Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk
Landguard Fort
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Landguard Fort
Landguard Fort to fortyfikacja wojskowa umiejscowiona w ujściu rzeki Orwell, na obrzeżach miasta Felixstowe. Jej historycznym zadaniem była ochrona portów Harwich i Ipswich. Za czasów króla Jamesa I, bunkry i mury przekształcono w obszerny fort otoczony wałami. W późniejszych latach dobudowano baraki na twierdzę, aż w końcu Landguard Fort stał się bastionem, przy którym dziś, przez wzgląd na ogarniającą Anglię wojnę w porcie stacjonuje mugolska marynarka wojenna. Fort uznaje się za twierdzę nie do zdobycia, wokół tereny są zabezpieczone, a wszystkie wrogie jednostki zostają natychmiast zlikwidowane przez maszynerię. Czarodzieje zwykle nie zapuszczają się w te rejony, chociaż nadbrzeże obfituje w roślinne ingrediencje. To tu można spotkać skupiska szczwołu plamistego i alihotsy.
Runcorn podjęła ryzyko i zamiast skierowania się w miejsce, które już na pierwszy rzut oka wydawało się zupełnie puste i bezpieczne, zdecydowała się skręcić w prawo, do pomieszczenia, w którym znajdował się jeden z mugoli. W chwili, w której kobieta weszła do środka, obrócił głowę. Jego wzrok był czujny i skoncentrowany, ale szybko zmienił się w niepewny i skonfundowany. Gdy Runcorn uniosła dłoń z różdżka w jego kierunku wykonał krok w tył, prawie potykając się o krzesło, z którego ledwie wstał. Czar pomknął w jego stronę, lecz minął go, uderzając w ścianę. Wykorzystał to od razu, zrywając nauszniki, które zsunęły mu się na kark w jednej chwili i chwytając za broń, którą miał wetkniętą w kaburę. Niewielkie urządzenie mieszczące mu się w dłoni nie wyglądało dla Rity obco — chociaż nie wiedziała, w jaki sposób mugole tego używali, jako wiedźma strażniczka miała szansę obserwować u niemagicznych tego typu broń i to właśnie ta wydawała się najczęściej stosowana. Mała, poręczna i piekielnie szybka. Metal szczęknął, a mugol otworzył usta, próbując coś wykrzyczeć, ale nim w pomieszczeniu rozległo się echo wystrzału, w progu stanął Macnair, który z mistrzowską precyzją sięgnął po białą magię i obezwładnił strażnika nim ten zdołał cokolwiek zrobić. Sparaliżowany mężczyzna runął na ziemię, nie będąc w stanie nic zrobić. Czarodzieje przeciwko pojedynczym strażnikom zachowywali wciąż miażdżącą przewagę, lecz czas nieubłaganie uciekał, fort był olbrzymi — musieli przygotować się na najgorsze i na to, że przyjdzie im dokonać odpowiednich decyzji, gdy przyjdzie na to właściwa pora. Travers, który szedł jako ostatni po raz kolejny sięgnął po magię transmutacyjną, bezbłędnie i dokoskogale upodabniając czarodziejów do otoczenia.
Kierując się w lewo, cała trójka pozostawała niewidoczna dla zwykłego, niemagicznego oka. Pozostawiając za sobą unieszkodliwionych mugolskich strażników kierowali się w stronę zbrojowni, przekraczając korytarz za korytarzem, pomieszczenie za pomieszczeniem. Wiele z nich była całkiem pusta, niektóre wyglądały jak ubogie kwatery do spania, które obejmowały drewniane lub metalowe prycze, puste regały, stoły. Zgodnie z tym, co już wiedzieli czarodzieje fort rzeczywiście wydawał się stosunkowo pusty — to jednak miało się wkrótce zmienić. Wiedzieli już o tym, że do Languard Fortu nadciągały posiłki. Czarodzieje szli spokojnie, ostrożnie — nie napotykając na nikogo aż dotarli do starej zbrojowni. Kiedy otworzyli drzwi do pomieszczenia, pierwsze, co mogło rzucić im się w oczy to zupełnie inna niż wcześnie posadzka, a właściwie jej część, zupełnie, jakby jasne płyty zostały namalowane lub nałożone — z pewnością nie były integralną częścią pomieszczenia. Podłoga w całym porcie na tym poziomie była wykonana z kamienia, jeszcze tego, który pamiętał wojnę z Duńczykami. Ta tutaj przypominała bielejące brukowe płyty. Doświadczony czarnoksiężnik, dość dobrze obeznany z klątwami szybko mógł dostrzec, że na niektórych płytach wyryte są głęboko i wyraźnie runy, których znaczenie doskonale znał. Manannan mógł dostrzec po swojej prawej stronie, na ziemi niewielką figurkę, dalej skrzynie, a na nich beczki z prochem. Wyglądały jednak na bardzo stare. Skrzynie wydawały się nowsze i na każdej znajdowało się namalowane czerwoną farbą cyfrowo literowe oznaczenie. Patrząc na nie wszystkie, następowały po sobie: USGB551748, 49 i 50. Dalej znajdowały się inne szafy, lecz wszystkie były zamknięte. Rita po lewej stronie miała skrzynię z wysypanym zbożem, dalej szybko zauważyła, że na starych, drewnianych wieszakach, zamiast mieczy i stworzonych na nie regałów i stojaków powieszona była mugolska broń — różnego rodzaju i różnych rozmiarów strzelbo podobne narzędzia. Biorąc pod uwagę cztery sporej wielkości meble, mogło ich być łącznie kilkadziesiąt. Środkowa szafa pozostawała zamknięta, a jej zawartość nieznana. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowały się drzwi. Z daleka dało się także dostrzec, że posiadały sześć metalowych zasuw i jeden zamek. Przed nimi, w ziemi na jednej z ostatnich płyt, stał niski postument ze złotą, krągłą tacką.
Tura ósma Na odpis macie czas do 10 grudnia godz: 20:00.
Kameleon: ST wykrycia Drew 204 4/5
ST wykrycia Manannana: 138 1/5
ST wykrycia Rity: 140 1/5
Żywotność:
Drew: 244/244
Manannan: 260/260
Rita: 222/222
Energia magiczna:
Drew: 34/50
Manannan: 37/50
Rita: 40/50
Kierując się w lewo, cała trójka pozostawała niewidoczna dla zwykłego, niemagicznego oka. Pozostawiając za sobą unieszkodliwionych mugolskich strażników kierowali się w stronę zbrojowni, przekraczając korytarz za korytarzem, pomieszczenie za pomieszczeniem. Wiele z nich była całkiem pusta, niektóre wyglądały jak ubogie kwatery do spania, które obejmowały drewniane lub metalowe prycze, puste regały, stoły. Zgodnie z tym, co już wiedzieli czarodzieje fort rzeczywiście wydawał się stosunkowo pusty — to jednak miało się wkrótce zmienić. Wiedzieli już o tym, że do Languard Fortu nadciągały posiłki. Czarodzieje szli spokojnie, ostrożnie — nie napotykając na nikogo aż dotarli do starej zbrojowni. Kiedy otworzyli drzwi do pomieszczenia, pierwsze, co mogło rzucić im się w oczy to zupełnie inna niż wcześnie posadzka, a właściwie jej część, zupełnie, jakby jasne płyty zostały namalowane lub nałożone — z pewnością nie były integralną częścią pomieszczenia. Podłoga w całym porcie na tym poziomie była wykonana z kamienia, jeszcze tego, który pamiętał wojnę z Duńczykami. Ta tutaj przypominała bielejące brukowe płyty. Doświadczony czarnoksiężnik, dość dobrze obeznany z klątwami szybko mógł dostrzec, że na niektórych płytach wyryte są głęboko i wyraźnie runy, których znaczenie doskonale znał. Manannan mógł dostrzec po swojej prawej stronie, na ziemi niewielką figurkę, dalej skrzynie, a na nich beczki z prochem. Wyglądały jednak na bardzo stare. Skrzynie wydawały się nowsze i na każdej znajdowało się namalowane czerwoną farbą cyfrowo literowe oznaczenie. Patrząc na nie wszystkie, następowały po sobie: USGB551748, 49 i 50. Dalej znajdowały się inne szafy, lecz wszystkie były zamknięte. Rita po lewej stronie miała skrzynię z wysypanym zbożem, dalej szybko zauważyła, że na starych, drewnianych wieszakach, zamiast mieczy i stworzonych na nie regałów i stojaków powieszona była mugolska broń — różnego rodzaju i różnych rozmiarów strzelbo podobne narzędzia. Biorąc pod uwagę cztery sporej wielkości meble, mogło ich być łącznie kilkadziesiąt. Środkowa szafa pozostawała zamknięta, a jej zawartość nieznana. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowały się drzwi. Z daleka dało się także dostrzec, że posiadały sześć metalowych zasuw i jeden zamek. Przed nimi, w ziemi na jednej z ostatnich płyt, stał niski postument ze złotą, krągłą tacką.
Kameleon: ST wykrycia Drew 204 4/5
ST wykrycia Manannana: 138 1/5
ST wykrycia Rity: 140 1/5
Żywotność:
Drew: 244/244
Manannan: 260/260
Rita: 222/222
Energia magiczna:
Drew: 34/50
Manannan: 37/50
Rita: 40/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Drew:
Różdżka, oprawiona czarna perła i odłamek granatowego kamienia na łańcuszku, klamra od paska z runą kwitnącego życia (+36 do żywotności), 50 PM, woda, suszone owoce, piersiówka wypełniona Quintinem, mapa fortu.
Nakładka na pas z sakwami:
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29)
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- kameleon (1 porcja, stat. 29)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
Manannan:
- ciemnogranatowy płaszcz z wełny lunaballi (-2 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci; +3 du rzutów k100 na czarną magię, postać otrzymuje 2k3 obr. za każde rzucone czarnomagiczne zaklęcie; ST zaklęć ograniczających swobodę ruchu zostaje podniesione o 6); skórzane wysokie buty, czarne spodnie, skórzane rękawiczki;
- magiczny kompas,
- różdżkę,
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36);
- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +39) (od Drew)
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 15) (od Drew)
Rita:
szata: płaszcz z wełny kudłonia i tkaniny z włókien sierści skocznych czarokrólików + buty obszyte skórą tebo (buty odporne na poślizg, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, -5 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci, +12 do żywotności)
talizman: Runa Przemykającego Cienia (+22 do skradania i spostrzegawczości) w wisiorku z wroną
-różdżka
-oko ślepego (na palcu, w formie pierścienia)
-maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36)
-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja)
w szacie:
-wygaszacz
-miotła bardzo dobrej jakości (pomniejszona)
-kryształ upijajacy
-kryształ teleportujący
-20g tytoniu niskiej jakości (skręcone papierosy w metalowej papierośnicy w wewnętrznej kieszeni płaszcza na piersi)
-skórzana butelka z wodą
-30PM w sakiewce
Czuł ciężar upływającego czasu, kiedy po obezwładnieniu kolejnego z żołnierzy przemieszczali się w głąb fortu, korytarz za korytarzem i pomieszczenie za pomieszczeniem; nie miał pojęcia, ile minut minęło odkąd wyszli z podziemnego tunelu, a tym samym – ile pozostało im do przybycia zapowiedzianych posiłków, ale ani na moment nie opuszczał go wspinający się wzdłuż kręgosłupa niepokój. Nie podobało mu się to miejsce; wydawało się labiryntem, pułapką bez wyjścia, która – gdy wypełni się mugolami – stanie się niemożliwa do przebycia. Żadną z tych myśli nie dzielił się jednak z pozostałymi, zamiast tego mocniej zaciskając różdżkę w palcach i wytężając wzrok i słuch – by nie zgubić ukrytych pod działaniem zaklęcia towarzyszy.
Zatrzymał się dopiero u progu zbrojowni, choć w pierwszej chwili nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co właściwie go zaalarmowało – czy była to obecność mugolskiej broni, czy może wyrytych w posadzce symboli; dla Manannana pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia, ale zdecydowanie magicznych. Zatrzymał na nich spojrzenie, przesuwając nim najpierw po bielonej posadzce, później zahaczając o figurkę szachowego konika, a na końcu unosząc wzrok na drzwi: zabezpieczone ciężkimi zasuwami i zamkiem, tak masywne, że musiały kryć za sobą coś cennego lub niebezpiecznego. Może jedno i drugie. – Pomagali im w tym czarodzieje – odezwał się cicho; zabrzmiało to bardziej jak pytanie, które skierował do znajdującego się gdzieś obok niego Macnaira, nawet nie próbując ukryć odrazy. Z jednej strony – ślady pozostawione przez magię stanowiły coś znajomego, namiastkę prawdziwego świata pośród wzniesionych przez wroga ścian, z drugiej – były też namacalnym dowodem na to, że wśród czarodziejów znaleźli się zdrajcy, gotowi wesprzeć mugolskie wojsko i odwrócić się przeciwko samym sobie. – Mówią ci coś te symbole? Nałożyli tu zaklęcia? – zapytał; jednocześnie zrobił krok do przodu, odbijając nieco w prawo, ale pilnując, by póki co nie nastąpić na żadną z płyt. Pozornie przypadkowe ułożenie znaków, metalowa tacka przed drzwiami i stojąca na uboczu figurka w jakiś mglisty sposób kojarzyły mu się z magicznymi skarbcami; tymi z zamkami bardziej skomplikowanymi niż dziurka od klucza. – Wygląda jak koń szachowy – zauważył, przykucając, żeby przyjrzeć się bliżej figurce. – A te płyty jak szachownica – dodał, bardziej zastanawiając się głośno niż cokolwiek tłumacząc; zarówno Rita jak i Drew z pewnością to widzieli.
Sięgnął dłonią do twarzy, prostując się i pocierając w zamyśleniu brodę; czy to mogło być takie proste? Z jednej strony – czuł kłujące wątpliwości, z drugiej: byli w zbrojowni; jeśli za drzwiami ukryty był jakiś rodzaj broni, to prowadząca do niej droga musiała być taką, którą zaznajomieni z zabezpieczeniami żołnierze mogliby w razie zagrożenia pokonać względnie szybko. – Gdyby go przesuwać tak, jak porusza się koń, da się dotrzeć do tego postumentu – zatrzymując się tylko na płytkach ze znakami – powiedział, rzucając spojrzenie za siebie, jakby chciał bez słów zapytać swoich towarzyszy, co o tym myślą, ale rzecz jasna żadnego z nich nie dostrzegł. Mówił więc dalej. – Najpierw na tą, która wygląda jak dwie litery C, później ten krzyżyk, N, R, F; ta, która przypomina ścięty maszt, no i na końcu tacka. – Zmarszczył brwi. – Sześć płytek za sześć zasuw? – Pozwolił by to pytanie zawisło w powietrzu. – I postument za zamek. Hm. – Ile mogło kosztować ich potknięcie? Klątwę? Wywołanie alarmu? – Co myślisz? – zapytał, robiąc krok w stronę miejsca, gdzie – jak mu się wydawało – stał wcześniej Drew.
| mistrzu gry, będę jeszcze pisać
Zatrzymał się dopiero u progu zbrojowni, choć w pierwszej chwili nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co właściwie go zaalarmowało – czy była to obecność mugolskiej broni, czy może wyrytych w posadzce symboli; dla Manannana pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia, ale zdecydowanie magicznych. Zatrzymał na nich spojrzenie, przesuwając nim najpierw po bielonej posadzce, później zahaczając o figurkę szachowego konika, a na końcu unosząc wzrok na drzwi: zabezpieczone ciężkimi zasuwami i zamkiem, tak masywne, że musiały kryć za sobą coś cennego lub niebezpiecznego. Może jedno i drugie. – Pomagali im w tym czarodzieje – odezwał się cicho; zabrzmiało to bardziej jak pytanie, które skierował do znajdującego się gdzieś obok niego Macnaira, nawet nie próbując ukryć odrazy. Z jednej strony – ślady pozostawione przez magię stanowiły coś znajomego, namiastkę prawdziwego świata pośród wzniesionych przez wroga ścian, z drugiej – były też namacalnym dowodem na to, że wśród czarodziejów znaleźli się zdrajcy, gotowi wesprzeć mugolskie wojsko i odwrócić się przeciwko samym sobie. – Mówią ci coś te symbole? Nałożyli tu zaklęcia? – zapytał; jednocześnie zrobił krok do przodu, odbijając nieco w prawo, ale pilnując, by póki co nie nastąpić na żadną z płyt. Pozornie przypadkowe ułożenie znaków, metalowa tacka przed drzwiami i stojąca na uboczu figurka w jakiś mglisty sposób kojarzyły mu się z magicznymi skarbcami; tymi z zamkami bardziej skomplikowanymi niż dziurka od klucza. – Wygląda jak koń szachowy – zauważył, przykucając, żeby przyjrzeć się bliżej figurce. – A te płyty jak szachownica – dodał, bardziej zastanawiając się głośno niż cokolwiek tłumacząc; zarówno Rita jak i Drew z pewnością to widzieli.
Sięgnął dłonią do twarzy, prostując się i pocierając w zamyśleniu brodę; czy to mogło być takie proste? Z jednej strony – czuł kłujące wątpliwości, z drugiej: byli w zbrojowni; jeśli za drzwiami ukryty był jakiś rodzaj broni, to prowadząca do niej droga musiała być taką, którą zaznajomieni z zabezpieczeniami żołnierze mogliby w razie zagrożenia pokonać względnie szybko. – Gdyby go przesuwać tak, jak porusza się koń, da się dotrzeć do tego postumentu – zatrzymując się tylko na płytkach ze znakami – powiedział, rzucając spojrzenie za siebie, jakby chciał bez słów zapytać swoich towarzyszy, co o tym myślą, ale rzecz jasna żadnego z nich nie dostrzegł. Mówił więc dalej. – Najpierw na tą, która wygląda jak dwie litery C, później ten krzyżyk, N, R, F; ta, która przypomina ścięty maszt, no i na końcu tacka. – Zmarszczył brwi. – Sześć płytek za sześć zasuw? – Pozwolił by to pytanie zawisło w powietrzu. – I postument za zamek. Hm. – Ile mogło kosztować ich potknięcie? Klątwę? Wywołanie alarmu? – Co myślisz? – zapytał, robiąc krok w stronę miejsca, gdzie – jak mu się wydawało – stał wcześniej Drew.
| mistrzu gry, będę jeszcze pisać
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Strażnik nie miał szans obrony przed zaklęciem, dlatego nie zdziwił mnie dźwięk uderzającego o posadzkę ciała. Żył, choć jego kończyny odmawiały posłuszeństwa i pozostawało pytanie na jak długo utrzyma się ten stan rzeczy. Wśród nich byli czarodzieje, wiedzieliśmy o tym, a potwierdzenie tej informacji mogliśmy otrzymać, kiedy po dość długiej wędrówce – na szczęście samotnej – ujrzeliśmy pomieszczenie mające stanowić zbrojownię. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to niepasujące elementy posadzek; nowsze, zdecydowanie bardziej zadbane i odstające wyglądem od reszty. Nie odezwałem się od razu, starałem się poniekąd rozwikłać napotkaną zagadkę, albowiem po chwili zrozumiałem, że nie mogło się to tu znaleźć przypadkiem. Z pewnością magazyn z bronią był dla nich cennym miejscem i musieli chronić go znacznie bardziej niżeli inne, stąd runiczne znaki na powierzchni podłogi będące świadectwem obecności magii. Czy tej plugawej? Szczerze w to wątpiłem, ale wolałem nie wykluczać żadnej możliwości. Przyjrzałem się dokładnie znakom, a przy tym słuchałem Traversa, który podzielał moje zdanie, co do rozwiązania zagadki. Rzadko grywałem w szachy, ale nawet lichy w tę grę wiedział jaki ruch wykonuje koń, jaki nie znalazł się tu przypadkiem. Zastanawiało mnie jednak z jakiego powodu ktoś posłużył się akurat starożytnymi runami, a nie zapadniami, czy innymi rozwiązaniami.
Stojąc w bezpiecznej odległości od płyt rozpocząłem wędrówkę wzrokiem po znakach, które wymienił Travers. -Klątwy mają to do siebie, że nie nałożysz ich tak gęsto. Nie będziesz w stanie uruchomić jego działania, nie wpadając przy tym w inną. Takich rozwiązań się po prostu nie stosuje, z resztą na to pomieszczenie wystarczyłaby jedna, ale silniejsza- zacząłem analizę. -Można dwojako rozumieć ich rozrysowanie, bowiem z tej strony wydają nam się narysowane w pozycji prawidłowej, nie odwróconej, a zatem nie mogą świadczyć o przekleństwie. Natomiast musimy wziąć pod uwagę, że osoba odpowiedzialna mogła rysować od drugiej strony i tym samym niektóre znaki by pasowały. Na przykład przy Wunjo- wskazałem dłonią znak najbliżej figurki szachowej – wygląda jak w lustrzanym odbiciu, a zatem z pewnością jest niegroźna Potarłem dłonią brodę próbując wyciągnąć jak najwięcej wniosków. Wiedziałem jednak, że bez prób nie uda nam się nic zdziałać – każda analiza wiązała się z ryzykiem, musieliśmy być na to gotowi. -Jera, Naudhiz, Hagalaz, Raidho, Ansuz, Uruz- wypowiedziałem każdą z run na głos, aby może skojarzyć to z jakimś połączeniem, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Czułem, że były dobrane losowo, być może stanowiły swego rodzaju zamek lub zabezpieczenie. -Podstawa tego skoczka idealnie zmieści się w misie tamtego postumentu- zauważyłem zapewne podzielając myśli Traversa. -Ciąg nic mi nie mówi, myślę że jest jak mówisz. Zasuwy powinny puścić, kiedy przejdziesz dobrą trasą- rzuciłem spoglądając na towarzysza oraz Ritę. Być może powinniśmy sprawdzić wpierw to pomieszczenie, ale czas nas gonił – nie wiedzieliśmy, kiedy nadejdą posiłki. -Do dzieła- dodałem wymownie rezygnując z zaklęcia odkrycia klątw. Nie znali się na tej sztuce nader dobrze, a ponadto rozkład znaków w żaden sposób nie przypominał mi technik dobrze znanej dziedziny.
Stojąc w bezpiecznej odległości od płyt rozpocząłem wędrówkę wzrokiem po znakach, które wymienił Travers. -Klątwy mają to do siebie, że nie nałożysz ich tak gęsto. Nie będziesz w stanie uruchomić jego działania, nie wpadając przy tym w inną. Takich rozwiązań się po prostu nie stosuje, z resztą na to pomieszczenie wystarczyłaby jedna, ale silniejsza- zacząłem analizę. -Można dwojako rozumieć ich rozrysowanie, bowiem z tej strony wydają nam się narysowane w pozycji prawidłowej, nie odwróconej, a zatem nie mogą świadczyć o przekleństwie. Natomiast musimy wziąć pod uwagę, że osoba odpowiedzialna mogła rysować od drugiej strony i tym samym niektóre znaki by pasowały. Na przykład przy Wunjo- wskazałem dłonią znak najbliżej figurki szachowej – wygląda jak w lustrzanym odbiciu, a zatem z pewnością jest niegroźna Potarłem dłonią brodę próbując wyciągnąć jak najwięcej wniosków. Wiedziałem jednak, że bez prób nie uda nam się nic zdziałać – każda analiza wiązała się z ryzykiem, musieliśmy być na to gotowi. -Jera, Naudhiz, Hagalaz, Raidho, Ansuz, Uruz- wypowiedziałem każdą z run na głos, aby może skojarzyć to z jakimś połączeniem, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Czułem, że były dobrane losowo, być może stanowiły swego rodzaju zamek lub zabezpieczenie. -Podstawa tego skoczka idealnie zmieści się w misie tamtego postumentu- zauważyłem zapewne podzielając myśli Traversa. -Ciąg nic mi nie mówi, myślę że jest jak mówisz. Zasuwy powinny puścić, kiedy przejdziesz dobrą trasą- rzuciłem spoglądając na towarzysza oraz Ritę. Być może powinniśmy sprawdzić wpierw to pomieszczenie, ale czas nas gonił – nie wiedzieliśmy, kiedy nadejdą posiłki. -Do dzieła- dodałem wymownie rezygnując z zaklęcia odkrycia klątw. Nie znali się na tej sztuce nader dobrze, a ponadto rozkład znaków w żaden sposób nie przypominał mi technik dobrze znanej dziedziny.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Gdy przemierzając korytarze, w końcu dotarliśmy do pomieszczenia na ich końcu (a może to dopiero początek?), moją uwagę niemal od razu zwróciła podłoga. Ta zdawała się być odrealniona, niepasująca do tego pomieszczenia i szczerze wątpiłam, aby był to przypadkowy zabieg. Travers miał rację, to nie mogła być robota mugoli. Dostrzeżone przez nas runy rysowane na kamieniach, mi pozostawały nieznane. Na szczęście zdawałam sobie sprawę z wiedzy Drew, współpracowaliśmy już razem w kwestii, która pozwoliła mi poznać go od tej strony. Słuchałam więc w ciszy jego słów, jak wyjaśniał, na czym dokładnie może polegać pułapka. Sama rozglądałam się po pomieszczeniu, próbując ogarnąć wzrokiem te wszystkie szafy, dziwne mugolskie pukawki, beczki i napisy. Liczby i numery narysowane na skrzyniach niewiele mi mówiły, były dla mnie przypadkowym zlepkiem znaków, lecz poczułam dziwne ukłucie na myśl, że przydałaby się tu wiedza Augustusa. Spodziewać mogliśmy się już wszystkiego, łącznie z gromadą zakonników w środku, czyhających na nas.
Czas naglił, podeszwy niemal paliły w stopy, musieliśmy ruszać do przodu, Drew miał rację. Chciałam sprawdzić ten teren pod kątem pułapek, obawiając się, czy te nas nie skrzywdzą, ale ostatecznie Macnair dowodził. Znał się na runach, nawet sensownym wydawało się, że przy takich zabezpieczeniach, pułapki byłyby zbędne.
— Te bronie... Jeśli to miejsce jest tak zabezpieczone, to zapewne nie wchodzą tu na co dzień. Musi być jeszcze jedno, bardziej użytkowe. Tu mogą trzymać zapasową broń, albo coś na specjalne okazje... — słowa skierowałam bezpośrednio do moich towarzyszy, zwracając szczególną uwagę na zamkniętą szafę, jednak nie podejmując się ruszenia do niej. Miałam dziwne przeczucie, że czekało na nas coś więcej, coś znacznie gorszego, coś, co spędzi nam sen z powiek, ale nie chciałam czarnowróżyć. Jeśli Cassandra dostrzegłaby moją śmierć w swej wizji, przecież by mi powiedziała... Prawda? Wierzyłam, że nie wpadliśmy w pułapkę, że mieliśmy jeszcze czas, chociaż ten kurczył się niemiłosiernie, że nie Manannan nie rozwiązuje właśnie zagadki, która prowadzi do naszego upadku.
Mnogość broni w tym pomieszczeniu sugerowałaby zabezpieczenie się, lepiej, ale wszystkie leżały na tej dziwnej szachownicy, na którą wolałam nie następować palcem, przynajmniej na razie. Gdybyśmy byli w stanie zalać pomieszczenie wodą, przynajmniej część mogłaby zostać zniszczona, tak samo jak proch czy te dziwne skrzynki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu rur, albo studzienek, czegokolwiek, co odpowiednio naruszone mogłoby nie tylko przeszkodzić naszym wrogom, jak i skutecznie ich zatrzymać. Nie mogliśmy mieć też pewności, co jest po drugiej stronie drzwi, tak więc potrzebowaliśmy rozjaśnić sytuację. Dzięki transmutacyjnym czarom byliśmy niewidoczni, ale doskonale słyszałam moich towarzyszy, lokalizując ich w ten sposób, nawet jeśli nie patrzyłam w ich stronę.
— Abspectus — różdżkę wycelowałam w drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia.
1. rozglądam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu rur wodnych, niepasujących elementów, świeżo modernizowanych elementów, etc. (II + 22 z talizmanu)
2. Abspectus na drzwi naprzeciwko
Czas naglił, podeszwy niemal paliły w stopy, musieliśmy ruszać do przodu, Drew miał rację. Chciałam sprawdzić ten teren pod kątem pułapek, obawiając się, czy te nas nie skrzywdzą, ale ostatecznie Macnair dowodził. Znał się na runach, nawet sensownym wydawało się, że przy takich zabezpieczeniach, pułapki byłyby zbędne.
— Te bronie... Jeśli to miejsce jest tak zabezpieczone, to zapewne nie wchodzą tu na co dzień. Musi być jeszcze jedno, bardziej użytkowe. Tu mogą trzymać zapasową broń, albo coś na specjalne okazje... — słowa skierowałam bezpośrednio do moich towarzyszy, zwracając szczególną uwagę na zamkniętą szafę, jednak nie podejmując się ruszenia do niej. Miałam dziwne przeczucie, że czekało na nas coś więcej, coś znacznie gorszego, coś, co spędzi nam sen z powiek, ale nie chciałam czarnowróżyć. Jeśli Cassandra dostrzegłaby moją śmierć w swej wizji, przecież by mi powiedziała... Prawda? Wierzyłam, że nie wpadliśmy w pułapkę, że mieliśmy jeszcze czas, chociaż ten kurczył się niemiłosiernie, że nie Manannan nie rozwiązuje właśnie zagadki, która prowadzi do naszego upadku.
Mnogość broni w tym pomieszczeniu sugerowałaby zabezpieczenie się, lepiej, ale wszystkie leżały na tej dziwnej szachownicy, na którą wolałam nie następować palcem, przynajmniej na razie. Gdybyśmy byli w stanie zalać pomieszczenie wodą, przynajmniej część mogłaby zostać zniszczona, tak samo jak proch czy te dziwne skrzynki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu rur, albo studzienek, czegokolwiek, co odpowiednio naruszone mogłoby nie tylko przeszkodzić naszym wrogom, jak i skutecznie ich zatrzymać. Nie mogliśmy mieć też pewności, co jest po drugiej stronie drzwi, tak więc potrzebowaliśmy rozjaśnić sytuację. Dzięki transmutacyjnym czarom byliśmy niewidoczni, ale doskonale słyszałam moich towarzyszy, lokalizując ich w ten sposób, nawet jeśli nie patrzyłam w ich stronę.
— Abspectus — różdżkę wycelowałam w drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia.
1. rozglądam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu rur wodnych, niepasujących elementów, świeżo modernizowanych elementów, etc. (II + 22 z talizmanu)
2. Abspectus na drzwi naprzeciwko
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k100' : 15
#1 'k100' : 44
--------------------------------
#2 'k100' : 15
Starał się nadążać za słowami Drew, w stosunkowo prosty sposób wyjaśniającego zawiłości związane z nakładaniem klątw, jednocześnie spojrzeniem przesuwając po kolejnych znakach; miał nadzieję, że Macnair miał rację – i że żadne paskudne przekleństwo nie przyczepi się do niego, kiedy tylko nastąpi stopą na pierwszą z białych płytek. Spoglądał na nie nieufnie, za wszelką cenę starając się zrozumieć, jaka właściwie była ich rola, ale dochodząc jedynie do wniosku, że nałożenie tu czegokolwiek, z czym nie byłby w stanie poradzić sobie mugol, w istocie zdawało się mieć mało sensu. – Wunjo? – powtórzył za Drew, nie mając bladego pojęcia, o której z run mówił; nie dostrzegł też wyciągniętej we właściwym kierunku ręki wciąż niewidzialnego Śmierciożercy, a ciągu kolejnych wymienionych przez niego nazw nie byłby w stanie powtórzyć nawet jeśli bardzo mocno by się skupił, ale może nie miało to znaczenia; nie mieli czasu do stracenia, musieli ruszyć się z miejsca. – Niekoniecznie, jedynym zabezpieczeniem mogą być te drzwi. Te skrzynie wyglądają, jakby ktoś umieścił je tu niedawno – odpowiedział na słowa Rity, rozlegające się gdzieś obok.
No dobra, mruknął do siebie, robiąc kilka kroków w stronę figurki skoczka szachowego; przed jasną krawędzią pierwszego pola zawahał się na ułamek sekundy, ale później wziął głębszy oddech – i pokonał dystans dzielący go od konika, jedynie przez moment zastanawiając się, czy przypadkiem nie robili błędu, i nie powinni byli przemieścić go magią. Odrzucił tę myśl błyskawicznie – mugole nią nie władali – co nie sprawiło jednak, że czuł się mniej głupio, gdy zaciskał palce na figurce, żeby podnieść ją z ziemi. – Idę na pierwsze pole – powiedział w przestrzeń, zdając sobie sprawę, że wciąż był niewidoczny, nie do końca pewien, czy jego towarzysze byli w stanie dostrzec lewitującego skoczka. W głowie zamajaczyły mu wspomnienia dziecięcych zabaw, kiedy razem z kuzynami skakali po masywnych płytach na zamkowym dziedzińcu, udając, że krzyżujące się pod kątem prostym krawędzie obłożone są śmiercionośnymi klątwami; w ten sam sposób przeszedł do najbliższej z run, dwa pola po skosie w lewo i jedno w prawo; zatrzymał się na chwilę, po czym położył konika na płytce z wyrytym symbolem, nasłuchując jednocześnie szczęku metalowej zasuwy. Po sekundzie podniósł go ponownie i ruszył dalej: dwa pola na lewy skos i jedno na prawy; dwa na lewy i jedno na lewy dolny. Płytka po płytce, zbliżał się do drugiej strony posadzki, w końcowym etapie zatrzymując się tuż przed podestem – i ostrożnie umieszczając podstawę figurki na metalowej tacce.
Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, unosząc spojrzenie na drzwi, żeby sprawdzić, czy cokolwiek się stało.
| tu mapka z zaznaczeniem, jak idę
No dobra, mruknął do siebie, robiąc kilka kroków w stronę figurki skoczka szachowego; przed jasną krawędzią pierwszego pola zawahał się na ułamek sekundy, ale później wziął głębszy oddech – i pokonał dystans dzielący go od konika, jedynie przez moment zastanawiając się, czy przypadkiem nie robili błędu, i nie powinni byli przemieścić go magią. Odrzucił tę myśl błyskawicznie – mugole nią nie władali – co nie sprawiło jednak, że czuł się mniej głupio, gdy zaciskał palce na figurce, żeby podnieść ją z ziemi. – Idę na pierwsze pole – powiedział w przestrzeń, zdając sobie sprawę, że wciąż był niewidoczny, nie do końca pewien, czy jego towarzysze byli w stanie dostrzec lewitującego skoczka. W głowie zamajaczyły mu wspomnienia dziecięcych zabaw, kiedy razem z kuzynami skakali po masywnych płytach na zamkowym dziedzińcu, udając, że krzyżujące się pod kątem prostym krawędzie obłożone są śmiercionośnymi klątwami; w ten sam sposób przeszedł do najbliższej z run, dwa pola po skosie w lewo i jedno w prawo; zatrzymał się na chwilę, po czym położył konika na płytce z wyrytym symbolem, nasłuchując jednocześnie szczęku metalowej zasuwy. Po sekundzie podniósł go ponownie i ruszył dalej: dwa pola na lewy skos i jedno na prawy; dwa na lewy i jedno na lewy dolny. Płytka po płytce, zbliżał się do drugiej strony posadzki, w końcowym etapie zatrzymując się tuż przed podestem – i ostrożnie umieszczając podstawę figurki na metalowej tacce.
Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, unosząc spojrzenie na drzwi, żeby sprawdzić, czy cokolwiek się stało.
| tu mapka z zaznaczeniem, jak idę
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Ani Rita, ani Drew nie zdecydowali się ruszyć przed siebie, by wkroczyć w głąb pomieszczenia. Czarownica uważnie rozglądała się po wnętrzu pomieszczenia, ale nie dostrzegła więcej niepasujących, innych elementów niż posadzka. Wnętrze było stare, zaniedbane, zakurzone. Pod sufitem na gęstej sieci pajęczyn mogły czaić się pająki, ale w pomieszczeniu nie było wystarczająco dużo światła, by mogła je dostrzec. Nie zauważyła z pewnością żadnych rur ani kratek kanalizacyjnych. Jeśli takowe były, mogły znajdować się gdzieś pod kraciastą posadzką. Gdy skierowała różdżkę na przeciwległe drzwi, a wiązka zaklęcia oświetlając wnętrze komnaty pomknęła wprost na nie, stalowe zasuwy, zamek podobnie jak obudowa drzwi całkowicie zniknęły, ustępując miejsca obrazowi, który czaił się za nimi — a tam, z daleka Rita mogła dostrzec jedynie rozświetlony korytarz i schody prowadzące w górę, najprawdopodobniej na górną część budynku — może prowadzącą do bastionów. Macnair poświęcił czas analizie znaków na ziemi i wymianie swoich przypuszczeń z Traversem, który jako jedyny: odważny lub lekkomyślny, ruszył przed siebie. Wahanie przed wkroczeniem na kratownicę było słuszne. Już po jego pierwszym kroku biała płytka zatrzęsła się pod nim i zadrżała. Gdy podniósł figurkę konia, pękła, zapadając się w dół. Jasny kamień runął w ciemność, która zaczęła zionąć wraz z zimnem od spodu. Nie było słychać echa jej spadania ani trzasku. To samo stało się z każdą kolejną białą płytą, na którą nastąpił Manannan — pękały i zapadały się jedna za drugą. Jedynie te oznaczone runami pozostały nietknięte, gdy czarodziej układał na nich figurkę szachowego konia. Gdy marynarz ułożył posążek na właściwej jego zdaniem płycie, w pomieszczeniu rozległ się trzask i szczęk trącego metalu. Manannan był pewien, że dochodził od przodu, ze strony drzwi, Rita i Drew, od strony zamkniętej szafy. Niestety wyczarowane okno nie pozwoliło czarodziejom nabrać pewności, czy ustawianie kolejno szachowego konia przyniosło jakiekolwiek rezultaty. Travers poruszał się szybko. Był sprawny fizyczny, miał dobry balans. Kołyszący się pokład na morzu nie stanowił dla niego żadnego wyzwania. Dzięki swojemu doświadczeniu bez problemu dotarł aż na sam koniec pomieszczenia. Kiedy ustawił na cokole konia, zamek ze strony drzwi wyraźnie strzelił, dzięki czemu czarodziej mógł być pewny, że się otworzył, nawet jeśli nie mógł tego zobaczyć. Nim jednak zdołał poinformować o tym towarzyszy biała płyta na której stał zapadła się pod nim.
Tura dziewiąta. Na odpis macie czas do 12 grudnia godz: 20:00.
Manannan, ST zeskoczenia z rozpadającej się płyty wynosi 50, do rzutu dodajesz bonus ze zwinności. Oczywiście możesz wykonać też dowolną inną akcję.
Okręgi na mapce to dziury w ziemi. ST przeskoczenia jednej wynosi 40 (do rzutu dodajecie bonus ze zwinności). Takie samo ST dotyczy przeskakiwania pełnych płyt. Poruszanie się po mapie w ten sposób nie jest akcją, możecie poruszać się po niej tak długo, dopóki będziecie osiągać wymagane ST (rzucacie w szafce).
Kameleon: ST wykrycia Drew 204 5/5
ST wykrycia Manannana: 138 2/5
ST wykrycia Rity: 140 2/5
Żywotność:
Drew: 244/244
Manannan: 260/260
Rita: 222/222
Energia magiczna:
Drew: 34/50
Manannan: 37/50
Rita: 39/50
Manannan, ST zeskoczenia z rozpadającej się płyty wynosi 50, do rzutu dodajesz bonus ze zwinności. Oczywiście możesz wykonać też dowolną inną akcję.
Okręgi na mapce to dziury w ziemi. ST przeskoczenia jednej wynosi 40 (do rzutu dodajecie bonus ze zwinności). Takie samo ST dotyczy przeskakiwania pełnych płyt. Poruszanie się po mapie w ten sposób nie jest akcją, możecie poruszać się po niej tak długo, dopóki będziecie osiągać wymagane ST (rzucacie w szafce).
Kameleon: ST wykrycia Drew 204 5/5
ST wykrycia Manannana: 138 2/5
ST wykrycia Rity: 140 2/5
Żywotność:
Drew: 244/244
Manannan: 260/260
Rita: 222/222
Energia magiczna:
Drew: 34/50
Manannan: 37/50
Rita: 39/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Drew:
Różdżka, oprawiona czarna perła i odłamek granatowego kamienia na łańcuszku, klamra od paska z runą kwitnącego życia (+36 do żywotności), 50 PM, woda, suszone owoce, piersiówka wypełniona Quintinem, mapa fortu.
Nakładka na pas z sakwami:
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29)
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- kameleon (1 porcja, stat. 29)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
Manannan:
- ciemnogranatowy płaszcz z wełny lunaballi (-2 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci; +3 du rzutów k100 na czarną magię, postać otrzymuje 2k3 obr. za każde rzucone czarnomagiczne zaklęcie; ST zaklęć ograniczających swobodę ruchu zostaje podniesione o 6); skórzane wysokie buty, czarne spodnie, skórzane rękawiczki;
- magiczny kompas,
- różdżkę,
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36);
- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +39) (od Drew)
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 15) (od Drew)
Rita:
szata: płaszcz z wełny kudłonia i tkaniny z włókien sierści skocznych czarokrólików + buty obszyte skórą tebo (buty odporne na poślizg, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, -5 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci, +12 do żywotności)
talizman: Runa Przemykającego Cienia (+22 do skradania i spostrzegawczości) w wisiorku z wroną
-różdżka
-oko ślepego (na palcu, w formie pierścienia)
-maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36)
-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja)
w szacie:
-wygaszacz
-miotła bardzo dobrej jakości (pomniejszona)
-kryształ upijajacy
-kryształ teleportujący
-20g tytoniu niskiej jakości (skręcone papierosy w metalowej papierośnicy w wewnętrznej kieszeni płaszcza na piersi)
-skórzana butelka z wodą
-30PM w sakiewce
— Wierzysz, że mugole codziennie idą określoną ścieżką przez runy,aby przejść dalej? — spytałam Manannana, ale bez przekąsu, czy jakiejś dziwnej złośliwości w głosie, jedynie chcąc nakreślić mu, co rozumiem przez słowo zabezpieczenia. Szczerze sądziłam, że żołnierze są na to za durni, ale oczywiście, mieli czarodziejską pomoc... Travers zaryzykował, ruszył, gdy my obserwowaliśmy.
Nie spodziewałam się, że podłoga zacznie się zwyczajnie zapadać. Nie był to strach o towarzysza, czy jego życie, widziałam, jak radził sobie w powietrzu, a jednak coś w sercu zakuło mnie, gdy moje brwi marszczyły się, w odpowiedzi na to zjawisko. Oczywiście, nie mogliśmy podejrzewać, że pójdzie nam prosto... Przeskakiwanie nad tymi wszystkimi dziurami, jeden zły ruch i po nas. Na szczęście, Drew potrafił transmutować się w czarną mgłę, widziałam już to, zaś ja... Ja miałam Metkę. Zaklęcie tworzące okno w drzwiach naprzeciwko wskazało nam oświetlony korytarz i schody prowadzące w górę. Nie dostrzegłam tam nic więcej, więc przerwałam własne zaklęcie. Coś strzeliło w szafie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Była solidna, może kryła się tam tajna mugolska broń, coś, z czego mogliśmy skorzystać, aby zwiększyć własne szanse na powodzenie. Nie spodziewałam się, że wciąż nie wiedzą o naszej obecności, czas naglił. Sięgnęłam więc po własną zmniejszoną miotłę, a następnie wskazałam na nią różdżką.
— Engiorgio — wypowiedziałam czar, a ta rosła w oczach, aby w końcu przyjąć potrzebny mi rozmiar. — Sprawdzę szafę — powiedziałam krótko, tak aby mnie usłyszeli, bo wciąż najpewniej pozostawałam niewidoczną. Ruszyłam w obranym wcześniej kierunku, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że powinnam sprawdzić. Wcześniejszy dźwięk i koń stawiany na tacy otworzył jej solidne drzwi, więc musieliśmy wiedzieć, co kryje się w środku. Wciąż wisząc na miotle, na wszelki wypadek przygotowaną miałam różdżkę, którą ściskałam w prawej dłoni, zaś lewą skierowałam na klamkę szafy i nacisnęłam ją z zamiarem otworzenia i sprawdzenia, co takiego chcieli przed nami ukryć.
przerywam wcześniejsze Abspectus
1. Engiorgio na miotłę (rzut)
2. podlatuję do szafy i otwieram ją, zostaję na miotle
Nie spodziewałam się, że podłoga zacznie się zwyczajnie zapadać. Nie był to strach o towarzysza, czy jego życie, widziałam, jak radził sobie w powietrzu, a jednak coś w sercu zakuło mnie, gdy moje brwi marszczyły się, w odpowiedzi na to zjawisko. Oczywiście, nie mogliśmy podejrzewać, że pójdzie nam prosto... Przeskakiwanie nad tymi wszystkimi dziurami, jeden zły ruch i po nas. Na szczęście, Drew potrafił transmutować się w czarną mgłę, widziałam już to, zaś ja... Ja miałam Metkę. Zaklęcie tworzące okno w drzwiach naprzeciwko wskazało nam oświetlony korytarz i schody prowadzące w górę. Nie dostrzegłam tam nic więcej, więc przerwałam własne zaklęcie. Coś strzeliło w szafie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Była solidna, może kryła się tam tajna mugolska broń, coś, z czego mogliśmy skorzystać, aby zwiększyć własne szanse na powodzenie. Nie spodziewałam się, że wciąż nie wiedzą o naszej obecności, czas naglił. Sięgnęłam więc po własną zmniejszoną miotłę, a następnie wskazałam na nią różdżką.
— Engiorgio — wypowiedziałam czar, a ta rosła w oczach, aby w końcu przyjąć potrzebny mi rozmiar. — Sprawdzę szafę — powiedziałam krótko, tak aby mnie usłyszeli, bo wciąż najpewniej pozostawałam niewidoczną. Ruszyłam w obranym wcześniej kierunku, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że powinnam sprawdzić. Wcześniejszy dźwięk i koń stawiany na tacy otworzył jej solidne drzwi, więc musieliśmy wiedzieć, co kryje się w środku. Wciąż wisząc na miotle, na wszelki wypadek przygotowaną miałam różdżkę, którą ściskałam w prawej dłoni, zaś lewą skierowałam na klamkę szafy i nacisnęłam ją z zamiarem otworzenia i sprawdzenia, co takiego chcieli przed nami ukryć.
przerywam wcześniejsze Abspectus
1. Engiorgio na miotłę (rzut)
2. podlatuję do szafy i otwieram ją, zostaję na miotle
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Spodziewał się wielu rzeczy – zaklęcia zamrażającego go w miejscu, ostrych kolców wysuwających się nagle z posadzki, wycia aktywowanego alarmu – ale nie podłużnego, rozwarstwiającego się niczym przecinająca sztormowe niebo błyskawica pęknięcia, które przemknęło przez środek białej płyty, żeby następnie zamienić się w szczelinę. Głęboką, pozbawioną dna, wypełnioną za to zimnym powietrzem, kojarzącym mu się z zamkowymi lochami albo podziemnym tunelem, który niedawno przemierzał; ciągnącej go prosto w swoje odmęty. – Krakenia mać! – zdążył jedynie zakląć, zmuszony do ratowania się odskokiem w bok. Zachwiał się; jego stopa zawisła na ułamek sekundy ponad kolejną płytą, ale nie mógł zatrzymać się w miejscu, bo i ona zaczęła pękać – przeskoczył więc na kolejną, ciesząc się poniekąd, że zdziwienie i inne emocje przebiegające przez jego twarz pozostawały niewidoczne – i dopiero po sekundzie orientując się, że kamienny kwadrat z wyrytą runą okazał się stabilny. Odetchnął, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. – Płyty z symbolami się nie ruszają, idę dalej – poinformował swoich towarzyszy; szczęk metalu sprawił, że uniósł jeszcze głowę, ale rzucone przez Ritę zaklęcie przykryło drzwi – pozostawało mu więc mieć nadzieję, że przynajmniej częściowo jego teoria okazała się słuszna.
Podróż przez posadzkę ciągnęła mu się w nieskończoność, zwieńczoną jednak upragnionym szczęknięciem zamka; to już nie mogła być pomyłka, odwrócił się więc przez ramię, gotów posłać Ricie i Drew triumfalny uśmiech, ale nim zdążyłby to zrobić, ostatni z fragmentów podłogi zapadł się pod nim, a on sam poczuł nagle, że spada w dół.
Zareagował instynktownie; pozbawiony oparcia zbyt mocno, żeby tym razem próbować odbić się i odskoczyć na bok, zrobił pierwszą rzecz, która w chwili paniki przyszła mu do głowy: zacisnął mocno powieki, starając się zmusić swoje ciało do animagicznej przemiany. Nie wiedząc, czy zdąży na czas, czy nie rozbije się w trakcie o ukryte w ciemności dno, ani czy wyrzucona nagle do krwioobiegu adrenalina w ogóle pozwoli mu się skupić, podjął walkę z własnymi myślami, zmuszając je do skierowania się ku palcom, dłoniom i ramionom, do przekształcenia ich w skrzydła i pióra, do przyjęcia formy, dla której stan nieważkości nie był niczym nowym – i która mogła mu pozwolić na wzbicie się w górę, ponad kwadratowy szyb i ponad szachownicę; rozłożył ręce, mając nadzieję, że zamiast nich rozkłada skrzydła. Nie miał wiele miejsca, ale go nie potrzebował; chciał jedynie oddalić się od zagrożenia, żeby parę metrów dalej, tuż przed metalowymi drzwiami, powrócić do ludzkiej postaci – lądując na własnych nogach. Nie widział, co robili jego towarzysze, dostrzegał już jednak szarą powierzchnię drzwi – i nie zastanawiając się długo, pamiętając widok pustego korytarza za nimi, naparł na nie, sprawdzając, czy chwiejny taniec po szachowej planszy w czymkolwiek im pomógł.
| przepraszam mistrzu gry za spóźnienie! nie byłam pewna, na ile mogę sobie pozwolić, jeśli poleciałam w poście za daleko - proszę o przystopowanie
Podróż przez posadzkę ciągnęła mu się w nieskończoność, zwieńczoną jednak upragnionym szczęknięciem zamka; to już nie mogła być pomyłka, odwrócił się więc przez ramię, gotów posłać Ricie i Drew triumfalny uśmiech, ale nim zdążyłby to zrobić, ostatni z fragmentów podłogi zapadł się pod nim, a on sam poczuł nagle, że spada w dół.
Zareagował instynktownie; pozbawiony oparcia zbyt mocno, żeby tym razem próbować odbić się i odskoczyć na bok, zrobił pierwszą rzecz, która w chwili paniki przyszła mu do głowy: zacisnął mocno powieki, starając się zmusić swoje ciało do animagicznej przemiany. Nie wiedząc, czy zdąży na czas, czy nie rozbije się w trakcie o ukryte w ciemności dno, ani czy wyrzucona nagle do krwioobiegu adrenalina w ogóle pozwoli mu się skupić, podjął walkę z własnymi myślami, zmuszając je do skierowania się ku palcom, dłoniom i ramionom, do przekształcenia ich w skrzydła i pióra, do przyjęcia formy, dla której stan nieważkości nie był niczym nowym – i która mogła mu pozwolić na wzbicie się w górę, ponad kwadratowy szyb i ponad szachownicę; rozłożył ręce, mając nadzieję, że zamiast nich rozkłada skrzydła. Nie miał wiele miejsca, ale go nie potrzebował; chciał jedynie oddalić się od zagrożenia, żeby parę metrów dalej, tuż przed metalowymi drzwiami, powrócić do ludzkiej postaci – lądując na własnych nogach. Nie widział, co robili jego towarzysze, dostrzegał już jednak szarą powierzchnię drzwi – i nie zastanawiając się długo, pamiętając widok pustego korytarza za nimi, naparł na nie, sprawdzając, czy chwiejny taniec po szachowej planszy w czymkolwiek im pomógł.
| przepraszam mistrzu gry za spóźnienie! nie byłam pewna, na ile mogę sobie pozwolić, jeśli poleciałam w poście za daleko - proszę o przystopowanie
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Gdy tylko Travers ruszył po szachownicy zacisnąłem wargi licząc, że nic nas nie zaskoczy. W teorii nie mogło, zaś w praktyce zawsze wychodziło inaczej, dlatego kiedy płyta pod skoczkiem spadła w przepaść wcale nie poczułem zdziwienia. Mugole najwyraźniej byli niezwykle wspierani przez swych czarodziejskich kompanów, zdrajców prawdziwej, czystej magii i historii. Nie znalazłem żadnego argumentu działającego na ich korzyść i wiedziałem, że należało czym prędzej posłać ich w zaświaty. Ta wojna trwała już zbyt długo i przelała nader dużo naszej krwi.
-Myślę, że mają na to inny sposób- odparłem w kierunku Rity, nie mając pojęcia, że pytanie miało konkretnego adresata, albowiem wciąż pozostawała poza zasięgiem mojego wzroku. -Wątpię, że wchodzą tutaj pojedynczo lub w parach, a jak widać większa liczba osób nie wyszłaby z tego bez szwanku- dodałem. Naszły mnie myśli, że być może była to pułapka i w tym pomieszczeniu wcale nie kryją swojej broni. Co jeśli to wszystko było jedynie zasłoną dymną? Zajęciem przeciwnika dla zdobycia przewagi? Było już zbyt późno na odwrót, mogłem tylko gdybać, ale ta myśl nie przestawała dawać mi spokoju. Wiele rzeczy zupełnie się nie kleiła, a nawet wszędobylski bród był dość zaskakujący.
Z zaciętością obserwowałem kolejne ruchy Manannana mając nadzieję, że i on nie będzie zmuszony ratować się w inny sposób. W chwili, gdy dotarł do końca i obrócił się przez ramię poczułem swego rodzaju satysfakcję – nie myliliśmy się, obrana przez nas droga okazała się trafiona, lecz momentalnie okazało się, że nie był to koniec trudności. Nie mogłem widzieć, co dokładnie się wydarzyło, ale przybrany wyraz twarzy oraz nerwowe ruchy sprawiły, iż bez zastanowienia zmieniłem się w kłąb czarnego dymu i pomknąłem w kierunku sojusznika.
-Myślę, że mają na to inny sposób- odparłem w kierunku Rity, nie mając pojęcia, że pytanie miało konkretnego adresata, albowiem wciąż pozostawała poza zasięgiem mojego wzroku. -Wątpię, że wchodzą tutaj pojedynczo lub w parach, a jak widać większa liczba osób nie wyszłaby z tego bez szwanku- dodałem. Naszły mnie myśli, że być może była to pułapka i w tym pomieszczeniu wcale nie kryją swojej broni. Co jeśli to wszystko było jedynie zasłoną dymną? Zajęciem przeciwnika dla zdobycia przewagi? Było już zbyt późno na odwrót, mogłem tylko gdybać, ale ta myśl nie przestawała dawać mi spokoju. Wiele rzeczy zupełnie się nie kleiła, a nawet wszędobylski bród był dość zaskakujący.
Z zaciętością obserwowałem kolejne ruchy Manannana mając nadzieję, że i on nie będzie zmuszony ratować się w inny sposób. W chwili, gdy dotarł do końca i obrócił się przez ramię poczułem swego rodzaju satysfakcję – nie myliliśmy się, obrana przez nas droga okazała się trafiona, lecz momentalnie okazało się, że nie był to koniec trudności. Nie mogłem widzieć, co dokładnie się wydarzyło, ale przybrany wyraz twarzy oraz nerwowe ruchy sprawiły, iż bez zastanowienia zmieniłem się w kłąb czarnego dymu i pomknąłem w kierunku sojusznika.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Runcorn z powodzeniem i bez większych problemów przywróciła swoją miotłę do naturalnych rozmiarów, dzięki czemu bez trudu była w stanie na nią wskoczyć i w powietrzu znaleźć się przed dużą, zamkniętą szafą. Kiedy otwarła drzwi, te ustąpiły bez problemu. Nic nie wskazywało na to, by była szczególnie dobrze zabezpieczona — a wtedy jej oczom ukazał się nietypowy i niecodzienny widok. W szafie znajdowało się sześć półek, a na każdej z nich, po pięć identycznych fiolek przypominających czarodziejskie eliksiry. Czarownica była pewna, że dźwięk przy każdym ustawieniu figurki na płytkach dochodził właśnie z tej szafy, ale nie widziała nigdzie żadnego mechanizmu. Tylko eliksiry. Wydawały się być pogrupowane, na każdej bowiem znajdowały się inne naczynia, z inną zawartością. Na czwartej półce znajdowały się flakony z czymś, co do złudzenia przypominało eliksir kameleona — Rita widziała go już dzisiaj, wiedziała, że nie pomyliłaby go z niczym innym. Na najniższej półce znajdowało się tylko jedno naczynie: urna lub filakterium. Nim jednak Rita zdecydowałaby się po nie sięgnąć, dostrzegła, że tuż przed nimi iskrzy jakaś dziwna powłoka, jakby ledwie widoczna szyba, magiczna kopuła bądź poświata — na całej swojej długości. Manannan, który w ułamku sekundy dosłownie stracił grunt pod nogami zareagował instynktownie i to właśnie przeczucie i refleks uratowały go przed — sam właściwie nie wiedział czym; czy to, co miało tu miejsce było pułapką, iluzją, czy innowacyjną formą zabezpieczenia. Jego ciało w jednej chwili przeistoczyło się w ptaka, który z rozpostartymi skrzydłami wzbił się wyżej, by zaraz potem zmaterializować jego ludzkie ciało tuż przed wielkimi wrotami. Zgodnie z tym, czego spodziewali się czarodzieje, pchnąć drzwi, którego wszystkie sześć metalowych zasów były otwarte. Za drzwiami było dokładnie to, co mogła dostrzec Rita chwilę wcześniej, przez zaklęcie. Kamienny korytarz był oświetlony — schody prowadziły na górę, a stamtąd dochodziło także światło dzienne. Wszystko więc wskazywało na to, że schody prowadziły na górną część fortu, wyższa kondygnację, mury, a potem prowadzić mogło także do samych bastionów, gdzie ukryta była mugolska broń. Korytarz ciągnął się dalej, kończył drzwiami do jakiś pomieszczeń, po prawej zaś, znajdowały się drzwi i okna prowadzące na dziedziniec, na którym znajdowało się kilku żołnierzy, jeszcze nie wyglądających na czymkolwiek zaalarmowanych. To samo mógł dostrzec od razu Drew, który dzięki swojej czarnomagicznej formie przedostał się na drugą stronę.
Nim czarodzieje zrobili coś więcej, ich uszu dobiegł alarm — głuchy dźwięk powoli rozbrzmiewający na terenie całego fortu, ale swoim hałasem i sygnałem z pewnością docierający znacznie dalej niż po najbliższej okolicy. Jednocześnie, działanie zaklęcia przestało działać i Macnair znów pozostawał widoczny. Czarodzieje nie mieli zbyt wiele czasu - to była odpowiednia chwila, aby podjąć decyzję, co do realizacji swojego planu. Żołnierze na dziedzińcu zareagowali błyskawicznie. Świetnie wyszkoleni, od razu się zgrupowali w kilkuosobowy oddział, na którego czele stanął jeden z mężczyzn, ale czarodzieje nie mieli szans przyjrzeć się, czy jego mundur różni się czymś od pozostałych. Wszyscy zdjęli z ramion broń, chwycili je w ręce — mugol wskazał parę kierunków, po czym cztery osoby ruszyły w stronę korytarza, gdzie znajdowali się czarodzieje.
Tura dziesiąta. Na odpis macie czas do 15 grudnia godz: 22:00.
Okręgi na mapce to dziury w ziemi. ST przeskoczenia jednej wynosi 40 (do rzutu dodajecie bonus ze zwinności). Takie samo ST dotyczy przeskakiwania pełnych płyt. Poruszanie się po mapie w ten sposób nie jest akcją, możecie poruszać się po niej tak długo, dopóki będziecie osiągać wymagane ST (rzucacie w szafce).
Kameleon:
ST wykrycia Manannana: 138 3/5
ST wykrycia Rity: 140 3/5
Żywotność:
Drew: 244/244
Manannan: 260/260
Rita: 222/222
Energia magiczna:
Drew: 33/50
Manannan: 35/50
Rita: 39/50
Nim czarodzieje zrobili coś więcej, ich uszu dobiegł alarm — głuchy dźwięk powoli rozbrzmiewający na terenie całego fortu, ale swoim hałasem i sygnałem z pewnością docierający znacznie dalej niż po najbliższej okolicy. Jednocześnie, działanie zaklęcia przestało działać i Macnair znów pozostawał widoczny. Czarodzieje nie mieli zbyt wiele czasu - to była odpowiednia chwila, aby podjąć decyzję, co do realizacji swojego planu. Żołnierze na dziedzińcu zareagowali błyskawicznie. Świetnie wyszkoleni, od razu się zgrupowali w kilkuosobowy oddział, na którego czele stanął jeden z mężczyzn, ale czarodzieje nie mieli szans przyjrzeć się, czy jego mundur różni się czymś od pozostałych. Wszyscy zdjęli z ramion broń, chwycili je w ręce — mugol wskazał parę kierunków, po czym cztery osoby ruszyły w stronę korytarza, gdzie znajdowali się czarodzieje.
Okręgi na mapce to dziury w ziemi. ST przeskoczenia jednej wynosi 40 (do rzutu dodajecie bonus ze zwinności). Takie samo ST dotyczy przeskakiwania pełnych płyt. Poruszanie się po mapie w ten sposób nie jest akcją, możecie poruszać się po niej tak długo, dopóki będziecie osiągać wymagane ST (rzucacie w szafce).
Kameleon:
ST wykrycia Manannana: 138 3/5
ST wykrycia Rity: 140 3/5
Żywotność:
Drew: 244/244
Manannan: 260/260
Rita: 222/222
Energia magiczna:
Drew: 33/50
Manannan: 35/50
Rita: 39/50
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
Drew:
Różdżka, oprawiona czarna perła i odłamek granatowego kamienia na łańcuszku, klamra od paska z runą kwitnącego życia (+36 do żywotności), 50 PM, woda, suszone owoce, piersiówka wypełniona Quintinem, mapa fortu.
Nakładka na pas z sakwami:
- wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 29)
- wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- kameleon (1 porcja, stat. 29)
- smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 40)
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32)
Manannan:
- ciemnogranatowy płaszcz z wełny lunaballi (-2 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci; +3 du rzutów k100 na czarną magię, postać otrzymuje 2k3 obr. za każde rzucone czarnomagiczne zaklęcie; ST zaklęć ograniczających swobodę ruchu zostaje podniesione o 6); skórzane wysokie buty, czarne spodnie, skórzane rękawiczki;
- magiczny kompas,
- różdżkę,
- maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36);
- wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, moc +39) (od Drew)
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 15) (od Drew)
Rita:
szata: płaszcz z wełny kudłonia i tkaniny z włókien sierści skocznych czarokrólików + buty obszyte skórą tebo (buty odporne na poślizg, dwa dodatkowe miejsca na przedmioty, -5 do rzutów k100 na zaklęcia wymagające celowania skierowane przeciwko postaci, +12 do żywotności)
talizman: Runa Przemykającego Cienia (+22 do skradania i spostrzegawczości) w wisiorku z wroną
-różdżka
-oko ślepego (na palcu, w formie pierścienia)
-maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, moc 36)
-kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja)
w szacie:
-wygaszacz
-miotła bardzo dobrej jakości (pomniejszona)
-kryształ upijajacy
-kryształ teleportujący
-20g tytoniu niskiej jakości (skręcone papierosy w metalowej papierośnicy w wewnętrznej kieszeni płaszcza na piersi)
-skórzana butelka z wodą
-30PM w sakiewce
Byłam głęboko zdziwiona tym co znalazłam w szafie, stojące tam w rzędach eliksiry różnych maści, wyglądały na użyteczne, ale moją uwagę bardziej przyciągnęła umieszczona niżej urna. Na chwilę zmarszczyłam brwi, spodziewając się, że dostrzegę tam jakieś mugolskie dziwne bronie, metalowe rurki, czy nawet te małe kulki, co wcześniej jedną puścił we mnie żołnierz, ale nie spodziewałam się, że mają aż taki dostęp do magii. Z drugiej jednak strony, co innego było myśleć po tym, jak właśnie pod Manannanem zapadła się podłoga, a szachowy koń otworzył nam drzwi? Nigdzie nie było żadnego mechanizmu, zasuw, które otwierałyby tamte runy, a jednak coś sprawiło, że się udało.
— Udało się, to przez tego konia. Szafa jest otwarta — powiedziałam w stronę Manannana, który wcześniej przeszedł runiczny labirynt, aby to uczynić. — Tu jest ze trzydzieści wywarów — rzuciłam w eter, przyglądając się owym. Wydawało mi się, albo rozpoznałam na jednej z półek Kameleony, a przynajmniej tak mi się wydawało. Cassandra zapewne jednym rzutem oka już miałaby gotowe receptury, ale nie było jej tu, musieliśmy sobie radzić. — I jakaś... — kurwa — to chyba urna? Drew, nie wiem, o co tu chodzi, ale nie działają sami. W porcie jedna dziwka opowiadała kiedyś, że w Zakonie są nekromanci. Musiałbyś to zobaczyć na własne oczy, ale... — słowa skierowałam do śmierciożercy, chociaż oczywiście nie patrzyłam na niego, a skupiałam się całkowicie na zawartości szafy. Lekka powłoka, coś na rodzaj szybki? Nie... To chyba poświaty, ledwie migającej, przykuło moją uwagę w momencie, w którym rozległ się głośny alarm. Nie zdążyłam nawet dokończyć zdania.
Wiedzieli o nas. A więc to teraz miała zacząć się jatka. Niech będzie.
Instynktownie zrobiłam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. Sięgnęłam w głąb szafy lewą ręką, usiłując złapać jeden z eliksirów przypominających Kameleona, o ile w ogóle ta dziwna magiczna ścianka zechciałaby mnie przepuścić.
Pochylając się na miotle, pognałam dalej, nie zamykając za sobą drzwi, w głąb korytarza, tak, aby w końcu znaleźć się tuż u boku widocznego już Drew, który był tam w postaci czarnej mgły. Ta magia wciąż bardziej mnie przerażała, niż fascynowała. Byłam tuż przy nim, nieruchomo nasłuchując i wypatrując sygnałów z okolicy. Wiedzieli o nas, a nawet jeśli nie znali dokładnych planów, tak to była kwestia czasu. Nie mieliśmy go, musieliśmy więc działać, nawet jeśli pochopnie.
Gdy byliśmy w wystarczająco bezpiecznej odległości od pomieszczenia, ale na tyle bliskiej, aby dosięgły go moje czary, skierowałam różdżkę w stronę beczek prochu, które wcześniej tam dostrzegliśmy.
— Im mniej mają zasobów, tym lepiej — ale czym była ta cholerna urna?. Powiedziałam te słowa do towarzyszy, lecz nie nader głośno. Chociaż, czym ja się martwiłam? Alarm i to, co planowałam zrobić i tak sprawi, że zaraz nas usłyszą. Już musieli nas słyszeć, skoro ten się rozpoczął.
— Lancea — mierzyłam w zbiór beczek z prochem, próbując uformować włócznię stworzoną z energii magicznej w promień ognia, wierząc, że trafię w jedną, a ta z pomocą ognia wybuchnie, pociągając za sobą całe pomieszczenie i mugolską broń.
1. jak się da to chciałabym zabrać w lewej dłoni jeden eliksir przypominający Kameleona
2. rzucam Lancea (ST65, formuję w ogień) na beczki z prochem
stoję tuż obok Drew
— Udało się, to przez tego konia. Szafa jest otwarta — powiedziałam w stronę Manannana, który wcześniej przeszedł runiczny labirynt, aby to uczynić. — Tu jest ze trzydzieści wywarów — rzuciłam w eter, przyglądając się owym. Wydawało mi się, albo rozpoznałam na jednej z półek Kameleony, a przynajmniej tak mi się wydawało. Cassandra zapewne jednym rzutem oka już miałaby gotowe receptury, ale nie było jej tu, musieliśmy sobie radzić. — I jakaś... — kurwa — to chyba urna? Drew, nie wiem, o co tu chodzi, ale nie działają sami. W porcie jedna dziwka opowiadała kiedyś, że w Zakonie są nekromanci. Musiałbyś to zobaczyć na własne oczy, ale... — słowa skierowałam do śmierciożercy, chociaż oczywiście nie patrzyłam na niego, a skupiałam się całkowicie na zawartości szafy. Lekka powłoka, coś na rodzaj szybki? Nie... To chyba poświaty, ledwie migającej, przykuło moją uwagę w momencie, w którym rozległ się głośny alarm. Nie zdążyłam nawet dokończyć zdania.
Wiedzieli o nas. A więc to teraz miała zacząć się jatka. Niech będzie.
Instynktownie zrobiłam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. Sięgnęłam w głąb szafy lewą ręką, usiłując złapać jeden z eliksirów przypominających Kameleona, o ile w ogóle ta dziwna magiczna ścianka zechciałaby mnie przepuścić.
Pochylając się na miotle, pognałam dalej, nie zamykając za sobą drzwi, w głąb korytarza, tak, aby w końcu znaleźć się tuż u boku widocznego już Drew, który był tam w postaci czarnej mgły. Ta magia wciąż bardziej mnie przerażała, niż fascynowała. Byłam tuż przy nim, nieruchomo nasłuchując i wypatrując sygnałów z okolicy. Wiedzieli o nas, a nawet jeśli nie znali dokładnych planów, tak to była kwestia czasu. Nie mieliśmy go, musieliśmy więc działać, nawet jeśli pochopnie.
Gdy byliśmy w wystarczająco bezpiecznej odległości od pomieszczenia, ale na tyle bliskiej, aby dosięgły go moje czary, skierowałam różdżkę w stronę beczek prochu, które wcześniej tam dostrzegliśmy.
— Im mniej mają zasobów, tym lepiej — ale czym była ta cholerna urna?. Powiedziałam te słowa do towarzyszy, lecz nie nader głośno. Chociaż, czym ja się martwiłam? Alarm i to, co planowałam zrobić i tak sprawi, że zaraz nas usłyszą. Już musieli nas słyszeć, skoro ten się rozpoczął.
— Lancea — mierzyłam w zbiór beczek z prochem, próbując uformować włócznię stworzoną z energii magicznej w promień ognia, wierząc, że trafię w jedną, a ta z pomocą ognia wybuchnie, pociągając za sobą całe pomieszczenie i mugolską broń.
1. jak się da to chciałabym zabrać w lewej dłoni jeden eliksir przypominający Kameleona
2. rzucam Lancea (ST65, formuję w ogień) na beczki z prochem
stoję tuż obok Drew
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Serce biło mu jak szalone, kiedy wzbijał się w powietrze, w ostatniej chwili unikając upadku w głąb dziwnego, ciemnego szybu; nie był pewien, czy był to wynik przemiany czy adrenaliny, może jednego i drugiego, bo coś mu mówiło, że wraz z rozbitą podłogą kończył się względnie cichy i spokojny etap ich misji. I tak zabrnęli w ten sposób daleko, znajdując się już wewnątrz głównych zabudowań, teraz musieli zacząć naprawdę działać – zwłaszcza, że otaczająca ich rzeczywistość stawała się dla Manannana z każdą chwilą coraz mniej zrozumiała. Nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, że mugolscy żołnierze otrzymywali pomoc od czarodziejów, runy na posadzce i magiczne pułapki w podziemnym tunelu stanowiły wystarczający dowód, ale słowa Rity i tak sprawiły, że się w nim zagotowało. Zbroili ich? Przekazywali w niegodne ręce eliksiry, dzielili się sztuką magiczną?
Powrót do własnej postaci rozproszył go na sekundę, nie miał jednak czasu na złapanie oddechu; popchnięte drzwi otworzyły się na korytarz i prowadzące w górę schody, zalane częściowo jasnym światłem; zmrużył oczy, po długim przebywaniu pod ziemią i wewnątrz zabudowań prawie zapomniał, że na zewnątrz był środek dnia. – Zbierają się na dziedzińcu – odezwał się, przez okno dostrzegając poruszające się na wewnętrznym placu sylwetki. – Nie wygląda na to, żeby – o czymkolwiek wiedzieli, chciał powiedzieć, ale nim zdanie w pełni opuściłoby jego usta, gdzieś ponad nim – a może dookoła niego, może dźwięk wydobywał się wprost ze ścian – rozległ się hałas, głuche wycie, mogące oznaczać tylko jedno. – Na przegniłe flaki topielca – warknął; żołnierze zareagowali od razu, sprawiając, że Manannan, chociaż bardzo tego nie chciał, musiał docenić dyscyplinę, która błyskawicznie pozwoliła im na ustawienie się w szeregi. – Zdaje się, że nasz złoty chłopiec przestał być złoty – zauważył mimochodem, to musiało być to; mężczyzna, którego unieruchomił dotyk Midasa musiał odzyskać już własną postać, a wiszące przy jego pasku urządzenie – wrócić do sprawności. Kopnął się mentalnie za to potknięcie, sądził, że będą mieć więcej czasu – ale to nie był dobry moment na rachunek sumienia. – Idą tutaj – rzucił jeszcze, widział jednak, że i Rita, i Drew, zabrali się już do działania.
Powinni dostać się na schody – co do tego nie miał wątpliwości, wyjście na dziedziniec byłoby samobójstwem – ale musieli też dać jakieś zajęcie ewentualnej pogoni i zniszczyć ich zapasy, broń; może mogli zrobić jedno i drugie jednocześnie, robiąc kilka kroków w tył zrównał się ze swoimi towarzyszami, nim jednak zdążyłby to zaproponować, czarownica skierowała różdżkę w stronę zbrojowni, którą właśnie opuścili. Podążył za nią spojrzeniem, dostrzegając drewniane beczki z prochem. Wyglądały zwyczajnie, trochę podobne do tych, które używali na statkach, ale wydawały się też stare; domyślając się, co miała zamiar zrobić Rita, uniósł własną różdżkę, również kierując ją w stronę beczek. – Siccitasio – wypowiedział; chciał upewnić się, że upływający czas nie zaszkodził właściwościom prochu, że nie był zamoknięty; suchy miał szansę wybuchnąć, zrównać z ziemią pokój i składowane w nim eliksiry, broń, zapasy.
Zerknął za siebie, mugole byli coraz bliżej, a oni potrzebowali więcej czasu; niewiele myśląc, zatoczył więc jeszcze okrąg wokół nich, chcąc objąć działaniem zaklęcia korytarz, w którym się znajdowali – oraz drzwi, do których zmierzali żołnierze. – Repello Mugoletum – wypowiedział. Zdawał sobie sprawę, że nie mieli do czynienia z idiotami, mugole prędzej czy później mieli znaleźć sposób na dotarcie do miejsca wybuchu, ale wystarczyłoby skonfundowanie ich na tyle, by we trójkę zdążyli ruszyć dalej, dostać się do bastionu; upewnić się, że oddziały wracające ze zwiadu nie będą mieć tu już czego szukać.
Powrót do własnej postaci rozproszył go na sekundę, nie miał jednak czasu na złapanie oddechu; popchnięte drzwi otworzyły się na korytarz i prowadzące w górę schody, zalane częściowo jasnym światłem; zmrużył oczy, po długim przebywaniu pod ziemią i wewnątrz zabudowań prawie zapomniał, że na zewnątrz był środek dnia. – Zbierają się na dziedzińcu – odezwał się, przez okno dostrzegając poruszające się na wewnętrznym placu sylwetki. – Nie wygląda na to, żeby – o czymkolwiek wiedzieli, chciał powiedzieć, ale nim zdanie w pełni opuściłoby jego usta, gdzieś ponad nim – a może dookoła niego, może dźwięk wydobywał się wprost ze ścian – rozległ się hałas, głuche wycie, mogące oznaczać tylko jedno. – Na przegniłe flaki topielca – warknął; żołnierze zareagowali od razu, sprawiając, że Manannan, chociaż bardzo tego nie chciał, musiał docenić dyscyplinę, która błyskawicznie pozwoliła im na ustawienie się w szeregi. – Zdaje się, że nasz złoty chłopiec przestał być złoty – zauważył mimochodem, to musiało być to; mężczyzna, którego unieruchomił dotyk Midasa musiał odzyskać już własną postać, a wiszące przy jego pasku urządzenie – wrócić do sprawności. Kopnął się mentalnie za to potknięcie, sądził, że będą mieć więcej czasu – ale to nie był dobry moment na rachunek sumienia. – Idą tutaj – rzucił jeszcze, widział jednak, że i Rita, i Drew, zabrali się już do działania.
Powinni dostać się na schody – co do tego nie miał wątpliwości, wyjście na dziedziniec byłoby samobójstwem – ale musieli też dać jakieś zajęcie ewentualnej pogoni i zniszczyć ich zapasy, broń; może mogli zrobić jedno i drugie jednocześnie, robiąc kilka kroków w tył zrównał się ze swoimi towarzyszami, nim jednak zdążyłby to zaproponować, czarownica skierowała różdżkę w stronę zbrojowni, którą właśnie opuścili. Podążył za nią spojrzeniem, dostrzegając drewniane beczki z prochem. Wyglądały zwyczajnie, trochę podobne do tych, które używali na statkach, ale wydawały się też stare; domyślając się, co miała zamiar zrobić Rita, uniósł własną różdżkę, również kierując ją w stronę beczek. – Siccitasio – wypowiedział; chciał upewnić się, że upływający czas nie zaszkodził właściwościom prochu, że nie był zamoknięty; suchy miał szansę wybuchnąć, zrównać z ziemią pokój i składowane w nim eliksiry, broń, zapasy.
Zerknął za siebie, mugole byli coraz bliżej, a oni potrzebowali więcej czasu; niewiele myśląc, zatoczył więc jeszcze okrąg wokół nich, chcąc objąć działaniem zaklęcia korytarz, w którym się znajdowali – oraz drzwi, do których zmierzali żołnierze. – Repello Mugoletum – wypowiedział. Zdawał sobie sprawę, że nie mieli do czynienia z idiotami, mugole prędzej czy później mieli znaleźć sposób na dotarcie do miejsca wybuchu, ale wystarczyłoby skonfundowanie ich na tyle, by we trójkę zdążyli ruszyć dalej, dostać się do bastionu; upewnić się, że oddziały wracające ze zwiadu nie będą mieć tu już czego szukać.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Landguard Fort
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Suffolk