Wydarzenia


Ekipa forum
Miejsca przy kominku
AutorWiadomość
Miejsca przy kominku [odnośnik]10.09.15 1:37
First topic message reminder :

Miejsca przy kominku

★★
Od kominka bije przyjemne ciepło, może dlatego miejsca przy nim są wyjątkowo okupywane, pomimo panującego przy nim ruchu. Znajdują się tutaj wygodniejsze krzesła i dwa przetarte fotele w szkocką kratę. Wielki kominek w Dziurawym Kotle podłączony jest do sieci fiuu i stanowi jedną z najszybszych form transportu do centrum Londynu. Najwyraźniej klientom zajmującym miejsca w pobliżu paleniska nie przeszkadzają wychodzący z niego ludzie, a także sadza, która pomimo starań barmana, nigdy nie jest dostatecznie usunięta.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Miejsca przy kominku  - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]06.02.16 18:15
Ten wieczór zapowiadał się coraz lepiej.
Kochanie? Czyżbyś chciał ze mną pogrywać? Sprawdzasz jak daleko możesz się posunąć i gdzie postawiłam granice? A co jeśli dopiero mam zamiar ją wyznaczyć, kierując się Twoim zachowaniem?
Podobała mi się jego pewność siebie, może jeszcze nie wiedział, że trafił na godnego siebie przeciwnika? Tak czy inaczej, miałam zamiar wyjść z tego 'starcia' zwycięsko.
- Nie jesteś czasami zbyt pewny siebie? - Spytałam, podnosząc jedną brew ku górze. Nie miałam zamiaru wykładać się mu jak na tacy, niech sobie nie myśli a poza tym gra się znacznie ciekawiej, kiedy napięcie buduje się powoli. Jak to było? Człowiek chce tego, czego mieć nie może. Poznęcajmy się więc trochę nad sobą.
- Naprawdę myślisz, że jesteś w stanie z tym sobie poradzić? - Zlustrowałam go z góry do dołu po czym przechyliłam szkło trzymane w dłoni, dopijając jego zawartość. Cóż, reklamacji nie uznaję - sam tego chciałeś Fawley a przy okazji, zobaczymy czy i z tym dasz sobie radę.
- Chodzi o mojego ojca. - Zaczęłam, biorąc głęboki oddech. Miałam nadzieję, ze emocje nie wezmą góry. - Kiedy miałam osiem lat moja matka zachorowała i niedługo potem zmarła na jakąś nieznaną chorobę. Mój ojciec strasznie to przeżył, zamknął się w sobie, zaczął unikać ludzi, cały czas spędzał albo w podróżach albo w swoim gabinecie. Stał się zupełnie inną osobą niż był... Próbowałam do niego dotrzeć ale z nim nie można się w ogóle dogadać, wiecznie coś mu nie pasuje, wiecznie jest na nie. - Pokręciłam głową. - Przez to praktycznie cały czas się kłócimy, jestem pewna, że nasze awantury słychać aż u Carrowów.- Wyrzuciłam z siebie to wszystko niemal na jednym wdechu. O dziwo, poczułam ogromną ulgę, jakby ktoś zdjął ze mnie ogromny ciężar. To trochę dziwne, zwierzać się tak z tego co nas gryzie, (no prawie) obcej osobie ale może właśnie jego świeże spojrzenie rzuci trochę światła na tą sprawę. Naprawdę byłam wykończona tymi wiecznymi awanturami, doszło nawet do tego, że cieszyłam się bardziej z wyjazdów mojego ojca niż jego powrotów. Chore prawda? A miałam się z tym pogodzić już kilka lat temu... Dlaczego więc nie mogę? Dlaczego usilnie trzymam się myśli, że dam radę go zmienić. Jak? Przecież minęło już... Piętnaście lat. Jestem pewna, że wewnętrzny szok jakiego doznałam, wymalował się już pięknie na mojej twarzy.
ALE miałam przecież nie psuć tego wieczoru. Otrząsnęłam się z własnego zamyślenia i skupiłam na swoim rozmówcy. Może teraz, kiedy już wyrzuciłam to  z siebie, będę w stanie w pełni cieszyć się naszego spotkania.
- A więc? Jaka diagnoza? - Spytałam uśmiechając się przy tym zadziornie. - Podejmujesz się wyzwania czy jednak wymiękasz, Kochanie? - Idealne odbicie piłeczki. Oczywiście dołożyłam wszelkich starań i wyraźnie zaakcentowałam słowo "Kochanie". Zobaczymy, czy taki z niego pogromca demonów jak wcześniej zapowiadał. Ciekawe, czy zabicie jej ojca jakkolwiek rozwiązało by ten problem. Myśląc hipotetycznie, skoro już tak sobie żartujemy.
- Jeszcze musisz mi powiedzieć, na jaką nagrodę liczysz. Ale po jej odbiór za bardzo bym się nie śpieszyła, w końcu dostaje się ją za wykonaną pracę, czyż nie? - Ciekawa jestem, czy myślimy o tym samym.

sorki za jakość ale czuje się wyprana podkówka
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]08.02.16 3:26
Jakże często słyszał to pytanie z ust kobiet? No dość często, zważywszy na to, że naprawdę był bardzo pewny siebie. I one widziały, że to nie jest udawane, on po prostu taki był. Może była to jedna z rzeczy, która do niego przyciągała? Uśmiechnął się bardziej do siebie niż do niej i spojrzał na nią, jakby to było coś oczywistego.
- Tak, tak jestem - powiedział zupełnie poważnie. Pytanie tylko, czy było w tym coś złego, skoro nikogo tym nie krzywdził. A skoro sam mógł sobie na nie odpowiedzieć, to mógł dalej być taki pewny. A przynajmniej tak wnioskował.
Ona też nie była niewiniątkiem. Gdyby tak było nie pozwoliłaby na podobną grę, a on dostosowałby się prędko do jej zasad. Tymczasem chyba sama nie wiedziała, jak daleko może się posunąć, a może nawet chciała go pobić jego własną bronią? Tylko ciekawe, czy jej to wyjdzie.
- Ja wiem, że jestem w stanie - powiedział znów z pewnością w głosie. Po kilku drinkach był pewny, że może mieszkać wśród gwiazd i to jeszcze za życia, ale na razie brakowało mu dużo do stanu upojenia. Dopiero był przyjemnie pobudzony, więc to dopiero początek.
Uważnie słuchał jej historii, która nieco go uderzyła. Jakby przeżywał deja vu... dosłownie. Matka, która zginęła w dzieciństwie, ojciec który od tego czasu się zmienił i ciągłe z nim kłótnie? To całe jego życie. Jeszcze jakby dodać do tego jego nową, młodą żonę, która niegdyś była miłością Thomasa i de facto zniszczyła jego wiarę w miłość to historia byłaby identyczna. Z drobnymi szczegółami.
Dał jej chwilę na uporanie się z własnymi myślami, a gdy do niego wróciła z tym konkretnym słowem, uśmiechnął się łobuzersko.
- Nigdy nie wymiękam, może zdołasz się przekonać - powiedział BARDZO dwuznacznie. Chyba tylko głupi by nie zrozumiał... no albo dziecko, które nie ma o tym pojęcia. - Nawet nie wiesz, jak ta historia mnie poruszyła, zważywszy na to że mam podobne problemy z ojcem. I jeśli mogę mówić otwarcie, a zawsze to robię, to najlepiej jest sobie odpuścić.
Darmowe porady? Czemu nie. Wiedział, co czuła i z czym się zmagała. U niego dochodziło jeszcze fizyczne wyżywanie się ojca na nim w młodości czy też dzieciństwie. Aktualnie ich relacja była chłodna, ale byli w stanie się ze sobą porozumieć i chociaż nie kłócili się na każdym kroku. Po prostu się unikali.
- Oczywiście mogę rozwiązać ten problem, jeśli tego chcesz, ale ostrzegam, że skutki będą nieodwracalne - powiedział wracając do gry. Poważnie już było, czy posłucha jego rady to już jej sprawa. On dał jej najlepszą z możliwych.
Kącik ust mimowolnie mu się podniósł, kiedy zaczęła mówić o nagrodzie. Przysunął się bliżej niej, na tyle na ile było to możliwe i cichym, może trochę seksownym głosem powiedział:
- Może i tak, ale ja zawsze biorę zaliczkę przed. A co do nagrody, powiem tylko że nie zniżyłbym się do obracania pieniędzmi.

Spoko spoko hellogurl
Gość
Anonymous
Gość
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]11.02.16 0:34
Słuchałam go uważnie, starając się utrzymywać niewyraźny uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy. On też? Świetnie, cudownie wręcz! Poziom ironii jaki reprezentowały teraz moje myśli był aż nadto wysoki. Szczerze mówiąc a raczej myśląc to od dłuższego już czasu zastanawiałam się czy w innych rodzinach też się tak dzieje, czy tylko moja stanęła na głowie. Oczywiście nie poznasz tego na bankiecie czy jakimkolwiek innym spotkaniu klas wyższych, wszyscy ubrani w swoje maski świetnie odgrywają, należące do nich role. Tak więc żyjemy w słodkim przekłamaniu, że wszystko jest tak jak być powinno - no, może z małymi podejrzeniami. Od czasu do czasu, na światło dzienne wyjdzie jakaś mały lub większy skandal jednak bardzo szybko i sprawnie zostaje on zdjęty z pierwszych stron gazet przez naszych kochanych rodziców; istnieje również ogromna szansa na skreślenie z drzewa genealogicznego ów osobnika. W naszym świecie wszystko musi być perfekcyjne, przecież jesteśmy arystokracją, należymy do tych czystych, tych prawowitych i to my jesteśmy - krótko mówiąc, najlepsi.
Odpuścić sobie. Powtórzyłam jego słowa w głowie, już z resztą po raz kolejny. Może powinnam. Może powinnam pogrzebać wspomnienie po moim ojcu, bo dziś to jedyne co zostało z tego człowieka. - Niechętnie ale jednak, muszę Ci przyznać rację Thomasie, najlepiej będzie, jeżeli odpuszczę. - Te słowa wyjątkowo ciężko przeszły mi przez gardło. Przegrałaś, Lilith. Pora się z tym pogodzić. Wcale mi się to nie uśmiechało, w dworze zostaliśmy tylko we dwoje, jak niby mamy znosić swoją obecność?  Jak ja mam znosić jego obojętność. I co dalej, ślepo podążać za jego wolą? Na to ostatnie, nigdy się nie zgodzę. Skinęłam na kelnera by i mi przyniósł następną szklankę.
Mężczyzna przysunął się jeszcze bliżej, niż poprzednim razem. Nie uciekłam, nie cofnęłam się, zamiast tego nadal trwałam w swojej pozycji zadowolona z tego, jaki obrót przybrały sprawy. Naprawdę? Rzucamy w siebie takimi dwuznacznościami? Spoglądałam na niego i nie bardzo wiedziałam co miałabym odpowiedzieć, na takie odważne słowa. Czyżbyś jednak był lepszy ode mnie? W końcu jednak zdobyłam się na odpowiedź.
- Cóż, wygląda na to, że jednak nie będzie Pan musiał nikogo mordować a co za tym idzie, resztę dzisiejszego wieczoru spędzi Pan w moim towarzystwie, Panie Fawley. - Kąciki ust, powędrowały ku górze, tworząc na mej twarzy nieco zadziorny uśmiech. Oczywiście cała ta oficjalność została zastosowana specjalnie, nie miałam zamiaru tytułować go tak przez cały wieczór.
Gdzie powinnam postawić granicę?
- Pozwolę sobie jednak pociągnąć dalej temat nagrody, mogłabym wiedzieć, co konkretnie miałeś na myśli, jeśli nie pieniądze? - No dalej, powiedz to. Oczywiście, że wiem o co Ci chodzi, czego chcesz, wolałabym jednak to usłyszeć. A poza tym... naprawdę myślisz, że leżę w Twoim zasięgu? Tak, nie? Jestem ciekawa, co myślisz.
- Jeśli jednak zależy Ci na nagrodzie, możemy wymyślić jakieś inne zadanie za które mógłbyś ją dostać. - Dodałam upijając łyk ognistej, przyniesionej chwilę wcześniej przez kelnera. Oczywiście nie spuściłam z niego wzroku.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]12.02.16 3:12
Taaak, problemy w rodzinach arystokratycznych zdarzały się często... Thomas wierzył, że o wiele częściej niż w zwykłych rodzinach choćby półkrwi. Oczywiście zawsze są wyjątki od reguły, ale miał wrażenie, że ludzie z arystokracji częściej są nieszczęśliwi. On dawno już przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy, ale było to coś, co jednak rzucało cień na rodziny. Choćby te całe małżeństwa z obowiązku. Nic dziwnego, że młodzi się buntowali.
W każdym razie przykro było mu słyszeć, że dziewczyna miała podobne doświadczenia co on. Nikomu tego nie życzył, ale tak się po prostu działo. Czarodzieje to jednak tylko ludzie mający problemy psychiczne równie często co mugole. W domu dostałby po głowie za takie porównanie, ale to prawda. Poza tym miał wrażenie, że od mężczyzn więcej wymagano. Dla kobiety szukano po prostu dobrego kandydata do połączenia rodów, ale jeżeli chodzi o mężczyznę... musiał on przedłużyć ród dając potomków. Cała odpowiedzialność spada na jednego osobnika, co może być trochę przytłaczające.
- Oszczędzisz sobie tym samym wiele nerwów, wierz mi - powiedział, wzruszając lekko ramionami, co totalnie gryzło się z etykietą, ale jakoś miał to gdzieś. Te głupie zasady, za których łamanie był karany jak za przestępstwa.
Co prawda nieco się zdziwił, że kobieta nie cofnęła się czując jego bliskość. Większość tak by zareagowała. Trafiła mu się twarda graczka, ale czy dość? On jeszcze nigdy nie przegrał i nie zamierzał również dzisiaj. Remis to maks co mógł dać, ale czy faktycznie wystarczy? Dwuznaczności to jego konik, mógł nimi rzucać na okrągło bez większych trudności. Można go też nazwać szczerym, bo nie ukrywał czego chce.
- To wielka ulga, gdyż niechętnie ubrudziłbym sobie ręce dzisiejszego wieczoru, zwłaszcza że musiałbym panienkę opuścić - powiedział z czarującym uśmiechem. Patrzył jej w oczy, myśląc o tym jaka jest piękna. - Jeśli spędzimy razem cały wieczór, a może i dłużej, to trzeba dobrze ten czas wykorzystać.
Właściwie nie chciał, żeby ich spotkanie kończyło się na wieczorze, prędzej na nocy. Ale okaże się, czy dziewczyna będzie podzielała jego chęci. Do niczego nikogo nie zmuszał. Jej zadziorny uśmieszek tylko go prowokował. A jeśli zamierzała postawić granicę, to powinna to zrobić zanim mężczyzna się nakręci, bo później może się okazać, że zepsuje niechcący wieczór swoim zawodem.
Fakt, że chciała kontynuować temat nagrody i prowokowała go do wypowiedzenia tych konkretnych słów, jeszcze bardziej go podkręcał do dalszej gry.
- Oczywiście. Miałem na myśli mile spędzony czas, najlepiej u mnie w apartamencie wieczorową lub nocną porą - powiedział niewinnie. Oczywiście wcale nie musieli posuwać się do jakichś czynów, mogli po prostu porozmawiać, wypić i dobrze się bawić. Wszystko zależało od drugiej strony. Ale po jej kolejnych słowach, nie wiedział już co myśleć. Patrzył na nią podejrzliwie, jakby to była jakaś pułapka, po czym postanowił w nią wejść. Raz się żyje.
- Tylko wiesz... w zależności od trudności zadania, nagroda musi być proporcjonalnie wysoka - powiedział chcąc się upewnić, że nie zostanie oszukany. - I jakież to zadanie miałoby być?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]16.02.16 18:47
Zaśmiałam się pod nosem na chwilę spuszczając z wzrok, by za chwilę ponownie utkwić w nim swoje spojrzenie. Był taki pewny siebie. A może po prostu udawał? Nie, musiał być obeznany w takich gierkach jak ta, którą obecnie prowadzili, za dobrze mu szło; za dobrze szło mu ze mną.
- U Ciebie w apartamencie? - Powtórzyłam za nim jak echo, unosząc przy tym sugestywnie brew. Niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę ale czy on naprawdę sądzi, że jestem z tych co to po  paru drinkach i kilku komplementach dają się zaciągnąć do łóżka? Prawdopodobnie to w tym momencie powinnam się obrazić i wyjść ale jakoś nie potrafiłam znaleźć w sobie ni krzty złości czy oburzenia. Wręcz przeciwnie, cała ta sytuacja zaczęła mnie delikatnie bawić. Wychodzi więc, że to ja wygrałam, skoro w jego głowie pojawiły się takie myśli.
- Ale skoro proponujesz, to powiedz mi może co moglibyśmy robić u Ciebie? - Spytałam nieco zaczepnie, upijając kolejny łyk ognistej. Zamierzałam wyprostować wszelkie nieścisłości jakie zaczynały tu zachodzić, w końcu nie chciałabym, żeby dzisiejsze spotkanie skończyło się dla niego taką przykrością. - Mam nadzieję, że masz w domyśle same moralne propozycje. - Dodałam, posyłając mu uroczy uśmiech. Oh Tom, chyba nie myślałeś, że mogłoby się to inaczej skończyć? Lustrowałam go wzrokiem, czekając jakiejkolwiek reakcji.
Bez wątpienia był przystojnym mężczyzną, prawdopodobnie dziewczęta ustawiały się do niego w kolejce; dodatkowo był zabawny i nawet potrafił zachować zdrowy dystans do świata, czym zapewne zgarniał kolejne punkty. Mogłabym więc przyznać, że mi się podoba ALE nie miałam zamiaru skończyć jako kolejne trofeum na jego półce.
Człowiek to takie kapryśne stworzenie, które lubi czekać, wyczekiwać i zdobywać, kiedy dostaje czego chce od razu, nie ma to dla niego większej wartości. Smutne ale prawdziwe.
Wyprostowałam się, zwiększając nieznacznie odległość między naszymi ciałami. Ciekawa byłam, czy mój mały kubeczek zimnej wody, jaki mu przed chwilą zafundowałam, ostudził całkowicie jego zapał, czy wręcz przeciwnie? Może lubił zdobywać?
- Więc jak? Nadal jesteś zainteresowany zadaniem i nagrodą? - Spytałam a mój głos znów brzmiał zadziornie. Naprawdę nie chciałam go nakręcać... A może chciałam? - Jeśli tak, mam pewien pomysł. - Przerwałam na chwilę by uważnie mu się przyjrzeć, coś mi podpowiadało, że był chętny a jeśli nie to zaraz będzie. Przybliżyłam się do niego tak, że teraz dzieliło nas może pare centymetrów. - Ja wymyślę Ci jakieś odpowiednie zadanie a Ty wybierzesz sobie nagrodę. - Szepnęłam, tak dla pewności, że tylko on będzie w stanie mnie usłyszeć. Skupiłam swój wzrok na jego ustach, nie wiem czy to efekt wypitej przeze mnie ognistej ale wydawały się przyciągające. Mogłaby? Pocałować go tu? Przygryzłam delikatnie swoją dolną wargę i powoli odsunęłam się od niego, by nie kusić bardziej losu niż już to zrobiłam.




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]22.02.16 23:44
Nie mógł zaprzeczyć, miał doświadczenie w podobnych sytuacjach. Ale to nie było powodem jego pewności siebie, po prostu taki już był. Ta cecha nie była u niego naciągana, jak można by rzec w przypadku wielu mężczyzn. On po prostu znał swoją wartość, wiedział czego chce i przynajmniej próbował to zdobywać w taki czy inny sposób.
- Coś nie tak z moim apartamentem? Jeśli się boisz możemy pozostać w tym miejscu - powiedział nieco prowokacyjnie. Chyba nie sądziła, że zrobiłby coś bez jej chęci czy pozwolenia? Żadne przymusy nie wchodziły w grę. Poza tym takie myśli zawsze przychodzą mu do głowy, więc to nie oznacza wygranej kobiety. Game on, jak to mówią.
- Moglibyśmy robić generalnie wszystko - powiedział z nutką dwuznaczności, uśmiechając się delikatnie. Oczywiście skoro chciała, zamierzał jej dopowiedzieć parę szczegółów. - Skoro podejrzewasz mnie o niemoralne propozycje, to może podświadomie sama ich chcesz? Miałem oczywiście na myśli picie alkoholu na wygodnej sofie, niezobowiązująca rozmowa o wszystkim i o niczym, a dodatkowo obejrzenie mojej małej galerii.
Miał w końcu parę obrazów, może nie wszystkie do końca moralne, ale to w końcu dzieło sztuki, a nic artyście nie jest obce. Uniósł jeden kącik ku górze, bo na pewno myślała, że wygrywa tę bitwę, a tymczasem on doskonale znajdował wyjście z każdej wypowiedzi.
Poza tym dziewczyna źle to odbierała. On tego nie traktował jako zbieranie trofeów, bardziej jako obustronną przyjemność. Oczywiście tak jak już wcześniej zostało wspomniane nic nie zostanie zrobione bez zgody drugiej osoby. Co mógł na to poradzić, że lubił towarzystwo pięknych kobiet? Nie było chyba nic złego w rozmowie?
Kiedy zwiększyła między nimi dystans, on pozostał w tej samej pozie... głównie dlatego, że było mu tak zwyczajnie wygodnie. Poza tym, był ciekawy czy odsuwała się od niego, bo zaczynała coraz bardziej pragnąć jego bliskości? Alkohol tylko dodawał odwagi zarówno jej, jak i jemu.
- Oczywiście, że jestem zainteresowany, lubię wyzwania - uśmiechnął się łagodnie. Mimo wszystko wiedział, co chciała osiągnąć. Kokietowała go, by na końcu spławić go jak bezdomnego psa. Jednak był ciekawy, co mogła wymyślić. Czy da niewykonalne zadanie, do którego nawet nie zechce mu się podchodzić? Chyba musi brnąć dalej w ich grę, jeśli chce się dowiedzieć. Kiedy się przybliżyła, podniósł jedną brew i spojrzał wyczekująco, parę sekund zatrzymując się na jej kuszących ustach. - Chyba musimy ustalić zasady co do tej nagrody. Czy są jakieś ograniczenia? Mogę dostać od ciebie co zechcę? Co jeśli będzie to niemoralne, panno Kokietko?
Zdołał zauważyć jej wzrok oraz te chwile, w których patrzyła na jego usta. Chyba nie był tu jedyny, który czuł przyciąganie. Uśmiechnął się nonszalancko i odsunął się całkowicie, dopijając swój alkohol i zamawiając im kolejną porcję.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]29.02.16 22:43
Spojrzałam na niego, udając oburzoną, jego małym oszczerstwem rzuconym w moją stronę. Ja? Bać się? Nigdy w życiu! A już na pewno nie w takiej sytuacji, bo cóż mógłby mi zrobić bez mojego przyzwolenia? Tymi słowami jedynie sprawił, że jeszcze bardziej pragnęłam udowodnić mu jak bardzo jest w błędzie.
- Nie boję się. - Odparłam, rzucając mu przy tym pobłażliwe spojrzenie a kiedy Thomas wspomniał o niemoralnych propozycjach, roześmiałam się głośno. Ale może miał rację, w mojej głowie rodziły się różne scenariusze, które z pewnością nie wiązały się z grzecznym siedzeniem na kanapie. Alkohol nie pomagał, jedynie pchał nas ku sobie i ku jeszcze odważniejszym (głupim?) pomysłom, co w gruncie rzeczy nie mogło się za dobrze skończyć. Ale kto by się tym przejmował prawda?
- Ja po prostu wiem jak myślą mężczyźni. - Rzuciłam nieco złośliwie, lustrując mojego towarzysza bardzo dokładnie. Moje podszyte uszczypliwością komentarze nie robiły na nim żadnego wrażenia, wyglądało na to, że wiedział bardzo dobrze w co gra i to ja byłam w tej dziedzinie nowicjuszem. Jedyne co mogło mnie teraz pocieszyć to fakt, że nie pozostawał bierny na moje kokietowanie, widziałam błysk w jego oku a poza tym cały czas ze mną grał, gdyby mu się nie podobało, nie rzucałby mi podobnych dwuznaczności co przed chwilą. Panie Fawley naprawdę nie ma Pan pojęcia do czego jestem zdolna. Uśmiechnęłam się więc do niego, nieco wymownie; w między czasie dopijając duszkiem, resztę alkoholu ze szklanki i odstawiając ją na stolik.
- W takim razie chodźmy do Ciebie. - Rzuciłam, wbijając w niego wyzywające spojrzenie. Może zachowywałam się lekkomyślnie, nieodpowiedzialnie i zapewne nie moralnie ale teraz, zupełnie o tym nie myślałam. Skupiona byłam tylko i wyłącznie na moim towarzyszu, który nie wiem czy celowo ale prowokował mnie do coraz śmielszych zachowań.

zt x2




And on purpose,
I choose you.

.
Lilith Greengrass
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Find someone who knows how to calm your storms.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1807-lilith-black https://www.morsmordre.net/t2158-sow#32631 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2288-lilith-greengrass
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]08.03.16 21:16
Samotność była mordercza. Niesamowicie nieznośna! Vincent już dawno nie czuł się tak samotnie. Parę dni temu spotkał się z przyjacielem, z którym nie widział się jakieś trzy lata i to chyba jeszcze bardziej spotęgowało to okropne uczucie. Odzwyczaił się od starego dobrego Thomasa, a gdy przypomniał sobie jak fajnie jest z nim spędzać czas, rozmawiając o różnych sprawach, ciągle żartując, zaczęło mu tego bardzo brakować. Brakowało mu tego cały czas, ale teraz zdał sobie z tego sprawę i to było nie do zniesienia. Tak, Thomas był jego prawdziwym przyjacielem, najlepszym kumplem - wreszcie to pojął. Może Vincent nie byłby taki przybity, gdyby nie jego liczne niedoskonałości względem tego człowieka. Elliott nie był mu nic dłużny, niczym mu nie zawinił i wcale go nie potrzebował swojego lekkomyślnego znajomego, a jednak się z nim chętnie zadawał i zawsze chętnie we wszystkim pomagał. Szkoda, że Vincent nie odpłacał mu się tym samym. Ale się starał! Starał się, ale nędznie... Gdyby posłuchał Thomasa, pewnie nadal mieszkałby a Ameryce. Może nie żyłby jak król, ale byłby w znacznie lepszej sytuacji niż teraz, ominęłyby go wszystkie nieprzyjemności, których doświadczył przez podjęcie ryzyka i uzależnienie się od niewłaściwych ludzi. Jednak co się stało, to się nie odstanie. Vincent znajdował się w fatalnym położeniu i jedyne co mógł, to zatroszczyć się jakoś o przyszłość (TYLKO JAK?) oraz żyć w poczuciu, że nie jest najgorzej. Mógłby nie żyć, albo jeszcze gorzej, a siedział spokojnie w barze i zajadał kolację, ogrzewając się przy kominku w ten chłodny, listopadowy wieczór.
Nagle z rozmyślań wyrwały go otwierające się drzwi, z których wyłoniła się znajoma sylwetka. Była to wyjątkowo wysoka dziewczyna, którą skądś kojarzył, tylko w pierwszej chwili nie mógł sobie przypomnieć skąd. Spostrzegł, że go zauważyła. Zaczęła iść w jego kierunku. Zdumiał się, próbując przypomnieć sobie kim ona jest i nagle go olśniło. Aurelia! To imię otworzyło mu umysł na całkiem niedawne wspomnienia jeszcze z Ameryki. Ta kobieta kiedyś go uratowała. Sympatyczna uzdrowicielka o przepięknych oczach, koleżanka jego kolegi. Kolegi, który znalazł się w podobnej sytuacji jak on, a nawet gorszej. Pracowali razem i razem kombinowali. Razem wpadli w tarapaty, ale wyszli z nich już osobno. Ciekawe który z nich znalazł lepszy sposób...
Dziewczyna była już bardzo blisko. Vincent zastanawiał się, ile wie na temat końca ich wspólnego znajomego. Nie miał pojęcia, po co Aurelia do niego podeszła. Czyżby chciała o tym porozmawiać? Przecież nie mógł jej powiedzieć prawdy. Obiecał. Bał się tej rozmowy. A może zechce porozmawiać o czym innym? Po co do mnie podeszłaś? Przecież nawet za bardzo się nie znali.
Vincent Krueger
Vincent Krueger
Zawód : bezrobotny
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Oh, wie schade, oh, wie schade
Nur noch Trockenbrot und keine Schokolade
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 MEOW
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1611-vincent-krueger http://morsmordre.forumpolish.com/t1664-roxanne#17012 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f174-long-acre-14-8 http://morsmordre.forumpolish.com/t1676-wspominki-vincenta#17422
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]15.03.16 0:38
13 listopada 1955

Dziurawy kocioł. Wrócę na noc.

Przed wyjściem skreśliła kilka słów na skrawku pergaminu. W dodatku zostawiła tenże świstek w widocznym miejscu. Nienormalne, skoro w zwyczajnych okolicznościach Aurelia znikała bez słowa, jeden Merlin wie gdzie i na jak długo. Te zwyczajne nie były, a rodzinny obiad zbliżał się z dnia na dzień. Poczucie winy – przez większość ostatnich dni szczęśliwie nieobecne – postanowiło odezwać się w niej właśnie dzisiaj. Naprawdę nie chciała, żeby Aaron uznał, że znów go zostawia. Nie w takiej sytuacji. Psidwacza mać, nie w takiej chwili. Nie w żadnej chwili. Obecność bliźniaka była jej po długiej rozłące potrzebna jak powietrze, ale każde z nich miało przecież swoje własne sprawy. Nie byli nierozłączni, w znaczniej mierze na skutek jej własnych decyzji. Przez długi okres czasu żyli osobno. Przebywając w domu Aurelia czuła się kompletnie nie na miejscu. Rezydencja Lovegoodów stała się dla niej kolejnym budynkiem. Dusza uleciała przez otwarte okna? W obecności brata było to odczuwalne w znacznie mniejszym stopniu, ale… Potrzebowała ognistej. Potrzebowała chwilowej odskoczni, płynnego oderwania od kłębiących się w głowie myśli. Dziurawy Kocioł mógł jej to zapewnić. Sięganie po alkohol pod czujnym okiem bliźniaka było jakieś niewłaściwe. Równało się z dołożeniem kolejnej cegiełki do jego zmartwień. Powitana gwarem wieczornych rozmów, znacznie cichszych – czyżby ludzi było w pubie mniej?  - szybko zapomniała o panującym na zewnątrz chłodzie. Nie pamiętała też większej części przebytej drogi. A później? Później przysłowiowo zobaczyła ducha. Znajomą twarz pośród obcych ludzi. Siedzącego nad kolacją Vincenta Kruegera. Zmarszczyła brwi, niepewna, czy naprawdę go widzi. Mogło jej się przywidzieć, ale w miejscu stała tylko kilka sekund. Najwyraźniej na tyle długich, by zostać zauważoną. Wtedy już nie miała wątpliwości. Podchodząc zatrzymała kelnerkę.
- Whiskey z lodem. Dwie szklanki, jeżeli można - wskazała zajęte przez mężczyznę miejsce – i do tamtego stolika.
Uśmiech, który nie miał nic wspólnego z wesołością. W dłonie drobniejsze od własnych Aurelia bez namysłu powierzyła galeona. Prawdopodobnie nie skończy się na dwóch szklankach – zakładając optymistycznie, że dawny pacjent nie pośle jej w diabły tylko dlatego, że teraz się narzuca. Bo przysiadła się właściwie bez pytania, nie patrząc na jakiekolwiek maniery. Nie było żadnego „można?” albo „świat to przeraźliwie małe miejsce” i jeszcze innych, równie oczywistych banałów. Zapamiętała starszego Kruegera jako wesołego, towarzyskiego człowieka, nawet pomimo paskudnych wydarzeń, w których tkwił początek ich znajomości. Ile było w tym prawdy, a ile patrzenia przez pryzmat słów dobrze im znanego alchemika? Nie miała pojęcia. Chyba nie wyglądała na kogoś, kto chciałby rozmawiać. Pojawienie się kelnerki – a z nią i zamówionych szklaneczek ognistej – na krótki moment zwolniło ją z szukania odpowiednich słów. Napijmy się za zdrowie trupa?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]15.03.16 17:28
Wpatrywał się w nią chwilę, nim przypomniał sobie skąd ją kojarzy, a nawet wtedy nie spuszczał z niej wzroku, gdy szła w stronę stolika, przy którym siedział. Vincentowi przeszła przez głowę myśl, że Aurelia zjawiła się tu specjalnie, bo dowiedziała się jakimś cudem, że postanowił zjeść kolację w Dziurawym Kotle. Ale to było niedorzeczne! Miał jednak pewne podstawy na snucie podobnych przypuszczeń.
Co ona tutaj robiła? Czyżby znudziła jej się Ameryka, a może również była zmuszona do wyjazdu? Jeśli jedyną rzeczą, która łączyła ją z tamtym miejscem był ich wspólny znajomy, to faktycznie nie miała czego tam szukać po jego... śmierci. (Vincent wolał nawet w myślach utrzymywać, że on już nie żyje.) Dlaczego ona również wyjechała do Londynu? Chyba nie spodziewała się go tu spotkać? A co jeśli... Ogarnęła go wielka niepewność. Czekał cierpliwie, aż dziewczyna się przysiądzie. W końcu zajęła miejsce naprzeciw niego, zamawiając uprzednio podwójną Ognistą. Czyżby dla siebie i niego? Zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem.
- Dobry wieczór. W czym mogę służyć? - zapytał spokojnie, uważnie jej się przyglądając.
Sytuacja wydawała mu się dziwna. Aurelia przyniosła ze sobą obawy i złe wspomnienia. Pewnie nawet nie miała pojęcia, że wzbudzała w mężczyźnie tak mieszane uczucia. Z jednej strony była jedną wielką, niepokojącą niewiadomą, z drugiej zaś Vincent w pewnym sensie ucieszył się na jej widok. Nadal był jej wdzięczny za pomoc medyczną oraz miłą rozmowę. Nie znał Aurelii. Tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Zdążył ją jednak polubić - trochę z opowieści kolegi, a trochę z własnego doświadczenia.
Czy przysiadła się do niego w jakimś celu? Może po prostu lepiej było spędzić wieczór w towarzystwie kogoś znajomego? On by tak zrobił. Jaka jednak była ona? Tego niestety nie mógł być pewien. Oby tylko nie zwiastowało to żadnych kłopotów. To było trochę nie fair, że utożsamiał tę miłą dziewczynę z poważnymi problemami, ale nie mógł na to nic poradzić. Może gdyby poznali się w innych okolicznościach... Jednak to, co ich łączyło, to niezbyt legalne interesy. Ludzie kochani! Niezbyt legalne?! Chyba raczej z u p e ł n i e  nielegalne! Właśnie przez te ich ryzykanckie czyny jeden z nich klepał biedę, a drugi... nie żył. Co się natomiast stało z Aurelią, która, szczerze mówiąc, nie była związana z szefostwem swoich znajomych? Vincent miał nadzieję, że tak było do końca. Chyba nie zrobiła jakiejś głupoty w celu pomszczenia kolegi? To by oznaczało jeszcze większe kłopoty...
Dla nich wszystkich!
- Za co pijemy? - spytał, gdy kelnerka postawiła przed nimi szklanki. Może wreszcie Aurelia zdradzi mu, co ją tu sprowadza?
Vincent Krueger
Vincent Krueger
Zawód : bezrobotny
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Oh, wie schade, oh, wie schade
Nur noch Trockenbrot und keine Schokolade
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 MEOW
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1611-vincent-krueger http://morsmordre.forumpolish.com/t1664-roxanne#17012 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f174-long-acre-14-8 http://morsmordre.forumpolish.com/t1676-wspominki-vincenta#17422
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]24.03.16 22:32
Rozterki Vincenta pozostawały dla kobiety niewiadomą - jeżeli czuł się z powodu jej obecności niepewnie, to nie wychwyciła tego w żaden sposób. Legilimentą nie była, nie grzebała innym ludziom w głowach. Nie wyczuwała niedopowiedzeń lub kłamstw… i nie miała żadnych podstaw by wątpić w śmierć bliskiego jej człowieka. Z którym znał się również Krueger. Za decyzją, by się przysiąść nie stało w tej chwili nic więcej. Impuls, którego właściwie nie umiałaby wyjaśnić i prawdziwa galopada myśli kłębiących się pod czaszką. Zupełnie jak rój szerszeni, którym nierozważnym szturchnięciem zakłócono spokój. Choć oczywiście szerszenie byłyby groźniejsze - Aurelia nie miała złych zamiarów. Nie miała żadnych zamiarów. Posiedzi chwilę, wypije Ognistą. Wciągnie w rozmowę? Pół roku wcześniej zasypałaby Kruegera pytaniami, nawet nie dałaby dojść do słowa. Pytania łatwo mogłyby zamienić się w oskarżenia, równie szybkie co kompletnie bezcelowe. Niezależnie od ilości wypowiedzianych słów, nikomu nie wraca to życia. Miałaby do niego żal, ale o co właściwie? Że siedzi tutaj, spokojny i żywy, podczas gdy… Przyduszona poczuciem straty naprawdę mogłaby wtedy zrobić coś głupiego. Zaprzeczać, miotać się w dalszym poszukiwaniu dowodów na to, że przecież to wszystko nie tak - tylko po co? Szukała. Dzisiaj dzieliło ją od tego sporo czasu. Znacznie mniej, niż zwyczajowo trwa żałoba (czy w ogóle miała do niej prawo?) ale chyba już dłużej nie grało to roli. Kolejny kawałek zimnej pustki w sercu, którego istnienie albo negowała, albo nawet nie była świadoma.
- I pomyśleć, że umarł przede mną - wymamrotała, patrząc przede wszystkim na bursztynową zawartość szklanki, a dopiero kilka sekund później na Vincenta. Niewiarygodne. Przecież też nie brakowało jej okazji, żeby zwinąć się z tego świata. Kwestia przypadku, szczęścia może? Ludzie umierali. Nie myślała o tym, bo tak było znacznie łatwiej. Nie wszystkich, których próbowała wyleczyć zdołała zachować przy życiu. Czasami tak było nawet lepiej, ale przecież nie jej wydawać wyroki, prawda?
Więc zamykała na to oczy i robiła swoje, bo magia lecznicza była towarem, za który coś można było dostać. Zachowując przy tym względną niezależność - choć na korzyść Lovegood z pewnością działała jeszcze metamorfomagia - czyli nie popadając zbyt głęboko w sieć wzajemnych zależności. Z kamieniem dobrowolnie uwieszonym szyi, gdy woda zamykała się nad głową. Otrząsnęła się z takich rozmyślań, spojrzała odrobinę przytomniej. Tym razem bez dojmującego przygnębienia, najwyraźniej poszło sobie precz. Albo po prostu nie było go widać. Oparła łokcie na stole i uchwyciła szklankę, którą po chwili uniosła i zatrzymała w powietrzu.
- Na razie jeszcze nie mam pojęcia - kąciki ust uniosły się w uśmiechu - ale z wymyślaniem toastów zdaję się na ciebie, bo w moim wykonaniu nie będą lepsze od tych, które już kiedyś słyszałeś - i mam szczerą nadzieję, że nie pamiętasz. Uczepienie się weselszych wspomnień nie było złą opcją. Lepszą, niż smęcenie i rozpamiętywanie przeszłości. Sprawy ostateczne nie staną się przez to ostatecznymi trochę mniej, który to tok rozumowania zapewne odbijał się właśnie na twarzy Aurelii. Ciepło bijące od kominka też miało w tym swój udział.
- Mogę ewentualnie wychwalać cierpliwość brata, któremu ponownie spadłam na głowę - stwierdziła z pełną powagą. Tak naprawdę to jednak ucieszył ją widok starszego czarodzieja, którego może i nie znała zbyt dobrze, ale byłoby jej przykro, gdyby umarł. Zwłaszcza w paskudny sposób.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]25.03.16 20:22
Gdyby Vincent porównał szybką decyzję Aurelii do roju szerszeni, najpewniej nie czekałby cierpliwie, aż podejdzie, tylko czym prędzej by uciekł, albo przynajmniej zaniepokoiłby się jeszcze bardziej. Na szczęście nie przeszło mu przez myśl nic takiego, więc był jedynie nieco podejrzliwy.
I pomyśleć, że może jeszcze przeżyje nas oboje - westchnął tylko, mając nadzieję, że jeśli nie podejmie tematu, dziewczynie odechce się więcej go poruszać. Powodem, dla którego musiał milczeć, albo kłamać, była tylko głupia lojalność wobec kolegi. Co złego było w uświadomieniu Aurelii o wesołej prawdzie? Vincent tak naprawdę nie dostrzegał żadnych poważnych konsekwencji, ale przecież obiecał... To nie było to, w czym mężczyzna był dobry, a słowo dane komukolwiek nie było dla niego bardzo zobowiązujące. Jednak ich wspólny znajomy nie był kimkolwiek, dlatego Vincent przejął się jego wielką prośbą. Nawet Aurelii? Jej szczególnie!
Spojrzał na nią z gorzką miną, która miała ją zniechęcić do zadawania pytań i rozmowy o nieobecnym. Zastanowił się chwilę, za co mogą wypić. Za niego? Za przeszłość? Za przyszłość? Co Vincent Krueger i Aurelia Lovegood mieli ze sobą wspólnego? Jak na zawołanie odpowiedź pojawiła się sama. Ha, ciekawe.
- W takim razie - za pomocne rodziny, które cierpliwie znoszą, gdy jakaś przybłęda z Ameryki spadnie im na głowę! - podniósł leniwie szklankę, spoglądając w oczy swojej towarzyszki. - Dobrze, że oboje mamy kogoś takiego.
Wypił szybko zimną Ognistą. Na twarzy mężczyzny pojawił się szczery uśmiech. Wreszcie poczuł się dobrze. Samotność całkowicie go opuściła - przynajmniej na ten wieczór. Nie tyle cieszyła go obecność znajomej, co podobna sytuacja. Łatwiej było mu wszystko znosić ze świadomością, że ktoś jeszcze znajduje się w takim położeniu. Wcale nie cieszył się z cudzego nieszczęścia. W końcu to nie było takie złe - wręcz dobre! Oboje mieli kogoś bliskiego, kto podał pomocną dłoń. To było wspaniałe! Poza tym Vincent był pewien, że niedługo przyjdą lepsze czasy i znów stanie się niezależnym facetem, mieszkającym w swoim mieszkaniu, którego stać na normalne życie. Będzie wtedy mógł się w jakiś sposób odwdzięczyć bratankowi. Aurelia na pewno też się dobrze odpłaci bratu. Ci ludzie zasługują na bardzo wiele!
Szkoda, że Vincent od początku swojego życia nie miał okazji doznać tylu pozytywnych rzeczy ze strony rodziny, co od jakiś obcych ludzi. Tak naprawdę jej wartość poznał dopiero podróżując po świecie, a na własnej skórze doświadczył zaledwie kilka miesięcy temu, gdy Daniel zechciał łaskawie mu pomóc. A potem on nadużył jego gościnności, lecz bratanek od razu mu wybaczył. To było takie piękne! Na podobny gest ze strony kogoś z rodziny musiał czekać pięćdziesiąt trzy lata, całe swoje dotychczasowe życie.
- Powiedz mi, Aurelio, co cię tu sprowadza? - zapytał wprost, bo tak było najłatwiej. Najwyżej mogła skłamać, ale istniało prawdopodobieństwo, że Vincent się zorientuje. Powód jego przebywania w Londynie był chyba dość oczywisty. Natomiast czy ona też miała jakieś kłopoty? A może po prostu stęskniła się za bratem? Krueger nie był pewien, czy dziewczyna zechce o tym mówić. Wiedział jak to jest. W końcu ostatnio ciągle napotykał niezręczne pytania. Nie znosił ich, dlatego jeśli Aurelia da po sobie poznać, że to zły temat, postanowił pójść jej na rękę. I przy okazji sobie.
Vincent Krueger
Vincent Krueger
Zawód : bezrobotny
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Oh, wie schade, oh, wie schade
Nur noch Trockenbrot und keine Schokolade
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 MEOW
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1611-vincent-krueger http://morsmordre.forumpolish.com/t1664-roxanne#17012 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f174-long-acre-14-8 http://morsmordre.forumpolish.com/t1676-wspominki-vincenta#17422
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]19.04.16 22:47
Najwyraźniej działało, bo Lovegood nie drążyła tematu. Niezręczne pytania? Liczba trupów w szafie i bez tego narosła do bardzo niepokojących rozmiarów - może niektórych rzeczy po prostu wygodniej nie wiedzieć? Kostki lodu zagrzechotały we wzniesionej do toastu szklance i po chwili próżno byłoby szukać tam Ognistej.
- Cierpliwie to doskonałe słowo - podsumowała, odwzajemniając spojrzenie - bo jestem tu nieco ponad dwa tygodnie. Czyli dłużej, niż łącznie przez osiem lat - szkło stuknęło cicho o powierzchnię stołu.
Podobieństwa oczywiście istniały. Pewnie byłoby ich więcej, niż chciałaby dopatrywać się Aurelia, znając sytuację rozmówcy... Tyle, że nie doszukiwała się żadnych czynników zewnętrznych, widząc obecny stan rzeczy jako naturalną konsekwencję własnych działań. Nie zawsze rozsądnych, w wielu przypadkach zupełnie nieprzemyślanych, ale podjętych wyłącznie na własny rachunek. Bez mieszania w to losu i pechowych splotów okoliczności. Gdyby komuś przyszło rzucić to na szalę, wynik byłby łatwy do przewidzenia. Przedziwna zbieranina zaniedbań i uczynków dawno przeważyła przysłowiowe pióro. Aaron jeszcze jej nie skreślił, ale co z pozostałymi? Tego nie potrafiła określić.
- Dopadła mnie tęsknota za rodziną - bo przecież nie za domem. Przywiązywanie się do budynków, tworzenie własnego gniazda? Zakładanie rodziny? Była tak potwornie nieodpowiedzialna, że słowa "wspólna przyszłość" i "Aurelia" gryzły się ze sobą ułożone w jednym zdaniu. Możliwe, że kiedyś będzie tego żałować. Tyle, że tego kiedyś trzeba by było dożyć - i trzyma na miejscu pochopna obietnica, że zostaję. Nie określiłam, na jak długo - łatwo byłoby odwrócić się i uciec - ale zniknięcie przed świętami nie jest opcją, byłoby zwyczajnym świństwem.
Czy wyjątkowym? Patrząc w kategoriach jej postępowania, na pewno nie.
- Tyle w kwestii Londynu. Dziurawy Kocioł to inna historia - wesoły uśmiech, teatralne wzruszenie ramion, spojrzeniem już szukała kelnerki. Jak na złość, dziewczyna nagle straciła się z widoku.
- Po prostu z myślą, że mój brat się zaręczył - i prawdopodobnie nie widzi problemu w aranżowanych zaręczynach - nie koniecznie mam ochotę godzić się na trzeźwo. Mam nadzieję, że będą szczęśliwi.
Nie ulegało wątpliwości, że wkrótce zaakceptuje ten fakt. Z wybranką Aarona do kompletu. Pogodzenie się z tym, że czas płynie, nic nie stoi w miejscu i sporo się zmieniło? Do tego bardzo daleka droga, na której postawiła dopiero pierwszy krok.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]23.04.16 13:22
W towarzystwie Aurelii było bardzo miło. Wreszcie ktoś go rozumiał. Wreszcie spotkał kogoś, kogo od dawna nie było w domu i kto nie mógł się odnaleźć w swojej rodzinie, choć bardzo się starał. Vincent kochał Daniela wujeczną miłością. Aurelia na pewno darzyła podobnym uczuciem swojego brata. Najwyraźniej jednak to nie wystarczyło. Czasem po prostu ludzie po długiej rozłące przestawali do siebie pasować, o ile kiedykolwiek było zupełnie inaczej. Vincent z perspektywy czasu spoglądał w swoją przeszłość i tylko utwierdzał się w tym, że jest czarną owcą Kruegerów. Nigdy nie był taki, jaki powinien być, choć wcześniej umiejętnie to ukrywał - czasem nawet przed samym sobą. Chęć niezawiedzenia rodziny była silniejsza niż jakieś własne widzimisię, jednak wbrew temu, co od niego oczekiwano i jaką przyszłość mu przepowiadano, on wcale nie chciał robić w rodzinnym biznesie, wcale nie widziało mu się bycie takim, jakim inni go widzieli. Mając te dwadzieścia lat tak naprawdę nie był gotowy na założenie własnej rodziny. Tak samo jak rok później i kolejny... Skoro do tej pory tego nie zrobił, najpewniej wcale nie był do tego stworzony. Ciekawiło go, czy z Aurelią jest tak samo. Ona była jeszcze młoda. Bardzo młoda. Jednak z tego co mówiła, bardzo go przypominała. Przez moment zrobiło mu się nawet jej żal. Nie żeby on uskarżał się na jakieś wielkie niedogodności - ogólnie nie było źle, jeśli pominąć kilka nieunikalnych faktów, a momentami nawet bardzo dobrze - jednak czasem zastanowiwszy się nad swoim życiem, Vincent uświadamiał sobie, że je przegrał. Ta przegrana była nieporównywalnie większa od tej, którą poniósł, grając w karty. Przegapił coś więcej niż tylko pieniądze. Z całego serca życzył Aurelii, żeby ona nie popełniła tego błędu i skupiła się na czymś, czego naprawdę potrzebuje. Na czymś, co długotrwale ją uszczęśliwi. Czasem taka pogoń za przygodami nie była dobra, choć na krótką metę wydawała się najcudowniejszym sposobem życia. Bywały rzeczy, które należało przemyśleć i podjąć rozsądną decyzję, a nie tę, która nam najbardziej odpowiada.
Aurelia wyjaśniła w dość tajemniczy sposób, co ją przygnało do Londynu. Vincent doskonale ją rozumiał - czyż nie tak czuł się wracając z podróży dookoła świata, po której od razu wyniósł się na dobre do Stanów? Jednocześnie zrobiło mu się dziwnie smutno. To nie były przyjemne wspomnienia. Naszło go jakieś dziwne, melancholijne rozpamiętywanie przeszłości, z którego wcale nie był zadowolony. Tak spokojnie siedział sobie teraz w barze i z łagodnym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy popijał Ognistą... Aurelia nieświadomie wywołała u niego nie tylko nostalgię, ale i wyrzuty sumienia.
- Oj, tak - przyznał szczerze. To było świństwo... Vincent wrócił do domu przed samymi świętami, na krótką chwilę i zapewne ku wielkiemu zaskoczeniu niektórych członków rodziny natychmiast ich opuścił, żeby przez następne ponad dwadzieścia lat słowem się nie odezwać. Wtedy myślał tylko o relacji z bratem. W ogóle nie wziął pod uwagę tego, że inni też odczują to tak, jakby miał ich w zupełnym poważaniu. Kilka lat wcześniej stał się dla nich jednym z najbliższych członków rodziny, a potem ich zignorował. Czy oni na mnie czekali?... Dobrze, że przynajmniej Aurelia nie zachowała się tak egocentrycznie. Jest dla niej nadzieja! - To dobrze, że zostajesz, bo święta to szczególny czas i szczególnie nie można wtedy ranić bliskich - odparł tonem z serii: Wiem, co mówię!, ale nie miał ochoty się jej spowiadać z własnych błędów. Przynajmniej na razie. Poza tym Aurelia miała więcej do powiedzenia.
- Czyżbyś nie do końca zgadzała się z jego wyborem? - Vincent nie był pewien, czy chce słuchać o niezbyt interesujących go, prozaicznych problemach rodzinnych, ale ta perspektywa wydawała mu się lepsza niż rozmyślanie o swoich błędach. Po jednej szklance Ognistej nie był zbyt rozmowny, jeśli chodzi o takie tematy, ale na szczęście (lub na nieszczęście) kelnerka znów była w zasięgu ich wzroku.
Vincent Krueger
Vincent Krueger
Zawód : bezrobotny
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Oh, wie schade, oh, wie schade
Nur noch Trockenbrot und keine Schokolade
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 MEOW
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1611-vincent-krueger http://morsmordre.forumpolish.com/t1664-roxanne#17012 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f174-long-acre-14-8 http://morsmordre.forumpolish.com/t1676-wspominki-vincenta#17422
Re: Miejsca przy kominku [odnośnik]02.07.16 23:33
William wszedł spokojnym krokiem do Dziurawego Kotła wraz z rudowłosą dziewczyną. Spojrzał na Lotte, przypominając sobie słowa które powiedziała o jednoosobowym patrolu i tym że szef go nie lubi lub jest idiotą. Zmrużył delikatnie oczy i spojrzał delikatnie w bok, nic o tym nie mówiąc. Nienawidził swojego szefa od czasu jego śmierci. Śmierci tego kto był dla niego niegdyś bliższy niczym brat. Jednak szybko William wyrzucił to z myśli, nie chcąc o tym rozmyślać. Musiał być w pewnej odległości od dziewczyny, której jak mniemał pełne imię to "Charlotte", z uwagi na ogromną różnicę wzrostu. Ale w końcu... Było to jeszcze dziecko, choć jak domyślał się, młoda rudzielka uważała siebie za całkowicie dorosłą. Po chwili podszedł do miejsc ułożonych przy kominku i tu spojrzał na Lottę
- Te miejsca powinny być dobrym pomysłem z uwagi jaki jest chłód panujący na zewnątrz.
Innymi słowy po prostu tu można było się ogrzać. Odwiesił swój płaszcz, i aż takiego eleganckiego ubioru nie miał. W sensie, krój jego ubioru był elegancki, ale nie niemal galowy jak zwykle. I mimo wszystko znacznie bardziej praktyczny, mniej utrudniający ruchy niż przeciętna sztywna szata elegancka. Było to szyte na miarę, ale równie dobrze można było pomyśleć że to z uwagi na ogromny wzrost Williama, w końcu mierzył niecałe 2 metry. A to mało nie było. Po chwili sam usiadł na krześle i przez chwilę patrzył się w ogień. Ogień, żywioł rodu Selwynów.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Miejsca przy kominku
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach