04.08.1958 - Wianki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg w Dorset
Brzeg plaży w Weymouth 04 sierpnia 1958
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
Steffen Cattermole, Neala Weasley, James Doe, Liddy Moore, Celine Lovegood, Marcelius Sallow, Aisha Doe, Anne Beddow i Finnegan Fenwick bawią się - jedni lepiej, inni gorzej - po wyłowieniu wianków.
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Skrzywił się nieco, słysząc słowa Steffa. O sikaniu, zwłaszcza długim, nie powinno się mówić przy dziewczynach, zwłaszcza Neali. Sam nie odezwał się jednak słowem, marszcząc tylko nos na charakterystyczny zapach diablego ziela. Może obraziłby się, że zaproponował go tylko dziewczynom, gdyby nie to, że jego zapach wystarczająco kręcił go w nosie i...
Kojarzył się z Anne?
— Brawo — podparł swe słowa prawdziwym klaskaniem, gdy płomyk wyczarowany z różdżki Neali począł łakomo konsumować naniesiony chrust, powoli wspinając się coraz to wyżej i wyżej. W skąpym jeszcze, ale zawsze, świetle ogniska włosy Neli wyglądały jeszcze ładniej niż za dnia, a i wtedy zwracały na siebie uwagę. — Jak chcesz bucha, to jeszcze poczekam, ale zaraz pół piosenki minie — pospieszył Nelę w żartach, ponownie wysuwając rękę w jej kierunku. No, chyba, że wolała się zajmować przygnębionym Steffem, wtedy zostawi ich samych sobie.
Kojarzył się z Anne?
— Brawo — podparł swe słowa prawdziwym klaskaniem, gdy płomyk wyczarowany z różdżki Neali począł łakomo konsumować naniesiony chrust, powoli wspinając się coraz to wyżej i wyżej. W skąpym jeszcze, ale zawsze, świetle ogniska włosy Neli wyglądały jeszcze ładniej niż za dnia, a i wtedy zwracały na siebie uwagę. — Jak chcesz bucha, to jeszcze poczekam, ale zaraz pół piosenki minie — pospieszył Nelę w żartach, ponownie wysuwając rękę w jej kierunku. No, chyba, że wolała się zajmować przygnębionym Steffem, wtedy zostawi ich samych sobie.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
- To papieros? - zapytałam Steffena przekrzywiając lekko głowę. Jakiś dziwny się zdał. Zmarszczyłam brwi patrząc na niego nie potrafiąc najpierw zlokalizować czemu tak właściwie. Potaknęłam głową zadowolona, kiedy ognisko się zapaliło, częstując uśmiechem blondyna.
- Oh, hm. - zastanowiłam się, ale nie wiedziałam. A piosenka leciała. Zerknęłam na Jima i Anne, potem na Olliego na Steffena, marszcząc brwi trochę. - Za chwilę. - zdecydowałam podając mu rękę. - Steff, następną wybierz! Dobra? - powiedziałam do niego, może to o to chodziło? Że piosenkę chciał puścić i ta mu się nie podobała?
- Oh, hm. - zastanowiłam się, ale nie wiedziałam. A piosenka leciała. Zerknęłam na Jima i Anne, potem na Olliego na Steffena, marszcząc brwi trochę. - Za chwilę. - zdecydowałam podając mu rękę. - Steff, następną wybierz! Dobra? - powiedziałam do niego, może to o to chodziło? Że piosenkę chciał puścić i ta mu się nie podobała?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Skupiając się na uderzeniu nie zastanawiałem się nad tym, czy mężczyzna dosięgnie kogoś swoimi pięściami. Na moje nieszczęście niestety tak się stało i co gorsza trafił Liddy, która poleciała do tyłu, ale nic nie mogłem już zrobić. Wszystko zbiegło się w czasie. Gość lecący wprost na nią, trzask, oby nie łamanych kości i na koniec siwy dym. Co się właśnie stało? To jakiś kurz, czy co?
Zmrużyłem oczy, ruszyłem do dziewczyny chcąc jej pomóc, ale momentalnie stanąłem w półkroku. Co ten Blue najlepszego wyprawiał? On umiał latać? Ja pierdziele nawet gadać! Ale odjazd. -Ale ten psiak jest ekstra, skąd go wziąłeś? Też chce takiego- rzuciłem z szerokim uśmiechem. Kompletnie zignorowałem słowa, jakie wypowiedział. Nie miały one większego znaczenia, najważniejsze było to, że mówił! Ale to byłby kumpel, majtek o jakim mogłem sobie tylko marzyć. Skoro tak dużo potrafił, to może i łowić nauczyłby się?
Z abstrakcyjnych rozmyślań wyrwał mnie dopiero Marcelius, który zasugerował, że powinniśmy podnieść ciało tego padalca. Nie zwlekając zacisnąłem dłonie na jego ramieniu próbując - na trzy, choć może dopiero padło dwa, nie byłem pewien - ściągnąć go z Liddy. Oby żyła, bo naprawdę ważył ze sto kilo. Jak nie więcej.
Zmrużyłem oczy, ruszyłem do dziewczyny chcąc jej pomóc, ale momentalnie stanąłem w półkroku. Co ten Blue najlepszego wyprawiał? On umiał latać? Ja pierdziele nawet gadać! Ale odjazd. -Ale ten psiak jest ekstra, skąd go wziąłeś? Też chce takiego- rzuciłem z szerokim uśmiechem. Kompletnie zignorowałem słowa, jakie wypowiedział. Nie miały one większego znaczenia, najważniejsze było to, że mówił! Ale to byłby kumpel, majtek o jakim mogłem sobie tylko marzyć. Skoro tak dużo potrafił, to może i łowić nauczyłby się?
Z abstrakcyjnych rozmyślań wyrwał mnie dopiero Marcelius, który zasugerował, że powinniśmy podnieść ciało tego padalca. Nie zwlekając zacisnąłem dłonie na jego ramieniu próbując - na trzy, choć może dopiero padło dwa, nie byłem pewien - ściągnąć go z Liddy. Oby żyła, bo naprawdę ważył ze sto kilo. Jak nie więcej.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
The member 'Freddy Krueger' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Wszystko szło już dobrze. Pokonali barbarzyńcę. Wystarczyło tylko odskoczyć, a to dla niej przecież nic takiego! Ale czy to tych kilka łyków alkoholu, czy zmęczenie materiału, czy zdradliwe podłoże, a może wszystkie te rzeczy zebrane do kupy przyczyniły się do jej niepowodzenia. Świat po raz kolejny dziś zawirował jej przed oczami, a potem gruchnął nią mocno o ziemię wyciskając dech. Zdążyła jeszcze go zaczerpnąć wciągając przy tym solidny haust purchawkowego dymu, kiedy upadł na nią wielki oblech miażdżąc ją swoim cielskiem. Jęknęła przeciągle. Teraz bolało ją już dosłownie wszystko i na domiar złego nie mogła się w żaden sposób ruszyć i uwolnić.
W obolałej głowie jej dzwoniło, przed oczami widziała tylko wirujące drobinki, nawet powietrza nie mogła nabrać należycie, bo nieprzytomny typ dociskał ją do ziemi.
- Szlag – wydusiła z siebie z trudem. Chciała spojrzeć na chłopaków, poprosić o pomoc, ale jej wzrok przykuł formujący się w coś dym. W coś… albo w kogoś.
- Blue? – przyglądała się dryfującemu w powietrzu psiakowi z fascynacją, kiedy się odezwał. Był taki ładny w tych fantazyjnych kolorach i ze wstążkami w uszach, że mimowolnie się uśmiechnęła… choć kiedy dotarł do niej sens jego słów, ten uśmiech zastygł jej na wargach.
- Ej – mruknęła tylko karcąco do dryfującego w powietrzu psiaka, bo zaraz potem Marcel wkroczył do akcji. Bardzo wspaniałomyślnie też zaczęli z Freddim ściągać z niej nieprzytomnego, obleśnego typa i to doceniała… ale nie zamierzała puścić Marcelowiej uwagi mimo uszu.
- Spier…dalaj…Marcel – stęknęła na jego jakże miły tekst o zostaniu z tyłu. – Sorry, Blue – dodała szybko, bo jakoś przy psiaku głupio jej było przeklinać. Był przecież jeszcze psim dzieckiem… choć w tej chwili zachowywał się zupełnie jak dorosły. I to taki, który wcześniej wcale nie spał z nią w namiocie, którego nie karmiła i którego nie uratowała przed strasznym typem, który teraz ją przygniatał. Zero wdzięczności, naprawdę.
- Walczyłam tak samo jak i wy. I to ja osłoniłam wcześniej Blue, więc nie mów mi, że mogłam stać z tyłu – fuknęła na kumpla, kiedy tylko przepchnęli z niej chłopa uwalniając ją, a ona mogła nabrać na tyle powietrza, żeby to powiedzieć na jednym wydechu. Chciała się przy tym podnieść do siadu, choć chyba trochę za szybko, bo głowa zapulsowała jej nieprzyjemnie bólem. Stęknęła cicho na moment się za nią łapiąc.
- A to kto? – wymamrotała jeszcze, słysząc jakiś obcy dziewczęcy głos.
W obolałej głowie jej dzwoniło, przed oczami widziała tylko wirujące drobinki, nawet powietrza nie mogła nabrać należycie, bo nieprzytomny typ dociskał ją do ziemi.
- Szlag – wydusiła z siebie z trudem. Chciała spojrzeć na chłopaków, poprosić o pomoc, ale jej wzrok przykuł formujący się w coś dym. W coś… albo w kogoś.
- Blue? – przyglądała się dryfującemu w powietrzu psiakowi z fascynacją, kiedy się odezwał. Był taki ładny w tych fantazyjnych kolorach i ze wstążkami w uszach, że mimowolnie się uśmiechnęła… choć kiedy dotarł do niej sens jego słów, ten uśmiech zastygł jej na wargach.
- Ej – mruknęła tylko karcąco do dryfującego w powietrzu psiaka, bo zaraz potem Marcel wkroczył do akcji. Bardzo wspaniałomyślnie też zaczęli z Freddim ściągać z niej nieprzytomnego, obleśnego typa i to doceniała… ale nie zamierzała puścić Marcelowiej uwagi mimo uszu.
- Spier…dalaj…Marcel – stęknęła na jego jakże miły tekst o zostaniu z tyłu. – Sorry, Blue – dodała szybko, bo jakoś przy psiaku głupio jej było przeklinać. Był przecież jeszcze psim dzieckiem… choć w tej chwili zachowywał się zupełnie jak dorosły. I to taki, który wcześniej wcale nie spał z nią w namiocie, którego nie karmiła i którego nie uratowała przed strasznym typem, który teraz ją przygniatał. Zero wdzięczności, naprawdę.
- Walczyłam tak samo jak i wy. I to ja osłoniłam wcześniej Blue, więc nie mów mi, że mogłam stać z tyłu – fuknęła na kumpla, kiedy tylko przepchnęli z niej chłopa uwalniając ją, a ona mogła nabrać na tyle powietrza, żeby to powiedzieć na jednym wydechu. Chciała się przy tym podnieść do siadu, choć chyba trochę za szybko, bo głowa zapulsowała jej nieprzyjemnie bólem. Stęknęła cicho na moment się za nią łapiąc.
- A to kto? – wymamrotała jeszcze, słysząc jakiś obcy dziewczęcy głos.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciało olbrzyma, choć niebywale ciężkie, poddało się sugestii chłopięcych mięśni i całkiem zgrabnie ― jak na swoje gabaryty ― osunęło się na bok, w kolejne purchawki. Znów trzasnęło i chrupnęło, powietrze raz jeszcze wypełnił dym. Okoliczne drzewa, dotąd poskręcane i kolorowe przez wpływ halucynacji, nagle nabrały masy. Pnie napęczniały i wyciągnęły się w górę, rozłożyste korony spowiły blaszki grzybowych kapeluszy, kolory ― ostre i jaskrawe ― kłuły w oczy, rozpraszały. Ściółkę pokryła kołdra spienionych bąbelków, niebo zaczęło się kręcić, a kometa ― moglibyście przysiąc na wszystko, co wam drogie ― nagle śmiała się do was radośnie i szczerzyła zęby w dziecięcym uśmiechu.
Wystarczyło mrugnąć, a cała sceneria nagle uległa zmianie; niektóre drzewa skarlały, część wyciągnęła się w górę, aż do samego nieba, łaskocząc nieliczne chmury, ściółka znów była tylko ściółką, ale złożoną z chrupiących ciasteczek. Głos nowoprzybyłej Jenny zdawał się iskrzyć w powietrzu, miał kształt i kolor.
― Spierdalaj ― powtórzył Chyba-nie-Blue wzgardliwie; kokardy na psidwaczych uszach zamieniły się w motyle. ― Twoja niesubtelność językowa zaskakuje mnie za każdym razem.
Od boku, od strony ścieżki doleciało do was basowe szczeknięcie. To Blue ― ten prawdziwy ― urósł nagle, na waszych oczach osiągając rozmiary krowy, a po chwili konia. Łapki miał patykowate, bardziej jakby szczudły, ogon merdał w te i we wte, roznosząc w powietrzu drobiny pyłu strzelającego jak fajerwerki, pysk wyrażał szczere uwielbienie, ale i stateczną powagę właściwą komuś, kto przeżył już 649 lat i 8 miesięcy.
― Zaiste pozwolę sobie rację przyznać szlachetnej czarownicy, czcigodnej Lydii ― padło z jego strony. ― Mospanowie wybaczyć raczą, jednakże gdyby białogłowa w sukurs wam nie przyszła… ― Blue pokręcił łbem ― …nie byłoby co zbierać.
Wystarczyło mrugnąć, a cała sceneria nagle uległa zmianie; niektóre drzewa skarlały, część wyciągnęła się w górę, aż do samego nieba, łaskocząc nieliczne chmury, ściółka znów była tylko ściółką, ale złożoną z chrupiących ciasteczek. Głos nowoprzybyłej Jenny zdawał się iskrzyć w powietrzu, miał kształt i kolor.
― Spierdalaj ― powtórzył Chyba-nie-Blue wzgardliwie; kokardy na psidwaczych uszach zamieniły się w motyle. ― Twoja niesubtelność językowa zaskakuje mnie za każdym razem.
Od boku, od strony ścieżki doleciało do was basowe szczeknięcie. To Blue ― ten prawdziwy ― urósł nagle, na waszych oczach osiągając rozmiary krowy, a po chwili konia. Łapki miał patykowate, bardziej jakby szczudły, ogon merdał w te i we wte, roznosząc w powietrzu drobiny pyłu strzelającego jak fajerwerki, pysk wyrażał szczere uwielbienie, ale i stateczną powagę właściwą komuś, kto przeżył już 649 lat i 8 miesięcy.
― Zaiste pozwolę sobie rację przyznać szlachetnej czarownicy, czcigodnej Lydii ― padło z jego strony. ― Mospanowie wybaczyć raczą, jednakże gdyby białogłowa w sukurs wam nie przyszła… ― Blue pokręcił łbem ― …nie byłoby co zbierać.
- Dostałem go - odparł z dumą Freddiemu. - Od staruszka, któremu pomogliśmy z Castorem. Jego psidwak prawie utonął, okazało się, że miał szczeniaki i zaproponował, żebyśmy wzięli po jednym - opowiedział, pzryglądając się psu z niekrytą dumą. Był wspaniały, a dzisiaj okazał pełnię swojego potencjału. Nie rozumiał tylko, czemu był taki napuszony. - Tak, tak, Lidds... byłaś bardzo dzielna - przytaknął jej, chyba trochę lekceważąco. Mrugnął parę razy. Powoli - jaskrawe kolory mieniły się w oczach, tańczyły wokół jak barwne wróżki, mieniący sie pył. Obrócił głowę w tył, patrząc w niebo, w wysokie korony drzew, które tworzyły coraz wyższe, coraz zieleńsze parasole. Coraz... czerwieńsze. Byli w lesie pełnym grzybów. - Powaliłaś go... jak taran. Byk. Albo olbrzym. Pokazałaś wszystkim. A teraz wstawaj... dasz radę? - spytał, wyciągając ku niej dłoń - chcąc ścisnąć ją mocno i pociągnąć ją w górę, na nogi. - O, cholera - obejrzał się przez ramię, słysząc głos Jane. Poważnie? Kiedy patrzył w jej stronę, widział jej głos, płynął powietrzem, jak ryba. Łosoś - czerwony. A gdzieś między kapeluszami wysokich grzybów majaczyła kometa, szczęśliwa... i uśmiechnięta. Przeszedł go dreszcz na widok tego uśmiechu. Po kolejnym mrugnięciu krajobraz się zmienił. Pod jego stopami chrupały ciasteczka. - Hej, co to? - spytał, schylając się, żeby jedno z nich podnieść. Kto rozrzucił tu ciastka? Wyglądały na pyszne.
- Blue? Czemu jest cię dwóch? - spytał, na widok drugiego psa. - Chyba sobie jaja robisz, stary, przyznajesz jej rację? Przecież to ty ich uratowałeś - Nie widział tego, ale tak mu powiedzieli parę chwil temu. - Nie jesteś prawdziwym Blue. Ten jest prawdziwy - Wskazał palcem pierwszego z nich, latały wokół niego motyle. To było piękne. - Blue - zwrócił się do tego, który w jego mniemaniu był prawdziwy - wskazując kierunek, od którego dobiegał jaskrawy głos Jane. - Mógłbyś odciągnąć tę pannę? Zrób te ładne duże oczy, na które lecą dziewczyny, co? Lepiej będzie, jak mnie tu nie znajdzie, zwijajmy się, najlepiej... szybko. Tymi grzybami... drzewami. To znaczy między nimi...
- Blue? Czemu jest cię dwóch? - spytał, na widok drugiego psa. - Chyba sobie jaja robisz, stary, przyznajesz jej rację? Przecież to ty ich uratowałeś - Nie widział tego, ale tak mu powiedzieli parę chwil temu. - Nie jesteś prawdziwym Blue. Ten jest prawdziwy - Wskazał palcem pierwszego z nich, latały wokół niego motyle. To było piękne. - Blue - zwrócił się do tego, który w jego mniemaniu był prawdziwy - wskazując kierunek, od którego dobiegał jaskrawy głos Jane. - Mógłbyś odciągnąć tę pannę? Zrób te ładne duże oczy, na które lecą dziewczyny, co? Lepiej będzie, jak mnie tu nie znajdzie, zwijajmy się, najlepiej... szybko. Tymi grzybami... drzewami. To znaczy między nimi...
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Szarpnęliśmy bydlaka ile sił w rękach i na szczęście udało się ściągnąć go z Liddy. Z gracją baletnicy pierdolnął w trawę i miałem szczerą nadzieję, że już tam pozostanie. Nie na dzień, czy dwa. Niech go pająki zawiną w kokon i zjedzą na podwieczorek.
-Nie ma przypadkiem jeszcze jednego? Przyniosę tuzin ryb- mało prawdopodobne, ale nic innego na handel nie miałem. Chyba, że starą sieć, ale to było jeszcze mniej kuszące.
Wszystko byłoby super, gdybym znów nie usłyszał charakterystycznego trzasku, który zakończył się kolejną porcją dymu. Zmrużyłem oczy, przechyliłem głowę i wykonałem kilka kroków w tył. Miałem wrażenie, że wpatruje się w jeden punkt, ale ten wirował jak szalony, normlanie jak kołowrotek przy zarzucaniu wędki! Ale jazda, było coraz lepiej. Nie wiem co u licha się działo, ale niech to się nie kończy.
Coś tam gadali, głos Marcela i Lidki dochodził moich uszu, ale niekoniecznie mnie to interesowało, w końcu na ziemi pojawiły się jakieś okrągłe pyszności.
No niech mnie! To ciastka.
Przycupnąłem sobie na kolanko i zacząłem je zbierać - nawet się nie zastanawiałem tylko od razu wciskałem je do ust. Mlaskałem przy tym jak małe dziecko, bo nagle dopadł mnie jakiś szalony głód. Jak szliśmy na ziemniaki jeszcze nie słyszałem gadania żołądka, ale teraz mam wrażenie, że mógł go usłyszeć cały las.
Dopiero kiedy majestatyczny Blue zabrał głos postanowiłem unieść głowę i zerknąć na niego. Spierdalaj - powtórzyłem za nim w myślach. Ależ on był zabawny, he, he!
Żeby tego było mało nagle z zarośli znów wyszedł Blue. Uniosłem wysoko brwi, bo przecież był już wśród nas - lewitował nad Liddy. Przeniosłem spojrzenie z jednego na drugiego i odwrotnie licząc, że któryś w końcu zniknie. Czy on nawet potrafił się rozdwoić? Czy czarować i była to iluzja? Barkę bym za tego zwierzaka oddał.
-Co to sukurs?- uniosłem brew nie mając pojęcia o czym on bredził.
No ale nieistotne, nie bardzo interesowało mnie bogactwo mojego słownika. -Nic ci nie jest?- spytałem Liddy, bo wypadało. Dalej byłem na nią zły, ale no już trochę mniej. Właściwie to w ogóle, ale tak szybko nie dam za wygraną, niech sobie myśli, że przejdzie mi za tydzień.
Zerknąłem na dziewczynę, a następnie na Marcela, który kazał szczeniakowi iść gadać z jakąś panienką. Oszalał? Niech jej nie oddaje Blue! Bał się jej, trzeba było mu jakoś pomóc, no ale bez przesady, nie kosztem psidwaczka!
Momentalnie do głowy przyszedł mi pomysł, pewnie głupi jak ja po używkach, ale nieistotne. Nie wkładałem w to całej siły, bardziej chciałem, żeby zadziałał element zaskoczenia. Spróbowałem pchnąć Marcela w krzaki, po czym obróciłem w stronę dochodzącego mych uszu głosu. -Marcel!- zacząłem wołać i obracać się dookoła siebie. -Marcel, no kurwa!- zdzierałem gardło z całej siły. -No stary, mieliśmy iść na plażę nie na jarmark. Wracaj tu!- oby nie przyszła do nas, niech sobie idzie dalej.
-Nie ma przypadkiem jeszcze jednego? Przyniosę tuzin ryb- mało prawdopodobne, ale nic innego na handel nie miałem. Chyba, że starą sieć, ale to było jeszcze mniej kuszące.
Wszystko byłoby super, gdybym znów nie usłyszał charakterystycznego trzasku, który zakończył się kolejną porcją dymu. Zmrużyłem oczy, przechyliłem głowę i wykonałem kilka kroków w tył. Miałem wrażenie, że wpatruje się w jeden punkt, ale ten wirował jak szalony, normlanie jak kołowrotek przy zarzucaniu wędki! Ale jazda, było coraz lepiej. Nie wiem co u licha się działo, ale niech to się nie kończy.
Coś tam gadali, głos Marcela i Lidki dochodził moich uszu, ale niekoniecznie mnie to interesowało, w końcu na ziemi pojawiły się jakieś okrągłe pyszności.
No niech mnie! To ciastka.
Przycupnąłem sobie na kolanko i zacząłem je zbierać - nawet się nie zastanawiałem tylko od razu wciskałem je do ust. Mlaskałem przy tym jak małe dziecko, bo nagle dopadł mnie jakiś szalony głód. Jak szliśmy na ziemniaki jeszcze nie słyszałem gadania żołądka, ale teraz mam wrażenie, że mógł go usłyszeć cały las.
Dopiero kiedy majestatyczny Blue zabrał głos postanowiłem unieść głowę i zerknąć na niego. Spierdalaj - powtórzyłem za nim w myślach. Ależ on był zabawny, he, he!
Żeby tego było mało nagle z zarośli znów wyszedł Blue. Uniosłem wysoko brwi, bo przecież był już wśród nas - lewitował nad Liddy. Przeniosłem spojrzenie z jednego na drugiego i odwrotnie licząc, że któryś w końcu zniknie. Czy on nawet potrafił się rozdwoić? Czy czarować i była to iluzja? Barkę bym za tego zwierzaka oddał.
-Co to sukurs?- uniosłem brew nie mając pojęcia o czym on bredził.
No ale nieistotne, nie bardzo interesowało mnie bogactwo mojego słownika. -Nic ci nie jest?- spytałem Liddy, bo wypadało. Dalej byłem na nią zły, ale no już trochę mniej. Właściwie to w ogóle, ale tak szybko nie dam za wygraną, niech sobie myśli, że przejdzie mi za tydzień.
Zerknąłem na dziewczynę, a następnie na Marcela, który kazał szczeniakowi iść gadać z jakąś panienką. Oszalał? Niech jej nie oddaje Blue! Bał się jej, trzeba było mu jakoś pomóc, no ale bez przesady, nie kosztem psidwaczka!
Momentalnie do głowy przyszedł mi pomysł, pewnie głupi jak ja po używkach, ale nieistotne. Nie wkładałem w to całej siły, bardziej chciałem, żeby zadziałał element zaskoczenia. Spróbowałem pchnąć Marcela w krzaki, po czym obróciłem w stronę dochodzącego mych uszu głosu. -Marcel!- zacząłem wołać i obracać się dookoła siebie. -Marcel, no kurwa!- zdzierałem gardło z całej siły. -No stary, mieliśmy iść na plażę nie na jarmark. Wracaj tu!- oby nie przyszła do nas, niech sobie idzie dalej.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
The member 'Freddy Krueger' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Przyglądała się Jimowi z lekkim powątpiewaniem, jakby w rozbawieniu na jej twarzy czaiło się jeszcze oczekiwanie, kiedy ten faktycznie zrzuci gryzioną łapczywie kanapkę w piach; miał jednak na tyle koordynacji, że między wszystkimi obrotami, krokami i jeszcze raz tym samym, w odwrotnej kolejności, zdołał zjeść swój obiad? Kolację?
Gdyby nie miała zajętej dłoni, nawet by zaklaskała ze śmiechem.
- I z tego wszystkiego zostało tylko masło? - uniosła brew. Normalnie byłaby zdziwiona, ale teraz chciało jej się tylko śmiać. Muzyka płynęła przyjemnie, Elvis śpiewał z przekonaniem, a ona równie energicznie reagowała na ruchy, którymi Doe prowadził ich spontaniczny taniec - Mhmm, paskudna i strasznie gorzka - powtórzyła za nim, przeciągając z rozbawieniem zgłoski. Nie było jej żal wypitej po drodze wiśniówki - może to i lepiej - choć naprawdę zastanawiało ją dokąd ten wieczór doprowadzi. I kiedy się skończy.
Póki co się na to nie zapowiadało.
Splotła z nim palce, kiedy miał już wolną drugą rękę, a kiedy przysunął ją do siebie, ułożyła dłoń na jego torsie, w spojrzeniu posyłając nieme pytanie. Kiedy byli tak blisko siebie, przez brwi przemknęło jej zawahanie zmieszane z zakłopotanym rozbawieniem.
- A co ma być? - zapytała też od razu, brew drgnęła do góry - W zasadzie to nie Castor, och... sam ci powie - rzuciła też od razu na prędce, tylko na chwilę zerkając przez ramię w kierunku Olivera, który zapraszał do tańca Nelę.
- O co pytać? Jest miły, i w ogóle... - bo przecież o bycie miłym na pewno mu chodziło. Choć gestu z kolanami nadal nie rozumiała. Może to przez te ziele? To też pewnie one powodowało ten głupi rumieniec - Nie widzieliśmy się bardzo długo, to pewnie dlatego - choć to nie brzmiało zbyt logicznie, tak odpowiedziała. I szybko urwała temat, dyktując kolejny krok w tańcu, kiedy piosenka postawiła na rytmiczny i szybki akcent wykonała nawet odpowiedni ruch dłonią by obrócić Jima.
- Gdzie jest Marcel? - zapytała w końcu po kolejnych kilku następnych ruchach.
Gdyby nie miała zajętej dłoni, nawet by zaklaskała ze śmiechem.
- I z tego wszystkiego zostało tylko masło? - uniosła brew. Normalnie byłaby zdziwiona, ale teraz chciało jej się tylko śmiać. Muzyka płynęła przyjemnie, Elvis śpiewał z przekonaniem, a ona równie energicznie reagowała na ruchy, którymi Doe prowadził ich spontaniczny taniec - Mhmm, paskudna i strasznie gorzka - powtórzyła za nim, przeciągając z rozbawieniem zgłoski. Nie było jej żal wypitej po drodze wiśniówki - może to i lepiej - choć naprawdę zastanawiało ją dokąd ten wieczór doprowadzi. I kiedy się skończy.
Póki co się na to nie zapowiadało.
Splotła z nim palce, kiedy miał już wolną drugą rękę, a kiedy przysunął ją do siebie, ułożyła dłoń na jego torsie, w spojrzeniu posyłając nieme pytanie. Kiedy byli tak blisko siebie, przez brwi przemknęło jej zawahanie zmieszane z zakłopotanym rozbawieniem.
- A co ma być? - zapytała też od razu, brew drgnęła do góry - W zasadzie to nie Castor, och... sam ci powie - rzuciła też od razu na prędce, tylko na chwilę zerkając przez ramię w kierunku Olivera, który zapraszał do tańca Nelę.
- O co pytać? Jest miły, i w ogóle... - bo przecież o bycie miłym na pewno mu chodziło. Choć gestu z kolanami nadal nie rozumiała. Może to przez te ziele? To też pewnie one powodowało ten głupi rumieniec - Nie widzieliśmy się bardzo długo, to pewnie dlatego - choć to nie brzmiało zbyt logicznie, tak odpowiedziała. I szybko urwała temat, dyktując kolejny krok w tańcu, kiedy piosenka postawiła na rytmiczny i szybki akcent wykonała nawet odpowiedni ruch dłonią by obrócić Jima.
- Gdzie jest Marcel? - zapytała w końcu po kolejnych kilku następnych ruchach.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie zamierzał porzucić swojej ciężko wynegocjowanej zdobyczy. Kanapkę połknął całą, choć głód nie odpuszczał, na chwilę przestał dokuczać. Ujął pewniej obie dłonie dziewczyny i obrócił ją w tańcu znów — wróżkowi pył powoli zaczął puszczać, ale on jeszcze nie miał pojęcia jak wielki spadek nastroju go czeka.
— No, ja miałem masło i ja dotarłem. Walczyłem o nie dzielnie, jak lew — zapewnił z szelmowskim uśmiechem, spoglądając na Cattermole'a. — Steffen miał towarzystwo i jakoś tak wyszło, że... stracił wszystkie ziemniaczki... — Pokręcił głową, powracając wzrokiem do roześmianej Anne. A uśmiech miała śliczny. — Miały być ziemniaki z masłem, więc Liddy i Fred poszli ich szukać... Znasz Freddiego? — spytał od razu, nie przestając podrygiwać w tańcu. Gdy Ułożyła dłoń na jego torsie spojrzał w dół i uśmiechnął się; łagodniej, cieplej. Chłód nocy mu nie doskwierał, w jego koszulę zawinięte były pęczki kiełbasy, które miał Marcel, ale zrobiło mu się przy tym tańcu od razu cieplej. — A bo ja wiem. — Wzruszył ramieniem, spoglądając na Castora, a kiedy przyznała, że to nie Castor, zmarszczył brwi i wrócił do niej spojrzeniem, kompletnie nie rozumiejąc co miała na myśli. Objął ją w talii na moment i dwoma krokami poprowadził w tył. — Ta, napewno to dlatego — mruknął z powątpiewaniem. Kiedy go obróciła, wyszczerzył się, dając jej szansę na to, by nie utracili w tym obrocie kontaktu, a jej dłoń mogła prześlizgnąć się po jego boku. A potem on obrócił ją, patrząc jak jej włosy rozwiewały się przy piruecie. — Marcel... Eee... Poszedł... Pójdę go może poszukać — zastanowił się po chwili, korzystając jeszcze z rytmów Elvisa i obrócił Anne.
— No, ja miałem masło i ja dotarłem. Walczyłem o nie dzielnie, jak lew — zapewnił z szelmowskim uśmiechem, spoglądając na Cattermole'a. — Steffen miał towarzystwo i jakoś tak wyszło, że... stracił wszystkie ziemniaczki... — Pokręcił głową, powracając wzrokiem do roześmianej Anne. A uśmiech miała śliczny. — Miały być ziemniaki z masłem, więc Liddy i Fred poszli ich szukać... Znasz Freddiego? — spytał od razu, nie przestając podrygiwać w tańcu. Gdy Ułożyła dłoń na jego torsie spojrzał w dół i uśmiechnął się; łagodniej, cieplej. Chłód nocy mu nie doskwierał, w jego koszulę zawinięte były pęczki kiełbasy, które miał Marcel, ale zrobiło mu się przy tym tańcu od razu cieplej. — A bo ja wiem. — Wzruszył ramieniem, spoglądając na Castora, a kiedy przyznała, że to nie Castor, zmarszczył brwi i wrócił do niej spojrzeniem, kompletnie nie rozumiejąc co miała na myśli. Objął ją w talii na moment i dwoma krokami poprowadził w tył. — Ta, napewno to dlatego — mruknął z powątpiewaniem. Kiedy go obróciła, wyszczerzył się, dając jej szansę na to, by nie utracili w tym obrocie kontaktu, a jej dłoń mogła prześlizgnąć się po jego boku. A potem on obrócił ją, patrząc jak jej włosy rozwiewały się przy piruecie. — Marcel... Eee... Poszedł... Pójdę go może poszukać — zastanowił się po chwili, korzystając jeszcze z rytmów Elvisa i obrócił Anne.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaparł się z całych swych marnych sił, chcąc jednocześnie pomóc Neli w powstaniu, jak na dżentelmena przystało. Wizję przejęcia kontroli nad melodią przez Steffa przyjął właściwie bez sprzeciwu, bowiem miał ważniejszy i bardziej palący problem przed sobą.
Jak podejść do tańca?
— Chcesz prowadzić? — spytał z uśmiechem, który miał przykryć jego niepewność w pląsach. Gdy dziewczyna wiedziała, czego chce, miał większe szanse na niezrobienie z siebie wielkiego pajaca i ograniczone do minimum deptanie. — Na pewno masz jakiś ulubiony krok. Chciałbym go poznać —zachęcił ją dodatkowo, samemu nie mogąc powstrzymać drobnego podrygiwania w miejscu, melodia była naprawdę stworzona do tańczenia.
Jak podejść do tańca?
— Chcesz prowadzić? — spytał z uśmiechem, który miał przykryć jego niepewność w pląsach. Gdy dziewczyna wiedziała, czego chce, miał większe szanse na niezrobienie z siebie wielkiego pajaca i ograniczone do minimum deptanie. — Na pewno masz jakiś ulubiony krok. Chciałbym go poznać —zachęcił ją dodatkowo, samemu nie mogąc powstrzymać drobnego podrygiwania w miejscu, melodia była naprawdę stworzona do tańczenia.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Znów była wolna. Obolała, ale już nieprzyciskana do ziemi przez śmierdzącego typa i to było wspaniałe. Tak samo jak świat wokół. Barwne drzewa tak pięknie pięły się w górę, a Lidce jakoś przyjemniej leżało się na ziemi, odkąd ta pokryła się bąbelkami… Może jednak powinna tu jeszcze chwilę poleżeć?
Tylko spokój ducha i chwilową beztroskę popsuł dryfujący w powietrzu psiak, który znów postanowił ją skrytykować. Posłała mu złowrogie spojrzenie spod gniewnie zmarszczonych brwi. Bo przecież go przeprosiła! Niewdzięcznik.
Zaraz potem zaś zmrużyła ślepia wbijając wzrok w Marcela. Doskonale wiedziała, że sobie z niej kpił i tylko jeszcze bardziej się w niej zagotowało, ale jeden głębszy wdech wystarczył, żeby się względnie uspokoiła. Bo nie, nie zamierzała mu dać tej satysfakcji i dać się sprowokować draniowi.
- Dzięki, wy też – odpowiedziała i nawet się uśmiechnęła, choć wyjątkowo sztucznie. Marcel nie dawał jednak za wygraną i kontynuował festiwal kpin, ale... ciężko jej się było skupić na tym, co mówił, bo korony drzew nad głowami chłopaków zaczęły się przekształcać we wspaniałe grzybowe kapelusze zmieniające kolory. Jaki ten świat był wspaniały…
Dopiero wyciągnięta do niej ręka kumpla sprawiła, że wróciła na ziemię. Spojrzała najpierw na jego dłoń, potem na niego i kiwnęła głową, która znów zapulsowała nieprzyjemnym bólem od uderzenia. Szlag.
- Znaczy… daj mi chwilę – poprosiła i zamiast złapać jego rękę, pomasowała potylicę. Bolało i prawie na pewno miała tam guza. Wspaniale.
Nagle z oddali przyfrunęła do nich żółta wstążka. Prześlizgiwała się w powietrzu pomiędzy drzewami jak płynąca w rzece ryba. Ach, to był głos! Ta wstążka była głosem obcej dziewczyny!
- Czy mój głos też jest wstążką? – zapytała patrząc jak ta żółta rozpływa się w powietrzu. Może jednak tylko jej się wydawało? No nic. Wreszcie sięgnęła do wciąż wyciągniętej ręki Marcela i z jego pomocą podniosła się z ziemi.
- Dzięki – powtórzyła, choć tym razem szczerze. – I za ściągnięcie ze mnie tego capa też – dodała omiatając spojrzeniem wciąż nieprzytomnego typa i zatrzymując je na Freddim, który chyba nawet jej nie słyszał pochłonięty... wpieprzaniem ciastek. Moment, skąd on je miał…?
I właśnie wtedy, gdy zdała sobie sprawę z tego, że pod stopami leżą im ciastka, prawdziwe ciastka, mogłaby przysiąc, że zatrzęsła jej się ziemia pod nogami od basowego głosu. Oto w zasięgu jej wzroku pojawił się Drugi Blue. Wielki jak krowa i znacznie milszy od tego Pierwszego Blue. Od razu go polubiła, bo choć nie do końca rozumiała co mówił, to chyba ją poparł. Oczywiście Marcel znów się zaczął pultać, więc przewróciła oczami.
- Hej! - huknęła na niego, bo już miała serdecznie dość tego jego gadania. - Po prostu zgrany z nas zespół, ok? Nie licząc MOJEJ WTOPY, MARCEL – podniosła znów głos, żeby na pewno usłyszał i wreszcie dał jej spokój. - Tak, potknęłam się jak ostatnia ciapa. Zdarza się. Już? Lepiej ci? – uniosła wyżej brwi. O to mu chodziło? To chciał usłyszeć?
Zaaferowana tym nawet nie zauważyła, że Freddy już nie klęczał i nie jadł ciastek, tylko znienacka wyrósł obok nich.
- Może chodziło o skunksa – podsunęła konspiracyjnym szeptem na jego pytanie o „sukurs”. To było pierwsze co przyszło jej do głowy. - I… chyba w porządku, dzięki – dodała trochę zaskoczona jego drugim pytaniem. Jeszcze bardziej jednak zaskoczył ją tym, że bez ostrzeżenia popchnął Marcela w krzaki, a następnie zaczął go wołać. Ta sytuacja była tak irracjonalna i komiczna, że Lidka wybuchła głośnym śmiechem, który już po chwili przerodził się w niepohamowany rechot.
Tylko spokój ducha i chwilową beztroskę popsuł dryfujący w powietrzu psiak, który znów postanowił ją skrytykować. Posłała mu złowrogie spojrzenie spod gniewnie zmarszczonych brwi. Bo przecież go przeprosiła! Niewdzięcznik.
Zaraz potem zaś zmrużyła ślepia wbijając wzrok w Marcela. Doskonale wiedziała, że sobie z niej kpił i tylko jeszcze bardziej się w niej zagotowało, ale jeden głębszy wdech wystarczył, żeby się względnie uspokoiła. Bo nie, nie zamierzała mu dać tej satysfakcji i dać się sprowokować draniowi.
- Dzięki, wy też – odpowiedziała i nawet się uśmiechnęła, choć wyjątkowo sztucznie. Marcel nie dawał jednak za wygraną i kontynuował festiwal kpin, ale... ciężko jej się było skupić na tym, co mówił, bo korony drzew nad głowami chłopaków zaczęły się przekształcać we wspaniałe grzybowe kapelusze zmieniające kolory. Jaki ten świat był wspaniały…
Dopiero wyciągnięta do niej ręka kumpla sprawiła, że wróciła na ziemię. Spojrzała najpierw na jego dłoń, potem na niego i kiwnęła głową, która znów zapulsowała nieprzyjemnym bólem od uderzenia. Szlag.
- Znaczy… daj mi chwilę – poprosiła i zamiast złapać jego rękę, pomasowała potylicę. Bolało i prawie na pewno miała tam guza. Wspaniale.
Nagle z oddali przyfrunęła do nich żółta wstążka. Prześlizgiwała się w powietrzu pomiędzy drzewami jak płynąca w rzece ryba. Ach, to był głos! Ta wstążka była głosem obcej dziewczyny!
- Czy mój głos też jest wstążką? – zapytała patrząc jak ta żółta rozpływa się w powietrzu. Może jednak tylko jej się wydawało? No nic. Wreszcie sięgnęła do wciąż wyciągniętej ręki Marcela i z jego pomocą podniosła się z ziemi.
- Dzięki – powtórzyła, choć tym razem szczerze. – I za ściągnięcie ze mnie tego capa też – dodała omiatając spojrzeniem wciąż nieprzytomnego typa i zatrzymując je na Freddim, który chyba nawet jej nie słyszał pochłonięty... wpieprzaniem ciastek. Moment, skąd on je miał…?
I właśnie wtedy, gdy zdała sobie sprawę z tego, że pod stopami leżą im ciastka, prawdziwe ciastka, mogłaby przysiąc, że zatrzęsła jej się ziemia pod nogami od basowego głosu. Oto w zasięgu jej wzroku pojawił się Drugi Blue. Wielki jak krowa i znacznie milszy od tego Pierwszego Blue. Od razu go polubiła, bo choć nie do końca rozumiała co mówił, to chyba ją poparł. Oczywiście Marcel znów się zaczął pultać, więc przewróciła oczami.
- Hej! - huknęła na niego, bo już miała serdecznie dość tego jego gadania. - Po prostu zgrany z nas zespół, ok? Nie licząc MOJEJ WTOPY, MARCEL – podniosła znów głos, żeby na pewno usłyszał i wreszcie dał jej spokój. - Tak, potknęłam się jak ostatnia ciapa. Zdarza się. Już? Lepiej ci? – uniosła wyżej brwi. O to mu chodziło? To chciał usłyszeć?
Zaaferowana tym nawet nie zauważyła, że Freddy już nie klęczał i nie jadł ciastek, tylko znienacka wyrósł obok nich.
- Może chodziło o skunksa – podsunęła konspiracyjnym szeptem na jego pytanie o „sukurs”. To było pierwsze co przyszło jej do głowy. - I… chyba w porządku, dzięki – dodała trochę zaskoczona jego drugim pytaniem. Jeszcze bardziej jednak zaskoczył ją tym, że bez ostrzeżenia popchnął Marcela w krzaki, a następnie zaczął go wołać. Ta sytuacja była tak irracjonalna i komiczna, że Lidka wybuchła głośnym śmiechem, który już po chwili przerodził się w niepohamowany rechot.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Taa... taki papieros ziołowy. - wyjaśnił Neali, zerkając kątem oka na Jima. Dobrze gadał, nie? -Może ta, w której mówi że ona jest diablicą? - zaproponował, kładąc się na trawę i zaciągając skrętem. Chętni mogą mu go zabrać, w końcu oferował. Gdy piosenka dobiegła końca, zmienił ją na tą diabelską.
-Lidka znajdzie ziemniaczki. - uzupełnił historię z bolesnym przekonaniem, bo chodziło w końcu o jego honor. Może mógł iść z nią...
***
Jenny stała na skraju łąki, ale zaczęła biec w kierunku dziwnej grupy i taty i Marcela... który uciekł w krzaki? Chłopak (Freddie) oraz drobniejszy chłopak (Liddy) wołali go jednak, a wkoło tańczyły... wielkie psy? Zmrużyła oczy podejrzliwie, a potem pokonała ostatnie kroki dzielące ją od taty. Biust jej falował i cała się zasapała.
-Tato? TATO! Co mu zrobiliście?! MARCEL WYŁAŹ NATYCHMIAST! - wrzasnęła, donośnie, pełną piersią - a pierś miała pełną.
-Lidka znajdzie ziemniaczki. - uzupełnił historię z bolesnym przekonaniem, bo chodziło w końcu o jego honor. Może mógł iść z nią...
***
Jenny stała na skraju łąki, ale zaczęła biec w kierunku dziwnej grupy i taty i Marcela... który uciekł w krzaki? Chłopak (Freddie) oraz drobniejszy chłopak (Liddy) wołali go jednak, a wkoło tańczyły... wielkie psy? Zmrużyła oczy podejrzliwie, a potem pokonała ostatnie kroki dzielące ją od taty. Biust jej falował i cała się zasapała.
-Tato? TATO! Co mu zrobiliście?! MARCEL WYŁAŹ NATYCHMIAST! - wrzasnęła, donośnie, pełną piersią - a pierś miała pełną.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podmuch wiatru skłębił dym w nowy sposób, ale i częściowo go rozrzedził; powietrze wypełnił zapach lasu, sosnowych igieł i wilgotnych liści; okruch rzeczywistości szybko jednak zniknął pod pierzyną halucynacji. Niebo zawirowało, kometa wraz z nim, a jej pomarańczowe światło zlało się w migoczącą smugę z której zaczęły sypać się iskry, kostki cukru i różane płatki.
― Szczęście, mospanie, zawsze przychodzi parami ― wyjaśnił głębokim basem Blue, ale zaraz zdziwił się szczerze słowami Marcela, przekrzywił łeb. ― Cóż to za supozycje nieprzystojne?
Na-pewno-nie-Blue leniwie fiknął w powietrzu i przepłynął nad powalonym olbrzymem, pozostawiając za sobą smugę skrzącego się, różowego pyłu; ani myślał by wypełnić polecenie akrobaty i zamanifestował swoje stanowisko wytykając jęzor na wierzch.
Ciastka pachniały wprost oszałamiająco, woni prawdziwie maślanego wypieku trudno było uświadczyć w tych czasach, a jeszcze trudniej jej oprzeć. Pochłonięty konsumpcją Freddy mógł poczuć, że rzeczone ciastka nieco zbyt bardzo chrupią, a momentami dziwnie kleją się do podniebienia i przełyku, zupełnie jakby jadł gałęzie, suche liście albo pióra. Dziwna sprawa…
Powietrze zawirowało ponownie, krzewy zachichotały, część z nich wstała i na drobnych, korzennych nóżkach odbiegła dalej, w głąb lasu. Na grzybowych pniach pojawiły się ciekawskie oczka, czarne jak paciorki, śledzące każdy wasz ruch. Ręce Freddy’ego wystrzeliły jak z procy i rozciągnęły na dwa metry nim dosięgnęły Marcela; kończyny zafalowały z giętkością gumy, pięści nagle spuchły i urosły, potroiły rozmiar, dziwiąc wszystkich wokół. Z krzaków w które wepchnięto akrobatę wydobyły się mydlane bańki, a z prawej nagle wybiegły lunaballe odziane w fikuśne bluzeczki, złapały się pod łapki i odtańczyły kankana w rytm nieistniejącej melodii.
Chłodny powiew wiatru zaplątał się wśród kostek, wzbił w górę chmurę kolorowego pyłu.
Marcel, Liddy, Freddy i Jenny rzucają dodatkowo kością k3.
― Szczęście, mospanie, zawsze przychodzi parami ― wyjaśnił głębokim basem Blue, ale zaraz zdziwił się szczerze słowami Marcela, przekrzywił łeb. ― Cóż to za supozycje nieprzystojne?
Na-pewno-nie-Blue leniwie fiknął w powietrzu i przepłynął nad powalonym olbrzymem, pozostawiając za sobą smugę skrzącego się, różowego pyłu; ani myślał by wypełnić polecenie akrobaty i zamanifestował swoje stanowisko wytykając jęzor na wierzch.
Ciastka pachniały wprost oszałamiająco, woni prawdziwie maślanego wypieku trudno było uświadczyć w tych czasach, a jeszcze trudniej jej oprzeć. Pochłonięty konsumpcją Freddy mógł poczuć, że rzeczone ciastka nieco zbyt bardzo chrupią, a momentami dziwnie kleją się do podniebienia i przełyku, zupełnie jakby jadł gałęzie, suche liście albo pióra. Dziwna sprawa…
Powietrze zawirowało ponownie, krzewy zachichotały, część z nich wstała i na drobnych, korzennych nóżkach odbiegła dalej, w głąb lasu. Na grzybowych pniach pojawiły się ciekawskie oczka, czarne jak paciorki, śledzące każdy wasz ruch. Ręce Freddy’ego wystrzeliły jak z procy i rozciągnęły na dwa metry nim dosięgnęły Marcela; kończyny zafalowały z giętkością gumy, pięści nagle spuchły i urosły, potroiły rozmiar, dziwiąc wszystkich wokół. Z krzaków w które wepchnięto akrobatę wydobyły się mydlane bańki, a z prawej nagle wybiegły lunaballe odziane w fikuśne bluzeczki, złapały się pod łapki i odtańczyły kankana w rytm nieistniejącej melodii.
Chłodny powiew wiatru zaplątał się wśród kostek, wzbił w górę chmurę kolorowego pyłu.
Adriana Tonks
04.08.1958 - Wianki
Szybka odpowiedź