Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Łąki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Labirynt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Łąki
By dostać się na festiwal, należy przenieść się za pomocą przygotowanych na wydarzenia masowe świstoklików lub udać się pieszo z centrum najbliższego miasta na wybrzeże Dorset. Cały teren, gdzie będzie odbywać się wydarzenie, obłożono silnymi zaklęciami ochronnymi oraz uniemożliwiającymi teleportację. Wzgórza w porastają maki i chabry, stanowiące ciekawe kolorystyczne połączenie dla gromadzących się gości. Kilkaset metrów na zachód wyznaczono niewielkie pole namiotowe dla gości z różnych stron świata, chcących spędzić więcej czasu w urokliwym Dorset.
Nieopodal głównej części festiwalu zaprojektowano labirynt. Nie przytłaczał swoją wielkością – wystarczyło stanąć na palcach, żeby zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Składał się z kilku komnat, połączonych ze sobą plątaniną korytarzy. W każdej znajdowała się biała drewniana ławka i donice z kwiatami, a w niektórych ustawiono także nieduże rzeźby i fontanny. Czarodzieje mogli tu odpocząć od tłumu i harmidru festiwalu.
Gra zostanie rozpoczęta postem Ain Eingarp.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:06, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Nie! Ton głosu rycerza wwiercił się w kobiecy umysł, zmuszając do zwrócenia uwagi na jegomościa. Nazbyt wyraźnie słyszała dalsze słowa, przepełnione nazbyt wielką pewnością, gniewem i swego rodzaju lękiem. Wiedziała, co się stanie i rozszerzonymi oczami obserwowała jak miecz przeszywa pierś króla aż po zbrocze. To się dopiero nazywa lojalność, burknęła w myślach, obserwując upadek władcy, który jednak nie przesłonił jej pierwotnego celu. Król był wszak tylko elementem historii, czymś ulotnym na co nie miała wpływu, a Adriana była tą, o którą naprawdę przyszło jej się martwić.
Wtem zachwiało posadą, wiatr powiał mocniej, zabierając ze sobą całą scenerię – tron, stoły, parkiet, kobiety, które przed chwilą jeszcze wachlowały Adę, a które sama jeszcze przed momentem przepychała ramieniem. Prysło, tak po prostu, z całą gwałtownością, jakby nigdy się nie wydarzyło. Dotarła do przyjaciółki, upadając koło niej na kolana. Obejrzała ją bacznym okiem, choć nigdzie nie widziała śladu ran, czy jakiegokolwiek uszczerbku – ale co ona tam mogła wiedzieć, ludzkie ciało różniło się od zwierzęcego. Niemniej nie czuła zapachu krwi, który drażniłby jej nos i wtedy zrozumiała, że to wszystko było farsą. - Adriano Tonks, na litość Merlina, przysięgam, że jakbyś umarła, to bym cię zabiła – spojrzała na nią z wyrzutem, choć wypowiedziane słowa podpowiadały, że wcale nie gniewa się aż tak bardzo, a to, co czuła, przypominało raczej ulgę po lęku, który wcześniej wypełnił ją bezkreśnie. Pokręciła głową, odwracając się zaraz przez ramię; wzrokiem szukając Everetta, chcąc mu przekazać, że nic się nie stało, a to najwyraźniej była po prostu gra pod publikę. Prędko przyszło jej trafić na znajome spojrzenie, które przytrzymała kilka chwil dłużej, jakby witała się z dziwnym ściskiem w okolicy mostka, próbując mu zaraz dopisać znaczenie. Król zaraz znów pojawił się w jej umyśle, wywołując wzdrygnięcie, odwracając uwagę. Zmarszczyła brwi, nabierając powietrza w płuca, przeskakując spojrzeniem na Addę. – Na reprymendy przyjdzie jeszcze czas, a teraz podnieśmy się, zanim stwierdzi, że klęczę nad trupem – mruknęła melodyjnie, dźwigając się z kolan; nie musiała mówić o kogo jej chodzi, w tej kwestii z pewnością rozumiały się bez słów. Chciała zaoferować przyjaciółce dłoń, pomóc jej się podnieść, ale w pierwszej chwili jedynie zacisnęła mocniej usta, bo choć wilkołacze zmysły zostały wyciszone, to jej prywatne traumy z czasów ataku nie zniknęły; pragnęła uśpić obrazy pełne kłów i pazurów, które przewijały się przed oczami za każdym dotykiem. Przełknęła ślinę, ostatecznie jednak wyciągając dłoń w kierunku czarownicy. Musiała się przemóc, walczyć z własnymi demonami, ale robić to mogła jedynie na własnych zasadach i we własnym tempie. Małe kroki, Evelyn, to one sprawią, że ostatecznie zajdziesz dalej od innych, a i widoki będziesz mieć lepsze, słowa ojca wybrzmiały tak, jakby stał obok niej, choć po prawdzie były jedynie odległym wspomnieniem przywołanym przez umysł. – Złap za przegub, proszę – poinstruowała, zdobywając się na subtelne uniesienie lewego kącika ust i skrzyżowanie spojrzeń. Teraz nie było już odwrotu. Postanowiła więc przekierować swą uwagę od potencjalnej tkliwości, skupiając się na czymś zgoła innym – Jeśli jeszcze jeden raz któreś z was spróbuje mnie tak zwodzić, to inaczej sobie porozmawiamy i niech was wtedy Merlin w opiece trzyma, bo nie ręczę za siebie – skwitowała, gdy miała pewność, że również Sykes słyszy jej słowa, a spojrzenie, które obojgu posyłała, wcale nie przypominało zwyczajowo nachmurzonej, stalowoniebieskiej głębi, raczej wyrazisty lęk podszyty złością. – I żadnych więcej tańców – przewróciła oczami, jakby upominała siebie samą; zaraz wyrzucając obie ręce w powietrze, chcąc wysłać towarzyszącą jej dwójkę przodem. Najwyraźniej dziś nie zamierzała pozwolić sobie na to, by ponownie stracić ich z oczu na dłużej niż krótki, kontrolowany moment.
Rozejrzała się wokół, po ścianach żywopłotu, kierując zaraz wzrok ku górze, na księżyc, który znów powrócił na swoje miejsce. Odetchnęła z niemałą ulgą, odnajdując ponownie znany rytm własnego serca, a po odczuwanym niepokoju niemal nie było już śladu. Ruszyła nowo otwartym przejściem, jeżąc się na samą myśl o kolejnej zagadce. Król wyraźnie wspominał o mieczu, nazywając go Graalem, teraz wszystko nabierało sensu, choć wciąż szukali wiatru w polu. Spodziewała się, że ta historia miała drugie dno, że te myśli, które ogarnęły ją wcześniej, miały znacznie więcej powiązań z prawdziwymi utrapieniami władcy. Nikt mu nie pomógł, nikt tak naprawdę nie chciał w niego wierzyć, co sprawiło, że stał się owcą pośród lwów; wyjątkowo paskudny los.
Z każdym krokiem flora zdawała się słabsza, jakby umierała na oczach wszystkich zgromadzonych. Co jakiś czas strząsała z siebie przesuszone liście, które osiadały na jej ramionach, a pewnie i włosach. Złapała różdżkę w dłoń, obracając ją w palcach dla lepszego skupienia myśli. Objęła wreszcie wzrokiem sylwetkę kobiety z wyciągniętym w stronę nieba pucharem. Wszystko wokół było martwe – ziemia wypaczona, drzewa wyschnięte, nawet powietrze pachniało tu inaczej, jedynie kruki grzmiały ponuro. Susza? Coś się tu nie zgadzało, zbyt bardzo przypominało jej o królu, jakby cała choroba tego człowieka znalazła ujście właśnie tutaj. Podążyła wzrokiem za dwiema kobietami (Celine, Neala), które najwyraźniej chciały przywrócić życie roślinom oplatającym niegdyś głowę kobiety, choć teraz pozostała po nich jedynie ciernista, martwa powłoka. Zauważyła blisko nich Hectora, który ewidentnie widział w tym posągu coś więcej niż zwykłą rzeźbę i choć docierały do niej jego słowa, to była sceptycznie nastawiona wobec wysuniętej teorii, bo jeśli okazałaby się prawdą, to dość przerażającą.
Przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę, już mając się odwrócić i coś powiedzieć, ale wtedy właśnie dostrzegła niewielkie zwierzę, które akurat opuściło podziemną kryjówkę, skutecznie zwracając na siebie uwagę czarownicy.
- To stworzenie coś miało, jakąś… fiolkę? Coś mi zdecydowanie mignęło – powiedziała ni to do siebie, ni to do Addy i Everetta. Bez zastanowienia odpięła z koszuli błyszczącą się broszę po babce i wolnym krokiem podeszła do - jak jej się wydawało - niuchacza, kucając na bezpieczną odległość. Cmoknęła w jego kierunku, chcąc zobaczyć ewentualną reakcję; zmarszczyła brwi, wyciągając dłoń z błyskotką w jego stronę, choć obecnie palce mocno zaciskała na przedmiocie, gdyby ów jegomość okazał się być złodziejskim typem, zupełnie jak jej Rufus. Musiała sprawdzić, czy ta gra jest warta świeczki i stracenia cennej pamiątki na rzecz niewiadomej nagrody, choć była gotowa to zrobić, gdyby ten się zdecydował.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wtem zachwiało posadą, wiatr powiał mocniej, zabierając ze sobą całą scenerię – tron, stoły, parkiet, kobiety, które przed chwilą jeszcze wachlowały Adę, a które sama jeszcze przed momentem przepychała ramieniem. Prysło, tak po prostu, z całą gwałtownością, jakby nigdy się nie wydarzyło. Dotarła do przyjaciółki, upadając koło niej na kolana. Obejrzała ją bacznym okiem, choć nigdzie nie widziała śladu ran, czy jakiegokolwiek uszczerbku – ale co ona tam mogła wiedzieć, ludzkie ciało różniło się od zwierzęcego. Niemniej nie czuła zapachu krwi, który drażniłby jej nos i wtedy zrozumiała, że to wszystko było farsą. - Adriano Tonks, na litość Merlina, przysięgam, że jakbyś umarła, to bym cię zabiła – spojrzała na nią z wyrzutem, choć wypowiedziane słowa podpowiadały, że wcale nie gniewa się aż tak bardzo, a to, co czuła, przypominało raczej ulgę po lęku, który wcześniej wypełnił ją bezkreśnie. Pokręciła głową, odwracając się zaraz przez ramię; wzrokiem szukając Everetta, chcąc mu przekazać, że nic się nie stało, a to najwyraźniej była po prostu gra pod publikę. Prędko przyszło jej trafić na znajome spojrzenie, które przytrzymała kilka chwil dłużej, jakby witała się z dziwnym ściskiem w okolicy mostka, próbując mu zaraz dopisać znaczenie. Król zaraz znów pojawił się w jej umyśle, wywołując wzdrygnięcie, odwracając uwagę. Zmarszczyła brwi, nabierając powietrza w płuca, przeskakując spojrzeniem na Addę. – Na reprymendy przyjdzie jeszcze czas, a teraz podnieśmy się, zanim stwierdzi, że klęczę nad trupem – mruknęła melodyjnie, dźwigając się z kolan; nie musiała mówić o kogo jej chodzi, w tej kwestii z pewnością rozumiały się bez słów. Chciała zaoferować przyjaciółce dłoń, pomóc jej się podnieść, ale w pierwszej chwili jedynie zacisnęła mocniej usta, bo choć wilkołacze zmysły zostały wyciszone, to jej prywatne traumy z czasów ataku nie zniknęły; pragnęła uśpić obrazy pełne kłów i pazurów, które przewijały się przed oczami za każdym dotykiem. Przełknęła ślinę, ostatecznie jednak wyciągając dłoń w kierunku czarownicy. Musiała się przemóc, walczyć z własnymi demonami, ale robić to mogła jedynie na własnych zasadach i we własnym tempie. Małe kroki, Evelyn, to one sprawią, że ostatecznie zajdziesz dalej od innych, a i widoki będziesz mieć lepsze, słowa ojca wybrzmiały tak, jakby stał obok niej, choć po prawdzie były jedynie odległym wspomnieniem przywołanym przez umysł. – Złap za przegub, proszę – poinstruowała, zdobywając się na subtelne uniesienie lewego kącika ust i skrzyżowanie spojrzeń. Teraz nie było już odwrotu. Postanowiła więc przekierować swą uwagę od potencjalnej tkliwości, skupiając się na czymś zgoła innym – Jeśli jeszcze jeden raz któreś z was spróbuje mnie tak zwodzić, to inaczej sobie porozmawiamy i niech was wtedy Merlin w opiece trzyma, bo nie ręczę za siebie – skwitowała, gdy miała pewność, że również Sykes słyszy jej słowa, a spojrzenie, które obojgu posyłała, wcale nie przypominało zwyczajowo nachmurzonej, stalowoniebieskiej głębi, raczej wyrazisty lęk podszyty złością. – I żadnych więcej tańców – przewróciła oczami, jakby upominała siebie samą; zaraz wyrzucając obie ręce w powietrze, chcąc wysłać towarzyszącą jej dwójkę przodem. Najwyraźniej dziś nie zamierzała pozwolić sobie na to, by ponownie stracić ich z oczu na dłużej niż krótki, kontrolowany moment.
Rozejrzała się wokół, po ścianach żywopłotu, kierując zaraz wzrok ku górze, na księżyc, który znów powrócił na swoje miejsce. Odetchnęła z niemałą ulgą, odnajdując ponownie znany rytm własnego serca, a po odczuwanym niepokoju niemal nie było już śladu. Ruszyła nowo otwartym przejściem, jeżąc się na samą myśl o kolejnej zagadce. Król wyraźnie wspominał o mieczu, nazywając go Graalem, teraz wszystko nabierało sensu, choć wciąż szukali wiatru w polu. Spodziewała się, że ta historia miała drugie dno, że te myśli, które ogarnęły ją wcześniej, miały znacznie więcej powiązań z prawdziwymi utrapieniami władcy. Nikt mu nie pomógł, nikt tak naprawdę nie chciał w niego wierzyć, co sprawiło, że stał się owcą pośród lwów; wyjątkowo paskudny los.
Z każdym krokiem flora zdawała się słabsza, jakby umierała na oczach wszystkich zgromadzonych. Co jakiś czas strząsała z siebie przesuszone liście, które osiadały na jej ramionach, a pewnie i włosach. Złapała różdżkę w dłoń, obracając ją w palcach dla lepszego skupienia myśli. Objęła wreszcie wzrokiem sylwetkę kobiety z wyciągniętym w stronę nieba pucharem. Wszystko wokół było martwe – ziemia wypaczona, drzewa wyschnięte, nawet powietrze pachniało tu inaczej, jedynie kruki grzmiały ponuro. Susza? Coś się tu nie zgadzało, zbyt bardzo przypominało jej o królu, jakby cała choroba tego człowieka znalazła ujście właśnie tutaj. Podążyła wzrokiem za dwiema kobietami (Celine, Neala), które najwyraźniej chciały przywrócić życie roślinom oplatającym niegdyś głowę kobiety, choć teraz pozostała po nich jedynie ciernista, martwa powłoka. Zauważyła blisko nich Hectora, który ewidentnie widział w tym posągu coś więcej niż zwykłą rzeźbę i choć docierały do niej jego słowa, to była sceptycznie nastawiona wobec wysuniętej teorii, bo jeśli okazałaby się prawdą, to dość przerażającą.
Przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę, już mając się odwrócić i coś powiedzieć, ale wtedy właśnie dostrzegła niewielkie zwierzę, które akurat opuściło podziemną kryjówkę, skutecznie zwracając na siebie uwagę czarownicy.
- To stworzenie coś miało, jakąś… fiolkę? Coś mi zdecydowanie mignęło – powiedziała ni to do siebie, ni to do Addy i Everetta. Bez zastanowienia odpięła z koszuli błyszczącą się broszę po babce i wolnym krokiem podeszła do - jak jej się wydawało - niuchacza, kucając na bezpieczną odległość. Cmoknęła w jego kierunku, chcąc zobaczyć ewentualną reakcję; zmarszczyła brwi, wyciągając dłoń z błyskotką w jego stronę, choć obecnie palce mocno zaciskała na przedmiocie, gdyby ów jegomość okazał się być złodziejskim typem, zupełnie jak jej Rufus. Musiała sprawdzić, czy ta gra jest warta świeczki i stracenia cennej pamiątki na rzecz niewiadomej nagrody, choć była gotowa to zrobić, gdyby ten się zdecydował.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 04.07.23 21:01, w całości zmieniany 6 razy
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Neutralni
Szło o kłamstwo, które odbiło się echem w trzewiach. Słowa Hectora wzbudziły coś na kszałt niepewności, która za to niosła dalsze konsekwencje w mimice. Brew zadrżała, nieznacznie ale jednak, a usta wygięły się w na wpół zmieszanym uśmiechu; niby to zawstydzenie, niby obawy o własną głowę, gdy słowa przyjaciela zmieszały się z wyrytymi na twarz uczonego podziwem.
Kurwa, co ja, do cholery jasnej trzasnej, wiem o klątwach?
Improwizacja sięgnęła zenitu, skryła obawy wewnątrz, niezmiennie wcielając się w rolę sobie przypisaną, na twarz ukazując pełne zrozumienie słowom starca. Ale, zgodzić się nie mogła, a podłapawszy potencjał dysputy w istocie filozoficznej, niżli opartej na faktach o klątwach - co mu strzeliło do głowy?!!! - których nie znała w ogóle, a jeśli cokolwiek wiedziała, że istnieją. Nawet, jeśli mądrzy tego świata powtarzają, że wiedza o istnieniu danej dziedziny nauki to już połowa sukcesu, to w tym przypadku przewidywała sobie marny triumf. Nie mniej trwała w tym, uśmiechając się łagodnie, wsłuchując i łapiąc za słówka, które odciągały ją od kłamstwa. Platon byłby dumny; syn filozofii opartej o równanie dobra też zwykł prowadzić takie rozmowy o niczym, zdecydowanie jednak nie rozmawiał o klątwach. Nawet on, Hectorze!
- Igranie z odwróconymi znaczeniami... - Zaczęła, czymkolwiek są te cholerne odwrócone znaczenia klątw, musiała zacząć mówić, bo go nie zaniepokoić. By jednak wyglądać na prawdziwą, uwiesiła otrzymany kieliszek pomiędzy środkowym palcem a kciukiem, lekko kołysząc go z pustym spojrzeniem odszukującym rysujące się przy niej akty.
- Nade kunszt wykonania, wymagają odwagi. - Tak brzmią, jak Merlina kocham, tak brzmią. - A mi, niekiedy tej odwagi brakuje. Teoretyzowanie pozostawiam więc praktykom, bo oni jedyni mają bazę i podłoże moralne. - Do klątw chyba w ogóle trzeba mieć silną psychikę, tak jej się przynajmniej wydawało, ale żeby zabrzmiała mądrzej, to zamruczała łagodnie na koniec wypowiedzi, pozwalając sobie spokojnie upić łyk wina.
- Pożytek, w istocie, winien się nieść morałem, a zakłamana historia takiegoż nie niesie. - Odparła jednak po pewnej chwili, gdy wtem oburzenie jej przyjaciela rozlało dziwą czarę niepewności. Najchętniej odpaliłaby teraz papierosa na uspokojenie, ale odkąd od ciąży rzuciła palenie, unika tego jak ognia. Tytoń ciężko dostać, ponoć.
- Okrutne jest noszenie niektórych ciężarów. - Dodała, zaczesując kosmyk włosów za ucho, absolutnie przekonana, że wypowiedź Hectora odbije jej się czkawką. Piła i jadła więc dalej, poznając brak jakiejkolwiek zadowalającej faktury. Smak, a właściwie jego brak na kształt gryzionej za dzieciaka kartki papieru mdlił. Rozsypująca się po podniebieniu suchość błagała o łyk wina, to jednak - poza stosunkowym chłodem - koiło smakiem wody, jeśli w ogóle, bo wszakże czysta woda miewa więcej smaku. Głos, który wydobył ją z głębokiego niezadowolenia, spotęgował jednak uczucie lęku. Kieliszek wypadł z rąk, a palce dobył do ust i resztek wilgotności. Nim zdołałaby jakkolwiek zareagować, spojrzała ze swojego rodzaju wyrzutem na podstarzałe spojrzenie uczonego, gdy podniesione tony skupiły jej uwagę, kończąc wszystko, co ledwie się zaczęło. Ostatni moment, ledwie chwila, zarysowały na jej twarzy coś w rodzaju obaw, które wylęgły się w rozchylonym grymasie ust.
Znów szli, jedni za drugą, a spojrzenie odnalazło znajome twarze. Upewniszy się, że Everett idzie, nie spojrzała na niego ponownie, dalej wypełniając trzewia posmakiem wstydu. Odnalazła jednak znajomą sylwetki oddalonych od siebie Evelyn i Theo, których wcześniej nie ujrzała, teraz wykonując kilka kroków w biegu, aby się do nich zbliżyć. Labirynt rozszerzył się jednak, a spojrzenie oplotło wszystko wokół, odnajdując najpierw kobietę, później miotłę, a później dopiero czmychające wokół zjawiska, których określić już absolutnie nie potrafiła. Nie mniej pierwszą decyzją, jaką zdołała podjąć, było dotknięcie Theo po ramieniu, w geście zwrócenia na siebie uwagi, by bezceremonialnie wskazać mu głową miotłę.
- Coś na jej temat wiesz? - Kto będzie wiedział lepiej, niż Ty. I wtedy, ponownie wróciła do swojego prywatnego Brutusa, oglądając sylwetkę kobiety, ale też rozglądając się wokół. Zmarszczone brwi podsumowywały kolejno, dalej tkwiącą niepewność, gdy nachylając się przy niej dotknęła ziemi. Opuszki palców przesunęły się po trawie, następnie delikatnie przechodząc do sylwetki Pani Jeziora, z której zdjęła jedną, przesuszoną gałązkę, by przejrzeć się jej bardziej, odnajdując podstawowe informacje o roślinie czy chociażby powodzie takiego stanu.
Próbuję zauważyć coś wyjątkowego w roślinności tegoż ''posągu'' i przebywam obok niej i Hectora.
Kurwa, co ja, do cholery jasnej trzasnej, wiem o klątwach?
Improwizacja sięgnęła zenitu, skryła obawy wewnątrz, niezmiennie wcielając się w rolę sobie przypisaną, na twarz ukazując pełne zrozumienie słowom starca. Ale, zgodzić się nie mogła, a podłapawszy potencjał dysputy w istocie filozoficznej, niżli opartej na faktach o klątwach - co mu strzeliło do głowy?!!! - których nie znała w ogóle, a jeśli cokolwiek wiedziała, że istnieją. Nawet, jeśli mądrzy tego świata powtarzają, że wiedza o istnieniu danej dziedziny nauki to już połowa sukcesu, to w tym przypadku przewidywała sobie marny triumf. Nie mniej trwała w tym, uśmiechając się łagodnie, wsłuchując i łapiąc za słówka, które odciągały ją od kłamstwa. Platon byłby dumny; syn filozofii opartej o równanie dobra też zwykł prowadzić takie rozmowy o niczym, zdecydowanie jednak nie rozmawiał o klątwach. Nawet on, Hectorze!
- Igranie z odwróconymi znaczeniami... - Zaczęła, czymkolwiek są te cholerne odwrócone znaczenia klątw, musiała zacząć mówić, bo go nie zaniepokoić. By jednak wyglądać na prawdziwą, uwiesiła otrzymany kieliszek pomiędzy środkowym palcem a kciukiem, lekko kołysząc go z pustym spojrzeniem odszukującym rysujące się przy niej akty.
- Nade kunszt wykonania, wymagają odwagi. - Tak brzmią, jak Merlina kocham, tak brzmią. - A mi, niekiedy tej odwagi brakuje. Teoretyzowanie pozostawiam więc praktykom, bo oni jedyni mają bazę i podłoże moralne. - Do klątw chyba w ogóle trzeba mieć silną psychikę, tak jej się przynajmniej wydawało, ale żeby zabrzmiała mądrzej, to zamruczała łagodnie na koniec wypowiedzi, pozwalając sobie spokojnie upić łyk wina.
- Pożytek, w istocie, winien się nieść morałem, a zakłamana historia takiegoż nie niesie. - Odparła jednak po pewnej chwili, gdy wtem oburzenie jej przyjaciela rozlało dziwą czarę niepewności. Najchętniej odpaliłaby teraz papierosa na uspokojenie, ale odkąd od ciąży rzuciła palenie, unika tego jak ognia. Tytoń ciężko dostać, ponoć.
- Okrutne jest noszenie niektórych ciężarów. - Dodała, zaczesując kosmyk włosów za ucho, absolutnie przekonana, że wypowiedź Hectora odbije jej się czkawką. Piła i jadła więc dalej, poznając brak jakiejkolwiek zadowalającej faktury. Smak, a właściwie jego brak na kształt gryzionej za dzieciaka kartki papieru mdlił. Rozsypująca się po podniebieniu suchość błagała o łyk wina, to jednak - poza stosunkowym chłodem - koiło smakiem wody, jeśli w ogóle, bo wszakże czysta woda miewa więcej smaku. Głos, który wydobył ją z głębokiego niezadowolenia, spotęgował jednak uczucie lęku. Kieliszek wypadł z rąk, a palce dobył do ust i resztek wilgotności. Nim zdołałaby jakkolwiek zareagować, spojrzała ze swojego rodzaju wyrzutem na podstarzałe spojrzenie uczonego, gdy podniesione tony skupiły jej uwagę, kończąc wszystko, co ledwie się zaczęło. Ostatni moment, ledwie chwila, zarysowały na jej twarzy coś w rodzaju obaw, które wylęgły się w rozchylonym grymasie ust.
Znów szli, jedni za drugą, a spojrzenie odnalazło znajome twarze. Upewniszy się, że Everett idzie, nie spojrzała na niego ponownie, dalej wypełniając trzewia posmakiem wstydu. Odnalazła jednak znajomą sylwetki oddalonych od siebie Evelyn i Theo, których wcześniej nie ujrzała, teraz wykonując kilka kroków w biegu, aby się do nich zbliżyć. Labirynt rozszerzył się jednak, a spojrzenie oplotło wszystko wokół, odnajdując najpierw kobietę, później miotłę, a później dopiero czmychające wokół zjawiska, których określić już absolutnie nie potrafiła. Nie mniej pierwszą decyzją, jaką zdołała podjąć, było dotknięcie Theo po ramieniu, w geście zwrócenia na siebie uwagi, by bezceremonialnie wskazać mu głową miotłę.
- Coś na jej temat wiesz? - Kto będzie wiedział lepiej, niż Ty. I wtedy, ponownie wróciła do swojego prywatnego Brutusa, oglądając sylwetkę kobiety, ale też rozglądając się wokół. Zmarszczone brwi podsumowywały kolejno, dalej tkwiącą niepewność, gdy nachylając się przy niej dotknęła ziemi. Opuszki palców przesunęły się po trawie, następnie delikatnie przechodząc do sylwetki Pani Jeziora, z której zdjęła jedną, przesuszoną gałązkę, by przejrzeć się jej bardziej, odnajdując podstawowe informacje o roślinie czy chociażby powodzie takiego stanu.
Próbuję zauważyć coś wyjątkowego w roślinności tegoż ''posągu'' i przebywam obok niej i Hectora.
poetry and anarchism
it’s survival of the fittest, rich against the poor. I’m not the only one who finds it hard to understand I’m not afraid of God, I am afraid of man
Hazel Wilde
Zawód : naukowczyni, botaniczka, głos propagandy podziemnego ministerstwa
Wiek : 32 lata rozczarowań
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowa
widzę wyraźnie
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
pełne rozczarowań twarze
a w oczach ból i gniew
uśpionych zdarzeń
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ledwie podniósł się ze swojego miejsca, gdy rozegrał się chaos po toaście Galahada - wielkiego rycerza, który sławą i odwagą zapisał się wśród legend. Teraz grał jednak zupełnie inną rolę, bowiem to za pomocą jego dłoni ostrze przebiło pierś starca. Nie zatańczyło na ustach Roratio, ale nigdy nie uformowało się w głoskę, zostając za zaciśniętymi wargami. Mięśnie zerwały się w bezradnej próbie obrony Króla, ale wyglądało jakby to jakby mieli wpływ na powstrzymanie śmierci króla. Mimo to zmroziło go poczucie bezradności. Jak wtedy, gdy cieniste mary wyszły z ukrycia atakując ich podczas próby odbicia z rąk szmalcowników niewinnych, a on w swojej nieroztropności wyłączył się z walki i mógł jedynie patrzeć.
To tylko legenda, przypomniał sobie przełykając ślinę. W myślach odtwarzał ostatnie słowa Króla. Odnaleźć Graala - czy to miało być celem ich dzisiejszej wędrówki przez labirynt? Nie czuł się w miejscu do oceniania Króla, chociaż chyba ze wszystkich tu zebranych był najbliżej zrozumienia odpowiedzialności za losy nie tylko swych najbliższych, ale także tych zamieszkujących rozległe tereny. Chociaż obowiązki znacznie lżejsze opadały na barki Roratio to widział jak ciężka potrafiła być korona, którą nosił Archibald. Sam czuł na karku oddech odpowiedzialności za wszystkich, którzy szukali schronienia w Dorset i tych którzy od lat pracowali na tych ziemiach. Czy osąd króla była naprawdę tak oczywisty? Tak czarno-biały? Zapłacił za wyrządzone krzywdy - pytanie jednak czy kara była adekwatna do przewin?
Ocknąwszy się z własnych przemyśleć stawiał czoła kolejnej scenerii, która rozciągnęła się przed ich oczami. Pani Jeziora? Jej postać również była znana z opowieści, które zasłyszał jako chłopiec, z którymi zapoznał się zagłębiając się w celtycką kulturę. W końcu były to opowieści jego przodków, prawda? Do dzisiaj w rudości włosów i - jak twierdził pradziadek Bren - męstwie czynów oraz zielarskiej wiedzy kryły się echa świetności celtyckich magów. Podszedł do Hectora, Celine oraz Neali, akurat słysząc wypowiedziane przez magipsychiatrę słowa. - Celtycką boginią, według niektórych podań oraz sojuszniczką samego Merlina - były to bowiem legendy, które przypadały na ten sam czas co opowieści o męstwie jego przodka. Skinął głową w geście pozdrowienia Hectorowi, bowiem nie było może czasu na uprzejmości, ale jako gość Festiwalu i przyjaciel Archibalda zasługiwał na należyty sobie szacunek - Jeżeli oczywiście wierzyć celtyckim legendom, ale jako potomek Aenghusa jestem chyba zobowiązany w nie wierzyć - rzucił jeszcze gwoli wyjaśnienia, być może bardziej kierując swoje słowa w kierunku Neali oraz Celine. Stanął z drugiej strony, jakby chciał mieć pewność, że rozedrgana całą scenerią Neala nie czuła się opuszczona. - Wszystko w porządku? Jeżeli chcesz możemy zawrócić- mówił to z przekonaniem, chociaż sam nie był do końca pewien w jaki sposób mieliby to zrobić, ale przecież nie byli zamknięci - to zaplanowana atrakcja, która miała być rozrywką, może niekoniecznie łagodną i z pewnością pchającą do refleksji, ale jednak zaplanowaną.
Naturalnie jego wzrok przyciągnęły dwie rzeczy: kiełkujące rośliny oraz wysłużona miotła. Może najtęższym umysłem zielarskim nie był, ale jakąś wiedzę posiadał - cała sceneria przerażająca swoim wyjałowieniem prosiła się aż o pobudzenie do życia. Pytani teraz w jaki sposób? To, jednak co go zastanawiało to miotła. Ta trochę nie pasowała do scenerii. Zadarł głowę do góry bo idąc logicznym w miarę tokiem myślenia, skoro była miotła to mogło być też coś co wymagało jej sprawności, żeby to zdobyć. - Ciekawe do czego miałaby służyć - zastanowił się na głos, ale nie wiedział czy kierował te słowa do najbliżej stojącej Neali, do kogoś kto znajdował się w zasięgu jego głosu, czy po prostu wyrzucał myśli na głos. - Pójdę sprawdzić, dobrze? - zagadnął, teraz już nieco trzeźwiej w stronę Weasleyówny. Zmartwiła go swoim rozedrganiem i jakoś po pełnym emocji balu u Króla oraz jego tragicznej śmierci nie chciał jej zostawiać samej.
To tylko legenda, przypomniał sobie przełykając ślinę. W myślach odtwarzał ostatnie słowa Króla. Odnaleźć Graala - czy to miało być celem ich dzisiejszej wędrówki przez labirynt? Nie czuł się w miejscu do oceniania Króla, chociaż chyba ze wszystkich tu zebranych był najbliżej zrozumienia odpowiedzialności za losy nie tylko swych najbliższych, ale także tych zamieszkujących rozległe tereny. Chociaż obowiązki znacznie lżejsze opadały na barki Roratio to widział jak ciężka potrafiła być korona, którą nosił Archibald. Sam czuł na karku oddech odpowiedzialności za wszystkich, którzy szukali schronienia w Dorset i tych którzy od lat pracowali na tych ziemiach. Czy osąd króla była naprawdę tak oczywisty? Tak czarno-biały? Zapłacił za wyrządzone krzywdy - pytanie jednak czy kara była adekwatna do przewin?
Ocknąwszy się z własnych przemyśleć stawiał czoła kolejnej scenerii, która rozciągnęła się przed ich oczami. Pani Jeziora? Jej postać również była znana z opowieści, które zasłyszał jako chłopiec, z którymi zapoznał się zagłębiając się w celtycką kulturę. W końcu były to opowieści jego przodków, prawda? Do dzisiaj w rudości włosów i - jak twierdził pradziadek Bren - męstwie czynów oraz zielarskiej wiedzy kryły się echa świetności celtyckich magów. Podszedł do Hectora, Celine oraz Neali, akurat słysząc wypowiedziane przez magipsychiatrę słowa. - Celtycką boginią, według niektórych podań oraz sojuszniczką samego Merlina - były to bowiem legendy, które przypadały na ten sam czas co opowieści o męstwie jego przodka. Skinął głową w geście pozdrowienia Hectorowi, bowiem nie było może czasu na uprzejmości, ale jako gość Festiwalu i przyjaciel Archibalda zasługiwał na należyty sobie szacunek - Jeżeli oczywiście wierzyć celtyckim legendom, ale jako potomek Aenghusa jestem chyba zobowiązany w nie wierzyć - rzucił jeszcze gwoli wyjaśnienia, być może bardziej kierując swoje słowa w kierunku Neali oraz Celine. Stanął z drugiej strony, jakby chciał mieć pewność, że rozedrgana całą scenerią Neala nie czuła się opuszczona. - Wszystko w porządku? Jeżeli chcesz możemy zawrócić- mówił to z przekonaniem, chociaż sam nie był do końca pewien w jaki sposób mieliby to zrobić, ale przecież nie byli zamknięci - to zaplanowana atrakcja, która miała być rozrywką, może niekoniecznie łagodną i z pewnością pchającą do refleksji, ale jednak zaplanowaną.
Naturalnie jego wzrok przyciągnęły dwie rzeczy: kiełkujące rośliny oraz wysłużona miotła. Może najtęższym umysłem zielarskim nie był, ale jakąś wiedzę posiadał - cała sceneria przerażająca swoim wyjałowieniem prosiła się aż o pobudzenie do życia. Pytani teraz w jaki sposób? To, jednak co go zastanawiało to miotła. Ta trochę nie pasowała do scenerii. Zadarł głowę do góry bo idąc logicznym w miarę tokiem myślenia, skoro była miotła to mogło być też coś co wymagało jej sprawności, żeby to zdobyć. - Ciekawe do czego miałaby służyć - zastanowił się na głos, ale nie wiedział czy kierował te słowa do najbliżej stojącej Neali, do kogoś kto znajdował się w zasięgu jego głosu, czy po prostu wyrzucał myśli na głos. - Pójdę sprawdzić, dobrze? - zagadnął, teraz już nieco trzeźwiej w stronę Weasleyówny. Zmartwiła go swoim rozedrganiem i jakoś po pełnym emocji balu u Króla oraz jego tragicznej śmierci nie chciał jej zostawiać samej.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko działo się szybko, zbyt szybko, bym mógł zrozumieć sytuację w pełni, a przynajmniej nim jeszcze doszło do tragicznej kulminacji uczty.
Dopiero co wcielałem się w rolę parobka, by usłużnie zaserwować Zakutemu Łbu upatrzone przez niego rarytasy, dolewać wina nie tylko młodemu arystokracie, ale i siedzącemu tuż obok monarsze – dzięki czemu dotarły do mnie niepokojące słowa o jego rychłej śmierci i Graalu, Graalu-mieczu. Dopiero co marszczyłem brwi na widok rycerskiego ostrza, na którym widniała znajoma runa i samemu wahałem się nad uszczknięciem z tacy choćby kawałka mięsa. Nim jednak zdołałbym odpowiedzieć na wezwanie Hectora – czy bawiło go oglądanie mnie jako służącego? – zwrócić uwagę na nieśmiałe spojrzenie Marii, czy skupić na sobie uwagę Ady, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. De Verley osunęła się na kamienną podłogę, niemalże przyprawiając mnie tym o zawał, i chyba nie tylko mnie, bo kątem oka ujrzałem biegnącą ku niej Evelyn; co się stało? Czy to przez wino? Strzeliłem oczami to w jedną, to w drugą stronę, wyłowiłem z harmidru imię Hazel, nie idź w jej ślady, nie pij tego. Nie zdążyłem dopaść do mdlejącej przyjaciółki, a dzierżący miecz Galahad ryknął, wyraźnie wytrącony z równowagi, wszak sytuacja wymykała mu się spod kontroli, i gwałtownym ruchem wbił go w pierś swego króla.
Może gdybym szybciej połączył wszystkie wskazówki w jedną całość, mógłbym spróbować temu zapobiec. Dręczące mnie przeczucie okazało się jednak słuszne, doszło do rozlewu krwi, na uczcie zapanował kompletny chaos... czy tak właśnie musiało się zdarzyć? Czy była to część planu? Albo legendy, choć pamięć nie podsuwała mi żadnej podobnej historii; z drugiej strony, ostatnimi czasy więcej znałem bajek o przyjacielskich smokach i dzielnych kudłoniach niż opowieści dla doroślejszego odbiorcy. Obraz zadrżał, rozmywając się pod wpływem nieistniejącego podmuchu wiatru. Dopiero co byliśmy częścią średniowiecznej uczty, teraz zaś, ledwie mgnienie później, znów znajdowaliśmy się w skąpanym w księżycowym blasku labiryncie. Po raz kolejny dotarł do mnie ten głos, głos Króla Rybaka, przemawiający jednak z dużo większym spokojem niż niedawne wydarzenia mogłyby sugerować. A więc nie przesłyszałem się, Graal był mieczem – interesujące. I to mieczem naznaczonym runami, które przywoływały na myśl wspomnienia dawnych lat, gdy Joven opowiadał mi o swym fachu, o łamaniu klątw, a także o ich plugawej naturze. Jednak o jaką dokładnie mogło chodzić? Myśl, Everett, myśl. Na krótką chwilę poświęciłem się tym rozważaniom w pełni, próbując sięgnąć w głąb studni pamięci, lecz wtedy dotarło do mnie – znów, i to ze zdwojoną mocą – że przecież Adzie coś się stało, coś sprawiło, że opadła z sił. Jak organizatorzy mogli do tego dopuścić? Czy ta zabawa nie była bezpieczna...? I już robiłem susa w jej stronę, już byłem blisko, coraz bliżej, gdy odnalazł mnie wzrok Despenser i porozumieliśmy się bez słów. W kobiecym spojrzeniu nie odnalazłem paniki czy rozpaczy, które musiałaby przecież odczuwać, gdyby nasze obawy okazały się prawdą; jeśli już, podszyte było irytacją. To z kolei oznaczało, że Kicia – jak to lubiła się podpisywać – po prostu zrobiła nas wszystkich w konia; czasem, zwłaszcza w takich chwilach, zapominałem, jaka to była z niej zdolna kłamczucha.
Odchrząknąłem cicho, stając tuż obok, próbując zwrócić na siebie uwagę obu czarownic, a przy okazji zasugerować, że to ja mogę wziąć na siebie ciężar dotyku. – Mówisz jakbym kiedykolwiek kogoś zwodził. Jestem niewinny. Czysty jak łza. Jednak ta tutaj... – zawiesiłem głos, i choć starałem się brzmieć względnie żartobliwie, to między zgłoskami pobrzmiewała ostrzegawcza nuta; zmrużyłem ślepia i wwierciłem je w lico świeżo upieczonej pani Tonks. Czy ona naprawdę Merlina w sercu nie miała? W porządku, udało jej się zasiać ziarno chaosu, podejrzewałem, że taki miała właśnie cel, ale że przy okazji niemalże doprowadziła naszą dwójkę do załamania nerwowego, to już nie takie ważne. – Okaż litość. Jarvis niemalże został sierotą – dodałem jeszcze z wyrzutem, jednocześnie próbując się upewnić, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Nie trzeba było być najbardziej spostrzegawczym człowiekiem świata, by zdać sobie sprawę z faktu, że Evelyn nie przyjęła tego przedstawienia dobrze. Nagłe odejście bliskiej osoby zawsze było ciosem, lecz ona – straciła ich już zbyt wiele. Odczułem dziwny uścisk w gardle, zrobiłem ruch, jak gdybym chciał sięgnąć jej ramienia, a w ten sposób dodać Despenser otuchy, zawahałem się jednak, a w końcu zrezygnowałem z tego pomysłu. Wystarczy jej bliskości jak na jeden dzień; zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt ten taniec z Moorem, o którym tak uczynnie postanowiła mi przypomnieć. Kto by pomyślał, że Theo potrafi tak wywijać na parkiecie, a później jeszcze weźmie ją w ramiona... I o ile nie przejmowałem się brakiem należytego powitania ze znanymi od wielu długich lat paniami – już dawno przestały nas obchodzić takie formalności – o tyle nie chciałem urazić zjawiającego się przy nas Hectora; skinąłem mu głową, zmuszając kąciki ust, by choćby i delikatnie wzniosły się ku górze, w wyrazie niekłamanej sympatii. Gdzie Orestes, zdawałem się pytać? Jarvis na pewno chętnie spotkałby się z dawno nie widzianym kolegą. Wtedy jednak, spoglądając na magipsychiatrę, przypomniałem sobie o jego ostrzegawczym krzyku skierowanym do Hazel, jeszcze w iluzji zamkowej komnaty – to z kolei sprawiło, że zerknąłem za siebie, próbując namierzyć znajomą-nieznajomą. Przemykała akurat gdzieś obok, jednak nawet nie spojrzała w moim kierunku. To przez to, że zostawiłem ją samą z uczonymi? Że nie umiałem w mądrzejszy sposób poprzeć jej teorii dotyczącej akacji? – Jesteś cała? – zapytałem głośno, wyraźnie, mając nadzieję, że mnie usłyszy; odprowadziłem ją wzrokiem, gdy szła dalej, przed siebie, w kierunku kuśtykającego Theodore'a. I my w końcu ruszyliśmy dalej, kontynuując wędrówkę przez wąskie gardło labiryntu, a przynajmniej do chwili, w której naszym oczom ukazała się kolejna polana. Trudno byłoby nie zwrócić uwagę na dość wyraźną zmianę w wyglądzie naszego otoczenia; rośliny stały się zgniłe lub wysuszone, spomiędzy żywopłotu wystawały zdradliwe ciernie, trawa zaś przeszła w twardą, ubitą ziemię. A przed nami rysowała się sylwetka przedziwnej kobiety, niby to piaskowej, nadszarpniętej zębem czasu rzeźby, choć przecież jej włosy powiewały na wietrze. Moją uwagę przykuł kielich, który trzymała w dłoniach oraz zdobiące podłoże pęknięcia, mniej lub bardziej wyraźne rysy; rozciągały się one po placu, wszystkie sięgały jednak w jedną stronę – ku klęczącej sylwetce. – Fiolkę? – powtórzyłem po Evelyn; faktycznie, kątem oka dostrzegłem stworzonko, które przypominało niuchacza, do tego niuchacza z jakimś skarbem. – Nie daj mu się tylko obrabować... – mruknąłem jeszcze, nim przystanąłem bliżej figury i przytknąłem knykcie prawej dłoni do ust w wyrazie zadumy. – Czy ktoś rozumie, co tu się dzieje? Czy to może być ta Pani Jeziora? A jeśli tak, to czy w dłoniach ma Graal? Albo... fragment Graala. W końcu głos wspominał coś o fragmentach... – urwałem; nie kierowałem swych słów do żadnej konkretnej osoby, raczej do wszystkich, którzy chcieliby mnie wysłuchać i dołączyć do próby złożenia wszystkich wskazówek w jedną całość. – Miecz Galahada był Graalem. Na mieczu były runy. Wyglądały jak... jak... Cholera. – Przymknąłem powieki, za wszelką cenę próbując przypomnieć sobie informacje, które próbowałem przyswoić dekadę temu. Nie byłem specem od klątw, bez dwóch zdań. Runy nie były mi jednak obce, a o łamaniu plugawych czarów nasłuchałem się już w życiu swoje. – Nie sądzę, by chodziło o klątwę robactwa, to nie miałoby sensu. Ani opętania. A skoro tak, to zostaje... klątwa zapomnienia. Może zostać nałożona na osobę lub przedmiot. Tylko że przecież to też nie miałoby sensu, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, co stało się z królem... Ach. – Nagle coś do mnie dotarło. Albo po prostu wyostrzyło się w moim umyśle, rzucając na tę sprawę nieco więcej światła. Nowa perspektywa, tak? Perspektywa. Ułożenie run. – Na odwrót. Czyżby? Czyżby chodziło o klątwę zapomnienia... ale na odwrót? – Bezwiednie przeczesałem czuprynę dłonią. Chcieli wymazać go z kart historii? Monarchę i jego krwawe przewiny? Ale nawet jeśli, to co nam to dawało? Zmrużyłem oczy, próbując przyjrzeć się tajemniczej figurze, a także kamiennemu kielichowi; czy były na nim zdobienia lub znaki? Czy rozciągające się wokół niej rysy mogły nieść ze sobą jakieś znaczenie? – Wszystko jest takie... suche. I niezdrowe. Może potrzeba jej wody – rzuciłem jeszcze w kierunku stojących obok dziewcząt, Celine i tej drugiej, nie sięgnąłem jednak po różdżkę, wciąż badając rzeźbę wzrokiem.
| przepraszam za spóźnienie i za ewentualne pomyłki; jeśli się gdzieś zagalopowałam, to proszę o kuksańca + rzucam na spostrzegawczość (I), oglądam kielich i te tajemnicze pęknięcia na ziemi
Dopiero co wcielałem się w rolę parobka, by usłużnie zaserwować Zakutemu Łbu upatrzone przez niego rarytasy, dolewać wina nie tylko młodemu arystokracie, ale i siedzącemu tuż obok monarsze – dzięki czemu dotarły do mnie niepokojące słowa o jego rychłej śmierci i Graalu, Graalu-mieczu. Dopiero co marszczyłem brwi na widok rycerskiego ostrza, na którym widniała znajoma runa i samemu wahałem się nad uszczknięciem z tacy choćby kawałka mięsa. Nim jednak zdołałbym odpowiedzieć na wezwanie Hectora – czy bawiło go oglądanie mnie jako służącego? – zwrócić uwagę na nieśmiałe spojrzenie Marii, czy skupić na sobie uwagę Ady, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. De Verley osunęła się na kamienną podłogę, niemalże przyprawiając mnie tym o zawał, i chyba nie tylko mnie, bo kątem oka ujrzałem biegnącą ku niej Evelyn; co się stało? Czy to przez wino? Strzeliłem oczami to w jedną, to w drugą stronę, wyłowiłem z harmidru imię Hazel, nie idź w jej ślady, nie pij tego. Nie zdążyłem dopaść do mdlejącej przyjaciółki, a dzierżący miecz Galahad ryknął, wyraźnie wytrącony z równowagi, wszak sytuacja wymykała mu się spod kontroli, i gwałtownym ruchem wbił go w pierś swego króla.
Może gdybym szybciej połączył wszystkie wskazówki w jedną całość, mógłbym spróbować temu zapobiec. Dręczące mnie przeczucie okazało się jednak słuszne, doszło do rozlewu krwi, na uczcie zapanował kompletny chaos... czy tak właśnie musiało się zdarzyć? Czy była to część planu? Albo legendy, choć pamięć nie podsuwała mi żadnej podobnej historii; z drugiej strony, ostatnimi czasy więcej znałem bajek o przyjacielskich smokach i dzielnych kudłoniach niż opowieści dla doroślejszego odbiorcy. Obraz zadrżał, rozmywając się pod wpływem nieistniejącego podmuchu wiatru. Dopiero co byliśmy częścią średniowiecznej uczty, teraz zaś, ledwie mgnienie później, znów znajdowaliśmy się w skąpanym w księżycowym blasku labiryncie. Po raz kolejny dotarł do mnie ten głos, głos Króla Rybaka, przemawiający jednak z dużo większym spokojem niż niedawne wydarzenia mogłyby sugerować. A więc nie przesłyszałem się, Graal był mieczem – interesujące. I to mieczem naznaczonym runami, które przywoływały na myśl wspomnienia dawnych lat, gdy Joven opowiadał mi o swym fachu, o łamaniu klątw, a także o ich plugawej naturze. Jednak o jaką dokładnie mogło chodzić? Myśl, Everett, myśl. Na krótką chwilę poświęciłem się tym rozważaniom w pełni, próbując sięgnąć w głąb studni pamięci, lecz wtedy dotarło do mnie – znów, i to ze zdwojoną mocą – że przecież Adzie coś się stało, coś sprawiło, że opadła z sił. Jak organizatorzy mogli do tego dopuścić? Czy ta zabawa nie była bezpieczna...? I już robiłem susa w jej stronę, już byłem blisko, coraz bliżej, gdy odnalazł mnie wzrok Despenser i porozumieliśmy się bez słów. W kobiecym spojrzeniu nie odnalazłem paniki czy rozpaczy, które musiałaby przecież odczuwać, gdyby nasze obawy okazały się prawdą; jeśli już, podszyte było irytacją. To z kolei oznaczało, że Kicia – jak to lubiła się podpisywać – po prostu zrobiła nas wszystkich w konia; czasem, zwłaszcza w takich chwilach, zapominałem, jaka to była z niej zdolna kłamczucha.
Odchrząknąłem cicho, stając tuż obok, próbując zwrócić na siebie uwagę obu czarownic, a przy okazji zasugerować, że to ja mogę wziąć na siebie ciężar dotyku. – Mówisz jakbym kiedykolwiek kogoś zwodził. Jestem niewinny. Czysty jak łza. Jednak ta tutaj... – zawiesiłem głos, i choć starałem się brzmieć względnie żartobliwie, to między zgłoskami pobrzmiewała ostrzegawcza nuta; zmrużyłem ślepia i wwierciłem je w lico świeżo upieczonej pani Tonks. Czy ona naprawdę Merlina w sercu nie miała? W porządku, udało jej się zasiać ziarno chaosu, podejrzewałem, że taki miała właśnie cel, ale że przy okazji niemalże doprowadziła naszą dwójkę do załamania nerwowego, to już nie takie ważne. – Okaż litość. Jarvis niemalże został sierotą – dodałem jeszcze z wyrzutem, jednocześnie próbując się upewnić, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Nie trzeba było być najbardziej spostrzegawczym człowiekiem świata, by zdać sobie sprawę z faktu, że Evelyn nie przyjęła tego przedstawienia dobrze. Nagłe odejście bliskiej osoby zawsze było ciosem, lecz ona – straciła ich już zbyt wiele. Odczułem dziwny uścisk w gardle, zrobiłem ruch, jak gdybym chciał sięgnąć jej ramienia, a w ten sposób dodać Despenser otuchy, zawahałem się jednak, a w końcu zrezygnowałem z tego pomysłu. Wystarczy jej bliskości jak na jeden dzień; zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt ten taniec z Moorem, o którym tak uczynnie postanowiła mi przypomnieć. Kto by pomyślał, że Theo potrafi tak wywijać na parkiecie, a później jeszcze weźmie ją w ramiona... I o ile nie przejmowałem się brakiem należytego powitania ze znanymi od wielu długich lat paniami – już dawno przestały nas obchodzić takie formalności – o tyle nie chciałem urazić zjawiającego się przy nas Hectora; skinąłem mu głową, zmuszając kąciki ust, by choćby i delikatnie wzniosły się ku górze, w wyrazie niekłamanej sympatii. Gdzie Orestes, zdawałem się pytać? Jarvis na pewno chętnie spotkałby się z dawno nie widzianym kolegą. Wtedy jednak, spoglądając na magipsychiatrę, przypomniałem sobie o jego ostrzegawczym krzyku skierowanym do Hazel, jeszcze w iluzji zamkowej komnaty – to z kolei sprawiło, że zerknąłem za siebie, próbując namierzyć znajomą-nieznajomą. Przemykała akurat gdzieś obok, jednak nawet nie spojrzała w moim kierunku. To przez to, że zostawiłem ją samą z uczonymi? Że nie umiałem w mądrzejszy sposób poprzeć jej teorii dotyczącej akacji? – Jesteś cała? – zapytałem głośno, wyraźnie, mając nadzieję, że mnie usłyszy; odprowadziłem ją wzrokiem, gdy szła dalej, przed siebie, w kierunku kuśtykającego Theodore'a. I my w końcu ruszyliśmy dalej, kontynuując wędrówkę przez wąskie gardło labiryntu, a przynajmniej do chwili, w której naszym oczom ukazała się kolejna polana. Trudno byłoby nie zwrócić uwagę na dość wyraźną zmianę w wyglądzie naszego otoczenia; rośliny stały się zgniłe lub wysuszone, spomiędzy żywopłotu wystawały zdradliwe ciernie, trawa zaś przeszła w twardą, ubitą ziemię. A przed nami rysowała się sylwetka przedziwnej kobiety, niby to piaskowej, nadszarpniętej zębem czasu rzeźby, choć przecież jej włosy powiewały na wietrze. Moją uwagę przykuł kielich, który trzymała w dłoniach oraz zdobiące podłoże pęknięcia, mniej lub bardziej wyraźne rysy; rozciągały się one po placu, wszystkie sięgały jednak w jedną stronę – ku klęczącej sylwetce. – Fiolkę? – powtórzyłem po Evelyn; faktycznie, kątem oka dostrzegłem stworzonko, które przypominało niuchacza, do tego niuchacza z jakimś skarbem. – Nie daj mu się tylko obrabować... – mruknąłem jeszcze, nim przystanąłem bliżej figury i przytknąłem knykcie prawej dłoni do ust w wyrazie zadumy. – Czy ktoś rozumie, co tu się dzieje? Czy to może być ta Pani Jeziora? A jeśli tak, to czy w dłoniach ma Graal? Albo... fragment Graala. W końcu głos wspominał coś o fragmentach... – urwałem; nie kierowałem swych słów do żadnej konkretnej osoby, raczej do wszystkich, którzy chcieliby mnie wysłuchać i dołączyć do próby złożenia wszystkich wskazówek w jedną całość. – Miecz Galahada był Graalem. Na mieczu były runy. Wyglądały jak... jak... Cholera. – Przymknąłem powieki, za wszelką cenę próbując przypomnieć sobie informacje, które próbowałem przyswoić dekadę temu. Nie byłem specem od klątw, bez dwóch zdań. Runy nie były mi jednak obce, a o łamaniu plugawych czarów nasłuchałem się już w życiu swoje. – Nie sądzę, by chodziło o klątwę robactwa, to nie miałoby sensu. Ani opętania. A skoro tak, to zostaje... klątwa zapomnienia. Może zostać nałożona na osobę lub przedmiot. Tylko że przecież to też nie miałoby sensu, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, co stało się z królem... Ach. – Nagle coś do mnie dotarło. Albo po prostu wyostrzyło się w moim umyśle, rzucając na tę sprawę nieco więcej światła. Nowa perspektywa, tak? Perspektywa. Ułożenie run. – Na odwrót. Czyżby? Czyżby chodziło o klątwę zapomnienia... ale na odwrót? – Bezwiednie przeczesałem czuprynę dłonią. Chcieli wymazać go z kart historii? Monarchę i jego krwawe przewiny? Ale nawet jeśli, to co nam to dawało? Zmrużyłem oczy, próbując przyjrzeć się tajemniczej figurze, a także kamiennemu kielichowi; czy były na nim zdobienia lub znaki? Czy rozciągające się wokół niej rysy mogły nieść ze sobą jakieś znaczenie? – Wszystko jest takie... suche. I niezdrowe. Może potrzeba jej wody – rzuciłem jeszcze w kierunku stojących obok dziewcząt, Celine i tej drugiej, nie sięgnąłem jednak po różdżkę, wciąż badając rzeźbę wzrokiem.
| przepraszam za spóźnienie i za ewentualne pomyłki; jeśli się gdzieś zagalopowałam, to proszę o kuksańca + rzucam na spostrzegawczość (I), oglądam kielich i te tajemnicze pęknięcia na ziemi
I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Everett Sykes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Nieświadoma nadchodzącego zagrożenia, nadchodzącego końca Maria spędzała czas z sokołem, ostrożnie rozwijając pergamin i czytając jego treść. Merlinie nie brzmiało tutaj jak zawołanie, które na dobre weszło do czarodziejskiej mowy, brzmiało tak, jakby ktoś naprawdę miał mieć tak na imię. A jeżeli tak, to czy mógłby to być p r a w d z i w y Merlin? Ten z opowieści, jeden z najpotężniejszych, o ile nie najpotężniejszy czarodziej spośród wszystkich czarodziejów stąpających kiedykolwiek po ziemi?
Nim poczęła rozglądać się w zachwycie za kimś, kto mógł Merlina przypominać, a zatem musiał być w mniemaniu Marii starszym mężczyzną z brodą, podobnie jak przedstawiano go na kartach z Czekoladowych Żab, ostrożnie ułożyła łodyżki wijołapki na swej dłoni, nie zaciskając jej, pozostawiając ją otwartą, wnętrzem do góry. Zastanawiała się jednocześnie, kto mógłby kryć się pod inicjałem A. Znajomość literatury mogłaby w tym jej pomóc, to prawda, ale czytane za młodu legendy arturiańskie przywodziły jej na myśl wyłącznie tytułowego bohatera Artura. Prąd adrenaliny przeszedł przez ciało dziewczęcia, przypominającego sobie, że przecież byli wewnątrz historii, wewnątrz baśni. Otworzyła szerzej oczy, podekscytowana, w końcu wijołapka mogła pomóc na uzdrowienie wyjałowionej złymi uczynkami Króla Rybaka ziemi.
Może jeszcze nie wszystko było stracone?
Entuzjazm nie trwał jednak długo. Nieznajoma wydawała się opadać z sił, kilkoro ludzi znalazło się tuż obok udzielając jej pomocy. Celine próbowała pochwycić rycerza do tańca, ale ten zareagował w sposób, którego Maria nie mogła się spodziewać. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby, gdy ten wydał z siebie bojowy niemal okrzyk, a gdy je otworzyła, z wciąż bijącym prędko sercem...
Nie było nic.
Były tylko słowa, bo na początku zawsze było słowo.
Słuchała więc Króla Rybaka z gorzkim poczuciem rozczarowania. Chyba byłoby jej łatwiej, gdyby wciąż mogła skupić wzrok na jego słabej sylwetce, gdyby istniał przynajmniej w połowie materialnie, w formie iluzji, nie zaś jako sam głos. Zauważyła jednak, że zmieniło się jego podejście. Że z serca powoli — może dzięki ich pomocy — uciekało zło, które doprowadziło ich do tego tragicznego momentu w historii. Może ta serdeczność, którą mu okazali, może to ona wlała choć kroplę dobra, która poczęła zmiękczać zatwardziałe serce despoty.
Wzniosła więc smutne oczy do nieba, koncentrując wzrok na księżycu, w zastępstwie królewskiej obecności. Westchnęła ciężko, choć cicho, gdy Król opowiadał o ciosie. Graal w legendach był kielichem, nie mieczem, ale i tak ufała słowom przemawiającego monarchy, wszak był zamknięty w tej historii od dziesięcioleci.
Mieli kolejne zadanie, jeszcze trudniejsze od poprzedniego. Jeżeli Graal został rozłupany na kawałki, odnalezienie go w jedną noc graniczyło z cudem. Ale Pani Jeziora była przecież właścicielką Excalibura, to ona darowała ów miecz Arturowi, a jeżeli będą mogli poprosić ją o pomoc...!
Szła więc dalej, odrobinkę za grupą, z coraz szybciej bijącym z żalu i strachu sercem oglądając zmieniający się krajobraz. Czy tak czuli się poddani Króla Rybaka? Nie, im było jeszcze gorzej, gdy nie mieli co włożyć do garnków, bo ziemia nie dawała plonów.
Mięsiste liście wijołapki wciąż pozostały na jej dłoni, dając jakiś specyficzny rodzaj nadziei. Komfortu, który przychodził wtedy, gdy w nieznanej scenerii odnajdywało się coś znajomego. Dlatego chyba, w pierwszym momencie gdy zauważyła próby przepędzenia kruków, znalazła w sobie trochę odwagi, by wygłosić sprzeciw.
— Nie przepędzajcie ich — zwróciła się do Celine i Hectora, choć głos miała naturalnie cichy i dość słaby. Sama jednakże pamiętała, że kruki były inteligentnym ptactwem, nie tylko w czytanych historiach. Musiały być jakimiś posłannikami, a zauważona miotła dała jej ułamek nadziei, że może oznaczało to, że ktoś z nich będzie musiał udać się z nimi w lot. A może to Pani Jeziora latała z krukami... Albo ktoś, kto ją odwiedzał.
Zatrzymała się jednak niedaleko Evelyn i Everetta, wtrącając się do ich rozmowy.
— Może to fiolka na eliksir? — spojrzała po kobiecie i mężczyźnie, zbliżając się jednak do tej pierwszej; w towarzystwie kobiet czuła się naturalnie bezpieczniej, a sama Evelyn, choć Maria nie wiedziała jeszcze o tym, jak potrafi być szorstka w obejściu, wzbudziła jej zaufanie i sprawiała wrażenie, jakby mogła ją obronić, gdyby nadeszła taka konieczność. — Sokół na uczcie przyniósł wiadomość od jakiegoś lub jakiejś "A", adresowaną do Merlina. Mówił o eliksirze, który mógł pomóc użyźnić ziemię, do którego potrzebna była ta wijołapka — mówiła dalej, na tyle głośno, by każdy, kto tylko chciał, mógł ją usłyszeć. Na dowód wzniosła nieco ku górze dłoń z prezentowaną rośliną, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych. — Jeżeli można byłoby zrobić z niej eliksir, który użyźniłby tę ziemię... Może obudziłby też Panią Jeziora? — zaproponowała, czując, że policzki zaczynają pokrywać się rumieńcem wstydu. Gdyby zgodnie z oczekiwaniami pani Cassandry znała się na alchemii choć trochę, może udałoby się jej skojarzyć, do jakiego eliksiru potrzebna jest wijołapka, może udałoby się jej samej go uwarzyć. Ale teraz musiała prosić o pomoc. — Czy... czy ktoś potrafi tutaj warzyć eliksiry? Merlin... Merlin chyba nam tutaj nie pomoże... — westchnęła wreszcie, przenosząc uważny wzrok na kielich. Może nie mieli dostępu do kociołka, ale dla kogoś, kto zupełnie nie wiedział z czym je się alchemię, taki kielich mógł wydawać się dobrym zastępstwem. Przynajmniej na jakiś czas.
| dziękuję MG za usprawiedliwienie nieobecności!!! I rzucam na spostrzegawczość (I), też przyglądam się kielichowi
Nim poczęła rozglądać się w zachwycie za kimś, kto mógł Merlina przypominać, a zatem musiał być w mniemaniu Marii starszym mężczyzną z brodą, podobnie jak przedstawiano go na kartach z Czekoladowych Żab, ostrożnie ułożyła łodyżki wijołapki na swej dłoni, nie zaciskając jej, pozostawiając ją otwartą, wnętrzem do góry. Zastanawiała się jednocześnie, kto mógłby kryć się pod inicjałem A. Znajomość literatury mogłaby w tym jej pomóc, to prawda, ale czytane za młodu legendy arturiańskie przywodziły jej na myśl wyłącznie tytułowego bohatera Artura. Prąd adrenaliny przeszedł przez ciało dziewczęcia, przypominającego sobie, że przecież byli wewnątrz historii, wewnątrz baśni. Otworzyła szerzej oczy, podekscytowana, w końcu wijołapka mogła pomóc na uzdrowienie wyjałowionej złymi uczynkami Króla Rybaka ziemi.
Może jeszcze nie wszystko było stracone?
Entuzjazm nie trwał jednak długo. Nieznajoma wydawała się opadać z sił, kilkoro ludzi znalazło się tuż obok udzielając jej pomocy. Celine próbowała pochwycić rycerza do tańca, ale ten zareagował w sposób, którego Maria nie mogła się spodziewać. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby, gdy ten wydał z siebie bojowy niemal okrzyk, a gdy je otworzyła, z wciąż bijącym prędko sercem...
Nie było nic.
Były tylko słowa, bo na początku zawsze było słowo.
Słuchała więc Króla Rybaka z gorzkim poczuciem rozczarowania. Chyba byłoby jej łatwiej, gdyby wciąż mogła skupić wzrok na jego słabej sylwetce, gdyby istniał przynajmniej w połowie materialnie, w formie iluzji, nie zaś jako sam głos. Zauważyła jednak, że zmieniło się jego podejście. Że z serca powoli — może dzięki ich pomocy — uciekało zło, które doprowadziło ich do tego tragicznego momentu w historii. Może ta serdeczność, którą mu okazali, może to ona wlała choć kroplę dobra, która poczęła zmiękczać zatwardziałe serce despoty.
Wzniosła więc smutne oczy do nieba, koncentrując wzrok na księżycu, w zastępstwie królewskiej obecności. Westchnęła ciężko, choć cicho, gdy Król opowiadał o ciosie. Graal w legendach był kielichem, nie mieczem, ale i tak ufała słowom przemawiającego monarchy, wszak był zamknięty w tej historii od dziesięcioleci.
Mieli kolejne zadanie, jeszcze trudniejsze od poprzedniego. Jeżeli Graal został rozłupany na kawałki, odnalezienie go w jedną noc graniczyło z cudem. Ale Pani Jeziora była przecież właścicielką Excalibura, to ona darowała ów miecz Arturowi, a jeżeli będą mogli poprosić ją o pomoc...!
Szła więc dalej, odrobinkę za grupą, z coraz szybciej bijącym z żalu i strachu sercem oglądając zmieniający się krajobraz. Czy tak czuli się poddani Króla Rybaka? Nie, im było jeszcze gorzej, gdy nie mieli co włożyć do garnków, bo ziemia nie dawała plonów.
Mięsiste liście wijołapki wciąż pozostały na jej dłoni, dając jakiś specyficzny rodzaj nadziei. Komfortu, który przychodził wtedy, gdy w nieznanej scenerii odnajdywało się coś znajomego. Dlatego chyba, w pierwszym momencie gdy zauważyła próby przepędzenia kruków, znalazła w sobie trochę odwagi, by wygłosić sprzeciw.
— Nie przepędzajcie ich — zwróciła się do Celine i Hectora, choć głos miała naturalnie cichy i dość słaby. Sama jednakże pamiętała, że kruki były inteligentnym ptactwem, nie tylko w czytanych historiach. Musiały być jakimiś posłannikami, a zauważona miotła dała jej ułamek nadziei, że może oznaczało to, że ktoś z nich będzie musiał udać się z nimi w lot. A może to Pani Jeziora latała z krukami... Albo ktoś, kto ją odwiedzał.
Zatrzymała się jednak niedaleko Evelyn i Everetta, wtrącając się do ich rozmowy.
— Może to fiolka na eliksir? — spojrzała po kobiecie i mężczyźnie, zbliżając się jednak do tej pierwszej; w towarzystwie kobiet czuła się naturalnie bezpieczniej, a sama Evelyn, choć Maria nie wiedziała jeszcze o tym, jak potrafi być szorstka w obejściu, wzbudziła jej zaufanie i sprawiała wrażenie, jakby mogła ją obronić, gdyby nadeszła taka konieczność. — Sokół na uczcie przyniósł wiadomość od jakiegoś lub jakiejś "A", adresowaną do Merlina. Mówił o eliksirze, który mógł pomóc użyźnić ziemię, do którego potrzebna była ta wijołapka — mówiła dalej, na tyle głośno, by każdy, kto tylko chciał, mógł ją usłyszeć. Na dowód wzniosła nieco ku górze dłoń z prezentowaną rośliną, rozglądając się po wszystkich zgromadzonych. — Jeżeli można byłoby zrobić z niej eliksir, który użyźniłby tę ziemię... Może obudziłby też Panią Jeziora? — zaproponowała, czując, że policzki zaczynają pokrywać się rumieńcem wstydu. Gdyby zgodnie z oczekiwaniami pani Cassandry znała się na alchemii choć trochę, może udałoby się jej skojarzyć, do jakiego eliksiru potrzebna jest wijołapka, może udałoby się jej samej go uwarzyć. Ale teraz musiała prosić o pomoc. — Czy... czy ktoś potrafi tutaj warzyć eliksiry? Merlin... Merlin chyba nam tutaj nie pomoże... — westchnęła wreszcie, przenosząc uważny wzrok na kielich. Może nie mieli dostępu do kociołka, ale dla kogoś, kto zupełnie nie wiedział z czym je się alchemię, taki kielich mógł wydawać się dobrym zastępstwem. Przynajmniej na jakiś czas.
| dziękuję MG za usprawiedliwienie nieobecności!!! I rzucam na spostrzegawczość (I), też przyglądam się kielichowi
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Adda zatrzepotała rzęsami i spłoniła się jak dzierlatka. Komplementy rycerza ocierały się o banał, ale nie wypadało kręcić nosem, zwłaszcza, kiedy próbowała coś dla siebie ugrać ― czy to ochronę, czy informacje, czy cokolwiek innego. Prowadziła swoją grę z wprawą i przez chwilę nawet zastanawiała się czy nie pójść o krok dalej w interakcjach, ale wtedy do głowy wpadł jej inny plan. Trochę szalony, trochę nierozsądny, a trochę ryzykowny.
Osunęła się ufnie po krześle, a kiedy wokół powstał już spodziewany chaos pozwoliła sobie na pełne zdezorientowania i zagubienie spojrzenie rzucone gdzieś w bok, w stronę króla. Wyglądało na to, że scena się uspokoiła, że mają jeszcze szansę, że…
Zachłysnęła się powietrzem, widząc jak inny rycerz przebija pierś króla mieczem. Widok śmierci nie był dla niej pierwszyzną, bardziej rozstroiło ją niepowodzenie planu i niepokój o cenne dla niej osoby. Co, jeśli teraz wszyscy rzucą się sobie do gardeł?... Zanim jednak niepokój przeszedł w poważne zmartwienie i kazał jej interweniować w inny sposób ― iluzja zakończyła swój bieg i rozwiała; poznane przed chwilą postacie rozmyły się w powietrzu, zniknął przyjemny zapach pieczystego i wina. Znów byli w labiryncie, w roku 1958, na Festiwalu Lata. A do niej już zdążyła podbiec Evelyn.
― Ryzykowałabyś wtedy starcie z panem Tonksem ― odparła lekko, unosząc się na łokciach. ― Chociaż w sumie… ― zastanowiła się i spojrzała w górę, na pociągnięte granatem niebo ― obawiam się, że w tak okropnym przypadku raczej zostałby twoim wspólnikiem i o, miałabym przerąbane nawet w zaświatach.
Troska przyjaciół mile otulała umysł i serce, a świadomość, że jej skromny fortel wywarł na nich takie wrażenie rozmyła niesmak po zaprzepaszczonym planie na opóźnienie królobójstwa. Evelyn zaoferowała jej pomoc przy wstawaniu i już-już wyciągała w jej stronę dłoń, kiedy tuż obok rozległo się chrząknięcie. Adda obejrzała się na Everetta, a cała sytuacja nagle stała się równie klarowna, co górski strumień w maju. Lewą dłonią sięgnęła po rękę Evelyn, a prawą po Everetta i podciągnęła się korzystając z ich wspólnych sił.
― Ta tutaj…? ― podłapała uprzejmie, posyłając w stronę przyjaciela jeden ze swoich bandycko uroczych uśmiechów. ― Zważ na słowa, szanowny panie, masz przed sobą prawdziwe uosobienie niewinności ― pouczyła go z rozbawieniem i puściła dłoń. Przegubu Evelyn nie oswobodziła tak od razu, zsunęła rękę o tych parę centymetrów dalej i złapała jej spojrzenie. Wiedziała o tym, jak ucieka od dotyku, jak bardzo jest on dla niej nieprzyjemny, ale wiedziała również ― ba, była tego pewna bardziej niż tego, że tu stoi ― że z tego etapu da się wyjść. Oswoiła z dotykiem Michaela, choć jeszcze w czerwcu wydawało jej się to kompletnie niemożliwe, i chciała pomóc z tym także Evelyn. Metodą małych kroczków okraszoną cierpliwością i zrozumieniem, a także okazjonalnie rzuconą bombą.
Uśmiechnęła się krótko, porozumiewawczo i cofnęła w końcu dłoń.
Kolejne słowa opowieści pchnęły ich dalej, w kolejną gardziel labiryntu. Ta zdawała się jakby obumarła, zdecydowanie opuszczona i zaniedbana. Adda podążyła w ślad za Everettem, a kiedy znaleźli się na nowej polanie, w nowej scenerii, zajęła miejsce tuż obok. Obejrzała się także przez ramię, chcąc się zorientować, czy Evelyn nigdzie nie przepadła, ale nie. Całą trójką dotarli szczęśliwie na miejsce, a jakby tego było mało, to tuż obok pojawił się także Hector. Los co chwile płatał im figla i odraczał moment spotkania w atmosferze świętego spokoju, ale kto wie, może w czasie trwania rozejmu jeszcze uda im się umówić?
― Prawie? ― mruknęła miękko, nachylając się w stronę czarodzieja. ― Ja bym powiedziała, że się nabrałeś, Hectorze, ale męska duma nie pozwala ci tego przyznać ― dodała, zniżając głos do aksamitnego szeptu i zaraz potem cofnęła się płynnie, wyprostowała plecy.
Za Beatrice i jego. Zaczesała kosmyk włosów za ucho, a widmo zimnych, błękitnych oczu mignęło jej gdzieś z boku.
― Innego dnia ― potaknęła, doskonale wiedząc o kim mowa. Wspomnienie Igora nie było jednak tak mrożące i straszne jak kiedyś. Był echem przeszłości, a tę zostawiła za sobą ledwie parę dni temu, kiedy powtórzyła za chabrową wiedźmą słowa przysięgi.
Rozejrzała się po nowej scenerii, choć zamiast skupiać się na kolejnej scenie, najpierw chciała odszukać znajome twarze, upewnić się, że także są w jednym kawałku. Pierwsza w oczy rzuciła jej się drobna sylwetka Celine stojącej przy dziwnej, zastygłej w bezruchu kobiecie i jej płomiennowłosej towarzyszki. W tamtym kierunku zaraz odszedł także Hector, a Addzie udało się namierzyć stojącego nieco dalej Theo i towarzyszącą mu Hazel. Młody panicz Prewett także się pojawił, czyli wszyscy w komplecie.
Zwróciła twarz w stronę Everetta, kiedy ten zdecydował się podzielić swoimi przemyśleniami i zmarszczyła brwi.
― Głos poprzednio opowiedział nam o uczcie, o tym, że król wyprawił ją by wybrać śmiałków zdolnych odnaleźć lekarstwo na chorobę i trafiliśmy prosto w sam środek uczty. Finał może odbiegał od naszych wyobrażeń, ale przeszliśmy dalej, do kolejnej sceny ― podsumowała trzeźwo, nawijając na palec kosmyk jasnych włosów ― teraz głos wspominał o Pani Jeziora i mieczu, przed sobą mamy kobietę z kielichem, więc to musi być ona…
Umilkła, słuchając dalszej części o klątwach. To nie była jej mocna strona, a myśli jakby same odpłynęły w stronę wspomnianej przez przyjaciół fiolki.
― Może potrzeba jej tego, co jest w tej fiolce ― mruknęła. W końcu służyły do przechowywania płynów. Jeśli tylko Evelyn udałoby się poskromić złodziejaszka, mogliby wlać ciecz do kielicha i zobaczyć co się stanie. W razie niepowodzenia zawsze mogła spróbować Balneo, choć wydawało jej się to średnio adekwatne do sytuacji.
Odeszła od grupy, spojrzeniem wodząc za pęknięciami w ziemi, usiłując dostrzec w nich coś nadzwyczajnego, a trop zaprowadził ją prosto pod rzeźbę, do Hectora, Celine i płomiennowłosej. Adda stanęła tuż obok, przyglądając się próbom ożywienia wianka, jak i temu co robi Hector. Przeciągnęła spojrzeniem po kobiecej sylwetce, zajrzała w przesłonięte mgłą oczy. No i kielich. Jeden z ważniejszych punktów tej sceny. Jemu przyjrzała się nawet wnikliwiej, sądząc, że skrócenie odległości pomoże w doszukiwaniu się ukrytych znaków.
| ja także przepraszam za spóźnienie. Oglądam sobie pęknięcia, naszą panią i kielich, spostrzegawczość II
Osunęła się ufnie po krześle, a kiedy wokół powstał już spodziewany chaos pozwoliła sobie na pełne zdezorientowania i zagubienie spojrzenie rzucone gdzieś w bok, w stronę króla. Wyglądało na to, że scena się uspokoiła, że mają jeszcze szansę, że…
Zachłysnęła się powietrzem, widząc jak inny rycerz przebija pierś króla mieczem. Widok śmierci nie był dla niej pierwszyzną, bardziej rozstroiło ją niepowodzenie planu i niepokój o cenne dla niej osoby. Co, jeśli teraz wszyscy rzucą się sobie do gardeł?... Zanim jednak niepokój przeszedł w poważne zmartwienie i kazał jej interweniować w inny sposób ― iluzja zakończyła swój bieg i rozwiała; poznane przed chwilą postacie rozmyły się w powietrzu, zniknął przyjemny zapach pieczystego i wina. Znów byli w labiryncie, w roku 1958, na Festiwalu Lata. A do niej już zdążyła podbiec Evelyn.
― Ryzykowałabyś wtedy starcie z panem Tonksem ― odparła lekko, unosząc się na łokciach. ― Chociaż w sumie… ― zastanowiła się i spojrzała w górę, na pociągnięte granatem niebo ― obawiam się, że w tak okropnym przypadku raczej zostałby twoim wspólnikiem i o, miałabym przerąbane nawet w zaświatach.
Troska przyjaciół mile otulała umysł i serce, a świadomość, że jej skromny fortel wywarł na nich takie wrażenie rozmyła niesmak po zaprzepaszczonym planie na opóźnienie królobójstwa. Evelyn zaoferowała jej pomoc przy wstawaniu i już-już wyciągała w jej stronę dłoń, kiedy tuż obok rozległo się chrząknięcie. Adda obejrzała się na Everetta, a cała sytuacja nagle stała się równie klarowna, co górski strumień w maju. Lewą dłonią sięgnęła po rękę Evelyn, a prawą po Everetta i podciągnęła się korzystając z ich wspólnych sił.
― Ta tutaj…? ― podłapała uprzejmie, posyłając w stronę przyjaciela jeden ze swoich bandycko uroczych uśmiechów. ― Zważ na słowa, szanowny panie, masz przed sobą prawdziwe uosobienie niewinności ― pouczyła go z rozbawieniem i puściła dłoń. Przegubu Evelyn nie oswobodziła tak od razu, zsunęła rękę o tych parę centymetrów dalej i złapała jej spojrzenie. Wiedziała o tym, jak ucieka od dotyku, jak bardzo jest on dla niej nieprzyjemny, ale wiedziała również ― ba, była tego pewna bardziej niż tego, że tu stoi ― że z tego etapu da się wyjść. Oswoiła z dotykiem Michaela, choć jeszcze w czerwcu wydawało jej się to kompletnie niemożliwe, i chciała pomóc z tym także Evelyn. Metodą małych kroczków okraszoną cierpliwością i zrozumieniem, a także okazjonalnie rzuconą bombą.
Uśmiechnęła się krótko, porozumiewawczo i cofnęła w końcu dłoń.
Kolejne słowa opowieści pchnęły ich dalej, w kolejną gardziel labiryntu. Ta zdawała się jakby obumarła, zdecydowanie opuszczona i zaniedbana. Adda podążyła w ślad za Everettem, a kiedy znaleźli się na nowej polanie, w nowej scenerii, zajęła miejsce tuż obok. Obejrzała się także przez ramię, chcąc się zorientować, czy Evelyn nigdzie nie przepadła, ale nie. Całą trójką dotarli szczęśliwie na miejsce, a jakby tego było mało, to tuż obok pojawił się także Hector. Los co chwile płatał im figla i odraczał moment spotkania w atmosferze świętego spokoju, ale kto wie, może w czasie trwania rozejmu jeszcze uda im się umówić?
― Prawie? ― mruknęła miękko, nachylając się w stronę czarodzieja. ― Ja bym powiedziała, że się nabrałeś, Hectorze, ale męska duma nie pozwala ci tego przyznać ― dodała, zniżając głos do aksamitnego szeptu i zaraz potem cofnęła się płynnie, wyprostowała plecy.
Za Beatrice i jego. Zaczesała kosmyk włosów za ucho, a widmo zimnych, błękitnych oczu mignęło jej gdzieś z boku.
― Innego dnia ― potaknęła, doskonale wiedząc o kim mowa. Wspomnienie Igora nie było jednak tak mrożące i straszne jak kiedyś. Był echem przeszłości, a tę zostawiła za sobą ledwie parę dni temu, kiedy powtórzyła za chabrową wiedźmą słowa przysięgi.
Rozejrzała się po nowej scenerii, choć zamiast skupiać się na kolejnej scenie, najpierw chciała odszukać znajome twarze, upewnić się, że także są w jednym kawałku. Pierwsza w oczy rzuciła jej się drobna sylwetka Celine stojącej przy dziwnej, zastygłej w bezruchu kobiecie i jej płomiennowłosej towarzyszki. W tamtym kierunku zaraz odszedł także Hector, a Addzie udało się namierzyć stojącego nieco dalej Theo i towarzyszącą mu Hazel. Młody panicz Prewett także się pojawił, czyli wszyscy w komplecie.
Zwróciła twarz w stronę Everetta, kiedy ten zdecydował się podzielić swoimi przemyśleniami i zmarszczyła brwi.
― Głos poprzednio opowiedział nam o uczcie, o tym, że król wyprawił ją by wybrać śmiałków zdolnych odnaleźć lekarstwo na chorobę i trafiliśmy prosto w sam środek uczty. Finał może odbiegał od naszych wyobrażeń, ale przeszliśmy dalej, do kolejnej sceny ― podsumowała trzeźwo, nawijając na palec kosmyk jasnych włosów ― teraz głos wspominał o Pani Jeziora i mieczu, przed sobą mamy kobietę z kielichem, więc to musi być ona…
Umilkła, słuchając dalszej części o klątwach. To nie była jej mocna strona, a myśli jakby same odpłynęły w stronę wspomnianej przez przyjaciół fiolki.
― Może potrzeba jej tego, co jest w tej fiolce ― mruknęła. W końcu służyły do przechowywania płynów. Jeśli tylko Evelyn udałoby się poskromić złodziejaszka, mogliby wlać ciecz do kielicha i zobaczyć co się stanie. W razie niepowodzenia zawsze mogła spróbować Balneo, choć wydawało jej się to średnio adekwatne do sytuacji.
Odeszła od grupy, spojrzeniem wodząc za pęknięciami w ziemi, usiłując dostrzec w nich coś nadzwyczajnego, a trop zaprowadził ją prosto pod rzeźbę, do Hectora, Celine i płomiennowłosej. Adda stanęła tuż obok, przyglądając się próbom ożywienia wianka, jak i temu co robi Hector. Przeciągnęła spojrzeniem po kobiecej sylwetce, zajrzała w przesłonięte mgłą oczy. No i kielich. Jeden z ważniejszych punktów tej sceny. Jemu przyjrzała się nawet wnikliwiej, sądząc, że skrócenie odległości pomoże w doszukiwaniu się ukrytych znaków.
| ja także przepraszam za spóźnienie. Oglądam sobie pęknięcia, naszą panią i kielich, spostrzegawczość II
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
The member 'Adriana Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Absurdalne; pomyśleć, że chciał tylko spędzić spokojny wieczór, pijąc na umór w towarzystwie Hectora i dbając o to, żeby Orestes wybawił się za wszystkie czasy. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem z tym założeniem pojawił się na samym środku średniowiecznej uczty, tańcząc z naburmuszoną panienką wśród nadętych bufonów z mieczami. Być może nieszczęścia faktycznie chodziły parami, jak zwykła mówić jego matka, i dlatego nie mógł uniknąć poznania tego całego Króla Rybaka, kulawego i bezużytecznego jak on sam. Zmarszczył dlatego brwi, słysząc słowa zatrzymanego wcześniej chłopca; śmierć króla lekarstwem..?
-Rozumiem, że on nie chodzi, ale to jeszcze chyba nie powód, żeby go od razu zabijać, co?- Parsknął w odpowiedzi, balansując gdzieś na granicy urazy i oburzenia; chłopiec jednak umknął. Theo westchnął, rozeźlony nagle silniej, niż mógłby się o to podejrzewać. Skoro tak traktowało się kaleki w tym dziwacznym świecie, właściwie pozostawał tylko jeden sposób, żeby uratować ten paskudny wieczór- dlatego przytknął kielich do ust i przechylił, szukając szybkiej pociechy w długo wyczekiwanym trunku-
-i zakrztusił się niemalże, czując nagłe szarpnięcie w okolicy nadgarstka. Posłusznie odsunął kielich od ust, rzucając mu jedne, tęskne spojrzenie; gdyby ktokolwiek inny spróbował schwytać go w taki sposób, z zaskoczenia, wybuchłby niechybnie, zapalający go lont był przecież od zawsze drastycznie krótki. Ktokolwiek inny- ale nie Hector. Zmarszczył nieco brwi w niemym pytaniu, dlaczego wydawał się taki przestraszony?, rzadko okazywał emocje aż tak otwarcie. I trzymał go mocno, naprawdę mocno. Nie przywykł do tego, ale w niezrozumiały sposób dawało mu to coś na kształt poczucia bezpieczeństwa, jak kotwica, trzymająca go mocno przy ziemi na przekór absurdalności toczącego się przed ich oczami widowiska. Zanim zdołał jednak odpowiedzieć, jeden z bufonów z mieczami zamachnął się jednak, ostatecznie pozbawiając króla życia. Skrzywił się, czując nieprzyjemny, obcy ucisk w piersi.
-Ja myślałem, że chociaż uda mi się upić - Mruknął w stronę Hectora, taksując go uważnym spojrzeniem; był cały?- Widocznie nie lubią tu kalek, nic tu po nas.
Złagodniał jednak, słysząc znajome pytanie-kod. Noga istotnie bolała go cholernie, kiedy kończył taniec z nowopoznaną partnerką; ból zelżał jednak znacząco, kiedy opuścili parkiet. Być może dziwna magia tego miejsca była dla niego znacznie łaskawszą, niż dla swojego władcy.
-W porządku- Odparł więc łagodnie. Człowiek z natury szybko przywykał do dobrych rzeczy, które go spotykały; on wciąż nieustannie doceniał jednak bezinteresowną troskę, którą Hector okazywał mu jakby mimochodem, boleśnie świadom, jak niewiele ludzi traktowało go w ten sposób. Być może nikt inny nie traktował go w ten sposób.- Tańczyłem z hydrą i przeżyłem. Szkoda, że tego nie widziałeś.
Posłusznie podążył za Hectorem w głębiny labiryntu, rzucając ostatnie spojrzenie na resztki sali balowej obróconej w proch, pył i mgłę. Nie zrozumiał i nie chciał rozumieć ostatnich słów Króla. Z podświadomie niesprawiedliwych pobudek czuł przymus stanięcia po jego stronie, wbrew logice opowieści; on też w końcu, znużony bólem, zrozpaczony własnym losem, był gotów zabić (prawie) wszystkich uzdrowicieli, którzy odwiedzali go, obiecując pomoc. Nie był jednak królem, więc (szczęśliwie?) wieszał ich tylko w swoich sennych marzeniach. Rozumiał jednak złość. Poznał smutek. Wciąż czuł gorycz. I wątpił, żeby ktokolwiek- może poza Hectorem- był w stanie współczuć królowi, tak dogłębnie, jak on.
Odprowadził wzrokiem przyjaciela kierującego się w stronę dziwnej postaci, którą spotkali pod koniec wędrówki. Zmarszczył nieco brwi, próbując oszacować, o ile zbliżanie się do niej było bezpieczne. Z odległości, w której stał, wyglądała raczej jak coś martwego, albo jak wyjątkowo nieudana i zaniedbana rzeźba. Zanim zdołał jednak dłużej się nad tym zastanowić, usłyszał zadane znajomym głosem pytanie. Hazel Wilde; jakim cudem mógł wcześniej nie dostrzec jej ładnej twarzy? Posłał jej lekki uśmiech, po czym posłusznie zbliżył się w kierunku miotły, próbując ignorować dziwne, nieprzyjemne mrowienie pod skórą. Kruki, mgła, dziwna kobieta, Pani Jeziora?; to wszystko przypominało raczej koszmar, niźli bajkę, i mógł tylko ucieszyć się gorzko, że opiekę nad Orestesem sprawowali w tym momencie dziadkowie, a nie on i Hector.
-Stara i trochę toporna, ale widziałem gorsze- Mruknął, podchodząc do miotły i wyciągając w jej stronę rękę, próbując ją przywołać. Zmarszczył lekko brwi, próbując się jej dobrze przyjrzeć w poszukiwaniu jakichkolwiek detali, które mogłyby mu coś o niej powiedzieć. Kątem ucha słyszał słowa Everetta; nie był jednak specem od klątw, ani nawet jakimkolwiek ich znawcą, więc tylko z uznaniem skinął mu głową, autentycznie zaintrygowany.
rzucam na spotrzegawczość, bo oglądam miotłę i bardzo się staram!
-Rozumiem, że on nie chodzi, ale to jeszcze chyba nie powód, żeby go od razu zabijać, co?- Parsknął w odpowiedzi, balansując gdzieś na granicy urazy i oburzenia; chłopiec jednak umknął. Theo westchnął, rozeźlony nagle silniej, niż mógłby się o to podejrzewać. Skoro tak traktowało się kaleki w tym dziwacznym świecie, właściwie pozostawał tylko jeden sposób, żeby uratować ten paskudny wieczór- dlatego przytknął kielich do ust i przechylił, szukając szybkiej pociechy w długo wyczekiwanym trunku-
-i zakrztusił się niemalże, czując nagłe szarpnięcie w okolicy nadgarstka. Posłusznie odsunął kielich od ust, rzucając mu jedne, tęskne spojrzenie; gdyby ktokolwiek inny spróbował schwytać go w taki sposób, z zaskoczenia, wybuchłby niechybnie, zapalający go lont był przecież od zawsze drastycznie krótki. Ktokolwiek inny- ale nie Hector. Zmarszczył nieco brwi w niemym pytaniu, dlaczego wydawał się taki przestraszony?, rzadko okazywał emocje aż tak otwarcie. I trzymał go mocno, naprawdę mocno. Nie przywykł do tego, ale w niezrozumiały sposób dawało mu to coś na kształt poczucia bezpieczeństwa, jak kotwica, trzymająca go mocno przy ziemi na przekór absurdalności toczącego się przed ich oczami widowiska. Zanim zdołał jednak odpowiedzieć, jeden z bufonów z mieczami zamachnął się jednak, ostatecznie pozbawiając króla życia. Skrzywił się, czując nieprzyjemny, obcy ucisk w piersi.
-Ja myślałem, że chociaż uda mi się upić - Mruknął w stronę Hectora, taksując go uważnym spojrzeniem; był cały?- Widocznie nie lubią tu kalek, nic tu po nas.
Złagodniał jednak, słysząc znajome pytanie-kod. Noga istotnie bolała go cholernie, kiedy kończył taniec z nowopoznaną partnerką; ból zelżał jednak znacząco, kiedy opuścili parkiet. Być może dziwna magia tego miejsca była dla niego znacznie łaskawszą, niż dla swojego władcy.
-W porządku- Odparł więc łagodnie. Człowiek z natury szybko przywykał do dobrych rzeczy, które go spotykały; on wciąż nieustannie doceniał jednak bezinteresowną troskę, którą Hector okazywał mu jakby mimochodem, boleśnie świadom, jak niewiele ludzi traktowało go w ten sposób. Być może nikt inny nie traktował go w ten sposób.- Tańczyłem z hydrą i przeżyłem. Szkoda, że tego nie widziałeś.
Posłusznie podążył za Hectorem w głębiny labiryntu, rzucając ostatnie spojrzenie na resztki sali balowej obróconej w proch, pył i mgłę. Nie zrozumiał i nie chciał rozumieć ostatnich słów Króla. Z podświadomie niesprawiedliwych pobudek czuł przymus stanięcia po jego stronie, wbrew logice opowieści; on też w końcu, znużony bólem, zrozpaczony własnym losem, był gotów zabić (prawie) wszystkich uzdrowicieli, którzy odwiedzali go, obiecując pomoc. Nie był jednak królem, więc (szczęśliwie?) wieszał ich tylko w swoich sennych marzeniach. Rozumiał jednak złość. Poznał smutek. Wciąż czuł gorycz. I wątpił, żeby ktokolwiek- może poza Hectorem- był w stanie współczuć królowi, tak dogłębnie, jak on.
Odprowadził wzrokiem przyjaciela kierującego się w stronę dziwnej postaci, którą spotkali pod koniec wędrówki. Zmarszczył nieco brwi, próbując oszacować, o ile zbliżanie się do niej było bezpieczne. Z odległości, w której stał, wyglądała raczej jak coś martwego, albo jak wyjątkowo nieudana i zaniedbana rzeźba. Zanim zdołał jednak dłużej się nad tym zastanowić, usłyszał zadane znajomym głosem pytanie. Hazel Wilde; jakim cudem mógł wcześniej nie dostrzec jej ładnej twarzy? Posłał jej lekki uśmiech, po czym posłusznie zbliżył się w kierunku miotły, próbując ignorować dziwne, nieprzyjemne mrowienie pod skórą. Kruki, mgła, dziwna kobieta, Pani Jeziora?; to wszystko przypominało raczej koszmar, niźli bajkę, i mógł tylko ucieszyć się gorzko, że opiekę nad Orestesem sprawowali w tym momencie dziadkowie, a nie on i Hector.
-Stara i trochę toporna, ale widziałem gorsze- Mruknął, podchodząc do miotły i wyciągając w jej stronę rękę, próbując ją przywołać. Zmarszczył lekko brwi, próbując się jej dobrze przyjrzeć w poszukiwaniu jakichkolwiek detali, które mogłyby mu coś o niej powiedzieć. Kątem ucha słyszał słowa Everetta; nie był jednak specem od klątw, ani nawet jakimkolwiek ich znawcą, więc tylko z uznaniem skinął mu głową, autentycznie zaintrygowany.
rzucam na spotrzegawczość, bo oglądam miotłę i bardzo się staram!
Theo Moore
Zawód : eks-zawodnik Jastrzębi, obecnie magikowal
Wiek : 33
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
When the heart would cease
Ours never knew peace
Ours never knew peace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Theo Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Wyjście zniknęło razem z ostatnią sceną, jakiej była świadkiem Neala, ale nic nie wskazywało na to, że zamknęło się na zawsze. Celine wypowiadała słowa pewnie, a gdy wypowiedziała ostatnie z nich, poczuła, jak na jej ramieniu opiera się dłoń - kościste palce jednak nie zacisnęły się na jej skórze, a zaledwie dotykały. Do ucha szeptał jej głos Króla, ale tym razem słyszała go tylko Celine: Dopuściłem się morderstw i skrzywdziłem ludzi więcej niż zdołałem zapamiętać. Nie śmiem przyjąć tych słów, bo nie jestem ich godzien. Nigdy nie zapomnę o krzywdzie, a ty nigdy nie przebaczaj tym, którzy tej krzywdy się dopuścili. Głos ten nie był ostry, nie był też upominający - był za to opleciony smutkiem tak głębokim i dawnym, że ciężko było w nim rozpoznać coś prócz niesionego po śmierci ogromnego ciężaru. Wrażenie dłoni na ramieniu zniknęło razem z głosem, który rozpierzchł się, gdy przegoniony z głowy kobiety kruk głośno i buntowniczo zakrakał. Zleciał jednak niedaleko, właściwie tuż obok, machając skrzydłami i ponownie kracząc, kiedy ktoś z was podchodził bliżej posągu. Ptak zgubił jedno czarne, długie pióro, kiedy się otrzepywał. Czujnie przyglądał się waszym działaniom, a gdy zauważył kwiaty, które Celine położyła na głowie posągu, wzleciał wyżej i przysiadł na jednej z gałązek tuż nad miotłą. Kwiaty ułożone w wianek, tym razem żywy dzięki magii, natychmiast przyniosły efekt - włosy kobiety ożyły podobnie, zalewając się jasnymi odcieniami błękitu, fioletu i delikatnego różu, a wiatr, wzniecony magią działania, poruszył nimi w łagodnym tańcu. Skóra kobiety, która stykała się bezpośrednio z kwiatami, oblała się błękitem i stała się żywa, ludzka. Posąg jednak nie poruszył się, a twarz pozostawała wciąż tak samo nieruchoma, ziemista, piaskowa.
Hector, gdy wypowiedział inkantację zaklęcia, poczuł, jak magia opuszcza jego ciało w naturalnej kolei rzeczy i pokazuje mu to, czego szukał - serce kobiety biło, ale wyjątkowo powoli, jakby wypuszczało z siebie ostatnie krople krwi, zanim zamilknie na zawsze; reszta organów zdawała się być ułożona tak, jak ułożona była u człowieka, ale nie zdradzała nieprawidłowości. Płuca unosiły się bardzo powoli i lekko, niemal niezauważalnie, jednak żebra poruszały się, unosiły i opadały. Dopiero teraz, gdy podszedł blisko, zauważył, że pod jej lewą piersią widniała rana - płytka, ale długa, ciągnąca się aż od pachy po pępek. Nie krwawiła, ale malutkimi drobinkami wysypywał się z niej piasek. Ciężko było stwierdzić jej genezę - wyglądała jak przecięcie noża w piasku, a przypominało te, które na ziemi widział Everett.
Evelyn poprawnie rozpoznała w stworzonku niuchacza, doskonale również identyfikując cechy gatunkowe, znane najbardziej wśród ludzi tracących błyskotki i wartościowe drobiazgi w niewyjaśnionych okolicznościach. Niuchacz natychmiast wyłapał mignięcie złota i obrócił się z zainteresowaniem w stronę Evelyn, krótką chwilę przypatrując jej się z ciekawością, by za chwilę otrzepać łapkami brzuszek z piasku i podejść troszkę bliżej, wciąż jednak oglądając uważnie to, co trzymała w dłoni, jakby oceniał wartość. Stał tak przez chwilę, aż nagle wyskoczył do przodu i chwycił za świecidełko z zamiarem szybkiego porwania go do norki, ale napotkał opór. Zdziwiony chwycił za broszkę drugą łapką i pociągnął raz, a potem drugi, ale mocniej - ta jednak nie chciała puścić. Puścił więc broszkę i z naburmuszoną miną kłapnął dziobem, odwracając łapkę w stronę Evelyn, jakby chciał jej powiedzieć: „ODDAWAJ”.
Oczy Hazel, gdy przyglądały się wysuszonym kwiatom, łodyżkom i listkom, zauważyły mnóstwo znaków na dawno istnienie tutaj roślin raczej niemagicznych, ale pewno kwitnących - były pospolite, cienkie łodygi wnyki ptasiej, kwiaty fiołków, gdzie indziej martwe szczątki chabrów i maków. Prócz martwych okazów były również kilka młodych i żywych, powoli rozpościerających płatki - kilka malutkich stokrotek i niezapominajek. Gałązka, którą ujęła w dłonie, była na pewno ususzonym fragmentem paproci. Gdy Hazel przyglądała jej się dłużej, zauważyła, że na dnie pucharu, który z tej odległości wyglądał znacznie większy i głębszy, zobaczyła wysuszone na wiór fragmenty roślin, ale ich stan nie wskazywał na możliwość zidentyfikowania.
Roratio również dostrzegł w kiełkujących roślinach stokrotki i niezapominajki, nie potrafił rozpoznać jednak żadnych fragmentów roślin, które wysuszone leżały dookoła nich. Gdy uniósł wzrok do góry, ku niebu, dostrzegł niebo usiane gwiazdami i chmury, które przepływały koło księżyca, nie zasłaniając go jednak, pozwalając, by jego światło cały czas oświetlało plac, na którym rozgrywała się scena. A miotła wyglądała na solidną, w dodatku większą niż standardowa, co wskazywało, że mogła pomieścić więcej niż jedną osobę.
Przyglądając się kielichowi, Everett na pewno dostrzegł to, co dostrzegła Hazel - kamienne naczynie było sporych rozmiarów, duże i głębokie musiało pełnić kiedyś jakąś rolę. Na jego zewnętrznej powłoce wyryte były faktycznie runy - na wprost widoczny był Eihwaz, ale dzięki wyżłobionej obok Nauthiz w obu pozycjach, odwróconej i normalnej, oraz Thurisaz, całość formuły miała zupełnie inny przekaz. Everett czuł od nich poszukiwanie balansu między życiem a śmiercią, próbę odnalezienia rozwiązania na niemoc i zapowiedź prób, wyzwań. Od górnej części kielicha dostrzegł również charakterystyczne żłobienia, które wyglądały jak korytarze, którymi wcześniej coś musiało płynąć - łukowate, niewielkie kanaliki prowadziły w dół kielicha, a tam rozdzielały się na kolejne rysy powstające w ziemi. I tam Everett również zdołał coś dostrzec. Rysy wychodzące od kielicha były otwarte, a spomiędzy pęknięć migotały drżąco drobiny, które wyraźnie wskazywały na przepływ magii w tym miejscu - to podpowiadała mu wiedza, którą posiadał. Zauważył, że rysy odchodziły z południa, kobieta również unosiła kielich na południe.
Gdy Maria uniosła dłoń ku górze, Hazel oraz Roratio mogli z łatwością rozpoznać w niej wijołapkę, a sama Hazel przyporządkować ją do eliksiru, którego była sercem. Myśli panny Multon, choć niezwerbalizowane, wydawały jej się trafne - kielich był głęboki i duży, kamienny, a mimo pęknięć, zdawał się być również szczelny.
Gdy Adriana spojrzała w oczy kobiety, coś na długą chwilę ją tam zatrzymało - mgła w tym momencie rozpierzchła się, a zamiast bladych gałek ocznych, pojawiły się ogromne, błękitne tęczówki, w którym zaczął odbijać się obraz dziejący się tuż za plecami Ady. Gdy pani Tonks oderwała wzrok i obejrzała się za siebie, ulegając zboczeniu zawodowemu, zobaczyła ten sam labirynt, ale pełen szmaragdowej zieleni i żółtych świetlików przelatujących z liścia na liść. Nagle z ciemności korytarza wyszła kobieta - dokładnie ta sama, która jeszcze chwilę temu trzymała kielich, klęcząc na suchej, jałowej ziemi - ale coś z nią było nie tak. Kulała, głośno oddychając, jedną dłonią kryjąc krwawiącą błękitem ranę na brzuchu, a drugą opierając się o liście, które w ślad za jej krokiem umierały, schły, ginęły. Sama kobieta miała więcej z błękitu, jaki pojawił się, gdy Celine włożyła na jej skroń kwiaty, ale widać było początek choroby, piasek otulający jej skórę, jakby była urzeczywistnieniem suszy. Doskonale wiedziałaś, że to Pani Jeziora.
- Nie, nie... to się tak nie skończy - upadła przed tobą i uklęknęła w niemocy dokładnie tak, jak posąg. I również tak samo ułożyła dłonie, w których pojawił się kielich - uformowany magią, najczystszą, jakiej kiedykolwiek Ada mogła uświadczyć. - Swą ostatnią wolę pokładam w tych, którzy zapragną uleczyć tę krainę i oddać jej życie, które jej zabrano. Ratując rośliny, uratujecie nas wszystkich. Niech Merlin was strzeże. - uniosła kielich ku górze i zamarła, a jej skórę pokrył piasek i pył. W tym też momencie ziemia pod twoimi stopami zaczęła się rozstępować, a spomiędzy pęknięć wypłynęły krople jasnej, lśniącej od magii wody, która zapełniła kielich aż po same brzegi. Dokładnie w tym momencie wizja się skończyła, a Ada powróciła do swoich przyjaciół, mogąc wziąć głęboki wdech. Wszyscy wokół nawet nie zauważyli twojej nagłej nieprzytomności, teleportacji do innej czasoprzestrzeni - dla ciebie trwać to musiało może i godziny, innym musiała minąć zaledwie sekunda lub dwie.
Miotła jak na zawołanie podleciała do Theo, a sam mężczyzna dostrzegł w niej solidny materiał na środek transportu i to nie dla jednej, a dla dwóch osób. Jego dłoń wyczuła mocne drewno, być może wzmocnione czymś dodatkowo - wytrzymałym lakierem? Pastą? Wiele witek być może i wypadło z ogona, ale ten wciąż doskonale się trzymał, mimo upływu czasu, jaki na pewno był wobec miotły bezlitosny.
Pięknie poproszę, żeby czynności, których się podejmujecie, były w waszych postach podkreślone.
Fragment dotyczący wizji Ady dotyczy tylko jej samej - nikt z was nie jest w stanie zobaczyć tego, co ona. Ada jednak może podzielić się szczegółami.
Miotła jest aktualnie w posiadaniu Theo.
Maria wciąż posiada wijołapkę.
Czas na odpis trwa do 09.07. Jeśli napotkacie po drodze problemy z czasem, koniecznie dajcie mi znać!
Na wszelkie pytania odpowie na pw Ted Moore (na discordzie również zapraszam!).
Hector, gdy wypowiedział inkantację zaklęcia, poczuł, jak magia opuszcza jego ciało w naturalnej kolei rzeczy i pokazuje mu to, czego szukał - serce kobiety biło, ale wyjątkowo powoli, jakby wypuszczało z siebie ostatnie krople krwi, zanim zamilknie na zawsze; reszta organów zdawała się być ułożona tak, jak ułożona była u człowieka, ale nie zdradzała nieprawidłowości. Płuca unosiły się bardzo powoli i lekko, niemal niezauważalnie, jednak żebra poruszały się, unosiły i opadały. Dopiero teraz, gdy podszedł blisko, zauważył, że pod jej lewą piersią widniała rana - płytka, ale długa, ciągnąca się aż od pachy po pępek. Nie krwawiła, ale malutkimi drobinkami wysypywał się z niej piasek. Ciężko było stwierdzić jej genezę - wyglądała jak przecięcie noża w piasku, a przypominało te, które na ziemi widział Everett.
Evelyn poprawnie rozpoznała w stworzonku niuchacza, doskonale również identyfikując cechy gatunkowe, znane najbardziej wśród ludzi tracących błyskotki i wartościowe drobiazgi w niewyjaśnionych okolicznościach. Niuchacz natychmiast wyłapał mignięcie złota i obrócił się z zainteresowaniem w stronę Evelyn, krótką chwilę przypatrując jej się z ciekawością, by za chwilę otrzepać łapkami brzuszek z piasku i podejść troszkę bliżej, wciąż jednak oglądając uważnie to, co trzymała w dłoni, jakby oceniał wartość. Stał tak przez chwilę, aż nagle wyskoczył do przodu i chwycił za świecidełko z zamiarem szybkiego porwania go do norki, ale napotkał opór. Zdziwiony chwycił za broszkę drugą łapką i pociągnął raz, a potem drugi, ale mocniej - ta jednak nie chciała puścić. Puścił więc broszkę i z naburmuszoną miną kłapnął dziobem, odwracając łapkę w stronę Evelyn, jakby chciał jej powiedzieć: „ODDAWAJ”.
Oczy Hazel, gdy przyglądały się wysuszonym kwiatom, łodyżkom i listkom, zauważyły mnóstwo znaków na dawno istnienie tutaj roślin raczej niemagicznych, ale pewno kwitnących - były pospolite, cienkie łodygi wnyki ptasiej, kwiaty fiołków, gdzie indziej martwe szczątki chabrów i maków. Prócz martwych okazów były również kilka młodych i żywych, powoli rozpościerających płatki - kilka malutkich stokrotek i niezapominajek. Gałązka, którą ujęła w dłonie, była na pewno ususzonym fragmentem paproci. Gdy Hazel przyglądała jej się dłużej, zauważyła, że na dnie pucharu, który z tej odległości wyglądał znacznie większy i głębszy, zobaczyła wysuszone na wiór fragmenty roślin, ale ich stan nie wskazywał na możliwość zidentyfikowania.
Roratio również dostrzegł w kiełkujących roślinach stokrotki i niezapominajki, nie potrafił rozpoznać jednak żadnych fragmentów roślin, które wysuszone leżały dookoła nich. Gdy uniósł wzrok do góry, ku niebu, dostrzegł niebo usiane gwiazdami i chmury, które przepływały koło księżyca, nie zasłaniając go jednak, pozwalając, by jego światło cały czas oświetlało plac, na którym rozgrywała się scena. A miotła wyglądała na solidną, w dodatku większą niż standardowa, co wskazywało, że mogła pomieścić więcej niż jedną osobę.
Przyglądając się kielichowi, Everett na pewno dostrzegł to, co dostrzegła Hazel - kamienne naczynie było sporych rozmiarów, duże i głębokie musiało pełnić kiedyś jakąś rolę. Na jego zewnętrznej powłoce wyryte były faktycznie runy - na wprost widoczny był Eihwaz, ale dzięki wyżłobionej obok Nauthiz w obu pozycjach, odwróconej i normalnej, oraz Thurisaz, całość formuły miała zupełnie inny przekaz. Everett czuł od nich poszukiwanie balansu między życiem a śmiercią, próbę odnalezienia rozwiązania na niemoc i zapowiedź prób, wyzwań. Od górnej części kielicha dostrzegł również charakterystyczne żłobienia, które wyglądały jak korytarze, którymi wcześniej coś musiało płynąć - łukowate, niewielkie kanaliki prowadziły w dół kielicha, a tam rozdzielały się na kolejne rysy powstające w ziemi. I tam Everett również zdołał coś dostrzec. Rysy wychodzące od kielicha były otwarte, a spomiędzy pęknięć migotały drżąco drobiny, które wyraźnie wskazywały na przepływ magii w tym miejscu - to podpowiadała mu wiedza, którą posiadał. Zauważył, że rysy odchodziły z południa, kobieta również unosiła kielich na południe.
Gdy Maria uniosła dłoń ku górze, Hazel oraz Roratio mogli z łatwością rozpoznać w niej wijołapkę, a sama Hazel przyporządkować ją do eliksiru, którego była sercem. Myśli panny Multon, choć niezwerbalizowane, wydawały jej się trafne - kielich był głęboki i duży, kamienny, a mimo pęknięć, zdawał się być również szczelny.
Gdy Adriana spojrzała w oczy kobiety, coś na długą chwilę ją tam zatrzymało - mgła w tym momencie rozpierzchła się, a zamiast bladych gałek ocznych, pojawiły się ogromne, błękitne tęczówki, w którym zaczął odbijać się obraz dziejący się tuż za plecami Ady. Gdy pani Tonks oderwała wzrok i obejrzała się za siebie, ulegając zboczeniu zawodowemu, zobaczyła ten sam labirynt, ale pełen szmaragdowej zieleni i żółtych świetlików przelatujących z liścia na liść. Nagle z ciemności korytarza wyszła kobieta - dokładnie ta sama, która jeszcze chwilę temu trzymała kielich, klęcząc na suchej, jałowej ziemi - ale coś z nią było nie tak. Kulała, głośno oddychając, jedną dłonią kryjąc krwawiącą błękitem ranę na brzuchu, a drugą opierając się o liście, które w ślad za jej krokiem umierały, schły, ginęły. Sama kobieta miała więcej z błękitu, jaki pojawił się, gdy Celine włożyła na jej skroń kwiaty, ale widać było początek choroby, piasek otulający jej skórę, jakby była urzeczywistnieniem suszy. Doskonale wiedziałaś, że to Pani Jeziora.
- Nie, nie... to się tak nie skończy - upadła przed tobą i uklęknęła w niemocy dokładnie tak, jak posąg. I również tak samo ułożyła dłonie, w których pojawił się kielich - uformowany magią, najczystszą, jakiej kiedykolwiek Ada mogła uświadczyć. - Swą ostatnią wolę pokładam w tych, którzy zapragną uleczyć tę krainę i oddać jej życie, które jej zabrano. Ratując rośliny, uratujecie nas wszystkich. Niech Merlin was strzeże. - uniosła kielich ku górze i zamarła, a jej skórę pokrył piasek i pył. W tym też momencie ziemia pod twoimi stopami zaczęła się rozstępować, a spomiędzy pęknięć wypłynęły krople jasnej, lśniącej od magii wody, która zapełniła kielich aż po same brzegi. Dokładnie w tym momencie wizja się skończyła, a Ada powróciła do swoich przyjaciół, mogąc wziąć głęboki wdech. Wszyscy wokół nawet nie zauważyli twojej nagłej nieprzytomności, teleportacji do innej czasoprzestrzeni - dla ciebie trwać to musiało może i godziny, innym musiała minąć zaledwie sekunda lub dwie.
Miotła jak na zawołanie podleciała do Theo, a sam mężczyzna dostrzegł w niej solidny materiał na środek transportu i to nie dla jednej, a dla dwóch osób. Jego dłoń wyczuła mocne drewno, być może wzmocnione czymś dodatkowo - wytrzymałym lakierem? Pastą? Wiele witek być może i wypadło z ogona, ale ten wciąż doskonale się trzymał, mimo upływu czasu, jaki na pewno był wobec miotły bezlitosny.
Fragment dotyczący wizji Ady dotyczy tylko jej samej - nikt z was nie jest w stanie zobaczyć tego, co ona. Ada jednak może podzielić się szczegółami.
Miotła jest aktualnie w posiadaniu Theo.
Maria wciąż posiada wijołapkę.
Czas na odpis trwa do 09.07. Jeśli napotkacie po drodze problemy z czasem, koniecznie dajcie mi znać!
Na wszelkie pytania odpowie na pw Ted Moore (na discordzie również zapraszam!).
-Widziałem. - sprostował od razu, bo krótkie "szkoda" Theo, choć wypowiedziane swobodnym tonem, momentalnie wzbudziło w nim wyrzuty sumienia. Mieli się dobrze bawić i pić, a on nie potrafił wytłumaczyć dlaczego zabrania przyjacielowi alkoholu (lęk przed klątwami i zapomnieniem był wszak irracjonalny) i zapomniał przyznać, że kibicował mu w duchu w tanecznych zmaganiach. Dionizos nie pobłogosławi wieczoru bez wina, ale może chociaż Hermes spoglądał dziś na nich łaskawym okiem. -Zwycięski, niczym Herakles po zmaganiach z hydrą lernejską. - wreszcie zdobył się na szczery uśmiech, choć trudniej powiedzieć czy bardziej był dumny z tańca czy z tego, że do języka potocznego Theo weszło słowo hydra. Współczesny Hercules Farnese musiał się czuć podobnie, ilekroć Hector zdołał zapamiętać coś o Quidditchu.
Adda, cała i zdrowa, również powinna poprawić mu humor, ale nie musiała mu wytykać, że dał się nabrać.
-To przez to, że jeden z uczonych kokietował Hazel rozmową o truciznach. - odparował momentalnie, udowadniając, że duma w istocie nie pozwalała mu się przyznać do zostania nabranym na fortel de Verley. Zabawne jak kurczowo się jej trzymał, biorąc pod uwagę, że poznali się w okolicznościach (dla rogacza) najbardziej upokarzających.
Skinął z szacunkiem głową młodemu lordowi Prewett, a Everett szczęśliwie przystanął niedaleko i mniej szczęśliwie przypomniał Hectorowi o klątwowej manii prześladowczej. Vale dzielnie próbował wyprzeć to czego dowiedział się w poprzedniej scenie, uznając to za niepilne po śmierci króla - ale skoro Sykes widział gdzieś runy i nadal uznawał je za ważne, to…
-Próbowałem dotrzeć do ciebie na uczcie, ale byłeś za daleko -odezwał się, nieświadom, że Everett uznał jego fortel za kpinę. -bo wśród notatek uczonych zobaczyłem wiadomość o tym, że król jest nie tylko kaleki, a przeklęty. Ale jaka klątwa może powodować kalectwo? - nie licząc tego, co w panice przeczytał o Klątwie Pierwszego Oka, wiedział o klątwach tyle co nic, Sykesa uznając za autorytet. -Dalej było coś o runach na Świętym Graalu, że został zapisany runami według starej klątwy, która ma odczynić czar i zwrócić dawny porządek. - powtórzył z pamięci. -Skoro Graal to miecz, a widziałeś runy na mieczu… Jedna klątwa może odczynić drugą? - zmarszczył brwi, wydawało mu się to moralnie sprzeczne. Klątwy były plugawe, a uczonym już nie ufał. Kontynuując opowieść dla Everetta i wszystkich wkoło, spojrzał na stojącą obok Hazel, czy rozumiała już dlaczego wtedy przedstawił jej ekspertyzę fałszywie? -A potem uczeni mówili nam… tobie - cóż, to ona wzbudziła ich podziw, on tylko tam siedział i marudził. -o odwróconych znaczeniach klątw i że wspaniale byłoby pozbyć się wspomnień o tyranie u… wszystkich? - zawiesił głos, szukając wzrokiem pomocy u Hazel, czy zrozumiała i pamiętała z tej rozmowy coś więcej?
Kruk odleciał, a Hector usłyszał cichy głos skierowany do siebie lub do Celine. Zmierzył wzrokiem jasnowłosą dziewczynę (Maria), ale wyglądała na na tyle młodą i nieśmiałą, że nie powiedział nic o tym, że kruki mogłyby sobie wybrać inne miejsce niż cudza głowa. Zresztą wybrały (odruchowo odprowadził ptaka wzrokiem na drzewo), a gdy dziewczyna odezwała się do Everetta i Evelyn odnośnie eliksirów, spojrzał na nią zgoła łagodniej i z nutą uznania. -Ja i Hazel potrafimy. - odpowiedział blondynce z bladym uśmiechem i zerknął na trzymaną przez nią roślinę, a potem na Hazel. W szkole obydwoje prowadzili na eliksirach, ale do roślin to ona miała smykałkę - przy nim w końcu więdły przez całe dzieciństwo, cenił je jako składniki do eliksirów, ale bez pasji. Obejrzał się przez ramię na Theo i Roratio przy miotle, mając nadzieję, że latanie dostarczy Moore’owi równie przyjemnej i bezpieczniejszej rozrywki niż widmowe wino, a potem skupił się na Pani Jeziora i własnym zaklęciu - a wtedy reszta rozmów straciła na znaczeniu.
Jej serce biło, ale wolno, zbyt wolno.
-Ona żyje. - zawyrokował, co mogli usłyszeć wszyscy obok i podniósł wzrok, widząc jak wianek Celine przywraca kolor włosom i skórze Pani Jeziora. Wszyscy musieli to widzieć, on dodatkowo czuł jak wolno bije jej serce, że wszystkie organy są na swoim miejscu, że oddycha - ale zbyt powoli. -Ale ledwo. Gdyby była... - normalna?, niezbudowana z piasku? -...gdyby była pacjentem, wykrwawiałaby się. - przesunął wzrok na jej pierś, brzuch, zmarszczył brwi widząc piasek W tym stanie nie mógł rozpoznać genezy rany, ale wyobraził sobie hipotetyczną sytuację, w której kobieta ożywa całkowicie - jak jej włosy i skóra na czole - a piasek zmienia się w krew, w krwotok. Słyszał jak wolno bije jej serce i podejrzewał, że wtedy może być już za późno na ratunek.
Czy w tym przypadku zadziałają standardowe zaklęcia uzdrawiające?
-Czy ktoś jeszcze zna magię leczniczą, choćby podstawy? Mogę potrzebować pomocy w tamowaniu krwotoku. - rzucił w przestrzeń, nie odrywając wzroku od rany, skupiony i przejęty. Była płytka, na szczęście, co pomogło mu w wyborze odpowiedniego zaklęcia. Nigdy nie leczył kobiet krwawiących piaskiem, ale postanowił zachować się tak, jak w przypadku żywej osoby - przesunął różdżką wzdłuż rany, chcąc ją zasklepić:
-Curatio vulnera maxima.
+11 z runy kojącego szeptu
Adda, cała i zdrowa, również powinna poprawić mu humor, ale nie musiała mu wytykać, że dał się nabrać.
-To przez to, że jeden z uczonych kokietował Hazel rozmową o truciznach. - odparował momentalnie, udowadniając, że duma w istocie nie pozwalała mu się przyznać do zostania nabranym na fortel de Verley. Zabawne jak kurczowo się jej trzymał, biorąc pod uwagę, że poznali się w okolicznościach (dla rogacza) najbardziej upokarzających.
Skinął z szacunkiem głową młodemu lordowi Prewett, a Everett szczęśliwie przystanął niedaleko i mniej szczęśliwie przypomniał Hectorowi o klątwowej manii prześladowczej. Vale dzielnie próbował wyprzeć to czego dowiedział się w poprzedniej scenie, uznając to za niepilne po śmierci króla - ale skoro Sykes widział gdzieś runy i nadal uznawał je za ważne, to…
-Próbowałem dotrzeć do ciebie na uczcie, ale byłeś za daleko -odezwał się, nieświadom, że Everett uznał jego fortel za kpinę. -bo wśród notatek uczonych zobaczyłem wiadomość o tym, że król jest nie tylko kaleki, a przeklęty. Ale jaka klątwa może powodować kalectwo? - nie licząc tego, co w panice przeczytał o Klątwie Pierwszego Oka, wiedział o klątwach tyle co nic, Sykesa uznając za autorytet. -Dalej było coś o runach na Świętym Graalu, że został zapisany runami według starej klątwy, która ma odczynić czar i zwrócić dawny porządek. - powtórzył z pamięci. -Skoro Graal to miecz, a widziałeś runy na mieczu… Jedna klątwa może odczynić drugą? - zmarszczył brwi, wydawało mu się to moralnie sprzeczne. Klątwy były plugawe, a uczonym już nie ufał. Kontynuując opowieść dla Everetta i wszystkich wkoło, spojrzał na stojącą obok Hazel, czy rozumiała już dlaczego wtedy przedstawił jej ekspertyzę fałszywie? -A potem uczeni mówili nam… tobie - cóż, to ona wzbudziła ich podziw, on tylko tam siedział i marudził. -o odwróconych znaczeniach klątw i że wspaniale byłoby pozbyć się wspomnień o tyranie u… wszystkich? - zawiesił głos, szukając wzrokiem pomocy u Hazel, czy zrozumiała i pamiętała z tej rozmowy coś więcej?
Kruk odleciał, a Hector usłyszał cichy głos skierowany do siebie lub do Celine. Zmierzył wzrokiem jasnowłosą dziewczynę (Maria), ale wyglądała na na tyle młodą i nieśmiałą, że nie powiedział nic o tym, że kruki mogłyby sobie wybrać inne miejsce niż cudza głowa. Zresztą wybrały (odruchowo odprowadził ptaka wzrokiem na drzewo), a gdy dziewczyna odezwała się do Everetta i Evelyn odnośnie eliksirów, spojrzał na nią zgoła łagodniej i z nutą uznania. -Ja i Hazel potrafimy. - odpowiedział blondynce z bladym uśmiechem i zerknął na trzymaną przez nią roślinę, a potem na Hazel. W szkole obydwoje prowadzili na eliksirach, ale do roślin to ona miała smykałkę - przy nim w końcu więdły przez całe dzieciństwo, cenił je jako składniki do eliksirów, ale bez pasji. Obejrzał się przez ramię na Theo i Roratio przy miotle, mając nadzieję, że latanie dostarczy Moore’owi równie przyjemnej i bezpieczniejszej rozrywki niż widmowe wino, a potem skupił się na Pani Jeziora i własnym zaklęciu - a wtedy reszta rozmów straciła na znaczeniu.
Jej serce biło, ale wolno, zbyt wolno.
-Ona żyje. - zawyrokował, co mogli usłyszeć wszyscy obok i podniósł wzrok, widząc jak wianek Celine przywraca kolor włosom i skórze Pani Jeziora. Wszyscy musieli to widzieć, on dodatkowo czuł jak wolno bije jej serce, że wszystkie organy są na swoim miejscu, że oddycha - ale zbyt powoli. -Ale ledwo. Gdyby była... - normalna?, niezbudowana z piasku? -...gdyby była pacjentem, wykrwawiałaby się. - przesunął wzrok na jej pierś, brzuch, zmarszczył brwi widząc piasek W tym stanie nie mógł rozpoznać genezy rany, ale wyobraził sobie hipotetyczną sytuację, w której kobieta ożywa całkowicie - jak jej włosy i skóra na czole - a piasek zmienia się w krew, w krwotok. Słyszał jak wolno bije jej serce i podejrzewał, że wtedy może być już za późno na ratunek.
Czy w tym przypadku zadziałają standardowe zaklęcia uzdrawiające?
-Czy ktoś jeszcze zna magię leczniczą, choćby podstawy? Mogę potrzebować pomocy w tamowaniu krwotoku. - rzucił w przestrzeń, nie odrywając wzroku od rany, skupiony i przejęty. Była płytka, na szczęście, co pomogło mu w wyborze odpowiedniego zaklęcia. Nigdy nie leczył kobiet krwawiących piaskiem, ale postanowił zachować się tak, jak w przypadku żywej osoby - przesunął różdżką wzdłuż rany, chcąc ją zasklepić:
-Curatio vulnera maxima.
+11 z runy kojącego szeptu
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 8, 5, 3
#1 'k100' : 41
--------------------------------
#2 'k8' : 1, 8, 5, 3
Łąki
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset