Gabinet Samaela Avery'ego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Samaela Avery'ego
Gabinet Avery’ego nie odbiega od standardów św. Munga. Jest to przestronne, aczkolwiek skromnie, wręcz po spartańsku urządzone pomieszczenie. Znajduje się tu biurko, dwa krzesła – jedno przeznaczone dla Samaela, drugie dla jego pacjentów i innych interesantów oraz regał wypełniony fachowymi książkami. Jedynymi ozdobami gabinetu są rośliny, które o ile Avery nie ma stażystów, usychają powoli, gdyż uzdrowiciel nie fatyguje się, aby codziennie je podlewać.
|trzy dni po spotkaniu z Lyrą
Przez ostatnie dwa dni Alexander nie czuł się najlepiej. Miał dużo na głowie: staż, problemy z ojcem, przymusowe wizyty na salonach oraz notorycznie powtarzające się sowy od rodziny jego matki - wszystkie przynosiły listy nagabujące go na temat jego pojawienia się na dożynkach jako przedstawiciela Selwynów, jako że jego ojciec odmówił udziału w festynie, zasłaniając się "interesami". Oczywiście, że przyjdzie - odpisał im tak już za pierwszym razem. Ale nadal mieli powód by dręczyć go listownie: "czy ma zamiar kogoś przyprowadzić? To już najwyższa pora!". Irytowało go takie ględzenie, ponieważ miał jeszcze jakieś dobre siedem, osiem lat by się z kimś związać. Nie chciał krótkich, burzliwych związków - szukał czegoś, czego namiastkę miał w czasie swoich szkolnych dni - szukał jednocześnie chaosu i ładu, tego uczucia gdy wszystko jest tak jak powinno nawet w czasie ogromnych zawirowań i burzy.
Potarł czoło, odrywając wzrok znad papierów. Dorobił się małego biureczka w kącie gabinetu Avery'ego, żeby nie przeszkadzał Samaelowi w pracy, gdy wykonuje swoje obowiązki stażysty. Spuścił wzrok z powrotem na kartkę, nie zwracając uwagi na tańczące na niej słowa ani na zdjęcie szalonego czarodzieja łypiącego na niego oczyma. Naprawdę czuł się parszywie. Zwłaszcza, że męczyło go trochę poczucie winy. Jeszcze tego ranka, przed rozpoczęciem pracy, wkradł się do głównej kartoteki i znalazł karty pacjenta opatrzone opisem "Weasley, Lyra". Ostatnie spotkanie z dziewczyną zaniepokoiło go - nie wydawała się być zupełnie zdrowa, sam już z resztą zapomniał szczegółów jej wizyty w Mungu przed rokiem i potrzebował odświeżyć sobie pamięć. Jako, że karty były zabezpieczone specjalnym zaklęciem uniemożliwiającym ich kopiowanie, wczesne godziny poranne spędził czytając do swojego samonotującego pióra, po czym wysłał skrypt sową do swojego domu, gdzie skrzat odebrał list i wedle zaleceń umieścił go w pokoju Lexa.
Zmarszczył brwi i przycisnął dłoń do czoła. Cudownie. Miał wyraźny stan podgorączkowy. Jeszcze to musiało się do niego przyczepić. Avery'ego nie było nigdzie w zasięgu wzroku, toteż mógł bardzo łatwo ukryć przed nim swoje złe samopoczucie. O ile zdąży posprzątać do jego powrotu. W gabinecie znajdowało się małe stanowisko do warzenia eliksirów - takie "in emergency of", nic spektakularnego nie dało się tam zrobić (choć odebrane przez niego parę dni wcześniej szwajcarskie moździerze prezentowały się co najmniej zacnie). Zerkając na wskazówki zegara zabrał się za warzenie eliksiru. Nie był wybitnie trudny czy czasochłonny, toteż osiągnął sukces bez problemów. Wyczyścił stanowisko, ciepły jeszcze eliksir odstawiając na swoje biureczko, po czym usunął z powietrza charakterystyczny zapach jaki emitował Auxilik. Sięgnął po szklankę i w momencie gdy przyłożył ją do ust drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a stał w nich sam Samael Avery.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przez ostatnie dwa dni Alexander nie czuł się najlepiej. Miał dużo na głowie: staż, problemy z ojcem, przymusowe wizyty na salonach oraz notorycznie powtarzające się sowy od rodziny jego matki - wszystkie przynosiły listy nagabujące go na temat jego pojawienia się na dożynkach jako przedstawiciela Selwynów, jako że jego ojciec odmówił udziału w festynie, zasłaniając się "interesami". Oczywiście, że przyjdzie - odpisał im tak już za pierwszym razem. Ale nadal mieli powód by dręczyć go listownie: "czy ma zamiar kogoś przyprowadzić? To już najwyższa pora!". Irytowało go takie ględzenie, ponieważ miał jeszcze jakieś dobre siedem, osiem lat by się z kimś związać. Nie chciał krótkich, burzliwych związków - szukał czegoś, czego namiastkę miał w czasie swoich szkolnych dni - szukał jednocześnie chaosu i ładu, tego uczucia gdy wszystko jest tak jak powinno nawet w czasie ogromnych zawirowań i burzy.
Potarł czoło, odrywając wzrok znad papierów. Dorobił się małego biureczka w kącie gabinetu Avery'ego, żeby nie przeszkadzał Samaelowi w pracy, gdy wykonuje swoje obowiązki stażysty. Spuścił wzrok z powrotem na kartkę, nie zwracając uwagi na tańczące na niej słowa ani na zdjęcie szalonego czarodzieja łypiącego na niego oczyma. Naprawdę czuł się parszywie. Zwłaszcza, że męczyło go trochę poczucie winy. Jeszcze tego ranka, przed rozpoczęciem pracy, wkradł się do głównej kartoteki i znalazł karty pacjenta opatrzone opisem "Weasley, Lyra". Ostatnie spotkanie z dziewczyną zaniepokoiło go - nie wydawała się być zupełnie zdrowa, sam już z resztą zapomniał szczegółów jej wizyty w Mungu przed rokiem i potrzebował odświeżyć sobie pamięć. Jako, że karty były zabezpieczone specjalnym zaklęciem uniemożliwiającym ich kopiowanie, wczesne godziny poranne spędził czytając do swojego samonotującego pióra, po czym wysłał skrypt sową do swojego domu, gdzie skrzat odebrał list i wedle zaleceń umieścił go w pokoju Lexa.
Zmarszczył brwi i przycisnął dłoń do czoła. Cudownie. Miał wyraźny stan podgorączkowy. Jeszcze to musiało się do niego przyczepić. Avery'ego nie było nigdzie w zasięgu wzroku, toteż mógł bardzo łatwo ukryć przed nim swoje złe samopoczucie. O ile zdąży posprzątać do jego powrotu. W gabinecie znajdowało się małe stanowisko do warzenia eliksirów - takie "in emergency of", nic spektakularnego nie dało się tam zrobić (choć odebrane przez niego parę dni wcześniej szwajcarskie moździerze prezentowały się co najmniej zacnie). Zerkając na wskazówki zegara zabrał się za warzenie eliksiru. Nie był wybitnie trudny czy czasochłonny, toteż osiągnął sukces bez problemów. Wyczyścił stanowisko, ciepły jeszcze eliksir odstawiając na swoje biureczko, po czym usunął z powietrza charakterystyczny zapach jaki emitował Auxilik. Sięgnął po szklankę i w momencie gdy przyłożył ją do ust drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a stał w nich sam Samael Avery.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 19.04.19 22:36, w całości zmieniany 1 raz
Avery był człowiekiem bardzo zajętym – czy to pracą, czy też pochłaniały go rozterki niezajmujące myśli przeciętnych ludzi. Również dzisiejszego dnia, kiedy z chmurną miną wkraczał do Munga, w głowie nie plątały mu się obrazy chorych psychicznie, którym nie mógł (ani nie chciał) już pomóc, a przebłyski wydarzeń minionych dni. Soren pozbawiony tchu, pozostawiony na swoim miejscu, Allison uroczo rozzłoszczona, gorąca, wręcz płonąca – gniewem, nienawiścią; całą gamą emocji, przez jakie stanowiła następny cel, zbyt łatwy, aby po prostu go zdeptać i zniszczyć. Wystarczyło pociągnąć za właściwy sznurek, aby reagowała dokładnie tak, jak przewidywał. Ślepą furią i bezbrzeżną złością, małej, głupiej dziewczynki. Mało brakowało, aby zaczęła tarzać się po podłodze i walić w nią piąstkami niczym kapryśny bachor. Jednak ani infantylne zachowanie, ni prośby czy błagania, nie skłoniłyby go do zmiany zdania, a tym samym i zaważeniu na losie swej siostry. Może i powinien rozważyć pomysł małżeństwa – czy nie rozsądniej byłoby trzymać Allie blisko przy sobie, hodować ją na idealną dziwkę i właściwie – a zatem za pomocą batów – przyuczyć do sprawiania mu przyjemności? Ślub z Selwynem stanowił posunięcie czysto taktyczne. Avery zamierzał uwiązać jej na smyczy, tak samo jak Alexandra, związanego z nim jeszcze przez całe dwa lata – na własne życzenie głównego zainteresowanego. Który, biedaczek, nie miał jeszcze zielonego pojęcia o całym przedsięwzięciu. To zostanie zorganizowane z rozmachem, Samael już się o to postara – głośne zaręczyny, uroczysty ślub, a także rozpacz jego siostry i kolejne rodzinne dramaty, kiedy już przyczołga się z powrotem do jego stóp.
Na to właśnie liczył – Selwyn, choć sprawiał wrażenie nieszkodliwego i na pewno nie był złym (oczywiście w ogólnym tego słowa znaczeniu) człowiekiem, stanowił wroga Allison. Oddarł ją z wolności, zabrał klucz do złotej klatki, których prętów tak łatwo nie da się wygiąć. Avery z drwiącym uśmiechem wspomniał obietnicę siostry, kiedy klęła, że klęknie jedynie przed własnym mężem. O tak, zamierzał jej to umożliwić i to nawet szybciej, niż się tego spodziewała. Może Alexander okaże się bardziej przydatny i wykaże predyspozycje w dziedzinach innych niż sprzątanie i sortowanie dokumentów?
Wykonał obchód po oddziale, co zwykł robić niemalże machinalnie i bez większego zastanowienia – większość pensjonariuszy egzystowała w stanie roślinek i Avery doprawdy nie rozumiał, dlaczego rodzina ich tutaj trzyma. Ot, jego ulubienica Belivna, będąca już tylko kukłą podrygującą w takt jego ingerencji przeczących prawom Natury, wolałaby zapewne śmierć – nikt wszakże nie pytał już jej o zdanie. Podpisał wszystkie karty podetknięte mu przez pozostałych stażystów (zaczynał doceniać Selwyna, który przy tych jełopach mógłby ubiegać się o Order Melina), po czym skierował kroki do swego gabinetu. Wszedł do środka, marszcząc brwi z powodu nieprzyjemnego zapachu, jaki jeszcze nie zdążył do końca rozpłynąć się w powietrzu i spojrzał srogo na Alexandra.
- Poczekaj aż wystygnie, dopiero potem przelej go do fiolek – powiedział, zaglądając do kociołka, żeby sprawdzić, czy wywar osiągnął właściwą barwę i konsystencję – na dziś wystarczy – dodał, sadowiąc się za biurkiem i machnięciem różdżki czyszcząc je z zalegających tam dokumentów.
- Siadaj, musimy porozmawiać – rzekł neutralnie, rozkoszując się złowrogą wymową tego zdania. Zgoła błędna interpretacja - Avery wcielał się przecież w posłańca dobrej nowiny.
Na to właśnie liczył – Selwyn, choć sprawiał wrażenie nieszkodliwego i na pewno nie był złym (oczywiście w ogólnym tego słowa znaczeniu) człowiekiem, stanowił wroga Allison. Oddarł ją z wolności, zabrał klucz do złotej klatki, których prętów tak łatwo nie da się wygiąć. Avery z drwiącym uśmiechem wspomniał obietnicę siostry, kiedy klęła, że klęknie jedynie przed własnym mężem. O tak, zamierzał jej to umożliwić i to nawet szybciej, niż się tego spodziewała. Może Alexander okaże się bardziej przydatny i wykaże predyspozycje w dziedzinach innych niż sprzątanie i sortowanie dokumentów?
Wykonał obchód po oddziale, co zwykł robić niemalże machinalnie i bez większego zastanowienia – większość pensjonariuszy egzystowała w stanie roślinek i Avery doprawdy nie rozumiał, dlaczego rodzina ich tutaj trzyma. Ot, jego ulubienica Belivna, będąca już tylko kukłą podrygującą w takt jego ingerencji przeczących prawom Natury, wolałaby zapewne śmierć – nikt wszakże nie pytał już jej o zdanie. Podpisał wszystkie karty podetknięte mu przez pozostałych stażystów (zaczynał doceniać Selwyna, który przy tych jełopach mógłby ubiegać się o Order Melina), po czym skierował kroki do swego gabinetu. Wszedł do środka, marszcząc brwi z powodu nieprzyjemnego zapachu, jaki jeszcze nie zdążył do końca rozpłynąć się w powietrzu i spojrzał srogo na Alexandra.
- Poczekaj aż wystygnie, dopiero potem przelej go do fiolek – powiedział, zaglądając do kociołka, żeby sprawdzić, czy wywar osiągnął właściwą barwę i konsystencję – na dziś wystarczy – dodał, sadowiąc się za biurkiem i machnięciem różdżki czyszcząc je z zalegających tam dokumentów.
- Siadaj, musimy porozmawiać – rzekł neutralnie, rozkoszując się złowrogą wymową tego zdania. Zgoła błędna interpretacja - Avery wcielał się przecież w posłańca dobrej nowiny.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander milczał. Nie był bowiem idiotą i wiedział, że przy Averym rośnie cena złota; czytaj: milczenia. Wypił duszkiem szklaneczkę którą sobie przygotował i odstawił ją na swoje biurko - taką ilość nieporządku w jego części (cząsteczce) pokoju Samael był bowiem w stanie znieść. Ogólnie, jak bardzo by nie narzekał na Avery'ego, nie mógł powiedzieć o nim jednego: tego, że nie wywiązywał się on ze swoich obowiązków względem pracy, byłoby to bowiem wierutnym kłamstwem. Dni w Mungu wydawały się teraz lecieć o wiele szybciej, gdy prawie że czuł wzrok Avery'ego na plecach. Wszystko zlewało się w całość, lecz nie całość monotonną i nudną a wielobarwną i ciekawą. Praca pod kimś konkretnym była bardziej stabilna, co mogło grozić nudą - jednak postać Samaela i sam charakter piętra bardzo szybko rozmywał tę wizję. Było to jak ciągła huśtawka połączona z karuzelą - ale przecież tego chciał, a jak czegoś chciał to był zdeterminowany, by to osiągnąć. Jedyne co było mu cierniem w oku to "humory", jakie miewał Avery. Wtedy był okropny. Nie tyle co zarzucał Alexa pracą w takich dniach, tyle co zarzucał go niepotrzebną robotą, a także lubił wtedy nagabywać Alexa o rzeczy których najzwyczajniej w świecie nie wiedział (bo niby jakim cudem, skoro dopiero co przekroczył półmetek swojego szkolenia?). I tak był lepszy niż reszta stażystów, lecz nie osiadał na laurach - cały czas znajdywał sobie nowe lektury rozszerzające zakres jego wiedzy, a brylowanie przed innymi stażystami zapewniała mu otwartość umysłu także na dzieła mugolskie. Cenił je ponad wszystko - mugole, bez możliwości czarowania, odnaleźli niezliczone sposoby na rozkręcenie ludzkiego mózgu na części pierwsze (w przenośni, oczywiście), czasem zawiłe, a czasem tak banalne, że aż zadziwiające.
Obserwował więc uważnie siadającego przed nim czarodzieja, a słowa jakie wypowiedział nie mogły wróżyć nic dobrego. "Musimy porozmawiać" brzmiało w ludzkim mózgu niczym "ZARAZ ZGINIESZ ŚMIERCIĄ POWOLNĄ ACZ BOLESNĄ" z ust trzech rodzajów ludzi na tej planecie: rodziców, żon i Samaela Avery'ego. Nic, tylko rzucać się do ucieczki.
Jednak Alexander tego nie zrobił. Nadal patrzył bacznie na Samaela, ale jego postura była tak skomponowana jak zazwyczaj - nie dało się z tego wyczytać nic, oprócz... oprócz delikatnego zadowolenia z siebie? Żaden mięsień na twarzy uzdrowiciela nie wskazywał na jakiekolwiek rozbawienie czy zadowolenie, ale w jego oczach przez ułamek sekundy można było dojrzeć błysk - zanim zniknął tak prędko niczym światło spadającej gwiazdy.
Podszedł jednak zdecydowanie do stojącego naprzeciw krzesła, nie dał też się ponieść i tylko minimalnie na jego twarzy widoczne było zaniepokojenie tudzież zaciekawienie. Gdyby chciał go wykopać to by się przecież tak nie ceregielił, nieprawdaż? Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka i przez chwilę miał déjà vu z pierwszego dnia, gdy przyszedł tu aby dostać się na staż.
- Rozmawiajmy więc - powiedział i popatrzył w chłodne oczy Samaela.
Let the show begin.
Obserwował więc uważnie siadającego przed nim czarodzieja, a słowa jakie wypowiedział nie mogły wróżyć nic dobrego. "Musimy porozmawiać" brzmiało w ludzkim mózgu niczym "ZARAZ ZGINIESZ ŚMIERCIĄ POWOLNĄ ACZ BOLESNĄ" z ust trzech rodzajów ludzi na tej planecie: rodziców, żon i Samaela Avery'ego. Nic, tylko rzucać się do ucieczki.
Jednak Alexander tego nie zrobił. Nadal patrzył bacznie na Samaela, ale jego postura była tak skomponowana jak zazwyczaj - nie dało się z tego wyczytać nic, oprócz... oprócz delikatnego zadowolenia z siebie? Żaden mięsień na twarzy uzdrowiciela nie wskazywał na jakiekolwiek rozbawienie czy zadowolenie, ale w jego oczach przez ułamek sekundy można było dojrzeć błysk - zanim zniknął tak prędko niczym światło spadającej gwiazdy.
Podszedł jednak zdecydowanie do stojącego naprzeciw krzesła, nie dał też się ponieść i tylko minimalnie na jego twarzy widoczne było zaniepokojenie tudzież zaciekawienie. Gdyby chciał go wykopać to by się przecież tak nie ceregielił, nieprawdaż? Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka i przez chwilę miał déjà vu z pierwszego dnia, gdy przyszedł tu aby dostać się na staż.
- Rozmawiajmy więc - powiedział i popatrzył w chłodne oczy Samaela.
Let the show begin.
To, że młodzikowi należało udzielić lekcji pokory oraz szacunku stanowiło oczywistość, lecz Avery zamierzał się z tym wstrzymać, przynajmniej do czasu, aż Alexander zostanie pełnoprawnym członkiem ich rodziny. Wówczas już nie będzie odwrotu, pierścień na palcu jego siostry stopi ich w jedną istotę, w pełni oddaną woli Samaela. Ponieważ nie przewidywał sprzeciwu; Allison była tylko kukiełką, a każdy jej samodzielny ruch przypominał prędzej konwulsyjne drgnięcia niż cokolwiek innego. Selwyn zaś… mężczyzna nie potrafił go rozgryźć, aczkolwiek młodość, a przez to niedoświadczenie, czyniło go kandydatem idealnym. Avery nie wątpił, iż przymusowe zaręczyny miast połączyć dwoje, jakże nieszczęśliwych przyszłych kochanków (tu miał ochotę splunąć z obrzydzenia), jeszcze bardziej oddalą ich od siebie. Samael był niezmiernie ciekawy, czy uparta siostrzyczka dopuści Alexandra do siebie w noc poślubną, czy też niestrudzenie zacznie nosić pas cnoty. Trzymając dziewictwo dla starszego brata? Rozsądne, Avery wyjątkowo pochwaliłby wówczas jej decyzję.
Pierścień błyszczący na palcu Allie był pułapką najstarszą i stosowaną jeszcze w starożytności; nie istniał lepszy sposób na uwiązanie i uzależnienie od siebie kobiety – a w tym wypadku również jej małżonka. Oboje znajdowali się w niedoli, lecz Selwyn startował z niewątpliwie uprzywilejowanej pozycji. Avery miał szczerą nadzieję, że zdoła ujarzmić jego siostrę, a także przekonać ją siłą (perswazji, naturalnie), iż winna pogodzić się nie tylko z losem, ale i z życzeniami brata – w tym wypadku jednym i tym samym.
Pierwej należało jednak wyłożyć przed nim karty na stół. Samael nie zastanawiał się nad możliwymi reakcjami swego stażysty na tę rewelację – nie miał w tej kwestii absolutnie nic do powiedzenia, zresztą dobrze znał swe obowiązki arystokraty. Musiał poślubić kobietę wywodzącą się ze szlachty (nie każdy otrzymał taką swobodę, jak Avery) i cóż to za różnica, czy była to Allison, czy dziedziczka innego rodu? Wszystkie wszak miały taką samą rolę w podtrzymywaniu ogniska domowego. Samael nie odmawiał też siostrze przymiotów, brakujących innym – temperament godny pozazdroszczenia oraz giętki język, który zgodnie z obietnicą Allie, zamierzał wypróbować już niedługo.
Nie obawiał się potępienia; jeśli bogowie istnieli, przymykali oko na wszystkie jego grzeszki, może nawet mu w tym błogosławiąc. Jeśli choroba Jill miała okazać się konsekwencją lub przestrogą, on całkowicie ją zlekceważył, znajdując ukojnie nie w pokucie, a w niesieniu kolejnej fali masakry i nienawiści. Teraz należało skupić się jednak na Selwynie, a nie błądzić myślami w okolicach bladego ciała siostry, czy matki, wciąż żywotnej i pełnej energii. Takie obrazy były nader rozpraszające, zaś winien zachować czysty, niezmącony umysł – rozmowa miała potoczyć się po torach ściśle wyznaczonych przez niego.
- Dziękuję za przyzwolenie – rzekł z przekąsem, ucinając wszelkie dyskusje. Najbardziej irytująca spośród przywar Selwyna właśnie dała o sobie znać – Avery musiał jak najszybciej ją z niego wyplenić – lub pozbyć się przyszłego szwagra z jego osobistej przestrzeni, co niestety nie wchodziło w grę.
- Alexandrze – pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu, godne zapamiętania – zostaniesz mężem mojej siostry – rzekł niedbale, jakby przedstawiał mu prognozę pogody. Trafne porównanie, ponieważ nad głową Allison właśnie zbierała się burza.
Pierścień błyszczący na palcu Allie był pułapką najstarszą i stosowaną jeszcze w starożytności; nie istniał lepszy sposób na uwiązanie i uzależnienie od siebie kobiety – a w tym wypadku również jej małżonka. Oboje znajdowali się w niedoli, lecz Selwyn startował z niewątpliwie uprzywilejowanej pozycji. Avery miał szczerą nadzieję, że zdoła ujarzmić jego siostrę, a także przekonać ją siłą (perswazji, naturalnie), iż winna pogodzić się nie tylko z losem, ale i z życzeniami brata – w tym wypadku jednym i tym samym.
Pierwej należało jednak wyłożyć przed nim karty na stół. Samael nie zastanawiał się nad możliwymi reakcjami swego stażysty na tę rewelację – nie miał w tej kwestii absolutnie nic do powiedzenia, zresztą dobrze znał swe obowiązki arystokraty. Musiał poślubić kobietę wywodzącą się ze szlachty (nie każdy otrzymał taką swobodę, jak Avery) i cóż to za różnica, czy była to Allison, czy dziedziczka innego rodu? Wszystkie wszak miały taką samą rolę w podtrzymywaniu ogniska domowego. Samael nie odmawiał też siostrze przymiotów, brakujących innym – temperament godny pozazdroszczenia oraz giętki język, który zgodnie z obietnicą Allie, zamierzał wypróbować już niedługo.
Nie obawiał się potępienia; jeśli bogowie istnieli, przymykali oko na wszystkie jego grzeszki, może nawet mu w tym błogosławiąc. Jeśli choroba Jill miała okazać się konsekwencją lub przestrogą, on całkowicie ją zlekceważył, znajdując ukojnie nie w pokucie, a w niesieniu kolejnej fali masakry i nienawiści. Teraz należało skupić się jednak na Selwynie, a nie błądzić myślami w okolicach bladego ciała siostry, czy matki, wciąż żywotnej i pełnej energii. Takie obrazy były nader rozpraszające, zaś winien zachować czysty, niezmącony umysł – rozmowa miała potoczyć się po torach ściśle wyznaczonych przez niego.
- Dziękuję za przyzwolenie – rzekł z przekąsem, ucinając wszelkie dyskusje. Najbardziej irytująca spośród przywar Selwyna właśnie dała o sobie znać – Avery musiał jak najszybciej ją z niego wyplenić – lub pozbyć się przyszłego szwagra z jego osobistej przestrzeni, co niestety nie wchodziło w grę.
- Alexandrze – pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu, godne zapamiętania – zostaniesz mężem mojej siostry – rzekł niedbale, jakby przedstawiał mu prognozę pogody. Trafne porównanie, ponieważ nad głową Allison właśnie zbierała się burza.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy kiedykolwiek uderzyło cię w głowę coś naprawdę ciężkiego? A może jechałeś bez kasku na rowerze i przeleciałeś przez kierownicę lądując głową na ziemi? Jeżeli nie to wiedz, że to uczucie odbiera ci wszelką zdolność myślenia. Jedyne co słyszysz to dudniące pulsowanie krwi w uszach, oczy rejestrują jedynie jasność pomieszczenia, a czaszka jest niczym rozpychana od wewnątrz żelaznymi szynami. Mózg? Nie, czujesz jedynie wielką ołowianą kulę obijającą się od środka o kości.
Tak właśnie czuł się Alexander gdy usłyszał oświadczenie Samaela. Zamroczyło go tak bardzo, że przez chwilę nie był w stanie nic przyswoić. A następnie zalała go fala myśli.
Poślubić siostrę Avery'ego? Chwila, on ma jakąś siostrę w ogóle? Chyba tak, Allison czy jakoś tak, coś o niej pisali w Proroku niedawno. Ale... SKĄD? JAK? DLACZEGO? PO CO? Avery coś myśli w ogóle? Przecież nie do niego należy decyzja za kogo wyjdę! Chyba że...
Jeżeli było to możliwe zamarł jeszcze bardziej, a jego włosy osiągnęły najjaśniejszy odcień bieli z możliwych.
A co jeżeli mój ojciec się z nim skontaktował? Ale przecież to nie Samael decyduje o zamążpójściu jego siostry! Taką władzę mają tylko i wyłącznie ta cała Allison oraz ich ojciec. Przecież on nie może, jak śmie...!
W Alexandrze by zawrzało, gdyby nie powaga całej sytuacji. Był niczym wyrzeźbiony z kamienia, jego twarz pobladła a usta odcinały się zbyt na tle cery. Szaroniebieskie oczy młodzieńca utkwione były nieruchomo w blacie biurka.
Przecież to nie może być prawda. Mam jeszcze dość czasu, by rozmyślać o ożenku. Mam. Przecież mam, nieprawda? - nie był jednak w stanie odpowiedzieć sobie na to nieme pytanie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednak na to, że odpowiedź byłaby przecząca.
Naprawdę nie ma innych kandydatów? Merlinie, przecież ta kobieta jest chyba ode mnie starsza! I nawet się nie znamy. Merlinie, a co jeśli pomyślą, że uczyniłem jej dyshonor... Albo ktoś inny i będzie... że niby jest... i bękart... NIE! PRZESTAŃ! To jest przecież irracjonalne! Pewnie to czyste interesy. Ale dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? Przecież... Cholera, Avery nadal tu siedzi. Powiedz coś, idioto!
Alexander wziął głęboki oddech i zmusił się przenieść spojrzenie na Samaela. W tym momencie uderzyło go, jak mało wiedział o tym człowieku. Nie poznał jeszcze ułamka jego możliwości i tego, do czego najstarszy z rodzeństwa Avery jest zdolny. Natychmiast pozbierał swoje myśli, coś czego nauczył się jeszcze w czasie swojej terapii z psychiatrą z lat dziecięcych.
- Przepraszam najmocniej, ale... - odchrząknął, ponieważ jego głos był niesamowicie zachrypnięty. - Chyba nie pojmuję, skąd tak nagły obrót zdarzeń? Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale nie wydaje mi się, by mógł pan o tym decydować. I proszę mi wybaczyć, ale mimo że nie zabrzmiało to jak propozycja, to jednak muszę odmówić. Nie znam pańskiej siostry i nawet jeśli chciałbym ją poślubić, to raczej ostateczna decyzja należy do mnie oraz mojego ojca, a także do niej. Nie wiem jednak jakim cudem miałaby się zgodzić na ten pomysł, nawet się nie znamy, podkreślam to po raz kolejny. Wiem, że żyjemy w czasach w których małżeństwa wciąż są aranżowane, ale nie ma pan prawa mnie do czegokolwiek zmuszać. Także powtórzę raz jeszcze, dziękuję za uhonorowanie mnie uznając godnego ręki pańskiej siostry, ale odmawiam - powiedział i miał zamiar wstać, jednak wyraz twarzy Avery'ego zdawał się unieruchomić go w miejscu. Powoli, opadł znów na krzesło.
Uzdrowiciel jeszcze z nim nie skończył.
Tak właśnie czuł się Alexander gdy usłyszał oświadczenie Samaela. Zamroczyło go tak bardzo, że przez chwilę nie był w stanie nic przyswoić. A następnie zalała go fala myśli.
Poślubić siostrę Avery'ego? Chwila, on ma jakąś siostrę w ogóle? Chyba tak, Allison czy jakoś tak, coś o niej pisali w Proroku niedawno. Ale... SKĄD? JAK? DLACZEGO? PO CO? Avery coś myśli w ogóle? Przecież nie do niego należy decyzja za kogo wyjdę! Chyba że...
Jeżeli było to możliwe zamarł jeszcze bardziej, a jego włosy osiągnęły najjaśniejszy odcień bieli z możliwych.
A co jeżeli mój ojciec się z nim skontaktował? Ale przecież to nie Samael decyduje o zamążpójściu jego siostry! Taką władzę mają tylko i wyłącznie ta cała Allison oraz ich ojciec. Przecież on nie może, jak śmie...!
W Alexandrze by zawrzało, gdyby nie powaga całej sytuacji. Był niczym wyrzeźbiony z kamienia, jego twarz pobladła a usta odcinały się zbyt na tle cery. Szaroniebieskie oczy młodzieńca utkwione były nieruchomo w blacie biurka.
Przecież to nie może być prawda. Mam jeszcze dość czasu, by rozmyślać o ożenku. Mam. Przecież mam, nieprawda? - nie był jednak w stanie odpowiedzieć sobie na to nieme pytanie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednak na to, że odpowiedź byłaby przecząca.
Naprawdę nie ma innych kandydatów? Merlinie, przecież ta kobieta jest chyba ode mnie starsza! I nawet się nie znamy. Merlinie, a co jeśli pomyślą, że uczyniłem jej dyshonor... Albo ktoś inny i będzie... że niby jest... i bękart... NIE! PRZESTAŃ! To jest przecież irracjonalne! Pewnie to czyste interesy. Ale dlaczego ojciec nic mi nie powiedział? Przecież... Cholera, Avery nadal tu siedzi. Powiedz coś, idioto!
Alexander wziął głęboki oddech i zmusił się przenieść spojrzenie na Samaela. W tym momencie uderzyło go, jak mało wiedział o tym człowieku. Nie poznał jeszcze ułamka jego możliwości i tego, do czego najstarszy z rodzeństwa Avery jest zdolny. Natychmiast pozbierał swoje myśli, coś czego nauczył się jeszcze w czasie swojej terapii z psychiatrą z lat dziecięcych.
- Przepraszam najmocniej, ale... - odchrząknął, ponieważ jego głos był niesamowicie zachrypnięty. - Chyba nie pojmuję, skąd tak nagły obrót zdarzeń? Proszę nie zrozumieć mnie źle, ale nie wydaje mi się, by mógł pan o tym decydować. I proszę mi wybaczyć, ale mimo że nie zabrzmiało to jak propozycja, to jednak muszę odmówić. Nie znam pańskiej siostry i nawet jeśli chciałbym ją poślubić, to raczej ostateczna decyzja należy do mnie oraz mojego ojca, a także do niej. Nie wiem jednak jakim cudem miałaby się zgodzić na ten pomysł, nawet się nie znamy, podkreślam to po raz kolejny. Wiem, że żyjemy w czasach w których małżeństwa wciąż są aranżowane, ale nie ma pan prawa mnie do czegokolwiek zmuszać. Także powtórzę raz jeszcze, dziękuję za uhonorowanie mnie uznając godnego ręki pańskiej siostry, ale odmawiam - powiedział i miał zamiar wstać, jednak wyraz twarzy Avery'ego zdawał się unieruchomić go w miejscu. Powoli, opadł znów na krzesło.
Uzdrowiciel jeszcze z nim nie skończył.
Niemal słyszał trybiki obracające się w jego mózgu, pracujące szaleńczo, jakby właśnie dokonywał jakiegoś nadludzkiego wysiłku i… uśmiechał się pobłażliwie, wyrozumiale. Wspaniałomyślnie darował Selwynowi goryczkę spoliczkowania, pozwolił, aby samodzielnie wracał powoli do stanu trzeźwości umysłu lub przynajmniej częściowej równowagi, święcąc cichy triumf w zagubionym spojrzeniu Alexandra. Chłopaczka jeszcze, któremu przykazano bawić się w mężczyznę – och, cóż to będzie za widowisko, Avery śmiało mógł iść w lud i burzyć gawiedź, spragnioną chleba i igrzysk. Ślub tej pary zadowoli nawet najbardziej wymagających, przewyższy tragedie pisane przez najwybitniejszych dramaturgów, oddając hołd jemu, autorowi i reżyserowi spektaklu zaplanowanego w każdym calu. Ukartował to wszak doskonale, nikt nie mógł odmówić mu wyobraźni, kiedy w ten prosty, acz wyrafinowany sposób, uwiązał przy sobie zarówno Selwyna, jak i ukochaną siostrzyczkę. Która niedługo zacznie widzieć w nim swego dobrodzieja i wybawcę, kiedy uchroni ją przed mężulkiem. Wiedział, że Alexander nie uczyni Allison ofiarą przemocy domowej (duży błąd, jedynie surowa dyscyplina trzymała ją w ryzach), lecz mimo wszystko pozostanie obcym, brutalnie rozrywającym jej ledwie zasklepione rany przeszłości. Głupiutka młodsza siostra pragnęła uciec od cierpienia, a przewrotny Los popchnął ją w ręce niechcianego mężczyzny. Ból, jaki znosił z ramienia Samaela był przynajmniej znany i choć upadlający – miała wystarczająco dużo czasu, by się z nim pogodzić. Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż wizja stania się niewolnicą kogoś innego (czyż to nie rozkoszne, że zaczęła odczuwać takie przywiązanie?) godziła w jej śmieszną dumę i postanowił obrócić to na swą korzyść. Nie powziął bynajmniej decyzji o wpuszczeniu Allison do swego łoża (nie zasłużyła na to), lecz wzięcie jej w domu małżonka, na pełnej drzazg podłodze bądź wilgotnej, kamiennej posadzce w piwnicy rozpalało zmysły Samaela bez reszty. Matka byłaby zachwycona, że razem kontynuują rodzinną tradycję - Avery wykonał niewątpliwy postęp od czasu, kiedy miał pięć lat i pierwszy raz zobaczył tę nieciekawą istotkę mieniącą się zaszczytnym mianem jego siostry i życzył jej śmierci. Pamiętał dokładnie, że z chłodnym wyrachowaniem zaproponował utopienie Allie jak kotka – radował się jednak niezwykle, iż dziewce udało się dożyć wieku młodzieńczego. Dopiero teraz wszakże była gotowa na zaspakajanie najbardziej wyuzdanych fanaberii Samaela, a na pewno lepiej rozumiała jego potrzebę dominacji niż niczego nieświadoma Judith.
Dlatego z niezmąconym spokojem wysłuchał tyrady Selwyna, nie pozwalając sobie na żadne spięcie mięśni, uniesieni brwi, czy mimowolne drgnięcie kącika ust. Słowa, nieważne, puste, głucho odbijały się w wewnętrznej pustce, od razu trafiając do miejsca, magazynującego niepotrzebne wspomnienia. Czymś równie odległym była bowiem ta słodka niezależność, jaką Alexander nierozsądnie się chełpił. Czyżby sądził, iż Avery dopuści do pokrzyżowania jego misternych planów matrymonialnych? Gdyby mógł, sam ożeniłby się z Allison i rozdziewiczyłby ją znacznie wcześniej, niż nakazuje zwyczaj. Może w dniu ślubu, byłaby już u progu rozwiązania? Niestety, skazałby wówczas się na wieczną banicję (potępienie siostry jako nierządnicy nic by go nie obeszło), a nie mógł dopuścić do zhańbienia nazwiska i stracenia wpływów. Te były bowiem znacznie cenniejsze od k o b i e t y – tych i tak miał ilości godne sułtanów – zaś odebranie Allie wolności w sposób oczywisty, nie równało się z przyjemnością tłamszenia jej metodycznie, w opozycji do wszelkich praw Natury.
- Nasi ojcowie podpisali już umowę przedmałżeńską – poinformował Selwyna zblazowanym tonem. Czyż nie dostrzegał tego skonfundowania, tej rozpaczy, malującej się na dziecinnej buźce? Och, oczywiście, lecz miast poklepać go ze współczuciem po ramieniu, Avery sycił się tą niepewnością, podkreślającą jego triumf – inne przeciwwskazania? – spytał, ironicznie unosząc brew, lapidarnie odpowiadając na elaborat Alexandra. Milczenie jest złotem?
Dlatego z niezmąconym spokojem wysłuchał tyrady Selwyna, nie pozwalając sobie na żadne spięcie mięśni, uniesieni brwi, czy mimowolne drgnięcie kącika ust. Słowa, nieważne, puste, głucho odbijały się w wewnętrznej pustce, od razu trafiając do miejsca, magazynującego niepotrzebne wspomnienia. Czymś równie odległym była bowiem ta słodka niezależność, jaką Alexander nierozsądnie się chełpił. Czyżby sądził, iż Avery dopuści do pokrzyżowania jego misternych planów matrymonialnych? Gdyby mógł, sam ożeniłby się z Allison i rozdziewiczyłby ją znacznie wcześniej, niż nakazuje zwyczaj. Może w dniu ślubu, byłaby już u progu rozwiązania? Niestety, skazałby wówczas się na wieczną banicję (potępienie siostry jako nierządnicy nic by go nie obeszło), a nie mógł dopuścić do zhańbienia nazwiska i stracenia wpływów. Te były bowiem znacznie cenniejsze od k o b i e t y – tych i tak miał ilości godne sułtanów – zaś odebranie Allie wolności w sposób oczywisty, nie równało się z przyjemnością tłamszenia jej metodycznie, w opozycji do wszelkich praw Natury.
- Nasi ojcowie podpisali już umowę przedmałżeńską – poinformował Selwyna zblazowanym tonem. Czyż nie dostrzegał tego skonfundowania, tej rozpaczy, malującej się na dziecinnej buźce? Och, oczywiście, lecz miast poklepać go ze współczuciem po ramieniu, Avery sycił się tą niepewnością, podkreślającą jego triumf – inne przeciwwskazania? – spytał, ironicznie unosząc brew, lapidarnie odpowiadając na elaborat Alexandra. Milczenie jest złotem?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To, że zrobiło mu się nagle ciepło, byłoby dużym nieporozumieniem. Ze złości w nim zawrzało, a swojej metamorfomagii nawet nie próbował kontrolować. Bardzo to irytowało młodego Selwyna, ponieważ Avery i bez tego mógł czytać go jak otwartą księgę - choć nie zdawał sobie sprawy, że jednak mimo wszystko stanowił pewną zagwostkę dla starszego uzdrowiciela. Teraz jego włosy przybrały barwę smoliście czarną, a rysy twarzy się wyostrzyły. Był wściekły: na Samaela, na swojego ojca, na... siebie? Że dał się tak łatwo wystrychnąć na dudka, na własne życzenie? Gdyby może choć trochę bardziej udawał zaangażowanie w sprawy salonowe... Ba, okazywał jakiekolwiek, minimalne, szczątkowe zainteresowanie, może wtedy jego ojciec wstrzymałby się z tą decyzją. Jednak skąd pojawiło się tak nagłe zainteresowanie rodziciela jego stanem cywilnym? Czasu mieli przecież w bród, a może i bardziej odpowiednie dla Alexandra kandydatki by się znalazły, które chociażby, powiedzmy, zna?
Postępowanie jego ojca wydało mu się przynajmniej dziwne, by nie powiedzieć że irracjonalne. Co mogło... lub kto mógł go do tego skłonić?
Zaczął na bieżąco analizować posiadaną wiedzę na temat rodu Averych. Gdy przeprowadzał swój wywiad o Samaelu wcześniej tego roku, jego uwadze nie umknęły wzmianki słyszane o matce uzdrowiciela jak także o samym doktorze Averym - próżno było jednak szukać bardziej rozbudowanych informacji o ojcu Samaela. Wydawać by się mogło, że to najstarszy z rodzeństwa Avery był głową rodu zamiast niego. Może więc i za tym stał nie kto inny a siedzący naprzeciw czarodziej, teraz taksujący go spojrzeniem spod uniesionej brwi?
- Owszem. A co jeśli nie zechcę zagrać jak mi każą? Czy może, jak pan mi każe? Mam bowiem pewne wrażenie, że ma pan w tym polu większą władzę niż możnaby przypuszczać - powiedział, a jego ton wręcz ociekał jadem.
Alex czuł się bowiem teraz jak osaczone zwierzę, któremu ktoś chce zabrać wolność i wrzucić do klatki... małżeństwa.
Postępowanie jego ojca wydało mu się przynajmniej dziwne, by nie powiedzieć że irracjonalne. Co mogło... lub kto mógł go do tego skłonić?
Zaczął na bieżąco analizować posiadaną wiedzę na temat rodu Averych. Gdy przeprowadzał swój wywiad o Samaelu wcześniej tego roku, jego uwadze nie umknęły wzmianki słyszane o matce uzdrowiciela jak także o samym doktorze Averym - próżno było jednak szukać bardziej rozbudowanych informacji o ojcu Samaela. Wydawać by się mogło, że to najstarszy z rodzeństwa Avery był głową rodu zamiast niego. Może więc i za tym stał nie kto inny a siedzący naprzeciw czarodziej, teraz taksujący go spojrzeniem spod uniesionej brwi?
- Owszem. A co jeśli nie zechcę zagrać jak mi każą? Czy może, jak pan mi każe? Mam bowiem pewne wrażenie, że ma pan w tym polu większą władzę niż możnaby przypuszczać - powiedział, a jego ton wręcz ociekał jadem.
Alex czuł się bowiem teraz jak osaczone zwierzę, któremu ktoś chce zabrać wolność i wrzucić do klatki... małżeństwa.
Rozdrażnienie Selwyna było widoczne gołym okiem, nawet dla kogoś, kto nie zgłębił tajników sztuki umysłu. W przypadkach skrajnego rozemocjonowania, metamorfomagia zdawała się być nie błogosławieństwem, a przekleństwem. Ciekawe, czy bachorki jego siostry odziedziczą umiejętność po tatusiu, kiedy już zmusi ich oboje do złożenia przysięgi? Może Allison nawet pokocha swego męża – byłoby to nawet wygodne rozwiązanie, lecz Avery doskonale zdawał sobie sprawę, iż jego siostra nie spocznie, póki nie okaże mu ostatecznie swego nieposłuszeństwa. Niezależnością cieszyła się jednak tylko teoretycznie, ponieważ to on poruszał sznurki, wprawiając ją w ruch i posyłając w czułe objęcia Alexandra. To jeszcze nie był korowód śmierci – w tym zatańczy dopiero wówczas, kiedy on wyrazi swoją ostatnią wolę, lecz do niczego jeszcze mu się nie śpieszyło. Samael okazywał anielską wręcz cierpliwość – sześć miesięcy próby z Judith utwierdziły go w przekonaniu, iż nic nie złamie jego postanowienia. Był czysty, niemal jak narkoman po odwyku, lecz uzależnienia mężczyzny nie dało się wyleczyć, a jedynie uśpić. Na krótki okres czasu, kiedy żądze drzemały, leniwie napinając struny, szykując się przed oczyszczeniem. Ślub Allie będzie zaledwie preludium do nowej ery, a jednocześnie jego sukcesem przyprószonym odrobiną porażki. Czyż nie mógł po prostu otumanić swej siostry i korzystać z niej bez żadnych ceregieli i szantaży? Wystarczyła siła perswazji, a raczej groźby - napomknął o Sorenie, a Allison już klęczała u jego stóp, gotowa zrobić wszystko, nawet zrezygnować z siebie. Ustawienie jej z Selwynem nastręczało konieczność przeprowadzania tej właśnie nieprzyjemnej rozmowy. Alexander był dzieckiem i jak dziecko rozumował. Avery naprawdę nie lubił tłumaczyć w nieskończoność spraw prostych i jak najbardziej przyziemnych. Młodzieniec jednak zapragnął z nim dyskutować, nieświadom, iż poniesie klęskę dotkliwszą niż garstka Spartan pod Termopilami, ponieważ jego nikt nie zapamięta.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej domyślny – odparł spokojnie, nie reagując na cierpki ton swego praktykanta. Jeszcze ukróci chłopaka… albo zajmie się tym jego droga siostra, temperując go w sypialni – zostaniesz wydziedziczony i wylecisz z Munga z wielkim hukiem – odkrył karty przed Alexandrem, nieco zbolałym tonem, jakby już żałował, iż straci dobrego stażystę – wolałbym jednak mieć w tobie szwagra niż wroga, chłopcze. Przemyśl to dobrze – ostrzegł go, nie dodając, że i tak nie ma innego wyboru.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej domyślny – odparł spokojnie, nie reagując na cierpki ton swego praktykanta. Jeszcze ukróci chłopaka… albo zajmie się tym jego droga siostra, temperując go w sypialni – zostaniesz wydziedziczony i wylecisz z Munga z wielkim hukiem – odkrył karty przed Alexandrem, nieco zbolałym tonem, jakby już żałował, iż straci dobrego stażystę – wolałbym jednak mieć w tobie szwagra niż wroga, chłopcze. Przemyśl to dobrze – ostrzegł go, nie dodając, że i tak nie ma innego wyboru.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Boleść w głosie Samaela najzwyczajniej w świecie prawdziwa być nie mogła. Wielki Avery miałby niby być smutny, że pozbędzie się stażysty? Zawsze jeden problem mniej, a w tym momencie utrata pracy wydawała mu się błaha. Z chęcią oddałby Avery'ego w ręce tych matołów, z którymi nawet Alexander nie lubił zbytnio pracować. Rzeczywiście, jako prime przydupas miał dużo wygód, ale jakim kosztem? Własnej wolności osobistej! Pies drapał pracę, pies drapał rodzinną fortunę - mógłby przecież wtedy co najmniej dołączyć do trupy Thorley'a, który przyjąłby go z otwartymi ramionami, ot dobra dusza. Ale siedzący przed nim obecnie człowiek napawał go takim obrzydzeniem, jawnie grożąc mu i zastraszając.
- A co jeżeli nadal będę uparcie twierdził, że jednak odmówię tej jakże nieprzymusowej propozycji i nie zechcę zostań pańskim szwagrem, ponieważ jestem przy zdrowych zmysłach i mam własny rozum? - cedził przez zaciśnięte zęby, mięśnie szczęki nie do końca posłuszne jego staraniom, by się rozkurczyć.
Tak, nadal był wściekły. I nie zamierzał przestać takim być.
- A co jeżeli nadal będę uparcie twierdził, że jednak odmówię tej jakże nieprzymusowej propozycji i nie zechcę zostań pańskim szwagrem, ponieważ jestem przy zdrowych zmysłach i mam własny rozum? - cedził przez zaciśnięte zęby, mięśnie szczęki nie do końca posłuszne jego staraniom, by się rozkurczyć.
Tak, nadal był wściekły. I nie zamierzał przestać takim być.
W jego głowie zabrzmiał echem dźwięk drwiącego śmiechu, którym chętnie uraczyłby Selwyna. Wybuch radości z cudzego nieszczęścia, niezwykle bliskie mu odczucie schadenfrude i Avery już czuł się swobodnie. Od samego początku kierował rozmową, która nie mogła wymknąć mu się spod kontroli. Alexander reagował dokładnie tak, jak to przewidywał – żadnej niespodzianki, młodzian był nudny i nie zostawiał mu (niestety) dużego pola do popisu. Ograniczone miejsce manewru nie sprawiało jednakże, że Samael nagle stracił cały swój kunszt oraz finezję. Pozostał nadal delikatny i subtelny, można by rzec – gładki – w swym stoickim spokoju, ścierającym się z chmurą burzową myśli Selwyna. Grał na zwłokę, pragnąc doprowadzić go do kresu złości oraz niepewności, kiedy w końcu łaskawie zdradzi mu, dlaczego nie powinien z nim dyskutować. Kiedy zaś podzieli się tymi informacjami, z rozkoszą przechyli kielich dobrego wina, które Alexander naleje mu osobiście i razem z nim wzniesie toast za pomyślność młodego małżeństwa. Którego szczęście będzie mierzyć się wyłącznie w zadowoleniu Avery’ego. Selwyn zostanie ujarzmiony, a Allison pozostanie pod jego batutą. Z rozkoszą pozwoliłby się jej wypłakać i słuchałby utyskiwań o okropnym wybranku, pozwalając jej znaleźć ukojenie i przekonać biedną, oszukaną siostrzyczkę, iż nie wszyscy mężczyźni tacy są.
- Wówczas sięgnę po radykalne środki – odparł Avery, niewzruszony, jak zamieniona w kamień ofiara Meduzy. Kości zostały rzucone – czy Alexander słusznie podjął się tej gry?
- Wówczas sięgnę po radykalne środki – odparł Avery, niewzruszony, jak zamieniona w kamień ofiara Meduzy. Kości zostały rzucone – czy Alexander słusznie podjął się tej gry?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sposób, w jaki Samael mu odpowiedział, nie wróżył nic dobrego. Jedyne co mogło z tego wyniknąć to klęska Alexandra, nieunikniona i sromotna. Przez czerwień jego wzroku nagle przebił się jakby promień świetlny, uchylając rąbka tajemnicy.
Człowiek siedzący przed Alexandrem, był kimś zupełnie dlań nieodgadnionym. Granice jego wpływów ginęły gdzieś za horyzontem, więc jego możliwości... musiały być jeszcze większe. Do uczucia wściekłości dołączyło nowe - paniki. Rozjuszone zwierzę zostało przerażone wystrzałem - choć na razie tylko ostrzegawczym. Serce przyspieszyło rytm, na skronie wszedł pot, a spojrzenie stało się jeszcze ostrzejsze. Alexander był między myśliwym a doliną zasnutą mgłą. A w mgle mogą czaić się pułapki.
Mózg był eleektryzowany biegnącymi przez niego myślami.
Rzucić się tam? Zaryzykować?
Można wpaść prosto w sidła i skosztować wrogiej broni od razu. Jednak jest też szansa, że będąc poniżej mgły odkryje to, co zasnute jest woalką tajemnicy.
Walka i ucieczka.
Nie.
Walki nie ma. Nagie dłonie przeciw uzbrojenemu po zęby człowiekowi, który jest zdolny do... właśnie, do czego? Do czego zdolny jest wielki, cudowny Samael Avery? Jak daleko potrafi się posunąć, by uzyskać upragniony cel? Na ile godny jest swojego domu w Hogwarcie, zarazem tak wielkiego, jak i nic nie znaczącego.
Ostatnia próba. Podrygi, gdy już wiesz, że nie ma dla ciebie ratunku.
- Ach tak? - zapytał sarkastycznie. - Mawiają, że ciekawość pierwszy stopień do piekła, więc zabierz mnie tam. Co takiego masz schowanego w rękawie, asa czy zwykłą kartę? - zakpił z lekka, po czym poderwał się z siedzenia, gdy Avery zwlekał z odpowiedzią, delektując się złością Selwyna. Chce, to niech ma.
- ODPOWIEDZ MI! - wrzask wyrwał się z jego ust, a ręce wylądowały z łupnięciem na blacie, kilka iskier uciekło spod palców.
Oddychał bardzo głośno, próbując się opanować.
Człowiek siedzący przed Alexandrem, był kimś zupełnie dlań nieodgadnionym. Granice jego wpływów ginęły gdzieś za horyzontem, więc jego możliwości... musiały być jeszcze większe. Do uczucia wściekłości dołączyło nowe - paniki. Rozjuszone zwierzę zostało przerażone wystrzałem - choć na razie tylko ostrzegawczym. Serce przyspieszyło rytm, na skronie wszedł pot, a spojrzenie stało się jeszcze ostrzejsze. Alexander był między myśliwym a doliną zasnutą mgłą. A w mgle mogą czaić się pułapki.
Mózg był eleektryzowany biegnącymi przez niego myślami.
Rzucić się tam? Zaryzykować?
Można wpaść prosto w sidła i skosztować wrogiej broni od razu. Jednak jest też szansa, że będąc poniżej mgły odkryje to, co zasnute jest woalką tajemnicy.
Walka i ucieczka.
Nie.
Walki nie ma. Nagie dłonie przeciw uzbrojenemu po zęby człowiekowi, który jest zdolny do... właśnie, do czego? Do czego zdolny jest wielki, cudowny Samael Avery? Jak daleko potrafi się posunąć, by uzyskać upragniony cel? Na ile godny jest swojego domu w Hogwarcie, zarazem tak wielkiego, jak i nic nie znaczącego.
Ostatnia próba. Podrygi, gdy już wiesz, że nie ma dla ciebie ratunku.
- Ach tak? - zapytał sarkastycznie. - Mawiają, że ciekawość pierwszy stopień do piekła, więc zabierz mnie tam. Co takiego masz schowanego w rękawie, asa czy zwykłą kartę? - zakpił z lekka, po czym poderwał się z siedzenia, gdy Avery zwlekał z odpowiedzią, delektując się złością Selwyna. Chce, to niech ma.
- ODPOWIEDZ MI! - wrzask wyrwał się z jego ust, a ręce wylądowały z łupnięciem na blacie, kilka iskier uciekło spod palców.
Oddychał bardzo głośno, próbując się opanować.
Bawił się doskonale, obserwując to jakże zajmujące widowisko. Trzymał Selwyna w garści, którą na przemian zaciskał i rozwierał, jakby nie chciał, aby mały więzień udusił się z braku powietrza, koniecznego przecież do przetrwania. Nie teraz; zresztą byłaby to śmierć bezkrwawa i niezbyt interesująca. Gdzie nie płynęła wartkim strumieniem czerwona posoka, Avery się nie fatygował, nie dostrzegając w przedsięwzięciu profitów. W postaci nasycenia wszystkich demonów domagających się ofiary. Nigdy nie był skąpy - sobie nie szczędził przyjemności, innym cierpienia, a niekiedy w przypływie dobrego humoru nawet swym ofiarom fundował perwersyjne rozkosze, poddając je słodkim torturom, okraszanymi jękliwymi błaganiami o więcej.
Dlatego właśnie wiedział, iż Alexander prędzej czy później sam o to poprosi. A raczej zażąda – nareszcie odezwały się w nim geny prawdziwego arystokraty; gdyby od czasu do czasu nie okazywał wielkopańskiej maniery, wnet posądziłby go o brak szlachectwa. Głośny ryk furii wyznaczył zaś godzinę zwycięstwa Samaela, które uniosło się fałszywą pieśnią krzyku Selwyna do uszu wszystkich, przebywających na piętrze osób. Avery już szykował dla chłopaka upokarzające zadania na dzień następny, aby przestrzec go przed zaburzaniem porządku na oddziale, lecz w tym momencie, tylko uśmiechał się pobłażliwie, kręcąc głową z politowaniem nad gorącym temperamentem Alexandra.
- Twoje największe słabości – odpowiedział jednak, kątem oka rzucając spojrzenie na pokaźny stos dokumentacji medycznej na rogu biurka. Oczywiście miał w zanadrzu jeszcze więcej atutów – w tym umiejętność dobrego blefu, jednak nie zamierzał już na samym początku obnażać się przed swym przyszłym szwagrem. Który potulnie zaprowadzi jego siostrę do ołtarza i wsunie jej na palec obrączkę – tego był diabelnie pewny.
Dlatego właśnie wiedział, iż Alexander prędzej czy później sam o to poprosi. A raczej zażąda – nareszcie odezwały się w nim geny prawdziwego arystokraty; gdyby od czasu do czasu nie okazywał wielkopańskiej maniery, wnet posądziłby go o brak szlachectwa. Głośny ryk furii wyznaczył zaś godzinę zwycięstwa Samaela, które uniosło się fałszywą pieśnią krzyku Selwyna do uszu wszystkich, przebywających na piętrze osób. Avery już szykował dla chłopaka upokarzające zadania na dzień następny, aby przestrzec go przed zaburzaniem porządku na oddziale, lecz w tym momencie, tylko uśmiechał się pobłażliwie, kręcąc głową z politowaniem nad gorącym temperamentem Alexandra.
- Twoje największe słabości – odpowiedział jednak, kątem oka rzucając spojrzenie na pokaźny stos dokumentacji medycznej na rogu biurka. Oczywiście miał w zanadrzu jeszcze więcej atutów – w tym umiejętność dobrego blefu, jednak nie zamierzał już na samym początku obnażać się przed swym przyszłym szwagrem. Który potulnie zaprowadzi jego siostrę do ołtarza i wsunie jej na palec obrączkę – tego był diabelnie pewny.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oddychał ciężko i powoli, jakby usiłując się uspokoić - na marne. Nienawiść, jaką pałał obecnie do Avery'ego był jak nieokiełznany żywioł, płonący las czy spadający w rykiem wodospad - niezmierzona i wszechogarniająca. Po raz pierwszy role się odwróciły, dla odmiany to Alexander miał ochotę zetrzeć z twarzy Samaela ten ohydnie irytujący uśmieszek. Zetrzeć razem z twarzą. Do nagiej kości trzewioczaszki. I dalej. Aż do istoty szarej. I białej. Na wylot. Pomachać z drugiej strony palcami i rozrzucić szczątki mózgu naokoło. Poczuć się przez chwilę jak pramałpa rozpaćkowująca banany w dzikiej radości.
A na razie był nienawiść i złość, a także zazdrość - o kontrolę, jaką Avery posiadał, gdy wypowiadał do niego słowa.
Jego największe lęki.
Powiódł wzrokiem za spojrzeniem uzdrowiciela na spory stos dokumentacji leżący schludnie na rogu biurka. Alexander nie zwrócił wcześniej na niego uwagi. Ani go nie przyniósł, ani nie miał za zadanie go segregować, więc najzwyczajniej w świecie pozostał nieświadom jego istnienia. Aż do tego momentu. Zaślepiony buzującymi w nim negatywnymi emocjami wpierw nie był w stanie odczytać liter zdobiących okładkę pierwszej z opasłych teczek. Tańczyły one na żółtobrązowym papierze do momentu, gdy był w stanie je odczytać. Cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy a serce zarzęziło głucho w piersiach, próbując przywrócić to wcześniejsze, przesadne szumienie w uszach. Osinowy kołek w mięśniu? Zanurkowanie w arktycznym oceanie? Otworzenie żył i wypełnienie ich ciekłym azotem? Żadne porównanie nie pasowało do tego, co teraz czuł. Jakby zamarz. Jego najgorszy koszmar, lód wdzierający się do serca, do gardła, do całego ciała i istnienia. Zamarzał. A wszystko przez piętnaście liter i jeden przecinek ustawione w takiej, a nie innej kolejności.
S e l w y n, A l e x a n d e r
Jego karty. Jego karty z oddziału psychiatrycznego. Jego lęki. Jego słabości.
On.
Selwyn, Alexander.
Nagle jego oddech stał się płytki i drżący, rozchylił delikatnie usta - mogłoby się wydawać, że chce coś powiedzieć, jednak on potrzebował tlenu. Coś starannie ukrywanego i zamiecionego pod dywan. Rodowa tajemnica. Tak samo jak choroba psychiczna jego matki, tak i jego pozostała tajemnicą. Tyle że jego matka nie chodziła już wśród żywych, a on owszem. I nie chciał tego zmieniać.
Wolał dożyć swoich dni właśnie tak? Zamknięty w ciasnym, białym pokoju, na łóżku, spętany skórzanymi pasami... biały kaftan zabrudzony plamami krwi z rozgryzionych warg, paznokcie zerwane od wcześniejszego drapania zimnych ścian, grubych, metalowych drzwi, puste oczy zalane jedynie szaleństwem... i ochrypły ryk, odbijający się od nacierających na niego ścian izolatki i umysłu.
Zamknięty we własnym umyśle czy na czyjejś łasce?
Czas podjąć decyzję.
Próbował przełknąć ślinę w suchym gardle. Opadł bezwładnie na fotel, po czym zebrał w sobie całą swoją odwagę, by odezwać się znowu, jednak głosem słabym i niepewnym, jakby już sam tracił nadzieję.
- A co jeśli nie zależy mi na zachowaniu zdrowych zmysłów? Jeśli to nie wystarczy, żebyś mnie złamał i zmusił do grania w tym spektaklu? Jeśli nie zależy mi na moim życiu, gdyby miało być tylko marną jego imitacją dzięki Twoim gierkom?
A na razie był nienawiść i złość, a także zazdrość - o kontrolę, jaką Avery posiadał, gdy wypowiadał do niego słowa.
Jego największe lęki.
Powiódł wzrokiem za spojrzeniem uzdrowiciela na spory stos dokumentacji leżący schludnie na rogu biurka. Alexander nie zwrócił wcześniej na niego uwagi. Ani go nie przyniósł, ani nie miał za zadanie go segregować, więc najzwyczajniej w świecie pozostał nieświadom jego istnienia. Aż do tego momentu. Zaślepiony buzującymi w nim negatywnymi emocjami wpierw nie był w stanie odczytać liter zdobiących okładkę pierwszej z opasłych teczek. Tańczyły one na żółtobrązowym papierze do momentu, gdy był w stanie je odczytać. Cała krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy a serce zarzęziło głucho w piersiach, próbując przywrócić to wcześniejsze, przesadne szumienie w uszach. Osinowy kołek w mięśniu? Zanurkowanie w arktycznym oceanie? Otworzenie żył i wypełnienie ich ciekłym azotem? Żadne porównanie nie pasowało do tego, co teraz czuł. Jakby zamarz. Jego najgorszy koszmar, lód wdzierający się do serca, do gardła, do całego ciała i istnienia. Zamarzał. A wszystko przez piętnaście liter i jeden przecinek ustawione w takiej, a nie innej kolejności.
S e l w y n, A l e x a n d e r
Jego karty. Jego karty z oddziału psychiatrycznego. Jego lęki. Jego słabości.
On.
Selwyn, Alexander.
Nagle jego oddech stał się płytki i drżący, rozchylił delikatnie usta - mogłoby się wydawać, że chce coś powiedzieć, jednak on potrzebował tlenu. Coś starannie ukrywanego i zamiecionego pod dywan. Rodowa tajemnica. Tak samo jak choroba psychiczna jego matki, tak i jego pozostała tajemnicą. Tyle że jego matka nie chodziła już wśród żywych, a on owszem. I nie chciał tego zmieniać.
Wolał dożyć swoich dni właśnie tak? Zamknięty w ciasnym, białym pokoju, na łóżku, spętany skórzanymi pasami... biały kaftan zabrudzony plamami krwi z rozgryzionych warg, paznokcie zerwane od wcześniejszego drapania zimnych ścian, grubych, metalowych drzwi, puste oczy zalane jedynie szaleństwem... i ochrypły ryk, odbijający się od nacierających na niego ścian izolatki i umysłu.
Zamknięty we własnym umyśle czy na czyjejś łasce?
Czas podjąć decyzję.
Próbował przełknąć ślinę w suchym gardle. Opadł bezwładnie na fotel, po czym zebrał w sobie całą swoją odwagę, by odezwać się znowu, jednak głosem słabym i niepewnym, jakby już sam tracił nadzieję.
- A co jeśli nie zależy mi na zachowaniu zdrowych zmysłów? Jeśli to nie wystarczy, żebyś mnie złamał i zmusił do grania w tym spektaklu? Jeśli nie zależy mi na moim życiu, gdyby miało być tylko marną jego imitacją dzięki Twoim gierkom?
Avery nie miał sobie nic do zarzucenia. Był doprawdy wzorowym i przykładnym obywatelem: idealnym arystokratą, znakomitym uzdrowicielem, perfekcyjnym synem, dobrym starszym bratem, czarującym narzeczonym z najśmielszych snów oraz pobłażliwym przełożonym. Który nie wahał się dać szansę biednemu chłoptasiowi o skrzywionej psychice i urazach z przeszłości. Postępowanie niewątpliwe wielkoduszne; nie powinien nawet dopuścić go do wejścia na oddział, a udzielił mu swego własnego pozwolenia na praktykę w Mungu. Którą sygnował własnym nazwiskiem, na szczęście nie musząc wstydzić się za Alexandra. Selwyn poza oczywistymi przywarami – widocznymi już na pierwszy rzut oka – posiadał jednak jeszcze inne wady. Sekrety, ukryte przed niepożądanymi, trudnymi do złamania łańcuchami tajemnicy lekarskiej.
Avery nie musiał już szukać klucza do umysłu młodzika – wszystkie jego wspomnienia otrzymał na złotej tacy, podetkniętej mu prosto pod nos. Wzruszająca historia życia wraz z każdym najgłębszym lękiem, obawą i strachem. Z dziecięcymi potworami spod łóżka i wstydliwymi epizodami, jakie powinny zostać wchłonięte przez czas i zapomniane… Małe, czarne literki, stojące w równym, schludnym rządku, układające się w wyrazy i zdania przydawały mu wiedzy. Konkretnej, suchej, momentami nudnej i stricte specjalistycznej na temat niestabilnego stanu zdrowia psychicznego Alexandra. Avery nie posądziłby tego młodego człowieka o zaburzenia pracy mózgu: depresja dotykała wyłącznie słabych, a on przecież nieraz dowiódł swej silnej woli. I pokazywał ją również teraz, dobitnie walcząc o swoją niezależność. Uroczy zryw niepodległościowy, choć Selwyn został skazany na poniesienie sromotnej klęski. Avery miał dużo czasu, aby dokładnie przemyśleć matrymonialne plany względem swej siostry i uznać go za kandydata odpowiedniego. Zwłaszcza, że na horyzoncie znowu pojawił się przeklęty Crouch. Samael musiał działać szybko, a przy tym również gładko; nie mógł zaryzykować spontanicznych oświadczyn niechcianego pretendenta. Skrzywdzonego, lecz przecież stara miłość nie rdzewieje – z rozrzewnieniem wspominał te słowa, a przed oczami stawał mu obraz ukochanej matki – najlepszego potwierdzenia na trafność ludowego porzekadła.
Nie zależało mu przecież na doprowadzeniu Alexandra do szaleństwa, nie pragnął doglądać go w izolatce ani podawać odpowiednio odmierzonych porcji leków. Nie chciał go szantażować, a jedynie uświadomić, że gra toczy się według jego zasad. Które powinien zaakceptować. Z uśmiechem przyglądał się, jak młodzieniec walczy, jak ucieka przed własną wyobraźnią, podsuwającą mu ponure schematy jego sprzeciwu. Ta udręczona twarz była nagrodą dla Samaela, którego przestała już kusić penetracja umysłu Alexandra. Ten pozostał już pusty, zużyty, wymięty i wypełniony jedynie gorączkowym pragnieniem ucieczki i wyrwaniem się z jego szponów. Czuł tę niechęć, czuł złość, gniew, niemalże nienawiść aż parującą z każdego poru skóry Selwyna.
Czymże Avery mu zawinił?
Propozycją zawarcia małżeństwa na warunkach korzystnych dla obu rodów? Allison była jeszcze młoda, ładna, sprawna i niemalże nietknięta – Samael powstrzymując się całą siłą woli nie odebrał jej jeszcze wianka, a jego lubieżny dotyk nie pozostawiał przecież trwałych śladów. Przynajmniej tych cielesnych, ale mężczyzna wątpił, aby ukochana siostra zaufała swemu przyszłemu mężowi na tyle, aby zwierzać mu się z ich niemoralnych zabaw.
- Proszę – powiedział, podając młodzieńcowi teczkę opatrzoną jego nazwiskiem, wysłuchawszy uprzednio jego nieco niezdecydowanie brzmiącej tyrady –wykaż się rozsądkiem, Alexandrze, ponieważ odmowa nie dotknie konsekwencjami jedynie ciebie – dodał wciąż spokojnym tonem, jakby prowadzili dysputę na temat piątkowego wernisażu debiutujących artystów - oczekujemy cię w przyszłą niedzielę na rodzinnym obiedzie. Przyniesienie podarku dla Allison będzie zachowaniem w dobrym guście – rzekł, uśmiechając się lekko i ruchem dłoni wskazując chłopakowi drzwi.
/zt?
Avery nie musiał już szukać klucza do umysłu młodzika – wszystkie jego wspomnienia otrzymał na złotej tacy, podetkniętej mu prosto pod nos. Wzruszająca historia życia wraz z każdym najgłębszym lękiem, obawą i strachem. Z dziecięcymi potworami spod łóżka i wstydliwymi epizodami, jakie powinny zostać wchłonięte przez czas i zapomniane… Małe, czarne literki, stojące w równym, schludnym rządku, układające się w wyrazy i zdania przydawały mu wiedzy. Konkretnej, suchej, momentami nudnej i stricte specjalistycznej na temat niestabilnego stanu zdrowia psychicznego Alexandra. Avery nie posądziłby tego młodego człowieka o zaburzenia pracy mózgu: depresja dotykała wyłącznie słabych, a on przecież nieraz dowiódł swej silnej woli. I pokazywał ją również teraz, dobitnie walcząc o swoją niezależność. Uroczy zryw niepodległościowy, choć Selwyn został skazany na poniesienie sromotnej klęski. Avery miał dużo czasu, aby dokładnie przemyśleć matrymonialne plany względem swej siostry i uznać go za kandydata odpowiedniego. Zwłaszcza, że na horyzoncie znowu pojawił się przeklęty Crouch. Samael musiał działać szybko, a przy tym również gładko; nie mógł zaryzykować spontanicznych oświadczyn niechcianego pretendenta. Skrzywdzonego, lecz przecież stara miłość nie rdzewieje – z rozrzewnieniem wspominał te słowa, a przed oczami stawał mu obraz ukochanej matki – najlepszego potwierdzenia na trafność ludowego porzekadła.
Nie zależało mu przecież na doprowadzeniu Alexandra do szaleństwa, nie pragnął doglądać go w izolatce ani podawać odpowiednio odmierzonych porcji leków. Nie chciał go szantażować, a jedynie uświadomić, że gra toczy się według jego zasad. Które powinien zaakceptować. Z uśmiechem przyglądał się, jak młodzieniec walczy, jak ucieka przed własną wyobraźnią, podsuwającą mu ponure schematy jego sprzeciwu. Ta udręczona twarz była nagrodą dla Samaela, którego przestała już kusić penetracja umysłu Alexandra. Ten pozostał już pusty, zużyty, wymięty i wypełniony jedynie gorączkowym pragnieniem ucieczki i wyrwaniem się z jego szponów. Czuł tę niechęć, czuł złość, gniew, niemalże nienawiść aż parującą z każdego poru skóry Selwyna.
Czymże Avery mu zawinił?
Propozycją zawarcia małżeństwa na warunkach korzystnych dla obu rodów? Allison była jeszcze młoda, ładna, sprawna i niemalże nietknięta – Samael powstrzymując się całą siłą woli nie odebrał jej jeszcze wianka, a jego lubieżny dotyk nie pozostawiał przecież trwałych śladów. Przynajmniej tych cielesnych, ale mężczyzna wątpił, aby ukochana siostra zaufała swemu przyszłemu mężowi na tyle, aby zwierzać mu się z ich niemoralnych zabaw.
- Proszę – powiedział, podając młodzieńcowi teczkę opatrzoną jego nazwiskiem, wysłuchawszy uprzednio jego nieco niezdecydowanie brzmiącej tyrady –wykaż się rozsądkiem, Alexandrze, ponieważ odmowa nie dotknie konsekwencjami jedynie ciebie – dodał wciąż spokojnym tonem, jakby prowadzili dysputę na temat piątkowego wernisażu debiutujących artystów - oczekujemy cię w przyszłą niedzielę na rodzinnym obiedzie. Przyniesienie podarku dla Allison będzie zachowaniem w dobrym guście – rzekł, uśmiechając się lekko i ruchem dłoni wskazując chłopakowi drzwi.
/zt?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wykaż się rozsądkiem, Alexandrze.
Nie miał już nic do powiedzenia. Poczuł się wyprany. Zupełnie wyssany. Z całego życia, jakie miał w sobie. Zmusił się do wyciągnięcia ręki, bardzo świadom każdego swojego ruchu, oddechu, zbyt głośnego przełknięcia śliny. Mechanicznie zacisnął palce na opasłym i brązowym szpitalnym tomiszczu. Jego dziele życia. Na czymś, co piętnowało go od samego początku i snuło się za nim jak koszmarna mgła, jak nie do wywabienia smród przeszłości. Na wspomnienie obiadu sztywno kiwnął głową, zmusił się do powstania i odwrócił się od Avery'ego. Idąc powoli w kierunku drzwi wziął swoją teczkę i wyszedł na korytarz.Musiał ukryć dokumentację tak, by nikt nigdy jej już nie znalazł.
|zt
Gabinet Samaela Avery'ego
Szybka odpowiedź