23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Marcel nie miał szczęścia do dziewczyn, nie dziwił go jego odbiór sytuacji, rowniez dlatego, ze dobrze znał Eve i sam wiedział, jak to jest po tej stronie. Nie odzywał sie jednak. Zmarszczył brwi i podszedł do okna, wyjrzał za nie, popatrzył na furtkę.
- Mysli, ze nie chciałaś z nim gadac - powtórzył po sobie, jakby liczył, ze jakaś lampka jej sie zaświeci. Zamiast jednak czekac westchnął głośno. Jak miał jej powiedziec o tym co czuł Marcel, o jego niepewności, o ciągłym poczuciu robienia czegoś złe, bycia niewystarczającym? Pamiętał go z namiotu, wtedy kiedy historia z Celina zakończyła sie definitywnie. Nie rozumiał jak mozna było miec takie powodzenie i byc tak złe traktowanym przez kobiety. To nie miało najmniejszego sensu. - Zależy mu na waszej przyjaźni, Eve. - Jemu tez, ale zachował to dla siebie. - Jesli tobie tez, nie daj mu myslec, ze jest inaczej - Spojrzał na nia powoli. - On sobie poszedł, ty sobie poszłaś i co… jedno wielkie nic. Nie byłoby problemu, gdybyście to mieli gdzies, ale to nieprawda, wiec… moze trzeba cos z tym zrobic? Jeśli nie chciał tańczyć to moze powinnaś z nim porozmawiać w innej sytuacji. - Odrzucenie bolało jak cholera i jesli Marcel sie tak poczuł to nie dziwiło go, ze chciał uciec. Jeśli tym dał jej to samo do zrozumienia to mogli sie tak kręcić w kółko. - Pogadasz z nim? - Spytał wprost, pochylając głowę nizej, palcami szczypał dolna wargę.
- Mysli, ze nie chciałaś z nim gadac - powtórzył po sobie, jakby liczył, ze jakaś lampka jej sie zaświeci. Zamiast jednak czekac westchnął głośno. Jak miał jej powiedziec o tym co czuł Marcel, o jego niepewności, o ciągłym poczuciu robienia czegoś złe, bycia niewystarczającym? Pamiętał go z namiotu, wtedy kiedy historia z Celina zakończyła sie definitywnie. Nie rozumiał jak mozna było miec takie powodzenie i byc tak złe traktowanym przez kobiety. To nie miało najmniejszego sensu. - Zależy mu na waszej przyjaźni, Eve. - Jemu tez, ale zachował to dla siebie. - Jesli tobie tez, nie daj mu myslec, ze jest inaczej - Spojrzał na nia powoli. - On sobie poszedł, ty sobie poszłaś i co… jedno wielkie nic. Nie byłoby problemu, gdybyście to mieli gdzies, ale to nieprawda, wiec… moze trzeba cos z tym zrobic? Jeśli nie chciał tańczyć to moze powinnaś z nim porozmawiać w innej sytuacji. - Odrzucenie bolało jak cholera i jesli Marcel sie tak poczuł to nie dziwiło go, ze chciał uciec. Jeśli tym dał jej to samo do zrozumienia to mogli sie tak kręcić w kółko. - Pogadasz z nim? - Spytał wprost, pochylając głowę nizej, palcami szczypał dolna wargę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wodziła wzrokiem za nim, kiedy minął ją i podszedł do okna, odwróciła się powoli.
- Eh, bzdura.- burknęła pod nosem, chciała, lecz zaskoczył ją zainteresowaniem i dotknięciem tematu, którego nie myślała, że ruszy z kimkolwiek. Nie chciała dziś, bo był tragiczny, niósł strach i ból, ale nie sądziła, że uniknięcie tego, będzie miało właśnie takie konsekwencje.- Zależy mi.- odparła. Na przyjaźni z Marcelem, ale też i Jimem, chociaż tego nie chciała przyznać teraz. Musiała najpierw uporać się z jednym i jednak padło na Sallowa. Podeszła do bliżej niego, opierając dłonie na jego bokach, muskając opuszkami materiał koszuli.- Zrobię, coś zrobię z tym.- nie było wyboru, inaczej się nie dało. Ci dwaj byli największymi problemami jej życia, dwóch trudnych, a jej za bardzo zależało na jednym i drugim.- Pogadam, dam mu jeszcze chwilę. Niech zejdą emocje i ukradnę go na rozmowę.- to był jakiś plan, ale przypuszczała, że wcale nie taki łatwy do realizacji. Przysunęła się bliżej, przytulając do chłopaka. Kiedyś prosiła o to, by ją przytulił, dziś po prostu tego szukała, sama lgnęła, by otulić myśli czymś milszym.
- Eh, bzdura.- burknęła pod nosem, chciała, lecz zaskoczył ją zainteresowaniem i dotknięciem tematu, którego nie myślała, że ruszy z kimkolwiek. Nie chciała dziś, bo był tragiczny, niósł strach i ból, ale nie sądziła, że uniknięcie tego, będzie miało właśnie takie konsekwencje.- Zależy mi.- odparła. Na przyjaźni z Marcelem, ale też i Jimem, chociaż tego nie chciała przyznać teraz. Musiała najpierw uporać się z jednym i jednak padło na Sallowa. Podeszła do bliżej niego, opierając dłonie na jego bokach, muskając opuszkami materiał koszuli.- Zrobię, coś zrobię z tym.- nie było wyboru, inaczej się nie dało. Ci dwaj byli największymi problemami jej życia, dwóch trudnych, a jej za bardzo zależało na jednym i drugim.- Pogadam, dam mu jeszcze chwilę. Niech zejdą emocje i ukradnę go na rozmowę.- to był jakiś plan, ale przypuszczała, że wcale nie taki łatwy do realizacji. Przysunęła się bliżej, przytulając do chłopaka. Kiedyś prosiła o to, by ją przytulił, dziś po prostu tego szukała, sama lgnęła, by otulić myśli czymś milszym.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Moze bzdura, nie potwierdził, nie zaprzeczył tez. Marcel nie potrzebował ochrony, był dużym chłopcem, tym bardziej nie potrzebował mówcy w swoim imieniu, ale kiedy widział go zniszczonego jak zbity pies, gdy wiedział, ze sie starał z czymś, co nie było dla niego łatwe, a z czym mogl mu pomoc - łatwo, czy nie? - chciał. Pokiwał głowa. Zależało jej, tak mówiła. Dlatego tu był. Nie wiedział czy to cokolwiek zmieni, czy jego obecność cokolwiek wniesie. Na to liczył. Śledził ja wzrokiem, kiedy do niego podeszła, czekał na jakaś deklaracje, innej drogi nie widział. Zaskoczyła go bliskością jeszcze zanim go objęła; w głowie miał wciąż ich ostatnie spotkanie, ponure, pewne nijakości, zgryzoty, niechęci. Będzie jak chcesz, pamiętał. Nie był tylko pewien, czy rzeczywiście potrafił żyć tak, jak wtedy zamierzał. Przypomnial sobie o tamtej pustce w głowie, sercu i duszy i dziękował Merlinowi, ze jej juz nie czuł. Wtuliła sie w niego bez słowa, a on bez słowa rozchylil ramiona, jakby to było naturalne dla ciała. Objął ja po chwili, początkowo niepewnie. Trudno było przejść do tego tak zwyczajnie. Minęło tyle czasu, jemu wydawało sie to z dnia na dzien, a jednocześnie w międzyczasie miały miejsce rzeczy, które trudno było wyrzucić z głowy. Bliskość w tańcu gdy ledwie se trzymał na nogach nie robiła na jim takiego wrażenia jak teraz, kiedy nieco wytrzeźwiał. Po kilku oddechach trzymał ja juz pewniej.
- Napij się z nim. Z jednego kieliszka. Tylko raz - zaproponował jej. Niezależnie od powodów, dla których nie chciała to było tak zwyczajnie symboliczne. - Nie upijesz sie od tego. - To była oznaka szacunku, zgody, równości. Nie było silniejszego przesłania niz to - wiązało sie z porzuceniem wszystkich konfliktów, było jak pocałunek na zgodę.
- Napij się z nim. Z jednego kieliszka. Tylko raz - zaproponował jej. Niezależnie od powodów, dla których nie chciała to było tak zwyczajnie symboliczne. - Nie upijesz sie od tego. - To była oznaka szacunku, zgody, równości. Nie było silniejszego przesłania niz to - wiązało sie z porzuceniem wszystkich konfliktów, było jak pocałunek na zgodę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Taaak. Tango to było to. Tu kopnięcie, tam machnięcie, gesty miałam mocne, bo złość we mnie siedziała dalej. Ale im powietrze owijało mnie bardziej, tym mocniej przebijała się paskudna myśl: co dalej? Nic chyba. Tak już będzie. Nieważne, komplement Marcela wniósł chwilowy uśmiech zadowolenia. Naigrywał się pewnie, ale trudno. Próbowałam nie patrzeć na Jamesa. A potem wszystko poleciało. No cóż, tak to ze mną było, nie? Bo pewna byłam że zachwianie Marii to w jakiś sposób moje wina była ruszyłam ku niej, ale było za późno. Poleciałyśmy obie. No trudno. Gorzej już być i tak nie mogło po tym wszystkim. Spojrzałam w niebo na gwiazdy, biorąc wdech. Ściskało mnie w środku, ale to już na pewno nie dlatego, że zbierało mi się żeby coś znów zwrócić. Marcel coś tak krzyczał, więc podparłam się na łokciach spoglądając w jego kierunku. A potem na Marię. Sama? Zmarszczyłam brwi lekko widząc jak wcześniej oglądała dłonie i kolana. Zraniła się. Patrzyłam jak idzie w kierunku Marcela a potem jak Kerstin siada obok niego. Zawsze miał wianuszek wokół, nie? Co imprezą z inną. Spojrzałam na niego. Tak wyglądało to jego kończenie? Westchnęłam podnosząc się w górę. - Maisie, chodź do nas. - zachęciłam ją ruszając w stronę Marcela. - Marcel ma pl - ecy wolne, chciałam powiedzieć, ale zmieniłam zdanie łapiąc jego spojrzenie. - an. - dokończyłam z westchnieniem. - Bo z niczym jeszcze nie kończymy, nie? - zapytałam się, jednak musiałam nawiązać do naszej rozmowy. Trudno Marcel sory. Opadłam na kolana na przeciwko niego. - Widziałyście go? Kiedyś na arenie? - zapytałam przesuwając spojrzeniem od Maisie, do Kerstin po Marię. - Znaczy ja na Londyn nie mogę, ale ostatnio widziałam jak salto zrobił. - poderwałam się, zatoczyłam cofnęłam. - O tak leciał leciał. - zaczęłam opowiadać. - A potem siup! - wyskoczyłam w górę. - I tru tru tru. - tu wykonałam kilka razy obrót ręką dookoła i podskoczyłam raz jeszcze. - I zakończył. - nosem o taflę wody, co nie? - A kiedyś piramidę robiliśmy! - przypomniałam sobie, klaskając w ręce, kolejny niewypał. Zastanowiłam się zakładając dłonie na piersi. Właściwie, to hmm… - No, nieważne. - dodałam spoglądając na Marię. - Obdarłaś sobie ręce? - zapytałam ją. - Mogę rzucić zaklęcie. - zaoferowałam zaraz. Nie potrafiąc się zamknąć. - No, ale Marcel, tak, przyjacielem jest najlepszym. Totalnie. - pokiwałam z zaangażowaniem głową. - Dobrze się bawisz, Maisie? - zapytałam jej, ale nie zaczekałam na odpowiedź. Zapomniałam też o tym całkiem żeby zmienić piosenkę, żadnej nie miałam w głowie poza tym, którą śpiewał mi Jim ostatnio, a to… było, nie nie moje, wymyślone. Tak, tak właśnie. - Ale jesteś śliczna. - powiedziałam do Kerstin. - Jak żyto w promieniach słońca. - opadłam przy niej na kolanach. - Powinnaś wypić. - zachęciłam ją zbliżając swoją twarz. - Ojej masz piegi jak ja. - po prostu mów.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czuła, jak zamknął ramiona wokół niej. Początkowo nie wydawało się to takie, jak wcześniej, we wspomnieniach, gdy te objęcia były pewne i silne. Nastąpiło to później, a ona syciła się chwilą. Wyciszała wątpliwości, obawy i zniechęcenie, bo musiała się tego pozbyć, zanim wróci na dół. Odwróciła głowę i przylgnęła policzkiem do jego torsu ani myśląc chwilowo ruszyć się z miejsca. Tkwiła w bezruchu, słuchając jego oddechu i bicia serca. Jej własne dostrajały się do tego rytmu.
- Napiję.- odparła ugodowo. Marcel powiedział jej o pativ, więc nie będzie miał wyboru, nie da mu go, bo do niczego nie dojdą. Wątpiła, żeby to odrzucił, więc zaakceptowała pomysł Jamesa.- Wiem.- jeden jej nie zaszkodzi, wywietrzeje z krwi szybko.- Ale napijesz się z nami. Myślę, że Marcel nie uwierzy w moje intencje teraz, ale kiedy będziesz obok... w końcu zawsze byliśmy w trójkę.- odchyliła głowę i uniosła na niego wzrok. Kiedyś prawie nierozłączni, błądziła za nimi w szkole, czasami oni za nią. Uzupełniali się, brakowało jej tego, ale wydarzyło się tak wiele w życiu każdego z nich, że nie wierzyła, aby to kiedykolwiek wróciło całkowicie.
Odsunęła się w końcu od niego, wcześniej stając na chwilę na palcach, by złożyć na jego policzku pocałunek.- Dziękuję, że przyszedłeś za mną.- szepnęła. Przeniosła wzrok na małą.- Przewinę ją i zejdę do ogrodu. Możesz iść jeśli chcesz albo poczekać chwilę.- dopowiedziała, pozostawiając mu wybór.
- Napiję.- odparła ugodowo. Marcel powiedział jej o pativ, więc nie będzie miał wyboru, nie da mu go, bo do niczego nie dojdą. Wątpiła, żeby to odrzucił, więc zaakceptowała pomysł Jamesa.- Wiem.- jeden jej nie zaszkodzi, wywietrzeje z krwi szybko.- Ale napijesz się z nami. Myślę, że Marcel nie uwierzy w moje intencje teraz, ale kiedy będziesz obok... w końcu zawsze byliśmy w trójkę.- odchyliła głowę i uniosła na niego wzrok. Kiedyś prawie nierozłączni, błądziła za nimi w szkole, czasami oni za nią. Uzupełniali się, brakowało jej tego, ale wydarzyło się tak wiele w życiu każdego z nich, że nie wierzyła, aby to kiedykolwiek wróciło całkowicie.
Odsunęła się w końcu od niego, wcześniej stając na chwilę na palcach, by złożyć na jego policzku pocałunek.- Dziękuję, że przyszedłeś za mną.- szepnęła. Przeniosła wzrok na małą.- Przewinę ją i zejdę do ogrodu. Możesz iść jeśli chcesz albo poczekać chwilę.- dopowiedziała, pozostawiając mu wybór.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Westchnął z ulga, kiedy sie zgodziła. Wiedział, ze to nie było takie jak trzeba, idealne. Łatwo było zarzucić temu przymus, ale on tez czasem potrzebował kogoś kto go popchnie. Skłoni do działania. Boleśnie uświadomił sobie dzisiaj, ze to stracił częściowo. Ze będzie mu tylko trudniej i ciężej.
- Tak mało wiary w nim pokladasz. Zapomniałaś juz, ze jemu nie trzeba niczego udowadniać. Nie potrzebuje serii dowodów, naprawde… czasem niewiele wystarczy. Naprawde niewiele - drobny gest, spojrzenie. Obecność. Wiedział to dobrze, bo wlasnie to najbardziej wzmacniało fundamenty ich przyjaźni. Nie potrzebne były ani wielkie słowa ani deklaracje, obietnice czy wyznania. Nie pamietała juz tego? - On kiedyś był twoim przyjacielem. Nie typkiem, którego trzeba zwieść zeby sie wkupić w jego laski - wymamrotał smętnie. - Ale, coz, ja nie ogłaszalem wstrzemięźliwości od picia - przyznal unosząc brwi, a wargi mu drgnęły w uśmiechu. Zamierzał sie dopiero napić i to porządnie. Spojrzał na nia, gdy sie odsunęła i pokiwał lekko głowa. Milcząco przyjął jej pocałunek, a raczej całus. - Ehm… nie, zdecydowanie nie chce byc tego świadkiem - zaprotestował od razu, unosząc dłonie w geście poddania. Przewijanie dziecka? Nie dla niego. - Rozpalilismy ognisko, tam będziemy. Raczej - dodał zaraz i obrzuciwszy jesscze jednym spojrzeniem leżąca dziewczynkę na łożku, zostawił je obie w sypialni.
W ogrodzie było juz tańców. Piosenka nie zmieniała sie odkąd odszedł, wiec zbliżył sie do gramofonu, gdzie na ziemi leżała jego różdżka i przytknął ja do sprzętu. Zerknął w stronę ogniska, gdzie Neala wywijała fikołki swoja opowieścią. Uśmiechnął sie pod nosem, przez chwile słuchając jej głosu i historii - które zapamiętał nieco inaczej niz ona, najwyraźniej - a kiedy skończyła, pomyślał o piosence, ktora rozpoczęła się od lekkiego gwizdania.
Krańcem różdżki podważył fragment gramofonu, jedna ścianka odskoczyła łatwo, ze środka wyciągnął papierowa torebkę. Nie sadził, ze jeszcze kiedykolwiek tego użyją. Zatkał gramofon i ruszył w stronę ogniska. Zerknął na Weasley, przechodząc miedzy nia a Marcelem upuścił mu miedzy nogi papierkowa paczuszkę.
-Na żołądek - zapowiedział i usiadł obok Marii przy ognisku.
magic
- Tak mało wiary w nim pokladasz. Zapomniałaś juz, ze jemu nie trzeba niczego udowadniać. Nie potrzebuje serii dowodów, naprawde… czasem niewiele wystarczy. Naprawde niewiele - drobny gest, spojrzenie. Obecność. Wiedział to dobrze, bo wlasnie to najbardziej wzmacniało fundamenty ich przyjaźni. Nie potrzebne były ani wielkie słowa ani deklaracje, obietnice czy wyznania. Nie pamietała juz tego? - On kiedyś był twoim przyjacielem. Nie typkiem, którego trzeba zwieść zeby sie wkupić w jego laski - wymamrotał smętnie. - Ale, coz, ja nie ogłaszalem wstrzemięźliwości od picia - przyznal unosząc brwi, a wargi mu drgnęły w uśmiechu. Zamierzał sie dopiero napić i to porządnie. Spojrzał na nia, gdy sie odsunęła i pokiwał lekko głowa. Milcząco przyjął jej pocałunek, a raczej całus. - Ehm… nie, zdecydowanie nie chce byc tego świadkiem - zaprotestował od razu, unosząc dłonie w geście poddania. Przewijanie dziecka? Nie dla niego. - Rozpalilismy ognisko, tam będziemy. Raczej - dodał zaraz i obrzuciwszy jesscze jednym spojrzeniem leżąca dziewczynkę na łożku, zostawił je obie w sypialni.
W ogrodzie było juz tańców. Piosenka nie zmieniała sie odkąd odszedł, wiec zbliżył sie do gramofonu, gdzie na ziemi leżała jego różdżka i przytknął ja do sprzętu. Zerknął w stronę ogniska, gdzie Neala wywijała fikołki swoja opowieścią. Uśmiechnął sie pod nosem, przez chwile słuchając jej głosu i historii - które zapamiętał nieco inaczej niz ona, najwyraźniej - a kiedy skończyła, pomyślał o piosence, ktora rozpoczęła się od lekkiego gwizdania.
Krańcem różdżki podważył fragment gramofonu, jedna ścianka odskoczyła łatwo, ze środka wyciągnął papierowa torebkę. Nie sadził, ze jeszcze kiedykolwiek tego użyją. Zatkał gramofon i ruszył w stronę ogniska. Zerknął na Weasley, przechodząc miedzy nia a Marcelem upuścił mu miedzy nogi papierkowa paczuszkę.
-Na żołądek - zapowiedział i usiadł obok Marii przy ognisku.
magic
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uśmiechnął się do Marii, zamiast odpowiedzieć, bo na odpowiedź i tak nie czekała, jej bliskość była mu na rękę, nie lubił być sam. Jej czułość była przyjemna, koiła pustkę, zimno i strach mieszające się w sercu. Powstrzymał odruch wyciągnięcia dłoni, zastanawiając się, czy urazi ją tym gestem. Eve wydawała się obolała, a tylko trzymał ją za dłonie, nie chciał tego. Odruchowo owiał spojrzeniem pobliski stół, nie wziął ze sobą kurtki, bo za dnia było ciepło, nie widział w zasięgu wzroku żadnego koca. Były w domu, a tam nie chciał wchodzić, a właściwie - chyba nawet nie mógł.
- Boli? - spytał, kiwając brodą na kolano, widział, jak je podciągała. Uniósł dłoń, która chciała go sięgnąć, ale w ostatniej chwili skręciła w kierunku własnej skroni, udając, że chciał się podrapać. Powinien trzymać ręce przy sobie. - Naprawdę... świetnie ci szło. - W pierwszej chwili myślał, że do niej dołączy, ale to co wydarzyło się potem, skutecznie ostudziło jego ochotę na cokolwiek. Żałował, że nie miał ochoty na zabawę. Na samo wspomnienie robiło mu się gorąco. - Tam, skąd pochodzę, to niewybaczalne odmawiać bisów, o które z entuzjazmem prosi publika - podrzucił niewinnie, z uśmiechem, bo przecież widział, że potrzebowała odpoczynku. Obejrzał się na Kerstin, kiedy usiadła obok niego, kiwnął jej głową na powitanie, ogniskując spojrzenie na wciąż pełnym kieliszku.
- Przetrzymujesz go - wyjaśnił. - To niegrzeczne. Wbrew tradycji. Musisz wybrać osobę, do której pijesz, wypić jej zdrowie i napełnić jej kieliszek. I powinnaś wybrać mnie, bo siedzę obok. - Wypił łyk Mocarza z gwinta, po czym przekazał jej butelkę, by mogła dopełnić obyczaju. - U nas wszystko gra, a u ciebie? Jak siostra? Lepiej? - Kerstin wydawała się zagubiona, ale nie rozumiał, dlaczego.
Uniósł brew, spoglądając na Nealę, kiedy wołała do nich Maisie, nie rozumiejąc, co w pierwszej chwili próbowała do niej powiedzieć. Otworzył za to usta, gdy przypomniała mu o kończeniu, ale wydobywający się z nich dźwięk urwał się szybko, bo w pół słowa przypomniał sobie, do czego piła. No tak, kończy z dziewczynami. Mówił tak rzeczywiście i jakoś tak wyszło, nie do końca pamiętał jak, że potem całował się z Marią. - To było tylko... - zaczął, ale nie skończył, bo Maria oplatała go właśnie ramionami i opierała na nim głowę, a on nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzał i zacząć tak wyglądać wcale nie zamierzał. W milczeniu spojrzał na Nealę, kiedy spytała o Arenę, i to tak, jakby go tu nie było. Kerstin, podobnie jak Neala, musiała unikać Londynu, ale on występował dłużej, niż trwała wojna. Maisie dopiero dzisiaj poznał i teraz dopiero uzmysłowił sobie, że nic o niej nie wiedział.
- Musisz wpaść, kiedy Londyn będzie znowu wolny - odpowiedział, przyćmiony alkoholem nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że po raz pierwszy zdradzał się przed Marią z tak odważnymi poglądami. I tak były naturalne, gdy spędzali tutaj czas z panienką Weasley, jeśli Maria w ogóle zdawała sobie z tego sprawę. Podbił to zaproszenie toastem, zabierając butelkę alkoholu z rąk Kerstin z powrotem, niezależnie od tego, czy ostatecznie jej użyła, czy też nie, wypił łyk z gwinta, ale zakrztusił się na jej dalsze słowa i zaczął kaszleć, wylewając część alkoholu z ust między nogi. O tak leciał, jak strzała i tępo jak strzała wbił się w wodę, finał jednak w tej opowieści został ominięty, a on, nadal zanosząc się kaszlem, uniósł ku niej spojrzenie. Wepchnął butelkę w dłonie Marii, podejrzewając, że pić w najbliższym czasie nie powinien. Wytarł twarz w rękaw koszuli. Wziął głębszy wdech, gdy wspomniała o piramidzie, szukając w myślach wymówki na to, co zrobił, ale i jej wypowiedzieć nie musiał. - Nieważne - zawtórował jej bez wahania. - Totalnie - powtórzył za nią ostrożnie, szukając podstępu. - Neala, a jak tam ten twój koń? - spytał, próbując zmienić temat.
Z pomocą przyszedł Jim, nie odnotował chwili, w której wyszedł z domu, uniósł ku niemu spojrzenie niewyzbyte obaw, co powiedziała mu Eve? Nie wyglądał na wkurzonego. Powoli uniósł rzuconą paczuszkę i zaczął ją odpakowywać na kolanie.
- Taki eliksir leczniczy, tylko w proszku. Całkiem bezpieczny - wyjaśnił Kerstin, pewien, że nie wiedziała dużo o magicznych specyfikach, a jeśli ktoś mógł stawić opór, to spodziewałby się go tylko po niej. Maria i Neala były pijane. Mocarz był mocny, a Kerstin podchodziła do niego nieufanie, ochrona żołądka wydawała się rozsądną wymówką. - Wydzielę ci mniejszą porcję, w porządku? - Czy to będzie bezpieczne dla niemagicznej? Ile jej powinien dać? Połowę? - Ćwierć? - spytał Jima, nie sądząc, by znał odpowiedź, raczej chcąc rozproszyć odpowiedzialność. - Trzeba to wciągnąć nosem - wyjaśnił dziewczynom, z braku laku oddzielając porcje na wierzchu dłoni, pierwszą podając w ten sposób Marii. - Dawaj - zaproponował, podsuwając jej dłoń bliżej twarzy.
- Boli? - spytał, kiwając brodą na kolano, widział, jak je podciągała. Uniósł dłoń, która chciała go sięgnąć, ale w ostatniej chwili skręciła w kierunku własnej skroni, udając, że chciał się podrapać. Powinien trzymać ręce przy sobie. - Naprawdę... świetnie ci szło. - W pierwszej chwili myślał, że do niej dołączy, ale to co wydarzyło się potem, skutecznie ostudziło jego ochotę na cokolwiek. Żałował, że nie miał ochoty na zabawę. Na samo wspomnienie robiło mu się gorąco. - Tam, skąd pochodzę, to niewybaczalne odmawiać bisów, o które z entuzjazmem prosi publika - podrzucił niewinnie, z uśmiechem, bo przecież widział, że potrzebowała odpoczynku. Obejrzał się na Kerstin, kiedy usiadła obok niego, kiwnął jej głową na powitanie, ogniskując spojrzenie na wciąż pełnym kieliszku.
- Przetrzymujesz go - wyjaśnił. - To niegrzeczne. Wbrew tradycji. Musisz wybrać osobę, do której pijesz, wypić jej zdrowie i napełnić jej kieliszek. I powinnaś wybrać mnie, bo siedzę obok. - Wypił łyk Mocarza z gwinta, po czym przekazał jej butelkę, by mogła dopełnić obyczaju. - U nas wszystko gra, a u ciebie? Jak siostra? Lepiej? - Kerstin wydawała się zagubiona, ale nie rozumiał, dlaczego.
Uniósł brew, spoglądając na Nealę, kiedy wołała do nich Maisie, nie rozumiejąc, co w pierwszej chwili próbowała do niej powiedzieć. Otworzył za to usta, gdy przypomniała mu o kończeniu, ale wydobywający się z nich dźwięk urwał się szybko, bo w pół słowa przypomniał sobie, do czego piła. No tak, kończy z dziewczynami. Mówił tak rzeczywiście i jakoś tak wyszło, nie do końca pamiętał jak, że potem całował się z Marią. - To było tylko... - zaczął, ale nie skończył, bo Maria oplatała go właśnie ramionami i opierała na nim głowę, a on nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzał i zacząć tak wyglądać wcale nie zamierzał. W milczeniu spojrzał na Nealę, kiedy spytała o Arenę, i to tak, jakby go tu nie było. Kerstin, podobnie jak Neala, musiała unikać Londynu, ale on występował dłużej, niż trwała wojna. Maisie dopiero dzisiaj poznał i teraz dopiero uzmysłowił sobie, że nic o niej nie wiedział.
- Musisz wpaść, kiedy Londyn będzie znowu wolny - odpowiedział, przyćmiony alkoholem nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że po raz pierwszy zdradzał się przed Marią z tak odważnymi poglądami. I tak były naturalne, gdy spędzali tutaj czas z panienką Weasley, jeśli Maria w ogóle zdawała sobie z tego sprawę. Podbił to zaproszenie toastem, zabierając butelkę alkoholu z rąk Kerstin z powrotem, niezależnie od tego, czy ostatecznie jej użyła, czy też nie, wypił łyk z gwinta, ale zakrztusił się na jej dalsze słowa i zaczął kaszleć, wylewając część alkoholu z ust między nogi. O tak leciał, jak strzała i tępo jak strzała wbił się w wodę, finał jednak w tej opowieści został ominięty, a on, nadal zanosząc się kaszlem, uniósł ku niej spojrzenie. Wepchnął butelkę w dłonie Marii, podejrzewając, że pić w najbliższym czasie nie powinien. Wytarł twarz w rękaw koszuli. Wziął głębszy wdech, gdy wspomniała o piramidzie, szukając w myślach wymówki na to, co zrobił, ale i jej wypowiedzieć nie musiał. - Nieważne - zawtórował jej bez wahania. - Totalnie - powtórzył za nią ostrożnie, szukając podstępu. - Neala, a jak tam ten twój koń? - spytał, próbując zmienić temat.
Z pomocą przyszedł Jim, nie odnotował chwili, w której wyszedł z domu, uniósł ku niemu spojrzenie niewyzbyte obaw, co powiedziała mu Eve? Nie wyglądał na wkurzonego. Powoli uniósł rzuconą paczuszkę i zaczął ją odpakowywać na kolanie.
- Taki eliksir leczniczy, tylko w proszku. Całkiem bezpieczny - wyjaśnił Kerstin, pewien, że nie wiedziała dużo o magicznych specyfikach, a jeśli ktoś mógł stawić opór, to spodziewałby się go tylko po niej. Maria i Neala były pijane. Mocarz był mocny, a Kerstin podchodziła do niego nieufanie, ochrona żołądka wydawała się rozsądną wymówką. - Wydzielę ci mniejszą porcję, w porządku? - Czy to będzie bezpieczne dla niemagicznej? Ile jej powinien dać? Połowę? - Ćwierć? - spytał Jima, nie sądząc, by znał odpowiedź, raczej chcąc rozproszyć odpowiedzialność. - Trzeba to wciągnąć nosem - wyjaśnił dziewczynom, z braku laku oddzielając porcje na wierzchu dłoni, pierwszą podając w ten sposób Marii. - Dawaj - zaproponował, podsuwając jej dłoń bliżej twarzy.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 20.05.24 1:40, w całości zmieniany 1 raz
Biegnąc po paczkę poruszała się całkiem prosto, wciąż była trzeźwa. Domyśliła się, że w środku zapewne znajdował się jakiś prezent dla Gillie lub Eve, a może dla nich obu. Zwróciła zgubę, kątem oka dostrzegając, że Maria i Neala chyba się wywróciły podczas swoich tańców. Pewnie to alkohol tak wpływał na ludzi. Przywołana przez Nealę ruszyła jednak w jej stronę, a także Marcela, i usiadła na trawie gdzieś w wolnym miejscu w pobliżu nich. Dzięki ognisku było ciepło i nie ciągnęło tak od ziemi.
- Niestety nie widziałam - przyznała; nie miała okazji podziwiać akrobatycznych popisów Marcela. - Ja też nie mogę... wchodzić do Londynu. - Była szlamą bez papierów, więc udanie się do stolicy byłoby samobójstwem. Od dwóch lat praktycznie nie opuszczała Półwyspu Kornwalijskiego, jeśli nie liczyć odwiedzin u Moore'ów w Irlandii. Wszelkie londyńskie atrakcje były poza jej zasięgiem. A w czasach kiedy jeszcze mugolacy mogli w mieście bywać, to była niepełnoletnia i nie było to takie proste, zwłaszcza kiedy się pochodziło z biednej rodziny mugoli. Bywała w Londynie tylko raz w roku w wakacje, na szkolne zakupy.
- Jest szansa, że kiedyś Londyn będzie wolny? - zapytała po słowach Marcela. Póki co niestety nic nie zanosiło się na zmianę. Konserwatywni czarodzieje byli zbyt silni. Musieli być, skoro zdołali pozbyć się z Londynu mugoli tak po prostu, choć było ich znacznie więcej. Może i nie czarowali, ale też nie byli bezbronnymi barankami. - Pamiętam, że miasto wywarło na mnie ogromne wrażenie, kiedy ujrzałam je po raz pierwszy jako jedenastolatka... - wyznała. Była tylko prostą dziewczyną z kornwalijskiej wioski, więc tak wielkie miasto było dla niej jak zupełnie inny świat. - Bardzo dobrze się bawię, jest naprawdę miło - odpowiedziała Neali, choć wydawało się, że ruda na tyle się rozgadała do wszystkich, że pewnie nawet nie zwraca uwagi na to, co jej ktoś odpowiada. No ale dobrze, że się trochę rozweseliła, lepiej tak, niż jakby miała dalej być smutna.
Marcel zaczął odpakowywać jakąś paczuszkę,którą rzucił mu Jim. Maisie spojrzała na niego, zastanawiając się, co to jest.
- Co to takiego? - zapytała. Jako że weszła w magiczny świat dopiero jako jedenastolatka, i nie ukończyła pełnej nauki, to magiczny świat wciąż miał przed nią swoje tajemnice.
- Niestety nie widziałam - przyznała; nie miała okazji podziwiać akrobatycznych popisów Marcela. - Ja też nie mogę... wchodzić do Londynu. - Była szlamą bez papierów, więc udanie się do stolicy byłoby samobójstwem. Od dwóch lat praktycznie nie opuszczała Półwyspu Kornwalijskiego, jeśli nie liczyć odwiedzin u Moore'ów w Irlandii. Wszelkie londyńskie atrakcje były poza jej zasięgiem. A w czasach kiedy jeszcze mugolacy mogli w mieście bywać, to była niepełnoletnia i nie było to takie proste, zwłaszcza kiedy się pochodziło z biednej rodziny mugoli. Bywała w Londynie tylko raz w roku w wakacje, na szkolne zakupy.
- Jest szansa, że kiedyś Londyn będzie wolny? - zapytała po słowach Marcela. Póki co niestety nic nie zanosiło się na zmianę. Konserwatywni czarodzieje byli zbyt silni. Musieli być, skoro zdołali pozbyć się z Londynu mugoli tak po prostu, choć było ich znacznie więcej. Może i nie czarowali, ale też nie byli bezbronnymi barankami. - Pamiętam, że miasto wywarło na mnie ogromne wrażenie, kiedy ujrzałam je po raz pierwszy jako jedenastolatka... - wyznała. Była tylko prostą dziewczyną z kornwalijskiej wioski, więc tak wielkie miasto było dla niej jak zupełnie inny świat. - Bardzo dobrze się bawię, jest naprawdę miło - odpowiedziała Neali, choć wydawało się, że ruda na tyle się rozgadała do wszystkich, że pewnie nawet nie zwraca uwagi na to, co jej ktoś odpowiada. No ale dobrze, że się trochę rozweseliła, lepiej tak, niż jakby miała dalej być smutna.
Marcel zaczął odpakowywać jakąś paczuszkę,którą rzucił mu Jim. Maisie spojrzała na niego, zastanawiając się, co to jest.
- Co to takiego? - zapytała. Jako że weszła w magiczny świat dopiero jako jedenastolatka, i nie ukończyła pełnej nauki, to magiczny świat wciąż miał przed nią swoje tajemnice.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Będzie, nic się nie martw Maisie. - zapewniłam ją. - Mój brat się tym zajmie. - zapewniłam ją, zapominając, że raczej nie powinnam. Ale tu sami swoi, rodzina była nie? Jak zginę, to no trudno, wszystko jedno mi było, serce mi ćmiło. - To dobrze, świetnie, idealnie. - ucieczyłam się. - Koń? Który koń? - zapytałam go zwracając spojrzenie na Marcela. - Ja nie mam żadnego. - powiedziałam podejmując temat. - Ale moja ciocia ma ich trochę. Najbardziej lubię Montygona, u niego wszystko w porządku i Bibi, Bibi jest śliczna, biała jak marzenie, ale woli Jima. - westchnęłam spoglądając na Marię, pytając ją o to czy nie pomóc jej trochę, a potem przenosząc uwagę na Maisie i na Kerstin, przed tą drugą zostając chwilę, kiedy Jim przechodził. Na żołądek, że na niestrwaność? Czyli na mnie. - Jak ja… - zacięłam się na chwilę, gubiąc wątek, mów dalej, cokolwiek, po prostu i nie patrz tam za bardzo. - Jak ja i Marcel! - przypomniałam sobie, przesuwając się od niej. - Widziałyście? - zapytałam. - Znaczy, no, jeśli ktoś je lubi. Ogólnie to czasem z nimi jest problem. Jak za długo się wystawie na słońce to czerwona cała jestem. Ale to tak wiecie - nieładnie. - wzięłam oddech. - Też tak macie? - zapytałam Kerstin i Marcela. Cofając się na środek ponownie. - O czym to ja… - klasnęłam w dłonie. - Właśnie. Piegi, to najmniejsza z jego zalet. - zadecydowałam opierając się dłońmi o trawę przed sobą żeby chwiejnie podejść się znowu. Byłam bosa, ale nie przeszkadzało mi to wcale. Uniosłam ręce, żeby odgarnąć włosy z twarzy. - Kiedyś wymknęłam się na potańcówkę, co nie - zaczęłam dalej, nachylając się, przykładając palec do ust bo to tajemnica była, pokazałam też zęby w grymasie - nie za dobrze że to zrobiłam. - No ogólnie historia jest długa. - i jest w niej za dużo Jima. - Ale! Chodzi o to, że ten facet- wskazałam na niego - nie zawaha się nawet chwili żeby stanąć w czyjejś obronie. Widziałam to nie raz, ale wtedy pierwszy. A jak on się rusza! - powiedziałam całkowicie szczerze, nie bardzo wiedząc dokąd idę, ale czegoś musiałam się trzymać i padło na niego, bo jego znałam i mówić o nim mogłam a dziewczynom się na pewno podobał więc jak się ktoś komuś podoba to chętnie o nim posłucha. A jak będą wiedziały jaki jest super to jak nie kończy to będzie no dobrze wyglądać. Tylko będzie musiał jedną wybrać, a nie co imprezę inną, ale to mu jutro powiem, bo teraz nie za dobrze chyba bo wszystkie zwątpią w jego świetność. A był świetny. I mnie zatrzymał i wysłuchał i Jima wspierał, no poza tym razem co się mocno nawściekał, ale Eve bronił i Celine pomagał. - I w walce i tańcu. Właściwie w tańcu widziałam tylko. Bo mi odmówił kiedyś, ale no, tak bywa nie. Ale w walce. Szacunek, Marcel. - powiedziałam do niego prosto oczy miałam szklane. - Nikt cię trafić nie mógł! - przypomniałam mu, przeskoczyłam z nogi na nogę, a potem chciałam zamarkować unik do tyłu, ale wygięłam się za bardzo, upadając. Na plecy. Zaśmiałam się, przykładając rękę do oczu oddychając ciężko, zmęczyłam się tym opowiadaniem mocno. - Taaak. - westchnęłam rozciągając usta w uśmiechu. Łapałam powietrze, dawaj dalej Neala. Kolejna historia, ale potrzebowałam chwili żeby zastanowić się, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Szybko, szybciej Neala, czułam je pod oczami wyraźnie. Nie zamykaj oczu, patrz w niebo. Zaraz coś ci przyjdzie go głowy na pewno.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy Marcel wspomniał o mniejszej porcji spojrzał na niego bez zrozumienia — dlaczego miałby to robić? Ale potem spojrzał a Kerstin i sobie przypomniał.
— Och, ee... Tak, szczypta wystarczy— odpowiedział mu i uśmiechnął się do dziewczyny zachęcająco. Rzucił okiem na to, jak przygotowywał pyłek na dłoni. Mógłby z paczki papierosów oderwać brzeg, ale uznał, że prawdopodobnie lepiej wyglądało to w tej formie dla dziewczyn — i ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że było w tym coś niewłaściwego. Zerknął na Marię. Mieli iść tańczyć, ale piosenka się skończyła, nie zamierzał odrywać jej na razie od Marcela, szczególnie w tej chwili, kiedy czekała ją tak ważna prób. Raz a mocno, Maria, pomyślał, spoglądając na jej dziewczęcą, niewinną buzię. Neala w tym czasie mówiła dalej, zaczepiając dziewczyny, niespodziewanie prawdopodobnie zmieniając się w gwiazdę wieczoru. Słowa wypływające z jej ust zmieniały się w słowotok, nerwową paplaninę, dostrzegał to na jej twarzy, jak rozbieganym wzrokiem przemykała po dziewczynach, do których mówiła niczym przekupka na targu, próbując do skosztowania najlepszych lokalnych — jej przede wszystkim — wyrobów. Gdyby nie jej błyszczące oczy i próba zamaskowania emocji właśnie tak by ją odebrał. Jako pijaną, gadatliwą. Patrzył na nią chwilę, a kiedy zaczęła wspominać Lynmouth, obrócił się na trawie tyłem, twarzą do ognia. Wyciągnął się po kawałek drewna, który dorzucił do ogniska ostrożnie, a potem wyciągnął się jeszcze dalej, za plecami Marii i Marcela, po paczkę papierosów Freddiego, która leżała w trawie. Wyciągnął jednego, odpalił jego zapalniczką, którą schował z powrotem w pudełku i oparł ręce na ugiętych kolanach. Miała rację. Marcel nigdy nie zawahałby się, by stanąć w czyjejś obronie. Niezależnie od okoliczności, ryzyka, od własnej formy. Był gotów wskoczyć za każdym w ogień. Pokiwał głową lekko, paląc powoli. Płomienie zajęły drewno, unosząc się nieco wyżej. Ciepło biło mu w twarz, ale noc robiła się już chłodna, powietrze stało się bardziej wilgotne. Rano znów powita ich deszcz. Mieli potworne szczęście, że go mieli. On miał przede wszystkim. Nie widział jej upadku, choć szelest materiału, spadającego ciała, głuchy, tłumiony przez trawę dźwięk upadku dotarł do niego, dobrze go znał. Zaciągnął się mocno. Kiedy ucichło na chwilę — nie chciał wchodzić jej w słowo — odezwał się:
— Więc wypijmy za to. Najlepszych przyjaciół pod słońcem — zaproponował, pochylając się tym razem, twarzą do Marii nad jej udami w stronę Sallowa, by odebrać mu butelkę Mocarza. — Czy może pod księżycem i gwiazdami — poprawił się zaraz, wracając do swojej pozycji, przechylił butelkę, biorąc z niej kilka głębszych łyków. Mocarz palił, palił mocniej niż wcześniej. Poprawił, zalewając ostry smak alkoholu jeszcze raz, szukając smaku jabłek. Podał butelkę Marii, która siedziała obok niego i położył się na trawie, z papierosem w ustach włożył sobie ręce pod głowę.
— Och, ee... Tak, szczypta wystarczy— odpowiedział mu i uśmiechnął się do dziewczyny zachęcająco. Rzucił okiem na to, jak przygotowywał pyłek na dłoni. Mógłby z paczki papierosów oderwać brzeg, ale uznał, że prawdopodobnie lepiej wyglądało to w tej formie dla dziewczyn — i ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że było w tym coś niewłaściwego. Zerknął na Marię. Mieli iść tańczyć, ale piosenka się skończyła, nie zamierzał odrywać jej na razie od Marcela, szczególnie w tej chwili, kiedy czekała ją tak ważna prób. Raz a mocno, Maria, pomyślał, spoglądając na jej dziewczęcą, niewinną buzię. Neala w tym czasie mówiła dalej, zaczepiając dziewczyny, niespodziewanie prawdopodobnie zmieniając się w gwiazdę wieczoru. Słowa wypływające z jej ust zmieniały się w słowotok, nerwową paplaninę, dostrzegał to na jej twarzy, jak rozbieganym wzrokiem przemykała po dziewczynach, do których mówiła niczym przekupka na targu, próbując do skosztowania najlepszych lokalnych — jej przede wszystkim — wyrobów. Gdyby nie jej błyszczące oczy i próba zamaskowania emocji właśnie tak by ją odebrał. Jako pijaną, gadatliwą. Patrzył na nią chwilę, a kiedy zaczęła wspominać Lynmouth, obrócił się na trawie tyłem, twarzą do ognia. Wyciągnął się po kawałek drewna, który dorzucił do ogniska ostrożnie, a potem wyciągnął się jeszcze dalej, za plecami Marii i Marcela, po paczkę papierosów Freddiego, która leżała w trawie. Wyciągnął jednego, odpalił jego zapalniczką, którą schował z powrotem w pudełku i oparł ręce na ugiętych kolanach. Miała rację. Marcel nigdy nie zawahałby się, by stanąć w czyjejś obronie. Niezależnie od okoliczności, ryzyka, od własnej formy. Był gotów wskoczyć za każdym w ogień. Pokiwał głową lekko, paląc powoli. Płomienie zajęły drewno, unosząc się nieco wyżej. Ciepło biło mu w twarz, ale noc robiła się już chłodna, powietrze stało się bardziej wilgotne. Rano znów powita ich deszcz. Mieli potworne szczęście, że go mieli. On miał przede wszystkim. Nie widział jej upadku, choć szelest materiału, spadającego ciała, głuchy, tłumiony przez trawę dźwięk upadku dotarł do niego, dobrze go znał. Zaciągnął się mocno. Kiedy ucichło na chwilę — nie chciał wchodzić jej w słowo — odezwał się:
— Więc wypijmy za to. Najlepszych przyjaciół pod słońcem — zaproponował, pochylając się tym razem, twarzą do Marii nad jej udami w stronę Sallowa, by odebrać mu butelkę Mocarza. — Czy może pod księżycem i gwiazdami — poprawił się zaraz, wracając do swojej pozycji, przechylił butelkę, biorąc z niej kilka głębszych łyków. Mocarz palił, palił mocniej niż wcześniej. Poprawił, zalewając ostry smak alkoholu jeszcze raz, szukając smaku jabłek. Podał butelkę Marii, która siedziała obok niego i położył się na trawie, z papierosem w ustach włożył sobie ręce pod głowę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chyba spodziewała się, że ją obejmie. Tak byłoby przecież najlepiej i tego właśnie potrzebowała, ale gdy ręka chłopaka już się poruszyła, to nie w jej kierunku. Przez moment poczuła ukłucie rozczarowania, może naprawdę wolał towarzystwo Eve od tego jej, tylko mu się narzucała? Nie, nie mogła tak myśleć, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały — poza dwoma. Po pierwsze, odsunąłby się od niej, gdyby nie chciał jej towarzystwa. Był na tyle zwinny, że wymsknąłby się z objęcia, tyle by wystarczyło. I, co najważniejsze, nie pytałby o to, czy boli. A troszczył się, o nią, pijaną i poobijaną, i to było właśnie jeszcze lepsze niż te wszystkie tańce, chyba na równi z pocałunkiem. Albo bardzo blisko. Wzniosła więc spojrzenie na jego twarz, uśmiechał się, tym swoim cudownym uśmiechem, który wszystko by jej wynagrodził. Odpowiedziała mu tym samym.
— Tylko trochę, nic mi nie będzie — odpowiedziała, odruchowo poprawiając materiał długiej sukienki tak, aby na pewno zakryć całe nogi, w tym i kolano. — A jak będzie, to pomoże mi Neala, prawda? — zapytała, zwracając się na moment w kierunku rudowłosej, która i tak oferowała jej pomoc. Była naprawdę urocza, pomimo raczej szorstkiego charakteru pokazanego na początku spotkania. Powróciła spojrzeniem do blondyna, ciepło ogniska grzało ją w plecy, a wysiłek wyciągał z niej ciepłotę ciała w jesienny wieczór. — Jeszcze będzie okazja na bis, obiecuję — szepnęła, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Potrzebowała tylko chwili wytchnienia, jeden moment, sprawdzenie, czy i z Marcelem wszystko w porządku, a później mogła wracać do tańca, prawda? Niepewnie zerknęła w kierunku Kerry, która wydawała się... przestraszona? Zdziwiona? Na pewno oceniająca. Węzeł w żołądku zacisnął się mocniej, policzki zaczerwieniły, bo wracał do niej stary, dobry wstyd. Wystarczyło przecież widzieć jej reakcję, wytrąciłaby ona z rytmu każdego. Pozwoliła więc odpowiedzieć chłopakowi, samej przymykając na chwilę oczy. Serce dudniło w piersi, bo przecież musiało, bo znowu chyba zrobiła z siebie pośmiewisko, ale na szczęście — lub nieszczęście — zaraz znalazła się przed nimi Neala.
Słodka Neala, która poczęła opowiadać o marcelowych wyczynach w sposób tak porywający, że od razu skupiła na sobie nie tylko pełną uwagę Marii, ale też odciągnęła myśli blondynki od znanych pętli skrępowania. Na pytanie, czy widziała go na Arenie, skinęła głową, chociaż wtedy nie występował, a okoliczności ich spotkania nie były najlepsze. Dziewczyny mówiły, że nie mogą chodzić do Londynu, bo to samobójstwo, bo niebezpiecznie, Marcel zaś twierdził, że kiedyś miasto będzie wolne. Przełknęła ślinę. Słyszeć takie deklaracje to jedno, wypowiadać je — drugie. Nie chciała, by narobili sobie kłopotów. Jej własne poglądy zmieniały się w ostatnim czasie szybciej, niż by tego chciała, wciąż jeszcze nie czuła się pewnie wobec żadnego stanowiska, wiedząc tylko, że życie — czarodziejskie lub nie — było najwyższą wartością i dlatego chciała pomagać w jego ratowaniu. Dlatego chciała końca wojny. Kaszel akrobaty sprawił, że odsunęła policzek od jego ramienia, prostując się natychmiast. Wyplątała go nawet ze swych objęć, jedną z dłoni kładąc na jego plecach, aby poklepać go po nich — na razie lekko, gdzieś w pijackiej głowie zostały jeszcze podstawy, których już się nauczyła.
— W porządku? — spytała szeptem, prawdopodobnie wypił za szybko i stąd ta reakcja. Usadziwszy się po turecku, otrzymaną butelkę ułożyła między nogami, opierając ją głównie o swoje udo. Później wróciła już do Neali, słuchając o jej koniach i kolejnej historii z ciepłym uśmiechem. Malowała Marcela w naprawdę dobrych barwach, tylko potwierdzając to, co już o nim myślała. Na pytanie o dłonie kiwnęła lekko głową, wystawiając je w kierunku Neli, aby się nimi zajęła. Skóra była zaczerwieniona i obdarta w kilku miejscach, lecz ranki były niegroźne. Gorzej, jakby wpadły na potłuczone już talerze... — Wiesz Nela, dzięki niemu jeszcze żyję... — zdradziła cicho, choć póki co nie zamierzała jeszcze — niepociągnięta za język — opowiadać o tym, że gdyby nie Marcel, nie zostałoby z niej nic, że zapadłaby się w krater, Wrota Piekieł, tak mówili na niego londyńczycy. Powrót Jima zaanonsowała zmiana muzyki, zerknęła w tamtym kierunku z szerokim uśmiechem i właściwie wtedy dopiero uświadomiła sobie, że dobrze było ich tu widzieć. Razem. No może za wyjątkiem Eve i małej, które zniknęły w domu, ale przez skrajne nieporozumienie bała się na nią spojrzeć, bo i nie była pewna, jak powinna na nią zareagować. Gdy torebeczka znalazła się pod nogami Marcela, a biały proszek — eliksir leczniczy — znalazł się na jego ręce, przełknęła ślinę. Coś mówiło jej, że nie powinna, a z drugiej — ufała mu, jakże miałaby nie. Do tego nie miała wiele wiedzy z zakresu eliksirów, może to magia romska, może obyczaj.
Nachyliła się nad dłonią Marcela, przystawiając nos do jego skóry. Zaciągnęła się, mocno, jakby starała się powąchać kwiatek i...
|
1. I zaciągnęłam się za mocno, do tego stopnia, że kichnęłam, rozsypując porcję na wietrze.
2. I zaciągnęłam się za mocno, ale zdążyłam zatkać nos przed kichnięciem, skończyło się tylko na łzawieniu z oczu.
3. I zaciągnęłam się odpowiednio, definitywnie dodając oliwy do ognia mojego zepsucia moralnego.
— Tylko trochę, nic mi nie będzie — odpowiedziała, odruchowo poprawiając materiał długiej sukienki tak, aby na pewno zakryć całe nogi, w tym i kolano. — A jak będzie, to pomoże mi Neala, prawda? — zapytała, zwracając się na moment w kierunku rudowłosej, która i tak oferowała jej pomoc. Była naprawdę urocza, pomimo raczej szorstkiego charakteru pokazanego na początku spotkania. Powróciła spojrzeniem do blondyna, ciepło ogniska grzało ją w plecy, a wysiłek wyciągał z niej ciepłotę ciała w jesienny wieczór. — Jeszcze będzie okazja na bis, obiecuję — szepnęła, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Potrzebowała tylko chwili wytchnienia, jeden moment, sprawdzenie, czy i z Marcelem wszystko w porządku, a później mogła wracać do tańca, prawda? Niepewnie zerknęła w kierunku Kerry, która wydawała się... przestraszona? Zdziwiona? Na pewno oceniająca. Węzeł w żołądku zacisnął się mocniej, policzki zaczerwieniły, bo wracał do niej stary, dobry wstyd. Wystarczyło przecież widzieć jej reakcję, wytrąciłaby ona z rytmu każdego. Pozwoliła więc odpowiedzieć chłopakowi, samej przymykając na chwilę oczy. Serce dudniło w piersi, bo przecież musiało, bo znowu chyba zrobiła z siebie pośmiewisko, ale na szczęście — lub nieszczęście — zaraz znalazła się przed nimi Neala.
Słodka Neala, która poczęła opowiadać o marcelowych wyczynach w sposób tak porywający, że od razu skupiła na sobie nie tylko pełną uwagę Marii, ale też odciągnęła myśli blondynki od znanych pętli skrępowania. Na pytanie, czy widziała go na Arenie, skinęła głową, chociaż wtedy nie występował, a okoliczności ich spotkania nie były najlepsze. Dziewczyny mówiły, że nie mogą chodzić do Londynu, bo to samobójstwo, bo niebezpiecznie, Marcel zaś twierdził, że kiedyś miasto będzie wolne. Przełknęła ślinę. Słyszeć takie deklaracje to jedno, wypowiadać je — drugie. Nie chciała, by narobili sobie kłopotów. Jej własne poglądy zmieniały się w ostatnim czasie szybciej, niż by tego chciała, wciąż jeszcze nie czuła się pewnie wobec żadnego stanowiska, wiedząc tylko, że życie — czarodziejskie lub nie — było najwyższą wartością i dlatego chciała pomagać w jego ratowaniu. Dlatego chciała końca wojny. Kaszel akrobaty sprawił, że odsunęła policzek od jego ramienia, prostując się natychmiast. Wyplątała go nawet ze swych objęć, jedną z dłoni kładąc na jego plecach, aby poklepać go po nich — na razie lekko, gdzieś w pijackiej głowie zostały jeszcze podstawy, których już się nauczyła.
— W porządku? — spytała szeptem, prawdopodobnie wypił za szybko i stąd ta reakcja. Usadziwszy się po turecku, otrzymaną butelkę ułożyła między nogami, opierając ją głównie o swoje udo. Później wróciła już do Neali, słuchając o jej koniach i kolejnej historii z ciepłym uśmiechem. Malowała Marcela w naprawdę dobrych barwach, tylko potwierdzając to, co już o nim myślała. Na pytanie o dłonie kiwnęła lekko głową, wystawiając je w kierunku Neli, aby się nimi zajęła. Skóra była zaczerwieniona i obdarta w kilku miejscach, lecz ranki były niegroźne. Gorzej, jakby wpadły na potłuczone już talerze... — Wiesz Nela, dzięki niemu jeszcze żyję... — zdradziła cicho, choć póki co nie zamierzała jeszcze — niepociągnięta za język — opowiadać o tym, że gdyby nie Marcel, nie zostałoby z niej nic, że zapadłaby się w krater, Wrota Piekieł, tak mówili na niego londyńczycy. Powrót Jima zaanonsowała zmiana muzyki, zerknęła w tamtym kierunku z szerokim uśmiechem i właściwie wtedy dopiero uświadomiła sobie, że dobrze było ich tu widzieć. Razem. No może za wyjątkiem Eve i małej, które zniknęły w domu, ale przez skrajne nieporozumienie bała się na nią spojrzeć, bo i nie była pewna, jak powinna na nią zareagować. Gdy torebeczka znalazła się pod nogami Marcela, a biały proszek — eliksir leczniczy — znalazł się na jego ręce, przełknęła ślinę. Coś mówiło jej, że nie powinna, a z drugiej — ufała mu, jakże miałaby nie. Do tego nie miała wiele wiedzy z zakresu eliksirów, może to magia romska, może obyczaj.
Nachyliła się nad dłonią Marcela, przystawiając nos do jego skóry. Zaciągnęła się, mocno, jakby starała się powąchać kwiatek i...
|
1. I zaciągnęłam się za mocno, do tego stopnia, że kichnęłam, rozsypując porcję na wietrze.
2. I zaciągnęłam się za mocno, ale zdążyłam zatkać nos przed kichnięciem, skończyło się tylko na łzawieniu z oczu.
3. I zaciągnęłam się odpowiednio, definitywnie dodając oliwy do ognia mojego zepsucia moralnego.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Łapałam oddech w płuca. Za najlepszych przyjaciół. Właśnie. Tak. Kto był moim? Marcel był super, ale nim nie był. Czy był ktoś, komu mogłabym wszystko powiedzieć? Nie przychodził mi do głowy. Uniosłam się na ramionach spoglądając na wszystkich przesuwając po nich wzrokiem, przypominając sobie, że miałam to zaklęci. Tak właśnie. W tym całym poleciałam dalej, ale pamiętałam. Sięgnęłam do kieszeni sukienki wyciągając różdżkę. - Te ręce pokaż. - powiedziałam do niej podchodząc na kolanach. - Episkey. - przesunęłam po jednej - Episkey. - po drugiej, brwi marszcząc. Biorąc wdech głęboki, próbując nie uciec wzrokiem od nich, od dłoni. Unosząc go za to na ciche wyznanie Marii. Patrzyłam na nią chwilę mierząc ją wzrokiem. - No, dokładnie, jak mówiłam. Bohater, nie? Na początku nie za dobrze nam szło. Raz. - nachyliłam się do niej. - Tak się na siebie darliśmy że pół wioski słyszało. - powiedziałam jej szybko rozwierając szerzej oczy, znaczy, cicho nie tak cicho, mnie się tak wydawało ale chyba wcale nie było. - Ale to dobrze. Znaczy, drzeć się nie. Denerwuje się szybko. - westchnęłam nad sobą. - Ten puder mnie uraził, bo pomyślałam że myślisz że wyglądam brzydko. Znaczy, no pięknie nie. Ale nie znamy się, to wiesz. Jakbyśmy znały to inaczej. Ale spoko jesteś Maria, to tango najlepsze jakie tańczyłam w życiu. No, ale co ja to. A tak, ale to dobrze czasem jak ktoś się zezłości, bo mu zależy, nie? - zapytałam jej. Miała okropne miejsce, bo zaraz za nią Jim był. Zerknęłam w dół na jej ręce żeby zobaczyć czy wszystko dobrze wyszło.
/ Na episkey rzucam x2
/ Na episkey rzucam x2
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13, 11
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 1
#1 'k100' : 13, 11
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 1
- O czekaj, czekaj, coś nie ten. Jeszcze raz. - orzekłam dostrzegając na dłoniach dalej rany. Dalejk Nela skup się, nie mogą ich ręce boleć jak się za nie trzymać będa. Znaczy ją. - Episkey. - Wybrałam ponie, przenosząc uwagę na drugą. - Episkey. - wybrałam starac sie skupić.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź