Wydarzenia


Ekipa forum
Rzeka Lyn
AutorWiadomość
Rzeka Lyn [odnośnik]06.04.21 23:10

Rzeka Lyn

Rzeka w hrabstwie Devon, która swój początek bierze z połączenia dwóch rzek: West Lyn i East Lyn, które łączą się kilkaset metrów przed ujściem do Kanału Bristolskiego w niewielkiej czarodziejskiej mieścinie - Lynmouth. Wędrując jej brzegiem w ciągu godziny można dotrzeć do miasteczka Barbrook, dalej na południe rzeka rozwidla się ku Furzehill i Shallowford tam kończąc swój bieg. Jednym z najbardziej znanych miejsc na rzece jest wąwozów Geln Lyn. Nagły uskok ziemi w lesie znajdującym się pomiędzy dwoma wioskami tworzy na rzece dość urokliwą kaskadę wodną otoczoną kamieniami i rosnącą wokół roślinnością. W odpowiednim okresie w rzece można natknąć się na jeżanki i pstrągi. Okoliczne lasy zamieszkuje sporo jeleni i łosi, na drzewach dostrzec można przemykające wiewiórki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]07.04.21 1:49
17 października

Wściekał się w myślach, bo sprawy przybierały zawsze niekorzystny obrót wtedy, kiedy liczył na łut szczęścia. Nic nie wskazywało na to, by wieczór zakończył się zwykłą wiejską burdą. Nie mieli tego w planach. Właściwie, nie mieli żadnych planów. Uśmiech fortuny, którym okazały się dwie śliczne istoty szybko przysłonił splot niefortunnych zdarzeń. Marcel miał perfidne szczęście do utraty przytomności w najmniej oczekiwanych momentach. O ile podczas tańca przyjął to ze spokojem, tak teraz serce wciąż waliło mu w piersi na myśl, że ucierpiał podczas bijatyki i był na skraju życia i śmierci. Wpierw prowadzili go wspólnie, a później, poniósł go jeszcze sam, na plecach, resztkami sił, walcząc z zawrotami głowy, chcąc odciągnąć go jak najdalej od potańcówki w Lynmouth. Krew na karku i we włosach zdążyła już porządnie zakrzepnąć. Koszula wpierw lepiła mu się nieprzyjemnie do skóry, by potem drapać go upiornie zarówno z tyłu, jak i na piersi. Za każdym razem, gdy przecierał zapchany nos, kilka kropel świeżej krwi spływało znów nad wargę. Perfekcyjnie wymierzony cios bardziej od cieknącej raz po raz juchy wzbudzał w nim na nowo frustrację i gniew. Waltler Srenet, nawet jeśli pokonany i porzucony wśród przyjaciół na skurzonych deskach, będzie się mu odbijał czkawką jeszcze przez długi czas, a jego parchaty pysk śnił po nocach, nie dając zapomnieć o tym jednym, perfidnym ciosie.
Musieli oddalić się jak najbardziej. Atmosfera zrobiła się gorąca, uciekli korzystając z zamieszania, ale kwestią czasu było wezwanie osób odpowiedzialnych za porządek. Rzeczy, w tym kurtki, zostały w ciasnym pokoju na strychu; wiedział, że Marcel zamierzał tam wrócić, nie odzywał się. Milczał większą część drogi, dusząc w sobie serię nieszczęść, które popsuły im wszystkim wieczór. Było coraz zimniej. I choć jego wciąż grzała krew i płynąca w niej adrenalina, czuł, że dziewczyny obok drżały już z zimna. Nie mogli im pozwolić, by wracały same. To wszystko co się stało było dowodem na to, że chwilowe przymknięcie oka lub pary oczu może zwiastować katastrofę, ale i niebezpieczeństwo.
Zatrzymał się nagle. Kiedy zza pleców dobiegł go stukot podków uderzanych o bruk, a potem trzask zaklęcia, którego promienia jednak nigdzie za nimi nie widział, ściągnął brwi ku sobie i wrócił do wszystkich.
— Musimy zejść z drogi.— Właściwie gdyby miał pewność, że ich śladem mógł podążyć oszalały z miłości Walter, albo podjudzony żądzą zemsty laluś z przyjemnością wyszliby z Marcelem im na przeciw. Gdyby wraz z bandą fujar ruszyliby za nimi w pościg, mile połechtaliby jego ego. Ale nie wiedział. Nikt nie wyciągnie ich stąd, jeśli wpadną w większe kłopoty. Zszedł z drogi, zboczył w trawę, nie czekając aż nad głowami świsną czarodzieje na miotłach, albo za plecami ruszą konie. Przed nimi w oddali majaczył las — ten był obietnicą spokoju i bezpieczeństwa. Wysokie, gęsto splecione korony drzew ochronią ich przed rzęsistym deszczem, jeśli lunie z nieba, odległość osłoni ich przed spojrzeniami rozjuszonych ogierów.
Szum wody, tuż po przekroczeniu linii drzew dobrze wróżyła. Prowadził, zatrzymując się dopiero, kiedy dotarł na zbocze prowadzące do spokojnej, przyjemnie szemrzącej rzeki. Niecka osłaniała przed wiatrem, to było idealne miejsce na odpoczynek i doprowadzenie się do porządku. Nie mogli ich poprowadzić w takim stanie, przypominając ofiary toczącej się wojny albo ulicznych zabijaków. Poczekał, będąc właściwie pewnym, że Marcel pomoże dziewczynom zejść — czuwając nad tym, by nie usnął w międzyczasie, może też gotów, by ofiarować własną dłoń do zejścia w razie potrzeby. — Wszystko gra?— spytał przyjaciela markotnie, nie spuszczając z niego wzroku. Wciąż nie był pewien, czy ta rana, nawet jeśli szczęśliwie uleczona przez Nealę — za co był jej prawdziwie wdzięczny, nawet jeśli tego nie okazał — nie zagrażała wciąż jego życiu. — Rozpalimy tu ognisko, wygląda na to, że jest spokojnie.— Nie było w pobliżu żadnych śladów dzikich zwierząt. Na pierwszy rzut oka.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]08.04.21 1:48
Zdawało się, że gniew wprawiał krew w wrzenie, ale ustępująca adrenalina przypominała mu, że był tylko człowiekiem; nie pamiętał nic prócz przeszywającego bólu, kiedy jego ciało upadło bezwładnie, pochłonięte słodkim snem, który powrotnie przywołał najstraszliwsze krwawe koszmary. Bestie goniły go ze wszystkich stron, ich długie pazury wbijały się w jego ciało, pod żebro, we śnie krzyczał, we śnie cierpiał, drżał z bólu, pożerany i rozszarpywany przez dzikie zwierzęta. Ten niepokój, ten ból, dało się pewnie odczytać z jego twarzy, kiedy nieśli jego bezwładne ciało. Już nie krwawił, szybka i sprawna pomoc Neali pozwoliła oczyścić ranę ze szkła i zatamować krwawienie. Wydawał się bledszy niż wcześniej, jego krew zalała podłogę tamtego pubu - dla ciała zostało jej niewiele, wzmagając poczucie przenikliwego chłodu, z którego jednak niewiele sobie robił. Kiedy przytomność do niego wróciła, był już daleko; odzyskana władza w dłoniach pozwoliła zacisnąć się ramionom wokół szyi Jamesa, który niósł go na plecach; chwiejnie stanął na nogi o własnych siłach, dalszą wędrówkę pokonując samodzielnie - początkowo unikając spojrzenia dziewcząt. Mokra koszula lepiła się do ciała, była brudna szkarłatem, na boku, na prawym łokciu, pocięta ostrymi krawędziami tamtej butelki. Czuł smród krwi. Własnej krwi. Ale prawie się nie zataczał, kiedy szedł.
Wiedział, że nie mogli tam wrócić, a już na pewno nie mogli tam wrócić w tym momencie, ale uzmysłowiwszy sobie, jak daleko od tego miejsca się zbudził, nie mógł w to wszystko uwierzyć - zostawił tam swoje rzeczy i choć parę ubrań to nic, bez czego nie mógłby się obejść, to w jego kurtce leżała szczelnie zapakowana paczka dla chłopca z Londynu, który czekał na wieści od rodziny i który pragnął do niej wrócić. I który wierzył, że wróci. Który miał wrócić. Czy wróci? Zawiódł go - w imię czego? To tamten laluś uderzył go pierwszy, nie mógł puścić mu płazem wypowiedzianych słów. A tamta butelka, nie powinien był jej w ogóle mieć w ręce. Mogła kogoś zabić, to Jamie dostał nią pierwszy. Przecież musiał - musieli - coś zrobić, w którymś momencie sytuacja znalazła się daleko poza kontrolą. James milczał, on też. Zadarł brodę, marszcząc jasną brew i spoglądając w dal drogi, kiedy jego przyjaciel zwrócił uwagę na hałas. Instynktownie sięgnął dłonią do kieszeni, szukając różdżki, sięgając opuszkami palców drewnianej rękojeści, którą jednak tylko musnął dotykiem. James miał rację, brzmiało to jak coś poważniejszego od gagatka z wiejskiej potańcowki, a teraz nawet w Devon nie było przecież bezpiecznie. I oni - nie byli tutaj sami. Porozumiewawczo uchwycił spojrzenie przyjaciela, skinąwszy mu głową, dopiero teraz i chyba po raz pierwszy od tamtych zdarzeń poszukując wzroku wpierw Neali, potem Anne. James ruszył przodem, on zamknął ten pochód, odczekawszy, aż dziewczyny ruszą śladem Doe - raz po razie oglądając się przez ramię na pobliski trakt, na niebo, upewniając się, że nikt nie zjawił się jeszcze na horyzoncie. Już w lesie z niecki zeskoczył krótko po nim, kiedy dostrzegł znak, że na dole jest w porządku, w pełni ufając jego osądowi - wylądował na ugiętych kolanach, zatrzymując się na nich sekundę dłużej niż zwykle; piekący ból pod żebrem nie ustawał, a bolesny grymas przeszedł twarz  - zwróconą jednak tyłem do dziewcząt. Obejrzał się po chwili, by pomóc zejść również im, silne ramię było mocną ostoją, podczas gdy śliczne pantofelki dziewcząt ubrane na tańce pewnie niczego nie ułatwiały. Obie były bardzo drobne, wpierw sprowadził Nealę, potem Anne, dopiero przed tym ośmielając się spojrzeć w jej oczy na dłużej: nie będąc pewnym, co spodziewa się w nich właściwie ujrzeć. Nie tak to wszystko miało dzisiaj wyglądać.
- Jasne - odparł na pytanie przyjaciela, kiedy znaleźli się już razem, choć jego okłamać nie był w stanie - znali się zbyt dobrze - ton jego głosu, zachowanie, grymas na twarzy, spojrzenie, przeczyły słowom, nic nie grało i nic nie było w porządku. Był nie tylko zmęczony i obolały, nie tylko zawstydzony, przede wszystkim chyba oderwany myślami - musiał wrócić do tego cholernego pubu i zabrać to, co tam zostawił. Nie pojawił się tu z Jamesem całkiem bez powodu, a sprawa Zakonu była dla niego priorytetowa. Był mu wdzięczny. Za pomoc. Za ratunek, im wszystkim, gdyby zostawili go tam śniącego, ten laluś pewnie przerobiłby go na pasztet. Wciąż nie wiedział, co im właściwie powiedział o jego narkolepsji. I chyba powinien podziękować im wszystkim, ale na to nie miał teraz odwagi. - A co z tobą? - zapytał, przemykając spojrzeniem po jego głowie. Poważnie wtedy oberwał, słyszał to, choć nie był w stanie śledzić całej ich bójki - dostrzegał jego sylwetkę kątem oka, chwilę przed tym jak odpłynął. I nie wyglądało to wcale dobrze, a mimo to niósł go długą drogę. Był ponury, cichy i milczący, markotny, znał go wystarczająco dobrze, by nie musieć właściwie pytać. Martwił się o niego.
- Przyniosę drewno - zaoferował się w odpowiedzi, wkrótce znikając w pobliskich zaroślach, w kierunku których podążył niechętnie nieśpiesznym krokiem, nie oglądając się za siebie.

... czy wrócę z tym drewnem... ?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali



Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 08.04.21 1:55, w całości zmieniany 1 raz
Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]08.04.21 1:48
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]08.04.21 13:48
Serce obijało mi się jak szalone, jeszcze jakiś czas po tym jak zostaliśmy już sami. Wędrowałam obok, pomiędzy, milcząc. Ilość zdarzeń jak na jeden dzień, na wieczór, była tak przytłaczająca że nawet na nie byłam w stanie wyrzucić z siebie jak zawsze potoku słów. Po prostu szłam, co jakiś czas unosząc spojrzenie na Jamesa, Anne i Marcela. Chłopakom przyglądając się dłużej. Towarzyszyła mi też dłoń, a może bardziej palec wskazujący lewej ręki, który raz po raz lądował pomiędzy wargami. Tym razem jednak ze zdenerwowania zaciskały się na nim nie tylko wargi ale i zęby, drapiąc w zamyśleniu skórę z każdym kolejnym razem pozostawiając zaczerwienione wgłębienie. Paskudny nawyk - tak zwykła mówić o tym cioteczka. Może i paskudny, ale czasem a nawet często pozwalał mi zebrać myśli. Skupić się, przemyśleć jakiś problem.
Właściwie nie wiedziałam dokąd idziemy. Znaczy widziałam ale nie wiedziałam. Droga prowadziła w kierunku Barbrook. Powinnam była skierować nas gdzie indziej? Do domu zajmowanego w ciągu ostatnich dni? Cioteczka i wujek na pewno by pomogli. Mimo złości - bo że będą źli, zagniewani, to byłam właściwie pewna. Oh, że konsekwencje będą raczej nawet nie próbowałam wątpić. Zwłaszcza że tak naprawdę nawet ta zostawiona na łóżku wiadomość nie miała złagodzić moich przewin. Bo jeśli zorientują się i zaczną szukać, to nie znajdą tam gdzie napisałam że będę.
A do wszystkiego dochodził Walter. Złość się we mnie burzyła na myśl o tym co dzisiaj zrobił. Już same oświadczyny dało się jeszcze przełknąć. Choć gorzkie były strasznie prawdopodobnie przez to rozczarowanie, które mi przyniosły. Czy naprawdę tylko na tyle mogłam liczyć? Drugim problem był fakt, że Waltera znaliśmy od lat i ciotka i wuj i Brendan. Tak samo sprawa się miała z jego ojcem. Byłam praktycznie pewna że sprawa nie rozejdzie się po kościach sama a fakt że wymknęłam się z domu nawet jeśli nie teraz, to jutro wyda się na pewno. Do południa będzie wiedzieć o tym cała wioska. Westchnęłam do siebie cicho z rezygnacja odejmując na chwilę dłoń od ust. Związana część włosów była w nieładzie, granatowa wstążka trzymała się ledwo i włosów i wiązania. I było mi zimno. Właściwie szybko mróz drobinkami zaczął wnikać w skórę. Z początku tego nie czułam, zaaferowana, z bijącym sercem, pompującym krew. Ale z każdą chwilą coraz wyraźniej uświadamiałam sobie chłód panujący wokół.
Zatrzymałam się w pół kroku, kiedy zrobił to James oglądając się za siebie. Dłonie unosząc by spleć je piersi i potrzeć nimi o przedramiona. Skinęłam tylko krótko głową wchodząc za nim w las. Może nie powinniśmy wychodzić, tylko zostać? Zbyt wiele niewiadomych. Zbyt wiele niepewności. Ale z nimi czułam się chyba bardziej… bezpieczna? Myśl o pozostaniu z Walterem uśmiechała mi się niekoniecznie.
Kiedy dotarliśmy do stromego dość uskoku spojrzałam z góry niepewnie, dostrzegając wyciągnięte pomocnie dłonie Marcela. Spojrzałam najpierw na nie, a później na chwilę krzyżując z nim spojrzenie. Wyglądał całkiem zwyczajnie, ale byłam pewna, że dość niezwyczajnie się poruszał. Prawie jakby… tańczył? Wtedy podczas tej walki która i tak nie była ani trochę sprawiedliwa. Ułożyłam ręce gdzieś w okolicy końców przedramion zsuwając się na dół. Zerkając na Jamesa, a później odwracając głowę na Anne. Nadal nie rozumiałam, dlaczego postanowił kontynuować bójkę z Walterem, ale siłą mu nie ustępował. Pamiętałam wyraźnie jak się czułam, kiedy Andy trzymał mnie nie pozwalając chociaż spróbować ściągnąć Waltera z niego. Nie to, że pewnie nawet jakby świat od tego zależał dźwignąć nie byłabym w stanie. Ale być tak okropnie bezsilną było zwyczajnie okropne.  
- Anne… - zaczęłam kiedy Marcel oświadczył szukanie drewna, moja dłoń wystrzeliła zaciskając się na nadgarstku Jamesa, spojrzałam na nią a później na Marcela, nie powinniśmy rozdzielać się za bardzo nawet od siebie. Może i byłam dzielna, ale to nie znaczyło, że strachu nie czułam. – Z-z-z-ostawiłyśmy uchylone okno. – przypomniałam jej, próbując zapanować nad drżeniem warg. Puszczając jednak jego nadgarstek. Nie powinnam była.  – Spróbuj p-p-przywołać ten w zieloną kratę. Accio koc. – spróbowałam sama, przez cały ten czas zaciskałam dłoń na różdżce. Skupiłam się na tym, który miał w sobie więcej czerwieni, czując, że naprawdę coraz mocniej go potrzebuję. Nie wiedziałam, czy zadziałało, czy nie. Ale kawałek drogi i tak było. Wieczorem ciocia przyniosła dwa, gdyby nam było zimno i potrzeba było więcej. Niby niewiele, ale zaczynałam powoli sądzić, że długo tak nie wytrzymam jednak, choć nie wiem jak mocno bym chciała. Włożyłam różdżkę między zęby, unosząc dłonie, żeby rozpleść wstążkę. Skostniałymi dłońmi splotłam szybko luźny warkocz i zawiązałam ją na jego końcu. Pochyliłam się, unosząc spódnicę sukienki, dopierając się do halki pod spodem. Szarpnęłam, ale dłonie zsunęły się najpierw. Dopiero za drugim razem radząc sobie lepiej. Prostując się z kawałkiem materiału w ręce. Poprawiłam spódnicę. Cofając się o krok w stronę rzeki. – Zamierzam się tym zająć. – powiedziałam do niego, mrużąc lekko oczy i marszcząc brwi.- Jeśli… mi pozwolisz. – odpuściłam trochę.  – Tylko nie mów, że nieważne. – dodałam bo Brendan za każdym razem mówił tak samo. Nawet wtedy jak w krwi był cały, a później zemdlał z wycieńczenia. – Nie zni-ni-kniesz jak się obrócę? – zapytałam przypominając sobie, jak raz już odwróciłam się za siebie, a jego nie było. No i nie chciałam zostawać sama w środku nocy w ciemnym lesie.

| rzucam na Accio


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]08.04.21 13:48
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 98
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]08.04.21 14:44
To nie miało tak wyglądać.
Wymknięcie się, ostatni wieczór w Lynmouth, potańcówka; wszystko wywrócone do góry nogami, potraktowane niebotyczną ilością niepokoju, rozlanym alkoholem i rozlaną krwią, adrenaliną i nerwowością przemierzającymi ścieżki żył. Teraz werwa stygła, znikała stopniowo, ustępując miejsca zimnie, które raz po raz z kolejnym podmuchem wiatru wywoływało dreszcze na odkrytych kawałkach skóry.
Przez cały czas ich wędrówki milczała, nie licząc ciężkiego oddechu; część trasy pokonała podtrzymując jeden z boków Marcela, część drepcząc z wzrokiem wlepionym w podłoże, raz po raz mimowolnie próbując wytrzeć zakrzepłą krew na dłoniach w ubrudzony materiał sukienki.
Liczyło się to, żeby w końcu się obudził. Żeby się ocknął, żeby nic się nie stało, żeby nikt ich nie znalazł; raz po raz odtwarzała we własnej głowie bójkę, rezygnując jednak nader prędko z prób zrozumienia tego, co tak naprawdę się stało – co do niej sprowokowało, co było faktycznym podłożem?
Musieli znaleźć bezpieczne miejsce, chociażby na chwilę, zanim wrócą do domu i przyprawią panią Weasley o zawał serca.
Ciche odgłosy pogrążonego w mroku lasu sprawiały, że czasami odwracała się przez ramię, zaniepokojona drobnymi dźwiękami, które umysł wciąż utożsamiał z nieprzyjacielem; oddalali się jednak coraz dalej od budynku, w którym być może tańce wróciły do normy, i w którym zostawili po sobie spory bałagan.
Skinęła głową na słowa Jamesa i nadal w ciszy zeszła w ślad za resztą z głównego traktu. Stawiała stopy ostrożnie, tak samo jak ostrożnie lawirowała we własnych wspomnieniach sprzed kilku chwil; wciąż jednak powracał obraz zakrwawionego boku Marcela, i póki ten nie odzyskał świadomości, chcąc - musząc - się upewnić, bez przerwy zerkała na miejsce rany, nawet jeśli zaklęcie Neali poradziło sobie z nią doskonale.
Znów zerknęła w tamtą stronę, kiedy pokonywali uskok i kiedy podał jej swoją dłoń; przyjmując ją skrzyżowała z nim spojrzenie, nadal milcząc.
Milcząc też wtedy, gdy zaczął się oddalać; gdzieś w dole żołądka znów zapulsowała nerwowość, wizja kolejnego osunięcia się na ziemię sprawiła, że zatrzymała się w pół kroku, przez jakiś czas nie rejestrując słów panny Weasley, które płynęły gdzieś obok. Dopiero po jakimś czasie odchrząknęła cicho i kiwnęła głową.
– Accio koc... – wysuniętej z kieszeni różdżce towarzyszył zachrypnięty szept; starała się przywołać jedno z okryć, które zostało na łóżku rudowłosej.
Zeszła odrobinę niżej, kierując kroki w stronę rzeki, której ciche pluskanie wybijało się ponad zastygłą noc; byli tutaj bezpieczni? Choć na chwilę?
Odwracając się przez ramię zawiesiła wzrok na Jamesie, później na Neali, która proponowała mu swoją pomoc. Później mimowolnie zaczęła rozglądać się za Marcelem – nie powinien iść sam. Nawet po drewno.
Ciężki podmuch wiatru towarzyszył dotarciu do brzegu; kucnęła przy płytszej części rzeki, by niedługo później zanurzyć dłonie w lodowatej toni i zabarwić ją wyblakłą czerwienią, która zniknęła z bladej skóry dygoczących rąk wraz z pędzącym nurtem.

na accio


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]08.04.21 14:44
The member 'Anne Beddow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 7
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]09.04.21 1:48
Temat klątwy zdawał się rozmyć w ferworze zdarzeń; to już nie miało żadnego znaczenia. Nie wracał do tamtej historii, do wyjaśnień krępującej niedyspozycji przyjaciela. Prawda niosła w sobie znacznie więcej niepewności i obaw teraz niż wcześniej. Jeśli straci przytomność, zasłabnie, nie będą w stanie — on w szczególności, twórca pozornie nieszkodliwej teorii — stwierdzić, czy było to wynikiem niepohamowanego snu, czy słabości wywołanej groźnie wyglądającym atakiem roztrzaskanej butelki. Śledził jego ruchy przez chwilę. Płynniejsze, a jednocześnie bardziej przypadkowe, niezamierzone. Widział, że słania się na nogach, a jego organizm cierpi, pomimo całej tej jego silnej woli i pozy bohatera. Skinął mu głową, przyjmując do wiadomości jego krótką, konkretną odpowiedź, uśmiechnął się lekko, ze zrozumieniem. Ale wiedział, że nie jest dobrze. Był wycieńczony, potrzebował odpoczynku, spokoju. Chwila spędzona w lesie nie zregeneruje go na tyle, by do rana obskoczył wszystkie konary nad ich głowami w cyrkowych popisach, ale miał nadzieję, że nabierze sił na chwilę, dalszą podróż. — W porządku. To tylko tak wygląda — odpowiedział mu lekceważącym tonem w zamian, uśmiechając się lekko. — Nie pierwszy, nie ostatni raz— dodał, chcąc go zapewnić o prawdziwości wypowiadanych przez siebie słów. Poniekąd nawet w nie wierzył. Był zmęczony. Głowa go tylko bolała okropnie, pulsowanie w skroniach i potylicy było upierdliwe, zaburzało równowagę, widzenie; ale musiało minąć trochę czasu, nim przejdzie. Rana po butelce, jakakolwiek by nie była, zaschła już z krwią, przestała szczypać, ciągnąć i piec. A nos, jak to nos, będzie bolał jeszcze dzień lub dwa. Nie chciał go martwić, nie było czym. Odprowadził go wzrokiem, przestępując z nogi na nogę niespokojnie, spojrzenie odrywając od ciemności lasu dopiero po chwili, nieszczególnie zadowolony myślą, że poszedł tam sam, mogąc w każdej chwili po prostu stracić przytomność.
Kiedy Neala złapała go za nadgarstek uniósł brew i spojrzał na nią zdezorientowany, próbując uchwycić nieskutecznie jej spojrzenie i znaleźć w nim — właściwie sam nie miał pojęcia co. Nie był też pewien, czy zgrabnie wysunąć dłoń z uścisku i po prostu ująć ją w swoją, tak zwyczajnie, po ludzku, a jednoczenie tak poufale. Chwytała go w najmniej oczekiwanych momentach i w taki sposób, jakby serce miało zaraz stanąć i jej i jemu. W przypływie emocji, nagle i niespodziewanie. Patrzył więc chyba w poszukiwaniu odpowiedzi, próbując zrozumieć, czego w tej chwili od niego potrzebowała. Bo przecież mógł jej to dać. Puściła go sama, równie szybko, jak złapała. Po dotyku jej zimnych palców pozostał tylko chłodny dreszcz, który przemknął wzdłuż przedramienia aż do samego splamionego krwią karku. Zerknął na Anne niepewnie, czując jak wyrzuty sumienia zaczynają przedzierać się przed złość. Ale przecież nie mogli inaczej. Ten chłystek, który ją zaczepiał nie wyglądał jakby miał jej pozwolić spędzić resztę wieczoru tak, jak tego chciała. Dla niektórych odmowa działała jak prowokacja. Zachęcała do śmielszych działań. I wtedy, po krótkiej chwili usłyszał szum powietrza, wiatr. Ze świstem jakiś przedmiot nadszedł od strony, z której przyszli. Wyciągnął ręce, stając przed Nealą, osłaniając ją przed zderzeniem z czymś, co wyglądało jak mały szamoczący się dementor. Złapał materiał, zdumiony, nie podejrzewając, że misja się powiedzie. Rozłożył go — nie był zbyt duży, zauważył też dziurę. Albo dwie, jedna rozdarta, druga ewidentnie po papierosie. Zmiął go bez słowa, przerzucając przez przedramię. Kiedy Ania ruszyła w stronę rzeki obrócił się do panny Weasley. Schyliła się, by zadrzeć spódnicę, na co w pierwszej chwili zareagował krótkim zdziwieniem i uniesieniem drugiej brwi, ale gdy dobrała się do halki wypuścił z płuc powietrze, westchnął, odwracając wzrok i całą głowę w stronę, gdzie zniknął Marcel, ale on wciąż nawet nie zamajaczył w pobliżu. Początkowo nie wiedział do czego się odnosiła, niepewnie zmrużył oczy i z boku zerknął na nią. Dopiero kolejne słowa zarysowały mu kontekst. Zmarszczył brwi mocniej. — Och, ehm. To nic takiego. Zaraz się umyję — mruknął, wskazując brodą na strumień, nie odrywając od niej spojrzenia przez dłuższą chwilę, gdy zamierzała — w ślad za Anne, wycofać się do rzeki. Zdał sobie właśnie sprawę, że musiał wyglądać okropnie. Na jej ostatnie pytanie twarz mu złagodniała, rysy się wygładziły. Zatrzymał bez mrugnięcia spojrzenie w jej niebieskich oczach i pokręcił głową.
— Nie. Będę cały czas blisko — nieświadomie powtórzył własne słowa sprzed paru dni. Nie, nigdzie nie zniknie. Nie, jeśli chciała, by został. Odchrząknął lekko, czuł, że gardło zaraz opanuje chrypa.— Patrz pod nogi. I nie skręć kostki po drodze— poradził jej, a kąciki ust mu drgnęły lekko ku górze.
I nie oddalał się, miejsce było dobre. Nogą rozgarnął część liści, która już zdążyła spaść z drzew, szykując miejsce na ognisko. Koc zostawił na ziemi, by mieć wolne dłonie i paroma kamieniami otoczyć pustą ziemię na drewno, które przyniesie Marcel. W ten sposób zmniejszą ryzyko zaproszenia ognia wokół, na suchej ściółce. Z kieszeni wyciągnął różdżkę, a jej koniec skierował na leżący na ziemi koc.— Engiorgio. Engiorgio — powtórzył dwukrotnie, chcąc powiększyć go na tyle, by dziewczyny mogły się nim całe, szczelnie okryć. Podwójną warstwą, jeśli będzie możliwość. Rozgrzać się, przy ciemnym, przyjemnym ogniu.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]09.04.21 1:48
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 49, 52
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]10.04.21 0:51
Nie był pewien, jak rozumieć ich spojrzenia, wpierw Neali, potem Anne, czy były złe? Zawiedzione? Niepotrzebnie dali się sprowokować? Czy można to było załatwić inaczej? Albo chociaż do końca, czy naprawdę zasnął po wszystkim, w takiej chwili? Widział, że napędził im stracha, nie chciał tego, ale nie był w stanie zapanować nad swoim ciałem i jego reakcjami, nad narkolepsją dopadającą go w najmniej oczekiwanych momentach - a przecież nawet nie miał pewności, czy słowa uzdrowiciela się ziszczą i ten stan rzeczywiście przejdzie. Nie mógł żyć w ten sposób. Nie był pewien co sądzić o słowach Jamesa, nie przestał się martwić - ale jego przyjaciel przeszedł o dwóch nogach kawał drogi, wyglądało na to, że był cały. Wiedział, że napędził stracha Jamesowi, ale dopiero uchwyciwszy spojrzenia dziewcząt nad niecką dostrzegł ich pobrudzone krwią spódnice. Dopiero wtedy - wyciągając do Anne ramię - dostrzegł brud na jej rękach, szkarłatną krew, pewien jednak, że krew nie należała do niej samej. Do niego? Świetnie. Jak długo tam właściwie spał? Bok kłuł go nieprzyjemnie, ale starał się zdusić w sobie ten ból, myślami już uciec nie mógł.
Uciekł zatem naprawdę, znikając gdzieś w pobliskich zaroślach, nim ktokolwiek spróbował go zatrzymać - nie spędził jednak w samotni zbyt dużo czasu; błysnęło światło dobytego lumos, które oświetlało mu ścieżkę i pomagało odnaleźć ułamane gałęzie dość suche, by nadać się na ognisko. Nie odchodził daleko i nie snuł się dłużej, niż było to konieczne, świadom tego, że potrzebowali ciepła: im prędzej zapłonie ogień, tym lepiej. Błyszczącą światłem różdżkę wrzucił do kieszeni, dźwigając dwie większe gałęzie, jedną pod pachę drugą - ciągnąc za sobą - skierował się z powrotem do prowizorycznego obozowiska. Atmosfera wciąż wydawała się zbyt gęsta. W milczeniu zostawił gałęzie w pewnym oddaleniu, już przy wszystkich łamiąc je na mniejsze fragmenty - głównie przy pomocy nóg i solidnych kopnięć, wcześniej skinąwszy głową przyjacielowi - wiedząc, że mu pomoże. Niechlujnie połamane gałęzie złożyli na miejscu przygotowanym wcześniej przez Jamesa, zasypując je ściółką, przy której przyłożył różdżkę, szepcząc inkantację lacarnum inflamare, która miała zaprószyć ogień. Wiedział, że stare liście szybko się nim zajmą, a ogień z wolna rozprzestrzeni się na grubsze gałęzie; płomienie zaczynały tańczyć nad usypanym ogniskiem, dając przyjemne ciepło i jaśniejsze światło.
- Wydaje mi się, że coś słyszałem - zwrócił się do przyjaciela, przyciszonym głosem, nie chcąc niepotrzebnie alarmować dziewcząt, mogło mu się przecież tylko wydawać. - Za rzeką - dookreślił, odnajdując spojrzeniem pochylającą się nad wodą Anne, wnet przenosząc wzrok na Naelę. - Siadajcie - zaprosił je, trochę niezręcznie, skinięciem głowy wskazując na koc znacznie powiększony przez Jamesa - wydawało mu się oczywiste, że nie robił tego ani dla siebie ani dla niego. Oprócz chłodu zaczynał odczuwać głód, ale przecież nie mieli nic do jedzenia. Sam przysiadł obok, na jednym z większych kamieni, wyciągając dłonie w kierunku ognia. Utrata krwi sprawiała, że było mu jeszcze zimniej, nie potrafił też oderwać myśli od tego, co zostawił w pubie.
- Chyba trochę cię tu znają - zwrócił się do Naeli, może chcąc przeciąć tę ciszę, a może po części rzeczywiście martwiąc się tym, z kim się dzisiaj zabawili. - Nazwał cię lady, to prawda? Nie szukają cię? - Rodzina? Przyjaciele? Tamten chłopak, ktokolwiek? Oni we tróję byli sami, znajdy, które nieszczególnie kogoś interesowały. Ale ona, czy nie powinni odprowadzić jej do domu, żeby uniknąć dalszych kłopotów?

1. zaklęcie
2. narkolepsja
3. k6 na zdarzenie losowe:

1 - Księżyc jest jasny, ale od pełni minęło już trochę czasu. Wzmaga się coraz silniejszy wiatr przesuwający na jego tle skłębione ciemne chmury, niesie chłód, pojedyncze krople deszczu, a może tylko mżawki. Z oddali słychać wycie wilków.
2 - Anne, wkrótce po tym, jak złożyła dłonie do rzeki, dostrzegła śliską drobną mackę oplatającą się wokół jej nadgarstka. Złapał ją mały druzgotek.
3 - Neala poczuła zabawne łaskotanie na swojej łydce, jeśli spojrzy pod materiał sukienki dostrzeże, że po jej nodze wspina się dość spory włochaty pająk.
4 - W pewnej oddali, ponad koronami drzew po drugiej stronie rzeki, słychać furkot czarodziejskich szat łopoczących na wietrze; czarodzieje suną na miotłach z zawrotną prędkością, słychać agresywnie rzucane inkantacje zaklęć. Front dotarł również do Devon, choć nic nie wskazuje na to, by czarodzieje ci nas dostrzegli.
5 - Z przeciwległego brzegu słychać hałas, szamotaninę, między krzewami błyska coś srebrnego; choć początkowo może budzić niepokój, wkrótce nieproszony gość okazuje się jednorożcem o lśniącej śnieżnej sierści, który zdaje się nie zwracać na nas uwagi.
6 - Układając kamienie wokół ogniska James spłoszył żmiję, która poruszyła niebezpiecznie ogonem, ale nie ruszyła się z miejsca. Sprawia wrażenie agresywnie nastawionej i wyraźnie jest świadoma jego bliskości.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]10.04.21 0:51
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k3' : 3

--------------------------------

#2 'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]10.04.21 18:09
Nie kontrolowałam czasem tego czasem. Dłoni, która mimowolnie poszukiwała czegoś… bezpiecznego? Może będącego w stanie mi pomóc. Kogoś kto wiedział, co zrobić. Brendan zawsze wiedział. Ja jeszcze błądziłam. Ale nie powinnam była tak łapać obcego. Dlatego puściłam, obserwując jak Marcel znika między drzewami. Nie powinnam w sumie była. Nie dostrzegłam spojrzenia, a kiedy zerknęłam na niego patrzył już gdzie indziej. Rzuciłam zaklęcie, nie będąc pewną czy zadziałało. I nagle to usłyszałam, uniosłam głowę, czując jak serce zaczyna mi bić mocniej, nim zdążyłam cokolwiek zrobić James znalazł się przede mną. Rozszerzyłam w zdumieniu oczy wspinając się na palce żeby zajrzeć mu przez ramię. Zaraz jednak skupiłam się na halce. Podniosłam głowę i wyprostowałam się z kawałkiem materiału w ręku.
- Nic takiego, nieważnie, nic mi nie będzie, samo przejdzie, wygląda gorzej niż jest… - wymieniałam mrużąc odrobinę oczy spoglądając na niego, odginając kolejne palce, a kiedy doszłam do ostatniego w lewej ręce, opuściłam ją. - Nie powiedziałeś nie, u-u-uznaje to za zgodę. - zapowiedziałam jeszcze, zanim zrobiłam krok w tył nadal nie odwracając się od niego. Było zimno, księżyc dawał niewiele światła, pozwalając na dostrzeżenie mniej niż w świetle dnia, a mimo to dokładnie wiedziałam, na ile unieść spojrzenie by trafić na jego tęczówki. Przytaknęłam głową, kiedy słowa odpowiedzi opuściły jego usta. - To obietnica. - zastrzegłam cofając się o jeszcze jeden krok. Naprawdę nie chciałam się rozdzielać razem byliśmy bezpieczniejsi - to na pewno. A może nie razem, a przy nich? Miałam już odwrócić się na pięcie, kiedy coś jeszcze dodał. Zwróciłam spojrzenie na powrót na niego, brwi mi się uniosły, a usta rozwarły w oburzeniu, nos - razem z głową - powędrowały ku górze. Dłonie wygładziły sukienkę w okolicy bioder. Zamknęłam usta, duma wstąpiła na moją twarz na pewno, policzki pewnie zaczerwieniły się, ale było ciemno. - Rada przed faktem, robi pan postępy, szanowny panie. - orzekłam w końcu wskazując na niego palcem z krzywym uśmiechem. - Niestety awyko-konalna. - odwróciłam najpierw głowę, a potem ciało stawiając kilka kroków w kierunku rzeki, odwróciłam jednak głowę przez ramię. Otworzyłam usta w pierwszej chwili mając w zamiarze coś jeszcze dodać, ale zamknęłam je odwracając się w stronę strumienia.  
Kucnęłam niedaleko przyjaciółki, wyciągając rękę z oderwanym kawałkiem materiału w kierunku wody. Różdżkę rozświetlając niewielkim promieniem światła pomiędzy nami. Zacisnęłam usta biorąc wdech przez nos. Syknęłam cicho, kiedy lodowata woda sięgnęła moich palców, zanurzając w niej rękę, mocząc materiał. Uniosłam na nią spojrzenie.
- Trzymasz się? - zapytałam jej cicho, ja sama z trudem byłam w stanie objąć umysłem ilość rzeczy, która dzisiaj się stała. - Przepraszam. - powiedziałam jeszcze do niej, bo gdybym jej nie namówiła, spałybyśmy w łóżku i nic strasznego by się nie wydarzyło. - Może powinniśmy... - chciałam podzielić się z nią własną niepewnością wyciągając rękę z lodowatej rzeki i kierując się na powrót ku ognisku.
Jak wiele dzisiaj jeszcze miało ich spotkać? Zaciskała dłoń na ręce Anne, spoglądając na Marcela, kiedy wskazał głową kawałek koca. Przeniosłam tam swój wzrok spoglądając na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- To nie ten. - orzekłam nagle, bo to nie był żaden z dwóch koców, które znajdowały się w sypialni do której okno było otwarte, teraz, kiedy ogień oświetlał go mocniej, byłam tego właściwie już pewna.  - Sia-siadaj. - zwróciłam się do Jamesa. - Będzie mi łatwiej, jeśli mi powiesz co najbardziej. - dodałam jeszcze nie zamierzając brać się za żadne zasiadanie, powtarzając podobne słowa, które wypowiedziała kiedyś do Brendana Margie.
- Trochę. - odpowiedziałam spoglądając na Marcela, który zasiadał na kamieniu, w jednej dłoni trzymałam nasiąknięty lodowatą wodą materiał w drugiej różdżkę. Wzruszyłam lekko ramionami, wracając spojrzeniem do Jamesa, nim mu pokazując, że nadal czekam, przesuwając je od niego na koc. - Nie. - powiedziałam prawie od razu na pytanie o lady. - Tak. - poprawiłam się chwili, westchnęłam zaciskając usta. Uniosłam rękę z różdżką żeby odgarnąć włosy. Spoglądając w bok na ogień. - Ale to nie ważne. Szlachectwo nie powinno i nie wynika z faktu, że ktoś urodził się odpowiednio. - wzruszyłam ramionami. - Każdy pracuje na swoje własne, bez tego to nic ponad pusty tytuł. To moje zdanie. - dodałam, pozwalając by ogień ogrzewał mnie z jednej strony. - To co zrobiłeś w barze, choć strasznie wyglądało i nie wiem jak na Godryka tak szybko się ruszałeś i nie o to mi chodziło, ostatecznie, muszę przyznać, było szlachetne. Nikt nie powinien obrażać duszy tak dobrej i czystej jak Anne. - powiedziałam spoglądając na Marcela kiedy wypowiadałam te słowa. - Ciebie przepraszam. - zwróciłam się do Jamesa. - Nie wiem co ubzdurał sobie Walter. - tylko zerknęłam na niego zaraz wracając spojrzeniem do Marcela. Wzruszyłam ramionami. - Wątpliwe z tym szukaniem. Zostawiłam na łóżku kartkę gdzie poszłyśmy, jeśli wstaną i pójdą zanim wrócimy, pewnie poczekają aż nie przyjdę. Nikt nie wyciągnął mnie z niego siłą i bez mojej zgody. Wiedzą że wrócę, nie mam powodów by z własnej woli uciekać. Nie zrobiłabym im tego, obiecałam Brendanowi, że z nimi zostanę. - zakończyłam wyjaśnianie. Traktowałam swoje obietnice poważnie, te najpoważniejsze złożyłam właśnie jemu i nie zamierzałam nigdy ich złamać. Zdawałam sobie sprawę, że kiedyś się wyprowadzę może, jak siostrzyczka Ri, do męża. Ale tym z pewnością nie miał zostać Walter.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.


Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 13.04.21 19:34, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]12.04.21 15:22
Kiedy w oddali zapluskała rzeka, a pod stopami zaszeleściły liście, pojawił się też ucisk niepokoju zlokalizowany gdzieś w okolicach podbrzusza – nerwowość podsycało przekonanie, że muszą się ukryć; zakrzepła krew pokrywająca dłonie, finalnie spojrzenie, które wymieniła z Marcelem, zanim ten zniknął w ciemnym gąszczu. Nie wiedziała co powinna była powiedzieć; ni jemu, ni reszcie. I choć cisza zdawała się wtedy czymś naturalnym, gęstniała z każdą kolejną chwilą, w której oddalała myśli coraz mocniej, nie do końca rejestrując wymianę zdań między Jamesem a Nealą.
Wypowiedziane zaklęcie prędko poszło w niepamięć; koc udało się przywołać jedynie pannie Weasley, ale Anne chyba nie do końca ów fakt, że jej różdżka nie zrobiła praktycznie nic,  zarejestrowała. Dłonie spotykały się z chłodną taflą, szkarłat odpływał wraz z cichym nurtem; jedynie myśli wciąż uporczywie krążyły w jej głowie.
Myśli, przetykane obrazami rozgrywającymi się na potańcówce; chyba dopiero teraz była w stanie odtworzyć wydarzenia, odnaleźć sekwencje ruchów, usłyszeć słowa, które wybrzmiewały głośno, ale w obliczu zdumienia wciąż niedostatecznie słyszalnie.
Trwała tak, w przedłużającym się letargu, z dłońmi pod chłodem płynącej w mroku rzeki, w ciszy, a kiedy Neala pojawiła się przy niej, upłynęło więcej niż kilka chwil, nim podniosła wzrok i zamrugała kilkukrotnie.
– Och, za co... – wypaliła od razu, marszcząc brwi, z wyraźną trudnością zrozumienia – kolejnej rzeczy, kolejnej zagadki, przeprosin przyjaciółki, których wcale nie powinna była stosować. Żadna z nich nie spodziewała się czegoś takiego, kiedy wymykały się oknem; ale nawet mimo niepokoju, który niemal boleśnie przypominał o swojej obecności, nie mogła powiedzieć wprost, że żałuje. Może to źle? Może nieodpowiednio, kiedy chłopcy na pewno nie bawili się dobrze z własnym, obitym ciałem?
– Wszystko w porządku, po prostu... – zaczęła, marszcząc nieco brwi, lawirując wzrokiem między ciemną tonią a przyjaciółką u boku – Chyba potrzebuję chwili, żeby przetrawić to wszystko – wytłumaczyła, na moment odwracając się przez ramię, by objąć wzrokiem Jamesa, a później Marcela, który – całe szczęście – prędko wrócił z pobliskiej gęstwiny drzew.
– A z nim w porządku? – zapytała cicho, wskazując podbródkiem na ciemnowłosego, którym panna Weasley chyba miała zamiar odrobinę się zaopiekować.
Nie zdążyła powiedzieć czegoś więcej; dziwaczne uczucie w okolicy nadgarstka odjęło jej spojrzenie od reszty. Jasna skóra kontrastowała z ciemną rzeką, ale nawet to nie pozwoliło jej w pierwszej chwili zauważyć dziwacznej macki oplatającej miejsce przy dłoni.
Dopiero moment później, wraz z głuchym westchnięciem uciekającym w popłochu spomiędzy ust, dojrzała, że dziwne coś jest chyba czymś... żywym.
Machinalnie cofnęła się w tył, równocześnie wykonując gwałtowny gest ręką, chcąc wyswobodzić się z uścisku nieprzyjemnej w dotyku...macki?
Krok w tył nie sprawił jednak, że stworzenie puściło ją wolno; wraz z cofnięciem się, z pozycji kucającej upadła na ziemię, automatycznie cofając się w tył; stwór, który wciąż oplatał nadgarstek, wyłonił się z ciemnej toni, zawisając na wyciągniętej w przód ręce. Cichy, odrobinę stłumiony przez zdumienie krzyk wydostał się z dziewczęcego gardła, kiedy znów zamachnęła się ręką, a żyjątko wreszcie skapitulowało, opadając na trawę przy brzegu rzeki.

rzucik, st 50, uwalniam rękę z uścisku druzgotka, strzepuję go z nadgarstka, a ten spada na ziemię


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]13.04.21 1:46
Z każdym kolejnym słowem zaskoczenie odmalowane na jego twarzy rosło, jakby słyszał siebie. Chciałby spytać, skąd wiedziała — naburmuszył się, zdawszy sobie sprawę, że ironizowała. Musiała to naprawdę często słyszeć, że tak perfekcyjnie zapadło jej w pamięć.
—  A więc Walter atakuje z zazdrości wszystkich, którzy się wokół ciebie kręcą — nie pytał; stwierdził, mrużąc oczy. — Rozumiem — skąd te wszystkie wymówki, co do opatrywania ran. — Musisz mieć sporo halek.— Zerknął na kawałek materiału, który trzymała w dłoniach. Przetarł dziarsko nos, licząc na to, że pozbędzie się juchy, ale ta była już zaschnięta; gwałtowne i niedelikatne ruszenie popękanych tkanek wywołało kolejną, świeżą szkarłatną stróżkę. Kiedy wspomniała o obietnicy nabrał powietrza w płuca; ciężko i powoli. Nie poruszył się ani trochę, ścinając jedynie głową na znak zrozumienia, gdy wspomniała o postępach. Rada po fakcie była dla niej bezwartościowa, pamiętał.
Kiedy odeszła do Ani, a on zajął się kocem, raz po raz zerkał w stronę lasu, gdzie migotało jasne światełko z końca różdżki Marcela. Było dla niego jasną informacją, że żył i nie zamierzał niespodziewanie usnąć gdzieś w środku ciemnego lasu. Gdy wrócił, stanął przy nim i pomógł mu z gałęziami, łapiąc je na kawałki. — Nic nie słyszałem. — powiedział po chwili, zastygając w bezruchu, patrząc w stronę rzeki. Szum drzew, szelest liści — tak. Ale nic więcej. A przynajmniej dopóki nie zahuczała gdzieś sowa. — Nie żałuj — odezwał się, spoglądając na niego. Dorzucił gałązki na stosik. — Nie mogliśmy inaczej.— Widział, że go to gryzło, podobnie jak niewiedza, dotycząca tego, co zaszło pomiędzy jednym snem, a kolejnym. Zdradziłby mu więcej, spytałby — ile pamiętał, ale Neala wróciła do nich. Złamał w rękach ostatni patyk, kiedy Marcel usiadł na kamieniu.
— Nie podoba ci się kolor... lady? — spytał niepewnie, kierując wzrok na koc. Do tej pory nie zwrócił na to uwagi, ale jak ogień rozbłysnął, dostrzegł, że był nieco wyblakły, choć koc jak koc, mimo wszystko najważniejsze by je ogrzał, obie były zmarznięte, musiały usiąść przy ogniu i nabrać kolorów. — Mogę go wymienić, powiedz tylko jaki wzór podobałby ci bardziej, znajdę każdy. Może pomarańczowo-czerwono krata będzie lepiej pasować do okoliczności? Do otoczenia?— Podszedł do niej bliżej, zerkając jeszcze raz na koc, kiedy kazała mu usiąść. Złapał jednak jej spojrzenie po chwili marszcząc brwi i spytał cicho, niemalże szeptem: — Najbardziej...co?— Mogła pytać o tak wiele spraw, że wolał mieć pewność, która najbardziej ją interesuje nim odpowie. Nim spełnił jej prośbę, bo przecież mógł to zrobić bez kręcenia nosem więcej, zaprosił ją, by zajęła miejsce. Szczekała zębami, drżała. Im dłużej stała w miejscu tym bardziej chłód ją wyziębiał. A ona jedna znała się na uzdrawianiu, choć trochę. I z pewnością nie chciała być obiektem ich pierwszych prób, gdyby zamarzła. Usiadł na ziemi obok, na miękkich liściach, suchej ściółce, podciągając do siebie nogi i przerzucając przez nie ręce. Gdy tylko pochwaliła Marcela za jego bohaterski czyn, spojrzał na niego i posłał mu wymowną minę. Do własnej piersi przytknął jedną dłoń, drugą wierzchem do nieba skierował ku przyjacielowi. — Z lalusiem wyszła taka afera. Od zera do bohateraaa — zaśpiewał pod nosem. Spoważniał jednak szybko, z zaskoczeniem i nieprzyjemnym, grymaśnym westchnieniem przypominając sobie parszywą twarz Waltera. Złapał jej przelotnie spojrzenie, nie odejmując wzroku od jej profilu, kiedy buzię zwróciła w stronę ognia, a ten otulił jej twarz i rdzawe włosy swoim ciepłym blaskiem. Nie miała go za co przepraszać. Był zazdrosny. Walter. Pewnie nie podszedł do niej z przypadku, dostrzegł ją znacznie wcześniej, tak jak i to, że rozmawiali przy jednym stoliku, dzielili papierosa. Oderwawszy od niej spojrzenie, skierował je na swoje palce i startą na knykciach skórę, zaczerwienienia. Nie żałował. Rozprostował prawą dłoń, a później zamknął ją w pięść; czując jak rwie przy każdym podobnym ruchu. Kiedy tylko wspomniała jakieś męskie imię zerknął na nią na monet, powracając znów do masowania dłoni. Nie było powodów, dla których mieliby jej nie wierzyć, że jej krewni nie będą się martwić, nie będą jej szukać. Zapewniała ich, że miała wszystko pod kontrolą (czuł, że to wątpliwe, ale nie protestował).— Mhm— nieświadomie mruknął jednak, masując sobie skroń. Dziewczęcy krzyk, wyrwał go z zamyślenia, ruszył się, drgnął nerwowo, sięgnął po różdżkę od razu, celując nią w stronę strumienia, gotów, by poderwać się żwawo na nogi, ale nie dostrzegł niczego ani nikogo nad dziewczyną w pierwszej chwili. — Anne?— Dopiero po chwili dostrzegł wstrętną istotę, druzgotka. Po krótkiej szamotaninie z suchymi liśćmi sturlał się do strumienia. — Wszystko w porządku?— Siedziała na ziemi, wycofała się od wody. Omiótł ją spojrzeniem, ale nic nie wyglądało niepokojąco. Obrócił się do Marcela, unosząc brew.

| rzut na pogodę

1 - Garbaty księżyc wydostaje się zza chmur, a jego srebrzyste światło przedziera się przez korony drzew, tworząc migotliwe wiązki tańczące między drzewami. W wyjątkowym pokazie świateł iskrzą pyłki magicznych roślin. Brokatowy pyłek opadający z drzew osadza się na ubraniach i włosach i skórze.
2 - Drzewa szumią wyraźnie i złowieszczo. Pierwsze najdrobniejsze kropelki deszczu zaczynają uderzać o pozostałe na drzewach liście, tworząc cichą, przyjemną dla ucha melodię. W końcu mżawka przedziera się, przez rozłożyste korony nad głowami, ale deszczyk jest tak drobny, że praktycznie niewyczuwalny. Dźwięki jesiennego deszczu są przyjemne, uspokajające i senne.
3 - Wokół robi się całkiem cicho. Z głębi lasu wyłania się gęsta, mleczna mgła, która spowija wszystko wokół. Powietrze pachnie deszczem, wilgocią. Robi się chłodniej, nieprzyjemniej, ogień jakby maleje — zdaje się dawać też mniej ciepła niż chwilę wcześniej. Mgła wzbudza niepokój i dziwny lęk.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Rzeka Lyn
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach