Wydarzenia


Ekipa forum
Rzeka Lyn
AutorWiadomość
Rzeka Lyn [odnośnik]06.04.21 23:10
First topic message reminder :

Rzeka Lyn

Rzeka w hrabstwie Devon, która swój początek bierze z połączenia dwóch rzek: West Lyn i East Lyn, które łączą się kilkaset metrów przed ujściem do Kanału Bristolskiego w niewielkiej czarodziejskiej mieścinie - Lynmouth. Wędrując jej brzegiem w ciągu godziny można dotrzeć do miasteczka Barbrook, dalej na południe rzeka rozwidla się ku Furzehill i Shallowford tam kończąc swój bieg. Jednym z najbardziej znanych miejsc na rzece jest wąwozów Geln Lyn. Nagły uskok ziemi w lesie znajdującym się pomiędzy dwoma wioskami tworzy na rzece dość urokliwą kaskadę wodną otoczoną kamieniami i rosnącą wokół roślinnością. W odpowiednim okresie w rzece można natknąć się na jeżanki i pstrągi. Okoliczne lasy zamieszkuje sporo jeleni i łosi, na drzewach dostrzec można przemykające wiewiórki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rzeka Lyn [odnośnik]13.04.21 1:46
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]13.04.21 16:06
James nic nie słyszał, może miał rację, może tylko mu się wydawało. Zerwał włókno wysokiej trawy, obracając je przez chwilę w dłoniach i w ciszy słuchując się w rozmowy przy ogniu, uniósł spojrzenie na Nealę, kiedy odpowiedziała na jego pytanie - na jego ustach zatańczyło tylko pozorne rozbawienie. Nie znał się na nazwiskach na tyle, by rude włosy, Devon i podobnie skromne słowa powiązać z oczywistym nazwiskiem, zamiast tego - zastanawiał się, w jak wielkie kłopoty udało im się wpakować i czy towarzysząca im młoda lady nie ściągnie im na głowy zastępu szmalcowników szukających zgubionej zbuntowanej córki jakiegoś krwiożerczego wpływowego czarnoksiężnika.
- To w końcu tak czy nie? - zapytał, bo może dla niej nie było to ważne, ale on wolał wiedzieć; w razie kłopotów nich nie przejmie się losem ani jego ani Jamesa ani też samej Anne. - Jak się nazywasz, Po Prostu Nealo? - dociekał dalej, już wprost, mając nadzieję, że jej nazwisko nie zaskoczy go aż tak, jak podpowiadały najczarniejsze snute w głowie scenariusze. Z drugiej strony, oferowała wcześniej nocleg Anne, wyraźnie dając do zrozumienia, że jej rodzina nie ma nic naprzeciw - nie mogło być aż tak źle. Jej słowa nie niosły kontrowersji, choć może nie podobnych spodziewał się z ust tych, którzy tytuły faktycznie nosili. - Nie denerwuj damy - upomniał przyjaciela, kiedy ten zastanawiał się nad kolorem koca. - Spróbuj accio fotel, na zimnym kocu ma siedzieć? - podpowiedział z rozbawieniem, kiedy Neala wciąż nie zechciała usiąść. - Gdzie poduszki? - zastanowił się na głos, choć jego dłoń nie sięgnęła różdżki - z trudem ukrywał rozbawieniem.
Szelmowski uśmiech objawił się na jego twarzy wyraźniej, kiedy zwróciła uwagę na jego ruchy, wnet jednak spoważniał, bo wspomnienie wyzwiska, którym bezczelny laluś uraczył Anne, nie bawiło go ani trochę. Nie wszyscy chyba wciąż rozumieli, o co toczyła się gra, i jak potworny wydźwięk mogło mieć to jedno słowo. Fakt, że nawet nie znał zapewne pochodzenia Anne, nie miał ani w tym ani w tamtym momencie żadnego znaczenia. Skinął tylko głową, poniekąd może ośmielony jej słowami - a trochę zawstydzony tym, że nie potrafił zmusić go, by odszczekał tamte słowa - bo zasnął. Nie czuł się pewnie, nie wiedząc, co James powiedział dziewczynom o jego nagłych utratach przytomności, ale nie zamierzał o to pytać przy nich. I już rozchylał usta, żeby na to odpowiedzieć, gdy dobiegła go pieśń Jamesa; sięgnął dłonią leśnej ściółki, wybierając z niej dorodną szyszykę - i bez zastanowienia cisnął nią celując w czoło Jamesa. Głowa mogła go trochę boleć, ale przecież nic mu nie będzie.
Przeprosiny młodej lady skierowane do Doe rozumiał pół na pół, część feralnych zaręczyn przespał, część słyszał, ale fakt, że Neala brzmiała jakby rozumiała z tej sytuacji niewiele mniej od niego znów wywołał na jego twarzy uśmiech. Skinął głową na wiadomość, że jej rodzina wiedziała, gdzie była, dziewczyna wydawała się wiedzieć, o czym mówiła, nawet jeśli i jemu wydawało się to być szyte trochę grubymi nićmi.
Krzyk Anne, jej imię wypowiedziane przez Jamesa, obrócił się wpierw przez ramię, na nią, zrywając się w jej stronę; dostrzegł różdżkę przyjaciela, który czujnie wpatrywał się w rzekę, więc sam mniej ostrożnie znalazł się przy dziewczynie. Kucnął obok, otaczając ją ramieniem, by mogła się na nim wesprzeć, chcąc pomóc jej wstać, chwycił jej dłoń; zdawał się znaleźć bliżej, niż musiał, ale jej krzyk zdradzał przerażenie. Chciał dodać jej otuchy - czy mógł? Wydawała się zdystansowana, ale w chwilowej atmosferze strachu nie myślał o tym. Złapał spojrzenie Jamesa, odpowiedział na nie własnym, pytającym, czy widział, co to było? Na jego pytanie utkwił spojrzeniem w jej twarzy, pobieżnie sięgając wzrokiem jej dłoni, szukając śladów skaleczenia. I dalej, na trawę, dostrzegając już tylko zagadkowy plusk w rzece.
- Zniknęło - Czymkolwiek to było, zwrócił się do niej szeptem, na moment mocniej ściskając jej dłoń. - Spokojnie, już tu tego nie ma. - Skinął głową na ognisko, chcąc zabrać ją na przygotowany dla nich koc. Mogła się ogrzać i skryć przed leśnym strachem. - Usiądź - poprosił, nie wypuszczając jej z niezręcznego objęcia, z niepokojem odnajdując spojrzenia swoich towarzyszy, nawet nie dostrzegając, kiedy ucichły okoliczne odgłosy natury. Zdawało mu się, że jeszcze parę chwil temu słychać było owady i żaby, teraz już nic - ani nikogo. Czy to dobrze? Przeszedł go dreszcz niesiony narastającym chłodem, przełknął ślinę dostrzegając strzępy mgły, by jeszcze raz skrzyżować spojrzenia z przyjacielem. Nie chciał niczego mówić na głos, straszyć dziewczyny, ale przypominało mu to trochę atmosferę w mieście, kiedy nagle zaczynali pojawiać się dementorzy niosący mglisty przenikliwy chłód. Może nie powinni tu zostawać, ale był środek nocy, zniknięcie stąd wydawało się jeszcze bardziej ryzykowne - musieliby wyjść na główny trakt. Nigdzie nie dało się już uciec od wojny.
- Jesteście głodne? - Jeśli w rzece mieszkały małe demony, na pewno też ryby. Nie była na tyle głęboka, by przeżyło tam coś, co przy zachowaniu ostrożności rzeczywiście mogło im zagrażać - a do rana raczej się stąd już nie ruszą.

rzut do celu: mam do Jamesa jakieś dwa metry
+ narkolepsja...


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]13.04.21 16:06
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 51

--------------------------------

#2 'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]13.04.21 22:06
Wymieniałam to, co zdarzyło mi się słyszeć, czy od Brendana, czy od Garretta, kiedy jeszcze był obok. Domyślałam się, że nie chcieli mnie po prostu martwić i za to zawsze byłam im wdzięczna, zresztą wtedy nawet nie miałam jak im pomóc, bo nie umiałam tyle, co teraz - choć to i tak zdawało się ledwie kroplą w morzu. Nie rozumiałam tej naburmuszonej miny. Ale dopiero słowa wlały całkowite niezrozumienie na moją twarz pomieszane z oburzeniem. Brwi uniosły się, a usta otworzyły. Zasznurowałam zaraz wargi, mrużąc w odpowiedzi swoje własne oczy.
- Nikt, nigdy, się wokół mnie nie kręcił. - odpowiedziałam wyraźniej zaznaczając ostatnie słowo, nie wiedząc czy trzęsę się teraz ze złości czy zimna. Oczy przecież miał, widział, że żadnego powodu do kręcenia się nie było. Nie musiał dodatkowo tak okrutnie kpić ze mnie. - Nic nie rozumiesz. - bo nie rozumiał kompletnie, uniosłam brodę mimo to wypowiadając jedno pytanie. Strach przebijał się przez dumę. Zmrużone oczy przesunęły się z jego tęczówek na krople krwi, które pociekły z nosa. Krótkie skinięcie głową uznałam za tymczasowy koniec, obracając się na pięcie.
- Za ten pomysł mój. - wyjaśniłam przyjaciółce, patrząc na rękę zanurzoną w wodzie. Zacisnęłam usta czując się za wszystko i odpowiedzialną i winną. Wzięłam drżący oddech w usta słuchając wypowiadanych słów. Przytaknęłam w ciemności głową, spoglądając ku jasnym oczom Anne, spróbowałam posłać jej uśmiech. Odwróciłam głowę w ślad za nią, spoglądając na Jamesa, wzruszyłam ramionami podnosząc się. - Żyć będzie. - mruknęłam odchodząc od brzegu rzeki by wrócić w kierunku ogniska.
- Widzisz, sprawa wygląda tak, że formalnie tak, ale prywatnie nie.  - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. Kolejne pytanie sprawiło, że uniosłam jedną z brwi do góry. Zaraz je zmarszczyłam, byłam pewna, że każdy kto jeszcze nie znał mojego nazwiska zdołał je poznać dzięki Walterowi, za co wcale nie byłam mu wdzięczna. Dociekanie Marcela w jakiś sposób było nieprzyjemne. Może dopiero teraz kiedy to ja tłumaczyłam się z tego kim byłam zrozumiałam bardziej. - Neala Keeva Weasley. - odpowiedziałam z dumą w każdej jednej zgłosce. Nie wstydziłam się tego kim byłam i nie zamierzałam. Zaprzestałam wyjawiania obcym swojego nazwiska po rozmowie z Brendanem, miał rację - wiele racji. Byłam łatwy celem, lepiej nie rzucać Periculum, coby pokazać wszystkim dokładnie, że właśnie tu stoję. Dzisiaj jednak zrobił to za mnie Walter. James wiedział, wiedziałam więc że nawet jeśli nie odpowiem wiedzieć będzie też Marcel. - Wystarczy? Czy chciałbyś wiedzieć więcej? Historię, imiona rodziców, datę urodzenia? - spytałam rozdrażniona odrobinę. Dopiero dostrzegając problem z kocem, który przyleciał i który teraz rozświetlony przez ogień szybko okazał się… całkiem innym kocem.
- Słucham? – powtórzyłam bez zrozumienia, mimowolnie wykrzywiając usta na padający tytuł. Moja brew drgnęła ku górze i ku niej powędrowała też broda. Cała uwaga przesunęła się w kierunku Jamesa, kiedy mówił, a oczy mrużyły się trochę kiedy słowa wypływały z jego ust dalej. Nie mówił poważnie, prawda? Chyba nie sądził, że o to chodzi? Znowu sobie żarty ze mnie robił. Zdarłam nos wyżej jeszcze w momencie w którym odezwał się Marcel, spojrzałam na niego mrużąc oczy. Byli naprawdę okropni! Zacisnęłam usta, rozchyliłam je w oburzeniu i zaraz znowu zamknęłam. Pewnie zacisnęłabym dłonie w pięści gdyby nie to, że obie się na czymś zaciskały. Drżałam, dygotałam, bo ogień mnie jeszcze nie ogrzał, ale i tak wygrywała moja duma.  – Taki będzie idealny. Jakbyś mógł, sir. Będę wdzi-dzięczna. – odcięłam się dumnie mimo trzęsącej się brody, ale zaraz opuściłam ją – tą brodę moją, widocznie strapiona. – To nie ten. – powtórzyłam uparcie raz jeszcze. - Właściwie żaden z tych, które były w pokoju. – spojrzałam od Jamesa do Marcela. – Mu-musimy go zwrócić. – orzekłam unosząc rękę. Lewa dłoń w której zaciskałam mokry materiał pomknęła go górze, spojrzałam na nią i opuściłam. Tylko jak miałam to zrobić, skoro nawet nie wiedziałam, skąd przyleciał? Z zamyślenia wyrwał mnie ruch obok, a kiedy dźwignęłam tęczówki znad koca Milczący znajdował się zdecydowanie bliżej. I dzisiaj milczącym wcale już nie był. Może dlatego, że nie obiecał tego na początku, teraz trochę żałowałam.
- C-co? - powtórzyłam jakże mało elokwentnie, mrugając kilka razy, marszcząc brwi, nie spodziewając się go tak blisko. Dlaczego szeptał tak właściwie? - Przecież nie o to co porusza cię najbardziej, przykuwa spojrzenie na dłużej czy zapiera dech w piersiach boleśnie prawie pytam. - zaczęłam sama ściszając głos choć nie wiedziałam dalej dokładnie dlaczego, marszcząc brwi i nos, bo wydawało mi się, że moje pytanie dość jasny miało przekaz. - Tylko o to co we znaki daje ci się teraz najbardziej. - zmarszczyłam bardziej brwi. - Z obrażeń. - dodałam tak dla pewności, żeby zaraz znów wymyślać nie zaczął. Kiedy znów wskazał na koc nie protestowałam już dłużej przełożyłam lewą nogę za prawą i obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni siadając gwałtownie. Mówiłam, dalej, kątem oka dostrzegając, jak rozprostowuje dłoń i zaciska ją ponownie. Trochę zaskoczona spojrzałam na Jamesa, kiedy śpiewać zaczął, a potem rozszerzyłam oczy w zdumieniu, patrząc jak Marcel bierze zamach. Odchyliłam się do tyłu, ale straciłam równowagę, nie chcą zabrudzić trzymanego materiału, nie podparłam się lewą ręką, zapomniałam też o prawej. I tak na plecach wylądowałam. Wypuściłam powietrze z płuc podwiewając do góry kosmyk rudych włosów. Zaśmiałam się, ale śmiech zamarł mi na ustach, kiedy do uszu dobiegł krzyk Anne. Poderwałam się, wspierając na prawej dłoni, do siadu, przenosząc zaraz na kolana, różdżkę wyciągając przed siebie. Głos ugrzązł mi w gardle tym razem i byłam wdzięczna, że ktoś zareagował, bo mleczna mgła zbierająca się wokół sprawiała, że robiłam się coraz bardziej przerażona. Serce zaczęło mocniej tłuc się w piersi po raz kolejny. Poderwałam się na nogi, burząc równość koca, ale ciemność o wiele bardziej potęgowała strach, zatrzymując mnie w miejscu. Szczęśliwie dla mnie, Marcel wykazał się zdecydowanie szybszą reakcją. Odetchnęłam, kiedy znalazł się obok Anne. Nie pozwoli przecież, by coś jej się stało, prawda? Przeniosłam się na kolana, tak, że ognisko posłało ciepło na moje plecy. Przygryzłam wargę, spoglądając na Jamesa, krzyżując spojrzenie z Marcelem, ostatecznie koncentrując się na Anne. - Stało ci się coś? - zapytałam jej, opadając na stopy układając mokry kawałek halki na kolanach, poczułam chłód kiedy materiał sukienki go przejmował, ale całą swoją uwagę skupiłam na Anne, to jej zamierzając pomóc jako pierwszej. Pokręciłam głową na pytanie Marcela, na razie żołądek ścisnął mi się chyba całkiem. Potrzebowałam się czymś zająć, żeby wrócić do spokojniejszego bicia serca. Dopiero potem przeniosłam swoją uwagę na Jamesa, dźwigając się znów na kolana, przechodząc na nich bliżej. Schowałam różdżkę w kieszeń wszyta w sukienkę, łapiąc mokry materiał w prawą rękę. Lewą ręką założyłam za ucho miedziane kosmyki i spróbowałam znaleźć jego spojrzenie. Sama już nie wiedziałam. Uniosłam prawą rękę bez pewności, którą wcześniej miałam, chyba tej zgodny ostatecznej szukałam. Skierowałam ją w kierunku jego twarzy, powoli, niepewnie trochę z zamiarem starcia zaschniętej krwi najpierw.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]15.04.21 12:13
Wszystko zdawało się dziać gdzieś dalej; z boku, z tyłu, poza niedużym obrębem między brzegiem a rzeką, ciemną nocą a pojedynczymi gwiazdami, jej strachem a kolejną potencjalną halucynacją. Ale śliska, mokra macka wcale nie była jej wymysłem, i wraz z machnięciem ręką, krótkim krzykiem i gwałtownym zrywem w tył, dostrzegła dziwaczne stworzenie, które zawisło na kruchym ramieniu, by niedługo później spaść na ziemię. Dudniące serce nakazało jej cofnąć się znów, przyspieszony oddech i szeroko otwarte oczy zdradzały strach – przed nieznanym, bo nieduży stwór wciąż pozostawał przez nią niezidentyfikowany w ciemnym, leśnym gąszczu.
Usłyszała własne imię gdzieś dalej, wzrok odwróciła dopiero po dłuższej chwili, kiedy żyjątko sturlało się z powrotem do rzeki, być może w takim samym popłochu, w jakim sama obecnie się znajdowała.
Pierw dostrzegła ciemnowłosego, później różdżkę w jego dłoni, której widok sprawił, że chyba przegapiła moment, w którym Marcel pojawił się przy niej. Odrobinę zdumiona zamrugała kilkukrotnie, przyjmując jednak jego dłoń, z której palcami splotła własne.
– Przepraszam...chyba... odrobinę się wystraszyłam – wytłumaczyła po krótce, kręcąc głową z niezrozumieniem, nieco też wstydem; w końcu nic takiego się nie stało, a macka zniknęła wraz z pluskiem ciała uderzającego w taflę rzeki – Złapało mnie za rękę. To druzgotek...? Chyba? – przez jasne brwi przebrnęło zawahanie; widywała takie w podręcznikach szkolnych, ale mrok zapadłej nocy skutecznie utrudniał zidentyfikowanie tego, czym naprawdę była istota uczepiona jej nadgarstka zaledwie kilka chwil temu.
Uśmiechnęła się, odrobinę niemrawo, choć szczerze, wstając wraz z pomocą Marcela, a myśli automatycznie pofrunęły w przeciwnym kierunku; przestała istnieć istota z rzeki, a na jej miejscu w dziewczęcej głowie pojawił się na nowo zakrwawiony bok Carringtona.
– Wszystko okej – powiedziała, odrobinę głośniej, podnosząc wzrok i przytakując głową na pytanie Jamesa, kiedy zbliżyli się na nowo do ogniska – Dobrze się czujesz? – dopytała, znacznie ciszej, posyłając jasnowłosemu krótkie spojrzenie, nim nie zajęła miejsca przy pannie Weasley. Posłała jej krótki uśmiech, sięgnęła po jej dłoń i drobnym uściskiem zapewniła, że wszystko jest w najlepszym porządku, niedługo później pozwalając jej ruszyć w kierunku Jamesa; jej umiejętności naprawdę ich ratowały, nawet jeśli kilka prostych zaklęć i opatrunków miały ukoić jedynie nerwy.
Ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy jej ust, kiedy sylwetka opadła na materiał koca; jasne kosmyki nieładu rozsypały się wokół, dłonie splotły w koszyczek na wysokości brzucha, noga spoczęła na nodze; położyła się, przez dłużej niż kilka sekund obserwując liche, srebrne punkciki na ciemnym niebie.
– Dziękuję. Za to, co zrobiłeś – wypowiedziała w końcu, zerkając w kierunku Marcela po dłuższej chwili – Ale to przeze mnie jesteś... byłeś ranny – dodała zaraz potem, nieco ciszej, odnajdując spojrzeniem to należące do niego – Nie musiałeś tego robić. To... nic takiego – brzydkie słowo, brzydkie zachowanie; przecież przywykła, mniej lub bardziej, nawet jeśli tamta chwila była zaskoczeniem.
– Dziękuję.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]16.04.21 15:09
Właściwie to się nie zdziwił, doskonale zdając sobie sprawę, że naprawdę niczego nie rozumiał. Rudowłosa była dla niego niekończącą się zagadką, a wszystko, co mówił odbierała na opak. Uśmiechnął się lekko, nie zamierzając prostować jej odbioru koślawego komplementu, skinął posłusznie głową, przytakując — w końcu sama wiedziała najlepiej, kto się kręcił, a kto nie. Zajął się już ogniskiem i przygotowywaniem miejsca, pozwalając jej zrobić to, co miała do zrobienia z tą halką. Kiedy przyjaciel zaczął podpytywać rudą o nazwisko, otworzył usta, chcąc mu odpowiedzieć, a właściwie spytać, co robił, kiedy absztyfikant Neali postanowił popsuć im wieczór, ale zaraz potem przypomniał sobie, że zwyczajnie i dosłownie to przespał. Słuchał więc tylko, kciukiem lewej dłoni rozmasowując wnętrze prawej i posiniaczone, obolałe od tych paru ciosów palce, które zesztywniały i straciły na chwilę swe wyczucie. Duma w głosie Neali była wyraźna. Uśmiechnął się pod nosem, trochę jej zazdroszcząc siły jaka wynikała z noszonego przez nią nazwiska - siły, w którą wierzyła. Jakby było jakimś magicznym zaklęciem, które rozwiązywało wszystkie ludzkie problemy i bolączki. Z uniesioną brwią zerknął na Marcela — jak już miał oberwać to rzeczywiście mógł spytać o coś więcej. Wyraźnie ją rozdrażnił tym przepytywaniem. — Myślałem, że dziewczyny lubią, kiedy się je pyta o różne rzeczy z ich życia — zaryzykował, poniekąd stając trochę w obronie przyjaciela. Zerknął na nią, próbując powstrzymać salwę śmiechu, która nieubłaganie nadchodziła. Czuł to w żołądku. A kiedy się zdumiała, z nonszalanckim i zdecydowanie teatralnym ruchem dłoni w powietrzu zgiął się przed nią na tyle, na ile pozwalał mu już pozycja siedząca. Bo przed damą należało się kłaniać. Z pewnością często. Im częściej tym lepiej. W końcu pękł, śmiejąc się na propozycję fotela, zerkając wpierw na Marcela, porozumiewawczym spojrzeniem, takim, które łapali tylko oni dwaj.
— Myślisz, że mógłbym zostać skrzatem? — spytał, unosząc brwi. Głos miał przy tym poważny, zupełnie tak, jakby naprawdę rozważał podsiąść jakiegoś na wielkim, arystokratycznym dworze. — Co dokładnie mieści się w jego obowiązkach?— spytał już nie Marcela, a Nealę, która zapewne najlepiej z nich wszystkich wiedziała, do czego były zobowiązane w wielkich domach. Wierzył, że do służenia i spełniania wszelakich zachcianek, ale brzmiało to dość enigmatycznie. Ballada o dzielnym rycerzu Marcelu, a właściwie jej pierwsze wersy nie znalazły uznania największego krytyka jego twórczości, który postanowił szybko zakończyć potok weny. Szybko uchylił się w bok, by uniknąć zderzenia z zabójczo ostrą i twardą leśną bronią. Uniknął ciosu tylko dzięki trzeźwej reakcji.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to mnie mogło zabić? A przynajmniej wbić mi się w czoło? — spytał ze śmiertelnym wyrzutem, marszcząc brwi i pokazując palcem wskazującym miejsce między oczami. — Chciałbyś paradować po Devon z leśnym jednorożcem? Serio, Marcel? Tak mi się odpłacasz niewdzięczniku za to wszystko? – Z każdą kolejną chwilą miał coraz większy problem, by powstrzymać rozbawienie. — Nie było cię cały, cholerny dzień, przeleżałeś połowę imprezy, wyrzucili nas z tańców bo wzięli cię za pijusa, niosłem cię prawie całą drogę, potem napisałem dla ciebie piosenkę, a ty wyjeżdżasz z szyszką? — Wymieniał po kolei, zastanawiając się, co pominął po drodze. — Dobrze, że przynajmniej w międzyczasie naprostowałeś tego kolesia. Zwiewał przed tobą, aż się kurzyło — dodał, osładzając mu cały swój wywód, by nie próbował go w żaden sposób skontrować. Wszystkiego się dziś spodziewał, ale nie takiego zachowania po najlepszym przyjacielu. Wyglądałby idiotycznie z czerwonym plackiem na środku głowy. Dziewczyny pamiętałyby ten żałosny widok do końca życia.
— Nie możemy — go zwrócić. Spojrzał znów na Rudą, tym razem całkiem poważnie. — Chyba, że wiesz komu? — Uniósł brew. To w końcu ona go ukradła, najprawdopodobniej wyleciał z najbliższego domostwa. Sądząc po jego stanie nie był najnowszy, a jego właściciele nie narzekali na szeroki wybór ciepłych okryć. — Skoro już jest, to szkoda nie skorzystać — spróbował więc przemówić jej do rozsądku. Powinna usiąść i się nim okryć. — Cała drżysz — zauważył nieco cichszym głosem, patrząc po niej, ale krótko. Zaraz odwrócił wzrok na ognisko, przecież się nie martwił, była dorosła. Z ratunkiem pospieszyło jej kolejne wyjaśnienie, na które przewrócił oczami. Co zapiera dech w piersiach boleśnie... — To byłoby bardziej interesujące, nie bądź taka praktyczna — skarcił ją, próbując pozostać poważnym, choć uniesiony lewy kącik ust zdradził go szybko. — Głowa mi pęka — odpowiedział jednak, zgodnie z prośbą. Dopiero powrót Anne w objęciach Marcela sprawił, że rzeczywiście spoważniał. I zamilkł na chwilę, obserwując ich krótko. Wcześniej tylko skinął jej głową, zdawało mu się też, że mógł to być druzgotem, ale nie był pewien. Przyjął więc jej wersję. Była roztrzęsiona, ale nie był pewien, czy leśny demon był jedynym tego powodem. Gdy odpowiedziała koleżance, że wszystko było w porządku usadowił się znów wygodniej, spokojnie, odkładając na bok różdżkę. Nie miała być potrzebna, chociaż wokół zrobiło się nieprzyjemnie, zimno. Mgła rozlewała się po okolicy, przypominając mu najgorsze wersje Londynu, odkąd wojna zadomowiła się w nim na dobre. Strażników. Śmierć. Ciepło od ogniska nie malało, choć sam płomień zdawał się skurczyć pod wpływem wzmagającej się wilgoci w powietrzu. Widział spojrzenie Marcela, pełne niepokoju. Domyślał się, że naszły go takie same myśli. Rozejrzał się wokół, ale nic nie wskazywało na to, by miało się zrobić nagle bardziej niebezpiecznie. I gdy Weasley na kolanach pojawiła się tuż przy nim, uniósł na nią wzrok. Na próżno było się opierać. W tym zaskakująco łagodnym jak na nią spojrzeniu widział zawziętość i dobre chęci. Skinął jej ledwie zauważalnie głową po chwili niepewności, obracając się do niej przodem, by ułatwić jej to, co miała do zrobienia. Wiedział, czego się spodziewać. Siostra robiła to niejednokrotnie. Teraz miał wrażenie, że cały czas i nagle za tym zatęsknił. Za jej dłońmi, muzyką, głosem. A on za każdym razem, gdy na niego patrzyła w ten sposób czuł poczucie winy podsycone przekonaniem, że ją zawiódł; że znów zrobił coś co sprawiało jej przykrość. Że nie przestawał jej ranić w sposób w jaki mógł robić tylko własny brat. Spuścił wzrok, jakby spodziewał się ujrzeć w jej niebieskich oczach zupełnie to samo.



| unikam



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]17.04.21 18:58
Przez chwilę wpatrywał się jeszcze w taflę wody, kiedy usłyszał nazwę stworzenia, potwierdzoną przez Jamesa, by skinąć głową na słowa Anne i zabrać ją na koc. Nic jej nie było, ale powinni być ostrożniejsi, druzgotki potrafiły być naprawdę złośliwe. I nieprzyjemne, ale nie wyjdą z rzeki.
- Nic mi nie jest - odparł na jej pytanie, choć gwałtowne poruszenie kilka chwil temu, do pary z napiętymi mięśniami, kiedy pomagał jej wstawać, wywołały u niego przenikliwy ból; zaciśnięte zęby miały nie pozwolić wymknąć się temu grymasowi. Pocięta zakrwawiona koszula była już sucha, przestała lepić się do ciała, ale tkanina stanowiła teraz żadną ochronę przed chłodem - który przenikliwie wdzierał się wzdłuż jego pleców i klatki piersiowej. Czuł, że rana nawet jeśli bolesna nie zagrażała już niczemu, Neala dobrze się nim zajęła. Szybko uciekł spojrzeniem, nie chcąc kontynuować tematu - obawiając się pytań, o jego nagłe niedyspozycje. Patrzył na nią, kiedy przysiadła na kocu, podążając spojrzeniem za rozsypaną aureolą złotych włosów i źrenice, w których odbiły się nocne gwiazdy, nim odwrócił się, by sięgnąć zebranych gałęzi. Przełamał dwie z nich na kolanie, rzucając gałęzie w płomienie, tak jakby rosnący ogień mógł przegnać złowieszczą mleczną mgłę płynącą z głębi lasu. Silniejszy żar miał dać więcej ciepła. Po chwili zastanowienia chwycił jeszcze dwie gałęzie, grubszą i cieńszą, nie zdrewniałą, przypominającą bardziej łodygę - powinna się nadać. Zajął miejsce obok Anne, na podmokniętej rosą trawie, szepcząc inkantację zaklęcia acus, by zamienić łodygę w sznur; Neala pokręciła głową, reszta milczała, on był głodny jak wilk i wierzył, że dziewczyny i James wkrótce też będą. Błysnęło jasne światło, które sprawiło, że łodyga nabrała wiotkości i nie tracąc na sile, sprężystości, zamieniła się w sznur, linę. Wyciągnął z kieszeni cyrkowy nóż, oskrobując nim większą gałąź  - odcinając liście i zbyt wąskie krańce, zeskrobując z trzonu korę, by uczynić wygodniejszy, dłonie zastygły w bezruchu, kiedy usłyszał głos Anne - i odwrócił się w jej stronę.
- Nigdy tak nie mów - poprosił, ściągając brew, niespokojnym gestem odcinając kolejny fragment kory, gwałtowność zwiastowała nadejście fali cięższej emocji. - To nie było nic - Nie teraz, nie dzisiaj, nie w czasach, w których za samą krew można było zginąć. - Nie miał prawa - Nikt nie powinien określać w ten sposób dziewczyny pochodzącej z mugolskiej rodziny, tak jak nikt nie powinien tego pochodzenia brać za obelgę. Tamten laluś był po prostu durniem, który chyba nie do końca zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. A może użył tego określenia z premedytacją? Nie wiedział, nie chciał chyba wiedzieć. - Nikt nigdy nie powinien... - Przełknął ślinę, urywając w pół słowa, nie powinien - robić czego? Czy chodziło wciąż tylko o obelgę? Czy o krew, którą widział na ulicach Londynu? O krew jego matki, która spływała po jego dłoni? O Anne, która mogła znaleźć się między nimi, której krew była tak samo czerwona i tak samo gęsta jak krew tych wszystkich głupców czujących się lepszymi od innych. Na krótko powrócił spojrzeniem ku jej twarzy, przez chwilę błądząc wzrokiem po jej zmarzniętych policzkach. - Nic mi nie jest - powtórzył, nie zastanawiając się nad tym, jak absurdalnie brzmiały te słowa, kiedy szkarłatne plamy na białej koszuli były tak widoczne. - To nie przez ciebie - Mógł się nie odzywać. Zrozumieć odmowę. Mógł darować sobie pogardliwe określenie, po prostu odejść. Ale nie odszedł, odszedł Marcel, zasypiając. Nie dokończył tego tak jak powinien. - Przykro mi - że cię to spotkało. Że nie mogłem zrobić więcej. Lekko uniósł kącik ust, na podziękowania reagując tylko skinięciem głowy. - Był wobec ciebie bardzo natarczywy. Powinnaś uważać, jest stąd? - Uniósł spojrzenie na Naele, chyba wiedziała lepiej. - Znaliście się? - dopytał Anne, mając nadzieję, że nie dokończywszy tamtej sprawy nie sprowokował go tylko mocniej do działania. Usnął na jego oczach, i pewnie chciałby się zapaść pod ziemię, gdyby budząc się miał wciąż przed twarzą jego gębę.
A sen cała ta szamotanina sprawiły, że nie słyszał wszystkich krzyków Waltera - może w tym czasie śnił, może w tym czasie okładał się z dwójką wyrostków, nie był pewien, ale nazwisko dziewczyny było ważne: w aktualnej sytuacji każde nazwisko było ważne. Zwrócili na siebie uwagę wystarczająco mocno, by w przypadku rozpoznania Neali nagrabić sobie jeszcze za jej towarzystwo. Weasley, poczuł pewną ulgę. Krótkie ukłucie przyćmione prędko jej niezadowoleniem z tego, że poprosił ją o tożsamość.
- Mnie pytano o znacznie więcej, ale ja nie jestem lady - odparł lekko, nieco zaczepnie, przesłuchanie w Ministerstwie Magii, niezbędne, by wydano mu dokumenty uprawniające do posiadania różdżki, było do cna upokarzające - i zakończyło się zamknięciem go w zaciemnionej celi, bez jedzenia. Gdyby nie zewnętrzna interwencja, świat by o nim zapomniał. Tacy jak on znosili te pytania co dnia, a w tej wymianie ról dostrzegał coś zaskakująco zabawnego. Ile razy odpowiadał już na pytanie policji - jak się nazywa, skąd jest, dokąd idzie? Historia, imiona rodziców, data urodzenia, to były podstawowe informacje, jakie Ministerstwo miało o nim wiedzieć. Imiona dziadków, krew przodków. Takich jak ona nikt pewnie nie przesłuchiwał, nie było potrzeby. Jej urażony ton zdawał się mu tylko pokazywać, jak bardzo niewiele rozumiała. Uśmiech zatańczył na jego ustach, kiedy jej oburzenie wciąż rosło, ekspresją rosnąć na jej twarzy, przypominała gorący wulkan rudej lawy, która gotowa była zalać złością wszystko i wszystkich. Było w tym coś zabawnego. Uroczego, na swój sposób. Podniósł łodygę transmutowaną w linę, by zaczepić ją o kraniec kija, upewniając się, że jego końcówka jest wystarczająco wytrzymała, kilkakrotnie pociągnął za sznur, upewniając się, że był odpowiednio zamocowany. Kącik jego ust drgnął, kiedy usłyszał Jamesa, wyczuwając w jego głosie rozbawienie. - Wstydzisz się rodziny czy historii? - zapytał przewrotnie Naeli, choć doskonale słyszał dumę dźwięczącą w jej głosie - i wiedział, widział, że to nie prawda. Więc skąd to rozdrażnienie? Za trudno jej było nosić taką tradycję, rodowód bez skazy? Odłożył przygotowaną wędkę na bok, przez chwilę błądząc dłonią w leśnej ściółce, by odnaleźć kolejną szyszkę, którą z namysłem podrzucił w dłoni.
- Widziałyście kiedyś leśnego jednorożca, dziewczyny? - zapytał, spodziewając się jednak odpowiedzi. - A chciałybyście? - dodał, nim ją uzyskał. - Bez trudu przegoni nocne mgły i strachy, samą obecnością niosąc otuchę. Cały Jimmy, zawsze taki był - zapewnił, obracając w dłoni szyszkę, ale James na tym nie poprzestał. Z zażenowaniem wysłuchał jego nie aż tak krótkiego streszczenia tego dnia- wspierając łokcie na kolanach, by nachylić się bliżej ciepłego ognia; uśmiech drgnął w górę, kiedy James go zapewnił, że laluś nawiał - dopyta go o to, kiedy będą sami. Niewspominanie o tych drzemkach przy dziewczynach było jednak jakieś prostsze, ale chyba nawet bardziej chciał uciąć temat swojego wcześniejszego zniknięcia. - Dobra. Dobra - zaakcentował, wypuszczając z dłoni szyszkę i unosząc dłonie w górę w bezbronnym geście kapitulacji. Obnażył go do cna, z tym walczyć nie zamierzał. - Niech ci będzie, dzięki. Byłem niewdzięczny, przebacz mi. Nie doceniłem twojego zaangażowania tak, jak należy, choć zrobiłeś dla mnie tak wiele. Bez ciebie naprawdę zostałbym pijusem. - Wtem jego oczy stały się szersze, jakby ujrzał ducha, dłoń wystrzeliła w przód, wskazując coś za plecami Jamesa. - James, za tobą! Walter! - krzyknął tonem ostrzeżenia, wychwytując też jego porozumiewawcze spojrzenie, leśna atmosfera jakiś czas temu zaczęła nieswojo gęstnieć, chłód przeszywał ciało - a chłód kojarzył się teraz najgorzej, z mrocznymi płachtami szat miejskich dementorów. Ale za plecami Jamesa nic nie było, Marcel błyskawicznie odnalazł porzuconą szyszkę, by wykorzystując tę chwilę zamieszania i potencjalne rozkojarzenie przyjaciela tym razem go trafić.

zaklęcie, rzucam na narkolepsję i na rzut do celu (głowa jamesa)


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali



Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 17.04.21 19:02, w całości zmieniany 1 raz
Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]17.04.21 18:58
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 80

--------------------------------

#2 'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]18.04.21 2:49
- Ja też nie jestem. - uparłam się, wyginając usta w widocznej złości. - Oh oczywiście! - wybuchłam trochę, rozkładając dłonie na boki na słowa, które wypowiedział James, spoglądając najpierw w niebo a później w jego kierunku. - Bo wszystkie jesteśmy dokładnie takie same. Jak jeden podręcznik, który raz wystarczy przeczytać, żeby wszystko wiedzieć. - wywróciłam oczami, wykrzywiając usta w niezadowoleniu. Była różnica między tym, czy się pytało, czy przepytywało. Kiedy kolejne z pytań padło z ust Marcela spojrzałam na niego z bezbrzeżnym zaskoczeniem, które pojawiło się na twarzy. Otworzyłam usta, zamknęłam je i otworzyłam ponownie. Zmarszczenie przesunęło się przez moją twarz. - Moja historia jest piękna, a rodzina napawa mnie niczym, poza dumą. Jeśli masz czas opowiem ci całą. Mam jednak powody, dla których nie zdradzam już nazwiska. Walter to głupek, że je wszystkim wykrzyczał. - orzekłam zaplatając dłonie na ramionach, choć nie było to wygodne kiedy trzymałam kawałek mokrej halki i różdżkę. Pytanie które zadał James uniosło moją brew. Wcale, ale to wcale mi się nie podobało, że sobie ze mnie tak żartują. Musieli wyobrażać sobie nie wiadomo co, tak to przynajmniej wyglądało.
- Możesz zostać moim, na okres próbny, nigdy nie miałam żadnego. - zgodziłam się usłużnie, unosząc wyżej brodę ku górze. Kiedy padło kolejne spojrzałam na niego. - Wszystko to, o co poproszę, oczywiście. - mruknęłam ogólnikowo z ulgą przyjmując fakt, że jednak usiadł.
Ale kiedy stwierdził, że nic zwrócić nie możemy spojrzałam na niego z prawdziwym przestrachem i widoczną udręką. Jak to nie możemy? Musieliśmy. Mina mi zrzedła całkiem usta mimowolnie otworzyły się opadając, a oczy zaszły mimowolnie zbierającymi się łzami, kiedy pomyślałam, że zabrałam coś komuś, coś co nie należało do mnie wcale i ani trochę. Kolejne z pytań sprawiło że odwróciłam spojrzenie. Skąd miałam wiedzieć komu coś zabrałam, kiedy jedyne co zrobiłam to rzuciłam zaklęcie, mając nadzieję, że przyciągnie koc z zajmowanego domu. Z koślawo splecionymi na piersi dłońmi wpatrywałam się w drzewa kawałek dalej, stopa mimowolnie unosiła się i opadała kiedy próbowałam wymyślić jak ten koc felerny zwrócić odpowiednio. Następne słowa sprawiły, że przygryzłam dolną wargę całkowicie niepewna tego pomysłu. A stwierdzenie o drżeniu całym uświadomiły mi, że prawdą były. Mimo to, głowy nie odwróciłam od razu. Dopiero po chwili, kiedy pytał o to co najbardziej. Wyrzuciłam z siebie kilka zdań przeczących temu, o co mi chodziło, by po nich wystosować swoje pragnienie dokładniej. - Nie jestem. - zaprzeczyłam od razu unosząc trochę brwi ku górze. - Nie zawsze. - poprawiłam się od razu. - Chyba że… - zaczęłam, ale szczęśliwie dla mnie odpowiedział tym razem. Zamknęłam usta nie kończąc zdania. Podnosząc tęczówki, które zawisły na jego twarzy uważniej, przesuwając się po niej, kończąc na oczach. Wargi uniosły się w uśmiechu, który dziękował za to, że odpowiedział, po którym skinęłam krótko głową. W końcu zasiadłam na kocu. Najpierw upewniając się, że Anne czuje się dobrze. Przeniosłam się na kolana, unosząc część koca, na którym nie siedziała Anne i wsuwając się pod niego z ulga przyjmując, że Jimmy się jednak poddał. - Będzie zimne. - zapowiedziałam, zbliżając powoli rękę, kiedy skinął krótko głową przysuwając się bliżej, pozwalając mi zająć się nim chociaż trochę. Czułam się odpowiedzialna i winna za to, co zrobił Walter. Mokry kawałek materiału dotknął twarzy, brody, zaczynając ścierać krew. Lewa dłoń przyszła z pomocą, ujmując łagodnie go pod brodę, żeby przesuwać ją zgodnie z potrzebą. Delikatnie, nienachalnie, jedynie wskazując kierunek. - Możesz odpowiedzieć na te niepraktycznie. - powiedziałam, skupiona na zadaniu, które robiłam, błądząc po twarzy, ale nie poszukując w tym momencie jego spojrzenia. Ale kiedy pomagałam przy leczeniu rozmawiałam, a może bardziej pozwalałam mówić, czasem zadając dodatkowe pytanie. Czasem paplałam po swojemu, by odciągnąć kogoś myśli na bok. To ja byłam winna całej tej sytuacji za którą nadal czułam się niezmiernie głupio i z ulgą przyjęłam, że pozwolił mi się choć trochę odpłacić. Kiedy skończyłam oczyszczać twarz wzrok przesunął się po niej, kilka zasinień, ale pamiętałam, co powiedział o głowie. Przerzuciłam przez ramię splamiony materiał, który zmoczył mi ramię i materiał sukienki. Wyciągnęłam różdżkę ponownie, przytykając ją do jego skroni. - Decephalgo. - wypowiedziałam pamiętając dokładnie to, czego zostałam nauczona, ale różdżka nie zalśniła się promieniem. - Decephalgo. - powtórzyłam raz jeszcze tym razem z ulgą przyjmując nikłe światło. Na pękającą głowę powinno pomóc, a myśląc o niej przypomniałam sobie, o tej rozbitej butelce. - Musisz się obrócić. - poleciłam krótko sama się przesuwając, gdyby zostało gdzieś szkło byłoby niedobrze. - Purus. - wypowiedziałam dotykając miejsca, ale bez skutku. - Purus - powtórzyłam raz jeszcze zziębnięte palce, to musiał być powód. - Purus - powtórzyłam tym razem skutecznie i miałam nie na tym poprzestać, kiedy zamarłam na chwilę gdy docierały do mnie słowa z boku. Odetchnęłam, opadając na pięty, opuszczając ramiona. - Mogę jeszcze zaleczyć trochę obicia. Spróbować. - powiedziałam do Jamesa zerkając ku niemu, zaciskając obie dłonie na różdżce, którą składałam na kolanach.
- ... wydawać wyroku. - zakończyłam ponuro za Marcela wtrącając się mimo wszystko. Obejrzałam się przez ramię, spoglądając najpierw na niego, a później na Anne. - Tu w Devon, Anne, to wręcz niedopuszczalne. Nie wiem kto to, ale zamierzam powiedzieć wujowi. - mruknęłam marszcząc w strapieniu brwi. Mimo wszystko, mimo dobroci która okalała mnie na co dzień, nadal można było dostrzec cień który coraz mocniej obejmował całą Anglię. - Marcel ma rację. - poparłam go, bo nie mogłam się z nim nie zgodzić. Na innych ziemiach, mniej otwartych, te słowa - niezależnie od tego czy mówił prawdę czy nie - mogły być przyzwoleniem do najgorszego. Wiedziałam to, wujek - jak Brendan - dbał o to, żebym rozumiała, co ważne. Nie obawiał się mówić przy mnie wprost. - Nikogo nie definiuje to, kto wydał go na świat. Tylko to, kim on sam jest naprawdę. A ty, Anne, jesteś jedną z najczystszych dusz, jakie znam. - powiedziałam lokując swoje spojrzenie na niej, poważne, całkowicie szczere, pozbawione nawet nuty fałszu. - To było coś. Nie mów… - przerwałam na chwilę - ...że to nic, nawet jeśli to tylko słowa. Mama mawiała, że one potrafią wyrządzić więcej szkód czasem niż czyny. - i miała rację. Im bardziej dorastałam tym mocniej czułam ilość mądrości, które mi przekazała zanim musiałyśmy się na zawsze pożegnać.
Przesunęłam się, owijając się kawałkiem podniesionego koca, zdecydowanie było mi zimno. Położyłam się jednak na ziemi, tak jak Anne, mimo że ona znajdowała się nad a ja pod jednym i tym samym kocem. Wzrok przesunął się po niebie. Na pytanie Marcela przesunęłam na lewo głowę spoglądając na niego, unosząc lekko brwi. Zaśmiałam się krótko, trochę jeszcze ciężko - z tego leśnego jednorożca oczywiście. - To już nim jest, czy dopiero się stanie? - chciałam wiedzieć i pytanie kierowałam w kierunku jasnowłosego. Leżałam tak chwilę nie wtrącając się w ich wymianę zdań do czasu, kiedy Marcel tonem ostrzeżenia nie krzyknął o niespodziewanej obecności Waltera. Poderwałam się z miejsca, odwracając głowę w bok, poszukując miejsca w którym się znajdował.

Rzeka Lyn - Page 2 Rzeka1111


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]18.04.21 16:33
W ciągu zaledwie kilku chwil powietrze zgęstniało, a rześkość wieczoru zmieniła się w ciężką, jasną poświatę; mgła zawisła pośrodku wysokości okolicznych drzew, zdając się przenikać coraz głębiej, jak gdyby faktycznie zależało jej na dotarciu do ogniska, strawienia wilgocią płomienia i objęcia ich wszystkich chłodem. Jasna poświata została przez nią dostrzeżona dopiero po dłuższej chwili; podnosząc się nieco i opierając o łokcie, zmarszczyła brwi, błądząc wzrokiem po ciemnych punktach leśnego krajobrazu, póki nie przeniosła spojrzenia na Marcela.
– Takie rzeczy się... zdarzają – rzuciła krótko, odrobinę wzruszając ramionami i na moment uciekając z uwagą gdzieś w bok; takie rzeczy, takie słowa, takie sytuacje – słyszała słowo szlama nie raz, i choć kiedyś nie wiedziała tak naprawdę, co oznaczało, później była gotowa dać komuś za nie w nos, tak teraz wolała chyba zwyczajnie... nie szukać kłopotów. Ale nadstawianie policzka nie było najodpowiedniejszą opcją. Nie w tych czasach.
– Nie – odpowiedziała niemal od razu, gdy zapytał wprost o tamtego chłopaka – Widziałam go pierwszy raz w życiu. Nie znam zbytnio Devon – wyjaśniła, na moment zerkając na pannę Weasley, która wydawała się niesamowicie spokojna, kiedy różdżka raz po raz błyskała charakterystycznym światłem leczniczego zaklęcia; Anne mogła się tylko domyślać, jak wiele nowości i niespodzianek uderzyło dziś w Nealę, ale to nie było miejsce i czas na rozmowy o tym. Przez dłuższą chwilę przyglądała się, jak rudowłosa radzi sobie ze śladami bójki, które nosił James; spojrzenie zwieńczyły słowa panny Weasley i ciężkie westchnięcie, które Annie wypuściła ze swoich ust.
Nie powinni; nikt nie powinien. Sama była pewna, że nie przepuściłaby przez gardło takiego słowa – fakt, że ludzie faktycznie tracili życie tylko z jego tytułu sprawiał, że gdzieś w środku poczuła bolesny ucisk. Jak wiele było takich jak ona? Jak wiele dzieci, które nawet nie zdawały sobie sprawy z nienawiści, jaką wyzwalały w innych ludziach, przez sam fakt urodzenia?
Pozwoliła słowom płynąć, samej zawieszając wzrok gdzieś w przestrzeni, pomiędzy zaciemnioną trawą, a palącym się ogniskiem. Walczyć w imię czegoś lub kogoś było łatwiej; o siebie samego niekoniecznie.
Dopiero trzask łamanej gałęzi, a potem wypowiedziane przez Marcela zaklęcie, sprawiło, że podniosła wzrok, a ten prędko osiadł na stworzonym przez niego przedmiocie.
– Będziesz łowił ryby? – ryby, albo inne żyjątka, które zamieszkiwały rzekę; choć w kąciku ust błysnął subtelny uśmiech, miała szczerą nadzieję, że nie będzie to druzgotek, ani nic jego pokroju. Na moment wyciągnęła dłonie w stronę ogniska, chcąc ogrzać nieco zziębniętą skórę.
– Jednorożca? – powtórzyła za nim, wymieniając zaraz potem jedno, krótkie spojrzenie z Nealą, w ramach porozumienia; cień rozbawienia znów przemknął przez rysy twarzy, finalnie osiadając w spojrzeniu i kącikach ust. Przeistoczył się w faktyczny, choć odrobinę pobłażliwy śmiech, kiedy Marcel zaalarmował przyjaciela, a panna Weasley wstała gwałtownie.
Nie miała jej się co dziwić, w końcu chłopiec imieniem Walter na pewno niósł w sobie coś na kształt traumy dla młodej Weasley, tym bardziej po ostatnich wydarzeniach; mimo to, odrobinę rozbawiona, a może zmęczona nadmiarem wrażeń nie przejęła się zbytnio okrzykiem Marcela, od razu uznając je za żart. I słusznie, bo podążając wzrokiem za nim, później za jego gestami, dostrzegła sięgnięcie po szyszkę.
– Bywasz okrutny, Marcelu Carrington – zawyrokowała szeptem, chichocząc w międzyczasie, w momencie, w którym szyszka pomknęła w eter.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]21.04.21 2:01
Wrzucone przez Marcela do ognia gałęzie zajęły się płomieniem szybko, wpierw ogień tańczył nieśmiało po korze, tylko z zewnątrz opalając drewno, by w końcu dotrzeć i do rdzenia, rozniecając ognisko jaśniejszym blaskiem i większym ciepłem. Było wyczuwalne, przyjemne, kojące. Nawet kiedy siedział na liściach; przesiąkniętej jesiennym chłodem ziemi, otaczał go z trzech stron, przyjemnie grzejąc nogi, ramiona i część twarzy, która nabierała powoli ciemniejszych kolorów. Zapomniał o dreszczach, które jeszcze chwilę temu go dręczyły, o przenikliwym zimnie i rosnącym z powodu nadciągającej mgły niepokoju. Zerknął jak przyjaciel zmienił miększą, świeżą gałąź w linę, wiedząc do czego się przymierzał. I poczuł nagle, jak żołądek się kurczy i przywiera do kręgosłupa. Prawdopodobnie powinien mu pomóc, ale zamiast tego przeniósł spojrzenie na Weasley. Wzburzony, stanowczy i pełen gniewu głos Marcela zawisł gdzieś wysoko, nad nimi, między nimi — miał rację. Nikt nie miał prawda w ten sposób wyzywać Anne. Zerknął na nią nad ramieniem Neali, niewiele widząc z wyrazu jej twarzy, gdy głową była obrócona w stronę przyjaciela. Ania od mandarynek. Kiedy spotkali się po raz pierwszy parę dni temu była w podobnej sytuacji. Uciekała. Przed takimi jak ten laluś z potańcówki, a może jeszcze gorszymi, bo nie wahającymi się przed tym, by zrobić niewinnej dziewczynie krzywdę. A z każdym kolejnym miesiącem i stopniowo pogłębiającą się wojną oni wszyscy robili się coraz odważniejsi w swoich czynach. Słowa przestały być największą zbrodnią. Inkantacje makabryczne w swoich skutkach padały coraz częściej z ust ludzi, którzy nigdy nie powinni byli kroczyć wolno ulicami; którzy stanowili zagrożenie dla wszystkich, ze sobą włącznie. Pal licho ich, ale wywoływali przekonanie, że może każdy. Każdy. Brwi ściągnęły się ku sobie bez słowa, gdy spuścił wzrok niżej, pozwalając Neali zimnym materiałem halki przywrzeć do rozgrzanej już od ognia skóry. Pierwsze zetknięcie wywołało w nim gęsią skórkę, zaraz jednak przywykł do tego — a może to nasączony wodą z rzeki materiał zdążył już zmienić temperaturę na przyjemniejszą. Pozwolił jej delikatną dłonią obracać mu głowę tak, jak było jej wygodnie zetrzeć zaschniętą na skórze krew. I tę na brodzie i tą pod nosem. Rozmazaną w prostych ruchach dłoni. Uniósł oczy na chwilę, napotykając jej spojrzenie.
Gdy wybuchła ze złością, uniósł brwi w prawdziwym zaskoczeniu, czując, że jeśli powie jeszcze słowo zdzieli go tą szmatką po głowie, a jednocześnie odruchowo chciał się wytłumaczyć i zaprotestować. Przewrócił oczami i westchnął, grymas zasępił mu twarz.
— Kto byłby na tyle stuknięty, żeby czytać podręcznik więcej niż raz?— zerknął na Marcela ukradkiem, w zdumieniu nie na żarty. I to był o jeden raz za dużo. Przed oczami stanęło mu zniekształcone wspomnienie z przeszłości, gdy wertował je nocami, nadganiając materiał za innymi uczniami — próbował wyobrazić sobie instrukcje obchodzenia z dziewczynami.  — Właściwie można to potraktować jak komplement. Zawsze mogłaś trafić na takiego, który klęka na sali pełnej ludzi i prosi cię byś została jego na jedną noc. Myślisz, że Walter odrobił zadanie domowe? Wygląda na takiego, który zna twój na pamięć. Caluśki— odciął się, mrużąc oczy. — Jeśli sobie tego życzysz, chętnie się zapoznam, ale musisz mi zapewnić streszczenie, bo w siedmiu tomach się nie mieścisz.— A to dla niego było za dużo, nie miał czasu na przewertowanie tego, nie wspominając o czytaniu i wyniesieniu z tego czegoś więcej niż tylko snów między rozdziałami. — Och tak, straszny głupek z niego — przedrzeźniał ją, kiedy zwracała się do Marcela w odpowiedzi na poprzednią uszczypliwość. Miała jednak rację — dziś szachowanie nazwiskiem mogło wpędzić w niemałe kłopoty, każdego. Przezornie warto zachowywać je dla siebie, ale żadne z nich, zebranych tu przy ognisku, nie rozpowiadało własnego lekkomyślnie. Ludziom nie należało bezgranicznie ufać, obcym w szczególności.
— Na okres próbny? — To wyjątkowo podłe. Nie dość, że miałby spełniać wszystkie jej zachcianki to jeszcze brała pod uwagę, że mógłby się nie sprawdzić? Jakby chęci się nie liczyły? To za mało? Zamknął usta, powstrzymując się przed parsknięciem. Odchrząknął szybko, przykładając pięść do ust. — To może być problematyczne — miewał trudności z wykonywaniem poleceń, nie wspominając już o tym, że nie potrafił zupełnie respektować zakazów. Wszystko, co rozpoczynało się od "nie" jego mózg momentalni wyciszał. — Ale niech będzie. Lady Weasley, jestem dziś do twoich usług.— Dotknąwszy otwartą dłonią własnej piersi ukłonił się przed nią, odrywając twarz od mokrej kulki zabarwionej już szkarłatem. Jego krwią. Jej przerażoną minę skwitował uniesieniem brwi, naprawdę gotów po prostu wstać i ruszyć przed siebie, by odnieść koc. Gdziekolwiek miał go odnieść. Cierpliwie znosił jej zabiegi. Była delikatna, uważna. Jej dłoń pod brodą wydawała się stykać z nim jedynie pojedynczymi muśnięciami. Obmyła mu twarz, choć wcale nie musiała, z precyzją i w prawą. I nie mógł nie przyznać przed sobą, że było to przyjemne. — Najbardziej zawsze poruszał mnie Marcel — wyznał poważnie. — Nie potrafi usiedzieć na miejscu dłużej niż dziesięć minut. Za każdym razem, gdy zajmował miejsce po prawej na Wielkiej Sali, poruszał mnie tak bardzo, że jak największa niezdara kończyłem z ubabranymi spodniami. To było naprawdę żenujące. Dlatego teraz siedzi tak daleko — wskazał na niego i westchnął. Żartował, to oczywiste, ale wcale nie chciał się uzewnętrzniać. Nie chciał dzielić prawdą. Nie chciał mówić o tym, co kryło się w nim naprawdę, choć sam nie był nigdy pewien, czy to ze wstydu czy z obawy. Marcel, którego wziął na celownik był jedną z niewielu osób, które znały go tak dobrze. One nie musiały. Tak naprawdę wcale tego nie chciały. — Nie jest ze mną dobrze, to już obsesja — westchnął teatralnie, oprzenosząc wzrok z Marcela na Nealę. Zrobił przy tym nieszczęsną, zbolałą minę, oczekując współczucia. I mówił to wszystko, kiedy ona kierowała ku niemu różdżkę i szeptała te magiczne słowa, których nie był w stanie zapamiętać. Każde zaklęcie przyniosło mu ulgę. Spokój. Szumiący ból głowy ustal, sam nie wiedział kiedy. Obrócił się za jej wskazówkę, a głowa opadła mu w tył, zawieszając się na ramionach. Przymknął oczy. Powieki ciężko się domknęły i skleiły ze sobą.
— Słowa są tylko słowami — podjął, choć wcale nie chciał zabierać głosu.  Słowa bywały puste, nieprawdziwe. Miały rozmaite znaczenie. Kłamstwo było tylko kłamstwem, obelga nie mogła zabić. Czcza obietnica była tak samo bezwartościowa jak najpiękniejszy, a niepłynący prosto z serca komplement. Nie powinno się do nich przywiązywać tak wielkiej wagi. To czyny nadawały im mocy sprawczej.— Czasem nie mają żadnego odzwierciedlenia. — Obrócił się w końcu z powrotem, bokiem, szukając rozświetlonej twarzy Ani. Nie był jednak pewien, czy godziła się z tym, czy przestała przejmować. Wtedy też, po drodze, spotkał spojrzenie Marcela. Kolejna szyszka w dłoni Sallowa nie wróżyła niczego dobrego, ale niepokój i ostrożność spowodowane jego zachowaniem ustąpiły, gdy po chwili ujrzał jego przerażenie; odebrał je w pierwszej chwili bardzo poważnie. Nie mógł sobie żartować w ten sposób — zaczął się odwracać za siebie jeszcze zanim przyjaciel dokończył. I dopiero po kilku uderzeniach serca zrozumiał, jak dał się perfidnie nabrać i jak niepoważne to było.
— Czy ty... Au! — Trafiła go prosto w skroń, odbijając się od jego głowy i spadając na ziemię. Przytknął dłoń do włosów, a później spojrzał na nią, jakby chciał sprawdzić czy krwawi. — Stuknij go w moim imieniu — poprosił Anię, marszcząc brwi. — Najlepiej mocno, raz a porządnie.— Pod dłonią czuł guza, zmarszczył nos z niezadowoleniem, w końcu wstał i sam ruszył w jego kierunku, ale pochylił się ku niemu tylko po to, by odebrać mu wędkę i ruszyć w stronę rzeki. Machnął różdżką, końcem rozjaśniając sobie drogę, to co miał pod stopami, włożył ją w zęby. Potrzebował wolnych rąk, by znaleźć przynętę. Nim doszedł do kamienistego brzegu, kucnął i dłonią zaczął zgarniać ściółkę, a pod nią ziemię, szukając czegoś, co się nada, a wiedział, że z tym nie powinno być problemu. Powietrze było wilgotne, robactwo pałętało się pod samą powierzchnią, wyłaziło na wierzch. Łodyga, którą Marcel zmienił w linkę zakończona była kawałkiem kolca, który przyjaciel naciął delikatnie po obu stronach, czyniąc go prostym haczykiem, na który nabił dżdżownicę próbującą się zakopać głębiej w miękkiej, rozpulchnionej ziemi.
— Idź zrobić drugą! — krzyknął mu, jak mu już tak dobrze poszło to niech nie siedzi bezczynnie. Nie odwrócił się jednak. Zszedł do kamieni, przystanął w miejscu, które było nieco głębsze — przypominało nieckę, w której kotłowała się woda nim przemknąwszy przez kamienie płynęła dalej. I tam zarzucił zrobioną przez Marcela wędkę.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]21.04.21 2:01
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 87
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]21.04.21 19:52
Zaśmiał się, raczej pod nosem niż na głos, na kolejny wybuch Naeli; ludzie, nawet dziewczyny, nie były takie same, podręcznik obsługi z pewnością nie zapewni powodzenia, ale jej wywrócone oczy i grymas na twarzy były zbyt zabawne, by prostować te słowa.
- Steffen - odparł na wątpliwość Jamesa. - Uczył się ich na pamięć, pamiętasz? - dodał ze znudzeniem, bo choć nauka podręczników na pamięć nie była niczym niecodziennym ani zaskakującym, to nigdy do końca nie opanował tej techniki. Koncentracja nie przychodziła mu łatwo - razem rozpaczliwie przeglądali książki nocami. Żarty z oświadczyn po prawdzie też nie bardzo go od pewnego czasu bawiły, nie powiedział więc nic, wyginając usta w nostalgicznym rozbawieniu.
- Czyli robisz kolację? - zapytał, zwracając się do Jamesa, kiedy oficjalnie został skrzatem. Nie wiedział o nich wiele, ale w Hogwarcie zajmowały się głównie jedzeniem - obok porządków, które przeważnie interesowały go jednak nieco mniej. - Powiedz mu - Skinął głową na Naelę, bo ostatecznie nie miał mocy wydawać rozkazów żadnym skrzatom.
Westchnął ze zrezygnowaniem, kiedy zaczął opowiadać o szkolnych czasach. Rzeczywiście szybko się nudził, ale to nie dlatego o tym opowiadał. Chronił, siebie, swoje myśli, uczucia. Znał go przecież dobrze.
- Teraz już nie poruszam cię najbardziej? - zapytał z wyrzutem, chyba chcąc pomóc mu zmienić temat. - W pubie straciłeś czujność, usiadłem po prawej. I patrz, jaki jesteś teraz uświniony. - Niedbale wskazał brodą jego zakrwawioną koszulę. Sam też był cały brudny, a myśl, że między jego krwią była też krew tamtych gości wcale nie pomagała. Tak naprawdę obrócenie tego w żart też nie. - Trzeba ci pocieszenia? Mam podejść? Wciąż masz tam miejsce - Po prawej, dopytał, dostrzegając tę zbolałą minę, choć to nie do niego ją robił. - Spokojnie, jestem po twojej lewej - zapewnił Anne, uściślając tę kwestię, strona na pewno miała istotne znaczenie.
Błądził spojrzeniem gdzieś między nią a Jamesem, wzruszając ramieniem, kiedy zwróciła się do niego. Na krótko odwrócił spojrzenie na bok, gryząc się w język; każdy miał swoją historię, każdy miał swoje powody, podobnie jak ona nie zdradzał swojego prawdziwego nazwiska - mógł za nie zginąć. Anne za swoje pochodzenie też. I James tak samo. Nie widział równości między nimi a arystokratką - wydawało mu się, że w każdej konstelacji miała po prostu lepiej. Łatwiej. I chyba przez myśl by mu nie przeszło, że mogło być to trudniejsze, niż wyglądało na pierwszy rzut oka.
- Wydaje mi się, że mam trochę czasu - odparł na jej słowa, wzruszając lekko ramieniem, bo właściwie to dokąd miałby się wybierać? Kąciki jego ust uniosły się w górę, kiedy James został skrzatem rudej lady. Kontrolnie przyglądał się tej dwójce, kiedy Naela zajęła się ranami Jamesa - z pewnym zmartwieniem przyglądając się tym zabiegom, mając nadzieję, że nie było to nic poważnego. Wciąż pamiętał trzask tamtej butelki. Ukradkiem spojrzał na Anne, kiedy Naela dokończyła jego słowa; nie podobało mu się ich brzmienie. To było niedopuszczalne wszędzie, nie tylko w Devon. A jednak się działo, dzień po dniu. Dzień po dniu umierali ludzie, którzy na śmierć nie zasługiwali. Wydawało mu się, że nie potrzebowała potwierdzeń odnośnie swojej wartości - sama doskonale wiedziała, że pochodzenie nie mówiło niczego ani o niej samej ani o jej krwi - ją i siedzącą obok Naelę dzielił status, którego nikt by sam nie odgadnął. Pociągnął spojrzenie w ogień, kiedy mówiła dalej. Naela nie mogła wiedzieć, w przeciwieństwie do Anne, jak wiele szkody mogły te słowa wyrządzić. Dlatego tylko skinął głową, nie ciągnąc tematu, którego ciągnąć wyraźnie nie chciała. Nie miała pochodzenia wyrytego na czole, tamten incydent był zwykłym przypadkiem. Nawet jeśli - miał nadzieję, że laluś odpuści.
- Oby ostatni - odparł ponuro, mając nadzieję, że koneksje towarzyszącej im dziewczyny rzeczywiście mogły nim potrząsnąć - i przywrócić go do porządku. Oby. - Tak. Jadłaś kiedyś pieczonego druzgotka? - zapytał, zmieniając temat, gdy zapytała o łowienie ryb; odmówiły jego wcześniejszej propozycji, ale on był głodny jak wilk. I one pewnie też zaraz będą, to pora kolacji. - Może da się z niego zrobić zupę? - zapytał, na ustach tańczył uśmiech; nie mówił poważnie, nie wiedział, czy to stworzenie było jadalne i po prawdzie nie chciał tego sprawdzać na sobie, nawet jeśli zasłużyło na to, żeby zostać kolacją. - Wyprosili nas przed posiłkiem - dodał, tonem skargi, mając nadzieję, że miał rację, bo dopiero teraz do niego dotarło, że jego propozycja mogła spotkać się z oporem dlatego, że może pozostali zjedli coś, kiedy on spał. - Może lady nam wybaczy, jeśli okradniemy jej rzekę. Ostatecznie nie bylibyśmy w takiej sytuacji, gdyby nie niestosowne zachowanie jej ludu - dodał zaczepnie, odnajdując rozbawionym spojrzeniem Naelę.
Późniejszy fortel zdał egzamin, niewidzialny Walter odwrócił uwagę Jamesa i pozwolił szyszce odbić się od jego głowy; Marcel roześmiał się na głos.
- Właśnie nim został - odparł na pytanie Naeli, odnośnie leśnego jednorożca, wychwytując spojrzenie Anne. Zignorował zbliżającego się Jamesa, zamiast tego nachylił się w jej stronę, by znaleźć się bliżej i zwrócić się tylko do niej - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo - zdradził jej sekret teatralnym szeptem, gdy nagle urwał słowa, kiedy jego przyjaciel zabrał przygotowaną wcześniej wędkę. - Ej! - zawołaj za nim, oglądając się za nim przez ramię, znalazł się już przy rzece - i niewiele robił sobie z jego sprzeciwu. Bałwan. Ze zrezygnowaniem wstał, prostując kolana, by podejść do sterty zostawionego wcześniej drewna - kończyło się, ale ogień tańczył teraz jasnym płomieniem - parę połamanych na kolanie grubszych gałęzi cisnął w płomienie, dłuższe i zgrabniejsze łodyżki zabrał, by spróbować stworzyć z nich bardziej sprężystą wędkę. Cieńszą zamienił w linkę - za trzecim razem wypowiadając poprawnie formułę zaklęcia transmutacyjnego acus, frustracja odbiła się na jego czole grubą zmarszczką - grubszą oskrobał nożem, tak, by uchwyt był wygodniejszy, a przede wszystkim bardziej stabilny. Transmutowaną linkę zaczepił o rozcięty kraniec wędki, zawiązując go silnym węzłem znanym z cyrku - i z portu - na koniec transmutując również końcówkę linki w zakrzywiony, ostry haczyk - nadający się, by nabić na niego dżdżownicę.

acus, narkolepsja i dla jamesa: moc ryby, rodzaj ryby


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]21.04.21 19:52
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


#1 'k3' : 1

--------------------------------

#2 'k100' : 4

--------------------------------

#3 'k100' : 20
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rzeka Lyn - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rzeka Lyn [odnośnik]22.04.21 1:43
Zdenerwowali mnie okrutnie. We dwójkę zdawali się naprawdę nieznośni, wtedy na Klifach, jeszcze jakoś byłam w stanie znieść upokorzenie, którego był świadkiem. Choć i tak zdawało mi się, że wszystko co mówiłam, było nie takie. Właściwie nie inaczej było w barze. I teraz. Uniosłam się i pożałowałam tego właściwie od razu, ale zanim jakakolwiek skrucha wstąpiła na moją twarz brew uniosła się ku górze na pytanie wyrzucone przez Jamesa. Otworzyłam usta, układając dłoń na biodrze - a raczej jej wierzch, bo ta była zamknięta mając już w zamiarze odpowiedzieć, że każdy, kto chciałby się czegoś rzeczywiście nauczyć, ale zamknęłam je, kiedy Marcel się odezwał. I choć nie sądziłam że może, moja brew uniosła się jeszcze wyżej, kiedy James mówił o komplementach. Nie bardzo wiedziałam w jaki sposób miałoby to być komplementem i z której strony do kogo. Ale on nie poprzestał na tym, mówił dalej, sprawiając, że rozluźnione usta najpierw rozchyliły się w oburzeniu odrobinę, by zaraz zacisnąć w grymasie złości. Zmrużyłam oczy w lustrzanym grymasie  Caluśki. Zapowietrzyłam się, biorąc wdech w płuca, marszcząc nos. Powinnam była się zamknąć, nie brnąć dalej, zostawić, ręką machnąć, był nikim ponad obcym. - Nie musisz mu zazdrościć, że dostał wydanie przed tobą. - ale własnych rozsądnych myśli nie posłuchałam ani trochę. Uniosłam dumnie brodę odwracając głowę w bok, zadzierając nos, ale wzrok wrócił do niego kiedy dalej mówił. Oczy zmrużone lustrowały jego. Brwi uniosły się znów nic nie rozumiejąc. Broda opadła trochę. A głowa przechyliła się w bok. Straciłam na chwilę rezon nie wiedząc czy mówi poważnie i czy za potwarz obrać ilość woluminów, czy komplement złożoności mojej duszy. - Na piśmie czy w słowach? - zapytałam więc zamiast tego marszcząc brwi z podejrzliwością, jeszcze chwilę wpatrując się w niego, nim odwróciłam wzrok żeby odpowiedzieć Marcelowi. Słowami pełnymi dumy i wiary w to skąd pochodzimy. No i irytacji, na zachowanie Waltera. - A żebyś wiedział. - przytaknęłam, mimo że wiedziałam że mnie przedrzeźnia.
Uklękłam obok, unosząc obok dłonie, skupiając się na zadaniu które postawiłam sama przed sobą. Opatrywałam ludzi w szpitalach polowych. W większości do tego ograniczała się moja pomoc, czasem pomniejsze zaklęcia i podpatrywanie jak robią to ci, którzy naprawdę wiedzieli co robią. Dorotha była na tyle miła, że tłumaczyła mi zawsze wszystko to, co robiła.
- Yhym. - potwierdziłam, krótko, przesuwając jego brodą. - Możesz mnie nie znieść zbyt długo. - uściśliłam, bo znałam siebie. Nie panowałam nad własnymi emocjami, które robiły przeważnie ze mną dokładnie to, co chciały i wszystko, ale to wszystko odbijały na twarzy. Brew znów drgnęła, kiedy problematycznym określił coś. Dłoń zamarła, a usta mimowolnie wygięły się, kiedy znów tytuł lady otoczył moją osobę. Zamrugałam kilka razy w dziwieniu kiedy jednak zgodził się odsuwając na chwilę rękę, na bok kiedy kłaniał się przede mną. - Oh… - zmarszczyłam brwi odwracając głowę w kierunku Marcela kiedy mówił o kolacji coś. - Hm? - zastanowiłam się z pomrukiem, jeszcze nie do końca pewna czy znów sobie nie żartuje. - Mógłbyś? - zapytałam wracając do niego spojrzeniem. - Umiesz? - zadałam kolejne pytanie na nowo przytykając kawałek halki, przesuwając głowę. - Właściwie może lepiej ja zrobię. - dodałam marszcząc brwi nie do końca pewna czy to tylko rozważania teoretyczne, czy rzeczywiście praktycznie mieliśmy coś jeść. Tylko co? Przesunęłam jego brodę ostrożnie, ruchem palców bez słów prosząc by uniósł ją ku górze. Dłoń zamarła znów na chwilę, w oczekiwaniu na odpowiedź razem z nabraniem powietrza. I opadła z cichym westchnieniem, gdy zakończył zdanie. Na chwilę przestałam a oczy przesunęły się krzyżując z jego tęczówkami gdy mówił. Wpatrywałam się w niego marszcząc odrobinę brwi. Odwróciłam głowę, żeby zerknąć na Marcela kiedy się odezwał. Usta zadrgały mi krótko w rozbawieniu. Powracając po przerwie do krwi na brodzie. - Znam dobrego magipsychiatrę, może on coś zaradzi. - odpowiedziałam, przesuwając kawałkiem halki ostatni raz, po którym uniosłam spojrzenie czując, że patrzył na mnie. Kącik ust drgnął mi lekko. Nie byłam pewna czy znam jakiegoś dobrego naprawdę, ale chyba nikt tego nie sprawdzi. Zawsze jakiegoś mogłam znaleźć. Wyciągnęłam różdżkę zaczynając szeptać zaklęcia. Do momentu, punktu w którym działały jak powinny.
- Słowa są tylko słowami. - powtórzyłam trochę ciszej po nim, w końcu rzucając poprawnie zaklęcie. Opuściłam różdżkę, opadając na pięty.  - I czasem nie mają. A czasem są siłą, nadzieją, wiarą. Czasem tarczą, bezpieczną przystanią, innym światem. Potrafią dzielić i jednoczyć. Rozpoczynać i kończyć wojny. Czasem ranią w sposób tak dotkliwy, że nawet najsilniejszy cios nie jest w stanie tak zranić. Mimo, a może dlatego, że są tylko słowami. - nie zgodziłam się z nim ostatecznie. Ognisko, mgła wokół, dość ponury nastrój i ilość wydarzeń nie zatrzymały słów. Odwróciłam głowę przygryzając dolną wargę, powinnam była choć raz nie paplać dalej ozorem. Spojrzałam na Anne. Przesunęłam się bliżej niej, żeby ścisnąć na krótką chwilę jej rękę. Usiadłam obok, łapiąc jej dłoń w obie swoje. Wypuszczając z ust powietrze, spoglądając na niebo nad nami, pozwalając żeby ogień ogrzewał mi plecy.
Nie opuszczając głowy zerknęłam w stronę Marcela, milcząc jednak, czując jak czerwień mi się na policzki wdziera. Nos się zmarszczył, a usta wykrzywiły mimowolnie, opuściłam głowę, ale tylko po to, żeby zadrzeć brodę. - Odpuścisz mi kiedyś? - zapytałam wzdychając, nie odcinając się tym razem, opuszczając ramiona. Unosząc ręce, żeby potrzeć nimi policzki. - Rzeka należy do lasu. - burknęłam marszcząc nos, ale dopiero kolejne słowa sprawiły, że rozszerzyłam oczy w zdumieniu. - Mo...mo...jego? - powtórzyłam po nim spoglądając na Anne to w niej poszukując pomocy. - On tak zawsze? - zapytałam jej - bo w końcu się znali - widocznie rozdrażniona, wydymając usta najpierw jeszcze chwilę patrząc na niego, zaplatając dłonie na piersi.
Obróciłam się, opadając na plecy, dłoń przyjaciółki przekładając sobie na pierś, słuchałam o tych jednorożcach zwracając głowę na Anne, żeby złapać jej spojrzenie. Usta rozciągnęły mi się w uśmiechu, prawdziwym, odpowiadającym na ten jej. Poderwałam się jednak zaraz z przestrachem, kiedy wspomniał Waltera, naprawdę mu wierząc. Zamrugałam kilka razy, kiedy coś sifsnęło niedaleko odbijając zderzając się z Jamesa głową. Przez chwilę patrzyłam tak w osłupieniu, ale kącik ust mimowolnie mi drgnął. - W porządku? - zapytałam go, mimo że rozbawienie zamajaczyło w okolicach ust, wygładzając rysy twarzy. Nie było Waltera, odetchnęłam, siadając znów na koc. Opadając obok Anne, zakrywając przedramieniem oczy. Zaśmiałam się zrzucając z piersi ciężar, bo właśnie coś sobie uświadomiłam. Ściągnęłam dłoń spoglądając ku Anne. - To zawsze ma taki finał? - zapytałam jej, podciągając nogi, żeby zgiąć je w kolanach. Westchnęłam, jeszcze nie do końca tym faktem przejęta. Dźwignęłam się do siadu, układając dłonie na kolanach. - To co, historia? - zapytałam dziarsko przesuwając spojrzeniem od niej, do Marcela, bo James znajdował się już przy rzece. Skoro chciał, mogłam mu jakąś sprezentować. Lubiłam mówić, a opowiadanie niezgorzej mi szło. Postanowiłam nie martwić się na potem. Cioteczka będzie zła - to był fakt. Pewnie zagoni mnie do takiej roboty, że będę na zmianę płakać, wzdychać i zgrzytać zębami że mi się zamarzyła potańcówka. No i Walter, nadal pozostawał problemem. Ale ilość krążących jeszcze emocji sprawiała, że mimo wszystko starałam się patrzeć na jasne strony. - Tylko która... - zastanowiłam się unosząc rękę, żeby złapać się pod brodę, robiąc krok, żeby zejść z koca wpatrywałam się w nie chwilę obserwując ogień na trzaskających gałęziach. Przytaknęłam do siebie głową. Odwracając się na pięcie w ich stronę. Wybrałam, jedną z tych które lubiłam, kiedy opowiadała mi mama.
- Imię jego dwa znaczenia miało. - zaczęłam przesuwając dłoń od piersi zataczając nią pół okrąg. Kiedy dotarła na moją prawą stroną zgięłam ją w łokciu dłoń zaplatając w pięść. - Siła. - naprężyłam zerowe muskuły. - lub władca. - lewą z dłoni zaginając za plecami. - Ronald. Przydomek: Pogromca. - zdradziłam im, kontynuując wstęp i poważną gestykulację. - Wieeeelki był jak dąb. A siły miał jak chłopów trzech. Intrygował strasznie przeciwną płeć. - uniosłam rękę, żeby powachlować nią twarz, wyginając biodra. - Broda aż do brzucha, ruda - jasna rzecz - spleciona w warkocz była - po niej poznać można było go też. - zgarnęłam z boków włosy i złapałam je pod własną brodą. - Działo się to dawno, wiele wieeeele wieków wstecz. Kiedy muolskie wojny, toczono na konie i …. - zamarłam nagle w połowie słów a uśmiech zszedł mi z ust, bo dostrzegłam, że ten, który sam o historię tak skwapliwie pytał…. przysypiał. Zatrzymałam się w pół gestu. Unosząc brew. Z początku myśląc, że po prostu znów sobie ze mnie żartuje. I wygłupiam się chcąc coś opowiedzieć, na kocu mogłam dalej siedzieć i milczeć. - Anne? - powiedziałam ruszając do przodu. Zmarszczenie nie odeszło z twarzy kiedy na nią wstąpiło. - Na koc? - zapytałam ale to wcale takie proste nie miało być, bo bezwładne ciało nie należało do najlżejszych a ja siły miałam nie więcej niż pufek chyba. - Sprawdzę. - zapowiedziałam jej od razu. Klękając po jednej z jego stron. Wyciągając z kieszeni sukienki różdżkę, widocznie się martwiąc znów. Jeśli tym razem żartował, to w tym momencie powinien przestać, ale chyba nie był aż tak okrutny? - Diagno coro. - wypowiedziałam przytykając do jego piersi różdżkę. Uniosłam wzrok na Anne po chwili, skinieniem głowy informując ją, że pod tym względem wszystko w porządku było. - Wołamy go? - zapytałam, unosząc głowę w kierunku rzeki, zaczynając trochę dyszeć mimo, że to w sumie kawałek tylko był. - Calvum chyba ostatnio nie zadziałało. - mruknęłam marszcząc jeszcze brwi. Ostatecznie mógł trochę pospać, wcześniej się budził jakoś… sam?


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Rzeka Lyn
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach