Tristan Rosier
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
kolorze pożądania, kolorze płaczących powiek
róża cię woła
Żywotność
Wartość żywotności: 252 (232)
[bylobrzydkobedzieladnie]
róża cię woła
Wartość żywotności: 252 (232)
żywotność | zabronione | kara | wartość |
81-90% | brak | -5 | 187 - 208 |
71-80% | brak | -10 | 164 - 186 |
61-70% | brak | -15 | 141 - 163 |
51-60% | potężne ciosy w walce wręcz | -20 | 118 - 140 |
41-50% | silne ciosy w walce wręcz | -30 | 95 - 117 |
31-40% | kontratak, blokowanie ciosów w walce wręcz | -40 | 71 - 94 |
21-30% | uniki, legilimencja, zaklęcia z ST > 90 | -50 | 48 - 70 |
≤ 20% | teleportacja (nawet po ustaniu zagrożenia), oklumencja, metamorfomagia, animagia, odskoki w walce wręcz | -60 | ≤ 47 |
10 PŻ | Postać odczuwa skrajne wycieńczenie i musi natychmiast otrzymać pomoc uzdrowiciela, inaczej wkrótce będzie nieprzytomna (3 tury). | -70 | 1 - 10 |
0 | Utrata przytomności |
[bylobrzydkobedzieladnie]
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 23.12.23 4:43, w całości zmieniany 47 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
5, wieczór | Spotkanie Rycerzy | Londyn
Kolacja miała być przyjemnym zwieńczeniem tego wieczoru; Yaxleyowie przyjęli rycerzy ze wszelkimi honorami, a Rosalie, która zaraz zjawiła się u jego boku, nie mogła okazać się zaskoczeniem - zawsze wspierała swojego kuzyna i zawsze reprezentowała tak siebie, jak swój ród, dokładnie tak jak powinna, przykładając do swoich obowiązków wielką wagę.
5, wieczór | Deirdre | Londyn
- Przepraszam - Właściwie nie wiedziała, czy usłyszał ten szept, cichszy od odgłosów dobiegających z dołu karczmy. Czas zdawał się zatrzymać, tężeć, a Deirdre - zdawać sobie sprawę z tego, jak zbłądziła. Otumaniona bliskością, rozproszona rozkoszą, rozerwana na kawałki zazdrością nie potrafiła sobie bez niego poradzić; bez mężczyzny, który ją stworzył - i ranił, po to, by tkanka zrosła się silniejsza, by cała składała się z blizn, niemożliwych już do ponownego rozerwania. Przesunęła twarz w bok, w stronę szyby, z roztopionym całkiem szronem; potrzebowała powietrza, chłodu, szyja paliła czystym ogniem, napięte uda pulsowały, lecz w końcu czuła, że jej ciało choć na moment zostało jej zwrócone, że znów ma nad nim kontrolę, że wróciła do domu. Nie musiała nic mówić, by Tristan wyczuł, że się poddała, że znów jest mu podległa, jak zamęczone w galopie zwierzę, w końcu odnajdujące w posłuszeństwie poczucie bezpieczeństwa i ulgi; zależności, która pozwalała mu przeżyć.
10, wieczór | Philippa | Londyn
Obydwoje najwyraźniej poczuli się lepiej, porzucając temat szeptanych umów, podejrzanych wrażeń i wreszcie tej, która połączyła ze sobą ich spojrzenia. Philippa uśmiechała się zadowolona, pragnąc małej prowokacji. – A może to, czego nie chcesz mi powiedzieć? – odpowiedziała więc, lekko przechylając głowę w bok. Strumień brązowych włosów spłynął wzdłuż ramienia. O tak, wiele przypuszczeń kleiło jej słowa, jej wyobrażenia, o których z dozą tak wielkiej pewności opowiadała przed jego zuchwałym obliczem. Drugie dno pozostawało nienaruszone, karmiona własną wizją całej sprawy nie mogła liczyć już na nic więcej, choć lawina niegroźnych przekomarzanek zdołała nieco poprawić jej nastrój. Nie miała do czynienia z amatorem. Nie pozwolił jej choćby o tym pomyśleć. Stawiał wymagania tak samo jak i ona. Pojmowała. – Postaram się. Ale ty… – urwała, spoglądając w oczy, których nie widziała. Gdy mówił panno, ona przestała się bawić w grzeczności, łamiąc granicę zbędną, kiedy już ślizgali się po tej powierzchni. – Bądź czasem zły. Niekoniecznie niezadowolony. Zły – rzuciła nagle, odchylając się lekko od baru.
17, wieczór | Deirdre | Biała Willa
- Nie - odparł krótko, zbyt ostro, od razu, niemal wchodząc jej w słowo; nie mogli dostać imienia ani po nim ani tym bardziej po Bastienie, który nigdy nie istniał. Były jego. Chłopcy w jego rodzinie dostawali drugie imiona po swoich ojcach, nie inaczej było z nim, nie inaczej z Evanem. Ale ten chłopiec na zawsze miał pozostać niczyj. Spoglądał na spokojną, milczącą kołyskę, tak kontrastującą z żywiołową dziewczynką, która domagała się atencji. - To dzieci wojny - stwierdził, mimowolnie i pomimo odrzucenia zawłaszczając sobie do nich prawo. Miał je - był ojcem. I decydował o ich losie jako ojciec. Potrzebował chwili, by zebrać myśli. - Chłopiec będzie miał na imię Marcus. - Ten, który wojnie przewodzi; ten, któremu towarzyszą dwie siostry, Lęk i Strach. To było silne imię. Dla silnego chłopca. Drugie imiona były pozbawione mocy, to tylko bękarty, dzieci z nieprawego łoża, które nigdy nie dostąpią chwały jego prawdziwego dziedzictwa. - Moją córkę - głos mu się zachwiał, była mniej intuicyjna, ale wojnę rozpoczął ogień, ogień wypełniający Ministerstwo Magii od środka. Ogień, którym pewnego dnia spopieli wszystko, co stanie jej na drodze. Imię po zmarłej smoczycy było dla niej zaszczytem. - Córkę nazwiesz Myssleine - Nie musiała wiedzieć, kim Myssleine była. Symbolika jej imienia była zbyt głęboka. Nie zdążyłby zresztą dodać nic więcej, bowiem zaraz wysłuchał jej dalszych słów, blednąc, na jego twarzy zakwitło niedowierzanie. Zaprzeczenie. Niezrozumienie, którego nawet nie próbował ukrywać.
1, wieczór | Deirdre | Biała Willa
- Nie - odparł krótko, sucho, nie przeżyła, udusił ją, czując w niej gasnące życie, delektując się jej rozpaczą, strachem, bezradnością, jak dementor chłonąc nieszczęście; w znudzeniu, po latach hedonistycznych rozrywek, szukając takich, które przekraczały granice wszelkiego tabu i takich, które jeszcze potrafiły go poruszyć. Deirdre będzie musiała to posprzątać, zostawił ja tam martwą, ale przecież tego się spodziewała, rzucając mu przyniesioną w pysku ofiarę. Wiedziała, co lubił. Wiedziała, czego pragnął. Lepiej, niż ktokolwiek inny. Czuł jej dłonie, sunące po jego ciele, z wolna obmywające go z krwi; w końcu splótł dłonie z jej nogami, obejmując je od tyłu, muskając palcami gładką fakturę jej skóry, obejmując pięściami jej kostki. Mógłby po prostu ściągnąć ją do wody i wziąć ją siłą, przecież nie musiał na nią czekać.
8, popołudnie | Gwen | Londyn
Oceniał ludzi szybko, nie przykładał do nich większej wagi, mijali go, istnieli, a potem przemijali, krucha egzystencja Gwendolyn Grey wydawała mu się w tym momencie jedną z takich, mało znaczących. Subtelne drgnięcie ust można było interpretować na wiele sposobów, gdy zapewniła, że jej bliscy cenią sobie swój czas; w mniemaniu Tristana ludzie tacy jak ona nie byli w stanie uczynić ze swoim czasem niczego konstruktywnego - samemu nie będąc wystarczająco wartościowymi. Westchnął krótko, gdy nie poznała nazwiska Wagnera.
27, wieczór | Lyanna | Szkocja
Inferius stworzony przez Tristana posłusznie podniósł z ziemi nieruchome ciało Hobdaya, wcześniej wyrywając spomiędzy jego palców różdżkę i przekazując ją Śmierciożercy. Istota była silna, niesienie - nawet ciężkiego - mężczyzny nie sprawiało jej problemów, Tristan i Lyanna mogli więc opuścić jaskinię nie martwiąc się opóźnieniami. Udało im się wydostać na powierzchnię bez napotkania kolejnych przeszkód, a dzięki zapobiegliwości Lyanny, nie musieli też obawiać się ewentualnej pogoni. Biegła w starożytnych runach Rycerka była w stanie prawidłowo ocenić przybliżony zasięg działania klątwy, zabezpieczając w ten sposób drogę powrotną - i utrudniając akcję ratunkową.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.12.23 2:10, w całości zmieniany 5 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
5, wieczór | Spotkanie Rycerzy | Londyn
- Wygląda na to, że pytań brak - zwrócił się do Deirdre, odginając się w tył na krześle, lekko napięte mięśnie przedramion pozwoliły podnieść się na stole. - Zatem to wszystko, nie traćcie czujności. Londyn jest nasz, ale nie możemy osiąść na laurach i zaprzepaścić wydartego zwycięstwa - uznał krótko, słowem końcowym, bo coś powiedzieć należało. Rycerze do dyskusji nie kwapili się dziś nadmiernie, co najpewniej oznaczało, że nie mieli większych zmartwień - a to oznaczać mogło tylko dobrze. I on wkrótce powstał, nie spojrzał na Deirdre i spokojnym krokiem obszedł stół, znikając w czeluściach Wywerny, a później - w ciemnościach nokturnowych zaułków.
8, wieczór | Alphard | Chateau Rose
Kiedy otrzymał list od Blacka, dłuższą chwilę przyglądał się elegancko kreślonym literom, dumając nad przyczyną tego zajścia; gdzieś podskórnie ją znał, gdzieś podskórnie ją wypierał i oddalał w czasie, ale Deirdre zdążyła wyczulić go na pewne fakty. Fakty, które nie zaskakiwały aż tak: pamiętał przecież swoją rozmowę z Melisande, w trakcie której miotała się gdzieś między swoimi uczuciami, nie do końca je pojmując - a on, on nie reagował. Dlaczego? Nie wiedział. Początkowo zastanawiał się, czy nie oddalić tego spotkania na za miesiąc, za trzy, za pół roku, tylko po to, by zaakcentować swoją pozycję w tej relacji, ale nie mógł pozwolić urazom przyćmić zdrowego rozsądku. Trwała wojna, wojna, która nie miała się szybko zakończyć. A wojna nie była okresem, w którym rozsądnie było przeciągać podejmowane decyzje, jakiekolwiek nie miałyby one być. I czegokolwiek nie mogłyby dotyczyć. Alphard nie miał wielkiego pola do popisu: nie przyszedłby w sprawie błahej, a te nie błahe nie były trudne do przewidzenia.
14, wieczór | Lucinda | Kumbria
Wiatr szarpał ich włosy i ubrania, wieczór zachodził gwiazdami, niósł ze sobą chłód, ale ich dwoje ogrzewała nowo odkryta miłość, ciepło nadziei i rosnącego płomienia namiętności. Nikt i nic nie miało znaczenia, zatrzymał się czas, stanęła ziemia, zniknęli inni, byli tylko we dwoje, gotowi oddać się sobie w pełni. Otrzeźwienie przyniosło słońce, gdy rozświetliło szmaragdowe źdźbła trawy - a Lucindy już nigdzie nie było.
25, wieczór | Deirdre | Londyn
Czuł swoją moc obejmującą przestrzeń tego miejsca, wypełniającą jej fragmenty, przywołującą iluzję; moc nałożonych zabezpieczeń miała pomóc chronić to miejsce - czy zdoła, okaże się za jakiś czas. Wiedział, że winien mieć oko na marinę, poprosić przebywających tu ludzi o powiadomienie na wypadek kłopotów. Przystań niewątpliwie była najistotniejszym fragmentem Londynu, który musieli kontrolować: na ten moment siły oporu skupiały swoje starania tutaj. Trzeba było się tym zająć.
8, popołudnie | Mathieu | Chateu Rose
Skinął głową, naturalnie, musiał ją poznać, ale zasadniczo ufał osądowi Mathieu; wiedział, że nie wprowadziłby do rodziny dziewczyny, która na to nie zasługiwała. Nieco od niego słyszał o niej wcześniej, zbyt mało, by wyrobić sobie zdanie, wystarczająco dużo, by pojąć, jaka więź łączy ich dwojga. Bliskość Averych mogła przynieść im wiele pożytku; zwłaszcza teraz, gdy wojna wchodziła w swoją ostateczną fazę, a rodzina kamiennych twarzy słynęła ze swojej bezkompromisowości. Jeśli Callista pragnęła Mathieu, zrobi wszystko, by odnaleźć się w tej roli jak najlepiej - i postarać się, by oni wszyscy byli z niej dumni.
12, wieczór | Melisande | Irlandia
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwalił ją, kiedy znaleźli się już za progiem, pchnięciem dłoni zamknął za sobą drzwi; nie obejrzał się za siebie, kiedy spokojnym krokiem ruszyl w dalszą stronę - tę, z której przyszli, choć nie mialo większego znaczenia skąd przeniosą się do domu. - Będą z ciebie zadowoleni - Wiedział to. Jej zadanie przydzieliła jej Sigrun, ale nie zamierzał otaczać jej protekcją, która nie pozwoliłaby jej pochwalić się swoim sukcesem samodzielnie. Powinna powiadomić ją osobiście, sama. - Wracajmy do domu - zaproponował, ściągnąwszy różdżkę w przód, by zakończyć działanie zaklęcia cichym finite. Odnalazł spojrzenie siostry, skinąwszy głową. Raz, dwa i trzy.
15, popołudnie | Alphard | Walia
- Wywerna znów zamieszka na waszych ziemiach, przyprowadziliśmy wam to, co utraciliście - zaczął, w pół zdania uświadomiwszy sobie, że może składał zdania zbyt długo. Olbrzymy wciąż - były tępe. - Nasze dobro - podjął wcześniejsze słowa Alpharda, określenie, którego użył, winno być dla nich wystarczająco zrozumiałe. - Chcemy, byście stanęli do walki z naszym wrogiem. - Spojrzał na gruga, niepewny, czy pojał jego słowa. - Damy wam rozrywkę. Będziecie dla nas zabijać - Czyż olbrzymy nie przepadały za potrawkami z ludzkiej krwi i kości, czyż wojna nie powinna być dla nich zabawą, okazją do chwały, popisania sie odwagą i siłą? Mężnością, której dowodu od nich pragnęli. - Wejdziecie do mugolskich siedlisk i zrobicie z nimi, co tylko będziecie chcieli - Spalicie, zniszczycie, zjecie; cokolwiek olbrzymy robiły ze swoimi wrogami. Błysk w oku gruga wyrażał zrozumienie, a okrzyk, który wydał - Tristan spostrzegł po reakcji Alpharda - był wyrażeniem aprobaty. Do hucznego okrzyku dołączyły pozostałe olbrzymy, z oddali wybrzmiał wrzask wywerny.
25, wieczór | Edgar | Londyn
Obserwował przeciwników uważnie - pozostając przy tym wycofanym, z wolna dostrzegając wpierw ich wahanie, potem wreszcie odejście; nie odezwali się ni słowem, znikając im z oczu i pozostawiając teren metra do dyspozycji. Nie czuł potrzeby próbować sięgać ich magią, wszak bandyci niewiele uczynili konkretnie jemu, a on nie był nigdy siewcą sprawiedliwości. Edgar miał rację, jeśli dało się ich pozbyć tak łatwo i tak szybko - nie było sensu wdawać się w zbędne przepychanki, które zabrałby im tylko czas i energię.
Edgar, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to jego siła perswazji przepędziła stąd tych ludzi, nie jego. On przyszedł tu nastawiony na walkę.
Edgar, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to jego siła perswazji przepędziła stąd tych ludzi, nie jego. On przyszedł tu nastawiony na walkę.
1, popołudnie | Wendelina | Chateau Rose
- Oby tylko tym razem lady doyenne Morgana nie była tą, która dowie się ostatnia - odparł lekko na jej słowa, tym samym żartem, ogniskując spojrzenie w jej źrenicach - tak naprawdę o zdrada Lucindy była jasna znacznie wcześniej, niż została obwieszczona publicznie, choć może lady Selwyn nie zdawała sobie z niej sprawy. Aktywnie działała w Zakonie Feniksa już od dawna - mieli na jej temat konkretne informacje od miesięcy. Wcześniejsi przełożeni rodziny nieszczególnie się tym interesowali, ba, popierali te wybryki. Podobnież było z Alexandrem. Zaskoczeniem była tylko Isabella: czy to pomagało czy tez szkodziło w uznaniu Wendeliny za wiarygodną? Wstawiała się za nią sama Morgana - otrzymał list, w którym osobiście poręczyła za jej wychowanie. Zbyt późno, targ z Averymi został dobity.
2, wieczór | Ramsey, Drew | Chateau Rose
- Lady Prewett wyszła na nich dość figlarnie - stwierdził, z niesłabnącym rozbawieniem. Znalezienie się na podobnym plakacie damy, i to damy o tak istotnej pozycji, było dla niej upokorzeniem tak wielkim, że śmierć mogłaby przynieść ledwie wybawienie. Każdy rozsądny arystokrata wydaliłby ją z dworu, ale Archibald już dawno utracił rozsądek - i sam się na nich znalazł. - Była tam też dziewczyna o pełniejszych kształtach - przypomniał sobie, sięgając wzrokiem do wizerunków tych kobiet, które spamiętał najmocniej. Nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia. - Leighton, Leighton... - powtórzył z zastanowieniem. - Moja faworytka - wspomniał, przywołując jej fotografię. Ze wszystkich tych dziewcząt wydawała mu się najładniejsza. Pospolicie, czysto i nudno, ale najładniejsza - a jego towarzysze chcieli rozdawać noty za urodę. - Większość tych plakatów przedstawia kobiety i dzieci. Za Longbottoma najwyraźniej nie ma komu walczyć - Strzepnął popiół do złotej popielnicy, uformowanej w kształt muszli. - Nauczyłbym ją zabawy, takiej do białego rana. Nie macie ochoty się rozerwać? - zapytał, w jego źrenicy coś błysnęło złowrogo. Zastanawiał się nad postacią przywołanej przez niego dziewczyny. W zasadzie spodobała mu się ta wizja. - Wiemy o niej coś więcej? - Na przykład: gdzie mogą ją znaleźć?
6, popołudnie | Francis | Chateau Rose
- Mamy w garści większość bogactw tego kraju, Francisie i drugie tyle na wyciągnięcie ręki. To nie pieniędzy nam trzeba, a oddania. - Wierności, zapewnienia, że każdy znał swoje miejsce i wiedział, że stanie u boku Czarnego Pana, gdy tylko ten zechce go wezwać. Gotowości do działania, niezależnie od tego, co to działanie miałoby oznaczać. Potrzebowali jego. Francisa Lestrange'a, męskiego potomka rodziny Lestrange, który poniesie ich schedę i zapewni, że panowie Wyspy Wight nie zrobią niczego głupiego. Tu nie chodziło tylko o niego - o Evandrę też, wiedział, że zrobi wszystko, żeby ją chronić. I wiedział też, że Czarny Pan nie znał litości - a jemu się nie sprzeciwi. - Twojego oddania - Pieniądz otwierał w życiu wiele drzwi, do tego też przyzwyczajono ich przez lata życia, ale nie te - te otworzyć mogła tylko przelana krew. Trwała wojna. Na wojnie najważniejsi byli ludzie i ich poparcie.
30, wieczór | Bertie | Londyn
- Morsmordre - wypowiedział bez zająknięcia, unosząc różdżkę w górę: pozwalając ciemnym chmurom przerzedzić się na tyle, by pośród nich błysnęły szmaragdowe gwiazdy, których odległości wyznaczały linie rysujące czaszkę, spomiędzy której szczęk wysuwał się wąż. Symbol Lorda Voldemorta. Symbol jego triumfu. Znak miał nie tylko powiadomić o sukcesie jego sprzymierzeńców, ale - przede wszystkim - wrogów. O śmierci Bertiego Botta mieli dowiedzieć się wszyscy. Opuścił różdżkę, cofając się kilka kroków - wpatrzony w znak wiszący nad nim, czując przedziwne mrowienie na lewym przedramieniu, jakby krew wzburzyła się w świetle tożsamego znaku. Pobliski szum rzeki i gwar ścierających się ludzi został wygłuszony wzbierającą się krwią. Krople deszczu spadały na jego twarz, spływały po ciele, a znak nabierał wyrazistości.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.12.23 2:10, w całości zmieniany 8 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
20, południe | Safia | Rezerwat
Nie rozumiał, jak to możliwe, zgubić dorosłego smoka: może dorosły to przesada, Zirael miała już prawie rok i wciąż przypominała bardziej smoczę niż dorosłego smoka; miała nie więcej niż metr w kłębie i nie więcej, niż półtorej długości, licząc z ogonem; rozpiętość skrzydeł była nieco większa, ale w tych warunkach i tak nie miała ich jak rozprostować. Jej łuski były białe, ale fragmentarycznie zdawały się wciąż być przeźroczyste i przepuszczać jasność skóry pod nimi. W jej ruchach zaś objawiała się wyłącznie żywiołowość, energia młodej werwy. Pewnego dnia Zirael miała stać się potężną, wielką i naprawdę piękną smoczycą. Ale smoki żyły długo i rosły powoli - miała jeszcze czas na rozwój. Teraz - była zbiegłym smokiem, którego należało sprowadzić z powrotem. Szept, który w całym zamieszaniu usłyszała Safiya, wymieniany był z Howardem Opperym, ściszony głos miał nie zaniepokoić rozbrykanej smoczycy. Znajdowała się po drugiej stronie pomieszczenia i spoglądała prosto na Safiyę szeroko otwartymi czarnymi oczami, może dostrzegając w niej potencjalną zabawkę, może obiekt zainteresowania, a może przyszły obiad. Miarowo poruszała przy tym ogonem, w końcu prychnęła - a z prychnięciem z jej nozdrzy wydobyły się czarne smugi dymu.
23, popołudnie | Zaręczyny | Chateau Rose
- To przełomowa chwila dla nas wszystkich - zabrał głos na krótko po niej. - Przyrzeczono dziś, że krew Blacków i Rosierów zostanie połączona. - A o krew dbał - jak o nic innego. Synowie Melisande mieli ponieść schedę Alpharda, pozostając, jeśli wszystko pójdzie dobrze, na zawsze związanymi z domem swojej matki. Dostrzegał ryzyko tego ruchu, więcej niż jedno. - Wspólny cel prowadzi nas jedną drogą, drogą słuszną i wytyczoną przez samego Czarnego Pana, drogą czystości zachowanej podług tradycji krwi. - Jedni i drudzy jawnie opowiedzieli się za Lordem Voldemortem, w trakcie wojny żaden gest nie był pozbawiony znaczenia. A zwłaszcza nie gest tak znaczący. - Od dziś, zamiast podążać nią oddzielnie, podążymy nią razem, niosąc potęgę obu rodów.
29, popołudnie | Deirdre | Biała Willa
- Wyprostuj się – nakazał od razu, gdy Apollin wszedł w kłus; wyglądało na to, że Deirdre popędziła go do szybszego chodu celowo, nie zamierzał interweniować. – Patrz przed siebie – Pomagało to wszak w utrzymaniu prostych pleców. Anglezowała na złą nogę. Ale to mogło poczekać, miała ważniejsze braki do nadrobienia.
31, wieczór | Wendelina | Londyn
- Mój pan, Czarny Pan, poszukuje sprzymierzeńców wśród różnych ras magicznego świata, wierząc, że nawet najbardziej prymitywni pośród nas wiedzą, o jak ważną ideę walczymy. - Prymitywne, rzecz jasna, były olbrzymy, czyż nie, markizie? Czyż nie jesteś rozsądniejszy od nich?
20, popołudnie | Egzekucja | Londyn
- Szczęśliwie, tak wielu z nas wciąż pamięta, że dziedzictwo magii nie jest tylko przywilejem - ale również idącym za tym przywilejem obowiązkiem. - Czy mnie słyszysz, Francisie? Nie spojrzał na szwagra, jego wzrok pomknął w kierunku kobiety na katowskim podeście, ale trudno było mu nie być przy nim przynajmniej myślą.
20, wieczór| Evandra | Chateau Rose
- Mam wiele przemyśleń i postanowień! - Zupełnie zignorowała powtarzane przez guwernantkę słowa o wstrzemięźliwości co do dzielenia się własnymi przekonaniami. Zasady nakazywały milczenie i zachowywanie uwag dla siebie, wskazując powściągliwość jako najwyższą z cnót. Zamiast się do nich stosować w jej oczach błysnęły radosne ogniki, świadczące o młodzieńczej, żywiołowej pasji.
27, wieczór | Deirdre | Biała Willa
- Znam cię każdą, Deirdre - poprawił ją, nieco arogancko, zatrzymując jej plecy drugą, wolną dłonią, nie pozwalając jej się wycofać. Choć wypuściła już jego dłoń z uścisku, nie odjął jej od jej piersi, przesunął ją powoli wyżej, ku jej szyi, brodzie, wpierw unosząc ją ku sobie niby konia na wybiegu. - Znam cię jako Miu, znam cię jako Czarną Orchideę, znam cię jako pannę Tsagairt. Ale nigdy - przesunął dłońmi wzdłuż jej krtani, na moment obejmując ją dłonią kusząco, niebezpiecznie, ciągnąc ją drugą ręką w bok - by przyprzeć ją do ściany i uniemożliwić ucieczkę. - Nigdy nie zapominaj - naparł dłonią na jej krtań nieco mocniej, pozbawiając ją oddechu na jedno, może dwa uderzenia serca. - Że beze mnie nigdy nie zrodziłaby się madame Mericourt - Ton jego głosu pozostał surowy, chłodny i niemal apatyczny.
3, wieczór | Śmierciożercy | Chateau Rose
- Niepokój - podjął po chwili, odnosząc się do słów pozostałych - mówiąc o Zakonie Feniksa. - Niepokój i niepewność, Ramsey ma rację, potrzebujemy subtelnej propagandy, takiej, która będzie wiarygodna. Ludzie wiedzą, czym jest Zakon i przed czym próbuje ich ochronić - przed nami - Wzruszył lekko ramieniem, składając dłonie przed sobą, razem. Czarodziejów czystej krwi nie było wielu, a reszta, reszta drżała w niepewności. - Próbuje dać nadzieję tym, którzy dawno ją stracili. Odpowiednio przeprowadzona dezinformacja być może odniesie efekt. Musimy się upewnić, że ludzie nie zaufają Zakonowi Feniksa - zwłaszcza ci, którzy go potrzebują. Rozproszony wróg będzie łatwiejszy do pokonania niż zjednczony - zamyślił się chwilę, obiecał sobie jeszcze dziś skontaktować się w tej sprawie z Sallowem. Z zamyśleniem spojrzał na Sigrun, kiedy zabrała w tej sprawie głos. - Oręż nienawiści może być obusieczny - przyznał z ociąganiem. - Nie jesteśmy zapewne najbardziej cenionym wycinkiem społeczeństwa... - Nienawidziło ich rzeczywiście wielu, i do strumienia nienawiści wielu mogło chcieć dołączyć. Powinni wystrzegać się wszystkiego, co niechcący mogłoby się okazać większą reklamą Zakonu niż przestrogą przed nim.
Wskazówki starego zegara przesuwały się mozolnie, coraz bardziej zbliżając się do wyznaczonej godziny spotkania. Wraz z momentem wybicia godziny dwudziestej po lewej przy ścianie zaczęła kłębić się mgła. Unosiła się i rozrastała, by w końcu opaść, pozostawiając po sobie sylwetkę Czarnego Pana. Ten niespieszenie przeszedł kilka kroków by znaleźć się przy zastawionym stole.
20, wieczór | Rycerze | Londyn
Momentalnie lewitujące głazy zaczęły w dużym tempie obracać się dookoła własnej osi. Na ich powierzchni zaczęła tworzyć się siateczka żyłek barwą tożsamych do przeszywającego ich koloru. Nad wierzchołkiem stożka wzniecił się czarny, nieprzenikniony wir, który wolno zaczął podnosić się ku górze, jakoby chcąc wszystkich zmusić do zerknięcia wyżej. Na górnej części każdej z lewitujących skał pokazała się runa jeszcze bardziej rażąc właściwym dla niej kolorem. Zaraz po tym osadzone kamienie uniosły się do połowy wysokości centralnego głazu, zawisły w powietrzu i spadły w dół z łoskotem. W chwili zetknięcia się ich z otworem poświaty zniknęły, a żyłki wyraźnie zbladły. Komnata ponownie wyglądała identycznie, jak na samym początku.
20, wieczór| Rodzina | Chateau Rose
Zaciśnięte pięści pozwalały krwi wypływać, krwawe strużki nie wyglądały groźnie, ale były dość obfite, by zadowolić gnieżdżącego się w jego sercu pradawnego ducha - zamykał oczy, napięta szczęka pozwalała znieść piekący ból wbitego pod skórę szkła, a krok w tył z chrzęstem pokruszył większe fragmenty zbitego lustra. Jej łaknienie ucichło, pragnęła krwi i jej dostała, ale też dobrze wiedział, że to nie będzie trwało długo. że łaknienia wojny nie zaspokoi samookaleczaniem. Powinien stąd wyjść. Jak najprędzej. Jego różdżka wciąż leżała gdzieś na ziemi - nie podniósł jej. I wiedział, że nie powinien mieć jej teraz w rękach.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.12.23 2:10, w całości zmieniany 5 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
3, popołudnie | Francis | Chateau Rose
- Siadaj - zarządził krótko, ostro, tonem rozkazu; rozkazu, co do którego pewien był, że Francis go spełni: bo pętało go zaklęcie, z którego istnienia pewnie nawet - jeszcze - nie zdawał sobie sprawy. I oto nadeszła chwila Samosna, bezwiedne ruchy ciała miały uświadomić go w pełni co do jego aktualnego położenia. Co dalej - nie był pewien, na sam początek zamierzał wysłuchać wyjaśnień. - Jak twoje samopoczucie, Francisie? - zapytał z obojętnością, kierując ku niemu spojrzenie, w którym nie było ni krzty ciepła. Czy choć przez chwilę pomyślał o Evandrze - o tym, jak jego zachowanie może wpłynąć na jej reputację? Jej odbiór? Tristan wierzył, że zapewni jej bezpieczeństwo, ale Evandra kochała brata. Rozdarta między własną powinnością a nim, niewartym dziś jej spojrzenia - mogła wejść za nim ogień. Zobaczyłby to, gdyby nie był ślepcem.
4, wieczór | Evandra | Chateau Rose
Istniała dla niego, a on dla niej, tworzyli jedno. Dla Evandry naturalnym było, że przez kolejne próby przechodzić będą razem, mimo iż dotychczas zdawali się żyć bardziej obok. Gorzkich prawd mogła przyjąć wiele, każdy jednak miał swoje ograniczenia, granicę nie do przekroczenia, myśli nie do zrozumienia. Jak wiele mogli sobie zdradzić, by zawiązująca się między nimi więź nie zerwała się na zawsze? Czy wciąż należało coś zataić, czy też zawierzyć płonnym deklaracjom, mającym świadczyć, że będą trwać wiecznie?
5, popołudnie | pogrzeb Alpharda | Londyn
Zamknął oczy, wsłuchując się w słodko-gorzka melodię pianina, żałobna pieść potoczyła się po krypcie przykrą aurą, powrotnie wprowadzając nastrój powagi właściwej ceremonii pogrzebowej zasłużonego rycerza. Tristan, wróciwszy na miejsce, w milczącej ciszy oczekując końca. Nawet, jeśli z Alphardem Blackiem nie połączyła go zażyłość, nawet jeśli miał do niego stosunek daleki od przyjaznego, pomimo tego, że obiecał oddać mu siostrę, wiedział, że jego śmierć niosła pewną wagę. Ciężar, posród rycerzy zaczynał się wybijać, Tristan był pewien, że zajdzie daleko, że ugruntowana pozycja pozwoli mu wkrótce może nawet na otrzymanie Mrocznego Znaku. Tymczasem, Alphard leżał w trumnie, przypominając o tym, że nikt nie był nieśmiertelny, że wojna wymagała i będzie wymagała poświeceń, że ofiary były po obu stronach. Ofiary konieczne, choć wciąż nie mogli wiedzieć, czy ta konkretna - była tego warta. Czarny Pan był nieomylny, z pewnością była. Tajemniczy artefakt musiał posiadać potężną złowrogą moc. Mimo to, zastąpić Blacka będzie trudno. Czy któreś z jego rodzeństwa tego dokona? Cygnus zdawał się stateczny, jego polityczne wpływy rosły, z kolei młodszy Rigel mógł się poszczycić dość imponującą karierą intelektualną. Podwoje Departamentu Tajemnic nie przyjmowały każdego.
10, wieczór | Deirdre | Biała Willa
- Wieczory rozjaśnione węgli tlących żarem i wieczory w różowych dymach na balkonie - odparł na jej słowa, odnajdując czerń jej oczu. - Te szepty, pocałunki, przysięgi natchnione, z przepaści, w którą wejrzeć nie śmie nikt, czy wstaną? - mówił dalej, kącik jego ust drgnął silniej, jak gdyby rozkoszował się kolejnymi wbijanymi w jej serce ostrzami, otwarcie wątpiąc we własne słowa. Przełożył kielich wina do lewej dłoni, prawą wyciągając w jej stronę, wnętrzem ku górze. - Znam sztukę - oznajmił w końcu. - I szczęśliwe chwile znowu wskrzeszę - obiecał, a powieka ani drgnęła, wyciągnięta dłoń oczekiwała na nią.
15, popołudnie | Mathieu | Bezimienna Wyspa
- Wyspa znajduje się na trasie z Calais, kontrola nad nią pozwoli nam wzmocnić współpracę z Francją - nie tylko zacieśnić kontakty, ale też, przede wszystkim, skuteczniej kontrolować przepływające ładunki. - W tym te, w których mogli znajdować się mugole. Odcięcie im jednej z popularniejszych dróg ucieczki miało być silnym ciosem. - Jesteś cały? - Obejrzał się na kuzyna, przecierając dłonią bok obolały po zderzeniu ze skałami. - Słychać głosy - przestrzegł, ściszając głos do szeptu. Wolnym krokiem podszedł po schodach w kierunku posiadłości, kątem oka wypatrując kilka poruszających się sylwetek. Intruzi rościli sobie prawo do tego miejsca - niedoczekanie. Nie sądzili chyba, że im na to pozwolą.
25, wieczór | Mathieu | Chateau Rose
Wpatrywał się w rozłożoną na stole mapę, na której czerwonym atramentem odrysowany został kształt hrabstwa Kentu, ich ziem. Kiedy otrzymał pierścień nestora rodziny wiedział, że trudne czasy przyniosą ciężar trudnych decyzji, lecz ich wizja wydawała się znacznie prostsza do przyswojenia, nim stanął przed realnymi problemami o konkretnych kształtach i nim stanął na drodze, która prowadziła ku nieznanemu, a na której musiał - i powinien - postawić pierwszy krok. Ministerstwo Magii pod wodzą doświadczonego Cronusa Malfoya prowadziło swoje działania rozsądnie, Tristan od urodzenia bezkrytycznie uważał, że stworzony jest do czegoś więcej, lecz pogrążony w chaosie i stojąc nad przepaścią, zastanawiając się, czy skoczyć, zaczynał dostrzegać, że wcale nie miał doświadczenia Malfoya. Brakowało mu nie tylko tego, wciąż zbyt mało wiedział o własnych ziemiach, zbyt mało je rozumiał, starał się kalkulować niezbędne ryzyko nie obawiając się zdecydowanych ruchów, chyba zbyt długo zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. Czy samo myślenie o nich - było przejawem rozsądku czy tchórzostwa? Czy pierwszy krok, nawet jeśli szalony, nie wprawiał w ruchu maszyny, która mogła powieść do zwycięstwa? Musiała - teraz na błędy nie było już czasu. Nie mógł zresztą narazić się na śmieszność, zwłaszcza nie po tym, co stało się z Francisem. Papierosowy dym tlił się w jego dłoni, kiedy uniósł spojrzenie na dwuskrzydłowe wrota biblioteki, które, pchnięte, odsłoniły sylwetkę brata. Czekał na niego, w milczeniu wsłuchiwał się w stukot jego kroków, kiedy przybliżał się do stołu.
2, wieczór | Evandra | Chateau Rose
- W jedności odnajdziemy siłę. Nie pozwól mi nigdy upaść - szeptał dalej, wyginając przedramię Evandry za jej plecy, chcąc znaleźć się bliżej niej, ciało przy ciele jednym rytmem szybciej bijących serc. - Nie - odparł krótko na jej żądanie, apodyktycznie, choć tonem, jak gdyby prosiła o rzecz codzienną. Znajdowała się dość blisko, by poczuł jej głęboki oddech, zdążyła go rozbudzić swoją bliskością. Nie zamierzał zresztą pozwalać jej teraz oddalać się od siebie, samotność bywała bardzo złym doradcą, sprawiała, że myśli snuły się w niezrozumiałym chaosie, podczas gdy eskalacja skrajnych przeżyć i emocji niosła znacznie bardziej intersującą wizję i zdawała się wieść prosto do znieczulającej ekstazy. Ciało Francisa jeszcze nie do końca ostygło, ale to nie miało dla niego żadnego znaczenia. Był zły na nią i był zły na niego. Palce dłoni na jej karku owinęły się wokół rozsypanych złotych kosmyków jej włosów, ciągnąc je w dół, chcąc zmusić zmęczone ciało do odchylenia głowy - po czym sięgnął ustami skóry odsłoniętej szyi, smakującej dziś jeszcze bardziej kuszącą słodyczą niż zwykle, zachłannie. Potrzask ramion uniemożliwiał ucieczkę, a delikatność rozmyła się gdzieś w kolejnych zapalczywych gestach, nie broń się. Poddaj się.
5, popołudnie | Rycerze | Londyn
Wciąż w milczeniu przekierował spojrzenie na jego twarz, profil, czerniejące poroże, na krew, która z niego opadała, w końcu na cienie, które zaczynały wyłaniać się z ciemności. Tajemne moce tamtego miejsca przebudziły się raz jeszcze, a on - on wiedział, że nie mógł tutaj dłużej być. To spotkanie było zbyt ważne, zgromadzeni tu ludzie - byli zbyt ważni. Spojrzał w puste oczodoły istoty krążącej między Schmidtem a Elvirą - i wtedy już wiedział. Jego sywetka rozmyła się w strzępach smolistej mgły, która zbiła się w kłąb i gwałtownie wypłynęła z pomieszczenia.
6, popołudnie | Śmierciożercy | Londyn
- Podziemia były zbyt drapieżne, ktoś z nas musiałby z nią - lub z nimi - zejść na dół. Być może najpierw powinniśmy postawić na dokładną obserwację tego miejsca. Nie wiemy, jak zachowają się duchy, kiedy znów się tam znajdą. Moc, która mnie opętała, pragnęła wolności, zachowywała się, jakby na powierzchni miała stać się silniejsza. Nie musiała jednak wcale mówić prawdy. Te istoty wydają się przebiegłe, mogą chcieć wskazać nam niewłaściwą drogę - wtrącił w słowa Drew, być może podobna ekspedycja rzeczywiście mogła przynieść oczekiwane rezultaty, jak twierdził Drew, jak twierdził Ramsey, ale Lyanna i Francis nie przetrwaliby tam bez niego ani kilku chwil.
15, wieczór | Arystokracja | Londyn
- Zaiste - przytaknął i on. - Oryginalnie i zaskakująco, a dzięki temu niezwykle przyjemnie - dodał, wyciągając sakiewkę, którą wręczył Rigelowi, jeszcze nim ten odszedł, w umówionej kwocie. - Proszę nie zapomnieć pieniędzy - zatrzymał go, w odpowiedzi na jego słowa. - Również dziękuję za tę inspirującą rozmowę, lordzie Black - O obowiązkach i ich braku, o podejściu do tradycji, o zaręczynach jego siostry, pośród wymienianych myśli niewiele padło konkretów, choć sporo informacji. Rigel wydawał się mieć przed sobą jeszcze długą drogę, a Alpharda zaczynało brakować na więcej niż jednym polu. Zamyślił się ułamek sekundy zbyt długo, nim w końcu powstał, w reakcji na niewerbalny sygnał poczyniony przez żonę.
17, wieczór | Edward | Chateau Rose
Zwykle wtedy tkwił po uszy w wannie pełnej gorącej wody, piany i mydlin, a smukłe palce leniwie głaskały kryształowy kieliszek z winem. Karta z kreślarskiej deski lewitowała w powietrzu tak długo, jak długo pozostawał skupiony, co trwało ledwie kilka wyjątkowo długich minut, gdy Edward wyciągnął stopę spod wody i w cichym zachwycie nad samym sobą wykonywał kilka infantylnych ruchów, chlapiąc stygnącą wodą wokół.
1, popołudnie | Mathieu | Londyn
- Zabaw się - odparł lekko, nie zamierzając w żaden sposób powstrzymywać kuzyna. Jeśli pod natłokiem codziennych obowiązków był w stanie zagospodarować czas na zajęcie się podobną sprawą, nie powinien tego czasu marnować. Kwestia małych smocząt wdawała się nieco bardziej problematyczna, oprócz Edrei żadna ze smoczyc nie złożyła w ostatnim czasie jaj. A Edrea - wciąż była postawiona pod znakiem zapytania.
7, popołudnie | Primrose | Londyn
- Proszę pokazać mi swój talent - zaproponował w odpowiedzi, bo jednocześnie nie zamierzał walczyć o nią w ciemno. Jeśli talizman dla Evandry mógł pełnić rolę swoistego testu - tym lepiej. - Od swojej najlepszej strony. - Bo - co i ile właściwie potrafiła? Mówiła o silnym artefakcie, ale słowne zapewnienia nie były tym, czego oczekiwał. Sądził, że pojmie tę aluzję, mógł pomóc jej skruszyć niewidzialne mury ograniczeń, jeśli tylko rzeczywiście była tego warta. Pozostawał oddany rycerskiej sprawie nade wszystko, jeśli tylko mogła przy nich poszerzyć swoje doświadczenie, rozwijając swoje umiejętności i w dalszej perspektywie przysłużyć się sprawie rzeczywistą wiedzą, nic nie powinno stać temu na przeszkodzie. Nie sądził, by ciche wsparcie rozmijało się z jej społeczną rolą, zza alchemicznych aparatur wciąż nic jej nie groziło. Nonszalanckim gestem ujął kieliszek, dopijając jego zawartość. - Dziękuję, lady Burke - Czas na wojnie był cenniejszy od złota, spodziewał się wrócić do tej rozmowy w niedalekiej przyszłości. Na teraz - wątpliwości zostały rozwiane. - To był przyjemny czas. Czy mogę spodziewać się efektów pracy jeszcze przed świętami? - zapytał na koniec, czas naglił zewsząd, chciał, by Evandra miała to przy sobie jak najprędzej.
21, wieczór | Rycerze | Londyn
- Strażnikami już się zająłem - odparł, z pomocą nowego naczelnika pozbawiono życia tych, którzy naruszyli swoje obowiązki, a może i kilku więcej, którzy mogli naruszyć obowiązki: strach był w tym momencie podstawą działania, narzędziem kontroli, strach miał motywować do odpowiedniego zachowania, a nade wszystko miał zwiększyć czujność pomiędzy samymi strażnikami. Patrząc na ręce sobie nawzajem chronili siebie, tylko tak można było mieć pewność, ze system stanie się szczelny. Kontrola ludźmi zdawała się tym trudniejsza, im większy był obszar konieczny do utrzymania. Wojna budziła pogardę do ludzkiego życia, coraz silniejszą, tak jak budziła coraz silniejszą obojętność na śmierć i coraz silniejszy instynkt przetrwania, by własne życie zachować.
24, noc | Evandra | Chateau Rose
Pod płachtą spódnicy o wysokim stanie odnalazł jej biodro, wierząc, że nadawał prowadzenie temu tańcowi. Zatańczmy razem, Evandro, w drodze ku spełnieniu, zatańczmy jakby jutro miał się skończyć świat. Do utraty tchu, do ostatniego tchu, do rytmu pobudzonych serc i do błysku wygłodniałych spojrzeń, oddaj mi się, ty, najpiękniejsza z pięknych, najdobrotliwsza z dobrych i najczulsza z czułych, noc się dopiero zaczyna. Księżyc oświetla niebo, a migoczące gwiazdy usłyszą twój krzyk, który słodką melodią otuli mnie do snu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.12.23 2:11, w całości zmieniany 7 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
1, Sylwestrowa Noc | Evandra | Hampton Court
- Wyglądasz pięknie - odpowiedział z powagą, odnajdując chłodny błękit jej oczu, z którym zderzył się z intensywnością. Dostojnością udowadniała, że była w stanie ponieść koronę u jego boku. Bezgłośnie wypuścił z ust powietrze stłumionym krótkim śmiechem, gdy zadała retoryczne pytanie. Tajemnice były znacznie bardziej interesujące, niż ich otwarte obnażanie - wcale nie chciał słyszeć prawdy, chciał ją odnaleźć. Pragnienie zachwytu sprawiło, że zagadkowy uśmiech sięgnął w końcu jego oczu - spojrzenie, którego nie odjął od jej twarzy, zostało na niej o chwilę dłużej, niż powinno, gdy dołączyli do krewnych Evandry; nie zdążył jej już odpowiedzieć, a rozszerzenie towarzystwa wymusiło odrzucenie tematu. Jego żona wkrótce odeszła z Aresem, pożegnał ją skinieniem głowy, ogniskując spojrzenie na ostałym Gaspardzie, a lekkość jego spojrzenia umknęła w jednej chwili, pozostawiając po sobie ledwie surowy chłód.
1, Sylwestrowa Noc | Deirdre | Hampton Court
- Czarne skrzydła, czarne kwiaty - szepnął ledwie słyszalnie - czarne serca, czarne myśli. - Była jak burzowe niebo nocą, niebezpieczne, ale piękne, była uosobieniem tego, co oznaczał grzech, winnym, złym i zakazanym. Im mocniej otulał jej ten woal, tym mocniej jej pragnął, pragnieniem dawno uschniętego źródła, niepowtrzymanego. Skutecznie odrywała jego myśli przyciągając go ku sobie, w istocie bal pełen był kobiet niewyróżniających się między gośćmi niczym, pozbawionymi rozumu, wrażliwości i oświecenia, nijakich, nudnych, nawet jeśli ślicznych, pustych; Evandra nie była jedną z nich, lecz podążając za obrazem malowanym słowem kochanki myślał teraz o czerni, ciemności ogrodów i ich zakamarkach, które tak dobrze znał sprzed lat, gdy pośród twarzy tańczących na balach pięknych dam nie widział jeszcze tej najpiękniejszej. Myślał o chwili i o rozkoszy chwili, myślał o jej słowach i jej obietnicach, myślał o przyjemności, jaką dać mu potrafiła, rozsądek podrygiwał niepewnie, nikt się przecież nie spostrzeże, jeśli znikną stąd na parę chwil. Gości było przecież tak wielu.
1, Sylwestrowa Noc | Elvira | Hampton Court
- Zacznę traktować cię jak żołnierza, kiedy zaczniesz zachowywać się jak żołnierz. Wykrzykiwaniem, że nim jesteś, nie zyskasz szacunku - oznajmił, wciąż lekko. Żołnierza obowiązywał pewien etos, ona go nie przestrzegała. Nie tylko pyskowaniem. - Będę cię traktować jak krnąbrną pannę tak długo, jak długo będziesz będziesz się zachowywała jak krnąbrna panna. - Musiała dorosnąć. Nie obchodziło go środowisko, z którego się wywodziła, nie miał w sobie zrozumienia ani cierpliwości. Od dziecka stawiano przed nim głównie wymagania, którym po prostu musiał sprostać. Czy mu się to podobało, czy nie. Czy potrafił, czy nie. Musiał - a jego zdanie i jego pragnienia nie interesowały nikogo.
5, noc | Rycerze | Staffordshire
- Nigdy więcej nie będziemy ulegli. Nigdy więcej nie będziemy dostosowywać naszego świata do kaprysów słabszych. Nigdy więcej nie będziemy chronić mugolskiego świata kosztem naszego. Nigdy więcej nie pozwolimy na to, by mugol znaczył więcej od czarodzieja. Pozwoliliśmy się zastraszyć, stłamsić, pozwoliliśmy im zawładnąć tym krajem: zbudować go i zniszczyć podług kaprysów istot znaczących tyle, co pył - nigdy więcej! Zrównamy z ziemią pomniki ich pychy, wysokie głośne miasta, wysokie dymiące kominy, nie pozwolimy im niszczyć dłużej naszych ziem. Znów staną się ostoją dla magicznych istot i stworzeń, dla tych, które przeżyły tę straszną inwazje, które przeżyły wszystkie wymierzone w nie polowania. Wreszcie pozostaną rozległe dla nas, czarodziejów. Nie pozwolimy im spalić na stosie żadnej naszej czarownicy, mugole nie będą krzywdzić naszych kobiet. Nie pozwolimy, by nasze dzieci okrywały się wstydem po pierwszej manifestacji swojej magicznej mocy. Nie pozwolimy, by czarodziejska krew dorastała pod opieką ludzi, którzy nie są w stanie pojąć drzemiącej w niej potencjału. Rozpoczniemy od nowa, jak przez cofnięcie czasu, i choć nic, co jesteśmy w stanie zrobić, nie cofnie poczynionych już zniszczeń, to gwałtownym ruchem powstrzymamy rozlew wody znad pękającej tamy. To już zmierzch mugolskiego panowania, pod wodzą Czarnego Pana powstaniemy: znów dumni! Znów godni! Znów w chwale! Nieograniczeni niemagicznym zaborem wzniesiemy fundamenty w pełni magicznego świata, stawiając pierwsze kroki w drodze ku doskonałości. Taka jest wola wszechpotężnego Lorda Voldemorta, Czarnego Pana - powtórzył, podnosząc głos, mówił pewnie, mówił z dumą, nie musząc wkładać wysiłku w emocjonalne słowa, pokładał w swoim przywódcy niezachwianą i pełną wiarę, nigdy nie poddając jego żądań krytycyzmowi. Mroczny Znak, który widniał na jego ramieniu, dawał temu rękojmię. Słowa szukały podatnego gruntu, miały zasiać ziarna, które zakiełkują nowym porządkiem. Miały utknąć w sercach czarodziejów jak cierne, w chwilach zwątpienia przypominając o swojej obecności - i odciągając ich od ruchów wymierzonych przeciwko Rycerzom Walpurgii.
5, noc | Rycerze | Staffordshire
Wyprostował się - dumnie - gdy Czarny Pan zwrócił się bezpośrednio do niego, łaskawe słowa, które wypowiedział, pozwalały uwierzyć w sukces ostateczny dzisiejszej operacji. Nie musiał podnosić głosu, nie musiał akcentować swojej pozycji, by każdy pośród zgromadzonych doskonale zdawał sobie z niej sprawę. Nie pozwolicie, wybrzmiało z mocą, wybrzmiało jak rozkaz, złożony przed Czarnym Panem musiał zostać dotrzymany. Niezależnie od tego, co miały przynieść nadchodzące dni, w żadnym wypadku nie mogli wpuścić na te ziemie Zakonu Feniksa. W żadnym. Słusznie wskazywał na wątpliwości, które nazajutrz miały błysnąć w dogasającym żarze, na kiełkujące wątpliwości, wymykające się z dzisiejszych popiołów. Te ziemie miały swoje tradycje, musieli wyplewić je aż do gruntu. Zadbać o to, by dzisiejsze zwycięstwo nie poszło na marne, nie zostało wyparte pierwszym buntem. By zostało w sercach tutejszych na dłużej, truchlejącym strachem, niesioną pieśnią, szmaragdowym blaskiem Mrocznego Znaku. Pochylił się przed panem, przyjmując przedłożone rozkazy, prostując się dopiero po tym, jak ich wyminął - schodząc z podestu. Milczał, obserwując jego sylwetkę, przez którą rozstępowały się tłumy. Jego potęga była zatrważająca.
5, noc | Rycerze | Staffordshire
- Jego ciało opowie to za niego - odpowiedział na słowa Deirdre, skinąwszy głową Sigrun, spojrzeniem badając oddalający się cień puszczonego wolno mugola; jego głos będzie drżeć, jego oczy będą pełne łez, jego dłonie będą gubiły naturalny rytm. Tego, co wydarzyło się dzisiaj w miasteczku, nie oddadzą w pełni żadne słowa, tak samo jak żadne słowa nie wykażą pełni potęgi Czarnego Pana. Miał zanieść ostrzeżenie, opowiedzieć o grozie i strachach, miał wyśpiewać ułożoną tutaj pieśń śmierci, nie on jeden, był pewien, że z miasteczka umknęło znacznie więcej osób, czarodziejów, niewielu jednak pośród nich znajdowało się tak blisko samego oka cyklonu. Miał nadzieję, że nie zawiedzie i dobiegnie bezpiecznie w miejsce, które pozwoli roznieść te wieści. Że wieści wnet obiegną nie tylko te ziemie i okolice, ale i cały kraj, wzdłuż i wszerz, bo oto znaleźli się krok bliżej ku zwycięstwu w imię Czarnego Pana, krok bliżej jego chwały, bliżej rzucanego przez niego cienia i blasku zarazem. - A ruiny dokończą tę opowieść - Będzie brzmiała jak koszmarna bajka, nierealna i okrutna baśń, lecz każdemu, to nie uwierzy, prawdę przekażą zmaltretowane ciała, zawalone budynki i spopielony krajobraz.
5, noc | Deirdre | Wyspa Sheppey
Wstrzymany w napięciu oddech odciął go od tego, co realne, zatrzymując w klatce złudnej przyjemności. Nietrwałej i kruchej, nieprawdziwej, lecz pięknej, przez którą dopiero po pewnym czasie przedarło się brzmienie jej głosu. Jak to jest? To jak piękniejsza od najpiękniejszej z kobiet, jak czulsza od najczulszej, jak namiętniejsza od najnamiętniejszej, czy dało się tę euforię wyrazić słowami? Uderzył ją tylko raz, by zagrabić jej działo i przysunąć bliżej siebie, gwałtownie, bez delikatności, dłonią sięgnął po trzymany przez nią i na wpół rozchlapany kałamarz, nie odbierając go jednak, a wysuwając zeń nasiąknięte tuszem pióro, którego kraniec przyłożył do jej łopatek, zamaszystym ruchem ręki spisując słowa, która same nabiegły na myśl; nachylił się nad nią, gdy pióro sunęło niżej wzdłuż linii kręgosłupa, na pośladki, na uda, szeptał w głos spisywane słowa w namiętnej pasji, o miłości, o euforii, o spełnieniu, o wojnie, która to spełnienie niosła, o przelanej krwi, o wzburzonej krwi, o pasji i o śmierci; gdy skończyła mu się skóra, szarpnął ją za rękę, by odwrócić jej ciało, zsunęło się z kanapy na podłogę, opadł za nią, pisząc słowa dalej, na jej piersiach, na jej brzuchu, na jej łonie, raz za czas przerywając wstrzymanym przez słodki specyfik westchnieniem; w końcu silniejszy spazm wytrącił mu z rąk pióro, sięgnął ustami jej ust, przylegając do niej ciałem i nie bacząc na rozmazany atrament, wziął ją ze sobą w ten rozkoszny taniec, zawłaszczając ją w pełni dla siebie.
16, południe | Eve | Sussex
- Jak ci na imię? - W jego pytaniu wybrzmiewała władcza nuta, nie prosił o odpowiedź, oczekiwał jej, żądał. - Jesteś czarownicą? - dopytał, jeszcze nim zdążyła odpowiedzieć. Oparł się o jeden z wysokich kamieni, pozostałości po dawnej świetności tego miejsca, nie odejmując od niej uważnego spojrzenia. - Udowodnij - zażądał, nie poruszywszy się ni o krok. - Sprowadź światło - Proste zaklęcie w zasięgu każdego - kto nie był mugolem. Czy na pewno nie była jedną z nich? Co tutaj robiła, całkiem sama? Nie ukrywała się?
25, popołudnie | Mathieu | Dover
- Kapitanem portu Dover jest Seamon Watson - zaczął, gdy stawiali pierwsze kroki, spacer nie był długi, ale nie musieli marnować tego i tak krótkiego czasu. - Piastuje tę funkcję od czterech lat, co oznacza mniej więcej tyle, że pamięta zapewne mojego ojca. Czas najwyższy, by poznał również nas. Prymulka twierdzi, że nie dostrzegła u niego żadnej podejrzanej aktywności, ale... sam wiesz jak mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Nie wydaje mi się, by próbował kombinować tuż pod naszym nosem, ma zbyt wiele do stracenia, pychą byłoby jednak kierować się wyłącznie przeczuciem. W końcu to właśnie pod latarnią bywa najciemniej - postawił kołnierz, by uchronić się przed szarpiącym wiatrem. Szli od strony morza, nie widział sensu w przemykaniu przez całe miasto, kiedy mieli cel swojej drogi tak blisko i w tak oczywistym miejscu.
Staffordshire zranili działając szybko i zdecydowanie, przy silnej koordynacji, ale powtórzenie tego samego w sąsiedztwie natrafiłoby zapewne na lepiej przygotowaną obronę, Przewidywalność uczyła wroga obrony. Pytanie - czy rzeczywiście mieli przed sobą wroga? Tereny niczyje zdawały się być przede wszystkim zmęczone - za cenę spokoju mogą być skore współpracować. Z pewnością będą, a jeśli nie - to bez trudu ich przecież do tego poprowadzą. Dzisiejsze spotkane miało ich w tym ostatecznie przekonać.
14, wieczór | Evandra | Londyn
- Jestem ogniem, który biorąc haust powietrza trawi sobą wszystko wokół. Jestem pragnieniem, jakie szuka spełnienia. Płoń dziś wraz ze mną, bo to ciebie chcę, ma chérie. - Przesuwając policzkiem po szorstkości zarostu Tristana, sięgnęła ustami jego ucha. - Zatańczę pod warunkiem, że nie każesz mi czekać aż wrócimy do Dover - mruczeniem zdradziła swoje żądanie, tylko pozornie pozwalając mu zdecydować i lekko przygryzła delikatny płatek ucha. Po co odwlekać to, co nieuchronne, kiedy ciasnota zaprzężonego powozu spełniała wszystkie niezbędne warunki, gdy obite drogim materiałem siedzisko w loży dotychczas się sprawdzało i gdy niewysoka barierka była na wyciągnięcie ręki, dostępna by zatrzeć granicę sekretu.
15, wieczór | Rycerze | Warwickshire
- To on was ocalił! Stoję tu w jego imieniu, jego wola prowadzi moją różdżkę, a jego słowa wypowiadają moje usta! Czarny Pan nie pozwoli, by podobne krzywdy kiedykolwiek jeszcze spotkały naszych braci i siostry czarodziejskiej krwi! Nie opuścił was dzisiaj, nie opuści was nigdy! - Krzyk wyczerpywał. Odbierał ostatki sił, które trzymały go na nogach, ale trzymał głowę wysoko: tak wysoko, jak wysoko potrafił, bo nie miał prawa okazać słabości, bo mroczny znak wijący się na jego przedramieniu nakazywał mu doprowadzić tę sprawę do końca. Za każdą cenę, Sigrun i tak poniosła największą.
17, południe | Evandra | Chateau Rose
Pojedyncza łza wymknęła się spod zaciśniętej powieki i spłynęła w dół policzka, znacząc słoną wilgocią palce ułożonej nań jego dłoni. Nie było go tam ciałem, nie czuła jego obecności. W chwili gdy wyłoniły się upiorne cienie była jak pozostawiona sama sobie. Tkwiąc w bezruchu, ogarnięta ciemnością zaglądała w paszczę otchłani, zupełnie bezsilna i bezradna, pozostawiona jej łasce. Czy gdyby była nieco silniejsza, gdyby nie trzymającą ją w ostrych szponach serpentyna, mogłaby cokolwiek zdziałać? Jak zebrać w sobie moc, stawić czoła bezwzględności trudu?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 29.12.23 1:10, w całości zmieniany 7 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zebrany tłum zdawał się nie zajmować szczególnie jego myśli, podczas gdy zbierał myśli nad przebiegiem przyszłych zdarzeń; wszystko, co miało się dzisiaj wydarzyć, odbije się w kraju silnym echem, być może dotrze dalej, nie mogli pozwolić sobie na najmniejszy nawet błąd. Nie wiedział wiele o szczegółach uroczystości, ich przebiegu, lecz starał się pozostać przygotowany na każdą ewentualność i od wczoraj układał słowa, które mógłby wypowiedzieć, gdyby zaszła taka konieczność; w drodze przywoływał je w myślach, wymieniał jedne słowa na inne, szukając tych najpiękniej brzmiących. W drodze nie odmówił lampki szampana, która pomagała mu zbierać myśli.
1, wieczór | Ceremonia Zwycięstwa | Londyn
- Za nowy wspaniały świat. Za rewolucję! - krzyknął, zbierając do toastu również pozostałych zgromadzonych czarodziejów; na zewnątrz przebywało kilkunastu mężczyzn, niektórzy w otoczeniu dyskretnych pracownic lokalu. Szkło kieliszków uderzyło o siebie, Tristan przechylił własny większym łykiem.
Choć znajdował się całkowicie poza ich rozmową, obserwował ją z rosnącą fascynacją, jakby miał przed sobą wyjątkowo cenne dzieło sztuki - takie wymagające kontemplacji i takie, którego widok potrafi zachłysnąć wielością przemawiających do wyobraźni bodźców. Nie miał wszak przed sobą przypadkowych kobiet, a białego i czarnego łabędzia, kochankę, żywioną namiętną pasją i krwawym oddaniem, i żonę, trawioną podsycanym we wzburzonej krwi ogniem, gorycz i słodycz, trzaskający mróz i ciepły płomień, piekło i niebo, razem stanowiły o doskonałości. Pragnął ich obu, czy mógłby nie pragnąć ich razem? W najdalszych fantazjach podobna wizja wydawała się zbyt piękna, by mogła okazać się rzeczywista. Zmącony alkoholem umysł nie szukał przyczyn, nie zastanawiał się nad kłamstwami i niedomówieniami, nad tym, w ilu jeszcze sprawach oszukany mógł zostać, pragnął zaspokojenia i rozsmakowania się w tym, co właśnie podano mu na srebrnej tacy, pragnął tego, co tu i teraz malowało się przed nim najpiękniejszymi pociągnięciami pędzla przewrotnego losu. Dla niego otaczający ich goście przestali istnieć już parę chwil temu, całkowicie zajęty fascynacją Evandry skierowaną ku Deirdre i iskrami w źrenicach kochanki.
1, wieczór | Ceremonia Zwycięstwa | Londyn
Przymrużył w rozleniwieniu oczy, obserwując subtelne wygięcie szyi Deirdre i utęsknione pocałunki, jakimi została obdarowana przez jego żonę. Czuły spektakl, jaki zadział się na jego oczach, przypominał sen, kuszący, piękny i nasycony niezwykłą, intrygującą namiętnością. Aura tej nocy odciągała od rzeczywistości, tu i teraz tworząc własną, tkaną upojeniem, potem, brutalną cielesnością, a to wszystko skryte za woalem zachwycającej sensualności. Patrząc na nie nie czuł zazdrości, nie tylko dlatego, że brał udział w tych czułościach. Podobał mu się ten widok, ich wspólnych pieszczot, figlarnego chichotu i prowokacyjnej wymiany zdań, o czym świadczyła drapieżnie błyszcząca iskra w oku i uniesiony w górę kącik ust. Splecione w objęciach nagie ciała jego żony i kochanki, przypominały abstrakcyjne dzieło sztuki, od którego nie da się odwrócić wzroku, zawiłe w wydźwięku, lecz jak mocno intrygujące. Wiódł wzrokiem po ich zgrabnych nogach, kuszących biodrach, małych piersiach, długich szyjach, wreszcie złączonych ustach - wkrótce jednak znalazły się przy nim; ich elektryzujący dotyk obdarzył go pieszczotą tak słodką, że już musiała być snem. Rumieniec na twarzy jego żony był zdradliwy, a przez to jeszcze piękniejszy, gdy znów - wraz z nimi - odkrywała nieznane. Wielokrotnie pokazała już, że jej nie doceniał, że intensywność przeżywanych przez nią uczuć i emocji szukała ujścia równie mocno. A pragnienia należało zaspakajać.
2, poranek | Kenneth | Smocze Ogrody
Nachylony nad jedną z gablot miał przed sobą rozpostarty pergamin z rysunkami, obserwując kolejne umieszczone tu egzemplarze; jego ludzie na południowym wybrzeżu znaleźli ślad, który nie należał z całą pewnością do żadnych z przetrzymywanych tu stworzeń, a jednocześnie odpowiadał cechom gatunkowym albionów. Organizacja wyprawy była niezbędne, błąkający się smok stanowił niewyobrażalne zagrożenie dla ich działań, nie do końca odróżniając od siebie strony konfliktu, a miejsca, nad którymi go widziano, należało w dużej mierze do Sussexu. Niedawno pozyskane zaufanie miejscowych nie mogło zostać zniweczone przez smoczy atak niedopilnowanego stworzenia. Kwestią kluczową było oszacowanie jego wieku, a do tego należało poznać jego genealogię, łudzi się, że posiadane poszlaki pozwolą skorelować go ze znanymi sobie okazami. Znał daty lęgów, smok musiał czmychnąć z gniazda zanim pochwycili młode. Ale kiedy? To mogło trwać lata, a mogło dziesięciolecia. Jego rozmyślania przeniósł huk towarzyszący czarodziejowi, który spadł tuż obok gabloty z jednymi z cenniejszych eksponatów tego miejsca. Jeden sprawny ruch sprawił, że różdżka znalazła się w jego dłoni, skierowana prosto na intruza, kiedy nie dostrzegł go w pierwszej chwili; echo niosło stukot twardej podeszwy wysokich oficerskich butów, kiedy zmierzał w jego stronę. Wyciągnięta dłoń pozwalała dostrzec złoty sygnet na jego dłoni pobłyskujący obok obrączki, o ornamentach smoczych łusek i różanych kolców.
2, popołudnie | Deirdre | Kent
Z pospolitej kurwy do namiestniczki stolicy w ledwie kilka lat. Jakie to uczucie, moja słodka Czarna Orchideo? - Nie lubiła, kiedy ją tak nazywał. Już nie, nazwa kwiatu budziła wspomnienia dusznych komnat luksusowego zamtuza, ale nie powinna zapominać, że bez niego nie osiągnęłaby niczego. - Zastanawiałaś się kiedyś, jakby to było, wciąż klękać dzisiaj przed każdym, kto zabrzęczy sakiewką? - Drwina miała sprowadzić ją na ziemię, lecz kiedy wpatrywał się w nią roziskrzonym spojrzeniem nie myślał o Londynie, o jej tytule, ani o zaszczytach, myślał o minionej nocy; przymrużone leniwie oczy zdradzały zadowolenie z pieszczoty jej smukłej dłoni.
16, popołudnie | Mathieu | Chateau Rose
- Będziesz potrafił ją zatrzymać? - zapytał wprost, nie chciał zgodzić się na przyszłość, w której będzie musiał stawać przeciwko własnej rodzinie. Musiał wiedzieć - że pozostaną w tym sojusznikami. Od histerycznej rozmowy z Elvirą w Nowy Rok z dużą rezerwą podchodził do wyzwoleniowych frontów. Miał trzy siostry, zawsze je szanował, Evandrze pozostawiał swobodę, wierząc, że jej nie nadużyje - nie wiedząc zresztą, jak srogo się w tym mylił. Lecz żadna z nich nie chciała nigdy być postrzegana jako wywrotowiec.
15, południe | Deirdre | Kent
Sandwich było senne jak zwykle. Kiedy świstoklik wyrzucił ich nieopodal miejskiego rynku, wzdłuż którego skąpanych w wiosennej mrzawce przemykało ledwie kilkoro czarodziejów, wyprostował się prędko, czując zapach tutejszej bryzy. Dawno już nie było go w tej miejscowości, a przecież, choć niewielka, stanowiła nieprzerwanie jeden z kluczowych punktów jego hrabstwa. Wyciągnął dłoń na bok, odnajdując ramię swojej towarzyszki, by pomóc jej utrzymać równowagę po gwałtownej teleportacji. Elegancka czarna szata ściągała uwagę, i słusznie, bowiem jego obecność tutaj była sygnałem skierowanym do tutejszych - podkreślona mocniej lordowskim sygnetem założonym na czarną skórzaną rękawicę. Pierścień był oznaką jego władzy nad tym terenem.
30, popołudnie | Mathieu | Kent
Próbował odnaleźć siebie - własną krew - poczuć bicie własnego serca, krzykiem rozedrzeć ściskającą serce pięść, czy ty chcesz się pozbyć więzienia, Morrigan? Nie zabijesz mnie. Nie w ten sposób. Zatrzymaj się, nakazuję ci. Wracaj, skąd przyszłaś, powtarzał jak mantrę, szukając tego bólu, mimo bólu, koncentrując się na miejscach, w których go wyczuwał. Chciał poczuć go mocniej, chciał poczuć go sobą, chciał poczuć go własnym ciałem; zacisnąć pięści, własną manierą zadrzeć brodę unieść dłonie przed siebie, wierzchem ku górze. Każda cząstka duszy szukała połączenia z ciałem, czucia skóry, krwi, oddechu, otarć ubrań, smagnięć wiatru, powietrza. Żył i będzie żył.
- Zawsze i wszędzie będę z tobą kroczyć. Kocham cię - szepnęła z ciepłym uśmiechem, szczerze poruszona słowami Tristana. Nowym blaskiem rozświetla każdy jej dzień, poszerzając horyzonty i wskazując możliwości tam, gdzie nikt inny ich nie widzi. To jego bezpośrednia bliskość sprawia, że czuje się bezpiecznie. Odwróciwszy się w kierunku lustrzanej tafli obrazu przeszli do następnego zadania.
4, popołudnie | Timothee | Kent
Obserwował wysiłki Timotheego w ciszy, przynajmniej takiej, na jaką pozwalały jęki i pomruki pochwyconego jeńca, uważnie wsłuchując się w melodię wypowiadanej inkantacji i uważnie obserwując ruch jego nadgarstka. Strużka krwi pod jego nosem była jasnym znakiem, miał dość, ale wcześniej musiał zrozumieć, w czym popełniał błąd.
5, popołudnie | William | Kent
Ciągnąc głowę dłońmi w dół, jak wcześniej, zastygł nagle w bezruchu. Czy ty mnie ponaglasz, Morrigan? Czy ty wiesz więcej niż ja? Czy ty wiesz, że nic tu nie znajdziemy? Czy wiesz, dokąd powinienem iść? Nie tu miał być teraz, czy to próbowała mu powiedzieć? Oddychał ciężko, szukając równowagi, usiłując pozbyć się dreszczu nieznośnie mrowiącego skórę. Uniósł spojrzenie w górę, dostrzegając czarnego ptaka kierującego się na wschód. Czy to możliwe? Czy to szaleństwo zaczynało przez niego przemawiać? Stał tak chwilę, wpatrzony w jego lot, przecież wiedział. Wiedział, że to jej kształt. Jej moc. Jej manifestacja.
9, o świcie | Evandra | Chateau Rose
- Bonjour, mon amour - zwrócił się do niej miękko, gdy tylko dostrzegł, że drgnęły jej powieki. Opuścił dłonie niżej, uwagę skupiając na niej, czy to już? - Bienvenue à la maison - dodał, gdy niecierpliwość brała górę. Obserwował ją z uwagą, chcąc upewnić się, że słowa uzdrowicieli nie zostały tylko rzucone na wiatr. Wciąż źle spał, sińce pod oczami pogłębiły się tej nocy, a szrama na policzku nie zdążyła się wygoić.
10, popołudnie | Deirdre | Biała Willa
Nieopanowany i bezmyślny drapieżnik nigdy nie będzie przydatny niezależnie od tego, jak ostre będzie miał kły. - Deirdre wydawała mu się zbyt pochłonięta samą sobą, by sprostać wyzwaniu. Dziś zachowywała się jak zafascynowana nowym zjawiskiem, co nie znaczyło wcale, że zajmie się obowiązkami matki. Czy powinien przysłać jej więcej służby? Nie mógł być tak rozrzutny, niebawem konieczny będzie też guwerner, a już odnalezienie kogoś równie oddanego, co Agatha, nastręczy nie lada problemów.
29, popołudnie | Rodzina | Chateau Rose
Przygotowania do ceremonii przede wszystkim musiały zajść szybko. Niezręczny ciąg zdarzeń został przerwany trzeźwą propozycją Evandry, z którą musiał się zgodzić - i z którą pogodził się również Mathieu. Nie mogli sobie pozwolić na dłuższe narażanie na szwank reputacji, nie tylko jego, ale ich wszystkich - a czas na jego kuzyna nadszedł już dawno. Najważniejszym było uniknąć skandalu i wyciszyć plotki, którym zaślubiny miały wreszcie położyć ostateczny kres. Wierzył, że związane z tym obowiązki skutecznie odciągną też myśli jego żony od ostatnich zdarzeń, których groza pozostała przecież tajemnicą dla towarzystwa, nawet jeśli konieczność ich podjęcia dały jej łyk wolności, której mieć teraz nie powinna. Złudna nadzieja, gdy sam przestać o tym myśleć nie potrafił - wciąż czuł w nozdrzach ziemisty zapach piwnicy, duchotę zmieszaną z krwią i smak jej łez. W jednym dniu niemal utracił ich dwoje - Evandrę i nienarodzone dziecko. Po tym, jak naraziła się bezmyślnie. Nie była to najlepsza chwila na zabawę, lecz ostatecznie chodziło o układ, którego należało dopilnować. Szczęśliwie lub nie, ich dzisiejsi goście hucznego przyjęcia ani szampańskich nastrojów gospodarzy nie oczekiwali.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 27.12.23 2:11, w całości zmieniany 2 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
1, o świcie | Evandra | Chateau Rose
Patrząc na nią czuł tę dotkliwą tęsknotę, która nie pozwoliła mu zeszłej nocy skupić myśli nad manifestem, nad którym myślał od dłuższego czasu; niemal bolesna wkradała się w serce, oplatając je bolesnym cierniem i nie pozwalając ni chwili odprężyć się ciału. Oczywiście, że mu jej brakowało, czy rzeczywiście po to szukał jej tak rozpaczliwie, by stracić ją zaraz po tym, jak ją odnalazł i ocalił przed straszliwym losem? Tracił ją w snach i tracił ją naprawdę, choć wiedział przecież, że czasu cofnąć się nie dało. Że nic nie mogło zmienić tego, co zrobiła, tak lekkomyślnie nadwyrężając jego zaufanie - i narażając ich dziecko. Cóż mógł teraz zrobić, czy miał obdarować ją nim ponownie, jakby nic się nie stało, pozwolić jej znów popełnić te same błędy? Ciche słowa jej przeprosin przerwały ciszę dźwięcznie jak poranny śpiew ptaków zza okna.
3, poranek | Evandra | Chateau Rose
Jej usta smakowały słodyczą, której zakosztował z więcej niż przyjemnością. Może rzeczywiście chwila odprężenia dobrze im zrobi, wystarczy, że nie będą się ociągać. Dźwignął ją na pobliski stół, nie dbając o przewracający się świecznik, za dnia nie płonął, kilka starych ksiąg posypało się w nieładzie na drewniany parkiet. Drzwi komnaty pozostały uchylone, podobnie jak niedalekie przejście otwierające drogę na słoneczny taras, gdzie w blasku komety, owładnięci trwogą, przybysze z Hawru oczekiwali zapewne ich towarzystwa. Pośpiesznym gestem zadarł materiał jej sukni ponad udo, dźwięcznie błysnęła klamra jego pasa. W pasji roztopią tę złość, w pasji znów odnajdą harmonię.
17, południe | Melisande | Chateau Rose
Pukanie do drzwi niosło melodię przeszłości. Jeszcze nie tak dawno wybrzmiewało codziennie, a teraz - teraz wydawało się, że minęły całe wieki. Corbenic znajdowało się daleko stąd, widywał ją zdecydowanie rzadziej niż powinien i niżeli pragnął, przed kilkoma tygodniami przeżywając prawdziwy kryzys - pragnąc jej obecności bardziej, niż kiedykolwiek indziej. Ciche dni z żoną, niepewność nowej mieszkanki Chateu Rose, Corinne, zezłoszczone spojrzenia najmłodszej z sióstr, świat sprzysiągł się przeciwko niemu, rzucając pod nogi kolejne kłody. Był pewien, że miałaby wtedy dla niego dobrą radę lub rozrzedziła atmosferę przy stole własnym uśmiechem, ale tak trudno było oswoić się z myślą, że nic nie będzie już takie jak wcześniej, że Melisande tu nie wróci. Podkreślała to całą sobą, gdy przestąpiła próg jego gabinetu, przywdziewając strój, który nie miał w sobie ni jednego elementu, który mógłby się skojarzyć z dawnym domem. Ciężko i trudno było ujrzeć ją w takim wydaniu, lecz jednocześnie Tristan wiedział - że taka właśnie była kolej rzeczy.
30, popołudnie | Mathieu | Chateau Rose
Miniatura albiona z ichniejszego rezerwatu pełzała mu pomiędzy palcami, rozpościerając delikatne błoniaste skrzydła; błyszczące pazurami łapy maszerowały i przeskakiwały przez kolejne przeszkody na dłoniach, a drobna paszczka raz za razem chwytała oddech, chcąc wyrzucić z siebie płomień ognia, choć spomiędzy szczęk wymykał się tylko rzadki dymek. Obracał dłonią, pozwalając mu pokonywać dalszą odległość, przyglądając się figurce z zaintrygowaniem. Została wykonana i podarowana mu przez lokalnego artystę, po drodze stając się obiektem transmutacyjnych ćwiczeń Evandry, za sprawą których została ożywiona. Obserwował - z zaciekawieniem - ruch jego mięśni, gdy dzieło zostało ożywione, znacznie lepiej ukazywało detale podkreślone dłutem twórcy, a on zastanawiał się nad ich poprawnością, z wolna dostrzegając kruszejące się fragmenty. Figurka była chyba jednak zbyt delikatna jak na podobne ekscesy, ruchem łap zostawiała na jego skórze białe fragmenty przypominające bardziej odciski nóg kaczek, niż ślady smoka. Na blacie kawkowego stolika obok wspierał wyprostowane skrzyżowane nogi, obok leżała szklaneczka wypełniona szmaragdowym Toujour Pour i świeżo otwarta butelka alkoholu, a także kilka połówek świeżych moreli.
Na obrzeżach Londynu, co jeszcze jakiś czas temu nie byłoby możliwe bez wzbudzenia popłochu wśród mugolskiej ludności, czyż to nie było piękne, że magia mogła zatriumfować i objawić się w takim miejscu w pełnej chwale? Jeszcze w powozie, nim dotarli na miejsce, mówił o tym: o tym, że dziś stawiali pierwszy krok na gruzach dawnego, ignorując dramatyczny podział kraju snuł fantazje o nowym świecie, w którym czarodzieje czystej krwi zyskują należne im przywileje i którym oddawany jest należny im szacunek. O świecie doskonałym, w którym najdawniejsza magia prowadzi do rozkwitu i dobrobytu całej czarodziejskiej społeczności - kierowanej jednak przez tych, w rękach których moc leżała największa. Mówił o pięknie czystej krwi, jej wyjątkowości, niezwykłej mocy, sile charakteru i drzemiącej w niej potędze.
Był zmęczony i pragnął snu, ale w swoim zmęczeniu wydawał się też mało świadomy - święto miłości świętował w tym roku intensywniej, niż kiedykolwiek wcześniej, przekonany o tym, że odpoczynek należał mu się jak nigdy, ale i o tym, że po raz pierwszy święto to wyglądało właśnie tak, jak powinno, z dala od mugolskich miotów. Nade wszystko jednak czas ten mógł spędzić z dwiema kobietami, które kochał i których pożądał, nie kryjąc już żadnych pragnień i z chwili na chwilę pojmując, jak wielkim skarbem była zarówno jego żona, jak i kochanka. Rzadko odnajdywał chwile trzeźwości, obok namiętności odnajdując przyjemności w tańcu, winie, używkach i nieprzyzwoicie wobec powszechnie panującego głodu bogatych ucztach. Smoczy pazur, który mu zaoferowała, zmieszał się z krwią i z wolna odzywał, mgliście oddzielając rzeczywistość od snu i pozwalając ciału na wysiłek, na który to nie miało już sił.
Języki ognia wspinały się po drzewach, krzewach, ciałach czarodziejów, ognisty gejzer buchał żarem. Płonęła ziemia, płonęło też niebo, tysiącem spadających gwiazd. Zlany z czernią nocy zatoczył koło nad terenem, oceniając skalę zniszczeń i nie dowierzając temu, czego właśnie stał się świadkiem. Ta moc, ta siła, ta potęga, którą poczuł na szlaku, musiała być nierozerwalnie połączona z blaskiem komety. Jak i dlaczego - tego nie rozumiał. Czy to te moce, moce pradawnych duchów, wpierw ściągnęło kometę, a potem strąciło ją bezdusznie z gwiezdnego firmamentu? Czym była? Czy miała przynieść coś oprócz tej niewyobrażalnej katastrofy?
- Nierozliczone:
- 08.07 https://www.morsmordre.net/t10303-latarnia-morska#366021
11.07 https://www.morsmordre.net/t519p135-ogrody#367118
05.08 https://www.morsmordre.net/t8086p45-tytan#372799
09.08 https://www.morsmordre.net/t11864p15-namiot-rodu-rosier#378439
14.08 https://www.morsmordre.net/t511-pokoje-goscinne#376839
13.09 https://www.morsmordre.net/t2774p135-wyspa-achill#378062
25.09 https://www.morsmordre.net/t511p15-pokoje-goscinne#383289
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 2 z 2 • 1, 2
Tristan Rosier
Szybka odpowiedź