Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, nie przestając okazywać kobiecie należnego jej uznania. Większość dam, jakie miałem okazję poznać, jednak brylowanie w towarzystwie uważało za swoje największe obowiązki, a nauka interesowała je rzadko lub nawet wcale. Nie narzekałbym, gdyby moja żona była mało bystra (umówmy się, że nie musi nią grzeszyć), ale inteligencja na pewno dodawała jej uroku oraz wartości wprawiającą mnie w zadowolenie. Czasem dobrze było z kimś porozmawiać po ciężkim dniu, ze świadomością, że szansa na zrozumienie moich słów była większa niż w przypadku przeciętnej arystokratki.
- Masz całkowitą rację – przytaknąłem i uśmiechnąłem się lekko, na chwilę. Znów spojrzałem za zmieniający się za saniami zimowy krajobraz, czułem coraz większe zimno. I głód, co było zaskakujące. Ale zamiast lewitujących przystawek doczekałem się tylko niepohamowanej chęci mówienia. – Oczywiście, że nie. Myślę nawet, że by się nie ośmielili. Co innego mieć pretensje do pospólstwa, a co innego wybaczyć naszą krótką wizytę. Zresztą, jestem przekonany, że będzie tam tyle ludzi, że nikt nie zauważy – mówiłem, nie będąc nawet świadom, że do Weymouth dotrę sam. Zły i upokorzony. W tamtej chwili dopisywał mi całkiem dobry humor. – A z tym się z tobą zgodzę. Koniecznie chce wzbudzać kontrowersje, przy czym u innych wystrzega się tego. To znaczy, gdyby podwinęła ci się omyłkowo sukienka, to zaraz by cię zlinczowała wzrokiem, a potem niewybredną plotką – potwierdziłem zniesmaczony. Byliśmy tu tylko we dwoje, mogliśmy mówić szczerze, bez obaw, że ktoś niepowołany usłyszy nasze narzekania. – Ale z drugiej strony bojkot poprzez brak obecności na sabacie jest nieodpowiedni. Klasyczny taniec na parkiecie jest dobrą alternatywą – dodałem pewien siebie. – Robi się coraz zimno, prawda? Chyba zaraz będziemy stawać – rzuciłem, wychylając się nieco zza sań. Faktycznie, trasa powoli się kończyła.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Nigdy nie interesowałam się jego życiem prywatnym bardziej niż to, co opowiedział młodszej siostrze starszy brat. Nie zwracałam uwagi na jego wyjazd, na jego zachowanie i nie dostrzegłam tego co przeżył w czasach szkolnych. Wszakże miałam wtedy inne rzeczy na głowie czy też inne plotki bardziej interesujące niż towarzyskie życie lorda Black. Chociaż chciałam być tą jedyną, to zdawałam sobie już sprawę z tego, że to tak nie działa. Ślub jest jedynie formalnością, potem czekają nas obowiązki, ale jeżeli przy okazji możemy sprawić, że będzie to dla nas zdecydowanie milszy okres - to dlaczego by nie?
Bycie osobą inteligentną było dla mnie bardzo ważne. Chciałam umieć zabrać głos, wypowiedzieć się na temat ważnej kwestii i nie wyjść na głupią w towarzystwie. Miałam swoje zainteresowania, o których lubiłam rozmawiać i swoją piramidę wartości, na której praca czasami znajdowała się wyżej niż spotkania towarzyskie. Bardzo schlebiało mi wrażenie jakie sprawiłam na narzeczonym. Jego dobre zdanie na mój temat było dla mnie bardzo ważne.
- Liczę jednak na to, że uda nam się spędzić miło wspólnie czas. Liczę na wróżby, ciekawa jestem co przepowiedzą mi gwiazdy - stwierdziłam, lekko w rozmarzeniu unosząc głowę.
Może szczęśliwą przyszłość u boku mężczyzny? Może karierę w pracy? A może niezliczone podróże, w które tak bardzo chciałabym się wybrać? Złych wróżb absolutnie nie brałam pod uwagę.
Patrzyłam z zainteresowaniem na lorda miło zaskoczona, że faktycznie i on ma takie wrażenie jak ja. Przez chwilę obawiałam się, że pozwoliłam sobie na zbyt dużo, a moja śmiała wypowiedź zostanie skrytykowana, a tu, o dziwo, Lupus podchwycił temat i zgodził się z moim spostrzeżeniem. Kiwnęłam głową zaciskając usta.
- Na każdym sabacie każda kobieta najbardziej martwi się o to, aby przypadkiem nie narobić sobie wstydu przed lady Nott - kontynuowałam. - Jedno spojrzenie i jedna plotka i na następnym sabacie można się już nie pojawiać. Nie chciałabym jej podpaść, mimo że nie pochwalam jej zachowania. Trzeba jednak przyznać, że lady Nott ma ogromną władzę. Potrafiła się kobieta ustawić i trzeba jej to oddać.
Wraz ze słowami mężczyzny o końcu trasy rozejrzałam się. Faktycznie zdawało się, że docieraliśmy do końca, a sanie powolutku zaczęły zwalniać. Na tyle abyśmy to odczuli, ale żebyśmy mieli dla siebie jeszcze kilka chwil. Wyjrzałam do przodu, ze zdziwieniem zauważając, że w pewnej odległości przed nami stoi rząd różnych sań z arystokratami, którzy dotarli już na miejsce.
- Oh, nawet nie zauważyłam kiedy ta przejażdżka tak szybko minęła - stwierdziłam lekko zaskoczona. - Szkoda, to była naprawdę przyjemna jazda. Aczkolwiek faktycznie, zrobiło się już trochę chłodno.
Przetarłam dłonie, mimo że ukryte pod ciepłymi rękawiczkami to miałam wrażenie, że opuszki palców są czerwone od mrozu, tak samo jak czubek mojego nosa. Spojrzałam na narzeczonego uśmiechając się do niego, to był naprawdę bardzo miły dzień.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Teraz pokiwałem głową, uśmiechając się nieznacznie. Nie wierzyłem w moc sprawczą gwiazd, ale ja się po prostu nie znałem zbyt dobrze na astronomii. Tyle o ile, bo mój ród tego ode mnie wymagał przez wzgląd na noszone przez Blacków imiona. Siedząca przede mną czarownica dużo lepiej orientowała się w tej dziedzinie, może więc coś było na rzeczy, że wróżby przepowiadały przyszłość. Nie wnikałem w to tak głęboko mając inne obowiązki.
- Wierzysz w astrologię? – spytałem jednak, chcąc wiedzieć, czy to były pozostałości po zamiłowaniu do eliksirów czy naprawdę wróżby do niej przemawiały. Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, albo to ja nie pamiętałem o odpowiedzi.
Znów musiałem pokiwać głową. Nie sposób się nie zgodzić. Lady Nott była wpływową czarownicą, co było niezwykle zastanawiające z powodu jej staropanieństwa oraz płci. Co więcej, jeśli plotki o jej nieczystości, jakiej dopuściła się przed ślubem, były prawdziwe, to naprawdę musiała mieć niezłą charyzmę, że nikt nie wykreślił jej z genealogicznego drzewa.
- Tak, zawsze mnie zastanawiał fenomen lady Nott. Może kiedyś go odkryjemy – stwierdziłem luźno, bez jakichkolwiek nacisków lub zgrzytów w głosie lub mimice. – Oby się nie okazało, że mają tu podsłuch i oskarżą nas o sympatyzowanie z Prewettami – zażartowałem, rozglądając się dookoła. Obgadywanie lady Adelaidy ciesząc się kuligiem w Weymouth mogło zostać źle odebrane.
Rozmowa toczyła się dalej, a kulig wreszcie stanął. Wysiadłem pierwszy, by użyczyć swej dłoni Victorii i poprowadzić nas ku wyjściu z imprezy.
z/t
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Po opuszczeniu wybrzeża, które stanowiło teraz jedno z najbardziej obleganych miejsc festiwalu, zgodnie z zapowiedzią skierowała się wraz z Aydenem do ogniska. Wiedziała, że zapewne wiele par wpadnie na podobny pomysł, dlatego szybko uprzedziła swojego partnera, że nie zamierza zostawać tam na dłużej, skoro okolica oferowała szereg innych, interesujących miejsc. Gdy po jakimś czasie osuszyli i ogrzali się na tyle, by móc ruszyć dalej, Francuzka zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią zaproponowała spacer. I chociaż na początku pomysł ten nie spotkał się ze szczególnym uznaniem, skoro przy ognisku było ciepło, tak ilość coraz częściej zbierających się znajomych twarzy oraz sugestywny, szeroki uśmiech wreszcie zmotywował ich do ruszenia się.
Spacerowym krokiem ruszyli więc z powrotem nad morze, jednak w okolicy ścieżki, która prowadziła na wybrzeże, pociągnęła Macmillana w bok. Nie znała tej okolicy zbyt dobrze, lecz mimo to podejrzewała, że w razie niewielkiego kryzysu, zagubienia w terenie jej partner wykaże się pomocną dłonią.
Po kilku metrach rzeczywiście miała wrażenie, że zabłądziła wyprowadzając ich na drugi koniec Weymouth, dlatego szybko zaniechała dalszego marszu. Bez namysłu odnalazła odpowiednie miejsce, pomiędzy wodą a linią lasu, a potem usiadła na ziemi, ruchem dłoni wskazując ubity piasek obok siebie. Może i nie było miękkiej trawy sprzyjającej obserwowaniu gwiazd, lecz nie podejrzewała, że im to przeszkodzi.
– Wszyscy wieczorami zapominają o zasadach? – Spytała, chcąc dowiedzieć się, czy każdy do tej pory festiwal wyglądał podobnie. Chociaż sama była tu po raz pierwszy i sądziła, że zdołała ujrzeć już wszystko, coraz bardziej zaskakiwał ją kontrast pomiędzy festiwalem na powietrzu a wystawnymi przyjęciami w wielkich posiadłościach, tak znajomy jeszcze z Francji. W tym wydaniu Anglia malowała się w jej oczach całkiem zabawnie, gdy każda z tych dumnych na co dzień kobiet teraz zataczała się nieco i podtrzymując ramienia swojego partnera, rzucała przyzwoitce rozbawione spojrzenia, zaś mężczyzna mocno trzymał swoją wybrankę, z zaskakującą łatwością ignorując to zbyt otwarte zachowanie, zapewne na co dzień potępiane. Może zbyt pochopnie oceniała to towarzystwo? Może jednak powinna dać mu szansę, zmienić punkt widzenia? Biorąc pod uwagę to wszystko, skłaniała się jednak do myśli, że być może atmosfera miała zbawienny wpływ na ludzi, pozwalając im zapomnieć się i choć na moment odrzucić te poważne zasady, które czasami ją przytłaczały.
Obróciła w dłoniach butelkę z winem, nabytą w drodze tutaj, żeby po chwili wręczyć ją w ręce Aydena. Wolną dłonią poprawiła wianek spoczywający bezpiecznie na blond włosach, rozglądając się wokół na tyle, na ile mogła. Była prawie pewna, że wokół nie było nikogo więcej.
– Powinniśmy zatańczyć. – Przypomniała spokojnie, że przecież nie wypełnili tradycji do końca uciekając z ogniska, gdy zabawa pod ciemnym już niebem nabrała tempa, ale jednocześnie wcale nie chciała tańczyć, kiedy jedynym co potrafiła był balet, niezbyt odpowiedni do okazji.
ain't enough.
- Dokąd mnie prowadzisz? - spytał nieco rozbawiony zawziętością swojej towarzyszki. Pytanie nie spotkało się jednak z werbalną odpowiedzią a jedynie kolejnym spotkaniem dwóch roziskrzonych spojrzeń. Jak gdyby udało im się na krótką chwilę zamknąć blask trzaskającego ognia we własnych, chłodnych tęczówkach. Podążał zatem w milczeniu za półwilą, licząc na to, że kobieta ma pojęcie o tym gdzie zmierzają - w końcu on sam nie miał zielonego. Nie zwracał uwagi na mijane drzewa, czy kolejną zmianę ścieżki. Beztroska zagnieździła się tego wieczoru w nim na dobre i nie zamierzał się jej pozbywać aż do momentu powrotu do Puddlemere. W końcu jednak ich marsz się skończył, a on mógł spocząć na piasku, zajmując wyznaczone mu przez jasnowłosą miejsce.
- Wszyscy są szczęśliwi, że choć przez kila dni żyją według innych - odpowiedział jej w lekkim tonie, na usta ponownie przyjmując uśmiech. Nie chodziło bowiem o wieczór, choć te miały w sobie coś takiego co sprawiało, że ludzi stawali się bardziej otwarci i nie, wcale nie chodziło tu o podstawkę w postaci alkoholu. Letnie wieczory zaś, przepełnione były lekkością, za którymi szczerze tęsknił a których namiastkę stanowił właśnie tegoroczny Festiwal Lata, wyprawiony wbrew wszystkiemu.
- Ten nie odbiega zbytnio od innych, jeśli o to pytasz - dodał zaraz, wyczuwając drugie dno w zadanym przez kobietę pytaniu. - Może jest trochę mniej bójek, alkoholu i śmiechu, ale ludzie ciągle starają się trzymać poziom - co prawda nie był pewien, czy o taką odpowiedź jej chodziło, ale to najkrótsze zobrazowanie o jakie mógł się w tej chwili pokusić. Nie chciał zanudzać jej wywodami uszytymi z własnych przemyśleń, które z pewnością dość szybko zdusiłyby lekkość rozmowy. Bez protestu przyjął w dłoń wręczoną mu przez Solene butelkę białego wina, by następnie upić z niej kolejny już łyk słodkawego trunku.
- Chcesz tańczyć? Tutaj? - spytał, unosząc jedną z brwi ku górze. Jego usta ponownie wygięły się w geście rozbawienia. - Co pannę napadło panno Baudelaire? Najpierw wino prosto z butelki, teraz taniec bez muzyki... - przerwał jednak, odkładając butelkę na bezpieczną odległość, po czym ponownie uniósł się do pionu. - W takim razie, Pani pozwoli - mówiąc to skłonił się nisko, wyciągając do siedzącej wciąż na piasku kobiety. Nie miał pojęcia skąd pochodziły dzisiaj jej pomysły, ale musiał przyznać, że podobała mu się ta wersja Solene.
I dream of kissing it.
– Chwila ulotnego szczęścia jest lepsza, niż jej brak, chociaż może uśpić czujność. – Nie dodała jednak nic więcej, uśmiechając się lekko. Musiała przyznać, że pomimo sceptycznego nastawienia do ów wydarzenia, zaczynała czuć się tutaj coraz swobodniej: bądź było to zasługą wypitego wcześniej wina. Przestała zwracać uwagę na rzucane w jej kierunku spojrzenia; te miłe, pożądające i pełne zazdrości, szczególnie teraz, kiedy u jej boku znajdował się ktoś, przy kim czuła się – w miarę – bezpiecznie.
Wykrzywiła usta w niezadowolonym grymasie, gdy Ayden chwycił ją za ręce i postawił do pionu, bo pomimo swojej sugestii – wcale nie chciała tańczyć. Bardziej zwróciła uwagę na fakt, że niezbyt trzymali się tradycji, skoro zaraz po wyłowieniu wianka usiedli obok ogniska, stanowiąc raczej obserwatora zabaw, niźli uczestnika, jak inni.
– Przynajmniej nikt nas nie widzi – wzruszywszy ramionami, przyglądnęła się mężczyźnie. Zastanawiała się, czy po tylu latach zdążył się domyślić, że każda wymówka dotycząca unikania tańczenia na wszelkich okazjach, była kłamstwem, gdy tak naprawdę nie umiała tańczyć i nie czuła się dobrze w tańcu we dwoje. To zresztą stanowiło osobny problem związany ze ślubem Odette, kiedy nie miała pojęcia, czy tym razem uda jej się jakoś uniknąć nieprzyjemności tańczenia z gośćmi; nie chciała wstydu, zaś deptanie nóg potencjalnego partnera z tym się wiązało, jak i ze skutecznym podburzeniem pewności siebie – ale nie musimy tego robić. – Dodała, nim jeszcze nie przyjęli postawy do tańca, a potem szybko uznała, że chyba nie ma sensu dyskutować: tym razem nie miała żadnej innej wymówki, dzięki której mogłaby spokojnie powrócić na swoje miejsce.
Zrzuciła pantofelki ze stóp i przyjęła odpowiednią, wyprostowaną pozycję, jedną z dłoni splatając z ręką Aydena, z kolei drugą ułożyła mniej więcej na wysokości jego ramienia, choć i tu miała dylemat, bo chociaż pamiętała z teorii jak wyglądała pozycja podstawowa, tak w praktyce spróbowała jej może raz.
– To grozi okaleczeniem. Nie mów więc później, że cię nie ostrzegałam. – Dodała już żartobliwie, z miną pełną pozornej powagi i świadomością, że zaledwie za kilka sekund prawdopodobnie po raz pierwszy w ich znajomości nastąpi mu na stopę.
ain't enough.
- Nie musimy - odpowiedział jej z lekkim uśmiechem, ujmując jej dłoń w swoją, a drugą kładąc mniej więcej na wysokości kobiecej łopatki. - Najprawdopodobniej jednak jest to jedyna okazja, bym mógł z Tobą zatańczyć - to mówiąc, zrobił pół kroku w przód, tym samym zmuszając jasnowłosą do cofnięcia się o taką samą długość. Kolejne jej słowa skomentował jedynie uśmiechem. Pozorna troska o zdrowie Aydena, nawet jeśli obrócona w żart, była kolejnym cichym protestem ze strony półwili, na który ten nie zamierzał się tym razem łapać. Zbyt wiele razy zdołała mu się wymknąć z objęć, zasłaniając się podobnymi wymówkami. Teraz jednak, nie miały one większego znaczenia - poza nimi, na wybrzeżu nie było nikogo. Wolni od wścibskich spojrzeń, mogli w spokoju kontynuować. Krok po kroku, powoli i na spokojnie. Arystokrata nie musiał zerkać pod nogi, płynnie przechodził z jednej na drugą, spojrzenie swych jasnoniebieskich tęczówek kotwicząc w twarzy Solene. Trzymał ją pewnie, choć nie mogła czuć większego nacisku na swoje ciało, niż było to konieczne. W każdej chwili mogła zrezygnować, wymknąć się tak, jak robiła to uprzednio. W końcu nie miał zamiaru jej do niczego zmuszać. Wierzył jednak, że skoro sama wyszła z podobną inicjatywą, nie zamierzała w połowie wycofać się ze swoich słów. Sunęli więc pod rozgwieżdżonym niebie w rytmie świerszczy i fal rozlewających się u skraju plaży. Nie można było sobie wyobrazić bardziej beztroskiego wieczoru niż ten, którego właśnie zażywali, a gdyby ktoś spytał Aydena, czy jest on bliski jego porannym wyobrażeniom, z pewnością odpowiedziałby przecząco. Nigdy nie przepuszczałby, że znajdzie się w podobnej sytuacji, w dodatku mając u swojego boku tak czarującą towarzyszkę. W kolejnym geście, mężczyzna wysunął swą rękę nieco dalej, by okręcić wokół własnej osi swą partnerkę. Wbrew planowanemu zakończeniu tego małego piruetu, dwójka tancerzy znalazła się teraz w nieprzyzwoicie bliskiej odległości. Można było zrzucić ten fakt, na nierówność terenu lub zbyt dużą ilość wypitego wina, jednak panna Baudelaire spoczywała teraz w ramionach Macmillana, którego jasne tęczówki wpatrywały się w nią z niecodzienną uwagą. Odrzucając resztki rozsądku, zmniejszył dzielącą ich odległość do minimum, by następnie wpić się w jej wargi niczym stęskniony kochanek. Nie zamierzał dłużej ignorować oczywistego.
I dream of kissing it.
Jego chytry uśmiech rozwścieczył ją jeszcze bardziej, ale za wszelką cenę chciała udawać opanowaną i zdolną do kontrolowania własnych emocji — nie była. Oczy błyszczały jej intensywnie, mieniąc się odcieniami brązu i czerni, usta spinały się w ciasną, wąską linię, przecinającą bladą twarz o ostrych rysach. Chciała mu udowodnić, że była ponad to wszystko, ale trzymanie wszystkiego wewnątrz siebie nie wychodziło jej najlepiej. Rumieńce tańczyły na polikach, a brwi ściągały się ku sobie, tworząc cienie nad ciemnymi oczami, którymi świdrowała go bez przerwy.
— Uroczo, rozkosznie — wycedziła przez zęby, zadzierając brodę wyżej. — Jak mały, niepokorny chłopiec, który próbuje postawić na swoim i udowodnić wszystkim, że fantastycznie się przy tym bawi — na krótko zmrużyła oczy, po czym posłała mu krótki, wymowny uśmiech, a dłonią wygładziła jego mokrą szatę na piersi. Przemoczone ubranie — nie żałowała go ani przez chwilę; błaznował na własne ryzyko, musiał liczyć się z tym, że jedynie różdżka lub ognisko przyjdą mu z pomocą. Chyba, że niewygoda zmusi go do wcześniejszej ucieczki i pójścia do domu. Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby narzekając na wszechobecną wodę przeprosił ją i pozostawił samej sobie, by mogła się wreszcie bez świadków wyżyć na wszystkim, co wpadnie jej w ręce.
Ton — a może słowa, sprawiły, że zbladła momentalnie. Rozejrzała się dookoła siebie, jakby to nie do niej kierował swą wypowiedź, choć jeszcze nie wiedziała, co zamierzał powiedzieć. Nie podobał jej się ten wstęp. Próbowała zachować dobrą minę do złej gry, ale prawda malowała się na jej przerażonej twarzy, którą próbowała utrzymać w chłodnej, i dumnej aurze.
— Freddie — przerwała mu zniecierpliwiona przydługim wstępem. — Nie, po prostu… Zaczekaj — mruknęła, dotykając palcami skroni, próbując poskładać rozbiegane myśli. Co on próbował jej przez to powiedzieć? Dopiero po chwili, gdy skończył — skończył? Naprawdę? Nie była tego nawet pewna, wciąż czekała na rozwinięcie wypowiedzi — to które ostatecznie nie nadeszło. — Co?— mruknęła, zbliżając się do niego. Uniosła brwi wysoko, przechyliła twarz tak, by mógł jej to powtórzyć prosto do ucha. Ale tego wcale nie było, a ona poczuła się jak idiotka. Milczała przez chwilę, gdy dotarło do niej to, co zrobił. Mięśnie szczęki napięły się widocznie, gdy zacisnęła ze złości zęby, choć jednocześnie próbowała obdarzyć go sztucznym uśmiechem. Zabiję cię, myślała, jestem do tego zdolna. Jej zaciśnięte wargi nie wyraziły jednak niczego.
— Nie miałam — wyrzuciła z siebie w końcu na wydechu. — Do księcia trochę ci daleko, Freddie — szepnęła, układając dłoń na jego torsie. Zbliżyła się, by konspiracyjnym szeptem, wciąż gniewnie, wyjaśnić mu to i owo. — To mógł być naprawdę miły wieczór. Rozejrzyj się, wokół jest tyle pięknych panien, które umilą ci wieczór. Założę się, że będą szczęśliwe z powodu twojego zainteresowania. Nie chodzi już o mnie, ale o ciebie — wygładziła marszczący się materiał, spoglądając mu w oczy. — Zostałeś moją towarzyszką, wyglądasz w tym wianku cudnie, ale po prostu… nie, będziesz się bawił fatalnie — dodała najbardziej przekonywującym tonem, na jaki ją było stać i łypnęła na jakąś złotowłosą dziewczynę, która szła nieopodal. Zerknęła na jego stopy — był i tak cały mokry, cóż mu po butach w takiej sytuacji?
— Nie umiesz tańczyć — to była prawda, najprawdziwsza prawda, choć nie miała żadnego podparcia w rzeczywistości. Nie miała pojęcia, czy i jak tańczył, ale chciała wyobrażać sobie ich wspólnie dobrze się bawiących. Była pewna, że jego przystanie na propozycję wiązało się z odejściem w bardziej zaciszne miejsce,w którym wyjaśnią sobie nieporozumienia i rozejdą bez świadków, po koleżeńsku, ale on musiał mieć swój pomysł na to wszystko. Nie spodziewała się, ba!, w najgorszych snach nie spodziewała się tego, co uczynił.
— Postaw mnie na ziemię — zaprotestowała, przez zaciśnięte zęby, czując jak woda przenika z jego ubrań na jej letnią i przewiewną sukienkę. Znalezienie dogodnej pozycji, która uniemożliwiałaby zmoczenie własnego odzienia wydało jej się niemożliwe, a mimo to wierciła się jak wściekła osa. — Wystarczy, Freddie, postaw mnie na ziemię. Jestem bardzo ciężka, rozbolą cię rece, albo nogi, jak będziesz tańczył— próowała mu przemówić do rozumu, czując, że czerwień zalewa jej twar, kontrastując z bielą materiału, który ją okrywał. Wokół było pełno ludzi, a ona sądziła, że spali się ze wstydu, taka scena i to publicznie. Chciała ukryć twarz przez chwilę we włosach, a później odsunąć się od niego jak najdalej, a później po prostu zrobić coś, wziąć sprawy we własne ręce. Więc gdy tylko zeszli innym z oczu, spróbowała się z niego zsunąć, stanąć na ściółce lub pasku, a nawet i cholernej wodzie — byle nisko.
— Dlaczego musisz wszystko tak utrudniać?— spytała cicho, z wyrzutem, spoglądając mu w oczy z pretensją. — Nawet nie masz ze sobą wina.
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
– Dlatego nie powinniśmy tańczyć – zaśmiała się rozbawiona, kiedy zdecydowała się wyprostować i ukazać lekko zaróżowione z zażenowania policzki; nigdy nie lubiła pokazywać swoich niedoskonałości a nieumiejętność tańczenia w parze do takowych zaliczała. Do dzisiaj zresztą nie wiedziała jak uchowała się bez tej umiejętności, gdy niegdyś bywała bardzo często na wystawnych przyjęciach, zaś w perspektywie miała wesele Odette, która zapewne nie zamierzała pozwolić jej po prostu stać z boku.
Nie roztrwaniała się jednak nad tą kwestią zbyt długo, gdy ruch, który wykonał zaledwie po chwili Ayden, wprawił ją w stan ogromnego zdezorientowania. Stała bez ruchu i nie mogąc odwrócić oczu, patrzyła na mężczyznę w wielkim osłupieniu. Próbowała wyczytać z jego twarzy odpowiedź na nawracające w myślach pytanie dlaczego?, chociaż odpowiedź nie nadchodziła. Czuła się w obowiązku jakoś zareagować, choć nie miała pojęcia co powinna zrobić. Sekundy dłużyły się, przynajmniej takie odnosiła wrażenie, kiedy sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna a zesztywnienie ciała bolesne. W swoim zwyczaju miała przecież ucieczkę: zawsze, kiedy ktoś pozwolił sobie zbliżyć się i przekroczyć postawioną przez nią granicę, lecz z drugiej strony miała na uwadze to, że Aydenowi ów granicy nie postawiła nigdy. Żyjąc w przekonaniu, że są tylko przyjaciółmi, nie wzięła poprawki na fakt, że czasami wielkie uczucia wyrastają na podłożu przyjaźni, z pozoru niewiele znaczącej a myśl, jakoby już wcześniej dostrzegała w jego oczach coś innego, zdecydowanie dwuznacznego, powróciła teraz ze zdwojoną siłą. Sama w ostatnim czasie łapała się coraz częściej na stawianiu go w roli kogoś więcej, niż przyjaciela, nigdy jednak nie ośmieliła się wcielić swoich myśli w życie – nie chciała popsuć ich relacji, gdy w tym pełnym niepewności świecie był jedyną osobą, co do której miała pewność, że mogłaby skoczyć za nią w ogień.
Bała się konsekwencji tego gestu, bo ryzyko nie leżało w jej naturze od pewnego czasu i nie wiedziała jak będzie wyglądać ich kolejne spotkanie, kiedy tylko opuszczą festiwal a jednak wiedziona miłosną atmosferą wydarzenia i stłumionym przez omdlewająco słodkie wino rozumem zdecydowała się odwzajemnić pocałunek. Wspięła się na palce, zaś swymi delikatnymi dłońmi chwyciła jego głowę i w czułym pocałunku przykleiła swoje usta do jego ust z delikatnością, którą zdołała poznać tylko jedna osoba na tej planecie.
Nie trwało to długo, bowiem po chwili spłoszona rozmową dochodzącą z niedalekiej odległości, odsunęła się gwałtownie do tyłu, przytykając dłoń do ust. Nie powiedziała nic, nie wiedząc jak skomentować zaistniałą sytuację, lecz widok obrączki na jego szyi wywołał w niej bezpodstawne wyrzuty sumienia.
ain't enough.
- Solene, ja... - zaczął, chcąc jakkolwiek wytłumaczyć się ze swojego zachowania, jednak tym razem to półwila postanowiła zaskoczyć go pocałunkiem. Nie protestował. Zamiast tego objął ją pewnie w pasie i przysunął bliżej siebie. Najpewniej nie oderwałby się od jej ust jeszcze przez chwilę, odbierając tym samym możliwość miarowego oddechu, jednak z daleka dobiegły ich głosy nadchodzących osób, a to zaś wyraźnie spłoszyło pannę Baudelaire. On sam przejąłby się obecnością obcych, gdyby tylko zdołał w ciemności dojrzeć twarz Hanki, jednak dzieląca ich odległość uniemożliwiała wzajemne rozpoznanie. Pozostawali zatem incognito tak długo, jak nikt z nich nie zamierzał wystawiać na próbę strun głosowych, czy też zmniejszać dzielących ich metrów. Odwracając głowę w kierunku kobiety, Ayden nie mógł nie zauważyć jej speszonego spojrzenia, które ta utkwiła w obrączce spoczywającej na jego szyi - będąc zupełnie szczerym, zapomniał, że nadal się tam znajduje. Ignorując ucisk w żołądku, sięgnął prawą dłonią do zapięcia łańcuszka, by w następnym geście zwolnić go z obowiązku spoczywania na jego szyi. Obróciwszy splecione złoto kilkukrotnie między palcami, postanowił w końcu wsunąć je wraz ze spoczywającą na nim obrączką do kieszeni spodni; tak będzie lepiej.
- Chodź ze mną - zwrócił się już do blondynki, rozciągając swe usta w uśmiechu. Wsunąwszy swoją dłoń w jej, pozwolił sobie spleść ich palce w uścisku i pociągnąć ją za sobą, w przeciwnym kierunku do przybyłych. Nie zamierzał rozpamiętywać przeszłości, tkwił w niej już wystarczająco długo. Zbyt długo. Ona zaś mogła być jego przyszłością. Mogła, choć nie musiała. Zbyt śmiałym byłoby wysuwanie podobnych hipotez, jednak mężczyzna chciał wierzyć, że ta chwila znaczyła coś więcej. Już od dawna przestali mieścić się w ramach, określających przyjaźń pomiędzy dwojgiem ludzi i nawet gdyby chcieli, nie mogli temu zaprzeczyć. Po drodze zdążyli jeszcze zgarnąć pozostawione części garderoby oraz butelkę wina, która z całą stanowczością wymagała opróżnienia. Gdy odeszli wystarczająco daleko, arystokrata ponownie zagospodarował kawałek ziemi dla zbędnych rzeczy, po czym dołączył do swej towarzyszki.
- Wiem, że obiecałem Ci wspólne oglądanie gwiazd, jednak to będzie musiało trochę poczekać - łobuzerski uśmiech zagościł na wargach Aydena, na krótko przed tym, jak ponownie przywarł swoimi ustami do jej, tym razem wpijając się w nie zachłanniej. Nie zamierzał prosić o pozwolenie, dostał je już wcześniej.
I dream of kissing it.
Milczała całą drogę, uznając, że jakiekolwiek słowa są tutaj teraz niepotrzebne, gdy czas na wyjaśnienia miał nadejść później. Zamiast tego, kiedy się zatrzymali, uśmiechnęła się na jego słowa, lecz uśmiech ten w po chwili nabrał pewnego siebie i pełnego słodyczy wyrazu. Nie musiała oglądać gwiazd, gdy robiła zdecydowanie ciekawsze rzeczy, te co najwyżej mogły się przyglądać im. Poza tym nigdzie nie uciekały, a tej gwarancji nie miała w przypadku ich dwójki; kto wie, może znowu ktoś miał rzucić się w speszonej ucieczce?
Odwzajemniła pocałunek, będąc pod wrażeniem jego żarliwości, lecz tym co zdecydowanie jej teraz przeszkadzało, był fakt, że wciąż stała na bosych palcach, przylegając plecami do chropowatej kory drzewa. Nie przywykła do braku przestrzeni w swych działaniach, niewiele więc myśląc ostrożnie naparła drobnym ciałem na postawną sylwetkę lorda i zmusiwszy go do zrobienia zaledwie kilku kroków w tył, usadziła ich z powrotem na ziemi. Nie przejęła się ewentualnymi zniszczeniami sukni, chyba pierwszy raz w życiu, dając upust utęsknionym i pobudzonym przed dwoma dniami emocjom; o ile dotychczas rzeczywiście stroniła od dotyku jakiegokolwiek i uciekała przed nim, jakby czyjś dotyk miał spalić ją żywcem, tak po spotkaniu z Deirdre – częściowo nawet podczas – za tym zatęskniła; za delikatnym, ale pewnym, dotykiem jej ciała, za pocałunkami na ustach i szyi, flirtem i adoracją; chciała, by ją adorował, sam z siebie i nie jak przyjaciel, czy ze względu na piękny wygląd. Miała zresztą nadzieję, że sytuacja, którą sprowokował, nie wynikała właśnie z roztaczanej wokół aury, która w połączeniu z winem tworzyła niebezpieczną mieszankę, popychającą nierzadko do irracjonalnych czynów.
Szybko przestała przejmować się przyzwoitością, czy wyrzutami sumienia, nie zamierzając dalej stawiać się w roli cierpiętnicy, która poprzez dziwne postanowienia z przeszłości stała się zgorzkniała i obojętna na rzeczy, które w pewien sposób ją ukształtowały. Mogła wprawdzie dalej się wyrywać, ale nie zauważyła w tym pewnej zależności; czy nie podobny brak korzystania z życia zarzucała wielu spotykanym pannom? Oderwała się od ciepłych warg; jedną rękę wplotła w jego włosy, gdzie pojedynczy ciemny kosmyk filuternie skręcał się, burząc ład i harmonię fryzury, drugą zaś szybko ułożyła na zakrytym koszulą torsie, przyłapując się na niewybrednej myśli; a więc jeszcze tkwił w niej pierwiastek charakteru sprzed lat. Znali się przecież tyle lat a ona wciąż nie widziała go bez tej zbędnej części garderoby, nawet na przymiarkach – westchnęła w duchu, uznając, że przecież nie może mieć wszystkiego na raz i na powrót przylgnęła ustami do jego szyi, obsypując ją subtelnymi pocałunkami. Dawno zapomniany uścisk w podbrzuszu powrócił, lecz jak na razie zignorowała ten objaw; zaledwie po chwili przestała, zwyczajnie przytulając się policzkiem do jego ramienia – zauważyła bystrze, że jak na okoliczności, ich pocałunki nie powinny być chyba aż tak zachłanne.
– Na pewno wiesz co robisz? – Spytała, przyjemnym szeptem drażniąc jego ucho i skórę, uprzytomniając sobie, że być może żadne nie wzięło pod uwagę konsekwencji. Szybko odsunęła się na nieznaczną odległość, jednak tylko po to, żeby mu się przyjrzeć; z bliska prześledziła męski profil, chyba najbardziej skupiając się na uśmiechu, którym ją obdarzył. Jej spojrzenie z kolei skrzyło się od spożytego alkoholu, ale przebijała w nim nuta nadziei i pożądania, zdecydowanie nieznajoma Aydenowi i wyraźnie zauważalna, nawet w panującym wokół półmroku, rozjaśnianym leniwie mieniącymi się gwiazdami.
ain't enough.
Nie przeszkadzał mu również fakt, że właśnie wylądował na podłożu usypanym z ostrych kawałków wyrzuconych przez kotłujące się w oddali morze, a dzieląca ich do tej pory odległość, ponownie została zmniejszona. Chętnie poddawał się czułościom, tak innym od tych, których zdołał doświadczać na przestrzeni minionych miesięcy. Nie pozostając dłużnym subtelnym pocałunkom, odwzajemniał je z podobną żarliwością, może jednak nieco bardziej zachłannie, niż czyniła to kobieta. Nie zamierzał rozczulać się nad kwestią tego, czy to co właśnie robili godziło w ich moralność, lub zastanawiać się nad ewentualnymi konsekwencjami. Byli dorośli i - w miarę - świadomi swych czynów, z których to zaś nie musieli się tłumaczyć przed nikim. A mimo to, zadane w pewnym momencie przez kobietę pytanie, zdołało przywrócić mu trzeźwość myślenia.
- Solange - wzdrygnął się lekko, czując na swej skórze ciepły oddech półwili. - Powinniśmy stąd iść - zauważył, otwierając przymknięte przed chwilą powieki. Głos rozsądku zdołał przedrzeć się przez zaćmiony pożądaniem umysł, słusznie podpowiadając ewakuację. Nie chciał odrywać się od jej ust, ani cofać dłoni, które jeszcze przed chwilą obłapiały jej filigranową sylwetkę. Nie chciał jednak również traktować jej jak nieznaczącego wiele epizodu, po którym pamięci dało się pozbyć kilkoma szklankami ognistej. Stawianie jej na równi z kobietami, które spotykał na swej drodze ilekroć tylko dawał się namówić swemu bratu na nocne podbijanie stolicy, byłoby wielkim nietaktem z jego strony. To też nie protestował, gdy kobieta zwiększyła dzielącą ich odległość. Jego usta wygięły się w ciepłym, choć nie do końca niewinnym uśmiechu, kiedy dłonią sięgał niesfornego kosmyk blond włosów, spoczywającego na twarzy półwili. Odgarnąwszy go za ucho, zdołał jeszcze przeciągnąć kciukiem wzdłuż linii żuchwy, z trudem powstrzymując się przed ponownym przywarciem do zmęczonych pocałunkami, ust kobiety.
- Pozwól, że odprowadzę Cię do domu - zwrócił się do niej, kiedy już podniósł się do pionu. Ujmując ją za dłoń, pomógł utrzymać kobiecie równowagę, po czym zarzucając na jej barki marynarkę, złożył na czubku jej głowy czuły pocałunek. - Wiem co robię - odpowiedział w końcu na zadane przez nią wcześniej pytanie, po czym obejmując ją ramieniem, ruszył wzdłuż plaży w kierunku wyjścia. Dopiero na jej krańcu zdołał rozpoznać głos kobiety, której tożsamości wcześniej nie mógł nawet przepuszczać. Bez większego wahania schylił się lekko, by pozostawić na ziemi trzymaną w wolnej ręce, a nietkniętą jeszcze butelkę wina.
- Zróbcie z niej użytek - rzucił lekko w kierunku Hanki, mając pełną świadomość tego, że panna Wright nie przemilczy całej sytuacji i już nazajutrz będzie musiał zdrowo się tłumaczyć - nie tylko jej, ale także i całej reszcie.
|zt Ayden i Solene
I dream of kissing it.
Bowiem sytuacja, w której się znalazł, wyglądała dość opłakanie - zasłabł, dręczyła go choroba oraz - na pewno chwilowa - niemoc trudna do zdiagnozowania. Podobno uzdrowiciel zarzucał mu przepracowanie, lecz Rowle nie zgadzał się z tą opinią, wszakże godziła ona w karierę, wymagającej jego poświęcenia. Oddawał się jej całkowicie zapominając czasem o życiu towarzyskim oraz rodzinnym, chociaż ono zawsze pozostawało w stanie rozkładu. Rodzice, zwłaszcza mężczyźni, nie przykładali się do wychowania swoich dzieci - tym bardziej lordowie Cheshire. Lou nie mógł - ani nie chciał - łamać tej tradycji, stąd w Arleen poczucie, że ojciec ją zaniedbywał. To nie tak. Troszczył się o to, żeby niczego jej nie brakowało, ingerował w tok nauczania oraz wybór nauczycieli czy guwernantek, żeby nadal pozostawała pod najlepszą opieką. Zdarzało mu się brać sprawy w swoje ręce, ponieważ córka musiała wiedzieć jak odnosić się do szlam, zdrajców krwi. Ktoś musiał wpoić jej zasady panujące w rodzinie, wartości, jakich nigdy nie powinna się wstydzić ani ich zaprzepaszczać - o to martwił się najbardziej. Że pewnego dnia cały ten promugolski motłoch będzie usiłował przekabacić Rowle'ównę na swoją stronę. Nie mógł do tego dopuścić. Dziewczynka nigdy nie zostanie dziedzicem, lecz nadal mogła być chlubą rodu - później zaś męża, który zostanie jej wybrany w celu zachowania nienagannej polityki rodziny.
Zdecydował, że dzisiejszy dzień spędzi właśnie z Arleen, skoro nie mógł pracować ani przemęczać się. Witał się z każdym, kto na to powitanie zasłużył; owszem, znajdował się u Prewettów, lecz i tak nie kłaniał się w pas sympatykom brudnej krwi. Taki już był.
Wybrał sanie nawet nie wiedząc, że były one najnowocześniejsze. Po prostu mu się spodobały. Potem nawet chciał się rozmyślić, jednakże wraz z wybraniem przez lady Rowle sań nie mógł tego zrobić. Pomógł zatem córce wsiąść do wybranego pojazdu, samemu usadawiając się naprzeciwko dziewczynki.
- Czego się ostatnio nauczyłaś? - spytał neutralnie, nie okazując żadnych emocji. - Doszły do mnie pewne słuchy - uzupełnił, dając jej tym samym wskazówkę, w którą stronę może potoczyć się niniejsza rozmowa. Lustrował czarownicę uważnym, jeszcze pozbawionym szorstkości spojrzeniem będąc ciekaw jak zareaguje na taki początek podróży.
Festiwal Lata był dobrą okazją do zadbania o znajomości nadwątlone nieco przez niedawne wydarzenia i dość ograniczoną możliwość swobodnego przemieszczania się po kraju. Elise zamierzała z tego skorzystać, tym bardziej, że był to jej pierwszy festiwal po ukończeniu szkoły. Pierwszy prawdziwie dorosły festiwal. Nawet jeśli Prewettowie nie przejmowali się dobrymi obyczajami i zapraszali tu wszystkich bez względu na krew, i tak była to sposobność do obracania się w wartościowym towarzystwie ludzi z jej sfer. Na resztę nie zamierzała zwracać więcej uwagi, omijając pospólstwo z dumnie uniesioną głową.
Mimo wczorajszej nieprzyjemnej przygody podczas poszukiwania kwiatów na wianek dziś powitała dzień w lepszym humorze. Założyła nową sukienkę (wczorajsza mimo starań Marine nie nadawała się już raczej do zakładania w towarzystwie, dopóki skrzaty należycie jej nie odnowią) i schludnie ułożyła włosy, a siniaka na policzku powstałego podczas staczania się ze zbocza umiejętnie zamaskowała delikatnym, kryjącym makijażem. Podobnie uczyniła z siniakami na dłoniach. Nie uchodziło w końcu, by dama pokazywała się towarzystwu ze skórą skalaną zasinieniami i zadrapaniami, a do uzdrowiciela nie chciała się fatygować.
Chciała wyglądać nienagannie. Pierwszy Festiwal Lata po Hogwarcie był może mniej ważny niż pierwszy sabat, ale wciąż na tyle istotny, by zaprezentować się jak należy jako panna na wydaniu i przykładna lady Nott. Jej rodzina mogła nie przepadać za Prewettami i sama też nie przepadała z racji ich niegodnej przyjaźni z Weasleyami, ale jak mogłaby przegapić okazję do pokazania się oraz spotkania ze swoimi krewnymi, także tymi nie widzianymi od dłuższego czasu?
Dawno już nie widziała Evandry. Od poprzedniego spotkania minęło sporo czasu. Z racji uziemienia w Hogwarcie nie mogła być obecna na jej ślubie, a kiedy ukończyła szkołę, kuzynka już nie mieszkała na wyspie Wight, a w dworze swego męża. Ich relacja za młodu nie była łatwa, przesycona dziewczęcą rywalizacją i zazdrością tak typową dla młodych panien, z których każda chciała być tą lepszą. Mogło się wydawać, że Evandra jest wygrana na starcie jako piękna półwila, ale miała jedną słabość, którą Elise w dzieciństwie chętnie jej wypominała – choroba, poważna skaza na idealnym wizerunku. Kiedy Evandra wywyższała się z powodu urody i talentu, Elise chełpiła się tym, że to ją Flavien uczył jeździć na hipokampusach, że mogła tańczyć, ćwiczyć balet i częściej chodzić z bliskimi na koncerty i inne tego typu wyjścia towarzyskie. Tak właśnie mijało im dzieciństwo i wiek nastoletni – pod znakiem wzajemnych przechwałek i rywalizacji, które nieodłącznie towarzyszyły ich znajomości odkąd tylko Elise sięgała pamięcią. Ale w gruncie rzeczy Nottówna zawsze ceniła rodzinę i lubiła swoje kuzynki, również Evandrę, co nie przeszkadzało im się droczyć, były w końcu w podobnym wieku i obie były niezwykle rozkapryszone i przekonane o swojej wyjątkowości. Dopiero kiedy umarła Rosalind Elise nieco się uspokoiła i uświadomiła sobie, że czasem zachowywała się nie w porządku. Za czasów nauki widywały się zresztą tylko w wakacje, bo chodziły do różnych szkół. A teraz obie były już dorosłe, co zmuszało do pewnego odejścia od dziecinnych zachowań sprzed lat, choć spodziewała się, że Evandra będzie niezwykle dumna z faktu swojego zamężnego stanu, choć jej Elise nie zazdrościła tak, jak Marine, Evandra była w końcu dwa lata starsza i naturalnym było, że to ona powinna być pierwsza. Może w gruncie rzeczy Nottówna potrzebowała kogoś, z kim mogłaby rywalizować, a skoro krewni ze strony Nottów byli w większości sporo starsi, padło na bliskie jej wiekiem Lestrange’ówny, z którymi jako dziecko i nastolatka spędziła sporo czasu, zabierana na wyspę Wight przez matkę.
Była ciekawa, jak będzie wyglądać to spotkanie, pierwsze po przerwie. Kiedy więc natknęła się na półwilę na terenie festiwalu, nie mogła nie zaprosić jej na krótką przechadzkę.
- Może przejdziemy kawałek wzdłuż brzegu? – zaproponowała, po czym od razu zagaiła rozmowę. – Jak wiedzie ci się w małżeństwie, droga Evandro? Mam nadzieję, że czujesz się szczęśliwa jako lady Rosier.
Mimo że wciąż odczuwała lekką zazdrość względem jej urody i talentu, to w gruncie rzeczy życzyła jej dobrze. Panna z rodu Lestrange zasłużyła na dobre życie u boku męża. Może szczęśliwsze niż to, które przypadło w udziale matce Elise, która kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji, oddana mężczyźnie z innego rodu i zmuszona do opuszczenia ukochanej wyspy?
Tristan wspierał ją cały czas, musiał ją jednak na moment opuścić, obiecując, że zjawi się lada moment a później spędzą całe popołudnie razem, biorąc udział w zabawie rozgrywającej się w zielonym labiryncie. Pożegnała go czule i tęsknie, pozostając pod opieką starszej cioci. To ona zauważyła zbliżającą się do nich Elise i zasugerowała, by dziewczęta przespacerowały się razem, bez jej nadopiekuńczego towarzystwa. Evandra zachichotała uprzejmie, zapewniając ciotkę, że jest doskonałą kompanką rozmów, ale z ulgą przyjęła perspektywę rozmowy z kimś młodszym. Nawet jeśli miała być to panienka Nott, z jaką łączyły ją skomplikowane stosunki. Część wakacji spędzały razem, ale nie darzyła jej czystą sympatią. Uważała ją, mimo pochodzenia, za obcą na Wyspie Wight, dąsała się na nią bardzo często, zaborczo pragnąc uwagi rodziny wyłącznie dla siebie. I tak musiała dzielić się nią z Marine, ale obydwie dumnie nosiły barwy rodu Lestrange, stąd sympatia do brunetki była większa. Z Elise nie toczyły otwartej wojny, Evandra czuła się od niej znacznie lepsza, ale okazywała to dość subtelnie, doceniając niektóre cechy panienki Nott.
- Elise, najsłodsza, jak dobrze widzieć cię w dorosłym życiu – powitała ją z emfazą, kiwając jej z gracją głową, bez bezpośrednich pocałunków czy czułości. Te zostawiała na prywatne spotkania. To, co wypadało we Francji, nie do końca pasowało do brytyjskiej arystokracji. Podkreśliła wejście Nottówny w dojrzałość, popadając w chwilową nostalgię nad swoją niedawną młodością. – Oczywiście, spacer z tobą to przyjemność – powiedziała, kierując się wraz z towarzyszką bliżej brzegu, tak, by odsunąć się od ewentualnych podsłuchujących. Dalej czuła na sobie zachwycone spojrzenia, kwitła w ich blasku. Nonszalanckim gestem odrzuciła na plecy złote pukle, wiedząc, że pięknie zaprezentują się nawet w słabym blasku słońca, odcinając się od morskiego tła. – Nie mogłabym być szczęśliwsza, Elise. Zawsze marzyłam o romantycznym księciu, o kimś, kto pokocha mnie całą, kto sprawi, że poczuję się bezpiecznie, z kim stworzę silną rodzinę – wspomniała ich dziecięce marzenia, uśmiechając się słodko i tajemniczo. – Tristan taki jest. A odkąd wie, że noszę jego dziecko, przychyla mi niebios. Obsypuje prezentami, kwiatami, dba o moje zdrowie. Niezwykle często bywa także w posiadłości, poświęcając mi cenny czas, a dobrze wiesz, jaki jest teraz zajęty – kontynuowała peany pochwalne, delikatnie szczycąc się także pozycją Rosiera jako zarządcy całego rezerwatu. Nie mówiła o smutku i zazdrości, o słonych łzach, o niechęci. Łatwiej było skrywać jej wcześniejszą gorycz, gdy Tristan naprawiał swe błędy, co upewniało ją w tym, ze będą jeszcze prawdziwie szczęśliwi.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset