Ogród
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W sercu ogrodu
Przepastny ogród gęsto obsadzony zniewalająco pachnącymi różami rozciąga się na dużej powierzchni z najbardziej nasłonecznionej strony domu, by przebywając w nim, jak najdłużej można się było cieszyć promieniami słonecznymi leniwie prześlizgującymi się po skórze. W sercu ogrodu znajduje się dostatecznie dużo miejsca, by ulokować tu suto zastawiony, opatrzony zaklęciami zwalczającymi niekorzystne czynniki atmosferyczne stół dla wielu gości. Boczne ścieżki kluczące pomiędzy różanymi alejkami doprowadzają do przeróżnych ukrytych zakątków: ławeczek parkowych, huśtawki, małej fontanny czy zacisznej altany.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
T ę s k n i ł a. Dopiero w momencie ponownego spotkania się twarzą twarz z Inarą objawiło jej się pełne spektrum tego uczucia - rozbierała je na czynniki pierwsze, zastępując minimalne ukłucie zdziwienia przyjemnym ciepłem rozlewającym się w okolicach splotu słonecznego. Minęło zaledwie kilkanaście dni, można by rzec, lecz dystans w ich relacjach zawitał już o wiele wcześniej, podążając tanecznym krokiem za tajemnicami, które pojawiły się na ich drodze. U l g a. Nigdy nie sądziła, że właśnie ta łaska spłynie na nią w chwili odarcia się ze złudzeń, że sekrety wciąż pozostawały sekretami, gdy ostatnie wzburzone słowa już ucichły, gdy wyschły już ostatnie łzy napływające do oczu, w których pobłyskiwało rozczarowanie i doskonale widoczny wyrzut. Zdradziłaś mnie, Harriett. A jednak, mimo wszystko, ulga; zamilkły toksyczne podszepty, toczące z sumieniem walkę o wyższość dobrych intencji nad wątpliwością czynów, runęły barykady półprawd i półkłamstw - trzęsienie ziemi w końcu nadeszło i chociaż niemożliwym było skategoryzowanie tego wydarzenia jako przyjemne, atmosfera w końcu oczyściła się z nienaturalnego napięcia, ustępując miejsca szczerości charakterystycznej dla wieloletniej zażyłości. Nie mogła prosić o nic więcej, mało tego, otrzymała więcej niż zasługiwała. Była tego świadoma - i nie zamierzała już nigdy więcej marnować danej jej szansy.
Uśmiech zatańczył na ustach półwili, gdy przytaknęła głową słowom przyjaciółki. - Mija najszybciej w dobrym towarzystwie - w twoim ucieka jak złodziej, Inaro - mam więc nadzieję, że nie porzucisz mnie zbyt szybko na rzecz powrotu do Nottinghamshire - zawtórowała alchemiczce, ściskając delikatnie jej drobną dłoń. Znów miały kilkanaście lat, znów przemykały pospiesznie przez chłód strzelistych murów, by w otoczeniu zieleniącej się roślinności łapczywie chłonąć pierwsze wiosenne promienie słoneczne. Skinęła ponownie, krótkim gestem nadgarstka nakazując skrzatowi przygotować imbryk aromatycznej herbaty i porcelanową zastawę.
- Jeśli o mnie chodzi, najchętniej zatrzymałabym cię tu na zawsze… wątpię jednak, by twój mąż był zadowolony - zażartowała pogodnie w odpowiedzi, a dantejskie sceny zamajaczyły w jej wyobraźni. Oto Canterbury stanęło w płomieniach, u bram ogrodu, w którym aktualnie przesiadywały, pojawił się Percival pałający złością jeszcze gorętszą niż ogień wydobywający się z nozdrzy smoka, którego dosiadał niczym zwyczajnego rumaka, ogłaszając jednocześnie, że porwawszy Inarę, Harriett stała się śmiertelnym wrogiem całego rodu Nottów i nadszedł czas powetowania krzywd… Potrząsnęła głową pospiesznie, ledwie zduszając w sobie chichot wywołany równie absurdalnymi wizjami - jasne loki rozsypały się w nieładzie, nim zagarnęła je ponownie za uszy.
Podziękowała w myślach skrzatowi za idealne wyczucie czasu i zaledwie parę sekund później zatopiła resztki niepoważnego humoru w filiżance parującej herbaty, ale ciepły uśmiech wciąż nie znikał z jej twarzy. - Bez obaw, oszczędzę ci przypominających przesłuchanie pytań o szczegóły - zapewniła melodyjnym tonem; podświadomy gest przyjaciółki nie umknął jej uwadze. Kąciki karminowych ust powędrowały w górę jeszcze odrobinę - o ile to w ogóle możliwe. - Tym razem - dodała konspiracyjnym szeptem, pochylając się nieco w stronę ciemnowłosej. - Cieszę się twoim szczęściem - oznajmiła już bez żartobliwej nuty przebrzmiewającej w głosie, lecz jednocześnie bez sztucznego zadęcia czy patosu, w tych parę krótkich słów wkładając całą swoją dobrą wiarę - i wdzięczność za to, że przynajmniej ten jeden raz wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak powinno. Pogładziła kciukiem wierzch skrytej w jej objęciach mlecznobiałej dłoni. Kto inny, jak nie Inara, zasługiwał na szczęście?
Podjęła jej spojrzenie, nie przerywając wypowiedzi… choć w lazurowych tęczówkach zagościła odrobina konsternacji, ściągającej jasne brwi ku sobie. Jeśli nie miały rozmawiać o alchemiczce, co mogło zaprzątać jej myśli i nie dawać spokoju? - Czy coś się stało? - zapytała z przejęciem, odstawiając spodek z filiżanką na siedzisko ławki tuż obok.
- O Charliego? - powtórzyła prawdziwie zaalarmowana, nasiąkając jeszcze większą dawką niepokoju. Przesunęła spojrzeniem po zaciśniętych ustach przyjaciółki, a własne domysły dokarmiane przedłużającą się ciszą tylko pożerały ją żywcem. - Och nie - jęknęła nagle - nie nękał cię chyba listownie o zabranie go na smoczą wyprawę? Myślałam, że udało mi się wybić mu z głowy podobne niedorzeczne pomysły… - chwyciła się kurczowo najświeższego scenariusza odgrzewanego ostatnimi czasy w Honey Hill - bo właśnie ten scenariusz był jedynym możliwym źródłem niepokoju Inary.
Prawda?
Uśmiech zatańczył na ustach półwili, gdy przytaknęła głową słowom przyjaciółki. - Mija najszybciej w dobrym towarzystwie - w twoim ucieka jak złodziej, Inaro - mam więc nadzieję, że nie porzucisz mnie zbyt szybko na rzecz powrotu do Nottinghamshire - zawtórowała alchemiczce, ściskając delikatnie jej drobną dłoń. Znów miały kilkanaście lat, znów przemykały pospiesznie przez chłód strzelistych murów, by w otoczeniu zieleniącej się roślinności łapczywie chłonąć pierwsze wiosenne promienie słoneczne. Skinęła ponownie, krótkim gestem nadgarstka nakazując skrzatowi przygotować imbryk aromatycznej herbaty i porcelanową zastawę.
- Jeśli o mnie chodzi, najchętniej zatrzymałabym cię tu na zawsze… wątpię jednak, by twój mąż był zadowolony - zażartowała pogodnie w odpowiedzi, a dantejskie sceny zamajaczyły w jej wyobraźni. Oto Canterbury stanęło w płomieniach, u bram ogrodu, w którym aktualnie przesiadywały, pojawił się Percival pałający złością jeszcze gorętszą niż ogień wydobywający się z nozdrzy smoka, którego dosiadał niczym zwyczajnego rumaka, ogłaszając jednocześnie, że porwawszy Inarę, Harriett stała się śmiertelnym wrogiem całego rodu Nottów i nadszedł czas powetowania krzywd… Potrząsnęła głową pospiesznie, ledwie zduszając w sobie chichot wywołany równie absurdalnymi wizjami - jasne loki rozsypały się w nieładzie, nim zagarnęła je ponownie za uszy.
Podziękowała w myślach skrzatowi za idealne wyczucie czasu i zaledwie parę sekund później zatopiła resztki niepoważnego humoru w filiżance parującej herbaty, ale ciepły uśmiech wciąż nie znikał z jej twarzy. - Bez obaw, oszczędzę ci przypominających przesłuchanie pytań o szczegóły - zapewniła melodyjnym tonem; podświadomy gest przyjaciółki nie umknął jej uwadze. Kąciki karminowych ust powędrowały w górę jeszcze odrobinę - o ile to w ogóle możliwe. - Tym razem - dodała konspiracyjnym szeptem, pochylając się nieco w stronę ciemnowłosej. - Cieszę się twoim szczęściem - oznajmiła już bez żartobliwej nuty przebrzmiewającej w głosie, lecz jednocześnie bez sztucznego zadęcia czy patosu, w tych parę krótkich słów wkładając całą swoją dobrą wiarę - i wdzięczność za to, że przynajmniej ten jeden raz wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak powinno. Pogładziła kciukiem wierzch skrytej w jej objęciach mlecznobiałej dłoni. Kto inny, jak nie Inara, zasługiwał na szczęście?
Podjęła jej spojrzenie, nie przerywając wypowiedzi… choć w lazurowych tęczówkach zagościła odrobina konsternacji, ściągającej jasne brwi ku sobie. Jeśli nie miały rozmawiać o alchemiczce, co mogło zaprzątać jej myśli i nie dawać spokoju? - Czy coś się stało? - zapytała z przejęciem, odstawiając spodek z filiżanką na siedzisko ławki tuż obok.
- O Charliego? - powtórzyła prawdziwie zaalarmowana, nasiąkając jeszcze większą dawką niepokoju. Przesunęła spojrzeniem po zaciśniętych ustach przyjaciółki, a własne domysły dokarmiane przedłużającą się ciszą tylko pożerały ją żywcem. - Och nie - jęknęła nagle - nie nękał cię chyba listownie o zabranie go na smoczą wyprawę? Myślałam, że udało mi się wybić mu z głowy podobne niedorzeczne pomysły… - chwyciła się kurczowo najświeższego scenariusza odgrzewanego ostatnimi czasy w Honey Hill - bo właśnie ten scenariusz był jedynym możliwym źródłem niepokoju Inary.
Prawda?
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie potrafiła długo trzymać urazy. Nawet rany zadawane gdzieś głębiej, sięgajcie skrywanych, najbardziej odsłoniętych fragmentów duszy, potrafiła uciszyć. Ale zawsze potrzebna była jej do tego druga osoba. A ostatnimi czasy zdawało się, że ci, których określała mianem bliskich - znikali, niby topiący się lód w smoczym oddechu. Przyjaciele, którzy stawiali przed siebie lodowe tarcze, oddzielając alchemiczkę od siebie chłodem, które (bezskutecznie?) próbowała rozbić. Srebrzysta tacza uginała się, ale nie kruszyła. I mogła przypuszczać, że każde teraz patrzyło przez lodową taflę, jak przez pęknięte lustro. Wykrzywiony obraz, który przecież musiał kiedyś stopnieć. Prawda? Nie mogła w taki sposób stracić Hattie. Nie mogła jej stracić w żaden sposób. Nie jej. I na samą myśl coś nieprzyjemnie bolesnego kiełkowało na koniuszku świadomości. Dziś, nie musiała oddychać powietrzem ciężkim od zadr niedopowiedzeń. Żadna z nich nie musiała. Zbyt wiele łez upłynęło, tajemnic odkryto i zaleczono rozdrapane rany, by teraz zamykać się na siebie i na te dwa błękity, które jak zwierciadła, zawsze mówiły co tak naprawdę działo się sercu.
- Percy wróci dziś późno... - uniosła wyżej brwi - Chyba nie sądzisz, że zmienię przyzwyczajenia i od teraz będę uroczo przesiadywać w domu i tkać na szydełku wzory? - zakpiła, a cienka nić złośliwości zadrżała na końcu języka. Nie, nie podejrzewała o to Harriet, ale już wielokrotnie spotkała się z opinią, że odkąd stała się lady Nott, powinna była przykładnie wyczekiwać męża, tkwiąc zamknięta w murach dworku. Na jej szczęście Łowca nie miał w planach dla niej takiej wizji życia. Zgadzali się w tym oboje - Zawsze, to też względność, ale zawsze możesz mieć pewność, że się mojej osoby nie pozbędziesz ze swej przestrzeni - przeplecione żartem słowa, kryły więcej. Tęskniłam Hattie - to mówiły oczy czarnowłosej i nie miała najmniejszego zamiaru kryć się z wyznaniem, które tkało źrenice znajomą, jasną iskrą.
- Nie myśl, że nie widzę tego chochlika, kryjącego się w twoich oczach - tłumiony uśmiech nie uszedł jej uwadze, ale pozostawiła wizyjną kreację po stronie przyjaciółki. Gdyby rzeczywiście poznała jej myśli, miałby własnie paniczny atak śmiechu, straszący nadchodzącą skrzatkę z naparem. Przymknęła powieki, kryjąc za czarnymi rzęsami własne spojrzenie - Noszę obrączkę na palcu, nie opaskę na oczach - dodała, a kciuk lewej dłoni zatoczył koło na zewnętrznej stronie, gładkiej dłoni Harriet. Czasem zastanawiała się, jak to możliwe, że tak - wydawałoby się - eteryczna postać przyjaciółki, mogła mieścić w sobie tak wiele siły. Mylił sie ten, kto próbował ja nazywać słabą. Tym bardziej, że i samą alchemiczkę wielokrotnie plasowano w ramach naiwnej delikatności. I nie można było odmówić jej żadnej z nich, nie znaczyło to jednak, że kończyło się wyłącznie na niej.
- Chociaż ty jesteś łaskawa... - zaczęła i urwała, gdy padły kolejne słowa. Nic nie poradziła na wdzierający się jak złodziej - szkarłat, który zalał jasne do tej pory lica. Ale nim zdradziecka czerwień całkiem wybiła ją z rytmu, uniosła wyżej głowę i z nienaturalnie drżącą wargą spojrzała jasnowłosej w oczy - Jest niesamowity - nachyliła się ku przyjaciółce - W każdym calu - zakończyła tonem, który mógłby zaskoczyć nawet nią samą. Odetchnęła, wypuszczając powietrze, które dziwnie długo zatrzymało się w płucach - Wiem - odezwała się już lekko, odsuwając na bok myśli, które wciąż barwiły policzki, niknącym już zmieszaniem. Ale...no właśnie. Nie po to tutaj była. Tęskniła całą sobą, ale pewne myśli nie dawały jej spokoju i jak burza, krążyły gdzieś na granicy zrozumienia.
- Kochana, posłuchaj mnie - odetchnęła raz jeszcze i odstawiła trzymaną w dłoniach filiżankę. Parujący z naczynia aromat przyjemnie rozluźniał, a rześkie powietrze potęgowało wrażenie czystości. Opuściła jedną nogę niżej, wysuwając ją spod materii sukienki. Lekkość rozpłynęła się, zastąpiona delikatna powagą - Nie, nie...nie o to chodzi, chociaż... w twoich słowach jest coś, co wplata się w moją treść - zmarszczyła brwi - Nie bierz mnie za nieznośną, okrutną, czy wścibską, ale...czy ty i Ben...czy...przed Zaimem, wy... - zawiesiła głos, uniosła ramiona, które zaraz opadły, wraz z palcami, które raz jeszcze zacisnęły się na palcach jasnowłosej półwili - Charlie, to syn Benjamina - wstrzymała oddech, ale czuła kołatająca się w gardle obręcz, która puściła z chwilą, gdy zwerbalizowała myśli, do tej pory plączące się w umyśle - Zaczekaj, zanim zaprzeczysz. Proszę, Hattie...nie mówię tego, żeby cię zranić. Wiem...wiem co się działo przecież, ale...wiele rzeczy się zbyt mocno zgadza, zbyt wiele podobieństw jest widocznych. Za dużo cech wspólnych - ciężki wydech i złapane w usta powietrze powtórnie. Czy powietrze wokół stało się bardziej suche? Czy zawrót głowy był rzeczywisty? Trzymała w palcach blade dłonie przyjaciółki, przelewając w dotyk, utkwione spojrzenie, pozbawione najmniejszej dozy żartu, nieruchome, ciepłe i poważne - Mogę się mylić, wiem, jak to wszystko brzmi, ale proszę...pomyśl.
- Percy wróci dziś późno... - uniosła wyżej brwi - Chyba nie sądzisz, że zmienię przyzwyczajenia i od teraz będę uroczo przesiadywać w domu i tkać na szydełku wzory? - zakpiła, a cienka nić złośliwości zadrżała na końcu języka. Nie, nie podejrzewała o to Harriet, ale już wielokrotnie spotkała się z opinią, że odkąd stała się lady Nott, powinna była przykładnie wyczekiwać męża, tkwiąc zamknięta w murach dworku. Na jej szczęście Łowca nie miał w planach dla niej takiej wizji życia. Zgadzali się w tym oboje - Zawsze, to też względność, ale zawsze możesz mieć pewność, że się mojej osoby nie pozbędziesz ze swej przestrzeni - przeplecione żartem słowa, kryły więcej. Tęskniłam Hattie - to mówiły oczy czarnowłosej i nie miała najmniejszego zamiaru kryć się z wyznaniem, które tkało źrenice znajomą, jasną iskrą.
- Nie myśl, że nie widzę tego chochlika, kryjącego się w twoich oczach - tłumiony uśmiech nie uszedł jej uwadze, ale pozostawiła wizyjną kreację po stronie przyjaciółki. Gdyby rzeczywiście poznała jej myśli, miałby własnie paniczny atak śmiechu, straszący nadchodzącą skrzatkę z naparem. Przymknęła powieki, kryjąc za czarnymi rzęsami własne spojrzenie - Noszę obrączkę na palcu, nie opaskę na oczach - dodała, a kciuk lewej dłoni zatoczył koło na zewnętrznej stronie, gładkiej dłoni Harriet. Czasem zastanawiała się, jak to możliwe, że tak - wydawałoby się - eteryczna postać przyjaciółki, mogła mieścić w sobie tak wiele siły. Mylił sie ten, kto próbował ja nazywać słabą. Tym bardziej, że i samą alchemiczkę wielokrotnie plasowano w ramach naiwnej delikatności. I nie można było odmówić jej żadnej z nich, nie znaczyło to jednak, że kończyło się wyłącznie na niej.
- Chociaż ty jesteś łaskawa... - zaczęła i urwała, gdy padły kolejne słowa. Nic nie poradziła na wdzierający się jak złodziej - szkarłat, który zalał jasne do tej pory lica. Ale nim zdradziecka czerwień całkiem wybiła ją z rytmu, uniosła wyżej głowę i z nienaturalnie drżącą wargą spojrzała jasnowłosej w oczy - Jest niesamowity - nachyliła się ku przyjaciółce - W każdym calu - zakończyła tonem, który mógłby zaskoczyć nawet nią samą. Odetchnęła, wypuszczając powietrze, które dziwnie długo zatrzymało się w płucach - Wiem - odezwała się już lekko, odsuwając na bok myśli, które wciąż barwiły policzki, niknącym już zmieszaniem. Ale...no właśnie. Nie po to tutaj była. Tęskniła całą sobą, ale pewne myśli nie dawały jej spokoju i jak burza, krążyły gdzieś na granicy zrozumienia.
- Kochana, posłuchaj mnie - odetchnęła raz jeszcze i odstawiła trzymaną w dłoniach filiżankę. Parujący z naczynia aromat przyjemnie rozluźniał, a rześkie powietrze potęgowało wrażenie czystości. Opuściła jedną nogę niżej, wysuwając ją spod materii sukienki. Lekkość rozpłynęła się, zastąpiona delikatna powagą - Nie, nie...nie o to chodzi, chociaż... w twoich słowach jest coś, co wplata się w moją treść - zmarszczyła brwi - Nie bierz mnie za nieznośną, okrutną, czy wścibską, ale...czy ty i Ben...czy...przed Zaimem, wy... - zawiesiła głos, uniosła ramiona, które zaraz opadły, wraz z palcami, które raz jeszcze zacisnęły się na palcach jasnowłosej półwili - Charlie, to syn Benjamina - wstrzymała oddech, ale czuła kołatająca się w gardle obręcz, która puściła z chwilą, gdy zwerbalizowała myśli, do tej pory plączące się w umyśle - Zaczekaj, zanim zaprzeczysz. Proszę, Hattie...nie mówię tego, żeby cię zranić. Wiem...wiem co się działo przecież, ale...wiele rzeczy się zbyt mocno zgadza, zbyt wiele podobieństw jest widocznych. Za dużo cech wspólnych - ciężki wydech i złapane w usta powietrze powtórnie. Czy powietrze wokół stało się bardziej suche? Czy zawrót głowy był rzeczywisty? Trzymała w palcach blade dłonie przyjaciółki, przelewając w dotyk, utkwione spojrzenie, pozbawione najmniejszej dozy żartu, nieruchome, ciepłe i poważne - Mogę się mylić, wiem, jak to wszystko brzmi, ale proszę...pomyśl.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
A zatem Inara była wyjątkiem. trzymanie urazy było właśnie tym, czym każdy z osobna parał się z coraz większym kunsztem. Nic innego się nie liczyło, momenty bezbrzeżnego szczęścia popadały w mętne sidła bezkompromisowego zapomnienia, wszystkie dobre momenty zostawały podważone i podkopane, każde dobre słowo zakwestionowane i wykręcone, każda dobra intencja nazwana wyrachowaniem i kłamstwem. Chciała pamiętać, pragnęła tego ze wszystkich sił, próbowała odtwarzać w pamięci chwile beztroski i pogodne twarze swoich bliskich, lecz jedyne, co pamiętała to seria marsowych zmarszczek, burzowych spojrzeń, ust wygiętych w niesmaku i niemalże namacalnych wyrzutów. Rozczarowanie, błąd, zdrada, oszustwo; te słowa odbijały się w czaszce Lovegood ogłuszającym echem, ponownie i ponownie, nigdy nie słabnąc, nigdy nie cichnąc. Nawet teraz, zamykając w szczelnym uścisku smukłą dłoń przyjaciółki, wciąż widziała łzy spływające po policzkach Seliny, odwracającego się do niej plecami Benjamina, błysk złotej monety ciskanej jej pod nogi przez Tristana - daleko upadła od wpajanego jej wzorca zadowalającego wymagania wszystkich, daleko upadła od własnych marzeń, od jakiegoś czasu jeszcze bardziej nieosiągalnych niż zwykle. Ale, tego dnia, to nie ona była najważniejsza, dlatego przysłuchiwała się uważnie alchemiczce, śledziła każdy jej drobny gest i odkładając na bok wciąż niezrozumiałe tragedie dni minionych, cieszyła się szczerze, że ona nie ma już powodów do trosk. Emanujące od ciemnowłosej ciepło podnosiło ją na duchu.
- Gdyby było to realną groźbą, zostałabym zmuszona do wdrożenia w życie poważnego planu przyjacielskiej interwencji. Zapewniam cię więc, że dla dobra wszystkich powinnaś trzymać się jak najdalej od szydełkowania - odpowiedziała w podobnym tonie, podłapując nieco kpiącą nutę. Niepokorna Inara zamieniająca wieczne pragnienie przygody na stagnację przed kominkiem w posiadłości Nottów, Merlinie uchowaj! - I vice versa, moja droga - zapewniła szczerze, licząc na to, że przynajmniej w tym przypadku zawsze okaże się być wystarczająco trwałe, by sprostać przeciwnościom losu.
- Nic się przed tobą nie ukryje - uśmiech zatańczył na ustach półwili, zmiękczając rysy jej twarzy. Mogła tłumić w sobie przeróżne emocje, mogła skrywać targające nią niepokoje, lecz nie potrafiła udawać, że nowa sytuacja życiowa byłej lady Carrow nie napawa jej radością. Przesunęła palcami po wierzchu jej dłoni, przez parę chwil łapiąc się na myśli czy podobnie czuła się Selina, gdy nie chciała, by kiedykolwiek dotknęła ją jakakolwiek krzywda - z tą tylko różnicą, że Inara rzeczywiście zasługiwała na wszystko, co najlepsze - gdyby tylko mogła, podarowałaby jej gwiazdkę z nieba, tylko po to, by jej olśniewający uśmiech nigdy już nie gasł.
- Mam taką nadzieję - wcięła się w wypowiedź przyjaciółki, choć całość zabrzmiała bardziej jak pogróżka a spróbowałby nie! Chwilę później kąciki jej ust drgnęły, a ciałem wstrząsnął serdeczny śmiech. Być może powinna szepnąć Inaro w upominającej manierze wymieszanej z niedowierzaniem, może powinna oblać się rumieńcem w kolorze bogatego burgundu, sięgając po nieprzysługujące jej już od dawna przymioty dziewczęcej niewinności, zamiast tego po prostu uśmiechnęła się wymownie, uznając, że pianie peanów pochwalnych nad udanym pożyciem małżeńskim przybrałoby już niepokojący wydźwięk.
Chociaż niezręczności płynące z tego źródła wolałaby po tysiąckroć, gdyby wiedziała, co dopiero miało nastąpić. - Inaro, wiesz, że nigdy nie śmiałabym cię określić podobnymi epitetami - wtrąciła zapewnienie, wciąż nie wyczuwając w jakim kierunku zmierza konwersacja i tym samym zachęcając przyjaciółkę do śmiałego kontynuowania. Najprawdopodobniej powinna wiedzieć lepiej, powinna wiedzieć, że posłuchaj mnie wypowiadane przy akompaniamencie ciężkiego westchnienia rzadko kiedy bywa preludium zwiastującym pomyślny ciąg dalszy - ale nie wiedziała, więc niczego nieświadoma upiła łyk herbaty i w mig pożałowała tej decyzji, niemalże krztusząc się ciepłym naparem, gdy Inara poruszyła temat poniekąd uznawany za tabu. Otarła dłonią usta, głośno przełykając herbatę i w tym czasie próbując zebrać myśli w całość, chociaż te były rozwalone niczym paczka lukrecjowych dropsów.
- Wiesz, że tak - odezwała się w końcu, ściszając głos do szeptu, choć ten wciąż pozostawał doskonale słyszalny dla znajdującej się tuż obok ciemnowłosej. - Miałam odwołać ślub, rozpocząć wszystko na nowo… - wspominała niechętnie, próbując usprawiedliwić tamte zamierzchłe decyzje, których wciąż nie chciała umieszczać w kategorii błędu. Wbiła spojrzenie w filiżankę, kciukiem pocierając porcelanowy wzór, który nie był w stanie dostarczyć jej lepszych słów. Charlie, to syn Benjamina. Na parę chwil cały świat zamarł, wszystko ucichło, łącznie z oddechami, Inary i Harriett. Zmarszczyła jasne brwi podświadomie, czując, jak z jej twarzy odpływa cała krew, a ciało zalewa fala gorąca. - Nie - szepnęła słabo. - Nie może być - protestowała uparcie, nie dlatego, że pomimo nikłego prawdopodobieństwa było to fizycznie niemożliwe, lecz dlatego, że potwierdziłoby to wszystkie najgorsze oskarżenia, których ostrze zwrócone było w kierunku Lovegood. Bezlitosne słowa Tristana zadźwięczały jej ponownie w głowie, wspomnienie jej własnego oburzenia w odpowiedzi wydawało się być nagle śmiesznie nieadekwatne, wręcz teatralne - a przecież było szczere. - To by znaczyło, że jest bękartem - wiesz, Inaro, że to najgorsza metka, jaką można przypiąć dziecku, które zostało już nazwane brudnym półkrwiakiem i arabskim pomiotem. Charlie ma tylko niecałe pięć lat, czy naprawdę zasługuje na podobny grad obelg? O mianie, na jakie zasługiwała sama, nie odważyła się wspominać. Pomyśl. Nie chciała myśleć - wracać wspomnieniami do nocy pełnej złudzeń, które zostały z niej zdarte przy pierwszych blaskach jutrzenki, sięgać głębiej, aż do samotnego opłakiwania zrujnowanych marzeń o wspólnej rodzinie, odgrzebywać z pamięci przytłaczającego poczucia winy, gdy stąpała po ślubnym kobiercu, udając, że nic się nie wydarzyło ani wynajdywać podobieństwa między swoim synem a pokazywanymi jej w poprzedniej erze przez panią Wright zdjęć z okresu dzieciństwa Jaimiego, tych mugolskich, mających w swojej śmiesznej, nieruchomej formie prawdziwy urok zaklęty w czasie. Czy los mógł być naprawdę aż tak złośliwy, by koniec końców ziścić jej marzenia, lecz czyniąc to w tak karykaturalnej formie? Jak to możliwe, że właśnie Charlie miał zostać niezrywalną nicią łączącą ją z mężczyzną, który przeszło pół dekady spędził na wytykaniu jej domkowi z kart sztuczności i udowadnianiu, że nie chce mieć z nią nic wspólnego? Zacisnęła szczęki mocno, przenosząc przerażone spojrzenie w pobliski krzew hortensji; sezon na bolesne rozliczenia z przeszłością trwał w najlepsze. Nie może być. Zacisnęła i powieki, lecz nie mogła powstrzymać nieuniknionego, ciepłe ścieżki łez zalśniły na jej policzkach, zwróconych w bok - nie mogła spojrzeć Inarze w twarz, jakby obawiając się, że w jej ustach zadźwięczy echo słów prześladujących ją bez końca. Kłamliwa ladacznica. Tym razem jednak cenę za jej występki miał płacić ktoś inny - i jej nienawiść do samej siebie nie znała granic.
- Gdyby było to realną groźbą, zostałabym zmuszona do wdrożenia w życie poważnego planu przyjacielskiej interwencji. Zapewniam cię więc, że dla dobra wszystkich powinnaś trzymać się jak najdalej od szydełkowania - odpowiedziała w podobnym tonie, podłapując nieco kpiącą nutę. Niepokorna Inara zamieniająca wieczne pragnienie przygody na stagnację przed kominkiem w posiadłości Nottów, Merlinie uchowaj! - I vice versa, moja droga - zapewniła szczerze, licząc na to, że przynajmniej w tym przypadku zawsze okaże się być wystarczająco trwałe, by sprostać przeciwnościom losu.
- Nic się przed tobą nie ukryje - uśmiech zatańczył na ustach półwili, zmiękczając rysy jej twarzy. Mogła tłumić w sobie przeróżne emocje, mogła skrywać targające nią niepokoje, lecz nie potrafiła udawać, że nowa sytuacja życiowa byłej lady Carrow nie napawa jej radością. Przesunęła palcami po wierzchu jej dłoni, przez parę chwil łapiąc się na myśli czy podobnie czuła się Selina, gdy nie chciała, by kiedykolwiek dotknęła ją jakakolwiek krzywda - z tą tylko różnicą, że Inara rzeczywiście zasługiwała na wszystko, co najlepsze - gdyby tylko mogła, podarowałaby jej gwiazdkę z nieba, tylko po to, by jej olśniewający uśmiech nigdy już nie gasł.
- Mam taką nadzieję - wcięła się w wypowiedź przyjaciółki, choć całość zabrzmiała bardziej jak pogróżka a spróbowałby nie! Chwilę później kąciki jej ust drgnęły, a ciałem wstrząsnął serdeczny śmiech. Być może powinna szepnąć Inaro w upominającej manierze wymieszanej z niedowierzaniem, może powinna oblać się rumieńcem w kolorze bogatego burgundu, sięgając po nieprzysługujące jej już od dawna przymioty dziewczęcej niewinności, zamiast tego po prostu uśmiechnęła się wymownie, uznając, że pianie peanów pochwalnych nad udanym pożyciem małżeńskim przybrałoby już niepokojący wydźwięk.
Chociaż niezręczności płynące z tego źródła wolałaby po tysiąckroć, gdyby wiedziała, co dopiero miało nastąpić. - Inaro, wiesz, że nigdy nie śmiałabym cię określić podobnymi epitetami - wtrąciła zapewnienie, wciąż nie wyczuwając w jakim kierunku zmierza konwersacja i tym samym zachęcając przyjaciółkę do śmiałego kontynuowania. Najprawdopodobniej powinna wiedzieć lepiej, powinna wiedzieć, że posłuchaj mnie wypowiadane przy akompaniamencie ciężkiego westchnienia rzadko kiedy bywa preludium zwiastującym pomyślny ciąg dalszy - ale nie wiedziała, więc niczego nieświadoma upiła łyk herbaty i w mig pożałowała tej decyzji, niemalże krztusząc się ciepłym naparem, gdy Inara poruszyła temat poniekąd uznawany za tabu. Otarła dłonią usta, głośno przełykając herbatę i w tym czasie próbując zebrać myśli w całość, chociaż te były rozwalone niczym paczka lukrecjowych dropsów.
- Wiesz, że tak - odezwała się w końcu, ściszając głos do szeptu, choć ten wciąż pozostawał doskonale słyszalny dla znajdującej się tuż obok ciemnowłosej. - Miałam odwołać ślub, rozpocząć wszystko na nowo… - wspominała niechętnie, próbując usprawiedliwić tamte zamierzchłe decyzje, których wciąż nie chciała umieszczać w kategorii błędu. Wbiła spojrzenie w filiżankę, kciukiem pocierając porcelanowy wzór, który nie był w stanie dostarczyć jej lepszych słów. Charlie, to syn Benjamina. Na parę chwil cały świat zamarł, wszystko ucichło, łącznie z oddechami, Inary i Harriett. Zmarszczyła jasne brwi podświadomie, czując, jak z jej twarzy odpływa cała krew, a ciało zalewa fala gorąca. - Nie - szepnęła słabo. - Nie może być - protestowała uparcie, nie dlatego, że pomimo nikłego prawdopodobieństwa było to fizycznie niemożliwe, lecz dlatego, że potwierdziłoby to wszystkie najgorsze oskarżenia, których ostrze zwrócone było w kierunku Lovegood. Bezlitosne słowa Tristana zadźwięczały jej ponownie w głowie, wspomnienie jej własnego oburzenia w odpowiedzi wydawało się być nagle śmiesznie nieadekwatne, wręcz teatralne - a przecież było szczere. - To by znaczyło, że jest bękartem - wiesz, Inaro, że to najgorsza metka, jaką można przypiąć dziecku, które zostało już nazwane brudnym półkrwiakiem i arabskim pomiotem. Charlie ma tylko niecałe pięć lat, czy naprawdę zasługuje na podobny grad obelg? O mianie, na jakie zasługiwała sama, nie odważyła się wspominać. Pomyśl. Nie chciała myśleć - wracać wspomnieniami do nocy pełnej złudzeń, które zostały z niej zdarte przy pierwszych blaskach jutrzenki, sięgać głębiej, aż do samotnego opłakiwania zrujnowanych marzeń o wspólnej rodzinie, odgrzebywać z pamięci przytłaczającego poczucia winy, gdy stąpała po ślubnym kobiercu, udając, że nic się nie wydarzyło ani wynajdywać podobieństwa między swoim synem a pokazywanymi jej w poprzedniej erze przez panią Wright zdjęć z okresu dzieciństwa Jaimiego, tych mugolskich, mających w swojej śmiesznej, nieruchomej formie prawdziwy urok zaklęty w czasie. Czy los mógł być naprawdę aż tak złośliwy, by koniec końców ziścić jej marzenia, lecz czyniąc to w tak karykaturalnej formie? Jak to możliwe, że właśnie Charlie miał zostać niezrywalną nicią łączącą ją z mężczyzną, który przeszło pół dekady spędził na wytykaniu jej domkowi z kart sztuczności i udowadnianiu, że nie chce mieć z nią nic wspólnego? Zacisnęła szczęki mocno, przenosząc przerażone spojrzenie w pobliski krzew hortensji; sezon na bolesne rozliczenia z przeszłością trwał w najlepsze. Nie może być. Zacisnęła i powieki, lecz nie mogła powstrzymać nieuniknionego, ciepłe ścieżki łez zalśniły na jej policzkach, zwróconych w bok - nie mogła spojrzeć Inarze w twarz, jakby obawiając się, że w jej ustach zadźwięczy echo słów prześladujących ją bez końca. Kłamliwa ladacznica. Tym razem jednak cenę za jej występki miał płacić ktoś inny - i jej nienawiść do samej siebie nie znała granic.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Podobno życie nigdy nie było proste, że stworzona (powstała?) rzeczywistość, to padół łez, z którym człowiek musi się zmagać. Świat czekał na potknięcia i podrzucał kolejne kłody, byleby sprawdzić ile jeszcze jest w stanie znieść. Czasem otulał zaklętą bańką, która dawała iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. Ale wystarczyło szerzej otworzyć oczy, by przekonać się, że w tak naprawdę, urokliwa, chroniąca tarcza to pajęcza sieć. Każde poruszenie sprawiało, że było się unieruchomionym bardziej. Tylko czekać, aż czająca się w pobliżu bestia rzuci się na ofiarę, pożerając. Inara nie zgadzała się z podobnym obrazem. Nie. Alchemiczka żyła w przekonaniu, że świat jest najpiękniejszym z możliwych. Najlepszym z dostępnych. Był pełny, a dopiero działania człowieka sprawiły, że zadziało się coś niedobrego. Powstał brak, którego nie umiał sam zapełnić. Przynajmniej nie bez drugiego człowieka. A większość o tym rozpaczliwie zapominała. Inara nie mogła, tak jak nie potrafiła oddzielić się warstwą chłodnego dystansu od Harriett. To wybory dzieliły i łączyły. I swoją decyzją chciała na nowo wrócić na ścieżkę, która jeszcze tak niedawno wydawała się być nie do odwzorowania. Dawno temu ulokowała w jasnowłosej półwili swoje zaufanie. I chociaż gdzieś po drodze, łącząca ich więź została nadszarpnięta - nie mogły trwać w skorupach bólu, które tak dręczyły.
Nie mówiła o tym co widziała, nie o wszystkim co dostrzegała mogła wspominać. O kryjących się za zwierciadłami błękitów cieniach, o bólu, który tańczył na dnie źrenic za każdym razem, gdy nieostrożne słowo szarpnęło za bolesną, ukrytą głęboko strunę. Spostrzeżenia, które nieujawnionymi impulsami wędrowały ku Inarze, tworząc niejasną świadomość straty, którą Hattie wciąż przeżywała. Jak wyciągnięte z kłębka nici, za którymi - jeśli powędrować, trafi się do centrum, pulsujących bólem ran.
- Dla samego faktu spotkania cię w takiej akcji, byłaby skłonna zaryzykować - zakpiła, wplatając w słowa nietuzinkowe wyzwanie. A może też prośbę. Jeśli kiedykolwiek utonę w dworku, ratuj nie. Na samą myśl, że czarnowłosa mogłaby rzeczywiście stać się salonową lalką, która pusto kiwała głową i uśmiechała się sztucznie do sztywnych ukłonów szlacheckich - rodził się bunt. Czuła się tak, jakby ktoś sypnął jej w twarz garścią piasku, a drobiny chrzęściły pod zębami, doprowadzając niemal zgrzytaniem niemal do szaleństwa. Niemal odruchowo potrząsnęła głową, rozsypując ciemne pasma włosów wokół ramion. Miała jednak świadomość, że Percy nigdy nie pozwoliłby na taki obrót. Obiecał. I nie miała prawa mu nie wierzyć. Tak jak on jej. Obowiązek nie mógł zastąpić tego, co tak jasno rosło w ich sercach - Niestety, ale mnie trochę przeceniasz - mruknęła, mrużąc jedno oko. Dostrzegała wiele, zaglądając bez oporów w kryjące się za rzęsami oczy, ale umykało jej równie wiele. W końcu, dostrzegłaby źródło niepokoju, zanim jego zatrute znamiona zaraziły relację tak wielu osób.
Poruszyła ramieniem w geście niezrozumianym nawet dla niej samej, ni to skrytego zakłopotania, ni to dumy, czy próby zlekceważenia, że to ona sama podjęła temat, na który nie wierzyła, że się zdecyduje, choćby wspomnieć komukolwiek. A jednak. Lovegood nosiła w sobie niezaprzeczalna aurę, która taranowała postanowieniowy mur, który gdzieś w Inarze nosił znamiona wstydu. Nie kontynuowała, wiedząc, że wkraczają na zbyt świeże, delikatne pole, niekoniecznie potrzebne do obserwacji.
Pokręciła głową, przymykając powieki. Jak miała mówić o czymś, co dla niej samej wydawało się dotykać czegoś, co nie powinno być jej dostępne? Czuła się, jak złodziej, zbój, który wdarł się do obcego mieszkania, a podglądnąwszy lokatorów, przyszedł kolejnego dnia doradzać. To nie tak. Wszystko wywróciło się w swojej podstawie i właściwie Inara nie wiedziała, jaka rolę pełni. Czuła się przeraźliwie głupio, ale dopiero scena emocji, która zatoczyła akt na obliczu Hattie, zmroził jej serce. Zalało chłodem, którego nie umiała się pozbyć. Zraniłam ją, wył z tyłu głowy, jakiś głos, ale słowa popłynęły bez możliwości cofnięcia. Czy mogłaby? Chciałaby? - Wiem...wiem, Hattie.. - zapętliła się, starając nie wypuścić z palców drżących dłoni przyjaciółki. Poruszała niemo ustami, a w piersi szamotało się szaleńczo serce. Zraniłam ją - To by znaczyło - odezwała się, gdy w końcu odzyskała władzę w głosie, który nienaturalnie drżał, celowo powtarzając pierwszą część wypowiedzianego przez przyjaciółkę zdania - że to wasz syn - wyraźnie podkreśliła słowo, z dłońmi nadal zamkniętymi na rękach jasnowłosej, uniosła do góry, do bladych, przeraźliwie teraz bladych policzków - To by znaczyło - kontynuowała, unosząc twarz kobiety ku sobie - że jest owocem miłości dwoje ludzi, a nie przypadkiem spotkanych dusz - wypuściła blade place z dłoni, by objąć ramionami spięte ciało - To by znaczyło, że los połączył was bardziej, niż możecie byś świadomi - mówiła już szeptem, przyciągając przyjaciółkę bliżej, niezależnie od oporu, jaki mogła wyczuć. Zaplotła palce za plecami Harriett nie myśląc o tym, żeby wypuścić ją z objęć. Ciepły oddech odbijał się od jasnych pasm, opadających jak jedwab na ramiona półwili. Inara nawet nie zwróciła uwagi, gdy kolejnym gestem, strąciła filiżankę wypełnioną aromatycznym napojem. Zapach, który ją teraz uderzał, miał posmak słonych łez.
Nie mówiła o tym co widziała, nie o wszystkim co dostrzegała mogła wspominać. O kryjących się za zwierciadłami błękitów cieniach, o bólu, który tańczył na dnie źrenic za każdym razem, gdy nieostrożne słowo szarpnęło za bolesną, ukrytą głęboko strunę. Spostrzeżenia, które nieujawnionymi impulsami wędrowały ku Inarze, tworząc niejasną świadomość straty, którą Hattie wciąż przeżywała. Jak wyciągnięte z kłębka nici, za którymi - jeśli powędrować, trafi się do centrum, pulsujących bólem ran.
- Dla samego faktu spotkania cię w takiej akcji, byłaby skłonna zaryzykować - zakpiła, wplatając w słowa nietuzinkowe wyzwanie. A może też prośbę. Jeśli kiedykolwiek utonę w dworku, ratuj nie. Na samą myśl, że czarnowłosa mogłaby rzeczywiście stać się salonową lalką, która pusto kiwała głową i uśmiechała się sztucznie do sztywnych ukłonów szlacheckich - rodził się bunt. Czuła się tak, jakby ktoś sypnął jej w twarz garścią piasku, a drobiny chrzęściły pod zębami, doprowadzając niemal zgrzytaniem niemal do szaleństwa. Niemal odruchowo potrząsnęła głową, rozsypując ciemne pasma włosów wokół ramion. Miała jednak świadomość, że Percy nigdy nie pozwoliłby na taki obrót. Obiecał. I nie miała prawa mu nie wierzyć. Tak jak on jej. Obowiązek nie mógł zastąpić tego, co tak jasno rosło w ich sercach - Niestety, ale mnie trochę przeceniasz - mruknęła, mrużąc jedno oko. Dostrzegała wiele, zaglądając bez oporów w kryjące się za rzęsami oczy, ale umykało jej równie wiele. W końcu, dostrzegłaby źródło niepokoju, zanim jego zatrute znamiona zaraziły relację tak wielu osób.
Poruszyła ramieniem w geście niezrozumianym nawet dla niej samej, ni to skrytego zakłopotania, ni to dumy, czy próby zlekceważenia, że to ona sama podjęła temat, na który nie wierzyła, że się zdecyduje, choćby wspomnieć komukolwiek. A jednak. Lovegood nosiła w sobie niezaprzeczalna aurę, która taranowała postanowieniowy mur, który gdzieś w Inarze nosił znamiona wstydu. Nie kontynuowała, wiedząc, że wkraczają na zbyt świeże, delikatne pole, niekoniecznie potrzebne do obserwacji.
Pokręciła głową, przymykając powieki. Jak miała mówić o czymś, co dla niej samej wydawało się dotykać czegoś, co nie powinno być jej dostępne? Czuła się, jak złodziej, zbój, który wdarł się do obcego mieszkania, a podglądnąwszy lokatorów, przyszedł kolejnego dnia doradzać. To nie tak. Wszystko wywróciło się w swojej podstawie i właściwie Inara nie wiedziała, jaka rolę pełni. Czuła się przeraźliwie głupio, ale dopiero scena emocji, która zatoczyła akt na obliczu Hattie, zmroził jej serce. Zalało chłodem, którego nie umiała się pozbyć. Zraniłam ją, wył z tyłu głowy, jakiś głos, ale słowa popłynęły bez możliwości cofnięcia. Czy mogłaby? Chciałaby? - Wiem...wiem, Hattie.. - zapętliła się, starając nie wypuścić z palców drżących dłoni przyjaciółki. Poruszała niemo ustami, a w piersi szamotało się szaleńczo serce. Zraniłam ją - To by znaczyło - odezwała się, gdy w końcu odzyskała władzę w głosie, który nienaturalnie drżał, celowo powtarzając pierwszą część wypowiedzianego przez przyjaciółkę zdania - że to wasz syn - wyraźnie podkreśliła słowo, z dłońmi nadal zamkniętymi na rękach jasnowłosej, uniosła do góry, do bladych, przeraźliwie teraz bladych policzków - To by znaczyło - kontynuowała, unosząc twarz kobiety ku sobie - że jest owocem miłości dwoje ludzi, a nie przypadkiem spotkanych dusz - wypuściła blade place z dłoni, by objąć ramionami spięte ciało - To by znaczyło, że los połączył was bardziej, niż możecie byś świadomi - mówiła już szeptem, przyciągając przyjaciółkę bliżej, niezależnie od oporu, jaki mogła wyczuć. Zaplotła palce za plecami Harriett nie myśląc o tym, żeby wypuścić ją z objęć. Ciepły oddech odbijał się od jasnych pasm, opadających jak jedwab na ramiona półwili. Inara nawet nie zwróciła uwagi, gdy kolejnym gestem, strąciła filiżankę wypełnioną aromatycznym napojem. Zapach, który ją teraz uderzał, miał posmak słonych łez.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Daisy z utęsknieniem czekała na wiosnę i przebudzenie się świata do życia. Wprost nie mogła się doczekać częstszych słonecznych dni, kwitnących kwiatów i cieplejszych temperatur, które sprawią, że będzie mogła pożegnać ciepłe swetry i wyjąć z szafy cienkie, letnie sukienki. W Londynie nie było jednak wielu miejsc gdzie mogła w pełni cieszyć się wiosną, przynajmniej nie w okolicy w której mieszkała. Czasami coraz bardziej marzyła o tym, by zamieszkać w jakimś spokojniejszym miejscu, z dala od miasta. Niestety takie plany musiały jeszcze poczekać.
Nie znaczyło to jednak że nie mogła teleportować się w inne miejsca. Gdy tylko miała okazję korzystała ze sposobności żeby gdzieś się wyrwać i nasycić oczy pięknem krajobrazów, których nie miała w Londynie. To była jedna z najpiękniejszych zalet magiczności – mogła w ułamkach sekund przenieść się w praktycznie dowolne miejsce na terenie kraju, co dla mugoli nie było dostępne. Jako córka mugolki i czarodzieja tym bardziej doceniała to, co przypadło jej w darze, niezwykłe możliwości jakie otrzymała, podczas gdy tak wielu ludzi żyło w nieświadomości że tuż obok egzystuje świat czarodziejów, dla których podróż na drugi koniec kraju jest równie szybki jak pstryknięcie palcem, a większość codziennych problemów można od ręki rozwiązać jednym machnięciem różdżki. Choć były i problemy których nie rozwiązywała nawet magia, a czasem wręcz je komplikowała. Cóż, nie zawsze było łatwo żyć na pograniczu dwóch światów.
Przeglądając i porządkując stare zdjęcia z dzieciństwa zatęskniła za pięknymi krajobrazami Kornwalii, gdzie wciąż mieszkali jej dziadkowie których od pewnego czasu nie odwiedzała, zajęta początkami własnego dorosłego życia. Kiedyś bardzo lubiła to miejsce i spędzała tam sporą część wakacji, w dorosłości odwiedzała je znacznie rzadziej, a teraz, wiosną, na pewno było przepiękne. Po odwiedzinach i obowiązkowym nakarmieniu szarlotką mogła położyć się na trawie pod gołym niebem i poobserwować chmury, tak jak robiła to będąc dzieckiem.
Być może jednak coś ją rozproszyło lub rozkojarzyło, bo kiedy po charakterystycznym uczuciu towarzyszącym teleportacji otworzyła oczy, odkryła, że miejsce które zobaczyła nie przypomina okolicy w której miała zamiar się pojawić. Zamiast chatki dziadków zobaczyła inny, nieznany sobie dom i ogród, o którym zdecydowanie nie myślała. W dodatku zaledwie pięć metrów od niej znajdowały się dwie nieznane jej kobiety.
- Ja... Bardzo przepraszam! To tylko... pomyłka – wybąkała, zdając sobie sprawę że właśnie pojawiła się w cudzym ogródku i przerwała kobietom rozmowę, nagle materializując się obok nich z cichym pyknięciem. Poczuła się bardzo głupio, zdecydowanie nie tak miało to wyglądać, a do tej pory może parę razy zdarzyło jej się źle wylądować, i skrycie podśmiewała się ze swojego brata który mówił że kiedyś przypadkiem zmaterializował się na głowie jakiejś staruszki robiącej zakupy. Teraz jej jasne policzki pokryły się rumieńcem, a oczy szybko zaczęły rozglądać się za jakąś drogą ucieczki z tej żenującej sytuacji, której przyczyną się stała.
Nie znaczyło to jednak że nie mogła teleportować się w inne miejsca. Gdy tylko miała okazję korzystała ze sposobności żeby gdzieś się wyrwać i nasycić oczy pięknem krajobrazów, których nie miała w Londynie. To była jedna z najpiękniejszych zalet magiczności – mogła w ułamkach sekund przenieść się w praktycznie dowolne miejsce na terenie kraju, co dla mugoli nie było dostępne. Jako córka mugolki i czarodzieja tym bardziej doceniała to, co przypadło jej w darze, niezwykłe możliwości jakie otrzymała, podczas gdy tak wielu ludzi żyło w nieświadomości że tuż obok egzystuje świat czarodziejów, dla których podróż na drugi koniec kraju jest równie szybki jak pstryknięcie palcem, a większość codziennych problemów można od ręki rozwiązać jednym machnięciem różdżki. Choć były i problemy których nie rozwiązywała nawet magia, a czasem wręcz je komplikowała. Cóż, nie zawsze było łatwo żyć na pograniczu dwóch światów.
Przeglądając i porządkując stare zdjęcia z dzieciństwa zatęskniła za pięknymi krajobrazami Kornwalii, gdzie wciąż mieszkali jej dziadkowie których od pewnego czasu nie odwiedzała, zajęta początkami własnego dorosłego życia. Kiedyś bardzo lubiła to miejsce i spędzała tam sporą część wakacji, w dorosłości odwiedzała je znacznie rzadziej, a teraz, wiosną, na pewno było przepiękne. Po odwiedzinach i obowiązkowym nakarmieniu szarlotką mogła położyć się na trawie pod gołym niebem i poobserwować chmury, tak jak robiła to będąc dzieckiem.
Być może jednak coś ją rozproszyło lub rozkojarzyło, bo kiedy po charakterystycznym uczuciu towarzyszącym teleportacji otworzyła oczy, odkryła, że miejsce które zobaczyła nie przypomina okolicy w której miała zamiar się pojawić. Zamiast chatki dziadków zobaczyła inny, nieznany sobie dom i ogród, o którym zdecydowanie nie myślała. W dodatku zaledwie pięć metrów od niej znajdowały się dwie nieznane jej kobiety.
- Ja... Bardzo przepraszam! To tylko... pomyłka – wybąkała, zdając sobie sprawę że właśnie pojawiła się w cudzym ogródku i przerwała kobietom rozmowę, nagle materializując się obok nich z cichym pyknięciem. Poczuła się bardzo głupio, zdecydowanie nie tak miało to wyglądać, a do tej pory może parę razy zdarzyło jej się źle wylądować, i skrycie podśmiewała się ze swojego brata który mówił że kiedyś przypadkiem zmaterializował się na głowie jakiejś staruszki robiącej zakupy. Teraz jej jasne policzki pokryły się rumieńcem, a oczy szybko zaczęły rozglądać się za jakąś drogą ucieczki z tej żenującej sytuacji, której przyczyną się stała.
I show not your face but your heart's desire
Krew tętniła w skroniach zbyt głośno. Powiew gorąca, który wędrował nieustannie w górę, nie dawał spokoju, nim słowa, tyle czasu trzymane w niepewności, nie wydostały się na zewnątrz. I tak bardzo ze sobą sprzeczne. Inara czuła się, jak mityczny zwiastun wieści. Prawda, której poznanie wcale nie przynosiło ulgi. Nie, kiedy twarz przyjaciółki zbladła, jakby na z i tak jasnej skóry, odpłynęła cała krew. Czy Inara miała prawo, by mówić o czymś, co nie należało do jej powinności? Czy jako przyjaciółka miała milczeć?
Skrzyżowane i podkulone nogi, wyprostowała i opuściła na ziemię. Nie założyła na stopu ściągniętych wcześniej botków. Chłodna, ale powoli cieplejsza ziemia przyjemnie łaskotała. Obok stała filiżanka wciąż parującej herbaty, której smak raptem zbladł - Hattie.. - zaczęła ostrożnie, gdy jasnowłosa półwila nie odezwała się, zamknięta w przeraźliwym dla Inary milczeniu - Hattie, wejdźmy do środka, proszę, tam... - podniosła kobietę za ramie, delikatnie, prowadząc ja ścieżką. Po obu stronach zaczynały kwitnąc różane krzewy i alchemiczka odwróciła od nich głowę, zatroskana i przejęta stanem przyjaciółki. Nie zdążyła jednak pokonać połowy drogi, gdy została zaskoczona najpierw przez charakterystyczny szelest, podobny jedynie teleportacji. A potem jej oczom ukazała się młoda, zdecydowanie nieznana jej dziewczyna. Zamrugała pośpiesznie przez moment ważąc, czy nieznajoma jest kimś, kogo miałyby się obawiać? Ale zakłopotane spojrzenie i dukane przeprosiny przegoniły natrętne myśli o niebezpieczeństwie - Wszystko w porządku. Idź do środka proszę, zajmę się naszym ...nieoczekiwanym gościem - zaciskała swoją dłoń na jasnych palcach kobiety i wypuściła dopiero, gdy ta zniknęła za drzwiami - Zaraz do ciebie wrócę, obiecuję - usta drgnęły w ciepłym uśmiechu, a swoją uwagę przeniosła na nieznajomą - To trochę nieoczekiwana...pomyłka - utkwiła ciemnoorzechowe źrenice w dziewczynie, szukając jakichkolwiek oznak oszustwa, ale niezależnie od biegnących myśli, natura wygrywała. Na ustach alchemiczki pojawił sie słaby uśmiech - W innych okolicznościach, zapewne byłabym bardziej otwarta, ale...możesz mi wytłumaczyć co i dlaczego tu robisz? Pomyłka za wiele mi nie mówi - przechyliła głowę na bok, odsuwając plączący się przy policzku pukiel czarnych włosów - To trochę niegrzeczna, pojawiać sie bez zaproszenia u..obcych - uniosła wyżej brwi, chociaż z każdą chwilą była mocniej przekonana, że dziewczyna była zwyczajnie zagubiona, a malujące się na policzkach ślady zażenowania potwierdzały tkaną w głowie "teorię".
Skrzyżowane i podkulone nogi, wyprostowała i opuściła na ziemię. Nie założyła na stopu ściągniętych wcześniej botków. Chłodna, ale powoli cieplejsza ziemia przyjemnie łaskotała. Obok stała filiżanka wciąż parującej herbaty, której smak raptem zbladł - Hattie.. - zaczęła ostrożnie, gdy jasnowłosa półwila nie odezwała się, zamknięta w przeraźliwym dla Inary milczeniu - Hattie, wejdźmy do środka, proszę, tam... - podniosła kobietę za ramie, delikatnie, prowadząc ja ścieżką. Po obu stronach zaczynały kwitnąc różane krzewy i alchemiczka odwróciła od nich głowę, zatroskana i przejęta stanem przyjaciółki. Nie zdążyła jednak pokonać połowy drogi, gdy została zaskoczona najpierw przez charakterystyczny szelest, podobny jedynie teleportacji. A potem jej oczom ukazała się młoda, zdecydowanie nieznana jej dziewczyna. Zamrugała pośpiesznie przez moment ważąc, czy nieznajoma jest kimś, kogo miałyby się obawiać? Ale zakłopotane spojrzenie i dukane przeprosiny przegoniły natrętne myśli o niebezpieczeństwie - Wszystko w porządku. Idź do środka proszę, zajmę się naszym ...nieoczekiwanym gościem - zaciskała swoją dłoń na jasnych palcach kobiety i wypuściła dopiero, gdy ta zniknęła za drzwiami - Zaraz do ciebie wrócę, obiecuję - usta drgnęły w ciepłym uśmiechu, a swoją uwagę przeniosła na nieznajomą - To trochę nieoczekiwana...pomyłka - utkwiła ciemnoorzechowe źrenice w dziewczynie, szukając jakichkolwiek oznak oszustwa, ale niezależnie od biegnących myśli, natura wygrywała. Na ustach alchemiczki pojawił sie słaby uśmiech - W innych okolicznościach, zapewne byłabym bardziej otwarta, ale...możesz mi wytłumaczyć co i dlaczego tu robisz? Pomyłka za wiele mi nie mówi - przechyliła głowę na bok, odsuwając plączący się przy policzku pukiel czarnych włosów - To trochę niegrzeczna, pojawiać sie bez zaproszenia u..obcych - uniosła wyżej brwi, chociaż z każdą chwilą była mocniej przekonana, że dziewczyna była zwyczajnie zagubiona, a malujące się na policzkach ślady zażenowania potwierdzały tkaną w głowie "teorię".
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Daisy nie miała pojęcia o tym, co zaszło tu przed chwilą i jak poważną rozmowę właśnie przerwała swoją bardzo chybioną teleportacją. Nie wiedziała, gdzie w ogóle jest i dlaczego, przecież wyraźnie myślała o Kornwalii i okolicach domu dziadków, znała to miejsce. Dlaczego więc wylądowała gdzieś indziej, gdzie z pewnością nigdy nie była?
Ogród niewątpliwie był piękny – ale Daisy zdecydowanie nie planowała tego najścia. Nie była osobą która lubiła nachodzić obcych ludzi i materializować się bez zaproszenia w cudzych ogródkach czy domach. Coś takiego było zresztą uważane za niegrzeczne i nieuprzejme.
Jedna z kobiet oddaliła się, została z nią druga. Ładna i ciemnowłosa, a jej wygląd i strój sugerowały, że nie jest zupełnie zwyczajną czarownicą, taką jak Daisy. Było w niej coś, co przywodziło na myśl sfery niedostępne dla prostej dziewczyny o w połowie mugolskim pochodzeniu. Jej nieufność była jednak czymś całkowicie zrozumiałym; Daisy też poczułaby niepokój w podobnej sytuacji. Wiele złych rzeczy się działo i sama coraz częściej czuła strach o siebie i bliskich.
- Gdzie ja w ogóle jestem? Co to za miejsce? – zapytała cicho nieznajomą kobietę, która została i zwróciła się do niej. – To... pomyłka przy teleportacji. Chyba mnie trochę zniosło, nie poznaję tego miejsca. Nigdy tu nie byłam. Chciałam... wylądować w Kornwalii, u mojej rodziny. Czy w ogóle jesteśmy w Kornwalii? – Niestety tego nie była pewna, widziała teraz tylko nieznany dom i otaczający go ogród. Za mało, by powiedzieć, gdzie dokładnie była i jak daleko od właściwego celu. – W każdym razie... bardzo przepraszam. Zaraz sobie stąd pójdę, nie chcę zakłócać niczyjego spokoju.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania, gdy tak musiała tłumaczyć się tej nieznajomej, onieśmielającej kobiecie ze swojej pomyłki przy wyjątkowo nieudolnej teleportacji. Chciała jednak zapewnić ją że nie miała żadnych złych zamiarów i że za chwilę już jej tu nie będzie. Chciała znaleźć się u dziadków i zjeść przepyszną szarlotkę babci. A potem koniecznie pójść na łąkę. Oby tylko tym razem wylądowała dobrze; i tak miała szczęście że się nie rozszczepiła. Nigdy jej się to jak dotąd nie przytrafiło ale słyszała opowieści o ludziach którzy mieli wyjątkowego pecha podczas przenoszenia się.
Potarła dłonią policzek i cofnęła się o parę kroków, rozglądając za jakimś wyjściem.
Ogród niewątpliwie był piękny – ale Daisy zdecydowanie nie planowała tego najścia. Nie była osobą która lubiła nachodzić obcych ludzi i materializować się bez zaproszenia w cudzych ogródkach czy domach. Coś takiego było zresztą uważane za niegrzeczne i nieuprzejme.
Jedna z kobiet oddaliła się, została z nią druga. Ładna i ciemnowłosa, a jej wygląd i strój sugerowały, że nie jest zupełnie zwyczajną czarownicą, taką jak Daisy. Było w niej coś, co przywodziło na myśl sfery niedostępne dla prostej dziewczyny o w połowie mugolskim pochodzeniu. Jej nieufność była jednak czymś całkowicie zrozumiałym; Daisy też poczułaby niepokój w podobnej sytuacji. Wiele złych rzeczy się działo i sama coraz częściej czuła strach o siebie i bliskich.
- Gdzie ja w ogóle jestem? Co to za miejsce? – zapytała cicho nieznajomą kobietę, która została i zwróciła się do niej. – To... pomyłka przy teleportacji. Chyba mnie trochę zniosło, nie poznaję tego miejsca. Nigdy tu nie byłam. Chciałam... wylądować w Kornwalii, u mojej rodziny. Czy w ogóle jesteśmy w Kornwalii? – Niestety tego nie była pewna, widziała teraz tylko nieznany dom i otaczający go ogród. Za mało, by powiedzieć, gdzie dokładnie była i jak daleko od właściwego celu. – W każdym razie... bardzo przepraszam. Zaraz sobie stąd pójdę, nie chcę zakłócać niczyjego spokoju.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania, gdy tak musiała tłumaczyć się tej nieznajomej, onieśmielającej kobiecie ze swojej pomyłki przy wyjątkowo nieudolnej teleportacji. Chciała jednak zapewnić ją że nie miała żadnych złych zamiarów i że za chwilę już jej tu nie będzie. Chciała znaleźć się u dziadków i zjeść przepyszną szarlotkę babci. A potem koniecznie pójść na łąkę. Oby tylko tym razem wylądowała dobrze; i tak miała szczęście że się nie rozszczepiła. Nigdy jej się to jak dotąd nie przytrafiło ale słyszała opowieści o ludziach którzy mieli wyjątkowego pecha podczas przenoszenia się.
Potarła dłonią policzek i cofnęła się o parę kroków, rozglądając za jakimś wyjściem.
I show not your face but your heart's desire
Powietrze wciąż zdawało się napięte od wirujących emocji. Ciężkość jednak ulatywała, rozmywając się w zapachu wiecznie kwitnących róż i wiosennego wiatru, który cicho szumiał i targał rozpuszczonymi włosami Inary. Posłaniec wieści nie-tak-dobrych jak uważała. Splatane ze sobą relacje, ich głębokość, stawiane między sobą zadry widocznie urosły wyżej, niż chciałaby wierzyć.
Napięcie, które towarzyszyło rozmowie umykało razem z emocjami. Z nimi przyjdzie się jej jeszcze zmierzyć, ale gdy przed sobą miała nieznajomą, perspektywa musiała się zmienić. Drobna dziewczyna przypominała bardziej zagubioną pasterkę ze starej bajki - jedną z tych finezyjnych opowieści, którą raczył ją ojciec. Możliwe, że czarnowłosa powinna okroić zaufanie, które oferowała nieoczekiwanemu gościowi. A może intuicja dostrzegała szybciej to, czym kierowała się Inara. Z jednej strony tkwiła w tym zaszczepione poczucie bezpieczeństwa w domu przyjaciółki, chociaż złośliwi powiedzieliby raczej coś o naiwności. Prawda zazwyczaj była w środku - Canterbury - odpowiedziała, nadal nie opuszczając spojrzenia. Już nie z braku zaufania, a z ciekawości - Cóż, teleportacja nigdy nie należała do moich ulubionych umiejętności, ale podobne przeskoki jeszcze mi się nie zdarzyły. Mój nauczyciel wspominał, że czasem może się tak zdarzyć, gdy myśli skierujemy poza miejsce, w które chcemy się skierować. Podobno też czarodziejom o wyolbrzymionej wyobraźni może się to zdarzyć - przez chwilę sama czuła się, jak nauczyciel. Nieznajoma była od niej młodsza, ale zdecydowanie ukończyła naukę. O tej porze byłaby jeszcze szkole - Dobrze, przyjmuje wytłumaczenie, ale polecam większe skupienie w podobnych podróżach - gdyby pojawiła się choćby na Nokturnie, rzeczywistość mogłaby wyglądać zdecydowanie mniej przyjaźnie. Nawet nie chciałaby sobie wyobrażać, co przydarzyłoby się młodziutkiej dziewczynie w ciemnych zaułkach starego, magicznego Londynu - Za Tobą, za tym korowodem róż znajduje się furtka i wyjście. Poradzisz sobie? - gestem brody wskazała punkt za plecami dziewczyny. Nie mogła się zgubić. Już z daleka widoczna brama wskazywała ścieżkę, którą mogła podążać nieznajoma - Powodzenia - dodała jeszcze, gdy dziewczyna się odwróciła i zniknęła za granicą posiadłości. Dopiero wtedy Inara westchnęła cicho i zawróciła, by znaleźć się w domu, u boku przyjaciółki. To miała być długa noc.
| zt
Napięcie, które towarzyszyło rozmowie umykało razem z emocjami. Z nimi przyjdzie się jej jeszcze zmierzyć, ale gdy przed sobą miała nieznajomą, perspektywa musiała się zmienić. Drobna dziewczyna przypominała bardziej zagubioną pasterkę ze starej bajki - jedną z tych finezyjnych opowieści, którą raczył ją ojciec. Możliwe, że czarnowłosa powinna okroić zaufanie, które oferowała nieoczekiwanemu gościowi. A może intuicja dostrzegała szybciej to, czym kierowała się Inara. Z jednej strony tkwiła w tym zaszczepione poczucie bezpieczeństwa w domu przyjaciółki, chociaż złośliwi powiedzieliby raczej coś o naiwności. Prawda zazwyczaj była w środku - Canterbury - odpowiedziała, nadal nie opuszczając spojrzenia. Już nie z braku zaufania, a z ciekawości - Cóż, teleportacja nigdy nie należała do moich ulubionych umiejętności, ale podobne przeskoki jeszcze mi się nie zdarzyły. Mój nauczyciel wspominał, że czasem może się tak zdarzyć, gdy myśli skierujemy poza miejsce, w które chcemy się skierować. Podobno też czarodziejom o wyolbrzymionej wyobraźni może się to zdarzyć - przez chwilę sama czuła się, jak nauczyciel. Nieznajoma była od niej młodsza, ale zdecydowanie ukończyła naukę. O tej porze byłaby jeszcze szkole - Dobrze, przyjmuje wytłumaczenie, ale polecam większe skupienie w podobnych podróżach - gdyby pojawiła się choćby na Nokturnie, rzeczywistość mogłaby wyglądać zdecydowanie mniej przyjaźnie. Nawet nie chciałaby sobie wyobrażać, co przydarzyłoby się młodziutkiej dziewczynie w ciemnych zaułkach starego, magicznego Londynu - Za Tobą, za tym korowodem róż znajduje się furtka i wyjście. Poradzisz sobie? - gestem brody wskazała punkt za plecami dziewczyny. Nie mogła się zgubić. Już z daleka widoczna brama wskazywała ścieżkę, którą mogła podążać nieznajoma - Powodzenia - dodała jeszcze, gdy dziewczyna się odwróciła i zniknęła za granicą posiadłości. Dopiero wtedy Inara westchnęła cicho i zawróciła, by znaleźć się w domu, u boku przyjaciółki. To miała być długa noc.
| zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Daisy najprawdopodobniej i tak miała dużo szczęścia. Nie wylądowała na Nokturnie ani na środku mugolskiej ulicy, ani na zupełnym pustkowiu w towarzystwie jakiegoś groźnego stworzenia. Nie leżała też rozszczepiona w dwóch miejscach naraz, pozostawiając po sobie makabryczne, zakrwawione części ciała. Przynajmniej tak wyobrażała sobie rozszczepienia po opowieściach jakie kiedyś słyszała i wolałaby nigdy tego nie przeżyć, więc z dwojga złego lepiej było wylądować w cudzym ogródku. Zwłaszcza tak pięknym; Daisy w Londynie mogła tylko pomarzyć o takim, więc chociaż teraz podczas tej krótkiej chwili mogła napatrzeć się na cudowne róże.
Nie była pewna, gdzie dokładnie leży Canterbury, ale wydawało jej się, że na pewno nie jest to w Kornwalii. Najwyraźniej zniosło ją dość mocno, ale to podobno też się zdarzało, teleportacja była w końcu dość ryzykowną umiejętnością, i nieszczególnie przyjemną, ale Daisy zawsze fascynowała możliwość przemieszczania się w dowolne miejsce w jednej chwili, i marzyła o tej umiejętności na długo przed tym zanim zdała egzamin na prawo teleportacji. Ale ostatecznie który dzieciak o tym nie marzył i nie zazdrościł dorosłym że mogą pojawiać się gdzie tylko zechcą i kiedy zechcą? Dopiero później przychodziło rozczarowanie, kiedy okazywało się, że to wcale nie jest takie proste i przyjemne jak myśleli, i wielu dorosłych czarodziejów wolało w miarę możliwości używać kominków lub mioteł.
- Och... – wymamrotała tylko. – To zdecydowanie nie jest miejsce w którym planowałam być, ale może rzeczywiście zamyśliłam się podczas znikania – odezwała się; pewnie tak było, myśli Daisy często lubiły umykać w dal, przez co może nie skupiła się wystarczająco na swoim celu. – Na przyszłość będę bardziej uważać, obiecuję – zapewniła jeszcze, po czym zerknęła w stronę którą wskazała kobieta, za krzewami róż zauważając zarys ścieżki i furtki. – Tak, poradzę sobie. Nie będę już dłużej przeszkadzać.
Pożegnała się grzecznie, jeszcze raz przepraszając za to najście, po czym odwróciła się i szybko pomknęła we wskazaną jej stronę, rzeczywiście znajdując furtkę. Opuściła podwórze, i dopiero poza jego granicą podjęła kolejną próbę teleportacji, starając się dokładniej skupić. Kiedy otworzyła oczy, okazało się, że tym razem wylądowała w dobrym miejscu.
| zt.
Nie była pewna, gdzie dokładnie leży Canterbury, ale wydawało jej się, że na pewno nie jest to w Kornwalii. Najwyraźniej zniosło ją dość mocno, ale to podobno też się zdarzało, teleportacja była w końcu dość ryzykowną umiejętnością, i nieszczególnie przyjemną, ale Daisy zawsze fascynowała możliwość przemieszczania się w dowolne miejsce w jednej chwili, i marzyła o tej umiejętności na długo przed tym zanim zdała egzamin na prawo teleportacji. Ale ostatecznie który dzieciak o tym nie marzył i nie zazdrościł dorosłym że mogą pojawiać się gdzie tylko zechcą i kiedy zechcą? Dopiero później przychodziło rozczarowanie, kiedy okazywało się, że to wcale nie jest takie proste i przyjemne jak myśleli, i wielu dorosłych czarodziejów wolało w miarę możliwości używać kominków lub mioteł.
- Och... – wymamrotała tylko. – To zdecydowanie nie jest miejsce w którym planowałam być, ale może rzeczywiście zamyśliłam się podczas znikania – odezwała się; pewnie tak było, myśli Daisy często lubiły umykać w dal, przez co może nie skupiła się wystarczająco na swoim celu. – Na przyszłość będę bardziej uważać, obiecuję – zapewniła jeszcze, po czym zerknęła w stronę którą wskazała kobieta, za krzewami róż zauważając zarys ścieżki i furtki. – Tak, poradzę sobie. Nie będę już dłużej przeszkadzać.
Pożegnała się grzecznie, jeszcze raz przepraszając za to najście, po czym odwróciła się i szybko pomknęła we wskazaną jej stronę, rzeczywiście znajdując furtkę. Opuściła podwórze, i dopiero poza jego granicą podjęła kolejną próbę teleportacji, starając się dokładniej skupić. Kiedy otworzyła oczy, okazało się, że tym razem wylądowała w dobrym miejscu.
| zt.
I show not your face but your heart's desire
Ogród
Szybka odpowiedź