Gabinet Samaela Avery'ego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Samaela Avery'ego
Gabinet Avery’ego nie odbiega od standardów św. Munga. Jest to przestronne, aczkolwiek skromnie, wręcz po spartańsku urządzone pomieszczenie. Znajduje się tu biurko, dwa krzesła – jedno przeznaczone dla Samaela, drugie dla jego pacjentów i innych interesantów oraz regał wypełniony fachowymi książkami. Jedynymi ozdobami gabinetu są rośliny, które o ile Avery nie ma stażystów, usychają powoli, gdyż uzdrowiciel nie fatyguje się, aby codziennie je podlewać.
Chwyciła za klamkę i w niepewnym geście ściągnęła ją w dół, otwierając sobie drzwi. Zajrzała do środka, zamknęła je ze sobą.
- Dzień dobry - przywitała się kulturalnie z lekarzem, u którego właśnie dzisiaj zaczynała terapię.
Podeszła do biurka, wsłuchując się w stukot swoich obcasów, i usiadła na krześle, wciąż trzymając w dłoni świstek papieru zapisany zgrabnym pismem magomedyka, najprawdopodobniej Cynthii Vanity.
- Wolałabym uniknąć tego spotkania, jeśli mam być szczera. - odparła. - Ale doszłam do wniosku, że skoro zlecono mi terapię, to powinna mi pomóc. Tylko moje ciało jakoś wciąż się przed tym próbuje bronić.
Wzięła głęboki wdech. Chciała z nim współpracować, naprawdę. Chciała opowiedzieć mu o wszystkich swoich lękach, które wyjątkowo mocno pętały jej nadgarstki, a czasami i szyję, kiedy nie mogła przełknąć ogromnej guli strachu i swobodnie wciągnąć świeże powietrze do płuc.
Dopiero teraz spojrzała mu w oczy, chcąc zaaklimatyzować się w sytuacji, w jakiej się znalazła, poznać twarz człowieka, którego rad będzie musiała wysłuchać i wcielić je do swojego życia. Nie wyglądał zachęcająco, chociaż nie mogła zaprzeczyć - był przystojnym mężczyzną. Jego spojrzenie przypominało jej trochę spojrzenie ojca. Przenikliwe i świdrujące, nakłaniające do współpracy.
- Chciałabym wiedzieć, czy faktycznie uda mi się wrócić do zawodu. Trzy lata temu byłam jeszcze aurorem - dopowiedziała jeszcze, zanim doktor Avery zaczął mówić.
Najchętniej opowiedziałaby na jednym tchu całą historię, poczekała na jednozdaniowy osąd i wyszła stąd, dziękując za zrozumienie i poświęcony czas.
- Dzień dobry - przywitała się kulturalnie z lekarzem, u którego właśnie dzisiaj zaczynała terapię.
Podeszła do biurka, wsłuchując się w stukot swoich obcasów, i usiadła na krześle, wciąż trzymając w dłoni świstek papieru zapisany zgrabnym pismem magomedyka, najprawdopodobniej Cynthii Vanity.
- Wolałabym uniknąć tego spotkania, jeśli mam być szczera. - odparła. - Ale doszłam do wniosku, że skoro zlecono mi terapię, to powinna mi pomóc. Tylko moje ciało jakoś wciąż się przed tym próbuje bronić.
Wzięła głęboki wdech. Chciała z nim współpracować, naprawdę. Chciała opowiedzieć mu o wszystkich swoich lękach, które wyjątkowo mocno pętały jej nadgarstki, a czasami i szyję, kiedy nie mogła przełknąć ogromnej guli strachu i swobodnie wciągnąć świeże powietrze do płuc.
Dopiero teraz spojrzała mu w oczy, chcąc zaaklimatyzować się w sytuacji, w jakiej się znalazła, poznać twarz człowieka, którego rad będzie musiała wysłuchać i wcielić je do swojego życia. Nie wyglądał zachęcająco, chociaż nie mogła zaprzeczyć - był przystojnym mężczyzną. Jego spojrzenie przypominało jej trochę spojrzenie ojca. Przenikliwe i świdrujące, nakłaniające do współpracy.
- Chciałabym wiedzieć, czy faktycznie uda mi się wrócić do zawodu. Trzy lata temu byłam jeszcze aurorem - dopowiedziała jeszcze, zanim doktor Avery zaczął mówić.
Najchętniej opowiedziałaby na jednym tchu całą historię, poczekała na jednozdaniowy osąd i wyszła stąd, dziękując za zrozumienie i poświęcony czas.
Gość
Gość
Zawsze uważał, iż pierwsze wrażenie jest niezmiernie ważne. Nie polemizował z populistyczną ideą, bowiem sam niejednokrotnie przekonał się o jej słuszności. Dlatego uchodził za człowieka uprzejmego - cokolwiek niedostępnego, lecz nikt nie mógł zarzucić mu braku taktowności. Zwłaszcza w pracy umiejętność zachowywania się nieskazitelnie procentowała. W całej swej karierze nie spotkał się z żadną skargą na swoje metody i nie musiał procesować się z półinteligentami, u których występował podręcznikowy przerost formy nad treścią.
Z tego względu do niego kierowano największą liczbę pacjentów. Cieszył się poważaniem, renomą, wyrabiał znacznie więcej godzin niż sugerowała norma - nic dziwnego, że posiadał zaufanie dyrekcji szpitala. Wysłanie wprod do niego byłej aurorki jedynie to potwierdzało. Avery skwapliwie odnotował wszystkie szczegóły (wizualne), cierpliwie słuchając usprawiedliwienia (?) kobiety. Pokiwał głową ze zrozumieniem (pacjenci to uwielbiali) i bystro spojrzał w jej oczy. Szukając śladów lęku?
- Niewiele osób podejmuje leczenie z własnej woli - rzekł spokojnie. Nie był w ogóle zaskoczony (irracjonalną) niechęcią Dorei. Jakby oczekiwała, że za moment z doktora Avery'ego wyłoni się spragniony krwi pan Hyde; niedorzeczne w miejscu równie zatłoczonym jak szpital - nie zdecydowałem również, czy terapia długoterminowa będzie konieczna - dodał pocieszająco. Pobieżnie oceniwszy stan kobiety, sugerowałby skierowanie jej prędzej do psychologa niż psychiatry, jednakowoż w grę wchodziło wydanie diagnozy i być może - przypisanie leków?
- To niewykluczone - powiedział - jeśli przejdzie pani ponownie testy wytrzymałości psychicznej oraz uzyska pani potwierdzenie poczytalności - sprecyzował, zastanawiając się, czy aby tego nie utrudnić. Albo auror, albo kobieta, tych dwóch funkcji nijak nie dawało się połączyć.
- Zanim zaczniemy... Czy prócz ingerencji zaklęć, w czasie pani uwięzienia przyjmowała pani niezidentyfikowane eliksiry bądź środki psychoaktywne? - spytał, postępując zgodnie z wymogami. Mógłby mieć drobny... kłopot, gdyby okazało się, że organizm pani Potter źle zareagował na przepisane jej (ewentualnie) leki.
Z tego względu do niego kierowano największą liczbę pacjentów. Cieszył się poważaniem, renomą, wyrabiał znacznie więcej godzin niż sugerowała norma - nic dziwnego, że posiadał zaufanie dyrekcji szpitala. Wysłanie wprod do niego byłej aurorki jedynie to potwierdzało. Avery skwapliwie odnotował wszystkie szczegóły (wizualne), cierpliwie słuchając usprawiedliwienia (?) kobiety. Pokiwał głową ze zrozumieniem (pacjenci to uwielbiali) i bystro spojrzał w jej oczy. Szukając śladów lęku?
- Niewiele osób podejmuje leczenie z własnej woli - rzekł spokojnie. Nie był w ogóle zaskoczony (irracjonalną) niechęcią Dorei. Jakby oczekiwała, że za moment z doktora Avery'ego wyłoni się spragniony krwi pan Hyde; niedorzeczne w miejscu równie zatłoczonym jak szpital - nie zdecydowałem również, czy terapia długoterminowa będzie konieczna - dodał pocieszająco. Pobieżnie oceniwszy stan kobiety, sugerowałby skierowanie jej prędzej do psychologa niż psychiatry, jednakowoż w grę wchodziło wydanie diagnozy i być może - przypisanie leków?
- To niewykluczone - powiedział - jeśli przejdzie pani ponownie testy wytrzymałości psychicznej oraz uzyska pani potwierdzenie poczytalności - sprecyzował, zastanawiając się, czy aby tego nie utrudnić. Albo auror, albo kobieta, tych dwóch funkcji nijak nie dawało się połączyć.
- Zanim zaczniemy... Czy prócz ingerencji zaklęć, w czasie pani uwięzienia przyjmowała pani niezidentyfikowane eliksiry bądź środki psychoaktywne? - spytał, postępując zgodnie z wymogami. Mógłby mieć drobny... kłopot, gdyby okazało się, że organizm pani Potter źle zareagował na przepisane jej (ewentualnie) leki.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła mu odmówić przyjemnej aparycji, to prawda. Jej niechęć do niego wychodziła z samej niechęci do zawodu lekarza i szpitalnej atmosfery sterylności połączonej z nieco poszarzałą pościelą. Gdyby spotkali się w gabinecie, w którym ściany oblane byłyby ciepłą, pomarańczową farbą, a fotele byłyby skórzane... może zmieniłby się jej punkt widzenia.
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła układać ze świstka papieru małego łabędzia. Terapia długoterminowa? Nie, na pewno nie chciała jej doświadczyć. Wolała, by wszystko skończyło się na tej jednej wizycie... no ale nie jej było to osądzać. Pokiwała lekko głową.
- Rozumiem - odparła. Chciała podziękować, ale w gruncie rzeczy nie miała jeszcze za co.
Poczytalności. Jak to banalnie brzmiał. A jak irytowało, godziło w kobiecą, niezachwianą dumę! Nigdy nie podejrzewałaby siebie o bycie niepoczytalną.
Tym razem pokręciła głową.
- Nie... raczej nie - odpowiedziała, próbując spojrzeć mu w oczy, ale ciężar lęków, który zdawał się coraz bardziej obciążać jej ramiona, skutecznie jej to uniemożliwił. - To znaczy... o tyle, o ile się orientuje. Nie wyczułam w przyniesionych mi potrawach smaku jakichś ingrediencji albo eliksirów. Środków psychoaktywnych również nie zażywałam. Ani ze swojej woli, ani z przymusu.
Skrzywiła się nieznacznie, kiedy uświadomiła sobie, że to, co mówiła, mogło nie być aż takie wiarygodne. Po tygodniu bezsennych nocy mogła dać sobie rękę uciąć, że do chaty czasami wpadały jednorożce. Ale tak, to na pewno było skutkiem nieprzespanych nocy, na pewno.
W gruncie rzeczy to spotkanie nie powinno być tak nie do zniesienia jak sądziła. Odbębni je i wszystko będzie dobrze.
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła układać ze świstka papieru małego łabędzia. Terapia długoterminowa? Nie, na pewno nie chciała jej doświadczyć. Wolała, by wszystko skończyło się na tej jednej wizycie... no ale nie jej było to osądzać. Pokiwała lekko głową.
- Rozumiem - odparła. Chciała podziękować, ale w gruncie rzeczy nie miała jeszcze za co.
Poczytalności. Jak to banalnie brzmiał. A jak irytowało, godziło w kobiecą, niezachwianą dumę! Nigdy nie podejrzewałaby siebie o bycie niepoczytalną.
Tym razem pokręciła głową.
- Nie... raczej nie - odpowiedziała, próbując spojrzeć mu w oczy, ale ciężar lęków, który zdawał się coraz bardziej obciążać jej ramiona, skutecznie jej to uniemożliwił. - To znaczy... o tyle, o ile się orientuje. Nie wyczułam w przyniesionych mi potrawach smaku jakichś ingrediencji albo eliksirów. Środków psychoaktywnych również nie zażywałam. Ani ze swojej woli, ani z przymusu.
Skrzywiła się nieznacznie, kiedy uświadomiła sobie, że to, co mówiła, mogło nie być aż takie wiarygodne. Po tygodniu bezsennych nocy mogła dać sobie rękę uciąć, że do chaty czasami wpadały jednorożce. Ale tak, to na pewno było skutkiem nieprzespanych nocy, na pewno.
W gruncie rzeczy to spotkanie nie powinno być tak nie do zniesienia jak sądziła. Odbębni je i wszystko będzie dobrze.
Gość
Gość
Miał ochotę roześmiać się w głos, czego jednak z oczywistych przyczyn nie uczynił. Rozumiała.
Doprawdy, było to wprost przezabawne. Mogło jej się zaledwie wydawać, bowiem na pewno nie zdawała sobie sprawy, co oznaczają jego słowa. Nadwyrężony oraz niezwykle niepewny status, pozostanie pod ścisłą obserwacją, kontrola. Także po powrocie (o ile rzecz jasna on nastąpi) na stanowisko aurora. Odpowiedzialnych zajęć nie powierzano osobom bez właściwych kwalifikacji, nadto, pojawiających się po trzech latach z widoczną traumą pourazową. Avery od razu rozpoznał u Dorei objawy używania na niej legilimencji wbrew woli. Pochyliwszy się nad swymi notatkami, uśmiechnął się nieznacznie. Stary Black krótko trzymał swoje dzieci – postąpił może i głupio, porywając własną córkę, lecz niewątpliwie w szczytnym celu. Tylko czemu zamiast wtłaczać jej do głowy szlacheckie obowiązki, nie spróbował wybić z niej szczeniackich zachowań? Skrzypiące łóżko i skórzane pasy w izolatce tuż obok czekały; Samael nie wątpił, iż podobna forma terapii przyniosłaby oczekiwane rezultaty. Teraz wszakże było już na to zbyt późno, a on otrzymał niewdzięczne zadanie wyprowadzenie nieposłusznej kobiety z depresji oraz stanów lękowych. Których (jego zdaniem) nabawiła się na własne życzenie.
Kiwnął głową z zadowoleniem przyjmując do zrozumienia ten fakt. Nie pochlebiał otumaniania takimi tanimi sposobami – brawa dla ojca Dorei – i zdecydowanie poszerzyło to zakres działania w kontekście przepisania medykamentów.
- Problemy ze snem, apatia, brak apetytu, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, tiki nerwowe – wyrecytował, przy ostatnim zerkając wymownie na papierowego łabędzia w rękach kobiety – problemy z komunikowaniem się z ludźmi, nieuzasadnione stany lękowe, fobie. Które z tych symptomów zauważyła pani u siebie? – spytał, absolutnie nie okazując swego znużenia pacjentką. Byłoby to absolutnie nieprofesjonalne. Podobnie jak śmiałe fantazje podczas pracy, ale o tym akurat nikt nie musiał wiedzieć.
Doprawdy, było to wprost przezabawne. Mogło jej się zaledwie wydawać, bowiem na pewno nie zdawała sobie sprawy, co oznaczają jego słowa. Nadwyrężony oraz niezwykle niepewny status, pozostanie pod ścisłą obserwacją, kontrola. Także po powrocie (o ile rzecz jasna on nastąpi) na stanowisko aurora. Odpowiedzialnych zajęć nie powierzano osobom bez właściwych kwalifikacji, nadto, pojawiających się po trzech latach z widoczną traumą pourazową. Avery od razu rozpoznał u Dorei objawy używania na niej legilimencji wbrew woli. Pochyliwszy się nad swymi notatkami, uśmiechnął się nieznacznie. Stary Black krótko trzymał swoje dzieci – postąpił może i głupio, porywając własną córkę, lecz niewątpliwie w szczytnym celu. Tylko czemu zamiast wtłaczać jej do głowy szlacheckie obowiązki, nie spróbował wybić z niej szczeniackich zachowań? Skrzypiące łóżko i skórzane pasy w izolatce tuż obok czekały; Samael nie wątpił, iż podobna forma terapii przyniosłaby oczekiwane rezultaty. Teraz wszakże było już na to zbyt późno, a on otrzymał niewdzięczne zadanie wyprowadzenie nieposłusznej kobiety z depresji oraz stanów lękowych. Których (jego zdaniem) nabawiła się na własne życzenie.
Kiwnął głową z zadowoleniem przyjmując do zrozumienia ten fakt. Nie pochlebiał otumaniania takimi tanimi sposobami – brawa dla ojca Dorei – i zdecydowanie poszerzyło to zakres działania w kontekście przepisania medykamentów.
- Problemy ze snem, apatia, brak apetytu, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, tiki nerwowe – wyrecytował, przy ostatnim zerkając wymownie na papierowego łabędzia w rękach kobiety – problemy z komunikowaniem się z ludźmi, nieuzasadnione stany lękowe, fobie. Które z tych symptomów zauważyła pani u siebie? – spytał, absolutnie nie okazując swego znużenia pacjentką. Byłoby to absolutnie nieprofesjonalne. Podobnie jak śmiałe fantazje podczas pracy, ale o tym akurat nikt nie musiał wiedzieć.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieznacznie zmarszczyła brwi, przyglądając mu się badawczo. Skąd ten uśmiech? Czyżby rozbawiły go natręctwa, jakich się nabawiła w czasie trzech lat niewoli? Czy może odnalazł już bezbłędną diagnozę i niedługo ją poda, dumny ze swych osiągnięć?
Nic nie było jej w tej chwili na rękę i chociaż wiedziała, że musi się przemóc, to kiepsko jej szło.
Przełknęła ślinę, kiedy zaczął recytować jej objawy chorób, które najwyraźniej powinny być jej bliskie w stanie, w którym aktualnie się znajdowała. Zrobiło jej się gorąco, odetchnęła więc na tyle spokojnie, na ile mogła.
- Problemy ze snem zwłaszcza. W czasie dwóch ostatnich lat przespałam spokojnie może kilkanaście nocy - odparła i podążyła za jego wzrokiem. Łabędź. - Problemy z komunikowaniem się, owszem. Może nie aż takie duże, ale na samym początku bałam się ludzi, bałam się do nich podejść, powiedzieć cokolwiek, wytłumaczyć się, gdzie byłam przez te trzy lata. Teraz jest już lepiej, bo skontaktowałam się z moimi przyjaciółmi, pomogli mi się pozbierać. Nieuzasadnione stany lękowe, tak. Fobie również. Nie zasnę w pomieszczeniu z zamkniętymi drzwiami. Boję się, że niedaleko mnie są ludzie, którzy znów będą chcieli mnie porwać. Idąc ulicą oddychałam szybciej i odwracałam się co jakiś czas, bo wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi. To powoli ustaje, odkąd wróciłam do męża.
Wpatrywała się w origami, które udało jej się zrobić. Jej palce poruszały się instynktownie, prawie bez udziału jej woli. Sporo ich robiła, kiedy jeszcze współpracowała z Crispinem. Był głównym przedmiotem psikusów, którymi go obdarowywała.
Odchrząknęła.
- Jednak moim głównym problemem jest pamięć. Nie posiadam wspomnień z ważnych dla mnie momentów życia. Głównie związanych z moim mężem, Charlusem. Nie pamiętam naszego ślubu, wspólnie spędzonych chwil... pozostało mi tylko jedno, które jest z nim związane. Jedno jedyne, takie z Hogwartu. Dzięki temu nie zapomniałam jego twarzy. - na koniec wypuściła powietrze. - W związku z tym miałabym pytanie - czy takie utracone lub zmodyfikowane wspomnienia można odzyskać?
Serce zabiło jej mocniej.
Nic nie było jej w tej chwili na rękę i chociaż wiedziała, że musi się przemóc, to kiepsko jej szło.
Przełknęła ślinę, kiedy zaczął recytować jej objawy chorób, które najwyraźniej powinny być jej bliskie w stanie, w którym aktualnie się znajdowała. Zrobiło jej się gorąco, odetchnęła więc na tyle spokojnie, na ile mogła.
- Problemy ze snem zwłaszcza. W czasie dwóch ostatnich lat przespałam spokojnie może kilkanaście nocy - odparła i podążyła za jego wzrokiem. Łabędź. - Problemy z komunikowaniem się, owszem. Może nie aż takie duże, ale na samym początku bałam się ludzi, bałam się do nich podejść, powiedzieć cokolwiek, wytłumaczyć się, gdzie byłam przez te trzy lata. Teraz jest już lepiej, bo skontaktowałam się z moimi przyjaciółmi, pomogli mi się pozbierać. Nieuzasadnione stany lękowe, tak. Fobie również. Nie zasnę w pomieszczeniu z zamkniętymi drzwiami. Boję się, że niedaleko mnie są ludzie, którzy znów będą chcieli mnie porwać. Idąc ulicą oddychałam szybciej i odwracałam się co jakiś czas, bo wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi. To powoli ustaje, odkąd wróciłam do męża.
Wpatrywała się w origami, które udało jej się zrobić. Jej palce poruszały się instynktownie, prawie bez udziału jej woli. Sporo ich robiła, kiedy jeszcze współpracowała z Crispinem. Był głównym przedmiotem psikusów, którymi go obdarowywała.
Odchrząknęła.
- Jednak moim głównym problemem jest pamięć. Nie posiadam wspomnień z ważnych dla mnie momentów życia. Głównie związanych z moim mężem, Charlusem. Nie pamiętam naszego ślubu, wspólnie spędzonych chwil... pozostało mi tylko jedno, które jest z nim związane. Jedno jedyne, takie z Hogwartu. Dzięki temu nie zapomniałam jego twarzy. - na koniec wypuściła powietrze. - W związku z tym miałabym pytanie - czy takie utracone lub zmodyfikowane wspomnienia można odzyskać?
Serce zabiło jej mocniej.
Gość
Gość
W stanie (ciężkim) w jakim się znajdowała, nie powinna nadto się przemęczać, zmuszać do wysiłku – i myśleć. Avery niemal słyszał trybiki pracujące w mózgu kobiety, okropnie zgrzytające, jak źle naoliwione wrota. Zardzewiały; płeć odcisnęła na nich swe piętno, więc poruszały się niezwykle wolno oraz opornie, usiłując wyciągnąć wnioski. Niekoniecznie właściwe, Samael doskonale wiedział, że zależy jej na zachowaniu równowagi, dojścia do ładu z własnymi emocjami oraz znalezieniem odpowiedzi na fundamentalne (w owym momencie) pytanie: w jakim celu tu się znalazła.
Owa kwestia naturalnie była banalna do rozstrzygnięcia, jednakowoż cierpiący na jakiekolwiek zaburzenia psychiczne, preferowali je wypierać, ignorować coraz to bardziej nasilające się objawy i w ten sposób egzystować. Czekając na niespodziewaną kumulację wszystkich lęków oraz schizofrenicznych złudzeń?
Skrupulatnie zapisywał wszystkie informacje (przewidywalne, odgadł każdą ze znacznym wyprzedzeniem) na karcie pani Potter. Avery wprawdzie nie potrzebował tak szczegółowej dokumentacji (miał doskonałą pamięć), jednakowoż kontrolnie wolał zapobiegać, niż zmagać się z ewentualnym bałaganem w papierach.
-To zupełnie normalna reakcja organizmu na doświadczony przez panią stres – wyjaśnił treściwie, spoglądając w jej oczy i utrzymując kontakt wzrokowy (w innych okolicznościach byłaby nie tylko ślepa, ale również i niema) - Fobie. Proszę uściślić. – dodał łagodnie, sadowiąc się wygodniej na krześle i przybierając pozę zainteresowanego słuchacza. Machnął różdżką, a na biurku natychmiast pojawił się dzbanek z herbatą (zbliżała się piąta), cukierniczka, mlecznik oraz dwie filiżanki. Ciepły napar zawsze działał kojąco, a wszystko wskazywało na to, iż spędzą ze sobą (oboje raczej niechętnie) jeszcze trochę czasu.
-Każdy objaw ma swoje źródła w pani zmaltretowaniu. Sądzę, że jeśli będzie wystrzegać się pani sytuacji, które mogą wyprowadzić panią z równowagi, z czasem zdecydowanie się pani polepszy, aż w końcu całkowicie wyeliminujemy niepożądane symptomy – zapewnił przyjacielskim (sic!) tonem, zręcznie nalewając herbatę do filiżanek i podsuwając jedną z nich Dorei. Która irytowała go niepomiernie, gdyż przez nią musiał składać coraz dłuższe zdania i marnować swe cenne słowa dla niej – towaru o nikłej, wręcz podłej jakości. Nie dał jednak niczego po sobie poznać, kiedy uśmiechał się automatycznie, entuzjastycznie kiwając głową.
- Owszem. Czary pamięci można przełamać, jednakowoż metody zaklęciowe są dość inwazyjne i bywają brzemienne w skutkach. Często udaje się przywołać utracone bądź zatuszowane wspomnienia, aczkolwiek tak silna magiczna ingerencja prowadzi do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. Aby terapia była skuteczna, ale co ważniejsze – bezpieczna – trwa ona nawet do trzydziestu tygodni – wyjaśnił szczegółowo. Darując sobie komentarz, że faktycznie powinna zapomnieć o Potterze, spuścić na jego osobę bielmo i nie plamić swego szlachetnego pochodzenia ową skazą. Aż dziwne, iż nie przybyła do tutaj odziana w żółte (judaszowe) szaty – była wszak podłą zdrajczynią własnej krwi.
Owa kwestia naturalnie była banalna do rozstrzygnięcia, jednakowoż cierpiący na jakiekolwiek zaburzenia psychiczne, preferowali je wypierać, ignorować coraz to bardziej nasilające się objawy i w ten sposób egzystować. Czekając na niespodziewaną kumulację wszystkich lęków oraz schizofrenicznych złudzeń?
Skrupulatnie zapisywał wszystkie informacje (przewidywalne, odgadł każdą ze znacznym wyprzedzeniem) na karcie pani Potter. Avery wprawdzie nie potrzebował tak szczegółowej dokumentacji (miał doskonałą pamięć), jednakowoż kontrolnie wolał zapobiegać, niż zmagać się z ewentualnym bałaganem w papierach.
-To zupełnie normalna reakcja organizmu na doświadczony przez panią stres – wyjaśnił treściwie, spoglądając w jej oczy i utrzymując kontakt wzrokowy (w innych okolicznościach byłaby nie tylko ślepa, ale również i niema) - Fobie. Proszę uściślić. – dodał łagodnie, sadowiąc się wygodniej na krześle i przybierając pozę zainteresowanego słuchacza. Machnął różdżką, a na biurku natychmiast pojawił się dzbanek z herbatą (zbliżała się piąta), cukierniczka, mlecznik oraz dwie filiżanki. Ciepły napar zawsze działał kojąco, a wszystko wskazywało na to, iż spędzą ze sobą (oboje raczej niechętnie) jeszcze trochę czasu.
-Każdy objaw ma swoje źródła w pani zmaltretowaniu. Sądzę, że jeśli będzie wystrzegać się pani sytuacji, które mogą wyprowadzić panią z równowagi, z czasem zdecydowanie się pani polepszy, aż w końcu całkowicie wyeliminujemy niepożądane symptomy – zapewnił przyjacielskim (sic!) tonem, zręcznie nalewając herbatę do filiżanek i podsuwając jedną z nich Dorei. Która irytowała go niepomiernie, gdyż przez nią musiał składać coraz dłuższe zdania i marnować swe cenne słowa dla niej – towaru o nikłej, wręcz podłej jakości. Nie dał jednak niczego po sobie poznać, kiedy uśmiechał się automatycznie, entuzjastycznie kiwając głową.
- Owszem. Czary pamięci można przełamać, jednakowoż metody zaklęciowe są dość inwazyjne i bywają brzemienne w skutkach. Często udaje się przywołać utracone bądź zatuszowane wspomnienia, aczkolwiek tak silna magiczna ingerencja prowadzi do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. Aby terapia była skuteczna, ale co ważniejsze – bezpieczna – trwa ona nawet do trzydziestu tygodni – wyjaśnił szczegółowo. Darując sobie komentarz, że faktycznie powinna zapomnieć o Potterze, spuścić na jego osobę bielmo i nie plamić swego szlachetnego pochodzenia ową skazą. Aż dziwne, iż nie przybyła do tutaj odziana w żółte (judaszowe) szaty – była wszak podłą zdrajczynią własnej krwi.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego słowa zaczynały ją uspokajać. To zupełnie normalna reakcja organizmu na doświadczony przez panią stres. To chyba znaczyło, że faktycznie nie była chora, tylko po prostu zestresowana. Z doświadczenia wiedziała, że stres sam mijał. Wystarczyło tylko dobrze się skupić na rzeczach, które relaksowały.
- Boję się spać w zamkniętym pomieszczeniu, przy zgaszonym świetle - powiedziała i spojrzała w bok, niczym dziecko, które wstydzi się opowiadać o strachach skrywanych głęboko w swoim sercu.
Dłonią sięgnęła do filiżanki i przyciągnęła ją do siebie, słuchając go dalej. Miała wystrzegać się sytuacji stresujących, wywołujących skok adrenaliny we krwi. Oh, doskonale, czyli o powrocie do zawodu nie ma na razie mowy, a ona aż się rwała do działania! Oczywiście do działania w sprawie Zakonu i Biura Aurorów.
Temat odzyskiwania pamięci zainteresował ją na tyle, że wlepiła w magipsychiatrę swój wzrok. Zanik pamięci został wywołany czarami, więc czarami też będzie trzeba cofnąć uzyskany efekt. zmarszczyła delikatnie brwi. Nie chciała tego.
- A nie ma na to jakichś naturalnych sposobów? Na przykład... jeśli będę spędzała więcej czasu z mężem? - spytała niepewnie, nie chcąc wchodzić w zakres jego kompetencji.
Upiła nieco herbaty z filiżanki. Była gorzka, ale nie przeszkadzało jej to. Łagodny smak zupełnie to rekompensował. Chyba już zdążyła się zaaklimatyzować do tego nieprzyjemnego gabinetu. Coraz bardziej pogłębiająca się rozmowa i ciepły napój sprawiły, że jej nerwy związane z wizytą u magipsychiatry wyciszyły się, uspokoiły.
(zapomniałam spytać - może być 10 sierpnia?)
- Boję się spać w zamkniętym pomieszczeniu, przy zgaszonym świetle - powiedziała i spojrzała w bok, niczym dziecko, które wstydzi się opowiadać o strachach skrywanych głęboko w swoim sercu.
Dłonią sięgnęła do filiżanki i przyciągnęła ją do siebie, słuchając go dalej. Miała wystrzegać się sytuacji stresujących, wywołujących skok adrenaliny we krwi. Oh, doskonale, czyli o powrocie do zawodu nie ma na razie mowy, a ona aż się rwała do działania! Oczywiście do działania w sprawie Zakonu i Biura Aurorów.
Temat odzyskiwania pamięci zainteresował ją na tyle, że wlepiła w magipsychiatrę swój wzrok. Zanik pamięci został wywołany czarami, więc czarami też będzie trzeba cofnąć uzyskany efekt. zmarszczyła delikatnie brwi. Nie chciała tego.
- A nie ma na to jakichś naturalnych sposobów? Na przykład... jeśli będę spędzała więcej czasu z mężem? - spytała niepewnie, nie chcąc wchodzić w zakres jego kompetencji.
Upiła nieco herbaty z filiżanki. Była gorzka, ale nie przeszkadzało jej to. Łagodny smak zupełnie to rekompensował. Chyba już zdążyła się zaaklimatyzować do tego nieprzyjemnego gabinetu. Coraz bardziej pogłębiająca się rozmowa i ciepły napój sprawiły, że jej nerwy związane z wizytą u magipsychiatry wyciszyły się, uspokoiły.
(zapomniałam spytać - może być 10 sierpnia?)
Gość
Gość
Spotykał się z najróżniejszymi lękami (dumnie przyznawał, iż sam sprowokował ich część), które ciemną mgłą osiadały na psychice ludzi, nieśpiesznie, jakby z namaszczeniem, wprowadzając ich prosto w czułe objęcia paranoi. Obsesje, szaleństwo, owe stany mógł wywołać jedynie strach. Prawdziwy, rozrywający wnętrzności, który kumulował się wewnątrz i wciąż narastał, żeby w odpowiednim momencie uwolnić toksyczną zawartość i bezlitośnie zatruć swego nosiciela. Nie istniały żadne potwory spod łóżka – przepłoszone przez demony, skrywające się w szafie i nieustannie podkręcające atmosferę ciągłej niepewności. Trzymającej w większym napięciu niż kulminacja przerażenia i stanięcie oko w oko ze swoimi słabościami. Które zakorzeniły się głęboko w umyśle, choć rzadko miewały pod to racjonalne podłoże. Lęki kobiety były jednak w tym wypadku dość oczywiste, a przy tym stosunkowo łatwe do eliminacji.
-Przepiszę pani eliksir słodkiego snu. Będzie go pani zażywać codziennie przez tydzień – poinformował Avery, dodając adnotację do karty pacjentki i przenosząc zalecenie na receptę – w ten sposób pozbędziemy się koszmarów oraz trudności z zasypianiem. Jeśli po odstawieniu eliksiru pojawią się ponownie, proszę niezwłocznie się zjawić – instruował Dorę, mówiąc wszystko przesadnie wyraźnie i czekając, aż potwierdzi skinięciem głowy, iż zrozumiała. Rozpisał również dokładnie schemat przyjmowania leku, nie ufając pamięci pani Potter – czy raczej z lekarskiej troski o swoją pacjentkę.
- Oprócz tego… – ciągnął, przerywając na chwilę notowanie, aby spojrzeć w twarz swej rozmówczyni – eliksir uspokajający, dwie krople przez pięć dni, przyjmowane w odstępstwie minimum dziesięciu godzin. Przez kolejne pięć dni zmniejszyć dawkowanie do jednej kropli, po czym zupełnie zrezygnować z jego zażywania. Po dwóch tygodniach wizyta kontrolna – rzekł, umieszczając i te informacje na notce dla Dorei. Której nie miał najmniejszego zamiaru oglądać ani teraz ani za kolejne czternaście dni. Przynajmniej nie w takim charakterze, w jakim obecnie przebiegało ich spotkanie.
Westchnął głęboko, przewidując, iż to naiwne pytanie wkrótce padnie z jej ust. Miłość nie była lekarstwem na wszystko i tylko głupiec sądziłby inaczej. Avery sam doskonale o tym wiedział: ani bezgranicznym uczuciem, ani pieniędzmi nie potrafił zyskać zdrowia dla swojej córki.
-Jest to możliwe, jednakowoż stosuje się to zwykle w formie terapii pomocniczej, nigdy głównej. Minęłyby lata, zanim odzyskałaby pani pamięć wyłącznie dzięki kontaktowi z mężem – wyjaśnił współczująco, choć na końcu języka palił mu się potok wyjątkowo cierpkich słów – jeśli nie ma pani już pytań… widzimy się za dwa tygodnie – dodał tonem, jednoznacznie wskazującym na zakończenie rozmowy. Wręczył kobiecie receptę z dokładnie rozpisanym dawkowaniem eliksirów, zasugerowawszy jej tamże skorzystanie z alchemicznych usług panny Sykes, po czym pożegnał ją uśmiechem – pełnym ulgi?
/ztx2
-Przepiszę pani eliksir słodkiego snu. Będzie go pani zażywać codziennie przez tydzień – poinformował Avery, dodając adnotację do karty pacjentki i przenosząc zalecenie na receptę – w ten sposób pozbędziemy się koszmarów oraz trudności z zasypianiem. Jeśli po odstawieniu eliksiru pojawią się ponownie, proszę niezwłocznie się zjawić – instruował Dorę, mówiąc wszystko przesadnie wyraźnie i czekając, aż potwierdzi skinięciem głowy, iż zrozumiała. Rozpisał również dokładnie schemat przyjmowania leku, nie ufając pamięci pani Potter – czy raczej z lekarskiej troski o swoją pacjentkę.
- Oprócz tego… – ciągnął, przerywając na chwilę notowanie, aby spojrzeć w twarz swej rozmówczyni – eliksir uspokajający, dwie krople przez pięć dni, przyjmowane w odstępstwie minimum dziesięciu godzin. Przez kolejne pięć dni zmniejszyć dawkowanie do jednej kropli, po czym zupełnie zrezygnować z jego zażywania. Po dwóch tygodniach wizyta kontrolna – rzekł, umieszczając i te informacje na notce dla Dorei. Której nie miał najmniejszego zamiaru oglądać ani teraz ani za kolejne czternaście dni. Przynajmniej nie w takim charakterze, w jakim obecnie przebiegało ich spotkanie.
Westchnął głęboko, przewidując, iż to naiwne pytanie wkrótce padnie z jej ust. Miłość nie była lekarstwem na wszystko i tylko głupiec sądziłby inaczej. Avery sam doskonale o tym wiedział: ani bezgranicznym uczuciem, ani pieniędzmi nie potrafił zyskać zdrowia dla swojej córki.
-Jest to możliwe, jednakowoż stosuje się to zwykle w formie terapii pomocniczej, nigdy głównej. Minęłyby lata, zanim odzyskałaby pani pamięć wyłącznie dzięki kontaktowi z mężem – wyjaśnił współczująco, choć na końcu języka palił mu się potok wyjątkowo cierpkich słów – jeśli nie ma pani już pytań… widzimy się za dwa tygodnie – dodał tonem, jednoznacznie wskazującym na zakończenie rozmowy. Wręczył kobiecie receptę z dokładnie rozpisanym dawkowaniem eliksirów, zasugerowawszy jej tamże skorzystanie z alchemicznych usług panny Sykes, po czym pożegnał ją uśmiechem – pełnym ulgi?
/ztx2
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 sierpnia
Wypuszczając kolejnego pacjenta ze swojego gabinetu, nie mogłam zrozumieć, skąd się wzięła taka irracjonalna kolejka pod moimi drzwiami. Pytałam się, czy wszyscy są na pewno do mnie, bo nie jestem Uzdrowicielem i na pewno czekają w złym miejscu. Każdy z pacjentów w dłoniach trzymał receptę od Avery’ego. Z jednej strony czułam się wyróżniona, ale z drugiej nie mogłam wykonać zleceń dla pacjentów przyjętych na oddział, gdzie de facto pracowałam. Poprosiłam, aby reszta pacjentów przeszła już do innego alchemika, bo wykończyły mi się wszystkie zapasy. Przerażona brakami, nie miałam siły na wstawienie kolejnego kociołka. Jutro będę miała tonę pracy i nie wiedziałam, czy się tego boję, czy nie mogę doczekać. Może wstawię jeden kociołek w domu, gdy Seth będzie jadł muffinki. Wzięłam jedną z nich dla Uzdrowiciela i zapukałam do jego gabinetu. Liczyłam, że skoro nabił mi tylu pacjentów, to sam jeszcze siedzi w szpitalu Świętego Munga i nie będę musiała wysyłać do niego sowy.
Wypuszczając kolejnego pacjenta ze swojego gabinetu, nie mogłam zrozumieć, skąd się wzięła taka irracjonalna kolejka pod moimi drzwiami. Pytałam się, czy wszyscy są na pewno do mnie, bo nie jestem Uzdrowicielem i na pewno czekają w złym miejscu. Każdy z pacjentów w dłoniach trzymał receptę od Avery’ego. Z jednej strony czułam się wyróżniona, ale z drugiej nie mogłam wykonać zleceń dla pacjentów przyjętych na oddział, gdzie de facto pracowałam. Poprosiłam, aby reszta pacjentów przeszła już do innego alchemika, bo wykończyły mi się wszystkie zapasy. Przerażona brakami, nie miałam siły na wstawienie kolejnego kociołka. Jutro będę miała tonę pracy i nie wiedziałam, czy się tego boję, czy nie mogę doczekać. Może wstawię jeden kociołek w domu, gdy Seth będzie jadł muffinki. Wzięłam jedną z nich dla Uzdrowiciela i zapukałam do jego gabinetu. Liczyłam, że skoro nabił mi tylu pacjentów, to sam jeszcze siedzi w szpitalu Świętego Munga i nie będę musiała wysyłać do niego sowy.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po odprawieniu pani Potter alias zdrajczyni krwi, Samael nie przyjmował już żadnych pacjentów, ograniczając się do uporządkowania dokumentacji. Mógł wprawdzie zlecić to Selwynowi, ale obawiał się, iż młodzieniaszek nie podoła tak odpowiedzialnemu zadaniu. Ostatnimi czasy zastanawiał się, co takiego roiło się w mózgu Alexandra i czy nie powinien przypadkiem zaprosić go na obserwację. Miewał nawet naprawdę zdradzieckie myśli, podsuwające mu teorie o wyższości panny Bulstrode nad jego stażystą, aczkolwiek szybko je zbywał. Nie tłumacząc jednak w żaden sposób infantylności oraz rażących błędów Selwyna – zwyczajnie pozbywając się irytujących refleksji ze swej głowy. Nie potrzebował narkotyzować się do tego celu (pogardzał tym), bowiem dzięki legilimencji nawykł już do naginania umysłu (także cudzego) podług własnej woli.
Archiwizacja kart pacjentów poniekąd mogła odprężyć; momentami Avery uważał to zajęcie za relaksujące (choć zaiste istniały dużo rozkoszniejsze formy relaksu). Z pedantyczną dokładnością opisał wszystkie dokumenty, układając je w schludny stos w lewym rogu biurku, po czym wyjął z kieszeni nieodłączny zegarek. Zostało mu dokładnie pięć minut dyżuru, kiedy w gabinecie rozległo się pukanie do drzwi. Avery zmarszczył lekko brwi, jednakowoż zaprosił interesanta do środka. Wyginając przy tym usta w kpiącym uśmiechu, gdy dostrzegł, że w progu stoi Eilis. Drobna, filigranowa, wyglądająca, jakby miała się rozpaść po mocniejszym dotknięciu (chciałby to kiedyś sprawdzić).
- Ma pani cztery minuty, panno Sykes – rzekł, nie siląc się na kurtuazyjną wymianę uprzejmości – proszę się pośpieszyć – dodał, łagodniej. Prosił, co zdarzało się niezwykle rzadko. I nie zdarzyło się nigdy, gdy jakiejś kobiecie na nim zależało.
Archiwizacja kart pacjentów poniekąd mogła odprężyć; momentami Avery uważał to zajęcie za relaksujące (choć zaiste istniały dużo rozkoszniejsze formy relaksu). Z pedantyczną dokładnością opisał wszystkie dokumenty, układając je w schludny stos w lewym rogu biurku, po czym wyjął z kieszeni nieodłączny zegarek. Zostało mu dokładnie pięć minut dyżuru, kiedy w gabinecie rozległo się pukanie do drzwi. Avery zmarszczył lekko brwi, jednakowoż zaprosił interesanta do środka. Wyginając przy tym usta w kpiącym uśmiechu, gdy dostrzegł, że w progu stoi Eilis. Drobna, filigranowa, wyglądająca, jakby miała się rozpaść po mocniejszym dotknięciu (chciałby to kiedyś sprawdzić).
- Ma pani cztery minuty, panno Sykes – rzekł, nie siląc się na kurtuazyjną wymianę uprzejmości – proszę się pośpieszyć – dodał, łagodniej. Prosił, co zdarzało się niezwykle rzadko. I nie zdarzyło się nigdy, gdy jakiejś kobiecie na nim zależało.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wodziłam wzrokiem po drzwiach do gabinetu, czytając co najmniej cztery razy nazwisko Uzdrowiciela. Zastanawiałam się, na którą sylabę powinien padać akcent i czy zrobiłabym to poprawnie, zwracając się do niego po imieniu. Trzymałam w dłoniach dwie muffinki na pięknej porcelanie, którą dostałam od mamy za ukończenie stażu. Nie wiedziałam, dlaczego zabrałam część zestawu do pracy. Może w domu nie miałabym z kim z niej korzystać? Skinęłam głową, gdy drzwi się otworzyły. Przywitał mnie jak zwykle chłodno, a ja nie bałam się wejść do środka.
- Dzień dobry - poprawiłam go, nie chcąc, aby wyliczał mi minuty wizyty. Nie byłam ani jego pracownicą ani pacjentką, a to co miałam mu do powiedzenia było naprawdę ważne. Ani się ze mną nie przywitał ani nie pocałował dłoni. Pomimo nieprzyjemnego startu, uniosłam spojrzenie i wpatrywałam się w twarz Uzdrowiciela. Próbowałam odczytać jego humor, nie wiedząc, jak mam to wszystko powiedzieć.
- Przyniosłam panu deser, czekolada pomaga na wszystko - podkreśliłam ostatni wyraz, chcąc też mu pokazać, że brak czasu nie jest naszym wrogiem i nie mam zamiaru prosić ani o herbatę ani o cieplejsze traktowanie. Jak to było możliwe, że miał tak dużo pacjentów? Czy im też mówił "masz cztery minuty na opowiedzenie o swoim żałosnym życiu"? Chrząknęłam, stawiając muffinki na jego biurku, burząc perfekcyjny ład.
- Jestem ogromnie wdzięczna Pańskimi poleceniami, ale chciałam tylko przypomnieć, że Pańskim piętrem zajmuje się zupełnie inny alchemik - dyplomatyczny ton nie pomagał mi. Nie wiem dlaczego, ale uciekałam przed jego chłodnym spojrzeniem. Liczyłam, że zje muffinkę przy mnie, doceni ranne pieczenie i być może będzie czekał na słodkości jutro. Porcelanę biorę ze sobą, postanowiłam, przygryzając wargę. Gdy uświadomiłam sobie, co właściwie robię, prędko uwolniłam ją spod nacisku zębów i chrząknęłam.
- Nie miałam ani chwili zrobić innego eliksiru, a moje zapasy się skończyły, prosiłabym o kierowanie pacjentów do alchemika od urazów magipsychiatrycznych. To zdecydowanie ułatwiłoby mi pracę, a Pańskim pacjentom usprawniło otrzymanie odpowiednich eliksirów - mówiłam to na tyle spokojnie, że dłonie nie drżały mi jak szalone, ale musiałam je zacisnąć w małe piąstki, żeby ból nie pojawił się na mojej twarzy. Patrzyłam na niego z oczekiwaniem jakiegoś zrozumienia, bo chociaż chciałabym wszystkim pomóc na świecie, nie miałam ośmiu rąk.
- Dzień dobry - poprawiłam go, nie chcąc, aby wyliczał mi minuty wizyty. Nie byłam ani jego pracownicą ani pacjentką, a to co miałam mu do powiedzenia było naprawdę ważne. Ani się ze mną nie przywitał ani nie pocałował dłoni. Pomimo nieprzyjemnego startu, uniosłam spojrzenie i wpatrywałam się w twarz Uzdrowiciela. Próbowałam odczytać jego humor, nie wiedząc, jak mam to wszystko powiedzieć.
- Przyniosłam panu deser, czekolada pomaga na wszystko - podkreśliłam ostatni wyraz, chcąc też mu pokazać, że brak czasu nie jest naszym wrogiem i nie mam zamiaru prosić ani o herbatę ani o cieplejsze traktowanie. Jak to było możliwe, że miał tak dużo pacjentów? Czy im też mówił "masz cztery minuty na opowiedzenie o swoim żałosnym życiu"? Chrząknęłam, stawiając muffinki na jego biurku, burząc perfekcyjny ład.
- Jestem ogromnie wdzięczna Pańskimi poleceniami, ale chciałam tylko przypomnieć, że Pańskim piętrem zajmuje się zupełnie inny alchemik - dyplomatyczny ton nie pomagał mi. Nie wiem dlaczego, ale uciekałam przed jego chłodnym spojrzeniem. Liczyłam, że zje muffinkę przy mnie, doceni ranne pieczenie i być może będzie czekał na słodkości jutro. Porcelanę biorę ze sobą, postanowiłam, przygryzając wargę. Gdy uświadomiłam sobie, co właściwie robię, prędko uwolniłam ją spod nacisku zębów i chrząknęłam.
- Nie miałam ani chwili zrobić innego eliksiru, a moje zapasy się skończyły, prosiłabym o kierowanie pacjentów do alchemika od urazów magipsychiatrycznych. To zdecydowanie ułatwiłoby mi pracę, a Pańskim pacjentom usprawniło otrzymanie odpowiednich eliksirów - mówiłam to na tyle spokojnie, że dłonie nie drżały mi jak szalone, ale musiałam je zacisnąć w małe piąstki, żeby ból nie pojawił się na mojej twarzy. Patrzyłam na niego z oczekiwaniem jakiegoś zrozumienia, bo chociaż chciałabym wszystkim pomóc na świecie, nie miałam ośmiu rąk.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kobiecy personel Munga zawsze frapował Avery’ego, który zastanawiał się, jakim magicznym sposobem, te zabiedzone istotki się tutaj dostały. Był zadziwiająco pewny, iż nie odbyło się do drogą standardową (przez łóżko), aczkolwiek dziwiło go to wręcz niezmiernie. Dałby głowę, iż prawdziwej przyczyny nie stanowiła emancypacja kobiet i zabawny ruch sufrażystek, a problem niżu demograficznego. Dyrekcja szpitala mogła się zarzekać o swych liberalnych poglądach, aczkolwiek Avery miał swoją, nieprzejednaną opinię. Zadziwiająco łagodnie traktował jednak personel pomocniczy. Utrzymywanie poprawnych kontaktów z niewiastami parającymi się alchemią przynosił pewne profity – zresztą kobiety pozostawały na swoim miejscu – przy garach. Dlatego i tylko dlatego nie zrugał ostro uroczej blondyneczki, która śmiała… p o p r a w i ć go? Zamiast tego uśmiechnął się tylko, nie rzekłszy ani słowa, rozbawiony naiwnością dziewczęcia. Była przecież jeszcze młodziutka, nie mogła znać panujących tutaj zasad, ani tym bardziej preferencji Samaela. Który zdecydowanie nie lubił, kiedy ktoś, zwłaszcza niższy pozycją, zwracał mu uwagę. Próba przekupstwa (cóż za tania metoda) spełzła na niczym; Avery jedynie uniósł lekko brew, spoglądając z niedowierzaniem na talerz z babeczką. Nie mógł wszakże zaprzeczyć, iż kiedy panna Sykes pochylała się nad jego biurkiem, wyglądała niezwykle kusząco. Nadal mieszcząc się jednak w standardach zupełnie przeciętnych niewiast, jakich pełno pałętało się po całym Londynie.
-Na niewyparzony język również? – spytał lekko, uśmiechając młódkę zagadkowym spojrzeniem. Wpatrywał się w jej twarz ze swoją ulubioną intensywnością, przeszywając ją lodowatym wzrokiem na wylot, niby zanurzając w niej srebrne brzeszczoty. Eilis nie odwzajemniała spojrzenia, nie patrzyła mu w oczy – czyżby się bała? Czego? Podczas dyżurów w szpitalu Avery nie mógł sobie nic zarzucić – prócz zapewniania Selwynowi mnóstwa zupełnie niepotrzebnej pracy, postępował przecież wzorowo. Gdy Eilis przygryzła wargę, przekrzywił lekko głowę, jakby chciał bliżej się temu przyjrzeć, zobaczyć (przy odrobinie szczęścia) kroplę purpury, spływającą z jej ust. Powinna krwawić cała za swe bluźnierstwa, ale na razie darował jej winy. Pozbawiony możliwości wymierzenia kary i tylko i wyłącznie z tego powodu panna Sykes nie czołgała się jeszcze u jego stóp.
-Czy nadmiar obowiązków panią przerasta? – zakpił, wysłuchawszy gorącego przemówienia pełnego skarg oraz wydumanych wniosków. Poczuł, że znowu nadchodzi atak migreny; westchnął ciężko i spytał, porzucając złośliwy ton – poprosić o przeniesienie pani na mój oddział, czy uczyni to pani sama?
-Na niewyparzony język również? – spytał lekko, uśmiechając młódkę zagadkowym spojrzeniem. Wpatrywał się w jej twarz ze swoją ulubioną intensywnością, przeszywając ją lodowatym wzrokiem na wylot, niby zanurzając w niej srebrne brzeszczoty. Eilis nie odwzajemniała spojrzenia, nie patrzyła mu w oczy – czyżby się bała? Czego? Podczas dyżurów w szpitalu Avery nie mógł sobie nic zarzucić – prócz zapewniania Selwynowi mnóstwa zupełnie niepotrzebnej pracy, postępował przecież wzorowo. Gdy Eilis przygryzła wargę, przekrzywił lekko głowę, jakby chciał bliżej się temu przyjrzeć, zobaczyć (przy odrobinie szczęścia) kroplę purpury, spływającą z jej ust. Powinna krwawić cała za swe bluźnierstwa, ale na razie darował jej winy. Pozbawiony możliwości wymierzenia kary i tylko i wyłącznie z tego powodu panna Sykes nie czołgała się jeszcze u jego stóp.
-Czy nadmiar obowiązków panią przerasta? – zakpił, wysłuchawszy gorącego przemówienia pełnego skarg oraz wydumanych wniosków. Poczuł, że znowu nadchodzi atak migreny; westchnął ciężko i spytał, porzucając złośliwy ton – poprosić o przeniesienie pani na mój oddział, czy uczyni to pani sama?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdziwiłam się, że nie spróbował nawet moich muffinek. Seth je uwielbiał tak jak reszta „plebejskiego” personelu. Zachęciłam go więc jeszcze bardziej, żartując, że na pewno nie przesiąkły żadnymi eliksirami. Nie usiadłam, wszak nie wskazał mi krzesła. Stałam między drzwiami a gustownym krzesłem, zastanawiając się, co zrobiłam nie tak. Prędko poprawiłam sukienkę odcinaną w talii. Zdążyłam już zostawić swoją szatę alchemika w pracowni. Musiałam zabrać tylko płaszczyk i mogłam zabrać się do domu pierwszym Błędnym Rycerzem. Nigdy nie widziałam siebie jako Uzdrowiciela. Wydawało mi się, że czasami to od alchemika i sporządzenia poprawnego eliksiru zależało życie pacjenta. Wydawanie poleceń Uzdrowiciela nie gwarantowało mu polepszenia. Oczywiście korzystał z magii leczniczej, ale zawsze, ale to zawsze chciałam być częścią tego procesu rekonwalescencji. Uwielbiałam gotować, przyrządzać eliksiry, a potem widzieć na twarzach swoich pacjentów i znajomych uśmiech. Nie traktowałam swojego zachowania jako bezczelnego, ale nad wyraz ciepłego. Interesowałam się innymi, nie bałam się tego pokazywać. Uśmiechałam się do Uzdrowiciela, chociaż przekaz mojej wiadomości nie był zdecydowanie pozytywny.
- Również. Jeśli dałabym tylko panu eliksir Kameleona – odpowiedziałam zadziornie, bo kim on był, aby mówić, że mam niewyparzony język. Jestem dobrze wychowaną, czystej krwi czarownicą! Skutkiem zażycia eliksiru niesporządzonego przez siebie samego może być utrata języka. Trochę się oburzyłam, bo skoro uważał, że jestem niewychowana, to dlaczego posyłał do mnie każdego pacjenta? Pozwalał mi więcej zarobić, jednak jeśli to nie były wyjątkowe przypadki, wolałam się skupić na pacjentach, którzy walczą o swoje życie.
- To nie nadmiar obowiązków, a priorytety. – ponownie go poprawiłam, a pukle blond, falowanych włosów opadły mi na ramiona, gdy spinka złamała się na pół. Zaczęłam wygrzebywać ją z włosów, czując jak te ząbki uwierają mnie w skórę głowy. Im dłużej się z tym siłowałam, tym bardziej bolały mnie stawy palców. Przeklęte choroba. Prędko się wyprostowałam, unosząc tylko trochę brodę. Niech spinka wyjdzie sama…
- Doceniam pańskie wyróżnienie, jednak jak mówiłam wcześniej, jestem wierna swojemu oddziałowi i proszę o kierowanie się do mnie w sytuacjach zagrażających życiu. Panie Avery, ma Pan wspaniałego alchemika na swoim piętrze i jestem pewna, że cały dzień dziś nie robił, a jedynie spał. – dodałam, siląc się na żartobliwy ton, ale moje dłonie nie były w stanie przerobić tyle eliksirów na raz. Jedynie Szef Alchemików wiedział o mojej chorobie i wolałam, żeby tak to pozostało. Zacisnęłam z powrotem dłonie w małe piąstki. – Jestem pewna, że nie byłby zadowolony z utraty pracy, a pozostali pacjenci nie zwracają uwagi, od kogo dostają eliksir uspokajający – dodałam po chwili, wymieniając przykład najczęściej sprzedawanej dziś fiolki. Zaczęłam się zastanawiać, czy może Pan Avery zwraca czyje nazwisko napisane jest na buteleczkach, ale wzięłam głęboki oddech i ugryzłam się w język – Proszę zostawić sobie babeczki na deser, są wyśmienite. Jutro przyjdę po talerzyk – zapewniłam go ciepło, przebierając nogami – Czy mogę w czymś jeszcze Panu pomóc? – dodałam słodko, wpatrując się w końcu w jego oczy.
- Również. Jeśli dałabym tylko panu eliksir Kameleona – odpowiedziałam zadziornie, bo kim on był, aby mówić, że mam niewyparzony język. Jestem dobrze wychowaną, czystej krwi czarownicą! Skutkiem zażycia eliksiru niesporządzonego przez siebie samego może być utrata języka. Trochę się oburzyłam, bo skoro uważał, że jestem niewychowana, to dlaczego posyłał do mnie każdego pacjenta? Pozwalał mi więcej zarobić, jednak jeśli to nie były wyjątkowe przypadki, wolałam się skupić na pacjentach, którzy walczą o swoje życie.
- To nie nadmiar obowiązków, a priorytety. – ponownie go poprawiłam, a pukle blond, falowanych włosów opadły mi na ramiona, gdy spinka złamała się na pół. Zaczęłam wygrzebywać ją z włosów, czując jak te ząbki uwierają mnie w skórę głowy. Im dłużej się z tym siłowałam, tym bardziej bolały mnie stawy palców. Przeklęte choroba. Prędko się wyprostowałam, unosząc tylko trochę brodę. Niech spinka wyjdzie sama…
- Doceniam pańskie wyróżnienie, jednak jak mówiłam wcześniej, jestem wierna swojemu oddziałowi i proszę o kierowanie się do mnie w sytuacjach zagrażających życiu. Panie Avery, ma Pan wspaniałego alchemika na swoim piętrze i jestem pewna, że cały dzień dziś nie robił, a jedynie spał. – dodałam, siląc się na żartobliwy ton, ale moje dłonie nie były w stanie przerobić tyle eliksirów na raz. Jedynie Szef Alchemików wiedział o mojej chorobie i wolałam, żeby tak to pozostało. Zacisnęłam z powrotem dłonie w małe piąstki. – Jestem pewna, że nie byłby zadowolony z utraty pracy, a pozostali pacjenci nie zwracają uwagi, od kogo dostają eliksir uspokajający – dodałam po chwili, wymieniając przykład najczęściej sprzedawanej dziś fiolki. Zaczęłam się zastanawiać, czy może Pan Avery zwraca czyje nazwisko napisane jest na buteleczkach, ale wzięłam głęboki oddech i ugryzłam się w język – Proszę zostawić sobie babeczki na deser, są wyśmienite. Jutro przyjdę po talerzyk – zapewniłam go ciepło, przebierając nogami – Czy mogę w czymś jeszcze Panu pomóc? – dodałam słodko, wpatrując się w końcu w jego oczy.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Avery nie dowierzał własnym uszom, aczkolwiek donośny głos dziewczątka aż nazbyt wyraźnie wyartykułował obraźliwą kwestię. Nigdy nie posądziłby jej o taką lekkomyślność oraz brak szacunku. Dla niego, jako osoby starszej, wyższej statusem społecznym – mimo pozornej (wyimaginowanej) równości – oraz jako mężczyzny, któremu winna najzwyczajniej w świecie usługiwać. Takiż był kobiecy los i przeznaczenie. Jedyni posiadali dusze szlachetne, inni zostali obdarzeni duszami niewolników. Avery miał niebywałe szczęście, gdyż jemu zostało przykazane rozporządzanie bliźnimi – ręka nieco go świerzbiła, by nie wymierzyć niekulturalnej pannicy siarczystego, trzeźwiącego policzka. W ramach przypomnienia, gdzie się znajduje i do kogo mówi. Samael był przekonany, iż z twarz Eilis natychmiast zniknąłby ten uśmiech (deprymujący i naginający jego cierpliwość do granic możliwości), gdy tylko zacząłby swoją naukę. Wolał jednak zmagać się z tą drobną niedogodnością niż z humorkami Evandry Lestrange. Pannę Sykes w ostateczności mógł przynajmniej stłamsić i nikt niczego by mu nie zarzucił – ewentualnie garść złota pomyślnie zakończyłaby wszelkie sprawy procesowe. Pertraktacje z rozpuszczoną arystokratką nie wydawały się Avery’emu równie atrakcyjne, więc z niejaką przyjemnością (musiał wszystko dokładnie zaplanować) toczył na pozór swobodną dyskusję z uroczą blondyneczką.
-To groźba? – spytał, śmiertelnie poważnym tonem, unosząc brew. Spojrzał na dziewczątko z góry, srogim wzrokiem, wyraźnie potępiając tak mało subtelne metody. Brzmiące niezwykle zabawnie w zestawieniu z jej kruchym, filigranowym ciałkiem, które mógłby rozbić i roztrzaskać w drobny mak, niczym porcelanową lalkę. Grał jednak na zwłokę, nie zamierzając: po pierwsze, pozbawiać się przyjemności, po drugie, narażać swe dobre imię. Czyż panna Sykes potrafiłaby mu odmówić, gdyby zapragnął sprawdzić, czy mocniejszy uścisk pozostawi sine ślady na białej skórze jej ud?
-Nazwałbym to prędzej usprawiedliwieniem – zawyrokował nieco znudzonym tonem, z lekkim znużeniem obserwując też wysiłki, jakie dziewczę czyniło, by poprawić swą fryzurę. Dość… komiczna sytuacja, jednakowoż brakowało wrażeń mocniejszych oraz krwi. Czysta sielankowość, niezaspakajająca w najmniejszy sposób potrzeb Avery’ego. Który milczeniem przyjął potok słów, dobywający się z ust Eilis i płynący nieprzerwaną kaskadą odpadków. Każdy wyraz, każde zdanie odczuwał jako marnowanie swego cennego czasu – przeciwnie jednak do własnych zachcianek, uniósł dłoń, nakazując jej ciszę – i gestem wskazał na krzesło, sugerując, żeby usiadła.
-Czy pani mnie poucza? – zadał jedno pytanie, zimnym, obojętnym tonem, w którym jednak czaiły się iskierki niebezpieczeństwa. Dostała szansę, mogła jeszcze się wycofać, uciec lub lepiej – przeprosić. Padając przed nim na kolana?[/b]
-To groźba? – spytał, śmiertelnie poważnym tonem, unosząc brew. Spojrzał na dziewczątko z góry, srogim wzrokiem, wyraźnie potępiając tak mało subtelne metody. Brzmiące niezwykle zabawnie w zestawieniu z jej kruchym, filigranowym ciałkiem, które mógłby rozbić i roztrzaskać w drobny mak, niczym porcelanową lalkę. Grał jednak na zwłokę, nie zamierzając: po pierwsze, pozbawiać się przyjemności, po drugie, narażać swe dobre imię. Czyż panna Sykes potrafiłaby mu odmówić, gdyby zapragnął sprawdzić, czy mocniejszy uścisk pozostawi sine ślady na białej skórze jej ud?
-Nazwałbym to prędzej usprawiedliwieniem – zawyrokował nieco znudzonym tonem, z lekkim znużeniem obserwując też wysiłki, jakie dziewczę czyniło, by poprawić swą fryzurę. Dość… komiczna sytuacja, jednakowoż brakowało wrażeń mocniejszych oraz krwi. Czysta sielankowość, niezaspakajająca w najmniejszy sposób potrzeb Avery’ego. Który milczeniem przyjął potok słów, dobywający się z ust Eilis i płynący nieprzerwaną kaskadą odpadków. Każdy wyraz, każde zdanie odczuwał jako marnowanie swego cennego czasu – przeciwnie jednak do własnych zachcianek, uniósł dłoń, nakazując jej ciszę – i gestem wskazał na krzesło, sugerując, żeby usiadła.
-Czy pani mnie poucza? – zadał jedno pytanie, zimnym, obojętnym tonem, w którym jednak czaiły się iskierki niebezpieczeństwa. Dostała szansę, mogła jeszcze się wycofać, uciec lub lepiej – przeprosić. Padając przed nim na kolana?[/b]
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie rozumiałam, dlaczego jest tak agresywny. Czy ja coś powiedziałam nie tak? Wiedziałam, że jest ze szlachetnego rodu, ale w Szpitalu wszyscy mieli być równi i nie tracić czas na wymyślone, kulturalne gadki, gdy trzeba było ratować ludzi. Najwidoczniej niektórym uzdrowicielom to nie pasowało. Czasami miałam wrażenie, że pan Avery próbuje wyleczyć to, co nieuleczane. Psychika każdego człowieka była na tyle skomplikowana, że wchodzę w nią, mogło powodować skutki uboczne. Nigdy nie poszłabym do psychiatry, opowiadając o swoim życiu. Uznałabym to za własną przegraną. Wiele pracowników Ministerstwa Magii było zsyłanych do Avery’ego po każdej akcji, podczas której był ktoś ranny a w najgorszym wypadku martwy. To byłam w stanie zrozumieć. Wolałam mówić o swoich problemach przyjaciołom, którzy nie karcili ją spojrzeniem za każdym razem jak się odezwie. Chłód pana Avery’ego bolał. Wszak nie przyszłam tu zaczynać wojny, a wytłumaczyć kwestię, która była oczywista, ale paskudne ignorowana przez Uzdrowiciela. Usiadłam na krześle, gdy je wskazał, krzyżując nogi w kostkach. Muszę powiedzieć Harriett, że ta sukienka jest niesamowicie wygodna i wręcz wyśmienita. Zaśmiałam się, gdy do moich uszu dotarł dźwięk głosu pana Avery’ego. Nie chciałam już mówić, że to absurd. Jak taka drobna, młoda kobieta mogła grozić mężczyźnie?
- Panie Avery, przyniosłam słodkości, żeby panu sprawić przyjemność. – przyjemność aż obco brzmiała w moich wargach. Nie wiedziałam, co to znaczy sprawić mężczyźnie przyjemność, ale jeśli skupimy się tylko na gotowaniu, to każdego potrafiłam zagiąć! Wujek śmiał się, że nie wychylam głowy z kociołka i żyję szpitalem, ale to nie prawda. Dla odprężenia wyganiałam skrzaty z kuchni i przyrządzałam przepyszne dania. Pewnie będę przynosiła je panu Avery’emu, żeby w końcu któreś z nich docenił. Poprawiłam swoją sukienkę, zakrywając fragmenty nóg, których nie powinnam pokazywać publicznie, a już na pewno nie w rozmowie sam na sam z mężczyzną. Chciałam rzucić, żeby nazywał sobie to jak chce, ale mogłam oddelegować pacjentów do jego alchemika. Nie muszę dla niego pracować, czyż nie? Usprawiedliwiać się powinien jego pracownik.
- Panie Avery – zaczęłam zmęczona, mając wrażenie, że spotkanie skończy się zaraz okropną kłótnią, na którą nie miałam siły. Chciałam mu zaimponować własną pracą, zrobieniem przysługi i przyjęciem jego pacjentów, a on traktował to jako atak. Ciężko westchnęłam, poddając się. Poczułam mokrą plamę na czubku głowy od spinki, która nieustanie mi się wbijała. Powinnam natychmiast wypić eliksir, w innym wypadku zaraz zacznę płakać z bólu. Trzymałam piąstki na połach sukienki, zastanawiając się, co mam odpowiedzieć – Przyjęłam pacjentów ze względu na sympatię do pana i szacunek do pańskiej pracy, dziś był wyjątkowy dzień, następnym razem może to być niemożliwe. Dlaczego nie chcę pan współpracować ze swoim alchemikiem? – tym razem mój wywód był cichy i gdyby nie dzieląca nas odległość, na pewno by go nie usłyszał. Ból promieniał już aż nad nadgarstek, a ja starałam się wszystko tuszować małym, ciepłym uśmiechem.
- Absolutnie, panie Avery – jego nazwisko powtarzałam jak mantrę. Miałam wrażenie, że to ono dociska spinkę z tyłu głowy i sprawia, że każdemu ruchowi palców towarzyszy olbrzymi ból. Nie czułam obowiązku jakichkolwiek przeprosin. Nie znałam powodu jego agresji. Każdy inny zajadał się muffinkami, uśmiechał i zagadywał, a pan Avery jedynie lustrował mnie spojrzeniem – Chciałam podkreślić, że następnym razem mogę nie mieć możliwości pomóc pańskim pacjentom. – starałam się opanowywać szargające mną emocje. Każdy z alchemików musiał tworzyć listę ingrediencji, które potrzebne mu są na danym piętrze. O ile pan Avery dzisiaj idealnie trafił z eliksirami, następnym razem mogę go nie mieć przyrządzonego. Od tego miał swojego alchemika, który tylko czekał na jego pacjentów. Co w tym było skomplikowanego? Chciałam już stąd iść, mając już wrażeniem, że to ja jestem powodem jego agresji i braku cierpliwości. Nie minęło jeszcze pięć minut, a atmosfera stała się dziwnie napięta.
- Panie Avery, przyniosłam słodkości, żeby panu sprawić przyjemność. – przyjemność aż obco brzmiała w moich wargach. Nie wiedziałam, co to znaczy sprawić mężczyźnie przyjemność, ale jeśli skupimy się tylko na gotowaniu, to każdego potrafiłam zagiąć! Wujek śmiał się, że nie wychylam głowy z kociołka i żyję szpitalem, ale to nie prawda. Dla odprężenia wyganiałam skrzaty z kuchni i przyrządzałam przepyszne dania. Pewnie będę przynosiła je panu Avery’emu, żeby w końcu któreś z nich docenił. Poprawiłam swoją sukienkę, zakrywając fragmenty nóg, których nie powinnam pokazywać publicznie, a już na pewno nie w rozmowie sam na sam z mężczyzną. Chciałam rzucić, żeby nazywał sobie to jak chce, ale mogłam oddelegować pacjentów do jego alchemika. Nie muszę dla niego pracować, czyż nie? Usprawiedliwiać się powinien jego pracownik.
- Panie Avery – zaczęłam zmęczona, mając wrażenie, że spotkanie skończy się zaraz okropną kłótnią, na którą nie miałam siły. Chciałam mu zaimponować własną pracą, zrobieniem przysługi i przyjęciem jego pacjentów, a on traktował to jako atak. Ciężko westchnęłam, poddając się. Poczułam mokrą plamę na czubku głowy od spinki, która nieustanie mi się wbijała. Powinnam natychmiast wypić eliksir, w innym wypadku zaraz zacznę płakać z bólu. Trzymałam piąstki na połach sukienki, zastanawiając się, co mam odpowiedzieć – Przyjęłam pacjentów ze względu na sympatię do pana i szacunek do pańskiej pracy, dziś był wyjątkowy dzień, następnym razem może to być niemożliwe. Dlaczego nie chcę pan współpracować ze swoim alchemikiem? – tym razem mój wywód był cichy i gdyby nie dzieląca nas odległość, na pewno by go nie usłyszał. Ból promieniał już aż nad nadgarstek, a ja starałam się wszystko tuszować małym, ciepłym uśmiechem.
- Absolutnie, panie Avery – jego nazwisko powtarzałam jak mantrę. Miałam wrażenie, że to ono dociska spinkę z tyłu głowy i sprawia, że każdemu ruchowi palców towarzyszy olbrzymi ból. Nie czułam obowiązku jakichkolwiek przeprosin. Nie znałam powodu jego agresji. Każdy inny zajadał się muffinkami, uśmiechał i zagadywał, a pan Avery jedynie lustrował mnie spojrzeniem – Chciałam podkreślić, że następnym razem mogę nie mieć możliwości pomóc pańskim pacjentom. – starałam się opanowywać szargające mną emocje. Każdy z alchemików musiał tworzyć listę ingrediencji, które potrzebne mu są na danym piętrze. O ile pan Avery dzisiaj idealnie trafił z eliksirami, następnym razem mogę go nie mieć przyrządzonego. Od tego miał swojego alchemika, który tylko czekał na jego pacjentów. Co w tym było skomplikowanego? Chciałam już stąd iść, mając już wrażeniem, że to ja jestem powodem jego agresji i braku cierpliwości. Nie minęło jeszcze pięć minut, a atmosfera stała się dziwnie napięta.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gabinet Samaela Avery'ego
Szybka odpowiedź