Gabinet Samaela Avery'ego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Samaela Avery'ego
Gabinet Avery’ego nie odbiega od standardów św. Munga. Jest to przestronne, aczkolwiek skromnie, wręcz po spartańsku urządzone pomieszczenie. Znajduje się tu biurko, dwa krzesła – jedno przeznaczone dla Samaela, drugie dla jego pacjentów i innych interesantów oraz regał wypełniony fachowymi książkami. Jedynymi ozdobami gabinetu są rośliny, które o ile Avery nie ma stażystów, usychają powoli, gdyż uzdrowiciel nie fatyguje się, aby codziennie je podlewać.
Wszelkie dyskusje z Averym zazwyczaj kończyły się spektakularną porażką jego oponenta w słownej utarczce tudzież kapitulacją. Samael mimo dość lakonicznego sposoby wysławiania, posiadał nadzwyczajną lekkość myśli, więc wyznaczał tory pogawędki, sprawnie lawirując po tematach, bagatelizując kwestie dla niego niewygodne, w zamian naciskając na te krępujące adwersarza. W ten sposób skracał swe męki obcowania z ludźmi niedouczonymi, bowiem ci zazwyczaj pierzchali przed nim w popłochu. Jakby w obawie przed jakimś gromem z nieba – byli wprawdzie niezwykle blisko; Avery subtelnie wtłaczał w nich sofizmaty, ukazując im groteskowo zestawioną tępotę z ponadprzeciętną błyskotliwością. Ciekawiło go niezmiernie, kiedy panna Sykes pojmie, iż również znajduje się na straconej pozycji, kiedy przełknie wszystkie jego niezwykle stonowane i wyważone uwagi. Nie miała wielkiego wyboru, a przynajmniej (dla własnego dobra) powinna chociaż sprawiać wrażenie zawstydzonej. Dziewicze rumieńce nie tyle, co rozczulały Samaela, ale łagodziły jego obyczaje. Czasami wydawało mu się, że tylko dzięki pałającym policzkom, nie udusił jeszcze Judith. Jasnowłosemu dziewczątku także nie mógł wepchnąć się do gardła – tak odbierał przecież przyjemność. Której zdecydowanie mu nie zaoferowała, więc potrzebował momentu, by zrozumieć, o czym właściwie do niego mówi. Uniósł lekko brew, po czym jednak sięgnął po talerzyk. Przełamał muffinkę na pół, podsuwając drugą część Eilis.
-To dość niewdzięczne zadanie, nie sądzi pani? – zakpił, choć uśmiechnął się ciepło. Ugryzł babeczkę, kiwając z uznaniem głową. Wzrok mimowolnie uciekł mu na odsłonięty fragment uda, który niemalże natychmiast został zakryty. Cnotliwość niezmiernie przypadła mu do gustu, aczkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę, iż dziewczę nie różni się nadto od pozostałych ze swego gatunku. Przeraźliwie fizycznych, biologicznych, nie rozgraniczających doznań od zmysłów i zdecydowanie niekorzystających z rozumu, wyróżniającego przecież ludzi od zwierząt. Stąd też wniosek, iż kobiety naprawdę niewiele od nich dzieli. Nie interesowały go zresztą w najmniejszym stopniu pobudki blondyneczki. Chciała mu zaimponować? Wkupić się w jego łaski? Niewykonalne, bowiem Avery choć sam nie szczędził złota i koneksji do osiągnięcia swych celów, sam nigdy nie był łasy na pochlebstwa i wprost nienawidził wazeliniarzy. Nie miał również pojęcia, czemu panienka nadal tkwi w jego gabinecie i czyni mu wyrzuty (sic!). Powinien natychmiast ją wyprosić – czy raczej, aby nauka utkwiła jej w pamięci, za włosy wywlec ją z pomieszczenia. Rada na przyszłość, by nie wchodziła mu w drogę?
Ból głowy postępował w miarę coraz dłuższego wywodu. Samael hamował się, by naprawdę nie kazać jej natychmiast wyjść – głos Eilis irytował go coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Wszystkie były pozbawione znaczenia, jednak nie mógł pozwolić sobie na całkowite ich zlekceważenie. Tylko i wyłącznie z powodów stricte praktycznych: poprawne stosunki z pracownikami szpitala zwracały się z nawiązką, a Avery posiadał instynkt zachowawczy, podpowiadający, by nie szastał mizoginizmem na prawo i lewo.
-Mimo wszystko, chciałbym dalej korzystać z pani usług – rzekł, piorunując ją wzrokiem – Mogę na panią liczyć? – spytał, zdecydowanie delikatniej, zauważając jej nagłe spięcie. Wyglądała, jakby zaraz miała przedzierzgnąć się w posąg, a to nie byłoby efektem pożądanym. Choć może wówczas by zamilkła, co pozostawiało kwestię do rozpatrzenia.
-To dość niewdzięczne zadanie, nie sądzi pani? – zakpił, choć uśmiechnął się ciepło. Ugryzł babeczkę, kiwając z uznaniem głową. Wzrok mimowolnie uciekł mu na odsłonięty fragment uda, który niemalże natychmiast został zakryty. Cnotliwość niezmiernie przypadła mu do gustu, aczkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę, iż dziewczę nie różni się nadto od pozostałych ze swego gatunku. Przeraźliwie fizycznych, biologicznych, nie rozgraniczających doznań od zmysłów i zdecydowanie niekorzystających z rozumu, wyróżniającego przecież ludzi od zwierząt. Stąd też wniosek, iż kobiety naprawdę niewiele od nich dzieli. Nie interesowały go zresztą w najmniejszym stopniu pobudki blondyneczki. Chciała mu zaimponować? Wkupić się w jego łaski? Niewykonalne, bowiem Avery choć sam nie szczędził złota i koneksji do osiągnięcia swych celów, sam nigdy nie był łasy na pochlebstwa i wprost nienawidził wazeliniarzy. Nie miał również pojęcia, czemu panienka nadal tkwi w jego gabinecie i czyni mu wyrzuty (sic!). Powinien natychmiast ją wyprosić – czy raczej, aby nauka utkwiła jej w pamięci, za włosy wywlec ją z pomieszczenia. Rada na przyszłość, by nie wchodziła mu w drogę?
Ból głowy postępował w miarę coraz dłuższego wywodu. Samael hamował się, by naprawdę nie kazać jej natychmiast wyjść – głos Eilis irytował go coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. Wszystkie były pozbawione znaczenia, jednak nie mógł pozwolić sobie na całkowite ich zlekceważenie. Tylko i wyłącznie z powodów stricte praktycznych: poprawne stosunki z pracownikami szpitala zwracały się z nawiązką, a Avery posiadał instynkt zachowawczy, podpowiadający, by nie szastał mizoginizmem na prawo i lewo.
-Mimo wszystko, chciałbym dalej korzystać z pani usług – rzekł, piorunując ją wzrokiem – Mogę na panią liczyć? – spytał, zdecydowanie delikatniej, zauważając jej nagłe spięcie. Wyglądała, jakby zaraz miała przedzierzgnąć się w posąg, a to nie byłoby efektem pożądanym. Choć może wówczas by zamilkła, co pozostawiało kwestię do rozpatrzenia.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W odróżnieniu do swojego rozmówcy nie czułam, że to spotkanie jest metaforą walki dwóch przeciwnych sobie sił. Nadal odczuwałam przyjemność z obcowania z drugim człowiekiem i nie porównałabym tego do agonii. Nie nazwałabym tego też obnażaniem intelektualnego autoerotyzmu. To nie był żaden pojedynek, ani Ty ani ja nie wyjdziemy przegrani. Chociaż Ty pewnie nigdy nie przegrywasz. Nie potrzebowałam od ludzi ich kontaktów, a przede wszystkim możliwości załatwienia czegoś. Chciałam zdrowo i zgodnie z sobą żyć. Może kiedyś Cię tego nauczę, może pokażę, że uśmiech jest czasem o wiele lepszą zapłatą niż galeony. Nie potrafiłam zgadnąć, o czym myślisz. Chciałam, żebyś odsunął tę ironię tylko na chwilę. Mogłam wyjść za ułamek sekundy, ale to Ty prosiłeś, abym usiadła. Nie potrafiłam brać Twoich słów do siebie. Otaczałeś się murem, przez który na pewno niewielu potrafiło się przebić. Słuchałam Twoich pacjentów i wiem, że nie jesteś łatwym człowiekiem. Jak mantra powtarzałam „musisz mu zaufać, byle kto nie dostaje się do Munga”. Świadomie Cię broniłam, chociaż nigdy nie miałam możliwości porozmawiać z Tobą dłużej. Nie rozumiałam, czy to solidarność pracowników magomedyków i alchemików czy moja fascynacja Tobą nie stała się już obsesją. Czekałam na pacjentów, którzy pojawią się z receptami od Ciebie, żebym tylko mogła Ci wszystko zarzucić… Wszcząć awanturę, w której ani Ty ani ja nie będziemy mieć racji. Nie zrozumiałam, dlaczego przedzielasz babeczkę na pół. Czy boisz się, że Cię otruję? Chowam falowany kosmyk włosów za ucho. W głowie ciągle słyszę „niewdzięczne zadanie” i nie wiem, co odpowiedzieć.
- Za ten uśmiech było warto – zauważyłam, nie wkraczając na falę flirtu. Sprawianie ludziom przyjemności albo polepszenie ich samopoczucia było wpisane w zawód alchemika. Nie traktowałam tego dwuznacznie. Moje myśli nie były jeszcze tak rozszalałe jak Twoje. Nie znałam smaku grzechu, lecz w odróżnieniu od innych wcale się go nie bałam. Byłam zbyt nastawiona na doznania każdego dnia, aby bać się nowych rzeczy. Wszak chciałam wynaleźć lek na chorobę, która okradała mnie ze snu i muzyki. Nie chciałam się ani podlizywać ani wtapiać w Twoje łaski. Już w nich byłam, gdy przy każdej recepcie wymawiałeś moje nazwisko. Im więcej mówiłam, tym bardziej się spinałeś. Chciałam zaproponować Ci eliksir, ale ugryzłam się w porę w język.
- Czekolada odpręża – powiedziałam, czując jak krem łechta wszystkie moje kubki smakowe. Inni się dziwili, że piekę i jem tyle słodkości, a moje kości wciąż są na wierzchu. Rozplątałam nogi w kostkach, czując dziwne spięcie. Nie bałam się Ciebie, a za każdym razem gdy krzyżowały się nasze spojrzenia, dreszcz przebiegał wzdłuż paciorków kręgosłupa.
- W krytycznych przypadkach tak, panie Avery – nie wiem, czy kłamię czy mówię prawdę. Czy będę potrafiła mu odmówić? Czy będę potrafiła jeszcze raz przyjść i powiedzieć, że ma swojego alchemika, który nudzi się w pracy zamiast pracować? Co znaczy „krytyczny przypadek” w magipsychitrii?
- Za ten uśmiech było warto – zauważyłam, nie wkraczając na falę flirtu. Sprawianie ludziom przyjemności albo polepszenie ich samopoczucia było wpisane w zawód alchemika. Nie traktowałam tego dwuznacznie. Moje myśli nie były jeszcze tak rozszalałe jak Twoje. Nie znałam smaku grzechu, lecz w odróżnieniu od innych wcale się go nie bałam. Byłam zbyt nastawiona na doznania każdego dnia, aby bać się nowych rzeczy. Wszak chciałam wynaleźć lek na chorobę, która okradała mnie ze snu i muzyki. Nie chciałam się ani podlizywać ani wtapiać w Twoje łaski. Już w nich byłam, gdy przy każdej recepcie wymawiałeś moje nazwisko. Im więcej mówiłam, tym bardziej się spinałeś. Chciałam zaproponować Ci eliksir, ale ugryzłam się w porę w język.
- Czekolada odpręża – powiedziałam, czując jak krem łechta wszystkie moje kubki smakowe. Inni się dziwili, że piekę i jem tyle słodkości, a moje kości wciąż są na wierzchu. Rozplątałam nogi w kostkach, czując dziwne spięcie. Nie bałam się Ciebie, a za każdym razem gdy krzyżowały się nasze spojrzenia, dreszcz przebiegał wzdłuż paciorków kręgosłupa.
- W krytycznych przypadkach tak, panie Avery – nie wiem, czy kłamię czy mówię prawdę. Czy będę potrafiła mu odmówić? Czy będę potrafiła jeszcze raz przyjść i powiedzieć, że ma swojego alchemika, który nudzi się w pracy zamiast pracować? Co znaczy „krytyczny przypadek” w magipsychitrii?
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie znosił marnotrawstwa, zwłaszcza, jeśli tyczyło się ono jego cennego czasu. Mógł go przecież przemienić w galeony lub nawet spożytkować nieskończenie lepiej oraz niewątpliwie owocniej niż rozmawiając z młodziutką alchemiczką. Nie dorównywała mu ani statusem społecznym (powinna płaszczyć się przed nim i nie śmieć podnieść wzroku bez pozwolenia) ani inteligencją, którą została obdarzana jedna wyjątkowa przedstawicielka płci niewieściej na milion pozostałych, wartych jedynie miana zabawek w męskich dłoniach. Mógł (bo nic nie stało na przeszkodzie) bezceremonialnie wyminąć ją bez słowa, wskazać drzwi i wyrzucić z pamięci narzucającą mu się pracownicę. Co zapewne również Eilis wyszłoby na zdrowie. Znalezienie się w obrębie (centrum to stanowczo za dużo powiedziane) uwagi Samaela zazwyczaj nie przynosiło korzyści wymiernych w stosunku do odniesionych strat. Jednakowoż podjętych przez ich oboje decyzji nie sposób było cofnąć, więc musieli zmierzyć się z brzemieniem, jaki na nich spoczął. Avery’ego w ogóle nie obchodziły rozterki, które rozgrywały się w duszyczce siedzącego przed nim dziewczątka i nie odczuwał nawet najmniejszej pokusy sprawdzenia jej stanu emocjonalnego. Na pierwszy rzut oka dostrzegał roztrzęsienie i wiedział, iż to on jest jego przyczyną. Mógł czuć się dumny?
Bynajmniej, nie zamierzał przecież czy to zastraszać czy choćby i onieśmielać (czynił to nagminnie, z wciąż rosnącym upodobaniem), jednak z przyjemnością obserwował zakłopotanie panny Sykes. Które było zupełnie na miejscu (o dziwo). Czyżby blondyneczka już uczyła się poprawnego zachowania? Doprawdy, niewiele wystarczyło, by ją do tego skłonić. Odrobina dobrej woli, którą okazał, nie pytając, co takiego jeszcze warto dla jego uśmiechu. Zbyt zajęty hamowaniem drwiącego uśmiechu, przeoczył moment stosowny do zadania werbalnego ataku. Nie chciał jednak narażać siebie, ani później odratowywać Eilis. Umywał zatem ręce, poniekąd kapitulując – czy raczej zostawiając ripostę na stosowniejszą okazję. Kiwnął jedynie głową na potwierdzenie, że informacja do niego dotarła, milcząc na temat odrzucenia jej bądź zaaprobowania. Potarł lekko szczękę, nadal patrząc na nią intensywnym, choć umiarkowanie zainteresowanym wzrokiem. Ustąpiła mu – częściowo, lecz uległa, jakby nie zależało jej wcale na wywalczeniu sobie tej niezależności. Której i tak by nie otrzymała, więc kości potoczyły się doskonale. Dzisiejszego dnia wilk był syty, a i owce pozostały całe.
-Cztery minuty, panno Sykes – skwitował rozmowę, wstając zza biurka. Chwycił dziewczę za ramię, odprowadzając ją do drzwi, po czym zamknął gabinet i ruszył w przeciwną stronę nie oglądając się za siebie i święcąc swój triumf.
/zt
Bynajmniej, nie zamierzał przecież czy to zastraszać czy choćby i onieśmielać (czynił to nagminnie, z wciąż rosnącym upodobaniem), jednak z przyjemnością obserwował zakłopotanie panny Sykes. Które było zupełnie na miejscu (o dziwo). Czyżby blondyneczka już uczyła się poprawnego zachowania? Doprawdy, niewiele wystarczyło, by ją do tego skłonić. Odrobina dobrej woli, którą okazał, nie pytając, co takiego jeszcze warto dla jego uśmiechu. Zbyt zajęty hamowaniem drwiącego uśmiechu, przeoczył moment stosowny do zadania werbalnego ataku. Nie chciał jednak narażać siebie, ani później odratowywać Eilis. Umywał zatem ręce, poniekąd kapitulując – czy raczej zostawiając ripostę na stosowniejszą okazję. Kiwnął jedynie głową na potwierdzenie, że informacja do niego dotarła, milcząc na temat odrzucenia jej bądź zaaprobowania. Potarł lekko szczękę, nadal patrząc na nią intensywnym, choć umiarkowanie zainteresowanym wzrokiem. Ustąpiła mu – częściowo, lecz uległa, jakby nie zależało jej wcale na wywalczeniu sobie tej niezależności. Której i tak by nie otrzymała, więc kości potoczyły się doskonale. Dzisiejszego dnia wilk był syty, a i owce pozostały całe.
-Cztery minuty, panno Sykes – skwitował rozmowę, wstając zza biurka. Chwycił dziewczę za ramię, odprowadzając ją do drzwi, po czym zamknął gabinet i ruszył w przeciwną stronę nie oglądając się za siebie i święcąc swój triumf.
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odgłos wrzasków nareszcie umilknął, kiedy za wychudzoną dziewczyną na głucho zatrzasnęły się drzwi izolatki. Czasami, kiedy zawodziły metody łagodne, musiał (z wielkim żalem) stosować te bardziej inwazyjne. Wprawiając przy okazji stażystów w trudy zawodu, którzy powinni uczyć się, że gdy nie mogą poradzić sobie z chorym psychicznie i niezrównoważonym pacjentem, należy postępować radykalnie. Zaklęcia krępujące bywały niezwykle przydatne (jak widać nie tylko podczas pojedynków i w sypialni), ale i na oddziale zamkniętym zdarzało się ich używać. Nieporadni praktykanci kończyli zaś z twarzą i przedramionami pooranymi przez długie paznokcie obłąkanej dziewczyny, co Avery skwitował jedynie dyskretnym uśmiechem, gdy odwracał się plecami do swej świty i kierował się w stronę swojego gabinetu. Chwila wytchnienia i błoga samotność została jednak momentalnie przerwana, przez brutalne wtargnięcie do środka jego brata. Stęsknił się?
-Czego? – warknął, patrząc na znienawidzoną twarz – w przeciwieństwie do ciebie ciężko pracuję, więc bądź tak łaskaw i nie nachodź mnie w szpitalu – syknął, tracąc nim kompletnie całe zainteresowanie. Miał nadzieję, że Soren natychmiast się wyniesie, wyczuwając, że jest tu absolutnie niechciany. Chyba jednak kwalifikowało się to do mrzonek; w domu dobitnie uświadamiano mu przecież, że stanowi zbędny rekwizyt, a mimo tego uparcie egzystował dalej.
-Czego? – warknął, patrząc na znienawidzoną twarz – w przeciwieństwie do ciebie ciężko pracuję, więc bądź tak łaskaw i nie nachodź mnie w szpitalu – syknął, tracąc nim kompletnie całe zainteresowanie. Miał nadzieję, że Soren natychmiast się wyniesie, wyczuwając, że jest tu absolutnie niechciany. Chyba jednak kwalifikowało się to do mrzonek; w domu dobitnie uświadamiano mu przecież, że stanowi zbędny rekwizyt, a mimo tego uparcie egzystował dalej.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|początek września
Święty Mung to było ostatnie miejsce, w którym chciał się znaleźć tego dnia. Nie był fanem szpitali. Sterylnie czyste korytarze pachnące eliksirami odkażającymi sprawiały, że kręciło mu się w głowie. Z własnej woli nigdy nie przekroczyłby progu miejsca takiego jak to. Dziś miał jednak cel, który chciał zrealizować. Nie lubił spraw nierozwiązanych, a ostatnimi czasu w jego życiu pojawiło się ich kilka. Drażniły go i spędzały upragnione resztki snu z jego powiek. Postanowił więc skutecznie eliminować niedomknięte drzwi w swoim życiu, aby żadne z nich nie stworzyły nieprzyjemnego przeciągu, który mógłby się okazać później nieprzyjemny w skutkach. Dlatego mimo całej niechęci przyszedł dziś aż tutaj, aby wyjaśnić jedną z takich sytuacji. Nie widział Selwyna od czasu meczu kończącego festiwal, a czy było inne miejsce niż oddział magipsychiatrii, gdzie mógłby go spotkać? Oczywiście nie miał zamiaru odwiedzać go w charakterze gościa chorego, a wyłapać przy pracy na jednym z zaplątanych korytarzy. Istniała tu mniejsza szansa, że przy niepowodzeniu czy zaognieniu ich konfliktu nie da mu w twarz. Chociaż wcześniej przebywania w miejscu publicznym go przed tym nie powstrzymało.
Nie znalazł go. Być może miał dziś wolne albo inną zmianę. Nie lubił jednak odchodzić z pustymi rękami i chowając obrzydzenie do kieszeni wtargnął do gabinetu Samaela. Oczywiście zapukał, ale nie poczekał aż ten łaskawie zezwoli mu wejść.
- Brawo, że robisz, chociaż tyle – odpowiada mu na jego urocze powitanie tonem zupełnie wyzutym z emocji. Już dawno pozbył się ich w stosunku do niego, bo wiedział, że strzępienie języka nie przyniesie efektów. Zresztą vice versa. – Nie przyszedłbym, gdybym nie szukał twojej kukiełki. Wiesz, gdzie on jest? – Søren przygląda mu się z kamienną twarzą licząc, że błyskotliwość Samaela pozwoli mu dodać dwa do dwóch.
Święty Mung to było ostatnie miejsce, w którym chciał się znaleźć tego dnia. Nie był fanem szpitali. Sterylnie czyste korytarze pachnące eliksirami odkażającymi sprawiały, że kręciło mu się w głowie. Z własnej woli nigdy nie przekroczyłby progu miejsca takiego jak to. Dziś miał jednak cel, który chciał zrealizować. Nie lubił spraw nierozwiązanych, a ostatnimi czasu w jego życiu pojawiło się ich kilka. Drażniły go i spędzały upragnione resztki snu z jego powiek. Postanowił więc skutecznie eliminować niedomknięte drzwi w swoim życiu, aby żadne z nich nie stworzyły nieprzyjemnego przeciągu, który mógłby się okazać później nieprzyjemny w skutkach. Dlatego mimo całej niechęci przyszedł dziś aż tutaj, aby wyjaśnić jedną z takich sytuacji. Nie widział Selwyna od czasu meczu kończącego festiwal, a czy było inne miejsce niż oddział magipsychiatrii, gdzie mógłby go spotkać? Oczywiście nie miał zamiaru odwiedzać go w charakterze gościa chorego, a wyłapać przy pracy na jednym z zaplątanych korytarzy. Istniała tu mniejsza szansa, że przy niepowodzeniu czy zaognieniu ich konfliktu nie da mu w twarz. Chociaż wcześniej przebywania w miejscu publicznym go przed tym nie powstrzymało.
Nie znalazł go. Być może miał dziś wolne albo inną zmianę. Nie lubił jednak odchodzić z pustymi rękami i chowając obrzydzenie do kieszeni wtargnął do gabinetu Samaela. Oczywiście zapukał, ale nie poczekał aż ten łaskawie zezwoli mu wejść.
- Brawo, że robisz, chociaż tyle – odpowiada mu na jego urocze powitanie tonem zupełnie wyzutym z emocji. Już dawno pozbył się ich w stosunku do niego, bo wiedział, że strzępienie języka nie przyniesie efektów. Zresztą vice versa. – Nie przyszedłbym, gdybym nie szukał twojej kukiełki. Wiesz, gdzie on jest? – Søren przygląda mu się z kamienną twarzą licząc, że błyskotliwość Samaela pozwoli mu dodać dwa do dwóch.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Osoba Sorena przyprawiała go o mdłości i na całe szczęście byli rodzeństwem jedynie przyrodnim. Niechęć między nimi nie przypominała w niczym stereotypowych, braterskich zatargów – prędzej walki na śmierć i życie, toczone przez szczerze nienawidzących się ludzi. Rzadko dosadne, w towarzystwie przecież musieli zachowywać się właściwie. Ich ostatni, jeden z nielicznych poważnych pojedynków (i pamiętny widok Sorena na kolanach) należał już do przeszłości, jednakowoż on nadal nie wyciągnął właściwych wniosków, zadręczając Samaela swoją osobą. Gdyby choć postarał się wyrzec swej irytującej naiwności (wykazywał więcej cech niewieścich niż męskich) oraz aroganckiej pretensjonalności, Avery być może nie straciłby cierpliwości już na początku. Uśmiechnął się drwiąco, kręcąc z politowaniem nad tępotą brata – doprawdy, czyż sądził, iż pilnuje Selwyna na każdym kroku i czuwa nad tym, by nie zrobił sobie krzywdy? Byli przecież dorośli – choć Soren najwidoczniej jeszcze nie do końca dojrzał, zatrzymując się w stadium rozwoju na poziomie ameby. Inteligencję odziedziczył po ojcu?
- Wyglądam jak jego niańka? – spytał retorycznie, wstając z fotela i patrząc z pogardą prosto w oczy brata – może obraca naszą drogą siostrę? Zazdrościsz mu, że stał się mężczyzną jeszcze przed tobą? – zakpił Avery, popychając lekko Sorena i zmuszając brata, by nieznacznie się cofnął. Podejmie rękawicę, czy stchórzy, nie mając przy sobie Allison, która wybłagałaby mu jego litość?
- Wyglądam jak jego niańka? – spytał retorycznie, wstając z fotela i patrząc z pogardą prosto w oczy brata – może obraca naszą drogą siostrę? Zazdrościsz mu, że stał się mężczyzną jeszcze przed tobą? – zakpił Avery, popychając lekko Sorena i zmuszając brata, by nieznacznie się cofnął. Podejmie rękawicę, czy stchórzy, nie mając przy sobie Allison, która wybłagałaby mu jego litość?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Osoba Samael wzbudzała w nim niesmak od zawsze, a od kiedy był świadkiem incydentu z matką miał poważne problemy z kontrolowaniem treści żołądka na jego widok. To, że zmierzał na spotkanie z nim z pełną świadomością pozwoliło mu na wcześniejsze psychiczne przygotowanie. Cała reszta pozostawała jednak jedną wielką niewiadomą. Wszystko zależało do tego, jaki humorek będzie miał jego brat. Lub czy będzie w czyimś towarzystwie. Samael był bowiem chodzącą definicją dwulicowości. Otoczony widownią odgrywał bezbłędną rolę wspaniałego syna, zbolałego wdowca i kochającego ojca, który zdobywał ogólną aprobatę. Natomiast za kulisami zachowywał się zgoła inaczej. Sørena jednak nie bardzo to obchodziło, jeśli nie musiał stawać z nim twarzą w twarz.
Dziś jednak postanowił się z nim skonfrontować i żałował tego od pierwszych sekund po przekroczeniu progu jego gabinetu. Nadmuchane ego jego brata wypełniało całe pomieszczenie, aż miał wrażenie, że powietrze zgęstniało i trudniej się tu oddycha. Może tamten się udusi? Avery ze spokojem wytrzymał jego spojrzenie. Nie interesowało go, co dzieje się w jego chorej głowie. Natomiast to, co wypadało z jego plugawych ust było już bardziej interesujące. Komentarz o męskości spłynął po nim jak po kaczce. Takie zagrywki były na poziomie gówniarza, a nie człowieka nazywającego się inteligentnym. Natomiast pierwsza część sprawiła, że w jednej chwili stracił całe swoje panowanie i spokój.
- Obracać możesz sobie naszą matkę, ale nie obrażaj Allison – warknął poirytowany, a pchnięcie tylko go rozjuszyło. Wyciągnął obie ręce przed siebie i odepchnął mocno brata w kierunku biurka licząc, że może ten potknie się i przy okazji skręci kark.
Dziś jednak postanowił się z nim skonfrontować i żałował tego od pierwszych sekund po przekroczeniu progu jego gabinetu. Nadmuchane ego jego brata wypełniało całe pomieszczenie, aż miał wrażenie, że powietrze zgęstniało i trudniej się tu oddycha. Może tamten się udusi? Avery ze spokojem wytrzymał jego spojrzenie. Nie interesowało go, co dzieje się w jego chorej głowie. Natomiast to, co wypadało z jego plugawych ust było już bardziej interesujące. Komentarz o męskości spłynął po nim jak po kaczce. Takie zagrywki były na poziomie gówniarza, a nie człowieka nazywającego się inteligentnym. Natomiast pierwsza część sprawiła, że w jednej chwili stracił całe swoje panowanie i spokój.
- Obracać możesz sobie naszą matkę, ale nie obrażaj Allison – warknął poirytowany, a pchnięcie tylko go rozjuszyło. Wyciągnął obie ręce przed siebie i odepchnął mocno brata w kierunku biurka licząc, że może ten potknie się i przy okazji skręci kark.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Ostatnio zmieniony przez Søren Avery dnia 04.12.15 20:51, w całości zmieniany 1 raz
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Søren Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Avery nie preferował rozwiązywania konfliktów za pomocą przemocy – takowe sposoby charakteryzowały wyłącznie mugoli oraz czarodziejów zbyt impulsywnych, żeby zdołać zapanować nad swoimi emocjami. Oraz nad pierwotnym instynktem, mimo trwającego setki tysięcy lat procesu ewolucji, nadal krył się w mężczyznach, popychając ich do czynów wręcz barbarzyńskich. Czemuż jednak zachowanie brata absolutnie go nie zaskoczyło? Może tego właśnie się spodziewał, był on wszak tylko tępym pałkarzem, osiłkiem, zwykłym, prostackim troglodytą. A może po prostu głupcem, który z łatwością dał mu się sprowokować? Soren niemal już tendencyjnie podrygiwał w rytm nadany mu przez Samaela, który bawił się przednie. Przynajmniej dopóki jego niedorobiony braciszek nie wspominał słowem o matce. Której mimo wszystko – także tego, że chętniej widziałaby go w grobie niż chadzającego po tym świecie – należał się szacunek.
- Pies dał głos? – zadrwił, nie spuszczając bacznego wzroku z oczu swego brata. Wyczuł w nich niebezpieczeństwo, jeszcze zanim ten zdołał się poruszyć. Spróbował zablokować pchnięcie, starając się przytrzymać jego ramiona. Przypominające kończyny goryla, równie owłosione i nieproporcjonalne do reszty ciała.
- Pies dał głos? – zadrwił, nie spuszczając bacznego wzroku z oczu swego brata. Wyczuł w nich niebezpieczeństwo, jeszcze zanim ten zdołał się poruszyć. Spróbował zablokować pchnięcie, starając się przytrzymać jego ramiona. Przypominające kończyny goryla, równie owłosione i nieproporcjonalne do reszty ciała.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Avery z niechęcią musiał przyznać (w myślach, nigdy nie skomplementowałby Sorena na głos), że tężyzna fizyczna oraz treningi najwidoczniej przyniosły mu jakieś (raczej niewymierne w stosunku do całokształtu; nadal pozostawał niedouczonym półinteligentem) korzyści. Efektem tego, poleciał w tył, mocno uderzając o biurko. Syknął, poczuwszy, ostry ból w biodrze, ale na szczęście jedynie zachwiał się i nie zbłaźnił jeszcze bardziej, lądując na podłodze. Z trudem utrzymał równowagę i zacisnął zęby ze złości. Niezmiernie rzadko zdarzało się, że tracił nad sobą kontrolę, lecz w t a k i e j sytuacji, było to na pewno usprawiedliwione. Zanim podszedł do brata, wygładził ubranie, aby nawet w tak poniżającej sytuacji (mugolskiej bójce?) prezentować się nienagannie. Dość zabawne, podobnie jak wyraz twarzy Sorena, gdy unosił pięść, żeby wyprowadzić cios po łuku i całej siły trzasnąć go w głowę.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Przemoc nigdy nie była rozwiązaniem. Bynajmniej nie tym dobrym. Tak samo jak alkohol i sport, a i tak robił to wszystko. Nie był więc hipokrytą, nie szczycił się przed ludźmi łagodnością czy faktem, że nie skrzywdziłby komar. Jeśli zdarzała się okazja, w której przemoc była rozwiązaniem to nie uciekał od niego zasłaniając się jakimiś wzniosłymi ideałami każącymi mu uciekać się pokojowych rozwiązań. Po to miał pięści, żeby ich użyć, gdy są potrzebne. Owszem, dochodzenie do konsensusu bez użycia agresji była zdecydowanie bardziej kulturalne i mniej efektowne. Mężczyźni byli jednak mężczyznami i nie da się z nich wyplenić tego pierwiastka dzikości, który po prostu zakodował się w ich genach dawno, dawno temu, gdy wszyscy chodzili w skórzanych przepaskach na biodrach, a w rękach dzierżyli maczugi. Dlatego, gdy była okazja do bitki każdemu włączała się w głowie czerwona lampka zagrzewająca do walki. Obojętnie czy na różdżki, czy na pięści.
Powstrzymał się od komentarza jego iście dziecinnej prowokacji, ale zamiast tego skupił się na satysfakcji płynącej z widoku Samaela tracącego równowagę pod wpływem jego pchnięcia. Wyraz złości na jego twarzy upewnił go w przekonaniu, że brat potrafi odczuwać emocje niezwiązane z przeżywaniem własnej doskonałości. Fantastycznie, bo widocznie zabawa dopiero się rozkręcała. Avery parsknął śmiechem widząc jak tamten poprawia swoje ubranie. Zaraz musiał jednak unieść ręce, aby uchronić twarz przed jego pięścią. Podobnie jak gdyby odbijałby pałką tłuczek. Oby tak samo łatwo.
Powstrzymał się od komentarza jego iście dziecinnej prowokacji, ale zamiast tego skupił się na satysfakcji płynącej z widoku Samaela tracącego równowagę pod wpływem jego pchnięcia. Wyraz złości na jego twarzy upewnił go w przekonaniu, że brat potrafi odczuwać emocje niezwiązane z przeżywaniem własnej doskonałości. Fantastycznie, bo widocznie zabawa dopiero się rozkręcała. Avery parsknął śmiechem widząc jak tamten poprawia swoje ubranie. Zaraz musiał jednak unieść ręce, aby uchronić twarz przed jego pięścią. Podobnie jak gdyby odbijałby pałką tłuczek. Oby tak samo łatwo.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Søren Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Widocznie zlekceważenie Samaela było jego kardynalnym błędem. Sądził, że brat jak przystało na magipsychiatrę będzie prowadził głównie siedzący tryb życia i nie będzie mógł pochwalić się większą tężyzną fizyczną. Tymczasem ten wcale nie wydawał się zasiedziałym lekarzyną. Miał refleks o czym przekonał się na własnej skórze. Za późno uniósł ręce, zbytnią uwagę przywiązując do rozbawienia poprawiającym ubrania bratem. Niechciana pięść spotkała się z jego okiem, tym samym, które ucierpiało dwa miesiące temu podczas jednego z treningów przez nieudolnego młodzika. Zabolało. Zachwiał się nieznacznie, na moment przed oczami widział jedynie ciemność, ale utrzymał równowagę. W głowie zaczęło mu nieprzyjemnie pulsować, ale wyprostował się. Nie miał zamiaru dawać bratu najmniejszej satysfakcji. Było jeden do jednego, teraz miał zamiar wypracować przewagę. Wyrzucił do przodu rękę, aby mogła spotkać się z twarzą brata, najlepiej z tym przyjemnym chrzęstem.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gabinet Samaela Avery'ego
Szybka odpowiedź