Miejsca przy kominku
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Miejsca przy kominku
Od kominka bije przyjemne ciepło, może dlatego miejsca przy nim są wyjątkowo okupywane, pomimo panującego przy nim ruchu. Znajdują się tutaj wygodniejsze krzesła i dwa przetarte fotele w szkocką kratę. Wielki kominek w Dziurawym Kotle podłączony jest do sieci fiuu i stanowi jedną z najszybszych form transportu do centrum Londynu. Najwyraźniej klientom zajmującym miejsca w pobliżu paleniska nie przeszkadzają wychodzący z niego ludzie, a także sadza, która pomimo starań barmana, nigdy nie jest dostatecznie usunięta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:19, w całości zmieniany 1 raz
Nieznacznie przygryzam wargę. Sam znam się na alkoholach bardzo dobrze. Powiedziałbym nawet - za dobrze. Potrafię jednak docenić dobre wina, w szczególności wina. W sprawach whiskey i innych trunków nie jestem już tak wielkim znawcą, choć miałem okazję spróbować różnych międzynarodowych specyfików. Rosyjska wódka, japońskie sake. Szczególnie to drugie wiązało się z tęsknym spojrzeniem, a w Anglii nie było zbyt popularne. Teraz ceny będą jedynie rosnąć - może i jestem bogatym arystokratom, jednak nie lubię marnotrawić pieniędzy. Nic dziwnego więc, że po raz miliardowy już chyba przeklinam Wilhelminę Tuft i jej fatalne decyzje. Bo nie wynikało z nich chyba nic dobrego.
Czasami zastanawiam się, czy już nie przekraczam pewnej granicy. Czy rozpaczliwie nie rzucam się w ramiona alkoholu. Czy nie jest to już coś więcej niż przyjemność. Na całe szczęście, alkohol nie jest dla mnie rozwiązaniem - nie pomaga mi tak, jakbym tego chciał. Dlatego też staram się go ograniczyć. Ale nie dziś. Unoszę nieznacznie brwi i przyglądam Ci się jeszcze przez kilkanaście sekund. Nie do końca wyglądasz w porządku. Pytam jednak głównie z grzeczności, przynajmniej tak się zapewniam. W końcu jesteś tylko kelnerką, a na dodatek w mojej głowie litery powoli łączą się w całość Twojego imienia. Nie oczekuję historii Twojego życia, nie oczekuję tłumaczeń ani wyjaśnień. Jedynie jakiegoś potwierdzenia, zresztą nieszczególnie na nim mi zależy.
Miałem raz w życiu okazję spróbować Dziurawej Zupy - w czwartej klasie. I już nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Zresztą to i tak wina pewnego głupiego zakładu. Niemal uśmiecham się na wspomnienie własnej głupoty i beztroski jaką się wtedy odznaczałem. Wtedy, kiedy myślałem, że świat mam u swoich stóp. Czekam cierpliwie aż wymienisz propozycje, właściwie tylko dwie. Cieszę się szczególnie na tą drugą. Słodkości i wypieki były uzależnieniem na które mogłem sobie pozwolić. W końcu najwyraźniej stres związany z rodziną i pracą wypalał ze mnie wszystkie zbędne tłuszcze.
- Świetnie, więc whiskey i ciasto czekoladowe - mówię, podejmując wreszcie decyzję.
Odwracasz się jeszcze na chwilę, a ja kątem oka spoglądam na salę. Dobiega z niej głośny śmiech, ale nic się nie dzieje. Zachowuję spokojny wyraz twarzy i nie wykazuję zainteresowania tą sytuacją.
Czasami zastanawiam się, czy już nie przekraczam pewnej granicy. Czy rozpaczliwie nie rzucam się w ramiona alkoholu. Czy nie jest to już coś więcej niż przyjemność. Na całe szczęście, alkohol nie jest dla mnie rozwiązaniem - nie pomaga mi tak, jakbym tego chciał. Dlatego też staram się go ograniczyć. Ale nie dziś. Unoszę nieznacznie brwi i przyglądam Ci się jeszcze przez kilkanaście sekund. Nie do końca wyglądasz w porządku. Pytam jednak głównie z grzeczności, przynajmniej tak się zapewniam. W końcu jesteś tylko kelnerką, a na dodatek w mojej głowie litery powoli łączą się w całość Twojego imienia. Nie oczekuję historii Twojego życia, nie oczekuję tłumaczeń ani wyjaśnień. Jedynie jakiegoś potwierdzenia, zresztą nieszczególnie na nim mi zależy.
Miałem raz w życiu okazję spróbować Dziurawej Zupy - w czwartej klasie. I już nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Zresztą to i tak wina pewnego głupiego zakładu. Niemal uśmiecham się na wspomnienie własnej głupoty i beztroski jaką się wtedy odznaczałem. Wtedy, kiedy myślałem, że świat mam u swoich stóp. Czekam cierpliwie aż wymienisz propozycje, właściwie tylko dwie. Cieszę się szczególnie na tą drugą. Słodkości i wypieki były uzależnieniem na które mogłem sobie pozwolić. W końcu najwyraźniej stres związany z rodziną i pracą wypalał ze mnie wszystkie zbędne tłuszcze.
- Świetnie, więc whiskey i ciasto czekoladowe - mówię, podejmując wreszcie decyzję.
Odwracasz się jeszcze na chwilę, a ja kątem oka spoglądam na salę. Dobiega z niej głośny śmiech, ale nic się nie dzieje. Zachowuję spokojny wyraz twarzy i nie wykazuję zainteresowania tą sytuacją.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Grzecznościowe pytania to domen Brytyjczyków. W wielu innych miejscach na zwyczajowe "co tam?" można dostać stos marudzenia z nadzieniem z problemów rodzinnych i posypką z chorób. Mało kto, kto nigdy nie był na wyspach rozumie tego typu rozmówki, jak i typowe grzecznościowe zagadnienia. Rozmówca nie ma ochoty słuchać odpowiedzi, najczęściej nie zamierza spędzać nawet chwili na rozmowie, funkcjonują one raczej jak pozdrowienia, niż faktyczne zainteresowanie i inna odpowiedź, niż "okej" wydaje się dziwna.
Podobnie było w tej sytuacji, pytanie pozbawione zainteresowania, na które i tak nikt nie oczekiwał szczerej odpowiedzi. Nie byli dla siebie nikim istotnym, Lil podejrzewała, że on nawet jej nie rozpoznał, ona go pamiętała, jednak kompletnie neutralnie, nie mogłaby powiedzieć, że za nim przepada, kto jednak chowałby urazę za nieprzyjemności sprzed czternastu lat szczególnie, kiedy te kończyły się na kilku słowach, czy zignorowaniu? Miała od tej pory ważniejsze rzeczy na głowie, dowiedziała się też o rodach szlachetnej krwi i o tym, jakich najlepiej unikć: i po prostu to robiła.
Kiedy dostała odpowiedź, skinęła lekko głową na znak, że przyjęła informację i ruszyła po zamówienie. Wygrzebanie wspomnianej przez siebie whisky zajęło jej chwilę. Nie do końca pamiętała, gdzie co jest, dodatkowo była dość rozproszona i zdekoncentrowana i mimo, że może nie miała wymagającej intelektualnie pracy, i tak jej to wszystko utrudniało. Ostatecznie odnalazła butelkę, która stała niemal cały czas centralnie przed nią. Do tego szklanka, talerzyk, rozejrzała się czy zostało jeszcze coś z ciasta, o jakim mówiła, zerknęła na zaplecze, jednak na szczęście było, pod przykryciem, lekko schłodzone przy pomocy zaklęcia, żeby zachowało względną świeżość, wyglądało całkiem nieźle. Szczególnie, kiedy pomyśleć o kulinarnej renomie tego miejsca, możnaby nazwać je wręcz wyśmienitym, przynajmniej z wyglądu.
Nałożyła więc kawałek, zerkając na salę. Chaos dookoła trochę ją przytłaczał, odetchnęła jednak postanawiając cieszyć się tym, że początek pracy przebiega całkiem spokojnie i ruszyła znów do stolika.
- To wszystko jak narazie?
Upewniła się, stawiając zamówienie na stole, w dłoni niosła jedynie butelkę, reszta za sprawą zaklęcia przyleciała zaraz przed nią - nie chciała czegoś upuścić, a zdarzyło się to już dzisiaj.
Podobnie było w tej sytuacji, pytanie pozbawione zainteresowania, na które i tak nikt nie oczekiwał szczerej odpowiedzi. Nie byli dla siebie nikim istotnym, Lil podejrzewała, że on nawet jej nie rozpoznał, ona go pamiętała, jednak kompletnie neutralnie, nie mogłaby powiedzieć, że za nim przepada, kto jednak chowałby urazę za nieprzyjemności sprzed czternastu lat szczególnie, kiedy te kończyły się na kilku słowach, czy zignorowaniu? Miała od tej pory ważniejsze rzeczy na głowie, dowiedziała się też o rodach szlachetnej krwi i o tym, jakich najlepiej unikć: i po prostu to robiła.
Kiedy dostała odpowiedź, skinęła lekko głową na znak, że przyjęła informację i ruszyła po zamówienie. Wygrzebanie wspomnianej przez siebie whisky zajęło jej chwilę. Nie do końca pamiętała, gdzie co jest, dodatkowo była dość rozproszona i zdekoncentrowana i mimo, że może nie miała wymagającej intelektualnie pracy, i tak jej to wszystko utrudniało. Ostatecznie odnalazła butelkę, która stała niemal cały czas centralnie przed nią. Do tego szklanka, talerzyk, rozejrzała się czy zostało jeszcze coś z ciasta, o jakim mówiła, zerknęła na zaplecze, jednak na szczęście było, pod przykryciem, lekko schłodzone przy pomocy zaklęcia, żeby zachowało względną świeżość, wyglądało całkiem nieźle. Szczególnie, kiedy pomyśleć o kulinarnej renomie tego miejsca, możnaby nazwać je wręcz wyśmienitym, przynajmniej z wyglądu.
Nałożyła więc kawałek, zerkając na salę. Chaos dookoła trochę ją przytłaczał, odetchnęła jednak postanawiając cieszyć się tym, że początek pracy przebiega całkiem spokojnie i ruszyła znów do stolika.
- To wszystko jak narazie?
Upewniła się, stawiając zamówienie na stole, w dłoni niosła jedynie butelkę, reszta za sprawą zaklęcia przyleciała zaraz przed nią - nie chciała czegoś upuścić, a zdarzyło się to już dzisiaj.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Brytyjczycy zawsze byli dziwnym narodem. Wciąż nim są. Grzeczności, w sytuacjach w których wcale nie chce się być uprzejmym. Obłuda, kłamstwa i fałszywe uśmiechy. Czy to wszystko przez felerne ciemne chmury zawsze przesłaniające niebo nad Wielką Brytanią? To właśnie dlatego tak bardzo lubiłem podróże. Innych ludzi, inne mentalności. Francuzi może i też byli wyniośli i nie do końca szczerzy, ale było w nich coś co wydawało się sztuką. Japończycy byli zupełnie inni, a jednak biła od nich aura, która miała coś, co przyciągało. Rosjanie, przynajmniej Ci, których znałem, byli prości i bezpośredni. Z pewnością także w tej cesze tego narodu było coś co szokowało, lecz w pozytywny sposób. A Anglicy? Jakoś nie mogę nas docenić.
Rzecz jasna mam w Anglii mnóstwo pokrewnych dusz i mnóstwo przyjaciół, sam także jestem Anglikiem. Nie chodzi tu jednak o miejsce urodzenia czy rodzinę, chodzi o sposób bycia. Lubię myśleć, choć z pewnością mylnie, że ja mógłbym być obywatelem całego świata. Choć prawda jest w istocie inna - z pewnością częścią mojej niechęci o brytyjskiego nastawienia jest to, że sam jestem jego idealnym przykładem. Skinasz głową i Twoja ruda czupryna znika mi z oczu. Realizacja zamówienia zajmuje chwilę, ale nie czekam ze zniecierpliwieniem. Wpatruję się w coraz większą ilość ludzi dookoła, zastanawia mnie kim są. Kiedy w końcu przychodzisz, ja kiwam głową. Ciasto czekoladowe jest zaskakująco dobre. Może to dlatego, że po prostu kocham czekoladę i chyba w każdej postaci by mi smakowała. Wydaję mi się jednak, że wypiek wcale nie jest taki zły, szczególnie jak na Dziurawy Kocioł, który nie jest przecież piekarnią ani cukiernią. Whiskey okazuje się również szokująco dobra. Nie znam się co prawda szczególnie na tym rodzaju alkoholu, ale zdarzało mi się go pijać, głównie do towarzystwa i głównie wśród bogatych, dobrze urodzonych mężczyzn. To, że ta nie ustępuje tamtym w wielu aspektach raczej dobrze o niej świadczy. Kiedy kończę, a kolejne minuty mijają, ponownie pojawiasz się by tym razem zabrać pusty talerz. Wyrażam krótkie podziękowanie i Może nie jest to i wykwintna restauracja, ale zostawiam napiwek, jak wymaga tego obyczaj. Kolejna niepiśmienna zasada. Zbieram się już do wyjścia, ale zanim zupełnie znikam, uśmiecham się pod nosem w Twoją stronę.
- Do widzenia, Lily - rzucam na pożegnanie, jakby od niechcenia.
Bo litery i obrazy w mojej głowie w końcu układają się w jakąś całość. Zabieram płaszcz i wychodzę z lokalu, czekając aż podmuchy kwietniowego wiatru ponownie rozwieją moje włosy.
z.t
Rzecz jasna mam w Anglii mnóstwo pokrewnych dusz i mnóstwo przyjaciół, sam także jestem Anglikiem. Nie chodzi tu jednak o miejsce urodzenia czy rodzinę, chodzi o sposób bycia. Lubię myśleć, choć z pewnością mylnie, że ja mógłbym być obywatelem całego świata. Choć prawda jest w istocie inna - z pewnością częścią mojej niechęci o brytyjskiego nastawienia jest to, że sam jestem jego idealnym przykładem. Skinasz głową i Twoja ruda czupryna znika mi z oczu. Realizacja zamówienia zajmuje chwilę, ale nie czekam ze zniecierpliwieniem. Wpatruję się w coraz większą ilość ludzi dookoła, zastanawia mnie kim są. Kiedy w końcu przychodzisz, ja kiwam głową. Ciasto czekoladowe jest zaskakująco dobre. Może to dlatego, że po prostu kocham czekoladę i chyba w każdej postaci by mi smakowała. Wydaję mi się jednak, że wypiek wcale nie jest taki zły, szczególnie jak na Dziurawy Kocioł, który nie jest przecież piekarnią ani cukiernią. Whiskey okazuje się również szokująco dobra. Nie znam się co prawda szczególnie na tym rodzaju alkoholu, ale zdarzało mi się go pijać, głównie do towarzystwa i głównie wśród bogatych, dobrze urodzonych mężczyzn. To, że ta nie ustępuje tamtym w wielu aspektach raczej dobrze o niej świadczy. Kiedy kończę, a kolejne minuty mijają, ponownie pojawiasz się by tym razem zabrać pusty talerz. Wyrażam krótkie podziękowanie i Może nie jest to i wykwintna restauracja, ale zostawiam napiwek, jak wymaga tego obyczaj. Kolejna niepiśmienna zasada. Zbieram się już do wyjścia, ale zanim zupełnie znikam, uśmiecham się pod nosem w Twoją stronę.
- Do widzenia, Lily - rzucam na pożegnanie, jakby od niechcenia.
Bo litery i obrazy w mojej głowie w końcu układają się w jakąś całość. Zabieram płaszcz i wychodzę z lokalu, czekając aż podmuchy kwietniowego wiatru ponownie rozwieją moje włosy.
z.t
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kolejni klienci. Nie siedziała z Alastairem, przyniosła mu zamówienie i skoro ten wydawał się zadowolony, odeszła do kolejnych osób. Ta część Kotła wydawała jej się spokojniejsza, więc właśnie tutaj krążyła. Kolejni goście, często samotnie zajmujący stoliki, od czasu do czasu w niewielkich grupkach, czy parach, zamawiający często odrobinę lepsze alkohole, choć oczywiście w Kotle mano lepszego alkoholu oznaczało coś z goła innego, niż w wielu innych pubach.
Nie miała tu większego znaczenia, była tylko kimś od noszenia alkoholu, pozostawała przy tym niemal niewidzialna, co bardzo jej odpowiadało. Przechodziła pomiędzy stolikami z czasem odrobinę pewniej, jakby troszkę mniej podskakując na wszelkie trzaski. Czasami myślała jeszcze o ucieczce. O tym, żeby wrócić do domu, kelnerką mogłaby być i tam, bała się jednak: bała się znieść zagrożenie do domu, czy coś złego nie czekałoby jej bliskich? W tych czasach trzeba być ostrożnym, bardzo ostrożnym.
Tu z resztą nie było tak źle. Część klienteli ją przerażała, szczególnie teraz przy barze, który na szczęście obsługiwał ktoś inny. Wysoki mężczyzna o twarzy całej w bliznach i potężnych ramionach. Miał rozgniewaną twarz i pił piwo, po każdym hauście odstawiając swoje naczynie z hukiem. Lily nie chciałaby się znaleźć blisko i bardzo się cieszyła, że nie musi: jak długo?
Obróciła po raz kolejny po tej części sali, zbierając brudne naczynia. Napiwek. Nie spodziewała się go w tym miejscu, jednak nie zamierzała narzekać. Jeszcze raz tęsknie pomyślała o iluzjach i staniu na scenie, w jej sercu nadal było marzenie: marzenie o tym, że to wszystko się skończy, a ona będzie mogła wrócić. Znów bawić dorosłych i dzieci, wchodzić w nową skórę.
Na chwilę uciekła myślami, a do rzeczywistości przywołał ją głos. Spojrzała za odchodzącym mężczyzną odrobinę zdziwiona. Szczególnie chyba tym, że pamiętał jej imię. Przeszło jej przez myśl zainteresowanie: co myślał o wszystkim, co się dzieje. Czy jest jednym z tych przez których się to dzieje?
Nie zawracając sobie jednak dalej tym głowy, ruszyła do nowego klienta, by zapytać, co mu przynieść. Niski chłopaczek, który zapewne niedawno ukończył siedemnaście lat złożył swoje zamówienie najwidoczniej na kogoś czekają, a ona ruszyła, by przynieść co trzeba.
zt.
Nie miała tu większego znaczenia, była tylko kimś od noszenia alkoholu, pozostawała przy tym niemal niewidzialna, co bardzo jej odpowiadało. Przechodziła pomiędzy stolikami z czasem odrobinę pewniej, jakby troszkę mniej podskakując na wszelkie trzaski. Czasami myślała jeszcze o ucieczce. O tym, żeby wrócić do domu, kelnerką mogłaby być i tam, bała się jednak: bała się znieść zagrożenie do domu, czy coś złego nie czekałoby jej bliskich? W tych czasach trzeba być ostrożnym, bardzo ostrożnym.
Tu z resztą nie było tak źle. Część klienteli ją przerażała, szczególnie teraz przy barze, który na szczęście obsługiwał ktoś inny. Wysoki mężczyzna o twarzy całej w bliznach i potężnych ramionach. Miał rozgniewaną twarz i pił piwo, po każdym hauście odstawiając swoje naczynie z hukiem. Lily nie chciałaby się znaleźć blisko i bardzo się cieszyła, że nie musi: jak długo?
Obróciła po raz kolejny po tej części sali, zbierając brudne naczynia. Napiwek. Nie spodziewała się go w tym miejscu, jednak nie zamierzała narzekać. Jeszcze raz tęsknie pomyślała o iluzjach i staniu na scenie, w jej sercu nadal było marzenie: marzenie o tym, że to wszystko się skończy, a ona będzie mogła wrócić. Znów bawić dorosłych i dzieci, wchodzić w nową skórę.
Na chwilę uciekła myślami, a do rzeczywistości przywołał ją głos. Spojrzała za odchodzącym mężczyzną odrobinę zdziwiona. Szczególnie chyba tym, że pamiętał jej imię. Przeszło jej przez myśl zainteresowanie: co myślał o wszystkim, co się dzieje. Czy jest jednym z tych przez których się to dzieje?
Nie zawracając sobie jednak dalej tym głowy, ruszyła do nowego klienta, by zapytać, co mu przynieść. Niski chłopaczek, który zapewne niedawno ukończył siedemnaście lat złożył swoje zamówienie najwidoczniej na kogoś czekają, a ona ruszyła, by przynieść co trzeba.
zt.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|17.04.1956r
Trzeci dzień. Zaczynała zapamiętywać drobiazgi. Gdzie leży który alkohol. Niektóre twarze stały się znajome, choć wcale nie sprawiało to, że chciała z nimi spędzać czas. Uciekanie od trzasków było czymś oczywistym. Awantura, jaką chwilę temu zrobił tu Matt - nadal się na niego gniewała, choć w tej chwili trudno było jej się gniewać, poza tym przecież ciągle był obok niej, czego nie mogła nie doceniać. Starała się o tym za wiele nie myśleć, jednak kiedy nie myślała o głupotach, w jej głowie znów pojawiały się cienie.
Jeszcze dziewięć dni.
To brzmiało jak wyrok. W kółko tłumaczyła sobie, że wyolbrzymia, że chodzi jedynie o przesłuchanie, a jednak każda minuta, która ją do tego przybliżała sprawiała, że czuła się gorzej i gorzej. Teraz jednak była w pracy, pracy która w jednej chwili przypominała jej o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło, ale też pracy która zajmowała jej myśli. Kufel piwa tu, butelka whisky tam, dziurawa zupa niedaleko kominka.
Lubiła tę część pubu i chętnie się jej trzymała. Wydawała się spokojniejsza, tu częściej siedzieli spokojniejsi goście, tym którzy przyszli się schlać i zrobić burdę nie chciało się siadać tak daleko od wodopoju.
Znów coś trzasnęło blisko baru. Nie odwróciła się, jednak spięła. Przeszły ją dreszcze, nie miała pojęcia, co się dzieje i nie do końca chciała wiedzieć. Jedynym, czego była pewna to, że nie zostanie tutaj na długo. Spuściła na moment wzrok i wzięła głęboki oddech. Nie uciekała. Z początku owszem, szybko się jednak uspokoiła, gdy zobaczyła, że nikogo tutaj raczej nie obchodzi. Przechodziła między ludźmi, którzy niemal nie zwracali na nią uwagi, cenny był jedynie alkohol który niosła, a po położeniu go, uciekała znów za bar albo na zaplecze na którym lubiła siedzieć, zmywać naczynia, zaglądać do zup czy czegoś nie brakuje.
Tam było spokojnie.
Miała wieczorną zmianę, co oznaczało wyjście w chwili zamknięcia pubu i nocny spacer, kolejną z atrakcji, jakie przyprawiały ją o dreszcze. W tej chwili jednak odstawiła talerz zupy, której sama zdecydowanie by nie zjadła na stół przed osobą, która wydawała się być całkiem zadowolona z tego co widzi. Rudowłosa rozejrzała się po sali, sprawdzając czy ma tu jeszcze co robić, kiedy zobaczyła znajomą twarz. W pierwszej chwili się speszyła. Czuła się tu nie na miejscu. Czuła się gdziekolwiek nie na miejscu i choć wiedziała, że Lizzie jej nie ocenia, nie chciała żeby znajomi ją teraz oglądali. Niektórzy od razu rozumieli, dlaczego porzuciła pracę, innym nie zamierzała tego szczególnie tłumaczyć. Wyjaśnianie swoich lęków już dawno temu uznała za przegraną walkę nawet, jeśli ten był przerażająco rzeczywisty. Zaraz jednak podeszła bliżej, a na bladej, bledszej niż zazwyczaj twarzy pojawił się niemrawy uśmiech.
- Nie zamawiaj zupy, jedzą je tylko ci, którzy nie mają czucia.
Spróbowała zażartować, choć chyba wyszło to dość słabo. Nic sobie jednak z tego nie zrobiła, znów rozejrzała się po sali jakby oczekiwała, że znajdą się na niej nagle funkcjonariusze. Nic się jednak rzecz jasna nie działo. Było tak... spokojnie.
- Poza tym miło cię widzieć. Coś przynieść? - znów spojrzała na Fawley.
Trzeci dzień. Zaczynała zapamiętywać drobiazgi. Gdzie leży który alkohol. Niektóre twarze stały się znajome, choć wcale nie sprawiało to, że chciała z nimi spędzać czas. Uciekanie od trzasków było czymś oczywistym. Awantura, jaką chwilę temu zrobił tu Matt - nadal się na niego gniewała, choć w tej chwili trudno było jej się gniewać, poza tym przecież ciągle był obok niej, czego nie mogła nie doceniać. Starała się o tym za wiele nie myśleć, jednak kiedy nie myślała o głupotach, w jej głowie znów pojawiały się cienie.
Jeszcze dziewięć dni.
To brzmiało jak wyrok. W kółko tłumaczyła sobie, że wyolbrzymia, że chodzi jedynie o przesłuchanie, a jednak każda minuta, która ją do tego przybliżała sprawiała, że czuła się gorzej i gorzej. Teraz jednak była w pracy, pracy która w jednej chwili przypominała jej o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło, ale też pracy która zajmowała jej myśli. Kufel piwa tu, butelka whisky tam, dziurawa zupa niedaleko kominka.
Lubiła tę część pubu i chętnie się jej trzymała. Wydawała się spokojniejsza, tu częściej siedzieli spokojniejsi goście, tym którzy przyszli się schlać i zrobić burdę nie chciało się siadać tak daleko od wodopoju.
Znów coś trzasnęło blisko baru. Nie odwróciła się, jednak spięła. Przeszły ją dreszcze, nie miała pojęcia, co się dzieje i nie do końca chciała wiedzieć. Jedynym, czego była pewna to, że nie zostanie tutaj na długo. Spuściła na moment wzrok i wzięła głęboki oddech. Nie uciekała. Z początku owszem, szybko się jednak uspokoiła, gdy zobaczyła, że nikogo tutaj raczej nie obchodzi. Przechodziła między ludźmi, którzy niemal nie zwracali na nią uwagi, cenny był jedynie alkohol który niosła, a po położeniu go, uciekała znów za bar albo na zaplecze na którym lubiła siedzieć, zmywać naczynia, zaglądać do zup czy czegoś nie brakuje.
Tam było spokojnie.
Miała wieczorną zmianę, co oznaczało wyjście w chwili zamknięcia pubu i nocny spacer, kolejną z atrakcji, jakie przyprawiały ją o dreszcze. W tej chwili jednak odstawiła talerz zupy, której sama zdecydowanie by nie zjadła na stół przed osobą, która wydawała się być całkiem zadowolona z tego co widzi. Rudowłosa rozejrzała się po sali, sprawdzając czy ma tu jeszcze co robić, kiedy zobaczyła znajomą twarz. W pierwszej chwili się speszyła. Czuła się tu nie na miejscu. Czuła się gdziekolwiek nie na miejscu i choć wiedziała, że Lizzie jej nie ocenia, nie chciała żeby znajomi ją teraz oglądali. Niektórzy od razu rozumieli, dlaczego porzuciła pracę, innym nie zamierzała tego szczególnie tłumaczyć. Wyjaśnianie swoich lęków już dawno temu uznała za przegraną walkę nawet, jeśli ten był przerażająco rzeczywisty. Zaraz jednak podeszła bliżej, a na bladej, bledszej niż zazwyczaj twarzy pojawił się niemrawy uśmiech.
- Nie zamawiaj zupy, jedzą je tylko ci, którzy nie mają czucia.
Spróbowała zażartować, choć chyba wyszło to dość słabo. Nic sobie jednak z tego nie zrobiła, znów rozejrzała się po sali jakby oczekiwała, że znajdą się na niej nagle funkcjonariusze. Nic się jednak rzecz jasna nie działo. Było tak... spokojnie.
- Poza tym miło cię widzieć. Coś przynieść? - znów spojrzała na Fawley.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
17.04
Dziurawy Kocioł nie był miejscem, które często odwiedzała. Nie przyciągał ją obskurny klimat i tłok, który normalnie wypełniał to miejsce. Przybyła tutaj, po krótkiej interwencji na Pokątnej, gdy pewnej czarownicy wydawało się, że dzieje się coś złego. Bardzo złego i bardzo czarnomagicznego. Po przybyciu na miejsce dowiedziała się od niej, że znikają jej rzeczy i na pewno to sprawka największego zła. Do tego hałas, jakby ktoś się dusił. Czarownica była już w podeszłym wieku, ale była przekonana co do swoich racji. Słyszała i nikt nie przekona ją do niczego innego. Spędziła wraz z innym aurorem godzinę próbując zrozumieć co się stało i znaleźli rozwiązanie. Były to psikusy dzieci. Chowały kobiecie przedmioty, a odgłosy to były ich próby zahamowania śmiechu. Rodzice ich nie wiedzieli o zabawach potomków, ale hałas jaki wywołała czarownica po odkryciu przyczyn jej problemów zwabił innych ludzi i szybko rozniosło się to na całą kamienicę. Elizabeth była pewna, że więcej dzieci nie będą próbować takich zabaw, choć nie wyglądali na skruszonych. Uspokojona czarownica podziękowała im za pomoc i za pełnienie też ważniej funkcji, choć nadal uważa, że te dzieciaki mogą mieć coś wspólnego z czarną magią. Widziała to podobno w ich oczach, ale Fawley nie dostrzegała w nich nic więcej prócz uciechy z zabawy. Nawet tak okrutnej, gdyż na pewno dla kobiety to nie była miła sytuacja i musiała zostać zakończona. Gdy interwencja dobiegła końca zbliżała się pora kolacji, zdecydowała, że uda się do Dziurawego Kotła, by ze spokojem się posilić. Gdyby wróciła do Ministerstwa istniała duża szansa, że od razu wróciłaby do pracy zapominając o jedzeniu. Za to w domu czekała na nią pusta lodówka. Jak zawsze w pubie było pełno ludzi, można się było tego spodziewać. Znalazła jednak ustronne miejsce, gdzie mogła odpocząć.
- Dziękuję za ostrzeżenie, zapamiętam na całe życie. – powiedziała spoglądając zaskoczona na znajomą osobę. Nie wyobrażała sobie spotkać w takich miejscu Lily pracującą. Nawet teraz, gdy patrzyła na kobietę myślała, że chyba się pomyliła, ale szybko wróciła do siebie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jest tutaj coś jadalnego? Wiesz, chce jeszcze trochę pożyć. – stwierdziła wchodząc w role klientki, choć cała sytuacja wydawała się jej nierealna jakby z jednego z tych bardziej szalonych snów, z których człowiek chce się równo szybko wybudzić co z koszmaru. – Ciebie też miło wiedzieć, od dawna tu pracujesz? – zapytała zauważając zmęczenie czarodziejki. Pamiętała czasy, gdy Lily wyglądała o wiele lepiej. Teraz wydawała się spięta, zestresowana i wykończona – praca kelnerki była tak męcząca?
Dziurawy Kocioł nie był miejscem, które często odwiedzała. Nie przyciągał ją obskurny klimat i tłok, który normalnie wypełniał to miejsce. Przybyła tutaj, po krótkiej interwencji na Pokątnej, gdy pewnej czarownicy wydawało się, że dzieje się coś złego. Bardzo złego i bardzo czarnomagicznego. Po przybyciu na miejsce dowiedziała się od niej, że znikają jej rzeczy i na pewno to sprawka największego zła. Do tego hałas, jakby ktoś się dusił. Czarownica była już w podeszłym wieku, ale była przekonana co do swoich racji. Słyszała i nikt nie przekona ją do niczego innego. Spędziła wraz z innym aurorem godzinę próbując zrozumieć co się stało i znaleźli rozwiązanie. Były to psikusy dzieci. Chowały kobiecie przedmioty, a odgłosy to były ich próby zahamowania śmiechu. Rodzice ich nie wiedzieli o zabawach potomków, ale hałas jaki wywołała czarownica po odkryciu przyczyn jej problemów zwabił innych ludzi i szybko rozniosło się to na całą kamienicę. Elizabeth była pewna, że więcej dzieci nie będą próbować takich zabaw, choć nie wyglądali na skruszonych. Uspokojona czarownica podziękowała im za pomoc i za pełnienie też ważniej funkcji, choć nadal uważa, że te dzieciaki mogą mieć coś wspólnego z czarną magią. Widziała to podobno w ich oczach, ale Fawley nie dostrzegała w nich nic więcej prócz uciechy z zabawy. Nawet tak okrutnej, gdyż na pewno dla kobiety to nie była miła sytuacja i musiała zostać zakończona. Gdy interwencja dobiegła końca zbliżała się pora kolacji, zdecydowała, że uda się do Dziurawego Kotła, by ze spokojem się posilić. Gdyby wróciła do Ministerstwa istniała duża szansa, że od razu wróciłaby do pracy zapominając o jedzeniu. Za to w domu czekała na nią pusta lodówka. Jak zawsze w pubie było pełno ludzi, można się było tego spodziewać. Znalazła jednak ustronne miejsce, gdzie mogła odpocząć.
- Dziękuję za ostrzeżenie, zapamiętam na całe życie. – powiedziała spoglądając zaskoczona na znajomą osobę. Nie wyobrażała sobie spotkać w takich miejscu Lily pracującą. Nawet teraz, gdy patrzyła na kobietę myślała, że chyba się pomyliła, ale szybko wróciła do siebie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jest tutaj coś jadalnego? Wiesz, chce jeszcze trochę pożyć. – stwierdziła wchodząc w role klientki, choć cała sytuacja wydawała się jej nierealna jakby z jednego z tych bardziej szalonych snów, z których człowiek chce się równo szybko wybudzić co z koszmaru. – Ciebie też miło wiedzieć, od dawna tu pracujesz? – zapytała zauważając zmęczenie czarodziejki. Pamiętała czasy, gdy Lily wyglądała o wiele lepiej. Teraz wydawała się spięta, zestresowana i wykończona – praca kelnerki była tak męcząca?
- Powinnam reklamować to miejsce chyba. - westchnęła. Czuła się zestresowana nawet takimi bzdurami. Zależało jej na pracy, jakiejkolwiek pracy. W tej chwili nie chodziło już nijak o zawodowe spełnienie, a zwyczajnie bała się bezrobocia. Kolejny lęk, kolejny mały cień do krainy cieni jaką posiadała gdzieś w głębi swojego serca, kolejna mara w jej pełnym lęków życiu. I najgorszym okresie, jaki mogła sobie wyobrazić. Patrząc na Lizzie trochę wstydziła się zmiany jaka w niej zaszła. Ta praca nie była zła, gdyby nie zakosztowała swojej pasji i gdyby nie była tak lękliwa, na pewno doceniłaby ją dużo bardziej, pamiętając jednak stanie na scenie, wchodzenie w nową rolę, upór i energię jakie wkładała w przygotowanie wszystkiego i lata starań, nie potrafiła docenić tego, że po prostu ma pracę.
Wszystko, co budowała. Wydawało się solidne. Lata starań, poszukiwania, kombinowania, wymyślania nowych trików, udoskonalania ich, majsterkowania, wymyślania kolejnych urządzeń, lata praktyki i starania się o popularność w świecie mugoli, jej drugie życie, to wszystko wydawało się pewne i solidne. Jej powrót do Londynu został dobrze przyjęty, wszystko miało być wspaniale, a to wszystko, co wydawało jej się najbardziej pewnym elementem jej życia, teraz pękło jak bańka mydlana. Część jej świata, olbrzymia część jej życia, niesamowicie magiczna na swój sposób część po prostu stała się przeszłością.
- Gulasz nie jest zły. Świeży, niedawno był robiony i o dziwo go nie przesolono. - stwierdziła zgodnie z prawdą, przynajmniej takie miała wrażenie. Nie jadała tu, mało w ogóle ostatnio jadała, żołądek miała ściśnięty nerwami, jednak miała okazję ocenić chociażby zapach, wygląd, czy miny klientów.
- Trzy dni. - na pytanie uśmiechnęła się, choć w grymasie uczestniczyły wyłącznie usta, był pusty jak uśmiech kogoś, kto nie chce się wiecznie krzywić, nie widząc jednak w zasięgu swoich rąk jakiegokolwiek źródła wesołości. - Kiepskie czasy żeby robić karierę między mugolami dla kogoś takiego jak ja.
Bała się. Bała się zwracać na siebie uwagę. Po ostatnich dekretach nie miała już odwagi na nic, odkąd otrzymała list od Ministerstwa, zaczęła się powoli zataczać w objęcia paniki. Spojrzała na Lizzie z pewną melancholią. Zaraz jednak się otrząsnęła. Nie przyszła tutaj się żalić. A praca nie była zła. Współpracownicy byli wspaniali.
Tylko ona jest tutaj jakby nie na miejscu.
- Coś do picia? - wróciła zaraz do tematu głównego. - Co się właściwie stało, że zaglądasz na obiad w tak ekskluzywne progi?
Uśmiechnęła się odrobinę szczerzej. Nie tylko ona jakby tu w tej chwili nie pasowała.
Wszystko, co budowała. Wydawało się solidne. Lata starań, poszukiwania, kombinowania, wymyślania nowych trików, udoskonalania ich, majsterkowania, wymyślania kolejnych urządzeń, lata praktyki i starania się o popularność w świecie mugoli, jej drugie życie, to wszystko wydawało się pewne i solidne. Jej powrót do Londynu został dobrze przyjęty, wszystko miało być wspaniale, a to wszystko, co wydawało jej się najbardziej pewnym elementem jej życia, teraz pękło jak bańka mydlana. Część jej świata, olbrzymia część jej życia, niesamowicie magiczna na swój sposób część po prostu stała się przeszłością.
- Gulasz nie jest zły. Świeży, niedawno był robiony i o dziwo go nie przesolono. - stwierdziła zgodnie z prawdą, przynajmniej takie miała wrażenie. Nie jadała tu, mało w ogóle ostatnio jadała, żołądek miała ściśnięty nerwami, jednak miała okazję ocenić chociażby zapach, wygląd, czy miny klientów.
- Trzy dni. - na pytanie uśmiechnęła się, choć w grymasie uczestniczyły wyłącznie usta, był pusty jak uśmiech kogoś, kto nie chce się wiecznie krzywić, nie widząc jednak w zasięgu swoich rąk jakiegokolwiek źródła wesołości. - Kiepskie czasy żeby robić karierę między mugolami dla kogoś takiego jak ja.
Bała się. Bała się zwracać na siebie uwagę. Po ostatnich dekretach nie miała już odwagi na nic, odkąd otrzymała list od Ministerstwa, zaczęła się powoli zataczać w objęcia paniki. Spojrzała na Lizzie z pewną melancholią. Zaraz jednak się otrząsnęła. Nie przyszła tutaj się żalić. A praca nie była zła. Współpracownicy byli wspaniali.
Tylko ona jest tutaj jakby nie na miejscu.
- Coś do picia? - wróciła zaraz do tematu głównego. - Co się właściwie stało, że zaglądasz na obiad w tak ekskluzywne progi?
Uśmiechnęła się odrobinę szczerzej. Nie tylko ona jakby tu w tej chwili nie pasowała.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Bezrobocie było czymś o co nigdy nie musiała się martwić. Większość uważała, że i tak nie powinna pracować i robiła to tylko z powodu własnych chęci. W każdej chwili mogła zrezygnować i wieść życie pospolitej arystokratki, przecież nie musiała nawet myśleć o pieniądzach. Ale może właśnie z tego powody tym bardziej chciała pracować – lubiła swoją pracę, ceniła ją i czuła, że robi coś ważnego. Uważała, że każdy powinien pracować, inaczej albo by zwariował albo zanudził się na śmierć. Tylko że ona mogła również wybrać co chce robić, po kilku większych czy mniejszych kłótniach.
- Chyba powinnaś, ale nikomu nie powiem. I tak jest chyba to bardzo popularne miejsce, dużo macie klientów? – zagaiła chcąc jakoś pocieszyć po kryjomu Lily. Zadziwiające jak może różnić się perspektywa każdego człowieka. Wychowując się wśród arystokracji nie musiała martwić się o środki na życie czy miejsce zamieszkania. Gdy zaczęła mieszkać sama doświadczyła trochę „prawdziwego” życia, gdy sama musiała o siebie zadbać. Ale nadal miała pewne przywileje z powodu swojego pochodzenia.
- To poproszę gulasz, może przynajmniej się nie zatruje. – stwierdziła równie niepewnie jak rekomendacja Lily. Nie spodziewała się tutaj niczego pysznego, ale była gotowa dać się zaskoczyć. Nie chciała tylko następnie przez kilka dni żałować przyjścia tutaj z powodu choroby.
- To niezbyt dużo, dopiero się uczysz. Dlaczego akurat ten lokal? – zapytała, gdyż na Pokątnej było wiele dobrych restauracji, które na pewno byłyby lepszym środowiskiem pracy. Na pewno bardziej komfortowym, gdyż praca w takim brudzie nikomu się nie mogła podobać. – Rozumiem, sytuacja jest bardzo napięta. Ale nie masz żadnych problemów? – zapytała cicho, by nie podsłuchali ją inni klienci. Nie wiedziała czy Lily zrobiła to z powodu ogólnej złej sytuacji związku z nową polityką cudownej Minister wobec mugoli, która najbardziej oddziaływała na czarodziei mugolskiego pochodzenia. Obawiała się, że sytuacja będzie się pogarszać, a przecież już wcześniej nie było kolorowo. Dyskryminacja ze względu na czystość krwi była normą w ich społeczeństwie.
- Niech będzie herbata, bezpiecznie. – powiedziała nie myśląc nad tym za dużo. – Miałam interwencje w pobliżu. Starsza czarownica była pewna, że coś bardzo czarnomagicznego powoduje, że znikają jej przedmioty. Były to psikusy dzieci, chyba na szczęście tej czarownicy. – opowiedziała uśmiechając się, gdyż sprawa była banalna i zabawna, taka którą ze spokojem można powiedzieć innym.
- Chyba powinnaś, ale nikomu nie powiem. I tak jest chyba to bardzo popularne miejsce, dużo macie klientów? – zagaiła chcąc jakoś pocieszyć po kryjomu Lily. Zadziwiające jak może różnić się perspektywa każdego człowieka. Wychowując się wśród arystokracji nie musiała martwić się o środki na życie czy miejsce zamieszkania. Gdy zaczęła mieszkać sama doświadczyła trochę „prawdziwego” życia, gdy sama musiała o siebie zadbać. Ale nadal miała pewne przywileje z powodu swojego pochodzenia.
- To poproszę gulasz, może przynajmniej się nie zatruje. – stwierdziła równie niepewnie jak rekomendacja Lily. Nie spodziewała się tutaj niczego pysznego, ale była gotowa dać się zaskoczyć. Nie chciała tylko następnie przez kilka dni żałować przyjścia tutaj z powodu choroby.
- To niezbyt dużo, dopiero się uczysz. Dlaczego akurat ten lokal? – zapytała, gdyż na Pokątnej było wiele dobrych restauracji, które na pewno byłyby lepszym środowiskiem pracy. Na pewno bardziej komfortowym, gdyż praca w takim brudzie nikomu się nie mogła podobać. – Rozumiem, sytuacja jest bardzo napięta. Ale nie masz żadnych problemów? – zapytała cicho, by nie podsłuchali ją inni klienci. Nie wiedziała czy Lily zrobiła to z powodu ogólnej złej sytuacji związku z nową polityką cudownej Minister wobec mugoli, która najbardziej oddziaływała na czarodziei mugolskiego pochodzenia. Obawiała się, że sytuacja będzie się pogarszać, a przecież już wcześniej nie było kolorowo. Dyskryminacja ze względu na czystość krwi była normą w ich społeczeństwie.
- Niech będzie herbata, bezpiecznie. – powiedziała nie myśląc nad tym za dużo. – Miałam interwencje w pobliżu. Starsza czarownica była pewna, że coś bardzo czarnomagicznego powoduje, że znikają jej przedmioty. Były to psikusy dzieci, chyba na szczęście tej czarownicy. – opowiedziała uśmiechając się, gdyż sprawa była banalna i zabawna, taka którą ze spokojem można powiedzieć innym.
Oj, Lil przerażało bezrobocie nie tylko przez kwestię finansową, ale także właśnie przez nadmiar wolnego czasu. Kiedy w Twojej głowie czają się demony, trzeba mieć je czym tłamsić, żeby nie wychodziły zbyt często, umysł zbyt swawolny, nastawiony na swobodę myślową pozwala sobie na więcej i więcej, a w wypadku znerwicowanej iluzjonistki nie oznacza to nic dobrego. Zdecydowanie lepszą perspektywą wydawało się rozdawanie piw i posiłków w pubie.
- Jak dla mnie ciągle tu tłoczno, ale podobno to jeszcze nic. - przyznała, rozglądając się dookoła. Kocioł to słynne miejsce. Nie tylko menty społeczne można tu spotkać, arystokraci także bywają choć zwykle w konkretnym celu, czasem pary wyglądające całkiem porządnie siedzą przy piwie albo grupy młodych ludzi się bawią. W takich wypadkach sala jakby dzieli się na kilka części i żadna grupa sobie nie przeszkadza - przynajmniej tak to wyglądało w oczach MacDonald, która jeszcze niewiele tutaj widziała. I liczyła, że nic ciekawszego jej się nie ukaże.
Skinęła lekko na zamówienie. Nie sądziła by Fawley miała się struć, była jednak przekonana że jej podniebienie przyzwyczajone jest do smaków na odrobinę innym poziomie. Nawet jej nie skusiłby tutejszy obiad, a do bogatej osoby było jej daleko. Choć w tej chwili jakiekolwiek jedzenie wydawało jej się nieprzyjemne.
- Tylko tutaj szukali pracowników. Potrzebowałam znaleźć coś na już. - pół miesiąca bezrobocia to i tak dużo, szczególnie dla osoby, która wcześniejszym zajęciem zajmowała się non stop i wplatała je w życie prywatne. Dla Lil praca iluzjonisty była po prostu częścią życia, czymś nad czym myślała z przyjemnością i zainteresowaniem. Kiedy to zniknęło, czasu zaczęło robić się dużo, a mieszkanie nagle wydało się drogie.
Pytanie o problemy wyraźnie ją speszyło. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak po chwili zrezygnowała. Nie była tutaj, żeby się nad sobą użalać. Dość wielu osobom zawracała głowę, miała w związku z tym dość duże wyrzuty wiedząc, że w tej chwili bardzo korzysta z atencji wszystkich bliskich sobie osób. Czuła też, że jeśli zacznie mówić, potok słów zaleje ją samą.
- Nie wiem. - odpowiedziała więc. Bo nie wiedziała co dokładnie oznacza wezwanie na przesłuchanie. - Pewnie nie większe niż inni tacy jak ja.
Jej głos był pełen smutku. Piękny świat który kochała mimo lęku stawał na głowie, a ona nie mogła nic zrobić. Prócz napisaniu rodzinie, by nie szukała z nią kontaktu i na siebie uważała póki co.
Dalej uśmiechnęła się łagodnie, choć z pewną melancholią.
- Dobrze słyszeć o czymś złym, co okazało się niegroźne, prawda? - czasem przecież tak jest. Czasami wielki demon który tak przeraża okazuje się tylko dużym cieniem małej myszki. Lil bardzo chciała wierzyć, że tak będzie i z nią. - Za chwilkę wrócę.
Dodała, by zaraz ruszyć po zamówienie panny Fawley. Wróciła z nim po kilku minutach, zarówno kubek z herbatą, jak i talerz lewitowały obok niej. Nie chciała ryzykować, że coś rozleje, jeśli zadrżą jej dłonie, lub podskoczy.
- Chciałabyś się gdzieś przejść? Dziś po pracy albo w najbliższych dniach. - zaproponowała nie odchodząc póki co. Nie było szczególnego ruchu, nikt nie czekał na obsłużenie, mogła więc chwilę odpocząć i dotrzymać towarzystwa Elisabeth. Przysiadła obok niej.
- Jak dla mnie ciągle tu tłoczno, ale podobno to jeszcze nic. - przyznała, rozglądając się dookoła. Kocioł to słynne miejsce. Nie tylko menty społeczne można tu spotkać, arystokraci także bywają choć zwykle w konkretnym celu, czasem pary wyglądające całkiem porządnie siedzą przy piwie albo grupy młodych ludzi się bawią. W takich wypadkach sala jakby dzieli się na kilka części i żadna grupa sobie nie przeszkadza - przynajmniej tak to wyglądało w oczach MacDonald, która jeszcze niewiele tutaj widziała. I liczyła, że nic ciekawszego jej się nie ukaże.
Skinęła lekko na zamówienie. Nie sądziła by Fawley miała się struć, była jednak przekonana że jej podniebienie przyzwyczajone jest do smaków na odrobinę innym poziomie. Nawet jej nie skusiłby tutejszy obiad, a do bogatej osoby było jej daleko. Choć w tej chwili jakiekolwiek jedzenie wydawało jej się nieprzyjemne.
- Tylko tutaj szukali pracowników. Potrzebowałam znaleźć coś na już. - pół miesiąca bezrobocia to i tak dużo, szczególnie dla osoby, która wcześniejszym zajęciem zajmowała się non stop i wplatała je w życie prywatne. Dla Lil praca iluzjonisty była po prostu częścią życia, czymś nad czym myślała z przyjemnością i zainteresowaniem. Kiedy to zniknęło, czasu zaczęło robić się dużo, a mieszkanie nagle wydało się drogie.
Pytanie o problemy wyraźnie ją speszyło. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak po chwili zrezygnowała. Nie była tutaj, żeby się nad sobą użalać. Dość wielu osobom zawracała głowę, miała w związku z tym dość duże wyrzuty wiedząc, że w tej chwili bardzo korzysta z atencji wszystkich bliskich sobie osób. Czuła też, że jeśli zacznie mówić, potok słów zaleje ją samą.
- Nie wiem. - odpowiedziała więc. Bo nie wiedziała co dokładnie oznacza wezwanie na przesłuchanie. - Pewnie nie większe niż inni tacy jak ja.
Jej głos był pełen smutku. Piękny świat który kochała mimo lęku stawał na głowie, a ona nie mogła nic zrobić. Prócz napisaniu rodzinie, by nie szukała z nią kontaktu i na siebie uważała póki co.
Dalej uśmiechnęła się łagodnie, choć z pewną melancholią.
- Dobrze słyszeć o czymś złym, co okazało się niegroźne, prawda? - czasem przecież tak jest. Czasami wielki demon który tak przeraża okazuje się tylko dużym cieniem małej myszki. Lil bardzo chciała wierzyć, że tak będzie i z nią. - Za chwilkę wrócę.
Dodała, by zaraz ruszyć po zamówienie panny Fawley. Wróciła z nim po kilku minutach, zarówno kubek z herbatą, jak i talerz lewitowały obok niej. Nie chciała ryzykować, że coś rozleje, jeśli zadrżą jej dłonie, lub podskoczy.
- Chciałabyś się gdzieś przejść? Dziś po pracy albo w najbliższych dniach. - zaproponowała nie odchodząc póki co. Nie było szczególnego ruchu, nikt nie czekał na obsłużenie, mogła więc chwilę odpocząć i dotrzymać towarzystwa Elisabeth. Przysiadła obok niej.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
To był zwyczajny dzień – przynajmniej z pozoru. Pokątna zaczynała już tętnić życiem, wiosnę było widać wśród spacerujących czarodziejów. Nic nie zapowiadało katastrofy. Justine ledwie minęła Dziurawy Kocioł pozwalając by nogi niosły ją przed siebie, chwytając pierwsze promienie słońca na twarzy, gdy z powolnego, leniwego popołudnia transportowała się w kompletny zgiełk. Krzyk poniósł się echem, za chwilę kolejny przedarł się wśród głosów. Tłum ją pociągnął za sobą, cofając prosto pod drzwi. Rozejrzała się wyciągając różdżkę. Zamieszki? Myliła się. Dwie kobiety unosiły się nad ziemią, ich oczy całkowicie zaszyły czernią, malinowe wargi posiniały. Klątwa. Przepchnęła się do przodu, tłum zbierał się wokół kobiet. Pomiędzy nami leżał posążek gryfa.
-Niech nikt nic nie dotyka. – zakrzyknęła automatycznie zmieniając swój tryb myślenia. Dłoń z różdżką powędrowała ku górze, gdy wypowiadała ciche „medico”. Zrzuciła z ramion kurtkę narzuciła ją na posążek. Wiedziała jednak, że dotarcie tutaj może zająć oddziałowi chwilę istniała spora szansa, że w Dziurawym Kotle jest Bob – zawsze tam był. No dobrze, prawie zawsze, ale to równie często. Bob był barczysty i nie posiadał charyzmy ani uroku, ale potrafił wiele i na wielu rzeczach się znał – mógł pomóc. Najszybciej jak dopchała się do drzwi i pchnęła drzwi, które otworzyły się z impetem.
-Bob! – wydarła się skupiając na sobie spojrzenie klientów Kotła, wzrokiem poszukując osobnika, trafiając w między czasie nim na kogoś całkiem innego. – Samuel. – wysapała z ulgą, on był w stanie pomóc, wiedział więcej o klątwach niż ona. Więcej pewnie niż Bob który stanął obok. Zerknęła przelotnie na Matyldę była blada, zdecydowanie niewyraźna, ale wyglądała lepiej niż dwie kobiety przed Kotłem. – Bob, zajmiesz się nią? Potrzebuje go. – zwróciłam się do mężczyzny, zaraz przenosząc wzrok na aurora. – Dwie kobiety. Prawdopodobnie obłożony klątwą przedmiot. Pogotowie wezwane. Może wiesz co to, nie chciałabym rzucić na nie zaklęcia które pogorszyłoby sprawę. – po tych słowach odwróciła się na piecie ruszając w stronę drzwi, nie czekając dłużej, kobietą trzeba było pomóc, a do tego potrzebowała zdefiniowania sprawy – nie chciała rzucić na nie zaklęcia, które mogłoby pogorszyć ich stan, choć wiedziała, że każda sekunda ma znaczenie. Trzeba było też zbadać przedmiot, spróbować znaleźć jego właściciela. Zająć się wszystkim, póki wezwane służby nie zjawią się na miejscu.
-Niech nikt nic nie dotyka. – zakrzyknęła automatycznie zmieniając swój tryb myślenia. Dłoń z różdżką powędrowała ku górze, gdy wypowiadała ciche „medico”. Zrzuciła z ramion kurtkę narzuciła ją na posążek. Wiedziała jednak, że dotarcie tutaj może zająć oddziałowi chwilę istniała spora szansa, że w Dziurawym Kotle jest Bob – zawsze tam był. No dobrze, prawie zawsze, ale to równie często. Bob był barczysty i nie posiadał charyzmy ani uroku, ale potrafił wiele i na wielu rzeczach się znał – mógł pomóc. Najszybciej jak dopchała się do drzwi i pchnęła drzwi, które otworzyły się z impetem.
-Bob! – wydarła się skupiając na sobie spojrzenie klientów Kotła, wzrokiem poszukując osobnika, trafiając w między czasie nim na kogoś całkiem innego. – Samuel. – wysapała z ulgą, on był w stanie pomóc, wiedział więcej o klątwach niż ona. Więcej pewnie niż Bob który stanął obok. Zerknęła przelotnie na Matyldę była blada, zdecydowanie niewyraźna, ale wyglądała lepiej niż dwie kobiety przed Kotłem. – Bob, zajmiesz się nią? Potrzebuje go. – zwróciłam się do mężczyzny, zaraz przenosząc wzrok na aurora. – Dwie kobiety. Prawdopodobnie obłożony klątwą przedmiot. Pogotowie wezwane. Może wiesz co to, nie chciałabym rzucić na nie zaklęcia które pogorszyłoby sprawę. – po tych słowach odwróciła się na piecie ruszając w stronę drzwi, nie czekając dłużej, kobietą trzeba było pomóc, a do tego potrzebowała zdefiniowania sprawy – nie chciała rzucić na nie zaklęcia, które mogłoby pogorszyć ich stan, choć wiedziała, że każda sekunda ma znaczenie. Trzeba było też zbadać przedmiot, spróbować znaleźć jego właściciela. Zająć się wszystkim, póki wezwane służby nie zjawią się na miejscu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Szum głosów rozmywał się w niejasna falę dźwięków. Matylda była słaba, ale wiedział, że nic jej już nie groziło. Był świadkiem wcześniej napadów jej wiedzenia i najgorsze były pierwsze momenty, w których ciało sztywniało i drgało, a twarz nabierała koloru nienaturalnej bieli, tak kontrastującej z jej czarnymi włosami. prowadził ją pewnie, jedną ręką otaczając jej talię, drugą podtrzymując zimne dłonie.
Jasnowłosa w końcu zrozumiała, że jej upatrzona zdobycz nie wpadła w sidła i właśnie znika z pola widzenia w towarzystwie zupełnie innej kobiety. I obok żadnej z nich nie miał dziś spędzić nocy. Los przewidywał zupełnie inne pertraktacje. A Skamander był dziś piekielnie zmęczony myśleniem. Wieczór, który miał oderwać go od czających się w pobliżu kłopotów, zorganizował sobie niewybredny pokaz. I miał przypomnieć aurorowi o jego pracy. I dobrze.
Odwrócił głowę niemal w tym samym momencie, gdy salę baru przeciął bardzo charakterystyczny głos. Rozpoznał go od razu, ale początkowo nie odnalazł wzrokiem właścicielki. Zatrzymał się, wyprostował i dopiero wtedy dostrzegł drobną sylwetkę, która przepychała się przez tłum. Tuż obok pojawiła się tez barczysta postać właściciela imienia, którego wołała Just.
- Just, co się dzieje? - twarz ratowniczki nie niosła znajomego uśmiechu, a w jasnych oczach czaił się upór. Zmarszczył brwi, gdy padły kolejne słowa i bez najmniejszego sprzeciwu pozwolił, by rzeczony Bob wspomógł go, przejmując drobną sylwetkę Matyldy - Przyjdę później - obiecał, gdy spotkał zieleń wieszczkowego spojrzenia, w których czaiła się odległa zagadka. Ale nie dopatrywał się więcej odpowiedzi. Nie teraz, nawet jeśli czarnowłosa próbowała mu przekazać niemą wiadomość. Skupił się na Just, by chwycić ją lekko pod ramię i samemu utorować sobie przejście do wyjścia - Mów dalej - rzeczowe przejście w stan czujności stanowił ulgę dla dziwnie otępiałego ciała. I w dziwny sposób był wdzięczny przyjaciółce, nawet jeśli nie potrafił wytłumaczyć dlaczego.
- Co to przedmiot, czy ktoś go dotykał i ile osób... - zdążył powiedzieć, nim ciężkie drzwi dziurawego Kotła uchyliły się, a jego oczom ukazało się zbiegowisko. dwie, unoszące się w powietrzu kobiety - były widoczne nawet z tej odległości - Niech to bahanki zeżrą... - zaklął cicho pod nosem, nadal nie puszczając kobiecego ramienia - Biuro aurorskie! Rozejść się - prawie warknął, a jego głos niósł się ciężkim brzmieniem, gdy przepchnął się przez tłumek gapiów.
- Będziesz mi potrzebna - szepnął jeszcze do kobiety, by po chwili wyciągnąć różdżkę. czekało ich dużo pracy.
zt
Jasnowłosa w końcu zrozumiała, że jej upatrzona zdobycz nie wpadła w sidła i właśnie znika z pola widzenia w towarzystwie zupełnie innej kobiety. I obok żadnej z nich nie miał dziś spędzić nocy. Los przewidywał zupełnie inne pertraktacje. A Skamander był dziś piekielnie zmęczony myśleniem. Wieczór, który miał oderwać go od czających się w pobliżu kłopotów, zorganizował sobie niewybredny pokaz. I miał przypomnieć aurorowi o jego pracy. I dobrze.
Odwrócił głowę niemal w tym samym momencie, gdy salę baru przeciął bardzo charakterystyczny głos. Rozpoznał go od razu, ale początkowo nie odnalazł wzrokiem właścicielki. Zatrzymał się, wyprostował i dopiero wtedy dostrzegł drobną sylwetkę, która przepychała się przez tłum. Tuż obok pojawiła się tez barczysta postać właściciela imienia, którego wołała Just.
- Just, co się dzieje? - twarz ratowniczki nie niosła znajomego uśmiechu, a w jasnych oczach czaił się upór. Zmarszczył brwi, gdy padły kolejne słowa i bez najmniejszego sprzeciwu pozwolił, by rzeczony Bob wspomógł go, przejmując drobną sylwetkę Matyldy - Przyjdę później - obiecał, gdy spotkał zieleń wieszczkowego spojrzenia, w których czaiła się odległa zagadka. Ale nie dopatrywał się więcej odpowiedzi. Nie teraz, nawet jeśli czarnowłosa próbowała mu przekazać niemą wiadomość. Skupił się na Just, by chwycić ją lekko pod ramię i samemu utorować sobie przejście do wyjścia - Mów dalej - rzeczowe przejście w stan czujności stanowił ulgę dla dziwnie otępiałego ciała. I w dziwny sposób był wdzięczny przyjaciółce, nawet jeśli nie potrafił wytłumaczyć dlaczego.
- Co to przedmiot, czy ktoś go dotykał i ile osób... - zdążył powiedzieć, nim ciężkie drzwi dziurawego Kotła uchyliły się, a jego oczom ukazało się zbiegowisko. dwie, unoszące się w powietrzu kobiety - były widoczne nawet z tej odległości - Niech to bahanki zeżrą... - zaklął cicho pod nosem, nadal nie puszczając kobiecego ramienia - Biuro aurorskie! Rozejść się - prawie warknął, a jego głos niósł się ciężkim brzmieniem, gdy przepchnął się przez tłumek gapiów.
- Będziesz mi potrzebna - szepnął jeszcze do kobiety, by po chwili wyciągnąć różdżkę. czekało ich dużo pracy.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Była przyzwyczajona do tego, że pracowała. Było to dla niej naturalne jak oddychanie – nigdy nie miała przecież dłuższych wakacji niż te kilkumiesięczna po ukończeniu szkoły. Poszła wtedy od razu na kurs aurorski, a później już pracowała. Nie potrafiła sobie wyobrazić nic nie robienia. Żyła szybko i intensywnie, nawet zwolnienie było by stratą czasu. Obawiała się, że to wszystko zmieni się po ślubie. Był to wręcz jej koszmar, który wraz z mijającymi miesiącami będzie narastał.
- Nie chce wiedzieć jak wygląda to miejsce, gdy jest tłoczno w takim razie. Nie czułabym się tu komfortowo. – przyznała, gdyż choć w biurze pracowało wiele aurorów to każdy miał swoje miejsce i wszystko było ustalone. Nie porównywała tego nawet do sabatów, gdzie wszystko było zaplanowane i sztywne. Nie wyobrażała sobie trochę Lily pracującej w tym miejscu. Doskonale pamiętała jak bojaźliwą osobą była Puchonka, a to miejsce nie wydawało się jej najbardziej przyjemne do pracy. Nawet teraz wyglądała jakby w każdej chwili mogła uciec, a przecież nie działo się nic niepokojącego. Ale była pewna, że teraz miała dużo kontaktu z nietrzeźwymi ludźmi i nieuprzejmymi klientami.
- Lepiej tu niż nigdzie. - skomentowała krótko, choć nadal nie była pewna czy jest to najlepsze miejsce dla niej. Sytuacja ta pokazywała, że nawet jeśli człowiek nie interesuje się polityką to ona interesuję się nim. Wszystko wskazywało na to, że sytuacja będzie się pogarszać i ludzie będą zmuszeni do dramatycznych decyzji. Gdyż czym innym jest rezygnacja z marzeń jak nie dramatem jednostki? Polityka działa na społeczeństwo, a tragedia jednostki jest zapominana. To właśnie z jej perspektywy najlepiej można zauważyć niepokojące zmiany.
- Dobrze, mam nadzieje, że tak zostanie. Powinnaś na siebie uważać, choć jestem pewna, że zdajesz sobie z tego sprawę patrząc gdzie pracujesz. – powiedziała rozglądając się sceptycznie po tym miejscu. Znów ten podział „tacy jak ona”, jakby krew znaczyła o wszystkim. Społeczeństwo zawsze było podzielone, według niektórych na wyzyskujących i wyzyskiwanych. Nie była fanką mugoli, uznawała, że lepiej trzymać się od nich z daleka i w żaden sposób nie integrować. Tylko że mugolaki byli czarodziejami, jednymi z nich. Nie powinni odczuwaj represji na swojej skórze z powodu pochodzenia, z powodu czegoś na co nie mieli wpływu.
- Rozbawiło mnie to nawet, ale nie mogłam się zaśmiać na miejscu. Tamta czarownica na pewno by się mocno pogniewała, a miała mimo swego wieku dużo krzepkości. – stwierdziła uśmiechając się szeroko na to wydarzenia. – Tutaj też masz takie ciekawe przypadki? – zapytała od razu, gdy Lily wróciła z jej daniem. Ucieszyła się widząc, że kobieta siada naprzeciwko niej. Powąchała gulasz, pachniał nawet całkiem dobrze.
- O której dzisiaj kończysz zmianę? Jeśli nie bardzo późno to możemy się przejść. – zgodziła się, gdyż przecież tak długo ze sobą nie rozmawiały, że nie wiedziała co się w ogóle u niej dzieje, prócz zmiany pracy.
- Nie chce wiedzieć jak wygląda to miejsce, gdy jest tłoczno w takim razie. Nie czułabym się tu komfortowo. – przyznała, gdyż choć w biurze pracowało wiele aurorów to każdy miał swoje miejsce i wszystko było ustalone. Nie porównywała tego nawet do sabatów, gdzie wszystko było zaplanowane i sztywne. Nie wyobrażała sobie trochę Lily pracującej w tym miejscu. Doskonale pamiętała jak bojaźliwą osobą była Puchonka, a to miejsce nie wydawało się jej najbardziej przyjemne do pracy. Nawet teraz wyglądała jakby w każdej chwili mogła uciec, a przecież nie działo się nic niepokojącego. Ale była pewna, że teraz miała dużo kontaktu z nietrzeźwymi ludźmi i nieuprzejmymi klientami.
- Lepiej tu niż nigdzie. - skomentowała krótko, choć nadal nie była pewna czy jest to najlepsze miejsce dla niej. Sytuacja ta pokazywała, że nawet jeśli człowiek nie interesuje się polityką to ona interesuję się nim. Wszystko wskazywało na to, że sytuacja będzie się pogarszać i ludzie będą zmuszeni do dramatycznych decyzji. Gdyż czym innym jest rezygnacja z marzeń jak nie dramatem jednostki? Polityka działa na społeczeństwo, a tragedia jednostki jest zapominana. To właśnie z jej perspektywy najlepiej można zauważyć niepokojące zmiany.
- Dobrze, mam nadzieje, że tak zostanie. Powinnaś na siebie uważać, choć jestem pewna, że zdajesz sobie z tego sprawę patrząc gdzie pracujesz. – powiedziała rozglądając się sceptycznie po tym miejscu. Znów ten podział „tacy jak ona”, jakby krew znaczyła o wszystkim. Społeczeństwo zawsze było podzielone, według niektórych na wyzyskujących i wyzyskiwanych. Nie była fanką mugoli, uznawała, że lepiej trzymać się od nich z daleka i w żaden sposób nie integrować. Tylko że mugolaki byli czarodziejami, jednymi z nich. Nie powinni odczuwaj represji na swojej skórze z powodu pochodzenia, z powodu czegoś na co nie mieli wpływu.
- Rozbawiło mnie to nawet, ale nie mogłam się zaśmiać na miejscu. Tamta czarownica na pewno by się mocno pogniewała, a miała mimo swego wieku dużo krzepkości. – stwierdziła uśmiechając się szeroko na to wydarzenia. – Tutaj też masz takie ciekawe przypadki? – zapytała od razu, gdy Lily wróciła z jej daniem. Ucieszyła się widząc, że kobieta siada naprzeciwko niej. Powąchała gulasz, pachniał nawet całkiem dobrze.
- O której dzisiaj kończysz zmianę? Jeśli nie bardzo późno to możemy się przejść. – zgodziła się, gdyż przecież tak długo ze sobą nie rozmawiały, że nie wiedziała co się w ogóle u niej dzieje, prócz zmiany pracy.
Nie odpowiedziała, choć miała wrażenie, że ja też, które przeszło jej przez myśli było dosłyszalne wszędzie dookoła. Dwa słowa w których czaiła się nutka paniki, nad którą Lily starała się panować. Czuła, że nie powinna narzekać, ostatecznie miała pracę i jak dotąd nic strasznego się nie wydarzyło, jednak nie była w stanie panować nad tym, co działo się w jej głowie. Coraz więcej historii dookoła. Policja antymugolska przed którą chwilę temu ratował ją Brendan. Choć MacDonald chciała wierzyć, że niedługo wszystko wróci do normy, coś podpowiadało jej, że będzie tylko gorzej i gorzej. Nic jednak więcej nie powiedziała, ruszyła po zamówienie, by zaraz usiąść z Lizzie.
Nie odpowiedziała też na słowa o ostrożności. Spojrzała na nią przez chwilę, chcąc wykrzyczeć wszystko, co w niej siedziało, cały lęk przed tym, co już tak blisko. Panowała jednak nad sobą, jeszcze chwilę, jeszcze tłumiąc to w sobie. Starała się zachowywać spokój, choć pozorny. Odpowiedziała więc bladym uśmiechem na słowa dotyczące czarownicy.
- Starszym paniom lepiej nie podpadać. - przyznała, wspominając przy tym własną babcię. Miała wrażenie, że staruszka im była starsza, tym nabierała jakiejś swoistej bezczelności, jej ciało słabło, jednak umysł był bystry.
- Tutaj? Im mniej ciekawych przypadków tym lepiej. Póki co jedynie Matt rozbił wazę z gulaszem na jakimś pijaczynie, za więcej rozrywek podziękuję. - przyznała. Ochłonęła już po tamtym incydencie, choć był to prawdziwy koszmar. Nie była nawet pewna czy Lizzie pamięta jej przyjaciela, choć zazwyczaj pamiętało się większość ludzi ze swojego roku. To nie miało z resztą wielkiego znaczenia.
- Za chwilę właściwie. Mogę pójść trochę ogarnąć na zapleczu i wrócę za kilka minut, będziemy mogły pójść. - zaproponowała. Nie chciała wracać do domu, za to towarzystwo dobrej znajomej brzmiało całkiem dobrze. Spacer. Zajęcie - cokolwiek. Odciąganie myśli.
Podniosła się, zerkając na zegarek, by odejść zaraz faktycznie w kierunku zaplecza, które miała trochę uporządkować przed wyjściem.
Nie odpowiedziała też na słowa o ostrożności. Spojrzała na nią przez chwilę, chcąc wykrzyczeć wszystko, co w niej siedziało, cały lęk przed tym, co już tak blisko. Panowała jednak nad sobą, jeszcze chwilę, jeszcze tłumiąc to w sobie. Starała się zachowywać spokój, choć pozorny. Odpowiedziała więc bladym uśmiechem na słowa dotyczące czarownicy.
- Starszym paniom lepiej nie podpadać. - przyznała, wspominając przy tym własną babcię. Miała wrażenie, że staruszka im była starsza, tym nabierała jakiejś swoistej bezczelności, jej ciało słabło, jednak umysł był bystry.
- Tutaj? Im mniej ciekawych przypadków tym lepiej. Póki co jedynie Matt rozbił wazę z gulaszem na jakimś pijaczynie, za więcej rozrywek podziękuję. - przyznała. Ochłonęła już po tamtym incydencie, choć był to prawdziwy koszmar. Nie była nawet pewna czy Lizzie pamięta jej przyjaciela, choć zazwyczaj pamiętało się większość ludzi ze swojego roku. To nie miało z resztą wielkiego znaczenia.
- Za chwilę właściwie. Mogę pójść trochę ogarnąć na zapleczu i wrócę za kilka minut, będziemy mogły pójść. - zaproponowała. Nie chciała wracać do domu, za to towarzystwo dobrej znajomej brzmiało całkiem dobrze. Spacer. Zajęcie - cokolwiek. Odciąganie myśli.
Podniosła się, zerkając na zegarek, by odejść zaraz faktycznie w kierunku zaplecza, które miała trochę uporządkować przed wyjściem.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Fakt, że mogło być gorzej nie oznaczał, że nie było źle. Policja antymugolska czy propaganda mająca na celu wywołania negatywnych emocji do czarodziejów mugolskiego pochodzenia były wystarczająco złe. Nie wiadomo co dalej planuje wspaniała Minister Magii, ale Elizabeth obawiała się, że straciła ona już dawno kontakt z rzeczywistością. Bardzo łatwo wzburzyć mosty łączące społeczeństwo - zniszczyć solidarność, człowieczeństwo czy empatie. Ale gdy te czasu przeminą, a przeminą jak wszystko na tym świecie, to trudno będzie to wszystko odbudować. Lata zajmie, by wróciło zaufanie. To co chce uczynić obecna minister to zabrać człowieczeństwo mugolakom. Chce by reszta nie widziała w nich osób im równych, ale "obcych". W końcu łatwiej wtedy wydać, akceptować nienawiść wobec nich, gdy nie są jednymi z nas.
- Ludzie potrafią być niezwykle okrutni, nawet nie wiedząc jaką krzywde wywołują. A starsze panie z powodu swego wieku i doświadczenia wiedzą gdzie uderzyć, by zabolało. Ale ja swoją babcie uwielbiam. - powiedziała z uśmiechem, za którym czaiła się nostalgia. Gdy byla dzieckiem wszystko było przyjemniejsze, weselsze i lżejsze. Dorosłe życie było o wiele nudniejsze niż się spodziewała mając osiem lat.
-Spodziewałam się, że sprzedasz mi jakieś dramatyczne historie lub gorące plotki. Zawiodłam się, ale chyba dobrze, że panuje taki spokój. - stwierdziła, gdyż na pewno nuda była lepsza od ciągłego stresu. Lily i tak wyglądała jakby wolałaby być w każdym innym miejscu, może prócz w więzieniu.
- Poczekam na ciebie na zewnątrz.- zaproponowała wiedząc, że nie zje więcej zupy. W drodze ku wyjściu zapłaciła za jedzenie. Nie musiała długo czekać, gdy obok niej zjawiła się Lily.
- Mieszkasz w Londynie czy miasto to jednak nie twoja bajka? - zapytała, gdy ta do niej dołączyła.
- Ludzie potrafią być niezwykle okrutni, nawet nie wiedząc jaką krzywde wywołują. A starsze panie z powodu swego wieku i doświadczenia wiedzą gdzie uderzyć, by zabolało. Ale ja swoją babcie uwielbiam. - powiedziała z uśmiechem, za którym czaiła się nostalgia. Gdy byla dzieckiem wszystko było przyjemniejsze, weselsze i lżejsze. Dorosłe życie było o wiele nudniejsze niż się spodziewała mając osiem lat.
-Spodziewałam się, że sprzedasz mi jakieś dramatyczne historie lub gorące plotki. Zawiodłam się, ale chyba dobrze, że panuje taki spokój. - stwierdziła, gdyż na pewno nuda była lepsza od ciągłego stresu. Lily i tak wyglądała jakby wolałaby być w każdym innym miejscu, może prócz w więzieniu.
- Poczekam na ciebie na zewnątrz.- zaproponowała wiedząc, że nie zje więcej zupy. W drodze ku wyjściu zapłaciła za jedzenie. Nie musiała długo czekać, gdy obok niej zjawiła się Lily.
- Mieszkasz w Londynie czy miasto to jednak nie twoja bajka? - zapytała, gdy ta do niej dołączyła.
Uśmiechnęła się lekko na te słowa, wspominając własne babcie. Ta od strony ojca umarła, kiedy Lila była jeszcze mała, ale druga do dziś jest największą mistrzynią ciast, szczególnie placka jabłkowego, idealnie słodkiego, idealnie cynamonowego. Lily z resztą jest przekonana, że babcie do wszystkiego co pieką lub gotują dodają jakiś wyjątkowy składnik, do którego dostęp uzyskuje się dopiero po zostaniu babcią i dlatego te rzeczy zawsze są takie pyszne.
- Babcie są cudowne.
Mruknęła jedynie, choć poza ciepłem jakie zalewało jej serce zwykle, kiedy myślała o rodzinie poczuła także pewną tęsknotę i po części lęk. Bardzo bała się, że to co się dzieje może kiedyś dotyczyć także jej rodziny. Że wszystko to może na prawdę dotknąć świata mugoli. Czy sytuacja do tego nie dąży? A jeśli stanie się to w Anglii, dotarcie spraw do Szkocji będzie tylko kwestią chwil.
- Myślę, że miałam szczęście. Pewnie też Maggie bierze trudniejszych klientów na siebie. - przyznała, bo i faktycznie póki co miała spokój, przynajmniej względny, właściwie wydarzenie z Mattem było najgorszym co jej się tu przytrafiło, a ostatecznie... no, nie było tak dramatycznie. Nawet, jeśli wtedy bała się panicznie i do teraz była na niego zła.
Kiedy Lizzie ruszyła na zewnątrz, Lila posprzątała szybko, dokończyła co miała i o odpowiedniej godzinie wyszła przed pub.
- Mieszkam. Póki co w samym centrum, ale nie wiem czy... - urwała. Właściwie Lizzie zadała pytanie nad którym Lil nigdy się nie zastanawiała, musiała więc przez sekundę ułożyć myśli. - Pochodzę z małego miasteczka. To trochę bardziej mój świat. Spokój, góry, jeziora, wszystko... czasami myślę o powrocie do domu. Tylko kiedy tam jestem, czegoś mi brakuje. Myślę, że za jakiś czas przeniosę się na obrzeża Londynu, bo z kolei centrum jest dla mnie zbyt tłoczne.
Dodała. Ponadto na obrzeżach - nie ma co ukrywać - ceny są bardziej odpowiednie do jej obecnych zarobków. Jako iluzjonistka zarabiała całkiem dobrze. Teraz... cóż, źle nie było, ale nie równie dobrze. I to na pewno nie praca na stałe.
- A jak z tobą?
Dopytała, ruszając wzdłuż Pokątnej.
zt x 2
- Babcie są cudowne.
Mruknęła jedynie, choć poza ciepłem jakie zalewało jej serce zwykle, kiedy myślała o rodzinie poczuła także pewną tęsknotę i po części lęk. Bardzo bała się, że to co się dzieje może kiedyś dotyczyć także jej rodziny. Że wszystko to może na prawdę dotknąć świata mugoli. Czy sytuacja do tego nie dąży? A jeśli stanie się to w Anglii, dotarcie spraw do Szkocji będzie tylko kwestią chwil.
- Myślę, że miałam szczęście. Pewnie też Maggie bierze trudniejszych klientów na siebie. - przyznała, bo i faktycznie póki co miała spokój, przynajmniej względny, właściwie wydarzenie z Mattem było najgorszym co jej się tu przytrafiło, a ostatecznie... no, nie było tak dramatycznie. Nawet, jeśli wtedy bała się panicznie i do teraz była na niego zła.
Kiedy Lizzie ruszyła na zewnątrz, Lila posprzątała szybko, dokończyła co miała i o odpowiedniej godzinie wyszła przed pub.
- Mieszkam. Póki co w samym centrum, ale nie wiem czy... - urwała. Właściwie Lizzie zadała pytanie nad którym Lil nigdy się nie zastanawiała, musiała więc przez sekundę ułożyć myśli. - Pochodzę z małego miasteczka. To trochę bardziej mój świat. Spokój, góry, jeziora, wszystko... czasami myślę o powrocie do domu. Tylko kiedy tam jestem, czegoś mi brakuje. Myślę, że za jakiś czas przeniosę się na obrzeża Londynu, bo z kolei centrum jest dla mnie zbyt tłoczne.
Dodała. Ponadto na obrzeżach - nie ma co ukrywać - ceny są bardziej odpowiednie do jej obecnych zarobków. Jako iluzjonistka zarabiała całkiem dobrze. Teraz... cóż, źle nie było, ale nie równie dobrze. I to na pewno nie praca na stałe.
- A jak z tobą?
Dopytała, ruszając wzdłuż Pokątnej.
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Miejsca przy kominku
Szybka odpowiedź