Bar
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:18, w całości zmieniany 1 raz
Włóczy się, czyli w sumie jest bez pracy. Nieco dziwne, bo w takim razie z czego się utrzymuje, że nawet stać ją było na piwo. Ale rudzielec nie chciał się o to dopytywać. Mruknął coś w stylu "Yhm" i dopił kremowe piwo. Uśmiechnął się, gdy dziewczyna mrugnęła do niego i opuściła ciepłe ściany Dziurawego Kotła, a on zrobił to samo. W końcu trzeba było pójść do pracy i nieco zarobić po tym, co się tu straciło.
z.t
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
Ile by oddał, żeby nie musieć korzystać z tego małego cholerstwa! Tales potrafił doprowadzić go do szału. Gdy go znalazł przerażonego w kącie domu, który zajmowali na jednej z licznych akcji, nie podejrzewał, że ta sówka będzie potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Akurat zabito mu Jezusa, który był wiernym i silnym puchaczem. Nie miał serca, by po raz kolejny wyrzucić Talesa z domu, chociaż próbował. I to Bóg wiedział, ile razy. Tales zawsze wracał i zawsze jakimś cudem znajdował drogę do miejsca, w którym znajdował się jego pan. Nie raz Raiden budził się w nieswoim mieszkaniu, u dziewczyny, z którą był i pierwsze co widział to wielkie oczy Talesa. Który mimo że nie był większy od myszy potrafił zdemolować całe wnętrze. W końcu Carter zrezygnował z ucieczki. Myślał nawet nad wysłaniem sowy w paczce za ocean, ale ten zapewne dziwnym trafem wleciałby do samolotu przemytników i wrócił.
Spojrzał na zegarek. Siedział przy barze już ponad pół godziny i miał nadzieję, że list do Cilliana doszedł. Wiedział, że jego przyjaciel bywał zabiegany i nieco spóźnialski, ale inaczej by się czuł, gdyby jego posłańcem była każda inna sowa. A nie Tales. Ten ptasi móżdżek. Jak on nie znosił tego ptaszyska...
- Nieco się spóźnia, co? - rzucił barman, a Raiden popchnął kieliszek w jego stronę. Tamten napełnił go alkoholem, po czym dodał:
- Paskudna pogoda. Drogi są pewnie zawalone.
- Tia... - odparł Carter bez przekonania, po czym złapał szkło i wypił zawartość jednym haustem. Spojrzał na leżący obok kapelusz. Nie widział Moody'ego od ponad dekady. Mimo że wyjechał za ocean do dalekiej Ameryki, dalej pisywali listy. Było to pocieszające. Potrzebował się z nim spotkać. Potrzebował z kimś porozmawiać, o tym co podejrzewał, ale również chciał przypomnieć sobie lata, gdy miał dziewiętnaście lat. Słysząc otwierane drzwi, powoli odwrócił się w tamtą stronę w nadziei na zobaczenie znajomej twarzy. Ale jednak ta czarownica na pewno nie była Moody'm. Westchnął, przejeżdżając spojrzeniem po zebranych w środku gościach. Zwrócił się ponownie do baru, gdy poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Spojrzał wolno w prawo i zobaczył całkiem ładną dziewczynę, która mu się przyglądała. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Moody zapewne nie miał już przyjść. Już miał wstawać, gdy ktoś usiadł koło niego, kładąc mu dłoń na ramieniu i zmuszając, by opadł na stołek i zapomniał o czarownicy.
Come to talk with you again
I tak zaraz potem, w służbowym stroju zjawiłem się na Pokątnej. Nie miałem czasu się przebrać, bo bym tylko zwiększył moje spóźnienie, a zbytnio nie lubię się spóźniać. Ale cóż, praca ma pierwszeństwo. Wszedłem do Dziurawego Kotła nieco zmęczony, lecz też i uśmiechnięty. Przetaskowałem pomieszczenie i ujrzałem swego druha przy barze, któremu chyba wpadła jakaś młoda krew w oko, tak więc zaraz do niego szybko podszedłem i położyłem rękę na jego ramieniu zmuszając, by siadł na swe miejsce.
- A ty dokąd?- rzuciłem na powitanie, po czym skierowałem wzrok na barmana pokazując jemu dwa palce, aby podał angielskie piwo ale dla nas dwojga. Sam zaś zająłem miejsce koło Cartera.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz! - zaśmiał się, odsuwając kompana na odległość wyciągniętych rąk i objeżdżając go uważnie wzrokiem od góry do dołu. - No, no. Natura nie obeszła się z tobą łaskawie, Moods - zażartował, ciągle nie mogąc ukryć swojej radości. Lata oddzielenia zdążyły już rozwinąć w nim tęsknotę, jednak powrót i możliwość odnowienia znajomości rozpaliły to uczucie na nowo. A spotkanie się w końcu twarzą w twarz było wybuchem czystej euforii. - Nieźle mnie wystraszyłeś. Myślałem, że ten mój głupi ptak nie dostarczył listu - dodał, puszczając już Cilliana i siadając z powrotem na stołek, ale tym razem bokiem do baru. - Nie wierzę. Cillian Moody - mruknął, przykładając dłoń do twarzy i nie mogąc pozbyć się szerokiego uśmiechu. - Na chwilę wyjeżdżam, a ty już znajdujesz sobie żonę i sprawiasz wam syna. Niezłe osiągnięcia muszę przyznać. Na pewno urósł od chwili, w której przysłałeś mi jego pierwsze zdjęcie... Boże.... Jak ten czas szybko leci... - urwał, biorąc głęboki wdech. Spojrzał na przyjaciela i pokręcił głową. - Wybacz, że tak ciągle gadam, ale po prostu cieszę się, że cię widzę.
Come to talk with you again
- Lepiej spójrz na siebie. Te włosy to nie ty.- zaśmiałem się widząc, jak lustruje mnie wzrokiem, lecz postanowiłem nie być obojętny wobec jego żartobliwych słów. Może i nieco się zmieniłem, ale póki brzuszka nie mam, to jest dobrze, bo przynajmniej mieszczę się w drzwiach.
- Spokojnie, doszedł na czas, lecz praca mnie zatrzymała. Ciekawe, skąd u ciebie tyle wolnego czasu.- rzuciłem wesoło zerkając na kufel z Ale, którego zaraz skosztowałem z wesołym uśmiechem. Nie mogłem przestać się uśmiechać, gdy Carter rzucał słowa, które łechtały moje ego. Rodzina, naprawdę byłem z niej olbrzymie dumny. Nie mógłbym sobie wymarzyć innego życia bez moich ukochanych bliskich.
- Powinieneś nas odwiedzić przy najbliższej okazji i zobaczyć na własne oczy Alastora. Żebyś wiedział, jakim urwisem on się stał. Lecz opowiadaj, znalazłeś już sobie kogoś?- powiedziałem swobodnie odkładając na parę chwil kufel na blat baru. Niech opowiada, że i on powoi się ustatkuje wkrótce. W końcu powinien to zrobić, najwyższy czas!
- Dobrze cię widzieć - odparł po tym jak oboje się uspokoili i mogli już spokojnie zacząć rozmowę. Jak widać Moods nie stracił poczucia humoru. Gdy spędzali razem czas w latach szkolnych i później ten często aż upominał młodszego kolegę, by choć czasami bywał poważny. Nawet nie wiedział, ile powagi nazbierało się w życiu Raidena przez te lata w Ameryce. Z tego co wiedział i z tego co pisał mu Cillian sam nie miał ciągle wesoło. - Gdyby dostarczał go ptak, a nie jakiś kurczak mógłbym czekać na ciebie godzinami, ale z tą imitacją sowy nigdy nie jestem pewien czy list dotarł na miejsce - wytłumaczył, kręcąc głową i biorąc w lewą dłoń zimny kufel piwa. Okręcił szkło tak, by włożyć cztery palce w jego ucho. Napił się alkoholu i zaraz poprawił mu się humor. Może nie powinien mieszać, ale nie miał zamiaru dzisiaj pracować. W domu wolał nie przebywać. Szczególnie że jeszcze nie rozmawiał z Sophią, a szanse na natrafienie na nią w mieszkaniu były większe nocą niż za dnia. Wolał też nie kłopotać jej w pracy. Może i mogła być jego siostrą, ale na razie czuł się jak niechciana osoba.
- A. Jestem w Anglii dopiero pięć dni. Nowy Rok spędzałem jeszcze na ulicach Nowego Jorku, biegając w sprawach służbowych, więc można powiedzieć, że Święta mam od wczoraj - odpowiedział, uśmiechając się blado. - Załatwiłem sobie urlop - dodał, zdając sobie sprawę, że Moody nie wiedział jeszcze nic o zabójstwie jego rodziców i zapewne sądził, że jego przyjazd wiązał się z czysto biznesowymi sprawami. Nie chciał mu psuć humoru. A przynajmniej wiedział, że jeśli zacząłby poważny temat Cillian zaraz zaoferował pomoc. Ale miał swoje życie i nie mieli już po dwadzieścia lat.
- Wiedz, że zrobię to z wielką radością - odpowiedział szczerze, poprawiając się na siedzeniu. - I chętnie poznam panią Moody, a twój syn na pewno jest takim samym świetnym materiałem na aurora jak jego ojciec. Jeśli rozrabia jak jego wujaszek to chyba będę tam częstym gościem na twoje nieszczęście - dodał ze śmiechem, biorąc kolejny łyk Ale. Zazdrościł przyjacielowi tego błysku w oku, gdy wspominał o swojej rodzinie i miłości, którą był darzony. Jego passa się skończyła i to już dawno, a jego własna siostra go nienawidziła. Odetchnął głęboko, po czym spojrzał na Cilliana z nieodgadniętym wyrazem twarzy, po czym lekko się skrzywił. - Jak by to... - zaczął. - Uwierzysz, jeśli powiem, że nie mam czasu? Był ktoś, ale to było lata temu - odparł, odchylając się do tyłu i opierając na blacie baru. To nie był czas i miejsce na takie wspomnienia. - Przyjechałem tutaj, a tutaj na pewno nie znajdę nikogo odpowiedniego. Angielki są... Takie sztywne - urwał, zdając sobie sprawę z tego co powiedział i rzucił szybkie spojrzenie Moodsowi. - Zresztą teraz tym bardziej nie będę myślał o takich sprawach - zakończył, mając nadzieję, że jakoś wybrnął. - Ta robota daje czasem popalić, ale nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu. Słyszałem, że tobie też całkiem nieźle idzie - rzucił, mrugając do przyjaciela porozumiewawczo. Dzięki dostępowi do wielu danych, Raiden mógł spokojnie śledzić karierę Cilliana.
Come to talk with you again
- A gdzie się zatrzymałeś?- zapytałem z nieskrywaną ciekawością. Świetnie, że ma urlop i spędza ten czas w Londynie. Może jego namówię do tego, by został tutaj na dłużej. W końcu nie jest tu źle, a każda parą rąk jest niezwykle potrzebna do pracy. - Przydałbyś się.- klepnąłem jego po przyjacielsku po plecach, a chwilę później umoczyłem swe wargi w piwie.
- Tylko mi go nie rozpieszczaj.- powiedziałem z początku surowo, lecz dłużej nie mogłem udawać, że się cieszę z jego zgody. Oczywiście ugoszczę jego wraz z żoną i synkiem, jak i pozwolę, by zabawiał się z moim synkiem. Tego jemu przecież nie odmówię. I tak samo wierzę w to, że będzie znał pewne granice, dlatego jemu zaufam. - Ale Alastor, to jest żywy nicpoń. Niektórzy mówią, że będzie podobny do mojego kuzyna, Benjamina. Nie wiem, czy słyszałeś coś o nim ostatnio w tej Ameryce.- dodałem zaraz wesołym tonem, lecz zaraz uśmiech nieco zszedł z twarzy, gdy Raiden zaczął opowiadać. Słysząc o sztywnych angielkach, nieco rozweseliłem się, bo domyślałem, czy raczej wiedziałem, o jakich partiach opowiada. - Po prostu poznałeś nie te Angielki, co trzeba. Zostaw arystokratki w spokoju, bo ci oczy zjedzą na dzień dobry. Wiem co mówię. To są niczym ciągle głodne lwice, które szukają tych słabszych do chrupania. Mogę wskazać ci parę miejsc, gdzie spotkasz się z naprawdę ładnymi i ciekawymi partiami.- rzuciłem jemu oczko biorąc kolejnego łyka piwa do ust nie przejmując się wcale tym, że zmienił temat na pracę. Ja o nim średnio słyszałem, jestem skupiony na swojej pracy i swojej rodzinie. Lecz nie mogłem nie zareagować na pochlebstwo z jego strony i cicho prychnąłem z dumy. - A co takiego usłyszałeś w Nowym Yorku o mnie? Nie spodziewałem się, że o mnie jest słychać na drugim kontynencie. Przecież to mile odległości.- powiedziałem nieukrywaną ciekawością, jak i wrażeniem, że mimo takiej sporej odległości, coś można o mnie usłyszeć. Naprawdę jestem taki sławny? Przecież ja tylko wykonuję swoje obowiązki, jakie do mnie należą, nic więcej.
- Przyznam się, że Tales jest... Niezastąpiony w tym co robi - odparł z przekąsem, puszczając mimo uszu słowa o papudze. - Chociaż chętnie kupiłbym na jego miejsce kruka.
I już było jak dawniej. Moody lubił rzucać uwagi, które miały z niego lekko zakpić, a Carter lekko się burmuszył, by za chwilę o tym zapomnieć. Upił łyk swojego piwa i od razu poczuł się lepiej.
- W hotelu niedaleko centrum - odparł, nie mając zamiaru wdawać się w szczegóły tego, że rodzona siostra nie chciała go przyjąć. - Dzięki, Moods. Zawsze potrafiłeś mnie docenić, co nie? - rzucił, szczerząc się w jego stronę. - A o syna chyba powinieneś się martwić, bo zamierzam być jego Świętym Mikołajem - zaśmiał się, słysząc poważny ton przyjaciela. - Coś mi się obiło o uszy, ale miałem naprawdę dużo do roboty, więc nie przypomnę sobie nic konkretnego - odpowiedział. To prawda. Praca stała się nie częścią jego życia, ale właśnie życiem. Nie miał prywatnego życia, do którego mógł wracać jak Cillian. I tego mu właśnie zazdrościł, chociaż nie powinien. Cieszył się jego szczęściem, chociaż sam by nie pogardził ciepłym domem i bliskimi. Zaraz jednak roześmiał się głośno, popychając lekko swojego towarzysza. - Rozumiem, że mówisz to z własnego doświadczenia.
Moods był ostatnią osobą, którą posądziłby o bycie łowcą niewieścich serc. Jednak jak widać jedno skutecznie zagarnął i udało mu się utrzymać, co było godne podziwu.
- Zresztą nie przyjechałem tutaj, byś był moją swatką, Cillian. Cóż. Może nie jesteś celebrytą, ale ludzie znający temat wiedzą kim jesteś i że potrafisz sprowadzić nawet najbardziej upartego czarnoksiężnika. A moja praca polega na znaniu wszystkich informacji o każdym.
Umilkł na chwilę, po czym rozejrzał się dookoła jakby szukał kolejnego znajomego, ale nie było mu to potrzebne do szczęścia. Przysunął się bliżej swojego przyjaciela i spytał lekko ściszonym głosem. Całe szczęście w Dziurawym Kotle panował niezły chaos i rozgardiasz:
- Wiadomo coś o jakimś czarnoksiężniku współpracującym z wilkołakami lub dziwnych przypadkach wykorzystania likantropów?
Come to talk with you again
Nieco zaśmiałem się, pouśmiechałem nie mówiąc zbyt wiele, lecz wystarczy, że słuchałem i dawałem znać, że jestem żywo zainteresowany jego słowami.
- To już wiem, kogo zaproszę na następne święta.- rzuciłem wesoło. Mikołaj na następne święta by się rzeczywiście przydał, to może poprosi jego o niedźwiedzią przysługę. Sobie to zapiszę w notatniku, kiedy wrócę do domu. No i się spytam żony o zdanie, co ona myśli o tym. Czy by się zgodziła na taki fantastyczny pomysł w sumie. - To co ty tu właściwie będziesz robić? Prócz cieszenia się wolnym. Masz coś do załatwienia tu, w Londynie?- zapytałem z czystej ciekawości. Jakimi motywami się skierował akurat do Londynu. Może mógłbym jemu w czymś pomóc. Wystarczy, aby powiedział, to zaraz pomogę na tyle, ile będę mógł. W końcu tak robią przyjaciele, nieprawdaż?
- A jak.- dodałem z mrugnięciem oka w stronę Cartera, po czym zamówiłem sobie drugie ale, tak gdybym zaraz skończył pić te pierwsze, które dochodzi do pustki. Jak to szybko się pije ten alkohol w doborowym towarzystwie. Choć może nieco żartowałem odnośnie panienek, bo jak się zakochałem w jednej, tak z nią teraz mam Alastora. To mi wystarczy w zupełności. - Te gazety kiedyś mnie wykończą, sam zobaczysz.- westchnąłem. Pewnie to jest ich sprawka. Ani chwili spokoju, a przecież ja chciałem prowadzić spokojne życie z żoną i dzieckiem. Może zabezpieczę dom różnymi zaklęciami. Tak, to był dobry pomysł.
Zaraz jednak zaprzestałem myśleć o dziennikarzach i fotoreporterach, bo musiałem się nieco pochylić, aby usłyszeć to, co powiedział do mnie Raiden. Nieco ściągnąłem brwi początkowo zdziwiony jego pytaniem. - Czemu się o to pytasz? Prowadzisz jakąś sprawę?- spytałem odruchowo narzuconym przez Cartera tonem, lecz też zacząłem się zastanawiać, co o tym słyszałem. - W sumie to we wrześniu mieliśmy problem z pewnym wilkołakiem, lecz został unieszkodliwiony. Więcej nie wiem, ale pewnie gdzieś się znajdzie raport z tego zdarzenia.- powiedziałem tyle, ile pamięć mi mówiła i zaraz skierowałem tym razem zainteresowane spojrzenie na Cartera. Czemu się o to pyta? Coś związanego z jego pracą? Albo coś osobistego? Nie wiedziałem, lecz chciałem jemu pomóc. Jeśli wchodzi w grę złapanie jakiegoś wilkołaka współpracującego z czarnoksiężniami, to chętnie wsadzę tego osobnika do Azkabanu. Zarówno wilkołaka, jak i czarnoksiężnika.
- W sumie to... - zaczął, wiedząc, że w końcu musiał mu o tym powiedzieć. - Przeniosłem się już tutaj na dobre. Poprosiłem przełożonego o to, bym mógł tutaj pracować. W domu - odparł, uśmiechając się blado. Zaraz złapał też kolejną porcję alkoholu i podniósł do ust, pijąc dość sporawy łyk. Jego przyjaciel mówił, a on tylko uniósł brwi na znak, że słuchał. Za chwilę miał dojść do sedna. W końcu cel jego wizyty nie był oficjalny. Wszyscy wiedzieli tylko tyle, że przyjechał na pogrzeb, a o przeniesieniu nie mówił nawet znajomym w pracy. Z Sophią również nie rozmawiał. Zresztą nie chciała go widzieć, dlatego na razie jej unikał. Ale nie mógł robić tego na okrągło. W końcu musiał zebrać się i porozmawiać z siostrą. Ale jeszcze nie teraz. Nie gdy traktowała go jak wroga i intruza. Zmarszczył charakterystycznie nos na myśl o tym, że wrócił do swojego domu nie jako część rodziny, ale gorzej. Nigdy nie podejrzewał, że coś takiego się stanie. - Powiem ci, że całe szczęście pracuję w ukryciu i nikt o mnie nie ćwierka na prawo i lewo - zaśmiał się na słowa przyjaciela, po czym poklepał go po ramieniu na pocieszenie. - Ale wszyscy cieszą się, gdy jednego z tych sukinsynów mniej, dlatego powinieneś być z siebie dumny. W dodatku razem z twoją piękną żoną zgarniacie jednego po drugim. Naprawdę tylko się cieszyć!
Uśmiechnął się szeroko, mając nadzieję, że jakoś rozweseli Cilliana i odgoni pochmurne myśli o bezpieczeństwie i prywatności jego rodziny. Ale to prawda. Plotkarskie gazety były nie do zniesienia. Nie zazdrościł tego Moody'emu - działania jawnie. Raiden mimo wszystko lubił być w tle. Działać, ale niech zasługi przypisuje się po prostu Wiedźmiej Straży. Bez nazwisk. I to sobie chwalił.
- Tak - odpowiedział już poważnie. - Co do tej sprawy... - Raiden urwał, nie chcąc o tym mówić w Dziurawym Kotle. - Miałbyś czas jutro lub za kilka dni, gdybym chciał was odwiedzić? - spytał nieco lżej, ale oboje wiedzieli, że nie chodziło jedynie o poznanie rodziny Moodych. Owszem. Była to bardzo ważna i niesamowicie istotna dla Cartera kwestia. Reasumując Cillian był jego jedyną bliską teraz osobą. Wolał porozmawiać z nim gdzieś, gdzie czuli się bezpiecznie, a Raiden ufał mu w stu procentach. Gdyby zależało od niego, oddałby mu nawet własne życie. No i Moods nigdy by go nie zostawił w tarapatach, a teraz Carter poniekąd w takowych się znajdował. Jak kiedyś.
Come to talk with you again
- W końcu w domu. Miło będzie zobaczyć ciebie na korytarzach Ministerstwa, a myślę, że i inni z entuzjastem przywitają ciebie.- rzuciłem pochlebiająco w jego stronę, po czym skończyłem pierwszy mój dzisiejszy kufel. Zaraz pusty oddałem, a od kelnera dostałem do ręki drugi, napełniony po brzegi. Zaraz pochyliłem się nad kuflem, by wypić nieco piany, aby móc potem normalnie przyciągać kufel do swych ust.
- Dzięki stary.- rzuciłem wesoło czując przez chwilę dumę z tego, co robię. Skutecznie jednak na parę chwil odsunąłem sprawę prasy, ich zbyt długiego nosa i ciekawskiego wzroku. Ale nie zamieniłbym swego zawodu na nic innego. Tak ja zostałem wychowany, tak też żyję i tak samo wychowam swojego syna. Na ciężkiej, jak i uczciwej pracy. Żeby nie przejmował się falą krytyki idącą z prasy, bo cóż ona znaczy, skoro sami znamy prawdę? Gazety mogą nieść różne plotki. Lecz po co ona ma rozkojarzać osobę znajdującą się w ciągłej pracy? Nie, trzeba łapać wrogów, a nie myśleć, co gazeta napisała.
Zaraz jednak rozmowa nabrała poważnego tempa, więc skupiłem się mocno na tym, co Carter chciał mi przekazać.
- Pewnie, wpadnij, kiedy zechcesz, byle popołudniu, bo za dnia jestem niedyspozycyjny w większości. I tak myślę, że możemy też odwiedzić archiwum w Wizengamocie, by dowiedzieć się czegoś więcej z tej sprawy.- skwitowałem spokojnym skinieniem głowy. Nie widziałem żadnych sprzeciwów, dla których miałbym nie wpuścić jego do swego domu. Wręcz przeciwnie, jeśli potrzebował nawet noclegu, mógłbym to jemu dać! Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, skończyliśmy oboje po drugim piwie. Z wesołym akcentem zapłaciliśmy za alkohol i każdy poszedł w swoją stronę - Carter do swojego łóżka, a ja wróciłem do żony.
z.t oboje
To miał być wieczór, jak każdy inny. Selina tkwiła w Dziurawym Kotle, przy barze, sącząc swojego ulubionego drinka. Umiejętnie radziła sobie z podrywającym ją siedzącym mężczyzną obok, który usilnie próbował przekonać ją, że są dla siebie stworzeni, dlatego powinni udać się do jego mieszkania. Inny mężczyzna, który akurat przyszedł po szklaneczkę ognistej, miał naprawdę fatalny dzień — czuł wewnętrzną potrzebę wyżycia się na wszystkich dookoła, bo upijanie się z powodu żony, która odeszła przestało mu wystarczać. Wpadł więc na Selinę, która omal nie zleciała ze stołka i zaczął ją obłapiać, prosząc się o ostrą reakcję. Nim jednak panienka Lovegood zdążyła zareagować, siedzący obok absztyfikant roztrzaskał butelkę na jego głowie. Awantura wszczęła się w ułamku sekundy. Pomimo lejącej się krwi, która już zdążyła ubrudzić szaty Seliny, mężczyźni zaczęli się szarpać. W tej samej chwili do kotła wszedł Raiden, który chciał się dziś po prostu napić. Widok, który miał jednak przed sobą nie dał mu żadnego wyboru. Służbowy obowiązek nakazywał mu wręcz rozdzielenie kogucików i zakrwawionej panny, która wyglądała tak, jakby uczestniczyła w całej tej szarpaninie. Trzymała bowiem za fraki jednego z mężczyzn, który dopiero co odepchnął od siebie rywala i już zamierzał się nią zająć.
Prawdopodobnie cała ta akcja nie skończy się tylko na rozdzieleniu tej bandy, ale i na wstępnym przesłuchaniu i zabraniu kogoś z baru, choćby tylko po to by dać im nauczkę na przyszłość.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
To był ciężki i pełen wrażeń tydzień. Musiał przyznać, że czuł się wymęczony i to nie tylko dlatego, że dużo pracował. To akurat było nieprawdą, bo godzinowo utrzymywał się w tym samym terminarzu co zawsze. Jednak spotkanie po nocy z Rowan po nieudanej akcji policyjnej, śledzenie etapów postępowania w sprawie zaginionej Anastasii Bott i na koniec wspaniały rodzinny obiad... To mogło człowieka wykończyć. Już lepiej by było mieć cały tydzień nocki niż zastanawiać się czy młodsza kuzynka nie wybuchnie wściekłością, gdy zaczął pokazywać blizny na ramieniu małemu Nate'owi. W końcu chłopak chciał wiedzieć jak to jest być policjantem i Raiden nie zamierzał mu wmawiać czego innego. Ten zawód był naprawdę świetny! A przynajmniej miał być dopóki nie ogłoszono zapytań, które miały się pojawić na referendum. Zmarszczył nos, przypominając sobie o tych możliwych postanowieniach. Specjalny oddział policji antymugolskiej... Po co? Dlaczego?! Nikt nie został napadnięty przez nich, nikogo nie zabili, jedynie rosły wciąż antymugolskie nastroje, ale nie miały ku temu powodów. Wiadomo komu zależało na wprowadzeniu tego oddziału. Gorzej, jeśli zamierzano go stworzyć z istniejących już funkcjonariuszy. Jeśli tak miało to wyglądać, Carter zamierzał złożyć rezygnację i przenieść się z powrotem do brygady... Jeśli była taka możliwość. W kompletnie nie pasującej i moralnie niezgodnej z jego przekonaniami pracy nie zamierzał zostawać. Policja miała chronić wszystkich członków magicznej społeczności. Nie tylko wybranych. Coś czuł, że musiał się napić. Początkowo spytał swojego kolegi po fachu, Edwarda McKennę, czy nie zamierzał pójść z nim do Dziurawego Kotła na jedno piwko. Niestety jego towarzysz był już żonaty i musiał pojawiać się w domu o wyznaczonej porze dnia i nocy. W takim razie nie zamierzał go zatrzymywać. Żony bywały wredne. Dobrze, że on żadnej nie miał. Chociaż mógł mieć, ale to wtedy byłoby naprawdę... Dziwne. Nie zamierzał wysyłać sowy do Cilliana, bo była już późna pora, a on możliwe, że właśnie kładł do łóżka małego Alastora. Raiden uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie pierwsze spotkanie z mini wersją Moodsa. Wykapany tata. Dobrze, żeby nie miał jednak takiego wysokiego czoła jak on.
I tak właśnie został sam. Nie było to takie złe. Dzięki temu mógł się rozejrzeć za towarzystwem płci pięknej. Niestety wszystko ułożyło się inaczej i Raiden nawet nie miał mieć szansy zakupienia tego wieczora alkoholu. Wchodząc do sławnego czarodziejskiego pubu, zastał scenkę prosto z jakiegoś dzikiego westernu. Tylko nie bił się cały lokal, a dwójka mężczyzn i... Kobieta? W pierwszym momencie Carter myślał, że to jakiś długowłosy rachityczny chłopiec, ale rzucane słowa zakończone na żeńską końcówkę kazały mu wyjść z tego błędu. Zaraz też wkroczył do akcji i dociągnął jednego z napastników. Czuł się jak cieć. Dopiero co zamiatał. Nie mogło tu być czysto chociaż pięć minut?!
Come to talk with you again
To nie miało odbiegać od rutyny. Bardzo kulturalnie posadziła swoje cztery litery na stołku przy barze, choć cienie pod oczami mówiły jej, że nie powinna się tutaj pojawiać. Zamówiła drinka, coś innego od typowej bursztynowej whisky, ale może czas przejść na lżejsze trunki. Zupełnie tak, jakby nie miała ich wypić proporcjonalnie więcej, by wyrównać rachunek wypitych procentów. Nie miała jednak zamiaru siebie tak skwapliwie rozliczać. W końcu jeśli ktokolwiek zasługiwał na taryfę ulgową w życiu, to właśnie jej persona. Inni nie byli jej nawet godni w najmniejszym ułamku. A zwłaszcza natręt, który postanowił dzisiaj zawalczyć o jej względy. I nawet nie miała litości, umniejszając jego ego na każdym kroku, jednak jego filtr zdawał się nie istnieć, bo z maślanym wzrokiem znosił wszystkie obelgi, nie przestając zasypywać jej kolejnymi propozycjami, których treść nie zachwycała. Powinna go podziwiać za upór i determinację. Nie budził w nim jednak nic oprócz irytacji i wstrętu. I kiedy w końcu wstawała, rozjuszona jak osa, wpadł na nią jakiś pacan, którego ręce zaczęły błądzić po jej ciele w niedorzeczny sposób. Nikt, absolutnie NIKT nie miał takiej bezczelności, by uczynić podobny gest w stronę Seliny Lovegood. Jej niedoszły kochanek zdążył jednak zareagować zanim jej przeszedł pierwszy szok, trzasnęło szkło, polała się krew, zalewając jej ulubiony płaszcz, a w niej coś pękło wraz z tą butelką. Zignorowała zupełnie natręta, choć nieco jej przeszkadzał swoją ingerencją w jej samodzielnej vendettcie. W końcu jednak został odepchnięty, a wtedy ona wykorzystała okazję, łapiąc faceta, który najwyraźniej nie wiedział w co wsadzić łapy, że postanowił ją d o t k n ą ć.
-Ty pieprzony gnoju!-wrzasnęła, ciągle trzymając delikwenta za fraki, kiedy do akcji ruszył kolejny mężczyzna i zaczął odciągać jej obiekt wściekłości.-Tym się sama zajmę!-syknęła do nieznajomego, by chwilę potem wyciągnąć różdżkę z kieszeni, zupełnie nieświadoma tożsamości nowoprzybyłego, i raz jeszcze doskoczyła do tego skurwiałego psa, który śmiał przekroczyć nieprzekraczalną granicę!
Była kompletnie dzika, ignorując krew, która się na nią polała, kilka ciosów, które otrzymała przez przypadek, stan swoich zmierzwionych włosów (też na drodze wypadku) i ogólny nieład. Była przyzwyczajona do chaosu, czyż nie?
-Nikt ci nie powiedział, by nie rozwścieczać Osy, bo może zakłuć?-wydobyła z siebie przez zęby.-Everte Stati!-wyinkantowała, wyginając nieprzyjemnie usta.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
'k100' : 72