu zamiast nieustannie cofać się i ratować sytuację po samych sobie - mówił dalej, wyciągając przed siebie dłoń, by bezdźwięcznie zastukać palcami w blat stołu. - Nie chodzi tylko o brak wiary w ideały, Irlandia znajduje się wystarczająco blisko, by jej mieszkańcy zdawali sobie sprawę z bezpośredniego zagrożenia. Pytanie brzmi: na ile zechcą tej sprawiedliwości chronić, a na ile pozostaną przerażeni widmem porażki i ugną się pod wolą nieustępliwego czarnoksiężnika po to tylko, by przeżyć. Jeśli mieliby stanąć po naszej stronie, muszę uwierzyć, że jesteśmy w stanie ich ochronić. - Pokręcił niechętnie głową. Sam sprawiał wrażenie nieustraszonego, ale przecież zdawał sobie sprawę z oczywistości ludzkich słabości. Skinął głową Ulyssesowi, wizja połączenia zbuntowanych hrabstw na ten moment wydawała się utopią, ale w dalszej perspektywie - też trudną do realizacji a zarazem oczywistą koniecznością. Zakon Feniksa musiał jednak porządkować swoje priorytety i najpierw zająć się tym, co wydawało się realne.
Przytaknął milcząco obietnicom Floreana, na dłużej zastanawiając się nad tymi słowy.
- Przetwory same w sobie są bardziej niż potrzebne - podjął po chwili, aprobując myśli czarodzieja. - Będziesz za to odpowiedzialny, Fortescue. Weź do pomocy czarodziejów, którzy są w stanie ci pomóc. Będę oczekiwał cyklicznych raportów z dokładnym spisem aktualnego zaopatrzenia. - Splótł palce złożonych w piramidkę dłoni razem, wsłuchując się w słowa Vincenta, który podniósł kwestię innego wymiaru zaopatrzenia, kiwając głową na jego słowa, pozostawiając jednak i tę - podobnie jak później poruszane przez Williama - kwestię Zakonnikom. Skinął też głową Keatowi za jego zaangażowanie w budowę łodzi. Wyglądał na zadowolonego z ogólnej organizacji Zakonników w tym temacie.
Przeniósł spojrzenie na Williama, kiedy ten zaczął opowiadać o przygotowanym przez siebie planie z rosnącym zainteresowaniem - oblicze Harolda wydało się w tym momencie jeszcze surowsze, niż chwilę temu, gdy na wizję rzezi ukrywanych czarodziejów i mugoli jego brwi zbiegły się w dół, skinął mu głową na dalsze pytanie, pozwalając tym samym na dyskusję.
- To bardzo rozsądne - skwitował jego pomysł - krótko i żołniersko. Oazę zamieszkiwali przerażeni ludzie którzy bezpieczeństwa łaknęli teraz najbardziej. Niewątpliwie słusznością była też ostrożność wobec mocy należących do wyspy: niedawne pojawienie się krwiożerczego węża morskiego powinno być przestrogą dla wszystkich. - Bierz się do roboty, Moore. Chcę mieć plany na swoim biurku do końca tygodnia, razem z przybliżoną datą ich realizacji - zarządził, pozostając temat otwarty dla pozostałych - nie spodziewając się, że William rozpracuje temat samodzielnie. Szczęśliwie, w Zakonie Feniksa było z pewnością wielu gotowych pomóc czarodziejów - w milczeniu wysłuchiwał kolejnych deklaracji składanych przez Archibalda, - na każdym lokując na moment spojrzenie, pod wszystkie wielkie fortece ktoś kiedyś położył pierwszą cegłę.
- Wright - zwrócił się do Hannah, kiedy zakończyła swoją wypowiedź - odnoszącą się do wcześniej rzucanych pomysłów i związaną z dystrybucją dóbr na wyspie. Przez cały ten czas przyglądał się jej milcząco, nie przerywając długiego wywodu, w trakcie którego musiał wydać się zamyślony. - Będziesz za to odpowiedzialna. Zbierz ludzi, którzy ci pomogą i weź się do pracy, za dwa tygodnie chcę widzieć na biurku raport z tego, jak przebiegają działania - zadecydował, tym samym aprobując jej myśli.
- Moore poruszył istotną kwestię bezpieczeństwa - podjął po chwili. Sam miał parę słów do dodania. - Prócz punktów, które wymienił, podniesiemy też środki ochronne w sposób... personalny. Sojusznicy nie powinni snuć się po Oazie bez celu - to osoby, które darzone są ograniczonym zaufaniem. Odtąd wprowadzenie któregoś z nich na wyspę po raz pierwszy będzie wymagało mojego pozwolenia. Domyślam się, że nie muszę dodawać, że nie należy prosić o to bez poważniejszego powodu - dodał, unoszac spojrzenie na zgromadzonych wokół stołu Zakonników, by spocząć nim na każdym z osobna - upewniając się, że jego słowa zostały przyjęte i zrozumiane przez każdego. - Czekam na raporty w tym temacie - odparł na słowa Ulyssesa, kiedy czarodziej zaoferował zbadanie magii samej wyspy. Wydawało się to nierozerwalnie połączone z tematem podjętym przez Williama.
Z wyraźnym zainteresowaniem wsłuchiwał się też w słowa Foxa snującego plany możliwej ewakuacji czarodziejów na nowy świat i choć sam nie odpowiedział, jego spojrzenie badawczo błądziło po twarzach tych Zakonników, których nazwiska najczęściej odnajdywał na raportach traktujących o ewakuacji czarodziejów - do Oazy i w inne miejsca.
Michael zgłosił do pomocy przy szkoleniach, których sens uściślił Cedrik i o których mówiła dalej Marcella i Maeve - nie wtrącał się w te ustalenia, najwyraźniej dostrzegając i doceniając, że Zakonnicy świetnie radzili sobie w temacie. Przytaknął też Lucindzie na informację odnośnie zabezpieczeń Oazy
Tonks chwilę później szerzej wypowiedział się o Tangwystl Hagrid. Harold wysłuchał tego ze spokojem, ostatecznie skinąwszy głową:
- Niewiele zdążyłem o niej usłyszeć - przyznał. - Niech działa dalej - Wydawał się zadowolony z jej zaangażowania, lecz wciąż było wiele do zrobienia. - Jednakże - dodał, z pewnym roztargnieniem ledwie chwilę później. - Jeśli zdobyła twoje zaufanie, Michaelu, czy nie jest właściwa osobą, by pomówić z nią o półolbrzymie? Mniemam, że zbieżność nazwisk nie jest tu tylko dziełem przypadku - podjął, ogniskując spojrzenie na aurorze. - W mieście rzuca się w oczy, a jego krewniacy pomagają w krwawej wojnie po przeciwnej stronie. - To mówiąc, spojrzał na Cedrika. - Szansa na to, że półolbrzym jest tak wyrachowany wydaje się niewielka, a zrzucenie winy na mieszańca musiało być wygodne - większość z was tego nie pamięta, ale półolbrzym dopuszczony do nauki w szkole budził wśród rodziców uczniów wiele kontrowersji, głównie wśród konserwatywnych rodzin. Wystarczyłby im pretekst, by rozpowiadać pogłoski o tym, że półolbrzym zjadał innych uczniów na kolację. Faktem jednak pozostaje, że zawsze może być użyty do tego celu przez kogoś innego. Należy do sprawdzić i upewnić się, jakie są jego zamiary i jak wyglądała prawda, z uwzględnieniem odpowiedniego doboru środków - podkreślił, odnajdując tym samym wzrok Alexandra, a później Maeve, która podniosła swoje wątpliwości. Przytaknął też na słowa Foxa, który słusznie zauważył, że dziedzic Slytherinu pod opieką Gryffindoru wyglądał co najmniej podejrzanie. - Tonks to rozpoczął, więc on się tym zajmie - zadecydował, rozdzielając ludzi między zadania. - Tonks, dobierz kogoś do pomocy - zarządził, przenosząc spojrzenie na Foxa i choć nie wydał mu rozkazu, zdawał się widzieć go w tej roli - jego zdanie wydawało się najbardziej wyważone.
Harold w milczeniu wysłuchał opowieści Anthony'ego o kobiecie z Londynu, nie ukazując żadnych emocji - przesunął spojrzeniem po twarzach Hannah i Vincenta, do których zwrócił się Skamander, drapiąc się po brodzie na dźwięk nazwiska Kierana. Utrata doświadczonego aurora była dla Zakonu silnym ciosem: lecz mieli ten cios przetrwać. Najwięcej jednak na temat na Philippy maił do powiedzenia Keat - Harold wysłuchał go w nieco zasępionym milczeniu.
- Jestem pewien, że wiesz najlepiej, kim jest twoja siostra, Burroughs, ale nie możemy też zignorować tego, co mieli do powiedzenia Wright i Skamander - oświadczył, przenosząc spojrzenie na tych dwoje. - Należy szukać sojuszników wszędzie tam, gdzie możemy ich zdobyć. Bądź jednak oszczędny w tym, co przekażesz siostrze, póki nie wykaże się jako nasza sojuszniczka. Niech działa jako informatorka - powtórzył słowa samego Keata, chcąc wzmocnić ich wydźwięk i nie pozostawić w tej materii niedomówień. - Jeśli może wesprzeć działania, o których mówiliście, okaże się przydatna bez względu na motywację - zakończył.
Temat panny Crabbe wydał się wzbudzić w Zakonnikach wiele emocji. W jej obronie stanęli nie tylko Marcella i Alexander, ale też Steffen, Harold spojrzał na Anthony'ego Skamandera, przenosząc wzrok na Macmillana, podzielając jego pytanie: co było sednem tej sprawy? Jako głos pierwsza podjęła Marcella, a Harold spojrzał na nią wzrokiem kogoś, kto nie przywykł do podważania sensu jego słów. Chwilę później z konsternacją spojrzał też na Alexandra. Każdy w wątku, kto posiada przynajmniej I poziom biegłości historia magii (a pozostali według własnego sumienia) zdawał sobie sprawę z tego, że na przestrzeni dziejów, lat, wieków, o straszne zbrodnie przeciwko mugolom, niemagicznym, słabszym, bywali oskarżani właśnie czystokrwiste rodziny, które były czyste dlatego, że nie splamiły swojego rodowodu mugolską krwią - pałając do niej niechęcią i pewną wyższością. Jedynym znanym światu wyjątkiem, na skutek którego czysta krew została zachowana zupełnym, absurdalnym i niezrozumiałym przypadkiem, byli Weasleyowie. Że to na półkach biblioteczek czystokrwistych rodzin znajdowało się tak wiele czarnomagicznych woluminów przez wzgląd na pielęgnowaną przez lata tradycję. Że dawne czystokrwiste rody od zarania dziejów, od pierwszych decyzji samego Salazara Slytherina pragnącego zabronić przyjmowania mugolaków do Hogwartu, oddane były idei czystej krwi. Wyjście z tego systemu nie było niemożliwe, co niewątpliwie udowodnili Zakonnicy siedzący przy tym stole, nie było jednak nigdy normą ani sytuacją, na którą należało spojrzeć bez podejrzliwości, jeżeli tylko posiadało się elementarną wiedzę o magicznym świecie. Wiadomym był też fakt, że zdecydowana większość czystokrwistych rodzin przed rokiem nie oponowała przed usunięciem Harolda ze stanowiska i oddała hołd Czarnemu Panu wobec żadnego sprzeciwu swoich członków - poza wyjątkami, które siedziały dziś przy wspólnym stole Zakonu Feniksa. Harold nie podjął tych dywagacji, zamykając oczy wsłuchał się w słowa Lucindy, by po chwili zwrócić się znów do Marcelli:
- Od kiedy wymagamy od Zakonników pojedynczego działania, Figg? Zdajesz sobie sprawę z tego, jaką drogę przeszli siedzący przy nas Nott i Malfoy? - Pierwszy z nich złożył przysięgę wieczystą, o czym chwilę później przypomniał Alexander. Drugi z nich - wyparł się rodziny na wiele lat przed rozpoczęciem otwartych walk, przed rozdmuchaniem konfliktu. Selwynowie nie spotykali się niewątpliwie z tak drastycznym wychowaniem, na inne wartości stawiała też rodzina Harolda Longbottoma - ale ta była w zdecydowanej mniejszości.
Harold wydawał się z umiarkowanym zainteresowaniem przesuwać spojrzeniem z Foxa na wskazanego przez niego Asbjorna jako mogącego rozjaśnić sprawę przedstawioną przez Alexandra. Alchemik wydawał się podkreślać sens słów Harolda, przedstawiając sedno wychowania panny Crabbe.
- Archibald ma słuszność, z listu nie wynika nic, co wymagałoby pilnego działania. Jeśli jednak jesteś pewien, Alexandrze, zrób to - zezwolił na jego działanie, przenosząc jednak spojrzenie na wątpiących: Lucindzie, Maeve, Vincencie, Percivalu, Samuelu, Frederiku. - Weź jednak ze sobą jedną pośród osób, które są ostrożniejsze i podchodzą do tematu z mniejszymi emocjami, niech pomogą ci podjąć dalsze decyzje. - Tym samym odmawiając Steffenowi. - Niezwykły przypadek, jaki sprawił, że panna Crabbe napisała do Macmillana, powinien budzić podejrzliwość - uznał, ogniskując spojrzenie na Anthonym, kiedy snuł swoją opowieść. - Jeśli wie coś więcej, niech powie. Ale pozostańcie czujni i ostrożni. - Pociągnął wzrokiem wzdłuż stołu, zwracając się już do wszystkich. - Nie zapominajcie, że prowadzimy wojnę - mam wrażenie, że niektórym wciąż niekiedy wydaje się, że wyprawiamy domówkę dla znajomych - zakończył gorzko, nie ciągnąć jednak tematu.
Wysłuchał słów Macmillana dalej, w pewnym momencie marszcząc brwi. - Jesteśmy na zebraniu, nie prywatnym spotkaniu. To czas, by przybliżyć temat również pozostałym - Którzy nie mieli zapewne pojęcia, o jakich sercach mówił Anthony, co podjął William.
- Cattermole - westchnął nieco pobłażliwie, kiedy umilkło echo wystawionej z tego samego powodu reprymendy Samuela. - Wciąż nie rozumiesz, że słowo ojca może nie mieć wcale mniejszej wagi niż twoje przekonanie o słuszności twojego i naszego postępowania. Podobny rozkaz jest taką samą motywacją jak każda inna, kiedy rodzinny autorytet jest jedynym, który ma znaczenie - oznajmił niechętnie. Czystokrwiści czarodzieje byli wychowani w smutnych i pustych pałacach, dorastali pośród ich zdobionych ścian, niekiedy wyrywając się do Hogwartu, by następnie powrócić na łono familii i budować dalej równie bezduszne dziedzictwo. Nie było w tym systemie miejsca na wątpliwości, te były zdradą, przed którą budzono paniczny lęk. Lęk przed zapomnieniem, kiedy to pamięć, przetrwanie i dobre imię wydawało się wszystkim. Harold nie był naiwny, stary aurorski wyga przeszedł w życiu wiele, ale jego zadaniem było podzielić się tym doświadczeniem z tymi, którzy faktycznie mieli tę wojnę prowadzić. I którzy mieli ją zwyciężyć.
- Zaplecze - podjął, poruszając temat rozpoczęty przez Marcellę a zakończony przez Ulyssesa, Harold przytaknął głową obojgu, zbierając myśli w przedłużającej się ciszy. Zdawał sobie sprawę z tego, że sedno spotkania spotka się z kontrowersjami, ale było konieczne.
- Próbowaliśmy odmienić losy tej wojny. Zatrzymać ją, nim rozpełznie się po kraju jak zaraza - ale już jest za późno, to już się wydarzyło. Przyszłość pozostaje teraz niepewna. Czas najwyższy przygotować się na to, że trwający konflikt nie skończy się ani w przeciągu miesiąca ani też w przeciągu roku. Dlatego: tymczasowe dowództwo Zakonu Feniksa, jego Gwardia, zostaje z dniem dzisiejszym rozwiązana. Justine, Alexandrze, pełniliście swoje obowiązki z oddaniem - i to pomimo utraty wsparcia bardziej doświadczonych czarodziejów. - Zasępił się na parę chwil, najpewniej uciekając myślami do nazwisk, które zniknęły z ich grona. - Nie złożycie oręża, będziecie walczyć dalej. Ale Zakon Feniksa potrzebuje dzisiaj innych struktur. Profesor Bagshot podjęła się formowania naszych szeregów najprościej, jak się dało, wiele wiedziała o polityce, lecz niewiele o tym, jak prowadzić wojnę - w tamtym okresie to wystarczało. Teraz - czas iść do przodu. Dawny oddział typowo bojowy zastąpi Kapituła Zakonu Feniksa, która zajmie się szeroko rozumianym zarządem organizacją. Jej zadaniem będzie koordynacja działań na najwyższym szczeblu w zakresie wszystkich dziedzin, na których działamy: zaopatrzenia, ekonomii, magomedycyny, nowych odkryć, alchemii, szkoleń, walk również. Członkowie Kapituły utworzą struktury na kształt ministerialnych, znajdując dla siebie obszar, na którym skupią swoją uwagę i który wezmą pod swoją kontrolę. Koordynację. Będą organizować nasza zasoby, w tym ludzkie, i rozdysponować zadania, przekierowywać siły tam, gdzie będą najbardziej potrzebne. Są do tego potrzebne umiejętności zarządzania i zachowania zimnej krwi w obliczu największych kataklizmów, konieczne będzie też poświęcenie w tym celu ogromnej ilości czasu. Są pytania? - Jego słowa nie były propozycją - podjął już decyzję. - Nie jest to czas ani miejsce na to, by zgłaszać swoje kandydatury - to coś, z czym musicie oswoić swoje myśli. Prześlecie mi je listownie. Chcę zobaczyć na tych stanowiskach czarodziejów, którzy w danym obszarze działania zdążyli się już wykazać - tu przeniósł spojrzenie na Marcellę. - Figg, twoja determinacja i wola walki została przeze mnie zauważona. Przeczytałem twoją wiadomość, poradziłabyś sobie jako gwardzistka. Ale teraz - musimy skupić się na ściślej określonych celach - zakończył, przenosząc spojrzenie na kolejne twarze.
Czas na odpis: do końca wtorku (23.03)
Mistrz gry przypomina, że żadna z postaci obecnych na zebraniu nie zna prawdziwej tożsamości Lorda Voldemorta i wiązanie jej z Tomem Riddlem jest niezasadne.
Nie dziwiło go to, że byli jednogłośni co do działań wojennych na terenie Anglii. Decyzja, która podjęli wydawała się dość intuicyjna biorąc pod uwagę, że sprzyjające im siły gromadziły przeważająco po jednej stronie kraju. Należało ten fakt umocnić, uporządkować, a potem wykorzystać. Prawdopodobnie bliźniaczego modelu podejmie się wróg. Z myślą tą podparł łokieć o blat stołu, a palce dłoni stały się podporą dla skroni. Wsłuchiwał się w słowa Lucindy nawołujące do radykalizacji działań, które w zasadzie bardziej niż odzewem dziś powinny być wyłącznie podkreśleniem pewnego stanu rzeczy. Z lekkim zaciekawieniem przesunął spojrzeniem po zebranych. Poruszał też tę kwestię kiedyś. Chciał wiedzieć ilu czarodziei z tamtej chwili zmieniło swoje nastawienie. Wojna zmuszała do podjęcia pewnych decyzji, które należało podjąć. Te przybliżające do zwycięstwa nie zawsze były słuszne, szlachetne, czyste.
Rozdrażniona Lucinda poruszyła również kwestię wykorzystania legilimencji. Skamander uważał, że to nie do końca była kwestia niewykorzystania możliwości, a tego, że nie ma okazji do wykorzystania. gdyby udało im się pojmać wroga to Anthony nie wątpił w to, że przeprowadzono by odpowiednie przesłuchanie. Sam zresztą korzystał z umiejętności za każdym razem, kiedy miało mu to zapewnić wiedzę. Barbarzyńskie wspomnienia lykantropa, tak jak wielu przed nim, stały się jego.
Kwestia wykorzystania naszych sąsiadów z którymi współdzieliliśmy wyspę nie wydawała się nieodpowiednia. Tym bardziej, że ci znajdowali się w bezpośrednim sąsiedztwie przychylnych Longbottomowi hrabstw. Gdyby ich przekabacić mogliby stać się nawet oparciem dla poszerzenia wpływów wzdłuż zachodniej granicy. Przełożył nogę na nogą i z zamyśleniem przesunął spojrzeniem po Zakonnikach chcąc rozeznać się się kto prócz Rinehearta chciałby się zaangażować w podobną działalność. I czy w ogóle Rinheart był chętny do podjęcia działań, czy też był z jego strony jedynie pomysł. Spojrzał na niego chcąc się dowiedzieć co siedziało w jego głowie.
Słuchał, lecz nie wypowiadał się w kwestiach zaopatrzenia, czy działalności wytwórczej. Mimo wszystko przebywał w oazie, jeżeli tylko istniała taka potrzeba. Nie wiedział jak wyglądała kwestia wyżywienia mieszkańców, dystrybucja zapasów oraz związana z tym logistyka. Był mimo wszystko aurorem, żołnierzem. Jego rzemiosłem była walka. W związku z tym nie proponował swojego angażu w którekolwiek z podobnych działań. Był potrzebny na froncie. I tak jak zapowiedział, jego priorytetem miało być na ten moment Derbyshire.
Spojrzał na Michaela, kiedy ten wypowiadał się na temat Tangwystl. Jego opinia wydawała mu się mu... pobłażliwa, mało obiektywna, a może po prostu powierzchowna - Sam wcieliłem ją w szeregi naszych sojuszników, Tonks, i słowo prostolinijna idealnie opisuje ją całą. Prawdą jest, że jeszcze ma dostęp do Londynu i do niedawna miała również do Ministerstwa, lecz brakuje jej umiejętności do tego by to wykorzystać. Pęknie pod wpływem presji i wzbudzi podejrzenia, dlatego jeżeli ktokolwiek ma pomysł by nakazać jej jakąś inwigilację - niech o tym zapomni. Nie można jej jednak ująć profesjonalizmu w sytuacji w której chodzi o runy, klątwy. Posiada ponad przeciętne umiejętności w zakresie białej magii. Jest silnym sojusznikiem, lecz nie powierzałbym na jej barki więcej. To dla niej za wcześnie. Przed tym musi uporządkować siebie i zweryfikować swoje nastawienie - była w rozsypce. Straciła kontakt z bratem, ojciec był umierający, to co robiła dla zakonu wydawało się być swoista boją która pozwalała jej się utrzymać na powierzchni, robiła to co jej wskazano, ale brakowało jej indywidualnego podejścia do sprawy tak bardzo potrzebnego przy tym stole. Tu nie wypełniali ślepo poleceń, a wymyślali strategię, angażowali się w wymyślanie kolejnych działań. Nie widział jej w tej roli. Jeszcze. Potrzebowała czasu. Zdobycia szerszego wglądu w rzeczywistość - Jeżeli wypowiadasz się Tonks na jej temat w ten sposób by ją zarekomendować do tego by przesiadywała tu wśród nas to na ten moment jestem temu przeciwny. Jej intencje są jednak szczere więc zachęcam do tego by angażować ją w akcje o średnim zagrożeniu tak by zdobyła wgląd w to jak wygląda wojna - i z czym będzie wiązało się jej faktyczne zaangażowanie. Nie był przeciwny temu by któregoś razu zasiadła tu z nimi, lecz jeżeli tego chciała to powinna być przygotowana. Im więcej czasu z nią przebywał tym większe wrażenie odnosił, że była nieobyta z pewnymi mechanizmami. Nie była to jej wina. Była w końcu młodą kobietą. Potrzebowała czasu. Ostatecznie zgadzał się z Longbottomem - niech działa tak, jak dotychczas i obrasta w cenne doświadczenia.
Przesunął uwagę na Cedricka. Było to prawdą, że planowali podjąć się działań związanych z naborem, lecz całe przedsięwzięcie potrzebowało jeszcze kilku konsultacji, a potem naturalnie odpowiedniego zaangażowania dlatego nie zapowiadał się, że zaoferuje swoją różdżkę w przedsięwzięciu Figg, która nie zrozumiała, że problem tkwi w nastawieniu ludzi z portu. Żyjąc w Londynie w zgodzie z nielegalnym rządem mogli żyć jak pączki w maśle. Problem polegał na tym, że zdawali się wcale tego nie chcieć. Mało tego - słuchając czarownicy odniósł wrażenie, że byli gotowi podjąć się buntu uznając Doki za jakiś rodzaj wyimaginowanej stolicy za którą gotowi byli zginąć. Tak się też stanie, jeżeli nic się nie zmieni. Był o tym przekonany. Słowa Keata jedynie to potwierdziły. Na słowa Hannah kiwnął potakująco głową na znak zgody.
- Podczas rozmowy z nią nie uszło mi uwadze, że dużo w niej gniewu i frustracji obecną sytuacją. To prawda. Prócz tego, odniosłem takie samo wrażenie co Hannah. Najchętniej pozostałaby w porcie, zrobiła z niego małą stolicę, przegoniła wszystkich którzy do niego nie należą poza jego obręb... Nie do końca zdaje sobie sprawy z rozmiaru konfliktu, konsekwencji, tego jak wygląda wojna. Ma chęci, jest skora do angażu, jednak nie powierzałbym w jej ręce organizowania czegokolwiek, a nim zacznie przekonywać innych to w pierwszej kolejności należy przekonać ją samą do odpowiedniego działania - z takim nastawieniem kierowanie ludźmi z portu skończyłoby się krwawą katastrofą - Im bardziej ludzie w porcie będą się unosili dumą, tym bardziej ministerstwo będzie sięgało po wymyślniejsze metody nacisku. Najzdrowiej dla wszystkich byłoby tych dumnych, skorych do walki i tych którzy po prostu chcą uciec z portu przenieść poza Londyn nim postanowią na własną rękę wszcząć bunt, który przerodzi się w niemającą żadnego znaczenia rzeź. Można byłoby zorganizować dla nich miejsce chociażby i właśnie w Lancastshire, w tamtejszym porcie, gdzie umiejętności części mogłyby zostać spożytkowane, a wola walki drugiej mogłaby zostać już odpowiednio ukierunkowana - Nie widział sensu walki o Londyn w Londynie, kiedy ten znajdował się pod ścisłą kontrolą Ministerstwa, a samo miasto było stracone. To się prosiło o tragedie. Tak po prostu - Mogłaby się rozeznać się w chętnych do przerzucenia. Rineheart i Burroughs mogliby ją nakierować, pomóc, przypilnować. Samo przeniesienie najlepiej byłoby zorganizować przy użyciu świstokliku w jedną noc - wymyślał na bieżąco potencjalny plan, podpowiadał. W ten sposób przenieśliby przeciwnych rządowi awanturników do Lancastshire, gdzie mogliby wykorzystać ich energię do umocnienia wpływów w hrabstwie. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Co jednak na to sami zainteresowani. Lub co ciekawsze - Ollivander...?
Oparł się plecami na niewygodnym krześle czując nieznaczną słabość słysząc kolejne argumenty mające poświadczyć za Pannę Crabbe, które właściwie w tym momencie nic nie znaczyły. Komplikacja przypadków z nią związanych również budziła wątpliwości. Słowo i zażyłość dla wielu wciąż jednak miało większe znaczenie niż zdrowy rozsądek, czy po prostu czyny. Nie mógł cicho nie wetchnąć.
- Jeżeli chodzi o priorytety to bardziej pilniejsze wydawałoby mi się zaaranżować dojście do tej całej Huxley niż Crabbe. To właśnie ją w pierwszej kolejności należałoby pochwycić i przesłuchać, jak Merlin przykazał skoro wiemy, że to właśnie ona miała bezpośrednie, nawet jeśli nie dobrowolne, powiązania z wrogiem. Myślę, że można byłoby ją wykorzystać jeżeli posiada umiejętności zbierania informacji., a jeżeli znalazła się między nami, a nimi to na ten moment wydaje mi się, że odpowiednie przyparcie jej do muru może uświadomić ją że nie ma innego wyboru jak kolaborować z nami. Jako niezależny informator, przykładowo - jeżeli miał wybierać między Crabbe, a Huxley to właśnie ta druga wydawała się bardziej tłustym kąskiem zasobnym w ciekawe informacje. Tylko on to widział? - Ostatnio zastanawiała mnie również kwestia namiarów nakładana na różdżki. Mam przypuszczenie, że w chwili obecnej działa to na ograniczonym obszarze. Być może zaryzykuję stwierdzeniem, że nawet i samym Londynie. Podczas operacji w Tower zauważyłem, że moja różdżka zareagowała rozgrzaniem w momencie w którym znaleźliśmy się na terenie samego więzienia. Przypuszczam, że sama rejestracja więc może być nawet powiązana ze swego rodzaju zabezpieczeniem nakładanym na konkretne budynki Ministerstwa w celu wykrycia nieautoryzowanych obecności. W chwili w której moja różdżka zareagowała myślę, że coś takiego właśnie zadziałało. Jeżeli faktycznie mogą również ustalić jakie zaklęcia były rzucane to nie wątpię, że przyjrzeli się aktywności po tym jak zaalarmowała ich obecność mojej różdżki w Tower. Prawdopodobnie powiązali już ją zemną - od tego momentu nic takiego się nie ponowiło. Dodatkowo od września minęło sporo tygodni, a Anthony ciągle żył. Albo więc lokalizacja nie działała na takie odległości, albo działała z opóźnieniem, a ciągłe przemieszczanie sprzyjało mamieniu wroga - Jest to tylko moja teoria, jednak ci którzy nie zostali jeszcze zdemaskowani i mają dostęp do Londynu lepiej jakby unikali bycia w pomieszczeniach w których nie powinni się znajdować z czystej przezorności - nie wiedział, czy to co mówi było bliskie lub dalekie prawdy. Starał się tylko w sposób logiczny łączyć to co wiedział przedstawiając w miarę składne przypuszczenie - Z tego co kojarzę, było prowadzone śledztwo w sprawie człowieka odpowiedzialnego za sposób rejestrowania różdżki - Spojrzał na Keata bo to on właśnie chyba czymś podobnym się zajmował - wydaje mi się, że rozsądnie byłoby zainteresować się porwaniem kogoś wiedzącego o tym więcej, kogoś zaangażowanego. Być może jego wiedza pomogłaby i w badaniach lorda Ollivandera. Ewentualnie czy posiadają plany poszerzenia działania tej innowacji na innych terenach - wydawała się to dość kluczowa kwestia. Nie wiedział, czy inni rozmyślali nad nią, czy próbowali dociekać. Jeżeli nie - dobrze było zasiać podobne myśli wśród zgromadzonych.
W ciszy i z uwagą wysłuchiwał słów Longbottoma odnośnie restrukturyzacji w organizacji. Kapituła. Trudno było mu powiedzieć co sądził na ten moment o tym pomyśle. Zgodnie ze słowami Ministra nie zamierzał się śpieszyć z osądem. Nie miał też więcej pytań.
Rozdrażniona Lucinda poruszyła również kwestię wykorzystania legilimencji. Skamander uważał, że to nie do końca była kwestia niewykorzystania możliwości, a tego, że nie ma okazji do wykorzystania. gdyby udało im się pojmać wroga to Anthony nie wątpił w to, że przeprowadzono by odpowiednie przesłuchanie. Sam zresztą korzystał z umiejętności za każdym razem, kiedy miało mu to zapewnić wiedzę. Barbarzyńskie wspomnienia lykantropa, tak jak wielu przed nim, stały się jego.
Kwestia wykorzystania naszych sąsiadów z którymi współdzieliliśmy wyspę nie wydawała się nieodpowiednia. Tym bardziej, że ci znajdowali się w bezpośrednim sąsiedztwie przychylnych Longbottomowi hrabstw. Gdyby ich przekabacić mogliby stać się nawet oparciem dla poszerzenia wpływów wzdłuż zachodniej granicy. Przełożył nogę na nogą i z zamyśleniem przesunął spojrzeniem po Zakonnikach chcąc rozeznać się się kto prócz Rinehearta chciałby się zaangażować w podobną działalność. I czy w ogóle Rinheart był chętny do podjęcia działań, czy też był z jego strony jedynie pomysł. Spojrzał na niego chcąc się dowiedzieć co siedziało w jego głowie.
Słuchał, lecz nie wypowiadał się w kwestiach zaopatrzenia, czy działalności wytwórczej. Mimo wszystko przebywał w oazie, jeżeli tylko istniała taka potrzeba. Nie wiedział jak wyglądała kwestia wyżywienia mieszkańców, dystrybucja zapasów oraz związana z tym logistyka. Był mimo wszystko aurorem, żołnierzem. Jego rzemiosłem była walka. W związku z tym nie proponował swojego angażu w którekolwiek z podobnych działań. Był potrzebny na froncie. I tak jak zapowiedział, jego priorytetem miało być na ten moment Derbyshire.
Spojrzał na Michaela, kiedy ten wypowiadał się na temat Tangwystl. Jego opinia wydawała mu się mu... pobłażliwa, mało obiektywna, a może po prostu powierzchowna - Sam wcieliłem ją w szeregi naszych sojuszników, Tonks, i słowo prostolinijna idealnie opisuje ją całą. Prawdą jest, że jeszcze ma dostęp do Londynu i do niedawna miała również do Ministerstwa, lecz brakuje jej umiejętności do tego by to wykorzystać. Pęknie pod wpływem presji i wzbudzi podejrzenia, dlatego jeżeli ktokolwiek ma pomysł by nakazać jej jakąś inwigilację - niech o tym zapomni. Nie można jej jednak ująć profesjonalizmu w sytuacji w której chodzi o runy, klątwy. Posiada ponad przeciętne umiejętności w zakresie białej magii. Jest silnym sojusznikiem, lecz nie powierzałbym na jej barki więcej. To dla niej za wcześnie. Przed tym musi uporządkować siebie i zweryfikować swoje nastawienie - była w rozsypce. Straciła kontakt z bratem, ojciec był umierający, to co robiła dla zakonu wydawało się być swoista boją która pozwalała jej się utrzymać na powierzchni, robiła to co jej wskazano, ale brakowało jej indywidualnego podejścia do sprawy tak bardzo potrzebnego przy tym stole. Tu nie wypełniali ślepo poleceń, a wymyślali strategię, angażowali się w wymyślanie kolejnych działań. Nie widział jej w tej roli. Jeszcze. Potrzebowała czasu. Zdobycia szerszego wglądu w rzeczywistość - Jeżeli wypowiadasz się Tonks na jej temat w ten sposób by ją zarekomendować do tego by przesiadywała tu wśród nas to na ten moment jestem temu przeciwny. Jej intencje są jednak szczere więc zachęcam do tego by angażować ją w akcje o średnim zagrożeniu tak by zdobyła wgląd w to jak wygląda wojna - i z czym będzie wiązało się jej faktyczne zaangażowanie. Nie był przeciwny temu by któregoś razu zasiadła tu z nimi, lecz jeżeli tego chciała to powinna być przygotowana. Im więcej czasu z nią przebywał tym większe wrażenie odnosił, że była nieobyta z pewnymi mechanizmami. Nie była to jej wina. Była w końcu młodą kobietą. Potrzebowała czasu. Ostatecznie zgadzał się z Longbottomem - niech działa tak, jak dotychczas i obrasta w cenne doświadczenia.
Przesunął uwagę na Cedricka. Było to prawdą, że planowali podjąć się działań związanych z naborem, lecz całe przedsięwzięcie potrzebowało jeszcze kilku konsultacji, a potem naturalnie odpowiedniego zaangażowania dlatego nie zapowiadał się, że zaoferuje swoją różdżkę w przedsięwzięciu Figg, która nie zrozumiała, że problem tkwi w nastawieniu ludzi z portu. Żyjąc w Londynie w zgodzie z nielegalnym rządem mogli żyć jak pączki w maśle. Problem polegał na tym, że zdawali się wcale tego nie chcieć. Mało tego - słuchając czarownicy odniósł wrażenie, że byli gotowi podjąć się buntu uznając Doki za jakiś rodzaj wyimaginowanej stolicy za którą gotowi byli zginąć. Tak się też stanie, jeżeli nic się nie zmieni. Był o tym przekonany. Słowa Keata jedynie to potwierdziły. Na słowa Hannah kiwnął potakująco głową na znak zgody.
- Podczas rozmowy z nią nie uszło mi uwadze, że dużo w niej gniewu i frustracji obecną sytuacją. To prawda. Prócz tego, odniosłem takie samo wrażenie co Hannah. Najchętniej pozostałaby w porcie, zrobiła z niego małą stolicę, przegoniła wszystkich którzy do niego nie należą poza jego obręb... Nie do końca zdaje sobie sprawy z rozmiaru konfliktu, konsekwencji, tego jak wygląda wojna. Ma chęci, jest skora do angażu, jednak nie powierzałbym w jej ręce organizowania czegokolwiek, a nim zacznie przekonywać innych to w pierwszej kolejności należy przekonać ją samą do odpowiedniego działania - z takim nastawieniem kierowanie ludźmi z portu skończyłoby się krwawą katastrofą - Im bardziej ludzie w porcie będą się unosili dumą, tym bardziej ministerstwo będzie sięgało po wymyślniejsze metody nacisku. Najzdrowiej dla wszystkich byłoby tych dumnych, skorych do walki i tych którzy po prostu chcą uciec z portu przenieść poza Londyn nim postanowią na własną rękę wszcząć bunt, który przerodzi się w niemającą żadnego znaczenia rzeź. Można byłoby zorganizować dla nich miejsce chociażby i właśnie w Lancastshire, w tamtejszym porcie, gdzie umiejętności części mogłyby zostać spożytkowane, a wola walki drugiej mogłaby zostać już odpowiednio ukierunkowana - Nie widział sensu walki o Londyn w Londynie, kiedy ten znajdował się pod ścisłą kontrolą Ministerstwa, a samo miasto było stracone. To się prosiło o tragedie. Tak po prostu - Mogłaby się rozeznać się w chętnych do przerzucenia. Rineheart i Burroughs mogliby ją nakierować, pomóc, przypilnować. Samo przeniesienie najlepiej byłoby zorganizować przy użyciu świstokliku w jedną noc - wymyślał na bieżąco potencjalny plan, podpowiadał. W ten sposób przenieśliby przeciwnych rządowi awanturników do Lancastshire, gdzie mogliby wykorzystać ich energię do umocnienia wpływów w hrabstwie. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Co jednak na to sami zainteresowani. Lub co ciekawsze - Ollivander...?
Oparł się plecami na niewygodnym krześle czując nieznaczną słabość słysząc kolejne argumenty mające poświadczyć za Pannę Crabbe, które właściwie w tym momencie nic nie znaczyły. Komplikacja przypadków z nią związanych również budziła wątpliwości. Słowo i zażyłość dla wielu wciąż jednak miało większe znaczenie niż zdrowy rozsądek, czy po prostu czyny. Nie mógł cicho nie wetchnąć.
- Jeżeli chodzi o priorytety to bardziej pilniejsze wydawałoby mi się zaaranżować dojście do tej całej Huxley niż Crabbe. To właśnie ją w pierwszej kolejności należałoby pochwycić i przesłuchać, jak Merlin przykazał skoro wiemy, że to właśnie ona miała bezpośrednie, nawet jeśli nie dobrowolne, powiązania z wrogiem. Myślę, że można byłoby ją wykorzystać jeżeli posiada umiejętności zbierania informacji., a jeżeli znalazła się między nami, a nimi to na ten moment wydaje mi się, że odpowiednie przyparcie jej do muru może uświadomić ją że nie ma innego wyboru jak kolaborować z nami. Jako niezależny informator, przykładowo - jeżeli miał wybierać między Crabbe, a Huxley to właśnie ta druga wydawała się bardziej tłustym kąskiem zasobnym w ciekawe informacje. Tylko on to widział? - Ostatnio zastanawiała mnie również kwestia namiarów nakładana na różdżki. Mam przypuszczenie, że w chwili obecnej działa to na ograniczonym obszarze. Być może zaryzykuję stwierdzeniem, że nawet i samym Londynie. Podczas operacji w Tower zauważyłem, że moja różdżka zareagowała rozgrzaniem w momencie w którym znaleźliśmy się na terenie samego więzienia. Przypuszczam, że sama rejestracja więc może być nawet powiązana ze swego rodzaju zabezpieczeniem nakładanym na konkretne budynki Ministerstwa w celu wykrycia nieautoryzowanych obecności. W chwili w której moja różdżka zareagowała myślę, że coś takiego właśnie zadziałało. Jeżeli faktycznie mogą również ustalić jakie zaklęcia były rzucane to nie wątpię, że przyjrzeli się aktywności po tym jak zaalarmowała ich obecność mojej różdżki w Tower. Prawdopodobnie powiązali już ją zemną - od tego momentu nic takiego się nie ponowiło. Dodatkowo od września minęło sporo tygodni, a Anthony ciągle żył. Albo więc lokalizacja nie działała na takie odległości, albo działała z opóźnieniem, a ciągłe przemieszczanie sprzyjało mamieniu wroga - Jest to tylko moja teoria, jednak ci którzy nie zostali jeszcze zdemaskowani i mają dostęp do Londynu lepiej jakby unikali bycia w pomieszczeniach w których nie powinni się znajdować z czystej przezorności - nie wiedział, czy to co mówi było bliskie lub dalekie prawdy. Starał się tylko w sposób logiczny łączyć to co wiedział przedstawiając w miarę składne przypuszczenie - Z tego co kojarzę, było prowadzone śledztwo w sprawie człowieka odpowiedzialnego za sposób rejestrowania różdżki - Spojrzał na Keata bo to on właśnie chyba czymś podobnym się zajmował - wydaje mi się, że rozsądnie byłoby zainteresować się porwaniem kogoś wiedzącego o tym więcej, kogoś zaangażowanego. Być może jego wiedza pomogłaby i w badaniach lorda Ollivandera. Ewentualnie czy posiadają plany poszerzenia działania tej innowacji na innych terenach - wydawała się to dość kluczowa kwestia. Nie wiedział, czy inni rozmyślali nad nią, czy próbowali dociekać. Jeżeli nie - dobrze było zasiać podobne myśli wśród zgromadzonych.
W ciszy i z uwagą wysłuchiwał słów Longbottoma odnośnie restrukturyzacji w organizacji. Kapituła. Trudno było mu powiedzieć co sądził na ten moment o tym pomyśle. Zgodnie ze słowami Ministra nie zamierzał się śpieszyć z osądem. Nie miał też więcej pytań.
Find your wings
Z każdą kolejną chwilą atmosfera w ratuszu robiła się coraz bardziej napięta – a może to tylko ona odnosiła takie wrażenie, zdziwiona przebiegiem dotychczasowych rozmów. Jeszcze do niedawna nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, czy spotkania Zakonu przypominały narady, w których brała udział w Ministerstwie, czy rządziły się swoimi prawami. Osoba lorda Longbottoma próbowała jednak utrzymywać wszystko i wszystkich w ryzach, co przyjmowała z niejaką ulgą. Bezwiednie skubała palce, kiwając przy tym głową, gdy Billy zaczął przedstawiać swój plan obłożenia portalu pułapkami, a także wprowadzenia w życie mechanizmów, które zwiększyłyby ogólne bezpieczeństwo mieszkańców Oazy. Ona również miała nadzieję, że nie będą zmuszeni do przeprowadzenia ewakuacji – choć przecież koniec września znaleźli się o włos od tragedii – jednak zdecydowanie lepiej było zapobiegać niż leczyć. Poza tym, choć do tej pory niejako umykało to jej uwadze, wyspa sama w sobie również mogła przysporzyć im niemałych problemów. Istniała szansa, że wąż był zwiastunem jeszcze innych wynaturzeń, komplikacji, które mogły zagrozić im nie ze strony świata zewnętrznego, a z pozornie bezpiecznego, zagospodarowanego na potrzeby wioski terenu. Nie skomentowała tej propozycji nawet słowem, w duchu zgadzała się jednak ze wszystkim, co zostało powiedziane – i wiedziała, że pomoże w jej realizacji, jeśli tylko jej umiejętności będą się mogły na coś przydać.
Przelotnie spojrzała ku siedzącemu dokładnie naprzeciwko Percivalowi, gdy ten zgodził się z wyrażonymi na głos obiekcjami dotyczącymi panny Crabbe. Znała jego twarz, na plakatach był Blake’em, wiedziała jednak, kim był wcześniej – i nie ufała mu, nie w pełni, nawet jeśli został dopuszczony do zajęcia miejsca przy tym stole. To nie było ani miejsce, ani czas na roztrząsanie jego przeszłości, zwłaszcza w obliczu słów Harolda. Im więcej osób wyraziło swą opinię, tym lepiej dla ich sprawy, mimo to czuła, że wciąż pozostawało wiele do powiedzenia – dlatego z wdzięcznością skupiła się na planach Hannah dotyczących zorganizowania zapasów i tego, w jaki sposób mogliby panować nad ich dystrybucją. Jedzenie, bezpieczeństwo Oazy, stworzenie nowych domów – lub powiększenie tych istniejących – mieli przed sobą wiele pracy, by przygotować się do nadchodzącej zimy. Mimowolnie większą uwagę poświęcała kolejnym wypowiedziom, najpierw tej dotyczącej nieobecności Foxa, jego wyprawy do Ameryki, później – tych dotykających tematu portu, Philippy, Huxley. Z Frederickiem miała nadzieję porozmawiać po spotkaniu, pamiętała, jak w trakcie ich dyskusji na wybrzeżu nie chciał zdradzić, gdzie przebywał, gdy doszło do rozłamu departamentu, teraz rozumiała już dlaczego. Spojrzała na Keata, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Czy naprawdę aż tak ufał tej kobiecie? Nie mogła jednak zapomnieć, jak została potraktowana, gdy nakrył ją na udawaniu Moss – ewidentnie nie była mu obojętna, to mogło świadczyć na jej korzyść, a mogło też sprawiać, że nie potrafił zachować obiektywizmu. Nie miała jednak zamiaru zabierać głosu w temacie, o którym nie miała pojęcia. Odnotowywała tylko w pamięci wszelkie informacje, tak jak tę o portowej informatorce, Rain, z której zdjęto Imperiusa, a która miała szpiegować na rzecz wroga. – Też myślę, że w tej sytuacji powinniśmy się skupić na jak najszybszym dotarciu do Huxley. Może i nie pamięta, co udało wam się z niej wyciągnąć, lecz to zapewne jedynie kwestia czasu, aż znów spróbują ją wykorzystać… Albo sama spróbuje dotrzeć do kogokolwiek, kogo wizerunek widnieje na plakatach, byle tylko móc zgłosić się po nagrodę – mruknęła, zbierając myśli. Może czarownica, którą przecież sama kojarzyła jeszcze z czasów prowadzenia śledztwa w dokach, nie rozmawiała z Rycerzami z własnej woli, może przeciągnięcie jej na ich stronę nie byłoby aż tak trudne, a może szukała jedynie jak okazji, by obłowić się, zapewnić sobie godny byt. Jeśli Moss nie była odosobniona w nastrojach, które opisywali Skamander i Hannah, istniała szansa, że i wspomniana informatorka nie sympatyzowała z żadną ze stron, zamiast tego balansowała na granicy, próbując znaleźć dla siebie jakieś miejsce w tej nowej, podzielonej rzeczywistości. – Moglibyśmy wykorzystać ją do dezinformacji, tak, wydaje mi się jednak, że lepszym rozwiązaniem byłoby nakłonić ją do zmiany frontu. Nie sądzę, by była to osoba, która pomogłaby nam z dobroci serca. Jeśli jednak nie będzie miała wyboru i zadbamy o to, by nie spróbowała sztuczek… To sprowadza mnie do powiązanego tematu. Wiedźmia Straż dalej działa i choć nie mam z nią już nic wspólnego, to pamiętam, jakie panowały w naszej jednostce nastroje przed moim odejściem. Malfoy nie będzie miał najmniejszych skrupułów, by wykorzystać tych, którzy tam pozostali, by do nas dotrzeć. – Zrobiła krótką przerwę, wodząc wzrokiem od jednej twarzy do drugiej, na koniec zatrzymując go na licu Harolda. – Nie wiem, jak to wygląda obecnie, więc wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli jakiś popełniam, uważam jednak, że musimy być na nich gotowi i zrobić wszystko, by nie dać się zaskoczyć. Czy jest więcej ludzi takich jak Huxley, których moglibyśmy wykorzystać w celu pozyskaniu nowych informacji, szczególnie tych, które mogą być poza naszym zasięgiem bez zaangażowania w to osób trzecich? Zmienił się zarządca portu, może jest ktoś, kto u niego pracuje, a kogo moglibyśmy pociągnąć za język? Albo dopiero tam posłać? To samo z Ministerstwem, nie myślę tu jednak o pannie Hagrid, skoro mówisz, że nie udźwignęłaby takiej presji – zwróciła się do Anthony’ego. – Sama próbowałam pozyskać nowego informatora, teraz jednak stał się on już naszym sojusznikiem, mam na myśli Marceliusa. Będę szukać kolejnych osób, które mogłabym w ten czy inny sposób nakłonić do współpracy. Wciąż posiadam kilka kontaktów z czasów pracy dla Ministerstwa, nie wszystkie zostały spalone, chciałabym więc poszerzyć – lub dopiero stworzyć – siatkę informatorów... Dlatego jeśli wiecie o kimś, do kogo mogłabym się zwrócić w pierwszej kolejności, a kto nie wspiera jeszcze naszej sprawy, macie jakieś propozycje, chętnie ich wysłucham. Tutaj lub po spotkaniu – zakończyła, znów spoglądając ku twarzy Longbottoma. Wątpiła, by miał coś przeciwko, nie dało się prowadzić wojny na ślepo, wiedziała jednak, że pewne niuanse mogą jej umykać, że nie jest na bieżąco z dotychczasowymi działaniami w tym zakresie; dopiero co została wprowadzona w szeregi Zakonu, dopuszczona do dokładniejszych informacji na temat działalności organizacji. Chciała jednak pomóc z tym, co robiła najlepiej i w czym mógł się przydać jej dar metamorfomagii.
Umilkła, w spokoju wysłuchując dalszych rozmów, aż temat dotarł do rozwiązania Gwardii, zastąpienia jej Kapitułą. Była zdziwiona, lecz nie okazywała tego w żaden widoczny sposób. Nie potrafiła ocenić, jak przebiegała dotychczasowa działalność Gwardii i czy zmiana ta miała okazać się zmianą na dobre – tego mogli dowiedzieć się z czasem. Sam koncept brzmiał jednak logicznie; była tu od niedawna, sądziła jednak, że lepsza organizacja działań może im jedynie pomóc, nie zaszkodzić.
Przelotnie spojrzała ku siedzącemu dokładnie naprzeciwko Percivalowi, gdy ten zgodził się z wyrażonymi na głos obiekcjami dotyczącymi panny Crabbe. Znała jego twarz, na plakatach był Blake’em, wiedziała jednak, kim był wcześniej – i nie ufała mu, nie w pełni, nawet jeśli został dopuszczony do zajęcia miejsca przy tym stole. To nie było ani miejsce, ani czas na roztrząsanie jego przeszłości, zwłaszcza w obliczu słów Harolda. Im więcej osób wyraziło swą opinię, tym lepiej dla ich sprawy, mimo to czuła, że wciąż pozostawało wiele do powiedzenia – dlatego z wdzięcznością skupiła się na planach Hannah dotyczących zorganizowania zapasów i tego, w jaki sposób mogliby panować nad ich dystrybucją. Jedzenie, bezpieczeństwo Oazy, stworzenie nowych domów – lub powiększenie tych istniejących – mieli przed sobą wiele pracy, by przygotować się do nadchodzącej zimy. Mimowolnie większą uwagę poświęcała kolejnym wypowiedziom, najpierw tej dotyczącej nieobecności Foxa, jego wyprawy do Ameryki, później – tych dotykających tematu portu, Philippy, Huxley. Z Frederickiem miała nadzieję porozmawiać po spotkaniu, pamiętała, jak w trakcie ich dyskusji na wybrzeżu nie chciał zdradzić, gdzie przebywał, gdy doszło do rozłamu departamentu, teraz rozumiała już dlaczego. Spojrzała na Keata, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Czy naprawdę aż tak ufał tej kobiecie? Nie mogła jednak zapomnieć, jak została potraktowana, gdy nakrył ją na udawaniu Moss – ewidentnie nie była mu obojętna, to mogło świadczyć na jej korzyść, a mogło też sprawiać, że nie potrafił zachować obiektywizmu. Nie miała jednak zamiaru zabierać głosu w temacie, o którym nie miała pojęcia. Odnotowywała tylko w pamięci wszelkie informacje, tak jak tę o portowej informatorce, Rain, z której zdjęto Imperiusa, a która miała szpiegować na rzecz wroga. – Też myślę, że w tej sytuacji powinniśmy się skupić na jak najszybszym dotarciu do Huxley. Może i nie pamięta, co udało wam się z niej wyciągnąć, lecz to zapewne jedynie kwestia czasu, aż znów spróbują ją wykorzystać… Albo sama spróbuje dotrzeć do kogokolwiek, kogo wizerunek widnieje na plakatach, byle tylko móc zgłosić się po nagrodę – mruknęła, zbierając myśli. Może czarownica, którą przecież sama kojarzyła jeszcze z czasów prowadzenia śledztwa w dokach, nie rozmawiała z Rycerzami z własnej woli, może przeciągnięcie jej na ich stronę nie byłoby aż tak trudne, a może szukała jedynie jak okazji, by obłowić się, zapewnić sobie godny byt. Jeśli Moss nie była odosobniona w nastrojach, które opisywali Skamander i Hannah, istniała szansa, że i wspomniana informatorka nie sympatyzowała z żadną ze stron, zamiast tego balansowała na granicy, próbując znaleźć dla siebie jakieś miejsce w tej nowej, podzielonej rzeczywistości. – Moglibyśmy wykorzystać ją do dezinformacji, tak, wydaje mi się jednak, że lepszym rozwiązaniem byłoby nakłonić ją do zmiany frontu. Nie sądzę, by była to osoba, która pomogłaby nam z dobroci serca. Jeśli jednak nie będzie miała wyboru i zadbamy o to, by nie spróbowała sztuczek… To sprowadza mnie do powiązanego tematu. Wiedźmia Straż dalej działa i choć nie mam z nią już nic wspólnego, to pamiętam, jakie panowały w naszej jednostce nastroje przed moim odejściem. Malfoy nie będzie miał najmniejszych skrupułów, by wykorzystać tych, którzy tam pozostali, by do nas dotrzeć. – Zrobiła krótką przerwę, wodząc wzrokiem od jednej twarzy do drugiej, na koniec zatrzymując go na licu Harolda. – Nie wiem, jak to wygląda obecnie, więc wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli jakiś popełniam, uważam jednak, że musimy być na nich gotowi i zrobić wszystko, by nie dać się zaskoczyć. Czy jest więcej ludzi takich jak Huxley, których moglibyśmy wykorzystać w celu pozyskaniu nowych informacji, szczególnie tych, które mogą być poza naszym zasięgiem bez zaangażowania w to osób trzecich? Zmienił się zarządca portu, może jest ktoś, kto u niego pracuje, a kogo moglibyśmy pociągnąć za język? Albo dopiero tam posłać? To samo z Ministerstwem, nie myślę tu jednak o pannie Hagrid, skoro mówisz, że nie udźwignęłaby takiej presji – zwróciła się do Anthony’ego. – Sama próbowałam pozyskać nowego informatora, teraz jednak stał się on już naszym sojusznikiem, mam na myśli Marceliusa. Będę szukać kolejnych osób, które mogłabym w ten czy inny sposób nakłonić do współpracy. Wciąż posiadam kilka kontaktów z czasów pracy dla Ministerstwa, nie wszystkie zostały spalone, chciałabym więc poszerzyć – lub dopiero stworzyć – siatkę informatorów... Dlatego jeśli wiecie o kimś, do kogo mogłabym się zwrócić w pierwszej kolejności, a kto nie wspiera jeszcze naszej sprawy, macie jakieś propozycje, chętnie ich wysłucham. Tutaj lub po spotkaniu – zakończyła, znów spoglądając ku twarzy Longbottoma. Wątpiła, by miał coś przeciwko, nie dało się prowadzić wojny na ślepo, wiedziała jednak, że pewne niuanse mogą jej umykać, że nie jest na bieżąco z dotychczasowymi działaniami w tym zakresie; dopiero co została wprowadzona w szeregi Zakonu, dopuszczona do dokładniejszych informacji na temat działalności organizacji. Chciała jednak pomóc z tym, co robiła najlepiej i w czym mógł się przydać jej dar metamorfomagii.
Umilkła, w spokoju wysłuchując dalszych rozmów, aż temat dotarł do rozwiązania Gwardii, zastąpienia jej Kapitułą. Była zdziwiona, lecz nie okazywała tego w żaden widoczny sposób. Nie potrafiła ocenić, jak przebiegała dotychczasowa działalność Gwardii i czy zmiana ta miała okazać się zmianą na dobre – tego mogli dowiedzieć się z czasem. Sam koncept brzmiał jednak logicznie; była tu od niedawna, sądziła jednak, że lepsza organizacja działań może im jedynie pomóc, nie zaszkodzić.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Przeniósł spojrzenie na Archibalda, gdy ten wspomniał o możliwości prowadzenia spisu mieszkańców pojawiających się w lecznicy; nie pomyślał o tym wcześniej, zakładając raczej konieczność odwiedzenia każdej z chat, ale taka lista również mogła okazać się przydatna. – Dziękuję, lodzie P-p-prewett – odpowiedział, uśmiechając się do czarodzieja z wdzięcznością, choć trochę niepewnie; Archibald był jedną z nielicznych osób, których obecność wciąż budziła u niego onieśmielenie.
Odwrócił się, z uwagą wysłuchując Hannah, która podjęła niezwykle istotny dla Oazy temat zaopatrzenia; przedstawiony plan wydał mu się rozsądny i logiczny, wiedział też, że przyjaciółka nie rzucała słów na wiatr; przez długi czas prowadziła w końcu własny sklep. – Jeśli umieścilibyśmy st-t-tróżówkę pomiędzy portalem a polaną rozładunkową, to osoba p-p-pełniąca dyżur mogłaby przy okazji sporządzać listę p-p-przywożonych do Oazy transportów – zasugerował. Na polanie, w trakcie rozładowywania, łatwiej byłoby to zrobić niż później – gdy już zapasy trafią do spichlerza, mieszając się z innymi. – Mogę ci p-p-pomóc w organizacji produktów – zaoferował po chwili, posyłając Hannah ciepły uśmiech. Z rachunkami również radził sobie nie najgorzej, ale podejrzewał, że znajdowali się wśród Zakonników tacy, którzy nadawali się do tego lepiej.
Słysząc padającą z ust lorda Longbottoma zgodę, miał ochotę odetchnąć z ulgą, ale zamiast tego kiwnął krótko głową; nie potrzebował, by powtarzano mu dwa razy, że miał brać się do roboty. – Tak jest, sir – przytaknął. Do wyznaczonego przez ministra terminu było blisko, ale właściwie: nie mieli czasu do stracenia. – Chciałbym w takim razie p-p-prosić o zgodę na przeprowadzenie krótkiego sp-p-potkania w jednym z pomieszczeń w ratuszu – dla osób chętnych do udziału w p-p-projekcie. Nim przekażę ci do zatwierdzenia plany, sir, wolałbym p-p-przedyskutować je z innymi, którzy lepiej niż ja wiedzą, jak mierzyć się z zagrożeniem. Albo po p-p-prostu będą w stanie spojrzeć na nie krytycznym okiem – dodał, odrywając spojrzenie od Harolda Longbottoma i przesuwając nim po twarzach siedzących najbliżej Zakonników: Samuela, który sam wspomniał już o pomocy przy nakładaniu zabezpieczeń, Justine, Fredericka, Anthony’ego, Michaela, Cedrica, Marcelli, Maeve; nie ukrywał, że to na ich doświadczenie – aurorów, magicznych policjantów, wiedźmich strażników – liczył najbardziej, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że już i tak mieli w większości ręce pełne roboty. – Miałbym też p-p-prośbę do tych, którzy chcą i mogą pomóc, żeby zostali na chwilę po sp-p-potkaniu, moglibyśmy od razu ustalić termin zebrania. Jeszcze p-p-przed nim trzeba będzie stworzyć plan wioski i ponumerować domy, żeby później można było przypisać do nich sp-p-pisanych mieszkańców – chciałbym zająć się tym jutro, ale będę p-p-potrzebował przynajmniej jednej osoby do pomocy – powiedział, odchylając się nieco na krześle na znak, ze skończył mówić; na moment obrócił się jednak jeszcze w stronę Hannah. – Przekażę ci p-p-później kopię – powiedział do niej ciszej; z mieszkańcami podzielonymi na poszczególne chaty powinno być łatwiej rozporządzać żywnością.
Nim przeszli do dalszych tematów, zerknął jeszcze w stronę Samuela, skinięciem głowy przyjmując informację o malarce i notując w myślach, żeby zaczepić go o to później; odwrócił się też ku Keatonowi, który wspomniał, że byłby w stanie zdobyć projekt łódki. – Jeśli masz dostęp do osoby, która je b-b-buduje – na wagę złota byłaby też informacja o tym, jakie drewno byłoby najlep-p-psze. Albo jakiego unikać – wspomniał; nie wiedział, czy mogło być to istotne, ale wolał nie sprawdzać tego samodzielnie – gdyby się okazało, że ukończona już łódź jest do niczego, zmarnowałby tylko cenne materiały.
Nie skomentował w żaden sposób kwestii większej ostrożności przy wprowadzaniu do Oazy sojuszników, decyzję uważał za słuszną; obrana przez Zakon strategia utrzymania zachodniej części kraju również wydawała mu się logiczna, ale ponieważ na temat działań wojennych wiedział niewiele, nie próbował wtrącać w dyskusję swoich siedmiu knutów. Ufał decyzjom podjętym przez dowództwo – już dawno temu postanowił, że pójdzie dokładnie tam, gdzie mu wskażą.
Kiedy Frederick podjął temat możliwego przerzucenia ukrywających się ludzi do Stanów Zjednoczonych, zmarszczył brwi, zatrzymując na nim spojrzenie i zastanawiając się przez dłuższą chwilę. – Jesteśmy w st-t-tanie zorganizować im taki transport? – zapytał. To była daleka podróż – z pewnością nie miała być prosta. – Na pewno nie wszyscy w Oazie p-p-podeszliby do tego chętnie – część ludzi ma bliskich poza Oazą, którzy walczą na wojnie, część zwyczajnie czuje się tutaj p-p-potrzebna. Nie będą chcieli p-p-poddać się już teraz. Ale ci, którzy utracili wszystko i chcą zwyczajnie żyć – wzruszył ramionami – dobrze by było, gdybyśmy m-m-mogli im to umożliwić. Jeśli to jest realna możliwość, mogę wśród nich rozp-p-pytać – zaproponował, pytające spojrzenie zawieszając jednak na Fredericku; nie chciał mamić mieszkańców Oazy obietnicami bez pokrycia, ani dawać im złudnej nadziei na coś, co ostatecznie miało się nie ziścić.
Rozwiązanie Gwardii było czymś, czego się nie spodziewał, ale co właściwie go nie zdziwiło – przedstawiona przez Harolda Longbottoma argumentacja miała sens, na barkach Alexandra i Justine i tak spoczywało już zbyt wiele; dwie osoby nie były w stanie organizować działań na wszystkich płaszczyznach. Decyzję o utworzeniu Kapituły przyjął w milczeniu, nie miał pytań.
Odwrócił się, z uwagą wysłuchując Hannah, która podjęła niezwykle istotny dla Oazy temat zaopatrzenia; przedstawiony plan wydał mu się rozsądny i logiczny, wiedział też, że przyjaciółka nie rzucała słów na wiatr; przez długi czas prowadziła w końcu własny sklep. – Jeśli umieścilibyśmy st-t-tróżówkę pomiędzy portalem a polaną rozładunkową, to osoba p-p-pełniąca dyżur mogłaby przy okazji sporządzać listę p-p-przywożonych do Oazy transportów – zasugerował. Na polanie, w trakcie rozładowywania, łatwiej byłoby to zrobić niż później – gdy już zapasy trafią do spichlerza, mieszając się z innymi. – Mogę ci p-p-pomóc w organizacji produktów – zaoferował po chwili, posyłając Hannah ciepły uśmiech. Z rachunkami również radził sobie nie najgorzej, ale podejrzewał, że znajdowali się wśród Zakonników tacy, którzy nadawali się do tego lepiej.
Słysząc padającą z ust lorda Longbottoma zgodę, miał ochotę odetchnąć z ulgą, ale zamiast tego kiwnął krótko głową; nie potrzebował, by powtarzano mu dwa razy, że miał brać się do roboty. – Tak jest, sir – przytaknął. Do wyznaczonego przez ministra terminu było blisko, ale właściwie: nie mieli czasu do stracenia. – Chciałbym w takim razie p-p-prosić o zgodę na przeprowadzenie krótkiego sp-p-potkania w jednym z pomieszczeń w ratuszu – dla osób chętnych do udziału w p-p-projekcie. Nim przekażę ci do zatwierdzenia plany, sir, wolałbym p-p-przedyskutować je z innymi, którzy lepiej niż ja wiedzą, jak mierzyć się z zagrożeniem. Albo po p-p-prostu będą w stanie spojrzeć na nie krytycznym okiem – dodał, odrywając spojrzenie od Harolda Longbottoma i przesuwając nim po twarzach siedzących najbliżej Zakonników: Samuela, który sam wspomniał już o pomocy przy nakładaniu zabezpieczeń, Justine, Fredericka, Anthony’ego, Michaela, Cedrica, Marcelli, Maeve; nie ukrywał, że to na ich doświadczenie – aurorów, magicznych policjantów, wiedźmich strażników – liczył najbardziej, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że już i tak mieli w większości ręce pełne roboty. – Miałbym też p-p-prośbę do tych, którzy chcą i mogą pomóc, żeby zostali na chwilę po sp-p-potkaniu, moglibyśmy od razu ustalić termin zebrania. Jeszcze p-p-przed nim trzeba będzie stworzyć plan wioski i ponumerować domy, żeby później można było przypisać do nich sp-p-pisanych mieszkańców – chciałbym zająć się tym jutro, ale będę p-p-potrzebował przynajmniej jednej osoby do pomocy – powiedział, odchylając się nieco na krześle na znak, ze skończył mówić; na moment obrócił się jednak jeszcze w stronę Hannah. – Przekażę ci p-p-później kopię – powiedział do niej ciszej; z mieszkańcami podzielonymi na poszczególne chaty powinno być łatwiej rozporządzać żywnością.
Nim przeszli do dalszych tematów, zerknął jeszcze w stronę Samuela, skinięciem głowy przyjmując informację o malarce i notując w myślach, żeby zaczepić go o to później; odwrócił się też ku Keatonowi, który wspomniał, że byłby w stanie zdobyć projekt łódki. – Jeśli masz dostęp do osoby, która je b-b-buduje – na wagę złota byłaby też informacja o tym, jakie drewno byłoby najlep-p-psze. Albo jakiego unikać – wspomniał; nie wiedział, czy mogło być to istotne, ale wolał nie sprawdzać tego samodzielnie – gdyby się okazało, że ukończona już łódź jest do niczego, zmarnowałby tylko cenne materiały.
Nie skomentował w żaden sposób kwestii większej ostrożności przy wprowadzaniu do Oazy sojuszników, decyzję uważał za słuszną; obrana przez Zakon strategia utrzymania zachodniej części kraju również wydawała mu się logiczna, ale ponieważ na temat działań wojennych wiedział niewiele, nie próbował wtrącać w dyskusję swoich siedmiu knutów. Ufał decyzjom podjętym przez dowództwo – już dawno temu postanowił, że pójdzie dokładnie tam, gdzie mu wskażą.
Kiedy Frederick podjął temat możliwego przerzucenia ukrywających się ludzi do Stanów Zjednoczonych, zmarszczył brwi, zatrzymując na nim spojrzenie i zastanawiając się przez dłuższą chwilę. – Jesteśmy w st-t-tanie zorganizować im taki transport? – zapytał. To była daleka podróż – z pewnością nie miała być prosta. – Na pewno nie wszyscy w Oazie p-p-podeszliby do tego chętnie – część ludzi ma bliskich poza Oazą, którzy walczą na wojnie, część zwyczajnie czuje się tutaj p-p-potrzebna. Nie będą chcieli p-p-poddać się już teraz. Ale ci, którzy utracili wszystko i chcą zwyczajnie żyć – wzruszył ramionami – dobrze by było, gdybyśmy m-m-mogli im to umożliwić. Jeśli to jest realna możliwość, mogę wśród nich rozp-p-pytać – zaproponował, pytające spojrzenie zawieszając jednak na Fredericku; nie chciał mamić mieszkańców Oazy obietnicami bez pokrycia, ani dawać im złudnej nadziei na coś, co ostatecznie miało się nie ziścić.
Rozwiązanie Gwardii było czymś, czego się nie spodziewał, ale co właściwie go nie zdziwiło – przedstawiona przez Harolda Longbottoma argumentacja miała sens, na barkach Alexandra i Justine i tak spoczywało już zbyt wiele; dwie osoby nie były w stanie organizować działań na wszystkich płaszczyznach. Decyzję o utworzeniu Kapituły przyjął w milczeniu, nie miał pytań.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Fakt, że z toczącej się przy stole dyskusji stopniowo wyłaniała się stosunkowo jasna strategia, logiczny plan działania, podnosił go na duchu; obecność Harolda Longbottoma zdawała się nadawać spotkaniu porządku i organizacji, których wcześniej tak bardzo im brakowało. Choć sam minister nie owijał w bawełnę, w surowych słowach przedstawiając, jak trudna była ich sytuacja, Percival miał wrażenie, że i to było potrzebne – tkwienie w iluzji bezpieczeństwa nie mogło działać na ich korzyść, zbyt wiele razy już się potknęli, żeby podejmować istotne decyzje lekko, nie bacząc na konsekwencje, które mogły za sobą pociągnąć.
Słysząc swoje nazwisko, padające z ust dowódcy, musiał powstrzymać się przed nerwowym poprawieniem się na krześle – zdawał sobie sprawę, jakie emocje budziło w większości zgromadzonych – nie odezwał się jednak, swoje zdanie na ten temat wypowiedziawszy już wcześniej. Czując na sobie spojrzenie Harolda Longbottoma, skinął krótko głową, spojrzenie przenosząc jednak na Alexandra, którego minister upoważnił do przeprowadzenia misji. – W razie czego jestem do twojej dyspozycji – powiedział. W kwestii porwania wspomnianej już wielokrotnie czarownicy pozostawał sceptyczny, być może ze względu na to, że nie posiadał kompletu informacji, z podjętymi decyzjami dyskutować jednak nie zamierzał.
Słowa Skamandera, który ponownie podjął poruszony wcześniej przez Fredericka temat kobiety z portu, zdawały się brzmieć rozsądnie; zamyślił się, przypominając sobie wszystkie informacje, które już padły – przenosząc też wzrok na Maeve, kiedy również i ona wspomniała o możliwości pochwycenia czarownicy. Wyprostował się na krześle, wahając się przez moment – ale w końcu się odezwał. – Szukała mnie – powiedział, zerkając przelotnie w stronę Foxa, jakby usiłując odnaleźć u niego potwierdzenie i odtwarzając z pamięci słowa złożonego przez niego raportu; miała wyciągnąć z Keata informacje o Blake’u. – Huxley – doprecyzował. – Nawet jeśli robiła to będąc pod Imperiusem, to wątpię, by jej rozkazy wygasły wraz ze zdjęciem z niej klątwy. W dodatku nie wie, że się z nimi zdradziła. – Wierzył, że Zakonnicy skrupulatnie wyczyścili jej pamięć. – Jeśli chcecie do niej dotrzeć, być może mógłbym pomóc w wyciągnięciu jej na otwarty teren. Wciągnięciu w zasadzkę. Jestem oklumentą, szanse na to, że wykorzysta legilimencję, by wydobyć ze mnie informacje, są niewielkie – dodał. Dobrowolnie z kolei zdradzić ich nie mógł – chroniła go przed tym złożona przysięga. Przesunął pytające spojrzenie po twarzach Zakonników, nie elaborował jednak dłużej na ten temat; jego pomysł nie był kompletny, nie miał w głowie gotowego planu na przeprowadzenie takiej akcji – przy stole siedzieli ludzie, którzy byli w stanie zaplanować ją znacznie rozsądniej – ale jeśli faktycznie chcieli to zrobić, wydawało mu się, że wykorzystanie wydobytych z kobiety informacji mogło okazać się opłacalne.
Temat portu był mu odległy, podobnie jak kwestia rejestracji różdżek, skupił się więc głównie na słuchaniu, z zainteresowaniem spoglądając w stronę Maeve, gdy wspomniała o stworzeniu siatki informatorów; zastanowił się, czy znał kogoś, kto mógłby dzielić się z Zakonem Feniksa istotnymi informacjami, ale póki co nikt nie przychodził mu do głowy, więc milczał – nie odzywając się też, gdy Harold Longbottom wyłożył zmiany, jakie miały zajść w strukturach organizacji. Te wydawały mu się tymi dobrymi, Zakon się rozrastał – a ponieważ wraz z każdym mijającym tygodniem rozprzestrzeniała się również trawiąca kraj wojna, chaos w szeregach nie był im potrzebny.
Słysząc swoje nazwisko, padające z ust dowódcy, musiał powstrzymać się przed nerwowym poprawieniem się na krześle – zdawał sobie sprawę, jakie emocje budziło w większości zgromadzonych – nie odezwał się jednak, swoje zdanie na ten temat wypowiedziawszy już wcześniej. Czując na sobie spojrzenie Harolda Longbottoma, skinął krótko głową, spojrzenie przenosząc jednak na Alexandra, którego minister upoważnił do przeprowadzenia misji. – W razie czego jestem do twojej dyspozycji – powiedział. W kwestii porwania wspomnianej już wielokrotnie czarownicy pozostawał sceptyczny, być może ze względu na to, że nie posiadał kompletu informacji, z podjętymi decyzjami dyskutować jednak nie zamierzał.
Słowa Skamandera, który ponownie podjął poruszony wcześniej przez Fredericka temat kobiety z portu, zdawały się brzmieć rozsądnie; zamyślił się, przypominając sobie wszystkie informacje, które już padły – przenosząc też wzrok na Maeve, kiedy również i ona wspomniała o możliwości pochwycenia czarownicy. Wyprostował się na krześle, wahając się przez moment – ale w końcu się odezwał. – Szukała mnie – powiedział, zerkając przelotnie w stronę Foxa, jakby usiłując odnaleźć u niego potwierdzenie i odtwarzając z pamięci słowa złożonego przez niego raportu; miała wyciągnąć z Keata informacje o Blake’u. – Huxley – doprecyzował. – Nawet jeśli robiła to będąc pod Imperiusem, to wątpię, by jej rozkazy wygasły wraz ze zdjęciem z niej klątwy. W dodatku nie wie, że się z nimi zdradziła. – Wierzył, że Zakonnicy skrupulatnie wyczyścili jej pamięć. – Jeśli chcecie do niej dotrzeć, być może mógłbym pomóc w wyciągnięciu jej na otwarty teren. Wciągnięciu w zasadzkę. Jestem oklumentą, szanse na to, że wykorzysta legilimencję, by wydobyć ze mnie informacje, są niewielkie – dodał. Dobrowolnie z kolei zdradzić ich nie mógł – chroniła go przed tym złożona przysięga. Przesunął pytające spojrzenie po twarzach Zakonników, nie elaborował jednak dłużej na ten temat; jego pomysł nie był kompletny, nie miał w głowie gotowego planu na przeprowadzenie takiej akcji – przy stole siedzieli ludzie, którzy byli w stanie zaplanować ją znacznie rozsądniej – ale jeśli faktycznie chcieli to zrobić, wydawało mu się, że wykorzystanie wydobytych z kobiety informacji mogło okazać się opłacalne.
Temat portu był mu odległy, podobnie jak kwestia rejestracji różdżek, skupił się więc głównie na słuchaniu, z zainteresowaniem spoglądając w stronę Maeve, gdy wspomniała o stworzeniu siatki informatorów; zastanowił się, czy znał kogoś, kto mógłby dzielić się z Zakonem Feniksa istotnymi informacjami, ale póki co nikt nie przychodził mu do głowy, więc milczał – nie odzywając się też, gdy Harold Longbottom wyłożył zmiany, jakie miały zajść w strukturach organizacji. Te wydawały mu się tymi dobrymi, Zakon się rozrastał – a ponieważ wraz z każdym mijającym tygodniem rozprzestrzeniała się również trawiąca kraj wojna, chaos w szeregach nie był im potrzebny.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
- Planowałam zakupić w Irlandii lokal, który moglibyśmy połączyć z Anglią, byłby bezpieczniejszą możliwością przetransportowania ludzi poza granice kraju. Mam już na niego potrzebne fundusze. - wypowiedziała się niejako w kwestii Irlandii. Jeszcze zanim trafiła do Azkabanu planowała zakupić lokal, odrestaurować go i pod szyldem biznesu jednocześnie ukryć miejsce, do które docieraliby ci, którzy wyspy chcieli opuścić. Splatała dłonie przed sobą, słuchając kolejnych słów, zawieszając spojrzenie na Haroldzie, kiedy się odzywał.
- Pomogę z zabezpieczeniami. - stwierdziła jedynie krótko spoglądając w stronę Williama. Potrafiła nakładać najtrudniejsze z tych leżących w granicach białej magii. Fidelius był najbardziej znanym, ale istniała jeszcze zapominajka, jak i wodospad złodzieja. Mógł z tego skorzystać, jeśli tylko chciał. Nie wypowiedziała się na temat przetworów, bo na nich właściwie się nie znała. Wiedziała jedynie, że będą potrzebne. Nie powiedziała też nic na temat sojuszników. Właściwie tak naprawdę przez chwilę niewiele miała do powiedzenia, zagubiona w utraconym czasie jedynie słuchała w milczeniu padających dalej poleceń i słów. Słuchała wypowiedzi na temat Hagrida nie mogąc się z tym nie zgodzić. Rozmawali o Rubeusie już wcześniej teraz w końcu udało im się do niego dotrzeć. To, że Philippa była siostrą Keata odkryła jakiś czas temu, ale w tym momencie nie było to żadną wartością informacją. Przesuwała jedynie spojrzeniem, kiedy pojawił się temat Forsythii. Pamiętała ją, jeszcze ze wspólnego domu krukonów. Ale to było wiele lat temu. Nie wiedziała o sytuacji, którą przedstawiali a sama nie podejmowała na ten moment żadnych osądów. Kiedyś sądziła, że każdy zasługiwał na szansę. Ale miesiące walki skutecznie zmieniło jej myślenie. Dla niektórych tylko śmierć mogła być szansą na jakąś formę wybawienia. Milczała, przesuwając kciukiem po dłoni. W gwarze słów usłyszała inny, zza niej. Odwróciła głowę, nikogo nie dostrzegając. Mierzyła przez chwilę miejsce spojrzeniem wracając do skupienia się na toczącej się kwestii. Spojrzała na Foxa, a potem przesunęła spojrzenie na Percivala. Za nim silnie stał Ben, pamiętała jego słowa, ale i on sam związał się z Zakonem w sposób, którego niewielu było w stanie naprawdę pojąć. Wzięła wdech w płuca. Finalnie zawieszając je na zabierając głos Haroldzie. Słuchała padających słów, mięsień na policzku zacisnął się i zadrgał niespokojnie. Nie wykrzywiła usta, choć decyzja była zaskakująca trochę. Słuchała dalej, nie rozplatając słów. Biorąc kolejny wdech. Wszystkie myśli, wszystkie słowa zachowała na potem. Decyzje Harolda były niepodważalne, a sama Kapituła, na ten moment była dla niej nie do końca zrozumiałym tworem. Ostatecznie miała czas, żeby się nad tym zastanowić.
- Pomogę z zabezpieczeniami. - stwierdziła jedynie krótko spoglądając w stronę Williama. Potrafiła nakładać najtrudniejsze z tych leżących w granicach białej magii. Fidelius był najbardziej znanym, ale istniała jeszcze zapominajka, jak i wodospad złodzieja. Mógł z tego skorzystać, jeśli tylko chciał. Nie wypowiedziała się na temat przetworów, bo na nich właściwie się nie znała. Wiedziała jedynie, że będą potrzebne. Nie powiedziała też nic na temat sojuszników. Właściwie tak naprawdę przez chwilę niewiele miała do powiedzenia, zagubiona w utraconym czasie jedynie słuchała w milczeniu padających dalej poleceń i słów. Słuchała wypowiedzi na temat Hagrida nie mogąc się z tym nie zgodzić. Rozmawali o Rubeusie już wcześniej teraz w końcu udało im się do niego dotrzeć. To, że Philippa była siostrą Keata odkryła jakiś czas temu, ale w tym momencie nie było to żadną wartością informacją. Przesuwała jedynie spojrzeniem, kiedy pojawił się temat Forsythii. Pamiętała ją, jeszcze ze wspólnego domu krukonów. Ale to było wiele lat temu. Nie wiedziała o sytuacji, którą przedstawiali a sama nie podejmowała na ten moment żadnych osądów. Kiedyś sądziła, że każdy zasługiwał na szansę. Ale miesiące walki skutecznie zmieniło jej myślenie. Dla niektórych tylko śmierć mogła być szansą na jakąś formę wybawienia. Milczała, przesuwając kciukiem po dłoni. W gwarze słów usłyszała inny, zza niej. Odwróciła głowę, nikogo nie dostrzegając. Mierzyła przez chwilę miejsce spojrzeniem wracając do skupienia się na toczącej się kwestii. Spojrzała na Foxa, a potem przesunęła spojrzenie na Percivala. Za nim silnie stał Ben, pamiętała jego słowa, ale i on sam związał się z Zakonem w sposób, którego niewielu było w stanie naprawdę pojąć. Wzięła wdech w płuca. Finalnie zawieszając je na zabierając głos Haroldzie. Słuchała padających słów, mięsień na policzku zacisnął się i zadrgał niespokojnie. Nie wykrzywiła usta, choć decyzja była zaskakująca trochę. Słuchała dalej, nie rozplatając słów. Biorąc kolejny wdech. Wszystkie myśli, wszystkie słowa zachowała na potem. Decyzje Harolda były niepodważalne, a sama Kapituła, na ten moment była dla niej nie do końca zrozumiałym tworem. Ostatecznie miała czas, żeby się nad tym zastanowić.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Pierwszy na jego wypowiedź zareagował Steffen. Z listu wynikało, że jeden z Blacków miał być zmuszany do wstąpienia, więc pierwsza odpowiedź jaka nasuwała się na usta Anthony’ego to „tak”. Wychodziło na to, że wola walki niektórych z Rycerzy mogła być sztuczna, wymuszona. To z kolei nasuwało drugą myśl, że łatwiej było ich zneutralizować. Z drugiej jednak strony, nie miał jak dostać się do cudzych myśli, szczególnie potomka roku Blacków i dowiedzieć się czy ten nie poczuje fascynacji w zabijaniu, torturowaniu i innych tego typu aktywnościach na „gorzej urodzonych” i „zdrajcach krwi”. Widać było, że Macmillan przez kilka chwil próbował przybrać minę, która odpowiedziałaby twierdząco na zadane pytanie… ale ostatecznie wzruszył ramionami, rozczarowany tym, że nie potrafił jasno odpowiedzieć na pytanie Cattermole’a, bo zawsze istniało „ale”.
Steffen był też tą osobą, która szerzej przedstawiła sylwetkę panny Crabbe. Potem dołączył do niego Asbjorn, który dał opis jej ojca. Dziewczyna była więc prawdziwa, istniała i dostał jasne potwierdzenie, że informacje z listów miały swój sens. Z listów, bo raport z pogrzebu nie był jedynym, jaki otrzymał. Miała swoją tragiczną historię, podobnej do jego. Jeżeli rzeczywiście wymieniał listy z nią, prawdziwą nią, to rozumiał dlaczego bała się ojca i innych osób z rodziny. Och, co więcej, teraz doskonale rozumiał co nią kierowało; co prawdopodobnie ukrywała pomiędzy przekreślonymi wyrazami. Na jej miejscu pewnie żywiłby niewyobrażalną złość i czekał na pierwszą możliwość wbicia sztyletu prosto w serce osób, które sprawiały najwięcej bólu. Spuścił swoje spojrzenie na dłonie, bo tak było mu łatwiej słuchać tego wszystkiego. Czuł się nieprzyjemnie, że poruszali cały życiorys tej dziewczyny i jej tragiczne chwile w gronie tak wielu osób. Zaczął pytać samego siebie czy było to aby konieczne. A było, żeby ocenić czy naprawdę mogli jej zaufać, czy też nie. On jej ufał, teraz, po tych wszystkich opowieściach. Był niemal pewien, że nic nie zagrażało. Ciężko mu było jednak wyrazić to, co czuł. Inni nie mieli dostępu do jej listów.
– Powtarzam, ona nie wie kim jestem – zaznaczył, wciskając się w wypowiedź Steffena. Skontaktowała się z nim przypadkiem, owszem, mogło to być co najmniej podejrzane. Jednak trzeba było pamiętać, że to on najlepiej czuł czy coś mu zagrażało. Poza tym, dziewczyna ostatecznie zaufała komuś, kogo nie znała z imienia i nazwiska; komuś, kto równie dobrze mógłby okazać się urzędnikiem MM testującym rodziny ministerialnych osobistości.
Tak czy inaczej, wiedział że musiał być ostrożny przy każdym z listów, a przy tym na tyle uważny, żeby tej ostrożności nie wyczuła panna Crabbe. To mogłoby ją zniechęcić, być może. A taka szansa wglądu w życie Blacków i innych osób z nimi związanych mogła im się nie pojawić drugi raz.
Kiedy swoje wątpliwości przedstawił także Rineheart i Nott, Anthony uśmiechnął się przyjemnie. Kiwnął im głową, że rozumiał to, co ci chcieli mu powiedzieć.
– Wybaczcie, najwyraźniej umknęło mi podkreślenie tego, że to ja poprosiłem ją o relację z pogrzebu w trakcie naszej wcześniejszej wymiany listów. Pamiętajcie, że ta korespondencja trwa od lipca, a ona w tym czasie zdołała mi, jak myślę, zaufać – chciał, żeby wszystko było jasne. – I ja staram się zrozumieć co nią kieruje. Ale i tak, list z pogrzebu daje nam kilka nowych informacji. Proponuję, żeby każdy miał możliwość jego zobaczenia, jeżeli oczywiście Sir puści go w obieg. Rozumiem, że ktoś z was, kto ją poznawał lub poznaje, mógłby potwierdzić jej styl pisania i rękopis. Ale najpierw może go przeczytam – zaproponował, ponownie wskazując na list i czekając aż dotarłby w jego ręce.
Wyciągnął piersiówkę, zmoczył usta i zaczął czytać opanowanym tonem:
– W związku z tym, że jest to list z ważnymi informacjami, oszczędzę sobie w tej chwili opisywanie moich personalnych odczuć względem pogrzebu. Znajdzie je Pan w osobnym liście.
Chciałabym, aby miał Pan do mnie pełne zaufanie i uważam, że jeśli mam być w pełni przydatna, powinien Pan znać moje personalia i dane. Nazywam się Forsythia Crabbe, obecnie mieszkam na Brook Street siedemdziesiąt dwa, rzecz jasna w Londynie. Pracuję w Ministerstwie Magii w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.
Wierzę, że do wielu z tych informacji zdążył już Pan dotrzeć, niemniej jednak, jeśli me słowa mają mieć jakiekolwiek poparcie, to uważam, że powinnam się pod nimi podpisać.
Lista osób mi znanych, obecnych na pogrzebie: Lord Voldemort, Cronus Malfoy wraz z córką Cordelią, Blackowie, Francis Lestrange z rodzicami, Oleander Flint, Cressida Fawley wraz z mężem i rodzicami, Edgard Burke wraz z żoną, Craig Burke, Faustus Crabbe (mój ojciec), Primrose Burke, Ramsey Mulciber, Caelan Goyle wraz z żoną, Deirdre Mericourt, Vivienne Bulstrode wraz z ojcem, Cornelius Sallow (mój wuj), Sigrun Rookwood, Cillian Macnair, Tristan Rosier wraz z żoną i siostrami, Mathieu Rosier, kobieta o nazwisku Multon (została wyproszona w trakcie, ponieważ zaczęła klaskać, a następnie podeptała szlachciców schylając się między nogi jednego z nich. Wyprosił ją w agresywny sposób Craig Burke), a obok niej nieznany mi mężczyzna, któremu podczas uroczystości wypadła z kieszeni różdżka, Friedrich Schmidt (który złożył przy trumnie pudło wypełnione 29 mugolskimi sercami, jak sam ujął “żywcem wyjętymi z piersi”). Tyle osób poznałam i tyle zapamiętałam.
W kolejnych podpunktach postaram się przedstawić zapamiętane przeze mnie fakty z pogrzebu, lecz również stypy (oraz tego co poznałam przed).
Dane mi było jechać powozem w towarzystwie mego ojca, wuja, a także Ramseya Mulcibera oraz Deirdre Mericourt (którą wcześniej mój wuj nazwał Tasgairt). Relacja Mulcibera oraz Mericourt wydawała mi się dosyć zażyła, wspominali o wspólnym wybraniu się do lokalu po pogrzebie. Podczas podróży usłyszałam również, że mój zmarły kuzyn, mógł nawiązać głębszą relację z wyżej wymienioną kobietą.
Alphard zginął w nocy z dwudziestego na dwudziestego pierwszego września. Wuj Pollux opisał go jako wojownika i bohatera, nagminnie przypominając, że walczył w imieniu Czarnego Pana. Rankiem dwudziestego pierwszego września, zostałam wezwana przez moją kuzynkę Aquilę Black, która była przy tym, jak lord Mathieu Rosier dostarczył ciało Alpharda. Podobno wyglądał jak gdyby się z kimś bił. Natomiast podczas stypy udało mi się dowiedzieć od mego kuzyna Rigela Blacka, jakoby ciało Alpharda znajdowało się w okropnym stanie, cytując: „jakby zamiast krwi w jego żyłach znalazła się jakaś czarna maź”. Dowiedziałam się również, że podobno nie poniósł śmierci w walce z wrogiem, a „zastąpił” innego Rycerza, tu znów cytuję słowa kuzyna „oddał się śmierci zamiast niego”, cokolwiek to znaczy. Kuzyn również zacytował słowa, jakimi został uraczony przy przejmowaniu ciała: „Przybliżyło nas do celu i zwycięstwa w wojnie”. Mówił również o składaniu ofiary i pradawnych mocach, podobno coś niesamowicie starego… więcej nie wiedział, wątpię, że nie chciał mi powiedzieć, choć dopuszczam taką możliwość.
Podczas rozmowy z kuzynem (Rigelem Blackiem), dowiedziałam się, że jego ojciec – nestor – nakazał mu wstąpienie w szeregi Rycerzy Walpurgii.
Kuzyn zdradził mi również, że siedząca nieopodal niego na pogrzebie niejaka Sigrun Rookwood była pouczana przez Deirdre Mericourt, aby ta zachowywała się właściwie. Kuzyn zainsynuował, że być może dziwne zachowanie osób na pogrzebie, było związane z nocą z dwudziestego na dwudziestego pierwszego września.
Również jedna z moich znajomych (Primrose Burke), napisała do mnie list, w którym okazało się, że tamtej nocy (z dwudziestego na dwudziestego pierwszego) Edgar oraz Craig Burke również wrócili do domu w złym stanie. Obaj lordowie zachowywali się dosyć dziwnie na pogrzebie. Nestor pytał żony „czyj to pogrzeb”, zaś jak wspomniałam wcześniej lord Craig Burke wykazał się dziwną agresją wobec kobiety o nazwisku Multon.
Moje spisane słowa mogą nie być wystarczające, więc jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę oddać wspomnienie z pogrzebu i stypy. Nie chcę jednak wysyłać ich listownie, gdyby ptaszysko opacznie je upuściło. Stawię się w wybranym miejscu i czasie, przez Pana wyznaczonym.
Wierzę, że dzięki temu mogłam Panu pomóc, Panu... i innym, którzy tej pomocy potrzebują. Forsythia Crabbe
Zamilczał na chwilę, a potem kontynuował:
– Rozumiem powagę sytuacji i ciągle zachowuje ostrożność. Głupio byłoby nie wykorzystać danej nam szansy. Ta dziewczyna może być dla nas cennym… narzędziem. – O ile grzecznym byłoby nazwanie jej w taki sposób. – Gdyby udało mi się utrzymywać z nią kontakt i odpowiednio zadawać pytania, może mogłaby nam zdradzać rzeczy, które dzieją się w Ministerstwie. Tam właśnie pracuje i nie ukrywała tego w naszej korespondencji. W jednym z listów sugerowała, że mogłaby przejrzeć rejestr wilkołaków i sfałszować dane wilkołaków mugolskiego pochodzenia. Powiedziała też, że chętnie oddałaby swoje wspomnienie z rejestru, o ile oczywiście chciałbym je otrzymać.
Rozumiał wątpliwości Notta. Być może wyglądał na głupiego, tępego Macmillana. Być może czasami i tak się zachowywał, ale rozumiał powagę sytuacji, w jakiej znalazł się on, jego ród i przyjaciele. Cieszył się więc, że Archibald poparł go w próbie skontaktowania z panną Crabbe.
Z zainteresowaniem spojrzał następnie na Foxa i Asbjorna, którzy zdawali się wiedzieć coś więcej. Zaniepokoiła go informacja, jakoby pan Crabbe parał się czarną magią.
Ostateczna decyzja lorda Longbottoma sprawiła, że Macmillan natychmiast spojrzał w stronę Alexandra, chcąc zobaczyć co ten myślał o tym wszystkim. Tego jednak miał się zapewne dowiedzieć później, nie teraz. Mógł jedynie liczyć na to, że miał się zgodzić, żeby wziąć go do takiej drużyny, która miała się skontaktować z F. W końcu to on na tę chwilę był tym, komu Crabbe ufała i zwierzała się ze swoich problemów. Czuł się jednak odrobinę podle, że właściwie wykorzystywał dziewczynę do wyższych celów.
Na uwagę Harolda dotyczącą tego, żeby mówił jaśniej, bo nie wszyscy wiedzieli co miał na myśli zareagował kiwnięciem głowy. Moore także dał mu znać, że mówił tak, jak gdyby sprawa Schmidta była czymś oczywistym, a tak przecież nie było.
– Przepraszam, sir, już wyjaśniam – zaczął, zwracając się do Ministra. Przeprosiny jednak kierował też do pozostałych, którzy mogli poczuć się wykluczeni z jego toku myślenia.
Temat dawnego przyjaciela był dla niego wyjątkowo bolesny. Potrzebował krótkiej chwili, żeby mógł mówić dalej.
– Panna Crabbe opisała w liście człowieka, Friedricha Schmidta, który w trumnie Alpharda Blacka złożył pudło z dwudziestoma dziewięcioma mugolskimi sercami, „żywcem wyjętymi z piersi”. – Zacytował z pamięci słowa. Próbował mówić bez emocji, ale na jego twarz co chwilę wkradały się grymasy smutku, złości i żalu. – Znam tego człowieka bardzo dobrze, ze szkoły… Z cichego chłopaka stał się niebezpiecznym mordercą. Myślę, że byłby w stanie własnoręcznie zabić tyle osób. Nie wiem jednak czy działa indywidualnie, czy z Rycerzami. Jeżeli jednak był na pogrzebie Blacka… to może to wskazywać, że związany jest właśnie z Rycerzami. Z nimi albo… po prostu z Blackami – ale to wciąż pozostawało dla niego znakiem zapytania. Były to jedynie domysły.
Buzowały się w nim wszystkie emocje, które buzowałyby się w kimś, kto czuł się zdradzony.
Cieszył się, że Samuel próbował odwrócić jego sposób myślenia. To było miłe, rzecz jasna. Nie zawsze jednak to on mógł być napastnikiem. Nie mógł być w tym przypadku. Wiązały go dawne przysięgi. Nie mógł tego jednak tak po prostu powiedzieć. Wstydził się dawnych powiązań. Cholernie się wstydził i czuł bezsilność, że nic nie mógł zmienić. Plany też były jednym, rzeczywistość drugim. Wiedział jednak, że nie chciał robić z Zakonników ofiar. I właśnie ta uwaga go zabolała, choć nie pokazywał tego po sobie.
Uważnie słuchał rozmowy o działaniach na terenie całego kraju. Lord Longbottom miał rację. Przede wszystkim walczyli o ludzi. Ludzi z Anglii i to był priorytet. Podzielał uwagę Prewetta, żeby skupić się wpierw na hrabstwach, które dawały szansę na wykluczenie antymugolskich elementów. Tereny Ollivanderów i Greengrassów rzeczywiście były najbardziej zagrożone… I Longbottomów. Oczywiście za nimi były terytoria Abbottów i właśnie Prewettów.
Sąsiedzi mogliby okazać się pomocni, ale nadal – musieliby otrzymać coś w zamian. Był tego pewien. Tak zawsze wyglądał biznes. Coś za coś, a każdy próbował otrzymać jak największe zyski. Zawsze. Vincent poruszał ważną kwestię powstrzymania obrzydliwej propagandy Rycerzy i zdobycia sojuszników na nowych terenach. Irlandia była ważna, bo była blisko i jak sam Minister zauważył, mogła stać się kolejnym celem. Pytanie tylko jak mieli ich zdobyć, skoro nie mieli nikogo odpowiedzialnego za dyplomację. Na tę chwilę byli tylko organizacją wojenną, partyzantką. Westchnął cicho, jak gdyby rozczarowany tym jak mało ruchów mogli zrobić.
– Kontaktowałem się już z kilkoma irlandzkimi browarniami i część z nich nie odmówiła mi współpracy, pomimo mojej reputacji stworzonej przez Cronusa – zauważył, jak gdyby próbując poprzeć słowa swojego szkolnego przyjaciela, Rinehearta.
Kiedy ten z kolei poruszył kwestię ingrediencji, także się dołączył:
– Gdybyście potrzebowali pomocy – miał na myśli jego i Archibalda – znam jeszcze jednego zielarza, który już wyraził chęć pomocy przy zapotrzebowaniu tego typu. Herbert Grey.
Kwestia bezpieczeństwa Oazy, którą poruszał William była wyjątkowo ważna. Wiedział, że gdyby wróg się dostał, to naprawdę zamieniłoby się to w rzeź. Najbrutalniejszą rzeź. Było tu wiele mieszkańców, którzy zwyczajnie nie potrafili się bronić. Cieszył się, że to on się nią zajął, bo wiedział, że na pewno miał to zrobić dobrze. Informacja Harolda, że od tej chwili nikt nie mógł wejść na wyspę bez jego pozwolenia była racjonalna.
Na prośbę panny Wright o pomoc przy rachunkach w kwestii zapasów natychmiast zareagował:
– Mogę pomóc jeżeli chodzi o kwestię rachunkową i oczywiście zapotrzebowanie. – Był przecież dość dobrym, choć może nie najlepszym ekonomistą, ale potrafił zaplanować wydatki i trzymać się planu. – Kornwalia jest na tę chwilę najbezpieczniejszym, jak mi się wydaje miejscem. Zapewnienie odpowiednich towarów nie powinno być na naszych ziemiach ogromnym problemem. A i mam swoje kontakty handlowe, które byłyby od pomocy, jak mniemam – zaproponował Hannie.
Rozumiał, że wojna nie miała się skończyć w ciągu miesiąca, dwóch, ani być może najbliższego roku. To było oczywiste. Z zaskoczeniem przyjął to, że Gwardia została rozwiązania, a na jej miejsce powołana została Kapituła. To były poważne zmiany i nadawały Zakonowi poważniejszego wyglądu.
Od razu złapał się na myśli, że mógł pomóc z ekonomią. Obawiał się jednak, że Zakon posiadał lepszych przedsiębiorców niż on. Miał o sobie nie najlepsze zdanie. No i nie potrafił momentami zachować zimnej krwi. Starał się, ale był Macmillanem, a ci z natury byli wybuchowi. To z kolei wykluczało go z przedstawionego przez lorda Longbottoma opisu. Nie mniej, rozumiał dlaczego te wytyczne były ważne.
Uśmiechnął się do Marcelli, kiedy okazało się, że chciała zostać gwardzistką, ale szansa ta została odebrana przez zmiany. Była dobrym wojownikiem, być może mogła się jakoś wpasować w nowe struktury.
Wspomnienie o Rain Huxley sprawiło, że natychmiast się zaczerwienił. Znał ją. W najgorszych momentach po czterdziestym piątym była mu od pomocy. Słuchała go, ale za pieniądze, ale jednak poświęcała swój czas, żeby wysłuchać jego najczarniejszych myśli. Nie uważał jednak, żeby ta mogła dostać się do ważniejszych informacji niż urzędniczka MM. Ale Skamander jako doświadczony Zakonnik może lepiej potrafił ocenić sytuację.
Gdyby ktoś zauważył błąd, proszę o wiadomość. Czytałam wiele razy, ale już wszystko mi się zlewa w jedno.
List
Steffen był też tą osobą, która szerzej przedstawiła sylwetkę panny Crabbe. Potem dołączył do niego Asbjorn, który dał opis jej ojca. Dziewczyna była więc prawdziwa, istniała i dostał jasne potwierdzenie, że informacje z listów miały swój sens. Z listów, bo raport z pogrzebu nie był jedynym, jaki otrzymał. Miała swoją tragiczną historię, podobnej do jego. Jeżeli rzeczywiście wymieniał listy z nią, prawdziwą nią, to rozumiał dlaczego bała się ojca i innych osób z rodziny. Och, co więcej, teraz doskonale rozumiał co nią kierowało; co prawdopodobnie ukrywała pomiędzy przekreślonymi wyrazami. Na jej miejscu pewnie żywiłby niewyobrażalną złość i czekał na pierwszą możliwość wbicia sztyletu prosto w serce osób, które sprawiały najwięcej bólu. Spuścił swoje spojrzenie na dłonie, bo tak było mu łatwiej słuchać tego wszystkiego. Czuł się nieprzyjemnie, że poruszali cały życiorys tej dziewczyny i jej tragiczne chwile w gronie tak wielu osób. Zaczął pytać samego siebie czy było to aby konieczne. A było, żeby ocenić czy naprawdę mogli jej zaufać, czy też nie. On jej ufał, teraz, po tych wszystkich opowieściach. Był niemal pewien, że nic nie zagrażało. Ciężko mu było jednak wyrazić to, co czuł. Inni nie mieli dostępu do jej listów.
– Powtarzam, ona nie wie kim jestem – zaznaczył, wciskając się w wypowiedź Steffena. Skontaktowała się z nim przypadkiem, owszem, mogło to być co najmniej podejrzane. Jednak trzeba było pamiętać, że to on najlepiej czuł czy coś mu zagrażało. Poza tym, dziewczyna ostatecznie zaufała komuś, kogo nie znała z imienia i nazwiska; komuś, kto równie dobrze mógłby okazać się urzędnikiem MM testującym rodziny ministerialnych osobistości.
Tak czy inaczej, wiedział że musiał być ostrożny przy każdym z listów, a przy tym na tyle uważny, żeby tej ostrożności nie wyczuła panna Crabbe. To mogłoby ją zniechęcić, być może. A taka szansa wglądu w życie Blacków i innych osób z nimi związanych mogła im się nie pojawić drugi raz.
Kiedy swoje wątpliwości przedstawił także Rineheart i Nott, Anthony uśmiechnął się przyjemnie. Kiwnął im głową, że rozumiał to, co ci chcieli mu powiedzieć.
– Wybaczcie, najwyraźniej umknęło mi podkreślenie tego, że to ja poprosiłem ją o relację z pogrzebu w trakcie naszej wcześniejszej wymiany listów. Pamiętajcie, że ta korespondencja trwa od lipca, a ona w tym czasie zdołała mi, jak myślę, zaufać – chciał, żeby wszystko było jasne. – I ja staram się zrozumieć co nią kieruje. Ale i tak, list z pogrzebu daje nam kilka nowych informacji. Proponuję, żeby każdy miał możliwość jego zobaczenia, jeżeli oczywiście Sir puści go w obieg. Rozumiem, że ktoś z was, kto ją poznawał lub poznaje, mógłby potwierdzić jej styl pisania i rękopis. Ale najpierw może go przeczytam – zaproponował, ponownie wskazując na list i czekając aż dotarłby w jego ręce.
Wyciągnął piersiówkę, zmoczył usta i zaczął czytać opanowanym tonem:
– W związku z tym, że jest to list z ważnymi informacjami, oszczędzę sobie w tej chwili opisywanie moich personalnych odczuć względem pogrzebu. Znajdzie je Pan w osobnym liście.
Chciałabym, aby miał Pan do mnie pełne zaufanie i uważam, że jeśli mam być w pełni przydatna, powinien Pan znać moje personalia i dane. Nazywam się Forsythia Crabbe, obecnie mieszkam na Brook Street siedemdziesiąt dwa, rzecz jasna w Londynie. Pracuję w Ministerstwie Magii w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.
Wierzę, że do wielu z tych informacji zdążył już Pan dotrzeć, niemniej jednak, jeśli me słowa mają mieć jakiekolwiek poparcie, to uważam, że powinnam się pod nimi podpisać.
Lista osób mi znanych, obecnych na pogrzebie: Lord Voldemort, Cronus Malfoy wraz z córką Cordelią, Blackowie, Francis Lestrange z rodzicami, Oleander Flint, Cressida Fawley wraz z mężem i rodzicami, Edgard Burke wraz z żoną, Craig Burke, Faustus Crabbe (mój ojciec), Primrose Burke, Ramsey Mulciber, Caelan Goyle wraz z żoną, Deirdre Mericourt, Vivienne Bulstrode wraz z ojcem, Cornelius Sallow (mój wuj), Sigrun Rookwood, Cillian Macnair, Tristan Rosier wraz z żoną i siostrami, Mathieu Rosier, kobieta o nazwisku Multon (została wyproszona w trakcie, ponieważ zaczęła klaskać, a następnie podeptała szlachciców schylając się między nogi jednego z nich. Wyprosił ją w agresywny sposób Craig Burke), a obok niej nieznany mi mężczyzna, któremu podczas uroczystości wypadła z kieszeni różdżka, Friedrich Schmidt (który złożył przy trumnie pudło wypełnione 29 mugolskimi sercami, jak sam ujął “żywcem wyjętymi z piersi”). Tyle osób poznałam i tyle zapamiętałam.
W kolejnych podpunktach postaram się przedstawić zapamiętane przeze mnie fakty z pogrzebu, lecz również stypy (oraz tego co poznałam przed).
Dane mi było jechać powozem w towarzystwie mego ojca, wuja, a także Ramseya Mulcibera oraz Deirdre Mericourt (którą wcześniej mój wuj nazwał Tasgairt). Relacja Mulcibera oraz Mericourt wydawała mi się dosyć zażyła, wspominali o wspólnym wybraniu się do lokalu po pogrzebie. Podczas podróży usłyszałam również, że mój zmarły kuzyn, mógł nawiązać głębszą relację z wyżej wymienioną kobietą.
Alphard zginął w nocy z dwudziestego na dwudziestego pierwszego września. Wuj Pollux opisał go jako wojownika i bohatera, nagminnie przypominając, że walczył w imieniu Czarnego Pana. Rankiem dwudziestego pierwszego września, zostałam wezwana przez moją kuzynkę Aquilę Black, która była przy tym, jak lord Mathieu Rosier dostarczył ciało Alpharda. Podobno wyglądał jak gdyby się z kimś bił. Natomiast podczas stypy udało mi się dowiedzieć od mego kuzyna Rigela Blacka, jakoby ciało Alpharda znajdowało się w okropnym stanie, cytując: „jakby zamiast krwi w jego żyłach znalazła się jakaś czarna maź”. Dowiedziałam się również, że podobno nie poniósł śmierci w walce z wrogiem, a „zastąpił” innego Rycerza, tu znów cytuję słowa kuzyna „oddał się śmierci zamiast niego”, cokolwiek to znaczy. Kuzyn również zacytował słowa, jakimi został uraczony przy przejmowaniu ciała: „Przybliżyło nas do celu i zwycięstwa w wojnie”. Mówił również o składaniu ofiary i pradawnych mocach, podobno coś niesamowicie starego… więcej nie wiedział, wątpię, że nie chciał mi powiedzieć, choć dopuszczam taką możliwość.
Podczas rozmowy z kuzynem (Rigelem Blackiem), dowiedziałam się, że jego ojciec – nestor – nakazał mu wstąpienie w szeregi Rycerzy Walpurgii.
Kuzyn zdradził mi również, że siedząca nieopodal niego na pogrzebie niejaka Sigrun Rookwood była pouczana przez Deirdre Mericourt, aby ta zachowywała się właściwie. Kuzyn zainsynuował, że być może dziwne zachowanie osób na pogrzebie, było związane z nocą z dwudziestego na dwudziestego pierwszego września.
Również jedna z moich znajomych (Primrose Burke), napisała do mnie list, w którym okazało się, że tamtej nocy (z dwudziestego na dwudziestego pierwszego) Edgar oraz Craig Burke również wrócili do domu w złym stanie. Obaj lordowie zachowywali się dosyć dziwnie na pogrzebie. Nestor pytał żony „czyj to pogrzeb”, zaś jak wspomniałam wcześniej lord Craig Burke wykazał się dziwną agresją wobec kobiety o nazwisku Multon.
Moje spisane słowa mogą nie być wystarczające, więc jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę oddać wspomnienie z pogrzebu i stypy. Nie chcę jednak wysyłać ich listownie, gdyby ptaszysko opacznie je upuściło. Stawię się w wybranym miejscu i czasie, przez Pana wyznaczonym.
Wierzę, że dzięki temu mogłam Panu pomóc, Panu... i innym, którzy tej pomocy potrzebują. Forsythia Crabbe
Zamilczał na chwilę, a potem kontynuował:
– Rozumiem powagę sytuacji i ciągle zachowuje ostrożność. Głupio byłoby nie wykorzystać danej nam szansy. Ta dziewczyna może być dla nas cennym… narzędziem. – O ile grzecznym byłoby nazwanie jej w taki sposób. – Gdyby udało mi się utrzymywać z nią kontakt i odpowiednio zadawać pytania, może mogłaby nam zdradzać rzeczy, które dzieją się w Ministerstwie. Tam właśnie pracuje i nie ukrywała tego w naszej korespondencji. W jednym z listów sugerowała, że mogłaby przejrzeć rejestr wilkołaków i sfałszować dane wilkołaków mugolskiego pochodzenia. Powiedziała też, że chętnie oddałaby swoje wspomnienie z rejestru, o ile oczywiście chciałbym je otrzymać.
Rozumiał wątpliwości Notta. Być może wyglądał na głupiego, tępego Macmillana. Być może czasami i tak się zachowywał, ale rozumiał powagę sytuacji, w jakiej znalazł się on, jego ród i przyjaciele. Cieszył się więc, że Archibald poparł go w próbie skontaktowania z panną Crabbe.
Z zainteresowaniem spojrzał następnie na Foxa i Asbjorna, którzy zdawali się wiedzieć coś więcej. Zaniepokoiła go informacja, jakoby pan Crabbe parał się czarną magią.
Ostateczna decyzja lorda Longbottoma sprawiła, że Macmillan natychmiast spojrzał w stronę Alexandra, chcąc zobaczyć co ten myślał o tym wszystkim. Tego jednak miał się zapewne dowiedzieć później, nie teraz. Mógł jedynie liczyć na to, że miał się zgodzić, żeby wziąć go do takiej drużyny, która miała się skontaktować z F. W końcu to on na tę chwilę był tym, komu Crabbe ufała i zwierzała się ze swoich problemów. Czuł się jednak odrobinę podle, że właściwie wykorzystywał dziewczynę do wyższych celów.
Na uwagę Harolda dotyczącą tego, żeby mówił jaśniej, bo nie wszyscy wiedzieli co miał na myśli zareagował kiwnięciem głowy. Moore także dał mu znać, że mówił tak, jak gdyby sprawa Schmidta była czymś oczywistym, a tak przecież nie było.
– Przepraszam, sir, już wyjaśniam – zaczął, zwracając się do Ministra. Przeprosiny jednak kierował też do pozostałych, którzy mogli poczuć się wykluczeni z jego toku myślenia.
Temat dawnego przyjaciela był dla niego wyjątkowo bolesny. Potrzebował krótkiej chwili, żeby mógł mówić dalej.
– Panna Crabbe opisała w liście człowieka, Friedricha Schmidta, który w trumnie Alpharda Blacka złożył pudło z dwudziestoma dziewięcioma mugolskimi sercami, „żywcem wyjętymi z piersi”. – Zacytował z pamięci słowa. Próbował mówić bez emocji, ale na jego twarz co chwilę wkradały się grymasy smutku, złości i żalu. – Znam tego człowieka bardzo dobrze, ze szkoły… Z cichego chłopaka stał się niebezpiecznym mordercą. Myślę, że byłby w stanie własnoręcznie zabić tyle osób. Nie wiem jednak czy działa indywidualnie, czy z Rycerzami. Jeżeli jednak był na pogrzebie Blacka… to może to wskazywać, że związany jest właśnie z Rycerzami. Z nimi albo… po prostu z Blackami – ale to wciąż pozostawało dla niego znakiem zapytania. Były to jedynie domysły.
Buzowały się w nim wszystkie emocje, które buzowałyby się w kimś, kto czuł się zdradzony.
Cieszył się, że Samuel próbował odwrócić jego sposób myślenia. To było miłe, rzecz jasna. Nie zawsze jednak to on mógł być napastnikiem. Nie mógł być w tym przypadku. Wiązały go dawne przysięgi. Nie mógł tego jednak tak po prostu powiedzieć. Wstydził się dawnych powiązań. Cholernie się wstydził i czuł bezsilność, że nic nie mógł zmienić. Plany też były jednym, rzeczywistość drugim. Wiedział jednak, że nie chciał robić z Zakonników ofiar. I właśnie ta uwaga go zabolała, choć nie pokazywał tego po sobie.
Uważnie słuchał rozmowy o działaniach na terenie całego kraju. Lord Longbottom miał rację. Przede wszystkim walczyli o ludzi. Ludzi z Anglii i to był priorytet. Podzielał uwagę Prewetta, żeby skupić się wpierw na hrabstwach, które dawały szansę na wykluczenie antymugolskich elementów. Tereny Ollivanderów i Greengrassów rzeczywiście były najbardziej zagrożone… I Longbottomów. Oczywiście za nimi były terytoria Abbottów i właśnie Prewettów.
Sąsiedzi mogliby okazać się pomocni, ale nadal – musieliby otrzymać coś w zamian. Był tego pewien. Tak zawsze wyglądał biznes. Coś za coś, a każdy próbował otrzymać jak największe zyski. Zawsze. Vincent poruszał ważną kwestię powstrzymania obrzydliwej propagandy Rycerzy i zdobycia sojuszników na nowych terenach. Irlandia była ważna, bo była blisko i jak sam Minister zauważył, mogła stać się kolejnym celem. Pytanie tylko jak mieli ich zdobyć, skoro nie mieli nikogo odpowiedzialnego za dyplomację. Na tę chwilę byli tylko organizacją wojenną, partyzantką. Westchnął cicho, jak gdyby rozczarowany tym jak mało ruchów mogli zrobić.
– Kontaktowałem się już z kilkoma irlandzkimi browarniami i część z nich nie odmówiła mi współpracy, pomimo mojej reputacji stworzonej przez Cronusa – zauważył, jak gdyby próbując poprzeć słowa swojego szkolnego przyjaciela, Rinehearta.
Kiedy ten z kolei poruszył kwestię ingrediencji, także się dołączył:
– Gdybyście potrzebowali pomocy – miał na myśli jego i Archibalda – znam jeszcze jednego zielarza, który już wyraził chęć pomocy przy zapotrzebowaniu tego typu. Herbert Grey.
Kwestia bezpieczeństwa Oazy, którą poruszał William była wyjątkowo ważna. Wiedział, że gdyby wróg się dostał, to naprawdę zamieniłoby się to w rzeź. Najbrutalniejszą rzeź. Było tu wiele mieszkańców, którzy zwyczajnie nie potrafili się bronić. Cieszył się, że to on się nią zajął, bo wiedział, że na pewno miał to zrobić dobrze. Informacja Harolda, że od tej chwili nikt nie mógł wejść na wyspę bez jego pozwolenia była racjonalna.
Na prośbę panny Wright o pomoc przy rachunkach w kwestii zapasów natychmiast zareagował:
– Mogę pomóc jeżeli chodzi o kwestię rachunkową i oczywiście zapotrzebowanie. – Był przecież dość dobrym, choć może nie najlepszym ekonomistą, ale potrafił zaplanować wydatki i trzymać się planu. – Kornwalia jest na tę chwilę najbezpieczniejszym, jak mi się wydaje miejscem. Zapewnienie odpowiednich towarów nie powinno być na naszych ziemiach ogromnym problemem. A i mam swoje kontakty handlowe, które byłyby od pomocy, jak mniemam – zaproponował Hannie.
Rozumiał, że wojna nie miała się skończyć w ciągu miesiąca, dwóch, ani być może najbliższego roku. To było oczywiste. Z zaskoczeniem przyjął to, że Gwardia została rozwiązania, a na jej miejsce powołana została Kapituła. To były poważne zmiany i nadawały Zakonowi poważniejszego wyglądu.
Od razu złapał się na myśli, że mógł pomóc z ekonomią. Obawiał się jednak, że Zakon posiadał lepszych przedsiębiorców niż on. Miał o sobie nie najlepsze zdanie. No i nie potrafił momentami zachować zimnej krwi. Starał się, ale był Macmillanem, a ci z natury byli wybuchowi. To z kolei wykluczało go z przedstawionego przez lorda Longbottoma opisu. Nie mniej, rozumiał dlaczego te wytyczne były ważne.
Uśmiechnął się do Marcelli, kiedy okazało się, że chciała zostać gwardzistką, ale szansa ta została odebrana przez zmiany. Była dobrym wojownikiem, być może mogła się jakoś wpasować w nowe struktury.
Wspomnienie o Rain Huxley sprawiło, że natychmiast się zaczerwienił. Znał ją. W najgorszych momentach po czterdziestym piątym była mu od pomocy. Słuchała go, ale za pieniądze, ale jednak poświęcała swój czas, żeby wysłuchać jego najczarniejszych myśli. Nie uważał jednak, żeby ta mogła dostać się do ważniejszych informacji niż urzędniczka MM. Ale Skamander jako doświadczony Zakonnik może lepiej potrafił ocenić sytuację.
Gdyby ktoś zauważył błąd, proszę o wiadomość. Czytałam wiele razy, ale już wszystko mi się zlewa w jedno.
List
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy dyskutowano o budowie spichlerza, konieczności zadbania o zapasy, nowe chaty, bądź powiększenie tych, które już zostały zbudowane głównie milczałem. Nie byłem ani budowniczym, ani architektem. Od miesięcy nie stroniłem od pracy fizycznej, mogli na mnie liczyć nawet przy najcięższych zajęciach, uważałem jednak, że moja obecność bardziej przydałaby się gdzie indziej, niż przy spichlerzu, czy magazynach z ciepłą odzieżą. To mógł robić właściwie każdy. Stanąć na pierwszej linii ognia - już nie. Dlatego też wyjątkowo sceptycznie spojrzałem na Marcellę Figg, która oznajmiła, że jest ogrom czarodziejów mogących nam pomóc. Tyle, że my mówiliśmy o określonych, wąskich obowiązkach do jakich nie każdy się nadaje i nie każdy powinien być w ogóle dopuszczony, aby nie spartaczyć całej akcji. Wciąż nie rozumiała, że do tego nie mógł wybrany obojętnie kto.
Drgnąłem lekko, kiedy z ust Williama padło imię siostry. Czułem się osobiście odpowiedzialny za stan Lydii. Za to, że nie mogła się pozbierać. Wiedziałem, że ją zawiodłem. Nic nie mogłem jednak już zrobić dla niej - poza wzięciem kilku spraw Zakonu Feniksa w swoje ręce.
W obliczu kolejnej próby ściągnięcia tej organizacji na skraj przepaści nie mogłem pozostać obojętny.
- W tym momencie powinno nas interesować pokonanie Lorda Voldemorta, a nie odgrzebywanie starych spraw z przeszłości i ponowny proces półolbrzyma, bo tak wam się coś wydaje. Nie mówię, że wymyślił to wszystko sam - tu spojrzałem w kierunku Ministra Magii - mówię, że jako półolbrzym może być wykorzystywany przez przebieglejszych od siebie - odparłem zimnym tonem w stronę Alexandra, który poruszył temat otwarcia Komnaty Tajemnic, choć nawet nie uczęszczał do Hogwartu i nie wiedział co wtedy naprawdę miało miejsce. Nikt z nas nie wiedział.
Nawet jeśli zaś wspomniany Rubeus nie był pod wpływem wroga, to szczerze wątpiłem w przydatność półgłówka bez różdżki. Jego obecność mogła nam bardziej zaszkodzić, niż pomóc.
Zamilkłem, kiedy rozgorzała dyskusja o tajemniczej pannie Forsycji Crabbe, która nieoczekiwanie stała się niemal gwiazdą tego spotkania. Poświęcono jej tyle czasu i słów, że nie dowierzałem własnym uszom Zamiast skupić się na tym, aby zaplanować coś konkretnego - opowiadano jej historię rodzinną. Słuchałem tego wszystkiego ze zmarszczonymi brwiami, przenosząc wzrok to z jednego, to z drugiego. Asbjornowi nie dziwiłem się wcale - były truciciel mógł chcieć tu wciągnąć dawnych znajomych. Cattermole udowodnił, ze więcej miał buty niż rozumu. Najwyraźniej sama wiedza o starożytnych runach niewiele mogła, co potwierdził także i Skamander, wspominając o Tangwystl. Pamiętałem ją ze szkolenia o runach jeszcze w Departamencie Przestrzegania Prawa - miała sporą wiedzę, wydawała się jednak wyjątkowo specyficzna, trudno się z nią rozmawiało. Ufałem osądowi Anthony'ego w jej kwestii.
- Bardzo to wzruszająca i smutna historia panny Crabbe, podsumujmy jednak. Przed kilkoma miesiącami napisała do ciebie, Anthony, obca dziewczyna, niby przypadkiem. Nie wiedziała kim jesteś. Od lipca ci się zwierza i dalej nie wie kim jesteś. Powierza obcemu, powtarzam - obcemu człowiekowi, o którym rzekomo nic nie wie - rodzinne sekrety, tajemnice i rzekome relacje z pogrzebu Alpharda Blacka i zna tożsamości Rycerzy Walpurgii. Człowiekowi, którego nie zna w ogóle proponuje, że zaryzykuje utratą pracy, wolności, a może nawet życia, by fałszować dokumenty w Biurze Kontroli Wilkołaków? Skąd ona miałaby w ogóle wiedzieć, że zależy nam na wilkołakach? Dlaczego zaproponowała akurat to? A ty jesteś przekonany, że można jej zaufać, bo ma problemy z ojcem, tak? - spytałem głośno, spoglądając z zawodem w stronę Macmillana, bo miałem go za bardziej odpowiedzialnego i rozsądnego człowieka. Najwyraźniej się jednak pomyliłem. - Czy jestem naprawdę jedynym, któremu wydaje się to co najmniej nielogiczne i pozbawione sensu? - spytałem sceptycznie. Pomysł z porywaniem Forsycji Crabbe, wysunięty przez Alexandra, wydawał mi się co najmniej śmieszny i absurdalny. - Sugerujesz również, że losowa, nic nieznacząca urzędniczka jest bardziej warta naszej uwagi, niż kobieta bezpośrednio powiązana ze Śmierciożercą? Na Merlina, jesteśmy tutaj, aby walczyć na wojnie, a nie rozwiązywać problemy rodzinne zbuntowanych dziewcząt.
Minister Magii jednak nie zdecydował się sprzeciwić tym pomysłom, choć do tematu podchodził wyjątkowo ostrożnie i z dystansem - czym wzbudził we mnie jeszcze większy szacunek.
Im dalej w las, tym było gorzej. Gdybym tylko coś pił, kiedy poruszono temat portu nad Tamizą w Londynie to zakrztusiłbym się.
- Mam wrażenie, Keatonie, że w Londynie istnieją zatem dwie dzielnice portowe. Ta, którą znam od lat ja to bynajmniej nie jest miejsce ludzi szlachetnych i gotowych do buntu w imię ideałów, czy obrony słabszych. Wielokrotnie prowadziłem tam różnorakie śledztwa. To siedlisko czarnej magii i nie dziwi mnie, że ten cały Goyle, Rycerz Walpurgii, przejął tam władzę. Port to dom dla wszelakich mętów, marginesu społecznego, miejsce, gdzie kwitnie przestępstwo, oszustwo i zbrodnia. Tacy ludzie trzymają się z tymi, którzy mają władzę. Nie chce mi się wierzyć, że teraz, nagle, obudzili się, by zbuntować się przeciwko Malfoyowi. Słuchałeś w ogóle tego, co powiedziała Hannah o twojej siostrze? Nie znajdujesz kobiety właściwszej niż Philippa Moss, która jak mówi Wright, chce przegnać z portu wszystkich i uczynić z niego jakieś swoje królestwo? Tak się składa, że i ja ją poznałem na to wychodzi. W czerwcu, kiedy obchodzono urodziny Ministra Magii, Biuro Aurorów organizowało statek, na którym udało nam się wydostać wielu mugolaków i niemagicznych, byłem w Parszywym Pasażerze, by rozmówić się z kapitanem. To kobieta butna, bezczelna, nie mająca szacunku do drugiego człowieka i cała akcja mogła pójść z dymem - oświadczyłem pewnym tonem, skupiając badawcze spojrzenie na twarzy Burroughsa. U licha. Rineheart od początku mówił mi, że Zakon Feniksa nie był złożony z samych aurorów, wyszkolonych do walki mistrzów pojedynków i strategów, a ludzi zwykłych, utalentowanych, nie mających jednak doświadczenia. Spodziewałem się jedynie więcej rozsądku i chłodnej oceny sytuacji. Zwłaszcza po tym wszystkim, co ostatnio musieliśmy przechodzić przez Justine i Steffena.
Na całe szczęście był także i William, którego planu wysłuchame z uwagą i zaciekawieniem. Jego plan na zabezpieczenie Oazy, organizację planu potencjalnej ewakuacji, tak na wszelki wypadek był słuszny i potrzebny. Zwłaszcza po tych wszystkich rewelacjach, których musieliśmy wysłuchać.
- Możesz na mnie liczyć, Williamie - powiedziałem i skinąłem mu głową, kiedy zasugerował, by zainteresowani pomocą w jego projekcie zostali w Ratuszu dłużej, by omówić to bardziej szczegółowo. Nic się nie stanie, jeśli wyruszymy ze Skamanderem do Dorset godzinę lub dwie później.
Kiedy odezwała się Maeve spojrzałem w jej stronę. To było pierwsze spotkanie czarownicy, a wysunęła jedną ze słuszniejszych propozycji.
- Stworzenie siatki informatorów, szpiegów byłoby wręcz wskazane. Mamy wśród nas więcej metamorfomagów. Sprawdzenie plotek i pogłosek mogłoby nam przeszkodzić w atakach. Sianie wśród szmalcowników dezinformacji również jest niegłupim pomysłem. Myśląc zaś o tym przychodzi mi do głowy także co innego. Zgodziliśmy się już, że naszym planem na najbliższy czas powinno być umocnienie granic półwyspu kornwalijskiego i hrabstw, które poparły lorda Prewetta. Zaczynając od informatorów mogliśmy posiąść wiedzę o szmalcownikach, bo to oni wyrastają na coraz większy problem. Wyłapują niewinnych ludzi, mugolaków nawet w Kornwalii, Devon, Dorset. Tak jak wspomniany Schmidt. Robią to dla pieniędzy, ale to nie są ludzie przypadkowi. Muszą być zorganizowani. Mieć sieć powiązań i kontaktów w tych hrabstwach. Chciałbym na tym się skupić. Zniszczyć to i wykurzyć ich z półwyspu - przynajmniej to byłby kolejny krok, by zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo i budować ich zaufanie do nas - zaproponowałem. Nie chciałem już więcej czasu tracić na osoby, które w moim mniemaniu przyniosą więcej szkody niż pożytku Zakonowi Feniksa. Powinniśmy się skupić na rozplanowaniu konkretnych działań. Omówiono już i rozdzielono obowiązki w sprawie zapasów, Oazy i spichlerza, rozważano sięgnięcie po wsparcie Irlandii - nie byłem politykiem i nie znałem tego kraju, dlatego nie zdecydowałem się wypowiedzieć. W tej materii ufałem Vincentowi.
Tak jak inni umilkłem, kiedy głos ponownie zajął Harold Longbottom ogłaszając, że z dniem dzisiejszym Gwardia Zakonu Feniksa zostaje rozwiązana, a jej miejsce zająć ma zaś Kapituła. Sądziłem, że rozumiałem powody takiej decyzji. Na barkach Alexandra i Justine spoczęła za duża odpowiedzialność, którą trudno było im dźwigać. Może z racji wieku, może braku doświadczenia. To nie było już istotne. Spojrzałem na ich twarze - niewątpliwie posiedli wielką moc, byli silnymi, utalentowanymi i godnymi podziwu czarodziejami, których poświecenie i odwaga nie zostanie zapomniane. Zakon Feniksa potrzebował jednak reorganizacji. Struktura, jaką stworzyła profesor Bagshot, wyraźnie się nie sprawdzała, skoro wróg zdobył tak miażdżącą przewagę.
- Pozwól, sir, że zapytam. Czy w takich wypadku wszyscy będziemy się dzielić na konkretniejsze, bardziej wyspecjalizowane oddziały, czy pojedyncze osoby, mające pieczę nad daną dziedziną, będą wyznaczać innych do poszczególnych zadań?
Inni nie mieli pytań - ja tak.
Drgnąłem lekko, kiedy z ust Williama padło imię siostry. Czułem się osobiście odpowiedzialny za stan Lydii. Za to, że nie mogła się pozbierać. Wiedziałem, że ją zawiodłem. Nic nie mogłem jednak już zrobić dla niej - poza wzięciem kilku spraw Zakonu Feniksa w swoje ręce.
W obliczu kolejnej próby ściągnięcia tej organizacji na skraj przepaści nie mogłem pozostać obojętny.
- W tym momencie powinno nas interesować pokonanie Lorda Voldemorta, a nie odgrzebywanie starych spraw z przeszłości i ponowny proces półolbrzyma, bo tak wam się coś wydaje. Nie mówię, że wymyślił to wszystko sam - tu spojrzałem w kierunku Ministra Magii - mówię, że jako półolbrzym może być wykorzystywany przez przebieglejszych od siebie - odparłem zimnym tonem w stronę Alexandra, który poruszył temat otwarcia Komnaty Tajemnic, choć nawet nie uczęszczał do Hogwartu i nie wiedział co wtedy naprawdę miało miejsce. Nikt z nas nie wiedział.
Nawet jeśli zaś wspomniany Rubeus nie był pod wpływem wroga, to szczerze wątpiłem w przydatność półgłówka bez różdżki. Jego obecność mogła nam bardziej zaszkodzić, niż pomóc.
Zamilkłem, kiedy rozgorzała dyskusja o tajemniczej pannie Forsycji Crabbe, która nieoczekiwanie stała się niemal gwiazdą tego spotkania. Poświęcono jej tyle czasu i słów, że nie dowierzałem własnym uszom Zamiast skupić się na tym, aby zaplanować coś konkretnego - opowiadano jej historię rodzinną. Słuchałem tego wszystkiego ze zmarszczonymi brwiami, przenosząc wzrok to z jednego, to z drugiego. Asbjornowi nie dziwiłem się wcale - były truciciel mógł chcieć tu wciągnąć dawnych znajomych. Cattermole udowodnił, ze więcej miał buty niż rozumu. Najwyraźniej sama wiedza o starożytnych runach niewiele mogła, co potwierdził także i Skamander, wspominając o Tangwystl. Pamiętałem ją ze szkolenia o runach jeszcze w Departamencie Przestrzegania Prawa - miała sporą wiedzę, wydawała się jednak wyjątkowo specyficzna, trudno się z nią rozmawiało. Ufałem osądowi Anthony'ego w jej kwestii.
- Bardzo to wzruszająca i smutna historia panny Crabbe, podsumujmy jednak. Przed kilkoma miesiącami napisała do ciebie, Anthony, obca dziewczyna, niby przypadkiem. Nie wiedziała kim jesteś. Od lipca ci się zwierza i dalej nie wie kim jesteś. Powierza obcemu, powtarzam - obcemu człowiekowi, o którym rzekomo nic nie wie - rodzinne sekrety, tajemnice i rzekome relacje z pogrzebu Alpharda Blacka i zna tożsamości Rycerzy Walpurgii. Człowiekowi, którego nie zna w ogóle proponuje, że zaryzykuje utratą pracy, wolności, a może nawet życia, by fałszować dokumenty w Biurze Kontroli Wilkołaków? Skąd ona miałaby w ogóle wiedzieć, że zależy nam na wilkołakach? Dlaczego zaproponowała akurat to? A ty jesteś przekonany, że można jej zaufać, bo ma problemy z ojcem, tak? - spytałem głośno, spoglądając z zawodem w stronę Macmillana, bo miałem go za bardziej odpowiedzialnego i rozsądnego człowieka. Najwyraźniej się jednak pomyliłem. - Czy jestem naprawdę jedynym, któremu wydaje się to co najmniej nielogiczne i pozbawione sensu? - spytałem sceptycznie. Pomysł z porywaniem Forsycji Crabbe, wysunięty przez Alexandra, wydawał mi się co najmniej śmieszny i absurdalny. - Sugerujesz również, że losowa, nic nieznacząca urzędniczka jest bardziej warta naszej uwagi, niż kobieta bezpośrednio powiązana ze Śmierciożercą? Na Merlina, jesteśmy tutaj, aby walczyć na wojnie, a nie rozwiązywać problemy rodzinne zbuntowanych dziewcząt.
Minister Magii jednak nie zdecydował się sprzeciwić tym pomysłom, choć do tematu podchodził wyjątkowo ostrożnie i z dystansem - czym wzbudził we mnie jeszcze większy szacunek.
Im dalej w las, tym było gorzej. Gdybym tylko coś pił, kiedy poruszono temat portu nad Tamizą w Londynie to zakrztusiłbym się.
- Mam wrażenie, Keatonie, że w Londynie istnieją zatem dwie dzielnice portowe. Ta, którą znam od lat ja to bynajmniej nie jest miejsce ludzi szlachetnych i gotowych do buntu w imię ideałów, czy obrony słabszych. Wielokrotnie prowadziłem tam różnorakie śledztwa. To siedlisko czarnej magii i nie dziwi mnie, że ten cały Goyle, Rycerz Walpurgii, przejął tam władzę. Port to dom dla wszelakich mętów, marginesu społecznego, miejsce, gdzie kwitnie przestępstwo, oszustwo i zbrodnia. Tacy ludzie trzymają się z tymi, którzy mają władzę. Nie chce mi się wierzyć, że teraz, nagle, obudzili się, by zbuntować się przeciwko Malfoyowi. Słuchałeś w ogóle tego, co powiedziała Hannah o twojej siostrze? Nie znajdujesz kobiety właściwszej niż Philippa Moss, która jak mówi Wright, chce przegnać z portu wszystkich i uczynić z niego jakieś swoje królestwo? Tak się składa, że i ja ją poznałem na to wychodzi. W czerwcu, kiedy obchodzono urodziny Ministra Magii, Biuro Aurorów organizowało statek, na którym udało nam się wydostać wielu mugolaków i niemagicznych, byłem w Parszywym Pasażerze, by rozmówić się z kapitanem. To kobieta butna, bezczelna, nie mająca szacunku do drugiego człowieka i cała akcja mogła pójść z dymem - oświadczyłem pewnym tonem, skupiając badawcze spojrzenie na twarzy Burroughsa. U licha. Rineheart od początku mówił mi, że Zakon Feniksa nie był złożony z samych aurorów, wyszkolonych do walki mistrzów pojedynków i strategów, a ludzi zwykłych, utalentowanych, nie mających jednak doświadczenia. Spodziewałem się jedynie więcej rozsądku i chłodnej oceny sytuacji. Zwłaszcza po tym wszystkim, co ostatnio musieliśmy przechodzić przez Justine i Steffena.
Na całe szczęście był także i William, którego planu wysłuchame z uwagą i zaciekawieniem. Jego plan na zabezpieczenie Oazy, organizację planu potencjalnej ewakuacji, tak na wszelki wypadek był słuszny i potrzebny. Zwłaszcza po tych wszystkich rewelacjach, których musieliśmy wysłuchać.
- Możesz na mnie liczyć, Williamie - powiedziałem i skinąłem mu głową, kiedy zasugerował, by zainteresowani pomocą w jego projekcie zostali w Ratuszu dłużej, by omówić to bardziej szczegółowo. Nic się nie stanie, jeśli wyruszymy ze Skamanderem do Dorset godzinę lub dwie później.
Kiedy odezwała się Maeve spojrzałem w jej stronę. To było pierwsze spotkanie czarownicy, a wysunęła jedną ze słuszniejszych propozycji.
- Stworzenie siatki informatorów, szpiegów byłoby wręcz wskazane. Mamy wśród nas więcej metamorfomagów. Sprawdzenie plotek i pogłosek mogłoby nam przeszkodzić w atakach. Sianie wśród szmalcowników dezinformacji również jest niegłupim pomysłem. Myśląc zaś o tym przychodzi mi do głowy także co innego. Zgodziliśmy się już, że naszym planem na najbliższy czas powinno być umocnienie granic półwyspu kornwalijskiego i hrabstw, które poparły lorda Prewetta. Zaczynając od informatorów mogliśmy posiąść wiedzę o szmalcownikach, bo to oni wyrastają na coraz większy problem. Wyłapują niewinnych ludzi, mugolaków nawet w Kornwalii, Devon, Dorset. Tak jak wspomniany Schmidt. Robią to dla pieniędzy, ale to nie są ludzie przypadkowi. Muszą być zorganizowani. Mieć sieć powiązań i kontaktów w tych hrabstwach. Chciałbym na tym się skupić. Zniszczyć to i wykurzyć ich z półwyspu - przynajmniej to byłby kolejny krok, by zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo i budować ich zaufanie do nas - zaproponowałem. Nie chciałem już więcej czasu tracić na osoby, które w moim mniemaniu przyniosą więcej szkody niż pożytku Zakonowi Feniksa. Powinniśmy się skupić na rozplanowaniu konkretnych działań. Omówiono już i rozdzielono obowiązki w sprawie zapasów, Oazy i spichlerza, rozważano sięgnięcie po wsparcie Irlandii - nie byłem politykiem i nie znałem tego kraju, dlatego nie zdecydowałem się wypowiedzieć. W tej materii ufałem Vincentowi.
Tak jak inni umilkłem, kiedy głos ponownie zajął Harold Longbottom ogłaszając, że z dniem dzisiejszym Gwardia Zakonu Feniksa zostaje rozwiązana, a jej miejsce zająć ma zaś Kapituła. Sądziłem, że rozumiałem powody takiej decyzji. Na barkach Alexandra i Justine spoczęła za duża odpowiedzialność, którą trudno było im dźwigać. Może z racji wieku, może braku doświadczenia. To nie było już istotne. Spojrzałem na ich twarze - niewątpliwie posiedli wielką moc, byli silnymi, utalentowanymi i godnymi podziwu czarodziejami, których poświecenie i odwaga nie zostanie zapomniane. Zakon Feniksa potrzebował jednak reorganizacji. Struktura, jaką stworzyła profesor Bagshot, wyraźnie się nie sprawdzała, skoro wróg zdobył tak miażdżącą przewagę.
- Pozwól, sir, że zapytam. Czy w takich wypadku wszyscy będziemy się dzielić na konkretniejsze, bardziej wyspecjalizowane oddziały, czy pojedyncze osoby, mające pieczę nad daną dziedziną, będą wyznaczać innych do poszczególnych zadań?
Inni nie mieli pytań - ja tak.
becomes law
resistance
becomes duty
Z ogromnym zainteresowaniem słuchała Vincenta. Uważała jego pomysł za trudny do wykonania, ale naprawdę dobry. Sama też z resztą o tym myślała, ale natłok wrażeń w ostatnim czasie skutecznie odwrócił uwagę przynajmniej na chwilę. - Uważam, że pomysł Vincenta jest świetny i warto go rozszerzyć. Wojna nie pokazała pełni swoich sił również w Szkocji, choć zdecydowanie czujemy już jej oddech, podczas ewakuacji mogliśmy to wyczuć. Znam wielu czarodziejów, którzy mogliby poprzeć naszą sprawę. W dodatku nałożyłoby się to z planami naszych działań wojennych. Anthony, z pewnością również chciałbyś mi z tym pomóc, prawda? - Zwróciła się z tym do Macmillana, w końcu jego korzenie mogą zrobić wrażenie na Szkotach. Wysłuchała też tego, co mówił Skamander apropo portu. - Oni tak łatwo się nie przesiedlą, jednak jeśli byliby do tego zmuszeni, Lancastshire jest po drugiej stronie kraju, a wielu ludzi z portu, nieważne czy to ostatni dranie czy nie, są utalentowanymi żeglarzami, dzięki nim może zakwitnąć transport, ale statki z kontynentu musiałyby okrążać całe wyspy i drastycznie zmienić swoje trasy by trafić choćby do Heysham... Dlatego jeśli już, proponowałabym... Edynburg. Choć to tylko teoretyczne rozważania, w tej chwili musielibyśmy się bardzo postarać, by w ogóle móc pertraktować z tą bandą padalców, zrobią to co będzie dla nich wygodne. - Usiadła wygodniej, powoli słuchając tego, co wszyscy mają do powiedzenia, jednak nie wypowiadała się na tematy takie jak spichlerz czy rozbudowa Oazy, choć z pewnością tyle ile mogła pomoże - choć nie była przecież inżynierem, pomoc z przeniesieniem desek to nie był żaden problem. Lubiła zajmować się takimi rzeczami - odsuwały myśli od takiego zwykłego rozmyślania nad tym co złe. Zatrzymała się na chwilę na Macmillanie, a zaraz po chwili również na Ollivanderze... Zaraz, Herbert Grey? - Ja chciałam zwrócić się do jego brata... Halberta. Pracuje dla pana, panie Archibaldzie. Znam go bardzo dobrze... - zrobiła krótką pauzę. - Jest alchemikiem, z pewnością będzie to dobra pomoc dla Asbjorna.
Wystarczyło jedno zdanie Cedrica i oparła podbródek na dłoni, patrząc na niego trochę znudzona. - Z chęcią wysłucham jaki masz plan na pokonanie Lorda Voldemorta, Dearborn. - Zwłaszcza pewnie nikogo nowego nie włączając w ich szeregi, skoro był temu tak przeciwny. Była też bardzo zaskoczona Maeve, bo właśnie podawano jej szpiega na tacy, a ona zupełnie jakby tego nie słyszała. Nie interesowała jej Moss, wiedziała, że ten temat i tak przewinął się przez usta wielu Zakonników, więc po prostu odpuściła wypowiadanie się na ten temat. Musiała jednak zgodzić się nieco z Cedriciem - port zawsze wydawał jej się raczej ośrodkiem przestępczości. Z drugiej strony sama nie miała czystego sumienia i miała swoje powody by robić pewne rzeczy, a nie miała tak ograniczonego spojrzena na świat, by nie rozumieć, że trudne sytuacje popychają ludzi do skrajnych zachowań.
Zabawne też, że osoba, która najgłośniej mówiła o umocnieniu pozycji, nie uczestniczyła nawet w akcji zdobywania zaufania w Somerset. Najwyraźniej mieli tutaj dobrych mówców, perfekcyjnych na polityków.
Ponownie spojrzała na Longbottoma, bardzo spokojnie, wyczuwając ton jego głosu. Kiedy zwrócił się do niej bezpośrednio, to co powiedział zupełnie nie pasowało jej do tego karcącego tonu. - Tak, sir, właśnie powiedziałam, że nie powinni działać pojedynczo... - Wydawało jej się, że to wymagało doprecyzowania. Zamilkła, gdy ponownie padło jej nazwisko.
Miała wrażenie, że przynajmniej przez ułamek sekundy poczuła na sobie o wiele więcej spojrzeń niż była przygotowana. Nie wydała z siebie wtedy nawet zająknięcia, po prostu słuchała dalej. Sama zmiana... Wydawała się bardzo na plus. Dawno już potrzebowali docenienia nie tylko postawy walecznej, ale również pomocy na wszelkie inne sposoby - przy budowach, przy zapasach, przy leczeniu. - Czy to znaczy, że będziemy tworzyć coś w rodzaju... Rządu? - Dopytała. Kwestia była intrygująca. - Jeśli ktokolwiek ma się zgłosić do Kapituły, wydaje mi się, że potrzebujemy więcej informacji o tym, jak ma funkcjonować lub jakie umiejętności będą potrzebne, by zająć w niej miejsce. - Odetchnęła głęboko. - Sir jeśli... Jeśli to jest zapowiedź zalążka nowego świata, który będziemy tworzyć, chciałabym mieć prośbę. Nigdy nie odmówiłam Twojemu rozkazowi, nawet jeśli wykonanie wymagało ode mnie poświęcenia i złamania wartości, które kiedyś były dla mnie najistotniejsze i proszę tylko, byśmy nie budowali naszego nowego świata na kolejnych uprzedzeniach. Jeśli to będzie czyniło mnie w waszych oczach - przesunęła teraz wzrokiem po stole, sugerując tym, że zwracała się do wszystkich Zakonników - naiwną, jestem w stanie to znieść. Chcę tylko wierzyć, że to nasz świat, będzie tym lepszym.
Wystarczyło jedno zdanie Cedrica i oparła podbródek na dłoni, patrząc na niego trochę znudzona. - Z chęcią wysłucham jaki masz plan na pokonanie Lorda Voldemorta, Dearborn. - Zwłaszcza pewnie nikogo nowego nie włączając w ich szeregi, skoro był temu tak przeciwny. Była też bardzo zaskoczona Maeve, bo właśnie podawano jej szpiega na tacy, a ona zupełnie jakby tego nie słyszała. Nie interesowała jej Moss, wiedziała, że ten temat i tak przewinął się przez usta wielu Zakonników, więc po prostu odpuściła wypowiadanie się na ten temat. Musiała jednak zgodzić się nieco z Cedriciem - port zawsze wydawał jej się raczej ośrodkiem przestępczości. Z drugiej strony sama nie miała czystego sumienia i miała swoje powody by robić pewne rzeczy, a nie miała tak ograniczonego spojrzena na świat, by nie rozumieć, że trudne sytuacje popychają ludzi do skrajnych zachowań.
Zabawne też, że osoba, która najgłośniej mówiła o umocnieniu pozycji, nie uczestniczyła nawet w akcji zdobywania zaufania w Somerset. Najwyraźniej mieli tutaj dobrych mówców, perfekcyjnych na polityków.
Ponownie spojrzała na Longbottoma, bardzo spokojnie, wyczuwając ton jego głosu. Kiedy zwrócił się do niej bezpośrednio, to co powiedział zupełnie nie pasowało jej do tego karcącego tonu. - Tak, sir, właśnie powiedziałam, że nie powinni działać pojedynczo... - Wydawało jej się, że to wymagało doprecyzowania. Zamilkła, gdy ponownie padło jej nazwisko.
Miała wrażenie, że przynajmniej przez ułamek sekundy poczuła na sobie o wiele więcej spojrzeń niż była przygotowana. Nie wydała z siebie wtedy nawet zająknięcia, po prostu słuchała dalej. Sama zmiana... Wydawała się bardzo na plus. Dawno już potrzebowali docenienia nie tylko postawy walecznej, ale również pomocy na wszelkie inne sposoby - przy budowach, przy zapasach, przy leczeniu. - Czy to znaczy, że będziemy tworzyć coś w rodzaju... Rządu? - Dopytała. Kwestia była intrygująca. - Jeśli ktokolwiek ma się zgłosić do Kapituły, wydaje mi się, że potrzebujemy więcej informacji o tym, jak ma funkcjonować lub jakie umiejętności będą potrzebne, by zająć w niej miejsce. - Odetchnęła głęboko. - Sir jeśli... Jeśli to jest zapowiedź zalążka nowego świata, który będziemy tworzyć, chciałabym mieć prośbę. Nigdy nie odmówiłam Twojemu rozkazowi, nawet jeśli wykonanie wymagało ode mnie poświęcenia i złamania wartości, które kiedyś były dla mnie najistotniejsze i proszę tylko, byśmy nie budowali naszego nowego świata na kolejnych uprzedzeniach. Jeśli to będzie czyniło mnie w waszych oczach - przesunęła teraz wzrokiem po stole, sugerując tym, że zwracała się do wszystkich Zakonników - naiwną, jestem w stanie to znieść. Chcę tylko wierzyć, że to nasz świat, będzie tym lepszym.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Z uwagą, ogromnym skupieniem wsłuchiwał się w słowa kolejnych uczestników spotkania. Lekko ściągnięte brwi wskazywały, iż analizuje wszystkie informacje, układa je w logiczną całość. Westchnął krótko przesuwając dłonią po zarośniętej twarzy; nie spodziewał się, że cykliczne zgromadzenie przybierze tak aktywną i wielowątkową formę. Przez cały czas, odkąd o wiele czynniej wtrącał się w przebieg dyskusji, siedział pochylony do przodu lustrując profile współrozmówców. Palce zaplecione na drewnianym blacie poruszały się w niezidentyfikowanym, lekko nerwowym rytmie, on zaś koncentrował się na twarzy wygłaszającego konkretne zdania. W tym momencie był to sam Sir Longbottom. Kiwał lekko głową zgadzając się z prezentowanym podsumowaniem. Na krótką chwilę wrócił myślami do wypowiedzi byłej szlachcianki wspominającej o radykalizacji poczynań członków rebelianckiej organizacji. Niewątpliwie zgadzał się z jej słowami, podobne przemyślenia nawiedziły go, gdy przy pomocy wybranych uczestników zdejmował szereg przekleństw nałożonych na ciało wyratowanej z ciemnego podziemia Gwardzistki. Wróg nie miał skrupułów, sięgał po najokrutniejsze, ostateczne środki aby zyskać przewagę, zgładzić i złamać swego oprawcę. Mogli wykorzystać ich własną broń, działając w sposób rozsądny, zaplanowany, zgodny z wyznawaną ideologią. Nakładali pułapki, których prawdziwe działania pozostawało wiele do życzenia; potrafiły wyrządzić dotkliwe i wielowymiarowe skutki. Mogli posłużyć się tajemną wiedzą dotyczącą sztuki nakładania klątw, która wspomogłyby konkretne działania, unieruchomiła, wyśledziła przeciwnika, przewidziała jego ruchy, zabezpieczyła daną lokację przed natychmiastowym przejęciem. Nie był fanatykiem, pragnął kompromisu, znalezienia najwłaściwszego rozwiązania. Jego głowa pulsowała od natłoku myśli, zmarszczka na czole pogłębiała się jeszcze bardziej. Takowe rozważania zachował jednak na później, chciał przedyskutować je w węższym gronie, sprawdzić czy nie zgubił się po drodze, zabłądził zdecydowanie zbyt daleko, zrozumiał wszystko poprawnie. Wychylił się jeszcze bardziej, gdy temat poruszany przez prowadzącego skupił się na jego propozycji, realnym pomyśle. Analizował również wypowiedzi przedmówców, lecz to na jego słowa liczył w tym momencie najbardziej. Znajdując moment na własną wypowiedź, przetrzymał krótki moment ciszy, odchrząknął i powiedział: – Oczywiście, zgadzam się, że z odpowiednią podkładką, realnymi, widocznymi sukcesami będziemy mogli realizować taki plan na zdecydowanie większą skalę terytorium naszych sąsiadów. Musimy do tego dążyć i chciałbym się do tego przyczynić. – zaznaczył na wstępie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. Przejechał spojrzeniem po zgromadzonych, którzy zdążyli zabrać głos w tej sprawie, na dłużej zatrzymując się na siedzącym nieopodal Macmillanie oraz blondwłosej Figg. – Mam tutaj na myśli, abyśmy zaczęli również od małych działań, powolnych kroków, aby odczarować złe imię naszej organizacji… Bo przecież dobrze wiemy w jakim świetle stawia nas wróg. – zauważył śmiało stykając się z różnoraką formą obrzydliwej propagandy. – Moglibyśmy zacząć od odwiedzania i odszukania obozów uciekinierów rozsianych po całym kraju. Moglibyśmy wesprzeć ich w podobny sposób, c na naszych ziemiach, wybadać nastroje, chęć do walki, przekalkulować realne wsparcie w postaci doświadczonych czarodziejów. Poczta pantoflowa to naprawdę skuteczny i rzetelny sposób komunikacji. – wyjaśnił, proponował, przesuwając błękitne tęczówki, utrzymując je na aparycji Ministra. – Budujmy ich wiarę oraz zaufanie, nie przesadzając z zapewnieniami czy niepokrytymi obietnicami. Bądźmy realistami, którzy cały czas walczą pokazując swoją determinację, oddanie i zaangażowanie. Wyjdźmy od tego, że rozumiemy ich położenie, wiemy czego się obawiają, z czym zmagają się na co dzień. – kontynuował jeszcze, aby cała koncepcja wybrzmiała pewniej, dosadniej. Pomysł, który przedstawił nie był słowami rzuconymi na wiatr: – Chciałbym oddać się tej sprawie, oczywiście nie kosztem pierwszorzędnych ustaleń, które padły dzisiaj na forum, a także skupienia się przede wszystkim na Anglii. Wszystko ma swoje priorytety. Zacznę od rozeznania w najbliższej okolicy, powoli rozszerzając obszar. Przyjmę każdy kontakt, który posiadacie na terytorium Irlandii, a także każdy pomysł koncepcję, czy ręce do pomocy. – dodał jeszcze na koniec licząc na krótką aprobatę przewodniczącego, wsparcie pozostałych sojuszników. Przedstawiając propozycję związaną zaopatrzeniem Oazy, skinął głową w stronę Lorda Prewetta, który z ochotą przystał na jego na jego niewielki projekt, aby po chwili spojrzeć na ciemnowłosą Wright, której słowa miały wiele słuszności: – Zgadzam się Hannah. Powiększyć, postawić drugą, mam u siebie sporo miejsca na takie działanie. Ręce do pracy byłby zawsze mile widziane. Bez problemu byłbym w stanie zorganizować miejsce dla pracowników. To wszystko jest jeszcze do przemyślenia i przedyskutowania. – westchnął krótko licząc, że ich dywagacje przeniosą się na realne działania. Był otwarty, zmotywowany do działania. Choć codzienny natłok obowiązków wzrastał z każdym dniem, bez problemu nałożyłby na siebie kolejne, równie wymagające. Odwrócił głowę w stronę Macmillana, aby następnie skierować ją w stronę Figg. Kojarzył sylwetki braci Grey, z czego nieco bliższa była mu postać starszego z nich. Pamiętał, że jeszcze w szkole świetnie radził sobie z zielarstwem, wykazując nie lada zainteresowanie, jednakże od wielu lat nie miał z nim żadnego kontaktu. Nie chciał na ten moment bezpośrednio wcielać go do planu biorąc odpowiedzialność, lecz nie zamierzał porzucić możliwości kontaktu. Odnowienie znajomości mogłoby okazać się pod tym względem naprawdę cenne. Ze skupieniem wsłuchał się w plan prezentowany przez Williama. Imponująca kreacja robiła na nim duże wrażenie. W myślach przyznawał się sam przed sobą, iż wielu aspektów codziennego życia nie brał pod uwagę. Były przecież tak oczywiste, potrzebne, pozwalające uchronić mieszkańców wyspiarskiego azylu. Źrenice rozszerzały się coraz mocniej, a głowa kiwała w rytm konkretnych, wybiórczych zdań. Ponownie pożałował, że nie zabrał niczego do pisania. Kiedy mężczyzna skończył wypowiedź, a pierwsi zainteresowany wyrazili swoje wsparcie, on też zabrał głos: – Tak jak rozmawialiśmy już kiedyś Billy, pomogę w czym będzie trzeba. – uniósł kącik ust do góry spoglądając kątem oka na oddalonego przyjaciela. Temat przesunął się na sylwetki sojuszników. Nie znał ich tożsamości, lecz słuchając poszczególnych wypowiedzi starał się wizualizować pewien obraz. Cieszył się, że niektórzy z nich, od samego początku wykazywali się skrupulatnym i oddanym działaniem. Nastroje zmieniły się, gdy na językach Zakonników pojawiły się wybiórcze osobistości. Wychylając się jeszcze mocniej znów zmarszczył brwi w mocnym zastanowieniu, koncentrując się na kwestiach związanych z portem. Omawiana sylwetka drobnej barmanki wzbudziła kolejne kontrowersje. On sam rozważał domniemane powiązanie swojego ojca z ów delikwentką; czy mogła być pokrewną przyczyną jego zniknięcia? Nie miał wątpliwości co do sytuacji w porcie; znał to miejsce, mieszkał tam przez kilka dobrych miesięcy, miał pewne odniesienie. Dobrze wiedział, iż tamtejsi mieszkańcy nie chcą bawić się w politykę. Dbają jedynie o własne potrzeby, przyjemności, wymagania nie mając żadnych ograniczeń. Nie da się nad nimi zapanować, zmusić do pewnego działania, wydawać rozkazy, które będą wypełniać od zaraz, bez ostatniego, parszywego słowa sprzeciwu. Byli zbuntowani, od lat pozostawieni sami sobie, dbający o własne, pierwszorzędne potrzeby. Wiedział, że znalazłyby się jednostki, które poszłyby na kompromis, stanęły do walki, porzuciły wypracowany komfort, lecz jaki wielki odsetek całości mieszkańców stanowili? – Co do kwestii portu zgadzam się z Skamanderem i Dearbornem. Pomysł przesiedlenia wydaje się rozsądny, byłoby to coś w rodzaju kompromisu, na który mogliby przystać przekonani odpowiednimi korzyściami i argumentami. Nie sądzę, że przystaliby na to na sucho. Nie zakładałbym, oczywiście bez urazy, że specyficzni mieszkańcy portu stanęliby do walki od razu, ochoczo opowiadając się po konkretnej stronie. Oni dbają jedynie o własne potrzeby, nie interesując się szeroko pojętą polityką. Jeśli kwestia przesiedlenia miałaby wejść w życie, mógłbym pomóc w jej organizacji, nadzorze, dopracowaniu wersji finalnej. – zakomunikował zerkając głównie na Anthoniego. Odbił się od blatu opadając na krzesło, czuł znużenie, pierwsze oznaki bólu głowy. Oparty o dość niewygodny zagłówek, słuchał kontynuacji tematu związanego z tajemniczą Crabbe, której tożsamość migała w odmętach pamięci, a także nowej postaci, niejakiej Huxley. Wykorzystanie tej drugiej jako potencjalnej informatorki było dobrym pomysłem, jednakże obawiał się, że zdecydowanie zbyt duże powiązanie z wrogiem, mogło wpędzić ich w nieoczekiwaną i niechcianą pułapkę. Przeciwnik był przebiegły, kombinował na każdym kroku. Ktoś musiałby sprawować nad nią stałą pieczę, patrzeć na ręce, codzienne poczynania. Nie skreślał jednak takiego rozwiązania. Znów kiwał głową miarowo słysząc wątpliwości Dearborna, który kontynuował temat dziewczyny z listu. Fragment odczytany przez Macmillana nie zmniejszał jego wątpliwości. Cała ta sytuacja była ogromnie podejrzana, nie rozumiał dlaczego część zgromadzonych upierała się nad podjęciem kolejnego ryzyka. Nie mieli czasu na tak ogromne i angażujące poczynania, musieli realizować plan, nad którym dyskutowali właśnie teraz, na bieżąco. Zawiesił się podczas gdy Minister ogłaszał nową strukturę Zakonu Feniksa. Nie zdążył przyzwyczaić się, konkretnie zapoznać z tą, która obejmowała dotychczasowe podziały. Podniósł przymrużone powieki spoglądając na Farleya, aby na dłużej skoncentrować się na drobnej, oddalonej o zbyt wiele centymetrów blondynki. Ponownie pożałował, że nie znajdował się tuż obok, starał się zrozumieć jak się teraz czuła. Nie spoglądała w jego stronę - będzie musiał zorganizować im czas zaraz po spotkaniu. Westchnął krótko analizując przedstawiony koncept. – Czy liczba osób zgłaszających się do Kapituły, będzie ograniczona, a kandydatury odpowiednio wybierane, selekcjonowane? – uniósł przymglony wzrok jasnych tęczówek w stronę Ministra. Nie zastanawiał się jeszcze ad konkretną propozycją, nie miał do tego głowy, potrzebował czasu, nie wiedział czy chciał, powinien angażować się w to tak mocno. Czy był do tego odpowiedni, właściwy? Chciał przekalkulować czy miałby jakiekolwiek szanse, czy dysponuje ogólnym, wystarczającym doświadczeniem. Był tu nowy, nie chciał się panoszyć, wzbudzać opinii zbyt pewnego siebie, idącego za bardzo do przodu, wykorzystującego rozgłos, który rozpoczął znienawidzony rodziciel. Był pokorny, powściągliwy. Podchodził do wszystkiego na chłodno i bez emocji. Wygrała wrodzona ciekawość. Lubił też porządek, przede wszystkim gdy zdobywał i konfrontował się z zupełnie nowymi informacjami.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ratusz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda