23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Obrócił głowę w jego stronę, gdy wspomniał o Michaelu. Patrzył na niego bez słów przez dłuższą chwilę, nieruchomo, ale uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. Nie było opcji, by pozwolił jej tu zostać na noc. Jak tylko się dowie, gdzie jest to zjawi się w mgnieniu oka. Albo on, albo jego siostra.
Parsknął śmiechem, a potem zaśmiał się głośno i długo nie przestawał, aż w końcu usiadł na trawie i przetarł oczy z łez.
— Och, no, cóż, więc... A ona tak zawsze wraca do domu przez Dolinę sama? Steffen mówił... mówił, że... że tu jest niebezpiecznie — i zaśmiał się znowu, chociaż bardzo próbował się powstrzymać. — Chociaż... Jak całe zło bawi się... tutaj, to... — Westchnął znowu, łamiącym się ze śmiechu głosem i westchnął znowu. A potem odchrząknął i westchnął ostatni raz. — Tak... Więc... Wyjebiemy wszystkie butelki do sąsiada... I śmieci też. Wysprzątamy tu, że będzie jak na kółku gospodyń wiejskich. Jak przyjdzie laski mają już spać. Albo udawać, że śpią. Jak niemowlaczki. — Sięgnął po butelkę od niego i upił spory łyk. — Każda dostanie smoczka, butelkę Mocarza... — I parsknął znowu, ale na krótko. — Co za fiut.
Parsknął śmiechem, a potem zaśmiał się głośno i długo nie przestawał, aż w końcu usiadł na trawie i przetarł oczy z łez.
— Och, no, cóż, więc... A ona tak zawsze wraca do domu przez Dolinę sama? Steffen mówił... mówił, że... że tu jest niebezpiecznie — i zaśmiał się znowu, chociaż bardzo próbował się powstrzymać. — Chociaż... Jak całe zło bawi się... tutaj, to... — Westchnął znowu, łamiącym się ze śmiechu głosem i westchnął znowu. A potem odchrząknął i westchnął ostatni raz. — Tak... Więc... Wyjebiemy wszystkie butelki do sąsiada... I śmieci też. Wysprzątamy tu, że będzie jak na kółku gospodyń wiejskich. Jak przyjdzie laski mają już spać. Albo udawać, że śpią. Jak niemowlaczki. — Sięgnął po butelkę od niego i upił spory łyk. — Każda dostanie smoczka, butelkę Mocarza... — I parsknął znowu, ale na krótko. — Co za fiut.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Po chwili udzielił mu się ten śmiech i zaśmiał się też, ale krócej.
- Mówiłem jej, że ją odwiozę, ale powiedziała, że zostanie. - Wzruszył ramionami. - Przyszła tu sama. - Chyba nie bała się aż tak. Poruszać samodzielnie. Teraz to co innego, było już późno. Nie znał jej za dobrze, ale skoro już się tu pojawiła, a Steff nagadał jej o mordowaniu mugoli, poczuł się za nią odpowiedzialny. Była siostrą ważnych ludzi. Ważnych dla niego, ważnych w ogóle. - Chyba już zneutralizowałem największe zagrożenie na posesji - odpowiedział, nie trzymając powagi. Czy Maria naprawdę wyglądała na dziewczynę, którą można było straszyć mugolki? Zaćpał ją, poszła do domu, bo źle się poczuła, już nie była groźna. Roześmiał się na wizję dziewczyn ułożonych ze smoczkami do łóżek. Wywalić butelki za płot i tak musieli, ale jeśli Tonks teraz przyjdzie, tak nie zdążą tego zrobić. Spoważniał, kiedy rzucił wyzwisko. Nie było kierowane do Tonksa, wiedział o tym. Zaciągnął się papierosem mocno, wypuszczając dym w gwieździste niebo, zmrużył oczy, przyglądając się srebrnym gwiazdom. Nie rozumiał go. Najpierw Celine, teraz on, od dawna Eve, życie umykało mu z rąk jak zbyt mocno ściskany piasek. Wzruszył ramionami. Trochę mu z Bellą zeszło zanim dotarł, choć wydawał się być przed tym wybuchem w dobrym nastroju.
- Był pijany zanim tu przyszedł i nagle zaczął chrzanić jak potłuczony wyleczony alkoholik prawiący kazania, których nikt nie chce słuchać. - Bella mu kazała? Była zła, że pił z Jimem? Nie chciał już o niej rozmawiać. Steff gotów był zrobić dla niej wszystko, a ich i tak miał w dupie. - Tchórz. - A to gorzej niż fiut. Miał walczyć z nim na wojnie ramię w ramię, a teraz się bał. Bał się być z nimi.
- Mówiłem jej, że ją odwiozę, ale powiedziała, że zostanie. - Wzruszył ramionami. - Przyszła tu sama. - Chyba nie bała się aż tak. Poruszać samodzielnie. Teraz to co innego, było już późno. Nie znał jej za dobrze, ale skoro już się tu pojawiła, a Steff nagadał jej o mordowaniu mugoli, poczuł się za nią odpowiedzialny. Była siostrą ważnych ludzi. Ważnych dla niego, ważnych w ogóle. - Chyba już zneutralizowałem największe zagrożenie na posesji - odpowiedział, nie trzymając powagi. Czy Maria naprawdę wyglądała na dziewczynę, którą można było straszyć mugolki? Zaćpał ją, poszła do domu, bo źle się poczuła, już nie była groźna. Roześmiał się na wizję dziewczyn ułożonych ze smoczkami do łóżek. Wywalić butelki za płot i tak musieli, ale jeśli Tonks teraz przyjdzie, tak nie zdążą tego zrobić. Spoważniał, kiedy rzucił wyzwisko. Nie było kierowane do Tonksa, wiedział o tym. Zaciągnął się papierosem mocno, wypuszczając dym w gwieździste niebo, zmrużył oczy, przyglądając się srebrnym gwiazdom. Nie rozumiał go. Najpierw Celine, teraz on, od dawna Eve, życie umykało mu z rąk jak zbyt mocno ściskany piasek. Wzruszył ramionami. Trochę mu z Bellą zeszło zanim dotarł, choć wydawał się być przed tym wybuchem w dobrym nastroju.
- Był pijany zanim tu przyszedł i nagle zaczął chrzanić jak potłuczony wyleczony alkoholik prawiący kazania, których nikt nie chce słuchać. - Bella mu kazała? Była zła, że pił z Jimem? Nie chciał już o niej rozmawiać. Steff gotów był zrobić dla niej wszystko, a ich i tak miał w dupie. - Tchórz. - A to gorzej niż fiut. Miał walczyć z nim na wojnie ramię w ramię, a teraz się bał. Bał się być z nimi.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ufała, że zorganizują dla niej kawałek pergaminu i pocztowego ptaka; nie miała innego wyjścia, ostatecznie gdyby nie to to mogłaby liczyć tylko na siebie, a w zetknięciu z czarodziejami nie potrafiłaby wiele. Marcel jednak uspokoił ją swoją wrażliwością, James swoim przejmującym smutkiem, zależało jej również na tym, by odnaleźć Eve - z nich wszystkich jej choć częściowo ufała, a młoda matka zdawała się zniknąć z jej pola widzenia już na samym początku. Być może ze wstydu z powodu pozycji, w jakiej została zobaczona przez gości.
No bo po prawdzie, powinno być jej wstyd, nawet bardziej niż Marcelowi, który był singlem i chłopcem.
Wewnątrz domu uklęknęła obok Marii, coraz bardziej zestresowanej i spanikowanej. Znała dobrze ten stan, widziała go u osób, które przeżyły wielkie traumy. Być może przeżywała na nowo tą tragedię, która spotkała ją niedawno? Albo... zmarszczyła brwi i znów poczuła uścisk na wysokości przepony. Nie, nie mogła o tym na razie myśleć.
- Hej, Mario. Popatrz na mnie. Proszę, spójrz. Nazywam się Kerstin, jestem pielęgniarką. Uzdrowicielką - powiedziała łagodnie, nie dotykając jej, ale wyciągając łagodnie dłoń, gdyby chciała za nią złapać. - Nic ci nie grozi, jesteś w domu przyjaciół. Nikt cię nie może skrzywdzić. Nie ma tu duchów. To ci się tylko wydaje. Musisz głęboko oddychać, przez usta. Weź wdech i licz do pięciu. O tak. I pochyl bardziej głowę. Pewnie pękła ci żyłka w nosie od tańczenia, nic się nie stało, zaraz ci przejdzie. Pomożemy ci. Mogę zobaczyć? - Z kieszeni szerokiej spódnicy wysunęła bawełnianą chusteczkę i delikatnie przyłożyła ją do twarzy dziewczyny, chcąc otrzeć krew z jej ust. Zobaczyła też jak Eve kładzie na jej szyi okład i pokiwała głową z uznaniem. - Jeżeli krew będzie dalej lecieć zrobimy małą tamponadę. Masz może jakieś waciki albo chociaż kawałek niepotrzebnych chustek, które można pociąć na paski? - spytała, a potem dodała szeptem: - Będę też potrzebować pióra i pergaminu, żeby napisać do domu, że zostanę u was dzisiaj. Jest późno. Jeżeli to jest okej... - Na zgodzie Eve zależało jej bardziej niż na zgodzie Jamesa, ona była panią domu.
No bo po prawdzie, powinno być jej wstyd, nawet bardziej niż Marcelowi, który był singlem i chłopcem.
Wewnątrz domu uklęknęła obok Marii, coraz bardziej zestresowanej i spanikowanej. Znała dobrze ten stan, widziała go u osób, które przeżyły wielkie traumy. Być może przeżywała na nowo tą tragedię, która spotkała ją niedawno? Albo... zmarszczyła brwi i znów poczuła uścisk na wysokości przepony. Nie, nie mogła o tym na razie myśleć.
- Hej, Mario. Popatrz na mnie. Proszę, spójrz. Nazywam się Kerstin, jestem pielęgniarką. Uzdrowicielką - powiedziała łagodnie, nie dotykając jej, ale wyciągając łagodnie dłoń, gdyby chciała za nią złapać. - Nic ci nie grozi, jesteś w domu przyjaciół. Nikt cię nie może skrzywdzić. Nie ma tu duchów. To ci się tylko wydaje. Musisz głęboko oddychać, przez usta. Weź wdech i licz do pięciu. O tak. I pochyl bardziej głowę. Pewnie pękła ci żyłka w nosie od tańczenia, nic się nie stało, zaraz ci przejdzie. Pomożemy ci. Mogę zobaczyć? - Z kieszeni szerokiej spódnicy wysunęła bawełnianą chusteczkę i delikatnie przyłożyła ją do twarzy dziewczyny, chcąc otrzeć krew z jej ust. Zobaczyła też jak Eve kładzie na jej szyi okład i pokiwała głową z uznaniem. - Jeżeli krew będzie dalej lecieć zrobimy małą tamponadę. Masz może jakieś waciki albo chociaż kawałek niepotrzebnych chustek, które można pociąć na paski? - spytała, a potem dodała szeptem: - Będę też potrzebować pióra i pergaminu, żeby napisać do domu, że zostanę u was dzisiaj. Jest późno. Jeżeli to jest okej... - Na zgodzie Eve zależało jej bardziej niż na zgodzie Jamesa, ona była panią domu.
Uniosłam brwi a zaraz rozchyliłam usta. Zamknęłam je, rozchyliłam. Słodycz mi nie wychodziła? Co to w ogóle znaczyć miało. Zmarszczyłam brwi. - Zaraz zmienię zdanie i jednak go poświęce. - ostrzegłam go ale kącik ust mi drgnął. Zostawiłam go ruszając do Marcela, słuchając padających słów.
- Upewnię. - obiecałam wzruszając ramionami. - To też chcę sprawdzić. - powiedziała do jasnowłosej blondynki. Jedna prośba więcej żadna różnica. Pociągnęłam za sobą Kerstin stopy zaczynało robić mi się zimno. Idąc odwróciłam się na Marcela spojrzenie od niego przesuwając do Jima. Spojrzałam na Kerstin. Głowe miałam ciężką. Pytanie wypadło, zanim usłyszała słowa Marii. Zaraz na wejściu jeszcze zanim zdążyłam nadążyć za sytuacją, a robiło mi się to coraz ciężej. Moje brwi uniosły się mimowolnie na obojętne wzruszenie ramionami. Naprawdę, Eve? I drgnęły jeszcze wyżej na słowa które padły. - Nikt mi nic nie kazał. - odpowiedziałam jej marszcząc brwi. Jakby ktokolwiek mógł mnie zmusić do czegoś. Nie z nich, ciocia mogła. Brendan też. Słyszałam padające słowa pomiędzy nią a Kerstin. Podniosłam się chociaż nie chciało mi się wcale. Właściwie, po co było się starać jak każdy miał to gdzieś wszystko. W głowie mi dudniło. Wyszłam do kuchni, zerkając na Liddy po drodze - co ona właściwie robiła? Uniosłam ręce, żeby związać włosy w warkocz. A potem zerknęłam do szafek znajdując szklanki. Nalałam sobie wody z kranu i ją wypiłam. Jedną, a potem drugą. Jeśli Marii było źle coś mi podpowiadało że i mnie trafi. Może zdąże jej pomóc choć trochę i znieść tą pościel. Choć coraz mniej chciało mi się w ogóle, jaki był sens skoro każdy miał to gdzieś? Jestem czy mnie nie ma różnica żadna, a to strasznie dużo roboty jakoś. Westchnęłam. Wsadziłam dłonie pod wodę i przemyłam nią twarz sprawdzając własny nos ale krwi nie było. Wróciłam ze szklanką wodą. - Musi się nawodnić, jeśli krwawiła. - powiedziałam najpierw. - To była prośba twojego męża, który stara się cokolwiek z tym bałaganem zrobić. Z uprzejmości zapytałam też ciebie, ale widzę że była zbędna. Druga, jest od twojego przyjaciela, Marcela. Kerstin już o niej wspomniała. Marysia... - kucnęłam obok. - Rzucę zaklęcia, dobra? - wzięłam wdech w płuca potężny. Tylko które. Musiałam się zastanowić. Uniosłam rękę przykładając jej rękę do czoła. Była ciepła. Mówiła że jej zimno. Panikowała. Może najpierw uspokoimy ją trochę. Spojrzałam na Kerstin z Eve nie zamierzając więcej rozmawiać. - Pomagam u uzdrowiciela. Uczę się żeby zostać jednym. Sięgnę tylko po to co umiem. - nie chciałam jej denerwować. - Zacznę od Paxo Maxima. To na uspokojenie. Jeśli wiesz co trzeba zrobić, to ja mogę mieć zaklęcie na to jak mi wyjaśnisz, dobra? Na zatrzymanie krwotoku jest zaklęcie też. - wyjaśniałam dalej, tak jak wyjaśniałam w pracując, podniosłam się, wyciągając różdżkę. Nachyliłam się nad Marysią. - Będzie dobrze słuchaj, ogrzejemy się przy ognisku za chwil kilka. - przytknęłam jej różdżkę do skroni. - Paxo. - wypowiedziałam, patrząc czy wydobywa się z niej światło. Najpierw trochę spokoju, woda za chwilę. Twarz sama miałam morką, zimną.
- Upewnię. - obiecałam wzruszając ramionami. - To też chcę sprawdzić. - powiedziała do jasnowłosej blondynki. Jedna prośba więcej żadna różnica. Pociągnęłam za sobą Kerstin stopy zaczynało robić mi się zimno. Idąc odwróciłam się na Marcela spojrzenie od niego przesuwając do Jima. Spojrzałam na Kerstin. Głowe miałam ciężką. Pytanie wypadło, zanim usłyszała słowa Marii. Zaraz na wejściu jeszcze zanim zdążyłam nadążyć za sytuacją, a robiło mi się to coraz ciężej. Moje brwi uniosły się mimowolnie na obojętne wzruszenie ramionami. Naprawdę, Eve? I drgnęły jeszcze wyżej na słowa które padły. - Nikt mi nic nie kazał. - odpowiedziałam jej marszcząc brwi. Jakby ktokolwiek mógł mnie zmusić do czegoś. Nie z nich, ciocia mogła. Brendan też. Słyszałam padające słowa pomiędzy nią a Kerstin. Podniosłam się chociaż nie chciało mi się wcale. Właściwie, po co było się starać jak każdy miał to gdzieś wszystko. W głowie mi dudniło. Wyszłam do kuchni, zerkając na Liddy po drodze - co ona właściwie robiła? Uniosłam ręce, żeby związać włosy w warkocz. A potem zerknęłam do szafek znajdując szklanki. Nalałam sobie wody z kranu i ją wypiłam. Jedną, a potem drugą. Jeśli Marii było źle coś mi podpowiadało że i mnie trafi. Może zdąże jej pomóc choć trochę i znieść tą pościel. Choć coraz mniej chciało mi się w ogóle, jaki był sens skoro każdy miał to gdzieś? Jestem czy mnie nie ma różnica żadna, a to strasznie dużo roboty jakoś. Westchnęłam. Wsadziłam dłonie pod wodę i przemyłam nią twarz sprawdzając własny nos ale krwi nie było. Wróciłam ze szklanką wodą. - Musi się nawodnić, jeśli krwawiła. - powiedziałam najpierw. - To była prośba twojego męża, który stara się cokolwiek z tym bałaganem zrobić. Z uprzejmości zapytałam też ciebie, ale widzę że była zbędna. Druga, jest od twojego przyjaciela, Marcela. Kerstin już o niej wspomniała. Marysia... - kucnęłam obok. - Rzucę zaklęcia, dobra? - wzięłam wdech w płuca potężny. Tylko które. Musiałam się zastanowić. Uniosłam rękę przykładając jej rękę do czoła. Była ciepła. Mówiła że jej zimno. Panikowała. Może najpierw uspokoimy ją trochę. Spojrzałam na Kerstin z Eve nie zamierzając więcej rozmawiać. - Pomagam u uzdrowiciela. Uczę się żeby zostać jednym. Sięgnę tylko po to co umiem. - nie chciałam jej denerwować. - Zacznę od Paxo Maxima. To na uspokojenie. Jeśli wiesz co trzeba zrobić, to ja mogę mieć zaklęcie na to jak mi wyjaśnisz, dobra? Na zatrzymanie krwotoku jest zaklęcie też. - wyjaśniałam dalej, tak jak wyjaśniałam w pracując, podniosłam się, wyciągając różdżkę. Nachyliłam się nad Marysią. - Będzie dobrze słuchaj, ogrzejemy się przy ognisku za chwil kilka. - przytknęłam jej różdżkę do skroni. - Paxo. - wypowiedziałam, patrząc czy wydobywa się z niej światło. Najpierw trochę spokoju, woda za chwilę. Twarz sama miałam morką, zimną.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 23.05.24 22:23, w całości zmieniany 2 razy
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
a nie rzuciłam kostką
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
— Z babami sam problemy — westchnął ciężko. — Niech zostanie — odpowiedział po chwili też wzruszył ramionami. Nawet jeśli mieli dostać wpierdol, co gorszego im się dzisiaj jeszcze zdarzy? Zaśmiał się na to całe zagrożenie i spojrzał na niego wymownie.— Następnym razem będziemy potrzebować klatki. Neala zasugerowała, że nie jesteśmy zaznajomieni z obsługą dam i to dlatego tak długo trwało. Chyba nie uznaje twojego sukcesu w tej sprawie — wspomniał, podnosząc się, żeby przestawić kociołek bliżej ognia. Zmarkotniał znów, gdy nazwał Steffena tchórzem. Żałował, że się poróżnili, że był w to wciągnięty. Łączyło ich więcej niż jego ze Steffenem, był świadkiem na jego ślubie. — Niech się buja— mruknął z wystudiowaną nonszalancją i usiadł obok Marcela, bliżej niż wcześniej.— Masz jeszcze to lekarstwo? Rzygać mi się chce, daj — wyciągnął rękę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaśmiał się krótko, niemal bezgłośnie, choć nie był to śmiech radości. Uśmiech nie sięgał oczu, nie rozjaśnił też twarzy.
- Planowały wleźć do ogniska - westchnął ze zrezygnowaniem, przetarł dłonią skroń. Podpalony obrus wciąż gdzieś tu leżał, nie wiedział gdzie. - Trzeba je było od razu związać. Inaczej to sobie wyobrażałem. Widziałeś, jak tańczyły? - Coś błysnęło w jego oku, kiedy próbował odciągnąć myśli od gówna, w którym tonęli. - Wcześniej, tango - Gorące lubieżne tango. Taniec gorący, taniec miłości, taniec dziki, z dalekich lądów, wielkiego słońca. Nie spodziewał się po nich takiej odwagi, ale dobrze było patrzeć na tę zabawę. Uśmiechnął się, tak samo niechętnie, na jego dalsze słowa. - Z Cordelią i Imogen szło lepiej - odpowiedział szelmowsko, były inne niż Neala, ale gdyby którąś z nich miał nazwać prawdziwą damą, nazwałby tak Nealę.
- Nie - odpowiedział krótko, nie poruszył się, kiedy usiadł obok. Nie powinien był dawać tego dziewczynom i nie powinni już wyciągać tego teraz. Jak to zrobią znowu wszystko zacznie się walić. - Idź w krzaki - rzygać, tyle wystarczyło, żeby poczuć się lepiej.
- Planowały wleźć do ogniska - westchnął ze zrezygnowaniem, przetarł dłonią skroń. Podpalony obrus wciąż gdzieś tu leżał, nie wiedział gdzie. - Trzeba je było od razu związać. Inaczej to sobie wyobrażałem. Widziałeś, jak tańczyły? - Coś błysnęło w jego oku, kiedy próbował odciągnąć myśli od gówna, w którym tonęli. - Wcześniej, tango - Gorące lubieżne tango. Taniec gorący, taniec miłości, taniec dziki, z dalekich lądów, wielkiego słońca. Nie spodziewał się po nich takiej odwagi, ale dobrze było patrzeć na tę zabawę. Uśmiechnął się, tak samo niechętnie, na jego dalsze słowa. - Z Cordelią i Imogen szło lepiej - odpowiedział szelmowsko, były inne niż Neala, ale gdyby którąś z nich miał nazwać prawdziwą damą, nazwałby tak Nealę.
- Nie - odpowiedział krótko, nie poruszył się, kiedy usiadł obok. Nie powinien był dawać tego dziewczynom i nie powinni już wyciągać tego teraz. Jak to zrobią znowu wszystko zacznie się walić. - Idź w krzaki - rzygać, tyle wystarczyło, żeby poczuć się lepiej.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
- Dlatego je zgasiles - dopowiedział sobie i pokręcił głowa. - Wariatki. Ale chyba dobrze sie bawiły - oni nie, a powinni. Przydałoby in sie troche rozluźnienia, spokoju. Dzisiaj. Szczególnie dzisiaj. - Cos tam widzialem. Powinieneś był idc je poprowadzić - bo bez opieki postanowiły biegać, skakac i wyczyniać akrobacje. Jak dzieci, którym nie zapewniono odpowiednio duzo pracy. zdziwił sie, Żr mu odmówił. Zmarszczył brwi wyraźnie i spojrzał na niego. - Mówisz powaznie? Daj - wyciągnął reke i wlepić w niego wzrok.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ta - przytaknął. Dobrze się bawiły, dobrze wyglądały, mogły się zabawić lepiej, ale był na to za trzeźwy. Westchnął. Markotnie, bo kiedy Maria oddała się tamtemu tańcu, był głową gdzieś indziej. Nic dzisiaj nie układało się tak jak powinno. Od samego początku.
- Zwariowałeś? Nie - zaprzeczył, obracając głowę w jego stronę. - Wywalę to jutro do rzeki.
- Zwariowałeś? Nie - zaprzeczył, obracając głowę w jego stronę. - Wywalę to jutro do rzeki.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Patrzył na niego zupełnie bez zrozumienia. Zmarszczył brwi, próbując z jego twarzy wyczytać odpowiedz, ale ta nie dawała mu spokoju.
- Co? Dlaczego? Zwariowałeś?
- Co? Dlaczego? Zwariowałeś?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ja? Ja zwariowałem? - rzucił gorzko, cały ten cholerny świat zwariował. - Najpierw Eve, potem Neala i Kerstin, a na końcu Maria. Widziałem jak odchodziła w kierunku domu, nie wyglądało to dobrze. Wiesz w ogóle, ile ona ma lat? - On nie wiedział. Ale nie spyta tak po prostu po tym, jak się z nią całował.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Najpierw Eve — próbował łapać, potem Neala i Kerstin. Na kocu Maria. Ale jaki to miało do jasnej cholery związek z wróżkowim pyłem w jego kieszeni.
— Marc...— zaczął i nachylił się w jego stronę. Złapał jego twarz jak szczeniaka w jedną rękę i przyjrzał mu się. — Jesteś na haju? Beze mnie?
— Marc...— zaczął i nachylił się w jego stronę. Złapał jego twarz jak szczeniaka w jedną rękę i przyjrzał mu się. — Jesteś na haju? Beze mnie?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- So? - zaseplenił, gniewnie ściągając brew. - Nie jestem! - szarpnął brodą, wyrywając się z uścisku. - Nic nie brałem, bo mnie zatrzymałeś. I dobrze zrobiłeś!
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— No i kretyn był ze mnie, że to zrobiłem, przynajmniej dobrze byśmy się bawili, zamiast smęcić jak cholerne cioty siedzące samotnie przy ognisku — Obrzucił go krzywym spojrzeniem, kiedy się wyrwał nie łapał go już. Laski powinny tu już być, co je zatrzymywało? — Daj mi to — ale jak nie chciał mu tego dać to sam sobie weźmie. Wyrwał ręce, by pociągnąć go za kieszeń i wcisnąć w nią drugą dłoń.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź